Wszelki wypadek 1 13

Tytuł: Wszelki wypadek
Autorka: robaczek (frgt10 - nick z bloga)
Pairing: Harry/Tom(Voldemort)
Ostrzeżenia: slash (związek męsko-męski), przemoc, wulgarne słownictwo, seks, śmierć bohaterów
Opis: Dumbledore zmusza Harry'ego do spędzenia kolejnych wakacji u Dursley'ów. Chłopak wytrzymuje niecały miesiąc, zanim ucieka i wpada na trzech Śmierciożerców, którym nakazuje zabrać się przed oblicze Voldemorta. Co zrobi Czarny Pan z rozeźlonym nastolatkiem?
Czas: koniec szóstego roku nauki w Hogwarcie

Opowiadanie nie jest kanoniczne!

Ta historia oparta jest na postaciach i sytuacjach stworzonych przez JK Rowling i będących jej własnością. Autorka opowiadania nie posiada do nich żadnych praw.

Klucz:
myśli


-~v~-

Rozdział 1

-~v~-

Harry siedział w gabinecie dyrektora Hogwartu i usiłował utrzymywać nerwy na wodzy. Zza biurka przyglądał mu się starzec z długą, siwą brodą. W jego niebieskich oczach czaił się smutek, ale Dumbledore był nieugięty.

- Nie chcę tam wracać!

- Harry, zrozum... – dyrektor znów wyciągnął swój największy argument z całego arsenału, który Harry znał już na pamięć. – W domu wujostwa jesteś najbezpieczniejszy.

Gryfon skrzywił się nieznacznie słysząc o tym. Nie wierzył, że Dumbledore był na tyle ślepy, żeby ignorować zachowanie Dursley'ów. Co roku widział, w jakim stanie wraca z wakacji. Pani Figg, która od zawsze miała na niego oko, musiała nie raz donieść staremu piernikowi, jak go traktują na Privet Drive 4. Mimo to wciąż nalegał, by Harry wracał tam i spędzał bite dwa miesiące z potworami.

- Nie bardziej, niż w Hogwarcie – odbił piłeczkę.

Dumbledore pokręcił głową, posyłając uczniowi smutny uśmiech.

- Nie mogę pozwolić ci zostać w zamku.

Harry już otwierał usta, żeby dalej się sprzeczać, ale dyrektor uciszył go gestem dłoni. Założył zatem ręce na piersi i z naburmuszoną miną czekał na dalszy ciąg przemowy. Dyrektor westchnął i nachylił się ku Złotemu Chłopcu.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żebyś był szczęśliwy.

Akurat – skomentował w myślach Harry.

- Wiem, że nie lubisz być odcięty od przyjaciół. Po prostu jesteśmy przezorni. Tak na wszelki wypadek.

-~v~-

- Czego chciał od ciebie stary Trzmiel? – zapytał Ron, kiedy Harry przeszedł przez dziurę pod portretem do opustoszałego pokoju wspólnego. Wszyscy spędzali słoneczne popołudnie na szkolnych błoniach, ciesząc się ze zbliżających się wakacji.

- Powiedzieć mi, że wracam do Dursley'ów na całe dwa miesiące – odparł beznamiętnie Harry, siadając koło zszokowanej Hermiony.

- Ale on nie może... – zaczęła dziewczyna, ale Harry tylko zaśmiał się gorzko.

- Niestety, może. Nie pozostawił mi wyboru.

Ron poklepał go po ramieniu.

- Nie łam się, na pewno mama i tata namówią go, żeby puścił cię do nas na twoje urodziny – powiedział rudowłosy.

Harry milczał, nie chciał bowiem urazić przyjaciela, ale szczerze wątpił w to, że komukolwiek uda się nakłonić Dumbledore'a do zmiany zdania.

- Harry... – zaczęła Hermiona ostrożnie, sprowadzając go z powrotem na ziemię.

- Co jest, Herm?

- Bo widzisz... tylko się nie złość, proszę! – Harry zacisnął zęby, spodziewając się dalszej części. Wiedział, że to nie jest pomysł ich przyjaciół, tylko tego starego piernika, co jeszcze bardziej go drażniło. Trzmiel odbierał mu po kolei wszystko, co pozwalało mu wytrzymać w domu wujostwa. – Dumbledore upiera się, że nie będziemy mogli do ciebie pisać – Hermiona wyrzucała z siebie słowa szybko, jakby miała nadzieję, że w ten sposób Harry przyjmie to lepiej. – Kazał nam przyrzec – dodała błagalnie, widząc wściekłego przyjaciela.

- To nie wasza wina – powiedział, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę.

- Harry, to nie potrwa długo – zapewniła go dziewczyna. – Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze.

- Dumbledore twierdzi, że u Dursley'ów nic mi nie grozi.

- Ma rację, ale musisz być ostrożny!

- Herm, daj spokój – widząc, dokąd sprawy zmierzają, Ron postanowił zainterweniować. – To tylko na wszelki wypadek, stary – zwrócił się do Harry'ego. – Trzmiel jak zwykle panikuje.

Harry zmusił usta do ułożenia się w uśmiech. Ron i Hermiona wspierali go w każdym calu, ale nie rozumieli, jak bardzo dyrektor działa mu na nerwy. Nie, oni wciąż wierzyli, że wszystko, co robi – robi dla jego, Harry'ego, dobra. Tymczasem Złoty Chłopiec już dawno pozbył się złudzeń. Był tylko marionetką, narzędziem, które po spełnieniu zadania...

- Ziemia do Harry'ego! – zawołała Gryfonka, machając ręką tuż przed oczami bruneta.

- Zamyśliłem się – bąknął Harry.

- Ron widział, jak Hagrid wrócił do domu, pójdziemy go odwiedzić?

Harry rozpromienił się na myśl o podwieczorku z półolbrzymem. Skinął głową i poderwał się z fotela z taką werwą, że aż rozbawił tym przyjaciół.

-~v~-

Podróż pociągiem minęła Harry'emu znacznie szybciej, niżby sobie tego życzył. W jednej chwili odjeżdżali z peronu w Hogsmade, w następnej otaczały ich zabudowania Londynu. Spojrzał po raz ostatni na twarze swoich przyjaciół. Nie zobaczy żadnego z nich aż do pierwszego września. Ani Hermiony, ani Rona, Ginny, Neville'a, Deana, Seamusa czy Luny... Jedyne, na co mógł liczyć, to jakiś Śmierciożerca czyhający na jego życie.

- Harry, wpadniesz do mnie we wakacje? – zapytał Neville, zaróżowiony z emocji. – Babcia wyprawia mi w tym roku huczne przyjęcie urodzinowe. Wiesz, będę mógł używać czarów poza szkołą!

- Ee... – Harry pomyślał o tym, jak bardzo lubił Gryfona i jak bardzo chciałby być obecny na jego przyjęciu. A potem o zakazie Dumbledore'a. Stary piernik nie może mieć nad nim takiej władzy! Nie może mu rozkazywać, nie ma do niego żadnych praw. W sercu Harry'ego wezbrała gorycz i potężny gniew. Zauważył, że Ron i Hermiona zamarli w oczekiwaniu na jego odpowiedź. – Pomyślę nad tym – obiecał, nie chcąc przytaknąć w obecności ludzi, którzy mogli donieść na niego dyrektorowi Hogwartu.

Do czego to już doszło! – pomyślał, zagłębiając się w rozmowie na temat przyjęcia. – Nie mogę ufać własnym przyjaciołom...

Nadal był w buntowniczym nastroju, kiedy wraz z resztą uczniów wyszedł na peron dziewięć i trzy czwarte. Wszędzie czekały stęsknione rodziny, dzieci witały się z rodzicami i żegnały z kolegami, przyrzekając pisać i odwiedzać się przez te dwa miesiące rozłąki. Tylko na Harry'ego nikt nie czekał. Tylko do Harry'ego nikt nie będzie pisał.

Pożegnał się szybko z Hermioną, podszedł przywitać się z panią Weasley i skierował się do przejścia. Byle jak najdalej od tego koszmaru.

- Harry!

Nie zatrzymał się. Nie miał ochoty na rozmowy, chciał już wsiąść do samochodu wuja Vernona i znaleźć się w świecie mugoli. Jakkolwiek zdawał sobie sprawę, że czeka go jeden z najgorszych koszmarów w życiu, wolał już to, niż kolejne bezwartościowe słowa. Słowa, słowa, słowa i wymówki, które w jego mniemaniu nie miały racji bytu.

- Harry! – ktoś złapał go za ramię i odwrócił twarzą do siebie. – Nie słyszałeś mnie?

Harry zamrugał, kiedy stanął twarzą w twarz z Lupinem, przyjacielem jego ojca.

- Remus! - uśmiechnął się szczerze do czarodzieja, naprawdę ciesząc się, że go widzi. – Co tu robisz?

- Przyszedłem się z tobą zobaczyć – odparł wilkołak.

Poprowadził go pod ścianę, gdzie kręciło się niewielu ludzi i nie musieli obawiać się, że zostaną podsłuchani. W trakcie spaceru Harry przyjrzał się Lupinowi. Wyglądał mizernie, pod oczami miał fioletowe cienie a włosy, jak zwykle, szare i słabe.

- Jak się czujesz, Harry? – zapytał, gdy zatrzymali się na uboczu.

- Dobrze.

Lupin rzucił mu badawcze spojrzenie, a potem pokręcił ze smutkiem głową.

- Słyszałem, że Dumbledore zmusił cię do powrotu do Dursley'ów.

Harry wzruszył ramionami, tłumiąc gniew w sobie. Lupin spoglądał na niego z mieszaniną smutku i dumy.

- Przez ostatni rok bardzo się zmieniłeś. Wydoroślałeś – powiedział.

Harry zaśmiał się gorzko i wypowiedział bezgłośnie jedno słowo: „Syriusz". Lupin doskonale go zrozumiał. Kiedy jego ojciec chrzestny zginął w Ministerstwie Magii, Harry przeżył załamanie. Stał się apatyczny i nieobecny duchem, a wszystko, co robił, robił jak robot – automatycznie. Potem nastąpił okres gniewu, kiedy to Potter wybuchał przy każdej okazji, miotał klątwy w bogu ducha winnych ludzi i sprawiał mnóstwo problemów wychowawczych. Jednak w tym roku uspokoił się i zaczął zachowywać odpowiedzialnie. Zadziwił tym wszystkich, ale tak naprawdę tylko najbliżsi wiedzieli, jak daleko zaszły owe zmiany. Wiedział to też Lupin, który był przyjacielem zarówno jego ojca, jak i Syriusza.

- Dlatego też tu jestem – wilkołak uśmiechnął się wesoło. – Jako, że nie ma już twojego ojca chrzestnego... Nie mam do ciebie żadnych praw, ale byłem najlepszym przyjacielem twojego taty, więc pomyślałem sobie, że... gdybyś chciał, mógłbym...

- Dziękuję! – Harry przytulił się do mężczyzny, nie pozwalając mu dokończyć myśli. Doceniał gest a także to, jak bardzo Lupinowi na nim zależało. Tym bardziej czuł się skrzywdzony, wiedząc, że nie będzie mógł mu zaufać we wszystkim – nie w tym, o czym Lunatyk może powiedzieć Dumbledore'owi.

Remus zaśmiał się głośniej i odsunął Harry'ego na odległość ramienia.

- Nie powinienem się z tobą widzieć, więc lepiej załatwmy to szybko – powiedział, obserwując reakcję Harry'ego.

- Nie... powinieneś?

- Tak jest. Dumbledore nie chciał, żebym z tobą o tym rozmawiał.

Harry wciągnął powietrze do płuc na dźwięk imienia dyrektora. Znowu on i jego chora manipulacja!

- Chciałem zaproponować ci, żebyś przyjechał do mnie, ale byłoby to dla ciebie wysoce niebezpieczne, pozostawać w zasięgu wilkołaka podczas pełni – powiedział Lupin imitując starczy głos. – Co nie znaczy, że nie mogę ci pomagać – mrugnął wesoło do Harry'ego.

- Jak chcesz mi pomagać?

Lupin rozejrzał się dookoła, a kiedy stwierdził, że nikt ich nie obserwuje, wyjął z kieszeni zawiniątko i wepchnął Harry'emu z dłonie.

- Dwukierunkowe lusterko, tak na wszelki wypadek – wyszeptał. – Gdybyś potrzebował się ze mną skontaktować w sprawie, w której nie ufasz Zakonowi.

Harry otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale Lunatyk pokręcił głową.

- Wiem, co się dzieje. Decyzje Dumbledore'a denerwują nie tylko ciebie, Harry.

- D-dzięki – wyjąkał chłopiec, chowając lusterko do kieszeni spodni.

- Oby te wakacje nie były dla ciebie złe – powiedział Lupin, mierzwiąc mu czuprynę.

Przez chwilę patrzył na niego z czułością, a potem odwrócił się i odszedł, niknąc w tłumie. Może i był powściągliwy w swojej relacji z Harry'm, ale Złoty Chłopiec nie narzekał. Nigdy nie miał nikogo, kto okazywałby mu uczucia otwarcie – nawet Syriusz był niezwykle zdystansowany. „Co nie znaczy, że mnie nie kochał" – pomyślał brunet, zaciskając dłoń na prostokątnym przedmiocie spoczywającym bezpiecznie w jego kieszeni.

Skierował się w stronę wyjścia do świata mugoli. Pozwolił sobie na ostatnie, głębokie westchnienie, nim zostanie zmuszony do uważania na wszystko, co robi i mówi, żeby uniknąć kary od wujostwa.

-~v~-

Harry przeliczył się, sądząc, że wakacje u Dursley'ów będą równie fatalne, co zawsze. Tym razem było znacznie gorzej. Nie dość, że pomiatali nim jak zwykle, głodząc go i zamykając w maleńkiej sypialni, to jeszcze Vernon, który wpadł w nałóg w ciągu ostatniego roku, przychodził, żeby wyżyć się na Harry'm.

Skutek był taki, że pod koniec lipca Gryfon wyglądał koszmarnie: wychudzony, z podkrążonymi oczami i niezdrową, bladą cerą, poznaczony siniakami i zadrapaniami na całym ciele. Stał się jeszcze cichszy, niż dotychczas i wszelkie prace wykonywał apatycznie.

Na dodatek nie dostał ani jednej sowy z listem od przyjaciół. Żadnego „Cześć, co u ciebie?", żadnego członka Zakonu Feniksa przechodzącego „przypadkiem" obok jego domu, żeby go pozdrowić. Czuł się samotny i opuszczony. Niechciany. Był im potrzebny tylko do walki z Voldemortem...

- Chłopcze! – głos ciotki po raz setny tego lata rozległ się w domu pod numerem czwartym. Harry, chcąc nie chcąc, powlókł się do kuchni aby dowiedzieć się, co musi zrobić tym razem.

- Wreszcie! Myślisz, że jeśli będziesz się grzebał, to praca cię ominie? – zagrzmiała Petunia, popędzając Gryfona karcącym spojrzeniem.

Wręczyła mu kosz z brudnymi ubraniami, co było jednoznaczne z rozkazem: „zrób pranie, to wyschnięte zdejmij, wyprasuj i poskładaj, a jak skończysz, przyjdź odłożyć kosz i dowiedzieć się, co masz robić dalej". Harry doskonale znał wymagania wujostwa i nie potrzebował słów, by zrozumieć, co mają na myśli.

Wziął kosz pod pachę, drugą ręką chwycił proszek i płyn do płukania i z cichym westchnieniem powlókł się do łazienki, gdzie w rogu stała nowoczesna pralka. Obrzucił ją tęsknym spojrzeniem i napuścił wody do wanny. Choć używali pralki w ciągu roku, we wakacje Harry musiał prać ręcznie.

Myślą, że to wyszukana tortura! – powtarzał za każdym razem, gdy wchodził do łazienki. Rzeczywiście, od prania tak wielu ubrań bolały go plecy i ręce, spędzał też dużo czasu w odosobnieniuale to ostatnie akurat mu odpowiadało. Przynajmniej nie musiał oglądać gęb tych parszywych mugoli!

Gdyby tylko znalazł jakiś sposób, żeby uwolnić się od nich raz na zawsze! Wyobraził sobie, jak udaje mu się przemycić różdżkę pod koszulką i nie zamykają jej razem z resztą rzeczy w komórce pod schodami. Jak potem wchodzi do salonu, gdzie wszyscy siedzą i oglądają telewizję, i macha im kawałkiem drewna przed nosami. Jak oznajmia, że już może używać magii poza szkołą i że pozamienia ich w ropuchy, jeśli nie przestaną go podle traktować. A potem całe dnie spędzałby na nicnierobieniu, podczas gdy oni harowaliby jak woły, odwalając czarną robotę i traktując go jak króla. A jeśli tylko któreś by się mu sprzeciwiło...

Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. To ciotka Petunia przyszła sprawdzić, jakie robi postępy. Harry szybko pochylił się nad wanną, chwytając w dłonie najbliżej leżące spodnie.

- Jak ci idzie? – spytała, nie oczekując odpowiedzi i zajrzała Harry'emu przez ramię. – Dopiero tyle? Pospiesz się, smarkaczu, nie mamy całego dnia!

I wyszła, zostawiając go samego z wściekłą miną. Tak było zawsze, niezależnie od tego, ile Harry zdołał zrobić. Na początku starał się pracować w miarę szybko i dokładnie, ale źle karmiony i przemęczony szybko się męczył i tracił siły, co z kolei odbiło się na wykonywanych przez niego pracach. Harry obawiał się kary za opieszałość, jednak po kilku dniach zorientował się, że nikt tak naprawdę nie patrzy, jakie robi postępy. Przychodzili tylko po to, żeby go gnębić. Harry nienawidził ich z całego serca. A jeszcze bardziej nienawidził Dumbledore'a, który skazał go na te męczarnie.

Jasne, mógł skontaktować się z Lupinem, ale wątpił, by ten mógł coś poradzić. Tylko zacząłby się martwić, zupełnie niepotrzebnie zresztą, bo Trzmiel za nic nie zmieni zdania. Tak więc trzymał język za zębami, nie pisał też do Rona i Hermiony – po pierwsze, Hedwiga siedziała zamknięta na klucz w klatce, po drugie nie miał im nic do powiedzenia. Gdyby naprawdę chcieli, to by napisali – myślał, ze złością rzucając sukienkę ciotki z powrotem do wody.

- Jak leci, kopciuszku?

Harry wyprostował obolałe plecy i odwrócił się, żeby zobaczyć Dudley'a opierającego się o otwarte na oścież drzwi łazienki.

- Nie masz nic lepszego do roboty?

Dudley zachichotał i wpakował swoje tłuste cielsko do niewielkiego pomieszczenia. Popchnął brutalnie ciemnowłosego czarodzieja tak, że ten wpadł na głowę do wanny pełnej wody i piany.

- Nie pyskuj, dziwolągu!

Harry spróbował wstać, ale poślizgnął się i wylądował na tyłku, na co Dudley zaśmiał się jeszcze głośniej i zapiszczał:

- Wyglądasz jak ostatni pokurcz!

- Doprawdy, Dudziaczku, w twoim wieku powinieneś wykazać się odrobinę większą inwencją – w głosie Harry'ego wyraźnie pobrzmiewała ironia.

Dudley warknął groźnie i podciął Harry'emu nogi, kiedy ten wychodził z wanny i po raz trzeci Harry najadł się mydlin. Wynurzył się z wody, plując i parskając, odgarnął mokrą grzywkę z czoła i krzyknął, rozwścieczony do granic możliwości:

- Mam dość!

Coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że Dudley cofnął się i pozwolił mu wyjść z wanny, a potem czmychnął do swojej sypialni. Harry usłyszał jeszcze szczęk przekręcanego klucza, a potem zapadła głucha cisza.

Ociekając wodą i pianą, przemoczony do suchej nitki, skierował się na dół, do hallu. Nie zważał na kałuże, które powstawały pod jego stopami. Nie przejmował się, że brudzi nieskazitelnie czystą podłogę, ani że ktoś będzie musiał to potem posprzątać. Jedno wiedział na pewno – to nie będzie on.

Nim Petunia zorientowała się, że coś jest nie tak, Harry zdążył kilkakrotnie kopnąć drzwi od komórki pod schodami, nieudolnie usiłując dostać się do swoich rzeczy, w tym różdżki i peleryny niewidki.

- Myślisz, że co robisz? – wrzasnęła mu nad uchem, kiedy siłował się z zamkiem.

Harry obrócił się powoli, rzucając jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.

- Mam dość. Do jasnej cholery, mam serdecznie dość! Odchodzę! – krzyknął roztrzęsionym głosem.

Petunia przez długą chwilę wpatrywała się w niego, przerażona, a potem wyszeptała:

- Nie możesz... on cię zabije...

- Voldemort? Wolę jego, niż was!

Wyszarpnął się oniemiałej Petunii i celnym kopniakiem otworzył drzwi frontowe. Miał szczęście, że wuj Vernon był jeszcze w pracy – on z pewnością nie pozwoliłby mu odejść w ten sposób.

Harry wciąż był wściekły i mokry, kiedy prędkim krokiem przemierzał kolejne uliczki schludnego osiedla. Zaczynało do niego docierać, jak głupio postąpił. Był sam – bez grosza przy duszy i bez różdżki, za to z guzem na głowie i szalonym mordercą na karku. „Świetnie" – pomyślał. Czemu nie znalazł się przy nim żaden z członków Zakonu? Czyżby nikt go nie pilnował, nikt się nie troszczył? A niech to, nie ma nawet jak skontaktować się z nimi – dwukierunkowe lusterko zostało w kufrze.

Usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się z nadzieją, że wreszcie ujrzy znajomą twarz... I owszem, ujrzał. Tyle, że nie była to twarz przyjaciela.

Przed nim stało trzech Śmierciożerców. Jeden z nich zsunął kaptur i Harry rozpoznał Lucjusza Malfoy'a. Blondwłosy mężczyzna, podobnie jak jego dwaj towarzysze, mierzyli do niego różdżkami. Usta Malfoy'a wykrzywił paskudny uśmieszek, a w Harry'm aż się zagotowało.

- Super! – krzyknął. – Ekstra!

Śmierciożercy spojrzeli po sobie, zdziwieni agresywnym zachowaniem Pottera. „Nie powinien uciekać?" – przemknęło jednemu przez głowę, jednak nie miał czasu głębiej się nad tym zastanowić, bo ociekający wodą nastolatek kontynuował przemowę.

- Malfoy! – powiedział, zbliżając się do czarodzieja. – Cieszę się, że cię widzę! – zdanie wprawiło Lucjusza w osłupienie, które szybko pokrył zimną maską, jednak uważny obserwator mógłby dojrzeć przestrach w jego oczach. – A teraz – mówił, doprowadzony do szewskiej pasji Harry – zaprowadzisz mnie do swego pana.

Przerwał, żeby zaczerpnąć tchu. Zarówno spacer, jak i wywrzaskiwanie radosnego powitania bardzo go zmęczyły. Tymczasem Śmierciożercy wpatrywali się w nastolatka jak w wariata, który uciekł z zakładu psychiatrycznego. Harry zmrużył groźnie oczy, a kiedy to na nich nie podziałało, zebrał w sobie dość siły, by wrzasnąć:

- Natychmiast!

Troje czarodziejów zbliżyło się do niego i w następnej sekundzie wszyscy znikli z cichym trzaskiem.

-~v~-

-~v~-

Rozdział 2

-~v~-

Śmierciożercy prowadzili Harry'ego wąską alejką obsadzoną po obu stronach wierzbami płaczącymi. Gdyby nie kłopoty, Gryfonowi zapewne bardzo spodobałaby się okolica. Dookoła ciągnęły się niczym nieskalane trawniki, na horyzoncie majaczył las.

Czarodzieje zaciskali mocno dłonie na jego ramionach, ale po za tym nie zrobili nic, żeby zapobiec jego ucieczce. Nawet nie przeszukali go, żeby zabrać różdżkę, której przecież i tak ze sobą nie miał. Harry zastanawiał się, dlaczego tak zareagowali. Zawsze wyobrażał sobie, że ktoś miotnie w niego klątwą, może nawet Cruciatusem. Nie zabiją go, ale na pewno się nim pobawią. Tymczasem obchodzili się z nim niemal łaskawie. Dlaczego?

Lucjusz, który szedł przodem, obejrzał się na bruneta. Gdy ich spojrzenia się spotkały, szybko odwrócił głowę. Zbliżali się do olbrzymiego dworu z epoki wiktoriańskiej. Budynek górował nimi, ale Harry dostrzegał tylko niewielki jego fragment, gdyż resztę wciąż zasłaniały wierzby.

Malfoy powiedział coś Śmierciożercy po prawej stronie i ten skinął głową. Poprowadzili Harry'ego przez drzwi wejściowe do wielkiego hallu. Nie było tu nic oprócz schodów, przynajmniej Harry'emu nie udało się dostrzec nic więcej. Z sufitu zwisał bogato zdobiony żyrandol z setkami świec, na ścianach wisiały kunsztowne gobeliny. Czarodzieje zatrzymali się i Lucjusz, spoglądając niechętnie na Harry'ego, odchrząknął.

I wtedy bruneta oświeciło. Traktowali go w miarę uprzejmie, nie będąc pewnym, co znaczył jego słowny atak. Być może zastanawiali się, co go łączy z Voldemortem, albo czy przypadkiem nie stał się niepoczytalny. Niemniej jednak posłuchali jego rozkazu (nie, żeby różnił się od postawionego przed nimi zadania) i przyprowadzili do Czarnego Pana. Co oznaczało prawdziwe kłopoty. Harry przełknął głośno ślinę.

Aby uniknąć patrzenia na Lucjusza, rozglądał się z uwagą po pomieszczeniu. Starał się zachować spokój, choć wewnątrz zaczynał panikować.

Świetnie! – myślał. – Jeszcze tego mi brakowało! Czemu nie ugryzłem się w język?

Rozmyślał gorączkowo, jak uciec Śmierciożercom, lecz już dawno się zorientował, że nic z tego. Jeśli jednak jego buta sprawiła, że traktowali go niemal ulgowo, jedyną szansą wyjścia z tarapatów było pozostanie bezczelnym do granic możliwości.

