Sp贸jrz - powiedzia艂em pewnego dnia do Holmesa, stoj膮c w wykuszu okiennym i patrz膮c na ulic臋 - jaki艣 szaleniec tam biegnie. 呕e te偶 rodzina puszcza go samego! M贸j przyjaciel ospale podni贸s艂 si臋 z fotela i z r臋kami w kieszeniach szlafroka spojrza艂 przez moje rami臋. By艂 pogodny, rze艣ki, lutowy ranek. 艢nieg, kt贸ry spad艂 wczoraj, g臋sto za艣ciela艂 ulic臋 skrz膮c si臋 w promieniach zimowego s艂o艅ca. Na 艣rodku jezdni 艣nieg, zorany ko艂ami, zamieni艂 si臋 w sypki, ciemny mia艂, ale po bokach i z brzeg贸w trotuaru, odgarni臋ty w kupy, pozosta艂 dziewiczo czysty. Bia艂awe chodniki, odmiecione i wyskrobane, by艂y jednak niebezpiecznie 艣liskie, tak 偶e przechodni贸w widzia艂o si臋 mniej ni偶 zwykle. Od stacji metra, na przyk艂ad, nikt nie szed艂 pr贸cz tego m臋偶czyzny, na kt贸rego zwr贸ci艂em uwag臋. By艂 to cz艂owiek ko艂o pi臋膰dziesi膮tki, wysoki, dorodny, o imponuj膮cej postawie i mi臋sistym, rzucaj膮cym si臋 w oczy obliczu - budzi艂 respekt ca艂ym swym wygl膮dem. Ubrany by艂 skromnie, ale wytwornie: w czarne palto, b艂yszcz膮cy cylinder, eleganckie, br膮zowe getry i doskonale skrojone szaroper艂owe spodnie. Ale jego zachowanie ra偶膮co kontrastowa艂o z godno艣ci膮 wygl膮du. Bieg艂 co si艂, od czasu do czasu podskakuj膮c, jak cz艂owiek zm臋czony, kt贸ry nie przywyk艂 liczy膰 na w艂asne nogi. Biegn膮c, gor膮czkowo gestykulowa艂, kiwa艂 g艂ow膮 i wykrzywia艂 twarz w najdziwaczniejszych grymasach.
- Co mu si臋 mog艂o sta膰, u licha? - zapyta艂em. - Patrzy na numery dom贸w.
- Zdaje si臋, 偶e idzie do nas - powiedzia艂 Holmes zacieraj膮c r臋ce.
- Do nas?
- Tak. Pewnie przychodzi po zawodow膮 porad臋. Znam te objawy. Ha, czy nie m贸wi艂em! Tymczasem nieznajomy ci臋偶ko sapi膮c dopad艂 naszych drzwi i pocz膮艂 szarpa膰 za dzwonek, nape艂niaj膮c ca艂y dom przera藕liwym ha艂asem. W par臋 chwil potem ju偶 by艂 w pokoju, zdyszany, gestykuluj膮cy bez przerwy, z tak 偶a艂osnym wyrazem oczu, 偶e przej臋ci wsp贸艂czuciem i l臋kiem od razu zapomnieli艣my o naszej weso艂o艣ci. Przez kilka minut nie m贸g艂 wydoby膰 g艂osu i tylko zatacza艂 si臋 i targa艂 za w艂osy, jak cz艂owiek na granicy ob艂臋du. Wreszcie pocz膮艂 bi膰 g艂ow膮 o 艣cian臋 tak silnie, 偶e obaj skoczyli艣my do niego i z trudem odci膮gn臋li艣my go na 艣rodek pokoju. Sherlock Holmes posadzi艂 go w mi臋kkim fotelu, siad艂 obok, dotkn膮艂 jego r臋ki i zacz膮艂 m贸wi膰 tym 艂agodnym, uspokajaj膮cym tonem, kt贸rym tak 艣wietnie umia艂 si臋 pos艂ugiwa膰:
- Chce mi pan powiedzie膰, co pana gn臋bi, prawda? Zm臋czy艂 si臋 pan biegn膮c. Prosz臋 odetchn膮膰, uspokoi膰 si臋, a wtedy ch臋tnie wys艂ucham, co pana tu sprowadza. Nieznajomy z minut臋 siedzia艂 spokojnie, ci臋偶ko dysz膮c i walcz膮c ze wzruszeniem. Potem otar艂 chustk膮 czo艂o, zacisn膮艂 usta i zwr贸ci艂 si臋 do nas.
- Pewnie uwa偶acie mnie panowie za wariata? - zapyta艂.
- Widz臋, 偶e spotka艂o pana jakie艣 nieszcz臋艣cie - odpar艂 Holmes.
- Okropne nieszcz臋艣cie!鈥 Tak okropne i nag艂e, 偶e mo偶na oszale膰. Sam膮 ha艅b臋 jeszcze bym zni贸s艂, cho膰 ciesz臋 si臋 nieskalan膮 opini膮. Osobiste nieszcz臋艣cie mo偶e spotka膰 ka偶dego. Ale te dwa ciosy razem, i w tak strasznej postaci, wstrz膮sn臋艂y mn膮 do g艂臋bi. A poza tym nie chodzi tu tylko o mnie. Najwy偶sze sfery Anglii mog膮 ucierpie膰, je艣li nie znajdzie si臋 wyj艣cia z sytuacji.
- Spokojnie, drogi panie - rzek艂 Holmes. - Prosz臋, niech mi pan powie, kim pan jest i co si臋 panu przydarzy艂o.
- Pewnie zna pan moje nazwisko - odpar艂 go艣膰. - Jestem Aleksander Holder z domu bankowego 鈥濰older & Stevenson鈥 z Threadneedle Street. Znali艣my dobrze to nazwisko. By艂 to szef drugiego z kolei najwi臋kszego prywatnego domu bankowego w londy艅skim City. C贸偶 mog艂o doprowadzi膰 do takiej rozpaczy i zdenerwowania jednego z najpowa偶niejszych obywateli Londynu? Zamienieni w s艂uch, niecierpliwie czekali艣my, a偶 Holder zbierze si艂y i zacznie opowiada膰.
- Czuj臋, 偶e czas nagli - odezwa艂 si臋 鈥瀢reszcie - i dlatego przybieg艂em co tchu, gdy inspektor policji poradzi艂 mi zwr贸ci膰 si臋 do pana. Przyjecha艂em podziemn膮 kolejk膮 na Baker Street i piechot膮 po艣pieszy艂em tutaj, bo doro偶ki za wolno jad膮 po 艣niegu. Dlatego tak si臋 zm臋czy艂em, bo w og贸le za偶ywam ma艂o ruchu. Ju偶 troch臋 odpocz膮艂em i zaraz kr贸tko, jasno opowiem, co si臋 sta艂o. Pewnie panowie wiecie, 偶e rozw贸j interes贸w bankowych zale偶y od pomy艣lnej lokaty kapita艂u, rozszerzania stosunk贸w i zdobywania nowych wk艂ad贸w. Najintratniejsz膮 dla nas operacj膮 finansow膮 s膮 po偶yczki zastawowe. W ci膮gu paru ostatnich lat znacznie rozszerzyli艣my te dzia艂. Nasza klientela, kt贸rej po偶yczali艣my du偶e kwoty pod zastaw obraz贸w, ksi臋gozbior贸w i sreber, rekrutuje si臋 z najwy偶szych sfer. Wczoraj rano, gdy siedzia艂em u siebie w gabinecie w banku, po dano mi wizyt贸wk臋. Wzdrygn膮艂em si臋 przeczytawszy nazwisko, nie, nawet panu nie zdradz臋, o kogo chodzi. Wspomn臋 tylko, 偶e to nazwisko znane jest powszechnie na ca艂ym 艣wiecie i 偶e nale偶y dc pierwszych nazwisk Anglii. Czu艂em si臋 niezwykle zaszczycony t膮 wizyt膮 i chcia艂em temu da膰 wyraz przy powitaniu, ale m贸j go艣膰 od razi przyst膮pi艂 do interesu, z min膮 cz艂owieka, kt贸ry jak najszybciej cha ju偶 mie膰 wszystko za sob膮.
- Panie Holder - powiedzia艂 - m贸wiono mi, 偶e pan po偶ycza pieni膮dze.
- Tak, udzielamy po偶yczek pod dobre zastawy - odpowiedzia艂em.
- Potrzebuj臋 natychmiast pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy funt贸w. Oczywi艣cie, m贸g艂bym dziesi臋ciokrotnie wi臋ksz膮 sum臋 ni偶 ta bagatela po偶yczy膰 od moich przyjaci贸艂. Ale nie chc臋 nikomu nic zawdzi臋cza膰 i wol臋 sam sobie jako艣 poradzi膰. Mnie, jak pan rozumie, nie wypada zaci膮ga膰 moralnych zobowi膮za艅.
- Czy mog臋 zapyta膰, na jak d艂ugo potrzebuje pan tych pieni臋dzy?
