20.
— Zajrzysz dla mnie do skrzydła Puchonów? Ja skontroluję wieżę Ravenclawu.
Lily zgodziła się, nie podejrzewając podstępu. Już po chwili James przeskakiwał po dwa stopnie naraz, biegnąc w stronę trzeciego piętra. Za gobelinem Karkołomnej Klotyldy były tam ukryte trzy miotły wyścigowe. A właściwie dwie, bo Ewa na swojej dotarła już dawno na miejsce.
Wyślizgnął się przez jedno z okien i odetchnął głęboko, gdy jego twarz owionął przyjemny powiew wieczornego chłodu. Trzymając się zacienionych fragmentów zamku, po ciasnej pętli okrążył Hogwart. W dole ujrzał migające błękitne płomyki. To nauczyciele szli rządkiem przez błonia, prowadzeni przez Dumbledore'a. James zagłębił się w las wieżyczek i po chwili stracił ich z oczu. Dostrzegł dach Rupieciarni i gładko wylądował na okiennym parapecie. Ewa już wyglądała go z utęsknieniem.
— Dalej! Mamy pół godziny, żeby skalibrować to ustrojstwo!
Ewa podskoczyła do teleskopu i nakierowała go na dyszel Wielkiego Wozu. James, przeciskając się między górami połamanych mebli byle jak usypanymi na środku, dotarł do ściany, z której wystawało nieco zmętniałe i obtłuczone na brzegach zwierciadło.
— Piętnaście stopni od północy, fi trzydzieści siedem, omega osiemdziesiąt osiem, świetlistość trzy!— huknęła Ewa.
— Zwierciadło numer jeden ustawione! — odkrzyknął po minucie James. — Odbezpieczam trzeci zawór! Tarcza na fi trzydzieści siedem, runa Isaz, odbezpieczone!
— Trzynaście i siedem stopnia od północy, fi dwanaście, omega trzysta dwa, świetlistość jeden!
— Zwierciadło numer dwa ustawione! Odbezpieczam szósty zawór, tarcza na fi dwanaście, runa Ehwaz... Nie działa! Nie rąbnęłaś się czasem w obliczeniach?
— Zaraz... Trzynaście i siedem... fi dwanaście... Powinno być dobrze!
James krytycznym wzrokiem obrzucił rząd zaworów pod zwierciadłem. Przekręcił bez przekonania tarczę na fi jedenaście, potem na trzynaście. Bez rezultatu.
— Może zardzewiało?
— Zaraz... A może trzeba było zawrzeć błąd pomiaru? — Ewa błyskawicznie kartkowała obliczenia. — Spróbuj fi jedenaście, omega trzysta siedem.
James spróbował. Zawór otworzył się z cichym pyknięciem.
— Działa!
— Eureka! — Ewa otarła pot z czoła. — To dalej z tym koksem...
Dziesięć pomiarów później otworzyli ostatni zawór. Coś szczęknęło głęboko w trzewiach zamku i gruby filar na środku okrągłej komnaty zaczął się obracać wokół własnej osi, rozcapierzając się na pięć części i wysuwając z siebie kamienne wypustki. W przestrzeni, która powstała po ich rozdzieleniu, uwidoczniło się coś w rodzaju panelu sterowania. Nad panelem była zaś nisza, wyraźnie czekająca na zawartość. Magmachina zamarła.
— A teraz potrzebny nam jest Snape z kryształem. Czemu go jeszcze nie ma?
Ewa rzuciła wzrokiem na zegarek.
— Spóźnia się już dziesięć minut. Ma jeszcze tylko piętnaście... Co go zatrzymało?
— Cholerny Ślizgon. Zaraz zobaczymy, co przeskrobał. — James wyciągnął z kieszeni mapę Huncwotów. — Gdzie on się podziewa? Zaraz... Jest na drugim pię... Co?! JINGLE?
**
— Jak zamierza pan zatrzymać te potwory, dyrektorze? — zapytała zaniepokojona profesor Sprout. Kiedy zatrudniała się w Hogwarcie wiedziała, że nie ma co liczyć na spokój, ale żeby tak od razu żywiołaki?
— Wzniesiemy magiczną barierę — odparł Dumbledore.
— To ich nie zatrzyma. A przynajmniej nie na długo.
— Przystopuje do czasu, aż wymyślę coś lepszego. Zaprosiłem znajomego z Ministerstwa. Jest specjalistą od nieżyczliwych zjawisk roślinnych.
Sprout odeszła, nie całkiem przekonana. Z drugiej strony zbliżyła się do dyrektora profesor McGonagall.
