Wszelki wypadek 1

Tytuł: Wszelki wypadek
Autor: robaczek (frgt10 - nick z bloga)
Pairing: Harry/Tom(Voldemort)
Ostrzeżenia: slash, zły Dumbledore

Opowiadanie nie jest kanoniczne!

Dumbledore zmusza Harry'ego, aby ten wrócił na wakacje do Dursley'ów. Harry wytrzymuje tam niecały miesiąc, zanim ucieka i wpada na trójkę Śmierciożerców, którym nakazuje zabrać się do Voldemorta. Co zrobi Czarny Pan z rozeźlonym nastolatkiem? Czy Harry zdoła wyjść z tego cało?


Rozdział I


Harry siedział w gabinecie dyrektora Hogwartu i usiłował utrzymywać nerwy na wodzy. Zza biurka przyglądał mu się starzec z długą, siwą brodą. W jego niebieskich oczach czaił się smutek, ale Dumbledore był nieugięty.

- Nie chcę tam wracać!

- Harry, zrozum... – dyrektor znów wyciągnął swój największy argument z całego arsenału, który Harry znał już na pamięć. – W domu wujostwa jesteś najbezpieczniejszy.

Gryfon skrzywił się nieznacznie słysząc o tym. Nie wierzył, że Dumbledore był na tyle ślepy, żeby ignorować zachowanie Dursley'ów. Co roku widział, w jakim stanie wraca z wakacji. Pani Figg, która od zawsze miała na niego oko, musiała nie raz donieść staremu piernikowi, jak go traktują na Privet Drive 4. Mimo to wciąż nalegał, by Harry wracał tam i spędzał bite dwa miesiące z potworami.

- Nie bardziej, niż w Hogwarcie – odbił piłeczkę.

Dumbledore pokręcił głową, posyłając uczniowi smutny uśmiech.

- Nie mogę pozwolić ci zostać w zamku.

Harry już otwierał usta, żeby dalej się sprzeczać, ale dyrektor uciszył go gestem dłoni. Założył zatem ręce na piersi i z naburmuszoną miną czekał na dalszy ciąg przemowy. Dyrektor westchnął i nachylił się ku Złotemu Chłopcu.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żebyś był szczęśliwy.

Akurat" – skomentował w myślach Harry.

- Wiem, że nie lubisz być odcięty od przyjaciół. Po prostu jesteśmy przezorni. Tak na wszelki wypadek.

xxxxx

- Czego chciał od ciebie stary Trzmiel? – zapytał Ron, kiedy Harry przeszedł przez dziurę pod portretem do opustoszałego pokoju wspólnego. Wszyscy spędzali słoneczne popołudnie na szkolnych błoniach, ciesząc się ze zbliżających się wakacji.

- Powiedzieć mi, że wracam do Dursley'ów na całe dwa miesiące – odparł beznamiętnie Harry, siadając koło zszokowanej Hermiony.

- Ale on nie może... – zaczęła dziewczyna, ale Harry tylko zaśmiał się gorzko.

- Niestety, może. Nie pozostawił mi wyboru.

Ron poklepał go po ramieniu.

- Nie łam się, na pewno mama i tata namówią go, żeby puścił cię do nas na twoje urodziny – powiedział rudowłosy.

Harry milczał, nie chciał bowiem urazić przyjaciela, ale szczerze wątpił w to, że komukolwiek uda się nakłonić Dumbledore'a do zmiany zdania.

- Harry... – zaczęła Hermiona ostrożnie, sprowadzając go z powrotem na ziemię.

- Co jest, Herm?

- Bo widzisz... tylko się nie złość, proszę! – Harry zacisnął zęby, spodziewając się dalszej części. Wiedział, że to nie jest pomysł ich przyjaciół, tylko tego starego piernika, co jeszcze bardziej go drażniło. Trzmiel odbierał mu po kolei wszystko, co pozwalało mu wytrzymać w domu wujostwa. – Dumbledore upiera się, że nie będziemy mogli do ciebie pisać – Hermiona wyrzucała z siebie słowa szybko, jakby miała nadzieję, że w ten sposób Harry przyjmie to lepiej. – Kazał nam przyrzec – dodała błagalnie, widząc wściekłego przyjaciela.