- W najbli偶szy poniedzia艂ek b臋d臋 rozporz膮dza艂 znaczn膮 kwot膮 i wtedy wp艂ac臋 d艂ug wraz z 偶膮danymi przez pana odsetkami. Podkre艣lam jednak, 偶e zale偶y mi na natychmiastowym otrzymaniu pieni臋dzy.
- Ch臋tnie po偶yczy艂bym panu bez s艂owa t臋 kwot臋 z osobistych fundusz贸w - powiedzia艂em - gdyby to nie przekracza艂o moich mo偶liwo艣ci. Udzielaj膮c za艣 po偶yczki z ramienia banku, musz臋 - przez wzgl膮d na wsp贸lnika - domaga膰 si臋, nawet od pana, jakiego艣 zabezpieczenia, tak jak tego wymagaj膮 interesy.
- Jestem na to przygotowany - odpar艂 i podni贸s艂 kwadratowe puzdro z czarnej sk贸ry, kt贸re siadaj膮c postawi艂 przy sobie.
- S艂ysza艂 pan chyba o koronie z beryl贸w?
- Jednym z najcenniejszych skarb贸w Anglii? - zapyta艂em.
- Tak. - Otworzy艂 puzdro i wewn膮trz ujrza艂em wtulony w mi臋kki, cielisty aksamit cudny klejnot. - Jest w niej trzydzie艣ci dziewi臋膰 olbrzymich beryl贸w - rzek艂. - A z艂ota oprawa jest wprost bezcenna. Nawet wed艂ug najni偶szego szacunku warto艣膰 korony dwukrotnie przewy偶sza potrzebn膮 mi kwot臋. Ten klejnot got贸w jestem da膰 panu w zastaw. Uj膮艂em w r臋ce cenne puzdro i zmieszany patrzy艂em to na nie, to na mego znakomitego klienta.
- W膮tpi pan w jej warto艣膰? - zapyta艂.
- Nie. W膮tpi臋 tylko鈥
- Czy mam prawo j膮 zastawi膰. Mo偶e pan by膰 spokojny. Nawet by mi to przez my艣l nie przesz艂o, gdyby nie pewno艣膰, 偶e j膮 odbior臋 za cztery dni. To tylko formalno艣膰. Czy zastaw jest dostateczny?
- A偶 nazbyt.
- Pan rozumie, panie Holder, 偶e opieraj膮c si臋 na pa艅skiej reputacji daj臋 panu wielki dow贸d zautania. Licz臋 nie tylko na pa艅sk膮 dyskrecj臋 - nie chcia艂bym plotek - ale przede wszystkim na to, 偶e potrafi pan upilnowa膰 korony. Nie potrzebuj臋 chyba m贸wi膰, jaki skandal wynik艂by, gdyby si臋 jej co sta艂o. Najmniejsze uszkodzenie tego klejnotu oznacza艂oby zupe艂n膮 jego utrat臋, bo na 艣wiecie nie znajdzie pan podobnych beryl贸w. Ale ufam panu i zjawi臋 si臋 osobi艣cie po odbi贸r korony w poniedzia艂ek rano. Widz膮c, 偶e m贸j klient si臋 spieszy, bez s艂owa zawo艂a艂em kasjera i kaza艂em wyp艂aci膰 pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy funt贸w. Ale gdy zosta艂em sam z bezcennym puzdrem przed sob膮, nie mog艂em my艣le膰 spokojnie o ogromnej odpowiedzialno艣ci, jaka na mnie spad艂a. Tak czy owak, by艂 to klejnot narodowy i gdyby mu si臋 sta艂o co z艂ego, wynik艂aby nies艂ychana awantura. 呕a艂owa艂em nawet, 偶e si臋 zgodzi艂em go przyj膮膰. Ale ju偶 si臋 sta艂o, zamkn膮艂em wi臋c puzdro w mojej prywatnej kasie i wr贸ci艂em do pracy. Wieczorem pomy艣la艂em sobie, 偶e by艂oby nieostro偶nie zostawi膰 tak kosztown膮 rzecz w biurze. Rozpruwano ju偶 kasy bankowe, czemu wi臋c i mojej nie mog艂oby si臋 to zdarzy膰. A w贸wczas w jak tragicznym po艂o偶eniu by艂bym si臋 znalaz艂! Postanowi艂em wi臋c, 偶e przez te par臋 dni b臋d臋 wozi艂 puzdro ze sob膮, by je mie膰 stale na oku. Zawo艂a艂em doro偶k臋 i pojecha艂em do Streatham, zabieraj膮c klejnot do domu. Odetchn膮艂em spokojnie dopiero, gdy wnios艂em koron臋 na g贸r臋 i zamkn膮艂em j膮 w biurku w mej ubieralni. A teraz kilka s艂贸w o moim domu, panie Holmes, gdy偶 chc臋, by si臋 pan dobrze zorientowa艂 w sytuacji. M贸j stajenny i ch艂opiec do pos艂ug 艣pi膮 poza domem i dlatego mo偶na ich nie bra膰 pod uwag臋. W domu mam trzy s艂u偶膮ce, w kt贸rych uczciwo艣膰 nie w膮tpi臋: s膮 ju偶 u mnie od lat. Co do Lucy Parr, m艂odszej pokoj贸wki, to ta jest u nas dopiero od kilku miesi臋cy. Mia艂a jednak wyborne rekomendacje i od pocz膮tku sprawuje si臋 doskonale. Jest bardzo 艂adna, tote偶 wielu adorator贸w w艂贸czy si臋 ko艂o domu. Gdyby nie to, nie mieliby艣my jej nic do zarzucenia. Uwa偶amy j膮 za dobr膮 dziewczyn臋 pod ka偶dym wzgl臋dem. Tyle o s艂u偶bie. Moja rodzina jest tak ma艂a, 偶e opisz臋 j膮 bardzo pr臋dko. Jestem wdowcem i mam syna jedynaka. Sprawia mi on wielki k艂opot, panie Holmes, ogromnie si臋 na nim zawiod艂em. Niew膮tpliwie sam sobie jestem winien. Ludzie m贸wi膮, 偶e go zepsu艂em. Pewnie tak jest. Po 艣mierci mej ukochanej 偶ony na niego przela艂em ca艂膮 mi艂o艣膰. Spe艂nia艂em wszystkie jego zachcianki. Musia艂em zawsze widzie膰 u艣miech na jego twarzy. Lepiej by艂oby dla nas obu, gdybym by艂 surowszy, ale chcia艂em jak najlepiej. Naturalnie 偶yczy艂em sobie, 偶eby obj膮艂 po mnie interes. Ale on si臋 do tego nie nadaje. Jest uparty, samowolny, kapry艣ny i prawd臋 m贸wi膮c nie m贸g艂bym mu powierzy膰 wi臋kszej sumy pieni臋dzy. Ju偶 za m艂odu zapisa艂 si臋 do arystokratycznego klubu i dzi臋ki swym czaruj膮cym manierom przysta艂 do z艂otej m艂odzie偶y, 偶yj膮cej na wielk膮 skal臋. Hazarduje si臋 przy zielonym stoliku, wyrzuca pieni膮dze na wy艣cigi i bezustannie molestuje mnie o nowe zaliczki na swoj膮 miesi臋czn膮 pensj臋, by posp艂aca膰 honorowe d艂ugi. Parokrotnie stara艂 si臋 zerwa膰 ze swym niebezpiecznym towarzystwem, ale za ka偶dym razem ulega艂 wp艂ywowi swego przyjaciela sir George鈥檃 Burnwella, kt贸ry potrafi艂 go od tego odwie艣膰. M贸wi膮c szczerze, nie dziwi臋 si臋, 偶e taki cz艂owiek jak George Burnwell ma wp艂yw na mego syna. M贸j syn cz臋sto zaprasza艂 go do nas i nawet ja ledwie nie uleg艂em jego czarowi. Starszy od Artura, 艣wiatowiec w ka偶dym calu, wsz臋dzie by艂, wszystko widzia艂. Jest wspania艂ym rozm贸wc膮 i bardzo przystojnym m臋偶czyzn膮. Ale na trze藕wo, z dala od jego uroku, s膮dz膮c z cynicznych wypowiedzi i niedobrych b艂ysk贸w jego oczu, wiem, 偶e trzeba si臋 go strzec. Tak my艣l臋 nie tylko ja, ale i moja ma艂a Mary, kt贸ra w tych sprawach ma prawdziwie kobiecy, nieomylny instynkt. Teraz ju偶 tylko o niej pozosta艂o par臋 s艂贸w do powiedzenia. Mary to moja bratanica. Gdy pi臋膰 lat temu m贸j brat umar艂 i osieroci艂 j膮 ca艂kowicie, adoptowa艂em j膮 i od pocz膮tku traktuj臋 jak c贸rk臋. To prawdziwe s艂oneczko w moim domu鈥 s艂odka, kochaj膮ca, 艂adna, doskona艂a gospodyni, a zarazem kobieco 艂agodna, spokojna i czaruj膮ca. Jest moj膮 praw膮 r臋k膮. Nie wiem, co bym bez niej pocz膮艂. W jednym tylko zawsze mi si臋 sprzeciwia艂a. Dwa razy m贸j syn o艣wiadcza艂 si臋 jej, bo kocha j膮 bardzo, i za ka偶dym razem mu odm贸wi艂a. My艣l臋, 偶e tylko ona mog艂aby sprowadzi膰 go ze z艂ej drogi i 偶e to ma艂偶e艅stwo by go ocali艂o. Ale, niestety, ju偶 jest za p贸藕no鈥 ju偶 za p贸藕no! Teraz, panie Holmes, gdy pozna艂 pan moich domownik贸w, wr贸c臋 do tej nieszcz臋snej historii. Po obiedzie, przy wieczornej kawie, opowiedzia艂em Arturowi i Mary o dziwnej wizycie i cennym klejnocie, kt贸ry znajduje si臋 pod naszym dachem. Zatai艂em tylko nazwisko mego klienta. Jestem pewien, 偶e Lucy Parr, kt贸ra podawa艂a nam kaw臋, ju偶 wysz艂a z pokoju, ale nie mog臋 r臋czy膰, czy drzwi nie by艂y otwarte. Mary i Artur bardzo si臋 zainteresowali ca艂膮 histori膮 i prosili, 偶eby im pokaza膰 koron臋, ale wola艂em jej nie rusza膰.
