12 Nobliwy kawaler

Przygoda szlachetnie urodzonego kawalera

(The Adventure of the Noble Bachelor)


Małżeństwo lorda Saint Simon i dziwne jego zakończenie długo skupiały zainteresowanie kręgów wyższego towarzystwa, w których obracał się pechowy nowożeniec. Usunęły je w cień nowe skandale, a bardziej pikantne szczegóły odwróciły uwagę plotkarzy od dramatu sprzed czterech lat. Jak jednak nie bez podstaw przypuszczam, nie podano nigdy do ogólnej wiadomości wszystkich faktów. Ponieważ zaś mój przyjaciel Sherlock Holmes odegrał decydującą rolę w wyjaśnieniu zagadki, mam wrażenie, że wspomnienia o nim nie byłyby zupełne, gdyby choć z grubsza nie został zarysowany ten godny uwagi epizod. Pewnego popołudnia, na kilka tygodni przed moim małżeństwem, gdy wciąż jeszcze mieszkaliśmy razem na Baker Street, Holmes po powrocie do domu zastał na stole czekający na niego list. Pozostałem tego dnia w domu, gdyż po nagłym załamaniu się pogody zaczął padać deszcz w połączeniu z gwałtownym, jesiennym wiatrem, a odłamek pocisku tkwiący w mej nodze - pamiątka udziału w kampanii w Afganistanie - dawał o sobie znać uporczywym, pulsującym bólem. Leżałem nieruchomo w fotelu klubowym, wśród stosu starych i nowych, przeładowanych nowinami gazet, które odsunąłem na bok, wpatrując się w olbrzymi herb na kopercie, znajdującej się na stole, i leniwie zastanawiałem się, kim mógł być szlachetnie urodzony korespondent mojego przyjaciela.

- Czeka tu oto na ciebie bardzo wytworny list - zauważyłem, gdy wszedł Holmes. - Twoja poranna korespondencja, o ile pamiętam, była od handlarza ryb i celnika portowego.

- Tak, moją korespondencję rzeczywiście cechuje urok różnorodności - odpowiedział z uśmiechem - a najskromniejsze listy bywają zazwyczaj najciekawsze. Ten wygląda mi na jedno z tych nieoczekiwanych zaproszeń na spotkanie towarzyskie, gdzie człowieka zanudzają lub okłamują. Złamał pieczęć i spojrzał na zawartość.

- No, no, to może być coś interesującego mimo wszystko.

- Nie spotkanie zatem?

- Nie, na odmianę sprawa zawodowa.

- I od wysoko urodzonego klienta?

- Z jednego z najświetniejszych rodów w Anglii.

- Gratuluję ci, mój drogi!

- Mogę cię zapewnić, Watsonie, bez przesady, że pozycja społeczna mojego klienta jest naprawdę o wiele mniej dla mnie ważna od zainteresowania jego sprawą. Być może, iż nie zabraknie go również i tym razem. Wydaje mi się, że pilnie czytałeś najnowsze dzienniki, prawda?

- Wygląda na to - rzekłem ponuro, wskazując stertę gazet - że nie miałem nic innego do roboty.

- To świetnie, bo może udzielisz mi wyczerpujących informacji. Nic nie czytałem poza rubryką kryminalną i nekrologami. List zawsze jest pouczający. Jeśli jednak tak uważnie śledziłeś najnowsze wydarzenia, chyba też czytałeś o lordzie Saint Simon i jego ślubie.

- O tak, z najgłębszym zainteresowaniem.

- To dobrze. Trzymam w ręku list od lorda Saint Simon. Przeczytam ci go, a ty musisz w zamian przerzucić te gazety i powiedzieć mi o wszystkim, co dotyczy tej sprawy. Oto, co pisze:


Szanowny i Drogi Panie Sherlocku Holmesie!

Lord Backwater powiedział mi, że mogę bezwarunkowo polegać na Pana opinii i dyskrecji. Zdecydowałem się zatem poprosić Pana o radę w bardzo bolesnej sprawie, związanej z moim ślubem. P. Lestrade ze Scotland Yardu podjął już działania dotyczące tego wydarzenia, lecz zapewnił mnie, że nie widzi żadnych przeszkód, by współpracować z Panem, a nawet uważa, że mogłoby mu to bardzo pomóc. Odwiedzę Pana o czwartej po południu, a jeśli miałby Pan inne zajęcia w tym czasie, mam nadzieję, że zechce Pan je odłożyć, gdyż jest to sprawa wielkiej doniosłości.

Oddany Panu

Saint Simon”


- List nadany w Grosvenor Mansions, napisany gęsim piórem, a szlachetnie urodzony lord na nieszczęście poplamił sobie atramentem zewnętrzną stronę małego palca prawej ręki - zauważył Holmes składając list.

- Pisze, że o czwartej. Jest już trzecia. Będzie tu za godzinę.

- Mam więc dość czasu, by przy twojej pomocy wyjaśnić sprawę. Przejrzyj te gazety i uporządkuj je po kolei, tak bym mógł na podstawie notatek prasowych bodaj pobieżnie wyrobić sobie zdanie, kim jest nasz klient. Wyjął tom w czerwonej oprawie z rzędu informatorów stojących na półce obok kominka.

- Jest tutaj - powiedział siadając i podążając wzrokiem za palcem - lord Robert Walsingham de Vere Saint Simon, drugi syn księcia Balmoral. Hm! Herb: lazur, trzy osty w rzędzie na czarnym polu. Urodzony w 1846 r. Ma 41 lat, a więc jest w wieku odpowiednim do małżeństwa. Był podsekretarzem do spraw kolonii w poprzednim rządzie. Książę, jego ojciec, był swego czasu sekretarzem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Spokrewnieni z Plantagenetami w prostej linii i z Tudorami po kądzieli. Ha! Nie ma tu więc nic szczególnie ważnego. Myślę, że teraz kolej na ciebie, Watsonie. Potrzebujemy czegoś rzetelniejszego.

- Niewiele wysiłku kosztowało mnie odnalezienie tego, o co ci chodziło - rzekłem - fakty bowiem są świeżej daty, a sprawa od razu zwróciła moją uwagę. Obawiałem się tylko o niej wspomnieć, ponieważ, jak mi wiadomo, nie lubisz, by cię odrywano od pracy do innych spraw.

- Ach, myślisz o tej zagadce związanej z wozem meblowym z Grosvenor Square. Jest już prawie rozwiązana. Od początku zresztą była dość prosta. Proszę cię, przedstaw mi wyniki przeglądu gazet.

- Oto pierwsza notatka, jaką udało mi się odnaleźć. Znajduje się w rubryce z życia prywatnego w „Morning Post” i pochodzi, jak widzisz, sprzed kilku tygodni:

Małżeństwo pomiędzy lordem Robertem Saint Simon, drugim synem księcia Balmoral, i panną Hatty Doran, jedyną córką Aloysiusa Dorana, Esq., z San Francisco, Kalifornia, USA, zostało ułożone i, jeśli pogłoski są prawdziwe, wkrótce zostanie zawarte”.

