Maciszewski Szlachta polska


JAREMA MACISZEWSKI

SZLACHTA POLSKA

I JEJ PAŃSTWO

Wyd. II, Warszawa 1986


PRZEDMOWA DO WYDANIA I

Czytelnikowi należy się wyjaśnienie. Temat przed­stawiony na kartach tej książki jest niezwykle rozległy. Nie leżało w możliwościach autora ujęcie go w sposób pełny, wyczerpanie w niewielkim tomiku całej listy zagadnień, spraw i zjawisk odnoszących się do dziejów szlachty polskiej i państwa, które stworzyła. Autor ograniczyć się musiał do wybrania jedynie pro­blemów — ważnych i najważniejszych. Były jednak i takie, które potraktowane zostały z konieczności po­bieżnie, niektóre zostały tylko zasygnalizowane. Doty­czy to zwłaszcza problematyki gospodarczej, która szczególnie obszernie przedstawiona została w innych, łatwo dziś dostępnych, publikacjach. Niemniej intencją autora było przekazanie Czytelnikowi pewnego obrazu całościowego, możliwie przejrzystego rzeczowo i chro­nologicznie.

Aczkolwiek książka niniejsza opatrzona jest etykietą pracy popularnonaukowej, to równocześnie jest także wyrazem naukowych ambicji autora, który pragnął przedstawić w niej Czytelnikowi nie tylko wyniki do­tychczasowych badań historycznych, lecz także nowe ujęcia będące rezultatem własnych studiów, poszuki­wań i przemyśleń.

Przypisy noszą charakter informacji bibliograficz

nych. Podano w nich najważniejsze pozycje — głów­nie nowsze — które pozwolą zainteresowanemu pogłę­bić wiedzę w zakresie szczególnie go zajmującym, jak również skonfrontować poglądy i opinie autora z do­robkiem innych historyków. Zrozumiałe, że zakres lite­ratury przedmiotu i źródeł wykorzystanych przez autora jest nierównie szerszy niż cytowane w przypisach monografie i artykuły.

Konieczność zwięzłego ujęcia prezentowanego mate­riału zmusiła autora do skąpego jedynie ilustrowania głoszonych tez fragmentami źródeł lub opisem faktów szczegółowych. W niektórych przypadkach wydawało się to niezbędne, tam zwłaszcza gdzie cytowana wypo­wiedź w sposób skrótowy, lapidarny ilustruje zjawisko lub odsłania sposób myślenia czy pobudki postępowa­nia ludzi żyjących w tamtych czasach.

Praca niniejsza powstała w ramach prac badawczych Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego w latach 1967—68.

Jarema Maciszewski

Warszawa, 15 kwietnia 1969 r.



PRZEDMOWA DO WYDANIA II

Niemałą rozterkę przeżywał autor, przygotowując drugie wydanie tej książki. Z jednej strony ogrom ma­teriału historycznego stanowiący jej przedmiot nasu­wał pokusę pokaźnego, co najmniej trzykrotnego zwiększenia jej objętości, wnikania w szczegóły, wpro­wadzania drobiazgowych analiz, wzbogacenia narracji znacznie większą ilością wypisów źródłowych, przed­stawienia nowych wątków tematycznych, z drugiej — zaskakująco dla autora życzliwe przyjęcie książki przez Czytelników i krytykę naukową oraz publicy­styczną nakazywało rozwagę. Zwielokrotnienie obję­tości książki spowodowałoby po prostu całkowitą zmianę jej charakteru — byłaby to z konieczności zu­pełnie inna praca.

Nie mógł więc autor nie zadać sobie pytania: Czy właśnie taka, o stosunkowo niewielkiej objętości książ­ka, będąca próbą syntetycznego ujęcia problemu, nie jest czytelnikowi najpotrzebniejsza? Czy pracując na­dal nad pogłębianiem zawartych w niej tez, nad roz­szerzaniem naszej wiedzy o staropolskim społeczeń­stwie, nie powinien jednak — wprowadzając nieznacz­ne uzupełnienia wynikające z postępu badań oraz ko­rekty pewnych omyłek, przeoczeń i przejaskrawień — udostępnić tej książki współczesnemu czytelnikowi

7

w takiej mniej więcej postaci, w jakiej ukazała się piętnaście lat temu, uzyskując zaszczytną nagrodę “Miesięcznika Literackiego". Biorąc to wszystko pod uwagę, a także fakt, że książka ta jest po dziś dzień cytowana w polskich i obcych publikacjach historycz­nych, autor zdecydował się w końcu na odłożenie na pewien czas pracy nad szerokim, być może dwutomo­wym ujęciem dziejów szlachty polskiej i jej państwa i na przygotowanie do druku drugiego, nieznacznie tylko przerobionego i uzupełnionego wydania.

Zmiany zatem i poprawki nie idą zbyt daleko. Wpro­wadzono je tylko tam, gdzie wydawały się niezbędne. I tak usunięte zostały nieścisłości rzeczowe lub inter­pretacyjne, wskazane przez recenzentów (autor w tym miejscu serdecznie za krytykę dziękuje ł) bądź dostrze­żone przez autora w toku dalszych badań. Uzupełniony został podstawowy zestaw informacji historycznych o tak ważne kwestie szczegółowe, jak na przykład treść artykułów henrykowskich czy działalność antykrólewskiej opozycji magnackiej za rządów Jana III Sobieskiego. Są to niekiedy informacje typu podręcznikowe­go, autor jednak stale miał na uwadze, że książkę je­go będzie czytał nie tylko historyk profesjonalista.

Rozszerzono zakres przedstawienia staropolskiej kul­tury politycznej, w tym mechanizmów kształtowania się opinii publicznej i jej wpływu na władzę politycz­ną, na jej sposób funkcjonowania i decyzje. Rozsze­rzono nieco niektóre wątki interpretacyjne. Zbędne natomiast wydawało się wprowadzanie nowych rozdziałów poświęconych problematyce obyczajowej, ży­ciu rodzinnemu i erotycznemu szlachty ze względu na obszerne, niedawno wydane książki Zbigniewa Kuchowicza, traktujące o tych sprawach 2.

Przypisy uzupełniono tylko w tych częściach tekstu, które uległy zmianom w stosunku do wydania pierw­szego. W ogóle — zakres naszej wiedzy o społeczeństwie staropolskim, a zwłaszcza o szlachcie polskiej, rozszerzył się w ciągu ostatnich lat ogromnie. Badania szczegółowe wkroczyły na obszary dotąd przez naukę pomijane lub niedoceniane, a także badane przy uży­ciu wielce niedoskonałych narzędzi poznawczych. Do­tyczy to przede wszystkim— chociaż nie jedynie — sfery świadomości społecznej, mentalności, sposobu myślenia i postrzegania rzeczywistości tak przyrodni­czej, jak i społecznej, rodzajów i charakteru wiêzi spo­łecznych, czynników integrujących i dezintegrujących dawne społeczeństwo polskie i jego ówczesną klasę kierowniczą. Autor poczuwa się w tym miejscu do obowiązku szczególnego zaakcentowania znaczenia pra­cy Andrzeja Zajączkowskiego Główne elementy kultu­ry szlacheckiej (wydanej we Wrocławiu w 1961 r.), która otworzyła nowy etap badań nad społeczeństwem szlacheckim, usiłując rzutować problematyką socjolo­giczną w przeszłość, zwłaszcza że należał wówczas do grona szczególnie surowych krytyków tej książki. Nie oznacza to oczywiście, iż z krytyki tej obecnie wyco­fuje się, odwrotnie: mógłby ją zapewne uczynić bar­dziej szczegółową, ale właśnie po latach widać wyraź­nie, że bez tej twórczej podniety, jaką była książka Zajączkowskiego, bez nowatorskich, chociaż nie zawsze trafnych, spostrzeżeń i ujęć, bez wskazania na nowe możliwości badawcze i nowe narzędzia poznawania przeszłości — nie mógłby zapewne dokonać się ten wielki postęp w badaniach nad kulturą szlachecką, ja­ki się dokonał.

Raz jeszcze okazało się dowodnie, że bieg zdarzeń, główny ongiś przedmiot zainteresowania historyka, to tylko zewnętrzna powłoka procesu dziejowego, że pod nim tkwi drugie, trzecie, może nawet czwarte dno. Stąd też — niech Czytelnik wybaczy w tym miejscu autorowi, iż formułuje tu poniekąd swoje credo badaw­cze — w dzisiejszej nauce historycznej rekonstrukcja

9

faktów, zdarzeń jednostkowych i związków przyczy­nowych zachodzących między nimi zaczyna powoli sta­wać się nauką pomocniczą historii, konieczną, niezbędną, wysoce wartościową, ale przecież tylko pomoc­niczą.

Jest jeszcze jeden problem teoretyczny, który nale­żałoby pokrótce omówić właśnie we wstępie do książ­ki o szlachcie. Wedle utartego poglądu historykowi nie przystoi “gdybanie", a więc podejmowanie próby od­powiedzi na pytanie; “Co by było, gdyby...?"

Powszechna opinia głosi, że odpowiedź na tak sfor­mułowane pytanie badawcze wykraczałaby poza ramy nauki, że stałaby w sprzeczności z rygorami naukowe­go myślenia. Wprawdzie istnieje—chyba jeden jedyny — dział historii, który tego typu pytania badawcze formułuje i usiłuje na nie odpowiedzieć. Jest to historia wojen, po części historia sztuki wojennej, w której istota badania, zwłaszcza jeśli ma służyć współcze­sności, sprowadza się często (chociaż nie zawsze) do poszukiwania rozwiązań optymalnych w danej kon­kretnej sytuacji historycznej, na danym konkretnym teatrze operacyjnym i w danym położeniu taktycznym. Jest to przecież swoista gra wojenna rzutowana w przeszłość. Klasyczny przykład (wprawdzie w zakre­sie dziejów najnowszych) mistrzowskiego ujęcia histo­rii alternatywnej stanowi dzieło Mariana Porwita Ko­mentarze do historii polskich działań obronnych 1939 roku3, w którym autor nie tylko rekonstruuje i komentuje bieg wydarzeń, ale równocześnie usiłuje odpowiedzieć, czy były rozwiązania lepsze, wydajniej­sze, bardziej optymalne.

Dlaczego jednak wspomina się o tej metodzie w książce o szlachcie polskiej? Odpowiedź jest prosta:

każdy historyk piszący o dziejach Polski przedrozbio­rowej i jej siły kierowniczej nie może, czy chce, czy nie chce, nie podejmować próby odpowiedzi na pytanie

10


@

nasuwające się niejako samo przez się: Czy mogło być inaczej? Czy państwo polskie musiało utracić niepodle­głość? Czy upadek tego państwa był zakodowany ge­netycznie w odległych czasach i minionych pokole­niach? Jeśli tak, to od kiedy i dlaczego, jeśli zaś nie, to w którym momencie nastąpił ów fatalny zwrot? Błąd lub zespół błędów czy działanie czynników obiek­tywnych, zbyt późno rozpoznanych? Czy istniały inne warianty rozwoju wydarzeń? Możliwości innych decy­zji w różnych konkretnych sytuacjach? Jakie mogłyby być skutki takich bądź innych decyzji, posunięć, zwro­tów, rozstrzygnięć?

Wszystkie te pytania wiodą ku historii alternatyw­nej, chociaż jak dotąd uprawianie jej jest raczej do­meną publicystów niż badaczy. Ale przecież nie ma historyka Polski szlacheckiej, który by nie stwierdzał przy różnych okazjach, że oto takie czy inne rozwią­zanie było błędem, przejawem krótkowzroczności, świadectwem nie wykorzystanych możliwości lub szans itd. Oznacza to wprost, że historyk dostrzega jednak rozwiązania inne, doskonalsze, może trochę na zasadzie porzekadła pióra Jana Kochanowskiego: “mądr [!] Polak po szkodzie".

Ale gdybyśmy eksponowali nadmiernie wątki alter­natywne, czyż nie wkroczylibyśmy nieuchronnie na niemal nieograniczone pole domysłów, hipotez trud­nych do sprawdzenia i weryfikacji, podatnych na do­wolności, na oderwanie toku myślenia od rzeczywisto­ści historycznej?

Autor starał się tej pokusie nie ulec i nie poszuki­wać po trzystu czy czterystu latach rozwiązań innych niż te, które stały się faktem i są źródłowo potwier­dzone. Zapewne zamiar ten nie mógł się w pełni udać, trudno bowiem było wyczyścić tekst z sądów wartoś­ciujących oraz — w kilku przynajmniej fragmentach — z opinii wskazujących na inne możliwości.

11

Większość historyków dostrzegała dla Polski XV— XVIII stulecia podstawową alternatywę w kwestii: de­mokracja szlachecka czy absolutyzm monarszy. Aut aut. Wiemy, dokąd zaprowadziła Polskę demokracja szlachecka, wynaturzona z czasem w oligarchię moż­nych oraz zdecentralizowany konglomerat lub fede­rację “władztw" magnackich i sąsiedztw szlacheckich, powiatów, ziem, województw, prowincji itd. Ale czy wiemy, dokąd zaprowadziłby Polskę absolutyzm, jeżeli w ogóle był on w warunkach społecznych i geopoli­tycznych Rzeczypospolitej XV, XVI czy XVII wieku możliwy? I czy na pewno — przyjmowano to na ogół bez dowodu — istniała tylko ta alternatywa, koniecz­ność wyboru między dwiema skrajnościami?

Temat to stary jak świat. Najpełniejszy kształt ar­tystyczny znalazł on w Samuelu Zborowskim Juliusza Słowackiego oraz w Dumie o hetmanie Stefana Zerom-skiego. W historiografii przewija się czerwoną nicią przez dzieła większości najwybitniejszych historyków polskich, od Adama Naruszewicza i Joachima Lelewe­la poczynając poprzez Józefa Szujskiego, Michała Bo-brzyńskiego, Władysława Konopczyńskiego, Aleksan­dra Rembowskiego, Władysława Smoleńskiego, Wacła­wa Sobieskiego, Władysława Czaplińskiego na współ­czesnych syntezach kończąc. Oczywiście, zależnie od poglądów piszący na ten temat albo traktowali demo­krację szlachecką jako synonim anarchii i bezrządu oraz wygodny parawan dla oligarchicznych rządów możnych i wpływów obcych potencji, a tym samym absolutyzm jako ustrój zapewniający ład, porządek, siłę państwa i rozwój, albo też odwrotnie: absolutyzm traktowali jako skrajną postać despotyzmu, przemoc na co dzień, tyranię, rządy obcych z pochodzenia mo­narchów, demokrację zaś szlachecką jako ustrój orygi­nalny, odpowiadający polskiej tradycji, zapewniający

12

szacunek i poszanowanie praw jednostki, stanowiący istotną siłę polityczną w ówczesnej Europie itd.

W pewnych okresach historycznych spór wokół tej problematyki nosił wyraźne cechy aktualnych sporów politycznych. Dość wspomnieć o polemikach między przedstawicielami szkoły krakowskiej i jej epigonami a szkołą warszawską na przełomie XIX i XX wieku, spór o ocenę postaci Stefana Batorego w międzywojen­nym dwudziestoleciu (ideologia państwowa przeciw­stawiana ideologii narodowej) itd. Innymi słowy, ma­teria to nie tylko historyczna, ale i polityczna, w pew­nej mierze — jak większość zresztą problemów histo­rycznych — zawsze aktualna, tym bardziej że nie mo­że obejść dookoła tak frapującego problemu, jak cechy tak zwanego charakteru narodowego, ukształtowane w toku procesu dziejowego.

I znowu — zależnie od optyki — można akcentować i przywoływać takie, jak na przykład umiłowanie oj­czyzny, wierność tradycji, niechęć do stosowania prze­mocy, troska o sprawy publiczne, szanowanie praw mniejszości czy konieczność poszukiwania consensusu, lub też: skłonność do anarchii, brak dyscypliny, niesza-nowanie prawa i wszelkiej władzy, zapalczywość, brak wytrwałości, pieniactwo, sobkostwo, partykula­ryzm, zawiść, pojmowanie wolności jako prawa do sa­mowoli i nawet swawoli. Rzecz w tym — jak w grec­kiej tragedii — że w owym wątku tematycznym nie ma jednoznacznych, a raczej jednoznacznie prawdzi­wych ocen, że ścierają się, przy formułowaniu wszel­kich ocen, różne racje potęgowane różnymi emocjami.

Stąd też materia ta łatwiej poddawała się wizji ar­tystycznej niż badaniu naukowemu, a 'język poetycki trafniej i precyzyjniej umiał w lapidarnym skrócie przedstawić istotę rzeczy niż surowa proza naukowa. “Nie ciebie się boję zewnętrzna potęgo, nawałności janczarska, co mię strasznymi chcesz ogarnąć skrzy-

dłami, góry kamienne na piersi me dźwigasz i kraczesz nad sercem złowieszczych wron chmurą [...] Ciebie się nie tylko boję, lecz lękam, o wolna, o kresu nie znają­ca duszo polska. Przed tobą drżę, ty niełacna, krnąbr­na, sama siebie szaleństwem chłoszcząca, ty sobie sa­mej nie znana i nikomu nie wiadoma [...] Nie przed na­jeźdźcą drży moje serce, lecz przed wami, o sobie-pany. Każdy z osobna wódz, każdy król [...], z kim chce, z tym zawiera przymierze, z kim chce — prowadzi woj­ny, i gdzie chce, szuka ojczyzny".

Te gorzkie słowa Stefana Zeromskiego mogłyby po­służyć za motto do każdej nieomal pracy historycznej, poświęconej szlachcie polskiej i jej państwu, zarówno pisanej z pozycji “republikańskich", jak i “absoluty-stycznych". Nieprawdopodobne splątanie wielkości i małości, samolubstwa i prywaty z poświęceniem, służ­bą publiczną i ofiarnością czyni wręcz niemożliwym nakreślenie wyraźnej granicy oddzielającej powłokę — “czerep rubaszny" — od uwięzionej w nim “duszy anielskiej" (Juliusz Słowacki). Sprzeczności te, w któ­re uwikłało się całe społeczeństwo szlacheckie (wyra­żam w tym miejscu pogląd: “uwikłało się", a nie: “zo­stało uwikłane"), były najpewniej także cechą więk­szości jednostek składających się na to społeczeństwo, i to nie tylko w wieku XVI czy XVII, ale nawet w cza­sach Oświecenia. Studium Romana Wołoszyńskiego o Ignacym Krasickim* przenikliwie odsłoniło pełną tych właśnie sprzeczności osobowość “Księcia Poetów", światłego działacza, pisarza i publicysty wieku oświe­conego, ale zarazem jakże bardzo przesiąkniętego sar-matyzmem, cechami, które sam przecież swym ciętym piórem zwalczał.

Jakże niespójne wewnętrznie są ważne wydarzenia dziejowe owych trzech “szlacheckich" stuleci, wymy­kające się spod jednoznacznych ocen: polityka we­wnętrzna Batorego, trzecia elekcja, rokosz sandomier-

1A.

ski (Zebrzydowskiego), postawa społeczeństwa wobec najazdu szwedzkiego, konfederacja tarnogrodzka czy wreszcie konfederacja barska: w tej ostatniej jedni chcieli dostrzec pierwsze powstanie polskie, inni — ostatni o tak masowym natężeniu konserwatywny, obskurancki ruch w obronie “złotej wolności". Byli jednak i tacy, którzy w tym ruchu dostrzegali i jedno, i drugie zarazem.

Na tym nie kończą się trudności w zrozumieniu i przedstawieniu polskiego procesu dziejowego od wie­ku XVI po wiek XVIII. Ciąży na jego obrazie przyję­cie za konieczność “finalistycznego" punktu widzenia s, stałego pamiętania o tragicznym finale szlacheckiej państwowości polskiej. Nie darmo mistrz Matejko ma­lując chwilę największego — wydawałoby się — tryum­fu szlacheckiej Polski, gdy były wielki mistrz zakonu krzyżackiego, a w ów dzień już świecki książę pruski na kolanach przysięgał królowi polskiemu wierność i posłuszeństwo, szczególnie wyeksponował zamyśloną, smutną twarz błazna królewskiego Stańczyka. Trudno jest oderwać się od owego finalistycznego sposobu my­ślenia historycznego, chociaż okazuje się to absolutnie niezbędne, jeżeli pragnie się wykrywać w tym długim okresie dziejowym także trwałe wartości, to wszystko, co okazało się nieprzemijającym dorobkiem narodu i państwa, jeśli nie chce się malować rzeczywistości hi­storycznej jednolicie czarną barwą.

Czytelnik osądzi, w jakiej mierze udało się autorowi uniknąć tego i innych niebezpieczeństw, uproszczeń czy po prostu zbyt kategorycznego tonu tam, gdzie możli­wych jest wiele interpretacji i wyjaśnień lub gdzie wyniki badania naukowego nie mogą nas jeszcze zado­wolić. Unikał też autor wszelkiej możliwej prezentyza-cji. Istnieje naturalnie — nie ma powodu, aby na fakt ten zamykać oczy — wielki problem, nie tylko nauko­wy, lecz również polityczny, społeczny, wychowawczy:

jak wiele elementów kultury szlacheckiej, szlacheckie­go sposobu życia, szlacheckiego podchodzenia do rze­czywistości pozostało żywych i stanowi część składową współczesnej kultury — może także politycznej — pol­skiej? Jaką część naszych współczesnych trudności, niepowodzeń, porażek, frustracji dałoby się zapisać na konto owej nie przezwyciężonej do końca, trudnej spuś­cizny? Ale może również zasadnym byłoby pytanie, czy spuścizna ta nie pozostawiła aż po dziś dzień także pewnych wartości pozytywnych?

Nie te jednak problemy są treścią mniejszej książki. Autorowi wypada więc w tym miejscu zgłosić pod a-dresem Czytelnika prośbę, by nie poszukiwał On na kartach tej książki podtekstów współczesnych, a w ma­teriale historycznym kostiumu dla spraw bieżącej polityki. Po pierwsze, nie leżało w intencjach autora dopatrywanie się analogii między bardzo już odległą przeszłością a wydarzeniami współczesnymi, po drugie zaś analogie takie, często bardzo ponętne i lu­biane przez czytelników książek historycznych i arty­kułów publicystycznych, bywają na ogół zwodnicze. Historia jest wprawdzie, wedle wciąż aktualnej cyce-rońskiej formuły, “świadectwem czasów, światłem prawdy, żywą pamięcią i nauczycielką życia", ale bieg zdarzeń w zasadzie nigdy się nie powtarza, mimo iż często ich zewnętrzny obraz bywa do siebie podobny. Jest to bowiem przeważnie podobieństwo złudne, przy­padkowe. Występują oczywiście w procesie dziejowym określone prawidłowości; bywa też — zwłaszcza jeśli funkcjonują czynniki stałe — że podobne przyczyny rodzą podobne skutki, nie o tym wszelako mówi ta książka.

Poprzez przedstawienie zwięzłego, ale możliwie cało­ściowego obrazu, w założeniu autorskim — dynamicz­nego, poprzez próbę formułowania wniosków syntety­zujących autor chciał skłonić Czytelnika do refleksji

1R

i zadumy nad tym fragmentem dziejów ojczystych, do wyrobienia sobie własnego na rzecz poglądu.

W ten sposób, dokonując — jakże zresztą skromnego — wkładu w pomnażanie kultury historycznej współ­czesnego społeczeństwa i w zaspokajanie pewnego wy­cinka jego potrzeb poznawczych, pragnął autor wypeł­nić swą powinność historyka.

Czy mu się to udało i w jakiej mierze — osądzić mo­że tylko Czytelnik.

Oddając w Jego ręce drugie wydanie książki Szlach­ta polska i jej państwo, autor pragnie bardzo serdecz­nie podziękować licznemu gronu dawnych i obecnych uczniów oraz współpracowników, uczestnikom semi­nariów magisterskich i doktorskich w Zakładzie Histo­rii Kultury Staropolskiej Instytutu Historycznego Uni­wersytetu Warszawskiego oraz członkom zespołu ba­dawczego pracującego nad poznaniem świadomości narodowej i państwowej w Rzeczypospolitej XVI i XVII wieku, zwłaszcza dr Urszuli Augustyniak, mgr Ewie Bem, mgr Alinie Czańce, mgr Alinie Micha-lak, mgr Jolancie Choińskiej-Mice, mgr Katarzynie Zielińskiej, dr. Janowi Dzięgielewskiemu, dr. Januszo­wi Ekesowi, dr. Andrzejowi Lipskiemu, dr. Markowi Plewczyńskiemu, mgr. Wojciechowi Sokołowskiemu i dr. Jerzemu Urwanowiczowi. Ich to badaniom, usta­leniom, odkryciom, a także pomysłom interpretacyj­nym, żywym i pełnym pasji poznawczej wypowie­dziom w rozlicznych, krytycznych i twórczych dysku­sjach, zawdzięcza aator bardzo wiele.

Jarema Maciszewski

Warszawa, w kwietniu 1984 r.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

KLASA, STAN, WARSTWA

Kiedyś — ze sto was tysięcy Było szlachty...

Juliusz SlowacM

.Ł-^laczego Polska upadła? Jak to się stało, że wielkie państwo, którego obszar w 1619 roku wynosił około miliona kilometrów kwadratowych, które w swych dziejach miało Grunwald i Byczynę, Kirchholm i Kłu-szyn, Chocim i Wiedeń, drugi pokój toruński i hołd pruski, układ będzińsko-bytomski i pokój polanowski

w XVIII stuleciu stało się łatwym łupem sąsiadów? Co spowodowało, że kraj wielkiej kultury, ojczyzna Mikołaja Kopernika, Andrzeja Frycza Modrzewskiego i Jana Kochanowskiego, która powołała do życia Wszechnicę Jagiellońską, a dzięki nie spotykanej w owych czasach tolerancji religijnej — prześladowa­nym i uciskanym zapewniła azyl i bezpieczeństwo oso­biste, co spowodowało, że ów kraj utracił niepodległy byt państwowy?

Jest to problem, który od dwustu bez mała lat nur­tuje myślących Polaków6, stanowi przedmiot nauko­wych dociekań i publicystycznych rozważań, budzi niepokój twórczy pisarzy i artystów. Każda szkoła hi­storyczna, każdy kierunek ideowo-polityczny i ideowo-

-artystyczny usiłowały na te pytania odpowiedzieć. Studia szczegółowe dostarczyły wiele cennego materia­łu, objaśniającego zarówno przebieg ważnych wyda­rzeń dziejowych, jak i zjawiska ekonomiczne i społecz

ne, ustrojowe i prawne. Nie mamy wszakże do tej pory takiego syntetycznego ujęcia dziejów Polski przedrozbiorowej, które wytłumaczyłoby kompleksowo i wszechstronnie przyczyny zahamowania w XVII wie­ku prawidłowego rozwoju ekonomicznego, społecznego, ustrojowego i kulturalnego kraju, a jednocześnie nie­możność przezwyciężenia przeszkód tamujących postęp i zawrócenia z drogi wiodącej państwo do upadku.

Wszystkie dotychczasowe kompleksowe opracowania

a było ich niemało — zawierają wiele luk, prze­milczeń, budzą rozmaite wątpliwości i zastrzeżenia. Jedni — główną przyczynę upadku państwa chcieli wi­dzieć w jego ustroju politycznym, zdeterminowanym rzekomo cechami charakteru narodowego Polaków, ich skłonnością do anarchii i bezrządu, niechęcią do silnej władzy państwowej, którą w tamtej epoce re­prezentować mógł jedynie monarszy absolutyzm. Inni

główną przyczynę tragedii Polski przedrozbiorowej widzieli właśnie w wypaczeniu zasad gminowładztwa szlacheckiego, w dominującej pozycji magnaterii i w absolutystycznych dążeniach królów obcych dynastii7. W nowszych czasach przyczyn upadku Polski poszu­kiwano w zjawiskach społeczno-gospodarczych, w fol-warczno-pańszczyźnianym ustroju rolnym i słabości miast, w rozroście latyfundiów magnackich. Wreszcie

wielu historyków nie bez racji zwracało uwagę na przemoc obcą, która nie dopuściła do postępowych re­form ustrojowych, do wzmocnienia siły zbrojnej pań­stwa i w końcu zadała Rzeczypospolitej śmiertelny cios. Podkreślano zdradziecką rolę jednostek, ich egoizm, samolubstwo i prywatę, jak również negatywny wpływ całej warstwy możnowładczej lub nawet całej klasy feudałów na losy państwa i narodu.

W każdej z tych opinii kryje się cząstka prawdy i za­razem żadna z tych opinii nie wyjaśnia wszystkiego. Zatrzymajmy się na przykładach. Trudno nie zgodzić

się ze stanowiskiem, że przyczyną słabości Polski stał się ustrój folwarczno-pańszczyźniany i niedorozwój miast, ale równocześnie trzeba pamiętać, że taki sam lub podobny ustrój istniał w Brandenburgii i w Pru­sach, w Rosji, we wschodnich częściach monarchii habsburskiej, a kraje te nie tylko przezwyciężały kry­zysy, niekiedy bardzo ostre i niebezpieczne, ale — jak Rosja i Prusy w XVIII wieku — rosły w siłę, podczas gdy Rzeczpospolita słabła.

Trudno również nie zgodzić się z negatywną oceną roli magnaterii w dziejach Polski. Istotnie — rola ta w generalnym rachunku była wręcz złowroga, ale prze­cież nie we wszystkich okresach historycznych magna-teria popełniała te same grzechy. Nieporozumieniem jest traktowanie możnowładztwa jako jednolitej ca­łości; nie należy zapominać, że w warstwie tej docho­dziły do głosu rozmaite koncepcje polityczne i ustro-jowo-prawne, rozmaite poglądy i stanowiska, niekiedy przeciwstawne sobie. Dotyczyło to nie tylko spraw drugorzędnych, ale niekiedy także wręcz zasadniczych.

Wystarczy przypomnieć, że w dobie rządów Zy­gmunta III Wazy właśnie część magnaterii reprezento­wała tendencje absolutystyczne i centralistyczne, zmie­rzając do ograniczenia demokracji szlacheckiej, oraz że z warstwy tej nierzadko rekrutowali się postępowi pi­sarze, myśliciele i działacze, przewidujący i zdolni po­litycy lub znakomici dowódcy wojskowi. Nie były to wyjątki potwierdzające regułę, lecz całe grupy. Przy ocenie więc roli magnaterii w życiu dawnej Polski na­leży opinie indywidualizować, wystrzegając się pochop­nych, niekiedy pozostających w rażącej sprzeczności z prawdą historyczną, uogólnień. Panowało na przy­kład dość powszechnie przekonanie, że głównym mo­torem interwencji polskiej w Moskwie w latach 1604— 1618 (epoka Samozwańców" i wojen polsko-moskiewskich) była magnateria, podczas gdy w rzeczywistości

przez długi czas znaczna większość magnatów, senato­rów, urzędników była zdecydowanie jej przeciwna. W tej konkretnej sprawie fakt, że kilku magnatów rzeczywiście parło do interwencji lub ją spowodowało, nie może rzutować na ocenę całej warstwy społecz­nej.

Szczególnie skomplikowana kwestia to rola możno­władztwa w wytyczaniu polskiej polityki zagranicznej i jej podstawowych kierunków. Utarło się mniemanie, że magnateria zwichnęła prawidłową, zgodną z racją stanu państwa, zachodnią orientację tej polityki i po­pchnęła Rzeczpospolitą na wschód, ogarniając granica­mi państwa polskiego terytoria zamieszkane przez lud­ność niepolską: ukraińską, białoruską i litewską. W opinii tej bez wszelkiej wątpliwości kryje się wiele racji, niemniej problem jest bardziej złożony. Po pier­wsze bowiem, aż do końca XVI wieku magnateria, któ­ra faktycznie sprawowała władzę na niepolskich zie­miach znajdujących się w obrębie Rzeczypospolitej, dysponując tam olbrzymimi latyfundiami i własną siłą zbrojną, była w swej przytłaczającej większości pocho­dzenia rodzimego: litewskiego lub ruskiego. Po drugie, magnaci polscy co najmniej tak samo starali się po­większać swe posiadłości o nowe wsie, osiedla i mia­steczka położone na wschodzie, jak magnaci ruscy usi­łowali wchodzić w posiadanie dóbr położonych w wo­jewództwach rdzennie polskich: krakowskim, sando­mierskim czy lubelskim. Po trzecie wreszcie, ekspan­sja na wschód interesowała również rozliczne grupy szlachty, a także Kościół katolicki, reprezentujący w dawnej Polsce, jak wiadomo, kolosalną siłę mate­rialną i ideologiczną.

Problemy związane z rolą magnaterii sięgają głębiej. W ostatnich latach ożyła na nowo dyskusja o charak­terze zasadniczym: kto właściwie w dawnej Polsce sprawował władzę, szlachta czy możnowładztwo, a je­śli możnowładztwo, to od kiedy? Poglądy głoszące, że już w drugiej połowie XVI stulecia demokracja szla­checka stała się tylko parawanem dla niczym nie skrę­powanych rządów magnaterii, uległy w ostatnich latach dość gruntownej rewizji. Wielu historyków jest dziś zdania, że granicą oddzielającą okres demokracji szlacheckiej od epoki oligarchii magnackiej była nie druga połowa wieku XVI, ani nawet przełom XVI i XVII stulecia, lecz dopiero druga połowa wieku XVII8.

Zresztą — podobnie jak w odniesieniu do ustroju rolnego czy poziomu sił wytwórczych, tak i w kwestii zagadnień ustrojowo-społecznych — nie można poprze­stać wyłącznie na analizie sytuacji polskiej, wyizolowa­nej z powszechnego tła dziejów. Trzeba zadać pytanie, jak przedstawiały się podobne kwestie w innych pań­stwach. Oczywiście, nie można ograniczyć się do ze­wnętrznego porównania podobnych do siebie zjawisk, nie wnikając w ich treść wewnętrzną, nie lokalizując ich w określonym ciągu rozwojowym.

Wokół ustroju politycznego Rzeczypospolitej szla­checkiej nagromadziło się również wiele nieporozumień lub zgoła fałszywych wyobrażeń. Sejm polski urósł w oczach opinii publicznej do symbolu anarchii i bez-rządu. Po dziś dzień zebranie, którego uczestnicy nie mogą uzgodnić konkluzji i istotę spraw topią w kłót­niach i niepotrzebnym gadulstwie, porównuje się z sej­mikiem szlacheckim. A osławione liberum veto? Czyż nie stało się ono symbolem braku wyrobienia obywa­telskiego i zmysłu politycznego dawnych gospodarzy państwa polskiego? Wielu ludzi liberum veto uznaje za główną sprężynę anarchii w dawnej Polsce i podstawo­wą przyczynę rozkładu wewnętrznego Rzeczypospoli­tej, zapominając, że nie tyle przepis prawny decyduje o funkcjonowaniu urządzeń państwowo-prawnych, ile praktyka. Ta zaś przez bardzo długi okres wykluczała

możliwość zastosowania istniejącego przepisu o ko­niecznej jednomyślności wszystkich posłów przy po­dejmowaniu uchwał sejmowych.

Jeszcze więcej mitów i nieznajomości rzeczy nagro­madziło się wokół zagadnienia szlachty, nie bez wpły­wu znakomitych powieściopisarzy z Henrykiem Sien­kiewiczem na czele. Idealizowano szlachtę, zwłaszcza tę służącą w wojsku; przypisywano jej postawy i po­budki, których mieć nie mogła w XVI czy XVII stu­leciu. Takie pojęcia, jak “miłość ojczyzny", “patrio­tyzm", “wierność", w dawnych stuleciach miały inną treść niż w wieku XIX czy w naszych czasach. Z dru­giej strony — demonizowano tę szlachtę, przypisując jej wszystkie siedem grzechów głównych. “Czerep ru­baszny" szlachetczyzny stał się niejako poetyckim sym­bolem, zaanektowanym przez język potoczny. A praw­da tymczasem leży gdzieś pośrodku. Ani rycerz bez skazy, “Jezus Chrystus w roli oficera jazdy" (jak to sienkiewiczowskiego Skrzetuskiego określił ongiś Bo­lesław Prus), ani nieugięty “defensor fidei" (obrońca wiary) czy “rycerz od kresowych stanic", jak go przed­stawiały łzawo-sentymentalne opowiastki lub klerykal-ne opowiadania dla maluczkich, ani także opój, hulaka i nicpoń, okrutny kat chłopów, pieniacz i awanturnik nie widzący dalej niż granice własnej “zagrody" (na której rzekomo miał się czuć równy wojewodzie) — nie reprezentował przeciętnego szlachcica polskigo XVI i XVII wieku. W następnym stuleciu sytuacja uległa dość zasadniczym przeobrażeniom, ale żadna z przy­toczonych krańcowych ocen nie da się przypasować do najczęściej spotykanego herbowego hreczkosieja.

Błędem metodycznym jest konstruowanie wizerunku ówczesnego człowieka (mowa o człowieku przeciętnym, nie odbiegającym zbytnio od obowiązujących wówczas wzorców osobowych) na podstawie utworów publicy­stycznych lub pism politycznych powstałych w tam-

24

tych czasach. Pisarze bowiem przedstawiali zwykle wypadki skrajne, prezentowali typy i postawy wykra­czające poza powszechny wzorzec. Jeśli pisarz na przy­kład występował przeciwko rozbojom w ziemi prze­myskiej czy sanockiej lub przeciw bezkarności nie­których przestępców w swoich czasach, to dla ekspre­sji przedstawienia wybierał zazwyczaj przykłady krań­cowe, najostrzejsze, najbardziej rzucające się w oczy. Procent przestępców bądź awanturników w społeczeń­stwie szlacheckim był jednak znikomy i nie oni na­rzucali swoją postawą czy swoimi czynami obowiązu­jący wówczas stereotyp mentalności, postaw, poglą­dów, uczuć.

Odsłonięcie owej “przeciętności" jest, jak się wydaje, sprawą istotną, gdy chcemy zbadać strukturę psychicz­ną społeczeństwa polskiego dawnych stuleci, tropić ce­chy tak zwanego charakteru narodowego Polaków ukształtowane w przeszłości. Cechy te ulegały daleko idącym przeobrażeniom, ale przecież odsłonięcie ich genezy i źródeł pozwoli niejedno zrozumieć również ze sfery zjawisk współczesnych.

Przez długie wieki kultura polska była kulturą kla­sową, to znaczy tworzoną przez konkretne klasy spo­łeczne, służącą ich interesom, gustom i zapatrywaniom. Można mówić o kulturze szlacheckiej (feudalnej), kul­turze mieszczańskiej i chłopskiej. Oczywiście poszcze­gólne elementy tych kultur — zwłaszcza w XVI stu­leciu — przenikały się nawzajem, oddziaływały na sie­bie, tym bardziej że istniała podstawowa wspólnota:

językowa i terytorialna, a także po części religijna. Do­piero w okresie rozwoju kapitalizmu zaczęła kształto­wać się kultura ogólnonarodowa, integracja zaś wszy­stkich klasowych elementów kulturowych, oczyszcza­nie śladów kultury szlacheckiej czy burżuazyjnej z ich klasowego piętna, tworzenie się nowych wartości kul­turowych na tle społecznych przeobrażeń epoki socja-

lizmu — dokonuje się na naszych oczach w procesie powstawania jednolitej kultury polskiej.

Nie ulega wszakże najmniejszej wątpliwości, że wpływ elementów kultury szlacheckiej na kulturę pol­ską doby kapitalizmu i nawet na ogólnonarodową kul­turę polską dnia dzisiejszego był szczególnie silny9. Dodajmy: silniejszy niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim. Decydowała o tym nie tylko potęga tra­dycji, odgrywająca w Polsce ze szczególnych względów rolę olbrzymią, lecz również atrakcyjność trwałych wartości kultury szlacheckiej, niepowtarzalność i cał­kowita oryginalność niektórych jej elementów, nade wszystko zaś — dominująca pozycja szlachty we wszy­stkich dziedzinach życia dawnej Polski, która w dodat­ku nie skończyła się wraz z upadkiem szlacheckiego państwa. Przeżyła go i w swoisty sposób utrzymywała się nadal w XIX stuleciu, wnosząc do ogólnonarodowej tradycji niesłychanie cenny wkład na przykład w po­staci powstań narodowowyzwoleńczych, działalności oświatowej czy więzi z ruchami wyzwoleńczymi in­nych krajów. Rolę, jaką spełniała duża część szlachty polskiej aż do końca lat sześćdziesiątych XIX wieku, na tle ówczesnej sytuacji w Europie należy ocenić ja­ko wręcz rewolucyjną, chociaż masy szlacheckie pozo­stawały na ogół — poza chlubnymi wyjątkami — wierne swemu tradycyjnemu konserwatyzmowi spo­łecznemu.

W tej sytuacji przezwyciężenie wpływów szlachet-czyzny v/ narodzie polskim musiało być procesem dłu­gotrwałym i skomplikowanym, w żadnym razie nie sprowadzającym się do prostej negacji. Elementy kul­tury szlacheckiej przenikały do innych klas społecz­nych, zwłaszcza że na skutek niedorozwoju polskiego kapitalizmu mieszczaństwo było słabe i nie ono, lecz właśnie szlachta przede wszystkim stanowiła bazę spo­łeczną inteligencji polskiej. Można wymienić ludzi po-

26

chodzenia szlacheckiego, którzy zajęli poczesne miejsce w polskim ruchu rewolucyjnym. Poszczególne elementy kultury szlacheckiej, uwolnione od obciążeń feudal­nych, przestawały służyć dawnym treściom społecz­nym, obyczajowym, dawnym normom moralnym i dawnym ideom — stawały się nieydnokrotnie narzę­dziem rewolucyjnego działania. Z drugiej strony wszakże przenikały do innych klas społecznych szko­dliwe przeżytki szlachetczyzny, negatywne wzorce po­staw i stereotypy wartości. Spotykamy je do dziś.

Wszystko, co zostało powiedziane, ma na celu zwró­cenie uwagi nie tylko na potrzebę twórczego przezwy­ciężenia przeszłości, ale również na nieuchronnie ist­niejącą więź genetyczną między przeszłością, teraźniej­szością i przyszłością, więź istniejącą obiektywnie, nie­zależnie od przekonań i chęci ludzkich. Ani w teorii, ani w praktyce tych trzech członów nie da się od sie­bie oddzielić. Wzajemnie są ze sobą powiązane i wza­jemnie się warunkują. Każdy z nas jest po trosze pro­duktem przeszłości, tak jak nasze wnuki i prawnuki;

będą wytworem nie tylko swego czasu, ale również i naszej epoki.

Państwo polskie w XVI, XVII i XVIII stuleciu zwy­kło się określać mianem Rzeczypospolitej szlachec­kiej 10. Miano to jest trafne i na ogół wiernie oddaje charakter państwa, jego praw, instytucji i urządzeń społecznych. Szlachta odgrywała w tym państwie rolę przemożną, i to zarówno wtedy, gdy uzyskała dzięki swej sile ekonomicznej i politycznej pozycję dominują­cą, jak i wtedy, gdy zaczęła ją tracić na rzecz magna-terii. Nawet w wieku XVIII — w czasach saskich i stanisławowskich — rola szlachty pozostawała wciąż wielka, aczkolwiek warstwa ta była już bardzo zróżni­cowana wewnętrznie i nie można jedną miarą trakto-

wać tak zwanej gołoty szlacheckiej i posesjonatów, czyli właścicieli majątków ziemskich.

Czyż więc odpowiedzi na pytania wyrażone na wstępie nie należy szukać w badaniach historycznych nad szlachtą? Jej pozycją ekonomiczną, gospodarczą, poglądami społecznymi, koncepcjami ustrojowymi i po­litycznymi? Jej stosunkami z innymi klasami i war­stwami społecznymi? Szlachta — historycznie sprawę traktując — wzięła na siebie całkowitą i wyłączną od­powiedzialność za państwo i jego losy. Szlachta była w dużej mierze odpowiedzialna za jego klęski, nie w subiektywnym znaczeniu, lecz obiektywnie, jako ta część społeczeństwa, która przez trzy co najmniej stu­lecia uczestniczyła we władzy i korzystała w całej pełni z jej atrybutów.

Nie należy się jednak łudzić. Analiza dziejów szlachty niewątpliwie może wyjaśnić wiele, może wskazać sze­reg elementów, które wpłynęły na załamanie się pań­stwowości polskiej — nie wyjaśni przecież wszystkie­go. Aby odkryć całą prawdę o Polsce przedrozbioro­wej, potrzeba jeszcze wielu studiów szczegółowych, wielu odkryć i wielu naukowych sporów. Jednakże w porównaniu z poprzednimi pokoleniami wiemy wię­cej, stosujemy nowe metody badawcze, wkraczamy w sprawy, które dotąd nie były przedmiotem docieka­nia historycznego. Dotyczy to zarówno dziejów poli­tycznych v/ tradycyjnym ujęciu, jak i dziejów społecz­nych oraz gospodarczych, a także dziejów kultury w najszerszym tego słowa znaczeniu. Z powodzeniem stosuje się już w badaniach historycznych metodę sta­tystyczną (kwantytatywną), niektóre zagadnienia sta­nowiące przedmiot analiz socjologicznych, jak na przykład opinia publiczna i formy jej kształtowania, biorą na swój warsztat badawczy historycy. Obraz przeszłości staje się dzięki temu bardziej wszechstron­ny, wnioski syntetyczne — bardziej kompleksowe, nau-

28

kowa weryfikacja hipotez — skuteczniejsza i pełniej­sza. Historia przestała być barwnym opowiadaniem “dla pokrzepienia serc". Coraz częściej zaczyna opero­wać liczbami, wskaźnikami, zbierać dane i prowadzić żmudne obliczenia. Inaczej nie można zrozumieć cza­sów minionych, procesów, tendencji i zjawisk, a nawet

motywów postępowania jednostek i większych grup społecznych.

Napotyka się tu czasem poważne trudności. Oto pier­wsza z brzegu: Ile było szlachty w dawnej Rzeczypo­spolitej? Jaki procent społeczeństwa stanowiła? Nie trzeba uzasadniać, że dla zagadnienia, które chcemy w niniejszej książce podjąć, jest to pytanie o znacze­niu zasadniczym. Spisów ludności w dzisiejszym rozu­mieniu tego pojęcia w XVI czy XVII stuleciu nie prze­prowadzano. A przecież historyk na to pytanie odpo­wiedzieć musi, zwłaszcza jeśli chce scharakteryzować specyfikę polskiego społeczeństwa, te właściwości pol­skiego procesu dziejowego, które stanowiły cechę szczególną Polski, odróżniającą ją od innych krajów europejskich. Okaże się — będzie o tym mowa niżej

że właśnie w znacznej liczebności szlachty polskiej w porównaniu z innymi stanami można doszukiwać się jednego ze źródeł odmienności ustroju politycznego Polski w stosunku do innych krajów.

Jaką rolę spełniał folwark szlachecki w gospodarce Rzeczypospolitej?n Jakim przeobrażeniom rola ta ulegała? Jak się ukształtowała wewnętrzna struktura stanu szlacheckiego? Jakie były możliwości awansu ma­jątkowego, politycznego, umysłowego w dawnej Rze­czypospolitej?

Oto garść pytań niemałej wagi. Każda bowiem dzie­dzina życia dawnej Polski i jej obywateli przynosi ogromną listę problemów. Większość z' nich nauka opatrzyła już właściwym rozwiązaniem, chociaż nie-

które jej ustalenia dalekie są jeszcze od koniecznej precyzji i doskonałości. Inne — wciąż jeszcze pozosta­ją przedmiotem badań i poszukiwań. Odpowiedzi na niektóre pytania nie wyszły dotychczas ze stadium hipotez, niedostatecznie zweryfikowanych. Są wreszcie zagadnienia, które nie doczekały się opracowania i wyjaśnienia.

Jeżeli jednak patrzymy dziś na państwo szlachty polskiej przede wszystkim przez pryzmat jego upad­ku, jeśli dostrzegamy ujemne, wręcz tragiczne skutki utraty niepodległości dla losów całego narodu, które — zwłaszcza w dziedzinie ekonomicznej — po dziś dzień musimy przezwyciężać niemałym wysiłkiem, je­śli interesują nas przyczyny załamania się państwo­wości polskiej, to przecież w badaniach i rozważaniach historycznych nie możemy być jednostronni. Czy rze­czywiście bowiem ustrój Rzeczypospolitej szlacheckiej był wyłącznie kompleksem nonsensów, anachronizmów i niedorzeczności, ludzie zaś, którzy go stworzyli i re­prezentowali, wyłącznie zbiorowiskiem warchołów, półgłówków, skrajnych egoistów, obojętnych na losy własnego kraju?

Gdyby tak było — czym moglibyśmy wytłumaczyć, że państwo szlacheckie istniało kilka stuleci, ba! było nawet mocarstwem, stworzyło atrakcyjne wzory nie tylko dla własnych, lecz również dla obcych obywateli, wniosło wkład do europejskiej kultury politycznej, da­jąc przykład tolerancji religijnej i troski o poszanowa­nie praw mniejszości, umiało niekiedy działać sprę­żyście i sprawnie, nie posługując się przy tym rozbu­dowanym systemem przymusu i represji.

Jeśli w rozważaniach naszych nie uwzględnimy tych aspektów, obraz naszej odległej przeszłości będzie jed­nostronnie czarny, pesymistyczny i tym samym daleki od rzeczywistej prawdy historycznej.

30

Padły już na kartach tej książki rozmaite terminy, takie jak “szlachta", “możnowładztwo", “chłopi" lub — “klasa społeczna", “stan" i “warstwa". Wydaje się na pozór, że są to terminy powszechnie znane. Tak jednak nie jest. Pojęcie “stan szlachecki" oznacza co innego niż “klasa społeczna" lub “warstwa szlachec­ka". Zakresy tych pojęć nie pokrywają się bowiem ści­śle. Przypomnieć więc wypadnie podstawowe definicje.

Określenie “klasa społeczna" jest główną kategorią służącą analizie struktury społecznej i jej przeobra­żeń. Według Lenina klasy społeczne to:

wielkie grupy ludzi, różniące się między sobą miej­scem w historycznie określonym systemie produkcji społecznej, stosunkiem (przeważnie usankcjonowanym i ustalonym przez prawo) do środków produkcji, rolą w społecznej organizacji pracy i — co za tym idzie — sposobem otrzymywania i rozmiarami tej części bo­gactwa społecznego, którą rozporządzają. Klasy to ta­kie grupy ludzi, z których jedna może przywłaszczać sobie pracę drugiej dzięki różnicy miejsca, jakie zaj­mują w określonym systemie gospodarki społecznej" 12.

Zastosowanie kryteriów klasowych3 wobec społeczeń­stwa interesującego nas okresu historycznego prowadzi do wyodrębnienia kilku klas społecznych. Głównymi klasami społeczeństwa feudalnego byli feudalni posia­dacze ziemi oraz chłopi, zobowiązani, w zamian za użytkowanie ziemi stanowiącej własność pana, do uisz­czania na jego rzecz renty feudalnej w naturze (renta naturalna), w pieniądzach (renta czynszowa) lub w po­staci robocizny (renta odrobkowa, pańszczyzna). Poza tymi klasami znajdowali się mieszczanie: kupcy, rze­mieślnicy, wyrobnicy, biedota miejska itd. W obrębie mieszczaństwa istniał również podział klasowy: część mieszczaństwa dysponowała kapitałem lub narzędzia-

mi pracy bądź jednym i drugim, pozostała część — historyczny poprzednik nowożytnego proletariatu — nie posiadała na własność narzędzi pracy, utrzymywa­ła się z pracy najemnej.

Różnice klasowe w społeczeństwie feudalnym były bardziej skomplikowane niż w kapitalistycznym, gdzie przeciwieństwa klasowe uprościły się. Nie zawsze na przykład czeladnika można zakwalifikować do klasy proletariuszy i nie każdego właściciela ziemi do feuda-łów. Wreszcie — istniała pewna (niewielka zresztą) liczba chłopów uprawiających ziemię pańską, ale rów­nocześnie wykorzystujących do odrabiania obowiązu­jących powinności pańszczyźnianych innych chłopów:

zagrodników lub komorników, którzy nie mieli ziemi we własnym użytkowaniu. Nie wnikając głębiej w po­działy klasowe społeczeństwa w XV czy XVI stuleciu zauważamy, że ogromna większość szlachty należała do klasy feudałów. Pojęcie więc “klasa szlachecka" jest wymienne z pojęciem “klasa feudałów" bądź “klasa feudalnych właścicieli ziemskich". Do klasy tej nale­żeli zarówno magnaci, właściciele olbrzymich latyfun-diów, jak i szlachta średnia oraz drobna, posiadająca ziemię i pańszczyźnianych chłopów. Do klasy tej nale­żał także Kościół jako instytucja, dysponująca rozlicz­nymi majątkami ziemskimi wraz z przypisanymi do nich chłopami, oraz duchowni posiadający ziemię na prawach użytkowników lub dziedzicznych właścicieli.

Istniały jednak grupy szlachty nie należącej do kla­sy feudałów; obejmowały one tych “herbowych braci", którzy bądź nie mieli ziemi wcale, bądź też mieli jej tak niewiele, że uprawiali ją trudem rąk własnych. Szlachta nie posiadająca ziemi, “gołota", czepiała się klamki pańskiej i stanowiła na ogół posłuszną magna­tom grupę nacisku; część jednak bezrolnych szlachci­ców pracowała na swój chleb powszedni jako personel administracyjny w latyfundiach, służyła bogatszym ja-

W.

ko rękodajni, pachołkowie, totumfaccy, część wreszcie służyła zawodowo w wojsku. Dzierżawcy stanowili gru­pę odrębną — gospodarując samodzielnie na cudzym wprawdzie, lecz odrębnym folwarku, starali się możli­wie jak najbardziej upodobnić się do szlachcica-pose-sjonata. Sprawując pełnię władzy nad chłopami, żyjąc z ich pracy, należeli podobnie jak właściciele ziemi do klasy feudałów. Poza nią znajdowała się natomiast szlachta zagonowa lub zagrodowa, która miała tak ma­ło ziemi, że uprawiała ją sama. Grupa ta, poziomem i stylem życia niewiele różniąca się od zamożniejszych chłopów, korzystała ze wszystkich praw i przywilejów formalnie przynależnych całej szlachcie. Z punktu wi­dzenia prawa właściciel zagona w zaścianku, byleby tylko mógł się wylegitymować szlachectwem, miał te same prawa polityczne co Radziwiłł, Wiśniowiecki lub inny właściciel olbrzymich włości. Szlachcic zagonowy, nie posiadający chłopa pańszczyźnianego, nie może być natomiast zaliczony do klasy feudałów; żył wszak z pracy rąk własnych.

Z drugiej strony, do klasy feudałów należała również pewna grupa ludzi nie legitymujących się szlachec­twem. Byli to bogaci mieszczanie, którzy kapitały uzy­skiwane z rzemiosła lub częściej z handlu lokowali w majątkach ziemskich, uprawiając je następnie si­łami chłopów pańszczyźnianych. Niektóre miasta po­siadały nawet dość rozległe folwarki, na przykład Gdańsk i Elbląg. W folwarkach tych stosowano niekie­dy pracę najemną, należałoby więc mówić nie o wła­sności feudalnej, lecz raczej o prekapitalistycznych for­mach posiadania. Na ogół jednak stosunki społeczne i organizacja produkcji w majątkach mieszczańskich nie odbiegały od przeciętnego wzorca folwarku szla­checkiego.

Stan — to kategoria prawna, określająca zamknięte na ogół grupy społeczeństwa feudalnego, wyróżniające

się odrębną pozycją prawną. Przynależność do klasy była wyznaczona sytuacją majątkową, przynależność do stanu — urodzeniem. Przynależność do stanu nieko­niecznie musiała się pokrywać z przynależnością do klasy. Prawa stanowe nabywało się poprzez dziedzi­czenie i przekazywało się legalnie urodzonemu potom­stwu. W indywidualnych wypadkach jednostka mogła uzyskać prawa stanowe na mocy specjalnego aktu prawnego (na przykład nobilitacja — uszlachcenie). W Polsce istniały trzy podstawowe stany: szlachta, mieszczaństwo, chłopi. W dokumentach oficjalnych stan określany był przymiotnikiem poprzedzającym imię lub nazwisko, na przykład urodzony lub szlachetny Mikołaj Spytek (szlachcic), sławetny lub sławny Ma­ciej Wierzbięta (mieszczanin) i pracowity lub uczciwy Mateusz Jaroń (chłop).

Duchowieństwo formalnie było stanem odrębnym, ale urodzenie, czyli przynależność do jednego z trzech stanów podstawowych, nie przestawało odgrywać roli po otrzymaniu święceń kapłańskich, gdyż niektóre funkcje w hierarchii duchownej zostały zastrzeżone tylko dla szlachty.

Nieco bardziej skomplikowany charakter ma defini­cja warstwy społecznej. Wprowadzenie tego terminu jest jednak konieczne do oznaczenia poszczególnych grup w łonie tej samej klasy społecznej, które różniły się między sobą dosyć znacznie. Nie ma potrzeby sze­rzej tego uzasadniać: różnica między, dajmy na to, Radziwiłłem a jednowioskowym szlachcicem była ol­brzymia, mimo iż należeli do jednej klasy i jednego stanu. Przez pojęcie warstwy rozumiemy więc grupę ludzi stanowiących część tej samej klasy społecznej, a różniącej się od innych grup tej samej klasy sytua­cją majątkową oraz pozycją w życiu ekonomicznym i politycznym kraju. Mówiąc zatem warstwa szlachec­ka, mamy na myśli tę część szlachty, której nie można

34

zaliczyć do magnatem. Potoczne znaczenie terminu “warstwa szlachecka" nie obejmuje na ogół szlachty bezrolnej (gołoty) lub szlachty zagonowej, chociaż za­zwyczaj wprowadza się rozróżnienia typu: szlachta wielowioskowa (właściciele kilku wsi), szlachta jedno-wioskowa (właściciele jednej wsi), szlachta kollokacyj-na (właściciele części wsi) oraz szlachta zagonowa (za­grodowa) i gołota. O problemach rozwarstwienia szla­chty powiemy niżej. W tym miejscu zauważmy, że nie jest sprawą łatwą zastosować jednolite, ostre kry­terium podziału wewnętrznego w obrębie warstwy magnackiej i średnio- czy wielkoszlacheckiej. Gdzie bo­wiem kończy się górna granica stanu posiadania za­możnego, wielowioskowego szlachcica, a zaczyna dolna granica stanu posiadania magnata? Od jakiego momen­tu możemy nazywać właściciela ziemi magnatem?

Różni historycy proponowali rozmaite kryteria roz­graniczenia szlachty średniej od magnaterii. Niektórzy proponowali na przykład uznać za taką granicę posia­danie dziesięciu wsi13. Kryterium to nie może zadowo­lić. Po pierwsze, wieś wsi nierówna, po drugie, czym innym było posiadanie dziesięciu wsi w żyznym woje­wództwie sandomierskim, blisko wiślanej drogi han­dlowej, którą można było spławiać tanio zboże do Gdańska, a czym innym dziesięciu wsi na Podgórzu (gdzie przeważała gospodarka hodowlana) lub na Ukrainie. Każde województwo miało swą specyfikę nie tylko geograficzno-naturalną (gleby, zalesienie, drogi wodne itp.), lecz również społeczną. Na tych ob­szarach Rzeczypospolitej, gdzie istniała szczególnie roz­budowana wielka własność latyfundialna, dziesięcio-wioskowy szlachcic do warstwy magnackiej nie nale­żał, kimże bowiem był wobec sąsiada posiadającego trzysta wsi i własną siłę zbrojną. W tych wojewódz­twach natomiast, gdzie wielka własność rozwinęła się słabiej, dziesięciowioskowy szlachcic był już wojewódz-

kim lub powiatowym potentatem. Na Żuławach gdań­skich dziesięć wsi stanowiło już bardzo duży majątek, między innymi dzięki znacznie wyższej cenie zboża w okolicach portów niż dajmy na to na Rusi Czerwonej.

Proponowano również, aby zamiast kryterium eko­nomicznego przyjąć kryterium społeczno-polityczne i traktować senatorów jako przedstawicieli magnaterii. Kryterium to jednak tylko w części odpowiada rzeczy­wistości. Wprawdzie magnacka fortuna torowała za­zwyczaj drogę do senatu, ale spotykamy w senacie nazwiska przedstawicieli szlachty średniej, a równo­cześnie znamy Radziwiłłów, Wiśniowieckich, Korec­kich, Sapiehów czy Lubomirskich, którzy senatorami Rzeczypospolitej nie byli. Natomiast piastowanie przez kilka osób z różnych pokoleń w danej rodzinie god­ności senatorskich świadczy już niechybnie o tym, że jest to rodzina magnacka. Często się także zdarzało, że pierwszy senator w rodzinie zakładał podwaliny pod przyszłą potęgę ekonomiczną rodu (Jan Zamoyski jest tu przykładem najjaskrawszym).

Czy można więc znaleźć jakieś obiektywne kryte­rium? Wydaje się, że nie, zwłaszcza jeśli przynależność do określonej warstwy będziemy rozpatrywali nie sta­tycznie, lecz dynamicznie, jeśli będziemy mieli do czy­nienia nie z magnatem z dziada pradziada, lecz z ma­gnatem in statu nascendi, który dopiero gromadzi ma­jętności i zaszczyty. Można jednak przyjąć, że zdolność utrzymywania własnym kosztem prywatnej siły zbroj­nej, przewyższającej liczbą lub jakością siłę lokalnej jednostki wojskowej bądź formacji porządku publicz­nego (pachołkowie starościńscy, oddziały wojewódz­kie) oraz własnego licznego dworu — jest cechą chara­kterystyczną magnata.

Klasyfikując poszczególne rody czy pojedyncze oso­by, trzeba wszakże wziąć pod uwagę dodatkowe wska­zówki, takie jak: ilość użytkowanych królewszczyzn,

36

piastowane godności i urzędy, klientelę, koligacje rodzin­ne i — chociaż w mniejszym stopniu — tytuły rodowe.

Epoka Rzeczypospolitej szlacheckiej stanowi zwarty wewnętrznie okres historyczny w dziejach państwa i narodu polskiego. Trwał on ponad trzysta lat — roz­począł się wedle naszego mniemania, nadaniem szla­chcie przywilejów cerekwickich i nieszawskich (1454), zakończył uchwaleniem Konstytucji 3 maja (1791) i upadkiem państwowości polskiej (1795). Daty te (z których pierwsza ma znaczenie orientacyjne, umow­ne) odpowiadają nie tylko ustrojowym i politycznym, lecz również społeczno-ekonomicznym kryteriom perio-dyzacyjnym. Cechami charakteryzującymi ten, i jedy­nie ten okres dziejowy są: ustrój państwa, zakładający dominującą rolę szlachty, ograniczenie władzy monar­szej i wzrost znaczenia organów reprezentacji stano­wej szlachty (sejmiki, sejm); wielonarodowy charakter państwa (Rzeczpospolita Obojga Narodów — w isto­cie państwo co najmniej trzech narodów); w strukturze społeczno-ekonomicznej kraju przewaga folwarczno-pańszczyźnianej formy gospodarki i związane z nią poddaństwo osobiste chłopów. -Są to bez wątpienia ce­chy najważniejsze.

Równocześnie jednak okres ten jest zbyt długi i zbyt bogaty w przeobrażenia wewnętrzne, by mógł być traktowany jako jednolita całość. Zastosować więc doń trzeba cezury wewnętrzne. Pierwsza, zamykająca okres walki szlachty o pełnię władzy w państwie i zarazem ostatecznego ukształtowania się^, ustroju politycznego Rzeczypospolitej, przypada — mniej więcej — na rok 1573. Jest to data pierwszej elekcji. Okres ten — od 1454 do 1573 roku — charakteryzował się rozwojem ekonomicznym i kulturalnym państwa (Odrodzenie), powstaniem nowych kierunków ideologicznych (refor­macja, humanizm), jak również wielkim znaczeniem Polski na arenie międzynarodowej.

Okres od 1573 do 1648 roku odznaczał się wyraź­nym załamaniem tendencji postępowych. W dziedzinie ekonomiczno-społecznej zahamowaniu uległ rozwój miast i produkcji pozarolniczej, wzmógł się pańszczy­źniany ucisk chłopa. W dziedzinie ustrojowej ponow­nie wzrosły wpływy magnaterii, która nauczyła się wykorzystywać instytucje prawne demokracji szla­checkiej do ugruntowania swej przewagi: sejm szla­checki, aczkolwiek jeszcze funkcjonujący dość spraw­nie, zaczął przeradzać się w czynnik paraliżujący sku­teczne działanie organów władzy państwowej; na are­nie międzynarodowej Polska uwikłała się w wojny sprzeczne z jej racją stanu (interwencja w Moskwie i walki dynastyczne Wazów ze Szwecją), poniosła sze­reg porażek, aczkolwiek wciąż jeszcze była na terenie Europy mocarstwem. W sferze zjawisk ideologicznych i społecznych dokonała się rekatolizacja kraju, wzmo­gła ofensywa sił kontrreformacyjnych oraz wzmocni­ła się pozycja kleru katolickiego, między innymi zako­nu jezuitów.

Okres trzeci, od 1648 do 1764 roku, charakteryzował się postępującą anarchizacją życia państwowego Rzeczypospolitej, stopniową utratą jej pozycji między­narodowej, a następnie — już za rządów saskich — utratą samodzielności politycznej, wzrostem roli Ko­ścioła i magnaterii, ostatecznym zwycięstwem kontr­reformacji oraz upadkiem gospodarczym.

Wreszcie lata 1764—1795 to okres znacznego ożywie­nia gospodarczego, początki formowania się układu ka­pitalistycznego, odrodzenie umysłowe i moralne po mrokach saskich (Oświecenie), a także — próby refor­my państwa i walka o uratowanie niepodległości.

Podziały te odpowiadają nie tylko dziejom państwa i narodu, oddają również dzieje klasy feudałów i stanu szlacheckiego.

ROZDZIAŁ DRUGI

RODOWÓD

Skowaliście ojcowskie granaty na pługi.

Jan Kochanoteski

JK-ożnice pomiędzy przeciętnym szlachcicem-ziemia-ninem a przedstawicielami innych stanów były w daw­nej Polsce tak wielkie, tak rażące, tak głęboko ugrun­towane w normach i przepisach prawnych, zakorzenio­ne w powszechnej świadomości ówcześnie żyjących lu­dzi, że historycy badający dzieje Polski średniowiecz­nej musieli postawić pytanie: Skąd się wzięła szlachta, jaki proces historyczny doprowadził do tak zasadni­czych podziałów społecznych?

Formułowano w tej sprawie różne hipotezy i teorie. Najskrajniejsza z nich, modna w drugiej połowie XIX stulecia, teoria najazdu, głosiła, że państwo pierwszych Piastów zostało zorganizowane przez przybyszów z zewnątrz, ze Skandynawii, którzy podbili miejscową ludność słowiańską, zjednoczyli pod swoim władztwem plemiona Polan, Siężan, Mazowszan, Wiślan, Pomo-rzan i inne oraz utworzyli organizację państwową, na czeie której stanął nie znany z imienia wódz norman-dzki — protoplasta książąt i królów dynastii piastow­skiej. Drużyna książęca — wedle tej teorii — prze­kształciła się w rządzącą krajem warstwę rycerską, z której potem powstała szlachta. Na poparcie tej hi­potezy przytaczano rzekome podobieństwo niektórych herbów szlachty polskiej (głównie Awdańców i Łabę

dziów) do skandynawskich znaków runicznych lub zna­ny tylko z późniejszego streszczenia dokument wysta­wiony przez Mieszka I, w którym wystawca posługuje się imieniem Dagome, co miało przypominać skandy­nawskie brzmienie imienia Dago. Wokół tego doku­mentu narosła olbrzymia literatura naukowa, spór wszelako nie został rozstrzygnięty; do dziś nie wiemy, skąd się wzięło to imię “Dagome". Może zresztą przepisywacz się omylił i w tej przekręconej postaci prze­pisał zwyczajną formułę “Ego Mesco"?

Nie jest to zresztą ważne. Teoria najazdu została cał­kowicie przez naukę obalona, autochtoniczne pochodze­nie zarówno panującej dynastii, jak i możnowładców oraz rycerstwa zostało udowodnione w sposób nie bu­dzący wątpliwości, podobnie jak istnienie na długo przed Mieszkiem I państwowości na ziemiach polskich, wyrosłej z rodzimego podłoża.