- To nie wasza wina – powiedział, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę.

- Harry, to nie potrwa długo – zapewniła go dziewczyna. – Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze.

- Dumbledore twierdzi, że u Dursley'ów nic mi nie grozi.

- Ma rację, ale musisz być ostrożny!

- Herm, daj spokój – widząc, dokąd sprawy zmierzają, Ron postanowił zainterweniować. – To tylko na wszelki wypadek, stary – zwrócił się do Harry'ego. – Trzmiel jak zwykle panikuje.

Harry zmusił usta do ułożenia się w uśmiech. Ron i Hermiona wspierali go w każdym calu, ale nie rozumieli, jak bardzo dyrektor działa mu na nerwy. Nie, oni wciąż wierzyli, że wszystko, co robi – robi dla jego, Harry'ego, dobra. Tymczasem Złoty Chłopiec już dawno pozbył się złudzeń. Był tylko marionetką, narzędziem, które po spełnieniu zadania...

- Ziemia do Harry'ego! – zawołała Gryfonka, machając ręką tuż przed oczami bruneta.

- Zamyśliłem się – bąknął Harry.

- Ron widział, jak Hagrid wrócił do domu, pójdziemy go odwiedzić?

Harry rozpromienił się na myśl o podwieczorku z półolbrzymem. Skinął głową i poderwał się z fotela z taką werwą, że aż rozbawił tym przyjaciół.

xxxxx

Podróż pociągiem minęła Harry'emu znacznie szybciej, niżby sobie tego życzył. W jednej chwili odjeżdżali z peronu w Hogsmade, w następnej otaczały ich zabudowania Londynu. Spojrzał po raz ostatni na twarze swoich przyjaciół. Nie zobaczy żadnego z nich aż do pierwszego września. Ani Hermiony, ani Rona, Ginny, Neville'a, Deana, Seamusa czy Luny... Jedyne, na co mógł liczyć, to jakiś Śmierciożerca czyhający na jego życie.

- Harry, wpadniesz do mnie we wakacje? – zapytał Neville, zaróżowiony z emocji. – Babcia wyprawia mi w tym roku huczne przyjęcie urodzinowe. Wiesz, będę mógł używać czarów poza szkołą!

- Ee... – Harry pomyślał o tym, jak bardzo lubił Gryfona i jak bardzo chciałby być obecny na jego przyjęciu. A potem o zakazie Dumbledore'a. Stary piernik nie może mieć nad nim takiej władzy! Nie może mu rozkazywać, nie ma do niego żadnych praw. W sercu Harry'ego wezbrała gorycz i potężny gniew. Zauważył, że Ron i Hermiona zamarli w oczekiwaniu na jego odpowiedź. – Pomyślę nad tym – obiecał, nie chcąc przytaknąć w obecności ludzi, którzy mogli donieść na niego dyrektorowi Hogwartu.

Do czego to już doszło!" – pomyślał, zagłębiając się w rozmowie na temat przyjęcia. – „Nie mogę ufać własnym przyjaciołom"

Nadal był w buntowniczym nastroju, kiedy wraz z resztą uczniów wyszedł na peron dziewięć i trzy czwarte. Wszędzie czekały stęsknione rodziny, dzieci witały się z rodzicami i żegnały z kolegami, przyrzekając pisać i odwiedzać się przez te dwa miesiące rozłąki. Tylko na Harry'ego nikt nie czekał. Tylko do Harry'ego nikt nie będzie pisał.

Pożegnał się szybko z Hermioną, podszedł przywitać się z panią Weasley i skierował się do przejścia. Byle jak najdalej od tego koszmaru.

- Harry!

Nie zatrzymał się. Nie miał ochoty na rozmowy, chciał już wsiąść do samochodu wuja Vernona i znaleźć się w świecie mugoli. Jakkolwiek zdawał sobie sprawę, że czeka go jeden z najgorszych koszmarów w życiu, wolał już to, niż kolejne bezwartościowe słowa. Słowa, słowa, słowa i wymówki, które w jego mniemaniu nie miały racji bytu.