- To wszystko.

- Lapidarnie i rzeczowo - zauważył Holmes, wyciągając swoje długie, chude nogi w kierunku ognia.

- Jest też obszerniejszy fragment na ten temat w kronice towarzyskiej z tego samego tygodnia.

Wkrótce trzeba będzie zażądać ochrony rynku matrymonialnego, ponieważ obecna zasada wolnego handlu wydaje się poważnie zagrażać rodzimym wyrobom. Jeden po drugim domy arystokratyczne Wielkiej Brytanii przechodzą w ręce naszych pięknych kuzynek zza Atlantyku. W bieżącym tygodniu lista łupów zdobytych przez nasze czarujące najeźdźczynie została poważnie powiększona. Lord Saint Simon, który złożył w ciągu ponad dwudziestu lat liczne dowody odporności na strzały małego bożka, zapowiedział wreszcie swój ślub w najbliższym czasie z panną Hatty Doran, zachwycającą córką kalifornijskiego milionera. Panna Doran, której pełna wdzięku postać i twarz o uderzającej urodzie zwróciły powszechną uwagę w czasie uroczystości w Westbury House, jest jedynaczką i, jak się obecnie mówi, jej posag osiągnie sumę znacznie przewyższającą sześć cyfr, z perspektywą powiększenia się w przyszłości. Ponieważ jest publiczną tajemnicą, że książę Balmoral w ostatnich latach zmuszony był do sprzedaży obrazów ze swoich zbiorów i że lord Saint Simon, który nie posiada własnych nieruchomości, ocalił jedynie małą posiadłość w Birchmoor, rzecz jasna kalifornijska spadkobierczyni nie będzie jedyną osobą, która zyska na tym związku, umożliwiającym jej łatwe i proste przeistoczenie się z republikańskiej damy w żonę brytyjskiego para”.

- Czy coś jeszcze? - spytał Holmes ziewając.

- O tak, mnóstwo. Oto inna notatka w „Morning Post” mówiąca o tym, że ślub będzie absolutnie cichy, że się odbędzie w kościele Św. Jerzego na Hanover Sąuare, że zaproszonych będzie jedynie dwanaście osób z grona bliskich przyjaciół i że goście wrócą do umeblowanego domu na Lancaster Gate, w którym zamieszkał p. Aloysius Doran. W dwa dni później, tzn. w ostatnią środę, podano krótką wiadomość, iż odbył się ślub i że miodowy miesiąc nowożeńcy spędzą w posiadłości lorda Backwatera, niedaleko Petersfield. Wszystkie te notatki ukazały się przed zniknięciem panny młodej.

- Przed czym? - zapytał Holmes zaskoczony.

- Przed zniknięciem młodej małżonki. Kiedyż zatem zniknęła?

- W czasie śniadania wydanego na cześć nowożeńców.

- Rzeczywiście, to bardziej interesujące, niż się zapowiadało. W rzeczy samej dość dramatyczne.

- Tak. Mnie też uderzyło, że sprawa jest dość niezwykła.

- Panny młode często znikają przed uroczystością, często przepadają młode mężatki w czasie miodowego miesiąca, nie mogę jednak sobie przypomnieć wypadku, by nastąpiło to natychmiast po ślubie, jak tutaj. Proszę cię o więcej szczegółów. Ostrzegam, że informacje są bardzo niekompletne. Być może uda się je nieco uzupełnić. Te, które mamy, pochodzą z jedynego artykułu we wczorajszej gazecie porannej, który ci przeczytam. Jego tytuł brzmi:

Osobliwe wydarzenie w czasie wytwornego ślubu”:

Rodzina lorda Roberta Saint Simon wprawiona została w najwyższą konsternację przez dziwne i ubolewania godne wypadki, które zaszły w dniu jego ślubu. Uroczystość, zgodnie z anonsami we wczorajszych dziennikach, odbyła się wczoraj rano, jednakże dopiero dziś w godzinach porannych udało nam się uzyskać potwierdzenie dziwnych pogłosek, które tak uporczywie krążyły na ten temat. Mimo wysiłków przyjaciół, zmierzających do zatuszowania sprawy, wydarzenie to do tego stopnia zajmuje powszechną uwagę, że wszelkie próby zlekceważenia tego, co stało się przedmiotem towarzyskiej konwersacji, okazały się daremne. Uroczystość, która odbyła się w kościele Św. Jerzego na Hanover Square, była skromna, obecni byli, prócz ojca panny młodej, p. Aloysiusa Dorana, jedynie księżna Balmoral, lord Backwater, lord Eustachy i lady Klara Saint Simon (młodszy brat i siostra pana młodego) oraz lady Alicja Whittington. Całe towarzystwo udało się następnie do domu p. Aloysiusa Dorana na Lancaster Gate, gdzie przygotowano śniadanie. Jak się okazuje, niewielkie zamieszanie spowodowała kobieta, której nazwiska nie ustalono, usiłująca wedrzeć się do domu wraz z gośćmi, twierdząca, że rości sobie pewne prawa wobec lorda Saint Simon. Dopiero po przykrej, długotrwałej scenie kamerdynerowi i lokajowi udało sieją usunąć. Młoda małżonka, która szczęśliwie weszła do domu przed tym nieprzyjemnym incydentem, zasiadła do śniadania wraz ze wszystkimi, lecz zaczęła się uskarżać na nagłą niedyspozycję i opuściła pokój. Gdy przedłużająca się jej nieobecność zaczęła wywoływać komentarze, ojciec wyszedł, by ją odnaleźć, lecz dowiedział się od pokojówki, że jej pani jedynie na chwilę wróciła do swojego pokoju, zabrała płaszcz i czepek, po czym pośpiesznie udała się do wyjścia. Jeden z lokajów oświadczył, iż widział młodą damę w takim stroju opuszczającą dom, lecz odrzucił myśl, by mogła to być jego pani, gdyż był przekonany, że przebywa z resztą towarzystwa. Upewniwszy się, że jego córka znikła, p. Aloysius Doran wraz z panem młodym natychmiast skontaktowali się z policją i rozpoczęto bardzo energiczne śledztwo, które być może doprowadzi do szybkiego wyjaśnienia tej bardzo szczególnej sprawy. Do późnych godzin ubiegłego wieczoru jednakże nie ujawniono żadnych nowych faktów w sprawie zaginionej. Krążą na ten temat niesmaczne pogłoski, mówi się również, że policja doprowadziła do aresztowania kobiety, która była przyczyną zajścia, w nadziei, że kierując się zazdrością lub innymi motywami mogła być zamieszana w sprawę dziwnego zaginięcia panny młodej”.

- I to wszystko?

- Jeszcze jedna mała notatka w porannym dzienniku, zawierająca jednak pewną sugestię.