Podważona także została teoria poszukująca genezy jednolitego stanu szlecheckiego w rodowej organizacji wczesnohistorycznego społeczeństwa polskiego. Feuda-lizm, który w Polsce ugruntował się w XI stuleciu, przeorał tę organizację i na miejscu tradycyjnych ro­dowych form władania ziemią pojawiły się nowe, a wraz z nimi nowe podziały społeczne i prawne u.

We wczesnofeudalnej Polsce klasa feudałów nie była jednolita. Największe znaczenie miała grupa możno­władców ls, którzy posiadali alodialne dobra ziemskie, czyli dobra tworzące ich własność dziedziczną, wolną od świadczeń na rzecz panującego. Część tych dóbr sta­nowiła spuściznę po ustroju plemienno-rodowym, naj­prawdopodobniej bowiem niektórzy z możnowładców byli potomkami dawnych lokalnych władców plemien­nych, którzy uznali zwierzchnictwo Piastów. Możno-władcy skupieni wokół księcia i sprawujący najwyższe urzędy odgrywali przemożną rolę w państwie. Pozo­stała część możnowładztwa — to dziedziczni właścicie-

le większych posiadłości ziemskich, nie należący jednak do warstwy urzędniczej. Z czasem obie te warstwy — stanowiące w zasadzie już w XI wieku zamknięte gru­py społeczne — utraciły swą odrębność, chociaż jesz­cze na początku XII wieku Anonim, tak zwany Gali, odróżniał comites od zwykłych nobiles.

Od szeregowego rycerstwa warstwy te różniły się nie tylko sytuacją majątkową, odmienne były również formy władania ziemią przez każdą z tych grup. O ile własność możnowładcza stanowiła przeważnie własność al-idialną, o tyle rycerz szeregowy dzierżył ziemię w postaci beneficjum, nadanego mu przez panującego, co pociągało za sobą szereg obowiązków i świadczeń. Niekiedy beneficja — dożywotnie i odwoływalne — nadawali rycerzom także możnowładcy i Kościół, co należy ocenić jako element kształtowania się feudal­nej drabiny, która, jak wiadomo, nie wykształciła się w Polsce tak jak na zachodzie Europy, zwłaszcza we Francji.

Rycerstwo również niekiedy posiadało własność alo-dialną, były to jednak z reguły niewielkie obszary ziemi uprawnej, na której pracował właściciel wraz z kilko­ma niewolnymi lub półwolnymi chłopami, często brańcami wojennymi. Z rycerskim władaniem ziemi łączył się obowiązek służby wojskowej na rzecz panu­jącego. Część beneficjów rycerskich stanowiła wyposa­żenie drużynników książęcych. Użytkownicy benefi­cjów otrzymywanych z rąk możnowładców lub Kościo­ła zabowiązani byli do wasalnego posłuszeństwa. Upo­wszechnienie się w XII wieku zwyczaju pasowania na rycerza oraz wprowadzenie szeregu odrębnych dla ry­cerstwa norm prawnych zapoczątkowało formowanie się odrębnego stanu rycerskiego. Nie był to jednak jeszcze stan zamknięty, ponieważ otrzymanie benefi­cjum lub nabycie ziemi powodowało niejako automa­tycznie wejście do stanu rycerskiego.

Istniała jeszcze warstwa pośrednia, usytuowana mię­dzy wolnymi chłopami a rycerstwem — drobni rycerze. Nie należeli oni do klasy feudałów, gdyż ziemię upra­wiali własnoręcznie, korzystali wszelako z uprawnień przysługujących stanowi rycerskiemu. Warstwa rycer­ska nie była w pełni ustabilizowana. Słabsi ekonomicz­nie popadali nierzadko w zależność od możnowładców lub dostojników kościelnych, niektórzy wręcz spadali do pozycji chłopa. Równocześnie zaś nieliczna część średniego rycerstwa dzięki łupom wojennym bądź dzięki nadaniom książęcym awansowała do rzędu wiel­możów. Zdarzało się to jednak niezbyt często.

Drobne i średnie rycerstwo stopniowo ugruntowało swą pozycję. Sprzyjające warunki stwarzał przede wszystkim układ stosunków politycznych w dobie roz­bicia dzielnicowego. Interesy książąt dzielnicowych, zmierzających do ograniczenia nadmiernie rozbudowa­nych wpływów możnowładców, zbieżne były z in­teresami drobnego rycerstwa, broniącego się przed uzależnieniem od możnowładców. W tej sytuacji ksią­żęta, zmuszeni do opierania się na drobnym rycer­stwie, wspomagali jego tendencje emancypacyjne, co wyrażało się w nadawaniu zrazu sporadycznie, potem coraz częściej indywidualnych przywilejów immunite­towych, które uwalniały posiadłości rycerskie od po­winności i świadczeń (immunitet gospodarczy) lub od sądownictwa urzędników książęcych (immunitet sądo­wy). Inną okolicznością sprzyjającą było powstanie i rozwój prawa rycerskiego (“ius militare")16, które upowszechniło się w XIII stuleciu. Dobra immunizo-wane posiadał rycerz prawem dziedzicznym, przy czym do dziedziczenia dopuszczano nie tylko jego zstęp­nych w linii męskiej, lecz również krewnych w linii bocznej, a pod koniec XIII wieku także i córki. Ogra­niczało to prawa panujących, którzy uprzednio przej-

mowali dobra rycerskie po wygaśnięciu rodu w linii męskiej, natomiast wzmacniało rycerstwo.

Począwszy od XIII wieku rycerstwo korzystało już z szeregu uprawnień stanowych, przysługujących mu z racji przynależności — wynikającej w zasadzie z uro­dzenia — do stanu rycerskiego. Uprawnienia te były dość szerokie: rycerz pojmany do niewoli podlegał wy­kupowi, przysługiwało mu odszkodowanie za straty poniesione w czasie wyprawy wojennej, a nadto do­datkowe wynagrodzenie za służbę wojskową poza gra­nicami kraju. Rycerzowi przysługiwała również tak zwana swobodna dziesięcina, czyli prawo wyboru koś­cioła, któremu chciał ją składać. Obowiązek rycerza sprowadzał się do służby wojskowej.

Obok rycerstwa drobnego i średniego istniała duża grupa rycerstwa służebnego. Wywodziła się ona z naj­uboższych grup rycerstwa drobnego, a nawet spośród tych niewolnych lub półzależnych chłopów, których możnowładca włączał do swej drużyny. Niektórzy spo­śród nich otrzymywali wyposażenie w postaci ziemi nadanej prawem lennym — warunkowo lub dożywot­nio, albo też prawem wieczystym i dziedzicznym.

Normy prawne sankcjonowały istniejące zróżnicowa­nie. W połowie XIII stulecia inne kary groziły za za­bójstwo lub zranienie możnowładcy, inne za zwykłego rycerza, jeszcze inne za rycerza służebnego. Różnice były dość znaczne: w wypadku zabójstwa wielmoży piastującego urząd główszczyzna, czyli kara pieniężna płacona przez zabójcę rodzinie zamordowanego, wy­nosiła 30 grzywien, w wypadku zabójstwa zwykłego rycerza — 15 grzywien, zaś zabójstwa rycerza służeb­nego — tyle co chłopa, a więc 6 grzywien. Świadczy to o tendencji do formowania się w Polsce nie jednoli­tego stanu szlacheckiego, lecz kilku co najmniej sta­nów wewnątrz klasy uprzywilejowanej, tak jak to miało miejsce na zachodzie Europy, i

Mimo to nie doszło w Polsce do ukształtowania się dwóch lub więcej stanów szlacheckich. Przeszkodziły temu dwa czynniki. Pierwszym była znacznie słabsza niż na zachodzie Europy zależność rycerstwa od moż­nowładztwa. Rycerstwo średnie, nie bez poparcia pa­nujących, obroniło swą niezależność. Począwszy od połowy XIII wieku przywilej non responsivum (posia­dacz tego indywidualnie nadawanego przywileju pod­legał wyłącznie sądownictwu księcia panującego z wy­łączeniem sądów kasztelańskich) coraz częściej był nadawany nie tylko możnowładcom, lecz również rycerzom. W Polsce większość rycerzy podlegała więc wprost panującemu, co nie pozwoliło na utworzenie się, jak na przykład we Francji, hierarchicznej drabi­ny feudalnej. Z tego wynikały dalsze konsekwencje. Przywileje stanowe (łącznie z coraz bardziej rozpo­wszechnionym przywilejem immunitetowym) stały się udziałem szerokiej liczebnie warstwy, objęły nawet część rycerstwa służebnego.

Wreszcie czynnik drugi — to organizacja rycerstwa. Łączyło się ono w rody 17, nie zawsze na zasadzie wię­zów krwi. Warunkiem decydującym było wspólne te­rytorium, “sąsiedztwo", jak byśmy powiedzieli w od­niesieniu do czasów późniejszych, chociaż pokrewień­stwo odgrywało również pewną rolę przy powstawaniu rodów. Rody wzmacniały rycerstwo; obowiązująca za­sada rodowej solidarności chroniła interesy pojedyn­czych członków rodu, broniła ich przed zdeklasowaniem lub mediatyzacją (zależnością od możnowładcy). Do rodów takich, w miarę ich rozradzania się, należeli nie tylko właściciele większych posiadłości rycerskich, ale również niewielkich kawałków ziemi, uprawianych własnymi siłami, którzy byli zobowiązani do konnej służby w wojsku. Podczas wyprawy wojennej członko­wie rodu występowali na ogół pod wspólnym zawoła­niem i wspólną oznaką rodową. W ten sposób kształ­tujący się stan rycerski (szlachecki) od samego począt­ku wchłonął znaczną liczbę rycerzy nie należących do klasy feudalnych właścicieli ziemi.

Poczynając od końca XII wieku powstający stan ry­cerski zyskał herby, które zaczęły go w widoczny spo­sób Odróżniać od innych stanów i przyczyniać się w pewnym stopniu do jego sukcesywnego zamykania się. Początkowo były one znakami osobistymi, z cza­sem zaczęły być dziedziczne. Rysunek herbu średnio­wiecznego wywodził się zwykle ze znaków własności, używanych do oznaczania przedmiotów będących wła­snością rycerza, oznaczania granic jego posiadłości lub koni. Początkowo niektóre herby były rysunkiem o-kreślonego przedmiotu. W późniejszych wiekach mo­narchowie nadając szlachectwo przyznawali również nobilitowanemu herb, którego rysunek stanowił część herbu królewskiego, na przykład ręka z mieczem jako fragment jagiellońskiej Pogoni. Wspólnota herbowa nie oznaczała więzi krwi. W poszczególne rody heraldycz­ne łączyły się bowiem rozmaite rody rycerskie czy możnowładcze. Czasem nawet rycerze służebni, którzy doczekali się “uherbowienia", przyjmowali jako oznakę herbową znak swego możnowładcy. W późniejszym okresie przyjęcie do rodu (adopcja), związane z przy­znaniem stanowych praw rycerskich czy szlacheckich, połączone było z nadaniem własnego herbu; zdarzało się czasem, że — wzorem królewskim — przedstawiał on część wizerunku herbowego adoptującego.

Niekiedy wspólnota heraldyczna oznaczała pochodze­nie od wspólnego przodka. Oto, na przykład, rodziny Tęczyńskich, Tarłów, Zaklików i Ossolińskich pieczęto­wały się herbem Topór. Rodziny te miały prawdopo­dobnie wspólnego protoplastę. Był nim — według ro­dowej genealogii Ossolińskich — Nawój z Morawicy, kasztelan krakowski, zmarły w roku 1331, którego syn Andrzej na Tęcznie to przodek Tęczyńskich; drugi syn

Zaklików i Tarłów, założyciel rodu Ossolińskich Jan (Jaśko) z Ossolina był zapewne synem lub wnukiem Nawoja. Byli jednak również i Toporczycy, których nie łączyło z tymi rodzinami nic prócz herbu, między in­nymi ród Pałuków.

Herby przysługiwały tylko możnowładztwu i rycer­stwu, łączyły te obie warstwy i pełniły rolę wyróżni­ka całego stanu uprzywilejowanego. Grupy czy jedno­stki, które wchodziły do tego stanu, musiały bezwa­runkowo uzyskać prawo do herbu, jeśli chciały być traktowane na równi z innymi posiadaczami praw sta­nowych. “Nowym" nadawano herby indywidualnie bądź grupowo. I tak na przykład herb Sas nadany zo­stał całemu rycerstwu pochodzenia wołoskiego.

Pogłębiające się odrębności stanowe umacniało przy­znawanie przywilejów zbiorowych. Do czasów Włady­sława Laskonogiego przywileje zbiorowe otrzymali tyl­ko duchowni, natomiast w 1228 roku Władysław La-skonogi wydał w Cieni przywilej, który zobowiązywał go do przestrzegania immunitetów oraz wykluczał “uciski i nienależne podatki". Podobne przywileje wy­dawali i późniejsi władcy. Aż do czasów jednak słyn­nego przywileju Ludwika Węgierskiego wydanego w ro­ku 1374 w Koszycach (przywilej koszycki) wystawcy akcentowali zazwyczaj zróżnicowanie rycerstwa na wielmożów (nobiles) i rycerzy (milites).

Przez cały wiek XIV, charakteryzujący się znacznym rozwojem ekonomicznym państwa, dokonywały się skomplikowane przeobrażenia wewnętrzne w łonie kla­sy feudałów i stanu rycerskiego. Z jednej strony — zjednoczenie państwa i pełna centralizacja władzy, przeprowadzone przez Władysława Łokietka i Kazimie­rza Wielkiego, osłabiły częściowo pozycję lokalnych możnowładców, co wpłynęło korzystnie na pozycję ekonomiczną i polityczną średniego rycerstwa. Z dru­giej strony — w niektórych zwłaszcza rejonach kraju

drobna własność rycerska zaczęła przeżywać swoisty kryzys. Różnorodność struktury społecznej i norm prawnych, odziedziczona przez monarchię Kazimierza Wielkiego po okresie rozbicia dzielnicowego, utrudnia­ła pełne ujednolicenie państwa. W każdej też prowin­cji sytuacja wyglądała odmiennie.

W Wielkopolsce wielka własność feudalna była na ogół rozwinięta słabiej niż na przykład w Małopolsce, jeśli nie liczyć olbrzymich dóbr arcybiskupa gnieźnień­skiego. Przeważała tam raczej drobna i średnia wła­sność rycerska, na ogół nieźle prosperująca. Zrówna­nie wszystkich feudałów pod względem prawnym nie nastręczało na tym terenie szczególnych trudności, zwłaszcza że wojna Grzymalitów z Nałęczami oraz surowość, z jaką stłumił Kazimierz Wielki bunt Maćka Borkowica, osłabiły najznaczniejsze rody możnowładcze Wielkopolski. Należy również dodać, że w obronie przed lokalnymi tendencjami separatystycznymi król musiał opierać się na średnim i drobnym rycerstwie. Tak też w Wielkopolsce najwcześniej zyskała rangę prawną zasada równości wobec prawa wszystkich uprzywilejowanych: w statutach wielkopolskich głów-szczyzna została wyznaczona dla wszystkich przedsta­wicieli rycerstwaszlachty w tej samej wysokości (60 grzywien).

Inaczej w Małopolsce. Tam siła możnowładców była znacznie większa, rycerstwo zaś dzieliło się na kilka grup. Rycerstwo herbowe, szlachta, słabsze ekonomicz­nie niż w Wielkopolsce, utrzymywało jednak swą nie­zależność; obok niego istnieli półrycerze, tak zwani włodycy (skartabellat)18, osiadli na własnej ziemi, lecz nie legitymujący się herbami i nie korzystający z prawnych prerogatyw stanu szlacheckiego, chociaż zobowiązani do służby wojskowej. Ponadto zachowało się jeszcze rycerstwo służebne, tak zwani panoszę. Ka­zimierz Wielki usiłował tę ostatnią grupę uformować

w odrębny stan, przyłączając do nich sołtysów ze wsi osadzonych na prawie niemieckim, którzy, jak wiado­mo, podobnie jak i panoszę byli zobowiązani do służby wojskowej. Życie jednak przekreśliło te plany. Włody-cy i panoszę bądź ulegli schłopieniu, bądź też — nieliczni — przedostali się do stanu szlacheckiego. Po­działom tym za czasów Kazimierza Wielkiego odpo­wiadały normy prawne. Głowa możnowładcy była

droższa niż głowa szeregowego rycerza-szlachcica.

Główszczyzna za zabicie możnowładcy wynosiła 60 grzywien, za zwykłego rycerza — 30 grzywien, za włodykę — już tylko 15 grzywien.

Podział wewnątrz stanu rycerskiego istniał również na Mazowszu, gdzie niższa szlachta podlegała sądow­nictwu wojewodzińskiemu, wyższa zaś — księżęcemu. Podobnie zróżnicowano i główszczyznę. Na Mazowszu jednak rozliczne gniazda rodowe zobowiązane były do służby wojskowej, otrzymały herby i zawołania, a ponieważ gospodarowały na własnym, opatrzonym na ogół przywilejem immunitetowym, kawałku ziemi

uzyskały prerogatywy szlacheckie.

Za panowania Kazimierza Wielkiego próbowano po raz pierwszy precyzyjnie określić, kto jest szlachcicem. O ile dawniej sam fakt posiadania ziemi na prawie ry­cerskim oznaczał przynależność do stanu rycerskiego, o tyle od początków XIV stulecia rycerstwo-szlachta dążyło do zamknięcia swego stanu. Kazimierz Wielki określił więc, że szlachcicem jest ten, kto rodzi się z ojca szlachcica. W Małopolsce przez długi czas nie brano pod uwagę stanowego pochodzenia matki i do­piero w wiekach późniejszych — wzorem Wielkopolski

zaczęto również od niej wymagać szlacheckiego po­chodzenia. Tak więc w XIV stuleciu pojawił się wy­raźnie już sprecyzowany cenzus urodzenia 19. Nie ozna­cza to jednak, że granice stanu były już szczelnie za­mknięte.

w

Przeciwnie — wiek XIV jest okresem dużej płyn­ności między stanami i klasami. W niektórych rejonach kraju, zwłaszcza w Wielkopolsce i na Mazowszu, szlachta zaczęła trudnić się handlem i rzemiosłem, część przeszła na stałe do stanu mieszczańskiego, zatra­cając w następnych pokoleniach prerogatywy szlachec­kie. W Małopolsce natomiast obserwować można zja­wisko odwrotne: bogaci mieszczanie chętnie nabywali ziemię i uzyskiwali majętności na prawie rycerskim. Mieli silną pozycję majątkową, nie trudno im więc by­ło załatwić sprawę nabycia herbu i pełni praw szla­checkich — czy to przez koligacje z rodzinami szla­checkimi, czy to poprzez adopcję lub po prostu no­bilitację, znajdującą się jeszcze wówczas całkowicie w gestii króla. W XIV stuleciu pieniądze, pozycja ma­jątkowa bez większych trudności torowały drogę do stanu uprzywilejowanego.

Podobnie — zdarzało się, że zamożniejsi sołtysi sta­rali się skutecznie o nabycie praw szlacheckich, a je­dnocześnie — niektórzy zubożali drobni rycerze przyj­mowali urząd sołtysów we wsiach lokowanych na pra­wie niemieckim przez możnowładców.

Wzrost znaczenia centralnej władzy zrodził jeszcze jedno interesujące zjawisko. Otóż dla awansu mająt­kowego czy to rycerza-szlachcica, czy mieszczanina niemal niezbędne było poparcie królewskie. Swych stronników i współpracowników monarcha obdarzał dobrami królewskimi bądź na prawie lennym, bądź też w formie zastawu. Nie należały do rzadkości również darowizny. Przyłączenie do Korony Polskiej Rusi Ha­lickiej (1344 — Sanok i Przemyśl, 1349 — Lwów i Ha­licz) oraz Rusi Włodzimierskiej (1349) otworzyło ten kraj dla ekspansji feudałów polskich. Kazimierz Wielki nadał możnowładztwu i szlachcie rozległe posiadłości na tych terenach. Powstawały dzięki temu nowe rody możnowładcze, podczas gdy inne, które zbudowały swą

potęgą jeszcze w dobie rozbicia dzielnicowego, podu­padały i schodziły do rzędu zwykłych rodzin szlachec­kich.

Czasy Kazimierza Wielkiego były tedy okresem osta­tecznego formowania się stanu szlacheckiego. Różnił się on jednak od szlachty z XVI czy XVII wieku, tak jak monarchia Kazimierzowa w niczym nie przypomi­nała późniejszego ustroju Rzeczypospolitej ani charak­terem gospodarki rolnej, ani pozycją polityczną szla­chty w państwie.

W czasach Kazimierzowych rycerz-szlachcic nie stał się był jeszcze ziemianinem. Dysponował wpraw­dzie niewielkim własnym gospodarstwem rolnym, fol-warczkiem liczącym przeciętnie l—3 łany *, służyło mu ono jednak tylko do zaspokajania własnych potrzeb. Zboża towarowego folwark szlachecki wtedy jeszcze nie produkował. We wsiach lokowanych na prawie niemieckim (a jest to okres ożywionej kolonizacji we­wnętrznej) pozycja ekonomiczna sołtysa była niejed­nokrotnie silniejsza od pozycji rycerza-pana. Niektóre folwarki sołtysie liczyły bowiem nawet sześć łanów i produkowały — opierając się na pracy najemnej za-grodników — zboże towarowe na potrzeby rynku we­wnętrznego.

Powinności feudalne uiszczano przeważnie w formie renty czynszowej, niekiedy połączonej z daninami w naturze. Rzadko spotykana renta odrobkowa, pod po­stacią przymusowej pracy w gospodarstwie właścicie­la, miała raczej charakter symboliczny i ograniczała się do kilku dni w roku. Wszystkie te powinności nie ob­ciążały jednak zbytnio gospodarki chłopskiej, szybko

* Łan (włóka) — od XIII w. jednostka miary powierzchni ziemi uprawnej; najbardziej rozpowszechnione w Polsce były:

łan flamandzki (16,7—17,5 hektara) i łan frankoński (22,6— 25,8 hektara).

R f!

rosnącej w siłę i zamożność. W istniejących wówczas zależnościach feudalnych trudno również dostrzec symptomy poddaństwa osobistego chłopów — funkcjo­nował wszak samorząd wiejski i kmiecie uformowani byli w chroniony prawem stan. Jedynie część ludności chłopskiej nie weszła do stanu kmiecego i nie korzy­stała z opieki prawa. A chociaż ograniczano prawo wy­chodźstwa ze wsi do dwóch poddanych rocznie, to w praktyce istniała tak wielka możliwość zbiegostwa, że pan starał się nie stosować form przymusu.

Za rządów Kazimierza Wielkiego współżycie stanów było zatem stosunkowo harmonijne i regulowane przez silną władzę centralną20. Pozycję możnowładztwa w państwie równoważyła siła mieszczaństwa i rycer­stwa. Już wówczas jednak pojawiły się tendencje zwia­stujące przyszłe przeobrażenia ustrojowe i społeczne, które z biegiem lat zwichnąć miały prawidłowy rozwój państwa i społeczeństwa.

Tendencje te wystąpiły we wszystkich niemal dzie­dzinach życia. Wzrastająca na rynkach zagranicznych koniunktura na artykuły rolno-hodowlane wzbudziła zainteresowanie gospodarstwem rolnym wśród ryce-rzy-szlachty, którzy do tej pory za swe główne zaję­cie uważali służbę wojskową. Rodziło się dążenie do powiększenia folwarku, znajdującego się w bezpośred­niej administracji właściciela, dając początek walce ry-cerzy-szlachty z sołtysami, dysponującymi poważną częścią areału uprawowego. Zagarnianie folwarków sołtysich przez szlachtę musiało stać się zjawiskiem na tyle częstym, że Kazimierz Wielki wydał zakaz przymusowego wykupu sołectw. Chodziło mu przede wszystkim o to, aby zapobiec osłabieniu warstwy eko­nomicznie silnej, zobowiązanej do służby wojskowej. Zakaz ten nie mógł jednak wstrzymać procesu stopnio­wego, powolnego wypierania sołtysów z ich dotychcza­sowych pozycji. Druga tendencja, która się już wtedy

zarysowała, to dążenie szlachty do uzyskania większej władzy nad chłopami.

Co stanowiło wówczas o sile warstwy rycersko-szla-checkiej? Nie pozycja ekonomiczna, bo tę szlachta zdo­bywała dopiero w toku wieloletniego procesu prze­kształcenia się w folwarczne ziemiaństwo. Nie pozycja polityczna, bo wpływy na zarządzanie państwem miała przede wszystkim warstwa nowych wielmożów feudal­nych, którzy dzięki poparciu króla obrastali w majęt­ności i piastowali większość najważniejszych urzędów w państwie. O sile tej stanowiła liczebność średniego i drobnego rycerstwa oraz świadomość posiadania wła­snych stanowych postulatów i własnych interesów, po­zostających niekiedy w wyraźnej kolizji z interesami innych grup społecznych zarówno w obrębie swojej klasy (możnowładztwo), jak i stojących poza nią (soł­tysi). W wyniku przejścia do stanu szlacheckiego wielu niefeudalnych właścicieli ziemi odsetek szlachty w sto­sunku do innych warstw ludności był w Polsce znacz­nie wyższy aniżeli w innych krajach europejskich. Oblicza się, że na przełomie XV i XVI wieku szlachta stanowiła około 10 procent (lub nawet więcej) ogółu ludności Polski, podczas gdy na przykład we Francji wskaźnik ten wynosił zaledwie około 2 procent. Tę wielką grupę zespalały wspólne przywileje stanowe, wspólna ideologia i wspólne dążenia.

W tym stanie rzeczy dostrzec można właśnie podsta­wową różnicę pomiędzy strukturą społeczną Polski a strukturą społeczną Francji, Anglii czy Niemiec w XIV i XV stuleciu. Dodajmy do tego brak feudalnej drabiny hierarchicznej, niezależność rycerstwa od mo­żnowładztwa oraz to, że klasa feudałów w Polsce nie była podzielona na stany. Toteż w Polsce, odwrotnie niż we Francji czy w Niemczech, wiek XV nie stał się okresem upadku średniowiecznego rycerstwa, przeciw­nie — wzmógł jego siłę i pozycję w państwie. Był to

już jednak nie tyle wzrost potęgi rycerstwa, ile prze­kształcanie się rycerstwa w ziemiaństwo wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Katalizatorem, który wyzwolił emancypacyjne dąże­nia średniego rycerstwaszlachty, stało się wygaśnię­cie dynastii piastowskiej i objęcie tronu przez przed­stawiciela dynastii obcej, siostrzeńca zmarłego króla Kazimierza, Ludwika Andegaweńskiego, króla Węgier.

Dawno przestaliśmy traktować historię jako dzieje panowania poszczególnych władców czy przypisywać nadmierne znaczenie działalności jednostek. Niemniej w odniesieniu do wieków średnich nie należy lekcewa­żyć problemów dynastycznych. Wraz z królem Kazi­mierzem schodził do grobu ostatni na tronie polskim przedstawiciel rodzimej dynastii, której prawa do ko­rony sięgały zamierzchłej przeszłości. Kazimierz przed nikim nie musiał uzasadniać tych praw, uchodziły one za oczywiste, naturalne i zrozumiałe same przez się. Kazimierz był królem z urodzenia, berło odziedziczył wprawdzie tylko po ojcu, dziad jego i pradziad byli książętami dzielnicowymi, ale korona miała znacznie starszą tradycję, ugruntowaną mocno w świadomości wielmożów, rycerstwa, a nawet chłopstwa.

Na oczach ówczesnego społeczeństwa dźwigała się wskrzeszona monarchia, rósł jej blask i splendor. Ka­zimierz przekształcił się z króla krakowskiego, jakim go chcieli widzieć jego luksemburscy wrogowie, w kró­la polskiego, którego zwierzchności nie negowali ksią­żęta mazowieccy. Nie odzyskał on, co prawda, staro­żytnych ziem polskich znajdujących się pod jarzmem obcym — Śląska i Pomorza Gdańskiego przede wszy­stkim — lecz ugruntował jedność państwa, umocnił ygo wewnętrzną spoistość, skodyfikował prawa, pod­niósł prestiż Polski na arenie międzynarodowej, za­pewnił jej poczucie ładu wewnętrznego i bezpieczeń­stwa. System fortyfikacji strzegł granic królestwa, po-

budowane spichrze murowane wyładowane były po brzegi zbożem. Powstawały nowe miasta, a w nich jarmarki i warsztaty rzemieślnicze. Rozwijało się ku-piectwo i rzemiosło. Rosła produkcja rolna, roślinna i zwierzęca. Polska przeżywała wówczas najintensyw­niejszy w swej dawnej historii rozwój gospodarczy, Działały tu procesy obiektywne, lecz w odczuciu ludzi, tak współczesnych, jak potomnych, Kazimierz był tym, który “zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowa­ną". Był władcą, któremu nadano miano “Króla Chło­pów", ale w powszechnej świadomości był on królem wszystkich swych poddanych, regulującym z powodze­niem harmonijne na ogół współżycie wszystkich sta­nów i warstw. Nic więc dziwnego, że pogrzeb jego przerodził się w wielką manifestację żałobną. Rozu­mieli współcześni, że wraz z królem Kazimierzem, ostatnim Piastem na tronie polskim, kończyła się cała epoka w dziejach Polski.

ROZDZIAŁ TRZECI

PRZYWILEJE

Nasi przodkowie [...] zabiegali wszelakim sposobem, żeby król tyranem być nie mógł.

Anonim z przetomu XVI i XVII w.

Ludwik Andegaweński objął tron polski na mocy decyzji Kazimierza, był monarchą obcym, nie legity­mował się prawami dziedzicznymi do korony polskiej. By utrzymać swe władztwo w królestwie polskim, mu­siał bardziej niż jego poprzednik liczyć się z opiniami i nastrojami społeczeństwa polskiego, nie tylko mo-żnowładców, lecz również szlachty i mieszczan. Cen­tralizacja państwa była zjawiskiem stosunkowo nieda­wnym, świeżym, w poszczególnych dzielnicach istniały żywe wciąż jeszcze pozostałości dawnych partykular­nych instytucji, odrębności ustrojowych i prawnych, separatystycznych tendencji. Wygaśnięcie dynastii wy­korzystać pragnęli ci możnowładcy, którzy odsunięci zostali od udziału w rządach. Byli to przede wszystkim niektórzy wielmoże wielkopolscy, niezadowoleni z uzy­skania przez Małopolskę dominującej pozycji w pań­stwie. Ich dążeniom sprzyjały ambicje książąt mazo­wieckich, należących podobnie jak książęta śląscy do rodu Piastów, oraz działania czynników zewnętrznych, niechętnych lub wrogich państwu polskiemu.

Rządy Ludwika budziły powszechne niezadowolenie. Wybuchały zamieszki, a nawet otwarte bunty. Szlachta poczuła swą siłę. Poparcie części możnowładztwa ma­łopolskiego nie mogło wystarczyć królowi do ugrunto-

wania swej dynastii w Polsce. Fakt, iż nie miał on mę­skich potomków, lecz jedynie córki, dodatkowo kom­plikował sytuację. Pragnąc zapewnić jednej z nich tron w Polsce, odwołać się musiał nie do rady królew­skiej, składającej się z możnowładców, lecz do ogółu szlachty. Na zjeździe przedstawicieli stanów w Koszy-cach (1374) szlachta wyraziła zgodę na uznanie jednej z córek Ludwika za następczynię tronu polskiego w zamian za uzyskany przywilej21, dotyczący tylko szlachty i zwalniający ją od podatku zwanego poradl-nym, z wyjątkiem 2 groszy rocznie od łanu użytko­wanego przez chłopa, które miały być płacone “na znak najwyższej zwierzchności" królewskiej. Przywilej ten, jak już wspomnieliśmy, zwany koszyckim, zawie­rał szereg innych zobowiązań monarchy, takich przede wszystkim jak: zwolnienie szlachty od obowiązku po­mocy przy budowie twierdz obronnych, jeśli szlachta uprzednio nie wyraziła na to zgody; obowiązek wykupu z niewoli szlachcica, który popadł w nią w czasie wy­prawy zagranicznej organizowanej przez króla; obsa­dzanie urzędów starościńskich tylko przez Polaków;

zachowanie całości i integralności terytorium państwo­wego.

Nie idzie tu ani o sam fakt wydania przywileju ogólnopaństwowego, ani też o szczegółowe jego posta­nowienia: Przywileje wydawano i poprzednio, były one jednak albo indywidualne, albo dzielnicowe, albo tez dotyczyły jednostronnych zobowiązań monarchy (na przykład przywilej w Budzie w 1355 roku) wobec wszystkich stanów. W Koszycach przywilej otrzymy­wała szlachta, cały stan szlachecki, możnowładcy i szlachta łącznie. Był to milowy krok na drodze do ujednolicenia pod względem prawnym całego stanu szlacheckiego, a równocześnie jeszcze jedno wyróżnie­nie tego stanu spośród innych. Przywileje Ludwika ostatecznie ugruntowały publiczno-prawny charakter

władzy królewskiej; monarcha w swych poczynaniach był odtąd skrępowany wolą stanu szlacheckiego, zobo­wiązywał się rządzić przy jego udziale (na przykład mianować urzędników ziemskich mógł tylko spośród szlachty osiadłej w danej ziemi). Pomału zaczynała wy­twarzać się reguła, iż urzędnik ziemski bardziej jest reprezentantem i wykonawcą woli szlachty niż przed­stawicielem władzy państwowej.

Koniecznością stawało się powołanie takich instytu­cji publiczno-prawny ch, które wyrażałyby wolę szlach­ty oraz stanowiły organ jej samorządu i reprezentacji. Instytucje takie istniały wprawdzie i wcześniej. Były to wiece dzielnic lub ziem, zwoływane od czasu do czasu przez panujących, zjazdy ogólnopaństwowe bądź zgromadzenia prowincjonalne. Już od dawna wszak wola panującego przestała być jedynym źródłem pra­wa. Nawet Kazimierz Wielki szereg postanowień za­równo politycznych, jak i prawnych (między innymi statuty) konsultował z przedstawicielami możnowładz­twa świeckiego i duchownego, szlachty i mieszczan. W konsultacjach tych uczestniczyli w coraz większym stopniu przedstawiciele szlachty — co było na rękę panującym, którzy w ten sposób zyskiwali przeciwwa­gę dla wpływów możnowładztwa — zgromadzenia te jednak nie nosiły charakteru wyłącznie szlacheckiego, reprezentowały one na ogół różne stany. W zgromadze­niach tych, a zwłaszcza w radzie królewskiej^ decydu­jący głos mieli zazwyczaj przedstawiciele urzędniczego możnowładztwa.

Od końca XIV stulecia szlachta dążyć zacznie do utworzenia własnych organów reprezentacji. Rola tłu­mu, który podczas zgromadzenia szlachty i panów da­nej ziemi miał jedynie — jak to było w zwyczaju do schyłku XIV wieku — oklaskiwać i przyjmować przez aklamację uchwały podjęte przez radę panów ziemi (w skład tej rady wchodzili przede wszystkim urzęd

nicy i wyżsi duchowni z danej ziemi), przestała już szlachcie odpowiadać.

W okresie bezkrólewia po śmierci Ludwika Węgier­skiego 22 szlachta zdobyła ważne doświadczenie spo­łeczne. Oto wystąpiła po raz pierwszy jako zorganizo­wana siła społeczna, tworząc wraz z mieszczaństwem konfederację (1382 i 1384) mającą na celu utrzymanie ładu i porządku publicznego oraz ustalenie jednolitego stanowiska poszczególnych prowincji w sprawach do­tyczących całego państwa. Szlachta zaczęła czuć własną siłę — w Wielkopolsce konfederacja szlachecko-miesz-czańska (1382) doprowadziła do usunięcia znienawidzo­nego starosty Domarata.

Dążenie do uzyskania jednolitych dla całego stanu szlacheckiego przywilejów wiązało się z antagonizmem szlachecko-magnackim i godziło w uprzywilejowaną pozycję możnowładztwa. Konflikt ten, którego począt­ki sięgają jeszcze czasów rozbicia dzielnicowego, bę­dzie stanowił jedną z głównych osi życia politycznego kraju i odegra decydującą rolę w formowaniu się u-stroju demokracji szlacheckiej. Już jednak w wieku XIV, kiedy dążenia emancypacyjne szlachty zyskały na sile i wyznaczały niejako kierunek ewolucji ustro­ju państwowego Polski, doszedł do głosu czynnik ogra­niczający w sposób decydujący ostrość tego konfliktu

i powstrzymujący szlachtę przed rozwiązaniami ekstre-''V

mistycznymi.

Czynnikiem tym stało się poczucie wspólnoty inte­resów całego tworzącego się jednolitego stanu szla­checkiego w walce o osłabienie władzy królewskiej. Tam, gdzie chodziło o wydarcie królowi ogólnostano-wych przywilejów, gdzie szło o ugruntowanie pozycji feudałów wobec innych klas oraz stanu szlacheckiego wobec innych stanów — tam szlachta występowała ra­zem z możnowładztwem, ulegała jego wpływowi i nie­rzadko pozwalała możnowładztwu przejmować nad so­bą kierownictwo. W następnych stuleciach lęk przed absolutyzmem będzie tym koniem trojańskim, który ułatwi magnaterii sprawowanie “rządu dusz" nad szla­checkim tłumem, udaremni próby usprawnienia ad­ministracji państwowej, osłabi wszelkie antymagnac-kie poczynania.

W różnych okresach historycznych i w różnych sy­tuacjach politycznych zjawisko to występowało z róż­nym nasileniem. Monarchia nieraz wykorzystywała antagonizm szlachecko-magnacki i odwołując się do szlachty ograniczała pozycję magnaterii. Niemniej, ni­gdy przewaga możnych w życiu publicznym dawnej Rzeczypospolitej nie została w pełni obalona.

Po przywileju koszyckim posypały się następne. Władysław Jagiełło jako król miał pozycję szczególną:

nie tylko nie posiadał żadnych praw dziedzicznych do korony polskiej (Ludwik przynajmniej był wnukiem Łokietka po kądzieli), ale przed objęciem tronu pol­skiego i małżeństwem z Jadwigą był poganinem. Jako małżonek Jadwigi był współkrólem (Jadwiga wśród orszaku królowych polskich zajmowała pozycję wyjąt­kową — jako kobieta-król, nie zaś królowa w sensie “małżonka króla") i po jej śmierci stany królestwa mu­siały ponownie potwierdzić jego prawo do zasiadania na tronie. Zmusiło go to do nadania licznych przywi­lejów szlachcie i możnowładztwu, krępowało samo­dzielność działania. Opierał się głównie na małopol­skim możnowładztwie,"* któremu zawdzięczał koronę, ale w okresie jego rządów szlachta nie była już zato­mizowanym skupiskiem rodów i rodzin, lecz skonsoli­dowaną siłą społeczną prącą do uzyskania dominują­cej pozycji w państwie.- ' "' . ^ \

Po objęciu tronu wydał Jagiełło przywilej w Piotr­kowie (1388), w którym potwierdził i rozszerzył przy­wileje wydane przez Ludwika Węgierskiego. Szlachcic miał odtąd podlegać wykupowi, jeśli dostał się do nie-

woli w czasie wojny prowadzonej na terytorium Polski. Urzędy starosty i sędziego ziemskiego nie mogły być skupione w jednym ręku. Zamkami królewskimi nie mogli zawiadywać cudzoziemcy. Samodzielny dotąd urzędnik policyjno-karny zwany oprawcą (justycja-riusz), wyposażony w szerokie kompetencje, miał pod­legać w pełni władzy starosty.

Przywilej piotrkowski był pierwszym z obszernej li­sty przywilejów ogólnostanowych wydanych przez Ja­giełłę. Podczas wypraw wojennych, które gromadziły rzesze szlachty, wymusiła ona na królu niejeden przy­wilej. Zbiorowisko takie, bez względu na obowiązują­ce zasady dyscypliny wojskowej, przeradzało się w “sejm obozowy", nazywany potem sejmem konnym, i przedkładało królowi i jego radzie postulaty. Naczel­nym ich założeniem, niezależnie od treści szczegółowej, było dążenie do równości wobec prawa w obrębie sta­nu szlacheckiego oraz do oparcia stosunków między władzą publiczną (królem i urzędnikami) a całym sta­nem szlacheckim na zasadach regulowanych przez przepis prawny.

Ostatnie lata rządów Władysława Jagiełły umocniły wpływy polityczne możnowładztwa małopolskiego z biskupem krakowskim Zbigniewom Oleśnickim na czele23. Przyboczna rada królewska, składająca się z biskupów i najwyższych urzędników świeckich (pre-lati et barones), z organu doradczego zaczęła prze­kształcać się w instytucję współrządzącą. Wykorzystu­jąc sędziwy wiek króla i jego pragnienie zapewnienia tronu polskiego małoletnim królewiczom, Władysła­wowi i Kazimierzowi, panowie małopolscy uzyskiwali coraz to nowe przywileje.'Z uwagi na zbyt już moc­ną pozycję ówczesnego rycerstwa niepodobna było tych przywilejów ograniczyć tylko do części stanu szla­checkiego; przyznawane całej szlachcie, stanowiły bu­dulec, z którego wzniesione zostało to jej uprzywilejo-

cn

wane stanowisko, jakiemu równego w żadnym innym państwie europejskim nie miał stan szlachecki.

I tak szlachta uzyskała: przywilej czerwiński (1422), który gwarantował nietykalność dóbr szlacheckich, uniemożliwiając królowi zajęcie ich bądź konfiskatę bez wyroku sądowego, utwierdzał zasadę wyrokowa­nia przez sądy, opartego wyłącznie na prawie pisanym, wreszcie — ponownie zakazywał łączenia w jednym ręku urzędu starosty i sędziego ziemskiego (punkt ten skierowany był wyraźnie przeciw możnowładztwu);

statut warcki (1423), który zezwalał szlachcie na wy­kup sołectwa, jeśli sołtys okazał się krnąbrny i niepo­słuszny (przepis ten stwarzał folwarkowi szlacheckie­mu możliwość znacznego zwiększenia powierzchni uprawnej); przywilej brzeski (1425), jedineński (1430) i wreszcie najobszerniejszy, potwierdzający wszystkie dotychczas wydane, krakowski w 1433 roku.

W rezultacie szlachta otrzymała następujące swo­body:

1. Uwolnienie od wszelkich danin i świadczeń, prócz poradinego w wysokości 2 groszy od łanu chłopskiego.

2. Zagwarantowanie nietykalności majątkowej oraz nietykalności osobistej (“neminem captivabimus nisi iure victum": nikogo nie uwięzimy, kto nie zostanie pokonany prawem, czyli — komu nie zostanie udo­wodniona wina). Nie tylko dobra szlacheckie nie pod­legały konfiskacie, ale również i osoba szlachcica zy­skiwała immunitet nietykalności; szlachcic odtąd mógł zostać uwięziony jedynie na podstawie wyroku sądo­wego lub jeśli został schwytany na gorącym uczynku podczas dokonywania przestępstwa kryminalnego.

3. Zastrzeżenie dla szlachty wszystkich urzędów i dostojeństw, przy czym urzędy ziemskie miały być rozdawane za radą szlachty danej ziemi obywatelom tejże ziemi.

4. Przyznanie szlachcie duchownej takich samych praw, jak szlachcie świeckiej, a nadto dzięki odpowied­nim przywilejom papieskim, nadawanym sukcesywnie w latach późniejszych, zastrzeżenie wyższych stano­wisk kościelnych tylko dla szlachty.

5. Ograniczenie służby wojskowej szlachty wyłącz­nie do służby w granicach kraju, utracenie przez króla prawa do decyzji o zwołaniu pospolitego ruszenia. Służba wojskowa poza granicami kraju miała być do­datkowo wynagradzana sumą 5 grzywien srebra od kopii.

Przywileje te zmieniały ustrój państwa, choć zmiany nie miały jeszcze charakteru instytucjonalnego: upraw­nienia rady królewskiej (z której później powstał se­nat) czy sejmików ziemskich nie zostały jeszcze spre­cyzowane i określone ustawowo, król ciągle jeszcze no­sił tytuł “dominus et haeres" (pan i dziedzic), mimo że tron nie był już formalnie — po śmierci Jadwigi i jej dziecka — dziedziczny i każdego następnego władcę, od Władysława Jagiellończyka (Warneńczyka) począwszy, w gruncie rzeczy wybierano na tron polski. Zasady tego wyboru nie były jednakowoż ustalone; za­leżał on właściwie od rady królewskiej, czyli organu możnowładców, chociaż teoretycznie wpływ nań miała również szlachta uczestnicząca w elekcji (osobiście lub przez swych przedstawicieli), a także reprezentanci miast i kapituł oraz lennicy Korony.

Spotyka się często w literaturze historycznej opinię, że w ostatnim dziesięcioleciu rządów Władysława Ja­giełły oraz w dobie panowania jego syna i następcy, Władysława Warneńczyka, Polską rządzili niepodziel­nie możnowładcy. Opinia ta zawiera tylko część praw­dy. Istotnie, decydujący wpływ na politykę państwa mieli możnowładcy duchowni i świeccy, zasiadający w radzie królewskiej. Mimo tego jednak, że przede wszystkim oni sami korzystali z nadań królewskich, za­stawów i darowizn majątków koronnych, nie mogli w polityce wewnętrznej nie uwzględniać interesów szlachty. Opór szlachty przeciw rządom możnych za­taczał w latach trzydziestych XV wieku coraz szersze kręgi; w niektórych prowincjach i ziemiach szlachta stawała się czynnikiem decydującym. Oligarchiczna grupa możnowładców małopolskich nie była jednolita, nie stanowiła zamkniętego klanu kilkunastu rodzin, który broniłby dostępu do urzędów i stanowisk przed­stawicielom innych rodów. Nie istniała wyraźna barie­ra między szlachtą a możnowładztwem. Awansowanie przedstawicieli szlachty średniej do grona możno­władztwa urzędniczego nie należało do rzadkości, po­dobnie jak ubożenie niektórych możnowładców aż do poziomu szlachty średniej. Syn największego magnata polskiego końca XIV wieku, posiadacza nadanych pra­wem lennym olbrzymich dóbr na Podolu, Spytka z Melsztyna, wyobcował się już ze swej warstwy; sze­reg dóbr utracił, inne zostały mu odebrane, do urzędów się nie docisnął. Nic dziwnego, że w swej energicznej działalności politycznej stał na pozycjach szlachty, nie możnowładztwa. Przykład ten nie jest odosobniony, chociaż bez wątpienia uznać go należy za najbardziej jaskrawy.

Rządy możnych w czasach pierwszych Jagiellonów nie prowadziły więc do ukształtowania się wąskiej li­czebnie, zamkniętej grupy feudalnych oligarchów, któ­rzy swą pozycję polityczną przekazywaliby z ojca na syna. W obrębie warstwy rządzącej trwał nieustanny ruch “personalny". Możnowładztwo nie było w stanie — wobec siły i liczebności szlachty — ustabilizować się jako grupa rządzących krajem rodzin. Przeszkodzi­ła mu w tym między innymi działalność ruchu husyc-kiego w Polsce, którego oba odłamy, to znaczy plebej-ski i szlachecko-mieszczański, nierzadko współdziałały ze sobą w walce przeciw hierarchii kościelnej i moż

nym. Ruch ten poniósł wprawdzie klęskę militarną pod Grotnikami (1439), a jego przywódca, Spytek z Melsztyna junior, poległ, ale to pierwsze zbrojne starcie wewnątrz klasy feudałów (niezależnie bowiem od udziału mas chłopskich i plebejskich ruch husycki w Polsce był w znacznej mierze walką szlachty z mo­żnowładztwem świeckim, zwłaszcza zaś duchownym) dowiodło zarówno siły szlachty, jak i rozbieżności in­teresów między różnymi warstwami tej klasy społecz­nej.

W dotychczasowych rozważaniach pominęliśmy kwe­stię olbrzymiej wagi: problem związków Polski z Wiel­kim Księstwem Litewskim czy to w postaci unii, czy też luźniejszych więzi personalnych lub dynastycznych oraz wpływu tych powiązań na dzieje szlachty pol­skiej i państwa polskiego. Unia polsko-litewska posia­dała wiele aspektów. Nie tu miejsce na szczegółowe ich wyliczanie. Wskazać jednak należy, że pozycja Jagiel­lonów, dzięki posiadaniu przez nich dziedzicznych praw na Litwie, była w Polsce silna. Wprawdzie bowiem możnowładztwo mogło szantażować Jagiellonów groź­bą pozbawienia ich tronu polskiego, nie mogło jednak tego dokonać nie zrywając więzi z Litwą. Rozumiał to doskonale na przykład Kazimierz Jagiellończyk, który nie spieszył się z objęciem tronu polskiego po śmierci brata, gdyż nie chciał zaakceptować przedkładanych mu żądań możnych.

Polska była zainteresowana więzią z Litwą dla kilku przynajmniej przyczyn. Aż do drugiego pokoju toruń­skiego (1466) nie rozstrzygnięty pozostawał problem krzyżacki. Zrozumienie konieczności odebrania Zakono­wi ziem polskich leżących u ujścia Wisły było w spo­łeczeństwie polskim niemal powszechne. Współdziałanie lub choćby życzliwa neutralność Litwy stanowiła wa

64



runek nieodzowny pomyślnego prowadzenia wojny z osłabionym po Grunwaldzie, lecz wciąż jeszcze sil­nym zakonem krzyżackim. Zerwanie więzi Polski z Litwą, o co zresztą zabiegali różni nieprzyjaciele obu państw, wydatnie osłabiłoby tak jedną, jak i drugą stronę. Musiałby natychmiast dojść do głosu zadaw­niony spór o Podole, włączone do Korony Polskiej (mi­mo sprzeciwów i oporów możnowładztwa litewskiego), i o Wołyń (wchodzący w skład Wielkiego Księstwa Li­tewskiego), do którego zachodnich obszarów magnateria polska rościła pretensje, dostrzegając w tym wła­sny interes ekonomiczny.

Unia polsko-litewska załagodziła, jak wiadomo, owe spory terytorialne i otworzyła drogę pokojowej ekspan­sji możnowładztwa polskiego na ziemie ruskie. Po­szczególni panowie otrzymywali od Jagiellonów rozle­głe ziemie na Podolu, a częściowo także na zachodnim Wołyniu. Byli zainteresowani w spokojnym i niezakłó­conym korzystaniu z tych dóbr. Z drugiej strony, kwe­stie społeczne na Litwie kształtowały się odmiennie niż w Polsce, a zwłaszcza inaczej się przedstawiał układ sił wewnętrznych klasy posiadaczy ziemi. Pozy­cja litewskich i ruskich możnowładców była w Wiel­kim Księstwie o wiele silniejsza niż możnowładców w Polsce, podobnie jak pozycja bojarów lub półzależnych wojowników była o wiele mniej korzystna niż szlachty polskiej. Bojarowie pozostawali w zależności nie tylko od wielkiego księcia i jego urzędników, lecz również od lokalnych możnowładców, z których nieje­den legitymował się pochodzeniem z rodu Giedymina albo krwią Rurykowiczów. Z kolei jednak możnowładcy bardziej ulegali woli wielkiego księcia niż polscy wielmoże. Stąd obie te grupy społeczne z zazdrością patrzyły na stosunki polskie: więzi z Polską powodo­wały stopniowe, powolne, lecz systematyczne adapto­wanie na grunt litewski obyczajów i norm polskich.

Unia Horodelska (1413), umacniając odrębność pań­stwową Litwy, potwierdziła wieczysty związek obu państw, około zaś pięćdziesięciu rodów bojarskich zo­stało “adoptowanych" przez polskie rody szlacheckie, otrzymało od nich herby, a od Jagiełły i Witolda zrównanie w prawach ze szlachtą polską. Boczne gałę­zie rodu Giedymina zaczęły pieczętować się litewską Pogonią, uznając ją za swój herb rodowy. W ten spo­sób rodowód szlachty polskiej rozszerzył się na liczne grupy litewskiego bojarstwa, które w toku procesu dziejowego uległo całkowitemu spolszczeniu, poprzez koligacje i przemieszczenia zmieszało się ze szlachtą rdzennie polską i już w XVII stuleciu właściwie nie różniło się od niej ani językiem, ani obyczajem, ani wreszcie pozycją społeczną i majątkową. Początki tego procesu sięgają XV wieku, mimo iż odrębność Wiel­kiego Księstwa była stale mocno i uporczywie przez Litwinów strzeżona.

Podobnie początki ekspansji polskich feudałów na ziemie etnicznie niepolskie są znacznie starsze aniżeli przyłączenie Wołynia i Li kram y do Korony, chociaż skutki ustrojowo-polityczne i społeczne tego zjawiska dadzą się odczuć w życiu wewnętrznym Polski dopiero pod koniec XVI stulecia.

Tak więc wpływ unii polsko-litewskiej na przemiany ustroju państwowego Polski w wieku XV nie był po­czątkowo zbyt znaczny, podobnie jak i na układ sto­sunków własnościowych, społecznych i prawnych sta­nowego społeczeństwa polskiego. Wpływ ten da się odczuć w całej rozciągłości dopiero w następnym stule­ciu.

Wojna z zakonem krzyżackim, która wybuchła w 1454 roku, ujawniła zasadnicze przeobrażenia społe­czeństwa polskiego dokonane w pierwszej połowie stu-

66

lecia. Zwołane przez króla pospolite ruszenie szlachty okazało się do prowadzenia działań wojennych nie­przydatne. Od bitwy grunwaldzkiej minęło niespełna pół wieku, ale synowie ciężkozbrojnych rycerzy zdążyli już przeobrazić się w ziemian, nie ćwiczonych w ry­cerskim rzemiośle, nie umiejących i nie skłonnych wo­jować. Nie było to zresztą zjawisko specyficznie pol­skie. Rycerstwo w całej Europie schodziło nie tylko z pól bitewnych, na które wkraczało wojsko zaciężne, ale w ogóle z areny dziejowej. Wraz z postępem cen­tralizacji politycznej, dokonującym się w wielu kra­jach Europy Zachodniej, ginął system senioralny, zani­kał obyczaj rycerski. Służba wojskowa zaczynała prze­kształcać się w zawód, wynagradzany przez monarchę ze szkatuły państwowej, napełnianej podatkami ścią­ganymi od warstw nieuprzywilejowanych: mieszczan i chłopów. Część dawnego rycerstwa zajęła się gospo­darstwem rolnym, część znalazła zatrudnienie w stałej armii, pełniąc w niej funkcje oficerskie i żyjąc z gaży, część przekształciła się w szlachtę dworską, czerpiąc środki utrzymania z czynszów chłopskich i pensji wy­płacanych przez króla, część wreszcie uległa zdeklaso­waniu. Procesy te szczególnie wyraźne były we Fran­cji, w Niemczech zachodnich i środkowych, w pewnej mierze w Skandynawii, we Włoszech i w Hiszpanii. Inaczej tylko przebiegał proces rozkładu średniowiecz­nego rycerstwa w Anglii.

W Polsce sytuacja wyglądała swoiście. Przywileje stanowe nadane zostały całemu stanowi szlacheckiemu, a więc około 10 procentom ludności kraju. Rycerstwo przekształcało się w ziemiańską szlachtę, opierającą swą pozycję ekonomiczną na mocnej podstawie: na bezwarunkowym władaniu ziemią, które równocześnie

w miarę wykupu sołectw lub rugowania sołtysów

— stawało się bezpośrednim władaniem ziemią. Fol­wark szlachecki, którego powierzchnia uprawna us­

więźnie się powiększała, zaczął produkować zboże i mięso towarowe, korzystał ze znakomitej koniunktury zbożowej, narastającej od XV wieku zarówno na rynku krajowym, jak i europejskim.

W odróżnieniu od innych państw Europy, Polska stała się widownią walki szlachty o władzę polityczną. W pierwszych latach rządów Kazimierza Jagiellończy-ka wytworzyła się szczególnie dogodna dla szlachty sytuacja. Król, chcąc osłabić znaczenie grupy małopol­skich oligarchów ze Zbigniewem Oleśnickim na czele, musiał szukać oparcia u szlachty i mieszczaństwa. Po­dobne zjawisko znane było również w innych pań­stwach i należy je traktować jako prawidłowość hi­storyczną. Ludwik XI król francuski, centralizując swą monarchię i przeprowadzając szereg reform we­wnętrznych wzmacniających władzę królewską oraz przezwyciężających dawne rozbicie feudalne, musiał pokonać twardy opór dawnych feudalnych, na wpół udzielnych książąt, hrabiów i baronów. Dokonał tego przede wszystkim dzięki oparciu, jakie znalazł w sil­nych, bogatych miastach, następnie zaś w drobnym ry­cerstwie, któremu monarchia stwarzała perspektywy życiowe. W Polsce, gdzie szlachta była silniejsza od mieszczaństwa, ona to w pierwszym rzędzie stanowiła podporę dla poczynań królewskich, a dopiero w dalszej kolejności mieszczanie.

Walka Kazimierza Jagiellończyka z możnowładz­twem miała na celu nie tylko wzmocnienie władzy kró­lewskiej, unowocześnienie systemu zarządzania pań­stwem i wyswobodzenie kraju spod wpływów kurii rzymskiej, wyrażających się w pobieraniu rozmaitych opłat (jak na przykład świętopietrze czy annaty), roz­strzyganiu apelacji od wyroku sądów krajowych (du­chownych) oraz obsadzaniu ważniejszych stanowisk kościelnych. W walce tej szło również o orientację pol­skiej polityki zagranicznej. Zbigniew Oleśnicki z pań­stwem krzyżackim utrzymywać chciał stosunki popra­wne, na zasadzie istniejącego status quo, ekspansję zaś usiłował skierować na tereny południowo-wschodnie i wprowadzić Polskę w konflikt z Turcją.

Ani szlachta średnia, ani mieszczaństwo stanowiska tego zaakceptować nie mogły. Panowanie krzyżackie nad ujściem Wisły było pętlą ściskającą za gardło szybko rozwijający się gospodarczo kraj. Stąd też na­turalną tendencją większości społeczeństwa polskiego musiało stać się dążenie do ostatecznego pokonania zakonu krzyżackiego i odebrania mu jego posiadłości.

Tendencja ta odpowiadała woli i wysiłkom pod­danych państwa zakonnego, zwłaszcza jego zachodnich i południowych terenów. Mieszkańcy Gdańska, Elblą­ga i Torunia, a także innych, pomniejszych miast, chło­pi pomorscy i mazurscy, szlachta pomorska, chełmiń­ska, michałowska, duża część świeckiego kleru — wszystkie stany państwa zakonnego parły do zjedno­czenia z Polską. Dla szlachty tych ziem — dodajmy — nie bez znaczenia były przywileje i swobody szlachty polskiej.

Jedynie możnowładztwo Wielkiego Księstwa Litew­skiego odnosiło się do toczonej przez Polskę walki o przyłączenie Pomorza dość powściągliwie. Obawiało się, że pokonawszy ostatecznie zakon krzyżacki, który Litwie już nie zagrażał, Korona Polska straci swe zain­teresowanie ścisłymi więziami z Litwą i tym samym pozostawi Wielkie Księstwo sam na sam z Moskwą, prowadzącą politykę “zbierania ziem ruskich" — dą­żącą do skupienia w jednolitym państwie wszystkich obszarów należących ongiś do Rusi Kijowskiej i do udzielnych księstw ruskich.

Trzynastoletnią wojnę o odzyskanie Pomorza i in­nych ziem znajdujących się pod jarzmem Krzyżaków (1454—1466) Polska prowadziła sama. Wojna ta oraz równocześnie toczona przez króla walka z magnacką

opozycją, pragnącą skierować polską politykę na po­łudniowy wschód, dały szlachcie znakomitą okazję do dalszego umacniania swej pozycji w państwie. Zgroma­dzona jako pospolite ruszenie w dużej masie, stanowi­ła ona potężną grupę bezpośredniego nacisku. Z jej opinią i wolą Kazimierz Jagiellończyk nie mógł się nie liczyć, zwłaszcza że pierwszy okres wojny przeciwko zakonowi krzyżackiemu obfitował w niepowodzenia mi­litarne.

W zamian za udział w wojnie i płacenie podatków (jakby ta wojna była sprawą króla, nie zaś państwa i narodu, jego ówczesnych i przyszłych pokoleń!) mo­narcha obdarzył szlachtę ważnymi przywilejami. Nie były one jeszcze jednolite dla całego państwa — tyczy­ły się szlachty poszczególnych prowincji i ziem, róż­niąc się między sobą w szczegółach. Przywilej wielko­polski w Cerekwicy, nadany 15 września 1454 roku, miał wyraźne antymagnackie akcenty. Król zobowiązy­wał się, że na urząd pisarza ziemskiego będzie powoły­wał jednego spośród czterech kandydatów przedsta­wionych mu przez szlachtę danej ziemi. Wobec wcześ­niej ustalonej zasady powoływania owym trybem sę­dziego ziemskiego i podsędka stanowiło to istotny krok ku pełnemu wpływowi samorządu szlacheckiego na obsadę ważnych, bo wyposażonych w realne kom­petencje, urzędów ziemskich. Słabła w ten sposób po­zycja króla wobec urzędników terytorialnych. Wyżsi urzędnicy i dostojnicy mieli być pozbawieni prawa piastowania urzędu starosty.

Dnia 11 listopada 1454 roku Kazimierz Jagiellończyk wydał w Nieszawie przywilej dla Małopolski 24, oparty prawie w całości na petycjach uchwalonych uprzednio przez szlachtę małopolską zebraną w Opokach. W dzień później ogłosił nowy przywilej dla Wielkopolski. Wkrótce przywileje otrzymała także szlachta innych ziem.

Dzięki statutom nieszawskim szlachta zyskiwała wie­le korzyści gospodarczych, jak na przykład obniżka cen soli czy prawo do zbierania odpadów drzewnych w lasach królewskich. Najważniejsze znaczenie miało jednak postanowienie, że odtąd król nie będzie powo­ływał pospolitego ruszenia ani też stanowił nowych praw bez zgody sejmików ziemskich.

Przywileje nieszawskie stępiły nieco antymagnackie ostrze “porozumień" cerekwickich, wszelako i one zmierzały do dalszego osłabienia roli wielmożów, prze­de wszystkim w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości. Zniknęły sądownicze uprawnienia urzędu kasztelań­skiego — rosła ranga i znaczenie sejmików.

Przywileje dla Podola i Rusi Halickiej (1456) miały inny charakter. Tam nie sejmiki ziemskie, lecz lokalni dygnitarze uzyskiwali dodatkowe uprawnienia. W ten sposób ciągle jeszcze Królestwo Polskie stanowiło kon­glomerat prowincji i ziem, różniących się między sobą obowiązującymi w nich przepisami prawnymi.

Sprawy dotyczące całego państwa miały być roz­strzygane przez postanowienia sejmików wszystkich ziem, z których każdy reprezentował tylko szlachtę swego regionu. Stwarza to wrażenie, że w warunkach odsunięcia zagrożenia zewnętrznego (po Grunwaldzie) przeważało w świadomości ogółu partykularne podej­ście do kwestii ogólnopaństwowych, a poczucie więzi łączącej całą Koronę Polską dopiero się kształtowało.

Statuty nieszawskie osłabiły władzę królewską na rzecz ogółu szlachty. Podnosząc wszakże znaczenie sej­mików — a tym samym aktywizując politycznie masy szlacheckie — statuty te zarazem, zwłaszcza w ich wer­sji wielkopolskiej, podkopały uprzywilejowaną pozycję możnowładztwa i ugruntowały zasadę równości w obrębie stanu szlacheckiego, przynajmniej na terenie Wielkopolski. Torowało to jednak drogę ku zrównaniu

w prawach ze szlachtą wielkopolską także i szlachty innych ziem.

Walka z możnowładztwem o rozszerzenie zdobyczy prawno-politycznych szlachty wielkopolskiej na cały kraj miała doniosłe znaczenie dla procesu centralizacji. Jej motorem była średnia szlachta i mieszczaństwo sprzymierzone z królem. Chcąc przeforsować takie czy inne posunięcia zarówno Kazimierz, Jagiellończyk jak i jego syn oraz następca, Jan Olbracht, mogli zawsze

wbrew możnowładztwu duchownemu i świeckiemu

odwoływać się do szlachty, znajdując poparcie w sejmikach prowincjonalnych, a także w zgromadze­niu przedstawicieli poszczególnych sejmików, czyli sej­mie walnym.

Początki sejmu walnego jako ogólnopaństwowej międzystanowej instytucji (pierwotnie w zgromadze­niach uczestniczyli również przedstawiciele miast) się­gają XIV wieku; ostatecznie jednak instytucja sejmu walnego ukształtowała się pod koniec XV stulecia25. Sejm piotrkowski w roku 1496 rozciągnął przywileje szlacheckie na całą szlachtę polską: główne postano­wienia wielkopolskiego statutu nieszawskiego obowią­zywały odtąd na terytorium całego państwa. Sejmik ziemski otrzymał więc ogromne kompetencje. Statuty piotrkowskie nie tylko potwierdzały dawne przywile­je, lecz również zawierały nowe postanowienia. Zmie­rzały one do ugruntowania przewagi szlachty w pań­stwie kosztem innych stanów. Szlachta uzyskiwała wy­łączne prawo do piastowania wyższych godności du­chownych (łączących się z użytkowaniem intratnych beneficjów kościelnych), mieszczanom zakazywano ku­powania ziemi. Najdonioślejsze jednak punkty dotyczy­ły chłopów. Statuty piotrkowskie ostatecznie wiązały chłopa z ziemią, zwiększając jego poddaństwo osobi­ste. Odtąd tylko jeden syn w rodzinie chłopskiej mógł wyjść ze wsi, to znaczy porzucić chłopski stan. Chło-

72

pów nie wolno było powoływać przed sąd grodzki lub miejski. Ponieważ w wielu wsiach szlachta wyrugowa­ła sołtysów i sama zajęła ich miejsce, przeto jedynym trybunałem dla poddanego chłopa stawał się jego pan. Był to milowy krok na drodze ku ustanowieniu na wsi sądownictwa patrymonialnego jako jedynej instancji. Wreszcie — na sejmie piotrkowskim szlachta uzyskała dla siebie i dla towarów produkowanych w folwarkach zwolnienie od cła wywozowego, jak również zwolnie­nie od cła przywozowego dla towarów sprowadzanych na własny użytek. Ponieważ za jedyne dopuszczone świadectwo na to, iż towar wywożony pochodzi z wła­snego folwarku oraz że towar przywożony przeznaczo­ny jest do własnej konsumpcji, uznawano przysięgę zainteresowanego, na porządku dziennym były nadu­życia dokonywane ze szkodą dla skarbu państwa.

Szlachta tedy wkraczała w wiek XVI jako jednolity, zorganizowany stan, któremu udało się naruszyć ist­niejącą równowagę międzystanową, uzyskać dominują­cą pozycję w państwie i znacznie osłabić władzę kró­lewską 26. Podstawowy zrąb instytucji państwowo-prawnych został więc ukształtowany. Kierunek ich ewolucji i przeobrażeń będzie zależał w dużej mierze od układu sił wewnątrz stanu szlacheckiego, ściślej zaś:

od układu sił między szlachtą a możnowładztwem. Nie forma bowiem instytucji takich, jak sejmik czy sejm, sąd ziemski czy — potem — trybunał koronny decy­dowała o tym, która warstwa w łonie klasy feudałów sprawuje władzę, lecz treść tych instytucji, sposób ko­rzystania z nich, ich funkcjonowanie w praktyce.

Dla zrozumienia zatem procesu przeobrażeń państwa polskiego w XVI wieku, jak również głównych dążeń ówczesnej drobnej i średniej szlachty niezbędne wyda­je się przedstawienie stosunków między szlachtą a mo­żnowładztwem i szlachtą a Kościołem.