- Gdzie艣 j膮 schowa艂? - zapyta艂 Artur.
- W biurku.
- Miejmy nadziej臋, 偶e dzi艣 w nocy nie obrabuj膮 domu - powiedzia艂.
- Zamkn膮艂em j膮.
- To biurko mo偶na otworzy膰 ka偶dym kluczem. Kiedy by艂em ma艂y, otwiera艂em je kluczem od kredensu. Zawsze co艣 gada艂, byle gada膰, nie przywi膮zywa艂em wi臋c wagi do jego s艂贸w. Tego wieczoru odprowadzi艂 mnie do pokoju z bardzo powa偶n膮 min膮.
- S艂uchaj, tatusiu - powiedzia艂 patrz膮c w pod艂og臋 - czy m贸g艂by艣 mi da膰 dwie艣cie funt贸w?
- Nie - uci膮艂em ostro. - Da艂em ci ju偶 za du偶o.
- By艂e艣 bardzo uprzejmy - odpar艂 - ale musz臋 mie膰 pieni膮dze, bo inaczej nie b臋d臋 si臋 m贸g艂 pokaza膰 w klubie.
- To ci tylko wyjdzie na dobre! - zawo艂a艂em.
- Tak. Ale pewnie nie chcia艂by艣, by si臋 to sta艂o kosztem mego honoru. Nie m贸g艂bym tego znie艣膰. Musz臋 jako艣 zdoby膰 te pieni膮dze. Je艣li mi ich nie dasz, chwyc臋 si臋 jakich艣 innych 艣rodk贸w. Rozgniewa艂em si臋, bo by艂a to ju偶 trzecia taka pro艣ba w tym miesi膮cu.
- Ode mnie nie dostaniesz ani grosza - zawo艂a艂em, a on skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 bez s艂owa. Po jego wyj艣ciu otworzy艂em biurko, przekona艂em si臋, 偶e korony nikt nie ruszy艂, i zn贸w je zamkn膮艂em. Potem obszed艂em dom, by sprawdzi膰, czy pozamykano drzwi i okna. Zawsze robi艂a to Mary, ale tym razem wola艂em przekona膰 si臋 sam. Kiedy schodzi艂em po schodach, zobaczy艂em Mary przy bocznym oknie w hallu. W艂a艣nie je zamyka艂a.
- Tatusiu - powiedzia艂a z lekka zmieszana - czy艣 zwolni艂 Lucy na dzisiejszy wiecz贸r?
- Co znowu!
- W艂a艣nie wr贸ci艂a kuchennymi drzwiami. Musia艂a si臋 z kim艣 widzie膰 przy furtce. Trzeba z tym sko艅czy膰, bo to niebezpieczne.
- Pom贸w z ni膮 jutro albo je偶eli wolisz, ja z ni膮 pom贸wi臋. Czy wszystko pozamykane?
- Tak, tatusiu.
- No to dobranoc. - Poca艂owa艂em j膮, poszed艂em do sypialni i niebawem usn膮艂em. Staram si臋 opowiada膰 jak najdok艂adniej, panie Holmes. Je艣li co艣 jest niejasne, prosz臋 niech mnie pan zapyta.
- Wszystko jest zupe艂nie jasne.
- Teraz przechodz臋 do wypadk贸w, kt贸re wymagaj膮 艣cis艂o艣ci i dok艂adno艣ci w ka偶dym szczeg贸le. Sypiam lekko, ale tej nocy, pod wp艂ywem niepokoju o koron臋, spa艂em jeszcze l偶ej. Ko艂o drugiej obudzi艂 mnie jaki艣 szmer. Ucich艂, zanim si臋 zupe艂nie ockn膮艂em, ale wyda艂o mi si臋, 偶e gdzie艣 kto艣 ostro偶nie zamyka艂 okno. Nadstawi艂em uszu. Nagle, ku memu przera偶eniu wyra藕nie us艂ysza艂em ciche st膮panie w ubieralni. Dr偶膮c z przera偶enia wyskoczy艂em z 艂贸偶ka i wyjrza艂em zza drzwi.
- Artur! - krzykn膮艂em przera藕liwie. - Nicponiu! Z艂odzieju! Jak 艣miesz rusza膰 koron臋?!
. Gazowa lampa pali艂a si臋 skr臋cona do po艂owy, tak jak j膮 zostawi艂em. M贸j nieszcz臋sny ch艂opiec w spodniach i koszuli sta艂 przy niej i co艣 majstrowa艂 ko艂o korony: wykr臋ca艂 j膮 czy zgina艂 z ca艂ej si艂y. Us艂yszawszy mnie upu艣ci艂 j膮 i odwr贸ci艂 si臋 艣miertelnie blady. Porwa艂em koron臋 i przyjrza艂em si臋 jej: brakowa艂o jednego z艂otego rogu z trzema berylami.
- 艁otrze! - krzykn膮艂em nieprzytomny z w艣ciek艂o艣ci. - Zniszczy艂e艣 j膮! Zha艅bi艂e艣 mnie na zawsze! Gdzie艣 podzia艂 skradzione klejnoty?
- Skradzione?! - wykrzykn膮艂.
- Tak, skradzione, z艂odzieju! - rycza艂em trz臋s膮c nim.
- Nic nie brakuje, nic nie mo偶e brakowa膰 - powiedzia艂.
- Brakuje trzech kamieni. I ty wiesz, gdzie s膮. Nie tylko kradniesz, ale i k艂amiesz? Mo偶e nie widzia艂em, jak chcia艂e艣 jeszcze co艣 u艂ama膰!
- Do艣膰 tych obelg - powiedzia艂. - D艂u偶ej tego nie znios臋. Skoro wolisz mi wymy艣la膰, nie powiem ani s艂owa. Rano wynios臋 si臋 z domu i sam sobie dam rad臋.
- Wyniesiesz si臋, ale w kajdankach! - krzycza艂em ob艂膮kany z w艣ciek艂o艣ci i b贸lu. - Dowiem si臋, musz臋 doj艣膰 prawdy!
- Ode mnie nie dowiesz si臋 niczego - powiedzia艂 z tak zawzi臋tym uporem, jakiego si臋 po nim nie spodziewa艂em. - Je偶eli wolisz wezwa膰 policj臋, niech poka偶e, co umie. Tymczasem ca艂y dom by艂 ju偶 na nogach, obudzony moim nieprzytomnym krzykiem. Mary pierwsza wpad艂a do pokoju. Ujrzawszy twarz Artura i koron臋 domy艣li艂a si臋 wszystkiego. Krzykn臋艂a i upad艂a zemdlona. Pos艂a艂em po policj臋 i bez namys艂u powierzy艂em jej ca艂膮 spraw臋. Kiedy inspektor i konstable wchodzili do domu, Artur z ponur膮 min膮 i skrzy偶owanymi na piersi r臋koma zapyta艂 mnie, czy naprawd臋 oskar偶am go o kradzie偶. Powiedzia艂em mu, 偶e sprawa nabra艂a publicznego charakteru, gdy偶 korona jest maj膮tkiem narodowym. Zdecydowa艂em, 偶e tu musi wkroczy膰 prawo.
- Przynajmniej nie pozw贸l aresztowa膰 mnie od razu. Dla nas obu b臋dzie lepiej, je艣li na pi臋膰 minut wyjd臋 z domu.
- 呕eby uciec albo ukry膰 zrabowane klejnoty? - powiedzia艂em i widz膮c ca艂膮 groz臋 sytuacji, b艂aga艂em go, by pami臋ta艂 nie tylko o moim honorze, ale i honorze osoby znacznie wy偶ej postawionej. M贸wi艂em, 偶e swoim uporem spowoduje skandal, kt贸ry wywo艂a og贸lne oburzenie i wstrz膮艣nie opini膮 publiczn膮. Mo偶na tego b臋dzie unikn膮膰, je艣li si臋 przyzna, gdzie podzia艂 brakuj膮ce kamienie.