- To znaczy…

- Że miss Flora Millar, kobieta, która wywołała zamieszanie, rzeczywiście została aresztowana. Jak się okazuje, była ostatnio tancerką w „Allegro” i zna pana młodego od kilku lat. Brak dodatkowych szczegółów, a ty znasz już całą sprawę, a przynajmniej to, co dotąd podano do wiadomości w prasie.

- Niezmiernie interesująca sprawa, jak się okazuje. Nie zrezygnowałbym za żadne skarby. Ale oto ktoś dzwoni do drzwi, Watsonie, a skoro zegar wskazuje kilka minut po czwartej, nie wątpię, że jest to nasz klient znakomitego rodu. Niech ci nie przyjdzie do głowy wychodzić z domu, Watsonie, bo bardzo chciałbym mieć świadka, choćby tylko dla sprawdzenia mojej własnej pamięci.

- Lord Robert Saint Simon - zapowiedział boy, otwierając szeroko drzwi. Wszedł gentleman o sympatycznym, kulturalnym wyglądzie, bladej twarzy z wielkim nosem, nie pozbawionej być może pewnego wyrazu rozdrażnienia w okolicy ust, i o czujnym i stanowczym spojrzeniu człowieka obdarzonego przez los przyjemnością wydawania rozkazów, które zawsze są wykonywane. Ruchy miał energiczne, a jednak ogólny wygląd nosił widoczne piętno wieku, na który wskazywało lekkie pochylenie ku przodowi i nieznaczne ugięcie kolan, gdy szedł. Jego włosy również, jak się okazało, gdy zdjął zamaszyście kapelusz o powyginanym rondzie, były przyprószone siwizną na skroniach i przerzedzone na czubku głowy. Jego strój - wysoki kołnierz, czarny surdut, biała kamizelka, żółte rękawiczki, lakierki i jasne getry - wymuskany był niemal do przesady. Gość wszedł powoli do pokoju, obracając głowę na lewo i prawo i bawiąc się łańcuszkiem, na którym zwisały binokle w złotej oprawie.

- Dzień dobry, lordzie Saint Simon - ukłonił się Holmes, wstając z fotela. - Proszę usiąść w wyplatanym krześle. To mój przyjaciel i kolega dr Watson. Proszę przysunąć się nieco bliżej ognia i możemy zacząć omawianie sprawy.

- Sprawy bardzo dla mnie bolesnej, jak bez trudu może pan sobie wyobrazić, panie Holmes. Zostałem zraniony do żywego. Domyślam się, że rozwikłał pan już szereg delikatnych spraw tego rodzaju, sir, chociaż, jak przypuszczam, nie dotyczą one chyba naszej sfery.

- Nie, schodzę w dół.

- Co proszę?

- Ostatnio moim klientem w sprawie tego pokroju był król.

- Rzeczywiście? Nie miałem pojęcia. Który król?

- Król Skandynawii.

- Co?! Czy utracił żonę?

- Jak pan rozumie - odrzekł Holmes uprzejmie - sprawy innych klientów objęte są taką samą tajemnicą, jaką zapewniam również panu.

- Oczywiście! Bardzo słusznie! Bardzo słusznie! Doprawdy, bardzo pana przepraszam. Jestem gotów do udzielenia panu wszelkich informacji, jakie mogą panu pomóc w wyrobieniu sobie zdania.

- Dziękuję. Dowiedziałem się już wszystkiego, co było w gazetach, nic ponadto. Jak sądzę, mogę uznać za zgodny z prawdą ten artykuł o zniknięciu panny młodej. Lord Saint Simon spojrzał na niego.

- Tak, jest zgodny z prawdą, jeśli o to idzie.

- Wymaga jednak wielu uzupełnień, aby można było sobie wyrobić jakieś zdanie. Myślę, że mógłbym łatwiej ustalić fakty pytając pana.

- Proszę, niech pan to uczyni.

- Kiedy spotkał pan po raz pierwszy pannę Hatty Doran?

- W San Francisco przed rokiem.

- Czy podróżował pan po Stanach?

- Tak.

- Czy wówczas się pan z nią zaręczył?

- Nie.

- Lecz był pan na przyjacielskiej stopie?

- Jej towarzystwo sprawiło mi przyjemność i ona to zauważyła.

- Czyjej ojciec jest bardzo bogaty?

- Mówi się, że jest najbogatszym człowiekiem na wybrzeżu Pacyfiku.

- A jak dorobił się swoich pieniędzy?

- Na kopalniach. Jeszcze przed kilkoma laty nic nie miał. Gdy natrafił na złoto, zainwestował je i wzbogacił się w zawrotnym Temple.

- Jakie właściwie jest pana osobiste wrażenie co do charakteru młodej damy - pańskiej żony? Arystokrata zaczął nieco wolniej obracać swoje szkła i zapatrzył się w ogień.

- Otóż, panie Holmes, moja żona miała dwadzieścia lat, gdy jej ojciec stał się bogatym człowiekiem. Przez wszystkie te lata poruszała się swobodnie po obozie poszukiwaczy złota i wędrowała po lasach i górach, tak iż jej edukacja jest raczej dziełem natury niż nauczyciela. Była tym, co my w Anglii określamy jako narwańca, o silnej naturze, dzikiej i swobodnej, nie skrępowanej żadnymi tradycjami. Ma temperament gwałtowny, popędliwy, jeśli mogę tak powiedzieć. Szybko podejmowała decyzje i bez obawy przeprowadzała swoje postanowienia. Z drugiej strony jednak nie obdarzyłbym jej nazwiskiem, które mam zaszczyt nosić - tu chrząknął z godnością - gdybym nie uważał jej w gruncie rzeczy za szlachetną kobietę. Sądzę, że jest zdolna do bohaterskiego poświęcenia i że wszelki niecny postępek budzi w niej odrazę.

- Czy ma pan jej fotografię?

- Zabrałem to ze sobą. Otworzył medalionik i pokazał nam pełną twarz uroczej kobiety. Nie było to zdjęcie, lecz miniatura na kości słoniowej. Artysta w pełni uwydatnił piękno lśniących, czarnych włosów, wielkich, ciemnych oczu i rozkosznych ust. Holmes przyglądał się miniaturze z uwagą. Potem zamknął medalion i zwrócił go lordowi Saint Simon.

- Młoda dama przybyła zatem do Londynu, a pan odnowił tę znajomość?

- Tak, jej ojciec przywiózł ją na ostatni sezon towarzyski do Londynu. Spotkaliśmy się wiele razy, zaręczyłem się z nią, a wreszcie teraz ożeniłem się.

- Otrzymała, jak sądzę, znaczny posag?

- Nie najgorszy. Nie większy, niż zazwyczaj jest przyjęte w naszej rodzinie.

- Który przypadnie panu, gdy małżeństwo stanie się fait accompli?*

- Doprawdy nie interesowałem się tą sprawą.

- Ależ naturalnie. Czy widział pan pannę Doran w dniu poprzedzającym ślub?

- Tak.

