Tytuł: Wszelki
wypadek
Autor: robaczek
(frgt10 - nick z
bloga)
Pairing: Harry/Tom(Voldemort)
Ostrzeżenia: slash,
zły Dumbledore
Opowiadanie nie jest kanoniczne!
Dumbledore zmusza Harry'ego, aby ten wrócił na wakacje do Dursley'ów. Harry wytrzymuje tam niecały miesiąc, zanim ucieka i wpada na trójkę Śmierciożerców, którym nakazuje zabrać się do Voldemorta. Co zrobi Czarny Pan z rozeźlonym nastolatkiem? Czy Harry zdoła wyjść z tego cało?
Rozdział 1
Harry siedział w gabinecie dyrektora Hogwartu i usiłował utrzymywać nerwy na wodzy. Zza biurka przyglądał mu się starzec z długą, siwą brodą. W jego niebieskich oczach czaił się smutek, ale Dumbledore był nieugięty.
- Nie chcę tam wracać!
- Harry, zrozum... – dyrektor znów wyciągnął swój największy argument z całego arsenału, który Harry znał już na pamięć. – W domu wujostwa jesteś najbezpieczniejszy.
Gryfon skrzywił się nieznacznie słysząc o tym. Nie wierzył, że Dumbledore był na tyle ślepy, żeby ignorować zachowanie Dursley'ów. Co roku widział, w jakim stanie wraca z wakacji. Pani Figg, która od zawsze miała na niego oko, musiała nie raz donieść staremu piernikowi, jak go traktują na Privet Drive 4. Mimo to wciąż nalegał, by Harry wracał tam i spędzał bite dwa miesiące z potworami.
- Nie bardziej, niż w Hogwarcie – odbił piłeczkę.
Dumbledore pokręcił głową, posyłając uczniowi smutny uśmiech.
- Nie mogę pozwolić ci zostać w zamku.
Harry już otwierał usta, żeby dalej się sprzeczać, ale dyrektor uciszył go gestem dłoni. Założył zatem ręce na piersi i z naburmuszoną miną czekał na dalszy ciąg przemowy. Dyrektor westchnął i nachylił się ku Złotemu Chłopcu.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał, żebyś był szczęśliwy.
„Akurat" – skomentował w myślach Harry.
- Wiem, że nie lubisz być odcięty od przyjaciół. Po prostu jesteśmy przezorni. Tak na wszelki wypadek.
xxxxx
- Czego chciał od ciebie stary Trzmiel? – zapytał Ron, kiedy Harry przeszedł przez dziurę pod portretem do opustoszałego pokoju wspólnego. Wszyscy spędzali słoneczne popołudnie na szkolnych błoniach, ciesząc się ze zbliżających się wakacji.
- Powiedzieć mi, że wracam do Dursley'ów na całe dwa miesiące – odparł beznamiętnie Harry, siadając koło zszokowanej Hermiony.
- Ale on nie może... – zaczęła dziewczyna, ale Harry tylko zaśmiał się gorzko.
- Niestety, może. Nie pozostawił mi wyboru.
Ron poklepał go po ramieniu.
- Nie łam się, na pewno mama i tata namówią go, żeby puścił cię do nas na twoje urodziny – powiedział rudowłosy.
Harry milczał, nie chciał bowiem urazić przyjaciela, ale szczerze wątpił w to, że komukolwiek uda się nakłonić Dumbledore'a do zmiany zdania.
- Harry... – zaczęła Hermiona ostrożnie, sprowadzając go z powrotem na ziemię.
- Co jest, Herm?
- Bo widzisz... tylko się nie złość, proszę! – Harry zacisnął zęby, spodziewając się dalszej części. Wiedział, że to nie jest pomysł ich przyjaciół, tylko tego starego piernika, co jeszcze bardziej go drażniło. Trzmiel odbierał mu po kolei wszystko, co pozwalało mu wytrzymać w domu wujostwa. – Dumbledore upiera się, że nie będziemy mogli do ciebie pisać – Hermiona wyrzucała z siebie słowa szybko, jakby miała nadzieję, że w ten sposób Harry przyjmie to lepiej. – Kazał nam przyrzec – dodała błagalnie, widząc wściekłego przyjaciela.
- To nie wasza wina – powiedział, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę.
- Harry, to nie potrwa długo – zapewniła go dziewczyna. – Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze.
- Dumbledore twierdzi, że u Dursley'ów nic mi nie grozi.
- Ma rację, ale musisz być ostrożny!
- Herm, daj spokój – widząc, dokąd sprawy zmierzają, Ron postanowił zainterweniować. – To tylko na wszelki wypadek, stary – zwrócił się do Harry'ego. – Trzmiel jak zwykle panikuje.
Harry zmusił usta do ułożenia się w uśmiech. Ron i Hermiona wspierali go w każdym calu, ale nie rozumieli, jak bardzo dyrektor działa mu na nerwy. Nie, oni wciąż wierzyli, że wszystko, co robi – robi dla jego, Harry'ego, dobra. Tymczasem Złoty Chłopiec już dawno pozbył się złudzeń. Był tylko marionetką, narzędziem, które po spełnieniu zadania...
- Ziemia do Harry'ego! – zawołała Gryfonka, machając ręką tuż przed oczami bruneta.
- Zamyśliłem się – bąknął Harry.
- Ron widział, jak Hagrid wrócił do domu, pójdziemy go odwiedzić?
Harry rozpromienił się na myśl o podwieczorku z półolbrzymem. Skinął głową i poderwał się z fotela z taką werwą, że aż rozbawił tym przyjaciół.
xxxxx
Podróż pociągiem minęła Harry'emu znacznie szybciej, niżby sobie tego życzył. W jednej chwili odjeżdżali z peronu w Hogsmade, w następnej otaczały ich zabudowania Londynu. Spojrzał po raz ostatni na twarze swoich przyjaciół. Nie zobaczy żadnego z nich aż do pierwszego września. Ani Hermiony, ani Rona, Ginny, Neville'a, Deana, Seamusa czy Luny... Jedyne, na co mógł liczyć, to jakiś Śmierciożerca czyhający na jego życie.
- Harry, wpadniesz do mnie we wakacje? – zapytał Neville, zaróżowiony z emocji. – Babcia wyprawia mi w tym roku huczne przyjęcie urodzinowe. Wiesz, będę mógł używać czarów poza szkołą!
- Ee... – Harry pomyślał o tym, jak bardzo lubił Gryfona i jak bardzo chciałby być obecny na jego przyjęciu. A potem o zakazie Dumbledore'a. Stary piernik nie może mieć nad nim takiej władzy! Nie może mu rozkazywać, nie ma do niego żadnych praw. W sercu Harry'ego wezbrała gorycz i potężny gniew. Zauważył, że Ron i Hermiona zamarli w oczekiwaniu na jego odpowiedź. – Pomyślę nad tym – obiecał, nie chcąc przytaknąć w obecności ludzi, którzy mogli donieść na niego dyrektorowi Hogwartu.
„Do czego to już doszło!" – pomyślał, zagłębiając się w rozmowie na temat przyjęcia. – „Nie mogę ufać własnym przyjaciołom"
Nadal był w buntowniczym nastroju, kiedy wraz z resztą uczniów wyszedł na peron dziewięć i trzy czwarte. Wszędzie czekały stęsknione rodziny, dzieci witały się z rodzicami i żegnały z kolegami, przyrzekając pisać i odwiedzać się przez te dwa miesiące rozłąki. Tylko na Harry'ego nikt nie czekał. Tylko do Harry'ego nikt nie będzie pisał.
Pożegnał się szybko z Hermioną, podszedł przywitać się z panią Weasley i skierował się do przejścia. Byle jak najdalej od tego koszmaru.
- Harry!
Nie zatrzymał się. Nie miał ochoty na rozmowy, chciał już wsiąść do samochodu wuja Vernona i znaleźć się w świecie mugoli. Jakkolwiek zdawał sobie sprawę, że czeka go jeden z najgorszych koszmarów w życiu, wolał już to, niż kolejne bezwartościowe słowa. Słowa, słowa, słowa i wymówki, które w jego mniemaniu nie miały racji bytu.
- Harry! – ktoś złapał go za ramię i odwrócił twarzą do siebie. – Nie słyszałeś mnie?
Harry zamrugał, kiedy stanął twarzą w twarz z Lupinem, przyjacielem jego ojca.
- Remus! - uśmiechnął się szczerze do czarodzieja, naprawdę ciesząc się, że go widzi. – Co tu robisz?
- Przyszedłem się z tobą zobaczyć – odparł wilkołak.
Poprowadził go pod ścianę, gdzie kręciło się niewielu ludzi i nie musieli obawiać się, że zostaną podsłuchani. W trakcie spaceru Harry przyjrzał się Lupinowi. Wyglądał mizernie, pod oczami miał fioletowe cienie a włosy, jak zwykle, szare i słabe.
- Jak się czujesz, Harry? – zapytał, gdy zatrzymali się na uboczu.
- Dobrze.
Lupin rzucił mu badawcze spojrzenie, a potem pokręcił ze smutkiem głową.
- Słyszałem, że Dumbledore zmusił cię do powrotu do Dursley'ów.
Harry wzruszył ramionami, tłumiąc gniew w sobie. Lupin spoglądał na niego z mieszaniną smutku i dumy.
- Przez ostatni rok bardzo się zmieniłeś. Wydoroślałeś – powiedział.
Harry zaśmiał się gorzko i wypowiedział bezgłośnie jedno słowo: „Syriusz". Lupin doskonale go zrozumiał. Kiedy jego ojciec chrzestny zginął w Ministerstwie Magii, Harry przeżył załamanie. Stał się apatyczny i nieobecny duchem, a wszystko, co robił, robił jak robot – automatycznie. Potem nastąpił okres gniewu, kiedy to Potter wybuchał przy każdej okazji, miotał klątwy w bogu ducha winnych ludzi i sprawiał mnóstwo problemów wychowawczych. Jednak w tym roku uspokoił się i zaczął zachowywać odpowiedzialnie. Zadziwił tym wszystkich, ale tak naprawdę tylko najbliżsi wiedzieli, jak daleko zaszły owe zmiany. Wiedział to też Lupin, który był przyjacielem zarówno jego ojca, jak i Syriusza.
- Dlatego też tu jestem – wilkołak uśmiechnął się wesoło. – Jako, że nie ma już twojego ojca chrzestnego... Nie mam do ciebie żadnych praw, ale byłem najlepszym przyjacielem twojego taty, więc pomyślałem sobie, że... gdybyś chciał, mógłbym...
- Dziękuję! – Harry przytulił się do mężczyzny, nie pozwalając mu dokończyć myśli. Doceniał gest a także to, jak bardzo Lupinowi na nim zależało. Tym bardziej czuł się skrzywdzony, wiedząc, że nie będzie mógł mu zaufać we wszystkim – nie w tym, o czym Lunatyk może powiedzieć Dumbledore'owi.
Remus zaśmiał się głośniej i odsunął Harry'ego na odległość ramienia.
- Nie powinienem się z tobą widzieć, więc lepiej załatwmy to szybko – powiedział, obserwując reakcję Harry'ego.
- Nie... powinieneś?
- Tak jest. Dumbledore nie chciał, żebym z tobą o tym rozmawiał.
Harry wciągnął powietrze do płuc na dźwięk imienia dyrektora. Znowu on i jego chora manipulacja!