- Ładnie tu. Gdzie jesteśmy? – zapytał, ignorując suchość w gardle. Miał też ogromną nadzieję, że mężczyźni nie wyczują drżenia w jego głosie.

- Jesteś w moim dworze, Potter – odparł sucho Malfoy, rzucając mu chłodne spojrzenie.

Harry wydał z siebie głośne „Aha" i zmusił usta do uśmiechu. Po zakłopotanych postawach Śmierciożerców poznał, że idzie mu całkiem świetnie. Pomijając, oczywiście, fakt, że w głębi duszy był przerażony i serce biło mu jak oszalałe.

- Potter, Czarnego Pana nie ma w kraju – odezwał się po chwili Lucjusz, obserwując uważnie jego reakcję. – Wróci dopiero za kilka dni.

Harry przetrawił tą informację, a potem zrobił zbolałą minę i pokręcił głową niby to z niedowierzaniem. Nie miał wątpliwości, że to jakaś próba. Musiał grać dalej, jeśli chciał wyjść z tego żywo.

- Jaka szkoda. W takim razie wpadnę kiedy indziej.

Chciał się odwrócić, ale Śmierciożercy ani myśleli go puścić. Jednak nie ruszyli się z miejsca, jakby czekając na jego zgodę, aby poprowadzić go w głąb dworu. Harry, przez cały czas pamiętając o swojej roli, uniósł jedną brew i spojrzał wymownie na Malfoy'a.

- Bardzo mi przykro, panie Potter, ale zostanie pan tutaj.

Harry wzruszył ramionami, przybierając obojętną minę. Wyszło to idealnie: taki zblazowany gest.

- Mam nadzieję, że macie tu wygodne łóżka – rzucił, zmuszając tym w końcu przytrzymujących go Śmierciożerców do śmiechu.

Lucjusz skrzywił się nieznacznie i poprowadził ich do lochów. Po drodze mijali wiele drzwi i bocznych korytarzy. Harry starał się zapamiętać wszystkie skręty, żeby później móc odtworzyć drogę na zewnątrz. Wciąż nie wykluczał ucieczki, nawet pomimo braku różdżki.

W końcu zatrzymali się przed drzwiami do jednej z cel. Lucjusz przytrzymał je szeroko otwarte dla Gryfona, który, jak gdyby nigdy nic wszedł do środka i usiadł na wąskiej pryczy. Spojrzał wyzywająco na dorosłych czarodziejów, czekając na jakiś gest z ich strony.

- Ee... Gdybyś czegoś potrzebował, Potter, daj znać – powiedział jeden z zakapturzonych mężczyzn i drzwi zamknęły się bezszelestnie. Harry usłyszał oddalające się kroki a potem trzaśnięcie drzwi gdzieś wyżej. Został sam.

Dopiero teraz pozwolił sobie na okazanie słabości. Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Zaczął się trząść, ale szybko zmusił się, żeby opanować drgawki. Musiał się wziąć w garść. Rozpaczanie nie sprawi, że wyjdzie z tego cało. Zaklął w duchu na czym świat stoi, wściekł się na swoją głupotę i wówczas nakazał sobie spokój.

Przeanalizujmy to – pomyślał po dłuższej chwili. – Voldemort jest gdzieś po za Anglią. Wróci za kilka dni, musi więc być daleko...

Harry nie miał wątpliwości, że słudzy poinformowali go o „schwytaniu Pottera" natychmiast po zamknięciu go w lochu, a ten zechce wrócić najszybciej, jak zdoła. Miał więc kilka dni na to, aby się uwolnić. Zdawał sobie sprawę, że bez różdżki nie będzie to możliwe, ale miał nadzieję, że może jednak ktoś z Zakonu zauważy jego nieobecność i wpadnie na jego trop. Właściwie to była jego jedyna nadzieja.

-~v~-

Minęły trzy dni, a Voldemorta jak nie było, tak nie było. Harry denerwował się coraz mniej. W jego serce wkradła się zdradliwa nadzieja, podszeptująca, że może Czarny Pan już nigdy się nie zjawi.

Po za tym w niewoli wcale nie było mu tak źle. Dostawał jedzenie dwa razy dziennie. Na posiłki składały się chleb, kawałek sera i woda, ale i tak było to więcej, niż pozwalali mu zjeść Dursley'owie. Choć porcje były śmiesznie małe, jemu to wystarczało. Nie narzekał także na brak obowiązków i samotność. Wreszcie miał spokój, którego brakowało mu przez ostatnie trzy tygodnie. Nie musiał wcześnie wstawać i harować do późnego wieczora.

Brakowało mu tylko świeżego powietrza i słońca. Bywały też chwile, kiedy strach opadał i zaczynał się nawet nudzić. Jednak najbardziej podobało mu się to, że kiedy Śmierciożercy przychodzili sprawdzić, jak się miewa, i widzieli, że radzi sobie całkiem nieźle, tracili pewność siebie.

Pewnego razu (Harry stracił rachubę. Dni odmierzał posiłkami, ale nie miał pojęcia, ile upływało między nimi godzin.) usłyszał na zewnątrz celi przyciszone głosy. Podniósł się z pryczy i nastawił uszu, ciekawy, o czym też właściciele głosów mogą rozmawiać. Nie zdążył jednak wyostrzyć słuchu, kiedy drzwi lochu otworzyły się.

Stał w nich zakapturzony mężczyzna, więc Harry nie mógł dostrzec jego twarzy. Drugi pozostał w tyle, niewidoczny dla Gryfona. Ten pierwszy zrobił krok w jego kierunku i zatrzymał się, jakby się wahając.

- Potter.

Harry przypomniał sobie o swoim małym teatrzyku i skrył ciekawość za maską beznamiętności. Skinął głową Śmierciożercy, przyzwalając na kontynuację.

- W szkole na pewno spotkałeś mojego syna...

W odpowiedzi brunet uniósł jedną brew. Tak, prawdopodobnie w Hogwarcie spotkał wszystkie dzieciaki Śmierciożerców. Był tylko ciekaw, kiedy stojący przed nim czarodziej zorientuje się, że nie ma bladego pojęcia, o czyjego syna chodzi.

- Teodor Nott – odparł Śmierciożerca po chwili wahania. – Być może wiesz... czy on... czy on jest g-gejem?

Harry'ego zaskoczyło to pytanie. Mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie tego! Z wrażenia zapomniał o swojej masce.

- Nie wiem nic na ten temat – odparł szczerze, a mężczyzna wydał ciche westchnienie ulgi.

Nott wycofał się bez słowa podziękowania i drzwi ponownie zamknęły się, odcinając Harry'ego od reszty świata. Dobrą stroną tej wizyty było to, że teraz Harry miał się nad czym zastanawiać.

Usnął, rozmyślając nad seksualnymi preferencjami Ślizgonów, a kiedy się obudził, ktoś stał na korytarzu przed drzwiami jego celi. Usłyszał, jak otwierają się drzwi i ten ktoś wchodzi do środka. Wydało mu się, że słyszy kroki trzech osób, ale nie otwierał oczu, żeby to sprawdzić. Chciał spać. Mogą zostawić jedzenie i sobie pójść.

- Potter, wstawaj – powiedział sucho głos, po którym rozpoznał Lucjusza Malfoy'a.

- Chcę jeszcze spać – bąknął pod nosem Harry. Na początku był przerażony, zwracając się w ten sposób do swoich wrogów, lecz w końcu spędził tu tak wiele czasu, że przyzwyczaił się już do tego. Z kolei oni oswoili się z jego nową postawą i relacje oprawca – ofiara zaczęły stopniowo wracać do normalności, co da się zauważyć po sposobie, w jaki się do niego odezwał Malfoy.

- Czarny Pan na ciebie czeka.

Słowa, których obawiał się najbardziej, przebrzmiały w głuchej ciszy. Nikt się nie poruszył, czekając na Harry'ego, ale ten nadal leżał na twardej pryczy. Wstrzymał oddech a gorąco uderzyło mu do twarzy. Był pewien, że jeśli wstanie, to trzęsące się nogi nie utrzymają jego ciężaru i osunie się na podłogę.

Jesteś cholernym Harrym-Bezczelnym-Potterem – upomniał się w duchu i powoli otworzył oczy. Wydało mu się, że Lucjusz wypuszcza z ulgą powietrze z płuc. – Czyżby się obawiał, że będę stawiał opór?

Wstał ostrożnie i pozwolił związać sobie ręce.

- Nie bierz tego do siebie, Potter – powiedział Śmierciożerca, w którym rozpoznał Notta. – To tylko na wszelki wypadek. Nie wiadomo, co ci strzeli do głowy.

Harry ledwo go słuchał. Całą swoją uwagę poświęcał powstrzymaniu paniki, która narastała w jego kołaczącym sercu. Walczył ze sobą, by nie opuścić głowy, gdy szedł prowadzony długimi korytarzami na pewną śmierć.

Nagle przypomniał mu się ojciec, który dumnie walczył do końca, choć wiedział, że zginie. W tym momencie chciał być taki jak on, odważny i bohaterski, nawet jeśli nie miał za kogo umierać. Nie da Voldemortowi satysfakcji błagając o litość i płaszcząc się przed nim. Będzie bezczelny do kresu życia.

Śmierciożercy prowadzili go plątaniną korytarzy. Cała trójka milczała, a i Harry nie czuł potrzeby, żeby się odezwać. Mógłby jednak przysiąc, że kiedy zatrzymali się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, Nott spojrzał na niego współczująco, ale zaraz potem odwrócił wzrok. Harry pozwolił sobie na wykrzyczenie w myślach jak bardzo się boi, a potem zacisnął zęby i hardo uniósł brodę.

Drzwi otworzyły się i Harry został wepchnięty do środka. Gdy tylko usłyszał przekręcany zamek, strach ścisnął mu gardło. Z udawaną pogardą spoglądał na Śmierciożerców, którzy padli na kolana, oddając cześć swojemu panu. Prawda była taka, że sam by to zrobił, gdyby miało mu to oszczędzić cierpienia. Niestety, był Harrym Potterem, chłopcem, którego czekała długa i bolesna śmierć.

Na drugim końcu komnaty rozległy się ciche kroki i Harry skierował wzrok w tamtą stronę. Voldemort, nadal przerażający, choć nie posiadał już wężowej twarzy, obnażył zęby w niemym warknięciu i powoli, na przemian zaciskając i rozprostowując palce, zbliżał się ku niemu.

Gryfon bardzo chciał skulić się na podłodze i zacząć błagać o litość. Obiecał sobie, że cokolwiek się stanie, nie zrobi tego, nie da satysfakcji temu wcielonemu szatanowi. Pluł sobie w brodę, że nie uciekł wtedy jego sługusom, ale kazał się przywieść przed oblicze największego wroga.

Tymczasem odmieniony Czarny Pan przebył już połowę dzielącego ich dystansu. Jego z powrotem ludzką, aczkolwiek nienaturalnie bladą twarz wykrzywiał grymas nienawiści. Czerwone oczy płonęły żądzą mordu, kiedy taksował Pottera spojrzeniem.

- Powstańcie – odrzekł zimnym głosem, a Śierciożercy natychmiast posłuchali.

Lucjusz Malfoy, do tej pory znajdujący się przed Harrym, odsunął się i Voldemort stanął twarzą w twarz z nastolatkiem. Harry, pomimo całego przerażenia, pomyślał, że są do siebie bardzo podobni, nawet włosy mieli tak samo rozczochrane. Nie poprawiło mu to humoru, ale przynajmniej szukanie drobnych różnic w wyglądzie pozwoliło mu oderwać myśli od zbliżających się bólu i poniżenia.

- Wytłumaczcie mi, dlaczego wygląda na wypoczętego? – zapytał Riddle, obrzucając mrożącym krew w żyłach spojrzeniem swoje sługi.

- N-nie wiemy, panie... – Malfoy pokłonił się nisko.

Voldemort przyglądał mu się przez chwilę, po czym przeniósł szkarłatne oczy na Harry'ego. Gestem nakazał Śmierciożercom odsunąć się i zaczął obchodzić chłopaka dookoła.

- Jak to, nie wiecie? – mówił cichym głosem, ale mężczyźni zadrżeli, jakby na nich krzyczał. – Jak długo był w lochach?

- Trzy dni, panie...

- Jesteście pewni, że traktowaliście go jak resztę więźniów?

- Tak, panie... Dostawał dwie racje chleba i wody dziennie, nie wypuszczaliśmy go, nie dostał też żadnego koca...

- Dość! – przerwał Voldemort, ponownie stając na przeciwko Harry'ego.

Harry skonsternowany przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Czyżby nawet bycie więźniem mu nie wychodziło? Pomijając fakt, że to, co mówili Śmierciożercy było szczerą prawdą, czuł się tu znacznie lepiej niż u Dursley'ów.

- Chłopak jest okropnie wychudzony – przemówił w końcu Czarny Pan, jego oczy omiatały wzrokiem ubrania luźno zwisające na kościstym ciele zielonookiego.

- Takiego go porwaliśmy, mój panie...

Voldemort zamyślił się głęboko.

- Nott!

- Tak, panie? – wywołany skłonił się usłużnie i wystąpił do przodu.

- Obserwowaliście dom chłopaka, tak?

- Tak.

- Chcę usłyszeć raport.

Nott zawahał się, ale szybko zaczął mówić, aby nie rozsierdzić Czarnego Pana.

- Był... głodzony, mój panie. Sądzę, że nasze marne racje odpowiadają temu, co jadał w domu tych mugoli. Był też... bity i zmuszany do pracy ponad siły – zakończył niepewnie.

- Rozumiem...

Voldemort znalazł się na drugim końcu sali (Harry nadal był zbyt przerażony, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale gdyby o zrobił, zorientowałby się, że znajdują się w surowo urządzonej jadalni z olbrzymim, dębowym stołem dla ponad dwudziestu osób), odwrócił się i zaczął niespiesznie iść w ich kierunku, żeby zyskać czas do namysłu. Kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki, zatrzymał się i przemówił głosem wypranym z emocji, jednak jego oczy wciąż zdradzały, jaki był wzburzony i podniecony zarazem.

- Potter, dlaczego wróciłeś do domu tych ścierw?

Harry zebrał w sobie całą odwagę i wypalił:

- Chciałem zobaczyć, jak się męczysz, myśląc nad odpowiedzią – o dziwo, głos mu nie zadrżał.

Voldemort zmrużył groźnie oczy i uniósł różdżkę. Ciche „Crucio!" nie zdążyło przebrzmieć, a Harry już leżał na kamiennej posadzce i wił się w męczarniach. Przygryzł sobie wargę do krwi, żeby nie krzyczeć. Po minucie, która trwała dla niego całą wieczność, tortura skończyła się i cztery silne ręce podniosły go do pionu. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby Śmierciożercy nie podtrzymali go.

W tym momencie drzwi jadali otworzyły się i do środka wszedł Snape; szata powiewała zanim tak, jak na szkolnych korytarzach, gdy szedł i obojętnym spojrzeniem omiatał komnatę i stojących w niej ludzi.

- Ach, Severusie. Jak widzisz, mamy gościa.

Snape skinął głową, ledwo obrzucając spojrzeniem Harry'ego.

- Dumbledore nadal nie wie, że Harry zniknął z domu wujostwa – zameldował.

- Ciekawe...

- Myślę, że znam odpowiedź na twoje wcześniejsze pytanie, panie.

Voldemort machnął ręką, pozwalając mu kontynuować.

- Dumbledore wmawia wszystkim, że u mugoli Potter jest najbezpieczniejszy ze względu na więzy krwi i starożytną magię, której użyła jego matka.

- Co za bzdury. Od kilku lat w moich żyłach płynie ta sama krew – prychnął Voldemort.

- Oczywiście – Snape skinął głową i kontynuował. – Jednak to nie są prawdziwe pobudki Dumbledore'a. Gdyby chciał, zatrzymałby Harry'ego w Hogwarcie, gdzie mógłby mieć na niego oko. Panie, żaden z członków Zakonu nie pilnował tego domu. Dostaliśmy zakaz zbliżania się do niego. Tylko dlatego nikt się jeszcze nie dowiedział o zniknięciu Pottera.

- Dumbledore zostawił mnie samego? – spytał Harry Snape'a, zapominając o obecności pozostałych. Od dawna to podejrzewał, ale teraz miał na to dowód. Serce ścisnęło mu się w piersi, gdy zaklął cicho pod nosem.

Snape spojrzał na niego przelotnie i powrócił do obserwowania Voldemorta. Ten zaś wpatrywał się w Harry'ego z jakimś nowym, równie niepokojącym wyrazem twarzy.

- Dlaczego wróciłeś do domu siostry twojej szlamowatej matki? – spytał, unosząc różdżkę, żeby przypomnieć Harry'emu o tym, co się stało zanim Snape im przerwał.

Harry przełknął ślinę i spojrzał prosto w te nienawistne, czerwone oczy.

- Dumbledore mnie tam wysłał.

Voldemort uniósł jedną brew.

- Nie mogłeś się mu sprzeciwić?

- Raczej nie – powiedział Harry z goryczą w głosie. – Nie pozwala nikomu do mnie pisać. Rodzice mojego przyjaciela chcieli mnie zaprosić do siebie, ale stary piernik się nie zgodził.

Harry zaczął ze złością mamrotać coś o „wszelkich wypadkach" i „zachowaniu ostrożności". Voldemort potarł dłonią podbródek, analizując nowo zdobyte informacje.

- Nie lubisz metod Dumbledore'a.

- To mało powiedziane! Manipuluje mną od samego początku, oczekuje, że zrobię to, co mi powie!

Czarny Pan zamyślił się jeszcze bardziej, przymykając powieki. Kiedy wreszcie otworzył oczy, wszyscy poznali, że podjął decyzję.

- Harry Potterze – wyszeptał, uwalniając jego ręce z pęt. – Chcesz cukierka?

-~v~-

-~v~-

Rozdział 3

-~v~-

Harry wytrzeszczył oczy na Voldemorta. „Chcesz cukierka?" O czym ten wariat mówi?

Czarny Pan uśmiechnął się, widząc zmieszanie i niepewność na twarzy młodego czarodzieja. Gestem nakazał Śmierciożercom usiąść, samemu chwyciwszy mocno Harry'ego za ramię i poprowadziwszy do stołu.

- Widzisz, Potter... – popchnął go na jedno z krzeseł. – Ja nie lubię Dumbledore'a. Ty, jak się okazuje, też go nie lubisz.

Harry słuchał tego w osłupieniu. Czy mi się zdaje, czy Voldemort właśnie proponuje mi... współpracę?

- Nie chcesz mnie zabić? – spytał z nutą niedowierzania, przerywając wypowiedź Czarnemu Panu.

Śmierciożercy wstrzymali oddech, czekając na karę, jaką Riddle wymierzy bezczelnemu Gryfonowi, ale ten zacisnął tylko powieki i wziął głęboki oddech, a potem powiedział opanowanym głosem.

- Nie. Teraz już nie chcę.

- Teraz?

- Potter, zamknij jadaczkę! – warknął Snape, ale Voldemort pokręcił głową.

- Spokojnie, Severusie. Chłopak ma prawo zadawać pytania, a my powinniśmy udzielić odpowiedzi.

Cooo? – Harry nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Co rusz szczypał się w udo, żeby upewnić się, że nie śni.

- Chciałem cię zabić. Marzyłem o tym. Nienawidziłem cię – Voldemort zwrócił się do Harry'ego. – Teraz się to zmieniło. No, może nie nienawiść, ale potrafię utrzymać uczucia na wodzy.

- Dlaczego... – wyszeptał skołowany Harry.

- Jesteś symbolem, za którym pójdzie cały czarodziejski świat, Potter. To oczywiste, że chciałem cię zniszczyć, pozbyć się największego dla mnie zagrożenia. Obecnie, kiedy możesz okazać się moim... sprzymierzeńcem... co za głupotą byłoby zabijanie ciebie!

Harry analizował w ciszy słowa Czarnego Pana. Czy do tego właśnie doprowadził? Do zmiany stron, do stania się wspólnikiem Voldemorta? To oznaczałoby pogodzenie się z zabijaniem ludzi, z torturowaniem ich i niewinnych mugoli!

- Proponujesz mi zostanie twoim pionkiem – powiedział powoli, uświadamiając sobie, że zawsze, niezależnie od tego, co wybierze, będzie manipulowany.

- Owszem, zostaniesz, jak to określiłeś, pionkiem. W przeciwieństwie do Dumbledore'a, jestem z tobą szczery.

- I używasz niewybaczalnych metod perswazji.

Voldemort zaśmiał się, słysząc tak eufemistyczne określenie.

- Masz rację, Harry Potterze.

- A co z przepowiednią?

- Bzdury – warknął Voldemort. – Jak widzisz, nadal żyjemy. Nigdy tak naprawdę w nią nie wierzyłem.

- Więc czemu chciałeś mnie zabić?

- Bo stałbyś się symbolem, nadzieją... jedynym, który ma moc pokonania Czarnego Pana – odparł Riddle pobłażliwie.

Harry zamilkł, czekając na dalszy rozwój wypadków. W głowie miał zamęt. Z jednej strony szczerze nienawidził Dumbledore'a i jego metod, z drugiej kochał wielu członków Zakonu, z którym walczył Voldemort, którego z kolei nienawidził jeszcze bardziej. Jego i wszystkich Śmierciożerców. Nie mógł się zgodzić na morderstwa i porwania, ani wybaczyć tego, co Czarny Pan już zrobił.

- Możesz przyłączyć się do mnie i pokonać Dumbledore'a, albo pozostać mu wiernym i zginąć, broniąc zasad człowieka, którego nienawidzisz.

Harry wzdrygnął się, słysząc ultimatum, jakie postawił mu Voldemort. Albo przejdzie na ciemną stronę, albo umrze. Chciał żyć, bardzo chciał żyć, ale zostanie Śmierciożercą odrzucało go z równie wielką siłą, co mamiła wola przetrwania.

- Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć – powiedział, obserwując uważnie reakcję Voldemorta. Miał nadzieję, że uda mu się kupić jeszcze kilka godzin życia.

- Oczywiście – powiedział i kiwnął dłonią na Śmierciożerców.

Harry został podniesiony z krzesła i wyprowadzony z sali. Czerwone oczy odprowadziły go a potem znikły za zamkniętymi drzwiami. Harry trafił z powrotem do celi, gdzie czekały na niego już chleb z serem i szklanka wody. Nikt się nie odezwał, kiedy drzwi lochu zamknęły się bezszelestnie i Harry został sam na sam z myślami.

Co teraz? – pomyślał, kiedy usiadł na twardej pryczy i zaczął przeżuwać chleb. Nie miał wyboru. Znowu postawiono go przed dwiema możliwościami: własną śmiercią lub czynnym udziałem w wojnie. To chyba oczywiste, że nie chciał umierać. Co innego, gdyby to było w obronie przyjaciół, ale tak? Tym bardziej nie chciał chronić dyrektora Hogwartu. Uważał, że ten na to nie zasługiwał. Nie po tym, jak traktował go przez całe życie.

Jednak Voldemort wcale nie był lepszy. Harry wpadł z deszczu pod rynnę. Co gorsza, niezależnie od decyzji, jaką podejmie, Ciemna strona zyska przewagę. Pozbędą się jego, Złotego Chłopca, lub przekabacą na swoją stronę, pociągając pół czarodziejskiego świata wraz z Wybrańcem. Harry skrzywił się w duchu.

Teraz najważniejszą dla niego kwestią była odpowiedź na pytanie: czy pozwoli Voldemortowi manipulować sobą? Nie chciał rozważać własnej śmierci, wiedział, że to byłaby ucieczka i gdzieś w głębi ducha czuł, że gdy sprawy go przerosną... ale jeszcze nie w tej chwili.

Okej – myślał. – Voldemort zabija ludzi, nienawidzi mugoli, szantażuje i używa Zaklęć Niewybaczalnych... Nie mogę tego tolerować. Nie, kiedy mam stać się przynętą i sprawić, że pójdą za mną zwykli ludzie. Śmierciożercy i ich metody... – nie dokończył myśli, wzdrygając się.

Co tak właściwie zaproponował mu Voldemort? Życie i jego ochronę (przynajmniej w pewnym stopniu). Nie zaatakuje go ani on, ani jego słudzy, co było jedynym optymistycznym akcentem. Mógłby wreszcie odetchnąć z ulgą. Może nawet nie musiałby już wracać do Dursley'ów? Cóż, wciąż Czarny Pan go nienawidził, ale jeśli chciał jego wsparcia, musiał go traktować w miarę dobrze.

Bo dalsze wspieranie Dumbledore'a nie wchodziło w grę. Nie dość, że wciąż ograniczał Harry'ego i zmuszał go do wielu nieprzyjemnych rzeczy, to tak naprawdę cały Zakon Feniksa wydał się nastolatkowi okropnie idiotyczną organizacją. Pomijając fakt, że mieli dobre zamiary i walczyli z Ciemną stroną.

Nie chciał źle myśleć o swoich przyjaciołach, ale byli tacy zaślepieni! Czasami to, co uważali za czarną magię – lub magię na pograniczu, było użyteczne i równie nieszkodliwe, co „białe" zaklęcia czy eliksiry. Różnica polegała na tym, że tej czarnej magii używali czarnoksiężnicy i dlatego została zaklasyfikowana jako zła. No, może z wyjątkiem kilku naprawdę paskudnych zaklęć.

To jednak nie wszystko. Honor i szczerość były cechami, które członkowie Zakonu stawiali na piedestale, tymczasem Harry już dawno się nauczył, że dyplomacja i unikanie kłopotów wymaga naginania prawdy. Gdyby Zakon zechciał od czasu do czasu okłamać Ministerstwo, wyszedłby na tym o wiele lepiej, a tak poruszał się na granicy, przekraczając ją tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zmuszała do tego obrona życia, nic więc dziwnego, że byli tacy nieporadni.

Harry nie był zwolennikiem zakłamania, ale był też zdania, że każdy kłamie. Niektórzy bardziej, inni mniej. Tacy już są ludzie i trzeba się z tym pogodzić. Nawet Dumbledore oszukuje ludzi! – pomyślał ze złością.