- Czy była w dobrym nastroju?

- Jak nigdy. Bez przerwy mówiła o tym, jak powinno wyglądać nasze przyszłe życie.

- Doprawdy! To bardzo ciekawe. A rano w dniu ślubu?

- Była w najwyższym stopniu ożywiona - przynajmniej przed ceremonią zaślubin.

- Czy zauważył pan wtedy jakąś zmianę w jej nastroju?

- No cóż, prawdę mówiąc, zauważyłem nic po raz pierwszy oznaki pewnej gwałtowności jej usposobienia. Wydarzenie jednakże było zbyt błahe, by warto o nim mówić, i nie może mieć żadnego związku ze sprawą.

- Proszę nam je mimo to opowiedzieć.

- Ach, to dziecinada. Upuściła swój bukiet, gdy zbliżaliśmy się do zakrystii. Przechodziła wówczas obok ławki i jej bukiet potoczył się pod ławę. Nastąpiła chwilowa zwłoka, lecz stojący tam gentleman podał go jej i zdawało się, że nic ważnego nie zaszło. Dopiero gdy zagadnąłem ją na ten temat, odpowiedziała mi szorstko, a w powozie w drodze do domu wydawała się niedorzecznie wstrząśnięta tą drobnostką.

- Rzeczywiście? Powiedział pan, że obok ławy stał mężczyzna. Była zatem również publiczność?

- O tak. Nie można było jej usunąć, gdyż kościół był otwarty.

- Czy ten gentleman był jednym z przyjaciół pana żony?

- Nie, nie. Określiłem go jako gentlemana raczej przez uprzejmość, lecz był raczej człowiekiem o pospolitej powierzchowności. Zaledwie go zauważyłem. Wydaje mi się jednak, że oddalamy się od tematu.

- Pani Saint Simon zatem wróciła ze ślubu w mniej pogodnym nastroju, niż udawała się do kościoła. Co zrobiła po powrocie do domu swego ojca?

- Jak zauważyłem, rozmawiała z pokojówką.

- A kim jest jej pokojówka?

- Ma na imię Alice. Jest Amerykanką, a przyjechała wraz z panią z Kalifornii.

- Zaufana służąca?

- Nawet za bardzo. Wydaje mi się, że pani pozwala jej na zbyt wiele. Jakkolwiek w Ameryce, rzecz jasna, mają inny pogląd na te sprawy.

- Jak długo rozmawiała z ową Alice?

- Och, kilka minut. Miałem inne sprawy do przemyślenia.

- Nie słyszał pan przypadkiem, o czym rozmawiały?

- Pani Saint Simon mówiła o kimś, kto „wskoczył na działkę”. Była przyzwyczajona do posługiwania się tego rodzaju slangiem. Nie mam pojęcia, o czym myślała.

- Amerykański slang czasem bywa bardzo obrazowy. A co robiła pana żona po rozmowie z pokojówką?

- Przeszła do jadalni.

- Wsparta na pana ramieniu?

- Nie, sama. Jest bardzo niezależna w takich drobnych sprawach. Usiadła, a po około dziesięciu minutach wstała pośpiesznie, mamrocząc słowa przeprosin, i opuściła pokój. Nigdy już nie wróciła.

- Lecz pokojówka, jak zrozumiałem, zeznała, że jej pani poszła do swego pokoju, narzuciła długi płaszcz na ślubną suknię, włożyła czepek i wyszła.

- Dokładnie tak. A później widziano ją w Hyde Parku w towarzystwie Flory Millar, kobiety, która znajduje się obecnie w areszcie i która wywołała zamieszanie w domu pana Dorana tego ranka.

- Ach tak. Prosiłbym o kilka szczegółów na temat tej pani, a także pana z nią związku. Lord Saint Simon wzruszył ramionami i uniósł brwi.

- Utrzymywaliśmy przyjazne stosunki od kilku lat - mogę powiedzieć, że bardzo przyjazne. Pracowała w „Allegro”. Nie byłem sknerą i nie miała doprawdy powodów do uskarżania się na mnie, ale wie pan, jakie są kobiety, mr Holmes. Flora była słodkim maleństwem, ale bardzo zapalczywym i była bezgranicznie do mnie przywiązana. Pisywała do mnie okropne listy, gdy dowiedziała się o moich planach matrymonialnych, i - jeśli mam być szczery - powodem cichego ślubu była moja obawa, by nie wywołała skandalu w kościele. Przybyła pod drzwi domu pana Dorana zaraz po naszym powrocie i zamierzała się do niego wedrzeć, wykrzykując bardzo niewłaściwe słowa pod adresem mojej żony, a nawet grożąc jej, lecz przewidywałem taką możliwość i miałem dwu policjantów w cywilu, którzy szybko ją wypchnęli na zewnątrz. Uspokoiła się, gdy zrozumiała, że nic nie osiągnie wywołując awanturę.

- Czy pana żona wszystko to słyszała?

- Nie, chwała Bogu nie.

- I widziano ją spacerującą z tą właśnie kobietą?

- Tak. I pan Lestrade ze Scotland Yardu traktuje tę sprawę bardzo poważnie. Przypuszcza się, że Flora zwabiła moją żonę do jakiejś straszliwej pułapki.

- No cóż, to prawdopodobna hipoteza.

- Czy pan też tak uważa?

- Nie powiedziałem, że możliwa. Ale czy pan tak się na tę sprawę nie zapatruje?

- Nie sądzę, by Flora mogła skrzywdzić choćby muchę.

- A jednak zazdrość w dziwny sposób przeistacza charaktery. Proszę mi powiedzieć, jaka jest pańska teoria dotycząca tej sprawy?

- No cóż, doprawdy nie wiem, przyszedłem tu oczekując, że pan ma jakaś teorię, nie zaś po to, by zgłaszać własną. Przedstawiłem panu wszystkie fakty. Skoro pan jednak mnie pyta o zdanie, mogę powiedzieć, że podniecenie wywołane tą sprawą, świadomość, iż nabrała tak szerokiego rozgłosu, mogły - jak mi się zdaje - wywołać u mojej żony coś w rodzaju niewielkiego zaburzenia nerwowego.

- Krótko mówiąc, spowodować mogło obłęd?

- No cóż, istotnie, gdy zrozumiałem, że zrezygnowała… - nie chcę tu mówić o sobie, lecz o tym wszystkim, do czego tylu ludzi dążyło bez powodzenia - doprawdy trudno mi sobie to postępowanie wytłumaczyć w inny sposób.

- Cóż, to jest z całą pewnością także prawdopodobna hipoteza - odrzekł Holmes z uśmiechem. - Właściwie, wasza lordowska mość, jak sądzę, mam już niemal wszystkie potrzebne dane. Chciałbym jeszcze pana zapytać, czy ze swego miejsca przy stole mogli państwo w czasie śniadania widzieć, co się dzieje za oknem?

- Mogliśmy zobaczyć drugą stronę ulicy i Hyde Park.