- Chciałem zaproponować ci, żebyś przyjechał do mnie, ale byłoby to dla ciebie wysoce niebezpieczne, pozostawać w zasięgu wilkołaka podczas pełni – powiedział Lupin imitując starczy głos. – Co nie znaczy, że nie mogę ci pomagać – mrugnął wesoło do Harry'ego.
- Jak chcesz mi pomagać?
Lupin rozejrzał się dookoła, a kiedy stwierdził, że nikt ich nie obserwuje, wyjął z kieszeni zawiniątko i wepchnął Harry'emu z dłonie.
- Dwukierunkowe lusterko, tak na wszelki wypadek – wyszeptał. – Gdybyś potrzebował się ze mną skontaktować w sprawie, w której nie ufasz Zakonowi.
Harry otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale Lunatyk pokręcił głową.
- Wiem, co się dzieje. Decyzje Dumbledore'a denerwują nie tylko ciebie, Harry.
- D-dzięki – wyjąkał chłopiec, chowając lusterko do kieszeni spodni.
- Oby te wakacje nie były dla ciebie złe – powiedział Lupin, mierzwiąc mu czuprynę.
Przez chwilę patrzył na niego z czułością, a potem odwrócił się i odszedł, niknąc w tłumie. Może i był powściągliwy w swojej relacji z Harry'm, ale Złoty Chłopiec nie narzekał. Nigdy nie miał nikogo, kto okazywałby mu uczucia otwarcie – nawet Syriusz był niezwykle zdystansowany. „Co nie znaczy, że mnie nie kochał" – pomyślał brunet, zaciskając dłoń na prostokątnym przedmiocie spoczywającym bezpiecznie w jego kieszeni.
Skierował się w stronę wyjścia do świata mugoli. Pozwolił sobie na ostatnie, głębokie westchnienie, nim zostanie zmuszony do uważania na wszystko, co robi i mówi, żeby uniknąć kary od wujostwa.
xxxxx
Harry przeliczył się, sądząc, że wakacje u Dursley'ów będą równie fatalne, co zawsze. Tym razem było znacznie gorzej. Nie dość, że pomiatali nim jak zwykle, głodząc go i zamykając w maleńkiej sypialni, to jeszcze Vernon, który wpadł w nałóg w ciągu ostatniego roku, przychodził, żeby wyżyć się na Harry'm.
Skutek był taki, że pod koniec lipca Gryfon wyglądał koszmarnie: wychudzony, z podkrążonymi oczami i niezdrową, bladą cerą, poznaczony siniakami i zadrapaniami na całym ciele. Stał się jeszcze cichszy, niż dotychczas i wszelkie prace wykonywał apatycznie.
Na dodatek nie dostał ani jednej sowy z listem od przyjaciół. Żadnego „Cześć, co u ciebie?", żadnego członka Zakonu Feniksa przechodzącego „przypadkiem" obok jego domu, żeby go pozdrowić. Czuł się samotny i opuszczony. Niechciany. Był im potrzebny tylko do walki z Voldemortem...
- Chłopcze! – głos ciotki po raz setny tego lata rozległ się w domu pod numerem czwartym. Harry, chcąc nie chcąc, powlókł się do kuchni aby dowiedzieć się, co musi zrobić tym razem.
- Wreszcie! Myślisz, że jeśli będziesz się grzebał, to praca cię ominie? – zagrzmiała Petunia, popędzając Gryfona karcącym spojrzeniem.
Wręczyła mu kosz z brudnymi ubraniami, co było jednoznaczne z rozkazem: „zrób pranie, to wyschnięte zdejmij, wyprasuj i poskładaj, a jak skończysz, przyjdź odłożyć kosz i dowiedzieć się, co masz robić dalej". Harry doskonale znał wymagania wujostwa i nie potrzebował słów, by zrozumieć, co mają na myśli.
Wziął kosz pod pachę, drugą ręką chwycił proszek i płyn do płukania i z cichym westchnieniem powlókł się do łazienki, gdzie w rogu stała nowoczesna pralka. Obrzucił ją tęsknym spojrzeniem i napuścił wody do wanny. Choć używali pralki w ciągu roku, we wakacje Harry musiał prać ręcznie.
„Myślą, że to wyszukana tortura!" – powtarzał za każdym razem, gdy wchodził do łazienki. Rzeczywiście, od prania tak wielu ubrań bolały go plecy i ręce, spędzał też dużo czasu w odosobnieniu, ale to ostatnie akurat mu odpowiadało. Przynajmniej nie musiał oglądać gęb tych parszywych mugoli!
Gdyby tylko znalazł jakiś sposób, żeby uwolnić się od nich raz na zawsze! Wyobraził sobie, jak udaje mu się przemycić różdżkę pod koszulką i nie zamykają jej razem z resztą rzeczy w komórce pod schodami. Jak potem wchodzi do salonu, gdzie wszyscy siedzą i oglądają telewizję, i macha im kawałkiem drewna przed nosami. Jak oznajmia, że już może używać magii poza szkołą i że pozamienia ich w ropuchy, jeśli nie przestaną go podle traktować. A potem całe dnie spędzałby na nicnierobieniu, podczas gdy oni harowaliby jak woły, odwalając czarną robotę i traktując go jak króla. A jeśli tylko któreś by się mu sprzeciwiło...
Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. To ciotka Petunia przyszła sprawdzić, jakie robi postępy. Harry szybko pochylił się nad wanną, chwytając w dłonie najbliżej leżące spodnie.
- Jak ci idzie? – spytała, nie oczekując odpowiedzi i zajrzała Harry'emu przez ramię. – Dopiero tyle? Pospiesz się, smarkaczu, nie mamy całego dnia!
I wyszła, zostawiając go samego z wściekłą miną. Tak było zawsze, niezależnie od tego, ile Harry zdołał zrobić. Na początku starał się pracować w miarę szybko i dokładnie, ale źle karmiony i przemęczony szybko się męczył i tracił siły, co z kolei odbiło się na wykonywanych przez niego pracach. Harry obawiał się kary za opieszałość, jednak po kilku dniach zorientował się, że nikt tak naprawdę nie patrzy, jakie robi postępy. Przychodzili tylko po to, żeby go gnębić. Harry nienawidził ich z całego serca. A jeszcze bardziej nienawidził Dumbledore'a, który skazał go na te męczarnie.
Jasne, mógł skontaktować się z Lupinem, ale wątpił, by ten mógł coś poradzić. Tylko zacząłby się martwić, zupełnie niepotrzebnie zresztą, bo Trzmiel za nic nie zmieni zdania. Tak więc trzymał język za zębami, nie pisał też do Rona i Hermiony – po pierwsze, Hedwiga siedziała zamknięta na klucz w klatce, po drugie nie miał im nic do powiedzenia. „Gdyby naprawdę chcieli, to by napisali" – myślał, ze złością rzucając sukienkę ciotki z powrotem do wody.
- Jak leci, kopciuszku?
Harry wyprostował obolałe plecy i odwrócił się, żeby zobaczyć Dudley'a opierającego się o otwarte na oścież drzwi łazienki.
- Nie masz nic lepszego do roboty?
Dudley zachichotał i wpakował swoje tłuste cielsko do niewielkiego pomieszczenia. Popchnął brutalnie ciemnowłosego czarodzieja tak, że ten wpadł na głowę do wanny pełnej wody i piany.
- Nie pyskuj, dziwolągu!
Harry spróbował wstać, ale poślizgnął się i wylądował na tyłku, na co Dudley zaśmiał się jeszcze głośniej i zapiszczał:
- Wyglądasz jak ostatni pokurcz!
- Doprawdy, Dudziaczku, w twoim wieku powinieneś wykazać się odrobinę większą inwencją – w głosie Harry'ego wyraźnie pobrzmiewała ironia.
Dudley warknął groźnie i podciął Harry'emu nogi, kiedy ten wychodził z wanny i po raz trzeci Harry najadł się mydlin. Wynurzył się z wody, plując i parskając, odgarnął mokrą grzywkę z czoła i krzyknął, rozwścieczony do granic możliwości:
- Mam dość!
Coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że Dudley cofnął się i pozwolił mu wyjść z wanny, a potem czmychnął do swojej sypialni. Harry usłyszał jeszcze szczęk przekręcanego klucza, a potem zapadła głucha cisza.
Ociekając wodą i pianą, przemoczony do suchej nitki, skierował się na dół, do hallu. Nie zważał na kałuże, które powstawały pod jego stopami. Nie przejmował się, że brudzi nieskazitelnie czystą podłogę, ani że ktoś będzie musiał to potem posprzątać. Jedno wiedział na pewno – to nie będzie on.
Nim Petunia zorientowała się, że coś jest nie tak, Harry zdążył kilkakrotnie kopnąć drzwi od komórki pod schodami, nieudolnie usiłując dostać się do swoich rzeczy, w tym różdżki i peleryny niewidki.
- Myślisz, że co robisz? – wrzasnęła mu nad uchem, kiedy siłował się z zamkiem.
Harry obrócił się powoli, rzucając jej mrożące krew w żyłach spojrzenie.
- Mam dość. Do jasnej cholery, mam serdecznie dość! Odchodzę! – krzyknął roztrzęsionym głosem.
Petunia przez długą chwilę wpatrywała się w niego, przerażona, a potem wyszeptała:
- Nie możesz... on cię zabije...
- Voldemort? Wolę jego, niż was!
Wyszarpnął się oniemiałej Petunii i celnym kopniakiem otworzył drzwi frontowe. Miał szczęście, że wuj Vernon był jeszcze w pracy – on z pewnością nie pozwoliłby mu odejść w ten sposób.
Harry wciąż był wściekły i mokry, kiedy prędkim krokiem przemierzał kolejne uliczki schludnego osiedla. Zaczynało do niego docierać, jak głupio postąpił. Był sam – bez grosza przy duszy i bez różdżki, za to z guzem na głowie i szalonym mordercą na karku. „Świetnie" – pomyślał. Czemu nie znalazł się przy nim żaden z członków Zakonu? Czyżby nikt go nie pilnował, nikt się nie troszczył? A niech to, nie ma nawet jak skontaktować się z nimi – dwukierunkowe lusterko zostało w kufrze.
Usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się z nadzieją, że wreszcie ujrzy znajomą twarz... I owszem, ujrzał. Tyle, że nie była to twarz przyjaciela.
Przed nim stało trzech Śmierciożerców. Jeden z nich zsunął kaptur i Harry rozpoznał Lucjusza Malfoy'a. Blondwłosy mężczyzna, podobnie jak jego dwaj towarzysze, mierzyli do niego różdżkami. Usta Malfoy'a wykrzywił paskudny uśmieszek, a w Harry'm aż się zagotowało.
- Super! – krzyknął. – Ekstra!
Śmierciożercy spojrzeli po sobie, zdziwieni agresywnym zachowaniem Pottera. „Nie powinien uciekać?" – przemknęło jednemu przez głowę, jednak nie miał czasu głębiej się nad tym zastanowić, bo ociekający wodą nastolatek kontynuował przemowę.
- Malfoy! – powiedział, zbliżając się do czarodzieja. – Cieszę się, że cię widzę! – zdanie wprawiło Lucjusza w osłupienie, które szybko pokrył zimną maską, jednak uważny obserwator mógłby dojrzeć przestrach w jego oczach. – A teraz – mówił, doprowadzony do szewskiej pasji Harry – zaprowadzisz mnie do swego pana.