No i Harry nie zgadzał się też ze wszystkimi postulatami Jasnej strony. Właściwie większość wydawała mu się śmieszna i naiwna, choć stworzona przez wielkich (przynajmniej teoretycznie) czarodziejów. Tak więc tu siły rozkładały się pół na pół.

Na niekorzyść Voldemorta przemawiał fakt, że wszyscy przyjaciele Harry'ego znajdowali się zbyt blisko Zakonu i Trzmiela. Czy miał ich stracić i znaleźć sobie nowych? Ale gdzie miał ich szukać – czy nagle Ślizgoni go zaakceptują? Szczerze w to wątpił. Może uda mu się zachować stare przyjaźnie? Na to pytanie nie znalazł odpowiedzi.

Jak również na pytanie, czy teraz będzie musiał z nimi walczyć. Może jednak śmierć byłaby dobrym rozwiązaniem?

Drzwi lochu rozsunęły się i stanął w nich Snape, przerywając Harry'emu rozmyślania. Wszedł do celi i zamknął za sobą drzwi, choć Harry i tak nie zamierzał uciekać. Nie bardzo miał dokąd pójść bez swojej różdżki.

- Potter – nauczyciel eliksirów skinął mu głową i oparł się o przeciwległą ścianę. Jego czarne oczy spoglądały na niego nienawistnie.

- Snape – odparł chłodno Harry. – Czego chcesz?

- Zapytać, jakim to cudem udało im się ciebie złapać.

Harry uniósł wysoko brwi, analizując w milczeniu słowa czarodzieja.

- Co powiedzieli Voldemortowi?

Teraz Snape wyglądał na zdziwionego, ale odpowiedział, usilnie powstrzymując się od złośliwego komentarza.

- W skrócie, że obserwowali twój dom i kiedy wyszedłeś po sprawunki, obezwładnili cię. Okazało się, że nie masz przy sobie różdżki.

- No tak, Dusrley'owie zamknęli ją z całą resztą rzeczy w komórce pod schodami – powiedział Harry beznamiętnie.

- Co się stało naprawdę?

Przez długą chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Harry pokręcił głową.

- Nie powiem ci. Gdyby chcieli, sami by to zrobili.

Pod przenikliwym spojrzeniem oblał się rumieńcem. Milczał nie dlatego, by chronić sekretu Śmierciożerców, ale dlatego, że się wstydził. Zdawał sobie sprawę, że Snape go potępi i weźmie go za ostatniego głupka. Miałby zresztą rację, jednak Harry nie miał ochoty tego wysłuchiwać.

Snape machnął różdżką i wyczarował sobie krzesło. Harry pomyślał z niechęcią, że szykuje się dłuższa rozmowa.

- Przyjmij propozycję Voldemorta. Przy najbliższej okazji Zakon...

- Nie! – krzyknął Harry. – Żadnego Zakonu! Nie powiesz im, gdzie jestem!

- Potter, próbuję cię ratować – warknął, nieźle już rozeźlony, ale i zaskoczony Snape.

- Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek ratował. Sam potrafię o siebie zadbać – odparł Harry.

- Nie bądź durniem... – zaczął Snape, ale Harry mu przerwał.

- Czemu mi pomagasz? Po czyjej jesteś stronie?

Snape umilkł na moment, oceniając chłopaka, a potem powoli, ważąc każde słowo, powiedział tak cicho, że Harry ledwo go dosłyszał:

- Moim panem jest Lord Voldemort.

Harry rozważał przez chwilę usłyszane słowa. Nie były one jednoznaczne, a i mężczyzna mógł go okłamać. Miał do tego wszelkie prawo, wziąwszy pod uwagę, że Harry wciąż się nie zdeklarował.

- Czemu mi pomagasz? – powtórzył, postanawiając, że do kwestii szpiegowania wróci później.

Snape nie odpowiedział od razu. Uciekł spojrzeniem przed zielonookim a jego twarz nagle postarzała się o dziesięć lat.

- Nienawidzisz mnie – Harry stwierdził fakt, a Snape ukrył twarz w dłoniach.

Harry nie spodziewał się takiej reakcji. Kiedy mężczyzna przemówił, jego głos był zmęczony i pełen bólu.

- Z wzajemnością, Potter. Po prostu... Lily... Kochałem ją, a ona wyszła za tego bałwana Pottera!

Harry słuchał z szeroko otwartymi oczami. Snape zwierza mi się z miłości do mojej mamy. To było dziwniejsze, niż rozmowa z Voldemortem.

- Jesteś jej synem. Masz jej oczy – ciągnął Snape, podnosząc wzrok na Harry'ego. Ale zaraz dodał z jadem w głosie: - We wszystkim innym jesteś podobny do Pottera.

- Nie jestem swoim ojcem – powiedział Harry powoli, mając na myśli pewną scenę, którą ujrzał kiedyś w myślodsiewni. – Nie zrobiłbym tego co on... wtedy... I nie jestem z niego dumny.

Snape spojrzał na niego przenikliwie. Harry nie odwrócił wzroku. Nie wiedział, co mistrz eliksirów zobaczył w wyrazie jego twarzy. Jednego był pewien – w tej chwili nie czuł wrogości wobec mężczyzny z tłustymi włosami i haczykowatym nosem. W pewnym sensie rozumiał jego ból i współczuł mu.

- Nie, nie jesteś – zdecydował w końcu Snape.

Harry skinął głową. Jeśli się nie mylił, właśnie przełamali lody. Czyżby po tylu latach ta rozmowa miała być pierwszym krokiem do porozumienia? Wątpił, czy potrafiłby darzyć Snape'a sympatią, ale może ich stosunki wyglądałyby w miarę normalnie...?

- Powiesz mi, jak udało im się ciebie schwytać?

Harry spojrzał nieufnie na mężczyznę.

- Nikomu nie powiem – dodał szybko Snape, zauważając wahanie chłopaka.

- Ciotka kazała mi zrobić pranie. Wtedy przyszedł Dudley i wepchnął mnie do wanny. Zdenerwowałem się i powiedziałem, że wynoszę się od nich z domu. Wyszedłem na ulicę i spotkałem Śmierciożerców. Na-nawrzeszczałem na nich i k-kazałem zabrać się do Voldemorta – zakończył Harry cichym głosem, spuściwszy wzrok.

- Potter, ty idioto! – warknął Snape, spoglądając na Harry'ego z dziką furią.

- Nienawidzę Dumbledore'a – powiedział spokojnie Harry, chowając urazę do Śmierciożercy głęboko w sercu. To nie był czas na kłótnie. – Nie lubię też Voldemorta.

Snape przyglądał mu się przez długą chwilę. Harry zaczynał czuć się niezręcznie i wiercił się na swojej pryczy, nie wiedząc, gdzie ma podziać oczy.

- Co zamierzasz zrobić? – spytał nauczyciel o wiele łagodniej.

Harry spojrzał na niego, zaskoczony, a potem odpowiedział zupełnie szczerze:

- Nie wiem.

- Musiałeś coś sobie myśleć, przychodząc tutaj.

- Byłem wściekły. Nie robiło mi różnicy, co się stanie. Wolałem umrzeć niż wrócić do Dusrley'ów!

- A teraz? – chciał wiedzieć Snape.

- Nie chcę umierać.

- Ale nie chcesz też poprzeć Voldemorta.

- Właśnie.

Znowu zapadła cisza. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Wreszcie przerwał ją Harry.

- Nie sądzę, żebym miał wybór.

- Nie bardzo – zgodził się Snape. – Na pewno nie chcesz zostać uratowany?

- Zrobiłbyś to, choć popierasz Voldemorta?

Snape nie odpowiedział od razu. Kiedy już to zrobił, głos miał mocny, a w oczach pojawił się stalowy błysk.

- Jesteś jej synem. Oczywiście, że mi zależy, choć nienawidzę cię za to, że żyjesz.

Harry uśmiechnął się ze zrozumieniem a potem zrobił coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Sądząc po minie Snape'a, on także nie przypuszczał, że Harry był zdolny do czegoś takiego.

- Przepraszam za te wszystkie lata – powiedział.

- Nie ma za co, Potter – odparł Snape, kiedy już odzyskał głos.

Harry wiedział, że to był jego sposób na przeprosiny. Wyglądało na to, że właśnie przestali być wrogami. „To zdecydowanie najdziwniejsze wakacje w moim życiu" – pomyślał Harry, obserwując jak mistrz eliksirów wstaje i unicestwia krzesło jednym machnięciem, a potem staje w otwartych drzwiach i odwraca się, żeby po raz ostatni spojrzeć na Złotego Chłopca, który wkrótce przestanie być taki złoty.

- Dziękuję – powiedział Harry.

- Za co?

- Pomogłeś mi podjąć decyzję.

Snape skinął głową i pozwolił, by oddzieliły ich ciężkie drzwi. Harry uśmiechnął się do swoich myśli. O tak, ta rozmowa uświadomiła mu to, co powinien wiedzieć od zawsze. Że dla tych, których kochał, był w stanie zrobić wszystko.

-~v~-

-~v~-

Rozdział 4

-~v~-

- Podjąłeś decyzję – powiedział ozięble Voldemort, zatrzymując się tuż przed Harrym.

Złoty Chłopiec skinął głową, nie spuszczając oczu z czerwonych źrenic mężczyzny, którego nienawidził całym sobą. Wydął dolną wargę i starając się wyglądać spokojnie, po raz setny powtórzył sobie, że postępuje rozsądnie.

- Przyjmę twoją ofertę.

Voldemort skinął głową, uważnie obserwując swojego prawie-byłego-wroga.

- Masz warunki – wysyczał.

Śmierciożercy, którzy przyprowadzili Harry'ego przed oblicze Czarnego Pana, wstrzymali oddechy. Nie pozostawiło to Harry'emu wątpliwości, że stąpa po bardzo cienkim lodzie.

- To chyba zrozumiałe – odparł, cudem powstrzymując się przed odwróceniem wzroku. Voldemort skinął ręką, nakazując mu kontynuować. – Dołączę do ciebie, jeśli zagwarantujesz moim przyjaciołom bezpieczeństwo.

Cisza, jaka zapadła w komnacie, była niemal namacalna. Czerwone oczy zwężyły się niebezpiecznie, niemal przyprawiając Harry'ego o atak serca.

- Wymień ich – warknął Riddle.

- Weasley'owie. Hermiona Granger. Remus Lupin. Neville Longbottom... – Harry wyliczał na palcach. Serce biło mu jak oszalałe, usiłując wyrwać się z piersi, dopóki jeszcze mogło. Brunet nie wiedział, jak zareaguje jego nowy sprzymierzeniec.

- Sporo ich.

- Mam wielu przyjaciół – Harry wzruszył ramionami.

Voldemort przesunął swoimi długimi, bladymi palcami po policzku, kalkulując coś w myślach.

- Istotnie, zamierzasz wymienić wszystkich członków Zakonu – wyszeptał bardziej do siebie, niż do Harry'ego.

Nastolatek tylko skinął głową; obawiał się, że jeśli się odezwie, głos mu zadrży.

- Dobrze. Obiecuję nie skrzywdzić żadnej z osób, które już wymieniłeś. Ale nikogo więcej.

Harry rozważał propozycję Voldemorta. Tak długo, jak mógł chronić choćby część bliskich mu osób, warto było spróbować. Może potem znajdzie jakiś sposób, żeby zapewnić bezpieczeństwo pozostałym.

- Zgoda.

Voldemort skinął mu głową, odwracając się do Harry'ego plecami. Odszedł na środek komnaty i tam, odwróciwszy się do nastolatka przodem, wyjął z kieszeni kawałek pergaminu, który zaczął dotykać końcem różdżki.

- Ja też mam swój warunek, Harry Potterze – powiedział lekceważąco, nie podnosząc wzroku znad pergaminu.

- Jaki to warunek? – odważył się spytać zielonooki, kiedy Voldemort uparcie milczał.

Z cichym westchnięciem Czarny Pan podał pergamin jednemu ze Śmierciożerców, zanim zwrócił się do Harry'ego.

- Przejdziesz odpowiednie szkolenie – stwierdził, kiedy czerwone tęczówki napotkały zielone. – Musisz nauczyć się strzec naszych sekretów.

Harry zmarszczył czoło. Nie podobał mu się pomysł nauki. Jak znał życie, będzie to na pewno coś niemiłego i czarnomagicznego. Może nawet zostanie na niego rzucona jedna z nielegalnych klątw, żeby mógł się na nią „uodpornić" (przypomniały mu się metody nauczania Śmierciożercy, który na czwartym roku podszywał się pod Szalonookiego Moody'iego).

- Zaczynając od samego rana – ciągnął Voldemort – przed śniadaniem będziesz trenował z Lucjuszem walkę wręcz. Potem Severus będzie uczył cię eliksirów, a z Rudolphusem przerobisz potrzebne ci zaklęcia. Po obiedzie ja zajmę się twoją edukacją. Bezróżdżkowa magia, kilka sztuczek, które mogą ci się przydać i może animagia, jeśli czas pozwoli. Wieczorem będziesz ćwiczył oklumencję.

Harry'emu opadła szczęka. On ma się tego wszystkiego nauczyć? Szybko przywołał na twarz maskę obojętności. Nie chciał okazywać słabości wrogowi – tak, wciąż miał się na baczności, choć właśnie oznajmił, że do niego dołączy.

- Lucjusz znajdzie ci jakiś miły pokój – zakończył Voldemort, najwyraźniej uważając ich rozmowę za skończoną.

Kiedy Harry nie ruszył się z miejsca, choć jeden ze Śmierciożerców przytrzymywał dla niego otwarte drzwi, Czarny Pan spojrzał na niego i uniósł jedną brew pytająco.

- Mroczny Znak?

- Na litość boską, Potter! Dowiesz się w swoim czasie – odparł wściekle Voldemort, wykrzywiając usta w grymasie. Harry westchnął, przypominając sobie tak dobrze znaną zasadę: „nie zadawaj pytań!". No i Dumbledore też nie mówił mu wszystkiego.

Harry nadal stał, jakby wrósł w podłogę. Riddle wyraźnie znajdował się na granicy cierpliwości.

- Czego jeszcze chcesz? – zapytał przesadnie spokojnym głosem.

- Ee... Moje rzeczy i różdżka...

Voldemort ukrył twarz w dłoniach.

- Nott, Lestrange.

Wymienieni skłonili się nisko. Nie potrzebowali bezpośredniego rozkazu – doskonale wiedzieli, czego oczekuje od nich Czarny Pan. Bez słowa poprowadzili Harry'ego do wyjścia z dworu.

-~v~-

Harry, Nott i Lestrange stanęli przed domem przy Privet Drive cztery. Śmierciożercy czekali, aż Harry zrobi pierwszy krok w stronę domu, ale ten stał tylko i patrzył na samochód jego wuja. Było mu ciężko na sercu i wcale nie czuł się lepiej, nawet doszedł do wniosku, że wakacje z Dursley'ami nie były takie złe.

- Przynajmniej się czegoś nauczysz – powiedział obojętnie jeden z zamaskowanych mężczyzn, w którym Złoty Chłopiec rozpoznał Notta.

Bystre oczy koloru Avady prześliznęły się ciekawie po głębokim kapturze Śmierciożercy. Harry musiał przyznać, że ludzie Voldemorta ostatnimi czasy go zaskakują. Pozwolił sobie na jedno, ciche westchnięcie i zbliżył się do drzwi. Nim zdążył zapukać, otworzyły się i czarodzieje stanęli twarzą w twarz z wujem Vernonem.

- Czego chcesz, chłopcze? – zapytał nieuprzejmie, obrzucając Śmierciożerców wściekłymi spojrzeniami.

- Przyszedłem po swoje rzeczy, wuju – powiedział cicho Harry.

Czuł na sobie spojrzenia czarodziejów. Doskonale pamiętali, jak potraktował ich kilka dni temu i ta uległość musiała ich zdziwić. Harry nie miał jednak ochoty na utarczki ze swoim wujem, zwłaszcza, że nie był pewien, czy je wygra.

- Wybij to sobie z głowy – wypluł z siebie Vernon, zamykając im drzwi przed nosem.

Ku zaskoczeniu zarówno mugola, jak i samego Harry'ego, dłoń jednego ze Śmierciożerców odepchnęła je z powrotem.

- Na twoim miejscu zastanowiłbym się jeszcze raz nad odpowiedzią – Lestrange wycedził przez zaciśnięte zęby.

Vernon poczerwieniał na twarzy, ale widząc wycelowane w siebie dwie różdżki, z ociąganiem cofnął się i pozwolił czarodziejom wejść do środka. Założył ręce na piersi, podczas gdy Śmierciożercy odwrócili się do Harry'ego.

- Komórka pod schodami – wykrztusił z siebie chłopak, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.

Jeden z zakapturzonych mężczyzn otworzył komórkę i wyciągnął z niej kufer, który zmniejszył zaklęciem i podał Złotemu Chłopcu, aby ten mógł schować go do kieszeni.

- Vernon?

Ciotka Petunia stanęła w drzwiach kuchni, wyraźnie zaniepokojona dźwiękami dochodzącymi z przedpokoju. Gdy zobaczyła Harry'ego w towarzystwie dwóch obcych czarodziejów, zamarła ze ścierką w dłoni. Vernon rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, po czym postąpił krok do przodu.

- Macie, co chcieliście, te...

Nigdy nie dokończył zdania. Jeden ze Śmierciożerców (Harry obstawiał, że to był Nott), skierował koniec różdżki na niego i mugol padł na podłogę, krzycząc i wijąc się z bólu.

- Nie...!

Harry pod wpływem impulsu wyciągnął rękę, żeby powstrzymać klątwę. Zadziałał instynktownie, nie spodziewał się, że Śmierciożerca rzeczywiście przerwie torturowanie jego wuja.

Wszystko działo się tak szybko, że gdy do trójki czarodziejów dotarło, co właśnie zrobili, zastygli w bezruchu i przez bitą minutę wpatrywali się w siebie, jak gdyby widzieli się po raz pierwszy, ignorując przy tym podnoszącego się z podłogi Vernona oraz Petunię, która momentalnie znalazła się przy mężu.

A potem Nott schował różdżkę do kieszeni czarnej szaty i, jak gdyby to było umówionym sygnałem, naraz cała trójka powróciła do życia. Harry opuścił wzrok i poczuł na ramieniu dłoń, która pchała go w kierunku wyjścia. Bez słowa pożegnania Złoty Chłopiec opuścił dom wujostwa, a dwaj Śmierciożercy podążyli za nim.

-~v~-

Minął tydzień i Harry niemal przestał żałować, że tego feralnego dnia, kiedy postanowił odejść od Dursley'ów, trafił na sługusów Voldemorta. Stopniowo przestawał się ich bać. Zauważył nawet, że ci, którzy zostali oddelegowani do uczenia go różnych rzeczy, darzą go śladową ilością sympatii, choć trzeba było się im bardzo uważnie przyglądać, żeby to dostrzec.

Ku swojej wielkiej radości odkrył też, że Voldemort nie ma czasu uczyć go każdego dnia. Zwykle przychodził, żeby dać mu jakąś książkę do przeczytania i zostawiał go sam na sam z lekturą. Harry nie narzekał – kiedy raz Czarny Pan postanowił sprawdzić jakie Gryfon zrobił postępy, skończyło się kilkoma klątwami za niewyparzony język.

Złoty Chłopiec podejrzewał, że cały nawał pracy, na który został poniekąd skazany, miał go powstrzymać od samodzielnego myślenia. Mimo wszystko po kilku lekcjach zauważył, że rzeczy, które poznawał, były ciekawe i, ku wielkiemu zdumieniu bruneta, niezwykle użyteczne. Nie mógł się nadziwić, że normalni czarodzieje ignorują tą jakże przydatną magię. Jednak każdego wieczoru był tak zmęczony, że niemal zasypiał pod prysznicem. Nawet na piątym roku w Hogwarcie, kiedy przygotowywał się do zdania sumów, nie miał tak wyczerpujących lekcji.

- Czemu Ministerstwo nie przysłało mi jeszcze listu? – spytał któregoś dnia.

- Jakiego listu? – odparł Lucjusz.

- Nie wolno używać mi magii po za szkołą – wyjaśnił zielonooki.

Malfoy tylko westchnął, pokonany, i wyjaśnił, że jego dwór został otoczony silnymi zaklęciami, które uniemożliwiają Ministerstwu Magii na węszenie na terenie posiadłości. Dopóki Harry pozostanie w Malfoy's Manor, może czarować dowoli i nikt się o tym nie dowie.

Skoro istnieją takie zaklęcia – myślał, - to ile osób robi Ministerstwo w balona?

W tej chwili brunet podnosił się, rozmasowując prawy pośladek. Trenował z Malfoy'em walkę na pięści. Szło mu znacznie lepiej niż na początku, ale wciąż co chwila lądował na ziemi, zbierając kolejne stłuczenia i siniaki. Tego dnia obrywał bardziej niż zwykle, przez co wydało mu się, że Malfoy jest czymś zdenerwowany.

- Myśli, że nie mam nic lepszego do roboty, jak niańczyć gówniarza cały dzień – mruknął pod nosem ponownie atakując Harry'ego.

Harry zablokował cios i cofnął się, żeby móc przyjrzeć się przeciwnikowi. Po chwili ruszył do przodu, celując w bok głowy mężczyzny, ale ten zrobił unik i uderzył Harry'ego w plecy.

- Kto? Voldemort? – spytał zielonooki, podnosząc się z ziemi i pocierając dłonią policzek.

Lucjusz rzucił mu badawcze spojrzenie, ale nie odezwał się, dopóki nie posłał go po raz już setny tego dnia na spotkanie z twardym podłożem.

- Gdybyś był jeszcze głupszy... – zaczął, ale Harry przerwał mu głośnym prychnięciem.

- Och, daj spokój! Przecież wiesz, że nie mam czasu żeby myśleć – odparował, jednocześnie blokując cios i próbując podciąć blondynowi nogi.

Lucjusz przeskoczył zwinnie za Harry'ego i wykręcił mu ramię do tyłu.

- Wiele się nie zmieni. Tak wygląda służba – powiedział, puszczając go i podchodząc do stolika, na którym stała szklanka wody.

Harry podążył za swoim mentorem, dysząc i ocierając pot z czoła.

- Myślałem, że pracujesz.

Już dawno Harry przeszedł ze wszystkimi na „ty". Częściowo wymusił to fakt, że Voldemort zwracał się do wszystkich po imieniu. Śmierciożercom to nie przeszkadzało, a Harry nie chciał być jedynym w dworze, który używa oficjalnej formy. Choć większość z nich nadal nazywała go po nazwisku.

- Mhm... Załatwiam swoje interesy przy okazji spełniania rozkazów. Doba jest zbyt krótka na pełny etat – skrzywił się Malfoy.

- Voldemorta nie obchodzi to, że masz rodzinę?

- Jeśli go spytasz, dostaniesz swoją odpowiedź – odparł Lucjusz przebiegle.

Gestem nakazał wrócić Harry'emu do ćwiczeń. Pół minuty później brunet znów zbierał swój obolały tyłek z podłogi.

- Szkoda, że już przerobiłem ze Snapem eliksir przeciwbólowy – westchnął, wywołując delikatny uśmiech na twarzy Lucjusza.

-~v~-

- Co ja ci mówiłem, Potter? Skup się!

- Mówiłeś, żebym oczyścił umysł – odparł zrezygnowany Harry. – I bardzo chętnie bym to zrobił, ale jestem zbyt zmęczony, żeby...

- Myślisz, że twój wróg będzie czekał, aż się wyśpisz? – Snape chwycił przód koszulki nastolatka i przyciągnął go do siebie. – Musisz wiedzieć jak się obronić w każdej sytuacji! Nieważne – zmęczony, czy nie!

Harry zamrugał kilka razy, żeby odegnać senność. Był wykończony i nawet krzyki profesora eliksirów nie pomagały mu się skoncentrować.

- Jeszcze raz – zarządził Snape, cofając się i celując w Harry'ego różdżką. – Legilimens!

Harry zobaczył przed oczami cały ciąg obrazów. Większości z nich nie mógł rozróżnić, tak szybko przemykały przez jego umysł, ale zdołał wyłapać twarze przyjaciół, ciotki Petunii i Voldemorta, nim zachwiał się i upadł na ziemię.

Snape zakończył zaklęcie i rzucił chłopakowi zniecierpliwione spojrzenie. Tupał nerwowo stopą, czekając, aż zielonooki wstanie.

- Marnujesz mój czas – warknął.

- Nie moja wina, że Vol... Czarny Pan daje ci tyle obowiązków – odpyskował Harry, podnosząc się ciężko i pocierając zmęczone oczy.

Snape wycelował różdżkę w Harry'ego, najwyraźniej mając nadzieję, że groźba sprawi, że nastolatek się pospieszy. Jednak Harry był zbyt zmęczony, żeby przejmować się klątwami, jakie stary nietoperz może na niego rzucić.

- Stań prosto – polecił Snape.

Harry nie posłuchał go. Doczłapał do krzesła stojącego w rogu pokoju i usiadł ciężko na nim, pozwalając głowie oprzeć się o ścianę. Ledwo zamknął powieki, a już przeniósł się w krainę snu.

Snape stanął nad nim z nieprzeniknioną miną. Pokręcił głową z niedowierzaniem i zostawił Złotego Chłopca, pozwalając mu odpocząć po męczącym dniu.

-~v~-

Harry obudził się w miękkim łóżku i przeciągnął. Bolały go wszystkie mięśnie i kości. Odwracał się właśnie na drugi bok z zamiarem powrotu do krainy snów, kiedy coś sobie uświadomił.

Usiadł i pomacał dookoła w poszukiwaniu okularów. Znalazł je na szafce nocnej i natychmiast wepchnął na nos.

- Która może być godzina?