- Harry! – ktoś złapał go za ramię i odwrócił twarzą do siebie. – Nie słyszałeś mnie?

Harry zamrugał, kiedy stanął twarzą w twarz z Lupinem, przyjacielem jego ojca.

- Remus! - uśmiechnął się szczerze do czarodzieja, naprawdę ciesząc się, że go widzi. – Co tu robisz?

- Przyszedłem się z tobą zobaczyć – odparł wilkołak.

Poprowadził go pod ścianę, gdzie kręciło się niewielu ludzi i nie musieli obawiać się, że zostaną podsłuchani. W trakcie spaceru Harry przyjrzał się Lupinowi. Wyglądał mizernie, pod oczami miał fioletowe cienie a włosy, jak zwykle, szare i słabe.

- Jak się czujesz, Harry? – zapytał, gdy zatrzymali się na uboczu.

- Dobrze.

Lupin rzucił mu badawcze spojrzenie, a potem pokręcił ze smutkiem głową.

- Słyszałem, że Dumbledore zmusił cię do powrotu do Dursley'ów.

Harry wzruszył ramionami, tłumiąc gniew w sobie. Lupin spoglądał na niego z mieszaniną smutku i dumy.

- Przez ostatni rok bardzo się zmieniłeś. Wydoroślałeś – powiedział.

Harry zaśmiał się gorzko i wypowiedział bezgłośnie jedno słowo: „Syriusz". Lupin doskonale go zrozumiał. Kiedy jego ojciec chrzestny zginął w Ministerstwie Magii, Harry przeżył załamanie. Stał się apatyczny i nieobecny duchem, a wszystko, co robił, robił jak robot – automatycznie. Potem nastąpił okres gniewu, kiedy to Potter wybuchał przy każdej okazji, miotał klątwy w bogu ducha winnych ludzi i sprawiał mnóstwo problemów wychowawczych. Jednak w tym roku uspokoił się i zaczął zachowywać odpowiedzialnie. Zadziwił tym wszystkich, ale tak naprawdę tylko najbliżsi wiedzieli, jak daleko zaszły owe zmiany. Wiedział to też Lupin, który był przyjacielem zarówno jego ojca, jak i Syriusza.

- Dlatego też tu jestem – wilkołak uśmiechnął się wesoło. – Jako, że nie ma już twojego ojca chrzestnego... Nie mam do ciebie żadnych praw, ale byłem najlepszym przyjacielem twojego taty, więc pomyślałem sobie, że... gdybyś chciał, mógłbym...

- Dziękuję! – Harry przytulił się do mężczyzny, nie pozwalając mu dokończyć myśli. Doceniał gest a także to, jak bardzo Lupinowi na nim zależało. Tym bardziej czuł się skrzywdzony, wiedząc, że nie będzie mógł mu zaufać we wszystkim – nie w tym, o czym Lunatyk może powiedzieć Dumbledore'owi.

Remus zaśmiał się głośniej i odsunął Harry'ego na odległość ramienia.

- Nie powinienem się z tobą widzieć, więc lepiej załatwmy to szybko – powiedział, obserwując reakcję Harry'ego.

- Nie... powinieneś?

- Tak jest. Dumbledore nie chciał, żebym z tobą o tym rozmawiał.

Harry wciągnął powietrze do płuc na dźwięk imienia dyrektora. Znowu on i jego chora manipulacja!

- Chciałem zaproponować ci, żebyś przyjechał do mnie, ale byłoby to dla ciebie wysoce niebezpieczne, pozostawać w zasięgu wilkołaka podczas pełni – powiedział Lupin imitując starczy głos. – Co nie znaczy, że nie mogę ci pomagać – mrugnął wesoło do Harry'ego.

- Jak chcesz mi pomagać?

Lupin rozejrzał się dookoła, a kiedy stwierdził, że nikt ich nie obserwuje, wyjął z kieszeni zawiniątko i wepchnął Harry'emu z dłonie.