Przerwał, żeby zaczerpnąć tchu. Zarówno spacer, jak i wywrzaskiwanie radosnego powitania bardzo go zmęczyły. Tymczasem Śmierciożercy wpatrywali się w nastolatka jak w wariata, który uciekł z zakładu psychiatrycznego. Harry zmrużył groźnie oczy, a kiedy to na nich nie podziałało, zebrał w sobie dość siły, by wrzasnąć:
- Natychmiast!
Troje czarodziejów zbliżyło się do niego i w następnej sekundzie wszyscy znikli z cichym trzaskiem.
Rozdział 2
Śmierciożercy prowadzili Harry'ego wąską alejką obsadzoną po obu stronach wierzbami płaczącymi. Gdyby nie kłopoty, Gryfonowi zapewne bardzo spodobałaby się okolica. Dookoła ciągnęły się niczym nieskalane trawniki, na horyzoncie majaczył las.
Czarodzieje zaciskali mocno dłonie na jego ramionach, ale po za tym nie zrobili nic, żeby zapobiec jego ucieczce. Nawet nie przeszukali go, żeby zabrać różdżkę, której przecież i tak ze sobą nie miał. Harry zastanawiał się, dlaczego tak zareagowali. Zawsze wyobrażał sobie, że ktoś miotnie w niego klątwą, może nawet Cruciatusem. Nie zabiją go, ale na pewno się nim pobawią. Tymczasem obchodzili się z nim niemal łaskawie. Dlaczego?
Lucjusz, który szedł przodem, obejrzał się na bruneta. Gdy ich spojrzenia się spotkały, szybko odwrócił głowę. Zbliżali się do olbrzymiego dworu z epoki wiktoriańskiej. Budynek górował nimi, ale Harry dostrzegał tylko niewielki jego fragment, gdyż resztę wciąż zasłaniały wierzby.
Malfoy powiedział coś Śmierciożercy po prawej stronie i ten skinął głową. Poprowadzili Harry'ego przez drzwi wejściowe do wielkiego hallu. Nie było tu nic oprócz schodów, przynajmniej Harry'emu nie udało się dostrzec nic więcej. Z sufitu zwisał bogato zdobiony żyrandol z setkami świec, na ścianach wisiały kunsztowne gobeliny. Czarodzieje zatrzymali się i Lucjusz, spoglądając niechętnie na Harry'ego, odchrząknął.
I wtedy bruneta oświeciło. Traktowali go w miarę uprzejmie, nie będąc pewnym, co znaczył jego słowny atak. Być może zastanawiali się, co go łączy z Voldemortem, albo czy przypadkiem nie stał się niepoczytalny. Niemniej jednak posłuchali jego rozkazu (nie, żeby różnił się od postawionego przed nimi zadania) i przyprowadzili do Czarnego Pana. Co oznaczało prawdziwe kłopoty. Harry przełknął głośno ślinę.
Aby uniknąć patrzenia na Lucjusza, rozglądał się z uwagą po pomieszczeniu. Starał się zachować spokój, choć wewnątrz zaczynał panikować.
„Świetnie!" – myślał. – „Jeszcze tego mi brakowało! Czemu nie ugryzłem się w język?"
Rozmyślał gorączkowo, jak uciec Śmierciożercom, lecz już dawno się zorientował, że nic z tego. Jeśli jednak jego buta sprawiła, że traktowali go niemal ulgowo, jedyną szansą wyjścia z tarapatów było pozostanie bezczelnym do granic możliwości.
- Ładnie tu. Gdzie jesteśmy? – zapytał, ignorując suchość w gardle. Miał też ogromną nadzieję, że mężczyźni nie wyczują drżenia w jego głosie.
- Jesteś w moim dworze, Potter – odparł sucho Malfoy, rzucając mu chłodne spojrzenie.
Harry wydał z siebie głośne „Aha" i zmusił usta do uśmiechu. Po zakłopotanych postawach Śmierciożerców poznał, że idzie mu całkiem świetnie. Pomijając, oczywiście, fakt, że w głębi duszy był przerażony i serce biło mu jak oszalałe.
- Potter, Czarnego Pana nie ma w kraju – odezwał się po chwili Lucjusz, obserwując uważnie jego reakcję. – Wróci dopiero za kilka dni.
Harry przetrawił tą informację, a potem zrobił zbolałą minę i pokręcił głową niby to z niedowierzaniem. Nie miał wątpliwości, że to jakaś próba. Musiał grać dalej, jeśli chciał wyjść z tego żywo.
- Jaka szkoda. W takim razie wpadnę kiedy indziej.
Chciał się odwrócić, ale Śmierciożercy ani myśleli go puścić. Jednak nie ruszyli się z miejsca, jakby czekając na jego zgodę, aby poprowadzić go w głąb dworu. Harry, przez cały czas pamiętając o swojej roli, uniósł jedną brew i spojrzał wymownie na Malfoy'a.
- Bardzo mi przykro, panie Potter, ale zostanie pan tutaj.
Harry wzruszył ramionami, przybierając obojętną minę. Wyszło to idealnie: taki zblazowany gest.
- Mam nadzieję, że macie tu wygodne łóżka – rzucił, zmuszając tym w końcu przytrzymujących go Śmierciożerców do śmiechu.
Lucjusz skrzywił się nieznacznie i poprowadził ich do lochów. Po drodze mijali wiele drzwi i bocznych korytarzy. Harry starał się zapamiętać wszystkie skręty, żeby później móc odtworzyć drogę na zewnątrz. Wciąż nie wykluczał ucieczki, nawet pomimo braku różdżki.
W końcu zatrzymali się przed drzwiami do jednej z cel. Lucjusz przytrzymał je szeroko otwarte dla Gryfona, który, jak gdyby nigdy nic wszedł do środka i usiadł na wąskiej pryczy. Spojrzał wyzywająco na dorosłych czarodziejów, czekając na jakiś gest z ich strony.
- Ee... Gdybyś czegoś potrzebował, Potter, daj znać – powiedział jeden z zakapturzonych mężczyzn i drzwi zamknęły się bezszelestnie. Harry usłyszał oddalające się kroki a potem trzaśnięcie drzwi gdzieś wyżej. Został sam.
Dopiero teraz pozwolił sobie na okazanie słabości. Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Zaczął się trząść, ale szybko zmusił się, żeby opanować drgawki. Musiał się wziąć w garść. Rozpaczanie nie sprawi, że wyjdzie z tego cało. Zaklął w duchu na czym świat stoi, wściekł się na swoją głupotę i wówczas nakazał sobie spokój.
„Przeanalizujmy to" – pomyślał po dłuższej chwili. – „Voldemort jest gdzieś po za Anglią. Wróci za kilka dni, musi więc być daleko..."
Harry nie miał wątpliwości, że słudzy poinformowali go o „schwytaniu Pottera" natychmiast po zamknięciu go w lochu, a ten zechce wrócić najszybciej, jak zdoła. Miał więc kilka dni na to, aby się uwolnić. Zdawał sobie sprawę, że bez różdżki nie będzie to możliwe, ale miał nadzieję, że może jednak ktoś z Zakonu zauważy jego nieobecność i wpadnie na jego trop. Właściwie to była jego jedyna nadzieja.
xxxxx
Minęły trzy dni, a Voldemorta jak nie było, tak nie było. Harry denerwował się coraz mniej. W jego serce wkradła się zdradliwa nadzieja, podszeptująca, że może Czarny Pan już nigdy się nie zjawi.
Po za tym w niewoli wcale nie było mu tak źle. Dostawał jedzenie dwa razy dziennie. Na posiłki składały się chleb, kawałek sera i woda, ale i tak było to więcej, niż pozwalali mu zjeść Dursley'owie. Choć porcje były śmiesznie małe, jemu to wystarczało. Nie narzekał także na brak obowiązków i samotność. Wreszcie miał spokój, którego brakowało mu przez ostatnie trzy tygodnie. Nie musiał wcześnie wstawać i harować do późnego wieczora.
Brakowało mu tylko świeżego powietrza i słońca. Bywały też chwile, kiedy strach opadał i zaczynał się nawet nudzić. Jednak najbardziej podobało mu się to, że kiedy Śmierciożercy przychodzili sprawdzić, jak się miewa, i widzieli, że radzi sobie całkiem nieźle, tracili pewność siebie.
Pewnego razu (Harry stracił rachubę. Dni odmierzał posiłkami, ale nie miał pojęcia, ile upływało między nimi godzin.) usłyszał na zewnątrz celi przyciszone głosy. Podniósł się z pryczy i nastawił uszu, ciekawy, o czym też właściciele głosów mogą rozmawiać. Nie zdążył jednak wyostrzyć słuchu, kiedy drzwi lochu otworzyły się.
Stał w nich zakapturzony mężczyzna, więc Harry nie mógł dostrzec jego twarzy. Drugi pozostał w tyle, niewidoczny dla Gryfona. Ten pierwszy zrobił krok w jego kierunku i zatrzymał się, jakby się wahając.
- Potter.
Harry przypomniał sobie o swoim małym teatrzyku i skrył ciekawość za maską beznamiętności. Skinął głową Śmierciożercy, przyzwalając na kontynuację.
- W szkole na pewno spotkałeś mojego syna...
W odpowiedzi brunet uniósł jedną brew. Tak, prawdopodobnie w Hogwarcie spotkał wszystkie dzieciaki Śmierciożerców. Był tylko ciekaw, kiedy stojący przed nim czarodziej zorientuje się, że nie ma bladego pojęcia, o czyjego syna chodzi.
- Teodor Nott – odparł Śmierciożerca po chwili wahania. – Być może wiesz... czy on... czy on jest g-gejem?
Harry'ego zaskoczyło to pytanie. Mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie tego! Z wrażenia zapomniał o swojej masce.
- Nie wiem nic na ten temat – odparł szczerze, a mężczyzna wydał ciche westchnienie ulgi.
Nott wycofał się bez słowa podziękowania i drzwi ponownie zamknęły się, odcinając Harry'ego od reszty świata. Dobrą stroną tej wizyty było to, że teraz Harry miał się nad czym zastanawiać.
Usnął, rozmyślając nad seksualnymi preferencjami Ślizgonów, a kiedy się obudził, ktoś stał na korytarzu przed drzwiami jego celi. Usłyszał, jak otwierają się drzwi i ten ktoś wchodzi do środka. Wydało mu się, że słyszy kroki trzech osób, ale nie otwierał oczu, żeby to sprawdzić. Chciał spać. Mogą zostawić jedzenie i sobie pójść.
- Potter, wstawaj – powiedział sucho głos, po którym rozpoznał Lucjusza Malfoy'a.
- Chcę jeszcze spać – bąknął pod nosem Harry. Na początku był przerażony, zwracając się w ten sposób do swoich wrogów, lecz w końcu spędził tu tak wiele czasu, że przyzwyczaił się już do tego. Z kolei oni oswoili się z jego nową postawą i relacje oprawca – ofiara zaczęły stopniowo wracać do normalności, co da się zauważyć po sposobie, w jaki się do niego odezwał Malfoy.
- Czarny Pan na ciebie czeka.
Słowa, których obawiał się najbardziej, przebrzmiały w głuchej ciszy. Nikt się nie poruszył, czekając na Harry'ego, ale ten nadal leżał na twardej pryczy. Wstrzymał oddech a gorąco uderzyło mu do twarzy. Był pewien, że jeśli wstanie, to trzęsące się nogi nie utrzymają jego ciężaru i osunie się na podłogę.