Kościół katolicki bowiem (rozpatrujemy rzecz w ka-

tegoriach społecznych i ekonomicznych) odgrywał rolę największego — po królu — posiadacza ziemskiego. O ile jednak dobra królewskie (czy — jak proponują niektórzy autorzy — dobra koronne, podkreślając ich państwowo-prawny, nie zaś prywatno-prawny charak­ter) były częściowo użytkowane przez możnowładztwo lub — w znacznie mniejszym stopniu — przez szlachtę średnią, o tyle dobra duchowne, wolne od świadczeń publicznych, znajdowały się w ręku nielicznego grona dysponentów: biskupów ordynariuszy diecezji oraz bogatszych klasztorów. Siła ekonomiczna duchowień­stwa parafialnego była raczej niewielka.

Walka szlachty z Kościołem i z możnowładztwem — oto jedna z naczelnych, nadrzędnych niejako osi życia politycznego Polski w XVI stuleciu.

ROZDZIAŁ CZWARTY

BRACIA MŁODSI I STARSI *

...żeby mi sąsiad możniejszy tyranem nie był.

Anonim z przełomu XVI i XVII w.

P

olską rządzili możnowładcy27. Wniosek taki narzu­cają liczne podręczniki, a także syntetyczne opracowa­nia dziejów Polski. Oni to wszak zajmowali decydującą pozycję u boku króla Kazimierza Wielkiego. Oni kie­rowali państwem za rządów Jagiełły i podczas pano­wania Władysława Warneńczyka. Kazimierz Jagieł -lończyk walczył wprawdzie z przewagą możnych, jed­nak i on otoczony był grupą możnowładców, ogłaszał przywileje służące tej warstwie. Janowi Olbrachtowi nie udało się zmniejszyć potęgi możnowładztwa. Alek­sander przywilejem mielnickim (1501) ograniczał wła­dzę monarszą na rzecz wielmożów i senatu. Zygmunta Starego nazywa się czasem senatorskim królem. Jedy­nie druga połowa rządów Zygmunta Augusta — a więc mniej więcej lat piętnaście — jest okresem, o którym bez obawy popełnienia omyłki można powiedzieć, że decydujące znaczenie uzyskała wówczas szlachta śred­nia. Potem historia zda się powtarzać. U boku Batorego czy Zygmunta III czołową rolę odgrywają magnaci, wzrasta ich wpływ w państwie, by później, za czasów Jana Kazimierza i jego następców, “rządy królewiąt" przybrały już karykaturalne i monstrualne rozmiary.

* Tak nazywano w publicystyce szlacheckiej szlachtę nie-senatorską i senatorów.

Przy tym wszystkim jednak jakże często historycy używają zwrotu “nowa magnateria"2S. Różne rody uzyskiwały znaczenie za Kazimierza Wielkiego, by je utracić w okresie panowania Kazimierza Jagiellończy-ka. W tym czasie pojawiają się nowi wielmoże, którzy z kolei w połowie XVI stulecia nikną z areny dziejo­wej lub — w przeważającej części — schodzą do rzędu szlachty średniej. Pod koniec XVI wieku kształtuje się znów, awansująca z pozycji średniej szlachty, nowa grupa magnacka. Ta już okaże się trwalsza. Wespół z magnateria litewsko-ruską dotrwa w swym podsta­wowym trzonie aż do XX wieku. Z tego pobieżnego przeglądu widać, że możnowładztwo polskie w XIV, XV i XVI stuleciu — wyjąwszy pojedyncze rody — nie stanowiło warstwy stabilnej, grupy rodzin czy ro­dów, które swą ekonomiczną i polityczną potęgę prze­kazywałyby z ojca na syna. Nie ma w Polsce na prze­strzeni tych stuleci zjawiska “dynastii" kanclerzy, marszałków czy podskarbich. Nie ma na ogół karier rodowych, są natomiast kariery indywidualne.

Wobec powyższego wypada znacznie zmodyfikować tezę o możnowładczych rządach w Polsce. W obrębie klasy feudałów trwał bowiem bezustanny ruch — jed­ne rody pięły się w górę, inne traciły swą pozycję. Aż do końca XVI wieku kariera osobista przedstawiciela rodu nie oznaczała jeszcze awansu całej rodziny. Jest to, naszym zdaniem, jedna z najważniejszych cech ustroju demokracji szlacheckiej, tym istotniejsza, że pozycja majątkowa nie stwarzała wystarczających wa­runków do otrzymania urzędu czy dostojeństwa. Oczy­wiście, kariera urzędnicza łączyła się ściśle z karierą majątkową, ale była to właściwość ustroju feudalnego, znana każdemu państwu europejskiemu. Wszędzie zdo­bycie pozycji politycznej, urzędu, uczestnictwo we wła­dzy torowało drogę do znacznego awansu majątkowe­go. Ale też możliwości tego awansu miała w Polsce

szlachta średnia nierównie większe niż we Francji, w Niemczech czy w Rosji. Tam — aż do czasów abso­lutyzmu oświeconego — zaszczytne funkcje w państwie piastowała zazwyczaj rodowa, utytułowana arystokra­cja. W Polsce rodowej arystokracji nie było: szlachta strzegła jak źrenicy oka zasady formalnej równości i nie dopuściła do wyróżnienia spośród siebie kilku czy kilkunastu rodzin tytułami hrabiowskimi, baronowski-mi lub książęcymi.

Mówimy wszakże tylko o jednej części państwa — o Polsce właściwej. Na Litwie istniała sytuacja zasad­niczo odmienna. Tam, jeśli ktoś urodził się Radziwił­łem, Wiśniowieckim, Ostrogskim, Monwidem, był nie­jako predestynowany do uczestniczenia we władzy. Rodowe możnowładztwo Litwy stanowiło silną, eksklu­zywną warstwę; dostęp do niej był niemalże zamknię­ty; większość litewsko-ruskiego możnowładztwa posia­dała tytuły kniaziowskie, których pochodzenie ginęło w pomroce dziejów. Tytuły te odróżniały możnowładz­two od tłumu bojarów, upodobniających się coraz bar­dziej do szlachty polskiej.

Struktura wewnętrzna litewskiej klasy feudałów aż do czasów Unii Lubelskiej nie rzutowała jednak bezpo­średnio na sytuację w samej Polsce. Możnowładcy li­tewscy zazdrośnie strzegli odrębności Wielkiego Księ­stwa i na przestrzeni XV oraz XVI wieku zdarzały się okresy, kiedy unia właściwie nie istniała bądź nie była niczym więcej, jak tylko unią dynastyczną. Tak na przykład gdy królem polskim został Jan Olbracht, Litwini powołali na wielkoksiążęcy tron jego brata Aleksandra. Potem, aż do 1569 roku, unia miała cha­rakter związku personalnego, przy czym w ostatnim okresie życia Zygmunta Starego rządził Litwą niemal samodzielnie Zygmunt August.

W Polsce tymczasem zachodziły znamienne procesy społeczne i ustrojowe. Od końca XV stulecia szlachta

stanowiła wystarczającą siłę, by nie tylko pokrzyżo­wać plany magnatów zmierzających do prawnego usan­kcjonowania swej przewagi w państwie, ale także przejść do wyraźnej ofensywy. Dążeniem szlachty stał się taki model państwa, który zabezpieczałby jej decy­dujący wpływ na rządy oraz chronił zarówno przed absolutyzmem monarszym, jak i przed przewagą moż­nych. Mniej uwagi poświęcono zasadniczym funkcjom państwa, to znaczy utrzymaniu w ryzach klasy uci­skanej oraz sprawom obronności.

W sprawowaniu dyktatury klasowej organa pań­stwowe spełniały rolę raczej drugorzędną i pomocni­czą, a ustawy wydawane przez sejm szlachecki jedynie sankcjonowały istniejący stan rzeczy, ograniczając się niejako do regulowania stosowanego przez feudałów przymusu pozaekonomicznego. Sama szlachta dysponu­jąc siłą ekonomiczną (organizacją folwarczną), władzą sądowniczą (sądownictwem patrymonialnym) i władzą wykonawczą (zbrojnymi pachołkami), sprawowała te funkcje, które zazwyczaj sprawuje w interesie feuda­łów państwo. Na ogół, wyjąwszy procesy o zbiegostwo, szlachta nie potrzebowała pomocy ze strony państwa, aby utrzymać chłopów w posłuszeństwie. Inaczej działo się w Anglii, we Francji czy w Rosji. Tam formy wal­ki klasowej chłopa były ostrzejsze, intensywniejsze; od czasu do czasu przeradzała się ona w otwarte bunty i zbrojne powstania. W Polsce natomiast miała cha­rakter prymitywny, ograniczała się między innymi do zbiegostwa, drobnych aktów sabotażu czy niskiej wy­dajności pracy pańszczyźnianej. Opór zbrojny należał do zjawisk nader rzadkich, zgoła wyjątkowych i na ziemiach etnicznie polskich nigdy nie przybierał posta­ci masowego zrywu powstańczego.

Istniały po temu przyczyny ekonomiczne i społecz­ne. Wspaniała bowiem koniunktura zbożowa przynosi­ła chłopu aż do końca XVI wieku znaczne korzyści;

78

mimo powinności pańszczyźnianych — chłop polski był wcale zamożny. Ponadto funkcję klapy bezpieczeństwa spełniało zbiegostwo na ziemie ukraińskie, stanowiąc ujście dla elementów buntowniczych i najbardziej spo­łecznie aktywnych. Wreszcie — w pierwszej połowie XVI stulecia, jeszcze w okresie rozwoju miast, nie­rzadkie były wypadki wychodźstwa ze wsi do miasta, wstępowania synów chłopskich do stanu duchownego czy wreszcie awans społeczny dzięki protekcji możnych. Przykład Janickiego o czymś przecież świadczy. Kle­mens Janicki (1516—1543), jeden z najwybitniejszych poetów humanistycznych doby polskiego Renesansu piszących po łacinie, był synem chłopa ze wsi Janu-szkowo w okolicach Żnina. Nauki pobierał w akademii założonej w Poznaniu przez biskupa Jana Lubrańskie-go, gdzie dostrzeżono jego talent. Zaopiekował się nim prymas i poeta Andrzej Krzycki, a następnie marsza­łek Piotr Kmita, który młodego poetę wysłał na stu­dia do Padwy. Na Wszechnicy Jagiellońskiej w drugiej połowie XVI wieku około 8 procent studentów stano­wili włościańscy synowie.

Państwo i jego siła zbrojna nie były również szlach­cie szczególnie potrzebne. Po prostu państwu nikt nie zagrażał od zewnątrz. Krzyżacy przestali być groźni, a od czasu traktatu krakowskiego i hołdu pruskiego kwestia ta w ogóle dla Polski nie istniała. Kłopoty Wielkiego Księstwa Litewskiego spowodowane “zbie­raniem ziem ruskich" przez wielkich książąt Moskwy martwiły krakowskich mężów stanu i króla, ale ogółu szlachty raczej nie interesowały. Od tej pory przez długie dziesięciolecia Polska zażywała pokoju; prowa­dzone na wschodzie czy południowym wschodzie woj­ny miały charakter peryferyjny. Nie musiano tedy wzmacniać obronności państwa, tak jak to miało miej­sce na przykład w Rosji.

W tej sytuacji zasadniczym dla szlachty problemem

o 7Q

stała się walka z możnowładztwem i zabezpieczenie się przed absolutyzmem królewskim. Walka szlachty z magnaterią, a więc walka dwóch warstw tej samej klasy społecznej, dotyczyła dwóch zasadniczych spraw:

układu stosunków własnościowych, podziału ziemi i do­chodów, sposobu podziału dóbr materialnych uzyska­nych z wyzysku chłopa oraz najdogodniejszej dla da­nej warstwy w aktualnym momencie dziejowym for­my władzy państwowej, formy, która by skutecznie chroniła przed “konkurencją" warstwy drugiej29.

Problem pierwszy: magnaterią koronna w XV i XVI wieku zawdzięczała swą pozycję głównie rozdawnictwu i zastawnictwu dóbr królewskich. Niewykupione za­stawy stawały się w wielu rodach dobrami niemal dziedzicznymi. Dążenia szlachty szły w kierunku ogra­niczenia rozdawnictwa, uczynienia z niego chleba do­brze zasłużonych", odebrania nieprawnie dzierżonych włości oraz uczestniczenia w użytkowaniu tych dóbr.

Problem drugi: przywilej mielnicki, ustanawiający w Polsce rządy senatu, czyli możnych, nie wszedł w życie. Szlachcie udało się go obalić, zresztą nie bez pomocy pewnych kół drobniejszej magnatem małopol­skiej. Konstytucje sejmu piotrkowskiego (1504) i ra­domskiego (zwana Nihii Novi, 1505) stwierdzały, że żadne nowe prawo, ża,den nowy obowiązek lub świad­czenie nie może zostać postanowione bez zgody posłów ziemskich i senatu. Było to wyraźne określenie kompe­tencji sejmu walnego, który odtąd zaczęto traktować nie jako zgromadzenie reprezentantów poszczególnych prowincji i ziem, lecz jako organ reprezentujący jedno­lite państwo.

Struktura sejmu odpowiadała stosunkom istnieją­cym w obrębie uprzywilejowanego stanu. Izbę posel­ską uważano za organ reprezentujący szlachtę; senat — odpowiednik dawnej rady królewskiej — składał się głównie z przedstawicieli możnowładztwa. Za od

80 *

rębny, jednoosobowy stan uznano króla. Do prawo­mocności uchwał sejmowych, zwanych konstytucjami, wymagana była zgoda wszystkich trzech stanów.

Ale postanowienia sejmu radomskiego poszły dalej. Wprowadzono do prawa polskiego przepis o incompa-tibiliach, zakazujący łączenia w jednym ręku kilku godności. I tak na przykład kanclerz, podkanclerzy, marszałek wielki i nadworny oraz podskarbi nie mogli być zarazem urzędnikami ziemskimi: wojewodą, ka­sztelanem czy starostą. Wojewoda — nie mógł pełnić funkcji starosty grodowego na obszarze swego woje­wództwa. Duchowny — nie mógł łączyć w jednym rę­ku kilku stanowisk biskupich ani też być równocześnie kanclerzem lub podkanclerzym (tradycyjnie w Polsce jeden z “pieczętarzy", jak popularnie zwano kanclerza i podkanclerzego, był osobą świecką, drugi — duchow­ną) i biskupem ordynariuszem bogatszej diecezji. Po­stanowienia te zmierzały do uniknięcia koncentracji władzy i dochodów. Konstytucje obu sejmów zakazy­wały nowych nadań i zastawiania dóbr królewskich bez zgody całego senatu oraz ustalały kompetencje urzędów centralnych, czyli kanclerza (symbol: pieczęć większa), podkanclerzego (pieczęć mniejsza), marszał­ków wielkiego i nadwornego (laska) oraz podskarbich wielkiego i nadwornego. Urząd hetmański jeszcze się wówczas nie uformował, dlatego też w następnych stu­leciach hetman, mimo iż praktycznie był po królu naj­ważniejszą osobą w państwie, aby zasiadać w senacie, musiał sprawować równocześnie urząd wojewody, ka­sztelana lub — jak na przykład Jan Zamoyski czy Sta­nisław Żółkiewski — kanclerza.

Szlachta zmierzała do stabilizacji ustroju i oparcia jego zasad na prawie pisanym. Dlatego też niebawem po sejmie radomskim opuściły drukarnię tak zwane statuty Łaskiego, które zawierały wszystkie przepisy ustrojowo-prawne. Sprzyjało to ujednoliceniu pod

względem prawnym wszystkich dzielnic i prowincji ogromnego państwa.

Ustawy — to jedno, praktyka zaś — drugie. Prze­pisy, postanowienia, uchwały podjęte przez sejm ra­domski wchodziły w życie z oporami, wiele z nich po­zostawało na papierze, niektóre nie raz i nie dwa ła­mane były przez króla. Stąd też naczelnym dążeniem szlachty stała się odtąd nie reforma państwa, lecz egze­kucja, czyli wykonywanie obowiązujących przepisów prawnych. Ruch szlachecki XVI wieku nazwany został ruchem egzekucyjnym.

W przeciwieństwie do wielu autorów sądzimy, że konstytucja Nihii Novi i inne postanowienia sejmu ra­domskiego ostatecznie ugruntowały w Polsce demokra­cję szlachecką. Fakt, że Zygmunt Stary postanowienia te łamał, że na najwyższe urzędy w państwie powoły­wał przedstawicieli magnaterii, nie zmienia tej opinii. O charakterze władzy nie decyduje bowiem jedynie sposób podejmowania centralnych decyzji i przynależ­ność społeczna ludzi, którzy te decyzje podejmują. Waż­ne jest, jakiej grupie społecznej decyzje te służą oraz w czyich rękach znajduje się władza terenowa i jaką treść społeczną reprezentują instytucje ustrojowe.

W pierwszej połowie XVI stulecia nie istniał w Pol­sce rozbudowany aparat urzędniczy, całkowicie zależny od centralnego ośrodka dyspozycyjnego, odpowiedzial­ny przed nim, opłacany i odwoływalny, dysponujący w stosunku do szlachty środkami przymusu. Nie roz­winęła się również władza latyfundystów poza tere­nem ich własnych posiadłości, której przedmiotem by­łoby nie tylko mieszczaństwo i chłopstwo, lecz także szlachta. Rosła w siłę za to władza samorządu szlachec­kiego, sprawowana poprzez sejmiki i sądy ziemskie.

Te ostatnie składały się z sędziego ziemskiego, podsędka, pisarza oraz pięciu lub sześciu asesorów, wybranych spośród przybyłej na roki (sesje) sądowe szlachty. W zasadzie wszystkie sprawy dotyczące szlachty (z wy­jątkiem spraw karnych, rozpatrywanych w pierwszej instancji przez sądy grodzkie, oraz spraw dotyczących rozgraniczenia dóbr, rozstrząsanych przez sądy podko-morskie) pozostawały w ten sposób w kompetencji sa­mej szlachty.

Sejmiki podejmowały decyzje o znaczeniu zarówno lokalnym, jak i ogólnopaństwowym. Bez nich niewiele można było zdziałać. Tak więc zanim jeszcze egzekucja praw stała się faktem dokonanym, szlachta osiągnęła na tyle mocną pozycję polityczną i społeczną, że wbrew niej niczego nie można było w państwie przeprowadzić.

Powstaje naturalnie pytanie: W jakim stopniu sej­miki szlacheckie zachowywały w swych decyzjach nie­zależność, w jakim zaś stanowiły jedynie fasadę wpły­wów magnackich? Odpowiedzieć na to pytanie jest dość trudno, zwłaszcza w odniesieniu do pierwszej połowy XVI wieku. Nie ulega wszakże wątpliwości, że zdarza­ły się próby nacisku magnackiego na sejmiki. Stanisław Orzechowski pisał: “Duży słabego, śmiały mądrego z kluby swej wybija ku swojemu pożytku sejmikiem kierując". Oparcie się jednak tym wpływom, zyski­wanie przez sejmiki coraz większej samodzielności, co tak jaskrawo uwidoczniło się w dobie sejmów egzeku­cyjnych za Zygmunta Augusta, świadczy dobitnie o si­le szlachty średniej.

Presja magnacka na sejmiki rodziła z jednej strony dążenie szlachty do usunięcia senatorów z obrad sej­mikowych, z drugiej zaś — chęć zwiększenia kompe­tencji sejmu walnego, a zwłaszcza izby poselskiej, któ­ra — wobec nieprzestrzegania zasady jednomyślności — stawała się istotnym, rzeczywistym reprezentantem szlachty. Trzeba jednakowoż zwrócić uwagę, że sejm

6*

tylko o tyle zabezpieczał interesy szlachty średniej, o ile ta potrafiła zapewnić sobie poparcie królewskie. Można śmiało powiedzieć, iż niemal wszystkie pozy­tywne osiągnięcia ustawodawcze sejmu polskiego w XVI wieku były wynikiem współdziałania króla ze szlachtą średnią. Przykładem — sejm piotrkowski i ra­domski, sejmy egzekucyjne za Zygmunta Augusta.

Z drugiej strony brak takiego współdziałania powo­dował niemożność rozwiązania najbardziej istotnych kwestii państwowych. Zygmunt Stary usiłował ograni­czyć wpływy sejmu, opierając się na magnatem i ła­miąc niektóre przywileje szlacheckie. W 1510 roku zwołał bez zgody stanów pospolite ruszenie; w dwa la­ta później przeforsował na sejmie projekt zastąpienia udziału w pospolitym ruszeniu opłatą pieniężną, skal­kulowaną jednak dla szlachty drożej niż dla magna-terii. Mimo wszakże bardzo ostrych sankcji, przewi­dzianych ustawą, szlachta ani nie stawiała się masowo na pospolite ruszenie, ani nie chciała płacić i reforma spaliła na panewce. Podobnie było w 1519, 1520 i 1521 roku. W obliczu wojny z zakonem krzyżackim Zyg­munt Stary, aby ściągnąć podatki i zapewnić udział szlachty w pospolitym ruszeniu, musiał — pod naci­skiem zebranych tłumów — pójść na ustępstwa. Obie­cał zwołanie tak zwanego sejmu sprawiedliwości, który miał zająć się sprawą wykonywania istniejących przepi­sów; zgodził się, by posłowie na sejm wybierani byli przez sejmiki powiatowe, ziemskie, rzadziej — woje­wódzkie, co obniżało znaczenie sejmików prowincjonal­nych i utrudniało wpływ magnaterii na obrady. Kom­petencje sądów miejskich wobec szlachty zostały po­ważnie ograniczone, wreszcie — szlachta uzyskała peł­nię władzy nad chłopem. Król zrzekł się ingerencji w stosunki między panem a poddanym, chłop w do­brach prywatnych został całkowicie podporządkowany sądownictwu patrymonialnemu. Określono również o-

S4.

bowiązkowy wymiar pańszczyzny — l dzień w tygod­niu od łanu użytkowanego przez kmiecia.

Wszystkie te postanowienia nie naruszyły wprawdzie stanu posiadania magnaterii, ponieważ postulaty szlach­ty w zakresie ograniczenia zastawu dóbr królewskich oraz rewindykacji dóbr uprzednio zastawionych nie zo­stały zrealizowane, jak jednak okazało się dowodnie, szlachta średnia stanowiła na tyle potężną siłę społecz­ną, iż król w sojuszu z magnaterią nie był w stanie niczego przedsięwziąć bez szlachty lub wbrew niej. Równocześnie niewielkie stosunkowo nowelizacje usta­wodawcze, jak zmiana trybu wyboru posłów sejmo­wych (wprowadzenie wyborów bezpośrednich na sej­mikach powiatowych i ziemskich) lub wykluczenie se­natorów z izby poselskiej, dowodziły, że nie magnate­rią, lecz szlachta jest w ofensywie. Decyzje polityczne znajdowały się w ręku króla i zgrupowanej wokół niego kliki magnackiej (Tęczyńscy, Jan Tarnowski, Krzysztof Szydłowiecki, Piotr Tomicki, Andrzej Krzyc-ki, biskup Łukasz Górka i inni), ale wykonanie tych decyzji, zwłaszcza gdy wymagało to pewnych fundu­szów, spoczywało w gestii szlachty. Słabością magna­terii była zresztą jej polityczna niejednolitość; gdy jedna grupa skupiona była wokół dworu, inna — sta­rała się o popularność wśród szlachty. Królowa Bona usiłowała utworzyć nową grupę magnacką, rozdając dobra królewskie niektórym przedstawicielom rodów średnioszlacheckich, aby w ten sposób powiązać ich z dynastią. Wszystkie te grupy, zgoła kliki, miały jed­nak znaczenie nie tyle społeczne, ile polityczne.

Przez kilkadziesiąt lat panowania króla Zygmunta Starego i pierwszy okres rządów jego syna, Zygmunta Augusta, szlachta była pozornie odsunięta od udziału we władzy. Pozornie, bo chociaż na decyzje polityczne w masie swojej wpływu nie miała, to jednak ani mo­narcha, ani możnowładcy nie byli w stanie podjąć ja-

kichkolwiek kroków przeciw szlachcie, osłabić zdoby­tych przez nią pozycji, zahamować jej narastającej aktywności politycznej, legitymującej się szeregiem atrakcyjnych wartości ideologicznych, przeciwstawić się coraz ostrzejszym i bardziej stanowczym żądaniom egzekucji praw i dóbr.

Wielu też magnatów usiłowało zdobyć wśród szlachty popularność. Byli to przeważnie ci, którzy nie należeli do klik dworskich lub zostali z nich wyeliminowani, ci, którzy nie uczestniczyli na szerszą skalę w roz­dawnictwie dóbr bądź urzędów albo też należeli do po­litycznej opozycji. Zarówno magnaci, którzy szukali kontaktu ze szlachtą średnią, jak i sama szlachta była całkowicie niezależna materialnie. Bez ryzyka osobiste­go mogła angażować się w działalność skierowaną prze­ciw dworowi i magnaterii. Bo i cóż jej groziło? Zarów­no jej dobra ziemskie, jak i ją samą chroniły skutecznie przepisy prawne, gwarantujące nietykalność osobistą i majątkową, a doskonała koniunktura gospodarcza zapewniała względny dobrobyt, spokój, niezależność. “Wsi spokojna, wsi wesoła" — pisał Jan Kochanowski.

Równocześnie przeciętny szlachcic-ziemianin ucze­stniczył często w sejmikowym zgromadzeniu swego po­wiatu, współdecydował o wyborze urzędników sądo­wych, uchwalał petita i postulaty pod adresem króla. Magnateria nie była w stanie swej władzy rozszerzać — wpływała na decyzje podejmowane na Wawelu i władała w swych majętnościach tak, jak szlachcic władał w swojej wsi i na swoim folwarku. W życiu co­dziennym szlachcic przewagi magnackiej nie odczuwał, tym bardziej że codzienna praktyka dostarczała wielu przykładów kariery urzędniczej i majątkowej podo­bnych mu zwykłych “panów braci".

Pod pewnymi względami jednak przeciętny szlachcic znajdował swą sytuację gorszą od sytuacji przeciętne­go magnata. Wymienić tu można przede wszystkim

ciężary podatkowe. Nie chodzi o podatki stałe — te, jak wiadomo, szlachta płaciła w wysokości minimalnej — ale głównie o tak zwane pobory, uchwalane w razie potrzeby na rzecz obrony państwa proporcjonalnie do liczby łanów oddanych w użytkowanie kmieciom. Szlachcic zaczynał — nie bez wpływu literatury poli­tycznej — rozumieć, że pewne warstwy jego stanu są uprzywilejowane, co godziło w głęboko zakorzenioną już w jego świadomość zasadę równości. Uprzywilejo­wani byli użytkownicy dóbr królewskich, z których dochody miały iść właśnie na obronę państwa, uprzy­wilejowany był przede wszystkim Kościół, który w ogóle korzystał ze zwolnienia od podatków, a jeśli je jednorazowo, dzięki rozlicznym naciskom i przymusom, zapłacił, to traktował to jako “subsidium charitativum" (zasiłek miłosierny), nie zaś jako obowiązek obywatel­ski i państwowy.

Problem skarbu państwa, a zwłaszcza zapewniania środków finansowych na obronę kraju, stanowił jedną z głównych przyczyn niechęci szlachty wobec istnieją­cego w pierwszej połowie XVI stulecia stanu rzeczy. Oto według statutów nieszawskich monarcha miał “obronę potoczną", czyli zabezpieczenie granic w czasie pokoju, opłacać z dochodów przynoszonych przez dobra królewskie, tymczasem dobra te przechodziły w ręce prywatne, ciężar zaś obrony przerzucano na dobra szlacheckie. Oto największy — po królu — właściciel ziemski, czyli Kościół katolicki, praktycznie zwolniony był od ciężarów państwowych, mimo iż oprócz docho­dów ze swych dóbr korzystał z dziesięciny. .

To powszechne świadczenie na rzecz Kościoła egzek­wowano przeważnie w naturze. Najczęstszą formę sta­nowiła tak zwana dziesięcina snopowa, polegająca na tym, że przedstawiciel Kościoła zabierał co dziesiąty snop z pola, zarówno folwarcznego, jak i chłopskiego. Próby zastąpienia dziesięciny stałymi świadczeniami

07

w zbożu napotykały zdecydowany opór kleru. Dziesięci­na dotkliwie obciążała chłopów i szlachtę. Dodajmy do tego, że wszelkie spory o nią rozpatrywano na forum sądów duchownych, na których orzecznictwo, w odróż­nieniu od sądów ziemskich, szlachta wpływu nie mia­ła. Przez długie lata na władzy starościńskiej spoczy­wał obowiązek egzekwowania wyroków sądów duchow­nych. Apelacje od tych wyroków rozstrzygane były ostatecznie w Rzymie.

Zauważyć więc wypada, że pozycja Kościoła kato­lickiego w Polsce pierwszej połowy XVI wieku jaskra­wo naruszała szlacheckie wyobrażenie wolności i ró­wności; szlachta czuła się uzależniona w jednakowej mierze od siły materialnej i politycznej, jak też moral-no-ideologicznej Kościoła.

Pierwsza połowa XVI wieku przyniosła znaczny roz­wój oświaty i kultury. Postęp reformacji w połowie stulecia przyczynił się do dalszego ożywienia umysło­wego. Szlachcic zaczął czytać i myśleć nie tylko kate­goriami zaścianka, sąsiedztwa najbliższego czy powia­tu. Zaczął stopniowo operować kategoriami całego pań­stwa. Uczestnictwo w sejmikach, na których rozważa­no, w gorących, często gwałtownych dyskusjach pro­blemy ustrojowe, skarbowe, polityczne, a nawet ideo­logiczne, budziło zainteresowanie tymi sprawami, kształtowało pewne doświadczenie polityczne. Do dob­rego tonu w społeczności szlacheckiej należało zajmo­wanie się polityką. Literatura szlachecka XVI stulecia daje tego wyraźnie dowody.

Stosunek więc szlachty do możnowładztwa i zwłasz­cza do kleru (a ściśle mówiąc: do kleru wyższego) kształtowało nie tylko doświadczenie indywidualne, ale również ideologia warstwy szlacheckiej i jej główne elementy, równość i wolność, wreszcie — coraz mocniej ugruntowująca się świadomość narodowa i państwowa, która już pod koniec XV wieku zaczęła rodzić bunt

przeciw uniwersalistycznym przeżytkom w działalności Kościoła, przeciw ograniczaniu przezeń suwerenności państwa. Wyrazem tego buntu było przede wszystkim dzieło Jana Ostroroga (zmarłego w roku 1501) Monu-mentum... pro Rei Publicae ordinatione congestum (Memoriał w sprawie uporządkowania Rzeczypospoli­tej), którego idee w pierwszej połowie XVI stulecia coraz szerzej rozprzestrzeniały się wśród szlachty. Sprzeciw budziły zwłaszcza świadczenia pieniężne na rzecz Rzymu. Rosło poczucie, że w stanowym systemie Rzeczypospolitej organizacja kościelna jest siłą obcą, nie podporządkowaną bowiem powszechnie obowiązu­jącym normom prawnym.

Ale stosunek szlachty do Kościoła nie był funkcją jej stosunku do możnowładztwa. Wprawdzie Kościół z punktu widzenia społeczno-ekonomicznego to naj­większy wtedy latyfundysta, jednak najwyższe godno-, ści kościelne i związane z nimi władanie ziemią nie były zastrzeżone dla przedstawicieli rodów możnowład' czych. Dość przejrzeć, nawet pobieżnie, wykaz dostoj­ników kościelnych w XVI stuleciu, by się o tym prze­konać. Stolice biskupie co najmniej równie często ob­sadzała wówczas szlachta średnia, jak i magnaci. Wśród arcybiskupów gnieźnieńskich w XVI stuleciu nie było ani jednego przedstawiciela wielkich rodów magnackich, lecz tylko kilku reprezentantów “drobniej­szej" magnaterii, takich jak Jan Łaski (w swej dzia­łalności politycznej zdecydowanie opowiadający się po stronie szlachty średniej), Maciej Drzewiecki, Andrzej Krzycki. Już jednak Andrzej Boryszewski, Jan Latal-ski, Mikołaj Dzierzgowski — to szlachta zamożna, lub średnia. Oczywiście po objęciu urzędu arcybiskupa gnieźnieńskiego czy biskupa krakowskiego ów syn ro­dziny średnioszlacheckiej stawał się w praktyce mag­natem. Była to wszelako indywidualna kariera, nie zaś rodzinna. Jednostka opuszczała szeregi swej warstwy,

wybijała się ponad nią; rodzina pozostawała w szere­gach szlachty średniej.

Skoro najbardziej intratne stanowiska w państwie obsadzali reprezentanci zarówno średnio zamożnych ro­dzin szlecheckich, jak i “drobniejszego" możnowładz­twa, dowodzi to naszym zdaniem, że nie istniała w Pol­sce XVI wieku wyraźna supremacja warstwy magnac­kiej w życiu publicznym, że król — dzięki ogromnym jeszcze prerogatywom — tworzył poprzez rozdawnic­two dóbr, godności i urzędów oddane sobie grupy ma­terialnie uprzywilejowane i opierał się na nich właś­nie, nie zaś na warstwie magnackiej jako całości. Owe bowiem grupy składały się zarówno z przedstawicieli szlachty, jak i magnatem. Inaczej działo się w okresie rzeczywistych rządów oligarchów: wówczas, to znaczy od połowy XVII wieku prawie wszystkie wyższe urzę­dy państwowe czy godności kościelne znajdowały się w ręku magnaterii. Arcybiskupami gnieźnieńskimi w tym okresie byli już przeważnie Leszczyńscy, Szem-bekowie, Czartoryscy, Potoccy...

Jeżeli szlachta średnia w XVI wieku stanowiła rze­czywiście siłę społeczną i polityczną od magnaterii nie­mal niezależną, to jednocześnie jej ideologia, wyrażają­ca się w haśle równości wewnątrzstanowej i wolności, była atrakcyjną przynętą dla rzesz szlachty drobnej, cząstkowej lub zagonowej, a także dla szlachty służeb­nej. Na sejmiku powiatowym, gdzie wpływ magnata nie sięgał albo był neutralizowany dużą liczebnością szlachty, masy drobnoszlacheckie szły za głosem swych bardziej majętnych panów braci, przyznających się ostentacyjnie do braterstwa z szaraczkiem, byle herbo­wym. Rozszerzało to znacznie zasięg ruchu szlachec­kiego.

Z drugiej jednak strony województwa “górne": po­znańskie, kaliskie, brzesko-kujawskie, inowrocławskie, sieradzkie, łęczyckie, krakowskie, sandomierskie i lu-

90

bełskie (a więc ziemie tworzące trzon Polski kazimie­rzowskiej), znajdowały się w sytuacji nieco innej niż te województwa, które do Korony zostały przyłączone później. Na Mazowszu na przykład wciąż jeszcze istnia­ła silna zależność szlachty drobnej od urzędników, z reguły należących do warstwy bogatszej, chociaż nie-magnackiej (wielkich posiadłości świeckich na Mazow­szu nie było), oraz od kleru, i to nie tylko episkopal-nego, lecz również parafialnego 30. Zjawisko to silniej występowało w województwie mazowieckim, które po­wstało z ziem wcielonych do Korony w 1526 roku, sła­biej w województwie płockim, przyłączonym w 1495 roku. Województwo rawskie, zjednoczone z Koroną w 1462 roku, upodobniło się całkowicie do sąsiednich województw koronnych. W miarę zatem zacieśniania więzów z podstawowym trzonem terytorialnym pań­stwa polskiego malały odrębności prowincjonalne. Jeśli utrzymały się one w przyszłości, to wynikało to już nie tyle z odrębności tradycji czy też norm prawnych (prawo koronne na Mazowszu przyjęte zostało ostatecz­nie w 1577 roku), ile z różnic struktury własności we­wnątrz stanu szlacheckiego. Jak wiadomo, Mazowsze było wyjątkowo licznie zaludnione przez szlachtę za­grodową i pod tym względem da się porównać jedynie z Podlasiem.

Obszarem, który wyróżniał się szeregiem swoistych cech, była Ruś, a więc — przed zawarciem Unii Lubel­skiej — województwo ruskie z ziemią przemyską, sa-nocką, halicką, lwowską i chełmską oraz województwo bełskie. W województwie ruskim własność latyfundial-na rosła szybko. Rody magnackie były pochodzenia nie tylko autochtonicznego, lecz również napływowego, na przykład Herburtowie, osadzeni przez Władysława Opolczyka31. Specyfika obszarów pogranicznych wy­znaczała zadania specjalne rodom bogatszym; zmuszała je do utrzymywania własnych zbrojnych oddziałów

stale gotowych do obrony kraju przed najazdami wro­gów zewnętrznych: Tatarów, Wołochów, Siedmiogro-dzian. Zrozumiałe, że wzmacniało to pozycję magna­tów, ugruntowywało przewagę nad szlachtą drobniej­szą. W bogatszym sąsiedzie szlachcic jednowioskowy czuł oparcie i obronę, w zamian uznawał jego przy­wództwo polityczne. Co więcej, do magnatów ciągnęli ci spośród herbowych “współbraci", którzy postradali ziemię; w majątku magnackim znajdowali służbę i chleb. Magnaci stawali się w ten sposób dysponentami dodatkowej liczby głosów na sejmikach. Nic dziwnego, że sejmiki ziem ruskich — wyjąwszy-stosunkowo nie­długi okres — stanowiły domenę wpływów magnackich.

Prowincją odmienną zasadniczo od pozostałych ziem polskich było Pomorze, a ściśle mówiąc: całe Prusy Królewskie. Niezależnie od odrębności prawnych, któ­re słabnąc w miarę upływu lat, aż do końca Rzeczypo­spolitej szlacheckiej nie zostały jednak zlikwidowane ostatecznie, prowincja ta różniła się od innych ziem polskich przede wszystkim strukturą społeczną. Tu le­żały silne, bogate miasta: Gdańsk, Toruń, Elbląg, Tu powszechnie stosowano pracę najemną w rolnictwie 32. Tu wreszcie wielka własność ziemska wyrosła opiera­jąc się przede wszystkim na bogatych królewszczy-znach. Dochody z dóbr ziemskich, w związku z różnicą cen zboża, były znacznie wyższe niż w innych rejonach kraju33. Według danych z 1565 roku łaszt (jego wiel­kość była lokalnie różna; w okolicach Gdańska wynosi­ła 3282,42 litra) pszenicy kosztował w Malborku 36 złotych, podczas gdy w Horodle zaledwie 19 złotych 34.

Ziemia znajdowała się nie tylko w rękach feudałów, lecz również mieszczan, i to w niemałej ilości. Na te­renie Prus Królewskich 11 procent obszaru stanowiły posiadłości miejskie. Nie obowiązywał tam zakaz po­siadania ziemi przez mieszczan — konstytucja sejmowa z 1538 roku zrównała pod tym względem w prawach

92

mieszczan i szlachtę. W sejmikach powiatowych, woje­wódzkich i prowincjonalnych uczestniczyli także dele­gaci mieszczaństwa. Wszystko to powodowało, że po­zycja szlachty była tu słabsza niż w innych rejonach kraju. Z drugiej strony, szczególna była pozycja bi­skupa warmińskiego. Nie tylko nie podlegał on jurys­dykcji arcybiskupa gnieźnieńskiego, ale posiadał świecką władzę nad Warmią. Stanowisko to było za­strzeżone dla obywatela ziem pruskich. Królowie jed­nak systematycznie łamali ten przepis i powoływali na biskupstwo warmińskie mieszkańców innych woje­wództw, nie troszcząc się nawet o to, by ich kandydat uzyskał indygenat pruski (prawo obywatelstwa).

Przywileje szlachty polskiej i jej uprzywilejowana pozycja w państwie odegrały niezwykle istotną rolę w procesie powstawania jednolitego polsko-litewskiego organizmu państwowego. Szlachta litewska, potomko­wie dawnych bojarów, dążyła do zrównania swych praw z prawami szlachty polskiej. Przyjmowano za­tem na Litwie i Białorusi nie tylko obyczaj polski, mowę polską i niektóre formy ustrojowe. Szlachta li­tewska zmierzała do zacieśnienia więzi Wielkiego Księ­stwa z Koroną, by tą drogą ograniczyć uprzywilejowa­ną pozycję litewskich możnowładców, wprowadzić u siebie polskim wzorem zasadę zupełnej równości prawnej całego stanu szlacheckiego. Stąd — w ostat­nim okresie rządów jagiellońskich — szlachta na Lit­wie, w. odróżnieniu od kół możnowładczych, reprezen­towała na ogół tendencje centralistyczne, unijne, pod­czas gdy czołowi magnaci litewsko-ruscy byli w przeważnej większości ścisłej unii przeciwni, chociaż zda­wali sobie sprawę z tego, iż w obliczu centralistycznych dążeń Moskwy na całkowite zerwanie z Polską pozwo­lić sobie nie mogą.

Podstawowe zatem elementy kultury szlacheckiej W Polsce oddziaływały na Litwę i Ruś niezwykle in­tensywnie, tym bardziej że w XVI wieku Polska prze­żywała okres rozkwitu kulturalnego i wartości kultury polskiej stawały się na Litwie i Rusi coraz bardziej atrakcyjne. Stąd — właśnie w drugiej połowie XVI stulecia rozpoczął się szybki proces polonizacji szlachty litewskiej, białoruskiej i ukraińskiej, który w konsek­wencji rozbił jedność etniczną Litwy, Białorusi i Ukrai­ny. Feudalni posiadacze ziemi oraz część oficjalistów dworskich ulegali polszczeniu, podobnie jak i rzesze szlachty zagonowej, której na Litwie właściwej (rejon Grodzieńszczyzny, województwo trockie, starostwo żmudzkie) była pokaźna ilość. Masy chłopskie i miesz­czańskie pozostawały wierne językowi ojczystemu oraz — na Białorusi i Ukrainie — religii prawosławnej. Po­tęgowało to konflikty społeczne na tych ziemiach.

Ideologia szlachty polskiej przenikała na Litwę i na ziemie ruskie różnymi drogami. Rozwój sztuki drukar­skiej szedł w parze ze znacznym ożywieniem piśmien­nictwa politycznego. Książki, broszury, odpisy trakta­tów politycznych wędrowały z krakowskich oficyn dru­karskich na Litwę. Znaczna liczba litewskiej i ruskiej młodzieży szlacheckiej przebywała w Krakowie — czy to na dworze królewskim, czy to w Jagiellońskiej Wszechnicy. Droga na Zachód, na studia, wiodła rów­nież przez Polskę. Wydarzenia polityczne w Koronie rozchodziły się szerokim echem, zwłaszcza takie, jak sejmy, zjazdy szlacheckie czy — szczególnie — jak konflikty między królem lub urzędnikami a masami szlacheckimi w rodzaju wojny kokoszej (1537), kiedy to zebrana pod Lwowem na pospolite ruszenie przeciw Mołdawii szlachta nie wyruszyła w pole, ale odmó­wiwszy monarsze posłuszeństwa, wymusiła na nim w toku zażartych, ostrych siedmiotygodniowych dy­skusji i debat szereg ustępstw i obietnic. Potwierdził

94

wówczas Zygmunt Stary zasadę elekcji króla, wydał przepisy regulujące sposób wykupu zastawionych dóbr królewskich i obiecał przeprowadzić egzekucję dóbr królewskich trzymanych bezprawnie przez magnatów.

Coraz częstsze koligacje szlachty litewskiej i pol­skiej wzmacniały więzi a zarazem intensywność oddzia­ływania Korony na Litwę i Ruś. Postęp reformacji na Litwie przyczynił się do znacznego wzrostu zaintereso­wania sprawami ustrojowo-politycznymi. Pomału rów­nież szlachta litewska zaczynała wydobywać się spod możnowładczej hegemonii i przyjmować podstawowe treści ideologii szlachty polskiej za własne, zwłaszcza hasło równości i wolności. Odmienność jednak ogólnej sytuacji społecznej, wyrażająca się przede wszystkim w dużo wyraźniejszej granicy oddzielającej możno-władców od rzesz szlacheckich, powodowała, iż ruch szlachecki na Litwie był słabszy, potulnie j szy niż w Koronie.

ROZDZIAŁ PIĄTY

GOSPODARSTWO

Uważaj, miła duszo, masz wszystkiego dobrego dosyć.

Mikołaj Rej z Nagłow

,, vJ'dy przyjdzie ono gorące lato—pisał Mikołaj Rej, — azaż nie rozkosz, gdy ono wszystko, coś na wiosnę robił, kopał, nadobnieć doźrzeje a poroście? Anoć nio­są jabłuszka, gruszeczki, wiśneczki, śliweczki z pir-szego szczepienia twego; więc z ogródków ogóreczki, maluneczki, ogrodne ony ine rozkoszy! Ano młode ma-słka, syreczki nastaną, jajka świeże; ano kurki gme-rzą, ano gąski sykają, ano jagniątka wrzeszczą, ano prosiątka biegają, ano rybki skaczą; tylko sobie mówić:

używaj miła duszo, masz wszystkiego dobrego dosyć".

Zajmował się tedy szlachcic — człowiek poczciwy — polityką i ideologią, zajmował się podróżami i wojacz­ką, ale przecież był przede wszystkim ziemianinem. Gospodarstwo było najważniejszą sprawą jego życia, jego dniem powszednim. Ono wyznaczało szlachcicowi jego miejsce w życiu społecznym kraju, określało jego światopogląd, formowało obyczaj i mentalność.

Niemasz dziś w Polszcze, jedno kupcy a rataje. To nawiętsze misterstwo *, kto do Brzegu z woły, A do Gdańska wie drogę z żytem a z popioły.

Dalekoście się od swych przodków odstrzelili, A prawieście na nice Polskę wywrócili.

* Sztuka.

Ofi

Skowaliście ojcowskie granaty * na pługi

A z drugiego już dawno w kuchni rożen długi.

W przyłbicach kwoczki siedzą albo owies mierzą,

Kiedy obrok woźnice na noc koniom bierzą.

Kolczy ** — to nadzieżny *** koń, a poczet zaś — woły,

Które stoją i w stajni, i w tyle stodoły.

To już rotmistrz, co fuka na chłopy u pługa,

A jego przedniejsza broń — toczona maczuga.

Oto obraz Polski XVI stulecia widziany oczyma Jana Kochanowskiego. Polskę ową stworzyła szlachta śred­nia, ziemiaństwo.

Ziemianin to właściciel jednej lub kilku wsi, gospo­darz na własnym folwarku. Czym był folwark szla­checki? Było to średniej wielkości gospodarstwo rolne, nastawione na produkcję zboża, żyta przede wszystkim, a czasem, choć rzadziej — na hodowlę. Znaczny procent stanowiła produkcja na potrzeby właściciela folwarku i jego czeladzi takich działów gospodarki folwarcznej, jak: sadownictwo, ogrodnictwo, pszczelarstwo, gospo­darka mleczna, hodowla trzody chlewnej i drobiu.

Przeciętny folwark — jak się wydaje — nie był zbyt wielki. Zdaniem Andrzeja Wyczańskiego, znawcy za­gadnienia, po odliczeniu lasów, łąk, stałych pastwisk i nieużytków obejmował on 60—80 hektarów gruntów uprawnych, wedle dzisiejszych miar35. W pewnych re­jonach kraju, tam zwłaszcza gdzie znajdowały się gor­sze ziemie lub gdzie przeważała gospodarka hodowlana, przeciętna wielkość folwarku szlacheckiego przekra­czała 80 hektarów. Zdarzały się naturalnie i gospodar­stwa większe, ale było ich niedużo wśród średniej wła­sności szlacheckiej.

Od gospodarstwa chłopskiego folwark różnił się wiel­kością oraz tym, że właściciel nie pracował sam na roli,

* Broń ręczna, obuch z puginałem w środku.

** Zaprzęgany do powozu.

*** Najlepszy, najpewniejszy.

lecz posługiwał się bądź pracą najemną, bądź pracą poddanego pańszczyźnianego chłopa. Właściciel folwar­ku był organizatorem produkcji, jej dysponentem i kontrolerem.

Folwark szlachecki, od drugiej połowy XV wieku począwszy, stanowił okresowo tę formę własności rol­nej, która reprezentowała najwyższy poziom techniki uprawy. We wszystkich wprawdzie gospodarstwach — magnackich, szlacheckich i chłopskich — stosowano trójpolówkę * i prosty płodozmian, w folwarku szla­checkim jednak, dzięki lepszemu nadzorowi i więk­szym możliwościom, uprawa była staranniejsza. Stoso­wano głęboką orkę, oczyszczano pole z chwastów, uży­wano powszechnie brony. Poza tym w majątkach szla­checkich na hektar z reguły przypadała dość wysoka ilość bydła rogatego, dzięki czemu ziemia folwarczna była lepiej nawożona. Do użyźniania ziemi używano również szlamu ze stawów rybnych.

Wydajność z hektara (dla uniknięcia zbędnych wy­jaśnień używamy miar dzisiejszych) osiągano, jak na owe czasy, dość wysoką; sięgała ona prawodopodobnie 7—9 kwintali żyta i pszenicy z hektara, 8—9 kwintali jęczmienia i 5—7 kwintali owsa. Niektórzy historycy przyjmują dane nieco niższe. Wszystkie te liczby je­steśmy skłonni traktować raczej jako zaniżone. Wydaj­ność na ziemiach żyźniejszych, przede wszystkim w Sandomierszczyźnie i Lubelszczyźnie, musiała być wyższa. Różnice między poszczególnymi rejonami Pol­ski pod względem wydajności z hektara były tak duże, że w ogóle ryzykowne wydaje się wyprowadzanie średniej dla wszystkich ziem polskich. Przytoczone więc liczby należy traktować jedynie jako pewien sza-

* Trójpolówka polegała na tym, że w każdym roku gospo­darczym 1/3 gruntu pozostawiano ugorem (wykorzystywano ją jako pastwisko), 1/3 przeznaczono pod uprawę zbóż ozimych (pszenicy i żyta), 1/3 zaś pod uprawę zbóż jarych.

98

cunek, tym bardziej że w odniesieniu do własności szlacheckiej brak jest wystarczających danych źródło­wych. Orientacyjne dane wyprowadzają historycy prze­de wszystkim ze źródeł informujących o magnackich latyfundiach.

W dawniejszej historiografii polskiej przeważała opinia, że do przekształcenia się rycerstwa w szlachtę ziemiańską i rozwoju folwarku przyczyniła się głównie koniunktura na zboże polskie, jaka zapanowała na ryn­kach zagranicznych w XV stuleciu. Wedle Andrzeja Wyczańskiego opinię tę należy zmodyfikować o tyle, że nie eksport zboża był jedynym źródłem wzmagają­cego się zainteresowania szlachty produkcją zbożową, lecz również — a może przede wszystkim — znaczny wzrost cen artykułów zbożowych na rynku wewnętrz­nym. Póki wszakże problemy rynku wewnętrznego nie zostaną należycie zbadane, poprzestać musimy wyłącz­nie na hipotezach. Tak czy inaczej — znaczny popyt na zboże istniał "nieprzerwanie przez cały wiek XVI i nawet część wieku XVII.

W ciągu XVI stulecia ceny zboża wzrosły czterokrot­nie, a zatem więcej niż ceny artykułów rzemieślni­czych. Było to jedną z przyczyn znacznej zamożności szlachty polskiej, która całą swą energię i cały swój wysiłek wkładała w podwyższanie produkcji rolnej. Ponieważ możliwość powiększania folwarków kosztem ziemi sołtysiej i chłopskiej była ograniczona, szlachcic musiał uciekać się do pewnej intensyfikacji produkcji rolnej lub też — zwłaszcza na południowych terenach Polski — do podejmowania na szerszą skalę produkcji zwierzęcej, chociaż lepsze warunki do hodowli miały majętności magnackie. W folwarkach na Podolu i Ukrainie hodowano głównie woły, które masowo ek­sportowano drogą lądową na Śląsk. W połowie XVI stulecia krajowy eksport tych zwierząt wynosił około 60 tysięcy sztuk rocznie.

Eksport zboża, zrazu niewielki (pod koniec XV wie­ku wynosił około 10 tysięcy łasztów, czyli około 20 ty­sięcy ton rocznie), systematycznie, wyjąwszy drobne okresowe wahania, wzrastał aż do rekordowego roku 1618, w którym osiągnął 129 tysięcy łasztów, czyli oko­ło 258 tysięcy ton. Jaki procent tego stanowiło zboże średnioszlacheckie, trudno ustalić. Zdaniem wielu ba­daczy na eksport szło głównie zboże z latyfundiów ma­gnackich i kościelnych. Przeważa dziś opinia, że wobec wielkich kosztów transportu właściciel folwarku sprze­dawał zboże na rynku lokalnym, w pobliskim mia­steczku lub mieście podczas jarmarków, tym bardziej iż nie był w stanie w ciągu krótkiego okresu wymłócić całego zbioru. Dopiero kupiec zajmował się transportem szlacheckiego zboża; jego część wywożono do Gdańska, większość jednak zaspokajała potrzeby rynku we­wnętrznego. Ale jak należy zauważyć z drugiej strony, istniały tak wielkie różnice w cenie zboża między mia­stami portowymi a resztą kraju, że —»być może — po­krywały z nawiązką koszty transportu. Gdyby było inaczej, moglibyśmy się dziwić ogromnej sumie 129 tysięcy łasztów wywiezionych przez Gdańsk w 1618 ro­ku. (Dane te trzeba uznać raczej za niepodważalne, opierają się bowiem na rejestrach celnych w Sundzie).

Nie są to wszelako dla naszych rozważań problemy najistotniejsze. Ważne jest jedynie to, że szlachcic fol­warczny od połowy XV wieku produkował zboże i mię­so (czasem również i skóry) na sprzedaż, wkraczał na rynek wewnętrzny i zewnętrzny jako wytwórca i do­stawca wytworzonego produktu. Z produkcji rolnej czerpał też swój podstawowy dochód, nie zaś z czyn­szów i danin chłopskich. Dochód z folwarku wynosił co najmniej 80 procent ogólnego dochodu szlachcica, zro­zumiałe więc, że był on żywo zainteresowany w rozwo­ju własnej produkcji folwarcznej. Nie był natomiast zainteresowany w powiększaniu liczby gospodarstw

chłopskich; potrzebował określonej liczby poddanych dla zapewnienia folwarkowi pańszczyźnianej siły ro­boczej. A i to nie zawsze. W niektórych rejonach kra­ju opłacało się zatrudniać na folwarku siłę najemną. Działo się tak zwłaszcza w Prusach Królewskich, gdzie zresztą szlachta średnia dysponowała mniejszym niż gdzie indziej obszarem ziemi uprawnej. Z badań An­toniego Mączaka wynika, że w województwie pomor­skim szlachta średnia dysponowała 37,3 procenta ob­szaru uprawnego, w województwie zaś malborskim tyl­ko 16,5 procenta.

Folwark przynosił poważne dochody pieniężne, a po­nadto pokrywał całkowicie zapotrzebowanie szlachci­ca, jego rodziny i czeladzi na artykuły żywnościowe. Łan ziemi folwarcznej dawał dochód roczny w wyso­kości od 35 do 55 złotych, łan ziemi kmiecej — tylko od 2,5 do 3,5 złotego. Przeciętny więc dochód pienięż­ny statystycznego szlachcica polskiego z lat 1560—1570 mógł wynosić rocznie 150—250 złotych z jednej wsi. Co za tę sumę można było wówczas kupić?

Oto dla orientacji kilka przeciętnych cen z tamtych lat. W 1571 roku można było w Lublinie 36 nabyć ko­żuch za niespełna 2 złote, parę butów za 3 złote 5 gro­szy (l złoty stanowił równowartość 30 groszy), świecę woskową za 4 grosze; 1000 sztuk cegieł w 1572 roku ko­sztowało 3 złote, fura piasku — około 2 groszy. Cena siekiery w 1569 roku wynosiła 6 groszy, kopy gwoździ gontowych — około 5 groszy; za garniec (1,62 litra) wina płacono w 1570 roku średnio 16,2 grosza, za gar­niec piwa — 3 grosze. Ceny w miastach nie były jed­nolite, na przykład we Lwowie ceny w tych samych latach kształtowały się nieco niżej.

Dla porównania podajmy jeszcze średnie płace dzien­ne lubelskich robotników i rzemieślników z tych sa­mych lat. W dziesięcioleciu 1560—1570 mistrz ciesiel­ski rocznie zarabiał średnio 57 złotych 7 groszy, po-

101

mocnik ciesielski 45 złotych, robotnik niewykwalifiko­wany 30 złotych liczbę dni roboczych w roku przyj­mujemy za 300). Ile zarabiali urzędnicy miejscy we Lwowie? Syndyk pobierał rocznie 120 złotych, pisarz 40 złotych.

Dane te świadczą niezbicie, że przeciętny jednowio-skowy szlachcic był człowiekiem zamożnym, właściciel dwóch folwarków człowiekiem bardzo zamożnym.

Nasuwa się jednak od razu pytanie zasadnicze: Na co przeciętny szlachcic wydawał pieniądze? Odpowie­dzi niech udzieli znany poeta mieszczański przełomu XVI i XVII wieku, Jan Jurkowski. Pisał on:

Lecz coc z nędzą Polaku? W tej gnijesz przez zbytki. Przyjm szafarza skromności, zbogać swe przybytki;

Ty, tucząc wieprze cudze złotymi plewami. Swą ojczyznę niebacznie morzysz suchotami. Skarb ci winem żmie Węgrzyn, Indyja smakami, Anglik sukny i Niemiec, Turczyn szpalerami *;

Włoch w piżmo, farby, jedwab, w perły, śkło, kamienie Rwie cię w pół, a świat wszystek rzuca w spustoszenie. Nie żyj pańsko w ubóstwie, lecz w państwie ubogo. Znaj swą włość, przestaj na swym, waż swe dobra drogo.

Jurkowski nie wymienił jeszcze broni rozmaitej, białej i palnej, której każdy szlachcic-posesjonat mu­siał mieć wiele, i to drogiej, ozdobnej; bogatych rzę­dów na konie wierzchowe i pociągowe; strojów wschod­nich; mis srebrnych, kubków i naczyń wystawnych;

kolas ozdobnych oraz innych przedmiotów i sprzętów, które szanujący się posesor wedle panującego wówczas obyczaju powinien posiadać.

Kruszec uzyskiwany za zboże, woły, skóry i" inne artykuły korzystnie eksportowane za granicę mógłby pozostać w kraju, wspierać jego ekonomikę, przyczy­niać się do rozwoju rodzimej wytwórczości rzemieślni-

Obitia, kobierce.

102

czej, co pozwoliłoby zatrudnić istniejące nadwyżki ludnościowe (w tym także i nadwyżki młodzieży drobnoszlacheckiej), a tymczasem kruszec ten wędro­wał do rąk kupców i producentów zagranicznych. Szlachta polska bowiem, zwolniona od ceł przywozo­wych na artykuły zagraniczne sprowadzane na własny użytek, usiłowała zaopatrywać się w nie sama, pomi­jając kupca krajowego.

Tak więc przeważająca część dochodu z folwarku szła na zakup artykułów konsumpcyjnych. Nawet o na­rzędzia pracy przeciętny szlachcic troszczył się niewie­le. Chłopi obowiązani byli bowiem odrabiać powinności pańszczyźniane za pomocą własnych narzędzi i po czę­ści własnego sprzężaju (pańszczyzna ciągła). Jedynie najubożsi, komornicy i zagrodnicy, odrabiali pańszczyz­nę przy użyciu narzędzi i sprzężaju folwarcznego (pań­szczyzna piesza). Póki chłop uczestniczył w obrocie to­warowym, póki korzystał osobiście z koniunktury zbo­żowej, dysponując pewnymi nadwyżkami zboża towa­rowego, poty starał się o dobre narzędzia pracy, wy­twarzane przez kuźników i rzemieślników 37. W miarę stopniowego ubożenia chłop musiał — podobnie jak to było dawniej — większość narzędzi pracy wytwarzać sam. I tak żelazną bronę zaczęła wypierać brona drew­niana, w niektórych nawet okolicach na miejsce żelaz­nego pługa pojawiło się z powrotem radło, znacznie rzadziej socha. To tłumaczy częściowo starania właści­cieli folwarku o przedłużenie czasu pracy pańszczyź­nianej. Możliwości powiększania gruntów folwarcznych już się wyczerpały; nieużytki i pastwiska nadające się do zamiany na grunty orne zostały zamienione w XVI wieku; lasy zostały już dostatecznie przetrzebio­ne i karczunku na wielką skalę nie można już było prowadzić, natomiast pańszczyzna, która w 1520 roku wynosiła l dzień w tygodniu, w końcu XVI stulecia osiągała już 3 i więcej dni.

103

Uwstecznienie techniki uprawy, dające się wyraź­nie odczuć w połowie XVII wieku, dotknęło i folwar­ki, i gospodarstwa chłopskie. Na przykład powszechnie zarzucono jesienną orkę pod uprawę zbóż jarych. W re­zultacie — gdy w połowie XVII wieku wojny szwedz­kie i kozackie doszczętnie zrujnowały ekonomikę pol­ską, trudno było rolnictwu dźwignąć się z upadku. Przez wiele dziesiątków lat gospodarka folwarczna i chłopska odczuwała skutki tych wojen. Pod koniec XVII stulecia wydajność z hektara zmniejszyła się do około 4,5 kwintala zboża.

Spowodowało to nie tylko znaczny spadek eksportu zboża, lecz również — co ważniejsze — dalsze pogor­szenie sytuacji w dziedzinie produkcji pozarolniczej i wymiany towarowej. Dopiero w drugiej ćwierci XVIII wieku zaczęły pojawiać się symptomy zmian na lepsze, głównie w zakresie techniki uprawy roli; podjęto także pewne próby przeobrażeń ustroju rolnego.

Szlachcic polski, mimo iż jego główne zajęcie stano­wiło prowadzenie gospodarstwa, dobrym gospodarzem i rolnikiem nie był. Nawet właściciel jednego tylko folwarku zatrudniał rozbudowany nieproporcjonalnie do potrzeb aparat nadzoru i administracji; między in­nymi rządcę, ekonoma, karbowych, gumiennych, ręko-dajnych. Funkcje te pełniła przede wszystkim szlachta drobna lub służebna, nie posiadająca własnej ziemi, ale czasem pełnili je też chłopi. Ich główne zadanie polega­ło nie tyle na sprawowaniu pieczy nad gospodarką, ile na pilnowaniu chłopów. Skargi na ich lenistwo, opie­szałość lub niedbałość w pracy spotykamy bardzo czę­sto w literaturze szlacheckiej od XV wieku począw­szy.

Obce było również szlachcicowi nowatorstwo w dzie­dzinie techniki rolnej. Gospodarował tak, jak jego oj­ciec i dziad. Starał się niekiedy powiększyć grunty fol­warczne rugując chłopów, zdarzało się to jednak bardzo

104

rzadko, niemal sporadycznie; folwark potrzebował wszak rąk do pracy. W związku z tym nawet tam, gdzie rugowano chłopów, polegało to raczej na prze­noszeniu ich z lepszej ziemi na gorszą lub przejmowa­niu części zagonów niż na absolutnym odebraniu zie­mi. Przejawiał szlachcic czasem — zwłaszcza w XVI stuleciu — większą troskę o nawożenie gruntów or­nych czy o wzrost hodowli (w Wielkopolsce zakładano na przykład owczarnie), zagarniając w tym celu część chłopskich pastwisk. Summa summarum był jednak szlachcic konserwatystą w sprawach gospodarczych. Ponieważ zaś, mimo znacznych dochodów, potrzebo­wał stale pieniędzy, usiłował coraz bardziej eksploa­tować chłopa, dorabiać piwowarstwem i dzierżawami, nadto — wobec istnienia obowiązku propinacyjnego, zezwalającego poddanym chłopom na korzystanie tylko z karczmy swego pana — czerpał pewien dochód z wy­szynku.

Szlachcic był dla swego chłopa zwierzchnikiem naj­wyższym. Był jego panem w pełnym tego słowa zna­czeniu. Od 1518 i 1520 roku, kiedy król Zygmunt Sta­ry zrzekł się ingerowania w stosunki między chłopem a dziedzicem, całość sądownictwa nad chłopami prze­szła w ręce szlachcica. Sądownictwo patrymonialne, nie pozbawione pewnych elementów rytuału prawnego, nie było uregulowane żadnymi przepisami ani norma­mi. Szlachcic sam, według własnego sumienia, orzekał o winie i karze. W stosunku do chłopa dysponował on większą władzą niż ta, którą król dysponował wobec niego samego. Nie należy wszakże demonizować sto­sunków między panem a chłopem. Oczywiście, szlach­cic uważał się za kogoś nieskończenie lepszego od chło­pa, kogoś, kto przynależy do innego niemal świata i in­nej nacji (mówiono wszakże “naród szlachecki", a jeśli używano terminu “naród nasz", to tylko na oznaczenie szlachty). Jeżeli jednak szlachcic nie był osobnikiem

wyjątkowo gwałtownym, okrutnym, chciwym, to w do­brze pojętym własnym interesie nie mógł wyzyskiwać chłopa ponad miarę. Wolał więc przeciętny szlachcic utrzymywać pozory patriarchalnych stosunków, wyra­biać wśród chłopów przekonanie, że “im większy do­statek w domu będzie tem się też będą wszytcy mieć lepiej" — jak pisał Rej. Niemniej — ostro i niekiedy okrutnie karano przejawy nieposłuszeństwa, hardości chłopskiej. W niektórych wsiach był gąsior, narzędzie tortur, były loszki, do których zamykano skutych chło­pów; stosowano też chłostę. Na karę śmierci skazywa­no nadzwyczaj rzadko.

Pan ingerował dość głęboko w życie własnych pod­danych. W zasadzie musiał wyrazić zgodę na ślub swej poddanki z chłopem z innej wsi. Do norm zwyczajo­wych należało również zwracanie się poddanych do pa­na o zezwolenie na zawarcie małżeństwa, była to jed­nak raczej pewna forma o charakterze patriarchalnym, z którą wiązał się na ogół upominek ofiarowywany przez pana nowożeńcom. Z kolei gdy pan wydawał swą córkę za mąż lub żenił swego syna, wieś składa­ła młodej parze upominki. Nie było natomiast żadnych średniowiecznych praktyk w rodzaju prawa pierwszej nocy, chociaż młodzież szlachecka płci męskiej nie gar­dziła przygodami miłosnymi na wsi. Mieściło się to na­wet niejako w ramach obowiązujących norm moral­nych, nie budziło ani oburzenia, ani potępienia. Druga żona Zbigniewa Ossolińskiego, Anna z Firlejów, ze spokojem stwierdzała w testamencie3S, iż niejakiej Stanisławskiej, swej słudze, ofiarowuje szereg przed­miotów osobistych nie tylko dlatego, iż była “bardzo życzliwą i powolną sługą", lecz również “k'temu, iż jest krew jegomości". Zdanie to przepisał syn Anny i Zbigniewa, Jerzy, w swym pamiętniku. Jak domnie­mywać należy, owa Stanisławska była raczej owocem pozamałżeńskich zalotów krewkiego pana Zbigniewa

10R

wobec jakiejś chłopianki niż jego daleką krewną. Nie znane nam są żadne koligacje Ossolińskich ze Stani-

sławskimi.

Oprócz pracy na roli wieś dostarczała do dworu służ­bę. Były to przeważnie dziewczyny i kobiety wiejskie, które między innymi pełniły funkcje dziewek czeladnych, pomocy kuchennych i praczek, a w bogatszych domach także balwierek. Niektóre z nich otrzymywały wynagrodzenie w pieniądzach. "Część służby żeńskiej rekrutowała się spośród ubogich szlachcianek. Były one traktowane i opłacane nierównie lepiej. Opiekunka dzieci wspomnianego Zbigniewa Ossolińskiego, szlach­cianka Młodnicka, która wraz ze swym mężem służyła w domu Ossolińskich, pobierała rocznie aż 50 złotych. “Pani stara" — być może klucznica lub zarządzająca domem — pobierała złotych 32. Mamka przy odprawie otrzymywała 15 złotych. Niejaki Misiek, zapewne wy­rostek drobnoszlachecki, przydany do towarzystwa sy­nom pańskim, przy odprawie dostawał 15 złotych lub podjezdka (konika).

