Tytuł: Wszelki
wypadek
Autor: robaczek
(frgt10 - nick z
bloga)
Pairing: Harry/Tom(Voldemort)
Ostrzeżenia: slash,
zły Dumbledore
Opowiadanie nie jest kanoniczne!
Legenda:
- wężomowa
Rozdział 6
Harry przełknął ślinę. Przed nim stał Czarny Pan – wyglądał zupełnie jak w jego śnie. Czerwone, groźnie zwężone oczy wpatrywały się w niego i chłopak wiedział, że z każdą chwilą pogrąża się coraz bardziej.
W końcu zdołał zmusić się do skłonienia głowy przed potężnym czarnoksiężnikiem. Voldemort bez słowa odwrócił się tyłem do chłopaka i zaczął rozpinać szatę. Harry wstrzymał oddech, ale gdy materiał opadł, z ulgą stwierdził, że Voldemort miał na sobie zwykłe, mugolskie ubranie. Część niego jednak czuła się zawiedziona, ale nie pozwolił dojść tym emocjom do głosu.
Tymczasem Czarny Pan powiesił szatę czarodzieja na oparciu jednego z krzeseł, w którym następnie usiadł. Rozwinął Proroka i zagłębił się w lekturę. Chwilę później, kiedy cisza zaczynała już ciążyć Harry'emu, do jadalni weszło kilku Śmierciożerców. Usiedli po obu stronach Voldemorta i zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami.
- Zamknijcie się – powiedział Voldemort ledwo dosłyszalnie, ale mężczyźni skulili się, jakby wrzasnął ze wszystkich sił.
Na stole pojawiły się talerze i półmiski pełne apetycznie pachnącego jedzenia. Do jadalni weszło jeszcze kilku ludzi i wszyscy zasiedli do śniadania. Harry nie mógł nic poradzić na to, że tego dnia zerkał na Czarnego Pana częściej, niż wypadało – chciał sprawdzić, czy czarodziej wygląda tak, jak w jego śnie.
- Potter – chrząknął tuż nad jego uchem Malfoy, przywracając zielonookiego do rzeczywistości.
Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że kilkoro Śmierciożerców obserwuje go uważnie. Na jego policzki wpełzł lekki rumieniec i szybko zajął się swoim śniadaniem, nie mógł się jednak powstrzymać przed rzuceniem szybkiego spojrzenia na Voldemorta.
Wyglądał niemal dostojnie, siedząc u szczytu stołu w gustownej, czarnej koszuli, która dodatkowo podkreślała bladość jego skóry. Długie dłonie z gracją trzymały sztućce, wąskie usta układały się zmysłowo, kiedy ich właściciel pił poranną kawę. Ciemne włosy opadały mu na czoło w nieładzie, dodając czarodziejowi uroku. Kontrastujące z twarzą, koralowe w tej chwili oczy, ślizgały się po zadrukowanych wersach leżącej koło talerza Czarnego Pana gazety.
Gdy Voldemort spojrzał na Harry'ego, ten szybko odwrócił wzrok i pochylił się nad owsianką. Uszy miał czerwone a spojrzenie niewidzące.
- Możesz mi wyjaśnić, co się zmieniło od wczoraj? – zapytał zirytowany Voldemort.
Harry niechętnie podniósł głowę. Unikał wzroku Czarnego Pana. Sądził, że nikt nie zauważył jego dziwnego zachowania, ale najwyraźniej był zbyt oczywisty do odczytania.
- Nie rozumiem? – odpowiedział, a głos zadrżał mu niebezpiecznie.
- Wyjść – Voldemort zwrócił się do obecnych, którzy natychmiast zaczęli się podnosić ze swoich miejsc. – Ty zostajesz – warknął, kiedy i Harry odsunął krzesło i zamierzał wstać.
- Panie... – to Lucjusz zatrzymał się u boku Czarnego Pana, kłaniając nisko i czekając na zezwolenie.
- Później.
- Tak jest.