Z przerażeniem stwierdził, że przespał czas treningu z Lucjuszem. Wyskoczył z łóżka i ubrał się tak szybko, jak potrafił, po czym wybiegł na korytarz. Nie wiedział, gdzie szukać swojego mentora, ale ponieważ zbliżała się pora śniadania, pomyślał, że może zastanie go w jadalni. Jeśli nie teraz, to na pewno na śniadaniu. Będzie mógł wtedy przeprosić i mieć nadzieję, że Voldemort się nie dowiedział o tym. Nie chciał zarobić kolejnej bolesnej kary.

Kiedy wpadł do jadalni, przy długim stole siedział sam Malfoy, popijając kawę i czytając gazetę. Zerknął na bruneta znad Proroka i powrócił do czytania.

- Przepraszam... – zaczął Harry, nie do końca wiedząc, jak się wytłumaczyć.

Lucjusz machnął ręką, dając znać, że wcale go to nie obeszło. „Pewnie też chciał się wyspać" – pomyślał zielonooki, siadając na swoim zwykłym miejscu.

- Wszystkiego najlepszego, Potter.

Zielone oczy odnalazły szare tęczówki, nim mężczyzna zdążył spojrzeć na jakiś artykuł. Wszystkiego najlepszego? No tak... Z najwyższym trudem Harry opanował się, żeby nie uderzyć się dłonią w czoło. „Dzisiaj jest trzydziesty pierwszy lipca, moje urodziny. Na śmierć zapomniałem."

W milczeniu kontemplował fakt, że oto właśnie dostał prezent od Śmierciożercy. Nie, żeby tego oczekiwał, choć Lucjusz nie mógł spisać się lepiej – podarował mu to, czego Harry najbardziej potrzebował, czyli sen. Gdzieś w głębi Harry'ego wykiełkowało uczucie wdzięczności. Próbował zdusić je w sobie, ale kiepsko mu to wychodziło.

Tymczasem do jadalni zaczęli przychodzić pozostali Śmierciożercy nocujący w Malfoy's Manor. Ziewali i rozmawiali między sobą, nie zwracając na Harry'ego uwagi. Tylko kilku z nich, w tym Snape i Lestrange, skinęli nastolatkowi głowami.

Gdy wszyscy usiedli przy stole, otworzyły się drzwi i do komnaty wkroczył Lord Voldemort, obrzucając zebranych pełnym odrazy spojrzeniem. Podszedł do stołu i rzucił nań Proroka Codziennego, aż wszyscy Śmierciożercy podskoczyli (łącznie z Harrym, który powoli przyzwyczajał się do faktu, że i on jest jednym z nich).

- Długo im zajęło zorientowanie się.

Harry ciekawie zerknął na tytuł artykułu na pierwszej stronie. Otworzył ze zdumienia usta, kiedy dotarło do niego, o czym mówił Voldemort. Wielkie litery raziły go w oczy: HARRY POTTER ZAGINĄŁ! Pod spodem było jego zdjęcie i kilka linijek tekstu mówiących o tym, że zniknął.

- Założę się, że nie odkryli tego ludzie Dumbledore'a – odezwał się Lucjusz. Voldemort uniósł jedną brew, więc mężczyzna kontynuował. – Próbowałby wszystko zatuszować. Pewnie jakiś fan albo kolega ze szkoły chciał odwiedzić Pottera i dać mu prezent.

- Tak też pomyślałem – odparł Voldemort, utkwiwszy swe czerwone oczy w twarzy Harry'ego.

- Panie, czy teraz nie zaczną nas podejrzewać? – zapytał Walden Mcnair.

- Nie sądzę.

- Nawet po tym, jak przesłuchają tych mugoli? – powątpiewał kat.

- Dośc tego! Crucio!

Mężczyzna zsunął się z krzesła i wpadł pod stół, gdzie wił się na podłodze i jęczał w agonii. Trwało to dobre pięć minut, nim z nosa zaczęła mu płynąć krew i Voldemort cofnął klątwę.

Czarny Pan rozejrzał się po swoich sługach, jakby w oczekiwaniu, że ktoś jeszcze śmie podważyć jego zdanie. Kiedy to się nie stało, schował różdżkę do rękawa i, jak gdyby nigdy nic, kontynuował:

- Mugole powiedzą, że Potter uciekł, bo tak rzeczywiście zrobił. Po prostu zapomną dodać, że kiedy wrócił po swoje rzeczy, towarzyszył mu ktoś jeszcze. Będą zbyt przerażeni, żeby to zrobić.

Rozległ się pomruk aprobaty i Śmierciożercy wrócili do jedzenia. Jednak czerwone tęczówki nadal uparcie penetrowały te intensywnie zielone, aż w końcu Voldemort wykrzywił usta w pogardliwym grymasie i wysyczał:

- Potter, jutro wybierzemy się na wycieczkę.

W kolejnej sekundzie wszystkie pary oczu były utkwione w dwóch czarodziejach.

- Co...?

- Sprawdzić, jakie robisz postępy w nauce – odpowiedział Voldemort, po czym wstał i wyszedł z jadalni, pozostawiając zastygłych Śmierciożerców wraz z trzęsącym się chłopcem.

Harry rozejrzał się rozpaczliwie po twarzach zebranych.

- Jeśli coś mu się nie spodoba, przeklnie mnie.

Kilka osób skinęło głowami, choć to nie było pytanie. Najwyraźniej zdążyli polubić odrobinę Złotego Chłopca i przejęli się jego losem na tyle, żeby oderwać się od posiłku. Harry nerwowo wykręcał sobie nadgarstki, udając, że nie zauważa tych spojrzeń.

- W takim razie chyba przyda ci się mały trening – powiedział po długiej chwili Rudolphus Lestrange, wstając od stołu i patrząc na Harry'ego wymownie.

-~v~-

Klucz:
myśli
wężomowa


-~v~-

Rozdział 5

-~v~-

Harry czekał w kuchni na Voldemorta. Lada chwila Czarny Pan miał się zjawić, by zabrać go na wycieczkę i sprawdzić, jakie postępy chłopak zrobił przez ostatni tydzień. Gryfona nie pocieszała myśl, że za każde niepowodzenie zarobi surową karę – obawiał się, że na zwykłym Cruciatusie się nie skończy.

Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wkroczył Voldemort ubrany, jak zawsze, w czarną szatę. Harry poderwał się z krzesła i skłonił głowę. Okazywanie szacunku Czarnemu Panu uwłaczało jego godności, ale czy miał inny wybór?

Voldemort wydał z siebie cichy syk. Harry podniósł głowę w sam raz, aby zobaczyć, jak mężczyzna kieruje różdżkę na drzwi. Nastolatek rozpoznał zaklęcie – to było jedno z tych, których uczył go Lestrange. Pieczętowało pokój tak, że nikt nie mógł do niego wejść ani z niego wyjść bez zgody rzucającego je czarodzieja.

Harry przełknął ślinę. Nie wiedzieć czemu, gęsia skórka pokryła jego ręce a włoski na karku zjeżyły się. Szeroko otwartymi oczami obserwował, jak Czarny Pan odkłada różdżkę na stół i odwraca się do niego tyłem. W życiu by nie pomyślał, że zachowa się równie nierozsądnie, ale może uznał, że Harry jest wystarczająco niedoświadczony i jednocześnie odpowiednio zastraszony, aby nie próbować głupstw.

Jednak prawdziwy szok Złoty Chłopiec przeżył w momencie, w którym Voldemort zrzucił z siebie szatę. Pod spodem nie miał nic, nawet bielizny, i oczom Harry'ego ukazało się smukłe ciało z mlecznobiałą i gładką skórą. Gryfon wstrzymał oddech.

Voldemort odwrócił się, paraliżując Harry'ego intensywnym spojrzeniem czerwonych jak krew oczu.

- Harry Potterze, zobaczmy, co potrafisz...

Zaczął powoli zbliżać się do Harry'ego, długimi palcami błądząc po całym swoim ciele. Hipnotyzujące spojrzenie nie pozwalało nastolatkowi przyjrzeć się dolnym partiom ciała mężczyzny. Czerwone źrenice przytrzymywały go na miejscu. Nie mógł ruszyć nawet palcem, a co dopiero nogami. Nie mógł także oderwać wzroku od Czarnego Pana.

Tymczasem mężczyzna stanął na przeciwko Harry'ego, tak blisko, że ich klatki piersiowe zetknęły się. Harry'ego przeszedł dreszcz. Voldemort zanurzył smukłe dłonie w jego włosach i przyciągnął zarumienioną twarz do swojej piersi.

- Nie bój się, będę delikatny... – wysyczał w mowie wężów.

Harry'emu nagle zrobiło się gorąco. Syczący Voldemort z czerwonymi tęczówkami i bladą skórą wydał mu się piękny i pociągający... Poczuł coś wilgotnego w swoim uchu, co poruszało się po każdej krawędzi. Przymknął oczy i przechylił głowę, pozwalając mężczyźnie kontynuować.

Dopiero, kiedy poczuł dłonie prześlizgujące się po jego sutkach, zorientował się, że stoi przed Czarnym Panem zupełnie nagi. Nie zdążył się jednak nad tym zastanowić, ponieważ usta Voldemorta ześlizgnęły się na szyję, którą ssał i kąsał na przemian. Dłonie wędrowały po całym ciele chłopaka, a skóra w miejscach, które dotknęły, paliła.

Harry poczuł przemożną ochotę, by odwzajemnić pieszczoty. Zrobiłby cokolwiek, byle czarodziej nie przestał go dotykać. Kiedy poczuł zaciskające się na jego pośladkach ręce, westchnął, zaskoczony, ale i zadowolony. Przysunął się bliżej i otarł wyprężoną męskością o Voldemorta. Usta starszego czarodzieja odnalazły wargi Harry'ego i wpiły się w nie zachłannie.

Złoty Chłopiec przestał myśleć trzeźwo. Wypchnął biodra do przodu, sprawiając, że ich nabrzmiałe członki znów się zetknęły. Harry jęknął prosto w usta Voldemorta, gdy ten zaczął poruszać biodrami...

Harry krzyknął spadając z łóżka. Znajdował się w przydzielonej mu sypialni, a serce waliło mu jak oszalałe. Czuł ciepło w dole brzucha, a spodnie od piżamy unosiły się w tym miejscu.

Chłopiec zakrył usta dłonią, uświadamiając sobie, że to był tylko sen, w następnej chwili głośno jęknął i zaczął uderzać głową o ramę łóżka, kiedy dotarło do niego o czym śnił. Nie mógł uwierzyć, że był równie pobudzony. Powinien być raczej przerażony i zniesmaczony czymś tak... tak... chorym!

Spojrzał na zegarek i przekonał się, że do rana pozostało jeszcze kilka godzin. Wrócił do łóżka i próbował zasnąć, ale nie bardzo mu to wychodziło, bo kiedy napięcie opadło i przestał widzieć pod powiekami obrazy ze snu, znów zaczął denerwować się wyprawą.

Po długiej godzinie wstał i umył się pod prysznicem, ubrał i wślizgnął do jadalni, gdzie zamierzał przeczekać czas pozostały do śniadania. Niestety wybór okazał się fatalny – znajome wnętrze przypominało o niedawnym śnie. Jednak nie to było najgorsze. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu i zniesmaczeniu Harry stwierdził, że jego ciało reaguje na sen dość... niespodziewanie. Czemu czuje się podekscytowany, wspominając pieszczoty? Dlaczego kolana mu miękną, gdy przywołuje obraz czerwonookiego Voldemorta syczącego w mowie wężów? I czemu jego penis twardnieje na samą myśl...?

Pokręcił gwałtownie głową, żeby odegnać niechciane wizje. Bazując na treningach ze Snapem, skupił się na murze okalającym jego umysł i zaczął oddychać głęboko, coraz bardziej uspokajając się z każdą kolejną sekundą. Utrzymanie muru nie było proste, ale całym sobą walczył o koncentrację. Udało mu się myśleć tylko i wyłącznie o murze, dopóki nie otworzyły się drzwi jadalni i do środka nie wszedł pierwszy ze Śmierciożerców.

Wówczas Harry został rozproszony, ale miał nadzieję, że obecność mężczyzny odciągnie jego uwagę od nocnych koszmarów. Spod przymkniętych powiek obserwował postać odzianą w czarną szatę.

- Potter?

Znajomy głos przeciął powietrze.

O nie, tylko nie to..." – pomyślał Harry, gdy całe jego ciało odpowiedziało ochoczo. Złotego Chłopca przeszedł dreszcz i nocne wizje stanęły przed oczami jak żywe, niwecząc wysiłki ostatnich kilkudziesięciu minut, bowiem przemówił do niego Lord Voldemort.

-~v~-

-~v~-

Rozdział 6

-~v~-

Harry przełknął ślinę. Przed nim stał Czarny Pan – wyglądał zupełnie jak w jego śnie. Czerwone, groźnie zwężone oczy wpatrywały się w niego i chłopak wiedział, że z każdą chwilą pogrąża się coraz bardziej.

W końcu zdołał zmusić się do skłonienia głowy przed potężnym czarnoksiężnikiem. Voldemort bez słowa odwrócił się tyłem do chłopaka i zaczął rozpinać szatę. Harry wstrzymał oddech, ale gdy materiał opadł, z ulgą stwierdził, że Voldemort miał na sobie zwykłe, mugolskie ubranie. Część niego jednak czuła się zawiedziona, ale nie pozwolił dojść tym emocjom do głosu.

Tymczasem Czarny Pan powiesił szatę czarodzieja na oparciu jednego z krzeseł, w którym następnie usiadł. Rozwinął Proroka i zagłębił się w lekturę. Chwilę później, kiedy cisza zaczynała już ciążyć Harry'emu, do jadalni weszło kilku Śmierciożerców. Usiedli po obu stronach Voldemorta i zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami.

- Zamknijcie się – powiedział Voldemort ledwo dosłyszalnie, ale mężczyźni skulili się, jakby wrzasnął ze wszystkich sił.

Na stole pojawiły się talerze i półmiski pełne apetycznie pachnącego jedzenia. Do jadalni weszło jeszcze kilku ludzi i wszyscy zasiedli do śniadania. Harry nie mógł nic poradzić na to, że tego dnia zerkał na Czarnego Pana częściej, niż wypadało – chciał sprawdzić, czy czarodziej wygląda tak, jak w jego śnie.

- Potter – chrząknął tuż nad jego uchem Malfoy, przywracając zielonookiego do rzeczywistości.

Rozejrzał się dookoła i zobaczył, że kilkoro Śmierciożerców obserwuje go uważnie. Na jego policzki wpełzł lekki rumieniec i szybko zajął się swoim śniadaniem, nie mógł się jednak powstrzymać przed rzuceniem szybkiego spojrzenia na Voldemorta.

Wyglądał niemal dostojnie, siedząc u szczytu stołu w gustownej, czarnej koszuli, która dodatkowo podkreślała bladość jego skóry. Długie dłonie z gracją trzymały sztućce, wąskie usta układały się zmysłowo, kiedy ich właściciel pił poranną kawę. Ciemne włosy opadały mu na czoło w nieładzie, dodając czarodziejowi uroku. Kontrastujące z twarzą, koralowe w tej chwili oczy, ślizgały się po zadrukowanych wersach leżącej koło talerza Czarnego Pana gazety.

Gdy Voldemort spojrzał na Harry'ego, ten szybko odwrócił wzrok i pochylił się nad owsianką. Uszy miał czerwone a spojrzenie niewidzące.

- Możesz mi wyjaśnić, co się zmieniło od wczoraj? – zapytał zirytowany Voldemort.

Harry niechętnie podniósł głowę. Unikał wzroku Czarnego Pana. Sądził, że nikt nie zauważył jego dziwnego zachowania, ale najwyraźniej był zbyt oczywisty do odczytania.

- Nie rozumiem? – odpowiedział, a głos zadrżał mu niebezpiecznie.

- Wyjść – Voldemort zwrócił się do obecnych, którzy natychmiast zaczęli się podnosić ze swoich miejsc. – Ty zostajesz – warknął, kiedy i Harry odsunął krzesło i zamierzał wstać.

- Panie... – to Lucjusz zatrzymał się u boku Czarnego Pana, kłaniając nisko i czekając na zezwolenie.

- Później.

- Tak jest.

Malfoy ukłonił się po raz kolejny i wyszedł, zamykając starannie drzwi za sobą. Harry patrzył na Voldemorta, który oparł łokcie na blacie stołu i świdrował zielonookiego spojrzeniem. Serce kołatało się Harry'emu w piersi. Stuk-puk, stuk-puk... Szaleńczy rytm przyspieszył jeszcze bardziej, gdy po długiej chwili w dłoni Voldemorta pojawiła się różdżka.

- Zobaczmy, co potrafisz – wysyczał.

Harry'ego przeszedł dreszcz. Było to tak podobne do jego snu, a zarazem tak inne – siedzący na przed nim Voldemort niewątpliwie był wściekły. Nie wiedział, czy ma się rozkoszować możliwością patrzenia, czy bać się kary, która (wiedział to) zbliżała się doń wielkimi krokami.

- Legilimens! – wyszeptał Czarny Pan.

Harry'emu przed oczami zaczęły ukazywać się wspomnienia. Wystarczająco wstydliwy był znęcający się nad nim Dudley, jednak wolał, by Voldemort poznał kilka szczegółów z jego życia u Dursley'ów, niż ten sen. Dlatego kiedy ujrzał Voldemorta wkraczającego do opustoszałej jadalni, dostał furii.

Zacisnął mocno pięści, aż paznokcie wbiły mu się głęboko w skórę. Nim zdążył pomyśleć nad tym, co robi, wypowiedział w myślach formułę zaklęcia. W następnej chwili w zwolnionym tempie zobaczył, jak Voldemort unosi się w powietrze i leci bezwładnie w stronę ściany. Obrazy przestały mu przelatywać przed oczami – legilimencja została przerwana.

- Imponujące – powiedział Czarny Pan, zwinnie lądując na podłodze i prostując się. – Użyłeś bezróżdżkowej magii.

- Co zrobiłem? – Harry był w ogromnym szoku.

- Severus ma rację, jesteś nieuleczalnym idiotą – powiedział i wybuchł śmiechem na widok na pół obrażonej, na pół rozanielonej twarzy Harry'ego.

Więc o mnie rozmawiają... – przemknęło przez głowę Złotemu Chłopcu. Zaraz potem skarcił się w duchu: Oczywiście, że rozmawiają! W końcu zostałem porwany i...

Nie dokończył myśli. Voldemort zaczął się do niego zbliżać i Harry zapomniał o bożym świecie. Liczyły się teraz tylko te czerwone oczy, choć nienawidził ich równie mocno. Przeżywał katusze, ilekroć pomyślał w ten sposób o Voldemorcie. Wiedział, że nie powinien tak się czuć. Że nie może. Że nie chce.

- Jesteś spięty – zauważył Czarny Pan, stając twarzą w twarz z Gryfonem.

Testu ciąg dalszy – pomyślał, kiedy Voldemort wycelował w niego swój długi palec i boleśnie dźgnął nim w pierś nastolatka. Harry zrobił ruch i odtrącił rękę Czarnego Pana. Nie pozwoli mu się dotykać! Nie pozwoli mu doprowadzać się do takiego stanu!

Voldemort znów spróbował go dotknąć, ale tym razem został powstrzymany przez gniewne warknięcie i serię ciosów ze strony Pottera. Wywiązała się krótka, acz zawzięta walka wręcz. Po około minucie Voldemort odsunął się, lekko zadyszany.

- Nie najgorzej.

Harry mierzył go wściekłym spojrzeniem. W co stary czarnoksiężnik grał?

- Czego ode mnie chcesz?

Voldemort uniósł wysoko jedną brew.

- Przedtem nie byłeś taki nerwowy.

Harry nie odpowiedział. Nie chciał dać poznać wrogowi, że spanikował, kiedy ten pochwalił jego postępy. Tak, Harry zmuszał się, by myśleć o nim jeszcze bardziej jako o wrogu, by zachować niezbędny dystans.

Wzrok Voldemorta ześlizgnął się po piersi Harry'ego niżej, aż do niewielkiego wybrzuszenia w spodniach. Złoty Chłopiec nie wiedział, co robić. Nie mógł pozwolić, by Czarny Pan odkrył jego sekret! Na szczęście uratowało go dość natarczywe pukanie do drzwi.

- Czego? – krzyknął Voldemort, odwracając swoją uwagę od nastolatka.

W uchylonych drzwiach ukazała się zaniepokojona twarz Malfoy'a. Zerknął przelotnie na Harry'ego, a potem (Z ulgą w oczach?) popatrzył na swojego pana.

- Fenrir czeka w salonie.

Voldemort wykrzywił się i bez słowa wyszedł z jadalni. W ostatniej chwili odwrócił się jednak do Harry'ego i wysyczał:

- Jeszcze z tobą nie skończyłem, Potter.

Harry opadł bezsilnie na jedno z krzeseł i ukrył twarz w dłoniach.

-~v~-

- Ładnie pachniesz.

Harry podskoczył, słysząc wężową mowę. Siedział w ogrodzie Malfoy's Manor i rozmyślał o ostatnim zdaniu wypowiedzianym przez Voldemorta. To niemożliwe, żeby mężczyzna wiedział, o czym myśli. Po za tym zauważyłby go, zanim ten zdołałby się do niego podkraść – przynajmniej miał taką nadzieję. Mimo to nie przestawał się rozglądać, usiłując zlokalizować źródło syku.

- I masz niesamowicie zielone oczy – z gałęzi drzewa, pod którym Harry siedział, zwiesił się wielki wąż i zatrzymał swój łeb na wysokości głowy Złotego Chłopca. Łuski mieniły się wszystkimi odcieniami zieleni a wzdłuż grzbietu ciągnął się cętkowany wzorek.

- Jesteś piękny. Ale mnie wystraszyłeś! – roześmiał się Harry, gdy kamień spadł mu z serca.

- Dlaczego nie jesteś z Tomem na rajdzie? – zapytał wąż.

- Z Tomem? Czekaj... Ty jesteś... Nagini?

Wąż roześmiał się cicho, nim wysyczał w odpowiedzi:

- Nie jesteś też taki głupi, za jakiego cię uważają.

- Przyszedł Fenrir Greyback i Voldemort chyba musiał z nim porozmawiać – Harry wzruszył ramionami. Może i życzył wilkołakowi źle, ale w tym momencie był mu wdzięczny.

- Dlaczego nie mówisz do niego po imieniu? – chciała wiedzieć Nagini.

- Do kogo?

- Toma. To taki dobry człowiek...

Harry'emu opadła szczęka. Voldemort dobry? Nigdy w życiu w to nie uwierzy!

- Wiesz o nim coś, czego ja nie wiem?

- Wiem o nim rzeczy, których nie wie nikt inny – sprostowała samica.

Harry wstrzymał oddech i pochylił się do przodu. Znajdowali się teraz tak blisko siebie, że rozdwojony język węża niemal muskał nos chłopca.

- Co takiego o nim wiesz? – wysyczał Harry.

- Na przykład to, że jeśli zaraz nie pojawisz się we dworze, urwie ci głowę – burknęła Nagini, wracając na swoją gałąź.

Harry przez ułamek sekundy wpatrywał się oniemiały w węża, a potem poderwał się i zaczął biec w kierunku budynku.

- Dzięki! – krzyknął przez ramię.

- Gdybyś kiedyś chciał pogadać to wiesz, jak mnie znaleźć – usłyszał jeszcze, nim Nagini schowała się w całości w rozłożystej koronie.

Harry wpadł zdyszany do sali wejściowej. Zastał tam Voldemorta i Snape'a rozmawiających o czymś przyciszonymi głosami. Gdy pojawił się przed nimi, mężczyźni urwali w pół zdania i wlepili w niego wściekłe oczy – parę czarnych jak węgiel i czerwonych niczym krew.

- Gdzie się podziewałeś? Masz pojęcie, ile zmarnowaliśmy przez ciebie czasu? – krzyknął Snape, unosząc groźnie rękę, jednak Harry wiedział, że mężczyzna go nie uderzy. Do tej pory nigdy mu nie groził – no, zaklęcia się nie liczą, prawda?

Voldemort nakazał mu zamilknąć, co Mistrz Eliksirów uczynił w mgnieniu oka.

- Miałeś na mnie czekać w jadalni – zimny głos wiercił Harry'emu dziurę w głowie.

- Nie wiedziałem.

- Nie wiedziałem! Na Merlina, ile tu trzeba myślenia! – ironizował Czarny Pan.

Harry, wciąż dysząc, skłonił się nisko. Miał nadzieję, że w ten sposób uniknie kary – to był pierwszy raz, kiedy się korzył przed czerwonookim czarodziejem.

- Nie sądziłem, że można go nauczyć manier – odparł z podziwem Snape.

- W istocie, wystarczy tylko odpowiednio go zastraszyć. Albo... – zawiesił głos, spoglądając wymownie na krocze Złotego Chłopca.

O nie! Jednak zauważył! – pomyślał Harry i poczuł, jak na jego policzki wpełza szkarłatny rumieniec.

Snape odchrząknął cicho i oddalił się w głąb dworu, pozostawiając Harry'ego na pożarcie Voldemortowi.

- Idziemy? – zapytał czarnoksiężnik, oferując Harry'emu swoje ramię.

- Ee...

- Potter! Jak mam cię aportować, jeśli nie będziesz współpracował! – wrzasnął mężczyzna, rzucając zielonookiemu ponaglające spojrzenie.

Harry zbliżył się i chwycił ramię Voldemorta. Był przerażony. Zacisnął mocno powieki i skoncentrował się na swoim ciele. Z cichym pyknięciem obydwaj czarodzieje znikli.

-~v~-

- Nagini? – Harry szedł przez ogród w kierunku drzewa, na którym ostatnio widział samicę.

- Tutaj, Zielonooki.

Harry podążył za jej sykiem. Nie skomentował przezwiska, jakie mu nadała. Przypuszczał, że wężyca mogła mieć słabość do tego koloru, ale to z kolei doprowadziło go do stwierdzenia, że ocierała się o skłonność do samozachwytu. Harry usiadł wygodnie i oparł się o pień. Zachodzące słońce barwiło wszystko na czerwono.

- Jak było? – zapytała Nagini, wpełzając Harry'emu na kolana.

- Fatalnie – przyznał Harry.

Nagini uniosła łeb i spojrzała Harry'emu prosto w oczy.