— Moim zdaniem to nie trzeba było wyganiać VanHelsingów — mruknęła półgębkiem, obserwując równocześnie, czy koleżanka znajduje się poza zasięgiem słuchu. — Spróbowałeś jeszcze raz z nim pogadać?
— Z Alcarem czy tym stetryczałym portretem?
— Oczywiście, że mówię o dziedzicu! — Dumbledore wzniósł oczy do nieba. — Z twojego milczenia wnioskuję, że całkiem postradał rozum?
— A nawet gorzej. Został zamordowany.
— Że jak?!
— Niestety, Minerwo. Ktoś nas uprzedził.
— Ale kto?
— Mam swoje przypuszczenia. Choć doprawdy nie wiem, w jakim celu Voldemort miałby to robić...
W tym momencie przerwali dyskusję, wstrząśnięci widokiem, który się przed nimi roztaczał. Na tle mrocznego lasu, który zdawał się poruszać mimo iż nie było wiatru, stał ów znajomy z Ministerstwa. Jednak minę miał nietęgą. I trudno mu się było dziwić, bo tuż obok koczowali...
— Hortensja Clearwater, Prorok Codzienny — przedstawiła się dziennikarka. Była to niewielka osóbka o starannie pofalowanych włosach i przenikliwym spojrzeniu. Miała ze sobą obstawę dwóch czarodziejów, z których jeden pośpiesznie cykał zdjęcia, a drugi czekał z piórem w pogotowiu. Sama w sobie też wyglądała na osobę, którą trudno przestawić.
— Ja ich nie zapraszałem... — próbował się tłumaczyć znajomy Dumbledore'a.
— Czy państwo mogą opuścić teren szkoły? — zaatakowała McGonagall. — Nie mają państwo pozwolenia dyrektora...
— Ach, ale znajdujemy się poza terenem szkoły, czyż nie? — zauważyła bystro dziennikarka.
— Oczywiście — przytaknął uprzejmie Dumbledore. — To już teren Zakazanego Lasu. Co prawda nie jestem pewien, czy pytała pani centaury, czy może pani wkroczyć na ich terytorium...
— Formalności. — Dziennikarka machnęła lekceważąco ręką. — A więc... Moi informatorzy donieśli mi, że cierpicie na najazd żywiołaków. To fascynujące! Skąd te stworzenia po tylu latach odrodziły się w angielskiej ziemi?
— Sam chciałbym to wiedzieć, panno Cleawater. — I, nie zwracając już na reporterkę uwagi, skinął na resztę nauczycieli. — Zaczynamy!
Fotograf zrobił mu zdjęcie.
**
Severus był już blisko dostania się na trzecie piętro, gdy jego drogę przegrodził nauczyciel. Zdążył jeszcze przekląć w duchu Pottera, który w końcu powinien się zająć jak trzeba oczyszczaniem im ścieżki, a znowu coś przeoczył. Jingle łypał na niego mało przyjaźnie, co w połączeniu z jego krągłą twarzą dawało niezbyt ciekawy efekt rozzłoszczonego królika.
— Panie profesorze, czy coś się stało? — spytał grzecznie Severus.
— Pan Snape, tak? Odnoszę wrażenie, że jest już po jedenastej, a pan wciąż znajduje się poza Domem Slytherina. Proszę za mną.
Ruszył w kierunku swego gabinetu. Severus, rad nierad, podążył za nim.
— Ale ja właśnie... — próbował się tłumaczyć.
— Szedł pan do siebie, tak? Coś mi się nie wydaje. Podziemia są w drugą stronę.
Co on tu robi, zastanawiał się gorączkowo Severus. Przecież jest nauczycielem OPCMu, nie? Powinien być tam, koło Zakazanego Lasu!
A sekundy uciekały.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi gabinetu Jingle'a, Severus wziął głębszy oddech, by wyrzucić z siebie wymyślone na poczekaniu usprawiedliwienie. Ale słowa zamarły mu na ustach, gdy zobaczył różdżkę wycelowaną w swoje serce. Przez chwilę poczuł się jak wyrwany z innej opowieści. Nauczyciele nie postępowali w ten sposób, do diaska!
Lecz Jingle w tym momencie wcale nie przypominał nauczyciela. Raczej myśliwego, który stanął oko w oko ze swoją ofiarą.
— A teraz powiedz mi, co zrobiłeś z książką, chłopcze.
— Z książką? Jaką książką? — wyjąkał Severus.
Nagle rzeczywistość powróciła na swoje miejsce z takim impetem, że Snape doznał wrażenia, jakby ktoś wyrżnął go w splot słoneczny. W jednej chwili zrozumiał, że przed nim stoi jego niedoszły zabójca. W jego głowie zakołatało się jeszcze automatyczne skojarzenie: "Nauczyciele nie krzywdzą uczniów", ale przecież to było dziecinne przekonanie. Przekonanie, które, jak się teraz okazało, miało niewiele wspólnego z prawdą.