Malfoy ukłonił się po raz kolejny i wyszedł, zamykając starannie drzwi za sobą. Harry patrzył na Voldemorta, który oparł łokcie na blacie stołu i świdrował zielonookiego spojrzeniem. Serce kołatało się Harry'emu w piersi. Stuk-puk, stuk-puk... Szaleńczy rytm przyspieszył jeszcze bardziej, gdy po długiej chwili w dłoni Voldemorta pojawiła się różdżka.
- Zobaczmy, co potrafisz – wysyczał.
Harry'ego przeszedł dreszcz. Było to tak podobne do jego snu, a zarazem tak inne – siedzący na przed nim Voldemort niewątpliwie był wściekły. Nie wiedział, czy ma się rozkoszować możliwością patrzenia, czy bać się kary, która (wiedział to) zbliżała się doń wielkimi krokami.
- Legilimens! – wyszeptał Czarny Pan.
Harry'emu przed oczami zaczęły ukazywać się wspomnienia. Wystarczająco wstydliwy był znęcający się nad nim Dudley, jednak wolał, by Voldemort poznał kilka szczegółów z jego życia u Dursley'ów, niż ten sen. Dlatego kiedy ujrzał Voldemorta wkraczającego do opustoszałej jadalni, dostał furii.
Zacisnął mocno pięści, aż paznokcie wbiły mu się głęboko w skórę. Nim zdążył pomyśleć nad tym, co robi, wypowiedział w myślach formułę zaklęcia. W następnej chwili w zwolnionym tempie zobaczył, jak Voldemort unosi się w powietrze i leci bezwładnie w stronę ściany. Obrazy przestały mu przelatywać przed oczami – legilimencja została przerwana.
- Imponujące – powiedział Czarny Pan, zwinnie lądując na podłodze i prostując się. – Użyłeś bezróżdżkowej magii.
- Co zrobiłem? – Harry był w ogromnym szoku.
- Severus ma rację, jesteś nieuleczalnym idiotą – powiedział i wybuchł śmiechem na widok na pół obrażonej, na pół rozanielonej twarzy Harry'ego.
„Więc o mnie rozmawiają..." – przemknęło przez głowę Złotemu Chłopcu. Zaraz potem skarcił się w duchu: „Oczywiście, że rozmawiają! W końcu zostałem porwany i..."
Nie dokończył myśli. Voldemort zaczął się do niego zbliżać i Harry zapomniał o bożym świecie. Liczyły się teraz tylko te czerwone oczy, choć nienawidził ich równie mocno. Przeżywał katusze, ilekroć pomyślał w ten sposób o Voldemorcie. Wiedział, że nie powinien tak się czuć. Że nie może. Że nie chce.
- Jesteś spięty – zauważył Czarny Pan, stając twarzą w twarz z Gryfonem.
„Testu ciąg dalszy" – pomyślał, kiedy Voldemort wycelował w niego swój długi palec i boleśnie dźgnął nim w pierś nastolatka. Harry zrobił ruch i odtrącił rękę Czarnego Pana. Nie pozwoli mu się dotykać! Nie pozwoli mu doprowadzać się do takiego stanu!
Voldemort znów spróbował go dotknąć, ale tym razem został powstrzymany przez gniewne warknięcie i serię ciosów ze strony Pottera. Wywiązała się krótka, acz zawzięta walka wręcz. Po około minucie Voldemort odsunął się, lekko zadyszany.
- Nie najgorzej.
Harry mierzył go wściekłym spojrzeniem. W co stary czarnoksiężnik grał?
- Czego ode mnie chcesz?
Voldemort uniósł wysoko jedną brew.
- Przedtem nie byłeś taki nerwowy.
Harry nie odpowiedział. Nie chciał dać poznać wrogowi, że spanikował, kiedy ten pochwalił jego postępy. Tak, Harry zmuszał się, by myśleć o nim jeszcze bardziej jako o wrogu, by zachować niezbędny dystans.
