Tytuł: Wszelki wypadek
Autor: robaczek
(frgt10 - nick z
bloga)
Pairing: Harry/Tom(Voldemort)
Ostrzeżenia: slash,
zły Dumbledore
Opowiadanie nie jest kanoniczne!
Rozdział 3
Harry wytrzeszczył oczy na Voldemorta. „Chcesz cukierka?" O czym ten wariat mówi?"
Czarny Pan uśmiechnął się, widząc zmieszanie i niepewność na twarzy młodego czarodzieja. Gestem nakazał Śmierciożercom usiąść, samemu chwyciwszy mocno Harry'ego za ramię i poprowadziwszy do stołu.
- Widzisz, Potter... – popchnął go na jedno z krzeseł. – Ja nie lubię Dumbledore'a. Ty, jak się okazuje, też go nie lubisz.
Harry słuchał tego w osłupieniu. Czy mu się zdawało, czy Voldemort właśnie proponował mu... współpracę?
- Nie chcesz mnie zabić? – spytał z nutą niedowierzania, przerywając wypowiedź Czarnemu Panu.
Śmierciożercy wstrzymali oddech, czekając na karę, jaką Riddle wymierzy bezczelnemu Gryfonowi, ale ten zacisnął tylko powieki i wziął głęboki oddech, a potem powiedział opanowanym głosem.
- Nie. Teraz już nie chcę.
- Teraz?
- Potter, zamknij jadaczkę! – warknął Snape, ale Voldemort pokręcił głową.
- Spokojnie, Severusie. Chłopak ma prawo zadawać pytania, a my powinniśmy udzielić odpowiedzi.
„Cooo?" – Harry nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Co rusz szczypał się w udo, żeby upewnić się, że nie śni.
- Chciałem cię zabić. Marzyłem o tym. Nienawidziłem cię – Voldemort zwrócił się do Harry'ego. – Teraz się to zmieniło. No, może nie nienawiść, ale potrafię utrzymać uczucia na wodzy.
- Dlaczego... – wyszeptał skołowany Harry.
- Jesteś symbolem, za którym pójdzie cały czarodziejski świat, Potter. To oczywiste, że chciałem cię zniszczyć, pozbyć się największego dla mnie zagrożenia. Obecnie, kiedy możesz okazać się moim... sprzymierzeńcem... co za głupotą byłoby zabijanie ciebie!
Harry analizował w ciszy słowa Czarnego Pana. Czy do tego właśnie doprowadził? Do zmiany stron, do stania się wspólnikiem Voldemorta? To oznaczałoby pogodzenie się z zabijaniem ludzi, z torturowaniem ich i niewinnych mugoli!
- Proponujesz mi zostanie twoim pionkiem – powiedział powoli, uświadamiając sobie, że zawsze, niezależnie od tego, co wybierze, będzie manipulowany.
- Owszem, zostaniesz, jak to określiłeś, pionkiem. W przeciwieństwie do Dumbledore'a, jestem z tobą szczery.
- I używasz niewybaczalnych metod perswazji.
Voldemort zaśmiał się, słysząc tak eufemistyczne określenie.
- Masz rację, Harry Potterze.
- A co z przepowiednią?
- Bzdury – warknął Voldemort. – Jak widzisz, nadal żyjemy. Nigdy tak naprawdę w nią nie wierzyłem.
- Więc czemu chciałeś mnie zabić?
- Bo stałbyś się symbolem, nadzieją... jedynym, który ma moc pokonania Czarnego Pana – odparł Riddle pobłażliwie.
Harry zamilkł, czekając na dalszy rozwój wypadków. W głowie miał zamęt. Z jednej strony szczerze nienawidził Dumbledore'a i jego metod, z drugiej kochał wielu członków Zakonu, z którym walczył Voldemort, którego z kolei nienawidził jeszcze bardziej. Jego i wszystkich Śmierciożerców. Nie mógł się zgodzić na morderstwa i porwania, ani wybaczyć tego, co Czarny Pan już zrobił.
- Możesz przyłączyć się do mnie i pokonać Dumbledore'a, albo pozostać mu wiernym i zginąć, broniąc zasad człowieka, którego nienawidzisz.
Harry wzdrygnął się, słysząc ultimatum, jakie postawił mu Voldemort. Albo przejdzie na ciemną stronę, albo umrze. Chciał żyć, bardzo chciał żyć, ale zostanie Śmierciożercą odrzucało go z równie wielką siłą, co mamiła wola przetrwania.
- Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć – powiedział, obserwując uważnie reakcję Voldemorta. Miał nadzieję, że uda mu się kupić jeszcze kilka godzin życia.
- Oczywiście – powiedział i kiwnął dłonią na Śmierciożerców.
Harry został podniesiony z krzesła i wyprowadzony z sali. Czerwone oczy odprowadziły go a potem znikły za zamkniętymi drzwiami. Harry trafił z powrotem do celi, gdzie czekały na niego już chleb z serem i szklanka wody. Nikt się nie odezwał, kiedy drzwi lochu zamknęły się bezszelestnie i Harry został sam na sam z myślami.
„Co teraz?" – pomyślał, kiedy usiadł na twardej pryczy i zaczął przeżuwać chleb. Nie miał wyboru. Znowu postawiono go przed dwiema możliwościami: własną śmiercią lub czynnym udziałem w wojnie. To chyba oczywiste, że nie chciał umierać. Co innego, gdyby to było w obronie przyjaciół, ale tak? Tym bardziej nie chciał chronić dyrektora Hogwartu. Uważał, że ten na to nie zasługiwał. Nie po tym, jak traktował go przez całe życie.
Jednak Voldemort wcale nie był lepszy. Harry wpadł z deszczu pod rynnę. Co gorsza, niezależnie od decyzji, jaką podejmie, Ciemna strona zyska przewagę. Pozbędą się jego, Złotego Chłopca, lub przekabacą na swoją stronę, pociągając pół czarodziejskiego świata wraz z Wybrańcem. Harry skrzywił się w duchu.
Teraz najważniejszą dla niego kwestią była odpowiedź na pytanie: czy pozwoli Voldemortowi manipulować sobą? Nie chciał rozważać własnej śmierci, wiedział, że to byłaby ucieczka i gdzieś w głębi ducha czuł, że gdy sprawy go przerosną... ale jeszcze nie w tej chwili.
„Okej" – myślał. – „Voldemort zabija ludzi, nienawidzi mugoli, szantażuje i używa Zaklęć Niewybaczalnych... Nie mogę tego tolerować. Nie, kiedy mam stać się przynętą i sprawić, że pójdą za mną zwykli ludzie. Śmierciożercy i ich metody..." – nie dokończył myśli, wzdrygając się.
Co tak właściwie zaproponował mu Voldemort? Życie i jego ochronę (przynajmniej w pewnym stopniu). Nie zaatakuje go ani on, ani jego słudzy, co było jedynym optymistycznym akcentem. Mógłby wreszcie odetchnąć z ulgą. Może nawet nie musiałby już wracać do Dursley'ów? Cóż, wciąż Czarny Pan go nienawidził, ale jeśli chciał jego wsparcia, musiał go traktować w miarę dobrze.
Bo dalsze wspieranie Dumbledore'a nie wchodziło w grę. Nie dość, że wciąż ograniczał Harry'ego i zmuszał go do wielu nieprzyjemnych rzeczy, to tak naprawdę cały Zakon Feniksa wydał się nastolatkowi okropnie idiotyczną organizacją. Pomijając fakt, że mieli dobre zamiary i walczyli z Ciemną stroną.
Nie chciał źle myśleć o swoich przyjaciołach, ale byli tacy zaślepieni! Czasami to, co uważali za czarną magię – lub magię na pograniczu, było użyteczne i równie nieszkodliwe, co „białe" zaklęcia czy eliksiry. Różnica polegała na tym, że tej czarnej magii używali czarnoksiężnicy i dlatego została zaklasyfikowana jako zła. No, może z wyjątkiem kilku naprawdę paskudnych zaklęć.
To jednak nie wszystko. Honor i szczerość były cechami, które członkowie Zakonu stawiali na piedestale, tymczasem Harry już dawno się nauczył, że dyplomacja i unikanie kłopotów wymaga naginania prawdy. Gdyby Zakon zechciał od czasu do czasu okłamać Ministerstwo, wyszedłby na tym o wiele lepiej, a tak poruszał się na granicy, przekraczając ją tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zmuszała do tego obrona życia, nic więc dziwnego, że byli tacy nieporadni.
Harry nie był zwolennikiem zakłamania, ale był też zdania, że każdy kłamie. Niektórzy bardziej, inni mniej. Tacy już są ludzie i trzeba się z tym pogodzić. „Nawet Dumbledore oszukuje ludzi!" – pomyślał ze złością.