Zalała go fala lodowatej wściekłości. A więc się znalazł... No dobrze.
Severus gapił się na Jingle'a z miną, która, jak miał nadzieję, dobrze imitowała zbitego szczeniaka. Wewnątrz zaś kotłowała się w nim złość... i strach. Choć Jingle nie wiedział, że to nie on był źródłem strachu.
— Dobrze wiesz z jaką! Księga pisana krwią, masz ją przy sobie, czuję to! Czułem to od pewnego czasu, ale czekałem, aż będziemy mogli porozmawiać w cztery oczy... Ty i ja... A teraz wszyscy nauczyciele są poza zamkiem, nikt cię nie uratuje, chłopcze. Więc lepiej. Mów. Prawdę!
— A-ale na co to panu? Przecież to bezużyteczne...
— Bezużyteczne? Bezużyteczne! Czy ty naprawdę nie masz pojęcia, co za skarb trzymasz w rękach? — Jingle wyglądał na dobrze wpienionego. — Ile pokoleń najznamienitszych czarodziejów powierzyło swe doświadczenia tym stronom?
— No... może — przyznał Severus, symulując wahanie. — Pewnie było tam sporo czarnej magii... Ale teraz... Teraz się rozpłynęło...
— Próbujesz mnie wykiwać? — wysyczał nauczyciel. — O, co to, to nie! Accio księga VanHelsingów!
Severus nawet nie próbował go powstrzymać, gdy książka wystrzeliła mu z torby, odrywając jeden z zatrzasków. Jingle przechwycił ją, nie przestając celować różdżką w Snape'a.
— My, antykwariusze, zawsze odbieramy to, co nasze. Zapamiętaj to sobie, chłopcze!
— VanHelsing nie będzie miał z niej za wiele pożytku — mruknął Severus.
Jingle zamrugał.
— A skąd ci przyszło do głowy, że zamierzam ją oddać temu zdrajcy angielskiej ziemi? — zdumiał się. — To należy do nas, do antykwariuszy!
Severus poczuł, że jego trzewia zamieniają się w lód.
— To pan nie pracuje dla VanHelsinga? — wyszeptał.
— A w życiu! — Jingle wyglądał na obrażonego samą sugestią. Zaczął przerzucać strony, a z każdą stroną jego mina wyrażała coraz większe rozczarowanie. — Nie kłamałeś... Rzeczywiście go załatwili... Na amen...
— Pan... Pan... Ten piekielny pies... To nie pan?
— Nie wiem, o czym mówisz, chło...
Nagle wrzasnął straszliwie. Jego dłonie w sekundzie pokryły się zielonkawym, oślizgłym nalotem. Chwycił się za gardło, próbując chrapliwie wciągnąć powietrze i z dwoma haustami mu się udało. Ale już nie z trzecim. Zielony oślizgły grzyb wypełnił jego usta i nos, zaczął wypływać na ziemię. Jingle osunął się na ziemię jak szmaciana lalka, tylko wytrzeszczone oczy wpatrywały się w Snape'a. Po chwili jego ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Dogorywał w kałuży zielonkawej cieczy.
A Severus stał jak wrośnięty w ziemię. Wiedział, że na tę truciznę nie ma odtrutki. Sam się w końcu o to postarał.
Wreszcie ciało nauczyciela znieruchomiało. Półotwarte oczy były bez życia.
— O w mordę hipogryfa... — wyszeptał Severus.
**
James gapił się jak sroka w gnat w mapę Huncwotów. Lecz nie było najmniejszej wątpliwości. Kropeczka podpisana "Lactimus Jingle" zabarwiła się nagle krwistym kolorem, po czym zniknęła. Odświeżył mapę, choć dobrze wiedział, że kropeczka nie pojawi się ponownie.
— Czy coś się stało? — spytała Ewa.
— Ja... Nie jestem pewien — mruknął James.
— Zostało mu tylko parę minut!
— Zdąży...
W ciemności pojawiła się samotna postać na miotle, pędząca w kierunku otwartego okna. James poczuł, jak coś przewierca mu dziurę w żołądku. Był taki przekonany, że Ślizgon nie jest zdolny...
Snape wleciał jak burza i niezbyt zgrabnie wylądował na podłodze, rozwalając piramidkę z połamanych krzeseł. Zatoczył się zsiadając z miotły i zdezorganizował kolejną piramidkę. Ewa przyglądała mu się ze zgrozą.
— Cii!