Zauważmy przy tym, że dwór Zbigniewa Ossoliń­skiego nie był wówczas, w 1600 roku, dworem magnac­kim. Był to typowy dwór bogatego, ale jeszcze śred­niego szlachcica, aspirującego do warstwy magnackiej. Mimo tego pani domu w testamencie uwzględnia 13 osób ze swej osobistej służby, nie licząc zapisów zbio­rowych dla czeladzi folwarcznej i poddanych ze wsi. Służba pana musiała być nie mniejsza. Niezależnie bo­wiem od służby folwarcznej, związanej z gospodar­stwem, miał on jeszcze do dyspozycji na przykład pa-cholików (nie wypadało wszak szlachcicowi podróżo­wać, jeździć w sąsiedztwo, na sejmik czy na roki są­dowe samotnie, bez służby), rękodajnych, koniowodnych i woźniców. Wszystko to było uszeregowane w porządku hierarchicznym. Najwyższe funkcje w gospo­darstwie i wśród czeladzi domowej pełnili zazwyczaj

szlachcice drobni lub gołota szlachecka. Dla nich idea­łem życiowym było zasiąść na dzierżawie dożywotniej. Wówczas chociaż w części upodabniali się do pana, do posesjonata. Aczkolwiek szlachta służebna uważała się za ludzi lepszych od chłopów, to w izbie czeladnej różnice między nimi zacierały się. Tam, przy wspól­nym bochnie chleba i wspólnym dzbanie wody lub mleka (w izbie czeladnej na środku stał wielki stół, a na nim zawsze znajdował się bochen i dzban wody — głodnych w XVI wieku w Polsce nie było) zasiadała brać herbowa z czeladzią chłopskiego pochodzenia. Ró­żnice między nimi były daleko mniejsze niż między szlachcicem-sługą a jego panem; mimo głoszonej po­wszechnie zasady równości szlacheckiej.

Wyjąwszy bogate rezydencje magnackie i budowle obronne, wieś polska w XVI i XVII wieku była drew­niana 39. Dotyczy to w równej mierze chat chłopskich, jak dworów szlacheckich i folwarcznych budynków gospodarczych. Wbrew rozpowszechnionym wyobraże­niom dwór szlachecki w XVI i XVII wieku nie przypo­minał późniejszych, z XVIII i XIX stulecia, murowa­nych, prześlicznych dworków, tak typowych dla krajobrazu polskiego. Odznaczał się raczej prostotą, surowością, posiadał pewne cechy miejsca ufortyfiko­wanego. Nie była to ani perła architektury, ani wygod­na, obszerna, luksusowa rezydencja jednego z właści­cieli państwa. “W podłym drewnianym budowaniu majętności nasze chowamy" — pisał Łukasz Górnicki.

Domostwo szlacheckie powstawało zazwyczaj lata­mi. Do trzonu budynku wzniesionego przez ojców i dziadów, dobudowywali synowie i wnuki nowe po­mieszczenia, ulokowane często niesymetrycznie w sto­sunku do osi budowli pierwotnej. Dom składał się z dwóch części: pańskiej i czeladnej, oddzielonych od

siebie ogromną sienią. Sień taka posiadała zarówno wa­lory obronne, z uwagi na możliwość napadu na dwór, jak też mogła służyć za miejsce spotkań sąsiedzkich, a nawet — sejmików. W części pańskiej mieściła się najobszerniejsza izba, stołowa, następnie zaś bawial-nia, zwana często świetlicą. Dalej dopiero znajdowały się komnaty sypialne, alkierzyki, komory, w których przechowywano sprzęty rozmaite. Były również ob­szerniejsze pokoje gościnne, jako że każdy szlachcic prowadził dość ożywione życie towarzyskie, co pocią­gało za sobą częste przyjmowanie gości, którzy pozo­stawali na noc. Okna, dość duże i liczne (z wyjątkiem kresowych dworków-fortalicji, gdzie pełniły one ra­czej funkcję strzelnic), w większości szlacheckich do­mostw miały błony zamiast szyb. Błony te sporządza­no albo z woskowanego płótna, albo po prostu z natłu­szczonego papieru. W XVI wieku jedynie bogatsi mogli pozwolić sobie na małych rozmiarów szybki, oprawia­ne w ołowiane lub drewniane ramki. Szybki gładkie i przeźroczyste, przeważnie bezbarwne (zwano je szkłem weneckim), spotykało się tylko w rezydencjach najmożniejszych. Dopiero gdzieś od połowy XVII wie­ku, a może nieco wcześniej, rozpowszechniło się szkło, ale i wówczas w masowym użyciu znajdowało się wy­łącznie szkło zielonkawe, matowe.

Podłoga w dworku była zupełnie prosta; robiono ją z desek sosnowych lub dębowych. Posadzka wykwin­tna rozpowszechniła się w szlacheckich siedzibach do­piero w XVIII stuleciu.

W poszczególnych izbach znajdowały się kaflowe lub gliniane piece bądź kominy, które dawały i ciepło, i światło. Miały rozmaity wygląd zewnętrzny — naj­częściej widywało się zupełnie proste, ale trafiały się także bogato zdobione, wykonane z kamienia i alaba-stru bądź też z kafli polewanych i malowanych, a przy­wożonych przeważnie z Gdańska.

Sprzęty domowe — ławy, zydle, stoły zwykłe, skrzy­nie — były na ogół proste. Nierzadko jednak pod dach nieco zamożniejszego szlachcica wkraczały sprzęty bo­gatsze; na przykład szafy gdańskie czy ozdobne ławy.

Nieco inną budowę i urządzenie wnętrz miały dwor­ki szlacheckie w tych rejonach kraju, w których pano­wały znacznie gorsze warunki bezpieczeństwa niż daj­my na to w Wielkopolsce czy na Mazowszu. Ziemie:

przemyska i sanocka słynęły z rozlicznych najazdów i wojen wewnętrznych między zwaśnionymi magnata­mi bądź rodami szlacheckimi. Województwa bracław-skie, kijowskie, podolskie, ruskie, a nawet częściowo wołyńskie i bełskie żyły stale pod groźbą najazdów ta­tarskich. Tam też domostwo szlacheckie było ufortyfi­kowane. Obwarowane często ostrokołem i okopem, cza­sem nawet fosą, posiadało basztę, nie murowaną wprawdzie, lecz solidnie wykonaną z drewna, chrustu i gliny. Drzwi i bramy musiały być mocne, okna mniejsze, opatrzone masywnymi okiennicami z otwo­rami mogącymi służyć za strzelnice w razie napadu. W tak zbudowanym dworku szlachcic na czele swej czeladzi mógł stawić skuteczny opór zarówno koczują­cym rabusiom, hajdukom złego sąsiada, jak i pomniej­szym czambułom tatarskim. W takich też domach prze­chowywano zawsze sporo zapasów żywności na wypa­dek, gdyby powstała konieczność przetrwania w nich nieco dłuższego oblężenia.

Wnętrze dworu urządzone było z niemałym przepy­chem. Ściany przyozdabiały bogate kobierce i makaty, pochodzące ze Wschodu, a dostarczane na rynek polski przez kupców ormiańskich. Niektóre z ozdobnych i użytkowych tkanin (narzuty, obrusy) wykonywano w kraju. Osobliwością szlacheckiego dworku była za­zwyczaj bogata kolekcja rodowych portretów. Przez długie lata uważano je za dzieła mierne pod względem wartości artystycznej, świadczące o niewyrobionych

11f)

gustach ówczesnej szlachty. Opinie takie spotyk,^.^ zresztą również w XVII wieku. Współcześni historycy sztuki reprezentują inny pogląd, dopatrując się w sta­ropolskim portrecie szlacheckim walorów oryginalności i smaku artystycznego. Na obrazach tych osoba portretowana występuje w odpowiedniej stylizacji, co świadczy dobitnie o mentalności ludzi, którzy zama­wiali je u przygodnych, często anonimowych artystów. Uderzają zazwyczaj dwie cechy: po pierwsze, szlachcic przedstawiany bywa na ogół jako wojownik — trzyma w ręku karabelę, ma marsowy wyraz twarzy, na któ­rej maluje się pewność siebie, buta i stanowczość;

wszystko to miało stwarzać wrażenie, że jest to wize­runek pana równego wojewodzie, wojownika, nawykłe­go do rozkazywania i odnoszenia zwycięstw nad nie­przyjaciółmi, nie zaś ziemianina, wiodącego sielski-anielski żywot w gospodarstwie wiejskim. Drugą ce­chę stanowi bogactwo stroju, które miało świadczyć o zamożności portretowanego szlachcica.

Ów najczęściej spotykany typ portretu szlacheckiego spełniał najwidoczniej życzenia zgłaszane pod adresem malarzy. Galeria portretów przodków, wisząca w dwor­ku, miała niejako na co dzień dawać świadectwo sta­rożytności rodu, jego znaczenia i powagi.

Podobnie starał się zamożniejszy szlachcic, by nazwi­sko jego przodków było uwidocznione w parafialnym kościele czy to na marmurowej tablicy, wmurowanej pro memoria v,' ścianę świątyni, czy też na nagrobnym pomniku. Niektóre pomniki nagrobne stanowią praw­dziwe perły sztuki rzeźbiarskiej. Spotkać je można nie tylko w katedrze wawelskiej czy innych katedrach, lecz również w zwykłych wiejskich kościołach parafial­nych.

Tak w życiu doczesnym, jak i po śmierci szlachcic musiał być otoczony splendorem. Pochłaniało to sumy olbrzymie, budziło sprzeciwy mądrzejszych ludzi, któ-

rży ustawicznie, przez cały wiek XVI i XVII, wypo­minali szlachcie zbytek i życie ponad stan.

Nie oszczędność i gospodarność były więc cechami szlachcica polskiego. Ambicja dorównania wyżej po­stawionym, upodobnienia się — choćby na pokaz — do bogatszych od siebie czyniła hasłem całego życia zasadę “zastaw się, a postaw się". Szlachcic zagrodowy na każdym kroku starał się podkreślać swe szlachec­two; nawet do wozu przybijał herby, nosił szablę, choć­by na zwykłym powrozie. Szlachcic jednowioskowy naśladował magnata: żądał, by go nazywać wielmoż­nym lub jaśnie wielmożnym, ubierał się w ozdobne stroje i od czasu do czasu urządzał wystawne uczty. Podróżując po kraju wlókł za sobą pacholików i służ­bę, nierzadko odzianą w barwy swego pana. Rzędy na konie i broń, tak pana, jak i jego pachołków, nie mo­gły być zbyt ubogie. Wytworzył się pewien model ży­cia ponad stan, typ szlachcica rzekomo równego wo­jewodzie. Dostrzegł to przenikliwie Jan Kochanowski:

Zbytek, sąsiedzi! zbytek, który jako morze

Wszystko pożre, byś mu tkał nie wiem jako sporze.

Mało mu na jeden raz wszytki roczne snopy

Zje on, kiedy zasiądzie, grunt zaraz i z chłopy,

Naostatek i pana — taki to gość w domu.

Aby miał zginąć — nie chce ustąpić nikomu.

Da kto pięćdziesiąt potraw — da on tyle troje,

Ty go upoisz — on i woźnice twoje,

Ty w rysiu — on w sobolu, ty na czapce złoto —

On ma i na trzewiku, chocia czasem błoto.

By też nawięcej przegrał, nic go to nie smuci, Jeszcze nad to chłopiętom ostatek rozrzuci. Pochlebcę — to jego dwór, a rada — zwodnicy. Odźwiernych mu nie trzeba, strzegą drzwi dłużnicy. Na tego wy robicie, ten was wdawa w długi, Ten was z wiosek wyzuwa i obraca w sługi.

Słowa te powstały w XVI stuleciu. Do czasów sa­skich było jeszcze daleko, a przecież już wówczas —

1 19

w Złotym Wieku — kształtowały się obyczaje i posta­wy, które w latach następnych przybiorą karykatural­ne, zwyrodniałe formy sarmackiego życia. Postawy te nie mogły pozostać bez wpływu na gospodarstwo; bez­produktywne zużywanie środków materialnych znajdu­jących się w dyspozycji właścicieli folwarków musiało rzutować na ogólny stan ekonomiki polskiej, musiało hamować rozwój sił wytwórczych. Szlachcic stale po­trzebował pieniędzy, skąpił ich więc dla państwa, za­mykał oczy nawet na najniezbędniejsze niekiedy po­trzeby obronne. Działania polityczne, a nawet wojsko­we, dostosowane były — mówiąc językiem dzisiej­szym — do terminów agrotechnicznych. Sejmy odby­wały się z reguły zimową porą, rzadziej jesienią lub wczesną wiosną. W okresie szczególnego nasilenia prac polowych, nawet w wypadkach nagłych, trudno było zebrać szlachtę na pospolite ruszenie.

Tak to system gospodarki folwarcznej kształtował w dużej mierze psychikę szlachty, ta zaś z kolei od­działywała wtórnie na życie społeczno-gospodarcze całego kraju. Nie sposób nie dopowiedzieć, że było to oddziaływanie w ostatecznym rachunku szkodliwe, nieomalże rujnujące.

Szlachta oolska..

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W KRĘGU IDEOLOGÓW

Radą i pracą strzec Rzeczy­pospolitej i wszelką myśl, staranie i troskę na tych sprawach położyć.

Andrzej Frycz Modrzewski

Aiemiański ideał życia, ugruntowujący się coraz mo­cniej w świadomości szlachty, pozostawać musiał w sprzeczności z jej szlachecko-republikańskim idea­łem ustrojowym. Pierwszy — zakładał spokojne, ni­czym nie zakłócone, sielskie-anielskie korzystanie z dóbr doczesnych, obficie płynących z folwarcznej go­spodarki, zamykanie oczu na wszystko, co dzieje się poza granicami własnej posiadłości, unikanie wszelkich możliwych kłopotów i świadczeń, partykularne podej­ście do spraw ogólnopaństwowych. Drugi — wymagał zaangażowania w sprawy publiczne, uczestniczenia w podejmowaniu decyzji dotyczących całego państwa, myślenia kategoriami interesu zbiorowości, czynnej społecznie postawy życiowej. Szlachcic wszak chciał uchodzić za obywatela czułego na sprawy Rzeczypo­spolitej, za jej obrońcę. Tym przecież głównie uza­sadniał swą uprzywilejowaną pozycję w społeczeń­stwie.

Przez długie dziesięciolecia przeciętny szlachcic łą­czył w sobie te dwie sprzeczne postawy: ziemianina i obywatela szlacheckiej republiki. Poświęcał wiele uwagi życiu publicznemu, nie zasklepiał się w sprawach własnego gospodarstwa, przebywał na dworach moż­nych i podróżował po Europie, żywo reagował na no­we prądy umysłowe i kulturalne, a jednocześnie coraz częściej spoglądał na wszystko z perspektywy swego — wąsko pojmowanego — interesu gospodarczego i ziemiańskiego ideału życiowego. Sprzeczność ta mu­siała rzutować na całokształt życia politycznego w pań­stwie. Szlachta polska nie chciała się zgodzić, by w po­lityce i podejmowaniu ważniejszych decyzji państwo­wych wyręczał ją król lub grupa dygnitarzy i urzędni­ków. Nie chciała równocześnie ponosić ciężarów na rzecz państwa, uszczuplać swych niemałych dochodów, brać na siebie rzeczywistej odpowiedzialności za to, co się dzieje lub dziać się może w kraju. Równolegle roz­wijała się szybko świadomość narodowa, przekonanie o odrębności nie tylko językowej i kulturowej, ale — może nawet głównie — ustrojowej. Rosło poczucie za­dowolenia z istniejących norm prawnych i zasad poli­tycznych.

Wszystko to znajduje swoje pełne odbicie w litera­turze polskiej XVI wieku. Literatura ta — wyjątkowo obfita, różnorodna i wszechstronna — odzwierciedla klimat polityczny i intelektualny, którego była wytwo­rem, uświadamia problemy, które nurtowały społe­czeństwo polskie, nie tylko zresztą szlacheckie.

Na pewno nie wszyscy w jednakowym stopniu byli przygotowani intelektualnie do recepcji literatury po­litycznej i traktatów prawno-ustrojowych. Rzesze za­gonowej szlachty w swej podstawowej większości nie umiały ani czytać, ani pisać. Do nich mogły jedynie do­cierać — w formie dostępnego ich umysłowości skrótu, lapidarnego hasła, zwięzłego streszczenia — te frag­menty myśli i argumentacji pisarzy, które były ko­mentowane na sejmikach, cytowane w wotach mówców sejmikowych lub rozpowszechniane w drobnych utwo­rach wierszowanych, w dialogach czy nawet we frasz­kach. Inaczej szlachta średnia, która w owym czasie nabrała — zgodnie z duchem epoki — ambicji inte

lektualnych, kształciła swe dzieci, dbała, aby opano­wały sztukę czytania i pisania. W tej grupie społecz­nej najszybciej zmieniały się poglądy. Hasło Kallima-cha, by do zjawisk świata zewnętrznego podchodzić “nie theologice, lecz naturaliter", odpowiadało duchowi epoki. Młodzież szlachecka, która dość tłumnie zaczęła odwiedzać kraje Europy Zachodniej, zwłaszcza Wło­chy, stosunkowo łatwo wyzwalała się z więzów średnio­wiecznych pojęć. Nie należy wszakże przeceniać “no­winek", które stamtąd przywoziła. “Nowinki religij­ne", importowane z Norymberg!, Pragi i Genewy, od­działały bez wątpienia na rozwój polskiej reforma­cji, nie były jednak jej przyczyną sprawczą.

Myśl społeczna, ustrojowa i polityczna Europy Za­chodniej wywierała na polską młodzież szlachecką wpływ jedynie pośredni. Zachodnioeuropejskie wzory ustrojowe i koncepcje ideologiczne nie wydawały się szlachcie polskiej godne naśladowania. Wręcz przeciw­nie: przeobrażenia, zmiany i wstrząsy, jakie przeżywa­ły wówczas różne kraje Europy, skłaniały raczej do wniosku, że polskie prawo, polski ustrój, polskie oby­czaje są najlepsze. Bo oto wszędzie waśnie i wojny, wewnętrzne i zewnętrzne, a w Polsce spokój. Wszędzie mordy, łupiestwa, tyrańskie rządy królów lub moż­nych, a w Polsce złota wolność i zasada “neminem cap-tivabimus nisi iure victum". Dawał temu wyraz mię­dzy innymi i Mikołaj Rej.

Nie mógł szlachcie polskiej odpowiadać model fran­cuski; we Francji nastąpił wszak gwałtowny upadek rycerstwa; część jego zdeklasowała się, a jednocześnie utrzymała się — wprawdzie już tylko w cieniu korony — dość silna pozycja możnych. Nie mógł również przy­paść szlachcie do gustu wzór włoski, jako że Włochy, rozbite i podzielone, były terenem sporów i walk we­wnętrznych oraz areną ścierania się wpływów i polem bitewnym armii czołowych mocarstw europejskich: ce­sarstwa, Francji i Hiszpanii. Niemcy, rozdarte waśnia­mi religijnymi, wstrząsane wojnami chłopskimi i rewo­lucyjnymi wystąpieniami miast, stanowiły zaprzecze­nie stabilizacji, ładu wewnętrznego i bezpieczeństwa publicznego. Były nadto najbardziej klasycznym wzo­rem feudalnego rozbicia ze swoją rzeszą drobnych władców i, podobnie jak we Francji, upadającym drob­nym rycerstwem. W Hiszpanii absolutna monarchia rządziła opierając się na inkwizycyjnej przemocy. W Rosji ugruntowywała się samowładna pozycja wielkie­go księcia, później cara Moskwy, pana życia i śmierci swych poddanych. “Powiększały naszą troskę — pisał Andrzej Frycz Modrzewski — huczące z wszystkich stron burze, wiry i nawałnice nieszczęść".

Porównanie więc sytuacji w Rzeczypospolitej z sy­tuacją w innych państwach mogło rodzić wśród szlach­ty nastroje samozachwytu i samouwielbienia. Nastro­je te jednak splatały się nierozerwalnie z ostrą walką polityczną, z krytyką panujących stosunków politycz­nych i po części gospodarczych, uprawianą pod ha­słem, iż nie dzieje się zadość obowiązującym prawom.

Ten stan rzeczy znajduje odbicie w bogatej spuściz-nie literackiej Mikołaja Reja (1505—1569), nazywanego słusznie ojcem literatury polskiej. Nie był on ani ideologiem, ani politykiem świadomie propagującym swój program czy swoje poglądy. Opinie Reja, a zwła­szcza stworzony przez niego wzór życia szlachcica pol­skiego, całkowicie aprobowali podobni mu właściciele folwarków. Rej podjął w swej twórczości próbę pogo­dzenia ideałów szlachcica-ziemianina i szlachcica-oby-watela, ukazania możliwości rozsądnego kompromisu między tymi dwiema sprzecznymi postawami.

Rej, głosząc płomienną pochwałę wiejskiego bytowa­nia ziemiańskiego, apoteozę konsumpcyjnego stosunku do życia, zwracał jednocześnie uwagę na potrzebę wyj­ścia poza owe “ogródeczki", “pszczółki", “ogóreczki",

“syreczki", “ćwikiełki"; pisał między innymi: “staraj-że się też zasię, abyś się nie nazbyt domem obarłożył *, abyś nie był jako wieprz w karmniku albo jako suchy pień na roli, co się on pługi zawadzają". Nie radził imć pan Mikołaj przeciętnemu ziemianinowi zabiegać o wyższe urzędy czy dostojeństwa (“jeślibyś mógł bez tego się obejść, tedyćby mało nie lepiej"), ale też pięt­nował przekupstwo, wysoko cenił obowiązek uczestni­czenia w sejmikach, przywiązywał wielką wagę do funkcji posła sejmowego. Odznaczał się swego rodzaju megalomanią narodową (“a które wojsko kiedy pol­skiemu wojsku wytrwać mogło?"), równocześnie jed­nak nie szczędził nagany dla opłakanego stanu obron­ności państwa (“żaden naród, żadna horda, a snadź i cygańska, nie jest w takiej niedbałości, a snadź jest w lepszym opatrzeniu niźli to sławne a zacne państwo nasze").

Zadziwiająco często w twórczości Reja (a także — choć rzadziej — Kochanowskiego) splata się apoteoza życia szlachcica polskiego z ostrą krytyką, niektórych przynajmniej, dziedzin życia państwowego. Krytyka ta trafiała do przekonania większości szlachty, odpowia­dała jej odczuciom i poglądom, potwierdzała je. Nie był to jednak żaden program reformatorski.

Wiedz też — zwracał się do swego «człowieka pocz­ciwego» Rej — w jakim prawie siedzisz i co jest po­winność twoja, albowiem widzisz, iż każde prawo, by było namocniejsze, jako będzie na szrot puszczono **, a poważną roztropnością nie będzie opatrowano, każde się zelżyć musi i barzo osłabieć musi. A przeto na to są uczynione sejmy, aby ci, którzy prawy a sprawie-dliwościami ludzkimi szafują, gdzieby z praw pospoli-

* Obarłożyć się — otoczyć się barłogiem, czymś gnuśnym, zgnuśnieć.

** Szrot — śrut; na szrot puszczono — zostawiono własnemu losowi.

tych wykraczali, a sprawiedliwości ludzkie tym by się obelżeć miały, aby byli z tego pohamowani i onymi wędzidły, na nie z dawna ustawionymi i napisanymi, aby byli powściągnieni".

Jest to, w lapidarnych słowach ujęta, najtrafniejsza chyba charakterystyka stosunku przeciętnego szlachci­ca polskiego do podstawowych urządzeń ustrojowych państwa. Naprawiać, pilnować by prawo nie było ła­mane — tak; zmieniać, reformować — nie! W ten spo­sób można by ową postawę scharakteryzować. Po kon­stytucji Nihii Novi większość szlachty uznała bowiem zasady ustroju politycznego Rzeczypospolitej za usta­lone i wymagające bardzo niewielu korektur i uzupeł­nień. Ruch szlachecki, zmierzając do pełnej supremacji szlachty w sferze politycznej i gospodarczej kraju, na plan pierwszy wysunął hasło walki o wprowadzenie w życie obowiązujących praw. Skoro tak było, skoro walka ta wymagała jak najczynniejszej postawy od mas szlacheckich, przez długie lata jeszcze ideał oby­watela musiał dominować nad ideałem zamkniętego na swym folwarku ziemianina, nawet jeśli owa obywa­telska działalność służyła tylko za środek, a cel stano­wiło całkowite urzeczywistnienie ideału życia ziemiań­skiego, wolnego od trosk i kłopotów publicznych.

Krytyczne stanowisko wobec istniejących stosunków, wyzwalając zainteresowania polityczne i społeczne mas szlacheckich, tak czy inaczej rodziło nowe — często przeciwstawne sobie — pomysły i koncepcje, tym bar­dziej że wpływ humanizmu i Odrodzenia dawał się odczuć we wszystkich dziedzinach życia. Przekonanie, iż nie czyni się zadość obowiązującym prawom, było tak powszechne, że zadowoleni z istniejącego stanu rze­czy powstrzymywali się od głośnego wypowiadania swoich opinii. Do dobrego tonu w środowisku średnio-szlacheckim należało narzekanie na łamanie prawa przez króla, królową Bonę, urzędników koronnych czy

dostojników kościelnych. Była to furtka, przez którą do świadomości szlachty wciskały się poglądy reformator­skie, wskazujące nie tylko na potrzebę egzekucji istnie­jących praw, ale również na konieczność ich zasadni­czego ulepszenia.

W dobie Odrodzenia postawy reformatorskie znala­zły wyraz przede wszystkim w literaturze, niekiedy formowane expressis verbis, najczęściej jednak — zwłaszcza na forum sejmikowym lub sejmowym — przemycane pod hasłami naprawy Rzeczypospolitej. Mówcy, a także niektórzy pisarze, wyszukiwali w prze­szłości precedensy rzeczywiste lub urojone czy zmy­ślone, zapomniane i nieużywane statuty i przepisy. Ha­sło naprawy kraju chroniło autora propozycji zmian przed zarzutami, że godzi w przywileje szlacheckie, że zmierza do samowładztwa królewskiego. Zarzutami takimi szermowano bez wahania, zwłaszcza wobec tych, którzy ośmielali się wspominać o potrzebie wzmocnienia władzy wykonawczej wszystkich szczebli, a królewskiej w szczególności.

Program krytyczny formułowano więc o wiele czę­ściej niż program konstruktywny. Można rzec, że w XVI wieku nie rozwinęła się jeszcze w pełni stanowo-narodowa megalomania szlachty polskiej, która w na­stępnym stuleciu przybierać będzie na sile i paraliżo­wać wszelką myśl o reformie ustroju państwowego. W dobie Odrodzenia krytyka istniejącego stanu rze­czy odznaczała się jeszcze taką mocą, że w istotny sposób hamowała rozwój owej megalomanii.

Ideologia polityczna szlachty polskiej doby Renesan­su stanowiła wytwór na wskroś oryginalny, rodzimy, podobnie jak ustrój Rzeczypospolitej (co nie oznacza oczywiście, że wolna była całkowicie od pewnych ob­cych zapożyczeń czy wpływów). Stwierdzenie to do­tyczy przede wszystkim tak ważnej wówczas dziedziny życia społecznego, jak stosunki między Kościołem a spo­łeczeństwem 40. Szlachcic pragnął się pozbyć dokuczli­wego podporządkowania hierarchii kościelnej, wyraża­jącego się choćby w obowiązku płacenia dziesięcin czy podległości sądom duchownym. Masa szlachecka chcia­ła — reprezentując tendencje centralistyczne — bar­dziej uzależnić duchowieństwo od władzy państwowej, zmusić je do poddania się tym samym prawom i obo­wiązkom, którym podlegał każdy posiadacz ziemi. Wreszcie — i był to element dominujący w tych kon­cepcjach unowocześnienia państwa — zamierzała ob­ciążyć dobra kościelne podatkiem na rzecz obrony pań­stwa, a nawet część dóbr tych całkowicie sekularyzo-wać, między innymi zresztą dlatego, by zmniejszyć obowiązujące ją świadczenia na cele państwowe lub przechwycić na własność część dóbr kościelnych czy klasztornych 41. Jeżeli jedni, dopominając się o napra­wę Rzeczypospolitej, pragnęli konsekwentnego i po­wszechnego przestrzegania istniejących przepisów ustrojowo-prawnych, drudzy zaś rozszerzenia zdobyczy i uprawnień szlachty wielkopolskiej oraz małopol­skiej na inne prowincje, ziemie i województwa, Wiel­kiego Księstwa Litewskiego nie wyłączając, to wszy­scy domagali się daleko idących zmian i strukturalnych reform pozycji i znaczenia Kościoła katolickiego.

Nasilenie nastrojów antykościelnych przypadło na wiek XVI i łączyło się z postępem reformacji, ale prze­cież wcześniej niż dotarły do Polski “nowinki religij­ne", wcześniej niż Marcin Luter rozpoczął swą dzia­łalność, zaczynało w Polsce dojrzewać zrozumienie po­trzeby ograniczenia roli Kościoła. W walce z częścią hierarchii kościelnej i papiestwem, w której stawką była pełna suwerenność państwa, Kazimierz Jagielloń-czyk spotkał poparcie i pomoc szlachty. Sformułowany został wyraźnie postulat pełnej i niczym nie skrępowa­nej suwerenności państwa polskiego, sprzeczny wszak z uniwersalistyczną, średniowieczną doktryną o dwóch

101

mieczach świętego Piotra, czyli o duchownej i świeckiej władzy papieża.

Postulatowi temu dawał wyraz w swej twórczości i w działalności praktycznej naturalizowany w Polsce Włoch Filip Buonaccorsi, zwany Kallimachem *2 (zmar­ły w roku 1496), ale pełne uzasadnienie i wnikliwą mo­tywację pogląd ten znalazł w pomnikowym dziele Jana Ostroroga (1436—1501) Monumentum... pro Rei Puhli-cae ordinatione congestum (“Memoriał w sprawie upo­rządkowania Rzeczypospolitej"). Została tam sformuło­wana zasada pełnej suwerenności państwowej Polski w nowożytnym tego pojęcia znaczeniu, a więc nie tyl­ko suwerenności króla, ale także suwerenności pań­stwa jako podmiotu działania międzynarodowego. Do­magał się zatem Ostroróg całkowitego skasowania spe­cjalnych uprawnień papieży w stosunku do Polski i Kościoła w Polsce, wprowadzenia szeregu reform, między innymi powszechnego opodatkowania na cele obrony, w tym również obciążenia świadczeniami dóbr duchownych. Proponował on również kodyfikację pra­wa sądowego — karnego i cywilnego — oraz przyzna­nie niejakich uprawnień chłopom i mieszczanom.

Dopiero jednak reformacja realnie zagroziła pozy­cjom Kościoła w Polsce. Była ona jednym z przejawów fermentu umysłowego i politycznego w Polsce połowy XVI stulecia i sprzęgła się nierozerwalnie z hasłami naprawy Rzeczypospolitej. Reformacja stała się — przede wszystkim w jej kalwińskiej wersji — istotnym narzędziem walki w rękach szlachty. Poszczególne do­ktryny reformacji różniły się między sobą dość znacz­nie, ale na terenie naszego kraju wszystkie one godziły w niepodważalną dotąd pozycję duchowieństwa, tak episkopalnego, jak i parafialnego.

Początki reformacji w Polsce sięgają lat dwudzie­stych XVI wieku, szeroki zasięg przybrała ona jednak dopiero w latach czterdziestych i pięćdziesiątych.

122

Wśród szlachty bogatej i średniej szczególnie szybko przyjmował się kalwinizm. Przesądziły o tym nie sub­telne różnice dogmatyczne ani też upodobanie do su­rowego i oszczędnego życia, jakiego wymagała kalwiń­ska etyka. Wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że nie etyka była tym elementem kalwińskiej doktryny reli­gijnej, która najbardziej podobała się szlachcie. Zdecy­dowały tu względy inne. Kalwinizm spośród wszyst­kich nieplebejskich kierunków reformacji był w swej istocie najbardziej demokratyczny — znosił wszelkie formy hierarchii kościelnej, zakładał istnienie demo­kratycznych gmin wyznaniowych, godził w zbytek i przepych kościelny. Nie aprobował absolutnych form władzy. Na miejsce “drogiego" Kościoła rzymskoka­tolickiego wprowadzał “tani" Kościół mieszczański.

Szlachta polska brała z doktryny kalwińskiej to, co stanowiło dla niej istotny argument w walce społecz­nej i politycznej. Akceptowała w pełni demokratycz­nego ducha kalwinizmu, lecz tylko w odniesieniu do własnego stanu. Występowała przeciw zbytkowi, ale przede wszystkim w odniesieniu do Kościoła katolic­kiego. Na miejsce plebana i biskupa, którzy wobec szlachty zajmowali pozycje uprzywilejowane, pojawiał się kalwiński minister, od nikogo w zasadzie niezależ­ny, jednakże związany całkowicie ze swymi szlachec­kimi czy magnackimi chlebodawcami, duchowny, który nie ingerował ani w prywatne, ani w publiczne życie swych współwyznawców. Zamiast hierarchicznego apa­ratu, uniezależnionego od szlachty i możnowładztwa, powstawały gminy wyznaniowe, zbory, skupiające przede wszystkim szlachtę (gminy wyznaniowe w mia­stach były odrębne i szlachta osiadła w zasadzie do nich nie należała), które nie wywierały presji na swych członków.

Pełne zwycięstwo reformacji doprowadziłoby w Pol­sce do całkowitej sekularyzacji dóbr kościelnych (zda-

wała sobie z tego sprawę szlachta doskonale), zlikwi­dowałoby bardzo uciążliwe sądownictwo duchowne. Znikłaby wówczas ustawiczna groźba napomnienia i klątwy, stosowanych przez Kościół katolicki od czasu do czasu wobec tych spośród szlachty, którzy na przy­kład nie oddawali dziesięciny albo nie pilnowali chło­pów w tym względzie. Kościół kalwiński, nie znający hierarchii duchownej i ambicji politycznych, nie przy­wiązywał znaczenia ani do dóbr ziemskich, ani do wła­dzy świeckiej.

Wreszcie — reformacja tworzyła Kościół narodowy, niezależnie od jakichkolwiek czynników zagranicznych. Szlachta — między innymi dzięki literaturze politycz­nej — doskonale orientowała się zarówno w politycz­nej, jak i w materialnej stronie zagadnienia. Polityka papieska w XV wieku na ogół pozostawała w sprzecz­ności z państwowymi interesami Polski. Rozliczne tego przykłady były powszechnie znane, zwłaszcza jeśli szło o stosunkowo niedawną sprawę krzyżacką. Również w XVI wieku utrzymywała się analogiczna rozbieżność interesów politycznych Polski i papiestwa. Polska prag­nęła utrzymać pokojowe stosunki z Turcją (Zygmunt Stary zawarł wszak przy powszechnej aprobacie szlachty wieczysty pokój z sułtanem Solimanem), pa-piestwo zaś chciało ją wciągnąć w walki z mocarstwem ottomańskim w imię habsburskich lub weneckich in­teresów. Prusy Książęce traktowano powszechnie jako lenno Polski, papiestwo zaś nie chciało uznać układu krakowskiego z 1525 roku i uważało, że terytoria po-zakonne stanowią lenno Stolicy Apostolskiej. Wystar­czająco wiele niechęci żywiono wobec Rzymu, by myśl o całkowitym oderwaniu się od Kościoła powszechnego nie zyskiwała ogólnej aprobaty. Odgrywały również rolę względy materialne. Do Rzymu trzeba było prze­kazywać annaty i rozmaite inne świadczenia finansowe. Do Rzymu trzeba było zwracać się z apelacją — nie-

124

kiedy niesłychanie kosztowną — od wyroków sądów duchownych w kraju. Ze wszystkich tych powodów reformacja w Polsce reprezentowała interesy narodo­we, zgodnie z poczuciem jedności narodowościowej i państwowej szlachty.

Podziały religijne, które w połowie XVI stulecia ostatecznie się wykrystalizowały, nie odpowiadały po­działom społecznym i narodowościowym. Reformacja kalwińska szerzyła się tak w Polsce, jak i na Litwie, tak wśród szlachty, jak i wśród możnowładztwa, mniej znajdowała zwolenników wśród mieszczan i jeszcze mniej wśród chłopów43. Reformacja luterańska objęła swymi wpływami przede wszystkim mieszczaństwo, zarówno niemieckie w Gdańsku, jak i polskie w Kra­kowie czy Poznaniu, nie brakło jednak i szlachty, która przeszła na luteranizm. Obrządek ten szczególnie po­wszechnie został przyjęty w Prusach Książęcych, które po traktacie krakowskim silnie były związane z resztą ziem polskich.

Rozwojowi reformacji usiłował przeciwdziałać za­równo król Zygmunt Stary, jak i Kościół44. W 1520 ro­ku król wydał edykt zabraniający pod groźbą surowych kar sprowadzania do kraju książek Lutra. W trzy lata później utworzył komisję inkwizycyjną, zagroził karą śmierci i konfiskatą dóbr za wyznawanie luteranizmu oraz rozpowszechnianie heretyckich dzieł. Edykty te i im podobne pozostawały jednak na papierze. Do po­łowy XVI wieku wytoczono zaledwie około trzydzie­stu procesów o herezję. Zakończyły się one wszelako nie wyrokami skazującymi, lecz łagodnymi napomnie­niami. Jedynie w Gdańsku, po stłumieniu plebejskiego powstania, którego uczestnicy wystąpili z żądaniami likwidacji bogactw kościelnych, skazano i stracono czternastu przywódców. Surowość kary podyktowana była wszakże nie tylko względami wyznaniowymi, ile społecznymi, radykalnym plebejskim obliczem ruchu.

Kościół zwalczał “nowinki religijne" równie mało energicznie. Wprawdzie poszczególne synody biskupów podejmowały groźnie brzmiące postanowienia, między innymi o wprowadzeniu w każdej diecezji inkwizytora, o wytaczaniu procesów o herezję, jednak w praktyce niewiele zdziałano, by powstrzymać rozwój reformacji. W Europie zaczynała się szerzyć opina o Polsce jako o kraju wolności i swobód — nie tylko szlacheckich, lecz również religijnych, z których korzystają wszyscy mieszkańcy kraju. Ściągali też do Polski prześladowani innowiercy, zwłaszcza z Czech, które po śmierci Lud­wika Jagiellończyka pod Mohaczem (1526) znalazły się we władaniu habsburskim.

Król Zygmunt Stary usiłował przeszkodzić maso­wym wyjazdom synów szlacheckich do miast zagra­nicznych, skażonych herezją. Zakazy te na nic się nie zdały, być może uspokajały jedynie sumienie króla lub też służyły mu za argument wobec episkopatu i nun­cjuszy. Zresztą — nie bardzo mógł król prześladować protestantów; on sam wszak wyraził zgodę na przyję­cie przez księcia pruskiego, Albrechta Hohenzollerna, wyznania luterańskiego, a wedle traktatu krakowskie­go książę pruski był pierwszym senatorem Korony Polskiej.

Reformacja kalwińska zyskała taki zasięg, że w ro­ku 1551 piotrkowski synod biskupów polskich, na któ­rym główną rolę odegrał świeżo przybyły z Rzymu czołowy przywódca kontrreformacji polskiej biskup warmiński Stanisław Hozjusz, wykazał zupełną bezrad­ność Kościoła i świadczył o przerażeniu jego dostojni­ków.

Wraz z postępem reformacji nasilały się ataki na kler i Kościół w szeregach szlachty i możnowładztwa. Ich widownią stały się zgromadzenia sejmikowe i izba poselska, przy czym — na ogół — głosy przedstawicieli szlachty, postulujące daleko idące zmiany w dotych-

19R

czasowym układzie stosunków między państwem a Ko­ściołem, znajdowały poparcie u senatorów. Postulaty te, których ostateczny kształt był wynikiem pewnego kompromisu między senatem i izbą poselską z jednej strony, a katolikami i różnowiercami z drugiej, spro­wadzały się do sześciu zasadniczych kwestii.

Domagano się, po pierwsze, obciążenia duchowień­stwa takimi samymi świadczeniami na rzecz obrony państwa, jakie obowiązywały szlachtę; po drugie — wprowadzenia w życie statutów Kazimierza Wielkiego, zobowiązujących sołtysów do udziału w wyprawach wojennych (szło oczywiście o sołtysów w dobrach du­chownych, gdyż w dobrach szlacheckich to stanowisko niemal już nie istniało); po trzecie — sekularyzacji dóbr duchownych nadanych lub zapisanych Kościołowi po śmierci Ludwika Węgierskiego (stanowiły one mniej więcej 1/3 ogółu dóbr posiadanych przez Kościół); po czwarte — zniesienia świadczeń finansowych na rzecz Stolicy Apostolskiej; po piąte — skasowanie zasady apelowania w Rzymie od wyroków krajowych sądów duchownych; po szóste — zagwarantowania dostępu uboższej szlachcie do beneficjów kościelnych oraz za­strzeżenia ich wyłącznie dla szlachtyts.

W ten sposób dążenia szlachty stawały się progra­mem politycznym. Usiłowano wcielać go w życie. Sej­my były widownią ostrych starć. Doszło do tego, że w 1538 roku zawiązała się w Wielkopolsce tajna kon­federacja szlachecka celem zmuszenia Zygmunta Au­gusta, po objęciu przez niego władzy, do odebrania klerowi dużej części jego posiadłości46. Wreszcie na sejmie w 1555 roku posłowie ziemscy, obok programu politycznego, przedstawili program wyznaniowy. Zażą­dali, by król zatwierdził wyznanie wiary oparte na re­ligii ewangelicko-augsburskiej47.

Program walki z dotychczasową pozycją Kościoła katolickiego w Polsce zyskiwał sobie coraz szersze po-

parcie szlachty, nawet tych spośród niej, którzy pozo­stawali wierni katolickiej doktrynie religijnej. Stano­wił on też najbardziej konsekwentną i najpełniejszą część ogólnego programu ruchu egzekucyjnego.

Rozwojowi zainteresowań społecznych mas szlachec­kich i ożywieniu politycznemu towarzyszył rozkwit li­teratury politycznej. Nie były to dzieła i poglądy pojedyncze, odosobnione, pozbawione odbiorców i zwo­lenników. Początkowo odzwierciedlały w znacznej mierze postawę polityczną, niewielkiej zrazu, grupy przywódców obozu egzekucji, potem jednak zaczęły docierać stopniowo do szerszych mas. Służyły sprawie centralizacji politycznej państwa i jego unowocześnieniu. Nawet jeśli niektórzy spośród szlachty nie akce­ptowali ich w całości, nie pozostawały one bez wpływu na stosunek do kwestii publicznych, ponieważ uczyły myśleć nie kategoriami zaścianka, prowincji, ziemi, powiatu, lecz całego państwa, budziły zainteresowania zagadnieniami ogółu. Do takich prac należały traktaty prawne Macieja Sliwnickiego, Mikołaja Taszyckiego lub Mikołaja Jaskiera. Niektóre pomysły czy propozy­cje trafiały na obrady sejmów i znajdowały wyraz w uchwalanych ustawach.

Przyjrzyjmy się, choćby pobieżnie, najważniejszym tendencjom i poglądom szerzonym wśród szlachty przez pisarzy. Były one na ogół dość dalekie od tych, które wyznawał przeciętny szlachcic. Mikołaj Rej, usi­łujący godzić ideał szlachcica-ziemianina i szlachcica-obywatela, należał raczej do wyjątków. Inni pisarze, zwłaszcza autorzy traktatów prawno-ustrojowych, zajmowali zazwyczaj stanowiska skrajne. Kallimach i Ostroróg zapoczątkowali ową “złotą serię" pisarzy politycznych. Po nich przyszli następni.

Zasadę suwerenności prawa, któremu podlegać wi­nien nawet monarcha — a był to pogląd w owych cza­sach nader śmiały — sformułował Stanisław Zaborowski

128



w dziele Tractatus de natura iurium et bonorum regis et de reformatione regni (“Traktat o istocie praw i dóbr króla i o reformie królestwa"), wydanym w Krakowie w 1507 roku.

Ideały humanizmu szerzył w swych pracach Jakub Przyłuski (zmarły w roku 1554), znakomity jurysta, autor pierwszego projektu kodyfikacji całości prawa polskiego, świetny znawca prawa rzymskiego. Koncep­cje Przyłuskiego służyły postępowym tendencjom spo­łecznym: rozwojowi gospodarki towarowo-pieniężnej 48, ograniczeniu pozycji możnowładztwa w państwie, emancypacyjnym dążeniom mieszczaństwa. Szymon Maricjusz w swym dziele pedagogicznym De scholis seu Academiis (O szkołach czyli Akademiach), wyda­nym w Krakowie w roku 1551, szerzej uzasadniał ideę silnej, ale opartej na prawie naturalnym i na rozumie monarchii. Na szczególną uwagę zasługuje głoszona przez Maricjusza zasada powszechnej równości wobec prawa.

Największą, w pełni zasłużoną sławę wśród pisarzy politycznych Złotego Wieku zdobył Andrzej Frycz Modrzewski (ok. 1503—1572), autor monumentalnego dzieła, które rozsławiło jego imię w kraju i za grani­cą: Commentariorum de Reipublica emendanda libri quinque (Komentarzy o naprawie Rzeczypospolitej ksiąg pięć)*9. Dzieło to wyrosło z najszlachetniejszych i najbardziej postępowych ideałów humanizmu, było utworem na wskroś nowatorskim w swoich czasach i wraz z inną pracą Frycza, O prawie meżobójstwa, domagającą się takiej samej kary za zabójstwo chłopa i szlachcica, wyznacza apogeum polskiej myśli spo­łecznej i politycznej doby Odrodzenia 50.

Uderza u Frycza przenikliwa, historycznie przepro­wadzona analiza społeczeństwa i jego struktury. Z niej wynikają jego postulaty ustrojowe i społeczne. Egzemplifikacja zatem, stanowiąca niejako materiał dowodowy

129

lub argumentacyjny, zaczerpnięta jest z praktyki społecznej, nie zaś jedynie ze spekulacji teologicznych. Frycz wypowiadał się ostro przeciw panującym stosunkom feudalnym, a ściśle mówiąc: przeciw ich nad­użyciom i przejaskrawieniom. Piętnował stale rosnący ucisk chłopa, pozbawienie go ochrony prawnej, wyka­zywał ekonomiczne i społeczne skutki pełnego pod­dania chłopa władzy dziedzica, atakował najbardziej rzucające się w oczy przejawy nierówności. Propono­wał skierowanie nadwyżek ludności wiejskiej do miast, do rzemiosła. Występował przeciw panującej rencie odrobkowej (pańszczyźnie), postulując zastąpienie jej oczynszowaniem chłopa. Brał w obronę mieszczaństwo, domagając się dlań pewnych praw politycznych oraz specjalnych ułatwień dla produkcji rzemieślniczej. Do­magał się zniesienia zakazu posiadania ziemi przez mieszczan. Opowiadał się za reformą Kościoła, odebra­niem mu jego feudalno-możnowładczego czy feudalno-szlacheckiego charakteru. Głosił też pełną wolność su­mienia i tolerancję religijną, także w stosunku do chło­pów.

Zgodnie z najlepszymi tendencjami stulecia był go­rącym szermierzem całkowitej suwerenności państwa, występował zatem przeciw wszelkim formom jego za­leżności od papiestwa. Potępiał istnienie rozmaitych feudalnych pozostałości w stosunkach między szlachtą a Kościołem, na przykład takich jak dziesięciny i jurysdykcja duchownych w sprawach świeckich.

Ale najciekawsze i zarazem najbardziej nowatorskie stanowisko zajął Modrzewski w kwestii praw obywa­teli. Nie występował przeciw stanowym podziałom społecznym, pragnął jednak nadać im inny, bardziej no­woczesny charakter, postulując równość wobec prawa, zwłaszcza prawa karnego, prawa własności oraz — co brzmiało już prawdziwie rewolucyjnie — prawa pia­stowania godności i urzędów.

130



Modrzewski był przeciwnikiem magnaterii i zwolen­nikiem silnej władzy monarszej, ograniczonej obowią­zującym prawem, w którego stanowieniu mieli ucze­stniczyć również mieszczanie. Postulował usprawnie­nie administracji; reformy skarbowe i wojskowe oraz wypowiadał się zdecydowanie przeciw wszelkim woj­nom zaborczym. Wreszcie — jako jeden z pierwszych — sformułował nowożytną ideę państwa i narodu;

wbrew powszechnie panującemu wśród szlachty prze­konaniu wyraził pogląd, że naród — to nie tylko szlachta, lecz także plebejusze; mieszczanie i chłopi.

Pierwsze wydanie dzieła Modrzewskiego ukazało się w Krakowie w 1551 roku, dwa następne (pełne) w Ba­zylei w latach 1554 i 1559. Pierwsze tłumaczenie pol­skie (Modrzewski pisał po łacinie), ujrzało światło dzienne w 1577 roku, gdy wciąż żywe były jeszcze dyskusje o egzekucji praw i dóbr oraz o modelu ustro­jowym państwa, a na porządku dziennym stanęło utworzenie Trybunału Koronnego (1578).

Jednak obok owego światłego, postępowego, przepo­jonego ideałami humanizmu nurtu literatury politycz­nej rozwijał się i zyskiwał w Polsce popularność nurt inny, który — niestety — w przyszłości okazał się zwycięski. Nurt ten, niejednolity zresztą, reprezentuje przede wszystkim nazwisko Stanisława Orzechowskie-go (1513—1566), świetnego stylisty, który swą publi­cystyczną twórczością wywarł poważny wpływ na mentalność szlachty. Poglądy Orzechowskiego dalekie są od konsekwencji. Początkowo bowiem atakował Ko­ściół, głównie krytykując celibat księży (sam wszak był wyświęcony na księdza), a gdy w końcu wygrał swą sprawę osobistą, opowiedział się za hegemonią Ko­ścioła w państwie, za wyższością władzy kapłańskiej nad królewską. Prymas, wedle Orzechowskiego, winien być pierwszą osobą w Polsce, król zaś — sługą Kościo­ła (ale bezżenność księży miał znieść właśnie król).

Występował Orzechowski przeciw egzekucji praw i dóbr; majątki rozdane wielmożom powinny pozostać ich własnością, są bowiem wyrazem podzięki ze strony ojczyzny tym, którzy mają wobec niej zasługi.

Ale nie ten zespół poglądów okazał się z punktu wi­dzenia edukacji społecznej szlachty najszkodliwszy. O wiele poważniejszą rolę odegrał pogląd o zasadni­czej, można rzec strukturalnej przepaści między szla­chtą a pozostałymi stanami (Orzechowski pojęcie “Po­lak" utożsamiał z pojęciem “szlachcic"), aprobowanie skrajnej wolności szlacheckiej, rozumianej jako wol­ność od obowiązków publicznych (“Takowym będąc Polak zawsze wesołym w królestwie swym jest, śpie­wa, tańcuje swobodnie, nie mając na sobie niewolnego obowiązku żadnego, nie będąc nic królowi, panu swe­mu zwierzchniemu innego winien, jedno to: tytuł na pozwie, dwa grosze z łanu, a pospolitą wojnę").

Uderza również w twórczości Orzechowskiego poczu­cie wyższości w stosunku do szlachty litewskiej i ru­skiej; zasady ustrojowe Polski nazywa “dobrodziej­stwem", które “ja, wolny Polak, dobrowolnie tobie, niewolny Litwinie, ofiaruję, które dobrodziejstwo aże­byś tym wdzięczniej ode mnie przyjął, obacz niedosta­tki swoje, a wielkie dostatki moje". “W jarzmie ty, Litwinie, przyrodzonym jako wół chodzisz albo jakby zniewolona munsztukiem szkapa pana przyrodzonego na grzbiecie swym nosisz, a ja Polak, jako orzeł bez pętlic, na swej przyrodzonej pod królem swym bujam swobodzie".

Taka i podobna interpretacja wolności szlacheckiej, samouwielbienie i samozachwycenie sprzeczne były z ideałem szlachcica-obywatela. Poglądy Orzechow­skiego, wypowiadane w sugestywnej formie literackiej, zyskiwały poklask. Znajdował bowiem w nich szlachcic uzasadnienie swej wyjątkowej pozycji w państwie, swego znaczenia, swej samowoli i nade wszystko —

swego uprzywilejowanego stanowiska wobec mieszczan i chłopów. Wyrazem tych wyobrażeń stała się sformu­łowana po raz pierwszy w XVI wieku idea sarmatyz-mu, głosząca odmienne, niż innych stanów, pochodzenie etniczne szlachty polskiej; szlachta według tej kon­cepcji miała się wywodzić od mitycznych Sarmatów. Z czasem pojęcie sarmatyzmu nabierze innej treści i będzie się nim określało całokształt poglądów, postaw i zachowań odpowiadających kulturze szlacheckiej XVII i pierwszej połowy XVIII stulecia.

Jak widać, poglądy i opinie prezentowane przez li­teraturę polityczną XVI wieku nie miały jednolitego charakteru. Nurt humanistyczny, zmierzający do uno­wocześnienia państwa, ścierał się z nurtem sarmacko-anarchicznym. Znajdowało to swoje odbicie również i w codziennym życiu politycznym.

Napięcie polityczne w kraju stale rosło. Od czasu wojny kokoszę j (1537) rozdźwięk między tronem a ma­sami szlacheckimi pogłębiał się. Jeśli nie doszło do ostrych starć, do politycznych zaburzeń czy wręcz doi wojny domowej — przypisać to należy dwóm czyn­nikom. Pierwszy — to świadomość, że król jest już stary i że rychło można się spodziewać zmiany na tro­nie. Z osobą młodego króla (jako jedyny spośród Ja­giellonów, Zygmunt August koronowany został za ży­cia ojca) wiązano rozległe nadzieje. Czynnik drugi to fakt, iż mimo nierealizowania przez króla żądań i po­stulatów szlachty rządził on łagodnie, nie represjono­wał opozycji ani politycznej, ani wyznaniowej, nie za­ogniał sytuacji. Polityka Zygmunta Starego wobec szlachty polegała na zwlekaniu, obiecywaniu spełnienia jej żądań w przyszłości, a następnie wykręcaniu się, rozładowywaniu nastrojów opozycyjnych w dysku­sjach i debatach, za którymi nie postępowały wnioski praktyczne. Nie miała jednak szlachta powodu, by swego wspaniałego z postawy i zachowania króla nie-

11"?

nawidzić; cieszył się on dużym autorytetem, a nadto — Jfigo panowanie było szczęśliwe, w kraju panował dobrobyt, wojen po 1525 roku (jeśli nie liczyć peryfe­ryjnych) Polska właściwie nie prowadziła. Wspaniale rozkwitła kultura, a zwłaszcza literatura w języku oj­czystym i sztuki piękne. Nie musiała się więc szlachta spieszyć, wolała czekać na bardziej sprzyjające okolicz­ności, by tymczasem walczyć o spełnienie swych po­stulatów tylko słowem i piórem, do środków gwałtow­nych nie uciekać się, a nade wszystko — nie dopuścić do rozprzężenia i bałaganu. Nie darmo wszak — by­stro obserwując, co się dzieje poza granicami kraju — widziała wojny religijne w Niemczech, powstania chłopskie i mieszczańskie, rozruchy i niepokoje.

To umiłowanie ustabilizowanego życia usiłowali zre­sztą wykorzystać polemiści katoliccy wołając, że refor­macja niesie ze sobą groźbę rozruchów społecznych. “Spytaj Niemców — pisał Orzechowski — skąd chłopi na swe pany, skąd panowie na cesarza swego powstali w Niemczech byli? Odpowiedzieć, iż nie przez co in-szego, jeno przez wzgardzenie kapłańskie!"

Nie był to jednak w owym czasie chwytliwy argu­ment, skoro napięcie polityczne rosło, a sejmiki szla­checkie i izba poselska stawały się widownią coraz ostrzejszych wystąpień przeciw klerowi i wielmożom. Śmierć Zygmunta Starego i objęcie tronu w roku 1548 przez Zygmunta Augusta od razu postawiły na po­rządku dnia sprawę egzekucji praw i dóbr.

D

o

D

M

O PEŁNIĘ WŁADZY

Żebyście waszmościowie tę wolność, która w prawach i ustawach dawnych się zamyka, jako ojczyznę własną zachowali.

Zygmunt August

Do

'o zrealizowania programu egzekucyjnego potrzebo­wała szlachta poparcia królewskiego. Pozycja króla była tak silna, że — wbrew pozorom i utartym, zwła­szcza w obcej literaturze przedmiotu, poglądom — żadna akcja polityczna o większym zasięgu nie mogła być skuteczna, jeśli nie popierał i nie akceptował jej król. Rozumiała to szlachta doskonale. Małżeństwo Zy­gmunta Augusta z Barbarą Radziwiłłówną, wdową po Gasztołdzie, wojewodzie trockim, wywołało powszech­ną burzę niezadowolenia. Magnateria nie mogła wyba­czyć monarsze, że tak wyniósł jeden z rodów możno-władczych, szlachta zaś nie akceptowała małżeństwa króla z poddanką. Wbrew bowiem pozorom szlachta była zainteresowana w mocnej pozycji władzy królew­skiej, byleby tylko oparcie dla tej władzy stanowiła ona — szlachta, a nie magnateria czy Kościół. Wydaje się nawet, że stronnictwo egzekucyjne najbardziej pragnęłoby takiego ustroju, kiedy król — skrępowany obowiązującym prawem i decyzjami ustawodawczymi oraz fiskalnymi sejmu — rządziłby państwem pospołu z wolnym i równym stanem szlacheckim, współpra­cując z nim harmonijnie przede wszystkim na forum sejmowym, wpływ zaś magnaterii i Kościoła na życie publiczne byłby ograniczony. Szlachta tedy per fas et

nefas parła do współpracy z tronem, tylko bowiem po­parcie królewskie dawało jej szansę w walce z magna-terią duchowną i świecką.

Rozstrzygnięcie sprawy egzekucji odwlekły spory o małżeństwo króla. Zygmunt August był człowiekiem upartym, wysoko ceniącym swą królewską godność. “Ja tak chcę i tak ma być" — uznawał za rację naj­wyższą. Równocześnie jednak był człowiekiem świat­łym, wychowanym w duchu ideałów humanizmu, przy tym giętkim i rozumnym politykiem. Atakującej szlachcie groził rządami senatu, magnaterię trzymał w szachu możliwością współpracy z ruchem szlachec­kim, jedną koterię magnacką wygrywał przeciw dru­giej.

Posiadał przy tym program własny. Religijnie indy-ferentny, nie opowiadał się wyraźnie ani za reforma­cją, ani przeciw niej. Zwykł powtarzać: “Nie chcę być królem waszych sumień". Za rządów Zygmunta Augu­sta w Polsce ugruntowała się ostatecznie tolerancja wyznaniowa, chociaż rangę prawną uzyskała ona do­piero po jego śmierci. Był przy tym wszystkim zwolen­nikiem unowocześnienia państwa. Zgadzał się więc z tymi postulatami ruchu egzekucyjnego, które doma­gały się reformy stosunków między państwem i społe­czeństwem a Kościołem. W tej dziedzinie stronnictwo egzekucyjne zanotowało pierwsze sukcesy w latach pięćdzisiątych XVI wieku. W 1552 roku Zygmunt August zgodził się ostatecznie na tymczasowe zawie­szenie obowiązku egzekwowania przez starostów wy­roków sądów duchownych w sprawach o dziesięciny i o wiarę, co spowodowało masowe zaprzestanie od­dawania Kościołowi dziesięcin i niejako automatycznie anulowało edykt z roku 1550 przeciw wyznawcom pro­testantyzmu.

Na sejmie piotrkowskim w 1558/1559 roku osta­tecznie uznano zasadę niezależności politycznej bisku-

136

pów polskich od Rzymu, chociaż uprzednio upadł pro­jekt utworzenia Kościoła narodowego oraz przyznania królowi i sejmowi prawa zatwierdzania wyznania wia­ry. Na sejmie tym stronnictwo egzekucyjne domagało się usunięcia biskupów z senatu, ponieważ zależni są od zagranicznych ośrodków dyspozycyjnych. Jeden z przywódców stronnictwa egzekucyjnego, Hieronim Ossoliński, powiedział wówczas wręcz: “Póki będą in­nym, obcym panom ulegać, nie mogą być uważani za jedno ciało z resztą senatu i ze szlachtą" s1. W od­powiedzi biskupi złożyli przysięgę na wierność królowi i prawom polskim. Był w tej sprawie precedens: galli-kańskie swobody kościoła francuskiego, szeroko przez publicystykę propagowane. Jak więc mogło się wów­czas wydawać, zwycięża w Polsce zasada, iż biskupi są w pierwszym rzędzie obywatelami własnego państwa i poddanymi króla, a dopiero w dalszej kolejności fun­kcjonariuszami organizacji, której kierownictwo znaj­duje się poza granicami kraju. Praktyka jednak lat na­stępnych obaliła tę zasadę całkowicie.

Na tym samym sejmie piotrkowskim stronnictwo egzekucyjne ostro zaatakowało pozycje możnowładz­twa 52. Posłowie nie chcieli obradować wspólnie z se­natem ani też rozpocząć debat pod nieobecność króla, który złożony był chorobą. Kiedy w parę dni później obrady rozpoczęły się, Zygmunt August usiłował nie dopuścić do dyskusji nad egzekucją, starając się uczy­nić kwestię podatków na rzecz obrony państwa głów­nym przedmiotem obrad. Posłowie zażądali, by koszta­mi obrony obciążyć duchowieństwo oraz aby izba po­selska wespół z królem zajęła się kwestią egzekucji. Senatorowie zabierający głos albo topili istotę sprawy w powodzi frazesów i ogólników, albo proponowali tak marudny i uciążliwy tryb postępowania egzekucyjne­go, że skazałby on egzekucję na zaprzepaszczenie. Jed­nak przeciw samej zasadzie egzekucji dóbr i praw nie

odważył się wystąpić nikt, co samo w sobie dowodzi siły stronnictwa szlacheckiego.

Posłowie szlecheccy zorganizowali demonstrację o wielkiej wymowie moralnej i politycznej. Oto zaczęli masowo składać przed monarchą dyplomy i akta nada­nia dóbr królewskich. Przywódca ruchu egzekucyjnego a zarazem marszałek izby poselskiej Mikołaj Sienicki mówił, iż największą przeszkodą do “stanowienia rzą­du Rzeczypospolitej jeno łakomstwo tych, którzy do­bra Rzeczypospolitej zabrali". Diariusz sejmu tak cha­rakteryzuje to wydarzenie: “był to akt osobliwy, u wszech ludzi w podziwieniu [...] listów około króla na stole, na wałach, na ziemi pełno" 5S.

Za przykładem posłów poszli i senatorowie. Król nie chciał się poddać naciskowi — wymógł na posłach i se­natorach, by swe dokumenty odebrali. Posłowie żądali' prolongaty obrad sejmowych — monarcha się sprze­ciwiał. Wreszcie Hieronim Ossoliński w imieniu izby poselskiej przedłożył królowi obszerny projekt reformy państwa, której sprawą centralną była egzekucja praw i dóbr. Projekt ten przewidywał kasację wszystkich nadań wieczystych i zastawów udzielonych od czasów Aleksandra Jagiellończyka, utrzymanie nadań doży­wotnich, z tym wszakże ograniczeniem, że każdy, kto wykołatał przemianowanie go na własność wieczystą, miał tę majętność utracić. Projekt zapowiadał też pod­wyższenie wysokości tenut dzierżawnych. Proponował przyjęcie reguły, że dobra królewskie będą na zasa­dach komercjalnych oddawane w dzierżawę, to znaczy wydzierżawiane temu, kto więcej zapłaci. Zakładał ponadto zweryfikowanie zastawów przez specjalną ko­misję, która orzekałaby, czy dochody nie zamortyzo­wały sumy zastawnej, lub określała, kiedy nastąpi amortyzacja i powrót zastawionych dóbr do rąk kró­lewskich.

138

Projekt ten wywołał ostre kontrowersje między se­natem a izbą poselską. Póki egzekucja była programem ogólnikowym, póki nie groziło skrupulatne przegląda­nie tytułów własności, poty możnowładztwo zachowy­wało spokój. Teraz program egzekucji skonkretyzował się i dużej części magnaterii groziła katastrofa mate­rialna.

Sejm zakończył się fiaskiem. Posłów nie zadowoliła propozycja kompromisowego i tymczasowego załatwie­nia sprawy. Po sejmie zanotowano: “Burzki się w Pol-szcze wszczynają populi cum dero, vulgi cum senatu, cum rege o egzekucję" (ludu z klerem, szaraczków z senatem, z królem o egzekucję).

Trzy lata usiłował Zygmunt August rządzić, nie zwo­łując sejmu. Kiedy jednak wzburzone masy szlachec­kie zaczęły tracić cierpliwość, kiedy szlachta zdecydo­wała, że zwoła sejm sama, przejmując w swe ręce ini­cjatywę ustawodawczą dotychczas zastrzeżoną dla kró­la — Zygmunt August zmienił swą dotychczasową po­litykę.

Uniwersał królewski zwołujący sejm na dzień 22 li­stopada 1562 roku jest dokumentem jedynym w swoim rodzaju. Udzielał on sankcji królewskiej całemu pro­gramowi ruchu szlacheckiego, stawiającego sobie za cel naprawę Rzeczypospolitej. Zawarte w nim zostały:

program egzekucji dóbr, program zjednoczenia i unifi­kacji ustrojowej i prawnej wszystkich prowincji Koro­ny polskiej, wreszcie — pochwała wolności szlachec­kich i ustroju Rzeczypospolitej. Zwracając się do po­słów wzywał ich, by kierowali się nie prywatą, lecz dobrem publicznym, aby “nie ostawili [...] potomkom swym złota ani srebra, ani też rzeczy, które są czasowi i szczęściu poddane [...] i u niewolników są w podziwie­niu, ale [...] zostawili prawa, sprawiedliwości i wolno­ści doskonałe" 54.

Ten język i ta treść odpowiadały nastrojom sejmi-

kującej szlachty. Na sejmikach wybrani zostali na po­słów przedstawiciele stronnictwa egzekucyjnego. Współdziałanie króla ze szlachtą stawało się faktem i w następnych latach wydało owoce pod postacią sze­regu uchwał sejmowych dotyczących egzekucji dóbr, reform wojskowych i skarbowych. Lata sześćdziesiąte XVI stulecia to okres rozkwitu stanowego parlamen­taryzmu polskiego.

Na obrady sejmu w 1562/1563 roku Zygmunt August przybył w szarym szlacheckim kubraczku, a nie w bogatym stroju włoskim, jaki zwykł był dotychczas nosić. Była to wiele mówiąca symbolika. Oto król pod­kreślał, że jest monarchą szlacheckim, nie senatorskim, że Rzeczpospolita jest państwem całego stanu szlachec­kiego, nie zaś najmożniejszych.

Brak miejsca nie pozwala nam na szczegółowy opis obrad sejmów egzekucyjnych. Zauważmy wszelako przy sposobności, że nie obowiązywała na nich zasada jednomyślności55. Klimat polityczny ówczesnej Polski oraz kultura polityczna społeczeństwa szlacheckiego udaremniały wszelkie próby zerwania obrad lub stoso­wania takiej czy innej formy obstrukcji parlamentar­nej 56. Przebieg sejmów egzekucyjnych jest dowodem, że sejm polski, taki jak był, mógł w dziejach dawnej Rzeczypospolitej odgrywać rolę konstruktywną, pod warunkiem wszakże zgodnego współdziałania monar­chy z izbą poselską. Do tego dążyli egzekucjoniści, chcąc osłabić pozycję możnowładców, wzmocnić pozy­cję króla i uzdrowić skarb państwa. “Taka zawsze była intencja nasza — mówił Mikołaj Sienicki — tej egze­kucji, abyśmy rząd mieli".

Pierwsza uchwała sejmu egzekucyjnego o skasowa­niu nadań udzielonych po ogłoszeniu statutu Aleksan­dra Jagiellończyka została przyjęta spokojnie. Przy-

140

siąpiono do rewizji nadań dawniejszych, sięgano do czasów Kazimierza Jagiellończyka i jego brata. “Teraz nastał już sąd ostateczny dla wszystkich panów koron­nych" — charakteryzowano klimat izby poselskiej pod­czas debat egzekucyjnych. Sprawa nie była jednak łat­wa do przeprowadzenia. Poszczególni posiadacze kró-lewszczyzn używali różnych sposobów, by przynaj­mniej część nieprawnie posiadanych dóbr zatrzymać dla siebie lub swego potomstwa. Kanclerz Ocieski do­browolnie zrzekł się swych przywilejów, zatajając jed­nak te, na których mu najbardziej zależało. Przedsta­wiciele Prus Królewskich (łącznie z Gdańskiem) usiło­wali wyłączyć tę prowincję spod egzekucji, tym bar­dziej że możne rody pomorskie, zwłaszcza Działyńscy i Kostkowie, posiadały na terenie Prus wiele królewszczyzn. W toku obrad małopolscy magnaci z wojewo­dą bełskim Janem Firlejem na czele zgłosili protest przeciw już podjętej decyzji o egzekucji dóbr. Ale ze­rwanie obrad wobec jednomyślnego stanowiska posłów nie było możliwe.