No i Harry nie zgadzał się też ze wszystkimi postulatami Jasnej strony. Właściwie większość wydawała mu się śmieszna i naiwna, choć stworzona przez wielkich (przynajmniej teoretycznie) czarodziejów. Tak więc tu siły rozkładały się pół na pół.
Na niekorzyść Voldemorta przemawiał fakt, że wszyscy przyjaciele Harry'ego znajdowali się zbyt blisko Zakonu i Trzmiela. Czy miał ich stracić i znaleźć sobie nowych? Ale gdzie miał ich szukać – czy nagle Ślizgoni go zaakceptują? Szczerze w to wątpił. Może uda mu się zachować stare przyjaźnie? Na to pytanie nie znalazł odpowiedzi.
Jak również na pytanie, czy teraz będzie musiał z nimi walczyć. Może jednak śmierć byłaby dobrym rozwiązaniem?
Drzwi lochu rozsunęły się i stanął w nich Snape, przerywając Harry'emu rozmyślania. Wszedł do celi i zamknął za sobą drzwi, choć Harry i tak nie zamierzał uciekać. Nie bardzo miał dokąd pójść bez swojej różdżki.
- Potter – nauczyciel eliksirów skinął mu głową i oparł się o przeciwległą ścianę. Jego czarne oczy spoglądały na niego nienawistnie.
- Snape – odparł chłodno Harry. – Czego chcesz?
- Zapytać, jakim to cudem udało im się ciebie złapać.
Harry uniósł wysoko brwi, analizując w milczeniu słowa czarodzieja.
- Co powiedzieli Voldemortowi?
Teraz Snape wyglądał na zdziwionego, ale odpowiedział, usilnie powstrzymując się od złośliwego komentarza.
- W skrócie, że obserwowali twój dom i kiedy wyszedłeś po sprawunki, obezwładnili cię. Okazało się, że nie masz przy sobie różdżki.
- No tak, Dusrley'owie zamknęli ją z całą resztą rzeczy w komórce pod schodami – powiedział Harry beznamiętnie.
- Co się stało naprawdę?
Przez długą chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Harry pokręcił głową.
- Nie powiem ci. Gdyby chcieli, sami by to zrobili.
Pod przenikliwym spojrzeniem oblał się rumieńcem. Milczał nie dlatego, by chronić sekretu Śmierciożerców, ale dlatego, że się wstydził. Zdawał sobie sprawę, że Snape go potępi i weźmie go za ostatniego głupka. Miałby zresztą rację, jednak Harry nie miał ochoty tego wysłuchiwać.
Snape machnął różdżką i wyczarował sobie krzesło. Harry pomyślał z niechęcią, że szykuje się dłuższa rozmowa.
- Przyjmij propozycję Voldemorta. Przy najbliższej okazji Zakon...
- Nie! – krzyknął Harry. – Żadnego Zakonu! Nie powiesz im, gdzie jestem!
- Potter, próbuję cię ratować – warknął, nieźle już rozeźlony, ale i zaskoczony Snape.
- Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek ratował. Sam potrafię o siebie zadbać – odparł Harry.
- Nie bądź durniem... – zaczął Snape, ale Harry mu przerwał.
- Czemu mi pomagasz? Po czyjej jesteś stronie?
Snape umilkł na moment, oceniając chłopaka, a potem powoli, ważąc każde słowo, powiedział tak cicho, że Harry ledwo go dosłyszał:
- Moim panem jest Lord Voldemort.
Harry rozważał przez chwilę usłyszane słowa. Nie były one jednoznaczne, a i mężczyzna mógł go okłamać. Miał do tego wszelkie prawo, wziąwszy pod uwagę, że Harry wciąż się nie zdeklarował.
- Czemu mi pomagasz? – powtórzył, postanawiając, że do kwestii szpiegowania wróci później.
Snape nie odpowiedział od razu. Uciekł spojrzeniem przed zielonookim a jego twarz nagle postarzała się o dziesięć lat.
- Nienawidzisz mnie – Harry stwierdził fakt, a Snape ukrył twarz w dłoniach.
Harry nie spodziewał się takiej reakcji. Kiedy mężczyzna przemówił, jego głos był zmęczony i pełen bólu.
- Z wzajemnością, Potter. Po prostu... Lily... Kochałem ją, a ona wyszła za tego bałwana Pottera!
Harry słuchał z szeroko otwartymi oczami. Snape zwierzał mu się z miłości do jego matki. To było dziwniejsze, niż rozmowa z Voldemortem.
- Jesteś jej synem. Masz jej oczy – ciągnął Snape, podnosząc wzrok na Harry'ego. Ale zaraz dodał z jadem w głosie: - We wszystkim innym jesteś podobny do Pottera.
