Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra

15.



Wrócił do biblioteki znacznie później, gdy długie cienie kładły się na stołach od zapalonych lamp. Niewiele osób zasiedziało się do tej godziny, ale James liczył, że Snape był jedną z nich. I nie zawiódł się. Smark był zakopany po uszy w dziale Desperackich Powtórek. Raz po raz wygrzebywał z półek tomy o tytułach takich jak "Transmutacja dla Bystrzaków" czy "Zalicz fretkę w jedną noc! — powtórka z transmutacji międzygatunkowej" i przejrzawszy je pobieżnie odkładał na miejsce. Wyglądał na wściekłego.

Co, impreza z powodu niespodziewanego bogactwa Blacka już się skończyła? — wypalił jadowicie. — Zdążyliście już wydać całą forsę, jaką odziedziczył?

Chcę z tobą chwilę pogadać, Snape — odparł James, uznając, że wchodzenie z nim w dyskusje o Syriuszu wcale niczego nie ułatwi. Lepiej pozostawać głuchym na zaczepki. Szczególnie, że sam nie bardzo wiedział, jak się ustosunkować do niespodziewanego wzbogacenia się Syriusza. Z jednej strony się cieszył, ale... No właśnie. Miał wrażenie, że pewna epoka się kończy. Syriusz nie będzie dłużej chciał mieszkać w jego domu. Już powiedział, że zamierza sobie kupić własny.

Snape łypał na niego podejrzliwie.

Jutro po kolacji mamy gadać. Nie marnuj więcej mojego czasu, Potter.

I chwyciwszy podręcznik od transmutacji, zaczął udawać, że wczytuje się w jego treść. James, który nie przywykł do takiego traktowania, niewiele myśląc, wyrwał mu ten podręcznik z rąk.

Teraz, Snape! — syknął prosto w brzydką twarz Ślizgona.

Smark wyszczerzył krzywe zęby, jakby chciał go ugryźć.

Chodzi o ten projekt twój i Blaut — kontynuował niewzruszenie James. — Chciałem tylko zapytać, czy może i on nie jest fragmentem tego poszukiwanego dzieła. To co, odpowiesz mi grzecznie?

Snape drgnął i coś na kształt zrozumienia błysnęło w jego oczach. Pośpiesznie przegrzebał swoją torbę. Chwilę mu zajęło, nim w stosie pergaminu znalazł właściwy zwitek. Nie od razu ujawnił jednak jego treść.

Pokaż i swój — zażądał.

I tak o to James Potter stanął ze swoim wrogiem ramię w ramię. Tylko porównywali materiał źródłowy, ale czyż nie liczył się sam fakt? Smark wyglądał na gotowego odskoczyć w każdej chwili. James spisywał się dzielniej, choć w większości tylko udawał. To nie było miłe uczucie — wszak działał wbrew instynktowi.

Nie trzeba było grafologa, by stwierdzić, że fragmenty pochodzą z jednego dzieła. "Charakterystyczna litera V" miała swój daszek i we fragmencie Snape'a.

Wiedziałem — mruknął James.

Nie zdążył jednak kontynuować myśli, gdyż Snape porwał oba kawałki pergaminu i zbliżył je do nosa. Jego brwi zmarszczyły się w przemożnym skupieniu.

To są kolejne strony, Potter...

Że co? Przecież to trzy, a to dwadzieścia siedem? U dołu pisze! — James spróbował wyrwać Snape'owi kartki, ale Ślizgon mu na to nie pozwolił. Studiował je nadal w nabożnym skupieniu.

To trójkowy kod numerologiczny... Podobno przynosi szczęście... Nie w tym rzecz, nie w tym rzecz... A to szatan! — warknął nagle.

Że co?

Tego eliksiru nie da się zrobić! — wybuchnął Snape. — Popatrz tu! I tu! I tu!

Snape wskazywał kolejne fragmenty. James kompletnie nie nadążał za jego tokiem rozumowania.

Ale co?

Ale to, że z połączenia tych składników wyjdzie co najwyżej ohydna breja! To zaprzecza wszelkim prawidłom... To... To jakaś cholerna bzdura!