- Chyba zdajesz sobie spraw臋 - ci膮gn膮艂em - 偶e przy艂apano ci臋 na gor膮cym uczynku i przyznanie do winy ju偶 ci nie zaszkodzi. Je偶eli postarasz si臋 naprawi膰 sw贸j czyn i powiesz, gdzie s膮 kamienie, przebacz臋 ci i zapomn臋 o wszystkim.
- Przebacz tym, kt贸rzy tego potrzebuj膮 - powiedzia艂 i odwr贸ci艂 si臋 ode mnie z ironicznym u艣miechem. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e si臋 zaci膮艂 i 偶e nie prze艂ami臋 jego uporu. Nie by艂o innej rady: wezwa艂em inspektora i kaza艂em aresztowa膰 Artura. Zaraz go zrewidowano, przeszukano jego pok贸j i ca艂y dom, wszystkie miejsca, gdzie m贸g艂 ukry膰 klejnoty. Nic jednak nie znaleziono, a nieszcz臋sny ch艂opiec, mimo perswazji i gr贸藕b, milcza艂 jak zakl臋ty. Rano zabrano go do wi臋zienia, a ja, za艂atwiwszy formalno艣ci policyjne, co tchu przybieg艂em tutaj i b艂agam, 偶eby pan zrobi艂, co pan mo偶e, by odnale藕膰 kosztowno艣ci. Policja otwarcie m贸wi, 偶e jest bezsilna. Ja pokryj臋 wszystkie koszty. Ju偶 wyznaczy艂em nagrod臋 tysi膮ca funt贸w. Bo偶e, Bo偶e, co robi膰! Jednej nocy straci艂em honor, bezcenny klejnot i syna. Och, co robi膰! Obiema r臋kami schwyci艂 si臋 za g艂ow臋 i pocz膮艂 si臋 chwia膰 ca艂ym cia艂em w lewo i w prawo, jak dziecko w nieutulonym b贸lu. Sher艂ock Holmes rozmy艣la艂 par臋 minut ze zmarszczonym czo艂em i wzrokiem utkwionym w ogniu.
- Czy du偶o os贸b przyjmuje pan w domu? - zapyta艂.
- Nikogo, pr贸cz mego wsp贸lnika z rodzin膮 i czasem przyjaci贸艂 Artura. Ostatnio cz臋sto odwiedza艂 nas sir George Burnwell. I nikt poza tym.
- A pa艅stwo du偶o bywacie?
- Artur tak. Mary i ja siadujemy w domu. Nie jeste艣my towarzyscy.
- To niezwyk艂e u m艂odej dziewczyny.
- Ma spokojne usposobienie. I nie jest ju偶 taka m艂oda. Sko艅czy艂a dwadzie艣cia cztery lata.
- Ta afera, jak pan m贸wi艂, bardzo ni膮 wstrz膮sn臋艂a.
- Okropnie. Wi臋cej nawet ni偶 mn膮.
- Oboje wierzycie w win臋 Artura?
- Jak偶e mo偶emy nie wierzy膰, kiedy na w艂asne oczy widzia艂em go z koron膮 w r臋ku.
- Nie uwa偶am tego za dow贸d. A czy reszta korony jest uszkodzona?
- Tak. Powyginana.
- Czy nie s膮dzi pan, 偶e syn pr贸bowa艂 j膮 wyprostowa膰?
- Niech B贸g panu nagrodzi pa艅skie dobre serce! Chce pan jak najlepiej dla mnie i dla syna. Ale szkoda trudu. Po co w og贸le wchodzi艂 do pokoju? A je偶eli nie zrobi艂 nic z艂ego, czemu milczy?
- No tak. Lecz je偶eli jest winien, czemu nie wymy艣li艂 jakiego艣 usprawiedliwienia? To milczenie mo偶na sobie dwojako t艂umaczy膰. Du偶o w tym jest niejasno艣ci. C贸偶 policja m贸wi o tym szmerze, kt贸ry pana zbudzi艂?
- Przypuszcza, 偶e to Artur zamkn膮艂 drzwi swej sypialni.
- Zadziwiaj膮ce! Przest臋pca, kt贸ry tak trzaska drzwiami, 偶e budzi 艣pi膮cych! No, a co m贸wi膮 o znikni臋ciu kosztowno艣ci?
- Ci膮gle opukuj膮 pod艂og臋 i przeszukuj膮 meble.
- Szukali te偶 poza domem?
- Tak. Bardzo energicznie. Przetrz膮sn臋li ca艂y ogr贸d.
- A wi臋c, drogi panie - ci膮gn膮艂 Holmes - czy nie przysz艂o panu do g艂owy, 偶e sprawa si臋ga znacznie g艂臋biej, ni偶 przypuszcza pan i policja? Pan uwa偶a, 偶e to wypadek prosty, ale dla mnie to rzecz niezwykle zawi艂a. Rozwa偶my pa艅sk膮 hipotez臋. S膮dzi pan, 偶e syn wsta艂 z 艂贸偶ka i nara偶aj膮c si臋 na wielkie ryzyko wszed艂 do pa艅skiego pokoju, otworzy艂 biurko, wyj膮艂 koron臋, go艂ymi r臋kami wy艂ama艂 ma艂y kawa艂ek, uda艂 si臋 dok膮d艣, gdzie ukry艂 trzy kamienie tak przezornie, 偶e nikt ich nie mo偶e znale藕膰, i mimo niebezpiecze艅stwa wr贸ci艂 do pa艅skiego pokoju, aby zn贸w majstrowa膰 przy koronie. Pytam pana, gdzie tu sens?
- Wi臋c jak to sobie wyt艂umaczy膰?! - krzykn膮艂 bankier machn膮wszy r臋k膮 z rozpacz膮. - Je艣li nic z艂ego nie zrobi艂, to czemu si臋 nie wyt艂umaczy艂?
- Naszym zadaniem b臋dzie to wykry膰 - odpar艂 Holmes. - Je艣li pan pozwoli, panie Holder, pojedziemy teraz razem do Streatham i po艣wi臋cimy godzink臋 na dok艂adniejsze zbadanie szczeg贸艂贸w. Holmes nalega艂, bym si臋 uda艂 z nimi, co zreszt膮 ch臋tnie zrobi艂em, bo zaciekawi艂a mnie i g艂臋boko poruszy艂a ta dziwna historia. Przyznaj臋, 偶e wina m艂odego Holdera wydawa艂a mi si臋 tak oczywista, jak jego biednemu ojcu. Ale jednocze艣nie, przy moim bezgranicznym zaufaniu do zdrowego rozs膮dku Holmesa, nie uwa偶a艂em sprawy za stracon膮, dop贸ki on sam nie wierzy艂 w win臋 Artura. Holmes milcza艂 prawie ca艂膮 drog臋. Siedzia艂 z g艂ow膮 opuszczon膮 na piersi, z kapeluszem nasuni臋tym na oczy, zatopiony w my艣lach. Nasz klient dojrzawszy promyk nadziei nabra艂 jako艣 ducha i nawet rozgada艂 si臋 ze mn膮 o swoich interesach. Kr贸tka podr贸偶 kolej膮 i jeszcze kr贸tszy spacer przywiod艂y nas do Fairbank, skromnej rezydencji znanego bankiera. By艂 to du偶y, kwadratowy dom z bia艂ego kamienia, nieco odsuni臋ty od drogi. Wej艣cie do niego zamyka艂y dwie 偶elazne bramy, do kt贸rych wiod艂y dwie kr臋te aleje; pomi臋dzy nimi rozci膮ga艂 si臋 pokryty 艣niegiem trawnik. Po prawej stronie wida膰 by艂o ma艂膮, drewnian膮 furtk臋, a za ni膮 w膮sk膮 艣cie偶k臋 mi臋dzy dwoma r贸wnymi rz臋dami 偶ywop艂otu, prowadz膮c膮 od drogi do kuchennych drzwi. By艂o to wej艣cie dla dostawc贸w. Po lewej stronie, ju偶 za posiad艂o艣ci膮, bieg艂a droga do stajni. By艂o to przej艣cie publiczne, ma艂o jednak ucz臋szczane. Holmes zostawi艂 nas przed drzwiami domu, a sam wolno go obszed艂, przespacerowa艂 si臋 wzd艂u偶 fasady, przeszed艂 艣cie偶k膮 dla dostawc贸w i przez ogr贸d za domem wyszed艂 na drog臋 ku stajniom. Nie by艂o go tak d艂ugo, 偶e weszli艣my z Holderem do jadalni i przy kominku czekali艣my na jego powr贸t. Siedzieli艣my w milczeniu, gdy nagle drzwi si臋 otworzy艂y i wesz艂a m艂oda kobieta. By艂a wzrostu nieco powy偶ej 艣redniego, szczup艂a, mia艂a ciemne oczy i w艂osy, kt贸re przy niezwyk艂ej blado艣ci jej twarzy, wydawa艂y si臋 prawie czarne. Chyba nigdy jeszcze nie widzia艂em kobiety a偶 tak 艣miertelnie bladej. Nawet usta mia艂a blade. A oczy - zaczerwienione od 艂ez. Gdy bezszelestnie wsun臋艂a si臋 do pokoju, uderzy艂 mnie wyraz ogromnego smutku na jej twarzy i pomy艣la艂em, 偶e jest bardziej zmartwiona i przej臋ta, ni偶 bankier by艂 rano. Zdziwi艂o mnie to, bo sprawia艂a wra偶enie kobiety o silnym charakterze, kt贸ra umie panowa膰 nad sob膮. Nie zwracaj膮c na mnie uwagi podesz艂a do stryja i 艂agodnym, kobiecym ruchem pog艂adzi艂a go po g艂owie.