- Nie jestem swoim ojcem – powiedział Harry powoli, mając na myśli pewną scenę, którą ujrzał kiedyś w myślodsiewni. – Nie zrobiłbym tego co on... wtedy... I nie jestem z niego dumny.
Snape spojrzał na niego przenikliwie. Harry nie odwrócił wzroku. Nie wiedział, co mistrz eliksirów zobaczył w wyrazie jego twarzy. Jednego był pewien – w tej chwili nie czuł wrogości wobec mężczyzny z tłustymi włosami i haczykowatym nosem. W pewnym sensie rozumiał jego ból i współczuł mu.
- Nie, nie jesteś – zdecydował w końcu Snape.
Harry skinął głową. Jeśli się nie mylił, właśnie przełamali lody. Czyżby po tylu latach ta rozmowa miała być pierwszym krokiem do porozumienia? Wątpił, czy potrafiłby darzyć Snape'a sympatią, ale może ich stosunki wyglądałyby w miarę normalnie...?
- Powiesz mi, jak udało im się ciebie schwytać?
Harry spojrzał nieufnie na mężczyznę.
- Nikomu nie powiem – dodał szybko Snape, zauważając wahanie chłopaka.
- Ciotka kazała mi zrobić pranie. Wtedy przyszedł Dudley i wepchnął mnie do wanny. Zdenerwowałem się i powiedziałem, że wynoszę się od nich z domu. Wyszedłem na ulicę i spotkałem Śmierciożerców. Na-nawrzeszczałem na nich i k-kazałem zabrać się do Voldemorta – zakończył Harry cichym głosem, spuściwszy wzrok.
- Potter, ty idioto! – warknął Snape, spoglądając na Harry'ego z dziką furią.
- Nienawidzę Dumbledore'a – powiedział spokojnie Harry, chowając urazę do Śmierciożercy głęboko w sercu. To nie był czas na kłótnie. – Nie lubię też Voldemorta.
Snape przyglądał mu się przez długą chwilę. Harry zaczynał czuć się niezręcznie i wiercił się na swojej pryczy, nie wiedząc, gdzie ma podziać oczy.
- Co zamierzasz zrobić? – spytał nauczyciel o wiele łagodniej.
Harry spojrzał na niego, zaskoczony, a potem odpowiedział zupełnie szczerze:
- Nie wiem.
- Musiałeś coś sobie myśleć, przychodząc tutaj.
- Byłem wściekły. Nie robiło mi różnicy, co się stanie. Wolałem umrzeć niż wrócić do Dusrley'ów!
- A teraz? – chciał wiedzieć Snape.
- Nie chcę umierać.
- Ale nie chcesz też poprzeć Voldemorta.
- Właśnie.
Znowu zapadła cisza. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Wreszcie przerwał ją Harry.
- Nie sądzę, żebym miał wybór.
- Nie bardzo – zgodził się Snape. – Na pewno nie chcesz zostać uratowany?
- Zrobiłbyś to, choć popierasz Voldemorta?
Snape nie odpowiedział od razu. Kiedy już to zrobił, głos miał mocny, a w oczach pojawił się stalowy błysk.
- Jesteś jej synem. Oczywiście, że mi zależy, choć nienawidzę cię za to, że żyjesz.
Harry uśmiechnął się ze zrozumieniem a potem zrobił coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Sądząc po minie Snape'a, on także nie przypuszczał, że Harry był zdolny do czegoś takiego.
- Przepraszam za te wszystkie lata – powiedział.
- Nie ma za co, Potter – odparł Snape, kiedy już odzyskał głos.
Harry wiedział, że to był jego sposób na przeprosiny. Wyglądało na to, że właśnie przestali być wrogami. „To zdecydowanie najdziwniejsze wakacje w moim życiu" – pomyślał Harry, obserwując jak mistrz eliksirów wstaje i unicestwia krzesło jednym machnięciem, a potem staje w otwartych drzwiach i odwraca się, żeby po raz ostatni spojrzeć na Złotego Chłopca, który wkrótce przestanie być taki złoty.
- Dziękuję – powiedział Harry.
- Za co?
- Pomogłeś mi podjąć decyzję.
Snape skinął głową i pozwolił, by oddzieliły ich ciężkie drzwi. Harry uśmiechnął się do swoich myśli. O tak, ta rozmowa uświadomiła mu to, co powinien wiedzieć od zawsze. Że dla tych, których kochał, był w stanie zrobić wszystko.