Wzrok Voldemorta ześlizgnął się po piersi Harry'ego niżej, aż do niewielkiego wybrzuszenia w spodniach. Złoty Chłopiec nie wiedział, co robić. Nie mógł pozwolić, by Czarny Pan odkrył jego sekret! Na szczęście uratowało go dość natarczywe pukanie do drzwi.
- Czego? – krzyknął Voldemort, odwracając swoją uwagę od nastolatka.
W uchylonych drzwiach ukazała się zaniepokojona twarz Malfoy'a. Zerknął przelotnie na Harry'ego, a potem („Z ulgą w oczach?") popatrzył na swojego pana.
- Fenrir czeka w salonie.
Voldemort wykrzywił się i bez słowa wyszedł z jadalni. W ostatniej chwili odwrócił się jednak do Harry'ego i wysyczał:
- Jeszcze z tobą nie skończyłem, Potter.
Harry opadł bezsilnie na jedno z krzeseł i ukrył twarz w dłoniach.
-~*~-
- Ładnie pachniesz.
Harry podskoczył, słysząc wężową mowę. Siedział w ogrodzie Malfoy's Manor i rozmyślał o ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Voldemorta. To niemożliwe, żeby mężczyzna wiedział, o czym myśli. Po za tym zauważyłby go, zanim ten zdołałby się do niego podkraść – przynajmniej miał taką nadzieję. Mimo to nie przestawał się rozglądać, usiłując zlokalizować źródło syku.
- I masz niesamowicie zielone oczy – z gałęzi drzewa, pod którym Harry siedział, zwiesił się wielki wąż i zatrzymał swój łeb na wysokości głowy Złotego Chłopca. Łuski mieniły się wszystkimi odcieniami zieleni a wzdłuż grzbietu ciągnął się cętkowany wzorek.
- Jesteś piękny. Ale mnie wystraszyłeś! – roześmiał się Harry, gdy kamień spadł mu z serca.
- Dlaczego nie jesteś z Tomem na rajdzie? – zapytał wąż.
- Z Tomem? Czekaj... Ty jesteś... Nagini?
Wąż roześmiał się cicho, nim wysyczał w odpowiedzi:
- Nie jesteś też taki głupi, za jakiego cię uważają.
- Przyszedł Fenrir Greyback i Voldemort chyba musiał z nim porozmawiać – Harry wzruszył ramionami. Może i życzył wilkołakowi źle, ale w tym momencie był mu wdzięczny.
- Dlaczego nie mówisz do niego po imieniu? – chciała wiedzieć Nagini.
- Do kogo?
- Toma. To taki dobry człowiek...
Harry'emu opadła szczęka. Voldemort dobry? Nigdy w życiu w to nie uwierzy!
- Wiesz o nim coś, czego ja nie wiem?
- Wiem o nim rzeczy, których nie wie nikt inny – sprostowała samica.
Harry wstrzymał oddech i pochylił się do przodu. Znajdowali się teraz tak blisko siebie, że rozdwojony język węża niemal muskał nos chłopca.
- Co takiego o nim wiesz? – wysyczał Harry.
- Na przykład to, że jeśli zaraz nie pojawisz się we dworze, urwie ci głowę – burknęła Nagini, wracając na swoją gałąź.
Harry przez ułamek sekundy wpatrywał się oniemiały w węża, a potem poderwał się i zaczął biec w kierunku budynku.
- Dzięki! – krzyknął przez ramię.
- Gdybyś kiedyś chciał pogadać to wiesz, jak mnie znaleźć – usłyszał jeszcze, nim Nagini schowała się w całości w rozłożystej koronie.
Harry wpadł zdyszany do sali wejściowej. Zastał tam Voldemorta i Snape'a rozmawiających o czymś przyciszonymi głosami. Gdy pojawił się przed nimi, mężczyźni urwali w pół zdania i wlepili w niego wściekłe oczy – parę czarnych jak węgiel i czerwonych niczym krew.