W końcu współdziałanie izby poselskiej z królem i niektórymi urzędnikami koronnymi (podskarbi ko­ronny Walenty Dembiński należał do zagorzałych zwo­lenników całkowitej egzekucji) zatryumfowało. Posta­nowienia sejmowe przewidywały między innymi pełną rewizję nadań, lustrację i odebranie dóbr koronnych, podniesienie wysokości czynszów dzierżawnych i re­formę podatkową, zmniejszającą obciążenia chłopów. Uchwały tak sformułowano, że egzekucji mogły podle­gać również dobra pozostające w dyspozycji Kościoła i miast oraz dobra położone we wszystkich krajach koronnych, a więc także w Prusach Królewskich i Książęcych, na Śląsku Zatorskim i Oświęcimskim oraz na Mazowszu. Uznano jednocześnie, że nie wszystkie dobra przywrócone zostaną królowi natychmiast; ich większość miała pozostać w rękach dotychczasowych

posiadaczy dożywotnio. Egzekucja miała być kontynuo­wana na następnym sejmie.

Równocześnie sejm obradujący w 1562/1563 roku ostatecznie zniósł obowiązek egzekwowania wyroków sądów duchownych przez władzę starościńską, dokonał zmian personalnych na najwyższych stanowiskach pań­stwowych zgodnie z zasadami przepisu o incompatibi-liach oraz podjął decyzję w sprawie utworzenia stałej armii, mającej za zadanie obronę potoczną. Na utrzy­manie stałej armii (wyłącznie na utrzymanie wojska;

koszty fortyfikacji oraz dostaw broni i amunicji miały być pokrywane z innych źródeł) przeznaczona została czwarta część dochodów z dóbr królewskich. Stąd woj­sko stałe nazywano w Polsce wojskiem kwarcianym, a czwartą część dochodów z dóbr królewskich przezna­czoną na jego utrzymanie — kwartą.

Egzekucję kontynuowano na sejmie warszawskim w latach 1563—1564. Wielu wybitnych senatorów, z przywódcą stronnictwa antyegzekucyjnego, Marcinem Zborowskim na czele, zbojkotowało obrady sejmowe, inni starali się sabotować rewizję nadań. Szczególnie silnie zaznaczyła się na sejmie opozycja wielmożów pruskich. Ale czasy były dla magnaterii niesprzyjają­ce. Szlachta Prus Królewskich znalazła mocne poparcie u swych herbowych współbraci z innych województw Korony i na forum sejmowym zaatakowała wielmożów swojej dzielnicy. Raz jeszcze okazało się, że nie sejmik, lecz sejm był najskuteczniejszym orężem w ręku szlachty oraz że szlachta, nie możnowładztwo, repre­zentowała tendencje centralistyczne. Działyński i inni magnaci Prus Królewskich usiłowali podważyć w swych wystąpieniach kompetencję sejmu walnego w odniesieniu do tej prowincji. Szlachta pomorska na­tomiast zaniosła do Stanów Rzeczypospolitej suplikę, zawierającą skargi na panów i domagającą się egzeku­cji. W suplice tej główny akcent położony został na

ekonomiczne przesłanki konfliktu między szlachtą a możnowładztwem. Oto panowie nie podporządkowują się poleceniom królewskim i dekretom sądowym doma­gającym się rozgraniczenia ich dóbr i dóbr szlachec­kich, samowolnie zagarniają szlacheckie posiadłości. Podstarościowie więżą szlachtę bez wyroków sądowych, przeprowadzają bezprawne rekwizycje. “Teraz zaiste u tych dziedzicznych lennych panów w dalekośmy większą niewolę wpadli" niż dawna niewola krzyżacka — z krasomówczą przesadą twierdzili przedstawiciele szlachty pomorskiej.

Mimo protestów senatorów pruskich izba rozpoczęła rewizję nadań w Prusach Królewskich, i w ciągu trzech tygodni ukończyła pracę. Wielka własność w tej pro­wincji została poważnie ograniczona, król zaś zyskał bogate i intratne starostwa, między innymi malbor-skie i brodnickie.

Odmienny charakter miała opozycja ruska. Przeciw egzekucji występowali solidarnie zarówno posłowie, jak i senatorowie tych ziem (z wyjątkiem przedstawi­cieli ziemi chełmskiej, którzy egzekucję w całej roz­ciągłości popierali). Jednakże działalność tej grupy opozycyjnej również została udaremniona. Sejm rewi­dował kolejno nadania, skrypty dłużne i zastawy po­szczególnych województw. Podczas rozpatrywania po­ruszanych spraw wybuchały gwałtowne spory, po­nieważ najmożniejsze rody Korony traciły dużą część swego stanu posiadania. Przy okazji rewizji poszcze­gólnych nadań atakowano możnowładców, że uciskają szlachtę, dokonują nadużyć finansowych i prowa­dzą rabunkową często gospodarkę w dobrach króle­wskich.

Rewizja warszawska znacznie uszczupliła stan posia­dania magnaterii. Kościeleccy i Leszczyńscy w Wielko­polsce, Ligęzowie, Mieleccy, Tarnowscy i Tarłowie w Małopolsce, Sieniawscy, Herburtowie, Starzechowscy

i Potoccy na Rusi, oto niektóre rodziny, którym egze­kucja odebrała olbrzymie włości; nie sposób wymienić wszystkich. Traciła wprawdzie również szlachta śred­nia, ale znajdujące się w jej posiadaniu królewszczyz-. ny przedstawiały zazwyczaj wartość co najwyżej jed­nej wsi lub niewielkich tylko sum zastawnych; możno-władcy tracili całe starostwa, lenna, wielkie obszary, które przyzwyczaili się traktować jak swą dziedzicz­ną własność. Nieco inaczej niż inne dobra królewskie potraktowano jedynie majętności na Podolu; tam re­wizji dokonywano oględniej z uwagi na potrzeby ko­lonizacji i obrony. Te królewszczyzny, które uznano za legalnie posiadane prawem dożywotnim, obciążone zo­stały kwartą na rzecz obrony kraju.

Podczas rewizji nie oszczędzono nikogo; ani najwy­żej urodzonych, ani najbardziej zasłużonych, ani też przywódców obozu egzekucyjnego, którzy mieli wielkie dobra królewskie, trzymane na mocy nadań czy zasta­wów. Szczególnie wiele utracił Rafał Leszczyński, jeden z czołowych sejmowych egzekucjonistów.

Sejm piotrkowski (1565) uchwalił tak zwane artyku­ły antymieszczańskie, wprowadzając zakaz wyjazdu kupców polskich za granicę oraz ustanawiając taksy wojewodzińskie.

Po zwycięskiej egzekucji na porządku dziennym stanął problem unii polsko-litewskiej, jako w kolejno­ści najważniejszy. Usunęła ona w cień inne palące, a nie doprowadzone do końca problemy polityczne i społeczne. Padały wszakże na forum sejmowym roz­maite propozycje, na przykład dotyczące laicyzacji szkolnictwa, które w całości znajdowało się pod nad­zorem kleru, czy wprowadzania urzędu instygatora, który kontrolowałby działania wszystkich organów władzy i wszystkich urzędników (instygatorzy wedle zgłoszonego projektu mieli być wybierani na sejmi­kach). Pomysły te nie zostały zrealizowane. Wprowa

144

dzono jedynie zakaz wywozu z Polski do Rzymu an-nat 57.

Wielkie natomiast były osiągnięcia ruchu egzekucyj­nego w zakresie ostatecznej unifikacji prawnej i poli­tycznej ziem wchodzących w skład Korony Polskiej. Zlikwidowano część odrębności Prus Królewskich; se­natorowie pruscy mieli odtąd zasiadać w senacie, a przedstawiciele sejmików pruskich — w izbie posel­skiej. Zlikwidowano odrębny skarb ziem pruskich i zrównano tę prowincję w świadczeniach na rzecz państwa z resztą kraju. Ostatecznie zniesiono odręb­ności prawne Mazowsza. Rzeczpospolita stawała się w rzeczywistości jednolitym organizmem państwowym.

Znamienne procesy ustrojowe przebiegały równocze­śnie na Litwie. Zygmunt August zmierzał do silniejsze­go zespolenia swego dziedzicznego Wielkiego Księstwa z Koroną. Popierał zatem emancypacyjne dążenia szlachty litewskiej, dla której ideałem stał się stan prawny szlachty polskiej. W latach sześćdziesiątych XVI wieku wbrew opozycji możnowładców litewskich, przede wszystkim potężnych Radziwiłłów, przeprowa­dzono na Litwie szereg reform. Poprzedziła je reforma stosunków ziemskich, dokonanie pomiaru gruntów, ustalenie powinności chłopskich. Pozycja prawna chło­pa została ujednolicona; zniknął podział na osobiście wolnych poddanych i niewolnych. Reforma ta, która przyniosła w skutkach powiększenie się folwarku oraz wzrost wymiaru pańszczyzny, przyspieszyła proces przekształcenia się szlachty litewskiej w ziemiaństwo folwarczne, jakim była szlachta polska.

Równocześnie dokonywano reform ustrojowych, pod­ważających uprzywilejowaną pozycję możnowładztwa litewskiego. W 1565 roku wzorem polskim utworzono na Litwie sejmiki powiatowe. Uczestnictwo w sejmi­kach i prawo wyboru posłów (po dwóch przez każdy sejmik) przysługiwało całej szlachcie danego powiatu.

10 — Szlachta polska...

145

W województwach słabiej zaludnionych (witebskie, mścisławskie, potem połockie i smoleńskie) zazwyczaj wybierano po dwóch posłów z województwa na sejmi­ku wojewódzkim.

Ważniejszą reformę wprowadzał zbiór praw zwany drugim Statutem Litewskim (1566). Ustanawiał on je­dnolite dla całego stanu szlacheckiego sądownictwo (dotychczas możnowładcy podlegali wyłącznie sądom wielkoksiążęcym) w postaci sądów ziemskich, grodz­kich i podkomorskich. W każdym województwie utwo­rzono drugi urząd senatorski — kasztelanię. Do urzę­dów o charakterze ministerialnym dodano funkcję podkanclerzego, który miał te same uprawnienia i te same obowiązki co podkanclerzy koronny. Na Litwie nie obowiązywał jednak wymóg, by jeden z pieczęta-rzy był osobą duchowną.

W 1564 roku, chcąc przyspieszyć zawarcie rzeczywi­stej unii i złamać opór możnowładztwa litewskiego, Zygmunt August przelał na Koronę Polską swoje dzie­dziczne prawa na Litwie. Na sejmie lubelskim, 8 mar­ca 1569 roku, inkorporowano do Korony Wołyń i Ukrainę (Bracławskie i Kijowskie). Szlachtę tych ziem zrównano w prawach ze szlachtą polską, wprowa­dzono tam ustrój obowiązujący w Koronie, chociaż nie skasowano Statutu Litewskiego, który wciąż obowią­zywał na tych ziemiach. Przyłączono również do Koro­ny Podlasie, całkowicie już spolonizowane, w dużej części zasiedlone przez drobną szlachtę mazowiecką.

Mimo oporu panów litewskich doszło w końcu do prawnego zawarcia unii58. Dnia l lipca 1569 roku ogło­szony został akt, który “na wieczne czasy" jednoczył Polskę i Litwę na zasadzie dwóch równouprawnych stron. “Wolni z wolnymi, równi z równymi" — było to hasło, które towarzyszyło unii. Połączone kraje mia­ły stanowić wspólny organizm państwowy, jednolity i niepodzielny, reprezentowany przez osobę tego same-

146

go króla i wspólny sejm składający się z króla, jednoli­tej dla posłów z Korony i Litwy izby poselskiej i wspólnego senatu, do którego weszli litewscy dostoj­nicy na takich samych zasadach, na jakich uczestniczy­li w senacie urzędnicy koronni. Odtąd więc w senacie zasiadali: biskupi ordynariusze diecezji obrządku rzym­skokatolickiego, wszyscy wojewodowie i kasztelano­wie, starosta żmudzki, kanclerz i podkanclerzy, mar­szałkowie wielki i nadworny oraz podskarbi wielki. Wszystkie urzędy centralne były zdublowane: osobne dla Korony i osobne dla Litwy. Zwyczajowo obierano marszałkiem co trzeciego sejmu posła z Litwy. Doku­menty dla Litwy musiały być opatrywane pieczęcią litewską, dla Korony — koronną. Dokumenty wysta­wiane dla Inflant musiały posiadać obie pieczęcie, po­nieważ była to prowincja wspólna — Korony i Litwy. Z czasem ustalił się podział kompetencji między u-rzędnikami centralnymi koronnymi i litewskimi, tak na przykład stosunki dyplomatyczne z Moskwą leżały w gestii kanclerza lub podkanclerzego litewskiego, stosun­ki z innymi krajami — w gestii pieczętarzy koronnych.

Litwa zachowywała własne wojsko i własny skarb. Moneta miała być wspólna, chociaż bita osobno dla Korony i osobno dla Wielkiego Księstwa. Moneta ko­ronna nosiła wizerunek Orła, litewska — Pogoni, cho­ciaż wartość przedstawiały tę samą. Szlachta litewska otrzymała prawo osiedlania się w Koronie i nabywa­nia tam dóbr ziemskich, podobne uprawnienia uzyski­wała szlachta polska w odniesieniu do ziem litewskich. Tak Korona, jak Litwa zachowały własne prawo cy­wilne i karne. Unia Lubelska utworzyła państwo wie­lonarodowe. W obrębie Rzeczypospolitej żyły w zwar­tych skupiskach terytorialnych narodowości: polska, litewska, białoruska i ukraińska, oraz w mniejszych i rozproszonych grupach: ormiańska, tatarska, nie­miecka i żydowska.

10*

Przyjęte rozwiązania ustrojowe i obyczaj polityczny przyczyniały się do powstania poczucia równości poszcze­gólnych prowincji. I tak na przykład po śmierci Zygmun­ta Augusta ostatecznie ustalono, że króla Polski i Wiel­kiego Księcia Litwy wybierać będzie szlachta nie w Małopolsce i nie w Wielkopolsce, a także nie na Litwie, lecz na terenie dawnego Księstwa Mazowieckiego — w Warszawie, ale miejscem koronacyjnym króla pozo­stał Kraków, główne miasto Małopolski, coronansem zaś (to jest osobą duchowną dopełniającą obrzędu ko­ronacji) pozostał Wielkopolanin — arcybiskup gnieź­nieński (piastujący również od 1572 godność interrexa), a w razie jego nieobecności koronował króla kolejny hierarcha wielkopolski, czyli biskup kujawski z Włoc­ławka. Na najwyższe godności w państwie Zygmunt August, a po nim Stefan Batory i Zygmunt III powoły­wali mieszkańców różnych prowincji. Większość sej­mów odbywała się na Mazowszu, w Warszawie, ale przecież od czasu do czasu miejscem sejmowania by­wał Toruń, Piotrków, Kraków. Od czasów Sobieskie-go sejmy zaczęły odbywać się także na terytorium Wielkiego Księstwa Litewskiego — w Grodnie. Proce­sy te spowodowały osłabienie roli i znaczenia prowin­cjonalnych sejmików generalnych (zwłaszcza małopol­skiego w Nowym Korczynie i wielkopolskiego w Kole), aczkolwiek od czasu do czasu poczucie odrębności in­teresów poszczególnych prowincji lub wymogi walki politycznej .nakazywały odświeżać tę instytucję. W istocie zachowały swoje znaczenie tylko sejmik ge­neralny ziem pruskich oraz odgrywające rolę raczej sejmików wojewódzkich (z uwagi na podział tych wo­jewództw na ziemie, nie na powiaty) sejmik generalny mazowiecki w Warszawie oraz ruski w Sądowej Wisz-ni. Od czasu do czasu Litwini zwoływali tak zwany Zjazd Główny Litewski (przeważnie w Słonimiu), bę­dący jednak raczej namiastką sejmiku generalnego

14R

prowincjonalnego aniżeli odrębnego sejmu litewskiego. Przyjęte w tym zakresie rozwiązania, a zwłaszcza praktyka, dowodzą dużej kultury politycznej szlachty końca XVI wieku.

Model ustrojowy Rzeczypospolitej nie został za ży­cia ostatniego Jagiellona do końca sprecyzowany. Nie ustalono wyraźnie zasad wyboru nowego króla, nie usprawniono należycie działania systemu skarbowego, nie zapewniono całkowicie obrony granic państwa. Ruch egzekucyjny jakby spoczął na laurach. Niektórzy jego przedstawiciele — jak Hieronim Ossoliński — przyjęli krzesło senatorskie, inni — jak Mikołaj Sienic-ki — zbliżyli się do najbardziej radykalnych grup szla­chty, związanych z arianizmem59. Toteż gdy w 1572 roku umierał w Knyszynie Zygmunt August, przed Rzecząpospolitą otwierał się nowy okres sporów, dy­skusji i konfliktów wewnętrznych. Jednakże zabrakło wówczas światłego monarchy, który by" umiał łączyć poczucie własnej godności, wysokie wyobrażenie o władzy królewskiej z głęboką odpowiedzialnością za państwo i jego przyszłość, który by rozumiał istotę konfliktów społecznych i politycznych w łonie klasy panującej i potrafił w odpowiednim czasie opowiedzieć gię po stronie racji reprezentującej interes publiczny.

Gdy zabrakło Zygmunta Augusta, zabrakło monar­chy, który wprawdzie nie umiał karać, ale umiał za to łagodzić przeciwieństwa i antagonizmy, przezwyciężać konflikty i wieść — nie bacząc na przeciwności — ku słusznym celom.

Jeżeli dla jakiegokolwiek okresu w dziejach Polski szlacheckiej odpowiedni jest termin “państwo zgody" '° — to właśnie dla ostatnich kilkunastu lat panowania Zygmunta Augusta i czasu pierwszej elekcji. Na plan pierwszy wysunęły się wówczas pozytywne cechy kul-

tury politycznej wytworzonej przez szlachtę 61, spycha­jąc jakby w cień jej negatywy.

Nie nóż i trucizna, jak we Włoszech, nie okrutne wojny religijne, jak we Francji, nie szafot i banicje, jak w Anglii pod rządami Tudorów, nie krwawe roz­prawy z przeciwnikami, jak w Rosji Iwana Groźnego, nie panowanie Świętej Inkwizycji, jak w Hiszpanii Fi­lipa II, wyznaczały treść życia politycznego Rzeczypo­spolitej. Szukano powszechnie consensusu, zgody, na­uczono się nie deptać praw mniejszości, nie uciekano się przy poszukiwaniu rozwiązań do posunięć ekstre­malnych.

Demokratyczne mechanizmy życia politycznego wy­magały natomiast debat, dysput, argumentów. Należało ludzi przekonywać, jeżeli którakolwiek grupa poli­tyczna chciała, czy to na forum sejmikowym, czy sej­mowym, przeforsować swój punkt widzenia. Dzięki te­mu, bardziej niż w jakimkolwiek innym kraju europej­skim, opinia publiczna w Polsce zaczęła odgrywać ro­lę szczególnie ważną 62. Stała się ona istotnym czynni­kiem w rozgrywkach politycznych. Królowie polscy — od Zygmunta Augusta poczynając — chciwie domagali się od swych stronników nadsyłania wieści o postawie szlachty wobec konkretnych spraw, o jej opinii i stano­wisku, o przebiegu zgromadzeń sejmikowych. Wytwo­rzył się model ustrojowy, w którym król mógł bez po­ważniejszych wstrząsów wewnętrznych czynić kon­kretne posunięcia dyplomatyczne, faworyzować jedne ugrupowania lub nawet szykanować inne, prowadzić samodzielną politykę personalną (nade wszystko poli­tykę rozdawnictwa dóbr i urzędów), ale nie mógł bez szlacheckich podatków przedsięwziąć jakiejkolwiek po­ważniejszej inicjatywy militarnej ani też bez poparcia szlachty przeprowadzić jakichkolwiek poważniejszych zmian w urządzeniach wewnętrznych Rzeczypospolitej.

Nie oznacza to jednak, że szlachta stała się siłą

zdolną przeforsować własny program bez monarchy, a tym bardziej wbrew monarsze. Wszystkie pozytyw­ne osiągnięcia ustawodawcze sejmu polskiego stanowi­ły wszak w ostatecznym rachunku wynik współdzia­łania szlachty i tronu, nawet jeśli było ono w jakiejś mierze przez jedną lub drugą stronę wymuszane lub ijeśli opierało się na kompromisie. Obie strony, tak szlachta, jak i król, nie dysponowały bowiem wystar­czająco silną pozycją polityczną zdolną do realizacji określonego programu; obie były jednak na tyle moc­ne, by móc skutecznie pokrzyżować plany strony dru-

gisJ-

Był to w istocie model “monarchii mieszanej" (mo­narchia mixta), który zalecało wielu pisarzy politycz­nych i publicystów.

Król dysponował raturalnie różnymi metodami dzia­łania, by zmusić szlachtę do podejmowania wygodnych mu decyzji, zwłaszcza podatkowych, choćby pozosta­wały one w sprzeczności z opiniami większości. Szcze­gólnie niebezpieczne dla istniejącego modelu państwa było tworzenie przez królów faktów dokonanych, na które szlachta wpływu nie miała, ale których konsek­wencje musiała ponosić. W takiej sytuacji nie pozosta­wało szlachcie nic innego, jak czynić królowi lub jego “złym radom" zarzuty, pomstować i wrzeszczeć, ale równocześnie podatki uchwalać.

Taka metoda postępowania władzy centralnej — zwłaszcza jeśli stawała się, jak w przypadku króla Zyg­munta III, regułą — tworzyła pewne doświadczenie społeczne, groźne dla państwa, bo faktycznie paraliżu­jące jego działalność. Zygmunt III, przykładowo, me­todą faktów dokonanych wywołał wbrew opinii więk­szości szlachty wojnę moskiewską, wyciągając z kies szlacheckich wiele milionów złotych. Władysław IV wbrew szlachcie nie był już w stanie wywołać wojny tureckiej.

Z biegiem lat okazywało się dowodnie, że model ustrojowy monarchii mieszanej jest w istocie postula­tem trudnym do realizacji. Zbyt wiele działało w Rze­czypospolitej samodzielnych sił politycznych: król i stronnictwo dworskie, poszczególne magnackie ugru­powania polityczne, masy szlachty podlegające dość często na tle konkretnych spraw (rzadziej na tle kon­cepcji i programów) polaryzacji politycznej; Kościół katolicki, stanowiący zawsze czynnik społeczny nad­zwyczaj wpływowy, inne organizacje wyznaniowe znacznie od Kościoła rzymskokatolickiego słabsze, ale przecież odgrywające rolę niemałą, rosnąca siłą i zna­czeniem Kozaczyzna ukrainna, by można było ów skom­plikowany i efektywny — jak się okazało — tylko na krótko model ustrojowy utrzymać. Musiał się wyro-dzić, wynaturzyć, przejść przez daleko idące przeobra­żenia, by w końcu stać się jedynie powłoką ideologicz­ną, teorią bez pokrycia w praktyce. Dodajmy wszela­ko: musiał nie dlatego, że takie było przeznaczenie, że już w XVI wieku powstały wszystkie przesłanki pó­źniejszej anarchii. Musiał, ponieważ w decydujących latach, gdy ostatecznie formowały się wszystkie urzą­dzenia ustrojowe Rzeczypospolitej i zasady kultury politycznej szlachty zadbano o powłokę, o zewnętrzny ustroju tego kształt, bez należytego i konsekwentnego wykończenia jego społecznych i ekonomicznych pod­staw. Egzekucja dóbr nie została doprowadzona do końca, potęga magnaterii nie została całkowicie złama­na, Kościół katolicki nie utracił swej pozycji jako naj­większy posiadacz ziemi, nie stworzono systemu możli­wości awansowych synów drobnoszlacheckich (choćby w postaci stałej armii, szkoły rycerskiej na Ukrainie, jak na przykład postulował ksiądz Józefat Wereszczy-ński), nie wzmocniono władzy wykonawczej, co było jednym z postulatów egzekucjonistów. Utrzymano “trzecią siłę" — magnaterię, która umiała, jak się oka­zało, wykorzystywać masy szlacheckie do swoich ce­lów. Sojusz szlachty i króla był zjawiskiem rzadkim. O wiele częstszym, by nie rzec: systemowym, był so­jusz magnaterii ze szlachtą.

Nie sądzimy, aby przyszłości państwa mógł przynieść wówczas ratunek wyłącznie absolutyzm monarszy. Brakowało ku temu warunków społecznych w Polsce. Nie było siły społecznej, na której król mógłby się oprzeć. Z różnych alternatyw ustrojowych nie wybra­no chyba najwłaściwszej: właśnie monarchii mieszanej, zakładającej “zgodę" władzy (silnej i sprawnej), króla i jego urzędników, oraz społeczeństwa szlacheckiego, reprezentowanego przez sprawnie działający sejm walny. Czy była to utopia? Okresy panowania Zyg­munta Augusta i Stefana Batorego wydają się wska­zywać na realność tej szansy, pod warunkiem wszakże dokonania gruntownej, a nie tylko połowicznej i zgoła niekonsekwentnej reformy państwa.

W społeczeństwie szlacheckim ze zrozumiałych względów szczególnie ważną rolę musiał pełnić obieg informacji, posiadający kluczowe znaczenie dla formo­wania się opinii i stanowisk. Wśród szlachty należało do dobrego tonu interesowanie się sprawami publicz­nymi. Jak się wydaje, te właśnie sprawy były jednym z głównych motywów rozmów, spotkań i nawet kore­spondencji, chociaż ostatnie badania wskazują, iż w prywatnej wymianie listów aktualia polityczne ujmo­wane są w kontekście spraw życiowych: zdrowia i go­spodarki oraz warunków bezpieczeństwa wewnętrzne-

63

go "3.

Niemniej każda napływająca wiadomość czy informa­cja o sprawach publicznych natrafiała na podatny grunt. Nie trzeba było angażować zbyt wielkiego wysił­ku propagandowego, by szlachcica zainteresować ja-

kimś zagadnieniem życia publicznego. Informacja na­pływała kilkoma drogami. Oficjalna — poprzez uni­wersały i instrukcje królewskie, wpisywane do ksiąg grodzkich, kopiowane w całości lub we fragmentach na użytek domowy, ogłaszane z ambon, być może również rozsyłane kurendą przez urząd grodzki do znaczniej­szych dworów. Najważniejsi i bardziej wpływowi przedstawiciele szlachty (a także oczywiście magnaci) otrzymywali również listy od króla lub też od przy­wódców opozycji, których treść następnie kolportowa­no w sąsiedztwie. Nieoficjalna informacja docierała do szlachty drogą korespondencji prywatnej, tym bardziej że krąg przyjaźni, znajomości oraz koligacji rodzin­nych wykraczał znacznie poza ramy sąsiedztwa. Więzi ponadregionalnej sprzyjały liczne i częste podróże, służba wojskowa, wyjazdy na sejmy, trybunały, jar­marki. Zapotrzebowanie na informację zaowocowało również licznymi — drukowanymi i rękopiśmiennymi — “nowinami" 6i, a także kolportażem odpisów doku­mentów oryginalnych.

W zachowanych szlacheckich miscellaneach i silva rerum, których duża liczba nosi charakter “ksiąg do­mowych", częściej notuje się odpisy mów senatorskich, instrukcji królewskich i sejmikowych oraz innych do­kumentów aniżeli komentarzy, pism agitacyjnych, trak­tatów politycznych. Powstaje wrażenie, że szlachcic chciał informacji z pierwszej ręki.

W społeczeństwie szlacheckim obowiązywała — jak wspominaliśmy — programowa nieufność do króla. Stąd też, gdy szlachcic otrzymywał na przykład infor­mację o najeździe tatarskim, od razu skłonny był trak­tować ją jako przesadzoną. Miał bowiem podstawy przypuszczać, że w ten właśnie sposób król chce skłonić sejmiki do uchwalenia poborów lub dajmy na to do zwiększenia czopowego. Dlatego też zazwyczaj do ofi­cjalnych pism monarchy dodawano komentarz, mający

jakby z innej strony zaświadczyć o prawdomówności słów królewskich.

Walki polityczne, których mechanizmy wymagały angażowania się w nie mas szlacheckich, powodowały, że informacje o wydarzeniach musiały być tendencyj­ne. Jeśli na przykład król awizuje najazd tatarski, opozycja natychmiast przypuszcza szturm z drugiej strony: obwinia króla o niedostateczną obronę lub... o niezapłacenie na czas upominków chanowi.

Istotnym elementem kształtowania opinii były szla­checkie spotkania i dyskusje. Wypadało wszak szlachci­cowi być dobrze poinformowanym, wypadało w gronie sąsiadów mieć własne zdanie na temat spraw publicz­nych, wypadało pochwalić się listem od możniejszego. Spotkania żywiołowe, samorzutne — to omawia­nie spraw publicznych podczas towarzyskich spotkań sąsiedzkich w kościele lub w karczmie po niedzielnej mszy, z okazji wizyt u sąsiada albo — zwłaszcza — u lokalnego potentata. Oficjalne spotkania — to zgro­madzenia sejmikowe, roki ziemskie, jarmarki.

Terenem formowania się opinii i poglądów był dwór magnacki. Tam szara brać szlachecka zasięgała języka, tam szukała wieści, tam nierzadko czerpała natchnienie przed sejmikiem czy okazowaniem pospolitego rusze­nia (nie miało ono żadnego znaczenia z punktu widze­nia obrony państwa, miało natomiast z punktu widze­nia polityki wewnętrznej). Im głębiej wkraczamy w wiek XVII, tym bardziej rośnie rola magnackiego dworu w urabianiu opinii mas szlacheckich, tym bar­dziej maleje w porównaniu z magnatem rola lokalnych szlacheckich przywódców.

Na przełomie XVI i XVII wieku szczególną funkcję spełniały rezydencje magnatów różnowierczych. One to — ze zrozumiałych względów — musiały skupiać szlachtę tego samego wyznania co magnat. W miarę postępów kontrreformacji znaczenie ich się wzmagało.

Szlachcic niekatolik czuł ochronę i opiekę jedynie swe­go możniejszego współwyznawcy.

W procesie kształtowania się opinii publicznej obok informacji, propagandy i agitacji doniosłą rolę odgry­wały czynniki stałe. Były to w pierwszym rzędzie na­czelne wartości ideologiczne stanu szlacheckiego: wol­ność i równość przede wszystkim, ale także wrodzony pacyfizm szlachty, podejrzliwość w stosunku do tronu, niechęć do ponoszenia ciężarów na rzecz państwa, na Litwie — obawa przed naruszeniem zasady odrębności Wielkiego Księstwa.

Stąd pierwszym krokiem do powstania opinii w kwestii szczegółowej było jej przymierzanie do obo­wiązujących stereotypów ideologicznych i nie mniej ważnych stereotypów zachowań. Wydaje się, że naj­pierw szlachcic przymierzał pogląd do kilku czy kilku­nastu formułek, oczywistych dla niego, zamykających w lapidarnym skrócie zasady ustrojowe Rzeczypospoli­tej i ideologię swego stanu, a dopiero potem zastana­wiał się nad słusznością wyłożonych racji. Jeśli zaś owa przymiarka wypadała negatywnie, to znaczy jeśli pogląd, postulat, stanowisko lub konkretne pocią­gnięcie praktyczne nie mieściły się w ramach owych formułek, musiało być a priori odrzucane, jako niesłu­szne, godzące w wolności i przywileje lub niezgodne “ze zwyczajem starodawnym". Ta programowa nie­ufność wobec każdego pomysłu zmian dotyczyła także spraw finansowych. Król czy jego urzędnicy przed­stawiali opłakany stan państwa, ale kanclerz Feliks Kryski musiał z góry uprzedzać ewentualne zastrzeże­nia wołając patetycznie: “to nie siatka na pobory" (1616).

Jeśli opozycja atakowała króla, to krytyka przybie­rała przeważnie formę ataku za rzeczywiste czy urojo­ne “łamanie praw" lub “niedosyć czynienie pactom con-

ventom", nie zaś za błędy. Jeśli autorytet monarchy nie został naruszony, atak na króla przybierał postać złorzeczenia “złym radom". Przykładem są tu choćby sejmy za Zygmunta III. Motyw, czy prawom dzieje się zadość, jest na ogół w dyskusji i polemice ważniejszy niż problem, czy polityka króla odpowiada interesom państwa czy też nie. Każdy mówca, pisarz, działacz polityczny prowadzący agitację musiał z tego wszyst­kiego zdawać sobie sprawę. Inaczej płacił cenę utraty popularności, a jego głos był głosem wołającego na puszczy. Stąd trudno nie odnieść wrażenia, że wiele yotów senatorskich oraz mów poselskich wygłaszanych na posiedzeniach sejmu skierowanych było faktycznie nie do zgromadzonych Stanów Rzeczypospolitej, lecz przede wszystkim do tłumów; niektóre z nich krążyły w odpisach i pełniły funkcje tekstów agitacyjno-propa-gandowych.

Wraz z upływem lat motyw emocjonalny zaczynał górować nad racjami. W XVI wieku czy w pierwszej połowie XVII wieku szlachcic o średnim nawet stop­niu zamożności dysponował stosunkowo dużym zaso­bem wiedzy podstawowej, którą weń wpajano niejako od kolebki. Wiadomości o świecie, jakie posiadał, były dość rozległe. Znał historię i tradycję Polski, znał za­sady ustrojowe państwa i pozycję swego stanu, znał dzie­je stosunków Rzeczypospolitej z sąsiadami. Posiadał dość szeroki zasób wiadomości na temat wielu krajów nie tylko Europy, ale także świata, stosunków wewnętrz­nych w nich panujących, problemów dynastycznych, religijnych, a nawet gospodarczych. Wiedza ta była wynikiem wychowania domowego, lektury, studiów, podróży krajowych i zagranicznych, dość licznych kon­taktów z cudzoziemcami. Można założyć, że już w mło­dym wieku syn szlachecki budował sobie światopogląd polityczny. Jerzy Ossoliński przedstawił jako młody student rozprawkę o monarchii na uniwersytecie

157

w Lowanium; wyłożonym tam poglądom pozostał na ogół wierny przez całe życie.

Im dalej jednak w wiek XVII, im gorszy był poziom szkół krajowych i rzadsze podróże zagraniczne, im większe wpływy uzyskiwała kontrreformacja, której w połowie XVII stulecia daleko już było do poziomu intelektualnego z końca poprzedniego wieku, tym mniej miały do powiedzenia racja i argument; w masowej propagandzie zastąpione zostały motywacjami religij­nymi, irracjonalnymi, a często także mitami i grą po­zorów.

Ale przecież aż do końca niepodległego bytu pań­stwowego Rzeczypospolitej szlacheckiej opinia była ważnym elementem życia publicznego kraju. Nie wszy­stkie wartości wytworzone jeszcze w dobie Renesansu zostały roztrwonione i zmarnowane. W wieku XVI i XVII mamy do czynienia z mistrzowskimi nieraz technikami i formami agitacji i propagandy. Nie tylko zresztą słownej: sztuki plastyczne odgrywały w niej rolę niemałą65. Działacze polskiego Oświecenia mieli do czego sięgnąć, mieli dawne, własne wzory.

ROZDZIAŁ ÓSMY

POKÓJ RZECZYPOSPOLITEJ

Dla różnej wiary i odmiany w kościelech krwie nie prze­lewać...

Konfederacja warszawska, 1573

JXok upłynął od nocy świętego Bartłomieja i groby pomordowanych hugenotów ledwie zdążyły porosnąć trawą. W obecności króla Francji Karola IX, grona dostojnych notablów królestwa francuskiego, posłów za­granicznych i tłumu ciekawych paryżan poseł polski, Jan Zborowski, wyrzekł w katedrze Notre Damę twar­de słowa: “Si non iurabis, non regnabis" (Jeżeli nie zaprzysięgniesz, nie będziesz panował), gdy wybrany królem Polski francuski królewicz Henryk wzbraniał się złożyć przysięgę gwarantującą wolność sumienia w Polsce66. Scena ta powtórzyła się kilka miesięcy po­tem w katedrze wawelskiej, kiedy marszałek wielki koronny Jan Firlej położył rękę na koronie Piastów i Jagiellonów i wobec zgromadzonych tłumów oświad­czył, że nie dopuści, aby spoczęła ona na skroniach francuskiego królewicza, jeśli ten nie zaprzysięgnie po­koju religijnego. Blady jak ściana Henryk wypowie­dział słowa: “Pokój między rozróżnionymi w wierze zachowam".

W ten sposób, mimo protestów i oporu biskupów i nuncjuszy, wiekopomny akt konfederacji warszaw­skiej z 1573 roku zyskiwał sankcję królewską. “Obie­cujemy to sobie spoinie za nas i następców naszych na wieczne czasy pod węzłem przysięgi na wiarę, honor

1RQ

i sumienie nasze — głosiła konfederacja warszawska -iż którzy jesteśmy rozróżnieni w wierze pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w koście-lech krwie nie przelewać".

Dokument ten, opracowany w czasie pierwszego bez­królewia, kiedy szlachta zawiązała ogólnopaństwową konfederację w celu zachowania pokoju wewnętrzne­go, ładu i porządku w państwie, był dowodem nie tyl­ko świadomości społecznej i dojrzałości politycznej jego twórców, ale równocześnie świadectwem stosunków ustrojowych w Polsce wieku XVI. Przymus religijny kłócił się z zasadami wolności szlacheckiej; nie słuchała szlachta edyktów Zygmunta Starego, gdy ten zabra­niał jej czytać, przechowywać i rozpowszechniać dzieła Lutra i innych teologów protestanckich lub gdy zaka­zywał wyjeżdżać do Norymberg!. W Polsce szesnasto-wiecznej, może na skutek wyjątkowo silnych antago­nizmów między szlachtą i możnowładztwem z jednej strony a feudałami świeckimi i duchownymi z dru­giej, więź religijna łącząca grupy wyznaniowe okazała się słabsza niż więź stanowoideologiczna lub więź pań­stwowa. Próby tworzenia wewnętrznych podziałów w łonie stanu szlacheckiego według kryteriów wyzna­niowych — podejmowane nieraz przez przedstawicieli hierarchii kościelnej — nie przyniosły rezultatu. Nie trafiały również do przekonania szlachcie sugestywne argumenty Stanisława Orzechowskiego, który usiłował udowodnić, że Kościół jest najlepszym obrońcą wol­ności szlacheckich przed absolutystycznymi zakusami monarchów lub że jest gwarantem klasowego pano­wania szlachty nad chłopami. Co więcej, nawet wobec braci polskich, zwanych arianami, nie udało się wzbu­dzić niechęci, chociaż ich radykalna ideologia społeczna nie mogła większości szlachty odpowiadać.

Tolerancja religijna w Polsce stała się faktem na długo przed uchwałą konfederacji warszawskiej67.

Zygmunt August odrzucał wszelkie propozycje nuncju­szy czy biskupów, by zwalczać innowierców. Przeciw­nie, rozdając urzędy państwowe na ogół nie brał pod uwagę wyznania kandydata. Na Litwie powierzał urzę­dy i godności osobom wyznania prawosławnego. Zwa­bieni wolnościami wyznaniowymi, ściągali do Polski prześladowani w innych krajach różnowiercy.

Podziały polityczne również nie pokrywały się z po­działami wyznaniowymi. W obozie egzekucyjnym było wielu katolików, podobnie jak protestanci znajdowali się w obozie przeciwnym. Nie trafiały na ogół do sej­mikującej szlachty argumenty wyznaniowe, gdy przy­chodziło do wyboru posłów sejmowych czy deputatów sądowych.

A przecież — pozycja Kościoła katolickiego w Polsce była wciąż wyjątkowo silna. Ruch egzekucyjny oraz reformacja zdołały jedynie Kościół osłabić, nie zdoła­ły zniweczyć jego pozycji. Kościół miał w swych rę­kach olbrzymie dobra materialne, dysponował — w od­różnieniu od państwa — sprawnie działającym hierar­chicznym aparatem wykonawczym, biskupi ordynariu­sze z urzędu zasiadali w senacie. Podczas pierwszego bezkrólewia zabiegi przedstawicieli hierarchii kościel­nej, aby interrexem (czyli osobą sprawującą najwyższą władzę w państwie w okresie bezkrólewia) został pry­mas, nie zaś marszałek wielki koronny, zakończyły się sukcesem. A mimo to nie udawało się Kościołowi wpły­nąć na zmianę przekonań ogółu szlachty; zarówno ka­tolicy, jak i protestanci, arianie i prawosławni trakto­wali pokój wyznaniowy jako fundament stosunków wewnętrznych w państwie. Umiano odróżnić religię od polityki wcześniej niż we wszystkich niemal pozosta­łych krajach Europy.

“Tu nie o wiarę idzie — pisał w latach późniejszych jeden z anonimowych publicystów szlacheckich — ani o to, że kto katolikiem będąc, w rzeczach do zbawienia

160

Szlachta polska..

161

i wiary należących Kościoła jest posłuszen [...], ale wie­dząc, że też szlachcicami i pirwej niż katolikami poro­dzili się, wiedząc, że królestwo polskie nie jest regnum sacerdotale [władztwem duchownym], ale regnum po-liticum [władztwem świeckim, organizmem politycz­nym] [...], wiedząc, co Panu Bogu, a co ojczyźnie po­winni, to sprawiedliwie, jako na wadze, na obie odda­wali stronie, religijej świętej z policyją nie mie­szali, nie gmatwali nigdy, ani księżej [...] nie podlega­li" "s.

Opinia ta odzwierciedla stanowisko większości. Kon­federację warszawską podpisało 98 osób, z tego 41 bez żadnej wątpliwości zaliczyć można do obozu kato­lickiego. Najwięcej podpisów, bo aż 40, należy do przedstawicieli Małopolski «9.

Konfederacja warszawska weszła w życie mimo opo­ru duchowieństwa. Wszelkimi siłami starało się ono bądź unieważnić ten akt, bądź ograniczyć jego kon­sekwencje. Przez wiele dziesiątków lat trwał spór mię­dzy szlachtą a duchowieństwem o tak zwany proces konfederacji warszawskiej, czyli o postanowienia wy­konawcze gwarantujące pokój religijny i kary dla jego gwałcicieli.

Powstaje wszakże pytanie, kogo dotyczyły postano­wienia konfederacji. Czy była ona aktem pełnej tole­rancji religijnej, czy też przyznawała wolność sumienia i wyznania tylko szlachcie? Pytanie to stawiało sobie wielu badaczy. Trudność udzielenia nań odpowiedzi wynika z niejasno sformułowanego odnośnego punktu dokumentu. Brakuje w dokumencie jednego słowa, aby odpowiedź na pytanie mogła być jednoznaczna. Zależ­nie od tego, jakie słowo na miejsce brakującego dopi­szemy — aż kontekstu wynika, że są dwa możliwe słowa do wyboru — odpowiedź będzie taka bądź inna. Oto ów fragment stanowiący prawdziwy rebus dla hi­storyka: “Przez tę konfederację naszą żadnej panów

162

nad poddanymi ich in spiritualibus et saecularibus [w duchownych i świeckich] nie derogujemy i posłu­szeństwa żadnego poddanych przeciwko ich panom nie psujemy". Po słowach: “in spiritualibus et saeculari­bus" brakuje wyrazu “bonis" lub “rebus". Jeśli przyj­miemy wersję pierwszą, sens dokumentu będzie taki:

tolerancja religijna nie podważa władzy pana nad pod­danymi, tak w dobrach duchownych, jak i świeckich, czyli bez względu na różnicę między wyznaniem chło­pa albo mieszczanina i wyznaniem pana zależność feu­dalna obowiązuje. Jeśli zaś przyjmiemy wersję drugą, dokument nabierze zupełnie innego sensu. Wówczas cytowane zdanie wyrażać będzie ograniczenie działania zasad konfederacji tylko do szlachty i zastrzeżenie, że zasady te nie podważają władzy pana nad poddanymi zarówno w duchownych, jak i świeckich rzeczach (sprawach), co oznacza, że wolność religijna nie obej­muje poddanych, którym pan ma prawo narzucić wy­znanie.

Wokół tej zagadki narosła już olbrzymia literatura. Z polskich badaczy za wykładnią “bonis", czyli uzna­niem konfederacji warszawskiej za akt pełnej toleran­cji, opowiedział się przede wszystkim wybitny historyk, świetny znawca dziejów Polski końca XVI i początków XVII wieku, Wacław Sobieski. Podkreślił on, że konfe­deracja warszawska była czymś zupełnie innym nią augsburski pokój religijny w Niemczech (1555), ponie­waż obejmowała więcej wyznań i obdarzała swobodą religijną chłopów, podczas gdy pokój augsburski wpro­wadzał zasadę “cuius regio, eius religio" (czyje pano­wanie, tego wyznanie) 70.

Odmienne stanowisko reprezentował przede wszyst­kim Kar!lker, niemiecki badacz polskiej reformacji, który uznał konfederację warszawską za akt tolerancji wobec szlachty i zezwolenie na stosowanie przymusu religijnego w stosunku do chłopów. Ten właśnie punkt

widzenia przyjęli autorzy Historii Polski wydanej przez Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk71. Ostatnio Stanisław Salmonowicz przedstawił szereg nowych ar­gumentów na rzecz tej wykładni72. Nie sądzimy jed­nak, by egzegeza prawnicza czy też semantyczna same­go dokumentu mogła tu dostarczyć rozstrzygających dowodów. Od dawna prezentujemy pogląd, zgodnie z którym ważniejsze argumenty przynosi praktyka społeczna, ta zaś — w latach poprzedzających konfede­rację — wskazuje wyraźnie, że przymus religijny wo­bec chłopów i mieszczan nie był zjawiskiem masowym. W istocie na terenie Korony do przymusu tego ucieka­no się zgoła incydentalnie, a pojedyncze fakty, które mogłyby go zaświadczyć, należą do wyjątków.

Jak słusznie zwrócił uwagę Jan Dzięgielewski, lwia część znanych nam przykładów stosowania przymusu religijnego w okresie przed wprowadzeniem w życie konfederacji warszawskiej odnosi się do Litwy, gdzie poddaństwo osobiste chłopów było ostrzejsze, zwłaszcza w latyfundialnych dobrach magnackich. Czy zatem — zapytuje zasadnie ten badacz — konfederacja warszaw­ska w intencji swych twórców miała sytuację zmienić i wprowadzić w Polsce przymus religijny? Wskazuje on także, iż biskupi polscy (zwłaszcza Stanisław Karn-kowski) opowiadali się początkowo za tekstem bez ja­kichkolwiek niedomówień. Zrozumiałe to, skoro w ów­czesnej sytuacji prawo stosowania przymusu w kwe­stiach wiary wobec poddanych oznaczałoby “dobro­wolne wydanie setek tysięcy [...] katolickich owieczek na protestantyzację"73. Zrozumiałe również, że ze względu na nacisk Watykanu biskupi opowiedzieli się początkowo za odejściem od jednoznacznego sformuło­wania, potem zaś — w swej większości — przeciw to­lerancji 7t.

Zasada pełnej tolerancji była jednym z haseł pro­gramowych szlachty polskiej. Na sejmach w 1555

i 1570 roku postulowano, aby “wolno każdemu wedle sumienia swego wierzyć"75. Na sejmie w 1556/1557 roku wyraźnie stwierdzano, że stan mieszczański po­winien korzystać z tych samych co szlachta uprawnień w kwestii religii7e. Nic nie wskazuje na to, by w dobie pierwszej elekcji sytuacja miała ulec jakiejś radykal­nej zmianie. Niejasny zapis w akcie konfederacji można by więc tłumaczyć tendencją do kompromisu z wiel­możami litewskimi, którym dążenie do jakiegokolwiek ograniczenia ich władzy nad poddanymi nie mogło się podobać. O innych zasadach panujących w tych kwe­stiach w Koronie i na Litwie zdaje się z jednej strony zaświadczać trzeci Statut Litewski (interpretujący kon­federację wedle wykładni “rebus"), z drugiej zaś — panujące powszechnie przekonanie, któremu dawało wyraz wielu ówczesnych polskich publicystów, działa­czy, mówców sejmowych, że konfederacja warszawska oznacza pełną tolerancję. Przekonanie takie znajdowało też odbicie w uchwałach i instrukcjach sejmikowych. Nie ma być żaden plebeius od religijej swej odwodzon ani do innej przymuszon" 77 — tę formułę traktowała większość szlachty jako obowiązującą i — co najważ­niejsze — stosowała ją w praktyce.

Przeciwko konfederacji lub jej ogólnospołecznemu charakterowi wypowiadała się bądź hierarchia kościel­na, bądź kręgi publicystów jezuickich końca XVI i przełomu XVII wieku. Wśród protestantów tego ro­dzaju poglądy należały do rzadkości. “Niech każdy szlachcic w swej majętności absolutus dominus (samo­władny pan) będzie" 7S — wołał na zjeździe szlacheckim pod Sandomierzem w 1606 roku protestant Stanisław Stadnicki zwany Diabłem. Stanowisko tego magnata było jednak odosobnione i zjazd uchwalił zasadę cał­kowitej tolerancji.

Tolerancja religijna w Polsce została podyktowana racją stanu. Unia Lubelska ostatecznie utwierdziła

wielonarodowy charakter państwa polsko-litewskiego. Nazywano je “Rzecząpospolitą obojga narodów", ale w istocie obejmowało ono nie dwie, lecz trzy lub cztery (zależnie od tego, czy Rusinów będziemy dzielili na Białorusinów i Ukraińców) podstawowe grupy narodo­wościowe, nie licząc grup mniejszych i rozproszo­nych. Różniły się one między sobą tradycją historycz­ną i językiem, .obyczajem i kulturą, a także — co w XVI wieku miało znaczenie szczególne — religią. Polacy i Litwini, mimo ogromnych postępów reforma­cji, pozostawali w swej większości przy religii rzym­skokatolickiej, Rusini wyznawali prawosławie, miesz­kańcy zaś miast, zwłaszcza pomorskich, lenna pruskie­go i kurlandzkiego * oraz częściowo Inflant, przyjęli wyznanie ewangelickie. Było ono rozpowszechnione również wśród mieszczan większych miast królewskich w Koronie (Krakowa, Poznania, Lublina) i na Litwie (między innymi Wilna i Trok). Na południowym y/schodzie kraju znajdowały się dość liczne skupiska Ormian, należących wprawdzie do Kościoła katolickie­go, lecz stosujących własny obrządek i podległych od­rębnej hierachii. W miastach Korony i Litwy żyli Ży­dzi, wyznawcy religii mojżeszowej. Jeśli wspomnimy jeszcze o Tatarach litewskich, oddających cześć Alla­chowi, o Karaimach oraz o innych mniejszych grupach wyznaniowych, ponadto zaś przypomnimy, że zwolen-

* Drugi pokój toruński (1466) ustanawiał zwierzchnictwo Polski nad tymi ziemiami zakonu krzyżackiego, które nie zo­stały wcielone do Korony; traktat krakowski (1525) przekształ­cał dotychczasowe państwo zakonne w świeckie księstwo pru­skie (Prusy Książęce), stanowiące lenno polskie, rządzone dzie­dzicznie przez Hohenzollernów. Traktat pozwolski (1557) doko­nał podziału ziem byłego zakonu Kawalerów Mieczowych; In­flanty, włączone do Korony i Litwy, podzielono na trzy woje­wództwa: wendeńskie, dorpackie i parnawskie, Kurlandia zaś stała się świeckim księstwem, lennem Polski, rządzonym przez dynastię Kettierów.

1fifi

nicy reformacji dzielili się na kilka odrębnych, nieraz niechętnych wobec siebie kierunków (kalwini, lutera­nie, bracia polscy i bracia czescy) — to obraz Rzeczy­pospolitej w XVI wieku okaże się nie tylko mozaiką narodowościowo-językową, lecz również barwnym przekładańcem religijno-wyznaniowym.

Cóż by się działo w tym państwie, gdyby wyznawcy poszczególnych religii darzyli się wzajemnie niena­wiścią i pogardą, gdyby istniejące podziały wyznaniowe były silniejsze od więzi łączących mieszkańców róż­nych prowincji Rzeczypospolitej? Nie trzeba szczegól­nej wyobraźni, by na to pytanie odpowiedzieć. Całą prawie ówczesną Europę trawiła nienawiść wyznanio­wa, katolicy mordowali protestantów, protestanci ka­tolików. Władcy usiłowali siłą narzucać wyznawaną przez siebie religię wszystkim swym poddanym. “Nie chcę być królem waszych sumień" — powtarzał nie­raz Zygmunt August. Postawa tego władcy była wyra­zem nie tylko osobistych poglądów światłego, renesan­sowego monarchy, ale także właściwego rozumienia interesów państwa. Państwo wielonarodowe musiało akceptować wielowyznaniowość, zwłaszcza że nie dys­ponowało ono ani silną armią, ani rozbudowanym apa­ratem przymusu.

Rzeczpospolita była państwem niezwykle atrakcyj­nym dla sąsiadów bliższych i dalszych, póki panowała w niej tolerancja religijna, póki zawołanie “wolni z wolnymi, równi z równymi" znajdowało, chociaż czę­ściowo, odbicie w praktyce. Atrakcyjność ta rzutowa­ła wprost na postawę ludności Prus Książęcych wobec Polski, znajdowała odbicie w stosunku do Rzeczypo­spolitej Czechów i Siedmiogrodzian, Kurlandczyków i mieszkańców Inflant oraz — częściowo — Mołdawian i Wołochów. Więzi z Polską, zadzierzgnięte dzięki elek­cji królewicza francuskiego Henryka Walezego na tron polski, pozwalały niektórym francuskim politykom

mieć nadzieję na uciszenie — wzorem Polski—niena wiści wyznaniowych we Francji.

Brak waśni wyznaniowych w Polsce stanowił rów­nież — wbrew pozorom i wbrew poglądom niektórych katolickich pisarzy — o sile państwa, jego spójni we­wnętrznej. Gdy sytuacja ta uległa zmianie, coraz moc­niej zaczęły dochodzić do głosu tendencje odśrodkowe, wspomagane działalnością sił zewnętrznych, niechęt­nych lub wrogich Rzeczypospolitej, poszukujących sprzymierzeńców wśród kół różnowierczych, spycha­nych na margines życia, uciskanych lub w najlepszym przypadku jedynie szykanowanych. Dotyczyło to w la­tach zwycięstwa kontrreformacji nie tylko prawosław­nych, lecz również kalwinów, luteranów i arian. Ale do tego w drugiej połowie XVI stulecia było jeszcze dale­ko. Tolerancja wyznaniowa tak głęboko zapadła w świadomość i sposób myślenia szlachty, że ponad półwieczna działalność jezuitów, a nawet zwycięstwo polityczne kontrreformacji nie mogły jej całkowicie z życia polskiego wykorzenić.

Konfederacja warszawska miała głębokie oparcie w praktyce dnia powszedniego szlachty. Podziały wy­znaniowe nie wtargnęły ani w jej życie rodzinne, ani towarzysko-obyczajowe. Na porządku dziennym były przyjaźnie osobiste i polityczne między wyznawcami różnych religii. Nawet biskupi w drugiej połowie XVI wieku utrzymywali stosunki z innowiercami. Prymas Stanisław Karnkowski współpracował ściśle z przy­wódcą wielkopolskich dysydentów, Stanisławom Gór­ką. Na sejmie w 1565 roku podkanclerzy koronny, ksiądz Piotr Myszkowski, mówił: “Rozumienie różne Pisma niech miłości nie targa między nami" re. Prote­stantów grzebano często na katolickich cmentarzach, przy czym w uroczystościach żałobnych uczestniczyli katolicy, Kościoły były miejscem sejmików szlachty — nikt nie zabraniał innowiercom przekraczania ich pro­

gów. Teodor Jewłaszewski, ewangelik, wspominał w swym pamiętniku, że łączyły go serdeczne stosunki z kanonikiem wileńskim Janem Makowieckim, który otaczał go opieką i protekcją. Siedząc kiedyś u kanonika przy stole biesiadnym, wdał się Jewłaszewski w roz­mowę z Włochami, sługami kardynała Hipolita Aldo-brandiniego, który przebywał właśnie w Wilnie. “Gdy się dowiedzieli — pisał — żem ewangelik, dziwowali się bardzo, jako mnie śmiał ksiądz kanonik na obiad do siebie wzywać, a kiedy on im przełożył, że u nas z tego względu żadnej nienawiści nie bywa i miłujemy się jako z przyjacioły dobrymi, chwalili to Włosi" 80.

Małżeństwa mieszane były w Polsce sprawą po­wszednią. Jan Zamoyski ożenił się z Krystyną Radzi­wiłłówną, córką Mikołaja Czarnego, kalwina, a po jej śmierci pojął kalwinkę Gryzeldę Batorównę. Ślubu udzielił im biskup kamieniecki, Marcin Białóbrzeski81. Zagorzały katolik Zbigniew Ossoliński, fundator kla­sztoru w Klimuntowie, po raz pierwszy żonaty był z Jadwigą Sienieńską, córką założyciela ariańskiego ośrodka kulturalnego — Rakowa, po raz drugi zaś z Anną Firlejówną, córką Jana, przywódcy kalwinów polskich. Piotr Skarga piętnował katolików za małżeństwa mie­szane, za to, że “na pogrzeby ich chodzą, sługi herety-ki i urzędnik! chowają, syny do szkół i ziem heretyc­kich posyłają". Czyż trzeba lepszego świadectwa, jak rozumieli Polacy w końcu XVI wieku cele konfederacji warszawskiej?

Taka postawa wywoływała gorące protesty Stolicy Apostolskiej i przybyłych do Polski w 1565 roku jezui­tów. Niektórzy księża polscy byli przez Watykan re­presjonowani za ich tolerancyjność. Kanonikowi mie­chowskiemu Szymonowi Ługowskiemu odmówiono in­stytucji kanonicznej (stwierdzono istnienie przeszkód kanonicznych do objęcia godności kościelnej) na bi­skupstwo przemyskie za udzielanie dyspens na mał-

żeństwa mieszane. Kościół rzymski bowiem nie tylko małżeństw takich nie uznawał, ale traktował zrodzone z nich dzieci jako pochodzące z nieprawego łoża. Sądy polskie natomiast nie uznawały tej interpretacji prawa rodzinnego (a co za tym szło, również prawa spadkowe­go), trybunały zaś szlacheckie orzekały w sprawach cywilnych na podstawie wyroków duchownych sądów protestanckich i prawosławnych. Zdarzały się nawet wypadki, że biskup katolicki dawał ślub parze prote­stanckiej.

Aż do XVII wieku Watykan nie miał jednak istot­nego wpływu na życie Polski. Trudno zapomnieć o lek­ceważeniu okazanym groźbie klątwy papieskiej przez prymasa Jakuba Uchańskiego, który oświadczył, że moc papieska do Chełma i Włocławka nie sięga. W kilka­dziesiąt lat potem anonimowy publicysta szlachecki przypomni to wydarzenie mówiąc: “Takim prawem kląć papieża, jakim on nas będzie, tak jako Uchański, arcybiskup gnieźnieński, uczynił z wielkim pożytkiem Rzeczypospolitej, z ochroną dostojności królewskiej i z swą nieśmiertelną sławą" 8S.

Tolerancja religijna stała się w Polsce prawem, oby­czajem i tradycją; na krzesłach senatorskich zasiadali obok siebie katolicy, kalwini, prawosławni, nawet — choć znacznie rzadziej — luteranie i arianie. Przez dłuższy czas, przede wszystkim za rządów Zygmunta Augusta i Stefana Batorego (w którego rodzinnym Siedmiogrodzie obowiązywały takie same zasady tole­rancji), wyznanie nie miało wpływu na rozdawnictwo dóbr i urzędów. W pierwszym okresie rządów Zyg­munta III Wazy wśród senatorów i urzędników prze­ważali nawet innowiercy nad katolikami. I tak w latach 1588—1591 na 71 nominacji katolicy otrzymali 28, nie­katolicy (protestanci i prawosławni) 42 i jedną katolik

in statu nascendi (świeżo nawrócony, Janusz Zasław-ski)83.

170

Ale mimo wszystko tolerancja ta nie oznaczała cał­kowitego równouprawnienia wyznań. Duchowni nieka­toliccy nie zasiedli w senacie Rzeczypospolitej, nie-które stanowiska centralne zawarowane były wyłącz­nie dla katolików (na przykład jeden z dwóch pieczęta-rzy musiał być duchownym katolickim, podobnie sekre­tarz wielki lub referendarz duchowny), wreszcie — zgodnie z niepisanym prawem — królem mógł zostać obrany tylko katolik. Zapewniało to Kościołowi prze­możne wpływy na politykę państwa, których nie mia­ły inne organizacje wyznaniowe. Póki zależność Ko­ścioła polskiego od Watykanu była stosunkowo niewiel­ka, póki książęta Kościoła bądź pozostawali pod od­działywaniem reformacji, jak Uchański czy Drohojow-ski, bądź zajmowali postawę religijnie indyferentną, jak na przykład Andrzej Zebrzydowski (podobno ma­wiał: “Wierz sobie nawet w kozła, jeśli zechcesze, by­łeś mi dziesięcinę płacił" s4), poty wpływ ten nie zagra­żał interesom państwa. Sytuacja odmieniła się na przełomie XVI i XVII wieku, kiedy w Kościele pol­skim do głosu doszło nowe pokolenie — wychowanko­wie pierwszej potrydenckiej fali wojującej kontrrefor­macji. Biskupi, którzy wówczas wespół z jezuitami podjęli ostrą ofensywę na wszystkie dziedziny życia publicznego w Polsce, rzecz ciekawa, w większości nie należeli do rodów możniejszych. Wywodzili się, jak Piotr Tylicki, Marcin Szyszkowski, Wawrzyniec Gem-bicki, Wawrzyniec Goślicki, Wojciech Baranowski, Ja­kub Zadzik, z rzesz drobnej szlachty. Niektórym za­rzucano nawet pochodzenie plebejskie.

Przesłankę powodzenia tej ofensywy stanowiło to, że Kościół polski miał ugruntowaną instytucjonalnie niezwykle mocną pozycję w państwie. Zasadzała się ona na kolosalnej potędze materialnej. Na ziemiach etnicznie polskich Kościół był największym latyfun-dystą. W 1581 roku dobra kościelne w województwie

krakowskim obejmowały 388 wsi, 49 części wsi i 9 miast, a w województwie sandomierskim 215 wsi, 28 części wsi i 7 miast8S. Nawet dobra królewskie w tych wo­jewództwach przedstawiały mniejszą wartość. Bez roz­wiązania tego problemu żadna próba naprawy Rzeczy­pospolitej nie mogła być uwieńczona sukcesem, z czego zdawali sobie sprawę pisarze, myśliciele i działacze na przestrzeni kilku pokoleń, od Ostroroga poczynając.

Postanowienia egzekucyjne nie naruszały w sposób zasadniczy stanu posiadania Kościoła, chociaż obcią­żały podatkami dziesięciny. Z naporu reformacji i eg­zekucji Kościół wychodził osłabiony wprawdzie, lecz nie pokonany. Stąd problem wzajemnego stosunku szlachty i Kościoła pozostanie wciąż jednym z głów­nych przedmiotów dyskusji politycznej i walki we­wnętrznej przynajmniej do połowy XVII wieku.

Wpływy reformacji i odebranie sądom duchownym możliwości egzekucji swych postanowień poprzez wła­dzę starościńską znacznie obniżyły dochody Kościoła z dziesięcin. Kościół jednak niezmiennie reprezentował pogląd, że dziesięcina prawnie mu się należy, i to nie tylko aktualna, lecz również zaległa. Stwarzało to sta­łą groźbę dla wielu rodzin szlacheckich. W miarę umacniania się wpływów Kościoła po ustąpieniu fali re­formacji i ożywionej działalności egzekucyjnej coraz natarczywiej występował on o zwrot zaległych i uisz­czanie aktualnych dziesięcin. Do Trybunału Koronnego wpływało wiele pozwów o dziesięciny86. Było to zagad­nienie ekonomiczne, które rzutowało bezpośrednio na codzienną konfrontację wzajemnych interesów właści­ciela folwarku czy zagonu i Kościoła. Kwestia świad­czeń na rzecz obrony państwa, które zdaniem panów braci winny obciążać również Kościół, była sprawą w pewnym sensie odległą, szlachcic rozpatrywał ją ra­czej w kategoriach teoretycznych, dziesięcina zaś to było coś namacalnego, odczuwalnego na co dzień, coś

172

dokuczliwego. Opór szlachty przeciw oddawaniu dzie­sięciny hamował bez wątpienia postępy kontrreforma­cji, wywoływał ostre wystąpienia antykościelne na fo­rum sejmików i sejmu aż po połowę XVII wieku.

Około 1605 roku zamożnemu szlachcicowi wojewódz­twa krakowskiego Andrzejowi Męcińskiemu groziła ruina majątkowa, gdyby zmuszono go do zapłacenia zaległej dziesięciny kolegiacie świętego Floriana na Kleparzu. Dziesięcinę tę (z lat 1585—1601) był winien jeszcze po ojcu i równała się ona sumie 2000 grzywien. Ponadto opat koprzywicki domagał się odeń tak samo wysokiej sumy. Samuel Taszycki wzywany był przez duchowieństwo do uiszczenia 11 000 grzywien zaległej dziesięciny. Jednego z wybitniejszych przywódców szlacheckich z Wielkopolski, Marcina Broniewskiego, duchowieństwo ustawicznie napominało, aby zmusił chłopów w swych dobrach do zapłacenia zaległych świadczeń, czego on uczynić nie zamierzał87.

Niektórzy sędziowie trybunalscy nie chcieli rozstrzy­gać spraw o dziesięciny aż do czasu ustalenia tak zwa­nej “compositionis inter status" (ugody między stana­mi), która regulowałaby generalnie wszystkie sporne kwestie między stanem duchownym a szlacheckim. Do takich sędziów należał między innymi znany działacz szlachecki, katolik Piotr Oraczewski.

Jak wysokich sum sięgały dziesięciny, świadczy umowa dzierżawna zawarta przez Lwa Sapiehę, ma­gnata litewskiego, z międzyrzeckim plebanem, księ­dzem kanonikiem Dudkowiczem o dzierżawę dziesięcin w dobrach międzyrzeckich, należących do Sapiehy. W zamian za dziesięcinę Sapieha zobowiązywał się pła­cić rocznie plebanowi 1400 złotych gotówką, dawać w naturze 64 beczki żyta, 100 beczek jęczmienia, 10 be­czek grochu, 30 beczek gryki oraz sery, masło i mięso wieprzowe wartości łącznej 200 złotych 88. Były to su­my niemałe, zwłaszcza że wysokość dziesięciny musia-

ła być wyższa, ponieważ dzierżawa tak chciwemu na pieniądze magnatowi jak Lew Sapieha musiała się opłacać.

Opierając się tedy na swej pozycji materialnej, Ko­ściół pod koniec XVI wieku przystąpił do kontrofen­sywy. Rezultaty jej wszakże dopiero wtedy dały się odczuć, kiedy Kościół zjednał sobie poparcie króla. Uzyskał zaś je w czasie rządów Zygmunta III Wazy, gorliwego katolika (uważanego przez niektórych histo­ryków za katolika gorliwszego niż sam papież), przepo­jonego duchem kontrreformacji, zmierzającego konsek­wentnie do przywrócenia Kościołowi stanu posiadania z okresu przedreformacyjnego, nietolerancyjnego wo­bec innowierców. Sąd ten jednak należy uznać za na­zbyt surowy. Ukochana siostra Zygmunta III, Anna Wazówna, była luteranką. Mimo oporów biskupów król nie bronił jej urządzać na Wawelu modłów w obrządku luterańskim. W jej starostwie brodnickim znajdowali — za wiedzą i zgodą monarchy — azyl du­chowni i pisarze protestanccy, często cudzoziemcy. Nie wszystkie też decyzje polityczne króla pozostawały w zgodzie z zaleceniami kurii rzymskiej. Niemniej po­lityka wewnętrzna za panowania Zygmunta III uległa zasadniczej zmianie. Musiało to w konsekwencji spowo­dować ideologiczne i polityczne starcie obozu królew­skiego z kierunkiem reprezentującym idee ubiegłego stulecia.