Wyszarpnąwszy z kieszeni pudełeczko, podszedł do nich na chwiejnych nogach. Wyglądał, jakby nie bardzo wiedział, gdzie się znajduje. Trząsł się cały, a po policzkach spływały mu wielkie łzy. Jego zamglone oczy zogniskowały się na chwilę na Jamesie.
— Macie! Macie kryształ! — wrzasnął, wciskając pudełeczko Jamesowi.
Gryfon gapił się przez chwilę jak ogłupiały na to, co trzymał w ręce. Gdzieś z prawej dobiegł go zduszony szloch. Ciężar w jego żołądku odpuścił i James oddał kryształ Ewie, która najwyraźniej nie wiedziała, co robić.
— Zamontuj to, szybko! — nakazał, ogarnięty dziwną determinacją. Nie spoglądając na nią więcej, podszedł do Snape'a, który z głową ukrytą w ramionach kulił się przy okiennym parapecie.
— No więc zabiłeś Jingle'a — zaczął, czując się przeraźliwie niezręcznie. — Ale on chciał wcześniej zabić ciebie, prawda?
— Nie, nie chciał! — wrzasnął Snape, podrywając nagle głowę. Jego twarz była dzika, straszna. — To nie był on, rozumiesz? To ktoś inny! Ale chciał książki... myślałem... — Jego głos załamał się na chwilę. — Powiedział mi dopiero, jak trucizna zaczęła działać! Z-zabiłem cz-człowieka! N-niewinnego cz-cz-człowieka! J-je...
Reszta jego wypowiedzi utonęła w głośnym szlochu. James poczuł tysiąc rzeczy naraz. Przerażenie, że Snape to zrobił. Ulgę, że on nigdy czegoś takiego nie doświadczył. I... współczucie. Tak, to chyba było współczucie.
Nie całkiem pewien, czy nie straci za chwilę ręki, położył dłoń na ramieniu Ślizgona. Jednak nic się nie stało, tylko Snape rozszlochał się jeszcze głośniej. James, któremu nagle zrobiło się sucho w ustach, przełknął ślinę. To, co Snape niemal przed chwilą powiedział...
— Słuchaj, Sn... — Wziął oddech. Wrzucono go na głęboką wodę, nie ma co. — Słuchaj, Severusie. — Snape drgnął lekko. — Bardziej niż mordercą to ty jesteś kretynem. Zatrułeś tę książkę, tak? Czymś mega paskudnym? My też jesteśmy kretynami. Nie przyszło nam do głowy, że więcej niż jedna osoba może poszukiwać tego przeklętego dzieła VanHelsingów. To, co zrobiłeś, było... naprawdę złe. Ale... może głupio to zabrzmi, gdy powiem, że chyba musiało do czegoś takiego dojść. Jesteś mściwy, Snape. Okrutnie mściwy. To jest wstrętna cecha. Mściwy kretyn. Coś jak... — poczuł nagle kiełkujące w nim ziarenko histerycznego humoru — Powinienem się domyślić... Twój Patronus...
— Długo jeszcze zamierzasz mnie obrażać, Potter?
Snape potarł rękawem zapuchnięte od płaczu oczy. Wyglądał jak człowiek na skraju przepaści.
— Nie — oświadczył James. Jego dłoń zacisnęła się na ramieniu Ślizgona, który rzucił jej podejrzliwe spojrzenie. — Wiesz, że nikomu nie powiem.
— Spróbowałbyś.
— Nie powiem, bo widzę, że popełniłeś błąd, a uważam, że ludziom należy dawać szansę.
James popatrzył prosto w czarne oczy i wiedział, że Ślizgon zrozumiał aluzję. O dziwo, tylko skinął głową. Chyba nie miał siły na słowne potyczki.
— Wiesz, Severusie, ty mimo wszystko porządny facet jesteś.
Snape na te słowa zesztywniał, po czym gwałtownym ruchem strącił rękę Jamesa.
— Nie dotykaj mnie! — warknął.
W tym momencie podłoga zaczęła drżeć i całe pomieszczenie wypełnił głęboki szum. Sufit się rozjarzył, a powietrze nad ich głowami wypełniły dziesiątki przecinających się ze sobą świetlistych linii.
— Maszyna ruszyła! — zawołała Ewa znad panelu sterującego. — Chłopcy, do zwierciadeł!
Chwilę im zajęło poustawianie zwierciadeł tak, by wszystkie świetliste linie skupiły się na jednym z nich, tym naprzeciwko Zakazanego Lasu. Ewa dopomagała im, wyrzucając z siebie ciągi współrzędnych. Praca sprawiła, że Snape zaczął mniej przypominać zapłakanego bobra, a bardziej siebie, choć cień w jego oczach nie znikał.