- Nawaliłeś? Obserwowałam twoje treningi, nie byłeś na nich zły.

- Nie o to chodzi...

- Więc o co?

Harry nie wiedział, jak to ująć. Czuł się dziwnie, rozmawiając z wężem Voldemorta, ale z drugiej strony nie miał tu nikogo, komu chciałby się zwierzyć. Intuicja podpowiadała mu, że Nagini nie wyjawi jego sekretów.

- To nie takie proste...

- Opowiedz mi po kolei.

Wężyca opuściła łeb i z dołu przyglądała się brunetowi. Milczała, dając mu tyle czasu, ile potrzebował. W końcu Harry zaczął mówić.

- Voldemort...

Groźny syk uświadomił Harry'emu, jak poważny błąd popełnił.

- Przepraszam. Tom aportował nas do jakiegoś lasu. Najpierw kazał mi ćwiczyć zacieranie śladów za sobą tak długo, aż nie pozostawiałem cienia swojej magicznej sygnatury.

- To chyba nie było tak straszne?

- Nie, tylko raz oberwałem zniewalającą łaskotką.

Nagini zaśmiała się cicho, a Harry skrzywił na samo wspomnienie tortury.

- Nie ma się z czego śmiać. O mało się nie udusiłem!

- Wybacz. Kontynuuj?

- Okej. Gdy upewnił się, że potrafię zgubić ewentualną pogoń, kazał mi aportować się w domu mojego wujostwa.

Harry zwiesił głowę i potarł zmęczone oczy. Nie było mu łatwo o tym opowiadać. Wężyca patrzyła na niego uważnie.

- Chciał zabić Dursley'ów – wydusił z siebie chłopak.

- Przecież nie byli dla ciebie mili – przypomniała Nagini.

- Nie – zgodził się Harry, ale zaraz potem dodał: - To jednak nie powód, by ich zabijać.

- Dlaczego?

Harry ostrożnie dobierał słowa, tak, aby został w pełni zrozumiany.

- Nie jestem taki, jak Vol... Tom. Zabijanie niczego nie rozwiązuje. Jest złe. Nikt nie ma prawa odbierać innym życia.

- Nawet zwyrodnialcom, którzy krzywdzą niewinnych?

- Masz na myśli Toma i Śmierciożerców? – odparował Harry.

Tym razem to Nagini zastanowiła się nad odpowiedzią.

- Nie przeczę, zasłużyli sobie.

- Więc do czego pijesz?

- Nikt nie dostaje tego, na co zasługuje. Życie jest niesprawiedliwe.

- I...?

- Jeśli możesz, korzystaj z okazji. Potem możesz pożałować, że tego nie zrobiłeś.

- Albo, że kogoś zabiłem.

Nagini uniosła łeb na wysokość oczu Harry'ego. Wlepiła swoje żółte ślepia w jego oczy i przysunęła się bardzo blisko, zmuszając nastolatka do wysłuchania tego, co miała do powiedzenia.

- Tu nie chodzi o to, co jest dobre, a co złe. Otwórz oczy, Zielonooki, świat jest pełen szarości. Albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz.

Rozwidlony język musnął czubek nosa Gryfona. Wężyca nie odsunęła się ani o milimetr, upewniając się, że Harry dobrze ją zrozumiał. Tymczasem chłopiec poczuł się pusty w środku, jakby wszystkie jego wnętrzności naraz wyparowały. Zastanawiał się nad tym, co powiedziała Nagini. Czy miała rację?

- Przemyśl to – zasugerowała, zsuwając się z kolan Harry'ego. – Wracając do odwiedzin wujostwa... Co było dalej?

- Powiedziałem, że nie mogę ich zabić. Wściekł się i rzucił kilka klątw.

- Na nich, czy na ciebie?

- Na nich.

- Widzisz, stara się nie wyżywać na tobie, jeśli może to zrobić na kimś innym.

- Słuchanie ich krzyków nie należało do najprzyjemniejszych – odparł sucho Harry.

- Mogło być gorzej – zasyczała wężyca i Harry przyznał jej w duchu rację. – Czemu tak ich bronisz?

- Ja... nie wiem. Są czymś jakby rodziną, nawet jeśli byli dla mnie okropni.

Nagini nie skomentowała ostatniego zdania, ale mrugnęła do Hary'ego porozumiewawczo.

- Jak się to skończyło?

- Och, Tom rzucił na mnie Imperiusa i zmusił do katowania Dursley'ów – powiedział beznamiętnie Gryfon.

- Przynajmniej nadal żyją.

- I co z tego...

- Nadal tego nie widzisz, Zielonooki? – przerwała mu Nagini. - Tom chciał ich zamordować, ale tego nie zrobił. Jak myślisz, dlaczego?

- Żeby zmusić mnie do tego następnym razem? – zapytał Harry.

Nagini wydała z siebie wściekły syk i znikła w trawie.

- Zaczekaj!

Ale wężycy już nie było. Harry uderzył pięścią w ziemię. Co takiego powiedział, czym uraził Nagini? Przecież miał rację. Nie widział w Voldemorcie niczego dobrego, nawet jeśli ona twierdziła, że całe zło czynił wyłącznie dlatego, żeby przetrwać. Nikt mu nie kazał zaczynać wojny ani zastraszać swoich zwolenników! Był dobrym uczniem, mógł pójść do normalnej pracy i żyć sobie po cichu... Prawda?

-~v~-

-~v~-

Rozdział 7

-~v~-

Harry przewracał się z boku na bok. Nie mógł zasnąć. Z jednej strony dręczyły go wyrzuty sumienia (torturował Dursley'ów), z drugiej rozmyślał w kółko nad słowami Nagini. „Albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz." Nie dawały mu one spokoju. Co powinien zrobić? Kto był dla niego zagrożeniem?

Kiedyś wszystko było prostsze – pomyślał. Nie musiał się nad niczym zastanawiać, bo wiedział, co wybrać – co było dobre, a co złe. Wiedział, że czyha na niego Voldemort i że on musi go dopaść pierwszy. Wiedział, że Dumbledore jest ikoną, że trzeba za nim podążać, bo wie, co zrobić. Teraz wszystko się pomieszało... Voldemort już na niego nie polował, a dyrektor Hogwartu okazał się nie być wcale takim dobrym, za jakiego go uważał.

On sam znalazł się nagle po stronie, po której nigdy by się nie spodziewał stanąć. Oczywiście, bardziej przez własną głupotę niż świadomy wybór, ale musiał przyznać, że nie było tak źle. Prywatnie Śmierciożercy nie byli takimi zwierzętami, jak na rajdach. Mógł śmiało powiedzieć, że nawet kilkoro polubił, ale tylko odrobinę!

Powoli też zaczynał rozumieć, dlaczego Voldemort stosuje takie a nie inne metody. Miał wiele okazji, żeby zobaczyć, jakie naprawdę skutki dają zastraszanie i tortury. Kiedyś wydawało mu się, że to jest bezsensowne, ale... wstyd było mu przyznać to przed samym sobą. Zaczynał się łamać. Kiedyś miewał ochotę, by uderzyć Rona, gdy ten nie mógł czegoś pojąć. Po tygodniu spędzonym wśród byłych wrogów, zapewne uderzyłby go bez myślenia. Nie, żeby to pochwalał – po prostu by to zrobił.

Z kim przestajesz, takim się stajesz... Kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one... Cholera, czemu jest w tym tyle prawdy? Czy nie mogę być sobą, bez względu na towarzystwo?

Nagle uświadomił sobie, że Nagini ma rację – świat jest szary. Każdy ma swoją białą i czarną stronę. Robi coś dobrze, ale zarazem coś robi źle. Nawet on sam... Przypomniał sobie, jak walczył przeciwko Voldemortowi na pierwszym roku i kolejnych. Powstrzymywanie największego czarnoksiężnika przed powrotem było niezaprzeczalnie dobre. Jednak Snape zawsze narzekał, ile to Harry nie złamał przepisów. Tak, to z pewnością już nie było dobre... było złe... On sam był szary. Bardziej szary, niż śmiał przypuszczać.

Do tej pory miał jeden cel w życiu – zabić Voldemorta i pomścić śmierć rodziców i przyjaciół. O innych niewinnych ludziach również myślał, ale nie byli dla niego aż tacy istotni. Liczyli się przede wszystkim ci, których kochał. Już sam ten fakt przyprawił go o dreszcze. „Naprawdę jestem taki egoistyczny?" – zapytał sam siebie. Bał się odpowiedzieć na to pytanie.

Zadał sobie za to kolejne: czy to, że znalazł się po jednej stronie z Czarnym Panem – bo nie ulegało wątpliwości, że nie wróci pod skrzydła Dumbledore'a, choćby się paliło i waliło – zatem czy to, że jest... Śmierciożercą... znaczy, że ma zapomnieć o powodach, dla których chciał zniszczyć Voldemorta? „Albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz" – słowa powróciły do niego jak echo. Dobrze znał odpowiedź. Muszę zabić Lorda Voldemorta. Nie dla czarodziejskiego świata, ale dla samego siebie.

Dopiero ta myśl pozwoliła mu zasnąć. Gdzieś niedaleko pewien wąż snuł plany, jak otworzyć młodemu czarodziejowi oczy na prawdę.

-~v~-

Tej nocy znowu śnił mu się Voldemort. Tym razem byli w jakimś lesie. Słońce przebijało się przez korony drzew i ślizgało po skórze Czarnego Pana. Harry nie mógł oderwać oczu od czerwonych tęczówek. Nie panował też nad swoim ciałem – chciał stać bez ruchu, a jeszcze lepiej zacząć uciekać, ale nogi wbrew jego woli zrobiły krok w stronę Voldemorta. Na wargach czarnoksiężnika pojawił się delikatny, acz złowrogi uśmiech. Nastolatek postąpił kolejny krok, i jeszcze jeden, i następny. Zanim się zorientował, stał twarzą w twarz z paskudnie uśmiechniętym Czarnym Panem.

Nie, nie Czarnym Panem – z Tomem. Bo stojący przed nim mężczyzna nie wyglądał jak potwór. Miał mlecznobiałą, gładką skórę. Harry nie potrafił oprzeć się pokusie i dotknął opuszkami palców policzka czarodzieja. Miał czarne, miękkie włosy, tak podobne do jego własnych. Dotknął także ich. Wreszcie miał czerwone, odrobinę przerażające, ale głębokie jak studnia oczy, w które można wpatrywać się godzinami...

Nim zdążył pomyśleć o czymkolwiek więcej, starszy czarodziej pochylił się i wpił wargami w usta Harry'ego, napierając na nie językiem i całując go zachłannie, aż nastolatkowi zabrakło tchu.

Harry czuł, że musi przestać, że nie wolno mu całować Voldemorta. Nie pamiętał, dlaczego, ale wiedział, że to był ważny powód. Jednak gdy język mężczyzny przesunął się po jego podniebieniu, chłopak jęknął, zapominając, że wcześniej miał jakiekolwiek obiekcje.

Z przyjemnością Harry kontynuowałby pieszczoty, ale ktoś potrząsnął nim za ramię, przywracając go do rzeczywistości. Zamrugał i odkrył, że leży w łóżku, a nad nim pochyla się Lucjusz.

- Zaspałeś – stwierdził sucho mężczyzna.

Gryfon prędko wyskoczył z łóżka i zaczął się ubierać. Wpadł jak burza do łazienki, żeby przemyć twarz, potem podążył za Malfoy'em do ogrodu, gdzie codziennie ćwiczyli walkę wręcz. Jednak przez cały czas był pogrążony we własnym świecie, w którym jeden sen zniweczył wszystkie wieczorne plany.

- Skup się – warknął Lucjusz, kiedy Harry po raz piąty wylądował na trawie.

- Przepraszam.

Harry robił, co mógł, by utrzymać świadomość w teraźniejszości, co nie przeszkadzało jego umysłowi opierać się jego wysiłkom i wciąż powracać do snu.

- Przerwa! – zarządził Malfoy, widząc, że niewiele wskóra tego dnia.

Usiedli na trawie. Harry patrzył nieobecnym wzrokiem gdzieś w dal, a Lucjusz obserwował Złotego Chłopca.

- Co się stało wczoraj między tobą a Czarnym Panem? – zapytał po dłuższej chwili.

- Co miało się stać? – spytał mgliście Harry, nie bardzo wiedząc, z kim rozmawia.

- Wyobraź sobie, Potter, że nie wiem i dlatego pytam – odparł chłodno Lucjusz.

Mężczyzna szybko się zorientował, że aby usłyszeć opowieść, musi zadawać Harry'emu pomocnicze pytania. Bardzo wiele takich pytań. W końcu jednak poskładał w całość strzępki informacji i zamilkł, pozwalając nastolatkowi fantazjować do woli. Ponownie odezwał się dopiero, gdy nadszedł czas śniadania.

- Śniadanie? – powtórzył niezbyt przytomnie Harry, ale gdy zdał sobie sprawę, że przy posiłku zobaczy Czarnego Pana, zerwał się z ziemi, a zaraz potem zaczerwienił, gdy uzmysłowił sobie, jak bardzo nie może doczekać się tego momentu.

Lucjusz tylko wzniósł oczy ku niebu i poszedł przodem, nie chcąc narażać się na widok wpadającego na różne przedmioty nastolatka.

Albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz" – niespodziewanie słowa powróciły do Harry'ego. Przypomniało mu się, co postanowił w nocy, zanim zasnął. Myśl o zabiciu Voldemorta sprawiała mu fizyczny ból, ale musiał to zrobić. Nie było innej drogi. Po za tym ta niezdrowa fascynacja... przejdzie mu, na pewno mu przejdzie, a już zwłaszcza wtedy, gdy Czarny Pan będzie spoczywał martwy pół metra pod ziemią. W trumnie. Zimny i nieruchomy. Na samą myśl chciało się Harry'emu krzyczeć z rozpaczy.

Tymczasem dotarli do jadalni. Okazało się, że zebrali się w niej Śmierciożercy, ale wciąż brakuje Voldemorta. Harry usiadł na swoim zwykłym miejscu i zabrał się za pierwsze lepsze danie, nie bardzo wiedząc, co je. Siedział jak na szpilkach, co chwilę zerkając na drzwi i z każdą minutą niecierpliwiąc się coraz bardziej. Jakie spotkało go rozczarowanie, gdy wszyscy się rozeszli i dotarło do niego, że śniadanie się skończyło. Skończyło się, a Voldemort się nie pojawił.

Ze spuszczoną głową Harry powlókł się do komnaty, w której Snape nauczał go eliksirów. Wślizgnął się do środka i stanął za kociołkiem, czekając na przyjście profesora. Bezmyślnie stukał paznokciem o kant kociołka.

- Tu jesteś – oznajmił Snape, zamykając za sobą drzwi. Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Harry'ego, żeby zrozumieć, że z dzisiejszej lekcji nici.

- Kto ci powiedział? – zapytał cichym głosem, jakby nie chciał przestraszyć nastolatka.

Harry uniósł głowę, zdziwiony do granic.

- Kto mi powiedział o czym?

Tym razem to Snape otworzył usta ze zdziwienia.

- Więc nie wiesz?

- O czym? – powtórzył Harry, coraz bardziej zirytowany.

Mistrz Eliksirów rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się zobaczyć podsłuchujących ludzi, a potem zbliżył się do Złotego Chłopca i powiedział przyciszonym głosem jedno słowo:

- Zakon.

Harry wyprostował się i zmarszczył brwi. Przez grubą warstwę smutku przebił się niepokój.

- Co z nim?

- Naprawdę nie wiesz? – Snape wytrzeszczył oczy.

Harry pokręcił głową, zastanawiając się, co też takiego mogło się stać, i czy ma to jakiś związek z nieobecnością Voldemorta.

- Dumbledore odwiedził twoich krewnych.

Harry'ego przeszedł dreszcz. Przeczuwał, że to nie koniec złych informacji.

- Przypuszczamy, że użył jakiegoś silnego i nielegalnego zaklęcia, inaczej nie mógłby złamać zabezpieczeń Czarnego Pana.

- Zabezpieczeń? – zapytał zdezorientowany Harry.

- Żeby nie mogli zdradzić, z kim jesteś. Trzeba było ich zabić.

Nastolatkowi zrobiło się słabo. Trzeba było ich zabić. „Albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz."

- Dowiedział się... – wyszeptał zdrętwiałymi wargami.

Voldemort pozostawił Dursley'ów przy życiu. To był błąd, bo teraz Dumbledore dowiedział się tego, czego nie powinien. Pozostawało mieć nadzieję, że myśli, iż Harry przetrzymywany jest w niewoli, chociaż jeśli usłyszał o wczorajszych torturach...

Albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz." Czarny Pan nie zabił. Teraz musi ponieść tego konsekwencje, i choć Harry nie popierał przemocy, zrozumiał, jak brzemienna w skutkach może okazać się ta decyzja. Dla Voldemorta może stać się wręcz fatalna.

Oto, co się stanie, kiedy Harry okaże się słaby. Kiedy zawiedzie. Poniesie sromotną klęskę. Dlatego, cokolwiek się stanie, muszę zabić Voldemorta.

- Na szczęście nie wie, że przeszedłeś na naszą stronę – z oddali dotarł do niego głos Snape'a.

- Nie wie? – powtórzył Harry nieobecnym głosem.

- Na litość boską, Potter! Co z tobą? Gdyby wiedział, nie próbowałby cię odbić.

Harry zamrugał kilka razy. Dumbledore próbował go uratować?

- Jak...?

- Zaatakował dom pomniejszego Śmierciożercy, żeby dowiedzieć się, gdzie cię przetrzymujemy.

Harry'emu coś się nie zgadzało.

- Czemu nie przyszedł od razu tutaj?

- Po pierwsze, nie ma dowodów, że Lucjusz służy Czarnemu Panu.

- Jakoś nigdy mu to nie przeszkadzało – zauważył Harry.

- Punkt dla Gryffindoru – odparł Snape, a Harry wytrzeszczył na niego oczy. – Być może nie zaatakował Malfoy's Manor dlatego, że zaklęcia ochronne są zbyt silne, a po za tym dwór jest nienanoszalny? – zastanawiał się mężczyzna.

- Wolne żarty! – parsknął Harry.

- Nie wiedziałeś o tym?

- Przecież Ministerstwo kiedyś przeszukiwało ten dwór...

- Tak, ale najpierw Lucjusz musiał zaprosić do środka przedstawicieli Ministerstwa. Co nie znaczy, że od tamtej pory zabezpieczenie nie zostały wzmocnione.

Harry zamyślił się nad tą informacją. Musiał przyznać, że Śmierciożercy dbali o swoje interesy dużo lepiej, niż Zakon Feniksa.

- Czemu nie zaatakowali domu któregoś z pozostałych czołowych Śmierciożerców?

- A jak myślisz, Potter?

- Bo... bo każdy z was chroni swoją prywatność?

Snape uśmiechnął się w odpowiedzi. Pomyślał, że chłopak wcale nie jest taki głupi, za jakiego miał go do tej pory.

- W każdym razie Czarny Pan z kilkoma ludźmi udał się do domu tego nieszczęśnika, żeby zapobiec katastrofie.

- Będą walczyć z Zakonem?

- Jeśli nie będzie innego wyjścia.

- Zabiją go – zrozumiał Harry i oklapł na duchu. „Zabiją swojego człowieka, żeby chronić własne tyłki..."

- Tylko, jeśli wpadnie w ręce Dumbledore'a.

Nagle Harry uzmysłowił sobie coś jeszcze.

- Weasley'owie! – krzyknął, robiąc krok w stronę drzwi.

Snape powstrzymał go jedną ręką.

- Myślałem, że Lucjusz cię czegoś nauczył – powiedział, unosząc jedną brew. – Nikomu z twoich przyjaciół nic się nie stanie.

- Chcesz powiedzieć, z tych, których wymieniłem.

Snape westchnął.

- Czarny Pan zakazał ciężko ich ranić.

Harry skinął głową. Nie ma sensu martwić się o coś, na co nie ma się wpływu. Lepiej zaplanować wszystko tak, żeby nie przegapić stosownej okazji. Nie dopuszczalne jest, żeby w krytycznym momencie drgnęła mu ręka lub zawiódł głos.

- To jaki eliksir dziś ważymy, profesorze? – zapytał, odejmując Snape'owi mowę na kilka sekund.

-~v~-

-~v~-

Rozdział 8

-~v~-

Harry był w trakcie ćwiczenia z Rudolphusem Lestrangem zaklęcia mającego na celu wzmocnienie jego kończyn (w zależności od tego, na które zostanie rzucone) tak, żeby móc zadawać miażdżące kości ciosy, jednocześnie samemu pozostając nawet nie draśniętym, gdy nagłe poruszenie we dworze zaanonsowało powrót Voldemorta i Śmierciożerców. Harry zamarł w bezruchu i zaczął uważnie nasłuchiwać, podobnie jak Rudolphus.

- Zanim załatwią wszystko, co trzeba, minie jeszcze trochę czasu – powiedział mężczyzna, domyślając się emocji targających Potterem.

Harry oderwał wzrok od drzwi i skupił się na trzymanej w rękach różdżce.

- Racja.

Powrót do nauki okazał się zaskakująco łatwy. Na początku wyłaził ze skóry, żeby dowiedzieć się, kto wygrał i kto został ranny, ale potem odsunął od siebie uporczywe myśli i tak skoncentrował się na postawionym przed nim zadaniem, że nawet udało mu się poprawnie rzucić czar.

- Świetnie! – pochwalił go Lestrange. - Jeszcze raz.

Ale w tym momencie drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do środka. Harry domyślił się, kto, gdy tylko zobaczył Rudolphusa kłaniającego się usłużnie. Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z rozwścieczonym Voldemortem. Natychmiast pochylił głowę, jednocześnie umykając przed wzrokiem czarnoksiężnika.

Czarny Pan oparł się o ścianę i bez słowa obserwował Harry'ego. Ten był nieco skonsternowany i zerknął na Rudolphusa, który dał mu znak, by wrócić do nauki. Harry denerwował się, wypowiadając zaklęcie przed jednocześnie wrogiem, obiektem westchnień seksualnych i przyszłą ofiarą.

- Facere firmum!

Nic się nie stało.

- Poprzednim razem ci się udało. Skup się – poinstruował go Lestrange.

Harry całą siłę woli przelał w zaklęcie. Powtórzył inkantację i zobaczył, jak błękitna mgiełka wylatuje z jego różdżki i przylepia się do rąk, od nadgarstków aż po łokcie. Rudolphus uniósł metalowy kij i z rozmachu uderzył nim Harry'ego. Normalnie złamałby mu rękę, ale zaklęcie zadziałało i Harry nic nie poczuł, za to kij wygiął się niemal pod kątem prostym.

Harry uśmiechnął się szeroko, na chwilę zapominając o obecności Voldemorta. Rzucił czar jeszcze kilka razy, za każdym razem odnosząc sukces.

- Nie chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka? – zapytał Czarny Pan, sprawiając, że Harry podskoczył.

Nastolatek odwrócił się do czarnoksiężnika z pytaniem na końcu języka. W ostatniej chwili zreflektował się i odparł najuprzejmiej, jak tylko umiał:

- Tylko jeśli raczysz mi powiedzieć, panie.

Rudolphus zakrztusił się z wrażenia, natomiast Voldemort zmrużył groźnie oczy.

- Zostaw nas samych – rozkazał Śmierciożercy.

Harry'emu przebiegł dreszcz po plecach, i to wcale nie z powodu erotycznych snów. Ze strachem obserwował, jak Lestrange znika za drzwiami, a potem powoli przeniósł wzrok na Voldemorta.

- Pytam raz jeszcze. Chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka?

Harry był przerażony. Co takiego zrobił, że rozwścieczył Czarnego Pana? Zachowywał się tak, jak na dobrego Śmierciożercę przystało.

- Cokolwiek rozkażesz, panie.

- Crucio!

Harry upadł na podłogę, ale nie krzyknął, nawet kiedy Voldemort nasilił torturę. Nie trwało długo, nim klątwa została cofnięta i Harry mógł stanąć na trzęsących się nogach.

- Chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka?

- Tak, panie.

Kolejny Cruciatus zwalił nastolatka z nóg. Tym razem trwał krócej, był za to bardziej bolesny, jednak i tym razem udało się Harry'emu nie krzyknąć.

- Pytam ostatni raz, chcesz się dowiedzieć, jak przebiegła walka? – krzyknął Voldemort.

Harry nie wiedział, co robić. O co chodzi czarodziejowi? Co ma odpowiedzieć? Nim zdążył cokolwiek wymyślić, znów znalazł się na podłodze, wijąc z bólu i przygryzając wargę do krwi.

- Więc? – zapytał Voldemort, gdy tortura dobiegła końca.

- Tak, chcę się dowiedzieć! – warknął Harry, nie dbając o karę, jaką zarobi za swoją impertynencję.

Ku jego wielkiemu zdumieniu, Voldemort schował różdżkę do rękawa szaty i uśmiechnął się z satysfakcją. Harry wytrzeszczył oczy. Czarny Pan oparł się o ścianę i obserwował, jak Harry powoli podnosi się z klęczek. Dopiero kiedy ten usiadł na jedynym w pomieszczeniu krześle, Czarny Pan przemówił:

- Jak zwykle, odnieśliśmy pełny sukces. Pieski Dumbledore'a nie dorastają moim ludziom do pięt – Harry zjeżył się, słysząc, jak Voldemort nazywa jego przyjaciół, ale pozostał cicho, nie będąc pewnym, czy chce rozsierdzić mężczyznę jeszcze bardziej. – Odbiliśmy zakładnika. Dumbledore uciekł, nim zdążyłem się z nim zmierzyć – powiedział ze znaczącym uśmiechem. – To doskonały przykład, dlatego ty też przechodzisz szkolenie. Musisz umieć się obronić – dodał po krótkim namyśle.

Harry potrafił się bronić. Przeżył siedemnaście lat, mimo, że na jego życie dybał największy czarnoksiężnik. Oczywiście, nie bez pomocy i ogromnej ilości szczęścia, ale było się czym poszczycić.