Głównym przywódcą zwolenników tego kierunku był Jan Zamoyski, kanclerz i hetman wielki koronny. Na­zywano ich “politykami" lub “zimnymi katolikami". Termin ten ukuła jezuicka literatura końca XVI wieku, używając go w odniesieniu do tych wyznawców religii rzymskokatolickiej, którzy aprobowali w pełni postano­wienia soboru trydenckiego w sprawach wiary i moral­ności, ale sprzeciwiali się szerzeniu ich ogniem i mie­

czem oraz nie uznawali średniowiecznej zasady pry­matu władzy duchownej nad świecką.

Politycy" w swych poglądach i poczynaniach repre­zentowali nurt, który w dobie kontrreformacji godził w samą istotę, podważał wysiłki jezuickich ideologów, starających się odkurzyć przebrzmiałe już uniwersali-styczne idee i poglądy. Było to w gruncie rzeczy star­cie ideowe dwóch sił ukształtowanych w ramach jedne­go i tego samego systemu wyznaniowego. Osią tego starcia był dylemat: czy państwo ma być organizacją świecką, czy też mieczem i narzędziem działania hie­rarchii kościelnej. “Oba miecze dane św. Piotrowi — wołał ksiądz Piotr Skarga — jednym sam władnie, drugim przez króle i pany [...] Duchowny urząd pier­wszy [...] jest niżli królewski". “Rzeczy świeckie służyć duchownym mają" 89 — konstatował w innym miejscu.. Do konfrontacji tego stanowiska ze stanowiskiem “po­lityków" doszło w Polsce na przełomie XVI i XVII wieku. Nauczono się już bowiem rozróżniać sprawy re­ligii i polityki. Atakowano powszechnie jezuitów za używanie argumentacji religijnej w walce politycznej^ “Toć się wam nie podoba — pisał anonimowy publicy­sta szlachecki — że starzy katolikowie w rzeczach tyl­ko zbawiennych, do wiary należących Kościoła są po­słuszni, a w rzeczach świeckich, polityckich właśnie, z ubliżeniem Rzeczypospolitej prawa koronnego i wol­ności swoich, księżej dogadzać i więcej niż się godzi, podlegać, nie chcą"90.

Stanowisko to łączyło się z podziw budzącą troską o godność państwa. “Czemu by i u nas, jako we Fran­cji — zapytywano — legat [...] na granicę wjeżdżając koronie przysiądz [nie miał], że wjechawszy nie ma nic ani contra maiestatem regis [przeciw majestatowi króla], ani contra libertatem eciesiae Polonae audere [przeciw wolnościom Kościoła polskiego czynić]?"91 Takie i tym podobne głosy rozlegały się w Polsce czę

sto już w czasach ofensywy kontrreformacji. Były one wyrazem wieloletnich nawyków myślenia mas szla­checkich. Umiejętność odróżnienia spraw wiary od spraw polityki stanowiła cechę wielu najwybitniej­szych mężów stanu. Zamoyski, zaciekły wróg Habsbur­gów, nieraz nawiązywał bliską współpracę z innowier­cami, tworząc z nimi jednolity front przeciw aliansom z dworem wiedeńskim i próbom tolerowania przez kró­la Zygmunta zamieszek na tle religijnym. “Jeśli wam kto gwałt będzie czynił — zwracał się do innowierców — dam wszystko zdrowie przy was, abym na tę niewo­lę nie patrzył" 92.

Za przykładem mistrza szli uczniowie. Mikołaj Ze­brzydowski, wojewoda krakowski, słynął ze swego ka­tolickiego zelotyzmu. Fundował Kalwarię, pod koniec życia opanowany był niemal chorobliwą dewocją. Nie przeszkodziło mu to jednak nie wpuścić do Krakowa papieskiego legata, Annibala z Kapui, którego uważał za agenta Habsburgów93. W 1606 roku podczas rokoszu najbliższymi jego współtowarzyszami byli kalwin Ja­nusz Radziwiłł i arianin Jakub Sienieński. Kiedy Pa­weł V, usiłując wykorzystać do celów politycznych swój papieski autorytet, wystosował do niego list z wezwaniem, aby zaprzestał walki z krółem-katoli-kiem, Zebrzydowski w pełnym godności liście odpowie­dział papieżowi odmownie94. Podobnie światła, tole­rancyjna postawa cechowała Stanisława Żółkiewskiego, również gorącego katolika. W jego rodzinnej Żółkwi bez wzajemnych nienawiści współżyły ze sobą kościo­ły i cerkwie, fundowane i hojnymi darami wspomagane przez hetmana.

Ta postawa właściwa była większości szlachty. Kiedy podczas wielkiego zjazdu szlacheckiego pod Sandomie­rzem w 1606 roku jednostki usiłowały siać zamęt na tle wyznaniowym, tłum zakrzyknął: “Nic tu do religijej — cnota tu płaci" 9S. Gdy zjazd ten uchwalał daleko idące

176

postulaty w sprawach dotyczących kleru, Kościoła i jezu­itów, delegaci wyznania kalwińskiego i ariańskiego tak­townie zrezygnowali z głosu. Ogół opowiedział się za przywróceniem wolności religii prawosławnej, prześla­dowanej po wprowadzeniu w życie w 1596 roku unii religijnej.

Wobec takiej postawy szlachty niełatwo było szer­mierzom kontrreformacji przebudować psychikę społe­czeństwa polskiego. Jedynie na Mazowszu, wśród rzesz niewykształconej szlachty zagrodowej wpływy Kościoła utrzymywały się niezmiennie.

Ale aż do połowy XVII wieku polityka polska nie uległa w pełni naciskom kontrreformacji i pozostała wierna nowożytnym, porenesansowym wzorom. Jedyny wyjątek stanowiła próba wprowadzenia siłą unii reli­gijnej, konfiskowanie majątków prawosławnych kla­sztorów i cerkwi, prześladowania dyzunitów, zwłaszcza duchownych. Wzmocniło to odśrodkowe tendencje kle­ru prawosławnego, chłopów i mieszczan ukraińskich, podważyło więź zamieszkanych przez nich ziem z re­sztą Rzeczypospolitej. Jak dalece ślepy był Kościół na sprawy państwa, świadczy fakt, że nawet unickich biskupów nie dopuszczono do senatu.

W drugiej połowie XVII stulecia — konstatuje Ja­nusz Tazbir — “uzgadnianiu polskiej racji stanu z po­lityką papiestwa towarzyszyło powstawanie ideologii uzasadniającej taki właśnie kurs polityczny"9S.

12 — Szlachta polska ..

ROZDZIAŁ D Z I E W I Ą T Y

NA ROZDROŻU

Mocą panom nie zdołamy, prawem nie wygramy.

Anonim, .1607 r.

S-o zwycięstwie obozu egzekucyjnego i po ustaleniu zasady, że król wybierany jest przez ogół szlachty, każ­dy osiadły szlachcic mógł o sobie powiedzieć: “Pań­stwo to ja". Teoretycznie obowiązywały go dwojakiego rodzaju świadczenia na rzecz państwa: płacenie 2 gro­szy od łanu użytkowanego przez chłopów i udział w po­spolitym ruszeniu na wypadek wojny 87. Pierwszy jed­nak z tych obowiązków, wobec jego symbolicznego wy­łącznie znaczenia, został zniesiony, a drugi — tak ob­warowany najrozmaitszymi przepisami, że od czasów wyprawy radoszkowickiej (1567) aż po wojnę chocim-ską (1621) szlachty ani razu nie zwoływano na pospo­lite ruszenie. Słowem, szlachta nie ponosiła właściwie żadnych świadczeń na rzecz państwa. Nawet uczestni­czenie w sejmiku nie było obowiązkowe, chociaż tego rodzaju postulaty wysuwano od czasu do czasu. Jedy­nie odbywający się dość rzadko popis wojewódzkiego lub powiatowego pospolitego ruszenia, sprawdzający “gotowość bojową" szlachty, uważano za obowiązek, z którego trudno było się wyłamać, nie tyle zresztą ze względu na grożące kary, ile z uwagi na opinię sąsia­dów bliższych i dalszych.

Centralne organa władzy państwowej nie miały swych terenowych odpowiedników. Kanclerzowi, pod

178

kanclerzemu, podskarbiemu, hetmanowi nie podlegali żadni urzędnicy prowincjonalni. Nawet poborca podat­kowy, wybierany przez sejmik, odpowiadał za sprawo­wanie swej funkcji przed wyborcami, nie zaś przed przedstawicielami skarbu państwa. Jedynie starostowie grodowi uważani byli za “brachium regale" (ramię królewskie). Od zasady tej jednak zdarzały się odstęp­stwa. Oto, gdy król Zygmunt III rozesłał do grodów uniwersał, surowo zakazując w nim przyjmowanie do obiaty pism opozycji, notariusz grodu sanockiego pod nieobecność starosty Stanisława Mniszcha opatrzył pi­smo królewskie adnotacją: “Litterae Sacrae Regiae Maiestatis privatim scriptae" (List Świętego Majestatu Królewskiego napisany prywatnie), i nadal wpisywał do ksiąg dokumenty opozycji. Większość starostów jed­nak polecenie królewskie wypełniła (1606).

Uwolniwszy się formalnie od przewagi magnaterii, szlachta średnia urządzała państwo według własnych koncepcji. Wszystkie jej poczynania ustawodawcze po śmierci Zygmunta Augusta zmierzały do tego, by za­bezpieczyć się przed możliwością wzmocnienia władzy królewskiej, przed absolutyzmem. Temu celowi służyć miała wolna elekcja viritim, to znaczy obiór nowego króla przez całą — teoretycznie — szlachtę, na specjal­nie w tym celu zwołanym zjeździe. Była to w istocie próba wprowadzenia demokracji bezpośredniej przy po­dejmowaniu decyzji o kluczowym dla państwa znacze­niu. Nie zabezpieczono jednak w sposób wystarczający pola elekcyjnego przed knowaniami możnych oraz dwo­rów cudzoziemskich, które poprzez swych posłów, dy­sponujących niemałym groszem, usiłowały wpływać decydująco na bieg zdarzeń. Musiała w tak wielkim zbiorowisku ludzi panować demagogia i frazes i w isto­cie tylko jednomyślny wybór monarchy mógł uchro­nić kraj przed ciężkimi perturbacjami, wojny domowej nie wyłączając. Nie większość bowiem decydowała, bo

170

zresztą w tak wielkim tłumie, naładowanym emocja­mi, decydować nie mogła, lecz siła i sprawność orga­nizacyjna (zarówno na samym polu elekcyjnym, jak i w działalności propagandowo-politycznej w poszcze­gólnych województwach) stronnictw uczestniczących w obiorze króla. I tak w istocie siła zadecydowała o wyniku zwłaszcza drugiej i trzeciej elekcji. Stąd, może bezwiednie, ale przecież wyraźnie, szlachta dą­żyła do jednoznaczności personalnej w dobie elekcji, By po ojcu panował syn, po bracie brat. Nie było żadnych wątpliwości, że po Zygmuncie III zostanie obrany kró­lem jego pierworodny syn, Władysław, a po Władysła­wie jeden z jego braci: Jan Kazimierz lub Karol Fer­dynand. Wraz z wygaśnięciem dynastii Wazów (był to zresztą wyjątkowo nie sprzyjający zbieg okoliczności) i upadkiem kultury politycznej zakończyła życie i ta — w istocie dynastyczna, stabilizująca państwo — za­sada.

W dobie pierwszego bezkrólewia ostatecznie też ure­gulowano prawną pozycję króla. Sformułowano wów­czas prawa stałe, które później zaczęto nazywać pra­wami fundamentalnymi i kardynalnymi; były to tak zwane artykuły henrycjańskie (lub henrykowskie). Po raz pierwszy przedstawiono je do aprobaty posłom Henryka Walezego podczas zjazdu elekcyjnego w roku 1573. Król-elekt, mimo iż jego posłowie wstępnie je zaprzysięgli, odmówił ich akceptacji. Weszły więc w ży­cie dopiero podczas koronacji Batorego, w maju 1576 roku, i odtąd uważane były za źrenicę wolności szla­checkich. Zobowiązywał się w nich król do poszanowa­nia zasady wolnej elekcji, co wykluczało wszelkie sta­rania o wybór następcy za jego życia, zrzekał się tytu­łu “dziedzic", nie mógł tytułować syna następcą. Ogra­niczeniu uległy kompetencje króla w sprawach wojny i pokoju; nie mógł tu nic stanowić sam, bez zgody se­natu (później szlachta interpretowała ten przepis sze

180

rzej, decyzję o wojnie ofensywnej przerzucając na sejm), między innymi nie mógł bez zgody sejmu zwoływać pospolitego ruszenia i wyprowadzać go poza granice kraju oraz dzielić na hufce. Zobowiązywał się do utrzymywania wojska kwarcianego. Sejm zwyczaj­ny miał być zwoływany co dwa lata, a w okresach międzysejmowych u boku króla miała zasiadać rada, składająca się z 16 senatorów rezydentów. Uzyskiwała także szlachta prawo wypowiedzenia monarsze posłu­szeństwa, jeśliby ten “co przeciw prawom, wolnościom, artykułom, kondycjom" wykroczył.

Począwszy od roku 1573 nowo obrani królowie mu­sieli również zaprzysięgać pacta conventa, stanowiące w istocie umowę między szlachtą a elektem. Były to indywidualne zobowiązania konkretnego króla. Doty­czyły różnego zakresu spraw publicznych. Henryk Walezy zobowiązał się na przykład, obok ustanowienia wieczystego sojuszu polsko-francuskiego, do zapewnie­nia wolności handlu kupcom polskim z Francją, wpła­cania do skarbu państwa corocznie 40 tysięcy florenów z dochodów przynoszonych przez jego dobra położone we Francji, wybudowania własnym kosztem floty mor­skiej i utrzymywania stu Polaków kształcących się we Francji. Następcy Walezego podpisywali innej treści zo­bowiązania, chociaż niektóre ich punkty utrzymywały się stale, jak zobowiązanie do utworzenia floty bałtyc­kiej. Można przyjąć, że z jednej strony autorzy pactów conventów rzeczywiście dobrze orientowali się w po­trzebach państwa, ale z drugiej — że nierealny wpis do dokumentu uznawali za załatwienie sprawy. Dało to początek “grze pozorów", tak groźnej dla interesów Rzeczypospolitej w latach późniejszych.

Ostatecznym w zasadzie wykończeniem modelu ustrojowego Rzeczypospolitej było ustanowienie w roku 1578 przez Stefana Batorego Trybunału Koronnego (dla Wielkopolski w Piotrkowie, dla Małopolski w Lu-

blinie). Sędziów wybierały tak zwane deputackie sejmiki. W ten sposób wymiar sprawiedliwości, a przy­najmniej znaczna jego część, znalazł się pod całkowi­tym wpływem samorządu szlacheckiego.

Mogła więc mieć świadomość szlachta, iż jej omnipo-tencja w państwie została prawnie zabezpieczona w każdym niemal szczególe. I tylko jednostki dostrze­gały, że ten pozornie spójny model państwa równej wobec prawa szlachty jest zagrożony stale z innej stro­ny niż absolutystyczne dążenia królów. Miał pełną ra­cję anonimowy pisarz polityczny z początku XVII wie­ku, kiedy — z dużą dozą przenikliwości — dowodził:

“Naszy przodkowie, gdy do wolności przyszli, zabiegali temu wszelakim sposobem, żeby król tyranem być nie mógł, żeby im majętności, żony, dzieci brać nie mógł, żebym siedział bezpiecznie na swym bez strachu żad­nego, a temu nie zabiegali, żeby mi sąsiad możniejszy tyranem nie był [podkreślenie moje — J. M.]"98.

W szlacheckim modelu ustrojowym istniało wiele szczelin i luk, przez które nieuchronnie musiały wci­skać się wpływy magnackie. Magnateria nauczyła się wykorzystywać formy ustrojowe demokracji szlachec­kiej do swoich grupowych celów. Jednocześnie procesy społeczno-ekonomiczne, jakie zachodziły w ostatniej ćwierci XVI wieku w olbrzymim państwie polsko-li-tewsko-ruskim, stworzyły realne przesłanki do ukształ­towania się w Polsce rządów możnowładczych. Wpraw­dzie pewna część starej magnaterii w wyniku egzeku­cji dóbr utraciła swe znaczenie (rody Szydłowieckich, Łaskich, Zaklików, Drzewieckich, Mieleckich, Jazło-wieckich i wiele innych roztopiły się w masie szlachty średniej), ale równocześnie — po zawarciu Unii Lubel­skiej — wpływ na stosunki wewnętrzne w Koronie uzyskali magnaci ruscy. Nie była to efemeryczna grupa magnacka, budująca swą potęgę na królewskich nada­

niach. Byli to oligarchowie z dziada pradziada, ozdobie­ni uznawanymi prawnie tytułami kniaziowskłmi, po­siadający własne dwory i własne nadworne chorągwie. Zajmowali pozycję majątkową niewspółmiernie wyższą niż najbogatsi nawet magnaci ziem rdzennie polskich. Unia Lubelska większości z nich pozwoliła zasiąść w senacie Rzeczypospolitej. Mieli decydujący wpływ na wybór posłów sejmowych na sejmikach województw:

wołyńskiego, kijowskiego, bracławskiego i podolskiego, a częściowo również ruskiego. Co więcej, z biegiem lat magnaci owi wchodzili w koligacje ze szlachtą i ma-gnaterią rdzennie polską, kupowali lub dziedziczyli dobra w województwach krakowskim, sandomierskim czy lubelskim oraz otrzymywali godności senatorskie jako przedstawiciele tych ziem.

Magnaci ruscy zaczęli się szybko polonizować. Więk­szość z nich przeszła na katolicyzm. Oto pierwszy z brzegu przykład: Konstanty książę Ostrogski, woje­woda kijowski, był jednym z najmożniejszych panów na Ukrainie. Miast, miasteczek i wsi posiadał około 400. Dysponował własnym wojskiem, miał rozliczne zamki obronne. Wyznawał prawosławie, energicznie przeciw­działał wprowadzeniu w życie unii religijnej i bronił cerkwi prawosławnej przed uciskiem. Ale już jego syn, Janusz, nie używał języka ruskiego. Wszedł w posia­danie rozlicznych dóbr ziemskich w województwie kra­kowskim i stał się na tym terenie najmożniejszym magnatem świeckim. Przyjął katolicyzm. Po pewnym czasie otrzymał najwyższe świeckie stanowisko w sena­cie Rzeczypospolitej: został kasztelanem krakowskim. Jego dochód roczny szacowano na blisko 200 tysięcy złotych. Kiedy umierał w 1620 roku, pozostawił między innymi oprócz dóbr nieruchomych, sprzętów i inwen­tarza żywego w samej gotowiźnie: 600 tysięcy czerwo­nych złotych, 290 tysięcy rozmaitej monety, 400 tysię­cy talarów bitych i 30 beczek srebra łamanego ". By-

ły to sumy na owe czasy kolosalne, bliskie dwóm rocz­nym budżetom państwa w okresie pokoju. Niewielu magnatów dorównywało bogactwem Ostrogskiemu. Najbogatsza grupa przyszłych królewiąt skupiała nie więcej niż kilkanaście rodzin. Inne wielkie rody miały niepomiernie mniejsze majętności niż ta górna war­stwa.

Przyłączenie Wołynia- i Ukrainy do Korony (1569) umożliwiło awans majątkowy licznym rodom rdzennie polskim. Zygmunt III Waza rozdał po 1590 roku wiele dóbr pustych na Ukrainie, co wzmocniło ekonomicznie polską magnaterię. Na Ukrainie powstały latyfundia Koniecpolskich (szlachta sieradzka), Lubomirskich (szlachta krakowska), Zamoyskich (szlachta lubelska) i innych. Część rodów, które dotkliwie odczuły egze­kucję, ponownie zaczęła piąć się w górę (na przykład Potoccy). Na przełomie XVI i XVII wieku powstała no­wa, silna ekonomicznie warstwa magnacka. Składała się ona ze starej magnatem litewsko-ruskiej oraz z wy-lansowanych spośród szlachty średniej nowych rodów polskich. Po pewnym czasie różnice między nimi za­tarły się, a nowe rody postarały się o tytuły książęce (na przykład Ossolińscy) albo przynajmniej margra-biowskie (Myszkowscy, Wielopolscy). W XVIII stule­ciu pojawiły się tytuły hrabiowskie (między innymi Po­toccy, Braniccy, Rzewuscy).

Majątek w Polsce szlacheckiej sam przez się zape­wniał udział we władzy, niezależnie od posiadanych tytułów i godności. Słynny zagończyk kresowy pierw­szego dwudziestolecia XVII wieku, który na własną rękę wojował z sułtanem i prowadził samodzielną, sprzeczną z zamierzeniami hetmana i kanclerza, poli­tykę wobec Mołdawii i Wołoszczyzny, Samuel Korecki, nie był ani senatorem, ani nawet niższej rangi urzęd­nikiem ziemskim. Był Koreckim, magnatem, kniaziem pieczętującym się Pogonią, właścicielem wielkich dóbr,

i to wystarczało, by zapewnić mu niemal niezależną po­zycję polityczną w państwie.

Dla przyszłości państwa zjawisko najgroźniejsze sta­nowiła stabilizacja wewnętrzna warstwy magnackiej, podczas gdy dawna magnateria polska — jak o tym mó­wiliśmy — nie była warstwą trwale uformowaną, prze­kazującą pozycję z ojca na syna. Nowe rody magnac­kie gromadziły coraz liczniejsze majątki, starały się ugruntować swą pozycję tworząc ordynacje, które-miały za zadanie zapobiegać rozdrabnianiu fortun. Or­dynacje — swoista forma organizacji dóbr feudalnych — posiadały równocześnie określony statut prawny, zatwierdzony mimo oporów szlachty przez sejm Rze­czypospolitej. Na terenie ordynacji, stanowiącej za­zwyczaj zwarty kompleks dóbr, obejmujący dziesiątki i setki kilometrów kwadratowych, magnat sprawował władzę niemal nieograniczoną. Dysponował sprawnym aparatem wykonawczym, w którym zatrudniał głównie niższą szlachtę, własnym wojskiem nadwornym, wła­snym skarbem. Odgrywał w środowisku szlacheckim rolę ogromną. To w jego ręku przede wszystkim znaj­dowała się władza, chociaż oficjalnie mógł nie legity­mować się żadnym tytułem, funkcją czy stanowiskiem państwowym. Precedens stworzył tu Jan Zamoyski, któremu w uznaniu zasług pozwolono utworzyć or­dynację zamoyską ze stolicą w Zamościu100. Decyzję tę traktowano jako wyjątkową, ale otworzyła ona dro­gę naśladowcom Zamoyskiego. Zygmunt Myszkowski zorganizował ordynację pińczowską, która potem prze­szła w ręce Wielopolskich; Janusz Ostrogski — ostatni z rodu — położył podwaliny pod ordynację ostrogską, którą odziedziczył możny ród Zasławskich; ordynacje zaczęli tworzyć również przedstawiciele poszczególnych linii rozrodzonego rodu Radziwiłłów101.

Także rody, które ordynacji nie utworzyły, rosły w siłę i znaczenie, komasując majętności. Lubomirscy,

Potoccy, Ossolińscy, Sobiescy, Koniecpolscy, Krasińscy, Sapiehowie — oto przykłady wielkich karier XVII wie­ku. Pomału, krok za krokiem, dostęp do warstwy ma­gnackiej zamykał się. Coraz rzadziej zdarzało się, aby awansował do jej szeregów ktoś spośród szlachty śred­niej. Jak utrudniona była w połowie XVII stulecia ka­riera majątkowa i urzędnicza, świadczy przykład Ste­fana Czarnieckiego, którego mimo godności senatora i znacznych bogactw, zgromadzonych w ciągu długo­letniej służby wojskowej, w gronie “prawdziwych" ma­gnatów z dziada pradziada uważano za parweniusza.

W jaki sposób powstawały fortuny magnackie? Zbig­niew Ossoliński, syn znanego działacza ruchu egzeku­cyjnego, Hieronima, przed pierwszym ożenkiem posia­dał po ojcu tylko 7 części wsi — ani jednej całej. Dzie­ląc majątek między swych synów w 1620 roku, czyli w 36 lat później, posiadał 16 wsi i folwarków, wielki klucz Zagórsko i części 2 wsi, a nadto użytkował sze­reg królewszczyzn, które — o co się postarał — otrzy­mali częściowo jego synowie prawem dożywotnim. Pierwszym krokiem do zbudowania potęgi rodu były nadania królewskie. Jeszcze u schyłku panowania Zygmunta Augusta i w czasach panowania Batorego polityka stosowana w tym zakresie zgodna była z inte­resami szlachty średniej, przed tymi jednak, którzy dobra królewskie uzyskiwali, otwierała się droga do szeregów warstwy magnackiej. Zbigniew Ossoliński, któremu mir, jakim cieszył się wśród szlachty, pozwolił poprzeć zamierzenia monarchy na sejmie inkwizycyj-nym w 1592 roku, otrzymał w drodze rewanżu dobra Łaszki i kilka innych wsi na Pokuciu, wymienionych następnie na lepszą majętność — Smierdzinę. W 1598 roku dostał 300 złotych polskich jurgieltu *, w cztery lata później jeszcze 500 złotych jurgieltu na Samborze,

* Jurgielt — roczne wynagrodzenie wyższych dowódców i niektórych urzędników.

186

w 1603 roku uzyskał w dożywocie starosty wowskie. Za posługi oddane królowi w cza sandomierskiego (1606) otrzymał Nowe Mi brzyń, wreszcie zaś intratne starostwo stobn wszą żona, Sienieńska, wniosła mu posag ni ki, ale już druga żona, Firlejówna, całkiei Dziedziczył też schedy po zmarłych bezpot< ciach.

W karierze majątkowej Ossolińskiego ni odegrał na pewno szczęśliwy traf (żenił się zy, każde małżeństwo przynosiło mu korzyść ne: bracia jego zmarli bezpotomnie), ale ni było tylko jego dziełem. Ossoliński budows tunę świadomie, nie gardził na j drobnic j szyn mi królewskimi i darowiznami, dochody z d nych umiejętnie inwestował w ziemię, we ^ bywane prawem dziedzicznym majętności. stywał niepowodzenia drobnych sąsiadów, części wsi, rugując ich per fas et nefas z zaokrąglając nimi własne dobra.

Mimo iż majątek swój podzielił między trz każdy z nich awansował do godności senal odziedziczone włości powiększył o nowe10 Zbigniewa Ossolińskiego ponadto pożenili W połowie XVII wieku ród Ossolińskich nal silniejszych, uznanych rodów polskich.

Inny przykład to Lubomirscy. Sebastian ] posiadał w 1581 roku zaledwie 4 wsie i d wsiach. Jego syn Stanisław w 1629 roku d 91 wsi całych, 16 części wsi i miasto Wiśnie — był użytkownikiem licznych królewszcz w województwie krakowskim dzierżawił 18 wsi i starostwo dobczyckie, obejmujące 5 wsi103 Lubomirski budował swą fortunę na nadaniach skich, dzierżawił ponadto obszary górski Urządzał również łupieżcze wyprawy na dol

ta węgierskiego Horwatha. Czerpał dochody z żup sol­nych.

Dochody Lwa Sapiehy z majątków królewskich i roz­licznych dzierżaw przewyższały dochody z jego wła­snych majętności rodowych. Sama dzierżawa myt Wiel­kiego Księstwa Litewskiego przynosiła Sapieże kolo­salną sumę l O tysięcy złotych polskich rocznie104. W rezultacie Lew Sapieha, który zaczynał karierę jako klient domu Radziwiłłów, umierał jako kanclerz i het­man wielki litewski oraz jeden z najbogatszych ludzi w Polsce. Ród Sapiehów stał się obok Radziwiłłów naj­potężniejszym domem na Litwie.

Przykłady można mnożyć. Świadczą one bez wszelkiej wątpliwości, że w pierwszej połowie XVII wieku na­stępowało zachwianie równowagi między poszczególny­mi warstwami w łonie klasy panującej. Był to, oczywiś­cie, proces rozłożony na wiele lat; mechanizm tego pro­cesu nie od razu stał się dla mas szlacheckich jasny i zrozumiały. W nim to należy doszukiwać się głównych przyczyn upadku demokracji szlacheckiej, zahamowa­nia tendencji centralistycznych, tak wyraźnych w Pol­sce XV i XVI wieku, a następnie wyrodzenia się ustro­ju demokracji szlacheckiej w oligarchię magnacką.

Procesowi temu towarzyszyły zmiany w strukturze szlacheckiej własności ziemskiej. Stopniowo, krok za krokiem kurczył się stan posiadania szlachty średnie] i drobnej. Wielcy właściciele wykupywali ziemię z rąk drobnych posiadaczy. Często stosowaną przez magna­tów metodą było usadawianie się w jednej części wsi kollokacyjnej, czyli należącej do różnych szlacheckich właścicieli, by następnie, przy użyciu rozmaitych na­cisków i czasem nawet pewnej presji, wyrugować pozo­stałych kollokatorów z ich części.

Z drugiej strony rosła liczba posiadaczy na skutek podziałów spadkowych. Starano się unikać dzielenia schedy ojcowskiej na zbyt wiele części, jednak same

188

podziały były sprawą nieuchronną, oczywiście, jeśli by­ło co dzielić. W tej sytuacji szlachta, tak drobna, jak i średnia, gorączkowo poszukiwała dla swych synów możliwości kariery, która pozwoliłaby im ocalić pozy­cję społeczną rodziny, zależną w dużej mierze od licz­by posiadanych łanów. Jeśli w rodzinie było kilku sy­nów, starano się przynajmniej jednemu z nich umożli­wić karierę duchowną, pozwalającą na użytkowanie beneficjów kościelnych. (Naszym zdaniem postępowa­nie takie stało się jednym z istotnych czynników po­wodzenia ofensywy kontrreformacji w Polsce. Szlach­ta innych wyznań nie miała ze zrozumiałych względów możliwości partycypowania w użytkowaniu olbrzymich majętności pozostałych w rękach Kościoła. Przesądziło to w dużej mierze o ostatecznej rekatolizacji szlachty polskiej). Przynajmniej jedną córkę, jeśli ich było w średnio zamożnej rodzinie kilka, starano się umieś­cić w klasztorze. Do nowicjatu oddawano ledwie dwu­nastoletnie dziewczynki. Posag bowiem dla córek sta­nowił poważne obciążenie nawet dla średnio zamożnej rodziny szlacheckiej. Wszystko to jednak nie rozwią­zywało sytuacji szerokich rzesz szlachty. Brakowało w Polsce w XVI, XVII i zwłaszcza XVIII wieku in­stytucji, które mogłyby wchłonąć znaczne nadwyżki młodzieży szlacheckiej. Rosły więc szeregi szlachty ekonomicznie słabej, władającej tylko częścią jednej wsi, oraz szlachty bezrolnej. Ta ostatnia, przymuszona koniecznością, szła na służbę do możnych, którzy po­trzebowali w swych latyfundiach rozbudowanego apa­ratu administracyjnego i wojskowego.

Często zdarzały się również wypadki wyraźnej de­gradacji społecznej. W okolicach Gniezna i Kalisza, gdzie żyły liczne rzesze szlachty drobnej, dochodziło do małżeństw szlachcianek z chłopami, i to nie tylko z wolnymi kmieciami (tworzącymi wówczas niewielką, szczątkową grupę społeczną), lecz również z poddany-

mi. Oto przykłady: Urodzona (!) Elżbieta nieznanego nazwiska była żoną pracowitego (!) Franciszka, podda­nego arcybiskupa gnieźnieńskiego. Katarzyna Skrzetuska była żoną uczciwego Baltazara Bujaka, sołtysa w Radujewie, poddanego klasztornegolos. Przykłady podobne można mnożyć. Związki między mieszczań­stwem a szlachtą były jeszcze częstsze. W Wielkopol­sce przechodzenie drobnej szlachty do miast — to zja­wisko powszechne, zwłaszcza w XVI wieku, ale rów­nież i w pierwszej połowie XVII wieku. Wielokrotnie funkcje burmistrzów, a nawet woźnych pełnili przed­stawiciele rodzin szlacheckich. Rzadko natomiast zda­rzało się, aby zubożali synowie szlacheccy imali się zawodów rzemieślniczych. Ciekawe, iż małżeństwa międzystanowe nie odbierały praw do spadku ani nie pozbawiały przynależności do stanu uprzywilejowane­go, z tym że przynależność ta nie rozciągała się ani na współmałżonka, ani na dzieci. Zdarzały się wypadki naganienia (zakwestionowania) szlachectwa osób zro­dzonych z małżeństwa mieszanego, szlachcica z miesz­czanką. Niemniej nawet szlachcianka poślubiająca chło­pa nie traciła osobistego szlachectwa i w dokumentach prawnych tytułowana była urodzoną lub szlachetną.

Związki szlachecko-mieszczańskie — pisze Włodzi­mierz Dworzaczek, badacz tego zjawiska — jakkolwiek w porównaniu do małżeństw zawieranych w obrębie stanu szlacheckiego stosunkowo rzadkie, a w każdym razie niemasowe, nie mogą być uważane za jakieś wy­jątkowe wybryki mezaliansowe. W rodzinach drobno-szlacheckich zdarzały się z pokolenia w pokolenie cza­sem nawet po dwa takie małżeństwa wśród rodzonych sióstr. Natomiast wśród szlachty średnio zamożnej spo­tykamy je zupełnie wyjątkowo" 108.

Owa różnica między szlachtą średnią a drobną ryso­wała się coraz wyraźniej. Była to nie tylko różnica ma­jątkowa, lecz również obyczajowa, kulturowa. Także

190

interesy ekonomiczno-polityczne szlachty drobnej i średniej nie były tożsame. Dotykamy tu istotnych źródeł panujących wtedy powszechnie poglądów i obo­wiązujących stereotypów myślowych. Oto pierwszy z brzegu przykład. Szlachta średnia miała nastawienie pacyfistyczne. Wojna łączyła się w jej świadomości z poważnymi kłopotami osobistymi (ewentualny udział w pospolitym ruszeniu) oraz z koniecznością znacznych świadczeń materialnych. Rodziny drobnoszlacheckie natomiast traktowały wojnę jako wspaniałą, rzadko zdarzającą się okazję do poprawienia swej sytuacji ma­terialnej, a co za tym idzie do podtrzymania swej po­zycji społecznej. Służba w wojsku zapewniała żołd, dość znaczny, a ponadto z wojny można było wrócić z łupami, ze zdobyczą.

Owa chęć obrony za wszelką cenę przed zdeklasowa­niem się była potężnym motorem działania społecznego w dawnej Polsce zarówno pojedynczych osób, jak i ca­łych grup. Wykorzystywano ją zresztą do celów propa­gandy politycznej. W okresie wojen zaborczych z Mo­skwą w latach 1604—1618 dostarczyła ona wielu argu­mentów zwolennikom wojny. Paweł Palczowski, wy­bitny pisarz polityczny obozu królewskiego, stwierdzał wręcz: “żeśmy się bardzo pozawodzili, rozrodzili, roz­puścili. Majętności niektórych utracone, zawiedzione, a to dla wielkich zbytków, które u nas panują". I da­lej: “Drudzy zaś tak bardzo się rozrodzili, że już one jedną wioską a pogotowiu jednym zagonem wyżywić się nie mogą". Jakie więc wyjście? “Jeśliś tedy, bracie, utracił, jeśliś dlatego odmiany jakiej v/ ojczyźnie pragnął, tam do Moskwy jedź, nabędziefcz tam majęt­ności i inszych bogactw wiele" 107.

Że taka właśnie motywacja trafiała do przekonania żołnierzom służącym w wojsku dla żołdu i łupów, świadczy expressis verbis wyrażona opinia przez tych, którzy poniekąd usłuchali wezwań Palczowskiego i zna-

leźli się w Rosji, plądrując u boku Dymitra Samo-zwańca II ziemię siewierską i okolice Moskwy. Pisali oni otwarcie, że “już w ojczyźnie chleba docisnąć się nie mogli", poszli zatem do cudzej ziemi po żniwo. Pro­sili hetmana, by ten miał wzgląd na starych rodziców, czekających na ich powrót, i na dobra, które na wojnie zdobędą, oraz na młodzież szlachecką, nie mającą w kraju co robić. “Nie nowina to — pisali dalej — zac­nemu a przesławnemu narodowi polskiemu w rozkosz­nych się wolnościach porodziwszy w różnych monar­chiach sławy i chleba szablą sobie dostawać". Hetman Żółkiewski, znajdujący się wówczas przy królu pod Smoleńskiem, surowo odpowiedział żołnierzom służą­cym Samozwańcowi: “Wolno nam szablą sławy i chleba sobie zdobywać, ale do ziem prawem zakazanych, jako ziemi moskiewskiej, jeździć nie wolno [...] Nie wolno wojny zaczynać i podnosić z somsiady przyległymi nie tylko z nas któremu, ale i panu naszemu zwierzchnie­mu [...] prawo i owszem, zakazuje i broni" 108.

Ciekawa to wymiana poglądów. Przy tym idzie nam tu nie tyle o charakterystykę stosunku do tej konkret­nie wojny, ile o przedstawienie różnicy stanowisk wo­bec celów wojny w ogóle. Zubożała szlachta widzi w służbie wojskowej i jej substytutach źródło utrzyma­nia, co więcej, podstawę swej pozycji społecznej. Twierdzi, że reprezentuje interes nie tylko jednostek (w tej konkretnie sytuacji znajdujących się u boku Samozwańca), lecz również całego środowiska — swych rodzin, jak można mniemać, zubożałych, nie mających możliwości zabezpieczenia przyszłości dla swych latorośli.

Inaczej hetman: dla niego polityka państwowa sta­nowi rację nadrzędną. Gotów jest zrozumieć motywy postępowania jednostek, lecz żąda podporządkowania interesów indywidualnych czy nawet grupowych inte

192

22. “Skarga poddanych na panów". Połowa XVII w.

23. Stara karczma. Rysunek Aleksandra Ortowskiego, druga potowa XVIII w.

24. Dwór z połowy XVI w. w Jakubowicach (Miechowskie)

26. Wiśnicz Nowy. Zamek Lubomirskich, 1619-23 lub po 1630 r.

28. Nagrobek Kaspra Wielogłowskiego w kościele w Czchowie, ok.1580 r.

31. Nagrobek Barbary Firlejowej w kościele w Janowcu. Rzeźba Santiego Gucci z 1585 r.

resowi państwa, oczywiście takiemu, jakim go pojmo­wał on sam.

Zjawisko pauperyzacji rzesz szlacheckich wymaga jeszcze wielu prac badawczych. Nie ulega wszelako wątpliwości, że struktura społeczna i polityczna Polski w XVII wieku nie stwarzała uboższej części stanu szla­checkiego możliwości awansu, a nawet nie pozwalała jej utrzymać się na tym poziomie życia, jaki osiągnęły poprzednie pokolenia. Pod tym względem istniała dość zasadnicza różnica między Rzecząpospolitą a krajami formującego się absolutyzmu. We Francji monarchia absolutna przejęła niejako opiekę nad zubożałą lub ubożejącą szlachtą. Umożliwiła jej przede wszystkim służbę w stałej, rozbudowanej liczebnie armii, całkowi­cie podporządkowanej woli króla. Nieźle opłacane sta­nowiska oficerskie w tej armii obsadzała głównie szlachta. Pewna część szlachty otrzymywała stałą pen­sję z królewskiej szkatuły.

W Polsce nieliczna stała armia nie była w stanie wchłonąć znacznych nadwyżek młodzieży szlacheckiej. Zdając sobie sprawę z tej sytuacji, niektórzy pisarze polityczni wysuwali projekty utworzenia szkoły rycer­skiej na Ukrainie i stałego funduszu na rzecz utrzy­mywania wojska silniejszego niż kwarciane, które strzegłoby przede wszystkim południowo-wschodnich granic Rzeczypospolitej, narażonych na częste najazdy tatarskie. Wówczas służba wojskowa stałaby się zawo­dem dostępnym dla wielu.

Projekty te jednak upadały. Silna armia, licząca kil­kadziesiąt tysięcy ludzi, stanowiłaby, po pierwsze, ogromne obciążenie dla podatników, a po drugie — i to był chyba motyw najważniejszy — stałaby się na­rzędziem w ręku króla. Na to zaś ani zamożna szlachta średnia, ani magnateria zgodzić się nie chciały i nie mogły.

Cóż więc miały robić owe rzesze drobnej szlachty?

Część synów szlacheckich z zaścianków i wsi kolloka-cyjnych szła do wojska kwarcianego, służyła w chorąg­wiach dragońskich i w piechocie. Ci, którym się udało, służyli jako pocztowi w husarii lub w oddziałach pan­cernych. Nie była to jednak duża liczebnie grupa. W okresie pokoju nie skupiała więcej niż 4000 ludzi — w Koronie i na Litwie razem. Inni musieli szukać chleba na dworach pańskich. Nieco zamożniejsi, po­chodzący z lepszych rodzin, otrzymywali funkcje w roz­budowanej administracji magnackich latyfundiów, w starostwach grodowych i niegrodowych administro­wanych przez magnatów, ubożsi — przyjmowali za­trudnienie w charakterze rękodajnych, hajduków, pa­chołków zbrojnych, a nawet zwykłych służących pań­skich. Część znajdowała chleb w magnackich chorąg­wiach nadwornych109. Funkcje oficerskie pełniła w nich zwykle szlachta zamożniejsza, funkcje szeregowe — bezrolna lub zaściankowa szlachta obok ludzi spoza stanu szlacheckiego.

Sytuacja ta w sposób istotny osłabiała siłę państwa. Podczas gdy na przykład we Francji analogiczne proce­sy społeczne w konsekwencji przeobrażeń ustrojowych wzmacniały monarchię, a osłabiały wielkich feudałów, w Polsce na odwrót — dawały one magnaterii oparcie w rzeszach drobnej szlachty, wzmacniały jej siłę i w procesie długoletnich przemian przyczyniły się do osłabienia władzy centralnej i ugruntowania niemal niezależnej pozycji lokalnych królewiąt.

Ale i dwory magnackie nie mogły wchłonąć wszyst­kich nadwyżek młodzieży zaściankowej czy drobnoszla-checkiej. Nierzadko, o czym już mówiliśmy, część bez­rolnej szlachty przechodziła do miast. W drueim, naj­później trzecim pokoleniu ludzie ci mieszczanieli całko­wicie i tylko nazwisko wskazywało, że ich przodkowie wywodzili się ze szlachty i legitymowali się herbem. W miarę upływu czasu, a zwłaszcza po katastrofach

194

wojennych polowy XVII stulecia, miasta podupadły i nie były już w stanie wchłonąć dodatkowych grup ludności.

Można pokusić się o ustalenie pułapu kariery syna drobnoszlacheckiego. W służbie magnackiej — było nim stanowisko podstarościego, otrzymanie w dożywo­cie większej majętności, czasem korzystna dzierżawa. Pozwalało to niekiedy zgromadzić odpowiednie fun­dusze i nabyć dla siebie niewielką wioskę, a tym sa­mym powrócić do szeregów własnej warstwy społecz­nej. W służbie wojskowej osiągano ten pułap poprzez uzyskanie stopnia oficerskiego (przypadki takie jednak zdarzały się na ogół bardzo rzadko), zdobycie odpo­wiedniej ilości łupów, a następnie kupienie wioski lub przynajmniej otrzymanie dzierżawy. Wśród tej grupy synów drobnoszlacheckich, którzy przeszli do miast, awans oznaczał na ogół bogaty ożenek z mieszczańską córką, rzadziej — eksponowane stanowisko w admini­stracji miejskiej, na przykład urząd burmistrza. Zda­rzało się również, że szlachcic wzbogaciwszy się w mieście wracał na wieś.

Rosnąca w siłę magnateria wpływała także na losy szlachty średniej, osiadłej, gospodarującej na jednej lub kilku majętnościach. Wielu synów szlacheckich szło do wojska, ale też byli tacy, którzy przyjmowali służ­bę u magnata, zarówno w jego chorągwiach nadwor­nych, jak i w administracji latyfundium. Oczywiście zajmowali oni zazwyczaj stanowiska wyższe niż drobnoszlacheccy chudopachołkowie. Przykładem niech tu będzie droga życiowa Samuela Maskiewicza, znane­go pamiętnikarza pierwszego dwudziestolecia XVII wieku. Wywodził się on z zamożnej, gospodarującej na kilku wioskach rodziny. Przez wiele lat jednak nie zaj­mował się rolą; wstąpił do wojska koronnego, piasto­wał szereg funkcji publicznych. Nie był zwykłym sza-raczkiem, a przecież po opuszczeniu wojska przez dwa

lata służył Radziwiłłom, mimo iż w wyniku podziałów majątkowych między braćmi otrzymał dwa folwarkin0.

Trudno precyzyjnie określić, kiedy rozpoczął się po­nowny wzrost wpływów i znaczenia magnaterii w ży­ciu kraju. Ekonomiczne przesłanki tego wzrostu zaczęły się chyba kształtować w pierwszym dziesięcioleciu rzą­dów Zygmunta III Wazy; polityka, jaką kierował się rozdając dobra i urzędy, faworyzowała nowo powsta­jącą grupę magnacką. Wówczas zakładali podwaliny pod przyszłą potęgę swych rodów: Zygmunt Myszkow-ski, Sebastian Lubomirski, Zbigniew Ossoliński, Jakub i Jan Potoccy, Aleksander Koniecpolski, Lew Sapieha i inni. W następnych latach umocni się między innymi pozycja Kryskich, Daniłłowiczów, Wołłowiczów, Sobie-skich, Opalińskich. Ze starych rodów możnowładczych utrzymają swą pozycję Tarnowscy, Stadniccy, Kostko-wie, Działyńscy. Koligacje z rodzinami, które biolo­gicznie wygasły, doprowadzą potem do niebywałej fortuny Sobieskich (staną się oni dziedzicami Żółkiew­skich i Daniłłowiczów), Zasławskich (odziedziczyli or­dynację Ostrogskich), Wielopolskich (przejęli spuściz­nę po Myszkowskich).

W połowie XVII stulecia, za rządów Jana Kazimierza (1648—1668), zakończył się ostatecznie proces integracji pod względem narodowościowym magnaterii polsko-li-tewsko-ruskiej oraz pod względem społecznym — ma­gnaterii starej i nowej. Wytworzyła się jednolita war­stwa magnacka, zamknięta, dzieląca pomiędzy siebie zarówno dochody z dóbr Rzeczypospolitej, jak i wyso­kie oraz najwyższe stanowiska państwowe. O ile w dru­giej połowie XVI wieku na wysokich stanowiskach spotkać możemy wielu przedstawicieli szlachty śred­niej, o tyle w XVII wieku wraz z upływem czasu licz­ba przedstawicieli szlachty średniej w spisach urzęd­ników centralnych i senatorów maleje, a wzrasta licz­ba magnatów. Dotyczy to przede wszystkim Korony,

196

na Litwie bowiem z zasady najwyższe stanowisko pia­stowali magnaci. Oto kilka przykładów. Wśród kancle­rzy wielkich koronnych w XVI stuleciu spotykamy Choińskiego, Sobockiego, Dembińskiego (był to wybit­ny działacz obozu egzekucyjnego), Wolskiego, Zamoy-skiego (który obejmując ten urząd, jeszcze do magna­terii nie należał), natomiast począwszy mniej więcej od 1624 roku wśród świeckich kanclerzy wielkich ko­ronnych znajdowali się już tylko przedstawiciele ma­gnaterii; na przykład Leszczyńscy, Tomasz Zamoyski, Ossoliński, Wielopolski. Jedynie Stefana Korycińskiego, piastującego ten urząd w latach 1652—1658, nie można uznać za magnata, ale też były to lata wojen, klęsk, rozdarć wewnętrznych i “potopu szwedzkiego"; należy je rozpatrywać w nieco innych kategoriach.

Urzędem hetmańskim — w praktyce najważniej­szym po królu — całkowicie zawładnęła magnateria. O ile jednak na Litwie urząd ten przez ponad 170 lat (1532—1703) obsadzali przedstawiciele pięciu rodów (wśród hetmanów litewskich było sześciu Radziwiłłów, trzech Chodkiewiczów, trzech Sapiehów, jeden Kiszka, jeden Pac), o tyle w wykazie hetmanów koronnych nie spotykamy nazwisk powtarzających się, z wyjątkiem Potockich (po, Mikołaju Potockim, zmarłym w 1651 ro­ku, buławę hetmańską otrzymał jego daleki krewny, Stanisław, potem zaś, w XVIII stuleciu, dwukrotnie jeszcze Potoccy zostawali hetmanami) i — ale już w drugiej połowie XVIII wieku — Branickich.

Podobnie — od czasów Zygmunta III — utrwalił się obyczaj, że dobrami koronnymi (starostwami) władali przede wszystkim przedstawiciele magnaterii. Co gor­sza, zaczęło obowiązywać niepisane prawo, że niegrodowe starostwo należy się synowi po ojcu, żonie po zmarłym mężu, bratu po bracie — i tak dalej. Firlejowie dzierżyli w swych rękach dobra Serokomla w ziemi chełmskiej przez 100 lat. Katarzyna Kryska

otrzymała w dożywocie starostwo stanisławowskie, na­dane jej mężowi, wojewodzie mazowieckiemu. Doży­wocie to zostało następnie przepisane na jej kolejnego męża, Zbigniewa Ossolińskiego. Jerzy Ossoliński prze­kazał swoje starostwo bydgoskie synowi Franciszkowi. Jak zakorzeniło się przekonanie, że starostwo niegrodo-we należy się po ojcu synowi, świadczy fakt, iż gdy po śmierci Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła (Pioruna) starostwo dudeńskie, którym władał, przekazano nie synowi zmarłego, Januszowi Radziwiłłowi, lecz anta­goniście rodu Radziwiłłów, Janowi Karolowi Chodkie-wiczowi, Janusz Radziwiłł uznał to za wykroczenie przeciw prawu. Nic dziwnego, że już pod koniec XVI wieku szlachta utyskiwała na sejmie, iż polityka królewska “chleb ludzi rycerskich obróciła w biało-głowskie i dziecinne rzeczy" ln. Wedle bowiem założeń prawnych znaczna część dóbr królewskich miała być chlebem dla dobrze zasłużonych (starostwa niegrodo-we), przy czym ich dożywotniego użytkownika obo­wiązywała kwarta, czyli przekazywanie czwartej części dochodu na rzecz obrony państwa. Część dóbr królew­skich przeznaczona była na utrzymanie dworu monar­chy i jego potrzeby osobiste (od czasów Zygmunta III dobra te nosiły nazwę ekonomii królewskich i znajdo­wały się pod zarządem podskarbiego nadwornego), po­zostałe — tak zwane starostwa grodowe — miały do­starczać starostom środków materialnych na pokrycie kosztów związanych między innymi ze sprawowaną przez nich funkcją, utrzymaniem urzędu grodzkiego i wymiarem sprawiedliwości.

Posiadacz starostwa, tak grodowego, jak i niegro-dowego, czerpał zeń pokaźne zyski; starostwa zaczy­nały stawać się podstawą magnackiej przewagi w pań­stwie. Dodajmy, że cierpieć na tym musiał wymiar sprawiedliwości, starostowie grodowi bowiem trakto­wali zazwyczaj piastowany przez siebie urząd nie jako

obowiązek, lecz jako źródło prywatnych dochodów, funkcje starosty cedując na podstarościego, którego mia­nowali osobiście, nie uwzględniając kandydatury z ni­kim, i nakazując mu oszczędne użytkowanie środków pozostających w dyspozycji urzędu grodzkiego. Tego rodzaju polityka w zakresie rozdawnictwa dóbr zaprze­paściła faktycznie zdobycze sejmów egzekucyjnych.

Przemianom ulegały także rozmaite formy życia po­litycznego. Rzuciwszy demagogiczne hasło elekcji viri-tim (1573), magnateria pociągnęła za sobą rzesze ciem­nej, nieoświeconej szlachty mazowieckiej i odebrała sejmowi prawo wyboru króla. Trzeba przy tym pod­kreślić z całym naciskiem, że Jan Zamoyski, nazywa­ny często trybunem ludu szlacheckiego, nie był autorem projektu elekcji viritim 112. Przystąpił doń wówczas, gdy sprawa została już przesądzona. Elekcja viritim to pierwsze w okresie poegzekucyjnym zwycięstwo mag-naterii o charakterze ustrojowo-politycznym. W elekcji miała prawo brać udział cała szlachta. Ponieważ jed­nak podróż do Warszawy z odległych krańców Rzeczy­pospolitej była dość kosztowna, na pole elekcyjne mogła się stawić masowo jedynie szlachta mazowiec­ka, zamożna szlachta z województw centralnych oraz kresowi możnowładcy, otoczeni rojem szlachty słu­żebnej, która na polu elekcyjnym reprezentowała z re­guły stanowisko swego protektora.

Nie należy wszakże przeceniać roli elekcji w życiu politycznym Rzeczypospolitej. Pierwsze dwie elekcje (Henryka Walezego i Stefana Batorego) świadczyły o mocnej jeszcze pozycji szlachty. Czołową rolę odgry­wał na nich tłum szlachecki i jego trybun, Jan Za­moyski. Już jednak trzecia elekcja wykazała, że za­równo w stronnictwie zwolenników Maksymiliana Habsburga, jak i w szlacheckim stronnictwie Jana Zamoyskiego, popierającym w końcu kandydaturę kró­lewicza szwedzkiego Zygmunta III, decydującą rolę od

grywali możni113. Charakterystyczne jednak, iż elekcja, formalnie powołując na tron konkretną osobę, faktycz­nie powoływała dynastię. Tak na przykład po śmierci Zygmunta III było rzeczą najzupełniej oczywistą, że elekcja ma tylko charakter formalny, bowiem kandy­datura najstarszego syna zmarłego monarchy, króle­wicza Władysława, nie budziła w nikim żadnych wąt­pliwości. Podobnie po śmierci Władysława IV (1648) nie ulegało kwestii, że wybrańcem szlachty zostanie je­den z jego braci: królewicz Jan Kazimierz lub też kró­lewicz Karol Ferdynand. Gdy ten ostatni zrzekł się swej kandydatury, wybór Jana Kazimierza był już tyl­ko formalnością. Elekcja zatem stwarzała jedynie nie­bezpieczeństwo na przyszłość; z chwilą wygaśnięcia dy­nastii krajowi groziła niezgoda, a nawet wojna domowa. W takich warunkach odbyła się trzecia elekcja. Ba­tory nie założył dynastii (z winy zresztą szlachty, która kazała mu się ożenić z Anną Jagiellonką, osobą będącą w wieku wykluczającym macierzyństwo); po jego śmierci o wyborze króla zadecydował w ostatecznym rachunku oręż. Po abdykacji Jana Kazimierza wybrań­cem szlachty został Michał Korybut Wiśniowiecki, przy czym na polu elekcyjnym wrzało od intryg, przetar­gów, waśni i jedynie liczebna przewaga antymagnacko nastawionej szlachty zdołała narzucić, zgoła przypad­kową i, jak się potem okazało, niefortunną kandyda­turę. Ostatnia wojna elekcyjna, wybór Jana III Sobie-skiego, również nie przebiegała bez konfliktów, intryg i przekupstwa. Wszystkie następne elekcje były już tyl­ko aktem formalnym. O wyborze króla decydowały mo­carstwa ościenne, które uciekając się do korupcji, na­cisków lub zgoła przemocy zbrojnej, narzucały swego kandydata. Polska elekcja stała się więc areną, na któ­rej, wykorzystując ambicje poszczególnych koterii mag­nackich, inne państwa rywalizowały o wpływ na losy naszego kraju. Szlachta zeszła do roli barwnego tła

200



dla zakulisowych rozgrywek lub też maszynki do gło­sowania i klaskania. Jedyna w XVIII wieku próba swobodnego wyrażenia woli większości, czyli elekcja Stanisława Leszczyńskiego w 1733 roku, została zdła­wiona przemocą.

Istotnym przeobrażeniom ulegał sejm walny. Ma-gnateria zmierzała do ograniczenia jego roli i znaczenia i w tej sprawie zamiary jej okazywały się na ogół zgod­ne z polityką monarchów. Póki sejm, reprezentujący już od połowy XVI stulecia nie poszczególne prowincje, ale de iure i de facto Rzeczpospolitą jako jedną nie-rozdzielną całość, stanowił rzeczywiście reprezentację szlachty średniej, poty spełniał on rolę czynnika cen­tralizującego państwo. W przypadku zgodnego współ­działania monarchy ze szlachtą był on nawet dość sprawnie funkcjonującym organem władzy ustawodaw­czej lu. Tryb prowadzenia obrad i podejmowania uchwał, dążenie do rozsądnego kompromisu między mniejszością a większością, uzgadnianie treści i formy konstytucji przez deputatów (jak byśmy dziś powie­dzieli: przez komisje) i tym podobne działania korzyst­nie odróżniały polski sejm od innych organów repre­zentacji stanowej w Europie.

Praktyka parlamentarna opierała się przede wszy­stkim na artykule “nihii sine consensu omnium" (nic bez zgody wszystkich), ale przecież nie wiedziano, jak interpretować owo “omnium" — czy jako obowiązek całkowitej jednomyślności wszystkich posłów, czy jako wymóg pod adresem reprezentacji województw, które winny wstępnie ustosunkować się do sprawy we wła­snym gronie. W XVI wieku, jak zresztą zostało to już przedstawione wyżej, nie można mówić o jednomyśl­ności obrad sejmowych. Gdyby tak było, żadna kon­stytucja dotycząca egzekucji praw i dóbr nie zosta­łaby uchwalona. Co więcej, chociaż pod koniec XVI wieku zaczęła przeważać opinia, w myśl której uchwa

201

ty sejmowe powinny zapadać jednomyślnie, szlachta uważała, że nie może jeden poseł czy nawet grupa posłów łamać woli większości. Na sejmiku w Wiszni w 1597 roku uchwalono postulat: “Aby jako hoslis patriae (wróg ojczyzny) był każdy tak karan, który zgody wszystkich rozrywać się waży" 115.

Poszczególne sejmy dochodziły do skutku pomimo sprzeciwu posła czy posłów. Sejm w 1606 roku nie uchwalił konstytucji. Zbyt wiele istniało wówczas roz­bieżności między królem a izbą poselską, by mogło dojść do rozsądnego kompromisu. Po zamknięciu sej­mu król, mimo braku zgody większości posłów, kazał jednak opublikować uniwersał podatkowy, szlachta zaś, choć narzekała i uchwalała protestacje, to podatki pła­ciła. Inny przykład: sejm w 1607 roku był właściwie ciałem kadłubowym,116 brakowało na nim bowiem przedstawicieli województwa krakowskiego, które zboj­kotowało sejmik elekcyjny i posłów nie wybrało. Moż­na również mniemać, że posłowie województwa połoc-kiego zostali wyłonieni nielegalnie, bowiem sejmik elek­cyjny tegoż województwa postanowił posłów nie wy­bierać. Wybrał ich doraźnie, bez mandatu królewskie­go zwołany, zjazd szlachecki o bardzo małej frekwen­cji. Co więcej, poważna grupa posłów była przeciwna uchwaleniu konstytucji, a zwłaszcza uchwale poboro­wej. I cóż z tego! Król zabronił podwarszawskim urzę­dom grodzkim wpisywania do ksiąg jakichkolwiek pro-testacji w czasie trwania obrad sejmowych, a konsty­tucje zostały uchwalone większością głosów. Po zakoń­czeniu obrad liczne grupy posłów składały protestacje w grodach; protestacje te stanowią znakomity mate­riał badawczy dla historyka, nie odegrały wówczas jed­nak żadnej roli prawnej. Po prostu — uznano kon­stytucje sejmowe za obowiązujące, podatki płacono opieszale i z oporami, ale płacono.

Dowodzi to, że zasada jednomyślności, aczkolwiek 202

formalnie obowiązująca, nie była respektowana w prak­tyce. Zastosowanie liberum veto kłóciło się bowiem — aż do połowy XVII wieku — ze świadomością prawną i obywatelską szlachty. Ten, kto zerwałby sejm, zo­stałby nie tylko potępiony — tak jak Siciński, który nie dopuścił do przedłużenia obrad sejmowych w 1652 roku — ale przede wszystkim sam sejm zapewne przeszedłby do porządku dziennego nad taką protesta-cją i obradował dalej. Gdyby rzecz miała się inaczej, żaden chyba sejm za panowania Zygmunta III nie do­szedłby do skutku, opozycja bowiem przez cały czas rządów tego króla była silna i nieźle zorganizowana.

Sejm Rzeczypospolitej można więc aż do połowy XVII wieku uznać zasadniczo za czynnik w życiu pań­stwowym konstruktywny. Nie liberum veto zrodziło w Polsce anarchię, lecz odwrotnie, anarchia spowodowa­ła, że zaczęto je stosować i uniemożliwiła jego znie­sienie. Zresztą — po smutnych doświadczeniach usilnie starano się znieść liberum veto. O utrzymaniu w mocy tego szkodliwego przepisu zadecydowała głównie obca

przemoc.

Do końca panowania Jana Kazimierza sejm był naj­ważniejszym wydarzeniem politycznym w kraju. Wo­kół jego obrad, wokół kampanii przygotowawczej i po­tem sprawozdawczej ogniskowały się dyskusje politycz­ne i polemiki, powstawała literatura polityczna, swym poziomem nie odbiegająca, aż do połowy XVII wieku, od najlepszych wzorów europejskich.

Kiedy jednak sejm zaczął działać coraz ciężej, coraz bezwładniej, życie polityczne kraju zaczęło się na po­wrót ogniskować wokół sejmików. Podobnie jak w przy­padku innych zjawisk polityczno-ustrojowych dokonu­jących się na przestrzeni wielu lat, trudno operować tu jakąś dokładną datą. Nie ulega wątpliwości, że okres rządów sejmikowych w Polsce ostatecznie ugrun­tował się po pierwszym liberum veto, czyli po roku

9ni

1652, niemniej warunki, które je zrodziły, ukształto­wały się w czasach wcześniejszych, wydaje się, że już za panowania Zygmunta III Wazy.

Odpowiedzmy wszakże na pytanie, co rozumiemy przez “rządy sejmikowe". Nie idzie tu bowiem o prze­pis prawny. Przepisy od końca XVI wieku ulegały je­dynie nieznacznym zmianom, praktyka natomiast po­lityczna i społeczna stale ewoluowała. W ramach tych samych form ustrojowych zmieniały się treści poli­tyczne, zmieniały się funkcje klasowe i — węziejgrupowo-warstwowe poszczególnych instytucji pań-stwowo-prawnych. Dotyczy to w pierwszym rzędzie właśnie sejmiku szlacheckiego.

W XVI stuleciu szlachta zdecydowanie dążyła do ograniczenia kompetencji sejmików na rzecz sejmu wal­nego. Należy to określić jako tendencje centralistycz­ne i równocześnie emancypacyjne. Magnaci mieli po­ważny wpływ na wyniki obrad sejmików. Szlachta przeforsowała zasadę, że senatorzy nie biorą udziału w sejmikach ziemskich. Rola sejmików zaczęła ogra­niczać się głównie do wyboru posłów sejmowych. Od czasu ostatecznego uformowania się w łonie sejmu se­natu i izby poselskiej sejmiki przestały sprawować funkcję ustawodawczą, przewidzianą statutami nieszaw-skimi. Instrukcje i lauda sejmikowe stały się raczej zbiorem postulatów aniżeli aktem prawnym, posiada­jącym konsekwencje ustawodawcze. Na porządku dziennym było uchwalanie posłom pełnomocnictw zu­pełnych zarówno w sprawach konkretnych (na przy­kład podatkowych lub dotyczących pokoju i wojny), jak i we wszystkich sprawach ustrojowych.

Począwszy od pierwszej elekcji nastąpił ponowny wzrost znaczenia sejmików. W 1573 roku niektóre sej­miki nie zastosowały się do uchwały podatkowej sej­mu walnego117. Był to wprawdzie sejm konwokacyj-ny, na którym uchwały zapadały bez obecności króla

204

(z czasem powstał zwyczaj, że uchwały sejmów kon-wokacyjnych musiały być zatwierdzane na sejmie ko­ronacyjnym, ponieważ w myśl przepisów konstytucja stawała się prawomocna po uzyskaniu zgody trzech stanów: izby poselskiej, senatu i króla, sejm konwoka-cyjny zaś zwoływano tylko w czasie bezkrólewia), jed­nak niepodporządkowanie się uchwale sejmowej stwo­rzyło niebezpieczny precedens.

W 1578 roku trzy województwa sprzeciwiły się uchwale podatkowej118. W trzy lata później sytuacja ta powtórzyła się. Za rządów Batorego sejmiki otrzy­mały dodatkowe uprawnienie: wybór deputatów sądo­wych do Trybunału Koronnego — dla Małopolski w Lublinie, dla Wielkopolski w Piotrkowie Trybunal­skim, dla Litwy w Słonimiu. Powstała instytucja tak zwanego sejmiku deputackiego. Wreszcie w 1589 roku wprowadzono zwyczaj składania relacji na sejmiku de-putackim, z czego wytworzył się sejmik relacyjny. Na sejmiku relacyjnym posłowie musieli złożyć sprawo­zdanie (relację) zarówno z przebiegu obrad sejmowych i uchwalonych konstytucji, jak i z własnej działalności sejmowej, którą oceniano z punktu widzenia jej zgod­ności z instrukcją udzieloną posłom na sejmiku. Poseł tracił w ten sposób swobodę działania, zaczynał być skrępowany poselską instrukcją, która była zwykle wypadkową stanowisk poszczególnych grup sejmiku­jącej szlachty oraz wpływów magnackich. Do tego do­dajmy, że o kwestiach stanowiących przedmiot obrad sejmowych szlachta miała zazwyczaj niezbyt dokładne informacje, przeto instrukcje mogły zawierać postula­ty błędne czy niekompetentne. Na cóż więc mogły się zdać rzeczowe argumenty, wypowiadane nie raz i nie dwa na forum sejmowym, skoro posłowie skrępowani byli instrukcjami? Sejm stawał wobec groźby prze­kształcenia się z organu reprezentującego państwo ja­ko całość w zgromadzenie reprezentantów poszczegól-

nych prowincji, województw i powiatów. Interesy par­tykularne łatwiej mogły dochodzić do głosu, gdy istot­nym momentem postępowania ustawodawczego coraz częściej zaczynały być sejmiki.

W 1590 roku Litwini zażądali wprowadzenia kar pie­niężnych za łamanie instrukcji poselskich119. Rok wcześniej sejm przekazał sejmikom do rozpatrzenia i skorygowania przepis o podatkach ściąganych na rzecz wynagrodzenia delegatów. Równocześnie ze wzrostem znaczenia sejmików powoli rosła ich zależność od mag­natów. Już w czasie pierwszego bezkrólewia znalazła ona wyraz w zgłaszanych przez niektóre sejmiki pro­testach wobec uchwał sejmowych i działalności wła­snych posłów na sejmie. Tak na przykład sejmik war­szawski za staraniem biskupa Karnkowskiego zaprote­stował przeciw podpisaniu przez posłów mazowieckich konfederacji warszawskiej120. Od 1574 roku począwszy senatorowie zaczęli brać czynny udział w obradach sej­miku generalnego mazowieckiego. W 1585 roku sejmik wołyński wybrał podwójny komplet posłów, z których “sześć było obranych od szlachty, a sześć od pa­nów".

Magnaci posługiwali się czasem siłą zbrojną w celu narzucenia szlachcie takich lub innych uchwał. W 1574 roku Mniszchowie rozpędzili z bronią w ręku sejmik chełmski121. W 1596 roku senatorowie, nie chcąc uznać posłów wybranych przez sejmik wiszeński, wybrali in­nych posłów pod osłoną wojska. Wreszcie konstytucja z 1598 roku nakazała senatorom i urzędnikom uczestni­czyć w obradach sejmikowych 122.