„Jesteś cholernym Harrym-Bezczelnym-Potterem" – upomniał się w duchu i powoli otworzył oczy. Wydało mu się, że Lucjusz wypuszcza z ulgą powietrze z płuc. – „Czyżby się obawiał, że będę stawiał opór?"
Wstał ostrożnie i pozwolił związać sobie ręce.
- Nie bierz tego do siebie, Potter – powiedział Śmierciożerca, w którym rozpoznał Notta. – To tylko na wszelki wypadek. Nie wiadomo, co ci strzeli do głowy.
Harry ledwo go słuchał. Całą swoją uwagę poświęcał powstrzymaniu paniki, która narastała w jego kołaczącym sercu. Walczył ze sobą, by nie opuścić głowy, gdy szedł prowadzony długimi korytarzami na pewną śmierć.
Nagle przypomniał mu się ojciec, który dumnie walczył do końca, choć wiedział, że zginie. W tym momencie chciał być taki jak on, odważny i bohaterski, nawet jeśli nie miał za kogo umierać. Nie da Voldemortowi satysfakcji błagając o litość i płaszcząc się przed nim. Będzie bezczelny do kresu życia.
Śmierciożercy prowadzili go plątaniną korytarzy. Cała trójka milczała, a i Harry nie czuł potrzeby, żeby się odezwać. Mógłby jednak przysiąc, że kiedy zatrzymali się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, Nott spojrzał na niego współczująco, ale zaraz potem odwrócił wzrok. Harry pozwolił sobie na wykrzyczenie w myślach jak bardzo się boi, a potem zacisnął zęby i hardo uniósł brodę.
Drzwi otworzyły się i Harry został wepchnięty do środka. Gdy tylko usłyszał przekręcany zamek, strach ścisnął mu gardło. Z udawaną pogardą spoglądał na Śmierciożerców, którzy padli na kolana, oddając cześć swojemu panu. Prawda była taka, że sam by to zrobił, gdyby miało mu to oszczędzić cierpienia. Niestety, był Harrym Potterem, chłopcem, którego czekała długa i bolesna śmierć.
Na drugim końcu komnaty rozległy się ciche kroki i Harry skierował wzrok w tamtą stronę. Voldemort, nadal przerażający, choć nie posiadał już wężowej twarzy, obnażył zęby w niemym warknięciu i powoli, na przemian zaciskając i rozprostowując palce, zbliżał się ku niemu.
Gryfon bardzo chciał skulić się na podłodze i zacząć błagać o litość. Obiecał sobie, że cokolwiek się stanie, nie zrobi tego, nie da satysfakcji temu wcielonemu szatanowi. Pluł sobie w brodę, że nie uciekł wtedy jego sługusom, ale kazał się przywieść przed oblicze największego wroga.
Tymczasem odmieniony Czarny Pan przebył już połowę dzielącego ich dystansu. Jego z powrotem ludzką, aczkolwiek nienaturalnie bladą twarz wykrzywiał grymas nienawiści. Czerwone oczy płonęły żądzą mordu, kiedy taksował Pottera spojrzeniem.
- Powstańcie – odrzekł zimnym głosem, a Śierciożercy natychmiast posłuchali.
Lucjusz Malfoy, do tej pory znajdujący się przed Harrym, odsunął się i Voldemort stanął twarzą w twarz z nastolatkiem. Harry, pomimo całego przerażenia, pomyślał, że są do siebie bardzo podobni, nawet włosy mieli tak samo rozczochrane. Nie poprawiło mu to humoru, ale przynajmniej szukanie drobnych różnic w wyglądzie pozwoliło mu oderwać myśli od zbliżających się bólu i poniżenia.
- Wytłumaczcie mi, dlaczego wygląda na wypoczętego? – zapytał Riddle, obrzucając mrożącym krew w żyłach spojrzeniem swoje sługi.
- N-nie wiemy, panie... – Malfoy pokłonił się nisko.
Voldemort przyglądał mu się przez chwilę, po czym przeniósł szkarłatne oczy na Harry'ego. Gestem nakazał Śmierciożercom odsunąć się i zaczął obchodzić chłopaka dookoła.
- Jak to, nie wiecie? – mówił cichym głosem, ale mężczyźni zadrżeli, jakby na nich krzyczał. – Jak długo był w lochach?
- Trzy dni, panie...
- Jesteście pewni, że traktowaliście go jak resztę więźniów?
- Tak, panie... Dostawał dwie racje chleba i wody dziennie, nie wypuszczaliśmy go, nie dostał też żadnego koca...
- Dość! – przerwał Voldemort, ponownie stając na przeciwko Harry'ego.
Harry skonsternowany przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Czyżby nawet bycie więźniem mu nie wychodziło? Pomijając fakt, że to, co mówili Śmierciożercy było szczerą prawdą, czuł się tu znacznie lepiej niż u Dursley'ów.
- Chłopak jest okropnie wychudzony – przemówił w końcu Czarny Pan, jego oczy omiatały wzrokiem ubrania luźno zwisające na kościstym ciele zielonookiego.
- Takiego go porwaliśmy, mój panie...
Voldemort zamyślił się głęboko.
- Nott!
- Tak, panie? – wywołany skłonił się usłużnie i wystąpił do przodu.
- Obserwowaliście dom chłopaka, tak?
- Tak.
- Chcę usłyszeć raport.
Nott zawahał się, ale szybko zaczął mówić, aby nie rozsierdzić Czarnego Pana.
- Był... głodzony, mój panie. Sądzę, że nasze marne racje odpowiadają temu, co jadał w domu tych mugoli. Był też... bity i zmuszany do pracy ponad siły – zakończył niepewnie.
- Rozumiem...
Voldemort znalazł się na drugim końcu sali (Harry nadal był zbyt przerażony, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale gdyby o zrobił, zorientowałby się, że znajdują się w surowo urządzonej jadalni z olbrzymim, dębowym stołem dla ponad dwudziestu osób), odwrócił się i zaczął niespiesznie iść w ich kierunku, żeby zyskać czas do namysłu. Kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki, zatrzymał się i przemówił głosem wypranym z emocji, jednak jego oczy wciąż zdradzały, jaki był wzburzony i podniecony zarazem.
- Potter, dlaczego wróciłeś do domu tych ścierw?
Harry zebrał w sobie całą odwagę i wypalił:
- Chciałem zobaczyć, jak się męczysz, myśląc nad odpowiedzią – o dziwo, głos mu nie zadrżał.
Voldemort zmrużył groźnie oczy i uniósł różdżkę. Ciche „Crucio!" nie zdążyło przebrzmieć, a Harry już leżał na kamiennej posadzce i wił się w męczarniach. Przygryzł sobie wargę do krwi, żeby nie krzyczeć. Po minucie, która trwała dla niego całą wieczność, tortura skończyła się i cztery silne ręce podniosły go do pionu. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby Śmierciożercy nie podtrzymali go.
W tym momencie drzwi jadali otworzyły się i do środka wszedł Snape; szata powiewała zanim tak, jak na szkolnych korytarzach, gdy szedł i obojętnym spojrzeniem omiatał komnatę i stojących w niej ludzi.
- Ach, Severusie. Jak widzisz, mamy gościa.
Snape skinął głową, ledwo obrzucając spojrzeniem Harry'ego.
- Dumbledore nadal nie wie, że Harry zniknął z domu wujostwa – zameldował.
- Ciekawe...
- Myślę, że znam odpowiedź na twoje wcześniejsze pytanie, panie.
Voldemort machnął ręką, pozwalając mu kontynuować.
- Dumbledore wmawia wszystkim, że u mugoli Potter jest najbezpieczniejszy ze względu na więzy krwi i starożytną magię, której użyła jego matka.
- Co za bzdury. Od kilku lat w moich żyłach płynie ta sama krew – prychnął Voldemort.
- Oczywiście – Snape skinął głową i kontynuował. – Jednak to nie są prawdziwe pobudki Dumbledore'a. Gdyby chciał, zatrzymałby Harry'ego w Hogwarcie, gdzie mógłby mieć na niego oko. Panie, żaden z członków Zakonu nie pilnował tego domu. Dostaliśmy zakaz zbliżania się do niego. Tylko dlatego nikt się jeszcze nie dowiedział o zniknięciu Pottera.
- Dumbledore zostawił mnie samego? – spytał Harry Snape'a, zapominając o obecności pozostałych. Od dawna to podejrzewał, ale teraz miał na to dowód. Serce ścisnęło mu się w piersi, gdy zaklął cicho pod nosem.
Snape spojrzał na niego przelotnie i powrócił do obserwowania Voldemorta. Ten zaś wpatrywał się w Harry'ego z jakimś nowym, równie niepokojącym wyrazem twarzy.
- Dlaczego wróciłeś do domu siostry twojej szlamowatej matki? – spytał, unosząc różdżkę, żeby przypomnieć Harry'emu o tym, co się stało zanim Snape im przerwał.
Harry przełknął ślinę i spojrzał prosto w te nienawistne, czerwone oczy.
- Dumbledore mnie tam wysłał.
Voldemort uniósł jedną brew.
- Nie mogłeś się mu sprzeciwić?
- Raczej nie – powiedział Harry z goryczą w głosie. – Nie pozwala nikomu do mnie pisać. Rodzice mojego przyjaciela chcieli mnie zaprosić do siebie, ale stary piernik się nie zgodził.
Harry zaczął ze złością mamrotać coś o „wszelkich wypadkach" i „zachowaniu ostrożności". Voldemort potarł dłonią podbródek, analizując nowo zdobyte informacje.
- Nie lubisz metod Dumbledore'a.
- To mało powiedziane! Manipuluje mną od samego początku, oczekuje, że zrobię to, co mi powie!
Czarny Pan zamyślił się jeszcze bardziej, przymykając powieki. Kiedy wreszcie otworzył oczy, wszyscy poznali, że podjął decyzję.
- Harry Potterze – wyszeptał, uwalniając jego ręce z pęt. – Chcesz cukierka?
Rozdział 3
Harry wytrzeszczył oczy na Voldemorta. „Chcesz cukierka?" O czym ten wariat mówi?"
Czarny Pan uśmiechnął się, widząc zmieszanie i niepewność na twarzy młodego czarodzieja. Gestem nakazał Śmierciożercom usiąść, samemu chwyciwszy mocno Harry'ego za ramię i poprowadziwszy do stołu.
- Widzisz, Potter... – popchnął go na jedno z krzeseł. – Ja nie lubię Dumbledore'a. Ty, jak się okazuje, też go nie lubisz.
Harry słuchał tego w osłupieniu. Czy mu się zdawało, czy Voldemort właśnie proponował mu... współpracę?
- Nie chcesz mnie zabić? – spytał z nutą niedowierzania, przerywając wypowiedź Czarnemu Panu.
Śmierciożercy wstrzymali oddech, czekając na karę, jaką Riddle wymierzy bezczelnemu Gryfonowi, ale ten zacisnął tylko powieki i wziął głęboki oddech, a potem powiedział opanowanym głosem.
- Nie. Teraz już nie chcę.
- Teraz?
- Potter, zamknij jadaczkę! – warknął Snape, ale Voldemort pokręcił głową.
- Spokojnie, Severusie. Chłopak ma prawo zadawać pytania, a my powinniśmy udzielić odpowiedzi.
„Cooo?" – Harry nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Co rusz szczypał się w udo, żeby upewnić się, że nie śni.