- Kaza艂e艣 zwolni膰 Artura, tatusiu? - zapyta艂a.
- Nie, c贸reczko. Musimy doprowadzi膰 spraw臋 do ko艅ca.
- Ale ja wiem, 偶e on jest niewinny. Zaufaj kobiecemu instynktowi. Nie zrobi艂 nic z艂ego. Ja wiem. B臋dziesz 偶a艂owa艂 swej surowo艣ci.
- Je艣li jest niewinny, to czemu milczy?
- Czy ja wiem? Mo偶e dotkn臋艂o go twoje podejrzenie.
- Czy mog臋 go nie podejrzewa膰? Widzia艂em go z koron膮 w r臋ku.
- Och, ogl膮da艂 j膮 tylko. Po to j膮 wzi膮艂. Daj臋 ci s艂owo, 偶e jest niewinny. Zatuszuj ca艂膮 spraw臋 i ju偶. Strach pomy艣le膰, 偶e nasz drogi Artur siedzi w wi臋zieniu.
- Dop贸ki kamienie si臋 nie znajd膮, nie zaniecham jej鈥 za nic na 艣wiecie! Z przywi膮zania do Artura zapominasz, czym mnie to wszystko grozi. Nie tylko nie my艣l臋 o umorzeniu sprawy, ale nawet przywioz艂em jednego pana z Londynu, by si臋 ni膮 zaj膮艂 jak najgor臋cej.
- Czy tego pana? - zapyta艂a spogl膮daj膮c na mnie.
- Nie. Jego przyjaciela. Chcia艂 zosta膰 sam. Jest teraz na drodze ko艂o stajni.
- Ko艂o stajni? - unios艂a czarne brwi. - Czeg贸偶 tam szuka? A, oto chyba i on. Mam nadziej臋 - zwr贸ci艂a si臋 do Holmesa - 偶e uda si臋 panu dowie艣膰 tego, czego sama jestem pewna: niewinno艣ci kuzyna Artura.
- Podzielam pani zdanie i r贸wnie偶 wierz臋, 偶e tego dowiedziemy - odpar艂 Holmes wracaj膮c do wycieraczki, by otrz膮sn膮膰 艣nieg z but贸w. - Zdaje si臋, 偶e mam zaszczyt m贸wi膰 z pann膮 Mary Holder. Czy wolno mi pani zada膰 kilka pyta艅?
- Prosz臋, je艣li to mo偶e si臋 przyczyni膰 do wyja艣nienia tej okropnej zagadki.
- Nic pani nie s艂ysza艂a ubieg艂ej nocy?
- Nic. Dopiero podniesiony g艂os mego stryja. I wtedy przybieg艂am.
- Pani zamyka艂a wieczorem drzwi i okna. Czy zamkn臋艂a pani wszystkie okna?
- Tak.
- I czy rano wszystkie by艂y zamkni臋te?
- Tak.
- Jedna ze s艂u偶膮cych ma jakiego艣 ukochanego. Zdaje si臋, 偶e pani powiedzia艂a wczoraj wieczorem stryjowi, i偶 wysz艂a na schadzk臋 z nim.
- Tak. To by艂a ta sama s艂u偶膮ca, kt贸ra podawa艂a do sto艂u i kt贸ra mog艂a s艂ysze膰, co stryj m贸wi艂 o koronie.
- Rozumiem. Pani przypuszcza, 偶e wysz艂a, by si臋 podzieli膰 us艂yszan膮 wiadomo艣ci膮 z ukochanym, i 偶e oboje mogli uplanowa膰 rabunek.
- Na co te wszystkie domys艂y, kiedy panu m贸wi艂em, 偶e widzia艂em Artura z koron膮 w r臋ku! - wykrzykn膮艂 zniecierpliwiony bankier.
- Chwileczk臋, panie Holder. Powr贸cimy do tego. Wi臋c co do s艂u偶膮cej: zdaje si臋, 偶e pani widzia艂a j膮 wracaj膮c膮 kuchennymi drzwiami?
- Tak. Kiedy sprawdza艂am, czy drzwi s膮 zaryglowane na noc, widzia艂am, jak si臋 w艣lizn臋艂a. Widzia艂am te偶 jej ukochanego w mroku.
- Pani go zna?
- O, tak. To nasz dostawca jarzyn. Nazywa si臋 Francis Prosper.
- Sta艂 na lewo od drzwi - rzek艂 Holmes. - W g贸rze 艣cie偶ki, z dala od wej艣cia.
- Tak.
- Ma szczud艂o zamiast nogi. W czarnych oczach dziewczyny zamigota艂a iskierka strachu.
- Pan jest chyba jasnowidzem - powiedzia艂a. - Sk膮d pan to wie? U艣miechn臋艂a si臋, ale u艣miech ten nie znalaz艂 odd藕wi臋ku na rasowej, powa偶nej twarzy Holmesa.
- Ch臋tnie poszed艂bym teraz na g贸r臋 - powiedzia艂. - Pewnie jeszcze raz b臋d臋 musia艂 obej艣膰 dom. Ale mo偶e najprz贸d obejrz臋 sobie okna na parterze. Szybko przechodzi艂 od jednego okna do drugiego, a zatrzyma艂 si臋 tylko przy du偶ym, wychodz膮cym na drog臋 do stajni. Otworzy艂 je nawet i uwa偶nie przez silnie powi臋kszaj膮ce szk艂o zbada艂 parapet.
- Teraz mo偶emy ju偶 p贸j艣膰 na g贸r臋 - powiedzia艂 w ko艅cu. Ubieralnia bankiera by艂a ma艂a i skromnie umeblowana. Sta艂o w niej wielkie biurko, na 艣cianie wisia艂o du偶e lustro, a pod艂og臋 przykrywa艂 szary dywan. Holmes przede wszystkim podszed艂 do biurka i bacznie przyjrza艂 si臋 zamkowi.
- Jakim kluczem go otworzono? - zapyta艂.
- Tym, o kt贸rym wspomnia艂 m贸j syn鈥 kluczem od kredensu z graciarni.
- Gdzie on jest?
- Le偶y na toaletce. Sherlock Holmes wzi膮艂 klucz i otworzy艂 biurko.
- Zamek otwiera si臋 bez szmeru - powiedzia艂. - Nic dziwnego, 偶e si臋 pan nie zbudzi艂. Korona le偶y w tym puzdrze, prawda? Trzeba j膮 zobaczy膰. Otworzy艂 puzdro, wyj膮艂 koron臋 i po艂o偶y艂 j膮 na stole. By艂o to wspania艂e dzie艂o jubilerskiej sztuki i nigdy w 偶yciu nie widzia艂em pi臋kniejszych kamieni. Po jednej stronie korony wida膰 by艂o szczerbaty brzeg. Tu wy艂amano trzy cenne beryle.
- Panie Holder - powiedzia艂 Holmes - mamy tu taki sam r贸g jak ten, kt贸ry zgin膮艂. Mo偶e by pan spr贸bowa艂 go u艂ama膰? Bankier cofn膮艂 si臋 przera偶ony.
- Ani mi si臋 艣ni - powiedzia艂.
- No, to ja spr贸buj臋. Holmes wyt臋偶y艂 si艂y, ale nie uda艂o mu si臋 od艂ama膰 rogu.
- Troch臋 si臋 poddaje - powiedzia艂. - Ale cho膰 jestem wyj膮tkowo silny w palcach, musia艂bym si臋 bardzo nad nim namordowa膰. Cz艂owiek przeci臋tnie silny - nie podo艂a. Jak pan my艣li, co by si臋 sta艂o, gdybym u艂ama艂 r贸g? Trzasn臋艂oby jak wystrza艂 z pistoletu. Czy powie pan, 偶e mog艂oby si臋 to wydarzy膰 niedaleko pa艅skiego 艂贸偶ka i pan by tego nie us艂ysza艂?
- Nie wiem, co o tym my艣le膰. To jaka艣 zagadka.
- Mo偶e z czasem rzucimy na ni膮 troch臋 艣wiat艂a. A co pani my艣li? - zwr贸ci艂 si臋 do panny Holder.
- Przyznaj臋, 偶e tak samo nic nie rozumiem.
- Pa艅ski syn by艂 boso, gdy go pan zobaczy艂?
- By艂 tylko w spodniach i koszuli.
- Dzi臋kuj臋. Szcz臋艣cie nam dopisa艂o w tych badaniach i mocno by艣my zgrzeszyli, gdyby艣my nie rozwi膮zali tej zagadki. Je艣li pan pozwoli, b臋d臋 dalej szuka艂 poza domem. Wyszed艂 sam, gdy偶 twierdzi艂, 偶e nasze 艣lady pomieszaj膮 si臋 z innymi i utrudni膮 mu zadanie. Nie by艂o go przesz艂o godzin臋. Gdy wr贸ci艂, buty mia艂 za艣nie偶one, a twarz jak zawsze nieprzeniknion膮.