Nie należy oczywiście mniemać, że już w końcu XVI wieku czy na początku XVII wieku sejmiki szlacheckie w swej większości stały się tubą magnacką. Przeciw­nie, przytoczone wyżej fakty dowodzą jedynie poja­wienia się takiej tendencji. Przez długie lata niektóre zwłaszcza sejmiki zachowywały niezależność w wyra-

206

żaniu opinii i stanowisk. Pod tym względem istniały zresztą dość zasadnicze różnice między poszczególnymi województwami. Najdłużej broniły swej niezależności między innymi sejmiki województw poznańskiego i ka­liskiego w Środzie, województwa krakowskiego w Pro-szowicach, sandomierskiego w Opatowie, lubelskiego w Lublinie, płockiego w Raciążu. Najbardziej uzależnione od magnatów były sejmiki województwa ruskiego w Wiszni, wołyńskiego w Łucku oraz większość sejmików litewskich. W tych momentach, kiedy szlachcie udawa­ło się choć na jakiś czas wyemancypować spod mag­nackiej kurateli, wykorzystując między innymi waśnie między poszczególnymi domami możnowładców, ton sejmików litewskich zdecydowanie zaostrzał się, nabie­rając niezwykle silnych akcentów antymagnackich. Tak było na przykład w przypadku sejmiku powiatu upic-kiego, sejmiku województwa mińskiego, połockiego, wi-tebskiego. Tak było również w dobie rokoszu sando­mierskiego (1606—1608), kiedy ruch szlachecki o wy­raźnie antymagnackim i antykościelnym obliczu prze­szedł do natarcia. Ogólny klimat polityczny sejmików koronnych i zjazdów szlacheckich ogarnął wówczas tak­że sejmiki litewskie.

Stopniowy wzrost znaczenia sejmików to między in­nymi następstwo zarysowującej się coraz wyraźniej impotencji ustawodawczej sejmu walnego. Wspomina­liśmy, że warunek skutecznej pracy sejmu stanowiła współpraca króla z izbą poselską. Gdy w dobie rzą­dów Zygmunta III Wazy zabrakło tej współpracy, po­stulaty szlacheckie zgłaszane bądź na sejmikach, bądź w izbie poselskiej w postaci między innymi urazów, egzorbitancyj, petitów czy punktów nie były na ogół realizowane. Daremnie szlachta dopominała się o obwa­rowanie przepisami wykonawczymi postanowień o po­koju religijnym i karach wobec jego gwałcicieli, o ko-rekturę prawa karnego, o uregulowanie sporów między

stanem szlacheckim a duchowieństwem, o dziesięci­ny — i tak dalej.

W ciągu czternastolecia 1592—1606 pięć sejmów skończyło się niczym, a pozostałe nie były w stanie rozstrzygnąć nurtujących społeczeństwo i państwo spraw. Kryzys parlamentaryzmu stał się tak oczywisty, że wywołał liczne i kategoryczne żądania zasadniczej reformy sejmowania. Winą za ten stan rzeczy wielu mówców i publicystów szlacheckich obciążało panów rady. Na sejmie w 1597 roku mówiono: “Ustają wolne głosy nasze, autoritas sejmików i sejmów powaga". Stwierdzano: “Końca rozruchom sejmowym życzemy".

Wobec przekonania, że sejm przestał być skutecznym narzędziem działania politycznego w rękach szlachty, imano się metod nadzwyczajnych, próbowano dysku­sję i walkę polityczną organizować za pomocą konfede­racji i rokoszu. Doświadczenie polityczne zdobyte przez warstwę szlachecką uczyło wszak, że w “kupie" szlach­ta jest najmocniejsza, że może wtedy narzucać swą wo­lę monarsze i możnowładztwu. Przykłady urojone (jak choćby rzekomy rokosz pod Glinianami) w czasie rządów Ludwika Węgierskiego i rzeczywiste (wojna kokoszą w 1537 roku), szeroko popularyzowane przez publicystów szlacheckich, miały to doświadczenie roz­szerzać.

Jak widać, trudno wówczas mówić o spokoju i po­czuciu stabilizacji. Szlachta wciąż jeszcze pozostawała liczącą się siłą, ale tym razem jej partner — magna-teria — była już bez porównania mocniejsza niż daw­niej. Nic więc dziwnego, że po którejś z kolei nieuda­nej próbie reform wyrwało się anonimowemu publi­cyście szlacheckiemu westchnienie: “Mocą panom nie zdołamy, prawem nie wygramy" 123.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

WOLNOŚĆ I RÓWNOŚĆ

Czegóż chce więcej ta kraina z

nieba

Mając dość sławy, obrony i chleba?...

Rządu potrzeba...

Jan Andrzej Morsztyn

Ałota wolność szlachecka! Któż nie zna tego terminu, używanego na oznaczenie nie tylko samowoli graniczą­cej z anarchią, lecz również niemal zupełnej obojęt­ności na sprawy ogółu, sobkostwa i lekkomyślności. Czym była owa “złota wolność" w rzeczywistości w XVI i XVII stuleciu? Co szlachta rozumiała przez po­jęcie wolności? Jest to bowiem pojęcie, jak wiadomo, bardzo wieloznaczne.

Pozornie mogłoby się wydawać, że złota wolność szlachecka oznaczała zupełną swobodę postępowania, ograniczoną zaledwie paroma przepisami prawa karne­go i cywilnego, pokrywającymi się w wielu przypad­kach z zakazami religii. Nie mógł więc szlachcic bez­karnie — przynajmniej w teorii — zabijać, napadać, pozbawiać innego szlachcica wolności osobistej, podpa­lać, grabić i gwałcić. Nie mógł wkraczać z pługiem na teren cudzej majętności ani nie dotrzymywać przyję­tych zobowiązań materialnych. Nie mógł być bigamistą lub żenić się z rodzoną siostrą. Mógł natomiast robić, co mu się podobało na swym folwarku i w swym do­mu, mógł kupować bez cła, co chciał, od kogo chciał i podobnie sprzedawać, komu chciał. Mógł brać pienią­dze od tego, kto skłonny był mu je dać. Przez długie lata branie podarunków pieniężnych od własnego króla

14 — Szlachta polska...

209

i magnatów oraz “upominków" (dziś byśmy je nazwali łapówkami) od miast nie uchodziło za czyn karalny lub przynoszący ujmę. Ba! Podarunki od obcych mo­narchów, często bardzo cenne, stanowiły przedmiot dumy, a nie zażenowania. Nawet subsydia pieniężne otrzymywane z zagranicy nie były czymś szczególnie gorszącym — aż po epokę Sejmu Czteroletniego, cho­ciaż nikt się nimi zbytnio nie chwalił.

Mógł szlachcic mówić, co chciał, zarówno w gronie sąsiadów i znajomych, jak i na forum sejmikowym, na rokach ziemskich czy zjazdach szlacheckich. Mógł wy­myślać, ile wlezie królowi, byle nie w jego obecności i z dala od jego miejsca pobytu. Bezpieczniej było ob­rzucić błotem panującego monarchę niż sąsiada. Są­siad obrazy bezkarnie nie przepuścił, król był daleko i nie słyszał. Chyba... chyba, żeby znalazł się jakiś pry­watny obrońca czci królewskiej. Wówczas jednak roz­prawa między pyskaczem i regalistą nosiła charakter czysto prywatny. Mógł szlachcic pisać i drukować (jeśli miał na to pieniądze), co tylko mu przyszło na myśl, byleby nie były to bluźnierstwa lub... pochwała rządów absolutnych. W tym ostatnim przypadku nie narażał wprawdzie ni życia, ni mienia, ale wystawiał na szwank swe dobre imię wśród szlacheckiej braci. Mógł wresz­cie podróżować po kraju i za granicą bez żadnych prze­szkód i żadnych formalności, jeśli miał na to ochotę i pieniądze. Osobę jego i majętność chroniło prawo przed... działalnością administracji państwowej.

Ograniczenia wolności szlacheckiej były więc zni­kome, ale jednak były. Wynikały one z postanowień sejmów i sejmików. Uchwała sejmowa stawała się na­kazem prawnym, a szlachcic na ogół musiał się jej podporządkować. Uchwała taka nie zahaczała zazwy­czaj o jego sprawy prywatne i majątkowe, chyba że dotyczyły kwestii podatkowych. Ciekawe jednak, iż postanowienia sejmików traktowała szlachta co naj-

210

mniej jako równie obowiązujące. Gdy sejmik podejmo­wał uchwałę, na przykład o powinności zbrojnego sta­wienia się szlachty, ta czuła się w obowiązku uchwałę wykonać, ci zaś, którzy z jakichś przyczyn uczynić te­go nie mogli, umieszczali w aktach grodzkich odpo­wiednio umotywowaną protestację, która w tym wy­padku miała na celu nie założenie protestu, lecz jedy­nie usprawiedliwienie się. Przed kim to szlachcic się usprawiedliwiał? Nikomu wszak nie podlegał, wy­jąwszy rzadkie wypadki pospolitego ruszenia, kiedy podlegał swym rotmistrzom powiatowym oraz kaszte­lanowi i wojewodzie. Usprawiedliwiał się więc przed ogółem panów braci, na których opinii mu zależało.

Zobowiązany był szlachcic, gdy go pozwano, stawić się w sądzie grodzkim, ziemskim lub w trybunale. Za­zwyczaj rzeczywiście stawiał się na rozprawę, nie z obowiązku jednak, lecz ze strachu przed konsekwen­cjami niezgłoszenia się. Brakło wprawdzie sprawnie działających organów egzekucyjnych, a wyroki latami pozostawały nie wykonane, ale przeciętny szlachcic — jednowioskowy lub nawet kilkuwioskowy — w poważ­niejszych sprawach czuł respekt przed wyrokiem. Cze­gokolwiek by się nie napisało o wymiarze sprawiedli­wości w Polsce szlacheckiej, trzeba uznać, że kar naj­wyższych, takich jak infamia, czyli utrata czci, i ba­nicja, nie mówiąc już o karze głównej, czyli karze śmierci, przeciętny szlachcic i jego rodzina bali się, zwłaszcza jeśli wiązała się z nimi groźba konfiskaty dóbr. Wprawdzie egzekutorem wyroku o konfiskacie dóbr było nie państwo, lecz ten, któremu dobra te przyznano, jednakże szlachta z szacunkiem odnosiła się do postanowień sądów. Jeszcze w pierwszych latach XVII wieku nie tylko szlachta, ale nawet magnaci czuli pewien respekt przed prawem.

Oto przykład: marszałek wielki litewski Krzysztof Monwid Dorohostajski, żonaty z Radziwiłłówną, sio-

211

strą Janusza i Krzysztofa, książąt na Birżach i Du-binkach, stwierdził bez wszelkiej wątpliwości, że w czasie jego częstych wyjazdów politycznych żona zdra­dza go z rękodajnym, sługą szlacheckiego pochodzenia. Napisał wobec tego żałosny list do szwagrów, załączył do niego rozbrajająco szczere zeznania klucznicy i in­nych oficjalistów, podające szczegóły amorów pani mar-szałkowej, oraz oznajmił, że nielojalnego sługę kazał zamknąć w lochu. Krok ten był w pewnym sensie nadużyciem władzy, ale pan marszałek nie wahał się go uczynić. Obawiał się wszelako uciąć owemu szlachetce głowę. Żalił się szwagrom z tego powodu i pytał o ra­dę, konstatując, że jeśli każe zgładzić owego nicponia, może być pozwany przed sąd sejmowy.

Nie wiemy, jak się sprawa zakończyła. Marszałek Dorohostajski i jego potężni szwagrowie sprawę widać zatuszowali; zastanawiające jest jednak, że tak zna­mienity magnat jak Dorohostajski boi się sądu sejmo­wego z powodu jakiegoś nie znanego z nazwiska szta­chetki, który boleśnie przecież zranił dumę swego chle­bodawcy.

W tym samym czasie wszakże Stanisław Stadnicki, zwany Łańcuckim Diabłem, miał na sumieniu wiele istnień ludzkich, wiele domostw i ludzkiego mienia, a chodził po świecie bezpiecznie 124. Cóż, konstatowano wówczas:

Prawo polskie jest jak pajęczyna:

Bąk się przebije, a na muszkę wina.

Brak należytego wymiaru sprawiedliwości bez wąt­pienia ograniczał wolność szlachecką. “Homicidi impu-niti (mężobójcy bezkarni) umierają — pisał anonimowy publicysta i konkludował — nie karać mężobójstwa jest mnożyć mężobójstwo" 125.

Proces sądowy wszczynano na ogół z oskarżenia pry-

212



watnego. Wnoszenie oskarżenia nie zawsze było łatwe i bezpieczne. Zwłaszcza w ziemi przemyskiej i sanoc-kiej oraz na kresach stan bezpieczeństwa pozostawiał wiele do życzenia: najazdy, grabieże, rozboje były na porządku dziennym. Tu szlachta, chciała czy nie chcia­ła, uciekała się często pod opiekę możniejszego mag­nata, który dysponował siłą zbrojną. W zamian — mu­siała być owemu magnatowi posłuszna. Tkwiły w tym niewątpliwie jakieś elementy wtórnej drabiny feudal­nej.

Szlachta z takiego stanu rzeczy nie była zadowolona. Dość przejrzeć lauda i instrukcje sejmikowe, które naj­pełniej odzwierciedlają opinię publiczną, rozliczne pi­sma polityczne, utwory wierszowane czy mowy sejmo­we, by się przekonać, jak bardzo problem bezpieczeń­stwa wewnętrznego był nabrzmiały. Ale kiedy po ro­koszu sandomierskim w 1608 roku oddziały kwarciane dowodzone przez Żółkiewskiego pozostały w kraju, pełniąc w pewnym sensie funkcje policyjne, szlachta powszechnie domagała się ich powrotu na Ukrainę. Nie wyrażała również zgody na zwiększenie władzy kró­lewskiej i starościńskiej, na utworzenie wewnętrznych formacji policyjnych, podporządkowanych władzy wy­konawczej. W ostateczności wolała — jak na przykład w 1608 roku czy w latach późniejszych — uchwalać na sejmiku podatki w celu zaciągnięcia własnego, wo­jewódzkiego żołnierza, całkowicie od władzy centralnej niezależnego, podporządkowanego decyzjom sejmiku i powołanych przez niego organów. Tak między innymi uczyniła szlachta województw poznańskiego i kali­skiego.

Przyczyną tych postaw było traktowanie wolności szlacheckich jako fundamentu stosunków wewnętrz­nych, przede wszystkim stosunku wzajemnego króla i szlachty. Każde “naruszenie" tej wolności okrzykiwano natychmiast jako dążenie do absolutum dominium.

Każdą próbę choćby najdrobniejszych reform trakto­wano jako zamach na szlacheckie wolności. Król — wedle powszechnego mniemania — powinien być prze­de wszystkim strażnikiem tych wolności, ale ponie­waż — jak stwierdzano — każdy król zawsze dąży do zwiększenia swej władzy, trzeba mu tedy patrzeć na ręce, krępować w decyzjach, postawić mu przy boku senatorów-rezydentów albo zgoła senat jako ciało stałe.

Gdy czyta się wypowiedzi na temat wolnej elekcji, trudno zrozumieć mentalność szlachecką. Stary Za-moyski zapewnia króla Zygmunta III, że po nim obej­mie panowanie jego syn Władysław126, Żółkiewski jest tego samego zdania, ba! zdaje sobie sprawę ze szkod­liwości wolnych elekcji, a przecież nie popiera nawet projektu elekcji vivente rege (za życia króla), nie mó­wiąc już o zasadzie dziedziczności tronu127. Dla wszy­stkich było zrozumiałe i naturalne, że Władysław otrzy­ma berło po ojcu. Lecz kto by się zdecydował nazwać go “następcą tronu" lub “dziedzicem" korony? Nawet wojny szwedzkie i oczywistość wad wewnętrznej struk­tury państwa niczego pod tym względem w świado­mości ogółu nie zmieniły. Projekty elekcji vivente rege za życia Jana Kazimierza, ostatniego, jak wiadomo, z rodu Wazów — Jagiellonów po kądzieli — które doj­rzewały w otoczeniu królewskim utrzymywane w głę­bokiej konspiracji, wywołały w konsekwencji zaciekłą wojnę domową, tak zwany rokosz Lubomirskiego 128.

Fetyszyzowanie i absolutyzowanie wolności szlachec­kich było jednym z głównych powodów ślepego kon­serwatyzmu ustrojowego przytłaczającej większości szlachty polskiej. Wolna elekcja, sejmowanie, potem liberum veto oto — wedle pojęć zwykłego szlachcica — klejnoty wolności odziedziczone po przodkach, które należało nienaruszone przekazać potomnym. Alterna­tywą wobec istniejących form ustrojowych — boć szło tu wreszcie o formy wyłącznie, nie o treść, ta bowiem

ulegała stałej ewolucji na niekorzyść szlachty — było tylko absolutum dominium, utożsamiane przez szlachtę z niewolą i uciskiem ze strony władzy, ze strony mo­narchy.

Ale upraszczalibyśmy sprawę, przedstawiając sto­sunek szlachty do króla jedynie w aspekcie szlachec­kiego strachu przed nieograniczoną władzą monarszą. Godność królewską otaczano najwyższym szacunkiem. Powaga władzy monarszej była tak mocno ugrunto­wana w świadomości przeciętnego szlachica, że nawet podczas rokoszu sandomierskiego (Zebrzydowskiego) większość laudów sejmikowych, wyrażających popar­cie dla postulatów rokoszowych, zaznaczała równocześ­nie, iż wszystkie czynności rokoszowe muszą się odby­wać “z zachowaniem dignitatem [dostojeństwa] KJMci [Króla Jegomości]". Idea walki z panującym monar­chą była zawsze nad wyraz niepopularna. Wszystkie, nawet najostrzejsze w treści postulaty, petita, urazy, egzorbitancje pod adresem króla formułowano nie­zwykle grzecznie, ba! nawet uniżenie. Zamach Piekar­skiego na króla Zygmunta III (1620), nie cieszącego się powszechną sympatią, wywołał oburzenie. Nazwano go “niesłychanym w narodzie naszym przypadkiem kró­lewskim".

Szlachcie wystarczało, iż miała do dyspozycji artykuł “de non praestanda oboedientia" (o wypowiedzeniu posłuszeństwa), zawarty w artykułach henrycjańskich, choć następnie został on omówiony szczegółowo i spre­cyzowany w konstytucjach sejmu z 1607 i 1609 roku w taki sposób, że praktycznie nie można się było nań powoływać. Wypowiedzenie posłuszeństwa przez roko­szan z Zebrzydowskim na czele w czerwcu 1607 roku wywołało ten skutek, że duża część szlachty, która uprzednio rokoszan popierała, teraz, po akcie detroni-zacyjnym, natychmiast poparła króla Zygmunta. Jan Kazimierz przegrał bitwę pod Mątwami z rokoszani-

nem Lubomirskim, a mimo to Lubomirski zmarł na wygnaniu. Nawet w obronie nieudolnego, niefortun­nego króla Michała Korybuta, na wieść o planach de-tronizacyjnych, zawiązała się szlachecka konfederacja w Gołąbiu, uzyskując szersze wpływy w społeczeństwie niż przeciwna jej wojskowa konfederacja szczebrzeszyńska. Jeszcze w XVIII wieku znaczna część szlachty przez długie miesiące występowała w obronie elekta większości, króla Stanisława Leszczyńskiego, przeciw narzuconemu obcą przemocą Augustowi III Sasowi oraz popierającym go wojskom rosyjskim i austriackim (1733—1735).

Ale tylko najbardziej wyrobione politycznie jedno­stki zaczynały zdawać sobie sprawę, że wzmocnienie władzy królewskiej leży w interesie samej szlachty, że bez niego wolność szlachecka staje się fikcją wobec rosnącej przewagi magnackiej i braku wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa kraju. Brzmi to jak paradoks, lecz właśnie rokoszowa szlachta w 1606 roku atakowała senatorów za ograniczanie władzy królew­skiej. Pisano: “Azaż nie oni [senatorowie] go [króla] sami niegodnym nie uczynili w panowaniu, złupiwszy go ex imperio (z władzy)? Azaż umie co bez nich po­cząć? [...] Jest sui iuris [w swoim prawie]"129.

Inny anonimowy autor w broszurze wydanej dru­kiem w 1607 roku stwierdzał: “Króla JM jako pana i głowy [podkreślenie moje — J. M.] o egzekucją pro­sić, żeby starostom pomagać raczył". Podobne głosy rozlegały się przez cały wiek XVII. “Źle jest nie ufać temu, którego wolnymi głosami wybraliśmy i które­mu zwierzyliśmy troskę o naszą całość" — pisał w do­bie rządów Jana Kazimierza Stanisław Kożuchow-ski130. Nie były to głosy odosobnione. Korespondowa­ły one z innym poglądem, wyrażanym dość często: “Ile jest ludzi możnych w Polszcze a sumienia złego, tyle jest tyranów".

Te kilka czy kilkanaście wypowiedzi pisarzy poli­tycznych nie wyrażało jednak bynajmniej opinii ogółu. Ogół szlachecki, im bardziej absorbowało go życie wiejskie, gospodarstwo, tym bardziej odchodził od po­lityki, od dysput na tematy ustrojowoprawne 131. Prze­ciętny szlachcic w XVII wieku był w coraz mniejszym stopniu przygotowany intelektualnie do roztrząsania argumentów. Poziom umysłowy szlachty obniżał się. O ile w XVI stuleciu postawę większości kształtowały głównie szeroko rozpowszechniane ideały humanizmu, utwory polityczne i literatura piękna, o tyle w XVII stuleciu szlachcic coraz mniej krytycznie oceniał sy­tuację polityczną i społeczną kraju, coraz częściej zaś akceptował ustrój zastany, uważając go za najlepszy. Krytyka, jeśli ją podejmowano, dotyczyła pewnych, wycinkowych jedynie zjawisk. Wytworzyła się bowiem swoista stanowo-narodowa megalomania szlachty pol­skiej. Dał jej najdobitniej wyraz Diabeł-Stadnicki, gdy wołał na zjeździe lubelskim w 1606 roku: “Nad wszy­stkie narody, nad wszystkie prowincje w wolnościach swoich rodzi się szlachcic polski" 132. Szlachta polska uważała się za coś nieskończenie lepszego od rosyj­skich bojarów i od szlachty francuskiej.

Owa ideologia wolnościowa — bo tak ją trzeba okre­ślić — była ściśle powiązana z ideologią równości133. Skoro każdy szlachcic jest równy drugiemu pod wzglę­dem prawnym (każdy wybiera króla — mówiono z du­mą — i każdy może zostać wybrany królem), to każ­dy — w swym własnym naturalnie mniemaniu — czuł się potencjalnym Radziwiłłem czy Zamoyskim, a przynajmniej równym owym wielmożom, co schle­biało jego próżności i dumie. Że jednocześnie czuł się zaszczycony, gdy magnat raczył go poklepać po ra­mieniu, to inna sprawa. O ile w XVI wieku magnateria usiłowała wielokrotnie występować przeciw zasadzie równości, o tyle później zorientowała się, że zasada ta

da się znakomicie wykorzystać jako instrument pano­wania nad szlachtą. W pozorach — równość, w rzeczy­wistości — całkowita, od połowy XVII wieku począw­szy, przewaga magnatów.

Ideologia wolnościowa i równościowa stała się głów­nym źródłem konserwatyzmu szlachty polskiej. Jej niezadowolenie z istniejących stosunków wyrażało się najpełniej w przekonaniu, że w dawnych czasach było lepiej. Z tej cechy psychologicznej szlachty zdawali sobie doskonale sprawę co światlejsi reformatorzy, przedstawiając zazwyczaj wszelkie projekty zmian ustrojowych w ten sposób, by prezentowały się nie ja­ko novum, lecz jako powrót do dawnych norm, obo­wiązujących już kiedyś w praktyce społecznej i poli­tycznej w Polsce. Ów konserwatyzm wymagał argu­mentów historycznych, wygrzebanych z lamusa dzie­jów, przy czym nierzadko były to argumenty wysnute z legend i faktów zmyślonych,

Owe wartości ideologiczne, zmitologizowana prze­szłość własnego stanu i własnej klasy, stanowiły zna­komite narzędzie w ręku wszystkich przeciwników re­form ustrojowych. Magnat, występujący przeciw refor­mom, miał zwykle usta pełne frazesów o wolnościach szlacheckich i równości; pozyskiwał tym sobie ciemny i nieoświecony tłum szlachecki, zdobywał uznanie jako miłośnik pradawnych swobód ojczystych, “starszy brat w radzie", a często również jako dobroczyńca. W XVIII wieku zjawisko to się potęgowało. Walka z owymi mi­tami, podbudowanymi często emocjonalnie, stała się szczególnie dramatyczna w drugiej połowie XVIII stu­lecia. Andrzej Zamoyski przygotowując swój postępo­wy Kodeks stwarzał pozory, jakoby nie proponował ni­czego nowego, lecz jedynie przypominał stare prawa, stare normy, spośród których część uległa zapomnieniu i wyszła z użycia 134.

Równość szlachecka była fikcją. Im bardziej jed

nak praktyka społeczna odchodziła od zasady, tym mocniej akcentowano zasadę; było to jak gdyby zadośćuczynienie wobec mas szlacheckich, substytut ich rzeczywistego znaczenia, które wyraźnie od poło­wy XVII wieku słabło i malało. Magnat tytułował sza-raczka “panie bracie", schlebiając mu w ten sposób, łechcząc jego ambicję. “Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" — wmawiali drobnemu szlachcicowi ma­gnaci. Szlachcic w to wierzył; pragnienie brał za rze­czywistość. A równocześnie stawał się gorącym obroń­cą tego właśnie, zastanego, rzekomo odziedziczonego po pradziadach, stanu rzeczy.

W okresie względnej równości szlachty (pełna rów­ność oczywiście nigdy nie miała miejsca), czyli w dru­giej połowie XVI wieku, szlachta używała w stosun­kach między sobą na ogół oględnych i uproszczonych zwrotów grzecznościowych i tytułów. W XVII, a zwła­szcza w XVIII stuleciu, ton tych stosunków stawał się coraz bardziej przesadny i sztuczny. Namnożyło się rozmaitych podstolich, stolników, łowczych, krajczych, powiatowych i ziemskich bez liku, każdy z nich chciał, by go tytułowano “jaśnie wielmożnym", jego syna kraj-czycem, podczaszycem i tak dalej, przy czym tytułów ojcowskich używał syn aż do śmierci, jeśli nie otrzy­mał własnego tytułu. Można rzec, że stanowa megalo­mania zaczęła stawać się również megalomanią indy­widualną.

Podobnie sprawa przedstawiała się z tytułami ary­stokratycznymi. Walcząc o wprowadzenie w życie za­sady równości, szlachta ostro występowała przeciw ty­tułom rodowym. Prawnie uznano tylko te tytuły, któ­re figurowały w akcie Unii Lubelskiej i które niemal wszystkie należały do starych rodzin litewsko-ruskich. Były to tytuły kniaziowskie, przekształcone następnie na tytuły książęce. Niektóre najdawniejsze rody uży­wały tytułów nadanych przez cesarzy, na przykład Ra-

dziwiłłowie tytułu książęcego, Tęczyńscy tytułu hra­biowskiego. Takich rodów było jednak bardzo niewie­le. Król polski nie miał prawa nadawać tytułów wła­snym poddanym, miał natomiast to prawo w stosunku do cudzoziemców.

Ale od końca XVI wieku coraz więcej rodów usiło­wało uzyskać u cesarza lub papieża tytuły. Myszkow-scy otrzymali tytuł margrabiów, Jerzy Ossoliński tytuł księcia. Pełne jednak rozwielmożnienie się tytułomanii przypadło na XVIII stulecie. Wówczas to dopiero wszyscy Braniccy, Potoccy, Zamoyscy, a w ślad za ni­mi i pomniejsi zaopatrzyli się w tytuły. Namnożyło się w Polsce hrabiów austriackich, papieskich, potem na­poleońskich.

W XVII stuleciu opór przeciw tytułomanii był jesz­cze dość silny. W czasach Władysława IV szlachta ostro wystąpiła przeciw królewskiemu projektowi usta­nowienia Orderu Najświętszej Marii Panny (który miał być elementem cementującym elitę władzy) i pro­jekt ten ostatecznie udaremniła, nie chcąc dopuścić do utworzenia w obrębie swego stanu grupy wyróżniają­cej się. Taka grupa wyróżniająca się istniała jednak zawsze. Stanowili ją senatorowie koronni i litewscy. Urząd senatorski uważano za najgodniejszy z urzędów, splendor zasiadania w senacie długo pielęgnowano w tradycji rodzinnej. Im ród mniejszego znaczenia, tym bardziej podkreślano, że ongiś jego przedstawiciel był senatorem Rzeczypospolitej. Senatorów — przy­pomnijmy — nazywano braćmi starszymi, w odróżnie­niu od szlachty zwykłej, którą zwano braćmi młodszy­mi. Był to wszakże niemal jedyny, aż po wiek XVIII, wyróżnik nominalny pewnej grupy w łonie stanu szlacheckiego. Gdy w konstytucjach sejmu z 1690 roku pojawił się zwrot “szlachta mniejsza", protestowano przeciw niemu tak gorąco, że na sejmie w 1699 roku uchwalono: “Ponieważ per errorem wskutek błędu

weszło w konstytucję anni 1690 słowo ujmujące aequ-alitatis [równości] mieniąc mniejszą szlachtę, przeto za zgodą wszech stanów słowo to in perpetuum [na wieczność] znosimy, przyznając, że in aequalitate mniejszego ani większego nie masz".

Jednakże zasada równości wobec szlachty służebnej była podważana i kwestionowana. Na słowa wojewody podolskiego Hieronima Jazłowieckiego: “Sługa mój, komornik, równy WMci szlachcic", Stanisław Stadnic-ki odpowiedział: “Komornik MWci i równy WMci, nie mnie, bo Stadnicki żaden z kopy nie sługiwał"13S. Warto zauważyć, że korespondencja Stadnickiego z Ja-złowieckim z 1606 roku, pełna wzajemnych uszczypli­wości i obelg, była świadomie szeroko kolportowana wśród szlachty i odgrywała poniekąd rolę pism poli-tyczno-agitacyjnych. Nie przeszkadzało to jednak Stadnickiemu, któremu zależało na popularności, kwestio­nować zasady równości.

Zróżnicowanie wewnętrzne szlachty znajdowało tak­że wyraz w tytulaturze. Magnat zwracał się do pod­władnego sobie szlachcica per “mości panie Kowalski", ten zaś pisał do magnata per “jaśnie wielmożny panie a panie mnie wielce miłościwy", dodając tytuły rodowe lub nazwy piastowanego przez adresata urzędu, okreś­lenia w rodzaju “dobrodzieju mój", “oświecony" czy “łaskawy". W oficjalnej tytulaturze urzędowych akt spotykamy rozróżnienie “nobilis" (szlachetny) w od­niesieniu do zamożniejszych i “generosus" (urodzony) w odniesieniu do uboższych.

Wolność i równość — były to dwie podstawowe war­tości ideologiczne stanu szlacheckiego. Odgrywały one ważną rolę integracyjną. Ileż to razy szlachta z jedne­go województwa zwracała się do sejmików innych województw z konkretnymi skargami lub postulatami

221

motywując, że krzywda jednego szlachcica lub grupy szlachty jest zarazem krzywdą całego stanu szlachec­kiego. Motywacja taka, spotykana w źródłach dość czę­sto, dowodzi istnienia poczucia niezwykle silnej więzi stanowej.

Szlachta mieniła się być narodem. Jeśli czytamy w utworze szlacheckim zwrot: “naród nasz", to autor bez wszelkiej wątpliwości miał na myśli szlachtę Rzeczy­pospolitej. Podkreślamy: szlachtę Rzeczypospolitej, nie zaś szlachtę polską. Przez długi czas kryterium stano­we, a nie językowe było podstawą więzi narodowej szlachty w jej subiektywnym odczuciu. Jeszcze w dru­gim i trzecim dziesięcioleciu XVII wieku szlachta po-łocka kładła swe podpisy pod dokumenty sejmikowe cyrylicą. Inkorporacja smoleńszczyzny i czernihowsz-czyzny, usankcjonowana rozejmem dywilińskim (1618) i pokojem polanowskim (1634), wprowadziła w obręb stanu szlacheckiego wielu bojarów,nie znających języ­ka polskiego. Duża część szlachty inflanckiej mówiła na co dzień po niemiecku. O polonizacji tych grup szlachty zadecydowało kilka okoliczności: po pierwsze, poczucie przynależności państwowej; po drugie, poczu­cie więzi stanowej z ogółem szlachty, więzi opartej właśnie na zasadach równości i wolności jako czyn­nikach odróżniających szlachtę polską od szlachty in­nych państw; po trzecie, atrakcyjność kultury polskiej w jej szlacheckim wydaniu. Polonizacja szlachty była procesem szybkim. Dokonał się on ostatecznie w pierw­szej połowie XVII stulecia, co więcej: ów związek szlachty z polską kulturą utrzymał się i w czasach póź­niejszych. Na ziemiach wschodnich był to dodatkowy element wyobcowania szlachty spośród podstawowej masy mieszkańców tych ziem — chłopów i mieszczan. Na ziemiach etnicznie niepolskich słowo “Polak" ko­jarzyło się natychmiast ze szlachcicem, właścicielem ziemskim lub jego funkcjonariuszem, na ziemiach izaś

222

polskich w mniemaniu szlachty chłop i mieszczanin stał poza narodem.

Niezwykle trudno jest ustalić stopień i charakter świadomości narodowej w XVII wieku. Na pewno nie była ona identyczna ze świadomością państwową. Ale przecież nie wiemy, czy prawosławny mieszkaniec wo­jewództwa kijowskiego pisząc o sobie “Polak", miał na myśli poczucie przynależności do wspólnoty narodowej czy państwowej. Nie przesądzając wyników badań w tym zakresie, warto jednak zauważyć, że słowo “oj­czyzna" coraz bardziej nabierało znaczenia współczesne­go, odnosząc się nie tylko do stron rodzinnych, ale i do całej wspólnoty państwowo-narodowe j. Spotyka się tak­że takie określenia, jak “z urodzenia Rusin, z narodo­wości Polak". Na początku XVII wieku występuje jeszcze archaiczne znaczenie słowa “Polak", określa­jące mieszkańca Wielkopolski. Szlachta litewska, mimo iż w swej większości mówiła i pisała po polsku, pod­kreślała zazwyczaj swą odrębność.

Tradycja historyczna, zwłaszcza te jej składniki, które używane były do agitacji politycznej, obejmowa­ła przede wszystkim mityczną i rzeczywistą przeszłość państwa polskiego 136, ale przecież w XVI wieku Lit­wini poszukiwali w zamierzchłych dziejach swego an­tycznego rodowodu i sięgali do czasów dawniejszych niż okres Giedymina i Olgierda, popularyzując mit o Palemonie, jako założycielu państwa litewskiego. Na Litwie i w Koronie istniały więc odrębne tradycje, cho­ciaż obie części Rzeczypospolitej powoływały także tradycję wspólną, od Władysława Jagiełły poczynając.

Z upływem lat różnice w tradycji nabierały cech nie tyle narodowych, ile regionalnych. W toku procesu dziejowego cała szlachta Rzeczypospolitej ujednolica­ła się w sferze kultury i ideologii.

223

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W CIENIU LIBERUM VETO

...Biada to, gdy zły nie pozwala Na dobre i tym słówkiem ojczy­znę rozwala.

Wac³aw potocfct

Zadowolenie szlachty z istniejącego stanu rzeczy stawało się coraz pełniejsze. Nic to, że raz po raz odzy­wały się głosy krytyczne, że z takich czy innych po­mysłów lub posunięć króla Władysława IV szlachta nie była zadowolona. Łatwo potrafiła udaremnić kró­lewskie zamiary, nie godząc się ani na werbunek woj­ska na wojnę turecką, którą król zamierzał podjąć, ani też na ustanowienie Orderu Najświętszej Marii Panny, godzącego w ducha szlacheckiej równości. Wydarze­nia dziejące się w Europie zdawały się potwierdzać samozadowolenie szlachty, jej dumę z istniejącego w Rzeczypospolitej ustroju społecznego i politycznego 137. Od roku 1634 poczynając Rzeczpospolita, wyjąwszy epizodyczne walki na południowo-wschodnich kresach, zażywała błogiego pokoju. Z Moskwą zawarty został “pokój wieczysty" w Polanowie, po uprzednio odnie­sionym sukcesie w wojnie smoleńskiej, pokój, który — wydawało się — umacniał przewagę Rzeczypospoli­tej w jej stosunkach ze wschodnim sąsiadem. W 1635 roku zawarto w Sztumskiej Wsi długoletni kompromi­sowy rozejm ze Szwecją.

W tym samym czasie Europa płonęła. Wojna trzy­dziestoletnia ognistym walcem przetaczała się przez ziemie niemieckie, zostawiając zgliszcza i ruiny. We

224

Francji wybuchały chłopskie powstania, w Anglii trwał między królem i parlamentem ostry konflikt, który już niebawem miał doprowadzić do wybuchu rewolucji. “Polska wolność — mówił Jerzy Ossoliń­ski — uchroniła kraj od brzydkich rewolucji"; wyda­wała się ona najpewniejszym gwarantem spokojnego i niczym nie zagrożonego zażywania dostatków tego świata. “Doskonałe ojczyzny naszej szczęśliwości" tłu­miły w zarodku myśl o zmianach, o reformach. Ustrój najdoskonalszy, wolności najznakomitsze, państwo naj­mocniejsze — oto obraz Rzeczypospolitej widziany oczami przeciętnego szlachcica, popularyzowany przez poetów i pisarzy z Łukaszem Opalińskim i Maciejem Sarbiewskim na czele.

Tymczasem w owej ustabilizowanej — wydawałoby się — pod względem społecznym i politycznym Rze­czypospolitej szlacheckiej w okresie rządów Władysła­wa IV, zrazu niepostrzeżenie, potem coraz wyraźniej, narastały procesy drążące od wewnątrz państwo i spo­łeczeństwo. Rosły w siłę rody magnackie, stając się stopniowo zamkniętą, trwale uformowaną ekonomiczną i polityczną elitą Rzeczypospolitej. Prowadziły one co­raz częściej własną — rodową, partykularną — poli­tykę, przeciwstawiając się władzy królewskiej i na­wet uchwałom sejmowym. Dysponowały znaczną siłą zbrojną, przewyższającą siłę zbrojną Rzeczypospolitej. Niektóre rejony kraju znajdowały się całkowicie pod władzą lokalnych królewiąt. I tak książę Jeremi Wiś-niowiecki był nieomalże samowładnym panem są Za-dnieprzu, wrogo ustosunkowanym do lokalnych rywali:

Zasławskich i Koniecpolskich. Żmudzią rządzili Ra­dziwiłłowie birżańscy, niechętnie nastawieni wobec króla i sejmu, skłóceni z innymi magnatami litewski­mi, którym solą w oku była nadmierna potęga kiej-dańskich oligarchów. Władza terytorialna coraz bar­dziej zespalała się z własnością ziemską. Rozgrywki

15 — Szlachta polska.

225

między poszczególnymi magnatami absorbowały sej­my i sejmiki, utrudniały kierowanie polityką państwa, a walki klik, koterii i rodów stawały się osią życia po­litycznego kraju.

Szlachta szczęśliwie zażywała pokoju. Jej interesy ekonomiczne nie były narażone na szwank ustawicz­nymi podatkami na potrzeby wojenne, jak to się dzia­ło za rządów Zygmunta III Wazy. Można przypusz­czać, że duża część szlachty z zadowoleniem obserwo­wała rozwój fortun magnackich na kresach Rzeczy­pospolitej — prywatne wojska magnackie utrzymywa­ły wszak w ryzach Kozaków oraz chłopów ukraińskich i wspólnie z nielicznymi oddziałami kwarcianymi od­pierały z powodzeniem najazdy czambułów tatarskich.

A jednak... “kwitnąca pokojem uwiędła ojczyzna" — musiał stwierdzić w liście do prymasa Macieja Łubień-skiego wojewoda bracławski A.dam Kisiel. Nadszedł bowiem brzemienny w wydarzenia rok 1648. Na Ukra­inie wybuchło powstanie zbrojne Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, do których przyłączyły się ogromne rzesze chłopów ukraińskich. Powstańcy, wspo­magani przez tatarskie oddziały Tuhaj-beja, zadali woj­skom koronnym klęski przy Żółtych Wodach i pod Korsuniem. Ukraina stanęła w ogniu. Siły zbrojne Rze­czypospolitej zrejterowały z pola bitwy pod Piławcami. Już nie klęską piławiecką, ale hańbą plugawiecką na­zwali współcześni to wydarzenie. W rok później, za rzą­dów nowego króla, Jana Kazimierza, który po bracie odziedziczył koronę i żonę, oblegany był Zbaraż, a posiłkowa armia królewska pod Zborowem otoczona została przez przeważające siły tatarsko-kozackie. Sy­tuację uratowała dyplomacja kanclerza wielkiego ko­ronnego Jerzego Ossolińskiego, któremu udało się zawrzeć ugodę z chanem tatarskim, a za jego pośred­nictwem z Chmielnickim. Ugoda ta — pozornie kom­promisowa — była w istocie uznaniem wodza kozac-

226

kiego zwycięzcą. Na terenach województw kijowskie­go, bracławskiego i czernihowskiego tworzył się nowy organizm polityczny: państwo kozackie, które formal­nie y/chodząc w skład Rzeczypospolitej, w istocie uzys­kiwało niemal całkowitą niezależność.

Wszystko to wywołało wśród szlachty i magnaterii ogromny wstrząs. Opresja była zupełnie nieoczeki­wana. Wszak jeszcze nie tak dawno kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł oświadczył po­słom zaporoskim, gdy ci twierdzili, iż kozacy są częścią nierozłączną ciała Rzeczypospolitej: taką je­steście częścią organizmu państwa “jako włosy i paz­nokcie, które gdy zbyt długie wyrosną, przycinać je potrzeba". Teraz, po klęskach, po sromotnej ucieczce z pola bitwy, trzeba było skonstatować: “Przed chłop­stwem ucieka Polak mężny, strojny" 138,

Powstanie ukraińskie dowiodło, że w ciągu kilku­dziesięciu lat wiele zmieniło się w Rzeczypospolitej. Mówili pułkownicy zaporoscy wprost: “Doznaliśmy pod Piławcami, nie oni to Lachowie, co przedtym bijali Turki, Moskwę, Niemce, Tatary, nie Żółkiewscy, nie Chodkiewiczowie, nie Koniecpolscy, Chmieleccy, ale tchórzowscy, zająćkowscy — dzieciny w żelaza pou­bierane. Pomarli ze strachu, skoro nas ujrzeli" 139.

W pierwszych tygodniach powstania przerażona szlachta myślała o pakowaniu rzeczy i ucieczce ku za­chodowi czy ku północy, byle dalej od ognisk ruchu chłopskiego, a nie o zorganizowaniu siły zbrojnej. Równocześnie zaś na elekcję przybyło wtedy wiele prywatnych oddziałów wojskowych, świetnie wyposa­żonych, pięknie ubranych. “Wojewoda bracławski py­ta — zanotował współczesny pamiętnikarz — co za potrzeba wojska pod Warszawą? Tam potrzebna jest ręka, gdzie boli. Boję się — dodawał — by nasza nie­zgoda szkodliwszą nam nie była niżli bunt Koza­ków" 140.

15*

227

Wszyscy użalali się na panującą niezgodę, ale szlach­ta sieradzka postanawiając na sejmiku, że stawi się na pospolite ruszenie, zastrzegła równocześnie, iż “żadnym sposobem ex nunc [teraz] ruszyć nie możemy" 141. Wy­daje się, że partykularny stosunek do spraw publicz­nych, troska o spokój własnego tylko, najbliższego są­siedztwa przeważać zaczęła nad obywatelskim podejś­ciem do spraw Rzeczypospolitej. Zwycięski wódz ko­zacki obnażył nie tylko wady i słabości organizmu państwowego Rzeczypospolitej, lecz także stosunek społeczeństwa szlacheckiego do własnego państwa. Za­stanawiające to zjawisko. Państwo było wszak tą ga­łęzią, na której szlachta siedziała, powstanie chłopsko-kozackie gałąź tę podcinało, a szlachta zachowywała się, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z sytuacji. Po­jawiały się wprawdzie sporadyczne głosy mówiące, że przyczyną powszechnego powstańczego zrywu mas lu­dowych Ukrainy był ucisk, jaki cierpiały, ogół jed­nak — zaślepiony wizją doskonałości ustroju Rzeczy­pospolitej — nie słuchał tych głosów, postulował pełną restytucję stanu posiadania na Ukrainie sprzed wybu­chu powstania. Niektórzy, jak książę Jeremi Wiśnio-wiecki lub gromady szlachty wypędzonej z Ukrainy, marząc o powrocie do swych włości zajętych przez ar­mię Chmielnickiego, głosili potrzebę wzmożenia feu­dalnego ucisku na Kijowszczyźnie, gdzie przed 1648 ro­kiem — mimo wszystko — sytuacja chłopa była nie­równie lepsza niż w innych częściach Rzeczypospolitej.

Mimo jednak głoszonych postulatów szlachta skąpi­ła środków na wojsko, sabotowała decyzję o zwołaniu pospolitego ruszenia. Wydaje się po prostu, że miesz­kańcy województw bardziej odległych od teatru wyda­rzeń nie ogarniali całokształtu sytuacji, nie chcieli an­gażować się zbytnio w sprawy rozgrywające się daleko od ich domów i folwarków. Porażki tłumaczono nie­zgodą domową, ale przecież większość przyczynę owej

228

niezgody upatrywała w postawach indywidualnych, nie zdając sobie sprawy z tego, że była ona uwarunkowa­na przede wszystkim procesami obiektywnymi: wzro­stem potęgi magnatów i rywalizacją koterii magnac­kich oraz zamknięciem się szlachty w opłotkach par­tykularyzmu prowincjonalnego.

Rywalizacja między magnatami, stały strach przed wzmocnieniem władzy królewskiej, niezdyscyplinowa­nie mas szlacheckich — wszystko to paraliżowało zdol­ność państwa nie tyle nawet do krótkotrwałego wysił­ku (bo ten, jak świadczy o tym kampania z 1651 roku, koniec końców okazał się możliwy), ile do konsekwent­nego działania, do wykorzystania doraźnych sukcesów, do podjęcia skutecznych środków w celu rozwiązania nabrzmiałych problemów politycznych i ustrojowych. Bo oto wznowiona w 1651 roku wojna przyniosła zwy­cięstwo wojskom Rzeczypospolitej pod Beresteczkiem i pozwoliła ponownie wkroczyć polskim oddziałom na Ukrainę od zachodu, podczas gdy wojska litewskie Ra­dziwiłła zajęły Kijów. Ale waśnie między wodzami, zawiści i niechęci, niepodporządkowanie się niektórych dowódców królowi, a jednocześnie — niezwykle krwa­we pacyfikowanie zdobytych obszarów, niezdyscypli­nowanie szlachty i magnatów — wszystko to uniemo­żliwiało rozwiązanie kryzysu. Zawarta w Białej Cerkwi ugoda, korzystniejsza dla Rzeczypospolitej niż ugoda zborowska, dała w efekcie tylko krótkotrwałą przerwę w działaniach wojennych. Okazało się dobitnie, że problemu ukraińskiego w ramach Rzeczypospolitej szlacheckiej rozwiązać się w ogóle nie da, a ponadto, że państwo nie jest zdolne do skutecznego działania militarnego i politycznego. Jednakowoż nawet w sy­tuacji zagrożenia własnego panowania klasowego szlachta nie popierała tych dążeń, które chociaż w części wzmocnić mogły władzę centralną. Strach przed absolutyzmem raz jeszcze okazał się silniejszy od stra-

chu przed wodzem kozackim i jego armią. Klęski wy­zwolić mogły instynkt zbiorowy, który zapewniłby dy­scyplinę w obliczu realnego zagrożenia, albo odwrot­nie — sprowadzić rozprzężenie i bałagan. Niektórzy co światlejsi magnaci zdawali sobie z tego sprawę. Wo­jewoda poznański Krzysztof Opaliński pisał:

Nierządem Polska stoi — nieźle ktoś powiedział. Lecz drugi odpowiedział, że nierządem zginie! Pan Bóg nas ma jak błaznów. I to prawdy blisko, Ze między ludźmi Polak, jak Boże igrzysko.

Cóż z tej krytyki jednak, skoro wnioski sprzeczne były z dobrem publicznym. Gdy Rzeczpospolita gi­nie, trzeba własne ratować interesy, własną pozycję, własne majętności — oto postawa, którą wielu mag­natów i część szlachty zajęła na początku lat pięćdzie­siątych XVII wieku. Narastała brzemienna w skutki opozycja magnacka. Janusz Radziwiłł, hetman wielki litewski, Krzysztof Opaliński, wojewoda poznański, i wielu, wielu innych zaczęło szukać porozumienia z mo­carstwami ościennymi, prowadzić politykę na własną rękę, przeciwstawiać się projektom doraźnej choćby naprawy istniejącego stanu rzeczy. Zwalczali oni klikę dworską jako konkurencję do władzy, a dwór z królem Janem Kazimierzem na czele i ambitną królową Lud­wiką Marią niezręcznymi, małostkowymi posunięciami personalnymi zaogniał sytuację. Obok kryzysu spowo­dowanego wojną z powstańczą Ukrainą narastał kry­zys wewnętrzny.

Dnia 26 stycznia 1652 roku zebrał się w Warszawie sejm142. Nie zagrożenie jednak kraju było głównym przedmiotem jego obrad, lecz rozgrywki wewnętrzne. Obrady przebiegały pod znakiem intryg, sporów i kłót­ni. W ostatnim dniu obrad, 8 marca, próbowano załat­wić choćby tylko sprawę najważniejszą: ratyfikację ugody białocerkiewskiej. Nie dopuszczali do tego nie­którzy posłowie, wysuwając rozmaite zastrzeżenia lub zgoła prowokacyjne wnioski nie związane z przedmio­tem posiedzenia. Wobec spóźnionej pory kanclerz za­proponował przedłużenie obrad o jeden dzień. “W tym momencie — pisze Władysław Czapliński — kiedy pad­ła pierwsza wzmianka o prolongacie, poseł upiekł Wła­dysław Siciński, który nie odznaczał się żywszą aktyw­nością, oświadczył «ja nie pozwalam na prolongację» i zanim posłowie zrozumieli, co się stało, wyszedł z izby".

A stało się nie byle co. Nie dlatego, że jeden poseł zaprotestował; zdarzało się to i dawniej, a obrady to­czyły się dalej. Tym razem jednak, gdy już wiele wo­jewództw mimo protestu Sicińskiego zgodziło się na przedłużenie obrad, poseł mazowiecki Zielsk! sprzeci­wił się dalszemu składaniu deklaracji w tej sprawie. Nie ustąpił nawet wobec nalegań osobistych króla. W takiej sytuacji pozostali posłowie milczeli. “Nikt z po­słów nie chciał otwarcie stwierdzić, że uznaje kontra -dykcję jednego z posłów za absolutnie ważną. Zdaje się, że bystrzejsi z posłów dostrzegali konsekwencje, jakie pociągałoby za sobą uszanowanie sprzeciwu jednego posła, toteż w pierwszej chwili nawet najbardziej za­cięci opozycjoniści nie mogli się zdecydować na popar­cie prośby o żegnanie króla" u3 i zamknięcie obrad. A jednak obrady zamknięto. Przez wiele lat nazwisko Sicińskiego pozostawało w niepamięci, od czasu .jed­nak, gdy je przypominano, stało się symbolem anarchii i prywaty, obrosło niesławą.

Siciński nie działał sam. Stał za nim Janusz Radzi­wiłł. Niezgody i waśnie w izbie sejmowej stworzyły klimat, w którym zerwanie sejmu było możliwe. Naj­większą wszakże winę ponoszą posłowie, którzy w tej przełomowej chwili nie zdobyli się na odwagę, by raz na zawsze skończyć z zasadą jednomyślności i nie do­puścić do powstania niebezpiecznego w skutkach

precedensu, w dawnej Rzeczypospolitej ważniejszego często od pisanej, lecz nie stosowanej w praktyce, za­sady prawnej. “I tak sejmowi requiem zaśpiewano — pisał współczesny obserwator wydarzeń — ale bodaj nie cum requie Rzeczypospolitej".

Nie przyniosła również otrzeźwienia straszna wieść o tym, że 2 i 3 czerwca 1652 roku dwudziestotysięczna armia koronna, składająca się z najlepszych chorągwi i najdoświadczeńszych żołnierzy, została całkowicie zniesiona przez siły kozackie w morderczej bitwie pod Batohem. Takiej klęski wojsko Rzeczypospolitej nie poniosło nigdy jeszcze. Poległ hetman polny koronny Marcin Kalinowski, polegli pułkownicy i oficerowie, wyginęła większość żołnierzy. Straty wyniosły kilka­naście tysięcy ludzi. Trwoga padła na kraj.

Ale żaden sejmik nie wystąpił z żądaniem, by wy­dać przepis prawny uniemożliwiający na przyszłość zerwanie sejmu przez jednego posła. Owszem, doma­gano się, by posłowie składali przysięgę, iż nie będą się kierowali w działalności sejmowej prywatą, by byli zobowiązani odczytać na wstępie obrad instrukcje po­selskie, by najbliższy sejm zajmował się tylko spra­wami obrony. Krótki, dwutygodniowy sejm w 1652 roku zakończył się pomyślnie, nie wprowadził wszelako żadnych zmian ustrojowych. Doraźne środki uchwalo­ne przez sejm mogły naprawić jedynie sytuację bieżą­cą — nad przyszłością wisiało groźne memento. W pełni też podzielić należy opinię badacza tych dwóch sejmów z 1652 roku, iż w świetle ich obrad “stanie się dla nas jasne, że z czekającej Polskę katastrofy\wojen szwedzkich mogła Polska wyjść cało jedynie w oparciu o patriotyzm i siłę wielkich mas ludowych Rzeczy­pospolitej" 141.

*

Najazd szwedzki, rozpoczęty w 1655 roku, stanowił dla Rzeczypospolitej próbę najcięższą. Osłabiona we­wnętrzną niezgodą, wycieńczona wojnami kozackimi, ponosząca porażki w trwającej od 1654 roku wojnie z Moskwą, Rzeczpospolita stanęła przed groźbą utraty niepodległego bytu państwowego. O ile wojna kozacka czy nawet moskiewska decydowały jedynie o tym, do kogo należeć będzie część ziem ruskich wchodzących dotychczas w skład Rzeczypospolitej, o tyle król szwedzki Karol Gustaw zamierzał podporządkować so­bie ziemie etnicznie polskie, przede wszystkim Prusy Królewskie i Wielkopolskę. Na Małopolskę łakomie spoglądał siedmiogrodzki książę Rakoczy.

W obliczu najazdu znaczna większość magnatów myślała jedynie o zachowaniu własnej pozycji. Zdrada wojewody poznańskiego Krzysztofa Opalińskiego i wo­jewody kaliskiego Andrzeja Grudzińskiego pod Ujś­ciem, kiejdańska ugoda hetmana wielkiego litewskiego Janusza Radziwiłła ze Szwedami, zrywająca więzi Litwy z Koroną, podpisywanie aktów poddańczych przez przedstawicieli województw, wielu dygnitarzy i dowódców wojskowych wydawało się świadczyć o tym, że Karol Gustaw rychło stanie się panem całego królestwa polskiego. Szlachtę ogarnęła dezorientacja, bierność, przerażenie. “Jesteśmy tu, żebyśmy byli, a nie żebyśmy się bili [podkreślenie moje — J. M.]" 14T — oświadczała szlachta małopolska zebrana na pospo­lite ruszenie. Niektórzy sądzili być może, iż najazd szwedzki spowoduje w konsekwencji jedynie zmianę panującego, a Karol Gustaw jako król polski zagwa­rantuje szlachcie jej przywileje i wolności. Byli tacy, którzy mieli nadzieję, że szwedzkimi rękami uda się pokonać Kozaków i Moskwę i restytuować następnie stan posiadania na Ukrainie.

Zdecydowanie antyszwedzkie stanowisko od samego początku zajęli chłopi i część mieszczaństwa. Nie mogło ono pozostać bez wpływu na szlachtę. Na pewno miał rację Adam Kersten, gdy twierdził, że obraz Polski

nakreślony w pierwszej części Potopu Henryka Sien­kiewicza (do oblężenia Jasnej Góry) jest zbyt pesy­mistyczny, tak jak wizerunek powszechnej walki ze Szwedami od grudnia 1655 roku poczynając — zbyt optymistyczny140. Partyzantka przeciwszwedzka, sku­piająca w swych szeregach obok chłopów średnią i drobną szlachtę, rozwinęła się w Wielkopolsce i w in­nych rejonach kraju wcześniej, nim generał Miiller stanął pod Jasną Górą. Ale przecież większość, ba! prawie wszystkie szlacheckie zgromadzenia sejmikowe wysyłały wiernopoddańcze adresy do Karola Gustawa. Rychło postawy te uległy zasadniczej zmianie. Agitacja szwedzka nie skutkowała. W grudniu 1655 roku po­wstała konfederacja tyszowiecka, nawołująca do po­wszechnej walki z najeźdźcą. Akt konfederacji tyszo-wieckiej to chyba pierwszy w dziejach Polski doku­ment publiczny, który otwarcie odwoływał się do po­czucia jedności narodowej i państwowej wszystkich mieszkańców kraju, chłopów i mieszczan nie wyłą­czając.

Walka z najazdem obcym, toczona ze zmiennym szczęściem, była ciężka i trudna, wymagała poświęce­nia i ofiar. W grudniu 1656 roku, a więc wtedy gdy stało się już oczywiste, że Rzeczpospolita potrafi wła­snymi siłami pokonać Szwedów, w Radnot na Węg­rzech zawarty został układ przewidujący podział Rze­czypospolitej między Szwecję, Brandenburgię, Sied­miogród, Kozaczyznę i ...Bogusława Radziwiłła, który miał otrzymać w dziedziczne władanie województwo nowogródzkie. Plany te zostały obrócone wniwecz przez wojska polsko-litewskie. W lipcu 1657 roku Stefan Czarniecki, Jerzy Lubomirski i Paweł Sapieha zmusili siedmiogrodzkich najeźdźców do kapitulacji w Czarnym Ostrowiu, pobiwszy ich uprzednio w rozlicznych po-tyczkach i bitwach. Wystąpił z antypolskiej koalicji wiarołomny lennik Rzeczypospolitej Fryderyk Wil­helm I, elektor brandenburski i książę pruski, prze­straszony rosnącą siłą polską i poniesionymi dotych­czas stratami. Polacy zaczęli bić Szwedów nie tylko na własnym terytorium: Czarniecki pomaszerował na cze­le swych żołnierzy (był wśród nich Jan Chryzostom Pasek, któremu zawdzięczamy wiele barwnych opi­sów tej wyprawy) do Danii, by wspomóc duńskiego sojusznika w walce z Karolem Gustawem.

Okazywało się dowodnie, że Polska jest ważnym czynnikiem stabilizacji politycznej i równowagi sił w Europie. Początkowo osamotniona, w miarę rozwoju sytuacji zyskiwała sprzymierzeńców: Duńczyków, Ta­tarów krymskich, cesarstwo. Moskwa, która od roku 1654 prowadziła z Rzecząpospolitą wojnę o Ukrainę, od połowy 1655 roku zawiesiła działania wojenne. Trwały rozmowy dyplomatyczne między oboma pań­stwami nie tylko na temat zakończenia wojny, ale tak­że w sprawie ewentualnego sojuszu antyszwedzkiego. Dygnitarze koronni i litewscy skłonni byli nawet za­pewnić carowi Aleksemu następstwo na tronie polskim po śmierci Jana Kazimierza, byle ten udzielił pomocy w walce z Karolem Gustawem. Równocześnie jednak aktywność dyplomatyczna Rzeczypospolitej wtedy do­piero okazywała się skuteczna, kiedy nie skomlenia o pomoc i supliki były jej przedmiotem, lecz realne pro­pozycje współdziałania i uzgodnienia interesów, kiedy sukcesy na polach bitewnych i w dziedzinie organi­zacji wojska zaświadczały dowodnie jej wciąż niemałą siłę i zdolność do działania.

Wreszcie w roku 1660 zawarty został pokój polsko-szwedzki w Oliwie, przywracający w istocie stan sprzed wojny. Zerwano jednak pertraktacje z Moskwą. We wznowionej wojnie polsko-moskiewskiej Stefan Czarniecki rozbił pod Połonką silną armię carską, inne zaś zgrupowanie rosyjskie, oblężone w Cudnowie, zmu­szono w listopadzie 1660 roku do kapitulacji. Jerzy

Lubomirski pobił Kozaków Jurka Chmielnickiego pod Słobodyszczami i zmusił ich do uznania zwierzchnictwa króla Jana Kazimierza.

W latach 1656—1660 całe społeczeństwo polskie, szlachty nie wyłączając, zdobyło się w obliczu śmier­telnego zagrożenia na najwyższy wysiłek. Okazało się wówczas, że najazd obcy, połączony — a jest to mo­ment niezwykle ważny — z zagrożeniem mienia i ży­cia szlachty, z utratą jej dotychczasowych pozycji po­litycznych w państwie, potrafił wyzwolić świadomość państwową i narodową, potrafił przezwyciężyć — nie­stety na czas bardzo krótki — partykularne, zaścian­kowe podejście do spraw kraju. Społeczeństwo szla­checkie nie zostało jeszcze do cna przeżarte anarchią, skoro potrafiło stawić czoła niebezpieczeństwom gro­żącym z zewnątrz. Okazało się, że mimo wad ustroju Rzeczpospolita była jeszcze organizmem spójnym. Za­brakło jednak sił, by sprostać niebezpieczeństwom wewnętrznym.

W czasie walki z najazdem — wydawałoby się — część szlachty stała się skłonna do zaakceptowania propozycji reformy państwa, choćby tylko w dziedzi­nie sejmowania i powoływania władcy. Świadomość, że państwo jest mało sprawne, mało w swej działal­ności skuteczne, docierała do umysłów przede wszy­stkim części urzędników i dygnitarzy związanych z dworem królewskim. Pojawiające się projekty refor­my nie były jednak dość szeroko rozpowszechniane. “Nie należy uważać za niewłaściwe zmienianie zgodnie z nowymi stosunkami zwyczajów i ustaw ludzkich, zwłaszcza gdy tego wymaga nagła potrzeba i wielka korzyść" — pisał Stanisław Kożuchowski i postulował bezwzględne zniesienie liberum veto, które stało się “terenem sporów między poddanymi a władcą, miej­scem walki o prywatne urazy, zagładą dobra publicz­nego [...] przez to zło upadamy". Żądał wzmocnienia

władzy królewskiej, ograniczenia praw gołoty szla­checkiej, klientów magnackich, którzy “za nic mają Rzeczpospolitą, dbając jedynie o wzrost znaczenia swe­go patrona". Silna władza królewska — wedle niego — może być jedynym wędzidłem utrzymującym w ry­zach magnatów. Głębokie reformy postulował także Łukasz Opaliński oraz niektórzy inni działacze poli­tyczni i pisarze zatroskani stanem państwa. “Nie ma wśród nas nikogo — stwierdzano chyba nie bez słusz­ności — któremu brakłoby chęci, nie ma nikogo, który by nie oskarżał, trzeba jedynie czynu i zapomnienia złych obyczajów" \u.

Niestety, “Rzeczypospolitej ten jest zwyczaj: na swo­je złe dobrowolnie iść, na dobro z ciężkością dać się prowadzić"148. Podejmowane bezpośrednio po najeź­dzie szwedzkim próby reformy państwa, zmierzające do wzmocnienia władzy wykonawczej, rozbiły się o opór opozycji magnackiej i częściowo szlachty. Zwy­ciężyła z jednej strony, niejako już zakodowana w sy­stemie myślenia większości szlachty, programowa nie­ufność do tronu (“rządców sprawy wprzód zdają się podejrzane niż słuszne"149 — pisał Stanisław He-rakliusz Lubomirski), z drugiej zaś doktrynalne przy­wiązanie do modelowych zasad ustrojowych, mimo iż zasady te okazywały się niemożliwą do realizacji uto­pią. Traktaty poświęcone obronie liberum veto i do­tychczasowych metod sejmowania świadczą o tym do­wodnie.

Andrzej Maksymilian Fredro, człowiek wielce oczy­tany w autorach klasycznych i renesansowych, erudy-ta niepospolity, potrafił słusznie konstatować, iż “nigdy Polacy nie mogą być zwyciężeni ani złamani, jeśli sami przeciw sobie się nie zbroją, gdy panuje wewnętrzna zgoda" 150, ale przecież w ówczesnej sytuacji owa “zgo­da" mogła być jedynie postulatem, a “państwo zgody" czystą utopią. Fredro pisał równocześnie: “elekcja wy-

daje się starsza niż sukcesja", występując przeciw kró­lewskim planom elekcji vivente rege i broniąc zawzię­cie zasady liberum veto, “rozumnej broni w ręku ro­zumnych i cnotliwych" 151.

Nie zrealizowane zostały śluby Jana Kazimierza, za­wierające obietnicę poprawy doli ludu wiejskiego. Dwór przygotowując reformy, działał niezgrabnie; za­niedbując propagandę masową, w istocie tworzył wra­żenie, iż zamierzona reforma jest swoistym spiskiem dworu i grupy możnych, y/spieranych francuskimi pie­niędzmi. Szlachta stanęła u boku króla Jana Kazimie­rza, gdy trzeba było wojować ze Szwedami, którzy bezpośrednio zagrozili jej domostwom, ale znaczna część szlachty poparła również Jerzego Lubomirskie-go, gdy podniósł on antykrółewski rokosz w imię zło­tej wolności, w imię hasła: “gdyby coś u nas dogłębnie się zmieniło lub pozornej uległo poprawie, w gorsze nieszczęście z pewnością by nas to wpędziło".

Siódme dziesięciolecie XVII wieku zaczęło się try­umfem, kończyło się świadomością zmarnowanych szans, zaprzepaszczonych możliwości reformy, rozdar­ciem wewnętrznym społeczeństwa szlacheckiego, ro­snącą ksenofobią Polaków.

Na tle owej ksenofobii narósł nowy konflikt szla-checko-magnacki. Wprawdzie zjawisko wiązania się poszczególnych magnatów z dworami obcymi (zwłasz­cza cesarskim lub francuskim) występowało sporadycz­nie, w większym lub mniejszym stopniu nasilenia znacznie wcześniej, to właśnie w okresie rządów Jana Kazimierza stało się niemal nagminne. Poszczególne fakcje polityczne charakteryzowały się przede wszy­stkim orientacjami: austriacką czy francuską, potem brandenburską czy rosyjską; nie były to jednak tylko koncepcje dotyczące polityki zagranicznej państwa, lecz wprost określone uzależnienia, także materialne, od obcych potęg. W intrygach i wewnętrznych grach po-

9-ta

litycznych coraz to intensywniej uczestniczyli posłowie obcych monarchów, kaptując sobie stronników i znaj­dując posłusznych wykonawców.

Na tym tle można zrozumieć dobitniej ostatnie ma­sowe wystąpienia polityczne szlachty średniej, która zdołała na dwóch kolejnych elekcjach (Michała Kory-buta Wiśniowieckiego po abdykacji Jana Kazimierza i Jana III Sobieskiego po śmierci króla Michała) narzu­cić swoich wybrańców — “Piastów", wbrew magnac­kim koteriom, popierającym kandydatów cudzoziem­skich. Owe elekcje królów-rodaków świadczą, że dzię­ki konieczności konfrontacji zbrojnej z obcymi potęga­mi wzrosło subiektywne poczucie więzi narodowej i państwowej, dążenie do zachowania pełnej suweren­ności państwa. Okazało się także, że pozycja szlachty pozostaje wciąż jeszcze dość silna, że będąc “w ku­pie", na polu elekcyjnym, szlachta jest w stanie przeprzeć swą wolę wbrew magnackim ugrupowaniom.