- Chciałem cię zabić. Marzyłem o tym. Nienawidziłem cię – Voldemort zwrócił się do Harry'ego. – Teraz się to zmieniło. No, może nie nienawiść, ale potrafię utrzymać uczucia na wodzy.
- Dlaczego... – wyszeptał skołowany Harry.
- Jesteś symbolem, za którym pójdzie cały czarodziejski świat, Potter. To oczywiste, że chciałem cię zniszczyć, pozbyć się największego dla mnie zagrożenia. Obecnie, kiedy możesz okazać się moim... sprzymierzeńcem... co za głupotą byłoby zabijanie ciebie!
Harry analizował w ciszy słowa Czarnego Pana. Czy do tego właśnie doprowadził? Do zmiany stron, do stania się wspólnikiem Voldemorta? To oznaczałoby pogodzenie się z zabijaniem ludzi, z torturowaniem ich i niewinnych mugoli!
- Proponujesz mi zostanie twoim pionkiem – powiedział powoli, uświadamiając sobie, że zawsze, niezależnie od tego, co wybierze, będzie manipulowany.
- Owszem, zostaniesz, jak to określiłeś, pionkiem. W przeciwieństwie do Dumbledore'a, jestem z tobą szczery.
- I używasz niewybaczalnych metod perswazji.
Voldemort zaśmiał się, słysząc tak eufemistyczne określenie.
- Masz rację, Harry Potterze.
- A co z przepowiednią?
- Bzdury – warknął Voldemort. – Jak widzisz, nadal żyjemy. Nigdy tak naprawdę w nią nie wierzyłem.
- Więc czemu chciałeś mnie zabić?
- Bo stałbyś się symbolem, nadzieją... jedynym, który ma moc pokonania Czarnego Pana – odparł Riddle pobłażliwie.
Harry zamilkł, czekając na dalszy rozwój wypadków. W głowie miał zamęt. Z jednej strony szczerze nienawidził Dumbledore'a i jego metod, z drugiej kochał wielu członków Zakonu, z którym walczył Voldemort, którego z kolei nienawidził jeszcze bardziej. Jego i wszystkich Śmierciożerców. Nie mógł się zgodzić na morderstwa i porwania, ani wybaczyć tego, co Czarny Pan już zrobił.
- Możesz przyłączyć się do mnie i pokonać Dumbledore'a, albo pozostać mu wiernym i zginąć, broniąc zasad człowieka, którego nienawidzisz.
Harry wzdrygnął się, słysząc ultimatum, jakie postawił mu Voldemort. Albo przejdzie na ciemną stronę, albo umrze. Chciał żyć, bardzo chciał żyć, ale zostanie Śmierciożercą odrzucało go z równie wielką siłą, co mamiła wola przetrwania.
- Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć – powiedział, obserwując uważnie reakcję Voldemorta. Miał nadzieję, że uda mu się kupić jeszcze kilka godzin życia.
- Oczywiście – powiedział i kiwnął dłonią na Śmierciożerców.
Harry został podniesiony z krzesła i wyprowadzony z sali. Czerwone oczy odprowadziły go a potem znikły za zamkniętymi drzwiami. Harry trafił z powrotem do celi, gdzie czekały na niego już chleb z serem i szklanka wody. Nikt się nie odezwał, kiedy drzwi lochu zamknęły się bezszelestnie i Harry został sam na sam z myślami.
„Co teraz?" – pomyślał, kiedy usiadł na twardej pryczy i zaczął przeżuwać chleb. Nie miał wyboru. Znowu postawiono go przed dwiema możliwościami: własną śmiercią lub czynnym udziałem w wojnie. To chyba oczywiste, że nie chciał umierać. Co innego, gdyby to było w obronie przyjaciół, ale tak? Tym bardziej nie chciał chronić dyrektora Hogwartu. Uważał, że ten na to nie zasługiwał. Nie po tym, jak traktował go przez całe życie.
Jednak Voldemort wcale nie był lepszy. Harry wpadł z deszczu pod rynnę. Co gorsza, niezależnie od decyzji, jaką podejmie, Ciemna strona zyska przewagę. Pozbędą się jego, Złotego Chłopca, lub przekabacą na swoją stronę, pociągając pół czarodziejskiego świata wraz z Wybrańcem. Harry skrzywił się w duchu.
Teraz najważniejszą dla niego kwestią była odpowiedź na pytanie: czy pozwoli Voldemortowi manipulować sobą? Nie chciał rozważać własnej śmierci, wiedział, że to byłaby ucieczka i gdzieś w głębi ducha czuł, że gdy sprawy go przerosną... ale jeszcze nie w tej chwili.
„Okej" – myślał. – „Voldemort zabija ludzi, nienawidzi mugoli, szantażuje i używa Zaklęć Niewybaczalnych... Nie mogę tego tolerować. Nie, kiedy mam stać się przynętą i sprawić, że pójdą za mną zwykli ludzie. Śmierciożercy i ich metody..." – nie dokończył myśli, wzdrygając się.
Co tak właściwie zaproponował mu Voldemort? Życie i jego ochronę (przynajmniej w pewnym stopniu). Nie zaatakuje go ani on, ani jego słudzy, co było jedynym optymistycznym akcentem. Mógłby wreszcie odetchnąć z ulgą. Może nawet nie musiałby już wracać do Dursley'ów? Cóż, wciąż Czarny Pan go nienawidził, ale jeśli chciał jego wsparcia, musiał go traktować w miarę dobrze.
Bo dalsze wspieranie Dumbledore'a nie wchodziło w grę. Nie dość, że wciąż ograniczał Harry'ego i zmuszał go do wielu nieprzyjemnych rzeczy, to tak naprawdę cały Zakon Feniksa wydał się nastolatkowi okropnie idiotyczną organizacją. Pomijając fakt, że mieli dobre zamiary i walczyli z Ciemną stroną.
Nie chciał źle myśleć o swoich przyjaciołach, ale byli tacy zaślepieni! Czasami to, co uważali za czarną magię – lub magię na pograniczu, było użyteczne i równie nieszkodliwe, co „białe" zaklęcia czy eliksiry. Różnica polegała na tym, że tej czarnej magii używali czarnoksiężnicy i dlatego została zaklasyfikowana jako zła. No, może z wyjątkiem kilku naprawdę paskudnych zaklęć.
To jednak nie wszystko. Honor i szczerość były cechami, które członkowie Zakonu stawiali na piedestale, tymczasem Harry już dawno się nauczył, że dyplomacja i unikanie kłopotów wymaga naginania prawdy. Gdyby Zakon zechciał od czasu do czasu okłamać Ministerstwo, wyszedłby na tym o wiele lepiej, a tak poruszał się na granicy, przekraczając ją tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zmuszała do tego obrona życia, nic więc dziwnego, że byli tacy nieporadni.
Harry nie był zwolennikiem zakłamania, ale był też zdania, że każdy kłamie. Niektórzy bardziej, inni mniej. Tacy już są ludzie i trzeba się z tym pogodzić. „Nawet Dumbledore oszukuje ludzi!" – pomyślał ze złością.
No i Harry nie zgadzał się też ze wszystkimi postulatami Jasnej strony. Właściwie większość wydawała mu się śmieszna i naiwna, choć stworzona przez wielkich (przynajmniej teoretycznie) czarodziejów. Tak więc tu siły rozkładały się pół na pół.
Na niekorzyść Voldemorta przemawiał fakt, że wszyscy przyjaciele Harry'ego znajdowali się zbyt blisko Zakonu i Trzmiela. Czy miał ich stracić i znaleźć sobie nowych? Ale gdzie miał ich szukać – czy nagle Ślizgoni go zaakceptują? Szczerze w to wątpił. Może uda mu się zachować stare przyjaźnie? Na to pytanie nie znalazł odpowiedzi.
Jak również na pytanie, czy teraz będzie musiał z nimi walczyć. Może jednak śmierć byłaby dobrym rozwiązaniem?
Drzwi lochu rozsunęły się i stanął w nich Snape, przerywając Harry'emu rozmyślania. Wszedł do celi i zamknął za sobą drzwi, choć Harry i tak nie zamierzał uciekać. Nie bardzo miał dokąd pójść bez swojej różdżki.
- Potter – nauczyciel eliksirów skinął mu głową i oparł się o przeciwległą ścianę. Jego czarne oczy spoglądały na niego nienawistnie.
- Snape – odparł chłodno Harry. – Czego chcesz?
- Zapytać, jakim to cudem udało im się ciebie złapać.
Harry uniósł wysoko brwi, analizując w milczeniu słowa czarodzieja.
- Co powiedzieli Voldemortowi?
Teraz Snape wyglądał na zdziwionego, ale odpowiedział, usilnie powstrzymując się od złośliwego komentarza.
- W skrócie, że obserwowali twój dom i kiedy wyszedłeś po sprawunki, obezwładnili cię. Okazało się, że nie masz przy sobie różdżki.
- No tak, Dusrley'owie zamknęli ją z całą resztą rzeczy w komórce pod schodami – powiedział Harry beznamiętnie.
- Co się stało naprawdę?
Przez długą chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Harry pokręcił głową.
- Nie powiem ci. Gdyby chcieli, sami by to zrobili.
Pod przenikliwym spojrzeniem oblał się rumieńcem. Milczał nie dlatego, by chronić sekretu Śmierciożerców, ale dlatego, że się wstydził. Zdawał sobie sprawę, że Snape go potępi i weźmie go za ostatniego głupka. Miałby zresztą rację, jednak Harry nie miał ochoty tego wysłuchiwać.
Snape machnął różdżką i wyczarował sobie krzesło. Harry pomyślał z niechęcią, że szykuje się dłuższa rozmowa.
- Przyjmij propozycję Voldemorta. Przy najbliższej okazji Zakon...
- Nie! – krzyknął Harry. – Żadnego Zakonu! Nie powiesz im, gdzie jestem!
- Potter, próbuję cię ratować – warknął, nieźle już rozeźlony, ale i zaskoczony Snape.
- Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek ratował. Sam potrafię o siebie zadbać – odparł Harry.
- Nie bądź durniem... – zaczął Snape, ale Harry mu przerwał.
- Czemu mi pomagasz? Po czyjej jesteś stronie?
Snape umilkł na moment, oceniając chłopaka, a potem powoli, ważąc każde słowo, powiedział tak cicho, że Harry ledwo go dosłyszał:
- Moim panem jest Lord Voldemort.
Harry rozważał przez chwilę usłyszane słowa. Nie były one jednoznaczne, a i mężczyzna mógł go okłamać. Miał do tego wszelkie prawo, wziąwszy pod uwagę, że Harry wciąż się nie zdeklarował.
- Czemu mi pomagasz? – powtórzył, postanawiając, że do kwestii szpiegowania wróci później.
Snape nie odpowiedział od razu. Uciekł spojrzeniem przed zielonookim a jego twarz nagle postarzała się o dziesięć lat.
- Nienawidzisz mnie – Harry stwierdził fakt, a Snape ukrył twarz w dłoniach.
Harry nie spodziewał się takiej reakcji. Kiedy mężczyzna przemówił, jego głos był zmęczony i pełen bólu.
- Z wzajemnością, Potter. Po prostu... Lily... Kochałem ją, a ona wyszła za tego bałwana Pottera!
Harry słuchał z szeroko otwartymi oczami. Snape zwierzał mu się z miłości do jego matki. To było dziwniejsze, niż rozmowa z Voldemortem.