- Ano właśnie! Zatem nie sądzę, bym musiał pana dłużej zatrzymywać. Porozumiem się z panem.

- Być może rzeczywiście uda się panu szczęśliwie rozwiązać ten problem - rzekł klient wstając.

- Ja go już rozwiązałem.

- Hę? Co pan powiedział?

- Powiedziałem, że go rozwiązałem.

- Gdzie zatem jest moja żona?

- To jest szczegół, który szybko uzupełnię. Lord Saint Simon potrząsnął głową.

- Obawiam się, że trzeba tu mądrzejszych głów niż pana czy moja - zauważył i skłoniwszy się w staroświecki, pełen godności sposób, wyszedł.

- To bardzo ładnie ze strony lorda Saint Simon, że uhonorował moją głowę, stawiając ją na tym samym poziomie, co i swoją - rzekł Sherlock Holmes ze śmiechem. - Napiłbym się whisky z wodą sodową i zapaliłbym cygaro po tym ogniu krzyżowych pytań. Rozwikłałem tę sprawę, zanim nasz klient wszedł do pokoju.

- Ależ drogi Holmesie!

- Mam notatki na temat wielu podobnych spraw, chociaż żadna nie miała tak szybkiego przebiegu jak ta. Całe moje dochodzenie zmierzało tylko do tego, by przypuszczenia obrócić w pewność. Dowód pośredni bywa czasem bardzo przekonujący. Gdy np. znajdujemy pstrąga w mleku, by wspomnieć przypadek Thoreau.

- Ależ ja też słyszałem to wszystko, co i ty słyszałeś.

- Jednakże nie znając wszystkich poprzednich spraw, które tak mi pomogły. Był podobny wypadek w Aberdeen przed kilku laty, a także coś bardzo podobnego wydarzyło się w Monachium, w rok po wojnie francusko–pruskiej. To jedno ze zdarzeń tego rodzaju - ale hello, otóż i pan Lestrade! Witam pana! Zechce pan łaskawie sięgnąć po dodatkowy kubek do kredensu, a oto cygara w pudełku. Urzędowy detektyw wystroił się w kurtkę i fular, które nadawały mu zdecydowanie marynarski wygląd, a w ręku trzymał czarny worek płócienny. Po krótkim powitaniu usiadł i zapalił zaofiarowane mu cygaro.

- O cóż chodzi zatem? - spytał go Holmes z błyskiem w oku. - Wygląda pan na niezadowolonego.

- Bo jestem niezadowolony. To przez tę piekielną sprawę małżeństwa Saint Simona. Nie mogę rozeznać się w tej sprawie.

- Doprawdy? Zaskakuje mnie pan!

- Kto słyszał o tak zagmatwanej sprawie! Każdy trop wydaje mi się wymykać z rąk. Pracowałem cały dzień.

- I jak się wydaje, porządnie przy tym pan zmókł - rzekł Holmes, kładąc dłoń na rękawie jego kurtki marynarskiej.

- Tak, przeszukiwałem dno Serpentine.

- Wielkie nieba! Po co?

- W poszukiwaniu ciała lady Saint Simon. Sherlock Holmes przechylił głowę do tyłu i wybuchł serdecznym śmiechem.

- A czy przeszukał pan basen fontanny na Trafalgar Square? - zapytał.

- Dlaczego? Co pan ma na myśli?

- Ponieważ równie dobrze można by znaleźć tam ciało tej pani, jak i gdzie indziej. Lestrade rzucił memu przyjacielowi gniewne spojrzenie.

- No cóż, przypuszczam, że pan wie już wszystko na ten temat - warknął.

- Co prawda zapoznałem się dopiero z faktami, lecz podjąłem już decyzję.

- Och, doprawdy? Sądzi pan zatem, że Serpentine nie odgrywa żadnej roli w tej sprawie?

- Uważam, że to zupełnie prawdopodobne.

- Wobec tego może zechce pan uprzejmie wyjaśnić, dlaczego znaleźliśmy w rzece to? - z tymi słowami otworzył swoją torbę i wyrzucił na podłogę przemoczoną suknię ślubną z jedwabiu, parę satynowych pantofelków i wianek panny młodej z welonem, wszystko to pozbawione koloru i ociekające wodą.

- Oto orzeszek do zgryzienia dla pana, mistrzu Holmes.

- Och, w rzeczy samej - rzekł mój przyjaciel, wypuszczając błękitne kółko dymu. - Wyłowił to pan w Serpentine?

- Nie, wyłowił je niedaleko brzegu stróż z Hyde Parku. Ustalono, że jest to jej odzież i wydaje mi się, że skoro było tam ubranie, to i ciało musi znajdować się w pobliżu.

- W myśl tego błyskotliwego rozumowania ciało każdego człowieka powinno być znalezione w sąsiedztwie jego szafy ubraniowej. Proszę mi łaskawie powiedzieć, co pan zamierza osiągnąć tym sposobem?

- Pewne dowody wskazują, że Flora Millar jest zamieszana w to zniknięcie.

- Obawiam się, że trudno będzie to udowodnić.

- Czy rzeczywiście tak pan sądzi? - zawołał Lestrade. - Obawiam się, panie Holmes, że pańskie dedukcje i wnioski nie bardzo sprawdzają się w praktyce. Popełnił pan dwa błędy w ciągu kilku minut. Ta suknia dowodzi, że panna Flora Millar jest zamieszana w tę sprawę.

- Ale w jaki sposób?

- W sukni jest kieszeń. W kieszeni znajduje się kartka w kopercie. A oto kartka - rzucił ją na biurko. - Proszę przeczytać notatkę na niej:


Zobaczymy się, gdy wszystko będzie gotowe. Przyjdź natychmiast

F.H.M.”


Moja zaś teoria od początku była taka, że pani Saint Simon została zwabiona przez Florę Millar i że ta ostatnia wraz ze wspólnikami niewątpliwie ponosi odpowiedzialność za to zniknięcie. Oto notatka, podpisana jej inicjałami, która z pewnością została ukradkiem wsunięta do jej dłoni przy drzwiach i która spełniła rolę przynęty.

- Znakomicie, Lestrade - wykrzyknął Holmes ze śmiechem. - Jest pan doprawdy wspaniały. Proszę mi to pokazać. - Wziął kartkę obojętnie, lecz nagle jego uwaga została pobudzona i wydał okrzyk zadowolenia. - To rzeczywiście ważne.

- Ha! Tak pan sądzi?

- Zdecydowanie tak. Serdecznie panu gratuluję. Lestrade triumfował; pochylił się nad kartką.

- Ależ - wykrzyknął - pan patrzy na niewłaściwą stronę!

- Wprost przeciwnie, to jest właściwa strona.

- Właściwa strona? Pan oszalał! Notatka ołówkiem jest na tej stronie.

- A na drugiej stronie, jak się okazuje, jest kawałek rachunku hotelowego, który mnie bardzo interesuje.