- Gdzie się podziewałeś? Masz pojęcie, ile zmarnowaliśmy przez ciebie czasu? – krzyknął Snape, unosząc groźnie rękę, jednak Harry wiedział, że mężczyzna go nie uderzy. Do tej pory nigdy mu nie groził – no, zaklęcia się nie liczą, prawda?
Voldemort nakazał mu zamilknąć, co Mistrz Eliksirów uczynił w mgnieniu oka.
- Miałeś na mnie czekać w jadalni – zimny głos wiercił Harry'emu dziurę w głowie.
- Nie wiedziałem.
- Nie wiedziałem! Na Merlina, ile tu trzeba myślenia! – ironizował Czarny Pan.
Harry, wciąż dysząc, skłonił się nisko. Miał nadzieję, że w ten sposób uniknie kary – to był pierwszy raz, kiedy się korzył przed czerwonookim czarodziejem.
- Nie sądziłem, że można go nauczyć manier – odparł z podziwem Snape.
- W istocie, wystarczy tylko odpowiednio go zastraszyć. Albo... – zawiesił głos, spoglądając wymownie na krocze Złotego Chłopca.
„O nie! Jednak zauważył!" – pomyślał Harry i poczuł, jak na jego policzki wpełza szkarłatny rumieniec.
Snape odchrząknął cicho i oddalił się w głąb dworu, pozostawiając Harry'ego na pożarcie Voldemortowi.
- Idziemy? – zapytał czarnoksiężnik, oferując Harry'emu swoje ramię.
- Ee...
- Potter! Jak mam cię aportować, jeśli nie będziesz współpracował! – wrzasnął mężczyzna, rzucając zielonookiemu ponaglające spojrzenie.
Harry zbliżył się i chwycił ramię Voldemorta. Był przerażony. Zacisnął mocno powieki i skoncentrował się na swoim ciele. Z cichym pyknięciem obydwaj czarodzieje znikli.
-~*~-
- Nagini? – Harry szedł przez ogród w kierunku drzewa, na którym ostatnio widział samicę.
- Tutaj, Zielonooki.
Harry podążył za jej sykiem. Nie skomentował przezwiska, jakie mu nadała. Przypuszczał, że wężyca mogła mieć słabość do tego koloru, ale to z kolei doprowadziło go do stwierdzenia, że ocierała się o skłonność do samozachwytu. Harry usiadł wygodnie i oparł się o pień. Zachodzące słońce barwiło wszystko na czerwono.
- Jak było? – zapytała Nagini, wpełzając Harry'emu na kolana.
- Fatalnie – przyznał Harry.
Nagini uniosła łeb i spojrzała Harry'emu prosto w oczy.
- Nawaliłeś? Obserwowałam twoje treningi, nie byłeś na nich zły.
- Nie o to chodzi...
- Więc o co?
Harry nie wiedział, jak to ująć. Czuł się dziwnie, rozmawiając z wężem Voldemorta, ale z drugiej strony nie miał tu nikogo, komu chciałby się zwierzyć. Intuicja podpowiadała mu, że Nagini nie wyjawi jego sekretów.
- To nie takie proste...
- Opowiedz mi po kolei.
Wężyca opuściła łeb i z dołu przyglądała się brunetowi. Milczała, dając mu tyle czasu, ile potrzebował. W końcu Harry zaczął mówić.
- Voldemort...
Groźny syk uświadomił Harry'emu, jak poważny błąd popełnił.
- Przepraszam. Tom aportował nas do jakiegoś lasu. Najpierw kazał mi ćwiczyć zacieranie śladów za sobą tak długo, aż nie pozostawiałem cienia swojej magicznej sygnatury.
- To chyba nie było tak straszne?
- Nie, tylko raz oberwałem zniewalającą łaskotką.
Nagini zaśmiała się cicho, a Harry skrzywił na samo wspomnienie tortury.
- Nie ma się z czego śmiać. O mało się nie udusiłem!
- Wybacz. Kontynuuj?
- Okej. Gdy upewnił się, że potrafię zgubić ewentualną pogoń, kazał mi aportować się w domu mojego wujostwa.