- Zdaje si臋, 偶e widzia艂em tu wszystko, co by艂o godne widzenia - powiedzia艂 - i najlepiej zrobi臋 wracaj膮c do siebie.
- Ale klejnoty, panie Holmes, co si臋 z nimi sta艂o?
- Tego nie wiem. Bankier za艂ama艂 r臋ce.
- Przepad艂y! - krzykn膮艂. - A m贸j syn鈥 czy pan robi jakie艣 nadzieje?
- Nie zmieni艂em zdania.
- Wi臋c, na mi艂o艣膰 bosk膮, co za dramat rozegra艂 si臋 tu ubieg艂ej nocy?
- Niech pan wpadnie do mnie na Baker Street jutro mi臋dzy dziewi膮t膮 i dziesi膮t膮 rano, a postaram si臋 to panu wyja艣ni膰. Czy pozwala mi pan dzia艂a膰 wed艂ug mego uznania i czy daje mi pan woln膮 r臋k臋 w wydatkach dla odzyskania kamieni?
- Po艣wi臋c臋 na to ca艂膮 fortun臋.
- Doskonale. Tymczasem b臋d臋 dalej pracowa艂. Do widzenia. By膰 mo偶e zjawi臋 si臋 tu jeszcze przed wieczorem. Zrozumia艂em, 偶e m贸j przyjaciel ju偶 sobie wyrobi艂 w艂asne zdanie, cho膰 nie mia艂em najmniejszego poj臋cia, do jakich wniosk贸w doszed艂. W powrotnej drodze pr贸bowa艂em go wybada膰, ale zawsze tak umiej臋tnie zmienia艂 temat, 偶e wreszcie da艂em spok贸j. W domu byli艣my przed trzeci膮. Holmes po艣pieszy艂 do siebie i w par臋 minut zszed艂 na d贸艂 w przebraniu obdartusa. W wy艣wieconym, wytartym p艂aszczu z podniesionym ko艂nierzem, w czerwonym krawacie i przydeptanych butach by艂 typowym okazem ludzi tego pokroju.
- Chyba ujdzie - powiedzia艂 przegl膮daj膮c si臋 w lustrze nad kominkiem. - Chcia艂bym, aby艣 poszed艂 ze mn膮, ale to nie b臋dzie dobrze. Mo偶e wpad艂em na trop, a mo偶e goni臋 za b艂臋dnym ognikiem. To si臋 szybko wyja艣ni. Wr贸c臋 za par臋 godzin. Odkraja艂 p艂atek wo艂owiny ze stoj膮cego na kredensie p贸艂miska, w艂o偶y艂 mi臋dzy dwa kawa艂ki chleba i wsun膮wszy ten prosty posi艂ek do kieszeni wyruszy艂 na sw膮 wypraw臋. W艂a艣nie ko艅czy艂em pi膰 herbat臋, gdy wr贸ci艂. Wszed艂 w doskona艂ym humorze, wymachuj膮c starym sztybletem*. Cisn膮艂 go w k膮t i nala艂 sobie herbaty.
- Wpad艂em tylko po drodze i zaraz id臋 - powiedzia艂.
- Dok膮d znowu?
- Na drugi koniec West Endu. Mog臋 wr贸ci膰 p贸藕no. Nie czekaj na mnie.
- Jak ci idzie?
- Nie藕le. Nie mog臋 narzeka膰. Od naszego rozstania by艂em ju偶 w Streatham, ale nie wchodzi艂em do domu. Fascynuj膮ca sprawa i za nic w 艣wiecie nie chcia艂bym pope艂ni膰 b艂臋du. Ale siedz臋 tu i gadam, gdy powinienem zrzuci膰 te kompromituj膮ce 艂achy i wr贸ci膰 do w艂asnej, szanownej sk贸ry. Z jego zachowania wywnioskowa艂em, 偶e ma wi臋ksze powody do zadowolenia, ni偶 to okazuje. Oczy mu b艂yszcza艂y, a na policzkach mia艂 nawet jakby rumie艅ce. Pobieg艂 na g贸r臋, a w par臋 minut potem us艂ysza艂em, jak zatrzasn膮艂 drzwi wej艣ciowe. Zrozumia艂em, 偶e zn贸w jest na swym ukochanym tropie. Czeka艂em na Holmesa a偶 do p贸艂nocy, ale 偶e przepad艂 jak kamie艅 w wod臋, poszed艂em do siebie. Zdarza艂o si臋, 偶e gdy go zaj臋艂a jaka艣 ciekawa sprawa, nie pokazywa艂 si臋 w domu ca艂ymi dniami i nocami. Nie l臋ka艂em si臋 wi臋c o niego. Nie wiem, o kt贸rej wr贸ci艂, ale gdy rano zszed艂em na 艣niadanie, zasta艂em go jak gdyby nigdy nic, 艣wie偶ego i wypocz臋tego, z fili偶ank膮 kawy w jednej r臋ce i gazet膮 w drugiej.
- Przepraszam ci臋, 偶e nie czeka艂em ze 艣niadaniem - powiedzia艂 - ale jak sobie przypominasz, m贸j klient ma przyj艣膰 do艣膰 wcze艣nie.
- Ju偶 po dziewi膮tej - odpar艂em - i wcale si臋 nie zdziwi臋, je偶eli to on idzie, bo s艂ysz臋 dzwonek. Istotnie, by艂 to nasz znajomy bankier. Zaskoczy艂a mnie zmiana w jego wygl膮dzie. Mi臋siste z natury policzki zapad艂y w g艂膮b, w艂osy jakby nieco zbiela艂y. Wszed艂 zm臋czony i apatyczny, co sprawia艂o jeszcze wi臋ksze wra偶enie ni偶 wczorajsza nerwowo艣膰, i opad艂 na fotel, kt贸ry mu podsun膮艂em. Nie wiem, czym sobie zas艂u偶y艂em na tak膮 ci臋偶k膮 kar臋 - powiedzia艂. - Jeszcze dwa dni temu by艂em cz艂owiekiem szcz臋艣liwym, u szczytu powodzenia, nie znaj膮cym trosk. Teraz czeka mnie samotna, nies艂awna staro艣膰. Jedno nieszcz臋艣cie spada po drugim. Moja bratanica uciek艂a.
- Uciek艂a?
- Tak. 艁贸偶ko jej by艂o nie ruszone, pok贸j pusty, a w hallu na stole le偶a艂a kartka. Wczoraj wieczorem powiedzia艂em jej - nie ze z艂o艣ci膮, lecz z 偶alem - 偶e gdyby wysz艂a za Artura, nigdy by si臋 to nie by艂o sta艂o. Pewnie zrobi艂em g艂upstwo. Do tej uwagi nawi膮zuje ona w swym li艣cie: 鈥濶ajdro偶szy stryjku, zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e to ja 艣ci膮gn臋艂am na ciebie to straszne nieszcz臋艣cie i 偶e gdybym post膮pi艂a inaczej, nigdy by ci臋 ono nie spotka艂o. Z t膮 艣wiadomo艣ci膮 nie mog臋 偶y膰 pod twoim dachem i dlatego musz臋 odjecha膰 na zawsze. Nie trap si臋 o mnie, bo m贸j los jest zabezpieczony. A przede wszystkim nie szukaj mnie, bo to si臋 na nic nie przyda, a mnie tylko wyrz膮dzi krzywd臋. Zawsze jednako ci臋 kochaj膮ca Mary鈥. Co chcia艂a przez to powiedzie膰, panie Holmes? Czy pan przypuszcza, 偶e pope艂ni艂a samob贸jstwo?
- Nie, nie przypuszczam. Ale to chyba najlepsze, co pana mog艂o spotka膰, panie Holder, i my艣l臋, 偶e pa艅skie k艂opoty ju偶 si臋 ko艅cz膮.
- Ha? Tak pan my艣li? Pan co艣 s艂ysza艂? Mo偶e si臋 pan ju偶 czego艣 dowiedzia艂? Gdzie s膮 klejnoty?
- Czy uwa偶a pan, 偶e tysi膮c funt贸w za ka偶dy to cena zbyt wyg贸rowana?
- Zap艂aci艂bym po dziesi臋膰 tysi臋cy.
- To niepotrzebne. Trzy tysi膮ce wystarczy. No i jeszcze ma艂e wynagrodzenie. Ma pan ksi膮偶eczk臋 czekow膮 przy sobie? Prosz臋 pi贸ro. Niech pan wypisze czek od razu na cztery tysi膮ce. Oszo艂omiony bankier wypisa艂 偶膮dany czek. Holmes podszed艂 do biurka, wyj膮艂 ma艂y, z艂oty tr贸jk膮t z trzema berylami i rzuci艂 go na st贸艂. Bankier pochwyci艂 klejnoty z radosnym okrzykiem.