Mówisz? Ale po co w takim razie to robią? Chcą, żebyśmy zawalili projekt?

Wyższe priorytety — parsknął Snape. — I jak się czujesz, stając w obliczu wyższych priorytetów naszego dyrektora, Potter?

Lipnie, pomyślał James. Oczywiście nie powiedział tego głośno.

Nadal masz ochotę szukać tych kronik?

Oczywiście — odparł James z głębin determinacji. O tak, znajdzie! I figę im pokaże! — Ale najpierw...

Wycelował różdżkę w dwa kawałki pergaminu.

Evanesco!


**


Zgadnijcie, co mam na naszą wywrotową rodzinkę! — oznajmiła Ewa Rookwood, gdy tylko zatrzasnęły się drzwi za ostatnim z nich.

Żadnych wstępów, przywitań, zapytań o miniony dzień. Snape'owi zdawało się to nie przeszkadzać, no ale on był skończonym socjopatą.

Dawaj — oznajmił wobec tego James, nie chcąc być gorszy.

Ewa zagłębiła się z rozkoszą w fotel świeżo transmutowany przez Jamesa. Meble, na których Gryfon siedział ostatnio nie nadawały się do niczego, a już na pewno nie do konspiracji. Gdy rano po ostatnim spotkaniu obudził się z kilkoma odgnieceniami, natychmiast doszedł do wniosku, że coś trzeba z tym zrobić. Poświęcił na to dobre pół godziny, ale teraz wreszcie fotele zaczęły przypominać fotele, nie transmutowane drewniane pudła.

Oczywiście, w nagrodę za swoje wysiłki, otrzymał nienawistne spojrzenie od Snape'a.

Poszperałam w historii magmechaniki pod kątem nazwiska VanHelsing. Bingo, chłopcy! W ich rodzinie było aż trzech, w tym jeden wybitny, Noventus VanHellsing. Żył i projektował na przełomie szesnastego i siedemnastego wieku. Stworzył między innymi kilka rozwiązań architektonicznych w Hogwarcie na zlecenie ówczesnego dyrektora... Czy wiecie, że jest tu gdzieś pokój, który dostosowuje się do potrzeb osoby, która go używa? Podobno istniał tu od początków Hogwartu i Noventus go ulepszył.

Nie natknąłem się na nic takiego! — wykrzyknął James. — A znam Hogwart naprawdę nieźle! Gdzie chowają taki czaderski pokój? Gdybym tylko mógł...

Snape przerwał brutalnie jego marzenia.

Był jednym z wcieleń?

Nie, ale był nim najwyraźniej jego kuzyn, Birgen. Birgen żył w Walii, w całkowitym odosobnieniu, w jednym z zameczków VanHelsingów. Podobno garnęły się do tego miejsca różne dziwaczne i przerażające stwory... Nikt z rodziny nie lubił tego Birgena. Jedynym człowiekiem, który zdawał się go tolerować był Noventus właśnie. W dwóch książkach historycznych jest wspomniane, że pracowali nad czymś przez dwa lata, w czasie których Noventus nie przyjmował nowych zleceń. Napisano o tym chyba głównie dlatego, że po tym okresie Noventus nie zaprojektował już ani jednej magmachiny... Kilka lat później popełnił samobójstwo.

A Birgen?

A Birgen zniknął. W "Tajemniczych losach czarnoksiężników" jest napisane, że gdy kilka lat później zaniepokojona rodzina wybrała się, by przeszukać zameczek, w którym mieszkał, zastała tam kompletny chaos. Wyglądało to, jakby ktoś użył bardzo silnego zaklęcia burzącego, które zawaliło kilka pomieszczeń. Pewnie zeznania Noventusa mogłyby rzucić więcej światła na tę historię... Ale Noventus już wtedy nie żył.

No to rodzina musiała być wybitnie zaniepokojona — zauważył kwaśno James. — Skoro tak szybko zaczęła go szukać.

Jak już mówiłam, nikt go nie lubił.

A znaleźli tam cokolwiek?