Popatrzyli na jednolity strumień światła, który przecinał pomieszczenie i dotykał zasłony, wiszącej pomiędzy rozcapierzonymi filarami soczewce.
— Teraz musimy z całej siły pociągnąć za tą dźwignię. — Ewa popukała w mosiężny lewar wystający z podłogi. — Pełne pół obrotu, inaczej dobrze nie zadziała. Kto tu jest prawdziwym facetem?
James i Snape spojrzeli po sobie po czym bez słowa, równocześnie chwycili za dźwignię.
— Raz... Dwa... Trzy!
Pociągnęli z całej siły i powoli, ze straszliwym zgrzytem, lewar zaczął się przesuwać. James zacisnął zęby, czując, jak jego mięśnie napinają się do granic możliwości. Snape mamrotał pod nosem przekleństwa. Wreszcie przygięli go do posadzki z drugiej strony. Odskoczyli.
Dźwignia zaczęła powoli wracać na swoje miejsce, równocześnie z tym, jak kamienne pierścienie u szczytów rozcapierzonych filarów zaczęły się obracać. Silnik pod ich stopami zahuczał głośniej i zaskoczył. Kryształ zaczął krzesać iskry i wkrótce całe pomieszczenie wypełniło się posmakiem i zapachem elektryczności. Błękitne ogniki były wszędzie. Strumień światła grubiał i potężniał w oczach. Ewa obserwowała odczyty na licznikach.
— Cel! — krzyknęła, zaciskając dłoń na dźwigience osłony soczewki. — Pal!
Osłona uchyliła się i soczewka na moment rozjarzyła się oślepiającym blaskiem, by za moment wypuścić z siebie wstęgę światła. Wstęga omiotła Zakazany Las. James rzucił się do lunety. Wszędzie, gdzie dotykało ich światło, oszalałe drzewa nieruchomiały. Snape też dopadł okna i wyrwał Jamesowi lunetę.
— Merlinie, to działa! — wymamrotał. — To naprawdę działa!
— Ej! Dajcie popatrzeć! — zażądała Ewa.
James odsunął się trochę i podziwiał łunę nad lasem. Obok okna przeleciały dwie postacie na miotłach. Frank pokazał im uniesiony kciuk.
— Jesteście wielcy! — wrzasnął Artur. W tym jaskrawym świetle wyglądał jak obłąkany ze szczęścia człowiek. — Jesteście cudowni!
— A nie? — mruknęła Ewa.
**
— Niesamowite! — wykrzyknęła dziennikarka. — Te żywiołaki po prostu zmieniają się w zwykłe drzewa! To pana dzieło, Dumbledore?
Mina dyrektora Hogwartu była nieprzenikniona.
— Niewykluczone, madame — odpowiedział dypolomatycznie.
Profesor McGonagall trąciła go w ramię i bez słowa wskazała na dwie osoby odlatujące z zamku na miotłach. Po chwili zniknęli za wzgórzami.
— Kto to? — wyszeptała.
— Sam chciałbym wiedzieć — mruknął Albus Dumbledore.
**
Prorok Codzienny, 16 maja 1978 roku:
CHIMERA RATUJE HOGWART!
Jak wypowiada się dla gazety Albert Fox: "Ludzie nie zdają sobie sprawy, co może do dziś tkwić w angielskiej ziemi. Znałem VanHelsinga wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co z niego za gagatek. Atak żywiołaków był tylko kwestią czasu."
I miał rację. Zaledwie wczorajte potwory ruszyły do ataku na Hogwart. Podczas gdy grupa nauczycieli na darmo próbowała powstrzymać ich ekspansję, członkowie Chimery zdołali uruchomić mechanizm obronny zamku zostawiony tu przez jednego z wielkich magmechaników i zatrzymać te potworne stworzenia, nim wyrządziły większą krzywdę mieszkańcom Hogwartu.
"Waszym dzieciom nic już nie grozi", wypowiada się John Beetleeye, drugi z członków Chimery. "Wykurzyliśmy stąd żywiołaki na sto lat albo i dłużej. Lepiej jednak, by w przyszłości ludzie pamiętali o wynalazkach, jakie pozostały po naszych przodkach. Ukrywanie ich pod stosem śmieci do niczego nie prowadzi."
Niezwykła magmachina była zamontowana w jednej z wież, do której od wielu lat nikt już nie zaglądał. Gdyby nie przemyślność członków Chimery, prawdopodobnie nikt nie wiedziałby o jej istnieniu. "Nikt nie zgłębił wszystkich tajemnic zamku" odpowiada enigmatycznie dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore. Powinniśmy się cieszyć więc, że tacy ludzie jak panowie Fox czy Beetleeye czuwają nad nami, gotowi odkryć owe niezgłębione sekrety.