- Tam nic nie ma. Obejrzałem to już wcześniej - rzekł Lestrade.


4 paźdz., pokoje 8 szyi., śniadanie 2 szyi. 6 p., coctail 1 szyil, lunch 2 szyi., szklanka sherry 8 p.”


Nic w tym nie widzę ciekawego.

- Najprawdopodobniej nic. Dla mnie to jednak jest najważniejsze, mimo wszystko. Co do notatki, jest ona również ważna, a co najmniej ważne są inicjały, a więc gratuluję panu raz jeszcze.

- Dość czasu zmarnowałem - powiedział Lestrade wstając. - Wierzę w ciężką pracę, a nie w przesiadywanie przy kominku i snucie pięknych teorii. Do widzenia, mister Holmes, i zobaczymy, która metoda doprowadzi prędzej do celu. Zebrał odzież, wcisnął ją do torby i odwrócił się ku drzwiom.

- I jeszcze jedna rada dla pana, Lestrade - wycedził Holmes, zanim jego rywal zniknął. - Chcę panu powiedzieć, jakie jest prawdziwe rozwiązanie sprawy. Lady Saint Simon to mit. Taka osoba nie istnieje i nigdy nie istniała. Lestrade spojrzał ze smutkiem na mego towarzysza. Potem zwrócił się ku mnie, puknął się w czoło trzykrotnie, wzruszył ramionami i pośpiesznie wyszedł. Zaledwie zamknęły się za nim drzwi, Holmes wstał i włożył płaszcz.

- Jest coś w tym, co ten człowiek mówi o pracy na świeżym powietrzu - zauważył. - Sądzę więc, Watsonie, że muszę cię na chwilę zostawić z twoimi gazetami. Gdy mnie Sherlock Holmes opuścił, było już po piątej, nie pozostałem jednak długo sam, gdyż mniej więcej po godzinie przyszedł posłaniec od cukiernika z olbrzymim kartonem. Zaczął go rozpakowywać przy pomocy chłopca, którego przyprowadził ze sobą, i ku memu ogromnemu zdumieniu na naszym skromnym stole jadalnym zostawił zimną kolację dla smakoszy. Było tam kilka par bekasów na zimno, bażant, pâte de foie gras* oraz kilka starych, omszałych butelek. Po rozstawieniu na stole tych wszystkich wspaniałości obie zjawy znikły jak dżiny z Księgi tysiąca i jednej nocy, bez słowa wyjaśnienia poza tym, że wszystkie te rzeczy zostały opłacone z dostarczeniem pod tym właśnie adresem. Tuż przed godziną dziewiątą Sherlock Holmes wszedł nagle do pokoju. Wyraz jego twarzy był bardzo skupiony, jednak błysk oczu pozwalał sądzić, że nie zawiódł się na swym wnioskowaniu.

- A zatem kolację dostarczono - rzekł zacierając dłonie.

- Wydaje mi się, że oczekujesz gości. Dostarczono ją około piątej.

- Tak, spodziewam się, że wpadnie do nas parę osób - powiedział. - Jestem zaskoczony, że lord Saint Simon jeszcze nie przybył. - Ha! Chyba słyszę jego kroki na schodach. Był to rzeczywiście nasz gość z dzisiejszego popołudnia, który wszedł pośpiesznie, kręcąc jeszcze prędzej okularami na łańcuszku i z wyrazem silnego zaniepokojenia na arystokratycznej twarzy.

- A zatem otrzymał pan moje zawiadomienie? - zapytał Holmes.

- Tak, i wyznam, że jego treść niezmiernie mnie zaskoczyła. Czy uzyskał pan potwierdzenie swoich przypuszczeń?

- Najlepsze z możliwych. Lord Saint Simon osunął się na krzesło i przesunął dłonią po czole.

- Co też powie książę - mruknął - gdy usłyszy, że jednego z członków rodziny spotkało takie upokorzenie?

- To najzwyklejszy przypadek. Nie widzę tu żadnego upokorzenia.

- Ach, pan patrzy na te sprawy z zupełnie innego stanowiska.

- Nie dostrzegam powodu do oskarżania kogokolwiek. Trudno mi wyobrazić sobie, jak inaczej mogła postąpić pani, aczkolwiek jej gwałtowną metodę działania niewątpliwie należy uznać za godną pożałowania.

- To był policzek, sir, wymierzony publicznie policzek - rzekł lord Saint Simon uderzając palcami w stół.

- Powinien pan uwzględnić okoliczność, że ta biedna dziewczyna znalazła się w tak nieoczekiwanej dla niej sytuacji.

- Niczego nie uwzględnię. Jestem doprawdy bardzo zagniewany, gdyż zostałem niegodziwie wykorzystany.

- Wydaje mi się, że słyszałem dzwonek - rzekł Holmes. - Tak, to kroki na podeście schodów. Skoro nie udało mi się pana skłonić do wyrozumiałości, lordzie Saint Simon, sprowadziłem adwokata, który być może będzie miał więcej szczęścia. Otworzył drzwi i wprowadził do pokoju panią w towarzystwie gentlemana.

- Lordzie Saint Simon - rzekł - pozwoli pan, że mu przedstawię pana i panią Francis Hay Moulton. Panią, jak sądzę, już pan poznał. Na widok przybyłych nasz klient zerwał się z krzesła i stanął wyprostowany, ze spuszczonym wzrokiem i rękami w kieszeniach surduta, w postawie urażonej godności. Pani szybko podeszła i wyciągnęła dłoń w jego kierunku, lecz on ciągle nie podnosił wzroku. Postanowił tak postąpić prawdopodobnie również dlatego, że błagalnemu wyrazowi jej twarzy trudno było się oprzeć.

- Gniewasz się, Robercie - powiedziała. - Cóż, chyba masz po temu wszelkie powody.

- Błagam, nie przepraszaj mnie - odrzekł lord Saint Simon cierpko.

- Och tak, wiem, że potraktowałam cię doprawdy źle i że powinnam była porozmawiać z tobą przed odejściem, lecz przeżyłam taki wstrząs i od czasu, gdy znowu ujrzałam Franka, i to tutaj, po prostu nie wiedziałam, co robię czy mówię. Starałam się tylko nie upaść i nie zemdleć tam, przed ołtarzem.

- Być może, pani Moulton, wolałaby pani, byśmy opuścili wraz z przyjacielem pokój na czas wyjaśnienia przez panią całej sprawy?

- Jeżeli wolno mi wyrazić swoje zdanie - zauważył obcy gentleman - było już aż nadto tajemnic. Ze swej strony chciałbym, by zarówno w Europie jak i w Ameryce wiedziano, jak się sprawa przedstawia. Był to niski, żylasty, gładko ogolony mężczyzna, o ogorzałej, inteligentnej twarzy i żwawych ruchach.