- Czy teraz zabijesz Dursley'ów? – spytał, ku swemu zdziwieniu, wyjątkowo spokojnie.

- Teraz? Po co? Wszystko, co mogło się przez nich stać, już się stało.

Harry nie wierzył własnym uszom.

- Jeśli Dumbledore uważniej ich przesłucha...

- Dumbledore jest głupcem, Harry Potterze – czerwone oczy rozjarzyły się niezdrowym blaskiem. – Nigdy nie uwierzy, że mógłbyś przejść na ciemną stronę. Nigdy nie przyjdzie mu do głowy, że coś pominął. Założę się, że gdy tylko usłyszał o Śmierciożercach, natychmiast zaprzestał dalszego przesłuchania i zmobilizował Zakon.

Voldemort zbliżył się do niego, otwierając usta, by powiedzieć coś jeszcze. I wtedy Harry zobaczył swoją szansę. Zamknięte drzwi, a za nimi Śmierciożercy, którzy nie śmieją przeszkodzić swojemu panu. Ma przed sobą tylko jednego czarodzieja, potężnego, to prawda, ale przez ostatni tydzień uczył się wielu rzeczy, które teraz mógł wykorzystać przeciwko niemu. Taka okazja może się nie powtórzyć.

A jednak nie mógł nic zrobić. Nie potrafił. Czuł się jak ostatnia oferma. Z mieszanymi uczuciami obserwował zbliżającego się czarodzieja.

- Stary piernik karmił cię kłamstwami i stereotypami tak długo, że nie potrafisz dostrzec prawdy, choć masz ją przed oczami.

Harry milczał. Nie był pewien, co wydostałoby się z jego ust, gdyby zaryzykował ich otworzenie. Może wykrzyczałby Voldemortowi prosto w twarz, że go nienawidzi. Za to, że zamordował tylu niewinnych ludzi (przede wszystkim jego rodziców, choć wymienienie ich jako najważniejszych było takie egoistyczne...), za to, że śni o nim każdej nocy, i jeśli nie są to koszmary, to sny z drugiego bieguna, i wreszcie za to, że kiedy podjął decyzję o zabiciu go, nie był w stanie wyrządzić mu krzywdy. Harry Potter nie chciał skrzywdzić Voldemorta. Świat zwariował.

- Przejdźmy się – zaproponował starszy czarodziej.

Harry bezwolnie skinął głową i ruszył w ślad za Czarnym Panem. Jego czarna szata powiewała, gdy przemierzali kolejne korytarze. Spotykani po drodze Śmierciożercy witali swojego pana pełnymi szacunku ukłonami, ale Harry nie zwracał już na to uwagi. Po tygodniu obserwowania tego typu zachowań zapewne zareagowałby w podobny sposób, chcąc się przywitać z obcą osobą.

- Jesteś taki cichy – mruknął Voldemort bardziej do siebie, niż do Harry'ego.

Weszli do ciemnej kuchni, gdzie na stole stała taca owoców. Mężczyzna usiadł przy stole i oparł brodę na dłoniach. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Spod półprzymkniętych powiek śledził ruchy nastolatka, który ostrożnie usiadł po przeciwnej stronie niewielkiego stołu.

Mijały długie minuty, a oni siedzieli pogrążeni w milczeniu. Voldemort bezwstydnie wpatrywał się w Harry'ego, który zerkał na niego co jakiś czas i gdy odkrywał, że wciąż jest obserwowany, szybko odwracał wzrok.

- Czemu tu przyszliśmy? – zapytał w końcu zielonooki, nie mogąc dłużej wytrzymać ciszy.

- Myślałem, że ty mi powiesz – odparł Czarny Pan.

Harry spojrzał na niego pytającymi oczami. Czyżby upadł na głowę? Przecież to on ich tu przyprowadził...

- Wydaje ci się, że tak trudno cię rozgryźć? – wysyczał Voldemort, pochylając się w stronę zielonookiego. – Jesteś jak otwarta księga, Harry.

Złoty Chłopiec wyprostował się i wpatrzył z nienawiścią w czerwone, błyszczące w półmroku oczy.

- Tak się składa, że wiem, co ci chodzi po głowie – ciągnął Czarny Pan. – I nie, nie obawiam się ciebie. Nie sądzę, żebyś był zdolny mnie pokonać.

Dłonie Harry'ego zacisnęły się w pięści. Dlaczego wszystko było takie trudne? Czemu świat dorosłych był taki... zagmatwany?

- Właściwe pytanie brzmi, czy jesteś w stanie to zrobić.

Wykrzywiona grymasem, blada twarz falowała przed oczami Harry'ego. Gryfonowi było zimno i gorąco na przemian, w uszach mu dzwoniło. Zaślepiała go wrogość, nie widział niczego po za czerwonymi oczami.

- Tchórzysz, Harry Potterze?

Cichy głos, podobny do syku płomieni w kominku, z opóźnieniem dotarł do mózgu Złotego Chłopca. Harry nagle zorientował się, że trzyma w dłoni nóż do chleba. Nie wiedział, skąd się tam wziął – być może użył bezróżdżkowej magii, w końcu już raz mu się to zdarzyło. To nie był czas, żeby się nad tym zastanawiać.

Jeśli miało się udać, musiał być szybki. Tylko wtedy będzie miał szansę. O to, czy ujdzie z tego z życiem, będzie martwił się później. Skumulował całą swoją złość i niechęć do czarnoksiężnika. Wziął głęboki oddech. Był gotowy, ale czy może polegać na swoim refleksie? Jeśli Voldemort wie, że on, Harry, dybie na jego życie, czy dostanie lepszą szansę?

Poderwał się na równe nogi, wywracając z hukiem krzesło, i pchnął z całych sił nóż przed siebie. Voldemort uchylił się w ostatniej chwili. Ostrze minęło jego policzek o centymetry. Paskudny uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką Harry zobaczył, nim runął na blat stołu i otoczyła go ciemność.

-~v~-

Kiedy Harry się ocknął, leżał w swoim łóżku. W pokoju nie było nikogo. Czemu przeżył? Voldemort powinien go zabić. Przecież on, Harry, właśnie próbował...

Usiadł i oparł się o poduszki. Co teraz? Czy czekają go tortury i powolna, bolesna śmierć? Czy wydadzą go Zakonowi? Rzucą na niego Imperiusa? Możliwości było tak wiele.

- Nie dokładnie to miałam na myśli, mówiąc, że albo zrobisz to, co musisz, żeby przetrwać, albo zginiesz – powiedział cichy głos z fotela.

Harry spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Nagini zwiniętą na miękkim siedzisku. Kształtny łeb położyła z gracją na najwyższym zwoju swojego ciała i samymi oczami śledziła ruchy Harry'ego.

- Co się stało?

- Zemdlałeś – odpowiedziała, nie wiedząc czemu, z dumą w głosie.

Harry zamrugał kilka razy, pozwalając, by odpowiedź jak najszybciej odeszła w niepamięć.

- Dlaczego jeszcze żyję? – wysyczał Harry.

- Powiedziałam Tomowi, że chcę cię pożreć, ale najpierw musisz przytyć.

- Dzięki.

Zapadła niezręczna dla Harry'ego cisza, podczas której chłopak rozważał wszystkie możliwe opcje. W końcu, kiedy wiedział już, jakie pytanie chce zadać, odezwał się.

- Kto jeszcze mnie pilnuje oprócz ciebie?

- Ja cię nie pilnuję. Chciałam z tobą porozmawiać.

- A Śmierciożercy?

- Nikt się ciebie nie boi – prychnęła wężyca. – Jest ich tu czternastu, wykwalifikowanych i zaprawionych w walce. Jeden nastolatek nie stanowi dla nich zagrożenia.

Harry rozważał te słowa przez kilka minut. Nadal nie pojmował, dlaczego Voldemort nie zemścił się. „Jeszcze" – dodał w myślach, a na głos wysyczał:

- Voldemort... bardzo jest wściekły?

- Powiedziałam mu, że nie jesteś w stanie go zabić.

- Co? Przecież dopiero co próbowałem...

- Nie potrafisz skrzywdzić osób, które uważasz za rodzinę, a co dopiero tych, które kochasz.

Harry wpatrywał się oniemiały w Nagini.

- Nie uważam go za moją rodzinę – wycedził przez zaciśnięte zęby.

- Nie powiedziałam, że tak myślisz – zgodziła się wężyca.

Harry'emu opadła szczęka. Co też najlepszego insynuował ten cholerny gad? Toż to absurd, zupełne pomylenie! On lubiący Voldemorta to ostatnia rzecz, jaka jest możliwa na świecie!

- Zastanów się, Zielonooki.

- Nad czym?

Nagini wystawiła swój długi, rozdwojony na końcu język, nim wysyczała:

- Jacy są twoi przyjaciele?

Harry pomyślał o Ronie i o Hermionie. Była to pierwsza myśl, jaką im poświęcił od dobrych dziesięciu dni. Zawstydziło go to trochę. Jak mógł zapomnieć o swoich najlepszych przyjaciołach? Czy przez ostatni rok rzeczywiście tak bardzo odsunęli się od siebie?

Nagini zdawała się domyślać, co przeżywa Harry i pozwoliła mu w spokoju kontemplować swoje uczucia. Jednak po pewnym czasie zaczęła się niecierpliwić i przypomniała Złotemu Chłopcu o swojej obecności.

- Przepraszam. Są... zrobią dla mnie wiele – powiedział Harry.

- Czy teraz widzisz?

- Co mam widzieć?

Harry mógłby przysiąc, że wężyca warknęła.

- Tom mógłby cię torturować, ale wyżywa się na innych. Mógł zabić twoich krewnych, ale tego nie zrobił, bo nie chciałeś ich śmierci. Mógł zabić ciebie po tym nędznym ataku, ale zachował cię przy życiu – wyliczała, coraz bardziej wściekła, Nagini.

Harry zaniemówił. Co chciała mu powiedzieć wężyca? Przecież to...

- Niemożliwe. Voldemort nie potrafi kochać.

- Dumbledore ci to powtarza?

Harry nie odpowiadał, więc Nagini mówiła dalej.

- Tom kocha na swój sposób.

- Nie chciał zabić mojej matki... Snape go ubłagał, bo ją kochał, a on dotrzymał... prawie... słowa – powiedział nagle Harry, przypominając sobie wizję podesłaną przez Dementorów.

Nagini uśmiechnęła się, widząc, że chłopak wreszcie zaczyna rozumieć. Zielone oczy spotkały żółte ślepia i wężyca dostrzegła w nich płomień, kiedy Gryfon uświadamiał sobie, co to oznacza.

- Nawet potwory mają serce – zaśmiała się.

Harry pomyślał o Voldemorcie, o jego harmonijnej twarzy, delikatnej skórze, wąskich ustach i czerwonych oczach...

- Tom nie jest potworem – powiedział z przekonaniem. – Jest tylko mordercą.

- Tylko, czy aż? – spytał głos od strony drzwi.

Twarz Harry'ego przybrała odcień dojrzałego pomidora, kiedy ten zorientował się, kto stoi w drzwiach.

- Nagini, jak ty to robisz, że zawsze masz rację? – zapytał Czarny Pan, wchodząc do środka.

Wężyca zaśmiała się tylko i wypełzła z pokoju, zanim Voldemort zdążył zamknąć drzwi i odwrócić się do Złotego Chłopca, który obserwował go z mieszaniną przerażenia i wstydu.

- Ja... – zaczął, ale nie wiedział, co powiedzieć dalej.

- Nie ukarzę cię, Harry Potterze – odparł Voldemort, siadając w fotelu. – Choć muszę przyznać, że mogłeś spisać się lepiej.

Harry milczał, jego twarz płonęła. Unikał wzroku Czarnego Pana, ale ten złapał jego podbródek i odwrócił twarz w swoją stronę, zmuszając chłopaka do spojrzenia sobie prosto w oczy. Kiedy Harry wreszcie to zrobił, dostrzegł w ich koralowym odcieniu coś dziwnego, coś, czego nigdy nie spodziewałby się po Lordzie Voldemorcie.

-~v~-

-~v~-

Rozdział 9

-~v~-

- Harry Potterze – wyszeptał Voldemort, spoglądając w oczy Gryfona z niebezpiecznie bliskiej odległości. Nastolatek zadrżał, słysząc swoje imię wymówione przez starszego czarodzieja. – Nie masz pojęcia, jak długo czekałem na tę chwilę.

- Ee...

Czerwone oczy spoglądały na niego zachłannie, bez cienia wstrętu czy odrazy. „Kiedy Czarny Pan ich nie mruży ze złości, są takie piękne" – przyszło Harry'emu do głowy, ale zaraz potem nastolatek zrugał się w duchu za podobne myśli.

- Czego ode mnie chcesz? – zdołał wykrztusić. Był przerażony.

Voldemort nagle odsunął się. Jego spojrzenie stało się chłodne a twarz obojętna. Spojrzał z góry na Gryfona i głosem pełnym jadu powiedział:

- Wrócisz do celi, żeby przemyśleć swoje zachowanie.

Harry otworzył usta. Nie nadążał za zmianami nastroju Czarnego Pana. Nigdy nie wiedział, co czarodziej zrobi. Za każdym razem zaskakiwał go i Harry tracił stały grunt pod nogami. Chłopak czuł się jak na przejażdżce rollercoasterem.

- Tylko nie to! – dobiegł ich cichy syk od strony drzwi.

Obydwaj spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli, jak przez szparę w drzwiach wsuwa się olbrzymi gad.

- Podsłuchiwałaś.

- Oczywiście – odparła bez śladu skruchy wężyca.

- Mogłem się domyślić...

Nagini wpełzła do środka i owinęła się wokół nóg Voldemorta. Uniosła łeb na wysokość oczu Harry'ego i odwróciła się tak, żeby widzieć obydwu ludzi.

- Powiedz mu wreszcie – zwróciła się do Czarnego Pana.

Voldemort zacisnął dłonie w pięści. Harry przełknął ślinę. Nie mógł przestać myśleć o tym, że ma przed sobą rozeźlonego, agresywnego czarnoksiężnika. Nie ważne, jak bardzo się starał, w końcu i tak ten go przeklnie.

- Tommy, bądź mężczyzną!

- Nie nazywaj mnie tak.

Nagini spoglądała na niego swoimi wielkimi ślepiami, jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

- Więc wyrzuć to z siebie.

- Nie! – krzyknął Voldemort.

- Zachowujesz się jak dziecko.

- Co w tym złego?

Wężyca westchnęła głęboko i pokręciła głową z dezaprobatą.

- Jesteś skończonym idiotą!

- Obrażasz mnie? – oczy Czarnego Pana ciskały błyskawice.

Harry zastanawiał się, jakim cudem wężyca jeszcze żyje. W ogóle, jak udało się jej przetrwać te kilka lat?

- Nie, stwierdzam tylko fakt – Nagini zaśmiała się cicho, szokując Harry'ego i rozwścieczając Voldemorta do granic możliwości.

- Arghhh! – czarodziej stracił panowanie. Miotał się po pokoju, rzucając mogące zabić spojrzenia na Złotego Chłopca. Harry przełknął ślinę, gotując się na pewną śmierć.

- Tommy.

- Przestań...

- To powiedz Zielonookiemu.

- Nie!

Wężyca wywróciła oczami. Zauważyła, że Harry wpatruje się w nią oniemiały i mrugnęła do niego.

- Tommy!

- Zamilcz! – warknął Voldemort.

- Bo co, jak mnie powstrzymasz?

Nagini odwróciła się, żeby popatrzeć na Harry'ego, który z wybałuszonymi oczami przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Wystawiła swój rozwidlony język i już miała zasyczeć, ale...

- Nagini... – zaczął ostrzegawczo Czarny Pan.

- Och, dobrze! Ale pamiętaj, że cię ostrzegałam. Żebyś potem nie żałował!

Czerwone oczy świdrowały zielone łuski węża. Niczym niezrażona Nagini trąciła dłoń Złotego Chłopca.

- Chodź, Zielonooki – wysyczała.

Harry zdumiony patrzył na mieniące się ciało wężycy. Wyczuwał złość Voldemorta. Nie chciał na niego spojrzeć, nie chciał nawet go minąć. Był sparaliżowany strachem.

- NO CHODŹ! – warknęła Nagini i Harry, chcąc nie chcąc, podążył za nią.

-~v~-

Voldemort odnalazł ich jakiś czas później w ogrodzie. Nagini uczyła Harry'ego podkradać się bezszelestnie do swojej ofiary. Obydwoje znajdowali się w zaledwie metr od barwnie upierzonego ptaszka, który przysiadł na gałęzi jednej z wierzb. Ostrożnie, milimetr za milimetrem, zbliżali się coraz bardziej. Harry wstrzymywał oddech, wężyca bezszelestnie sunęła po korze.

Nagle Harry spiął się i skoczył do przodu, zaciskając ręce na powietrzu. Chłopak żachnął się i zeskoczył na trawę.

- Prawie ci się udało – pochwaliła go Nagini.

- Chodźmy poszukać innego – zaproponował niepocieszony Harry.

Wężyca zsunęła się po pniu i odpełzła w kierunku najbliższego drzewa, znacząco oglądając się za siebie.

- Myślę, że przedtem czeka cię mała przerwa.

Harry odwrócił się, żeby sprawdzić, na co spogląda Nagini. Zobaczył Czarnego Pana stojącego kilka kroków dalej. Wyglądał na skruszonego i... niepewnego?

- Przyszedłem... – zaczął i urwał. Rzucił Harry'emu przelotne spojrzenie. Nim odwrócił wzrok, nastolatek dostrzegł w jego oczach ból. Harry'emu, nie wiedzieć czemu, zrobiło się smutno. Poczuł ochotę pocieszyć mężczyznę, ale szybko ją w sobie zdusił. – Musimy porozmawiać, Potter – dokończył Voldemort sucho, prostując ramiona.

- Co powiedział? – spytała Nagini, wystawiając łeb z korony drzewa.

- Że musimy porozmawiać – przetłumaczył Harry.

- Och, wreszcie!

- Nagini, mogłabyś zostawić nas samych?

Wężyca wysunęła wąski język, ale po za tym nie poruszyła się nawet o milimetr. Voldemort zmrużył groźnie oczy, jednak nic nie powiedział. Zachowywał się tak, jakby gada wcale tam nie było.

- Co o mnie myślisz? – zapytał, siadając na trawie i nakazując gestem Harry'emu to samo.

Złoty Chłopiec uparcie milczał. Nie miał wątpliwości, że jeśli zrobi coś nie tak i nie wyślizgnie się z tego tak łatwo, jak Nagini.

- Możesz powiedzieć prawdę. Nic ci nie zrobię – dodał po chwili namysłu Voldemort.

Harry nadal się nie odzywał, ale uniósł wysoko brwi, na co Czarny Pan westchnął ciężko i wskazał na swojego węża.

- Nagini mi nie pozwoli.

- Och – wyrwało się Harry'emu.

- Wiem, że o mnie rozmawiacie – wtrąciła wężyca. – Potrafię rozpoznać swoje imię w ludzkiej mowie!

Voldemort także tym razem ją zignorował. Na jego twarzy pojawił się grymas, oczy dziwnie zaszkliły. Najwyraźniej walczył z samym sobą, jednocześnie chcąc i nie chcąc rozmawiać z Harrym.

I wtedy do Gryfona dotarło. Czarny Pan miał ludzkie uczucia! Skrywał je bardzo głęboko, ale to przecież nie pierwszy raz, kiedy zauważył, że czarnoksiężnik uparcie tkwi za grubym murem, którym odgrodził się od reszty świata. Nie mógł nic poradzić na to, że poczuł do niego sympatię. Na jego usta wpełzł niepewny uśmiech i przemówił do własnych dłoni, nie będąc w stanie jednocześnie patrzeć na swojego byłego wroga.

- Nie jesteś... nie jesteś zły – powiedział cicho, ale Voldemort usłyszał go wyraźnie. – Może nie powinieneś robić niektórych rzeczy. Na przykład zabijać. Kiedyś potępiałem cię za to.

- Ale?

Czarny Pan zwrócił błyszczące oczy na Harry'ego. Chłopiec dostrzegł w nich nadzieję i ból. Jego serce zadrżało, poczuł, że musi chronić tego mężczyznę. Po prostu musi, to jest od niego silniejsze.

- Teraz już tak nie myślę.

Jeżeli Harry uważał, że Voldemort z wilgotnymi od łez oczami jest widokiem najbardziej rozdzierającym serce, to teraz zmienił zdanie. Odrzucił wszystkie swoje uprzedzenia i całą wrogość, jaką latami żywił do czarodzieja. Nie mógł go zranić jeszcze bardziej. Nie teraz, kiedy wreszcie zdecydował się przed kimś otworzyć.

- Ja... – przyznanie się do własnych uczuć wcale nie było łatwe. – Ja nawet... rozumiem – wyszeptał, w ostatniej chwili zmieniając zdanie.

Poczuł, że się czerwieni. Nie skłamał, ale nie to zamierzał powiedzieć. Czemu te słowa nie chciały mu przejść przez gardło?

- Rozumiesz? – zapytał Voldemort, przechodząc na wężomowę.

- Czemu rozmawiamy... – zapytał Harry, zapominając, że ma unikać wzroku Czarnego Pana i podnosząc głowę.

Kiedy ich oczy spotkały się, nastolatek zapomniał, o czym mówił. Dopiero cichy śmiech dobiegający ich z korony drzewa rosnącego nieopodal przypomniał mu, gdzie się znajduje. Przez krótką chwilę myślał, że Voldemort się rozzłości, ale ku jego wielkiemu zdziwieniu, mężczyzna odpowiedział niemal normalnym tonem.

- Lepiej, żeby podsłuchała nas Nagini, niż Śmierciożercy.

- Czy to świadczy o powadze twojego wyznania? – zapytała wężyca ze swojej kryjówki.

Czarny Pan przez moment myślał nad odpowiedzią, a potem odparł:

- Tak.

- Tom? – zapytał Harry. Czuł się zbity z tropu, a jednocześnie nadzieja rosła w nim w zastraszającym tempie. Wreszcie poskładał wszystko do kupy i zrozumiał aluzje, którymi karmiła go Nagini. Czy naprawdę miał zaraz usłyszeć to, czego tak bardzo pragnął? Czemu rozum usilnie zaprzeczał przez cały tydzień?

Voldemort nie mógł powstrzymać uśmiechu, słysząc swoje imię w ustach Gryfona. Serce Harry'ego zaczęło szybciej bić i zanim pomyślał, co robi, wpadł w ramiona czarodzieja i wtulił twarz w jego szatę.

Czarny Pan poklepał go ostrożnie po plecach. Harry nie widział jego twarzy, ale przypuszczał, że Voldemort musi być w głębokim szoku.

- Harry?

Harry postanowił nigdy się nie przyznać, jakie wrażenie zrobiło na nim własne imię wypowiedziane przez Czarnego Pana. Przylgnął mocniej do niego, zaciskając dłonie na materiale i nie pozwalając mężczyźnie spojrzeć na swoje, bardzo czerwone, oblicze.

Voldemort oplótł go ramionami i schował twarz we włosy Gryfona. Siedzieli tak bardzo długo. Nie potrzebowali słów, przytulanie się mówiło samo za siebie. Cichnący szelest łusek uświadomił ich, że Nagini zostawiła ich samych.

-~v~-

-~v~-

Rozdział 10

-~v~-

Harry nie rozumiał, jak to się mogło stać. Ze złością wrzucił swoją piżamę do kufra i poszedł przynieść swoją szatę. Chciał krzyczeć, dopóki nie zedrze sobie gardła. Co zrobił nie tak?

Wtedy, w ogrodzie, myślał, że prawie wyznali sobie uczucie. Tom trzymał go w ramionach, aż zrobiło się zupełnie ciemno i dopiero, gdy nadszedł czas kolacji, czarodzieje wrócili do świata żywych. Niewiele rozmawiali. Wystarczyło, że byli razem, że wiedzieli, że drugiemu zależy.

Jednak tak szybko, jak minął ten magiczny moment i zjedli kolację wraz ze Śmierciożercami, Harry zaczął zastanawiać się, czy sobie wszystkiego nie zmyślił. Z początku Voldemort traktował go tak, jak zwykle, ale przynajmniej się do niego odzywał. Harry myślał, że może Czarny Pan nie chce, żeby jego ludzie pomyśleli, że jest słaby. W końcu tyle lat pracował na swój bezwzględny wizerunek...

Po kilku dniach Tom zaczął go unikać. Harry nie wiedział, czy zrobił coś nie tak, może powinien okazywać mu swoje uczucia na każdym kroku? Nie mógł też nigdzie znaleźć Nagini. Wyglądało na to, że wężyca wybrała się na dłuższą wyprawę, nic mu o tym nie mówiąc.

Rozejrzał się po pokoju, sprawdzając, czy niczego nie zostawił. Nieświadomie przedłużał każdą sekundę swojego pobytu w Malfoy's Manor, jak gdyby miało to w czymś pomóc. Kopnął łóżko i uderzył się boleśnie w duży palec.

Myślami wrócił do lekcji, które, jeśli było to w ogóle możliwe, stały się jeszcze bardziej wyczerpujące. Harry przypuszczał, że Voldemort chciał tak wypełnić jego czas, żeby nie miał nawet siły myśleć o rozmowie z czarnoksiężnikiem. Rzeczywiście, kiedy Gryfon wreszcie się odrobił, okazywało się, że jest już bardzo późno. Co, oczywiście, nie oznaczało, że nie próbował dopaść Toma. Chciał z nim porozmawiać, i to bardzo.

Wreszcie, po trzech długich dniach, Czarny Pan przyszedł do jego pokoju. Harry pomyślał, że mężczyzna w końcu znalazł czas dla niego. Szeroki uśmiech znikł z jego twarzy, kiedy spojrzał w poważne i znów zimne jak lód oczy. Przeczuwał, co zaraz nastąpi i nie mylił się. Voldemort oznajmił mu, że ma się spakować i wynieść z dworu jeszcze następnego dnia.