- Jesteś jej synem. Masz jej oczy – ciągnął Snape, podnosząc wzrok na Harry'ego. Ale zaraz dodał z jadem w głosie: - We wszystkim innym jesteś podobny do Pottera.
- Nie jestem swoim ojcem – powiedział Harry powoli, mając na myśli pewną scenę, którą ujrzał kiedyś w myślodsiewni. – Nie zrobiłbym tego co on... wtedy... I nie jestem z niego dumny.
Snape spojrzał na niego przenikliwie. Harry nie odwrócił wzroku. Nie wiedział, co mistrz eliksirów zobaczył w wyrazie jego twarzy. Jednego był pewien – w tej chwili nie czuł wrogości wobec mężczyzny z tłustymi włosami i haczykowatym nosem. W pewnym sensie rozumiał jego ból i współczuł mu.
- Nie, nie jesteś – zdecydował w końcu Snape.
Harry skinął głową. Jeśli się nie mylił, właśnie przełamali lody. Czyżby po tylu latach ta rozmowa miała być pierwszym krokiem do porozumienia? Wątpił, czy potrafiłby darzyć Snape'a sympatią, ale może ich stosunki wyglądałyby w miarę normalnie...?
- Powiesz mi, jak udało im się ciebie schwytać?
Harry spojrzał nieufnie na mężczyznę.
- Nikomu nie powiem – dodał szybko Snape, zauważając wahanie chłopaka.
- Ciotka kazała mi zrobić pranie. Wtedy przyszedł Dudley i wepchnął mnie do wanny. Zdenerwowałem się i powiedziałem, że wynoszę się od nich z domu. Wyszedłem na ulicę i spotkałem Śmierciożerców. Na-nawrzeszczałem na nich i k-kazałem zabrać się do Voldemorta – zakończył Harry cichym głosem, spuściwszy wzrok.
- Potter, ty idioto! – warknął Snape, spoglądając na Harry'ego z dziką furią.
- Nienawidzę Dumbledore'a – powiedział spokojnie Harry, chowając urazę do Śmierciożercy głęboko w sercu. To nie był czas na kłótnie. – Nie lubię też Voldemorta.
Snape przyglądał mu się przez długą chwilę. Harry zaczynał czuć się niezręcznie i wiercił się na swojej pryczy, nie wiedząc, gdzie ma podziać oczy.
- Co zamierzasz zrobić? – spytał nauczyciel o wiele łagodniej.
Harry spojrzał na niego, zaskoczony, a potem odpowiedział zupełnie szczerze:
- Nie wiem.
- Musiałeś coś sobie myśleć, przychodząc tutaj.
- Byłem wściekły. Nie robiło mi różnicy, co się stanie. Wolałem umrzeć niż wrócić do Dusrley'ów!
- A teraz? – chciał wiedzieć Snape.
- Nie chcę umierać.
- Ale nie chcesz też poprzeć Voldemorta.
- Właśnie.
Znowu zapadła cisza. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Wreszcie przerwał ją Harry.
- Nie sądzę, żebym miał wybór.
- Nie bardzo – zgodził się Snape. – Na pewno nie chcesz zostać uratowany?
- Zrobiłbyś to, choć popierasz Voldemorta?
Snape nie odpowiedział od razu. Kiedy już to zrobił, głos miał mocny, a w oczach pojawił się stalowy błysk.
- Jesteś jej synem. Oczywiście, że mi zależy, choć nienawidzę cię za to, że żyjesz.
Harry uśmiechnął się ze zrozumieniem a potem zrobił coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewał. Sądząc po minie Snape'a, on także nie przypuszczał, że Harry był zdolny do czegoś takiego.
- Przepraszam za te wszystkie lata – powiedział.
- Nie ma za co, Potter – odparł Snape, kiedy już odzyskał głos.
Harry wiedział, że to był jego sposób na przeprosiny. Wyglądało na to, że właśnie przestali być wrogami. „To zdecydowanie najdziwniejsze wakacje w moim życiu" – pomyślał Harry, obserwując jak mistrz eliksirów wstaje i unicestwia krzesło jednym machnięciem, a potem staje w otwartych drzwiach i odwraca się, żeby po raz ostatni spojrzeć na Złotego Chłopca, który wkrótce przestanie być taki złoty.
- Dziękuję – powiedział Harry.
- Za co?
- Pomogłeś mi podjąć decyzję.
Snape skinął głową i pozwolił, by oddzieliły ich ciężkie drzwi. Harry uśmiechnął się do swoich myśli. O tak, ta rozmowa uświadomiła mu to, co powinien wiedzieć od zawsze. Że dla tych, których kochał, był w stanie zrobić wszystko.
Rozdział 4
- Podjąłeś decyzję – powiedział ozięble Voldemort, zatrzymując się tuż przed Harrym.
Złoty Chłopiec skinął głową, nie spuszczając oczu z czerwonych źrenic mężczyzny, którego nienawidził całym sobą. Wydął dolną wargę i starając się wyglądać spokojnie, po raz setny powtórzył sobie, że postępuje rozsądnie.
- Przyjmę twoją ofertę.
Voldemort skinął głową, uważnie obserwując swojego prawie-byłego-wroga.
- Masz warunki – wysyczał.
Śmierciożercy, którzy przyprowadzili Harry'ego przed oblicze Czarnego Pana, wstrzymali oddechy. Nie pozostawiło to Harry'emu wątpliwości, że stąpa po bardzo cienkim lodzie.
- To chyba zrozumiałe – odparł, cudem powstrzymując się przed odwróceniem wzroku. Voldemort skinął ręką, nakazując mu kontynuować. – Dołączę do ciebie, jeśli zagwarantujesz moim przyjaciołom bezpieczeństwo.
Cisza, jaka zapadła w komnacie, była niemal namacalna. Czerwone oczy zwężyły się niebezpiecznie, niemal przyprawiając Harry'ego o atak serca.
- Wymień ich – warknął Riddle.
- Weasley'owie. Hermiona Granger. Remus Lupin. Neville Longbottom... – Harry wyliczał na palcach. Serce biło mu jak oszalałe, usiłując wyrwać się z piersi, dopóki jeszcze mogło. Brunet nie wiedział, jak zareaguje jego nowy sprzymierzeniec.
- Sporo ich.
- Mam wielu przyjaciół – Harry wzruszył ramionami.
Voldemort przesunął swoimi długimi, bladymi palcami po policzku, kalkulując coś w myślach.
- Istotnie, zamierzasz wymienić wszystkich członków Zakonu – wyszeptał bardziej do siebie, niż do Harry'ego.
Nastolatek tylko skinął głową; obawiał się, że jeśli się odezwie, głos mu zadrży.
- Dobrze. Obiecuję nie skrzywdzić żadnej z osób, które już wymieniłeś. Ale nikogo więcej.
Harry rozważał propozycję Voldemorta. Tak długo, jak mógł chronić choćby część bliskich mu osób, warto było spróbować. Może potem znajdzie jakiś sposób, żeby zapewnić bezpieczeństwo pozostałym.
- Zgoda.
Voldemort skinął mu głową, odwracając się do Harry'ego plecami. Odszedł na środek komnaty i tam, odwróciwszy się do nastolatka przodem, wyjął z kieszeni kawałek pergaminu, który zaczął dotykać końcem różdżki.
- Ja też mam swój warunek, Harry Potterze – powiedział lekceważąco, nie podnosząc wzroku znad pergaminu.
- Jaki to warunek? – odważył się spytać zielonooki, kiedy Voldemort uparcie milczał.
Z cichym westchnięciem Czarny Pan podał pergamin jednemu ze Śmierciożerców, zanim zwrócił się do Harry'ego.
- Przejdziesz odpowiednie szkolenie – stwierdził, kiedy czerwone tęczówki napotkały zielone. – Musisz nauczyć się strzec naszych sekretów.
Harry zmarszczył czoło. Nie podobał mu się pomysł nauki. Jak znał życie, będzie to na pewno coś niemiłego i czarnomagicznego. Może nawet zostanie na niego rzucona jedna z nielegalnych klątw, żeby mógł się na nią „uodpornić" (przypomniały mu się metody nauczania Śmierciożercy, który na czwartym roku podszywał się pod Szalonookiego Moody'iego).
- Zaczynając od samego rana – ciągnął Voldemort – przed śniadaniem będziesz trenował z Lucjuszem walkę wręcz. Potem Severus będzie uczył cię eliksirów, a z Rudolphusem przerobisz potrzebne ci zaklęcia. Po obiedzie ja zajmę się twoją edukacją. Bezróżdżkowa magia, kilka sztuczek, które mogą ci się przydać i może animagia, jeśli czas pozwoli. Wieczorem będziesz ćwiczył oklumencję.
Harry'emu opadła szczęka. On ma się tego wszystkiego nauczyć? Szybko przywołał na twarz maskę obojętności. Nie chciał okazywać słabości wrogowi – tak, wciąż miał się na baczności, choć właśnie oznajmił, że do niego dołączy.
- Lucjusz znajdzie ci jakiś miły pokój – zakończył Voldemort, najwyraźniej uważając ich rozmowę za skończoną.
Kiedy Harry nie ruszył się z miejsca, choć jeden ze Śmierciożerców przytrzymywał dla niego otwarte drzwi, Czarny Pan spojrzał na niego i uniósł jedną brew pytająco.
- Mroczny Znak?
- Na litość boską, Potter! Dowiesz się w swoim czasie – odparł wściekle Voldemort, wykrzywiając usta w grymasie. Harry westchnął, przypominając sobie tak dobrze znaną zasadę: „nie zadawaj pytań!". No i Dumbledore też nie mówił mu wszystkiego.
Harry nadal stał, jakby wrósł w podłogę. Riddle wyraźnie znajdował się na granicy cierpliwości.
- Czego jeszcze chcesz? – zapytał przesadnie spokojnym głosem.
- Ee... Moje rzeczy i różdżka...
Voldemort ukrył twarz w dłoniach.
- Nott, Lestrange.
Wymienieni skłonili się nisko. Nie potrzebowali bezpośredniego rozkazu – doskonale wiedzieli, czego oczekuje od nich Czarny Pan. Bez słowa poprowadzili Harry'ego do wyjścia z dworu.
-~*~-
Harry, Nott i Lestrange stanęli przed domem przy Privet Drive 4. Śmierciożercy czekali, aż Harry zrobi pierwszy krok w stronę domu, ale ten stał tylko i patrzył na samochód jego wuja. Było mu ciężko na sercu i wcale nie czuł się lepiej, nawet doszedł do wniosku, że wakacje z Dursley'ami nie były takie złe.
- Przynajmniej się czegoś nauczysz – powiedział obojętnie jeden z zamaskowanych mężczyzn, w którym Złoty Chłopiec rozpoznał Notta.
Bystre oczy koloru Avady prześliznęły się ciekawie po głębokim kapturze Śmierciożercy. Harry musiał przyznać, że ludzie Voldemorta ostatnimi czasy go zaskakują. Pozwolił sobie na jedno, ciche westchnięcie i zbliżył się do drzwi. Nim zdążył zapukać, otworzyły się i czarodzieje stanęli twarzą w twarz z wujem Vernonem.
- Czego chcesz, chłopcze? – zapytał nieuprzejmie, obrzucając Śmierciożerców wściekłymi spojrzeniami.
- Przyszedłem po swoje rzeczy, wuju – powiedział cicho Harry.