- Dwukierunkowe lusterko, tak na wszelki wypadek – wyszeptał. – Gdybyś potrzebował się ze mną skontaktować w sprawie, w której nie ufasz Zakonowi.

Harry otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale Lunatyk pokręcił głową.

- Wiem, co się dzieje. Decyzje Dumbledore'a denerwują nie tylko ciebie, Harry.

- D-dzięki – wyjąkał chłopiec, chowając lusterko do kieszeni spodni.

- Oby te wakacje nie były dla ciebie złe – powiedział Lupin, mierzwiąc mu czuprynę.

Przez chwilę patrzył na niego z czułością, a potem odwrócił się i odszedł, niknąc w tłumie. Może i był powściągliwy w swojej relacji z Harry'm, ale Złoty Chłopiec nie narzekał. Nigdy nie miał nikogo, kto okazywałby mu uczucia otwarcie – nawet Syriusz był niezwykle zdystansowany. „Co nie znaczy, że mnie nie kochał" – pomyślał brunet, zaciskając dłoń na prostokątnym przedmiocie spoczywającym bezpiecznie w jego kieszeni.

Skierował się w stronę wyjścia do świata mugoli. Pozwolił sobie na ostatnie, głębokie westchnienie, nim zostanie zmuszony do uważania na wszystko, co robi i mówi, żeby uniknąć kary od wujostwa.

xxxxx

Harry przeliczył się, sądząc, że wakacje u Dursley'ów będą równie fatalne, co zawsze. Tym razem było znacznie gorzej. Nie dość, że pomiatali nim jak zwykle, głodząc go i zamykając w maleńkiej sypialni, to jeszcze Vernon, który wpadł w nałóg w ciągu ostatniego roku, przychodził, żeby wyżyć się na Harry'm.

Skutek był taki, że pod koniec lipca Gryfon wyglądał koszmarnie: wychudzony, z podkrążonymi oczami i niezdrową, bladą cerą, poznaczony siniakami i zadrapaniami na całym ciele. Stał się jeszcze cichszy, niż dotychczas i wszelkie prace wykonywał apatycznie.

Na dodatek nie dostał ani jednej sowy z listem od przyjaciół. Żadnego „Cześć, co u ciebie?", żadnego członka Zakonu Feniksa przechodzącego „przypadkiem" obok jego domu, żeby go pozdrowić. Czuł się samotny i opuszczony. Niechciany. Był im potrzebny tylko do walki z Voldemortem...

- Chłopcze! – głos ciotki po raz setny tego lata rozległ się w domu pod numerem czwartym. Harry, chcąc nie chcąc, powlókł się do kuchni aby dowiedzieć się, co musi zrobić tym razem.

- Wreszcie! Myślisz, że jeśli będziesz się grzebał, to praca cię ominie? – zagrzmiała Petunia, popędzając Gryfona karcącym spojrzeniem.

Wręczyła mu kosz z brudnymi ubraniami, co było jednoznaczne z rozkazem: „zrób pranie, to wyschnięte zdejmij, wyprasuj i poskładaj, a jak skończysz, przyjdź odłożyć kosz i dowiedzieć się, co masz robić dalej". Harry doskonale znał wymagania wujostwa i nie potrzebował słów, by zrozumieć, co mają na myśli.

Wziął kosz pod pachę, drugą ręką chwycił proszek i płyn do płukania i z cichym westchnieniem powlókł się do łazienki, gdzie w rogu stała nowoczesna pralka. Obrzucił ją tęsknym spojrzeniem i napuścił wody do wanny. Choć używali pralki w ciągu roku, we wakacje Harry musiał prać ręcznie.

Myślą, że to wyszukana tortura!" – powtarzał za każdym razem, gdy wchodził do łazienki. Rzeczywiście, od prania tak wielu ubrań bolały go plecy i ręce, spędzał też dużo czasu w odosobnieniu, ale to ostatnie akurat mu odpowiadało. Przynajmniej nie musiał oglądać gęb tych parszywych mugoli!