Harry zwiesił głowę i potarł zmęczone oczy. Nie było mu łatwo o tym opowiadać. Wężyca patrzyła na niego uważnie.
- Chciał zabić Dursley'ów – wydusił z siebie chłopak.
- Przecież nie byli dla ciebie mili – przypomniała Nagini.
- Nie – zgodził się Harry, ale zaraz potem dodał: - To jednak nie powód, by ich zabijać.
- Dlaczego?
Harry ostrożnie dobierał słowa, tak, aby został w pełni zrozumiany.
- Nie jestem taki, jak Vol... Tom. Zabijanie niczego nie rozwiązuje. Jest złe. Nikt nie ma prawa odbierać innym życia.
- Nawet zwyrodnialcom, którzy krzywdzą niewinnych?
- Masz na myśli Toma i Śmierciożerców? – odparował Harry.
Tym razem to Nagini zastanowiła się nad odpowiedzią.
- Nie przeczę, zasłużyli sobie.
- Więc do czego pijesz?
- Nikt nie dostaje tego, na co zasługuje. Życie jest niesprawiedliwe.
- I...?
- Jeśli możesz, korzystaj z okazji. Potem możesz pożałować, że tego nie zrobiłeś.
- Albo, że kogoś zabiłem.
Nagini uniosła łeb na wysokość oczu Harry'ego. Wlepiła swoje żółte ślepia w jego oczy i przysunęła się bardzo blisko, zmuszając nastolatka do wysłuchania tego, co miała do powiedzenia.
- Tu nie chodzi o to, co jest dobre, a co złe. Otwórz oczy, Zielonooki, świat jest pełen szarości. Albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz.
Rozwidlony język musnął czubek nosa Gryfona. Wężyca nie odsunęła się ani o milimetr, upewniając się, że Harry dobrze ją zrozumiał. Tymczasem chłopiec poczuł się pusty w środku, jakby wszystkie jego wnętrzności naraz wyparowały. Zastanawiał się nad tym, co powiedziała Nagini. Czy miała rację?
- Przemyśl to – zasugerowała, zsuwając się z kolan Harry'ego. – Wracając do odwiedzin wujostwa... Co było dalej?
- Powiedziałem, że nie mogę ich zabić. Wściekł się i rzucił kilka klątw.
- Na nich, czy na ciebie?
- Na nich.
- Widzisz, stara się nie wyżywać na tobie, jeśli może to zrobić na kimś innym.
- Słuchanie ich krzyków nie należało do najprzyjemniejszych – odparł sucho Harry.
- Mogło być gorzej – zasyczała wężyca i Harry przyznał jej w duchu rację. – Czemu tak ich bronisz?
- Ja... nie wiem. Są czymś jakby rodziną, nawet jeśli byli dla mnie okropni.
Nagini nie skomentowała ostatniego zdania, ale mrugnęła do Hary'ego porozumiewawczo.
- Jak się to skończyło?
- Och, Tom rzucił na mnie Imperiusa i zmusił do katowania Dursley'ów – powiedział beznamiętnie Gryfon.
- Przynajmniej nadal żyją.
- I co z tego...
- Nadal tego nie widzisz, Zielonooki? – przerwała mu Nagini. - Tom chciał ich zamordować, ale tego nie zrobił. Jak myślisz, dlaczego?
- Żeby zmusić mnie do tego następnym razem? – zapytał Harry.
Nagini wydała z siebie wściekły syk i znikła w trawie.
- Zaczekaj!
Ale wężycy już nie było. Harry uderzył pięścią w ziemię. Co takiego powiedział, czym uraził Nagini? Przecież miał rację. Nie widział w Voldemorcie niczego dobrego, nawet jeśli ona twierdziła, że całe zło czynił wyłącznie dlatego, żeby przetrwać. Nikt mu nie kazał zaczynać wojny ani zastraszać swoich zwolenników! Był dobrym uczniem, mógł pójść do normalnej pracy i żyć sobie po cichu... Prawda?