- Odnalaz艂 je pan! - dysza艂 ci臋偶ko. - Jestem uratowany! Uratowany! - Przyciskaj膮c odzyskane kamienie do piersi cieszy艂 si臋 r贸wnie ob艂臋dnie, jak przedtem martwi艂.
- Ma pan jeszcze jeden d艂ug do uiszczenia - zauwa偶y艂 Holmes surowo.
- D艂ug? - bankier chwyci艂 za pi贸ro. - Niech pan wymieni sum臋, zap艂ac臋 ka偶d膮.
- Nie chodzi o mnie. Winien pan w pokorze przeprosi膰 szlachetnego m艂odzie艅ca, pa艅skiego syna. W tej sprawie zachowa艂 si臋 on tak, jakbym sobie 偶yczy艂, by si臋 m贸j syn zachowa艂, gdybym go mia艂.
- A wi臋c to nie Artur ukrad艂 klejnoty?
- Powiedzia艂em panu wczoraj i dzi艣 powtarzam, 偶e nie.
- Jest pan tego pewien? Jed藕my wi臋c do niego, by mu powiedzie膰, 偶e prawda wysz艂a na jaw.
- Ju偶 wie. Po wyja艣nieniu tajemnicy poszed艂em do niego i wiedz膮c, 偶e sam nic nie zdradzi, pierwszy opowiedzia艂em mu wszystko, jak by艂o. On mi to tylko potwierdzi艂. Wy艣wietli艂 te偶 par臋 szczeg贸艂贸w, kt贸re nie by艂y dla mnie do艣膰 jasne. Ale ta pa艅ska wiadomo艣膰 z dzisiejszego ranka mo偶e mu rozwi膮za膰 j臋zyk.
- Na Boga, niech偶e mi pan wyja艣ni t臋 niezwyk艂膮 tajemnic臋!
- Ch臋tnie. I nawet wyja艣ni臋 panu, jak stopniowo dochodzi艂em prawdy. Tylko najpierw musz臋 panu co艣 oznajmi膰. Mnie przykro b臋dzie o tym m贸wi膰, a panu - s艂ucha膰: sir Burnwell i pa艅ska bratanica porozumieli si臋 potajemnie i razem uciekli.
- Moja Mary! Niemo偶liwie!
- Niestety, zupe艂nie mo偶liwe, a nawet pewne. Ani pan, ani pa艅ski syn nie wiedzieli艣cie, kogo przyjmujecie pod swym dachem. To jeden z najniebezpieczniejszych ludzi w Anglii. Zbankrutowany szuler, nicpo艅, zdolny do wszystkiego. Cz艂owiek bez serca i sumienia. Pa艅ska bratanica nie zna ludzi tego typu. Kiedy jej szepta艂 przysi臋gi do ucha, jak przedtem wielu innym kobietom, pochlebia艂a sobie, 偶e wzbudzi艂a w nim prawdziw膮 mi艂o艣膰. Ale 艂ajdak dobrze wiedzia艂, co robi, i wreszcie sta艂a si臋 jego narz臋dziem. Widywali si臋 co wieczora.
- Nie uwierz臋, nie mog臋 uwierzy膰! - krzykn膮艂 艣miertelnie blady bankier.
- A wi臋c powiem panu, co zasz艂o w pa艅skim domu owej nocy. Gdy pa艅ska bratanica przekona艂a si臋, 偶e pan poszed艂 do siebie, cicho prze艣lizn臋艂a si臋 na d贸艂 i rozmawia艂a ze swym ukochanym przez okno wychodz膮ce na stajnie. Burnwell musia艂 sta膰 tam bardzo d艂ugo, bo 艣lady jego n贸g g艂臋boko odcisn臋艂y si臋 w 艣niegu. Pa艅ska bratanica powiedzia艂a mu o koronie. 呕膮dza z艂ota podsycona t膮 wiadomo艣ci膮 wzi臋艂a g贸r臋 nad resztkami sumienia i nikczemnik zdo艂a艂 nam贸wi膰 Mary do kradzie偶y. Nie w膮tpi臋, 偶e bratanica kocha pana, ale pewnie nale偶y do tych kobiet, u kt贸rych mi艂o艣膰 do wybranego m臋偶czyzny gasi wszelkie inne uczucia. Ledwie zd膮偶y艂a wys艂ucha膰 jego instrukcji, zobaczy艂a pana schodz膮cego na d贸艂. Zatrzasn臋艂a wi臋c okno i powiedzia艂a o schadzce s艂u偶膮cej z jej amantem kuternog膮, co zreszt膮 by艂o prawd膮. Pa艅ski syn, Artur, po rozmowie z panem poszed艂 do 艂贸偶ka. Spa艂 藕le, gn臋bi艂y go d艂ugi klubowe. W 艣rodku nocy us艂ysza艂, 偶e kto艣 cicho przesun膮艂 si臋 ko艂o jego drzwi. Wsta艂, wyjrza艂 i zdziwi艂 si臋, widz膮c kuzynk臋 przemykaj膮c膮 si臋 korytarzem i znikaj膮c膮 w pa艅skiej ubieralni. Zaintrygowany wci膮gn膮艂 na siebie spodnie i koszul臋 i czeka艂 po ciemku, co wyniknie z tej dziwnej historii. Niebawem Mary wymkn臋艂a si臋 z pokoju i wtedy, w 艣wietle korytarzowej lampy, ujrza艂, 偶e niesie bezcenn膮 koron臋. Mary zesz艂a ze schod贸w, a on, dr偶膮c z przera偶enia, ukry艂 si臋 za kotar膮 przy pa艅skich drzwiach, sk膮d widzia艂, co si臋 dzieje na dole, w hallu. Zobaczy艂, jak Mary cichaczem uchyli艂a okno, poda艂a koron臋 komu艣 stoj膮cemu w mroku, zamkn臋艂a je i po艣pieszy艂a do swego pokoju, min膮wszy Artura ukrytego za kotar膮. A偶 dot膮d nie m贸g艂 nic zrobi膰 nie nara偶aj膮c ukochanej kobiety. Ale gdy znik艂a u siebie, uprzytomni艂 sobie, 偶e okropne nieszcz臋艣cie gotowe spa艣膰 na pana i 偶e trzeba temu zapobiec. Tak jak sta艂, boso zbieg艂 na d贸艂, otworzy艂 okno, wyskoczy艂 na 艣nieg i pobieg艂 drog膮 za jakim艣 cieniem widocznym w 艣wietle ksi臋偶yca. Sir George Burnwell pr贸bowa艂 uciec, lecz Artur go dogoni艂 i wywi膮za艂a si臋 b贸jka. Ka偶dy ci膮gn膮艂 koron臋 do siebie, Artur uderzy艂 wreszcie Burnwella i przeci膮艂 mu brew. W zamieszaniu co艣 nagle chrupn臋艂o, a pa艅ski syn - widz膮c, i偶 trzyma koron臋 w r臋ku, pobieg艂 do domu, zamkn膮艂 za sob膮 okno, wszed艂 do pa艅skiego pokoju i dopiero wtedy zobaczy艂, 偶e podczas walki korona si臋 zgi臋艂a. Pr贸bowa艂 j膮 wyprostowa膰, gdy pan si臋 zjawi艂.
- Czy to mo偶liwe? - zach艂ystuj膮c si臋 ze zdziwienia pyta艂 bankier.
- Swymi obelgami rozgniewa艂 go pan. Wiedzia艂 bowiem, 偶e zas艂u偶y艂 sobie na jak najwi臋ksz膮 wdzi臋czno艣膰. Nie m贸g艂 wyjawi膰 panu prawdy nie nara偶aj膮c tej, kt贸ra, szczerze m贸wi膮c, nie zas艂ugiwa艂a na jego wzgl臋dy. Post膮pi艂 jednak po rycersku i nie zdradzi艂 jej tajemnicy.
- Ach, to dlatego Mary krzykn臋艂a i zemdla艂a, gdy ujrza艂a koron臋! - zawo艂a艂 Holder. - Och, m贸j Bo偶e, jak偶e by艂em 艣lepy! A prosi艂, 偶ebym mu na pi臋膰 minut pozwoli艂 wyj艣膰! Biedny ch艂opiec, na miejscu bitki chcia艂 poszuka膰 brakuj膮cych kamieni. Jak偶e okrutnie go skrzywdzi艂em!