Gdyby tylko znalazł jakiś sposób, żeby uwolnić się od nich raz na zawsze! Wyobraził sobie, jak udaje mu się przemycić różdżkę pod koszulką i nie zamykają jej razem z resztą rzeczy w komórce pod schodami. Jak potem wchodzi do salonu, gdzie wszyscy siedzą i oglądają telewizję, i macha im kawałkiem drewna przed nosami. Jak oznajmia, że już może używać magii poza szkołą i że pozamienia ich w ropuchy, jeśli nie przestaną go podle traktować. A potem całe dnie spędzałby na nicnierobieniu, podczas gdy oni harowaliby jak woły, odwalając czarną robotę i traktując go jak króla. A jeśli tylko któreś by się mu sprzeciwiło...

Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. To ciotka Petunia przyszła sprawdzić, jakie robi postępy. Harry szybko pochylił się nad wanną, chwytając w dłonie najbliżej leżące spodnie.

- Jak ci idzie? – spytała, nie oczekując odpowiedzi i zajrzała Harry'emu przez ramię. – Dopiero tyle? Pospiesz się, smarkaczu, nie mamy całego dnia!

I wyszła, zostawiając go samego z wściekłą miną. Tak było zawsze, niezależnie od tego, ile Harry zdołał zrobić. Na początku starał się pracować w miarę szybko i dokładnie, ale źle karmiony i przemęczony szybko się męczył i tracił siły, co z kolei odbiło się na wykonywanych przez niego pracach. Harry obawiał się kary za opieszałość, jednak po kilku dniach zorientował się, że nikt tak naprawdę nie patrzy, jakie robi postępy. Przychodzili tylko po to, żeby go gnębić. Harry nienawidził ich z całego serca. A jeszcze bardziej nienawidził Dumbledore'a, który skazał go na te męczarnie.

Jasne, mógł skontaktować się z Lupinem, ale wątpił, by ten mógł coś poradzić. Tylko zacząłby się martwić, zupełnie niepotrzebnie zresztą, bo Trzmiel za nic nie zmieni zdania. Tak więc trzymał język za zębami, nie pisał też do Rona i Hermiony – po pierwsze, Hedwiga siedziała zamknięta na klucz w klatce, po drugie nie miał im nic do powiedzenia. „Gdyby naprawdę chcieli, to by napisali" – myślał, ze złością rzucając sukienkę ciotki z powrotem do wody.

- Jak leci, kopciuszku?

Harry wyprostował obolałe plecy i odwrócił się, żeby zobaczyć Dudley'a opierającego się o otwarte na oścież drzwi łazienki.

- Nie masz nic lepszego do roboty?

Dudley zachichotał i wpakował swoje tłuste cielsko do niewielkiego pomieszczenia. Popchnął brutalnie ciemnowłosego czarodzieja tak, że ten wpadł na głowę do wanny pełnej wody i piany.

- Nie pyskuj, dziwolągu!

Harry spróbował wstać, ale poślizgnął się i wylądował na tyłku, na co Dudley zaśmiał się jeszcze głośniej i zapiszczał:

- Wyglądasz jak ostatni pokurcz!

- Doprawdy, Dudziaczku, w twoim wieku powinieneś wykazać się odrobinę większą inwencją – w głosie Harry'ego wyraźnie pobrzmiewała ironia.

Dudley warknął groźnie i podciął Harry'emu nogi, kiedy ten wychodził z wanny i po raz trzeci Harry najadł się mydlin. Wynurzył się z wody, plując i parskając, odgarnął mokrą grzywkę z czoła i krzyknął, rozwścieczony do granic możliwości:

- Mam dość!

Coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że Dudley cofnął się i pozwolił mu wyjść z wanny, a potem czmychnął do swojej sypialni. Harry usłyszał jeszcze szczęk przekręcanego klucza, a potem zapadła głucha cisza.

Ociekając wodą i pianą, przemoczony do suchej nitki, skierował się na dół, do hallu. Nie zważał na kałuże, które powstawały pod jego stopami. Nie przejmował się, że brudzi nieskazitelnie czystą podłogę, ani że ktoś będzie musiał to potem posprzątać. Jedno wiedział na pewno – to nie będzie on.