Czuł na sobie spojrzenia czarodziejów. Doskonale pamiętali, jak potraktował ich kilka dni temu i ta uległość musiała ich zdziwić. Harry nie miał jednak ochoty na utarczki ze swoim wujem, zwłaszcza, że nie był pewien, czy je wygra.
- Wybij to sobie z głowy – wypluł z siebie Vernon, zamykając im drzwi przed nosem.
Ku zaskoczeniu zarówno mugola, jak i samego Harry'ego, dłoń jednego ze Śmierciożerców odepchnęła je z powrotem.
- Na twoim miejscu zastanowiłbym się jeszcze raz nad odpowiedzią – Lestrange wycedził przez zaciśnięte zęby.
Vernon poczerwieniał na twarzy, ale widząc wycelowane w siebie dwie różdżki, z ociąganiem cofnął się i pozwolił czarodziejom wejść do środka. Założył ręce na piersi, podczas gdy Śmierciożercy odwrócili się do Harry'ego.
- Komórka pod schodami – wykrztusił z siebie chłopak, wciąż nie mogąc wyjść z szoku.
Jeden z zakapturzonych mężczyzn otworzył komórkę i wyciągnął z niej kufer, który zmniejszył zaklęciem i podał Złotemu Chłopcu, aby ten mógł schować go do kieszeni.
- Vernon?
Ciotka Petunia stanęła w drzwiach kuchni, wyraźnie zaniepokojona dźwiękami dochodzącymi z przedpokoju. Gdy zobaczyła Harry'ego w towarzystwie dwóch obcych czarodziejów, zamarła ze ścierką w dłoni. Vernon rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie, po czym postąpił krok do przodu.
- Macie, co chcieliście, te...
Nigdy nie dokończył zdania. Jeden ze Śmierciożerców (Harry obstawiał, że to był Nott), skierował koniec różdżki na niego i mugol padł na podłogę, krzycząc i wijąc się z bólu.
- Nie...!
Harry pod wpływem impulsu wyciągnął rękę, żeby powstrzymać klątwę. Zadziałał instynktownie, nie spodziewał się, że Śmierciożerca rzeczywiście przerwie torturowanie jego wuja.
Wszystko działo się tak szybko, że gdy do trójki czarodziejów dotarło, co właśnie zrobili, zastygli w bezruchu i przez bitą minutę wpatrywali się w siebie, jak gdyby widzieli się po raz pierwszy, ignorując przy tym podnoszącego się z podłogi Vernona oraz Petunię, która momentalnie znalazła się przy mężu.
A potem Nott schował różdżkę do kieszeni czarnej szaty i, jak gdyby to było umówionym sygnałem, naraz cała trójka powróciła do życia. Harry opuścił wzrok i poczuł na ramieniu dłoń, która pchała go w kierunku wyjścia. Bez słowa pożegnania Złoty Chłopiec opuścił dom wujostwa, a dwaj Śmierciożercy podążyli za nim.
-~*~-
Minął tydzień i Harry niemal przestał żałować, że tego feralnego dnia, kiedy postanowił odejść od Dursley'ów, trafił na sługusów Voldemorta. Stopniowo przestawał się ich bać. Zauważył nawet, że ci, którzy zostali oddelegowani do uczenia go różnych rzeczy, darzą go śladową ilością sympatii, choć trzeba było się im bardzo uważnie przyglądać, żeby to dostrzec.
Ku swojej wielkiej radości odkrył też, że Voldemort nie ma czasu uczyć go każdego dnia. Zwykle przychodził, żeby dać mu jakąś książkę do przeczytania i zostawiał go sam na sam z lekturą. Harry nie narzekał – kiedy raz Czarny Pan postanowił sprawdzić jakie Gryfon zrobił postępy, skończyło się kilkoma klątwami za niewyparzony język.
Złoty Chłopiec podejrzewał, że cały nawał pracy, na który został poniekąd skazany, miał go powstrzymać od samodzielnego myślenia. Mimo wszystko po kilku lekcjach zauważył, że rzeczy, które poznawał, były ciekawe i, ku wielkiemu zdumieniu bruneta, niezwykle użyteczne. Nie mógł się nadziwić, że normalni czarodzieje ignorują tą jakże przydatną magię. Jednak każdego wieczoru był tak zmęczony, że niemal zasypiał pod prysznicem. Nawet na piątym roku w Hogwarcie, kiedy przygotowywał się do zdania sumów, nie miał tak wyczerpujących lekcji.
- Czemu Ministerstwo nie przysłało mi jeszcze listu? – spytał któregoś dnia.
- Jakiego listu? – odparł Lucjusz.
- Nie wolno używać mi magii po za szkołą – wyjaśnił zielonooki.
Malfoy tylko westchnął, pokonany, i wyjaśnił, że jego dwór został otoczony silnymi zaklęciami, które uniemożliwiają Ministerstwu Magii na węszenie na terenie posiadłości. Dopóki Harry pozostanie w Malfoy's Manor, może czarować dowoli i nikt się o tym nie dowie.
„Skoro istnieją takie zaklęcia" – myślał, - „to ile osób robi Ministerstwo w balona?"
W tej chwili brunet podnosił się, rozmasowując prawy pośladek. Trenował z Malfoy'em walkę na pięści. Szło mu znacznie lepiej niż na początku, ale wciąż co chwila lądował na ziemi, zbierając kolejne stłuczenia i siniaki. Tego dnia obrywał bardziej niż zwykle, przez co wydało mu się, że Malfoy jest czymś zdenerwowany.
- Myśli, że nie mam nic lepszego do roboty, jak niańczyć gówniarza cały dzień – mruknął pod nosem ponownie atakując Harry'ego.
Harry zablokował cios i cofnął się, żeby móc przyjrzeć się przeciwnikowi. Po chwili ruszył do przodu, celując w bok głowy mężczyzny, ale ten zrobił unik i uderzył Harry'ego w plecy.
- Kto? Voldemort? – spytał zielonooki, podnosząc się z ziemi i pocierając dłonią policzek.
Lucjusz rzucił mu badawcze spojrzenie, ale nie odezwał się, dopóki nie posłał go po raz już setny tego dnia na spotkanie z twardym podłożem.
- Gdybyś był jeszcze głupszy... – zaczął, ale Harry przerwał mu głośnym prychnięciem.
- Och, daj spokój! Przecież wiesz, że nie mam czasu żeby myśleć – odparował, jednocześnie blokując cios i próbując podciąć blondynowi nogi.
Lucjusz przeskoczył zwinnie za Harry'ego i wykręcił mu ramię do tyłu.
- Wiele się nie zmieni. Tak wygląda służba – powiedział, puszczając go i podchodząc do stolika, na którym stała szklanka wody.
Harry podążył za swoim mentorem, dysząc i ocierając pot z czoła.
- Myślałem, że pracujesz.
Już dawno Harry przeszedł ze wszystkimi na „ty". Częściowo wymusił to fakt, że Voldemort zwracał się do wszystkich po imieniu. Śmierciożercom to nie przeszkadzało, a Harry nie chciał być jedynym w dworze, który używa oficjalnej formy. Choć większość z nich nadal nazywała go po nazwisku.
- Mhm... Załatwiam swoje interesy przy okazji spełniania rozkazów. Doba jest zbyt krótka na pełny etat – skrzywił się Malfoy.
- Voldemorta nie obchodzi to, że masz rodzinę?
- Jeśli go spytasz, dostaniesz swoją odpowiedź – odparł Lucjusz przebiegle.
Gestem nakazał wrócić Harry'emu do ćwiczeń. Pół minuty później brunet znów zbierał swój obolały tyłek z podłogi.
- Szkoda, że już przerobiłem ze Snapem eliksir przeciwbólowy – westchnął, wywołując delikatny uśmiech na twarzy Lucjusza.
-~*~-
- Co ja ci mówiłem, Potter? Skup się!
- Mówiłeś, żebym oczyścił umysł – odparł zrezygnowany Harry. – I bardzo chętnie bym to zrobił, ale jestem zbyt zmęczony, żeby...
- Myślisz, że twój wróg będzie czekał, aż się wyśpisz? – Snape chwycił przód koszulki nastolatka i przyciągnął go do siebie. – Musisz wiedzieć jak się obronić w każdej sytuacji! Nieważne – zmęczony, czy nie!
Harry zamrugał kilka razy, żeby odegnać senność. Był wykończony i nawet krzyki profesora eliksirów nie pomagały mu się skoncentrować.
- Jeszcze raz – zarządził Snape, cofając się i celując w Harry'ego różdżką. – Legilimens!
Harry zobaczył przed oczami cały ciąg obrazów. Większości z nich nie mógł rozróżnić, tak szybko przemykały przez jego umysł, ale zdołał wyłapać twarze przyjaciół, ciotki Petunii i Voldemorta, nim zachwiał się i upadł na ziemię.
Snape zakończył zaklęcie i rzucił chłopakowi zniecierpliwione spojrzenie. Tupał nerwowo stopą, czekając, aż zielonooki wstanie.
- Marnujesz mój czas – warknął.
- Nie moja wina, że Vol... Czarny Pan daje ci tyle obowiązków – odpyskował Harry, podnosząc się ciężko i pocierając zmęczone oczy.
Snape wycelował różdżkę w Harry'ego, najwyraźniej mając nadzieję, że groźba sprawi, że nastolatek się pospieszy. Jednak Harry był zbyt zmęczony, żeby przejmować się klątwami, jakie stary nietoperz może na niego rzucić.
- Stań prosto – polecił Snape.
Harry nie posłuchał go. Doczłapał do krzesła stojącego w rogu pokoju i usiadł ciężko na nim, pozwalając głowie oprzeć się o ścianę. Ledwo zamknął powieki, a już przeniósł się w krainę snu.
Snape stanął nad nim z nieprzeniknioną miną. Pokręcił głową z niedowierzaniem i zostawił Złotego Chłopca, pozwalając mu odpocząć po męczącym dniu.
-~*~-
Harry obudził się w miękkim łóżku i przeciągnął. Bolały go wszystkie mięśnie i kości. Odwracał się właśnie na drugi bok z zamiarem powrotu do krainy snów, kiedy coś sobie uświadomił.
Usiadł i pomacał dookoła w poszukiwaniu okularów. Znalazł je na szafce nocnej i natychmiast wepchnął na nos.
- Która może być godzina?
Z przerażeniem stwierdził, że przespał czas treningu z Lucjuszem. Wyskoczył z łóżka i ubrał się tak szybko, jak potrafił, po czym wybiegł na korytarz. Nie wiedział, gdzie szukać swojego mentora, ale ponieważ zbliżała się pora śniadania, pomyślał, że może zastanie go w jadalni. Jeśli nie teraz, to na pewno na śniadaniu. Będzie mógł wtedy przeprosić i mieć nadzieję, że Voldemort się nie dowiedział o tym. Nie chciał zarobić kolejnej bolesnej kary.
Kiedy wpadł do jadalni, przy długim stole siedział sam Malfoy, popijając kawę i czytając gazetę. Zerknął na bruneta znad Proroka i powrócił do czytania.
- Przepraszam... – zaczął Harry, nie do końca wiedząc, jak się wytłumaczyć.
Lucjusz machnął ręką, dając znać, że wcale go to nie obeszło. „Pewnie też chciał się wyspać" – pomyślał zielonooki, siadając na swoim zwykłym miejscu.
- Wszystkiego najlepszego, Potter.