- Opowiem zatem panom całą sprawę - rzekła pani. Frank i ja poznaliśmy się w obozowisku McQuire’a, w pobliżu Rockies, gdzie papa pracował na swojej działce. Frank i ja zaręczyliśmy się, lecz pewnego dnia ojciec natknął się na bogatą żyłę i nabił sobie kabzę, podczas gdy biedny Frank miał działkę, która nic nie przyniosła i do niczego nie doszedł. Ojciec był coraz bogatszy, a Frank coraz biedniejszy, aż w końcu ojciec nie chciał już nawet słyszeć o naszych zaręczynach i wysłał mnie do Frisco*. Frank ze swej strony nie chciał zrezygnować także, zatem pojechał za mną i spotkał się ze mną bez wiedzy papy. Gdyby się ojciec dowiedział, oszalałby ze złości, więc ustaliliśmy wszystko między sobą. Frank powiedział, że też chciałby się wzbogacić i że wróci poprosić o moją rękę, dopiero gdy będzie miał tyle pieniędzy, co papa. Obiecałam więc także, że będę czekała na niego aż do śmierci i poprzysięgłam nie wyjść za innego, póki Frank będzie żył. „Dlaczego nie mielibyśmy się pobrać od razu?” - powiedział wówczas. - „Byłbym pewien ciebie i nie domagałbym się swoich praw małżeńskich przed powrotem”. Tak więc umówiliśmy się, a on tak dobrze wszystko ułożył, że ksiądz na nas czekał i pobraliśmy się od razu. I gdy Frank odjechał, by zdobyć fortunę, ja wróciłam do papy. Potem miałam wiadomości od Franka z Montany, a następnie prowadził poszukiwania w Arizonie, a potem przyszła wiadomość z Nowego Meksyku. Potem dotarł do mnie długi artykuł z gazety o tym, jak Apacze zaatakowali obóz poszukiwaczy złota, w którym wśród zabitych wymieniono nazwisko mojego Franka. Popadłam w głębokie omdlenie i przez wiele miesięcy byłam bardzo smutna. Papa widział, że tracę siły i zaprowadził mnie do wielu lekarzy we Frisco. Ponad rok nie nadchodziły żadne wieści; byłam pewna, że Frank nie żyje. Wtedy lord Saint Simon przybył do Frisco, a my przyjechaliśmy do Londynu i ułożone zostało nasze małżeństwo, i papa był bardzo zadowolony, ale ja czułam, że żaden mężczyzna na świecie nie zajmie miejsca Franka w moim sercu. Mimo to, gdybym wyszła za lorda Saint Simon, oczywiście wypełniałabym wobec niego moje obowiązki. Nie możemy nakazać sobie miłości, możemy jednak kierować swoim postępowaniem. Idąc z nim do ołtarza zamierzałam być dla niego tak dobrą żoną, jak bym tylko potrafiła. Można sobie wyobrazić, co poczułam, gdy zbliżając się do stopni ołtarza spojrzałam za siebie i zobaczyłam Franka stojącego obok pierwszej ławy i patrzącego na mnie. Najpierw pomyślałam, że to jego duch, lecz gdy obejrzałam się jeszcze raz, stał tam ciągle jakby z pytaniem w oczach, jakby pytając mnie, czy jestem szczęśliwa czy zmartwiona jego widokiem. Starałam się nie upaść. Pamiętam, że wszystko wokół mnie zawirowało, a słowa księdza brzmiały jak brzęczenie pszczoły. Nie wiedziałam, co robić. Czy powinnam przerwać ceremonię i wywołać scenę w kościele? Spojrzałam na niego jeszcze raz i wydawało mi się, że wiem, o czym myśli, gdyż podniósł palec do warg, by nakazać mi milczenie. Potem zauważyłam, że coś pisze na kartce papieru i wiedziałam, że to liścik do mnie. Gdy mijałam jego ławkę w powrotnej drodze, upuściłam bukiet koło niego, a on wsunął kartkę do mej dłoni, gdy podawał mi kwiaty. Była to tylko jedna linijka, z prośbą, bym się z nim połączyła, gdy da mi znak. Oczywiście nie miałam ani przez chwilę wątpliwości co do tego, że powinnam przede wszystkim spełnić moje obowiązki wobec niego. Po powrocie do domu opowiedziałam wszystko pokojówce, która poznała go w Kalifornii i zawsze była mu przychylna. Nakazałam, by nic nikomu nie mówiła, lecz by zapakowała parę rzeczy osobistych i przygotowała mój płaszcz. Wiedziałam, że powinnam porozmawiać z lordem Saint Simon, lecz było to strasznie trudne w obecności jego matki i tych wszystkich ważnych ludzi. Postanowiłam więc odejść, a potem wyjaśnić wszystko. Siedziałam przy stole niecałe dziesięć minut, gdy przez okno zobaczyłam Franka po drugiej stronie ulicy. Dał mi znak ręką i wszedł do Hyde Parku. Wymknęłam się, narzuciłam płaszcz i poszłam za nim. Jakaś kobieta podeszła, mówiąc do mnie coś o lordzie Saint Simon - niewiele zrozumiałam, lecz wydaje mi się, że ukrywał przede mną jakiś mały sekret z okresu przedmałżeńskiego - jednak udało mi się od niej uwolnić i wkrótce dogoniłam Franka. Wsiedliśmy razem do dorożki i pojechaliśmy do umeblowanego mieszkania, które on wynajął na Garden Square, i to było moje prawdziwe wesele po tych wszystkich latach oczekiwania. Frank był więźniem Apaczów, uciekł, przybył do Frisco, dowiedział się, że uznałam go za zmarłego i przyjechał do Anglii, odszukał mnie i przyszedł wreszcie w ten poranek mego drugiego ślubu.

- Zobaczyłem zawiadomienie w gazecie - wyjaśnił Amerykanin. - Była tam nazwa kościoła, ale nie wiedziałem, gdzie pani mieszka.

- Gdy rozmawialiśmy o tym, co powinniśmy zrobić, Frank był za otwartym postępowaniem, ja jednak czułam się tak zawstydzona tym wszystkim, że chciałam zniknąć na zawsze i nigdy nie oglądać więcej nikogo spośród nich - wysłałabym tylko być może kilka słów do papy, aby mu dać znak, że żyję. To było straszne dla mnie, myśl o tych wszystkich lordach i ladies siedzących dokoła stołu przy śniadaniu i czekających na mój powrót. Zatem Frank zabrał moją suknię ślubną i rzeczy, zrobił z nich tłumok i by zatrzeć ślady wyrzucił to wszystko gdzieś, gdzie nie można było tego znaleźć. Prawdopodobnie wyjechalibyśmy do Paryża, lecz ten gentleman, mister Holmes, przyszedł do nas dziś po południu - nie rozumiem zresztą, jak nas odnalazł - i wyjaśnił nam, że ja się myliłam, a rację miał Frank, i że źle postąpilibyśmy zachowując naszą tajemnicę. Potem zaproponował nam możliwość rozmowy z lordem Saint Simon na osobności, tak że przyszliśmy wprost tutaj, od razu do domu. Teraz, Robercie, wszystko słyszałeś i bardzo mi przykro, że sprawiłam ci ból, i mam nadzieję, że nie uważasz mnie za zupełnie nikczemną. Lord Saint Simon wyraźnie złagodniał, ale słuchał ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi wargami tej długiej opowieści.