Nie, bo posesję już dawno splądrowali poszukiwacze skarbów.

To jaki mamy dowód, że to, co oni tam tworzyli może być tym samym, czego szuka Voldemort? — spytał cicho Snape.

Kryształ VanHelsingów.

Ewa rozprostowała kawałek pergaminu i pokazała im kopię strony z książki.

To z "Historii Magmechaniki". Tak się nazywa alternator, w którego posiadanie wszedł Weasley. Wynalazł go właśnie Noventus i używał do wszystkich swoich magmachin.

Snape porwał pergamin z rąk Ewy i wlepił w niego wzrok. Z jego ust wydobyło się tłumione przekleństwo.

To ten! Jest identyczny!

I znajduje się w rękach Voldemorta. Pięknie — skwitował to James. — Nie sądzę byśmy mu mogli ukraść to chyłkiem?

Chyba najlepsze, co możemy w tej sytuacji zrobić, to dotrzeć do tych tekstów źródłowych. Dobra, chłopcy. Zabieramy się do planowania akcji.


**


James nie spodziewał się, że planowanie akcji może być tak skomplikowanym i bolesnym procesem, wymagającym nieskończonej liczby godzin ślęczenia nad książkami w bibliotece. Ale Ewa uparła się, by jak najdokładniej się przygotować i jak najmniej pozostawić przypadkowi. Gdy Snape poskarżył się głośno na brak czasu w związku ze zbliżającymi się owutemami (i dobrze, bo James nie zrobiłby tego w jego obecności), Ewa obiecała wziąć na siebie lwią część ślęczenia. Im pozostały właściwie tylko drobnostki. Snape miał przestudiować czarnomagiczne zaklęcia obronne zamków, zadaniem Gryfona było zorganizowanie transportu do Francji i wyszukanie czarów przydatnych dla włamywaczy.

Wobec tego, dwunasty lutego zastał ich wszystkich pracujących w różnych częściach hogwarckiej biblioteki. W tym tygodniu miał się odbyć walentynkowy wypad do Hogsmeade. A James wciąż nie zaprosił Lily.

Za to Lily znalazła jego.

James, ty uczysz się do owutemów? Chyba naprawdę wydoroślałeś!

Kiedyś trzeba zacząć — oznajmił, szybko zasłaniając ramieniem książkę, która owszem, miała nieco wspólnego z egzaminami. A w każdym razie traktowała o zaklęciach. — A ty co porabiasz?

Szukałam cię. Profesor McGonagall powiedziała, że jesteśmy zgłoszeni jako opiekunowie podczas wyjścia do Hogsmeade.

Co oznacza furę nowych obowiązków. Pięknie, a miałem ochotę nieco się oderwać od codzienności.

Jesteś Prefektem Naczelnym. Oczywiście, że to oznacza obowiązki. A sądziłeś, że co?

Że będę mógł zaprosić cię w jakieś bardzo romantyczne miejsce — wypalił James.

I zapadła taka niezręczna cisza. Z niemałą dozą satysfakcji stwierdził, że Lily zarumieniła się co najmniej tak bardzo jak on.

No... Romantyczność ograniczy się do łapania łobuzów po ciemnych kątach.

I nawiedzaniu tych kątów, celem złapania łobuzów, rzecz jasna.

Nawet nie będę dociekać, co masz na myśli — odparła szybko Lily. — Poza tym, chciałam zapytać, czy nie zapomniałeś czasem o naszym projekcie z eliksirów?

"Nawet nie wiesz, jak często o nim myślę. I jak intensywnie."

Któryś z kolekcjonerów się odezwał?

Kilku. — Westchnęła. — Napisali, że niestety nie posiadają takiego dzieła. Ale gdybym coś wiedziała o istnieniu gdzieś egzemplarza, to oni chętnie zapłacą. Niemało. Wiesz, James, myślę że czas najwyższy iść do Slughorne'a i poprosić o normalny projekt.

Też tak uważam — odparł szybko James. I proszę, sama z siebie doszła do właściwego wniosku. Mądra dziewczynka. — Nie ma najmniejszego sensu dalej tego ciągnąć. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby znaleźć te książki.