Panowie ci równocześnie dementują pogłoski, jakoby antykwariusze byli zamieszani w sprawę żywiołaków. "To spokojni ludzie", komentuje pan Fox. "Wielka szkoda, że śmierć ich pracującego w Hogwarcie kolegi, która nastąpiła podobno od przekleństwa ciążącego na magicznym artefakcie VanHelsingów rzuciła podejrzenia na tę grupę zawodową. Według nas, padł ofiarą nieszczęśliwego wypadku próbując ratować Hogwart przed żywiołakami."
Więcej na str. 3
**
Prorok Codzienny, 17 maja 1978 roku:
CZYM JEST CHIMERA?
W związku z zalewem sów, które otrzymaliśmy od naszych czytelników, odpowiadamy słowami samego pana Foxa: "Jesteśmy tu, tam i ówdzie. Dbamy o równowagę. Jeżeli nadmiar ciemnych mocy zaczyna panować na angielskich ziemiach, wkraczamy do akcji. Myślę, że wkrótce możecie o nas znów usłyszeć."
Panowie nie chcą się ujawniać, twierdząc, że to nie służy interesom. I to zarówno ich interesom, jak i nas wszystkich. "Poznacie nas po efektach", dodaje pan Fox.
Zdjęcia ze starcia z żywiołakami na str. 5
**
Le Monde Magique, 20 maja 1978 roku:
Alcar VanHelsing został znaleziony martwy w swej rezydencji. Przyczyna śmierci jest niejasna. Był on ostatnim członkiem tej rodziny i nie zostawił po sobie potomków. W kolejnych numerach będziecie mogli przeczytać o mrocznych dziejach tego rodu. Większość materiałów została udostępniona dzięki uprzejmości członków angielskiego stowarzyszenia o nazwie "Chimera".
**
— No, chłopie, myślę, że transmutację zdasz śpiewająco! — oświadczył James.
— Dzięki Merlinowi! — Snape schował różdżkę do rękawa i przeczesał palcami włosy. Wyglądał na wyczerpanego, ale stosik Wywołanych talerzy był przyzwoity. Miały nawet szlaczki na brzegach. Nic dziwnego, przez ostatnie dni ćwiczył jak oszalały. James wątpił, by było to spowodowane przerażająco bliskim terminem owutemów. A przynajmniej nie do końca tym.
— Mnie dziękuj, nie jakiemuś Merlinowi!
Snape rzucił mu długie spojrzenie. W końcu wydusił z siebie:
— Dzięki, Potter.
— A jak... Jak sobie radzisz z tym drugim?
Snape pobladł nagle.
— Nie rozmawiajmy o tym — wycedził przez zaciśnięte zęby.
James nie musiał się go pytać, jak się czuje. Widział to w jego oczach. On sam nie miałby pojęcia, jak sobie z czymś takim poradzić. Szybko zmienił więc temat.
— Wszędzie o nas gadają! Fox i Beetleeye stali się tematem numer jeden. Syriusz mówi, że tylko się podszywają pod Anglików, ale tak naprawdę to cholerne żabojady, robiące konkurencję Dumbledore'owi. A Lily uważa ich za tajne stowarzyszenie religijne, jak tych jakiś mensonów...
— Masonów — poprawił automatycznie Snape. — Ja tylko nie mogę zrozumieć, skąd wzięła się Ewie ta "Chimera".
— Tu jesteście! — Ewa weszła do środka, witając ich radosnym uśmiechem. — Jak tam, Severusie, twoja transmutacja?
— Śpiewająco — burknął Snape.
— Oj, nie bocz się już tak. Jednego kretyna mniej, no naprawdę...
— Pozwolisz, że przerwę twój pokaz krukońskiej niefrasobliwości? — wciął się James, zanim atmosfera zrobiła się gęsta jak blok karaluchowy. — Severus ma do ciebie pytanie. Chce wiedzieć, skąd wzięła się nazwa dla naszej szajki.
— A... To ty przecież rzuciłeś raz taki tekst, że jesteśmy jak chimera! I jakoś przylgnęło. Bo widzisz, z przodu lew, z tyłu wąż, pośrodku koza... — wyszczerzyła zęby.
— Nie będę niczyim tyłkiem! — wzburzył się niespodziewanie Snape.
— Wyrywasz się do przodka?
— A ty w ogóle to jeszcze z nami jesteś? — zaperzył się Ślizgon. — Żywiołaki już sobie poszły, Potter! Powinieneś zniknąć wraz z nimi!