- Przepraszam - powiedział - lecz nie mam zwyczaju omawiać moich najintymniejszych spraw osobistych publicznie.

- Nie chcesz mi więc wybaczyć? Nie chcesz uścisnąć przed odejściem mojej ręki?

- Och, oczywiście, jeśli sprawi ci to przyjemność - wyciągnął z kieszeni rękę i chłodno ujął wyciągniętą ku niemu dłoń.

- Miałem nadzieję - zaproponował Holmes - że zechce pan wziąć udział w skromnej kolacji z przyjaciółmi.

- Wydaje mi się, że wymaga pan zbyt wiele - odpowiedział Jego Lordowska Mość. - Można było mnie zmusić do zaaprobowania ostatnich wydarzeń, lecz trudno byłoby wymagać, bym weselił się z tego powodu. Sądzę, że za zgodą państwa mogę życzyć wszystkim obecnym dobrej nocy. Skłonił się nam zamaszyście i wyszedł z pokoju krokiem pełnym godności.

- Pozostaje mi zatem nadzieja, że przynajmniej państwo zaszczycą mnie swoim towarzystwem - rzekł Sherlock Holmes. Spotkanie z Amerykanami zawsze sprawia radość, zwłaszcza że wierzą oni, iż kaprys króla i gafa popełniona przez ministra przed laty nie zapobiegną temu, by nasze dzieci pewnego dnia stały się obywatelami kraju obejmującego cały świat, pod flagą, która mogłaby łączyć Union Jack z Gwiazdami i Pasami.

- Jest to bardzo interesujący wypadek - zauważył Holmes po wyjściu naszych gości - ponieważ bardzo wyraźnie dowodzi, jak proste może być rozwiązanie sprawy, która na pierwszy rzut oka wydaje się prawie nie do wyjaśnienia. Nic prostszego niż kolejność wydarzeń opowiedziana przez młodą lady i nic dziwniejszego niż wynik, do którego doszedł - jak widzieliśmy - pan Lestrade ze Scotland Yardu.

- Zatem ty sam nie popełniłeś w ogóle błędu?

- Przede wszystkim dwa fakty były dla mnie oczywiste; pierwszy - że panna zupełnie dobrowolnie poddała się ceremonii zaślubin, i drugi - że żałowała tego już w kilka minut po powrocie do domu. Zatem było oczywiste, że tego poranka zaszło coś, co spowodowało zmianę jej poglądów. Cóż to mogło być? Nie mogła z nikim porozmawiać po wyjściu z kościoła, ponieważ przebywała cały czas w towarzystwie pana młodego. Czy zatem kogoś zobaczyła? Jeśli tak, musiał to być ktoś z Ameryki. W Anglii bowiem przebywała zbyt krótko, aby poznać kogoś, kto mógłby wywrzeć tak głęboki wpływ, by sam tylko widok tej osoby spowodował tak głęboką przemianę. Jak widzisz, dzięki procesowi eliminacji doszliśmy do wniosku, że mogła zobaczyć Amerykanina. Kim zatem mógł być ten Amerykanin i dlaczego miał taki wpływ na nią? Mógł być kochankiem, mógł też być mężem. Wczesną młodość spędziła, jak wiem, wśród brutalnych scen i w osobliwych warunkach. Doszedłem do tego, zanim usłyszałem opowiadanie lorda Saint Simona. Gdy nam powiedział o człowieku w ławie, o zmianie zachowania panny młodej, o tak grubymi nićmi szytym pomyśle odebrania kartki, jak upuszczenie bukietu, o tym, że zwróciła się do zaufanej pokojówki i o jej bardzo wymownej aluzji do „wskoczenia na działkę”, co w mowie poszukiwaczy złota oznacza zagarnięcie terenu, należącego do kogo innego - cała sytuacja stała się absolutnie jasna. Odeszła z mężczyzną, który był kochankiem lub jej pierwszym mężem. Wszystko przemawiało za tym ostatnim.

- Lecz jakże, na Boga, ich odnalazłeś?

- To mogło sprawić trudność, lecz nasz przyjaciel Lestrade miał w swych rękach wiadomość, z której znaczenia nie zdawał sobie sprawy. Inicjały miały oczywiście ogromne znaczenie, lecz jeszcze ważniejsza była informacja, że mężczyzna przed tygodniem zapłacił rachunek w jednym z najznakomitszych hoteli Londynu.

- Jak to wydedukowałeś?

- Dzięki wysokim cenom. Osiem szylingów za łóżko, osiem pensów za szklankę sherry wskazuje na jeden z najdroższych hoteli. Niewiele jest takich w Londynie. W drugim z kolei, do którego wszedłem na Northumberland Avenue, stwierdziłem przeglądając księgę gości, że Francis H. Moulton, amerykański gentleman, opuścił hotel poprzedniego dnia i przeglądając jego rachunki natrafiłem na te same pozycje, które widniały na kopii. Listy do niego były przekazywane na Gordon Square 226, zatem udałem się pod ten adres i szczęśliwie zastałem zakochaną parę w domu, odważyłem się więc na udzielenie im ojcowskiej rady i zwróciłem uwagę, że lepiej byłoby w jakiś sposób wyjaśnić nieco swoją sytuację zarówno opinii publicznej, jak zwłaszcza lordowi Saint Simon. Zaprosiłem ich tutaj na rozmowę z nim i, jak widzisz, prowadziłem go na spotkanie.

- Jednak z nie najlepszym wynikiem - zauważyłem. - Jego zachowanie na pewno nie było zbyt łaskawe.

- Ach, Watsonie - rzekł Holmes z uśmiechem - być może nie zachowałbyś się również zbyt łaskawie, gdybyś po tych wszystkich kłopotach z zalotami i ślubem został pozbawiony za jednym zamachem żony i fortuny. Uważam, że powinniśmy osadzać lorda Saint Simon bardzo łagodnie i podziękować naszemu losowi, że prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy się w podobnej sytuacji. Przysuń swoje krzesło i podaj mi skrzypce, gdyż pozostał nam jedynie problem, jak skrócić to mroczne, jesienne popołudnie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 Nobliwy kawaler
wykład 12 pamięć
Figures for chapter 12
Mechanika techniczna(12)
Socjologia wyklad 12 Organizacja i zarzadzanie
CALC1 L 11 12 Differenial Equations
zaaw wyk ad5a 11 12
budzet ue 11 12
zapotrzebowanie ustroju na skladniki odzywcze 12 01 2009 kurs dla pielegniarek (2)
Stomatologia czesc wykl 12
Etyka 12
RI 12 2010 wspolczesne koncepcje
podst gospod grunt s 6 w 12
Wykład 12(3)