- Po przybyciu do pa艅skiej rezydencji - ci膮gn膮艂 Holmes - natychmiast bardzo uwa偶nie obszed艂em dom szukaj膮c 艣lad贸w, kt贸re by mi co艣 powiedzia艂y. Od ubieg艂ej nocy 艣nieg nie pada艂, a silny mr贸z zakonserwowa艂 艣lady. Przeszed艂em kuchenn膮 艣cie偶k膮, ale tam wszystko by艂o ju偶 zadeptane i zatarte. Tu偶 za 艣cie偶k膮, z dala od wej艣cia do kuchni, zobaczy艂em 艣lady kobiety i m臋偶czyzny. Ma艂e, okr膮g艂e wg艂臋bienie po jednej stronie wskazywa艂o, 偶e 贸w m臋偶czyzna mia艂 szczud艂o zamiast nogi. Mog臋 nawet powiedzie膰, 偶e kto艣 ich sp艂oszy艂, bo kobieta szybko uciek艂a do kuchni, co wida膰 po silnym wg艂臋bieniu palc贸w i s艂abym odcisku pi臋ty. Kuternoga natomiast czeka艂 jeszcze chwil臋 i dopiero potem odszed艂. Pomy艣la艂em sobie, 偶e to mog艂a by膰 ta s艂u偶膮ca, o kt贸rej pan mi m贸wi艂, i jej ukochany. Dalsze badania to potwierdzi艂y. Przeszed艂em ogr贸d wko艂o, ale znalaz艂em tylko przygodne 艣lady, kt贸re przypisa艂em policji. Lecz na drodze przed stajniami zobaczy艂em wypisan膮 na 艣niegu bardzo d艂ug膮 i zawi艂膮 histori臋. By艂y tam dwie linie 艣lad贸w m臋偶czyzny obutego i r贸wnie偶 dwie linie 艣lad贸w - ku mej rado艣ci - bosego. Z tego, co pan m贸wi艂, od razu wiedzia艂em, 偶e nale偶膮 do pa艅skiego syna. M臋偶czyzna obuty szed艂 spokojnie w obie strony, gdy bosy bieg艂 szybko. A 偶e jego 艣lady niemal sz艂y po 艣ladach but贸w, najwidoczniej goni艂 pierwszego. Poszed艂em tymi 艣ladami i przekona艂em si臋, 偶e - wiod膮 pod okno w hallu, gdzie 鈥瀊uty鈥 zdepta艂y 艣nieg czekaj膮c na co艣. Wtedy wr贸ci艂em na drugi koniec 艣lad贸w, oddalony o jakie艣 sto jard贸w. Zobaczy艂em miejsce, gdzie cz艂owiek obuty przystan膮艂 i obr贸ci艂 si臋, gdzie 艣nieg by艂 zdeptany i gdzie wreszcie spad艂o par臋 kropli krwi, co przekona艂o mnie, 偶e mam racj臋 w mych podejrzeniach. 鈥濷buty鈥 pobieg艂 w d贸艂 drogi, a ma艂e pasemko krwi wskazywa艂o, 偶e to on ucierpia艂. Dalej przy szosie 艣lady urywa艂y si臋, bo tam 艣nieg ju偶 by艂 odmieciony i nie by艂o czego szuka膰. W domu, jak pan zapewne pami臋ta, zbada艂em przez powi臋kszaj膮ce szk艂o parapet i ram臋 okienn膮 w hallu. Od razu spostrzeg艂em, 偶e kto艣 tamt臋dy si臋 wydosta艂. Dojrza艂em te偶 zarys wilgotnej stopy odci艣ni臋tej przy wchodzeniu. Wtedy ju偶 mog艂em odtworzy膰 sobie przebieg tego, co zasz艂o. Kto艣 czeka艂 na dworze, kto艣 inny poda艂 mu klejnot. Pa艅ski syn podpatrzy艂 z艂odzieja, rzuci艂 si臋 w pogo艅, walczy艂 z nim. Jeden chcia艂 wyrwa膰 koron臋 drugiemu i tak mocuj膮c si臋, po艂膮czonymi si艂ami od艂amali r贸g, czemu 偶aden w pojedynk臋 nie da艂by rady. Syn pa艅ski wr贸ci艂 ze zdobycz膮, ale jej cz膮stka zosta艂a w r臋kach z艂oczy艅cy. To ju偶 wiedzia艂em. Lecz pozostawa艂a jeszcze kwestia, kto jest tym z艂oczy艅c膮 i kto mu poda艂 koron臋. Zawsze trzymam si臋 mojej starej maksymy: wy艂膮czy膰 wszystko niemo偶liwe, a to, co zostanie, cho膰by nawet nieprawdopodobne, musi by膰 prawdziwe. Wiedzia艂em, 偶e to nie pan wyni贸s艂 koron臋, a wi臋c pozostawa艂y s艂u偶膮ce i pa艅ska bratanica. Je艣li to jednak by艂y s艂u偶膮ce, to czemu pa艅ski syn wzi膮艂 win臋 na siebie? Nie mia艂 do tego 偶adnego powodu. Kocha艂 jednak swoj膮 kuzynk臋 i to doskonale t艂umaczy艂o jego milczenie. Nie chcia艂 zdradzi膰 jej tajemnicy, tym bardziej tak kompromituj膮cej. A kiedy przypomnia艂em sobie, 偶e widzia艂 pan bratanic臋 przy tym oknie i 偶e zemdla艂a na widok korony, moje przypuszczenie zamieni艂o si臋 w pewno艣膰. Lecz kt贸偶 by艂 jej wsp贸lnikiem? Oczywi艣cie - kochanek. Bo kog贸偶 mog艂a kocha膰 wi臋cej od pana i dla kogo mog艂aby zapomnie膰 o powinnej panu wdzi臋czno艣ci? Pa艅stwo prawie nigdzie nie bywacie, a grono waszych przyjaci贸艂 jest ma艂e. Jednak偶e mi臋dzy nimi jest sir George Burnwell. S艂ysza艂em ju偶, 偶e jest on bawidamkiem i lowelasem. A wi臋c to on musia艂 by膰 tym obutym m臋偶czyzn膮, kt贸ry posiada brakuj膮ce kamienie. I cho膰 wiedzia艂, 偶e Artur zna jego tajemnic臋, m贸g艂 si臋 czu膰 bezpieczny. Ch艂opiec musia艂 trzyma膰 j臋zyk za z臋bami, by nie kompromitowa膰 rodziny. Zdrowy rozum powie panu, co potem przedsi臋wzi膮艂em. W ubraniu w艂贸cz臋gi - obdartusa wszed艂em do domu Burnwella, zawar艂em znajomo艣膰 ze s艂u偶膮cym i dowiedzia艂em si臋, 偶e jego pan skaleczy艂 si臋 w g艂ow臋 ubieg艂ej nocy. Za sze艣膰 szyling贸w zdoby艂em ostateczny dow贸d kupuj膮c par臋 jego zniszczonych trzewik贸w. Z nimi pojecha艂em do Streatham i przekona艂em si臋, 偶e doskonale pasuj膮 do 艣lad贸w.
- Widzia艂em wczoraj jakiego艣 obdartusa przed stajni膮 - powiedzia艂 Holder.
- W艂a艣nie. To by艂em ja. Widz膮c, 偶e mam ju偶 przest臋pc臋 w r臋ku, wr贸ci艂em do domu i przebra艂em si臋. Czeka艂o mnie delikatne zadanie. Chc膮c unikn膮膰 skandalu, musia艂em zrezygnowa膰 z pomocy prawa. Chytry szubrawiec wiedzia艂, 偶e mamy zwi膮zane r臋ce. By艂em u niego. Pocz膮tkowo oczywi艣cie zapar艂 si臋 w 偶ywe oczy. Ale gdy mu wszystko dok艂adnie wy艂o偶y艂em, spr贸bowa艂 pogr贸偶ek i si臋gn膮艂 po lask臋 z o艂owian膮 ga艂k膮. Wiedzia艂em jednak, z kim mam do czynienia, i uprzedzi艂em go przyk艂adaj膮c mu pistolet do g艂owy. Wtedy nabra艂 rozumu. Powiedzia艂em, 偶e zap艂acimy mu za kamienie po tysi膮c funt贸w za ka偶dy. To dopiero wywo艂a艂o w nim pierwszy odruch 偶alu: 鈥濷, do licha - j臋kn膮艂 - a ja je spu艣ci艂em rycza艂tem za sze艣膰set funt贸w!鈥 Wydosta艂em w ko艅cu od niego adres nabywcy, obiecuj膮c, 偶e nie rozpoczniemy 艣ledztwa. Uda艂em si臋 do pasera i po d艂ugich targach odkupi艂em beryle po tysi膮c funt贸w za sztuk臋. Potem wpad艂em do pa艅skiego syna, powiedzia艂em mu, 偶e sprawa si臋 wyja艣ni艂a, i ko艂o drugiej w nocy by艂em ju偶 w 艂贸偶ku, przyzna pan - po naprawd臋 pracowitym dniu.
- Dniu, kt贸ry uchroni艂 Angli臋 od g艂o艣nego skandalu - powiedzia艂 bankier wstaj膮c. - Trudno mi znale藕膰 s艂owa podzi臋ki, ale przekona si臋 pan, 偶e potrafi臋 by膰 wdzi臋czny. Przewy偶szy艂 pan wszystko, co o panu m贸wi膮. Teraz pobiegn臋 do mego kochanego syna i przeprosz臋 go za wyrz膮dzon膮 mu krzywd臋. Szczerze martwi臋 si臋 tym, co mi pan powiedzia艂 o mej biednej Mary. Czy pan wie, gdzie ona si臋 teraz znajduje?
- Mo偶na chyba 艣mia艂o powiedzie膰, 偶e tam gdzie i sir George Burnwell - odpar艂 Holmes. - I pewne te偶 jest, 偶e niebawem spotka j膮 kara o wiele ci臋偶sza, ni偶 zas艂u偶y艂a.