To idziemy? — Lily spojrzała na niego pytająco.

James zatrzasnął książkę i, dla pewności, przykrył ją stertą notatek.

Idziemy.


**


Slughorn nigdy nie był twardym orzechem do zgryzienia. Rzeczywiście miał cechy dobrodusznego, jeśli nawet ciut tępego, wujaszka. Z pełnym zrozumieniem odniósł się do niemożności znalezienia przez nich tekstu źródłowego, co tylko utwierdziło Jamesa w przypuszczeniach, że wszystko od początku było jednym wielkim blefem. Dał im inny projekt i obiecał maksymalną ilość punktów, jeśli uporają się z eliksirem na czas.

I oto nadszedł weekend Hogsmeade. Syriusz oczywiście upiornie narzekał, że James znowu nie ma dla nich czasu.

Coś kombinujesz i ja to wiem i ty to wiesz, że ja wiem — rzekł, urażony i podejrzliwy jednocześnie. — Tylko czemu nie moglibyśmy pokombinować razem, jak za starych dobrych czasów?

Syriusz, sorry, ale to jest właśnie ta rzecz, której muszę dokonać sam. Muszę zdobyć serce Lily i nie mogę ciągnąć za sobą całego ogonka kolegów, bo dziewczyna się speszy.

Dobra, niech ci będzie. Mam nadzieję, że moja dziewczyna nie będzie aż tak wymagająca.

I oddalił się razem z Remusem i Peterem. James westchnął i pokręcił głową. Gdyby tylko wiedzieli, co rzeczywiście zamyśla...

Nigdy by mu nie wybaczyli. Nigdy.

Tymczasem był pogodny lutowy dzień w miasteczku i śnieg tak ładnie skrzypiał pod butami Lily. Serio, prawie tak ładnie skrzypiał, jak się owijał szaliczek wokół jej smukłej szyi. I słonko ślicznie im przyświecało, wydobywając miedziane błyski z jej loków.

Patrolowali sobie. I nie czynili tego zbyt długo, gdy natknęli się pierwszych łamiących regulamin uczniów. Tuż za skrzyżowaniem głównej ulicy, w mrocznym podwórku za sklepem Derwisza i Bangesa dwójka szóstoklasistów, Puchon i Krukonka, korzystali z chwili intymności. To już nie były pocałunki. To już nawet nie było obściskiwanie. Lily odwróciła głowę, wyraźnie speszona. Nie wyglądało, by miała wielką ochotę interweniować.

Mam genialny pomysł — szepnął jej do ucha James. — Zignorujmy ich. W końcu są pełnoletni. Chyba wiedzą, co robią, nie?

Wyglądało, że się zgodziła, gdyż stanowczym gestem ujęła Jamesa pod ramię i wykonała energiczny w tył zwrot. Para nawet ich nie zauważyła, tak była zajęta sobą nawzajem. Jeszcze przez parę metrów słyszeli pojękiwania dziewczyny.

Lily miała dziwną minę.

Najgorsze z tego wszystkiego będzie to, że jutro ich spotkamy na korytarzu — oznajmiła niespodziewanie.

Nie wiem jak ty, ale ja nie widziałem ich twarzy.

Za parę miesięcy zaproszą cię na ślub.

Będę udawał zdziwienie, że dzieciątku tak śpieszno było na świat.

A do tej pory uważałam, że to Ślizgoni mają takie złe maniery...

Za to Gryfoni to perfekcyjni dżentelmeni.

Ach tak? — Spojrzała na niego z powątpiewaniem. — To co zrobi dżentelmen, gdy dama mu powie, że przemarzła?

Rozważmy różne opcje: Dżentelmen może ją okryć swoim płaszczem i dama będzie się grzała, podczas gdy on uświerknie z zimna. Szlachetne, lecz niepraktyczne. Może też rzucić na nią zaklęcie ogrzewające... Ale podobno niekulturalnie celować w kogoś różdżką... Ja osobiście jestem za zaproszeniem damy na rozgrzewające piwo kremowe w Trzech Miotłach.

Dama nie odmówi.