Nim Petunia zorientowała się, że coś jest nie tak, Harry zdążył kilkakrotnie kopnąć drzwi od komórki pod schodami, nieudolnie usiłując dostać się do swoich rzeczy, w tym różdżki i peleryny niewidki.

- Myślisz, że co robisz? – wrzasnęła mu nad uchem, kiedy siłował się z zamkiem.

Harry obrócił się powoli, rzucając jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.

- Mam dość. Do jasnej cholery, mam serdecznie dość! Odchodzę! – krzyknął roztrzęsionym głosem.

Petunia przez długą chwilę wpatrywała się w niego, przerażona, a potem wyszeptała:

- Nie możesz... on cię zabije...

- Voldemort? Wolę jego, niż was!

Wyszarpnął się oniemiałej Petunii i celnym kopniakiem otworzył drzwi frontowe. Miał szczęście, że wuj Vernon był jeszcze w pracy – on z pewnością nie pozwoliłby mu odejść w ten sposób.

Harry wciąż był wściekły i mokry, kiedy prędkim krokiem przemierzał kolejne uliczki schludnego osiedla. Zaczynało do niego docierać, jak głupio postąpił. Był sam – bez grosza przy duszy i bez różdżki, za to z guzem na głowie i szalonym mordercą na karku. „Świetnie" – pomyślał. Czemu nie znalazł się przy nim żaden z członków Zakonu? Czyżby nikt go nie pilnował, nikt się nie troszczył? A niech to, nie ma nawet jak skontaktować się z nimi – dwukierunkowe lusterko zostało w kufrze.

Usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się z nadzieją, że wreszcie ujrzy znajomą twarz... I owszem, ujrzał. Tyle, że nie była to twarz przyjaciela.

Przed nim stało trzech Śmierciożerców. Jeden z nich zsunął kaptur i Harry rozpoznał Lucjusza Malfoy'a. Blondwłosy mężczyzna, podobnie jak jego dwaj towarzysze, mierzyli do niego różdżkami. Usta Malfoy'a wykrzywił paskudny uśmieszek, a w Harry'm aż się zagotowało.

- Super! – krzyknął. – Ekstra!

Śmierciożercy spojrzeli po sobie, zdziwieni agresywnym zachowaniem Pottera. „Nie powinien uciekać?" – przemknęło jednemu przez głowę, jednak nie miał czasu głębiej się nad tym zastanowić, bo ociekający wodą nastolatek kontynuował przemowę.

- Malfoy! – powiedział, zbliżając się do czarodzieja. – Cieszę się, że cię widzę! – zdanie wprawiło Lucjusza w osłupienie, które szybko pokrył zimną maską, jednak uważny obserwator mógłby dojrzeć przestrach w jego oczach. – A teraz – mówił, doprowadzony do szewskiej pasji Harry – zaprowadzisz mnie do swego pana.

Przerwał, żeby zaczerpnąć tchu. Zarówno spacer, jak i wywrzaskiwanie radosnego powitania bardzo go zmęczyły. Tymczasem Śmierciożercy wpatrywali się w nastolatka jak w wariata, który uciekł z zakładu psychiatrycznego. Harry zmrużył groźnie oczy, a kiedy to na nich nie podziałało, zebrał w sobie dość siły, by wrzasnąć:

- Natychmiast!

Troje czarodziejów zbliżyło się do niego i w następnej sekundzie wszyscy znikli z cichym trzaskiem.


6


6


6




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wszelki wypadek 1 5
Wszelki wypadek 1 13
Wszelki wypadek 4
Daeninckx Didier Na wszelki wypadek
ogolne warunki ubezpieczenia na wszelki wypadek
Daeninckx Didier Na wszelki wypadek (rtf)
Wszelki wypadek
Wszelki wypadek 2
Na wszelki wypadek Didier Daeninckx
Wszelki wypadek
Wszelki wypadek 6
wzory które można mie na wszelki wypadek , choć pewnie będą niepotrzebne
Wszelki wypadek 5
Wszelki wypadek 3
PORADY NA WSZELKI WYPADEK 2
! ! Porady na wszelki wypadek NoRestriction
Chmielewska Wszelki wypadek