- A oto - rzekł dyrektor szpitala - zespół chorych, który
nazywamy wesołym miasteczkiem.
Wskazał na czterech pacjentów pod ścianą. Trzej stali, jeden
siedział na niskim zydelku. Byli nieruchomi, nie poruszali się, kiedy ich
zobaczyłem, ani odkąd ich zobaczyłem, ich nieruchomość rosła, w miarę
jak ich widziałem nieruchomych. Dyrektor zapewnił mnie, że nie ruszali się
także przedtem.
- Nie ruszają się nigdy, to jest ich symptom. Ale poza tym są
łagodni i nieszkodliwi. Może pan z nimi porozmawiać, a ja tymczasem
zaglądnę do oddziału furiatów.
Dyrektor oddalił się, a ja przystąpiłem do pierwszego z brzegu
nieruchomego.
- Co słychać... - zagadnąłem niepewnie, ponieważ nie wiem,
jak się nawiązuje rozmowę z wariatem.
- Następna runda za dwie minuty. Dzieci i wojskowi płacą
połowę.
- Jasne - udałem, że wiem, o co chodzi, bo chociaż dyrektor
przedstawił mi ich jako nieszkodliwych, wolałem nie drażnić chorego. I
przypomniawszy sobie, że dyrektor nazwał tę grupę wesołym
miasteczkiem - zapytałem, starając się, aby pytanie wypadło swobodnie:
- Pan jest kręgielnia, co?
Spojrzał na mnie z pogardą, jak na kogoś, kto nie umie
odróżnić A od B.
- Ja jestem karuzela. Kręgielnie zabrali do elektroszoku.
- Oczywiście, oczywiście - zgodziłem się skwapliwie. - Niestety
nie mogę skorzystać z karuzeli. Mam słaby błędnik i zakręciłoby mi się w
głowie... Ja tylko tak sobie, zwiedzam...
- Proszę bardzo.
Podczas naszej rozmowy nie poruszył się ani odrobinę, a jego
twarz jakby nie miała żadnej mimiki. Jakbym rozmawiał z posągiem.
Również jego koledzy nie drgnęli i nie wiadomo było nawet, czy świadomi
byli mojej obecności. Nabrałem odwagi.
- Pan wybaczy ciekawość, ale - jeżeli pan jest karuzela, to
dlaczego pan się nie kręci?
Jego pogarda była tera bezbrzeżna.
- Pan nie wie co to jest właściwa natura rzeczy. Ruch jest
zjawiskiem pozornym. Ja jestem istotą rzeczy, a nie tym, co przypadkowe
i złudne. Istotą karuzeli jest oś, dookoła której obraca się cała reszta.
Jako oś nie mogę się przecież kręcić.
- Rzeczywiście. To znaczy, że im mniej się pan kręci, tym
bardziej jest pan karuzelą.
- To chyba zrozumiałe.
- Bardzo panu dziękuje. Teraz rozumiem: pan jest samą
istotą karuzeli, bez dodatków.
- Tak jest. Wsiada pan?
- Nie, nie, niestety mój błędnik... jak już wspomniałem... ale
jestem panu wdzięczny za wyjaśnienie, dziękuje bardzo.
Zerknąłem ku pozostałym elementom wesołego miasteczka.
Dwaj stali obok siebie w tej samej pozycji, nieruchomi jak słupy. Trzeci
siedział opodal, również nieruchomy. Teraz z nimi z kolei chciałem
porozmawiać, ale żeby znowu nie popełnić gafy, zwróciłem się do karuzeli
po informację.
- Ci dwaj.. Oni są beczka śmiechu, co?
- Oni? Przecież oni są strzelnic, nie widzi pan?
- Tak, tak, strzelnica. No to narazie, do zobaczenia...
Podszedłem do dwóch. Po rozmowie z karuzelą grupa wesołe
miasteczko nie była już dla mnie całkowitą zagadką. Czułem się nieco
pewniejszy siebie.
- Który z panów jest cel, a który pal!?
- to wszystko jedno - odrzekli jednocześnie.
- Panowie chcą przez to powiedzieć, że nie ma różnicy między
strzałą a tarczą, między pociskiem a celem? Ja, naturalnie, jestem tego
samego zdania, ale gdyby panowie chcieli mi to bliżej wyjaśnić...
- Tu nie ma czego wyjaśniać - rzekł jeden, który był albo
strzałą, albo tarczą. - Załóżmy, że ja jestem strzała, a kolego jest tarcza...
- Ty jesteś tarcza, ja jestem strzała - przerwał mu kolega.
- Niech będzie. Załóżmy, że ja jestem tarcza, a kolega jest
strzała. No i co z tego?
Konkluzja założenia była tak nieoczekiwana, że przez chwilę
nie umiałem się do niej ustosunkować. Po chwili ustosunkowałem się
jednak, czyniąc następującą uwagę:
- Wtedy jest oczywiście zrozumiałe, że pan tarcza pozostaje
bez ruchu. Jednak pan strzała...
- Ha, ha! -przerwał mi tarcza. - Pan sugeruje, że kolego
strzała powinien lecieć jak wariat. Ty, powiedz mu... - zwrócił się do kolegi.
- Strzała leci, ale tylko dla pana - powiedział kolega. - Ja sam
dla siebie nigdzie nie lecę, bo strzała sama dla siebie jest i jest.
- To znaczy nigdy nie zmienia położenia względem samej
siebie - wyjaśnił mi tarcza, widać bardziej wykształcony.
- Właśnie. Pan wybaczy, ale dla pańskiej przyjemności nigdzie
leciał nie będę.
- To znaczy kolega nie będzie stwarzał pozorów, które i tak w
niczym nie zmienią zasady jego bytu - dokończył drugi. - Jasne?
- Tak, teraz całkiem jasne, że też nigdy o tym nie
pomyślałem...
- Powinien pan częściej nas odwiedzać - rzekł na to inteligent
tonem życzliwego napomnienia. - Chce pan sobie strzelić?
- Nie może kiedy indziej, dzisiaj już późno...
- Dobrze może być kiedy indziej. My tu zawsze jesteśmy.
Rzeczywiście ich nieruchomość sprawiała wrażenie wieczności.
Oddaliłem się w stronę ostatniego, który nieruchomo siedział
na krzesełku. Stanąłem przed nim, i bez żadnych wstępów, ponieważ
byłem już całkowicie pewny siebie, to znaczy przekonany, że uchwyciłem
zasadę rządzącą zespołem wesołe miasteczko, wygłosiłem przemowę.
- Kimkolwiek albo czymkolwiek pan jest, ma pan rację siedząc
tak bez ruchu. Czy pan jest lustro w gabinecie krzywych luster, czy to
wagonikiem szalonej kolejki, huśtawką, czy kołem loterii fantowej -
zawsze w istocie pańskiego bytu jest pan poza wszelkim ruchem i funkcją.
Więc zamiast oddawać się grze pozorów, oddaje się pan bezpośrednio
naturze istnienia, której zewnętrznym wyrazem jest nieruchomość.
Dlatego pan sobie tutaj tak siedzi i siedzi, prawda?
On zaś odpowiedział zdziwiony:
- A co mam robić? Przecież ja czekam, żeby mnie stąd
wypuścili.