Jedno piwo kremowe później James odkrył, że jest w środku bardzo rozgrzewającej dysputy. Okazało się, że Lily, z pozoru tak poprawna, dysponowała całym zestawem bardzo celnych uwag na temat uczniów Hogwartu. Przy czym te uwagi pozostawały często w całkowitej sprzeczności z tym, co twierdził James. Właśnie doszli do Ślizgonów.

Nie rozumiem, czy to ich wada genetyczna czy co, ale próżno by tam szukać przyzwoitego czarodzieja. No może Frank Longbottom... Ale on był wyjątkowy. Reszta to ścierwa.

Nie wiem, jak było kiedyś — odparła z namysłem Lily. — Ale odkąd ten cały Voldemort zaczął się panoszyć, oni wszyscy zrobili się nie do zniesienia. Zachowują się tak jakby byli królami, a reszta świata istniała tylko po to, żeby się przed nimi płaszczyć.

Mówię ci, to było w nich od zawsze. Salazar Slytherin był jadowity i wszyscy po nim dziedziczą.

To wszystko przez tę segregację! To niezdrowe...

Ale wprost przeciwnie! Super jest kumplować się z podobnymi sobie! Spójrz na nas — widziałaś kiedyś lepszych przyjaciół? A węże niech siedzą razem i trują się nawzajem tym swoim jadem, mało mnie to obchodzi. To dobrze, że trzymają ich z daleka od nas, w ten sposób czuję się bezpieczniejszy.

Do czasu, kiedy skończy się szkoła, a zacznie prawdziwy świat. Wtedy okaże się, że jeden Ślizgon jest twoim szefem, a drugi dzieli z tobą biurko. I co wtedy, Potter? Też będziesz się czuł bezpieczny?

James zastanowił się chwilę nad tym pytaniem.

Wiesz, Lily, myślę, że taki Ślizgon jako współpracownik może mieć jakieś niesamowite, jeszcze nie odkryte przeze mnie walory... Mógłby na przykład ciskać zawoalowanymi groźbami w naszych konkurentów. A na imprezie biurowej podtruć niesprzyjającego nam ministra... Ale jako szefa uznaję tylko Puchona! Razem z moim kolegą Ślizgonem gralibyśmy mu na nosie i co dzień szykowali fałszywe raporty. A potem ja i mój kumpel Ślizgon po robocie urżnęlibyśmy się w jakimś barze i śpiewali sprośne piosenki o lwach i wężach... I wyrywali dziewczyny jedną po drugiej na mój gryfoński urok i jego ślizgońską przebiegłość... I...

Urwał, bo Lily dusiła się ze śmiechu.

No nie... — wyjąkała, między jednym spazmem chichotu a drugim. — Jakbym coś takiego zobaczyła, to bym pomyślała, że świat się skończył!

Co nie zmienia mojego zdania, że Ślizgoni to dupki — zakończył wywód James.

Tak, wiem, że ty nie jesteś zdolny do bycia neutralnym w stosunku do węży. Ale gdy wyobraziłam sobie ciebie i Se... — zająknęła się. — Was... razem... w barze...

Zachichotała.

Ta zniewaga krwi wymaga! — wykrzyknął James.

No już spokój, ułanie! — rzuciła Lily, przestając się śmiać. — Chyba czas na kolejną rundkę patrolu, nie sądzisz? Już dość się rozgrzałeś, gotów jesteś mi tu spłonąć!

Jamesa momentalnie zatkało. No bo co miał odpowiedzieć na tego rodzaju zaczepkę? Że płonie i to od dawien dawna? Lily, wciąż chichocząc, wyprowadziła go z Trzech Mioteł. Przez kilka chwil szli w milczeniu, mijając rozbawione grupki uczniów. Wreszcie odbili w jedną z bocznych ulic i po chwili przed i za nimi nie było już nikogo.

Dumbledore już cię pytał? — spytała niespodziewanie Lily.

James nie zrozumiał.

O co?