Harry stał i nie wierzył własnym uszom. Dlaczego? Pytanie nigdy nie opuściło jego ust. Nie mógł nic zrobić, tylko patrzeć, jak Czarny Pan odwraca się i wychodzi. Dopiero po długiej chwili zdał sobie sprawę, co właśnie nastąpiło, i upadł na kolana. Ukrył twarz w dłoniach, z całych sił starając się nie rozpłakać. Nikt nie przyszedł sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku.

Kiedy rano otworzył oczy, żywił jeszcze nadzieję, że wszystko było tylko złym snem. Niestety, w pokoju czekał już skrzat ze śniadaniem. Poinformował Harry'ego, że ma zjeść tutaj a potem się spakować. Kąciki oczu zapiekły Złotego Chłopca a on sam powziął postanowienie, że nie będzie płakał. Nie ma sensu wylewać łez za kogoś, kogo się nawet nie interesowało. I choć serce miał rozdarte, choć rozpadał się na kawałki ilekroć pomyślał o wyprowadzce, otworzył kufer i zaczął wrzucać do niego wszystkie swoje rzeczy, nie dbając, by poskładać ubrania czy pozamykać książki.

Kiedy nie mógł już dłużej wytrzymać w pustym pokoju, z ciężkim sercem ale i nowonarodzoną nienawiścią skierował się do głównego hallu, z którego można było się aportować. Nie spodziewał się zobaczyć na miejscu Snape'a, Lestrange'a, Malfoy'a i Notta.

Śmierciożercy nie mieli zielonego pojęcia o tym, co wydarzyło się między Gryfonem a ich panem, więc nie rozumieli, czemu Harry jest taki przybity. Nie widzieli w wyprowadzce niczego dziwnego, a nawet gdyby, to nie mieli w zwyczaju kwestionować rozkazów Voldemorta. Mimo to przyszli się z nim pożegnać. Serce chłopaka krwawiło, ale ta odrobina sympatii na moment ukoiła ból. Jednak byli jeszcze ludzie, którym choć trochę zależało.

- Do zobaczenia w Hogwarcie, Potter – powiedział Snape, uważnie obserwując nastolatka.

- Miło było cię poznać – dodał Rudolphus, ściskając Harry'emu rękę.

- Uważaj na siebie – powiedział Nott, poklepując go po ramieniu.

Harry odwrócił się do Lucjusza, który jako jedyny nie odezwał się i stał w pewnej odległości.

- Dziękuję za gościnę – powiedział cicho, nie potrafiąc zdobyć się na krztynę entuzjazmu.

- Ależ oczywiście. Weź to, na wszelki wypadek – podał mu świstoklik, który Harry natychmiast schował do kieszeni. – Hasło brzmi „Pieprzyć Zakon".

Zielonooki uśmiechnął się i skinął czarodziejom głową. Świadomy czterech par obserwujących go oczu, wyjął różdżkę i zniknął z cichym trzaskiem, maskując miejsce swojej destynacji.

- Będzie mi go brakowało – mruknął Rudolphus, nim mężczyźni rozeszli się, każdy w inną stronę.

-~v~-

Harry aportował się do lasu, w którym kilka lat wcześniej odbywały się Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Tak jak się spodziewał, miejsce było opustoszałe. Mimo, iż słońce stało wysoko na niebie, tuż przy ziemi unosiła się gęsta mgła. Wiał chłodny wiatr, szeleszcząc gałęziami drzew i świszcząc wśród pni. Złoty Chłopiec rozejrzał się po zapomnianym kawałku świata, czując się nagle bardzo samotny.

Ruszył przed siebie, starając się nie myśleć o Voldemorcie i o tym, że został wygnany. Czy to oznacza, że nie był już Śmierciożercą? Nie chcieli go dłużej po swojej stronie? Czarny Pan nie chciał mieć z nim nic wspólnego? Więc dlaczego pozwolił mu odejść, zamiast się go pozbyć? Każde pytanie pozostawało bez odpowiedzi.

Nie, nie mógł o tym myśleć. Musiał zastanowić się, co dalej. Gdzie ma się podziać? Aportował się do tego lasu, bo tak naprawdę nie miał gdzie pójść, a poprzedniej nocy, zamiast rozważyć możliwe opcje, użalał się nad sobą.

- Nienawidzę być Harrym Potterem! – krzyknął.

Odpowiedziała mu cisza i szum skrzydeł kilku wystraszonych ptaków, które zerwały się z pobliskich gałęzi. Do oczu napłynęły mu łzy i przestał widzieć, dokąd idzie. Osunął się po pniu grubej jodły i usiadł na ziemi.

Mógłby wrócić do Dumbledore'a. Zmyślić historię, jak to został porwany i przetrzymywany przez sługusów Voldemorta. Nie miał na to jednak zbyt wielkiej ochoty. Nie mógł też pokazać się w czarodziejskim świecie – zostałby rozpoznany i zaciągnięty do Ministra albo Trzmiela. Nie wiedział, co byłoby gorsze. Pomyślał o swoich przyjaciołach i o tym, co by zrobili, gdyby pojawił się na ich progu. Na pewno przyjęliby go z otwartymi ramionami, nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Lecz nie przeszkodziłoby im to w powiadomieniu Zakonu, a tego Harry nie chciał. Jedyne, co mu pozostawało, to wynajęcie pokoju w jakimś mugolskim hotelu.

Niestety i tu pojawiał się problem. Nie miał przy sobie mugolskich pieniędzy, a nie mógł też wejść ot tak do Gringotta. Potrzebował przebrania, i to dobrego. Więcej, potrzebował miejsca, w którym mógłby dojść do siebie i wyleczyć swoje biedne serce.

Naraz pomyślał o Lupinie. Mężczyzna obiecał mu pomoc i dał nawet dwukierunkowe lusterko. Wszystko bez wiedzy, a nawet przeciw woli Dumbledore'a. Czy mógł mu zaufać?

Harry wyjął z kieszeni zmniejszony kufer i jednym machnięciem różdżki przywrócił go do zwykłych rozmiarów. Zaczął w nim gorączkowo grzebać, wyrzucając połowę rzeczy na ziemię tuż obok. Wreszcie znalazł niewielkie zwierciadło i omal nie wypuścił go z rąk. Rozedrganymi wargami wymówił imię przyjaciela jego ojca. Nic się nie stało.

Przez długą minutę wpatrywał się we własne odbicie. Panika zaczęła przejmować kontrolę nad jego umysłem. Wywoływał Lupina raz za razem, ale nikt mu nie odpowiadał. Miał już zrezygnować, kiedy zielone oczy zastąpiły tak dobrze mu znane oczy wilkołaka i ujrzał w lusterku zmęczoną, pooraną przedwczesnymi zmarszczkami twarz.

- Harry? – zapytała twarz. – Nic ci nie jest? Gdzie jesteś?

- Remus... – wyszeptał Harry.

Lupin był wyraźnie zaniepokojony. Krzyknął coś do kogoś i znów spojrzał w zwierciadło.

- Harry, powiedz mi, czy wszystko w porządku?

- T-tak...

- Gdzie jesteś?

Harry'emu wydało się, że słyszy w tle głos Artura Weasley'a. Kto wie, kto jeszcze był z Remusem. Nie mógł ryzykować, zdradzając miejsce swojego pobytu.

- Harry, tak się martwiliśmy! Co się stało? – w lusterku pojawiła się twarz Molly Weasley. Gryfon przypuszczał, że źle sypiała i często płakała. Także teraz miała zaczerwienione oczy. Przeszył go nagły strach. Czy z jego bliskimi wszystko było w porządku?

- Pani Weasley... – zaczął, ale matrona mu przerwała.

- Powiedz nam, gdzie jesteś! Artur zaraz się po ciebie zjawi...

Ale Harry dłużej nie słuchał. Wrzucił lusterko z powrotem do kufra i zamknął wieko. Zostało mu tylko jedno miejsce, do którego mógł się udać. Nie miał najmniejszej ochoty tego robić, ale nie pozostawiono mu wyboru.

Bazując na szkoleniu, które otrzymał w Malfoy's Manor, zdołał zmienić swój wygląd na tyle, by zwykły przechodzień nie mógł go rozpoznać. Wydłużył włosy do ramion i zmienił ich kolor na czerwony, oczy zabarwił zaklęciem na szaro. Nie mógł tylko ukryć blizny – żadne zaklęcie na nią nie działało. Wyczarował zatem kapelusz i nasunął go mocno na czoło.

Wstał i westchnął ciężko. Skupił się na miejscu destynacji i obrócił się. Ciemność napierała na niego z każdej strony, miażdżąc go w żelaznym uścisku, ale po kilku sekundach nieprzyjemne uczucie ustąpiło i Harry znów czuł, że oddycha. Otworzył oczy i zlustrował tak dobrze mu znaną okolicę.

Podszedł do drzwi i zapukał. Po krótkiej chwili drzwi otworzył mu Vernon Dursley.

-~v~-

Bardzo łatwo udało się Harry'emu przekonać Dursley'ów, żeby pozwolili mu zostać pod numerem czwartym. Wystarczyło przypomnieć im tortury, a zgodzili się na wszystko, byle uniknąć kolejnych męczarni. Po raz pierwszy Harry docenił efekty stosowania przemocy.

Resztę wakacji spędził zamknięty – tym razem z własnej woli, w sypialni. Nie wychodził nawet na posiłki, które ciotka Petunia zostawiała mu pod drzwiami. Wiele z nich zabierała nietkniętych.

Nikt się Harrym nie interesował, z czego nastolatek niezmiernie się cieszył. Całymi dniami leżał na łóżku i rozmyślał nad swoim nędznym losem. W przerwach płakał i chował twarz w poduszce. Nigdy nie sądził, że złamane serce może tak boleć. Czuł się tak, jakby umarł ktoś bliski. „Jakbym sam umierał" – poprawił się.

Udało mu się w ten sposób dotrwać do końca sierpnia. Wieczorem Vernon pofatygował się do niego i, pomimo strachu i odrazy, jakie wzbudzał w nim Gryfon, przybrał surowy wyraz twarzy, kiedy stanął w drzwiach, nie śmiejąc wejść głębiej.

- Musimy porozmawiać, chłopcze – oznajmił najbardziej autorytatywnym tonem, na jaki mógł się zdobyć.

- O czym? – zapytał Złoty Chłopiec, nie przestając wpatrywać się w sufit.

- Jutro jest pierwszy września. Jak zamierzasz dostać się do Londynu?

Harry wreszcie przeniósł wzrok na swojego wuja.

- Nie wracam do szkoły.

Z dziwną satysfakcją obserwował, jak twarz Vernona purpurowieje. Mężczyzna otwierał i zamykał usta jak ryba.

- Jak to... musisz wrócić do szkoły – zdołał wyjąkać po dłuższej chwili.

Harry'emu znudziło się oglądanie fioletowego już ze złości wuja. Powrócił do wpatrywania się w czysty, biały sufit.

- Prawda jest taka, że nic nie muszę – odparł beznamiętnie.

- Nie możesz tu zostać! Jesteś darmozjadem, w dodatku niebezpiecznym!

- Zmuś mnie – powiedział Harry spokojnie, a w jego dłoni pojawiła się różdżka.

Vernon zrozumiał, że to koniec rozmowy. Czarodziej był górą nad nim i zawsze dostawał to, czego chciał. Mężczyzna nie miał żadnych argumentów. „Ostatecznie i tak nie wychyla nosa z tego pokoju" – pocieszył się w myślach, nim wrócił do salonu, oznajmić Petunii, że dziwoląg zostaje na dłużej.

Tymczasem Gryfon odwrócił się na bok i niewidzącym wzrokiem wyjrzał przez okno. Powrót do Hogwartu był ostatnią rzeczą, którą zamierzał zrobić. Prawdę mówiąc, nie miał ochoty na nic, nawet na spotkanie z przyjaciółmi. Czuł się samotny i opuszczony.

Była tylko jedna istota, z którą chciałby porozmawiać, ale wężyca była daleko. Lecz odkąd pomyślał o niej, pragnienie nie dawało mu spokoju i w końcu, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, usiadł, chwycił różdżkę i mocno się skoncentrował. Po chwili w nogach łóżka pojawił się olbrzymi, mieniący wszystkimi odcieniami zieleni, gad.

Nagini zasyczała wściekle, spoglądając na Harry'ego.

- Polowałam!

- Przepraszam – wysyczał cicho chłopiec i wężyca przyjrzała mu się lepiej.

Harry był niezdrowo blady i miał podkrążone oczy. Schudł, odkąd ostatnio go widziała. Włosy sterczały mu we wszystkie strony, jakby nie widziały szamponu od tygodni. Na policzkach pozostały głębokie bruzdy po niezliczonych łzach, białka oczu miał przekrwione od płaczu i bezsenności.

- Zielonooki? – zapytała z troską, zapominając o wściekłości.

Harry uśmiechnął się krótko w odpowiedzi. Pozwolił, by Nagini oplotła się wokół niego, nim przemówił:

- Nie chciałem sprawić ci kłopotu. Ja... potrzebuję z kimś porozmawiać – dokończył niepewnie.

- To ja przepraszam, że się z tobą nie pożegnałam. Tom odesłał mnie do rodzinnego dworu, zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje.

Harry wziął głęboki oddech, słysząc imię ukochanego, co nie uszło uwagi wężycy.

- Nadal nie pozbierałeś się po tym, co ci zrobił.

Chłopiec pokręcił głową, nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu.

- Zależy ci na nim... – syknęła Nagini, bardziej do siebie niż do Gryfona.

Świeże łzy zaczęły cieknąć po policzkach czarodzieja i kapać na jego koszulkę i pościel. Wyglądał w tej chwili tak żałośnie, że Nagini nie mogła mu nie pomóc. Zacieśniła splot, przytulając Harry'ego mocniej i wysyczała mu wprost do ucha:

- To minie.

Gryfon pokręcił głową.

- Nie mogę przestać o nim myśleć. To boli.

- Znajdziesz kogoś innego, kogo pokochasz równie mocno – pocieszyła go wężyca.

- A co, jeśli nie chcę nikogo innego?

- Teraz nie chcesz. Ale za jakiś czas, powiedzmy, za pół roku...

Harry rozważał w milczeniu słowa Nagini. Łzy nie przestawały wypływać z jego zmęczonych i zapuchniętych oczu.

- Nie wracam do Hogwartu – powiedział nagle. – Nie chcę mieć nic wspólnego ze światem czarodziejów.

- Gdzie się podziejesz, Zielonooki?

- Zostanę tutaj – odparł Harry.

Nagini rozejrzała się po niewielkiej sypialni.

- Tak po prostu? W ogóle, gdzie jesteśmy?

- W domu mojego wujostwa – westchnął Harry. – Są mugolami, nie mają nade mną żadnej przewagi. Nie wyrzucą mnie, wciąż pamiętają tortury.

Zamilkli, każde pogrążone we własnych myślach. Harry pragnął mieć przyjaciela, kogoś, kto go wysłucha i stanie po jego stronie. Zawsze. Kogoś, na kim mógłby polegać. Teraz nie miał nikogo – prędzej czy później wszyscy się od niego odwracali. Nie miał wątpliwości, że Ron i Hermiona znienawidzą go, gdy się dowiedzą, co robił przez większość wakacji.

- Czy to znaczy, że nie jestem już jednym z was? – zapytał, wyrywając Nagini z zamyślenia. – No wiesz... Śmierciożercą – dodał, widząc zagubione spojrzenie wężycy.

- Nigdy nim nie byłeś – odparła. – Jednak po ciemnej stronie zostaje się już do końca.

Harry kiwnął głową. Spodziewał się tego. Voldemort go nie chciał, tyle lat próbował go zabić i wreszcie, kiedy Złoty Chłopiec życzył sobie czegoś zupełnie innego, czarodziej zostawił go w spokoju. Gryfon wolałby umrzeć, niż żyć w ten sposób.

- Dlaczego mnie nie zabił? – zdołał zmusić się do zadania pytania, które gnębiło go od samego początku. – Skoro mnie nie chce, czemu nie pozbył się mnie?

Nagini ostrożnie dobierała słowa, chcąc zostać w pełni zrozumiana.

- Zależy mu na tobie. Chociaż zrobił to, co zrobił... Wciąż się troszczy.

- Troszczy? – brwi Harry'ego powędrowały wysoko pod sufit.

Wężyca przytaknęła.

- Nie masz pojęcia. Tylko jest zbyt głupi, żeby przyznać się do błędu.

Harry wpatrywał się w Nagini z niedowierzaniem.

- Chcesz go odzyskać, Zielonooki? – spytała przebiegle, uśmiechając się szeroko.

-~v~-

-~v~-

Rozdział 11

-~v~-

Harry stał w umówionym miejscu i patrzył na Lucjusza Malfoy'a. Było już ciemno i zbliżała się godzina prawdy. Wóz albo przewóz – pomyślał Gryfon i kiwnął mężczyźnie głową.

To był pierwszy raz od dwóch tygodni, kiedy Harry wychylił głowę z domu. Czuł się trochę niezręcznie, po za tym zżerał go stres, ale na zewnątrz sprawiał wrażenie idealnie opanowanego. Lada chwila w parku mieli pojawić się Dudley i jego banda. Wiedział, że w grupie jego kuzyn czuje się bezkarny, a i nie omieszkał go wcześniej podjudzić. Teraz czekał i miał nadzieję, że Nagini miała rację.

- Tam jest!

Grupa wielkich chłopaków zatrzymała się przy bramie parku i zaczęli szeptać coś między sobą. Harry zacisnął powieki i modlił się w duchu, żeby wszystko się udało. Żeby nie zdążyli go mocno zranić, zanim przyjdzie ratunek. Udawał, że nie słyszy zbliżających się napastników. Odwrócił się do nich tyłem i zaczął powoli oddalać się w przeciwnym kierunku.

- Ej ty, dziwolągu!

Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Dydley'em i Piersem Polkissem. Reszta stała za nimi i pilnowała, czy nie zbliża się przypadkowy przechodzień. Wszyscy byli więksi i silniejsi od Harry'ego. Jego kuzyn rozprostował palce, aż strzeliły mu kości w stawach. Brunet przełknął ślinę.

- I co, teraz już nie jesteś taki pewny siebie – wysyczał Piers, napinając mięśnie.

- Powinniśmy dać mu nauczkę, co nie, Wielki De?

Na twarzy Dudley'a pojawił się paskudny grymas. Harry cofnął się o krok, mentalnie przygotowując się na ból. Poprawił okulary i starał się nie patrzeć na oprawców.

- Zapomniałeś języka w gębie, pokrako?

Harry nie dał się sprowokować. Mógł się obronić. W kieszeni spodni miał różdżkę. Mógł użyć bezróżdżkowej magii. Mógł im po prostu skopać tyłki, tak, jak był szkolony przez Lucjusza. Tylko wówczas cały plan nie miałby sensu.

- Mówię do ciebie, tępaku!

Dudley pchnął go mocno w ramię. Harry zatoczył się, ale ustał. Odwrócił się, niby chcąc uciec i poczuł, jak silna dłoń zaciska się na jego koszulce i ciągnie z powrotem.

- Nie tak szybko!

Pierwszy cios dostał w żołądek. Zwinął się w pół, do ust napłynęła mu żółć. Bolało, cholernie bolało. Jednak to było nic w porównaniu z cierpieniem po wygnaniu z Malfoy's Manor. Harry był gotowy znieść o wiele więcej.

- Nie będziesz się bronił?

Tym razem, kiedy Dudley go popchnął, przewrócił się. Podniosły go silne ręce i przytrzymały tak, żeby jego kuzynowi było wygodniej go bić. Harry dobrze znał ten chwyt, jeszcze z czasów podstawówki. Zamknął oczy, żeby nie widzieć napastników.

Poczuł palący ból w szczęce, przed oczami pojawiły się gwiazdki. Nie minęła minuta, oberwał znowu w brzuch, aż sapnął. Potem ciosy posypały się i nawet nie wiedział, kto i gdzie go uderza. Czuł strużkę krwi spływającą z ust po brodzie. Swoje myśli skupiał na Czarnym Panu i to dawało mu siłę, żeby wytrwać.

Gdy już niewiele brakowało, żeby stracił przytomność, usłyszał jakieś hałasy. Otworzył oczy w sam raz, żeby zobaczyć, jak postacie w czarnych pelerynach rzucają klątwy prosto w bandę Dydley'a. Mugole jeden po drugim osuwali się na ziemię, oszołomieni bądź porażeni. Harry stał samotnie pośród nieprzytomnych wyrostków. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby nie przytrzymał go jeden ze Śmierciożerców.

Nikt się nie odezwał. Voldemort, łopocząc czarną szatą, zbliżył się do Harry'ego. Jego czerwone oczy płonęły złością, przerażające i zarazem tak chłopakowi drogie.

- Czemu się nie broniłeś? – warknął wściekły czarnoksiężnik.

Serce Harry'ego zamarło. Tak jak przewidziała Nagini, Czarny Pan przybył mu na ratunek. Nie chciał, żeby coś mu się stało. Czy jednak teraz, gdy był bezpieczny, znowu się od niego odwróci?

- Mogłeś umrzeć! – Voldemort pchnął Harry'ego w sam środek klatki piersiowej. – Co by się stało, gdybym nie dowiedział się o napaści?

Harry z trudem odwrócił wzrok. Było mu głupio, ale z drugiej strony zrobiłby to jeszcze raz, byle zobaczyć ukochaną twarz.

- Nie mogłem uwierzyć, że nie walczysz z nimi!

Zimna dłoń chwyciła go za podbródek i uniosła twarz do góry, zmuszając Harry'ego do spojrzenia w wypełnione furią oczy.

- Dlaczego? – Voldemort powtórzył pytanie.

- Nie zależało mi – wyszeptał Harry, tonąc w morzu czerwieni.

Dostrzegł szok w obliczu Czarnego Pana. Zamknął oczy, żeby zatrzymać ten moment jak najdłużej w pamięci. Tom przyszedł mu na ratunek. Szanse, że znowu go zobaczy, są marne...

Nagle poczuł łagodny dotyk na swojej skórze. Ktoś delikatnie ścierał mu krew z brody, a potem przygarnął go do siebie i przytulił, starając się nie sprawić chłopakowi bólu. Harry otworzył oczy. Widział tylko czarny materiał, ale kiedy spojrzał w górę, zobaczył bladą skórę Lorda Voldemorta. Czarodziej przymykał powieki. Nozdrza miał rozedrgane.

- Cooo...?

- Nic ci nie jest?

Harry pokręcił głową, ale i tak mu nie uwierzyli. Snape wmusił w niego paskudnie smakujący eliksir, ktoś inny zbadał go magicznie.

- Żadnych poważnych zranień – poinformował Czarnego Pana.

- Nigdy więcej nie rób takich głupstw – powiedział Voldemort zaskakująco łagodnie, spoglądając z ukosa na Harry'ego. – Wracamy – zwrócił się do Śmierciożerców.

Mężczyźni zaczęli się oddalać. Harry był zagubiony. Z tego, co zrozumiał, Tom troszczył się o niego. Więc dlaczego mu to robił? Czemu znowu go zostawiał? Zacisnął dłonie w pięści. Nie mógł patrzeć, jak oddala się osoba, którą kocha.

- Myślisz, że to wszystko załatwi? – krzyknął.

Voldemort zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Zdawał się nie zauważać czekających na niego Śmierciożerców. Wpatrywał się w intensywnie zielone oczy wypełnione łzami. Harry oddychał ciężko i czekał na wyrok.

- Rozejść się – rozkazał cichym głosem Czarny Pan.

Zakapturzone postacie w mgnieniu oka znikły, pozostawiając dwóch czarodziejów samych. Harry nadal stał w miejscu. Nogi nie chciały go słuchać i trwały uparcie bez ruchu, choć serce wyrywało się z piersi do starszego mężczyzny.

Voldemort powoli zbliżył się do nastolatka. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Gryfon zwiesił smętnie głowę.

- Czemu płaczesz? – spytał Voldemort, ujmując twarz Harry'ego w obie dłonie i delikatnie ścierając łzy z jego policzków.

- Ja...

Zielonooki nie zdołał dokończyć myśli. Czarny Pan przyciągnął go do siebie i mocno objął, chowając twarz we włosach Gryfona.

- Przepraszam – wyszeptał. – To jest trudniejsze, niż myślałem.

-~v~-

Malfoy's Manor była pogrążona w głębokim śnie, kiedy dwie pijane osoby przekroczyły bramę dworu. Niższa z nich, nastoletni chłopiec o czarnych włosach i intensywnie zielonych oczach, z trudem stawiała kolejne kroki. Wyższy czarodziej, jakże do niego podobny, przytrzymywał go troskliwie, choć sam miał problemy z utrzymaniem równowagi.

- Nagini! – zasyczał Harry, chichocząc.

- Dlaczego wołasz mojego węża? – oburzył się Voldemort.

- Bo potrafię?

Gryfon potknął się i byłby upadł, gdyby Czarny Pan nie chwycił go w pasie. Przyciągnął chłopaka do siebie i spoglądając wprost w oczy koloru Avady, warknął:

- Ten wąż jest mój, Potter!

- Myślałem, że Nagini jest wężycą.

Voldemort zaklął pod nosem.

Kłócili się w podobny sposób aż do drzwi dworu, gdzie spotkali zaspanego Malfoy'a, ubranego w piżamę i ze szlafmycą na głowie. Blondyn zlustrował ich jednym spojrzeniem. Wyraz twarzy miał nieprzenikniony, ale w jego oczach pogarda walczyła z rozbawieniem.

- Tak się wydzieracie, że obudziliście wszystkich we dworze – powiedział z dezaprobatą.

- Lucjuszu – Czarny Pan pomachał mężczyźnie palcem tuż przed nosem. – Gdybym chciał, mógłbym ich budzić co dziesięć minut. Każdej nocy.

Malfoy pominął uwagę milczeniem. Przywołał skrzata domowego i najuprzejmiej, jak tylko potrafił w tej niecodziennej sytuacji, powiedział:

- Przygotuj dla nich pokój – po czym dodał tak, żeby tylko skrzat go usłyszał: - Upewnij się, że zaklęcia wyciszające działają.

Skrzat skłonił się nisko i stanął przed podchmielonymi czarodziejami, starając się zwrócić na siebie uwagę. Lucjusz tylko przewrócił oczami i odszedł, zostawiając wszystko w rękach sługi.