Zielone oczy odnalazły szare tęczówki, nim mężczyzna zdążył spojrzeć na jakiś artykuł. Wszystkiego najlepszego? No tak... Z najwyższym trudem Harry opanował się, żeby nie uderzyć się dłonią w czoło. „Dzisiaj jest trzydziesty pierwszy lipca, moje urodziny. Na śmierć zapomniałem."
W milczeniu kontemplował fakt, że oto właśnie dostał prezent od Śmierciożercy. Nie, żeby tego oczekiwał, choć Lucjusz nie mógł spisać się lepiej – podarował mu to, czego Harry najbardziej potrzebował, czyli sen. Gdzieś w głębi Harry'ego wykiełkowało uczucie wdzięczności. Próbował zdusić je w sobie, ale kiepsko mu to wychodziło.
Tymczasem do jadalni zaczęli przychodzić pozostali Śmierciożercy nocujący w Malfoy's Manor. Ziewali i rozmawiali między sobą, nie zwracając na Harry'ego uwagi. Tylko kilku z nich, w tym Snape i Lestrange, skinęli nastolatkowi głowami.
Gdy wszyscy usiedli przy stole, otworzyły się drzwi i do komnaty wkroczył Lord Voldemort, obrzucając zebranych pełnym odrazy spojrzeniem. Podszedł do stołu i rzucił nań Proroka Codziennego, aż wszyscy Śmierciożercy podskoczyli (łącznie z Harrym, który powoli przyzwyczajał się do faktu, że i on jest jednym z nich).
- Długo im zajęło zorientowanie się.
Harry ciekawie zerknął na tytuł artykułu na pierwszej stronie. Otworzył ze zdumienia usta, kiedy dotarło do niego, o czym mówił Voldemort. Wielkie litery raziły go w oczy: HARRY POTTER ZAGINĄŁ! Pod spodem było jego zdjęcie i kilka linijek tekstu mówiących o tym, że zniknął.
- Założę się, że nie odkryli tego ludzie Dumbledore'a – odezwał się Lucjusz. Voldemort uniósł jedną brew, więc mężczyzna kontynuował. – Próbowałby wszystko zatuszować. Pewnie jakiś fan albo kolega ze szkoły chciał odwiedzić Pottera i dać mu prezent.
- Tak też pomyślałem – odparł Voldemort, utkwiwszy swe czerwone oczy w twarzy Harry'ego.
- Panie, czy teraz nie zaczną nas podejrzewać? – zapytał Walden Mcnair.
- Nie sądzę.
- Nawet po tym, jak przesłuchają tych mugoli? – powątpiewał kat.
- Dośc tego! Crucio!
Mężczyzna zsunął się z krzesła i wpadł pod stół, gdzie wił się na podłodze i jęczał w agonii. Trwało to dobre pięć minut, nim z nosa zaczęła mu płynąć krew i Voldemort cofnął klątwę.
Czarny Pan rozejrzał się po swoich sługach, jakby w oczekiwaniu, że ktoś jeszcze śmie podważyć jego zdanie. Kiedy to się nie stało, schował różdżkę do rękawa i, jak gdyby nigdy nic, kontynuował:
- Mugole powiedzą, że Potter uciekł, bo tak rzeczywiście zrobił. Po prostu zapomną dodać, że kiedy wrócił po swoje rzeczy, towarzyszył mu ktoś jeszcze. Będą zbyt przerażeni, żeby to zrobić.
Rozległ się pomruk aprobaty i Śmierciożercy wrócili do jedzenia. Jednak czerwone tęczówki nadal uparcie penetrowały te intensywnie zielone, aż w końcu Voldemort wykrzywił usta w pogardliwym grymasie i wysyczał:
- Potter, jutro wybierzemy się na wycieczkę.
W kolejnej sekundzie wszystkie pary oczu były utkwione w dwóch czarodziejach.
- Co...?
- Sprawdzić, jakie robisz postępy w nauce – odpowiedział Voldemort, po czym wstał i wyszedł z jadalni, pozostawiając zastygłych Śmierciożerców wraz z trzęsącym się chłopcem.
Harry rozejrzał się rozpaczliwie po twarzach zebranych.
- Jeśli coś mu się nie spodoba, przeklnie mnie.
Kilka osób skinęło głowami, choć to nie było pytanie. Najwyraźniej zdążyli polubić odrobinę Złotego Chłopca i przejęli się jego losem na tyle, żeby oderwać się od posiłku. Harry nerwowo wykręcał sobie nadgarstki, udając, że nie zauważa tych spojrzeń.
- W takim razie chyba przyda ci się mały trening – powiedział po długiej chwili Rudolphus Lestrange, wstając od stołu i patrząc na Harry'ego wymownie.
Rozdział 5
Harry czekał w kuchni na Voldemorta. Lada chwila Czarny Pan miał się zjawić, by zabrać go na wycieczkę i sprawdzić, jakie postępy chłopak zrobił przez ostatni tydzień. Gryfona nie pocieszała myśl, że za każde niepowodzenie zarobi surową karę – obawiał się, że na zwykłym Cruciatusie się nie skończy.
Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wkroczył Voldemort ubrany, jak zawsze, w czarną szatę. Harry poderwał się z krzesła i skłonił głowę. Okazywanie szacunku Czarnemu Panu uwłaczało jego godności, ale czy miał inny wybór?
Voldemort wydał z siebie cichy syk. Harry podniósł głowę w sam raz, aby zobaczyć, jak mężczyzna kieruje różdżkę na drzwi. Nastolatek rozpoznał zaklęcie – to było jedno z tych, których uczył go Lestrange. Pieczętowało pokój tak, że nikt nie mógł do niego wejść ani z niego wyjść bez zgody rzucającego je czarodzieja.
Harry przełknął ślinę. Nie wiedzieć czemu, gęsia skórka pokryła jego ręce a włoski na karku zjeżyły się. Szeroko otwartymi oczami obserwował, jak Czarny Pan odkłada różdżkę na stół i odwraca się do niego tyłem. W życiu by nie pomyślał, że zachowa się równie nierozsądnie, ale może uznał, że Harry jest wystarczająco niedoświadczony i jednocześnie odpowiednio zastraszony, aby nie próbować głupstw.
Jednak prawdziwy szok Złoty Chłopiec przeżył w momencie, w którym Voldemort zrzucił z siebie szatę. Pod spodem nie miał nic, nawet bielizny, i oczom Harry'ego ukazało się smukłe ciało z mlecznobiałą i gładką skórą. Gryfon wstrzymał oddech.
Voldemort odwrócił się, paraliżując Harry'ego intensywnym spojrzeniem czerwonych jak krew oczu.
- Harry Potterze, zobaczmy, co potrafisz...
Zaczął powoli zbliżać się do Harry'ego, długimi palcami błądząc po całym swoim ciele. Hipnotyzujące spojrzenie nie pozwalało nastolatkowi przyjrzeć się dolnym partiom ciała mężczyzny. Czerwone źrenice przytrzymywały go na miejscu. Nie mógł ruszyć nawet palcem, a co dopiero nogami. Nie mógł także oderwać wzroku od Czarnego Pana.
Tymczasem mężczyzna stanął na przeciwko Harry'ego, tak blisko, że ich klatki piersiowe zetknęły się. Harry'ego przeszedł dreszcz. Voldemort zanurzył smukłe dłonie w jego włosach i przyciągnął zarumienioną twarz do swojej piersi.
- Nie bój się, będę delikatny... – wysyczał w mowie wężów.
Harry'emu nagle zrobiło się gorąco. Syczący Voldemort z czerwonymi tęczówkami i bladą skórą wydał mu się piękny i pociągający... Poczuł coś wilgotnego w swoim uchu, co poruszało się po każdej krawędzi. Przymknął oczy i przechylił głowę, pozwalając mężczyźnie kontynuować.
Dopiero, kiedy poczuł dłonie prześlizgujące się po jego sutkach, zorientował się, że stoi przed Czarnym Panem zupełnie nagi. Nie zdążył się jednak nad tym zastanowić, ponieważ usta Voldemorta ześlizgnęły się na szyję, którą ssał i kąsał na przemian. Dłonie wędrowały po całym ciele chłopaka, a skóra w miejscach, które dotknęły, paliła.
Harry poczuł przemożną ochotę, by odwzajemnić pieszczoty. Zrobiłby cokolwiek, byle czarodziej nie przestał go dotykać. Kiedy poczuł zaciskające się na jego pośladkach ręce, westchnął, zaskoczony, ale i zadowolony. Przysunął się bliżej i otarł wyprężoną męskością o Voldemorta. Usta starszego czarodzieja odnalazły wargi Harry'ego i wpiły się w nie zachłannie.
Złoty Chłopiec przestał myśleć trzeźwo. Wypchnął biodra do przodu, sprawiając, że ich nabrzmiałe członki znów się zetknęły. Harry jęknął prosto w usta Voldemorta, gdy ten zaczął poruszać biodrami...
Harry krzyknął spadając z łóżka. Znajdował się w przydzielonej mu sypialni, a serce waliło mu jak oszalałe. Czuł ciepło w dole brzucha, a spodnie od piżamy unosiły się w tym miejscu.
Chłopiec zakrył usta dłonią, uświadamiając sobie, że to był tylko sen, w następnej chwili głośno jęknął i zaczął uderzać głową o ramę łóżka, kiedy dotarło do niego o czym śnił. Nie mógł uwierzyć, że był równie pobudzony. Powinien być raczej przerażony i zniesmaczony czymś tak... tak... chorym!
Spojrzał na zegarek i przekonał się, że do rana pozostało jeszcze kilka godzin. Wrócił do łóżka i próbował zasnąć, ale nie bardzo mu to wychodziło, bo kiedy napięcie opadło i przestał widzieć pod powiekami obrazy ze snu, znów zaczął denerwować się wyprawą.
Po długiej godzinie wstał i umył się pod prysznicem, ubrał i wślizgnął do jadalni, gdzie zamierzał przeczekać czas pozostały do śniadania. Niestety wybór okazał się fatalny – znajome wnętrze przypominało o niedawnym śnie. Jednak nie to było najgorsze. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu i zniesmaczeniu Harry stwierdził, że jego ciało reaguje na sen dość... niespodziewanie. Czemu czuje się podekscytowany, wspominając pieszczoty? Dlaczego kolana mu miękną, gdy przywołuje obraz czerwonookiego Voldemorta syczącego w mowie wężów? I czemu jego penis twardnieje na samą myśl...?
Pokręcił gwałtownie głową, żeby odegnać niechciane wizje. Bazując na treningach ze Snapem, skupił się na murze okalającym jego umysł i zaczął oddychać głęboko, coraz bardziej uspokajając się z każdą kolejną sekundą. Utrzymanie muru nie było proste, ale całym sobą walczył o koncentrację. Udało mu się myśleć tylko i wyłącznie o murze, dopóki nie otworzyły się drzwi jadalni i do środka nie wszedł pierwszy ze Śmierciożerców.
Wówczas Harry został rozproszony, ale miał nadzieję, że obecność mężczyzny odciągnie jego uwagę od nocnych koszmarów. Spod przymkniętych powiek obserwował postać odzianą w czarną szatę.
- Potter?
Znajomy głos przeciął powietrze.
„O nie, tylko nie to..." – pomyślał Harry, gdy całe jego ciało odpowiedziało ochoczo. Złotego Chłopca przeszedł dreszcz i nocne wizje stanęły przed oczami jak żywe, niwecząc wysiłki ostatnich kilkudziesięciu minut, bowiem przemówił do niego Lord Voldemort.