Bo mnie tak — wyznała, marszcząc czoło. — Powiedział, że chce walczyć z tym całym Voldemortem. Uważa go za groźnego... Może nawet tak bardzo groźnego, jak samego Grindelwalda. I... bardzo liczy na to, że mu pomogę... Nawet nie wiem jak! — wyznała, a w jej głosie zabrzmiała nutka paniki. — Nie jestem dobra w OPCMie! Nawet Se... — Przełknęła spazmatycznie ślinę. — Pierwszy lepszy śmierciożerca skopie mi tyłek!

Obserwowałem cię na zajęciach i uważam, że mówisz głupoty — odparł James. Miał nadzieję, że nic z rozczarowania, które czuł, nie przedarło się do jego tonu. Jak Dumbledore śmiał go tak pominąć! — Poza tym, nie trzeba walić przekleństwami, by wygrać. Czasami przydają się małe sprytne sztuczki... Jesteś świetna w zaklęciach, czemu nie spróbujesz od tej strony?

Tak myślisz? — spytała i Jamesa zdumiał jej kruchy wygląd w tym momencie. Z całej siły walczył z pokusą, by ją przytulić.

Oczywiście — oświadczył z pełnym przekonaniem James. — Jeszcze zadrżą na dźwięk twojego imienia.

A ty? Dlaczego ciebie nie spytał?

Chyba uważa, że jestem za mało wiarygodny — oświadczył ponuro James.

Oczy Lily zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

Wiarygodny? Ależ ty jesteś najbardziej prostolinijnym Gryfonem, jakiego w życiu spotkałam! — wykrzyknęła dziewczyna i niespodziewanie schwyciła Jamesa za płaszcz i przyciągnęła jego twarz do swojej. Jej zielone oczy błyszczały jak dwa szlachetne kamienie. — Nigdy nie widziałam kogoś, kto byłby dalej od Ciemnej Strony niż ty!

James mógłby się w tym momencie spierać. Tyle że nie bardzo chciał. Jej nosek znajdował się zdumiewająco blisko jego brody. To musiała być odpowiednia chwila. Jeśli nie ta, to która? Życie było zbyt krótkie, a panna Evans zbyt humorzasta, by zwlekać. Jamesowi zakręciło się w głowie, a obraz dziewczyny dziwnie się wyostrzył...

Pocałował ją. Całkiem niewinnie, zwykłe muśnięcie wargami. Reszta, język w jego ustach, palce w jego włosach, to była jej inicjatywa. I niech później nie śmie twierdzić, że było inaczej, myślał James, całując ją z równą werwą. A potem zamruczała, a on poczuł, jak fala gorąca przenika go od stóp do głów. Zdążył jeszcze pomyśleć, że dzieli ich za dużo ubrań...

Odsunęła się trochę. Jamesowi wydawało się, że bije od niej jakiś nieziemski blask. A potem ta zjawiskowo piękna istota przemówiła.

Ponieważ jest Walenty i ponieważ to już nasz ostatni rok w Hogwarcie, myślę, że najwyższy czas ci powiedzieć. Podobasz mi się od tak dawna, że nawet nie wiem, kiedy zacząłeś.

James dosłownie stracił język w gębie. Oniemiał jak największa tępota. Jak to? Gdzież to?

B-będziesz moją dziewczyną? — wyjąkał jak jakiś cholerny dwunastoletni smarkacz.

Zaśmiała się.

A kiedy to nie byłam?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra ?łość
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra do
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra ostatni
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra do
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera II Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra
Projekt Chimera ~$ Z Diamentu, Popiołu i Kruczego Pióra1
Zarządzanie projektem innowacyjnym Projekt nr II
Projektowanie zorientowane obiektowo Wzorce projektowe Wydanie II
Mathcad Projekt wytrzymałość II cz 3
Projekt hali II (konstrukcje?tonowe elementy)
lab 07 projektowanie filtrow II
sprawko 3, studia, semestr V, podstawy projektowania inzynierskiego II, Podstawy projektowania inżyn
Mathcad, Projekt wytrzymałość II cz.2
projekt ps Mathcad, Projekt wytrzymałość II cz.1
J2ME Praktyczne projekty Wydanie II j2mep2