— Przykro mi, ale za bardzo mi się spodobało. Chyba jesteście na mnie skazani. — James pokazał cały garnitur zębów. Snape przez chwilę miał minę, jakby chciał mu te zęby wybić. — W przeciwnym razie...
Chciał powiedzieć, że musieliby go zabić, ale w porę ugryzł się w język. Nie był w końcu aż takim dupkiem, na jakiego wyglądał.
— Jeszcze bym zapomniał! — Rzucił się do swojej torby. Pogrzebał chwilę w stosie pogiętego pergaminu i z dna wyciągnął notatnik w ciemnej okładce. Podał go Snape'owi. — Zwracam w nienaruszonym stanie. Nie jest obłożony żadnymi klątwami, zapewniam. Jak chcesz mogę go nawet polizać.
Snape skrzywił się okropnie na te słowa i wyrwał notatnik z ręki Jamesa.
— Nareszcie — burknął. — Czyli się od nas nie odczepisz?
— Nie da rady.
— Ewa?
— Ja popieram Jamesa. Jest użyteczny.
Snape przewrócił oczami.
— Jakoś tak myślałem, że te lekcje to ty mi dajesz nie z dobroci serca, Potter. Nie ma co, niezłe zagranie. Szach i mat. Pozostaje mi tylko żywić nadzieję, że będziemy się widywali tak rzadko, jak to tylko możliwe.
James uśmiechnął się szeroko. Dziw nad dziwy. Najwyraźniej jego stary wróg, Severus Snape, ostatnio przestał go nienawidzić.
**
Owutemy były ciężkie, bardzo ciężkie. Dwa tygodnie wyjęte z życia, spędzone na pisaniu, spaniu i rozpaczliwym powtarzaniu materiału w przerwach. Gdy już dobiegły końca, wszyscy odetchnęli z ulgą.
Severus wysłał podanie o przyjęcie na Oxford. Ręce mu drżały, gdy prosił Slughorne'a o list polecający. Ale nauczyciel, jak zwykle życzliwy, wystawił mu nienaganną opinię. Jeśli testy poszły Severusowi tak dobrze, jak przeczuwał, już od października mógł się przeprowadzać do Oxfordu. Nawet praktyczny z transmutacji nie sprawił mu zbyt dużych kłopotów. Starał się nie myśleć, czyja to była zasługa.
Ani razu nie przespał całej nocy. Zwykle budził się zlany potem i wciąż widział wpatrujące się w niego w ciemności oczy Jingle'a. W dzień starał się o tym nie myśleć. Śmierć profesora określono jako "nieszczęśliwy wypadek" i tylko trzy osoby wiedziały, co naprawdę się wydarzyło.
Było mu bardzo ciężko.
Nagle, dzień przed wyjazdem z Hogwartu, wpadła mu do głowy pewna dzika myśl. Żałował jedynie, że w żaden sposób nie może porozmawiać ze Zgredkiem. Ewy też nie dało się znaleźć — zaszyła się gdzieś pewnie z tym swoim Regulusem. Wreszcie tak długo czaił się za filarem, aż przyuważył go Potter, brylujący z kumplami po hogwarckich błoniach.
— Tak? — spytał, gdy wreszcie udało mu się odczepić od reszty swojej bandy.
— Chyba wiem, kto w Hogwarcie pracuje dla VanHelsinga — powiedział szybko Severus, rzucając wcześniej muffilato. — Pamiętasz, jak ci mówiłem, że Zgredek rozmawiał z tutejszymi skrzatami i one opowiedziały mu o krysztale VanHelsingów? Ale powiedz mi, skąd one niby mogły o tym słyszeć? Chyba, że... Jeden ze skrzatów jest szpiegiem!
— Myślisz? Ale Dumbledore nie zatrudniłby przecież szpiega w Hogwarcie!
— A skąd mógłby wiedzieć? Powiedzmy sobie, że przyszedł do niego taki jeden, powiedział, że desperacko potrzebuje zatrudnienia... Czy ktoś w tym świecie zwraca uwagę na skrzaty?
— I to on wypuścił tego psa piekielnego? Ale przecież nie mógłby! Pracuje dla Dumbledore'a!
— A jeśli skłamał? Jeśli nadal pracował dla kogoś innego? Skrzat nie może mieć drugiego pana jeśli pierwszy go nie wyrzuci, prawda? W ten sposób mimo, że mieszkałby w Hogwarcie, de facto pracowałby dla VanHelsinga. Czy to niemożliwe?
— To... To chyba może się zdarzyć. W takim wypadku rzeczywiście mógłby działać przeciwko mieszkańcom Hogwartu... Cholera! — Potter uderzył pięścią w kamienną ścianę. — Wszystko przez to, że czarodzieje to napuszeni idioci! Trzeba znaleźć tego skrzata...