-~v~-

Harry nie pamiętał, jak znalazł się w sporej sypialni z wygodnym, szerokim łożem otoczonym zielonymi zasłonami. Tonął w miękkim materacu, pośród zmierzwionej, atłasowej pościeli, która przyjemnie chłodziła jego rozpaloną skórę.

Nagle usiadł i rozejrzał się dookoła. Dlaczego był nagi? I co się stało po tym, jak z Voldemortem weszli do pierwszego pubu, jaki napotkali? Zaczął macać wokół siebie w poszukiwaniu okularów, ale nie było ich w zasięgu ręki. Odwrócił się i spojrzał rozpaczliwie na drugą połowę łóżka. Widział tylko niewyraźne, zamazane plamy. Jak miał rozpoznać te przeklęte okulary?

Talię Harry'ego oplotły silne ręce a czyjś podbródek opadł się o jego ramię.

- Czego szukasz? – wysyczał Czarny Pan.

Harry jęknął i ukrył twarz w dłoniach. A jednak to, czego tak się obawiał...

Do jego umysłu zaczęły napływać dźwięki i obrazy, co niewątpliwie było zasługą Voldemorta i osobliwej więzi, jaka ich łączyła.

- Winkey zaprowadzi panów do ich pokoju – zaskrzeczał mały, zielony skrzat.

Harry zamrugał i obejrzał się na Voldemorta.

- Skrzat?

- Co w tym dziwnego?

- Myślałem, że Zgredek był jedynym...

Czarny Pan zamrugał.

- Jeśli panowie pozwolą... – usiłowała zwrócić na siebie uwagę Winkey, ale czarodzieje zdawali się zapomnieć o jej istnieniu, pogrążeni w rozmowie.

- Zgredek?

- No tak, pięć lat temu uwolniłem go.

- Uwolniłeś? – Voldemort przeszedł na mowę wężów. – Nie można uwolnić skrzata, który do ciebie nie należy.

- Zapomniałeś, że jestem Harrym Cholernym Potterem.

- To wszystko wyjaśnia.

Złoty Chłopiec zachichotał i zatoczył się na ścianę, co spowodowało nagły wybuch śmiechu Czarnego Pana.

- Paniczu Riddle, paniczu Potter... – spróbowała znów Winkey, bez powodzenia.

- Hik! Malfoy nas jutro obedrze ze skóry!

- Zamierzasz pozbawić go kolejnego skrzata? – zapytał z rozbawieniem Voldemort.

- Nie rozumiem, co do mnie mówisz – Harry wystawił język.

- Potter, przecież znasz angielski!

- Nadal nie rozumiem!

Czarny Pan rozzłościł się i przytrzymał Gryfona przy ścianie. Jego czerwone oczy błyszczały groźnie spod nastroszonych brwi.

- Jeszcze raz mi się sprzeciwisz...

Harry zamrugał.

- Sam mnie uczyłeś, że wolisz, kiedy jestem niepokorny – odparł.

- Masz rację, uczyłem cię.

Czarny Pan puścił chłopaka i odsunął się o krok, ale nastolatek w mgnieniu oka przebył dzielący ich dystans.

- Jesteś niesamowicie seksowny, kiedy tak syczysz – wyszeptał do ucha Voldemortowi.

- Skrzacie! Gdzie jest nasz pokój?

Winkey wyczuła swoją szansę i natychmiast pojawiła się przed dwoma czarodziejami.

- Proszę za mną, sir!

Czarny Pan objął Harry'ego jednym ramieniem i, mocno trzymając, poprowadził za skrzatką.

- Pospiesz się!

Winkey wzdrygnęła się, słysząc tak nieprzyjazny ton, ale posłusznie przyspieszyła.

- Jesteśmy na miejscu – zaszczebiotała, uchylając przed czarodziejami jedne z wielu drzwi.

- Na co masz ochotę, mój drogi Harry? – spytał Voldemort, owiewając ciepłym oddechem policzek nastolatka.

Harry zadrżał, słysząc swoje imię w wężomowie. Odwrócił się do starszego czarodzieja i nim zdążył o czymkolwiek pomyśleć, wpił się w jego usta. Czarny Pan zaśmiał się cicho.

- To chyba mówi samo za siebie.

Długie, blade palce przebiegły po plecach Harry'ego i zatopiły się w czarnych włosach. Usta Gryfona rozchyliły się, pozwalając językowi Voldemorta penetrować swoje wnętrze. Przesuwał się powoli po wargach i dziąsłach, drażnił podniebienie. Po chwili dołączył do niego także język zielonookiego.

Ich oddechy przyspieszyły, dłonie gorączkowo rozpinały guziki i zamki. Nim dotarli do łóżka, pozbawili się każdej części garderoby.

- Zróbmy to – wysyczał Harry, napierając całym sobą na smukłe ciało czarnoksiężnika.

- Co tylko zechcesz – odpowiedział Voldemort, popychając chłopaka na łóżko i chwytając za stwardniały już sutek.

Harry jęknął prosto w usta starszego czarodzieja. Czarny Pan uśmiechnął się z zadowoleniem, nie przestając drażnić wrażliwego miejsca. Drugą ręką przesunął po brzuchu Gryfona w dół, aż do dumnie sterczącej erekcji, którą zamknął w uścisku, wywołując głośne sapnięcie.

- Pragniesz mnie? – zapytał Czarny Pan, muskając główkę penisa kciukiem.

- Taakkk...

Voldemort przesunął dłonią w górę i w dół, z satysfakcją obserwując wijącego się pod nim nastolatka.

- Jak bardzo mnie pragniesz, Harry?

- Bardzo... – wysapał Gryfon pomiędzy dwoma jękami.

Czarodziej wyznaczył pocałunkami ścieżkę od ust zielonookiego, przez szyję i ramiona aż do sutka, którego zaczął ssać i przygryzać, nie przestając bawić się członkiem Harry'ego. Kiedy jęki Złotego Chłopca stały się ochrypłe, Voldemort rozsunął jego nogi na boki i rozchylił pośladki. Westchnął, widząc ciasne wejście. Zaklęciem nawilżył swoje palce i wsunął jeden z nich w Harry'ego. Zaczął nim poruszać, powoli rozciągając mięśnie.

- Ohh...

Voldemort uśmiechnął się. Dołączył drugi palec a po chwili trzeci, przygotowując Gryfona.

- Pieprz mnie – rozkazał Harry, otwierając oczy i spoglądając wprost w czerwone tęczówki.

Voldemort nie potrzebował większej zachęty. Ustawił się na przeciwko wejścia i powoli, pamiętając o potrzebach chłopaka, wsunął się w niego cały. W oczach Harry'ego pojawiła się odrobina bólu, ale nastolatek skinął głową, dając mężczyźnie przyzwolenie. Czarny Pan zaczął się poruszać, oddychając ciężko i ocierając się o erekcję Harry'ego.

- Jak mam na imię? – spytał, kiedy czuł, że jest bliski spełnienia.

Harry jęknął w odpowiedzi. Voldemort chwycił jego męskość i zamknął w ciasnym uścisku.

- Jak mam na imię – powtórzył, zaczynając przesuwać dłoń w górę i w dół.

- Tom – wysapał Harry.

Przy kolejnym pchnięciu Voldemort trafił w prostatę i Harry stracił na chwilę kontakt z rzeczywistością.

- Tom...

Chwilę później poczuł na swoich ustach nacisk. Czarny Pan wpił się w niego łapczywie, racząc brutalnym pocałunkiem. Gryfon czuł, że się rozpływa pod wpływem dotyku czarodzieja.

- Toooooom! – krzyknął Harry, dochodząc.

Voldemort sapnął, kiedy chłopiec spiął mięśnie i kilka sekund później sam doszedł. Opadł na łóżko tuż obok Złotego Chłopca. Długo leżeli bez ruchu, uspokajając oddechy.

W końcu Tom odzyskał na tyle sił, by posłużyć się bezróżdżkową magią i rzucić zaklęcie czyszczące. Zanim skończył, Harry już spał, przytulony do niego.

- Nieeee – jęknął Harry, gdy wizja się skończyła.

- Taakk – wyszeptał Voldemort, kąsając płatek ucha Gryfona.

Dłonie Toma błądziły po nagiej piersi Harry'ego, „przypadkiem" zawadzając o sterczące sutki i ześlizgując się coraz niżej, powodując, że Gryfonowi zaczynało się robić gorąco.

- Przestań – zdołał wykrztusić i wyrwał się z uścisku mężczyzny.

Zagarnął kołdrę tak, żeby zasłonić swoją intymną strefę i spojrzał na plamę, która miała być Voldemortem.

- Harry, już za późno... Pamiętasz, jak wołałeś „Pieprz mnie"?

Na twarz Gryfona wpełzł szkarłatny rumieniec. Czuł jednocześnie ogromny wstyd, ale też był szczęśliwy, choć nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy.

- C-co teraz? – zapytał, kiedy dotarło do niego, że Czarny Pan nie odezwie się pierwszy.

- Będziemy robić to częściej – odparł zwyczajnie Voldemort, wkładając Harry'emu w ręce okulary. – Seks bez zobowiązań to wspaniały układ.

-~v~-

-~v~-

-~v~-

Rozdział 12

-~v~-

- Harry! – zawołał Rudolphus Lestrange, gdy ten rankiem wszedł do jadalni i zastał nastolatka siedzącego przy stole.

Śmierciożerca zrobił kilka prędkich kroków w stronę Gryfona, ale później opamiętał się i zajął swoje zwykłe miejsce. Zerkał ukradkiem na Harry'ego i uśmiechał się, kiedy myślał, że tego nie widzi.

- Potter – Snape kiwnął Harry'emu głową, nim także usiadł przy stole.

Kolejni mężczyźni również pozdrawiali go, sprawiając wrażenie ucieszonych, że znów go widzą. Coś podobnego! Chłopiec, Który Przeżył podbija serca Ciemnej Strony...

Tego dnia posiłek przebiegał w wyjątkowo wesołej atmosferze. Wszyscy śmiali się i żartowali, podczas gdy Harry robił dobrą minę do złej gry. Na zewnątrz dostosowywał się do nastroju towarzyszy, w środku walczył, by utrzymać emocje na wodzy.

Seks bez zobowiązań to wspaniały układ..."

Jak Voldemort mógł powiedzieć coś równie idiotycznego? Czy on, Harry, naprawdę nic dla niego nie znaczy? I czemu jeszcze nie ma go na śniadaniu?

W tej chwili otworzyły się drzwi i stanął w nich Czarny Pan. Śmierciożercy przerwali rozmowy, by skinąć głowami wielkiemu czarnoksiężnikowi. Harry udawał, że go nie zauważył, beznamiętnie grzebiąc widelcem w jajecznicy.

Tymczasem Voldemort podszedł do wolnego miejsca u szczytu stołu. Dopiero powietrze wciągane ze świstem do płuc sprawiło, że Harry podniósł głowę. Zobaczył Toma nakładającego sobie jedzenie, ale to nie mogło wywołać przerażenia wśród dorosłych mężczyzn. Rozejrzał się uważnie dookoła, ale Śmierciożercy skupili się na swoich talerzach.

- Witaj, Zielonooki – doszedł go szept spod stołu i poczuł, jak giętkie ciało owija się wokół jego kostek.

- Nagini – wysyczał, wyraźnie uradowany.

Śmierciożercy obrzucili go obojętnymi spojrzeniami, ale Gryfon dobrze wiedział, jak rozmowy z wężami denerwują ludzi. Otwierał już usta, żeby powiedzieć o tym wężycy, ale w tym momencie Voldemort zabrał głos.

- Po śniadaniu oczekuję Severusa, Lucjusza i Rudolphusa w salonie. Harry, ty też przyjdź.

Wymienieni skinęli głowami. Harry spojrzał pytająco na Nagini, ale ta tylko wystawiła rozdwojony język, po czym położyła łeb na kolanach człowieka. Śmierciożercy, którzy skończyli już jeść, po cichu opuszczali pomieszczenie i zostawało ich przy stole coraz mniej. Panująca cisza ciążyła Harry'emu, jednak nie mógł znaleźć tematu, który chciałby poruszyć. Z pomocą przyszedł mu Lucjusz, który skinął na niego ręką.

- Zobaczymy się później – powiedział Nagini i pospieszył za Malfoy'em.

- Czy coś się wczoraj stało? – zapytał go blondyn, kiedy znaleźli się już na korytarzu.

Na twarz Harry'ego wpełzł rumieniec, upewniając mężczyznę w przypuszczeniach.

- Nic, co mogłoby rozzłościć Voldemorta – wydukał chłopiec.

- Pytałem o ciebie. Jesteś taki małomówny dzisiaj...

Harry wytrzeszczył oczy. Nie mógł uwierzyć w to, że głowa rodu Malfoy'ów martwi się o niego, Gryfona...

- Co to za spotkanie? – zapytał Harry, chcąc zmienić temat.

- Szczerze, nie mam pojęcia.

W salonie czekali już Rudolphus i Snape. Zaczęli wypytywać Złotego Chłopca, co działo się przez ostatnie dwa tygodnie, i czy nie potrzebował pomocy. Wydawali się przyjaźni i przejmowali się wszystkim, o czym Harry im opowiadał.

- Niech tylko dopadnę tych mugoli... – warknął Snape, zaciskając groźnie pięści.

- Co im zrobisz, Severusie? – zapytał chłodny głos od drzwi.

Odwrócili się i stanęli twarzą w twarz z Voldemortem. Z wściekłym, mrużącym czerwone jak rubiny oczy, Czarnym Panem.

- Tom, zachowuj się.

Voldemort warknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi i usiadł w jednym z foteli stojących przed kominkiem. Po chwili na jego kolana wpełzła Nagini i mrugnęła do Harry'ego.

- Zebraliśmy się tu, żeby przedyskutować powrót Pottera do Hogwartu.

- Co?

Harry postąpił krok na przód, ale powstrzymała go dłoń Rudolphusa. Śmierciożerca ścisnął jego ramię ostrzegawczo i pociągnął do tyłu.

- Uspokój się – syknął mu do ucha.

Tymczasem w Voldemorcie aż się zagotowało. Wycelował różdżkę w Lestrange'a, wciąż siedząc jedynie dlatego, że Nagini uparcie spoczywała na jego kolanach.

- Jeszcze raz... – zaczął strasznym głosem.

- Jest zazdrosny – poinformowała wesołym tonem Nagini.

- Zazdrosny? – zdziwił się Harry.

Wszystkie oczy, włącznie z rubinowymi, powędrowały do węża, i choć tylko dwie osoby w pokoju mogły zrozumieć, co zwierzę mówi, wszyscy zdawali sobie sprawę, że cokolwiek to jest, powstrzymuje Czarnego Pana przed wybuchem.

- Rudolphus złapał cię za ramię – wyjaśniła cierpliwie wężyca.

- Nie jestem zazdrosny!

- Ależ jesteś. Przestań się kłócić.

Serce Harry'ego zabiło mocniej. Jeśli Voldemort jest zazdrosny, to oznacza, że mu zależy... Nim zdążył zastanowić się nad tym, co robi, był już przy oparciu fotela i pochylał się nad bladym, przystojnym mężczyzną i całował namiętnie jego usta.

Kiedy skończyli, Harry zorientował się, że wszyscy są w głębokim szoku i unikają jego spojrzenia.

- Nie jestem zazdrosny – powtórzył raz jeszcze Voldemort, nim powrócił do ludzkiej mowy. Pocałunek poprawił mu humor. – Lucjuszu, chciałeś coś powiedzieć?

Blondwłosy mężczyzna przestał się delikatnie uśmiechać. Zmarszczył brwi, usilnie się nad czymś zastanawiając, nim wreszcie powiedział:

- Potter z pewnością nie może wrócić do poprzedniego życia. Dumbledore będzie go podejrzewał, wątpię też, by odnalazł się między starymi przyjaciółmi.

Voldemort kiwnął głową w zamyśleniu.

- Tego samego się spodziewałem.

- Ale ja nie chcę wracać... – zaczął Harry, ale przerwał mu Snape.

- Jeśli mógłbym coś zasugerować... Można by zaaranżować przeniesienie go do Slytherinu. Moglibyśmy powiedzieć, że Draco pomógł mu uciec z Malfoy's Manor. Jestem pewien, że Ślizgoni dobrze się nim zaopiekują.

Voldemort potarł dłonią brodę. W Harry'm się zagotowało.

- Czemu mnie ignorujecie? Ja nie chcę wracać do szkoły! Wolę zostać tutaj i...

- Harry, musisz wrócić, inaczej Dumbledore rozpęta prawdziwe piekło. Wybuchnie wojna, na którą jeszcze nie jesteśmy gotowi – powiedział poważnie Czarny Pan.

Harry nie dostrzegł w jego oczach kłamstwa. Zacisnął zęby i założył ręce na piersi, w ten sposób wyrażając swoje niezadowolenie.

- Dobra – powiedział. – Ale tylko ten jeden raz – zastrzegł i prędkim krokiem opuścił salon.

Mężczyźni wymienili znaczące spojrzenia i powrócili do przerwanej dyskusji.

- Przy okazji dałoby to dzieciakom wymówkę. Pokazaliby, że nie podoba im się zachowanie rodziców i zyskaliby zaufanie dyrektora...

-~v~-

- Zielonooki?

Nagini wsunęła się do pokoju, w którym ukrywał się Harry. Łuski gada zaszeleściły cicho, gdy wężyca podpełzła bliżej.

- Nienawidzę – wyszeptał Harry.

Otarł łzy spływające po policzku i uderzył pięścią w ścianę. W tej chwili wydawał się straszny i nieokiełznany, niczym żywioł szalejący pod wpływem burzy uczuć.

- Czego nienawidzisz? – chciała wiedzieć Nagini.

- Wszystkiego. Życia. Dumbledore'a. Jego...

Wężyca milczała, czekając na dalszy ruch Gryfona. Wiedziała, że czasami sama obecność wystarczy. Że czasami cisza jest lepsza niż najpiękniejsze słowa. Nie przeliczyła się.

- Jak on może! – wybuchnął Harry. – Każe mi wracać do Dumbledore'a i dalej odgrywać rolę Złotego Chłopca! Każe mi zmierzyć się z przyjaciółmi i wrogami, a ja nie jestem gotowy!

Nagini cierpliwie czekała na prawdziwy powód rozgoryczenia nastolatka.

- Czy wie, że kiedy tam wrócę, nie będziemy mogli się widywać? – zapytał, utkwiwszy w wężycy intensywne spojrzenie.

- W końcu się stęskni i znajdzie sposób, żebyś go odwiedził – odparła po dłuższej chwili.

- Skąd...

- Znam Toma. Kiedy czegoś chce, nikt go nie powstrzyma.

Nagini wysunęła swój długi język i pomachała nim zawadiacko przed nosem Gryfona.

- Może...

- Trochę wiary w siebie, Zielonooki.

Harry obdarzył wężycę bladym uśmiechem. Oczy nie błyszczały już niebezpiecznie – wręcz przeciwnie, zdawały się spokojne niczym morze w bezwietrzny dzień. Co ja bym zrobił, gdyby nie Nagini...?

- Nie powinnam tego mówić, ale szkoda mi ciebie, więc...

Harry nastawił uszu. Po raz pierwszy Nagini zdradzała mu sekret.

- Tom nie zostawi cię samego.

Złoty Chłopiec ze wstrzymanym oddechem czekał na ciąg dalszy, który jednak nie nastąpił.

- I?

- Co „i"?

- Nie zostawi mnie samego i... – Harry spojrzał wyczekująco na węża.

- Nie ma żadnego „i". Niedługo sam się przekonasz – syknęła Nagini.

- Powiedz.

- Nie.

- Proooszę.

- Nie zmuszaj mnie, żebym wyszła.

- Aż tak lubisz moje towarzystwo?

- Potter...

- Ha! Więc wiesz, jak się nazywam!

- Sam tego chciałeś – prychnęła wężyca.

Harry siedział i obserwował, jak cienki ogon znika pomiędzy drzwiami a framugą. Co takiego Nagini miała na myśli? Miał się bać, czy cieszyć?

-~v~-

Kiedy Voldemort wślizgnął się do sypialni, Harry leżał już w łóżku i obserwował przez spore okno kołyszące się na wietrze drzewa.

- Wszystko już postanowione – powiedział Czarny Pan, zrzucając z siebie szatę. Gdy jednak Harry nie odezwał się, zmarszczył brwi i mówił dalej. – Jutro w nocy wrócisz do Hogwartu.

Znów żadnego odzewu. Voldemort kontynuował rozbieranie się, podczas gdy Harry ignorował jego obecność, skutecznie zbijając z tropu starszego czarodzieja.

- Nie chcesz poznać szczegółów? – spytał w końcu Czarny Pan.

- Dowiem się w swoim czasie – odparł chłopiec obojętnym tonem.

Voldemort zbliżył się do Gryfona. Był w samych bokserkach a oczy płonęły żądzą. Nie zraziło go ani chłodne zachowanie Harry'ego, ani beznamiętne spojrzenie, jakim ten go obdarzył.

- Myślałem, że nauczyłem cię – wyszeptał z pasją czarnoksiężnik – że możesz brać to, co chcesz.

- Nie chcę wiedzieć. Nie teraz.

Harry uniósł się na poduszkach i spojrzał wyzywająco na Voldemorta. Czuł, że się sprzedaje, ale w tej chwili nie liczyło się nic po za nim. Może dla Czarnego Pana był tylko przedmiotem, nic nie wartą zabawką, ale seks był jedyną rzeczą, która zbliżała ich do siebie, a tego Harry pragnął ponad wszystko. Znaleźć się w ramionach ukochanego. Być może po raz ostatni przed długą rozłąką...

-~v~-

-~v~-

-~v~-

Rozdział 13

-~v~-

Harry siedział w salonie Malfoy's Manor i czekał, aż Lucjusz ustali wszystkie szczegóły planu ze swoim synem. Dopiero wówczas mieli wrócić do zamku. On sam nic nie musiał wiedzieć. Wystarczy, jeśli powie, że był przetrzymywany w lochu i o niczym nie ma pojęcia, bo kiedy Draco go znalazł, był nieprzytomny. Wymówka idealna.

Denerwował się. Przez ostatni miesiąc tyle się stało, tyle się zmieniło... On się zmienił i nie do końca podobała mu się ta zmiana. Wiedział, że powrót do Hogwartu niczego nie naprawi. Już w zeszłym roku odsunął się od przyjaciół, o wakacjach nie wspominając. Oczywiście nadal ich lubił, no, może z wyjątkiem momentami irytującego Ronalda, ale przepaść pomiędzy nimi była zbyt duża. Zaprzyjaźnił się za to ze Śmierciożercami, prawdopodobnie zaprzyjaźni się również z jego dziećmi. Nie, żeby tego nie chciał, ale był świadom plotek, jakie rozejdą się po szkole. Z kolei Lupinowi nie ufał. Nie po tym, jak ten się zachował, gdy Harry próbował skontaktować się z nim przez dwukierunkowe lusterko.

Było jeszcze gorzej. Zakochał się w Voldemorcie! Bezsensowne uczucie sprawiło, że stał się utrzymankiem... zwykłą szmatą. Skrzywił się na samą myśl o tym. Wiedział, że nic na to nie poradzi. Serce rozrywało mu się na myśl, że nie zobaczy Czarnego Pana w najbliższym czasie. To była tortura, jakiej dotąd jeszcze nie przeżył, a przecież doświadczył wielu okropieństw.

Mimo wszystko cieszył się, że wróci pod opiekę Dumbledore'a. Może nienawidził faceta, ale resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że Voldemort nie będzie mógł się z nim widywać. Smuciło go to ale i jednocześnie chciał uciec od niezobowiązującego seksu. Oto była jego szansa.

Z tego wszystkiego rozbolał go brzuch i zebrało mu się na wymioty. Co się stało z tym odważnym, zuchwałym nastolatkiem, który nawrzeszczał na Śmierciożerców, żeby zabrali go przed oblicze swojego pana? Co się stało z tym, który dla dobra przyjaciół postanowił stanąć po stronie największego czarnoksiężnika? Nie tylko stał się egoistą, ale i tchórzem. Płynie z prądem, poddaje się cudzej woli... Ale jak o tym myślał, uświadomił sobie, że przecież zawsze tak było. Manipulowany przez Dumbledore'a. Pomiatany przez Dursley'ów. Inni zawsze mówili mu, co ma robić, co jest dobre a co złe.

Cholera, jestem czynnikiem decydującym w tej wojnie! Nawet, jeśli mi się to nie podoba... Powinni zabiegać o moje poparcie, a nie brać go za pewnik, jak stary Trzmiel!

Uczepiwszy się tej myśli, Harry obiecał sobie, że stanie się trzecią siłą. Skrył smutek w głębi serca, pozwalając złości wypłynąć na powierzchnię. Zagra w ich grę. Nie jest już słabym pionkiem, stał się potężną figurą, z którą trzeba się liczyć. Może zniszczyć zarówno Ciemną, jak i Jasną stronę. Od tej chwili będzie robił to, co sam zdecyduje. Zakochany czy nie, nawet jeśli miałby umrzeć z żalu.

Zacisnął dłonie w pięści i wziął kilka głębokich oddechów. Kiedy drzwi do salonu otworzyły się i do pokoju wszedł Draco Malfoy, Harry był gotowy.

-~v~-

-~v~-


55




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wszelki wypadek 1 5
Wszelki wypadek 4
Daeninckx Didier Na wszelki wypadek
ogolne warunki ubezpieczenia na wszelki wypadek
Daeninckx Didier Na wszelki wypadek (rtf)
Wszelki wypadek
Wszelki wypadek 2
Na wszelki wypadek Didier Daeninckx
Wszelki wypadek
Wszelki wypadek 6
wzory które można mie na wszelki wypadek , choć pewnie będą niepotrzebne
Wszelki wypadek 5
Wszelki wypadek 1
Wszelki wypadek 3
PORADY NA WSZELKI WYPADEK 2
! ! Porady na wszelki wypadek NoRestriction
Chmielewska Wszelki wypadek