— Teraz już nam nie zaszkodzi — zauważył lodowato Severus. — A jak pójdziemy razem do kuchni, to zaraz się dyrektor dowie. Najlepiej poczekam na okazję, żeby pomówić ze Zgredkiem.
— Mhm. Może i tak będzie rzeczywiście lepiej. Czy dostałeś wiadomość od Ewy?
— To, że mamy się jeszcze raz spotkać przed odjazdem?
— I o co tym razem chodzi?
— Znając ją, zamierza nas zarzucić tonami pomysłów. Mam wrażenie, że chodzi o to, co Voldemort myśli teraz zrobić.
— Czyli?
— Nie jestem stuprocentowo pewien... Ale chyba chce zostać Ministrem Magii.
**
Severus z ulgą odebrał dyplom absolwenta Hogwartu. Gdy odpływał uroczyście łodzią wraz z innymi siódmoklasistami, a zamek błyszczał za jego plecami feerią świateł, nie odwrócił się ani razu, by go pożegnać.
W tym zamku rzucił swoje pierwsze zaklęcie i pierwsze przekleństwo. Pierwszy raz się zakochał. Miał kumpli, sprzymierzeńców i wrogów. Chciał zostać sługą, został panem swego losu. Stracił Lily, wykiwał Voldemorta. Pierwszy raz zabił.
Ciężar tego doświadczenia wciąż go przytłaczał. Potter jednak miał rację. To on sam do tego doprowadził, jego mściwość. Zabił niewinnego człowieka i ta zbrodnia nigdy nie zostanie mu przebaczona, bo nie było nikogo, kto mógłby przebaczyć.
Czuł się starszy o całe eony od tego chłopca w podartych spodniach i za dużej koszuli, który z takim utęsknieniem czekał wjazdu na stację Hogwart.
A może ten chłopiec tylko mu się przyśnił.
**
12 sierpnia 1978 roku
"Drogi Severusie!
Gratulacje! Chociaż i tak zawsze wiedziałem, że się dostaniesz, ty niepoprawny geniuszu! Jestem pewien, że nie będą wami pomiatać tak jak nami. Już tchu mi brakuje, doprawdy. I pewnie zakosztujesz studenckiego życia (zielenieje z zazdrości).
Słyszałeś o Arkadiuszu Feedle'u? Jak dalej będzie werbował w tym tempie zwolenników, to wkrótce stworzy własną partię. Unihorn klnie na czym świat stoi. Gdy patrzę na naszych ministerialnych kandydatów w nadchodzących wyborach, dreszcz zgrozy mnie przenika. Ale znając twoją i twoich przyjaciół zmyślność, już czuję, że niedługo szykuje nam się jakiś kolejny cyrk na kółkach.
Frank
PS. Napisz mi, kiedy możemy opić twój sukces!"
FIN
**
Aż nadejdzie...
Projekt Chimera III: A my nie chcemy uciekać stąd!
Upadł Minister, niech żyje Minister!
Po dwóch latach rządów nieudacznika wreszcie udaje się go obalić i na scenę polityczną wkracza Milicenta Bagnold która, jak szepczą w kuluarach, od początku powinna była wygrać. Szepczą również, że rękę a może raczej łapę do jego upadku przyłożyła Chimera, czymkolwiek jest Chimera. Milicenta zaś ma pewne stanowcze poglądy co do istnienia grupy, która nazywa się śmierciożercami i te poglądy nie licują z planami Lorda Voldemorta, który, zmęczony politycznymi gierkami, decyduje się rozstrzygnąć sprawę raz a porządnie...
Wyspy ogarnia pożoga wojny.
Tymczasem na świat przychodzi nowe pokolenie czarodziejów i życie dwojga z nich, Harry'ego Pottera i Neville'a Longbottoma, znajduje się w niebezpieczeństwie... A wszystko z powodu kilku słów wypowiedzianych w pubie "Pod Świńskim Łbem" pewnego sobotniego wieczora:
Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana…
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…
**
Od Autorki: Koniec dugiej części i koniec hogwarckiej epoki. Mam nadzieję, że usatysfakcjonowałam was, moi czytelnicy. Ze swojej strony chciałabym podziękować za doping tym najwierniejszym i zachęcić też tych bardziej nieśmiałych - komentarze wszak karmią wena, a ja będę potrzebowała go bardzo dużo by szczęśliwie doprowadzić Chimerę do samego końca. Jak pewnie zauważyliście, trzecią częścią zamierzam zrobić przeskok czasowy - o trzy lata do przodu. Myślę jednak, że realnie pisanie nie zajmie mi aż tak długo. W każdym razie trzymajcie za mnie kciuki!
Leośka