Zauważmy w tym miejscu, że idea króla-,,Piasta" miała długą i barwną historię. Silnie zaznaczyła ona swą obecność w życiu politycznym zwłaszcza podczas trzech kolejnych elekcji po śmierci Zygmunta Augusta. Szermując szeroko argumentem historycznym, pogłę­biała świadomość historyczną społeczeństwa, a tym sa­mym poczucie jego tożsamości. Szczególnie ważnym akcentem było powoływanie się na tradycję mityczne­go Piasta, założyciela dynastii panującej przez kilka stuleci. Był on — w oczach ówczesnej szlachty (a tak­że pisarzy pochodzenia mieszczańskiego) człowiekiem z ludu, kołodziejem, ubogim rolnikiem, komornikiem, w każdym razie nie rycerzem, nie wojownikiem, nie wielmożą. Tradycja owa, tak żywa w wieku XVI (“cu­downą rzeczą było to, że tron oddano chłopu" 152 — zachwycał się Klemens Janicki; “Prostego mieszcza­nina na księstwo wsadzono"153 — podziwiał Seba-

stian Klonowic), funkcjonowała także w drugiej po­łowie XVII stulecia.

Stopniowy upadek kultury politycznej powodował znaczne zmniejszenie się ilości utworów oryginalnych. W agitacji politycznej sięgano nader często do utwo­rów powstałych kilkadziesiąt lub więcej lat wcześniej, przerabiając tylko nieznacznie poszczególne ich frag­menty, dostosowując je do realiów swoich czasów. Tak na przykład pisma agitacyjno-propagandowe z okresu rokoszu Lubomirskiego są w dużej części po prostu zwyczajną przeróbką, by nie rzec: plagiatem, pism po­litycznych, pamfietów, paszkwili z okresu rokoszu san­domierskiego (Zebrzydowskiego). Podobnie było z li­teraturą agitującą za królem-rodakiem.

Ten motyw propagandowy, związany z plebejskim pochodzeniem mitycznego Piasta, ma kapitalne znacze­nie. Dowodzi on wprost, że tworząca podstawę sarmac-kiej ideologii teoria o odmiennym rodowodzie plemien­nym szlachty polskiej i chłopów pozostawała tylko wymysłem niektórych pisarzy i historyków, nie znaj­dując aprobaty i uznania w oczach szlachty151. Nie może więc ulegać wątpliwości, że idea króla-,,Piasta" stanowiła w swej istocie zaprzeczenie teorii sarmac-kiej.

O ile jednak pod koniec XVI wieku idea króla-ro­daka pozostawała w sferze pomysłów (chociaż istotnym czynnikiem umożliwiającym Zygmuntowi Wazie zdo­bycie tronu, a następnie uratowanie go w dobie roko­szu, była krew jagiellońska w jego żyłach), o tyle w drugiej połowie XVII wieku stała się rzeczywistością. Okazało się, że idea ta schlebiała szlacheckiej megalo­manii, dogadzała przekonaniu szlachty o wewnątrz-stanowej równości tak długo, jak długo pozostawała tylko idea, wartością teoretyczną. Zrealizowana, bu­rzyła uformowany przez dziesięciolecia układ w obrę­bie elity władzy, wynosiła ponad głowy innych jed

240

34. Obrady sejmu za Henryka Walezego. Miedzioryt współczesny

EffATA RreUM POLONIA

i.t^itf <.•</ łO.ANNEM CASIMIRUM

35. Obrady sejmu na ZamkirKrólewskim w Warszawie. Rycina z XVII w.

36. Drzewo genealogiczne rodu Połubińskich. Rycina z XVII w.

37. Pole elekcyjne na Woli. Sztych anonimowy z XVII w.



nego z “równych", wyzwalała lub wyzwalać mogła zawiści, antagonizmy, intrygi. Ta sama zasada rów­ności, która umożliwiła elekcję Jana III Sobieskiego, stanie się w ciągu długich lat jego panowania orężem demagogii i wichrzycielstwa politycznego dużej części magnatem, zwłaszcza litewskiej, o tyle skutecznym, że trafiającym na ogół do przekonania przynajmniej części mas szlacheckich.

Dlaczegóż to on, a nie ja" — zapytywał zapewne (jeśli nie publicznie, to przynajmniej prywatnie, lecz nie na swój tylko własny użytek) niejeden Sapieha, Pac, Wiśniowiecki czy Jabłonowski.

Nad życiem kraju zaciążyło fatalne liberum veto. Był to jednak skutek zła i przejaw powszechnej nie­mocy, nie zaś tego stanu przyczyna sprawcza. Jakże słusznie konstatował Andrzej Maksymilian Fredro: “nie ma miejsca na lekarstwo w takiej Rzeczypospolitej, gdzie to, co było błędem, staje się nawykiem". Po­wtarzali to zapewne inni, a przecież nikt nie odważył się przerwać owego błędnego koła niespójności praw i obowiązków, wymogów życia państwowego i martwej litery doktryny staroszlacheckiej lss.

Zewsząd sypały się przestrogi. Czuły na dobro pu­bliczne Wacław Potocki pisał:

Powiedziałem ci nieraz, miły bracie, że to

Po polsku: nie pozwalam, po łacinie veto.

Wiem. Niechże wedle sensu swego ktoś przekłada,

To będzie z łacińskiego vae, po polsku: biada.

Jakbyś rzekł: biada to, gdy zły nie pozwala

Na dobre i tym słówkiem ojczyznę rozwala.

Po pamiętnym sejmie 1652 roku ruszyła lawina. W dwa lata później zerwał sejm Paweł Białobłocki. W ostatnich latach Jana Kazimierza padał sejm po sej­mie:' w styczniu 1665 roku wpisał się do grona zrywa

16 — Szlachta polska... 241

nego z “równych", wyzwalała lub wyzwalać mogła zawiści, antagonizmy, intrygi. Ta sama zasada rów­ności, która umożliwiła elekcję Jana III Sobieskiego, stanie się w ciągu długich lat jego panowania orężem demagogii i wichrzycielstwa politycznego dużej części magnaterii, zwłaszcza litewskiej, o tyle skutecznym, że trafiającym na ogół do przekonania przynajmniej części mas szlacheckich.

,,Dlaczegóż to on, a nie ja" — zapytywał zapewne (jeśli nie publicznie, to przynajmniej prywatnie, lecz nie na swój tylko własny użytek) niejeden Sapieha, Pac, Wiśniowiecki czy Jabłonowski.

Nad życiem kraju zaciążyło fatalne liberum veto. Był to jednak skutek zła i przejaw powszechnej nie­mocy, nie zaś tego stanu przyczyna sprawcza. Jakże słusznie konstatował Andrzej Maksymilian Fredro: “nie ma miejsca na lekarstwo w takiej Rzeczypospolitej, gdzie to, co było błędem, staje się nawykiem". Po­wtarzali to zapewne inni, a przecież nikt nie odważył się przerwać owego błędnego koła niespójności praw i obowiązków, wymogów życia państwowego i martwej litery doktryny staroszlacheckiej15S.

Zewsząd sypały się przestrogi. Czuły na dobro pu­bliczne Wacław Potocki pisał:

Powiedziałem ci nieraz, miły bracie, że to

Po polsku: nie pozwalam, po łacinie veto.

Wiem. Niechże wedle sensu swego ktoś przekłada,

To będzie z łacińskiego vae, po polsku: biada.

Jakbyś rzekł: biada to, gdy zły nie pozwala

Na dobre i tym słówkiem ojczyznę rozwala.

Po pamiętnym sejmie 1652 roku ruszyła lawina. W dwa lata później zerwał sejm Paweł Białobłocki. W ostatnich latach Jana Kazimierza padał sejm po sej­mie:' w styczniu 1665 roku wpisał się do grona zrywa -

16 — Szlachta polska... 041

czy sejmów Piotr Telefus, w marcu tegoż roku Wła­dysław Łoś udaremnił obrady sejmu nadzwyczajnego, w rok później uczynił to samo Adrian Miaskowski, po nim w tym samym 1666 roku Teodor Łukomski. W 1668 roku zerwał sejm Marcin Dembicki. Nie warto przedłużać owej długiej, niestety, listy. Odnotujmy wszakże, że na dwadzieścia cztery sejmy od czasów Sicińskiego do końca panowania Michała Korybuta tylko czternaście uchwaliło konstytucje, a dziesięć zo­stało zerwanych. A był to przecież okres dla państwa niezwykle trudny.

Z biegiem lat sejmy traciły swe znaczenie. W okre­sie rządów Jana III Sobieskiego, początkowo wydawa­ło się, że sytuacja została opanowana156 i do 1681 ręku sejmów nie zrywano. Nastąpiło znowu, chwilowo nie­stety, jakby przebudzenie się instynktu zbiorowego w obliczu ponownego zagrożenia zewnętrznego, tym ra­zem tureckiego. Po odsieczy Wiednia jednak aż do końca panowania Jana III Sobieskiego na dziewięć zwo­łanych sejmów zerwano pięć, a szósty nie doszedł do skutku z powodu choroby króla. Działo się coraz go­rzej. Zaczęto zrywać sejmy koronacyjne (po raz pierw­szy uczynił to Jan Olizar w 1669 roku) i konwoka-cyjne (w 1696 roku usiłował zerwać sejm konwokacyj-ny Łukasz Horodyński, ale udało mu się to tylko częściowo i uchwały tego sejmu weszły jednak do Yolumina, Legum). Za rządów Augusta II Sasa zerwano dziesięć sejmów. Za jego syna i następcy, Augusta III, tylko dwa sejmy (w tym elekcyjny) zakończyły się powzięciem uchwal157. Czyż trzeba więcej dowodów na to, że sejm walny przestał już być podstawowym ele­mentem ustroju Rzeczypospolitej? 158

Machina sejmików działała za to coraz aktywniej. Uchwały sejmików stawały się nieomal prawem, same zaś sejmiki w coraz większym stopniu partykularnym, prowincjonalnym organem samorządu szlacheckiego,

242

reprezentującym wąskie, zaściankowe interesy. Wobec masowego udziału w sejmikach szlacheckich gołoty, służącej magnatom, w coraz mniejszym stopniu repre­zentowały one szlachtę średnią. W dużej mierze stały się organem władzy magnaterii nad okoliczną szlachtą. Na dworach magnackich zaczęło ogniskować się życie polityczne kraju. Tam szukano natchnienia dla różnych decyzji, ale ogólny bezwład, pogłębiający się coraz bardziej, prowadził nie do decyzji, lecz do przeciw­stawiania się próbom podejmowania jakichkolwiek energiczniejszych, ogólnopaństwowych posunięć. Do­tyczyło to zarówno polityki zagranicznej, jak i spraw wewnętrznych.

Obok sejmików coraz większą rolę odgrywały kon­federacje. Instytucja ta znana była znacznie wcześniej jako narzędzie zbiorowego działania szlachty i osią­gania przez nią konkretnych, doraźnych celów. O ile jednak konfederacje w XVI wieku zawiązywano dążąc raczej do załatwienia spraw ogólnopaństwowych (kon­federacja generalna, obejmująca całą szlachtę, na przy­kład konfederacja warszawska 1573 roku), a w pierw­szej połowie XVII wieku konfederacje zawiązywano rzadko (głównie wojskowe, w celu wymuszenia zapła­ty zaległego żołdu), o tyle w drugiej połowie XVII wieku zaczęły one odgrywać poważną rolę w życiu politycznym kraju. Były to na ogół związki doraźne, stawiające sobie określone cele polityczne (na 'przy­kład konfederacja gołąbska w obronie króla Michała lub przeciwstawna jej konfederacja szczebrzeszyńska). Nierzadko konfederacja stanowiła narzędzie rozgrywek wewnętrznych, także prywatnych. Często konfederacje organizowali magnaci celem usankcjonowania swych poczynań i stworzenia pozorów, jakoby działali opiera­jąc się na szerszych masach szlacheckich.

Warto zauważyć, że obok wszystkich negatywnych skutków, jakie większość konfederacji przynosiła kra-

16*

243

jowi, niektóre z nich mogły odegrać również i rolę pozytywną. Zależało to od celu, jaki ów związek sobie stawiał, od jego składu osobowego, od przywódców, a także od wysuwanych haseł programowych i sposo­bów ich realizacji. Podkreślić także wypada, że decyzje podejmowało koło konfederackie większością głosów. Zostanie to w przyszłości wykorzystane w całej roz­ciągłości przez zwolenników reform ustrojowych w do­bie Oświecenia, kiedy to otwarcie obrad sejmu pod węzłem konfederacji uniemożliwiło zastosowanie libe­rum veto oraz zapewniało możliwość przedłużenia ob­rad sejmowych ponad ustawowe sześć tygodni. Wy­starczy powołać się na przykład Sejmu Czteroletniego. Do tego jednak było jeszcze daleko. Na razie — w dru­giej połowie XVII stulecia — zdecydowanie obniżył się poziom zarówno dyskusji politycznych i ustrojowych, jak też, a może przede wszystkim, prac ustawodaw­czych sejmu i sejmików.

Jak pisze badacz tego okresu Henryk Olszewski, w czasach saskich nastąpiła, doprowadzona do absurdu, petryfikacja zasad ustrojowych wykształconych i ugruntowanych w poprzedniej epoce, to jest w drugiej połowie XVI wieku oraz za panowania Zygmunta III. Konstytucje z lat 1652—1736 ograniczały się w zasa­dzie do przypominania dawnego “dobrego" prawa, po­twierdzały je, obwarowały, reasumowały, co najwyżej dokonując mniej istotnych modyfikacji159.

Niemniej od czasów sejmu w 1652 roku, a zwłaszcza od rokoszu Lubomirskiego ustrój polityczny nie był już ten sam, co za pierwszych Wazów. Formy pozosta­wały wprawdzie nie zmienione, ale zmieniła się w spo­sób istotny ich treść. Pozycja króla uległa dalszemu osłabieniu. Zygmunt III i Władysław IV potrafili sku­pić wokół siebie grupę regalistyczme nastawionych magnatów, którzy byli dla tych władców istotnym pparciem w rozgrywkach ze szlachtą. W razie potrze

244

by królowie ci, zwłaszcza Władysław, umieli odwołać się do szlachty. Wydaje się, że od rokoszu sandomier­skiego (Zebrzydowskiego) magnateria usiłowała zagar­nąć pełnię władzy utrzymując i petryfikując istniejące urządzenia ustrojowe. Chodziło o to, by sprawować władzę nad szlachtą i królem — rękami szlachty. Ideologia wolnościowa i równościowa sprzyjała tym tendencjom.

Całkowita zmiana struktury władzy nastąpiła po wojnach szwedzkich. Chwilowa dążność do naprawy Rzeczypospolitej ustąpiła miejsca zdecydowanej prze­wadze możnych. Nie ona jednak przesądzała o cha­rakterze ustroju. Dzieje powszechne znają ustroje pań­stwowe, gdzie potężni i wielcy feudałowie duchowni i świeccy całkowicie przecież podlegali absolutnej wła­dzy monarszej; taki ustrój panował w Hiszpanii. W Polsce możnowładcy uniezależniali się coraz bardziej i od króla, i od szlachty. Zaczęli skupiać w swych rę­kach pełnię władzy — nie państwowej jednak, lecz partykularnej, prowincjonalnej. Taki układ stosunków paraliżował władzę centralną. Żadna bowiem grupa magnacka, wobec ogromnego skłócenia wewnętrznego tej warstwy, waśni, a nawet wojen między poszcze­gólnymi rodami, nie była w stanie sięgnąć po władzę w całym państwie. Nastąpiła — zwłaszcza w pierw­szej połowie XVII wieku — pełna decentralizacja wła­dzy państwowej, decentralizacja — jak to określa Bogusław Leśnodorski — suwerenności" 160.

Owa równowaga sił między poszczególnymi magnac­kimi koteriami stanowiła istotną przyczynę stabilizacji ustroju. Magnateria nie pragnęła zmian, nie usiłowała zinstytucjonalizować swej władzy. Rzesze szlachty średniej i gołoty były magnackim ugrupowaniom po­trzebne, niejednokrotnie spełniały rolę czynnika istot­nego, nieomalże decydującego w ich rozgrywkach. Charakterystyczne, że na czele poszczególnych ugru-

powań politycznych szlachty końca XVII i pierwszej połowy XVIII stulecia z reguły widzimy magnatów. Tak było w okresie wojny domowej na Litwie (1700), gdy szlachta inspirowana przez Radziwiłłów, Paców i Ogińskich podjęła walkę z domem Sapiehów, tak było w czasie konfederacji tarnogrodzkiej161 czy nawet dzi-kowskiej.

Jak jednakowoż podkreślić wypada, o odśrodkowym, magnackim w swej istocie charakterze ruchów poli­tycznych tego okresu decydował cel ruchu, jego ideo­logiczne i polityczne oblicze, nie zaś sam fakt, iż brali w nim udział przedstawiciele magnaterii. Zdarzało się i w wiekach poprzednich, że magnaci uczestniczyli w ruchach szlachty średniej, ba! odgrywali w nich na­wet rolę czołową. Wystarczy przypomnieć choćby ruch egzekucyjny. Wtedy jednak podporządkowywali się oni dążeniom szlachty, akceptowali jej założenia ideolo­giczne i polityczne. Pod koniec XVII wieku i w na­stępnym stuleciu było odwrotnie — szlachta szła na pasku magnaterii.

ROZDZIAŁ, DWUNASTY

PRZEDMURZE ??

Kiedy wojna nastąpi, a deszcz ustał w maju, Czarownica przyczyną.

Krzysztof Opalińsfci

A wojen kozackich i szwedzkich połowy XVII wieku Rzeczpospolita wyszła jako państwo suwerenne. Po­niosła straty terytorialne niezbyt wielkie. W zawar­tym w roku 1667 rozejmie z Rosją w Andruszowie odstąpiła jej Smoleńsk, ziemię siewierską i czernihow-ską (a więc terytoria przyłączone do Rzeczypospolitej rozejmem dywilińskim z 1618 roku) oraz Zadnieprze. Czasowo uzyskiwała Rosja także Kijów, który jedna­kowoż dopiero w pokoju Grzymułtowskiego (1686) zo­stał jej formalnie przyznany na zawsze. Odtąd wschod­nia granica Rzeczypospolitej pozostanie nie zmieniona aż do pierwszego rozbioru (1772). Na prawobrzeżnej Ukrainie długo jeszcze panowała nieustabilizowana sy­tuacja polityczna. Hetman kozacki Piotr Doroszeńko podporządkował się bowiem Turcji. O panowanie nad tą częścią Ukrainy toczyła się nadal walka.

Najpoważniejszą jednak stratą terytorialną i poli­tyczną Polski w połowie XVII wieku była proklamacja suwerennych praw elektora brandenburskiego w Pru­sach Książęcych, na mocy traktatów welawsko-bydgoskłch (1657). Uczyniono w nich wprawdzie zastrze­żenie, że po ewentualnym wygaśnięciu dynastii Hohen­zollernów Prusy mają powrócić do Rzeczypospolitej, było to jednak zastrzeżenie bez pokrycia i jakichkol-

wiek szans realizacji. Uspokajało wszakże zarówno su­mienia statystów, którzy traktaty te podpisali, jak i mas szlachty, która przeciw nim nie oponowała. Niezado­wolone były natomiast stany Prus Książęcych, które całkowicie podporządkowane zostały elektorowi. Po­wstało na przyszłość najbardziej wyraziste zagrożenie dla całości państwa.

Nie zmiany terytorialne stanowiły jednak o znacz­nym osłabieniu państwa. O wiele bardziej brzemienne w skutki okazały się straty gospodarcze. Rzeczpospo­lita była zrujnowana, wsie wyludnione, miasta spalo­ne. Będzie musiało minąć wiele lat, zanim gospodarka polska podźwignie się do poziomu sprzed najazdu szwedzkiego. Straty gospodarcze spowodowały dalsze pogłębienie różnic w obrębie stanu szlacheckiego. Naj­szybciej stanęła na nogi magnateria. Dochody jej wprawdzie zmalały, lecz wobec ogromnych zasobów, jakimi dysponowała, pozycja jej nie uległa osłabieniu. Inaczej szlachta średnia, a zwłaszcza drobna, która z trudem odzyskiwała równowagę materialną. Popadała ona w coraz większą zależność od magnatów. Nie chcąc inwestować w narzędzia potrzebne do produkcji rolnej (chłopi odrabiający pańszczyznę używali wła­snych narzędzi i własnego sprzężaju), właściciele fol­warków zwiększali powinności pańszczyźniane. Ten­dencja ta występowała wyraźnie już wcześniej, w cza­sach przed najazdem szwedzkim (nie darmo wszak Krzysztof Opaliński pisał: “Gdzie bywało dwadzieścia kmieci albo więcej, tam ich m albo dziesięć, a prze­cie to zrobić każą dziesiąci, co ich dwadzieścia robiło"), ale po najeździe znacznie się spotęgowała. Chłopi nie mieli za co kupować narzędzi, brakowało zwierząt po­ciągowych. Wydajność z hektara bardzo spadła. Jeśli w XVI wieku jedno ziarno wysiane rodziło sześć zia­ren, to pod koniec XVII wieku tylko trzy—cztery. Pewna część pól uprawnych leżała odłogiem i pora­stała chwastami. “Nie ma po co gospodarz do komory sięgnąć" — pisał Wacław Potocki.

Kto ponosił winę za ten stan rzeczy? Jakże mogła szlachta nie zadawać tego pytania i nie marzyć o po­wrocie do dawnych, dobrych czasów. Co światlejsi wi­dzieli głębsze przyczyny trudnego położenia Rzeczy­pospolitej: ucisk ludu wiejskiego, rosnącą przewagę możnych, brak sprężystego rządu i partykularny, ego­istyczny stosunek szlachty do spraw państwa. “Bar­dziej dbamy o włości a niż o wolności" — pisał We-spazjan Kochowski. Ogół szlachecki nie dostrzegał tych zjawisk. Zły rząd, niezgoda wewnętrzna, brak sku­teczności działania politycznego — wszystko to w oczach szlachty sprowadzało się do przypadków incy­dentalnych. Nie ustrój czy system winien — sądzono;

wszak Rzeczpospolita była dawniej potęgą kwitnącą gospodarczo i straszną swoim sąsiadom, choć panował ten sam, a nie żaden inny ustrój polityczny. Winą więc obciążano pojedynczych ludzi; dobrze jeszcze, jeśli ludźmi tymi byli zdrajcy — Hieronim Radziejowski czy Bogusław Radziwiłł. Duża jednak część szlachty, ulegając poniekąd wpływom magnackim, winnych szu­kała w otoczeniu króla, wśród grupy urzędników i dyg­nitarzy reprezentujących dążenia centralistyczne, dy­biących, wedle pojęć szlachty, na prawa odwieczne i wolności szlacheckie. Obwiniano także króla i kró­lową, nie oszczędzano dobrego imienia wybitnych do­wódców. Kiedy Czarniecki, niezwykle przecież popu­larny bohater wojny szwedzkiej, opowiedział się po stronie króla w czasie poprzedzającym rokosz Lubo-mirskiego, przypłacił to natychmiast utratą sympatii szlachty 162.

Nade wszystko jednak za klęski Rzeczypospolitej obwiniano innowierców. Oni to stali się kozłem ofiar­nym, na którego zwalano wszystkie winy, wszystkie grzechy. Istniały po temu przyczyny obiektywne. Żad

ne z ościennych państw, które uczestniczyły w sztur­mie na Rzeczpospolitą, nie było państwem katolickim. Względy wyznaniowe odegrały dość istotną rolę w pro­cesie dezintegracji wewnętrznej społeczeństwa Rzeczy­pospolitej. Jest faktem, że szlachta wyznania luterań-skiego czy ariańskiego chętniej i częściej kolaborowa­ła ze szwedzkim czy siedmiogrodzkim najeźdźcą niż szlachta katolicka. Jest faktem, że korzystający z azy­lu politycznego w Polsce protestanci z innych krajów (na przykład słynny czeski myśliciel i pedagog Jan Amos Komensky) nadużyli gościnności wiążąc się — i to niezwykle silnie — z najeźdźcą i szkalując potem Polskę, gdzie i jak się .dało. Ale jest równocześnie faktem, że nie zastosowano zasady indywidualnej od­powiedzialności za związki ze Szwedami czy Siedmio-grodzianami, lecz odpowiedzialność zbiorową. Nie uka­rano przykładnie zdrajców z okresu najazdu szwedz­kiego. Pytano króla publicznie, “czy pamiętał o zdraj­cach wobec siebie i Rzeczypospolitej i czy pozostawił potomności odstraszający przykład". Odpowiedź mu­siała być negatywna. Nie Bogusław Radziwiłł i Hie­ronim Radziejowski zostali przykładnie ukarani (byli wszak magnatami i znaleźli obrońców; nie dotrzymano nawet obietnicy danej wojsku, że dobra Radziwiłła zo­staną podzielone pomiędzy żołnierzy, którzy dochowali wierności królowi i ojczyźnie), ale bracia polscy.

Nie da się tego wytłumaczyć jedynie postawą wład­cy lub sytuacją polityczną w Polsce na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XVII wieku. Przy­czyn należy poszukiwać głębiej — w przemianach umysłowości i postawy mas szlacheckich. Kontrrefor­macja sięgnęła po rząd dusz163. Zamiast ideału tole­rancji, zamiast zasad stanowiących integralną część świadomości politycznej i społecznej szlachty końca XVI wieku, zaczął szerzyć się coraz bardziej kontrre-formacyjny wzorzec postaw obskuranckich i nietoleran-

cyjnych. Napadano na zbory protestanckie, katolikom w każdej sytuacji dawano pierwszeństwo przed pro­testantami i prawosławnymi, wbrew najoczywistszym interesom państwowym Rzeczypospolitej nie dopusz­czono do senatu biskupów unickich, w coraz większym stopniu izolowano przedstawicieli mniejszości wyzna­niowych. Żyły jeszcze resztki dawnej postawy, król Władysław IV usiłował prowadzić politykę tolerancji religijnej i hamować postępy kontrreformacji, ale wpływ Kościoła i zakonów, zwłaszcza jezuitów, którzy niemal całkowicie opanowali szkolnictwo, był już tak silny, że musiał w końcu wydać owoce.

Kontrreformacja stosowała przemyślane i skuteczne środki oddziaływania. Przede wszystkim usiłowała ubrać życie religijne w kostium swojski, narodowy. Znajdowało to wyraz w wystroju wewnętrznym koś­ciołów, w treści obrazów świętych (na przykład na Podgórzu Matka Boska w stroju góralskim), a nawet w pewnych obrzędach. Co więcej, Kościół starał sięwy-tworzyć przekonanie, że jego interesy są zgodne z in­teresem państwowym Polski. Turcja — pogańska, Mo­skwa — prawosławna, Szwecja — protestancka; tego typu argumentacja jeszcze za czasów Władysława IV nie trafiała do przekonania szlachcie (nie dała się ona wszak skłonić do rozpoczęcia wojny z Turcją), ale w latach “potopu" i następnych znajdowała już drogę do umysłów, urabianych od lat przez kontrreformację. Swojskość zaczęła kojarzyć się z katolicyzmem. Kon­cepcja państwa wielowyznaniowego ostatecznie zosta­ła unicestwiona.

Wzrostowi nastrojów nietolerancji i swoistej bigo-

terii towarzyszyć począł osobliwy mesjanizm. W la­tach klęsk reprezentował go pogląd o karze boskiej sprowokowanej tolerowaniem różnowierców. W dobie pomyślnego — rzec można: cudownego — cofania się fal “potopu", które zalewały Rzeczpospolitą, powstała

teoria szczególnej opieki opatrzności boskiej, a zwłasz­cza Matki Boskiej, nad narodem polskim. Wspomagały ją rodzące się legendy. Jedna z nich mówiła o nadprzy­rodzonych zjawiskach, które miały jakoby miejsce w czasie oblężenia przez Szwedów klasztoru paulinów na Jasnej Górze, o bezpośredniej interwencji Matki Bo­skiej. Legendzie tej dało początek dziełko przeora kla­sztoru jasnogórskiego, księdza Augustyna Kordeckiego, pod tytułem Nowa Gigantomachia164. W latach na­stępnych ów mesjanizm legitymował się hasłem: “Pol­ska przedmurzem chrześcijaństwa"; hasło to miało już otwartą drogę do umysłów szlachty — państwo polskie stanęło wszak do bezpośredniej konfrontacji zbrojnej z zaborczym, ekspansywnym mocarstwem ottomań-skim. Jeśli, być może, sprzyjało ono w jakiejś mierze mobilizacji społeczeństwa w obliczu nowego groźnego niebezpieczeństwa, to równocześnie pogłębiało jednak fanatyzm religijny w sferze stosunków wewnętrznych i ułatwiało wykorzystanie Polski przez siły obce — Habsburgów i Watykan — do działań nie mających

nic wspólnego z interesem państwowym Rzeczypospo­litej.

Wszystkie te niekorzystne zmiany i przeobrażenia by­ły możliwe nie tylko na skutek zachodzących procesów społecznych: przekształceń, w strukturze własności ziemskiej, wzrostu latyfundiów magnackich, osłabie­nia pozycji szlachty średniej i pauperyzacji szlachty drobnej. Wpłynęło na nie również obniżenie się ogól­nej kultury społeczeństwa, ogólnego poziomu umysło­wego przeciętnego szlachcica. Zasklepienie się w go­spodarstwie wiejskim, przekazanie kształcenia i wy­chowania młodzieży szkołom jezuickim, a często po­przestawanie na wychowaniu domowym — wszystko to ograniczało horyzonty myślowe herbowego hreczko-sieja. Karmiono go kontrreformacyjną lekturą, przy czym w miarę umacniania się zdecydowanej przewagi

Kościoła poziom tej lektury stale się obniżał. Ambitne dysputy teologiczne czy poświęcone problematyce spo­łecznej, charakteryzujące wiek XVI, a nawet początki wieku XVII, zastąpiły epitety i niewybredne wyzwiska pod adresem innowierców; zamiast rzeczowych argu­mentów stosowano irracjonalne, często mistyczne wy­wody. Ma głęboką słuszność Janusz Tazbir, wybitny znawca dziejów Kościoła w Polsce, gdy konstatuje:

..Faktyczna tolerancja służyła w Rzeczypospolitej nie tylko mniejszościom wyznaniowym [...] Dopóki Kościół walkę z reformacją musiał toczyć legalnymi środkami, na traktaty odpowiadać traktatami, na mowy kazno­dziejów różnowierczych kazaniami i dysputami, poty też rozkwitała w Polsce katolicka polemika wyznanio­wa, teologia, homiletyka. W drugiej połowie XVII stu­lecia, gdy przeciwnikom zakneblowano usta, a rzeczową argumentację zastąpiły groźby i połajanki, poziom kontrreformacji wyraźnie się obniża" 165.

Owa intelektualnie prymitywna kontrreformacja, której daleko było do poziomu Skargi czy Birkowskie-go, w drugiej połowie XVII i pierwszej połowie XVIII wieku wywierać zaczęła przemożny wpływ na umysło-wość i sposób postępowania przeciętnego szlachcica. Mnożyły się gwałty i bezprawia wobec innowierców.

Inkwizycją hiszpańską już wprowadził teraz clerus [kler] i pozywa eo ipso nomine [z tego tylko powodu] ludzi ewangelickich, że księży ewangelickich przy sobie chowają słuchając kazań ich. A trybunał, by też naj-sprawiedliwsza była sprawa eo ipso nomine, że luter-ska, potępia ją, każe grzywny płacić, a chłopów ewan­gelickich palić żywo. Insi sacrificuli [kapłani] jeżdżąc z chorągwiami zbory zapalają, umarłe z grobów wy­rzucają" 166.

Nietolerancja zyskała sankcję prawną. Obalając wła­sną tradycję, szlachta zgodziła się na wprowadzenie za­kazu wyznawania religii ariańskłej. W 1658 roku sejm

nakazał arianom opuszczenie kraju, jeśli w ciągu trzech lat nie zrezygnują ze swego wyznania. Za dalsze, ta­jemne uprawianie kultu ariańskiego groził śmiercią. W uchwale tej dopatrzeć można by się motywacji po­lityczne] (był to okres walki z najazdem szwedzkim), już jednak następne konstytucje sejmowe wskazują wyraźnie, że nie motywacja polityczna odgrywała tu rolę zasadniczą. Oto bowiem w latach 1668 i 1673 uchwalono konstytucje, które pod groźbą banicji za­kazywały porzucania religii katolickiej i pozbawiały niekatolików prawa do otrzymywania indygenatu lub do nobilitacji167.

Formalnie nadal innowiercza szlachta cieszyła się jeszcze tymi samymi prawami politycznymi, co kato­licka większość stanu szlacheckiego, w istocie jed­nak — wyjąwszy kilku magnatów wyznających pro­testantyzm — nie tylko wyłączona została z grona potencjalnych kandydatów do piastowania urzędów i godności oraz posiadania dóbr królewskich, ale także coraz rzadziej jej przedstawiciele wybierani byli na posłów sejmowych i deputowanych trybunalskich.

Pogłębiało to wewnętrzną izolację szlachty inno­wierczej i przyczyniało się — wbrew pozorom — do przyspieszenia procesu dezintegracji stanu szlachec­kiego. W czasach saskich normy zwyczajowe uzyskały sankcję prawną. W 1717 roku zakazano budowania no­wych zborów, ograniczono prawo publicznego odpra­wiania nabożeństw protestanckich, a w 1733 roku uchwalono pozbawienie szlachty protestanckiej prawa piastowania urzędów.

Od czasów “potopu" nasiliły się znacznie napady na domy, dwory i świątynie protestanckie, zaczęto wyda­wać wyroki sądowe skazujące na karę śmierci z powo­dów religijno-wyznaniowych. Na życiu naszego kraju zaczął stopniowo wyciskać piętno system inkwizycji. Stosowany był nie tylko w drodze przemocy. W końcu

XVII wieku spotykał się już z aprobatą szlacheckiego tłumu. Kiedy 31 października 1688 roku podsędek brzeski Kazimierz Łyszczyński został przez biskupa bezprawnie uwięziony pod zarzutem ateizmu, pisarz ziemski brzeski, występując w jego obronie, dowodził, że sprzeczne z prawem i statusem szlacheckim jest więzić szlachcica przed udowodnieniem mu winy. Na­wet ten, wydawałoby się tak przekonujący argument, nie poskutkował i tłum szlachecki poparł postępowanie biskupa. Przewód sądowy był drwiną z wymiaru spra­wiedliwości. Zresztą po dziś dzień nie można z całą pewnością stwierdzić, czy Łyszczyński był rzeczywiście ateistą. Jedyną podstawą jakichkolwiek wniosków w tej materii jest akt oskarżenia, któremu Łyszczyński zaprzeczył na rozprawie. Na jego osobie popełniono morderstwo sądowe. Dnia 30 marca 1689 roku został ścięty. Fanatyzm i ciemnogród zatryumfowały.

Na porządku dziennym były sprawy o świętokradz­two, nierzadko fakt przechowywania lub czytania ksią­żek zakazanych przez Kościół uznawano za czyn ka­ralny. Najsłynniejsza tego typu sprawa zdarzyła się już w czasach saskich. Zygmunt Unrug oskarżony zo­stał o to, że: “Z jawnym pogwałceniem prawa, nie wia­domo, jakimi zuchwałymi pobudkami kierowany, z nie­nawiści ku świętej wierze katolickiej i z obrazą tejże wiary poważył się zuchwale nie tylko czytać księgi autorów heretyckich, przez Stolicę Apostolską od daw­na już wyklętych, lecz nawet objaśniać ich i fałsze przeciw świętej wierze naszej zwrócone zebrać i ku zgorszeniu całego chrześcijaństwa własną ręką swoją przepisać i w książce zamieścić" 168.

Wyrok zapadł skazujący. Unrug ratował się uciecz­ką, dobra zaś jego w połowie przeszły na własność państwa, w połowie przypadły delatorowi (oskarżycie­lowi) Andrzejowi Potockiemu. Zwyczaj przekazywania delatorowi połowy majątku skazanego sprzyjał coraz

częstszym oskarżeniom o bluźnierstwo czy świętokradz­two.

Klimat fanatyzmu i nietolerancji podsycany był przez katolicki ciemnogród, który szerzył przekonanie o dzia­łalności czartów i czarownic. W XVII wieku, zwłasz­cza w pierwszej jego połowie, procesy o czary zda­rzały się jeszcze w Polsce rzadziej niż w innych kra­jach, na przykład w Niemczech. Ale już Krzysztof Opaliński dostrzegał zjawisko i z bolesną drwiną pisał:

Kiedy wojna nastąpi, a deszcz ustal w maju Czarownica przyczyną! Zdechł wół jeden, drugi, Albo co tam z przychówków — czarownice winą! Każą tedy niewinną babę wziąć i męczyć. Aż ich z piętnaście wyda! Ciągnie kat i pali, Aż powie i powoła wszystkie, co ich we wsi, A baba, dziw, że pana z panią nie powoła, Których by raczej spalić za to, że niewinne Męczyć i tracić każą swoich bez przyczyny!

Mądry wojewoda poznański zauważył, że oskarżenie o czary pochodziło zazwyczaj ze dworu. Pod koniec XVII wieku, a zwłaszcza w pierwszym dziesięcioleciu XVIII wieku procesów o czary było coraz więcej. Za­częto opisywać ze szczegółami metody działania czar­tów i czarownic, ich cechy zewnętrzne i wewnętrzne, szerzono wiarę w opętanych, z bezpośrednią, można rzec, codzienną ingerencją sił nadprzyrodzonych w ży­cie człowiecze. Oto kilka przykładów:

,,Czart, gdy w człeka wstępuje — pisał ksiądz Be­nedykt Chmielowski — ma do niego ingres [wstęp] którędykolwiek, najczęściej jednak przez usta et per secessum [i przez odbytnicę] i temiż wychodzi miejsca [...] A jeżeli wstępuje w człeka, tedy jest albo w ca­łym ciele, albo w części której, najbardziej w sercu, ale w duszy być nie może, bo ta jest nierozdzielna, i wtedy przez organa jego zewnętrzne mówi różnymi językami..." 169

I tak dalej. Można podobnych opowiastek cytować do woli. Tenże ksiądz Chmielowski wiedział, jak po­znać opętanego (“Jeśliby koźlęciny przez 30 dni jeść nie chciał [...]. Innym brzuch się zdyma jako bęben"170, uprawiał demonologię i angelologię, wszystko w naj­bardziej prymitywnym, obskuranckim wydaniu. Żero­wali na biednym diable mnisi i księża, którzy wypę­dzali go z opętanych. Niektóre klasztory, na przykład łagiewnicki, słynęły ze skutecznych praktyk w walce z siłami nieczystymi. Ojciec Marcin Katowski zano­tował w kroniczce tego klasztoru dziesiątki wypadków cudownego uwolnienia od czarta. Kto nie był klientem tego klasztoru! Podstolanka wschowska panna Elżbieta Biegańska, panna Joanna Mokronowska chorążanka płocka, Jadwiga Minkierowa burmistrzowa kleczewska, Józef Katowski wojski inowrocławski, “szczarowany i opętany, po długich egzorcyzmach, po odprawionej drodze do Częstochowy, tu uwolniony został". Z Jó­zefa Chodyńskiego wypędzono tylko dziewięciu czar­tów, co nie było liczbą zbyt wielką, jako że wspomnia­na już Mokronowska uważała się za opętaną przez pięć tysięcy diabłów 171.

Nie wszystkim jednak udawało się wyjść cało z tych diabelskich opresji. Domniemane czarownice, przeważ­nie dziewczyny i kobiety wiejskie, kończyły życie w straszliwych męczarniach. Przytoczone przez Bohdana Baranowskiego dane statystyczne o procesach czarow­nic dowodzą, jak stopniowo wzrastała w Polsce ciem­nota i szerzył się zabobon. O ile na lata 1511—1550 przypada tylko 0,5 procenta ogólnej liczby wyroków śmierci wykonanych za czary, na lata 1551—1575 — l procent, o tyle na lata 1651—1675 już 12 procent, a na ostatnie ćwierćwiecze XVII wieku — 23 procent. Palmę pierwszeństwa w tym współzawodnictwie dzier­ży okres 1701—1725: 32 procent ogólnej liczby stra­ceń za czary. W następnych latach liczba ta już spada;

17 — Szlachta polska..

25'i

jest to istotny miernik stopniowego podnoszenia się po­ziomu oświaty i kultury w społeczeństwie polskim. Ostatni proces czarownic w Polsce odbył się w 1775 roku we wsi Doruchów, gdzie stracono wówczas czter­naście kobiet posądzonych o kontakt z mocami piekiel­nymi. Wreszcie w 1776 roku sejm uchylił tortury i karę śmierci w procesach o czary172.

To był wszakże tylko jeden nurt życia polskiego — przynajmniej do 1696 roku. Były i inne, w mniejszym stopniu skażone ciemnotą i anarchią. Nie należało do nich życie polityczne, toczące się w cieniu liberum veto i magnackich rozgrywek wewnętrznych. Ale wzrost ciemnoty i nietolerancji nie może przesłonić faktu, że druga połowa XVII wieku przyniosła osiąg­nięcia w dziedzinie architektury i malarstwa. Po na­jeździe szwedzkim rozbudowała się Warszawa, ale nie mieszczańska, lecz magnacka. Powstawały rezydencje magnackie, w których niejedną nazwać można perłą architektury polskiej doby baroku. Po dziś dzień wi-lanowska rezydencja króla Jana III należy do naj­piękniejszych zabytków architektury na naszych zie­miach.

Nawet w dziedzinie literatury bilans drugiego pół­wiecza XVII stulecia nie był ujemny. Odbijały się na niej wprawdzie: zły smak, barokowa przesada, poglądy wsteczne i obskuranckie, ale równocześnie tworzył Wacław Potocki, Wespazjan Kochowski, Andrzej Mor-sztyn. Kwitła literatura pamiętnikarska (o zupełnie znikomym zasięgu oddziaływania społecznego, ponie­waż nie była drukowana), świadcząca o nieustannym rozwoju polskiego języka literackiego. Nazwisko Jana Chryzostoma Paska niechaj starczy tu za dowód.

Wciąż mówcy sejmowi i publicyści zgłaszali propo­zycje reform. Cóż z tego jednak? Wszystkie zjawiska

258

pozytywne życia polskiego drugiej połowy XVII wieku nie wyrażały tendencji rozwojowej, nie wytyczały dróg na przyszłość. Były to niknące resztki dawnej świetności. Obniżająca się kultura polityczna społeczeń­stwa, jego podatność na demagogię i grę pozorów, ciągła nieufność do tronu i wietrzenie intryg na zgubę wolności szlacheckich, wichrzenia magnatów i coraz mocniej wciskające się wpływy dworów obcych — wszystko to uniemożliwiało jakiekolwiek zmiany na lepsze.

Próby takich zmian jednak były. Najznamienitsze z nich związane są nierozdzielnie z imieniem króla Ja­na III. Kim był? Przede wszystkim zawodowym żoł­nierzem, a dopiero potem magnatem, świetnie wy­kształconym humanistą, spadkobiercą nie tylko dóbr rodowych, ale także tradycji obywatelskiej służby Rzeczypospolitej "3. Kariera wojskowa Sobieskiego by­ła łatwiejsza niż na przykład Stefana Czarnieckiego, torowało mu bowiem drogę urodzenie w senatorskim domu, pozycja majątkowa rodziny i własna. Ale prze­cież przez wiele lat Jan Sobieski był dowódcą taktycz­nym niskiego szczebla, własną zasługą na polu walki zdobywał krok po kroku pozycję i znaczenie. Od dwu­dziestego roku życia nie zsiadał z konia. Mentalność i poglądy Sobieskiego uformowało w pierwszym rzę­dzie środowisko zawodowych żołnierzy Rzeczypospo­litej. Stanowiło ono wprawdzie emanację szlachty, chociaż składało się nie tylko z jej przedstawicieli.1 Od­znaczało się jednak — zwłaszcza w drugiej połowie XVII stulecia — sobie tylko właściwymi cechami, szczególnie mocno uwidaczniającymi się w latach wo­jen i klęsk. {

O zawodowych żołnierzach tego okresu można po­wiedzieć, tak jak o całym ówczesnym społeczeństwie, wiele gorzkich słów. Nie można wszakże negować, że w chwilach niemal całkowitego załamywania się pań-

259

stwa okazali się oni-jedyną siłą zdolną państwo to ura­tować. Jeśli — chociaż nadwątlone — ocalało w dobie “potopu", jest to zasługa tego właśnie środowiska, jego postawy i mentalności, panujących w nim przekonań politycznych i moralnych, poczucia jednoczących go więzi. W wieku kondotierstwa nie było ono w Rzeczy­pospolitej środowiskiem kondotierskim, chociaż żyło z wojny. W zanarchizowanym już częściowo społeczeń­stwie stanowiło jednak siłę — relatywnie — najbar­dziej podatną na wymogi dyscypliny, najmniej roz­wichrzoną. We wszystkich czy prawie wszystkich kon­fliktach wewnętrznych mimo występowania zjawiska konfederacji wojskowych (służących przeważnie za środek wymuszania zaległego żołdu) w wieku XVII zawodowi żołnierze bronili praw króla i tronu jako zwornika ładu wewnętrznego w Rzeczypospolitej. Bar­dzo rozeźleni na króla Zygmunta III za niepłacenie na­leżnego im żołdu, konfederaci brzescy odmówili prze­cież połączenia się z rokoszanami Mikołaja Zebrzydow­skiego i Janusza Radziwiłła. Bez oddziałów kwarcia-nych Żółkiewskiego wojsko królewskie w bratobójczej bitwie pod Guzowem (1607) nie miałoby zbyt wielu szans. Duża część starych żołnierzy spod komendy Czarnieckiego (ich dowódca już wtedy nie żył) poległa w krwawej bitwie pod Mątwami (1666), broniąc maje­statu królewskiego w wojnie domowej z rokoszaninem Lubomłrskim. Umiarkowany regalizm (nie należy my­lić tego pojęcia z monarchizmem) był cechą charakte­ryzującą masę żołnierską; taki polityczny wybór pod­powiadała jej z jednej strony środowiskowa, by nie rzec: zawodowa, moralność, z drugiej — świadomość położenia międzynarodowego Rzeczypospolitej, poczu­cie własnej słabości.

Środowisko zawodowych żołnierzy nie posiadało — jako takie — większych aspiracji czy ambicji poli­tycznych. W działalność sensu stricte polityczną anga-

260

żowali się na ogół tylko dowódcy wysokiej czy naj­wyższej rangi: hetmani, dygnitarze wojskowi, regi-mentarze. W XVI i XVII wieku mało znamy przy-^ kładów politycznego zaangażowania na skalę ogólno-państwową dowódców taktycznych, chociaż przejście okresowe przez służbę w wojsku stanowiło swego ro­dzaju szczebel edukacyjny szlacheckiego i magnackie­go syna.

Z tego właśnie środowiska wywodził się Jan III So­bieski174. Wraz z nim przeżywał swe “dole i niedole". Należał do tych nielicznych wówczas Polaków, którzy nie tylko dostrzegali fatalny stan Rzeczypospolitej, ale równocześnie usiłowali przeciwdziałać jego konsek­wencjom. Na czele swych żołnierzy, jako hetman wiel­ki koronny, nie dopuścił do najostrzejszej w skutkach katastrofy wewnętrznej i zewnętrznej w pamiętnych latach 1671—1673. Nastąpiła i-nwazja turecka. Padł Kamieniec Podolski. Zagony tatarskie pustoszyły kraj niemal po Wisłę. Zanarchizowane tłumy szlacheckie zebrane wokół niedołężnego króla Michała zamiast po­myśleć o obronie Rzeczypospolitej, szukały winnych powstania dramatycznej sytuacji i starały się wytrącić broń z rąk jedynego obrońcy kraju — hetmana wiel­kiego. Skierowane przeciw niemu oszczerstwa, kalum­nie, napaści, potwarze szeroką falą rozlały się po Rze­czypospolitej. Wojna domowa wisiała na włosku. W odpowiedzi na zawiązaną przy królu konfederację go-łąbską wojsko utworzyło konfederację w Szczebrzeszy-nie, która jednak nie tylko nie wezwała do walki we­wnętrznej, ale wręcz podkreślała powagę majestatu królewskiego. Umiał Sobieski nie ulec rozwydrzonemu tłumowi, umiał równocześnie swe osobiste krzywdy spisać na straty.

Na czele wojska w błyskotliwej, nadzwyczaj trudnej kampanii manewrowej, przy rażącej dysproporcji sił własnych i przeciwnika Sobieski rozbijał czambuły ta-

tarskie, uwalniał jasyr. Doprowadził w końcu do pa­cyfikacji wewnętrznej bez użycia siły. Wykazana w najtrudniejszych momentach twardość i stanowczość (nie pozwolił wojsku litewskiemu na wejście w granice Korony) szła w parze z umiarkowaniem politycznym. Nie dopuścił do ratyfikacji haniebnego traktatu bu-czackiego, który oddawał Turcji Podole z Kamieńcem i część Ukrainy oraz zobowiązywał Rzeczpospolitą do płacenia stałego haraczu sułtanowi. Przedstawił Sta­nom Rzeczypospolitej na pamiętnym sejmie 1673 roku “Consilium Bellicum", czyli szeroki, kompleksowy plan wojny z Turcją. Owocem był Chocim. Owocem jednak — jak niemal wszystkie prace Sobieskiego — niedojrzałym, bowiem po chocimskiej Wiktorii oddzia­ły litewskie pod wodzą Paca pomaszerowały nie do dalszych operacji, lecz do domu.

Śmiałe i dalekosiężne plany polityczne Jana III przewidywały radykalną, zasadniczą zmianę polskiej polityki zagranicznej. Zamiast topić resztki sił w bezu­żytecznym strategicznie i politycznie angażowaniu się w konflikt na wschodzie i południowym wschodzie, Jan III zamierzał doprowadzić do zawarcia — za francuskim pośrednictwem — kompromisowego pokoju z Turcją, by wspólnie z Francją i Szwecją zaatakować pre­wencyjnie państwo Hohenzollernów i przyłączywszy Prusy Książęce do Polski, odwrócić skutki traktatów welawsko-bydgoskich i tym samym zlikwidować groź­bę wiszącą nad Polską. Jasne bowiem było, że władcy Brandenburgii i Prus łapczywie spoglądają na polskie Pomorze i że będą wszelkimi siłami starali się o po­łączenie w jedną całość swych pruskich i brandenbur­skich posiadłości. Nie z winy polskiej traktat jaworow-ski Jana III z Ludwikiem XIV ani antybrandenburski traktat ze Szwecją zawarty w Gdańsku (1677) nie zo­stały zrealizowane. Ustanowiono wprawdzie dobrosą­siedzkie stosunki z Moskwą za cenę niezbyt korzy­stnego pokoju wieczystego (pokój Grzymułtowskiego 1686), który pogarszał warunki rozejmu andruszow-skiego, ale pokoju z Turcją zawrzeć się nie dało. Nie pozostawało więc nic innego, jak tylko skupienie wszystkich sił do walki, z agresywnym państwem otto-mańskim. Musiał więc Sobieski szukać sojusznika bliż­szego, realnego, którym być mogło jedynie cesarstwo.

Wybierał — jak sądzić można po stuleciach — król polski najlepszą polityczną alternatywę działania. In­na — to znaczy oddanie Ukrainy Turkom i wejście z nimi w sojusz antyhabsburski i antyrosyjski — mu­siałaby natychmiast uruchomić polityczne, a może i militarne współdziałanie Habsburgów z Rosją i za­pewne z Hohenzollernami prusko-brandenburskimi, czyli spowodować powstanie konstelacji politycznej najbardziej ze wszystkich groźnej dla Rzeczypospoli­tej. Alternatywa współdziałania Polski i Turcji mogła być skuteczna znacznie wcześniej, powiedzmy w ostat­nim ćwierćwieczu XVI stulecia, gdy istniał inny układ sił w tej części Europy.

Polityka Jana III doprowadziła do słynnej odsieczy Wiednia. W związku koalicyjnym i na obcej ziemi wojsko polskie wespół z siłami sprzymierzonymi od­niosło pod osobistym dowództwem króla Jana III wspaniałe zwycięstwo. Niebezpieczeństwo tureckie przestało Rzeczypospolitej zagrażać raz na zawsze. Przyczyny wewnętrzne spowodowały, iż nie zostało wyzyskane.

Król Jan III mimo osobistych przymiotów, mimo swej oczywistej swojskości, cieszył się poparciem szla­chty jedynie wtedy, kiedy groziło państwu bezpośred­nie niebezpieczeństwo. Gdy tylko je odwrócił, gdy od­niósł sukces, natychmiast ze zdwojoną siłą przystępo­wała do akcji opozycja wewnętrzna, szukająca popar­cia i oparcia u postronnych. Pacowie na Litwie, het­man wielki koronny, wojewoda i następnie kasztelan

krakowski Dymitr Wiśniowiecki, biskup krakowski Andrzej Trzebicki czy zaufany elektora kanclerz wiel­ki koronny Jan Leszczyński w Koronie — to tylko niektórzy animatorzy działań destrukcyjnych uniemo­żliwiających królowi szerszą inicjatywę międzynaro­dową lub porządkowanie spraw wewnętrznych.

W pierwszych latach jego panowania mogło się wy­dawać, że idzie ku dobremu. Sejmy dochodziły do skutku, podatki były uchwalane, wzrosła siła obronna kraju. Zreformowano armię. Obok husarii i chorągwi lekkiej jazdy Jan III wzmocnił piechotę i zwłaszcza artylerię. Zaostrzył dyscyplinę wojskową. Umiał uzy­skać całkowite poparcie zawodowych żołnierzy, był im bliski i cieszył się wśród nich popularnością.

Rosnąca pozycja króla budziła jednak zaniepokoje­nie nie tylko w Wiedniu i w Berlinie, lecz także — czy może przede wszystkim — w magnackich rezyden­cjach. Wiedeńskie zwycięstwo stało się dla magnatów hasłem do zaciętej i nie przebierającej w środkach walki przeciw królowi i jego planom. Przerażeni wzrostem osobistego znaczenia pogromcy Kara Musta­fy, odwołali się do tłumów szlachty, agitując przeciw królewskim planom naprawy Rzeczypospolitej. Poma­wiano króla o interes dynastyczny, zarzucano mu pry­watę, intrygi, łamanie prawa, szarpano jego dobre imię. W drugim okresie swego panowania Jan III miał nieustannie do czynienia ze spiskami detroniza-cyjnymi, z ustawicznym rwaniem sejmów, z brakiem niezbędnych środków na pomyślne zakończenie choć­by już tylko wojny tureckiej. W takim położeniu na­wet to nie mogło być szczęśliwie doprowadzone do końca. Półksiężyc turecki zniknął z baszt i murów Ka­mieńca Podolskiego dopiero w roku 1699, po pokoju karłowickim.

Przechodził też król coraz bardziej na pozycję de­fensywy, utrzymania status quo. Porzucać musiał za­mysły zmian, reform, wchodził w coraz to nowe, czę­sto jałowe, kompromisy. Niektóre może były niezbęd­ne, na przykład porozumienie ze Stanisławom Jabło-nowskim i wyniesienie go do godności hetmana wiel­kiego koronnego. Ale czy wszystkie? Nie ma na to pytanie odpowiedzi. Alternatywą polityki wewnętrznej prowadzonej przez Jana III mógł być tylko wojskowy zamach stanu w Rzeczypospolitej, rozbicie zbrojne i za cenę wielkich ofiar opozycji magnackiej oraz nieu­chronnie — w takiej sytuacji — popierających ją mas szlachty. Czy miał po temu siły? Jeśli miał — co zresztą wydaje się wątpliwe — czy był w stanie taką

decyzję podjąć?

Schodził z areny dziejowej ze świadomością nieu­chronności upadku Polski. Mówił swym senatorom:

Zdumiewa się, i słusznie, cały świat nad nami, nad radami naszymi, [...] zdumiewa się i sama natura, któ­ra najmniejszemu i najlichszemu dawszy sposób obro­ny zwierzęciu, nam tylko samym nie siła jakaś, albo nieuniknione przeznaczenie, ale jakoby z umysłu ja­kiego nasadzono ujmuje złośliwość. O, dopiero zdu­mieje się potomność, że po takich zwycięstwach i tryumfach, po tak szeroko na świat rozgłoszonej sła­wie, spotkała nas teraz, ach, żal się Boże, wiekuista hańba i niepowetowana szkoda, gdy się tedy widzimy bez sposobów i prawie bezradni albo niezdolni do ra­dy". Kończył: “jeszcze czterdzieści dni i Niniwa zni­szczoną zostanie" 17S.

,,Ciężkiego zawodu doznał Jan III — pisał świetny znawca tych czasów Janusz Woliński — głęboka go­rycz zalewała mu serce, coraz bardziej odsuwał się od ludzi, coraz sceptyczniej zamykał się w sobie [...] Dziwnie czuł się samotny, tak odległe było już wszy­stko: i zwycięstwa, i sława, i miłość, i wojna, i kraj, i rodzina. Tylko dręczy poczucie nie wypełnionego po­wołania dziejowego, jeno śmierć, coraz bliższa — aż

wreszcie i ona nadeszła. Dnia 17 czerwca 1696 roku po całej Polsce rozbrzmiały dzwony z wieżyc kościelnych nad świeżą królewską mogiłą: grały podzwonne nie tylko nad śmiertelnymi szczątkami bohaterskiego kró-la-wojownika — żałobnie głosiły, że wraz z nim scho­dzi do grobu cała wielkość i świetność jagiellońskiej Rzeczypospolitej" 176.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ZA KRÓLA SASA

Materia reformacji, choć naj­lepszej, stanu Rzeczypospoli­tej naszej jest u nas jak księga zakazana...

Stanislaw Leszczyński

.Elekcja w 1697 roku stała się widownią nie tylko ostrych starć i konfliktów, ale również licznych in­tryg i szeroko stosowanego przekupstwa, a wszystko to było dziełem, z jednej strony, zwaśnionych między sobą magnatów, z drugiej zaś — dyplomatycznych przedstawicieli dworów obcych. Omal też nie doszło do wojny domowej między zwolennikami elektora sa­skiego, Augusta Wettyna, a stronnikami kandydata francuskiego, księcia Contiego, czy też królewicza Ja­kuba Sobieskiego. W rozgrywkach tych zwyciężył w końcu popierany przez Rosję i Stolicę Apostolską elektor saski, który — przyjąwszy katolicyzm — za­siadł na tronie polskim jako król August II.

Rozpoczął się najczarniejszy okres w dziejach daw­nej Rzeczypospolitej. Nie była to jilż właściwie Rzecz­pospolita szlachecka, państwo szlachty. Mimo zacho­wania zewnętrznych form demokracji szlacheckiej, pozornie niczym nie różniących się od ustroju, jaki ukształtował się w drugiej połowie XVI stulecia, ma­sy szlachty miały coraz mniej do powiedzenia w kwe­stiach politycznych i gospodarczych. Na każdym kroku dawała się odczuć przewaga możnych; dwór magnacki stawał się lokalnym ośrodkiem władzy, centrum go­spodarczym okolicy; stamtąd płynęły dyspozycje na

sejmiki i sejmy. A ponieważ dworów tych było wiele, przeto każdy magnat zazdrośnie strzegł własnej po­zycji, konkurował z innymi magnatami lub też wcho­dził z nimi w sojusze. Rozgrywki między magnackimi klikami paraliżowały działalność władzy państwowej, uniemożliwiały konstruktywną działalność polityczną. Właściwie sytuacja ta — w mniejszym zakresie — istniała już wcześniej, ale za życia Jana III nie było przynajmniej w kraju obcych wojsk, armia podlega­ła królowi i stanowiła — mimo jej słabości — ważny atrybut suwerenności państwa. Po 1697 roku i pod tym względem dokonała się zmiana na gorsze. Hetma­ni uzyskiwali niemal całkowitą niezależność decyzji i poczynań. Skupili w swym ręku pełnię władzy nad wojskiem, możliwość dysponowania środkami finanso­wymi przeznaczonymi na jego utrzymanie i bardziej dbali o interesy własnego rodu aniżeli o obronę gra­nic Rzeczypospolitej. I tak hetman wielki litewski Ka­zimierz Sapieha, dążąc do ugruntowania swej władzy na Litwie, przez wiele lat terroryzował swych poli­tycznych przeciwników przy pomocy zarówno wła­snych oddziałów nadwornych, jak i chorągwi kwarcia-nych. Lokował wojsko w dobrach swych antagoni­stów, prześladował szlachtę dekretami trybunalskimi, rozpędzał sejmiki, gdy nie odpowiadały mu podjęte przez nie uchwały, lub przez swych klientów forsował wygodne mu postanowienia. Wreszcie zrozpaczona szlachta porwała za broń — doszło do krwawej roz­prawy zbrojnej pod Olkienikami (1700), gdzie rozbito oddziały sapieżyńskie. Nie był to jednak — a jest to zjawisko symptomatyczne — samodzielny ruch szlach­ty. Przewodziły mu bowiem wielkie rody magnackie z Radziwiłłami i Pacami na czele, którym solą w oku była nadmierna potęga Sapiehów. Po olkienickiej roz­prawie równowaga sił między poszczególnymi rodami magnackimi została przywrócona i dalej wszystko po­toczyło się utartym torem. Szlachta dzieliła się na kli­entów poszczególnych magnatów, oddawała im i ich zausznikom swe kreski na sejmikach, czasem rąbała przeciwników szablami, na samodzielne jednak wystą­pienia nie była już w stanie się zdobyć.

Wojska koronne i litewskie nie tylko uległy prywa­tyzacji, ale również obniżyła się zastraszająco ich war­tość bojowa. W okresie wojny północnej niekarne, nie wyćwiczone oddziały jazdy polskiej bardziej zajmowa­ły się grabieniem własnego kraju aniżeli działaniami wojennymi i przynosiły swym sojusznikom więcej kło­potów niż pożytku. Wraz z królem Augustem przyby­ły do kraju wojska saskie. Zachowywały się nieomal jak w kraju podbitym. Grabieże, gwałty, a nawet zabój­stwa dokonywane przez Sasów nie omijały ani dwo­rów szlacheckich, ani chat chłopskich. W 1700 roku wybuchła wojna północna między Szwecją a Rosją. August II przystąpił do niej jako elektor saski, chcąc uzyskać Inflanty w dziedziczne władanie. Kiedy — w okresie sukcesów króla Karola XII — zdetronizowano Augusta II i obwołano królem Polski szwedzkiego stronnika, wojewodę poznańskiego Stanisława Lesz­czyńskiego, Rzeczpospolita stała się — jak potem mó­wiono — “karczmą zajezdną" dla obcych wojsk: sa­skich, szwedzkich, rosyjskich, oraz terenem zaciekłej walki wewnętrznej.

Przez kraj przelewały się obce wojska — pisze Jó­zef Gierowski, wybitny znawca epoki saskiej — które uczyniły z niego olbrzymie pole bitewne. Partie zwo­lenników Wettyna i Leszczyńskiego rujnowały posiad­łości przeciwników. Wydzierano kontrybucje pienięż­ne, rabowano żywność i dobytek, palono domostwa, mordowano bezbronnych. Przewlekłe kampanie, mar­sze i kontrmarsze, ustawiczne przechody wojsk, które objęły całą bez wyjątku Rzeczpospolitą, dokonywały większych spustoszeń niż najzaciętsze bitwy. Po raz

drugi w ciągu półwiecza gospodarka Rzeczypospolitej pogrążyła się w stanie zupełnego rozkładu"177.

W tym chaosie nie było ani władzy, ani porządku, ani prawa. “Jedni do Sasa, drudzy do Łasa" — głosiło popularne porzekadło, odzwierciedlające zupełną de­zintegrację Rzeczypospolitej. W takiej sytuacji masy szlacheckie dość obojętnie zareagowały na ponowne — po klęsce Karola XII — objęcie tronu polskiego przez Augusta II, niektórzy zaś magnaci dochodzili do wnio­sku, że należało się wiązać nie tyle z własnym królem, ile z jego protektorem, carem Piotrem I.

Szlachcie mogło się wydawać, że Wettyn na tronie oznaczać będzie przynajmniej uspokojenie kraju, a ko­niec wojny — zahamowanie grabieży wojskowych i kontrybucji. Nadzieje te okazały się jednak płonne. Gwałty i kontrybucje nie ustawały; zaczęły grozić rów­nież miastom. Nawet Warszawa musiała składać okup plądrującym żołnierzom. Sytuację pogarszały jeszcze klęski elementarne: groźna zaraza (1707—1713) w nie­których rejonach kraju zebrała żniwo w wysokości 1/3 stanu ludności; epidemie wśród bydła oraz klęski po­wodzi, to znów posuchy spowodowały znaczny spadek urodzaju i głód. Na domiar złego utrwalała się fak­tyczna okupacja kraju przez wojska saskie. Utrzymy­wały się one ze środków przemocą ściąganych od lud­ności, sejmiki zaś szlacheckie niechętne były wszelkim pertraktacjom z królem, który dążył do tego, by świad­czenia materialne na rzecz wojsk saskich uzyskały sankcję prawną. Należy również pamiętać, że faktycz­ne kierownictwo różnych ważnych dziedzin życia pań­stwa (finanse, obronność, sprawy zagraniczne) znalazło się w ręku Sasów. Wzrastał antagonizm narodowościo­wy; egzekwujący na rzecz wojska saskiego kontrybucje oficerowie i funkcjonariusze królewscy wystawiali kwi­ty w języku niemieckim, zdarzały się wypadki pro­fanowania miejsc katolickiego kultu religijnego. Własne

270



narodowe wojsko, całkowicie opanowane przez magnatów, nie mogło zapewnić żadnej ochrony — prze­ciwnie, wzorując się na Sasach grabiło i rabowało lud­ność. Wszystko to sprawiło, że poza bardzo małą gar­stką związanych z dworem magnatów ogół społeczeń­stwa polskiego znalazł się wobec króla w opozycji.

Opozycja ta przybrała konkretną postać konfede­racji tarnogrodzkiej, zawiązanej w 1715 roku. Doszło do nowej wojny domowej, w której jedną ze stron byli Sasi i ich polscy stronnicy. Przeciw nim wystąpiła znaczna część szlachty i nawet chłopi. Program konfe­deracji tarnogrodzkiej, kierowanej przez magnatów, miał jednak charakter konserwatywny: utrzymanie wolności szlacheckich, przeciwstawienie się absoluty-stycznym zakusom Augusta II, zmniejszenie liczby wojsk. To ostatnie żądanie wiązało się z funkcją woj­ska w XVIII wieku, które nie wypełniało już zadań obronnych, a było elementem pasożytniczym, rujnu­jącym kraj i stanowiącym narzędzie w ręku zwaśnio­nych magnackich klik i koterii. Wytworzyła się sytu­acja bez wyjścia: najświatlejsi nawet nie wysuwali programu wzmocnienia władzy centralnej, zniesienia dożywotności urzędów czy reformy sejmowania, boć w konkretnej sytuacji byłoby to działanie na rzecz ob­cego króla, Augusta II. Ruch szlachty inspirowany przez część magnatów kierował się więc tylko przeciw doraźnym wynaturzeniom, a nie przeciw ich przyczy­nom. Prowadziło to nie do naprawy, lecz do stagnacji, nie do wzmocnienia państwa, lecz do jego dalszego osła­bienia, nie do przekształcenia siły zbrojnej Rzeczypo­spolitej w narzędzie państwa, lecz do rozbrojenia kraju.

Powstawały teorie głoszące, że siła zbrojna nie jest państwu potrzebna. Bo oto — mówiono — Rzeczpo­spolita jest słaba, a więc nikomu nie zagraża, skoro zaś nikomu nie zagraża, nikt na nią nie napadnie. Zwolen­nicy innej teorii twierdzili, że nawet słaba Polska ostoi

się wobec apetytów mocarstw sąsiednich cała i niena­ruszona, bo przecież każde mocarstwo sąsiednie będzie pilnowało, by inne nie wzrosło na sile kosztem Polski. W tym samym czasie król pruski zbroił swe regimen­ty, car Piotr zaś, zwycięzca spod Połtawy, sięgał po hegemonię w tej części Europy. On też w okresie naj-zajadlejszych walk z Sasami w dobie konfederacji tar-nogrodzkiej narzucił się jako rozjemca między zwaś­nionymi stronami. Spowodowało to koniec walk. Sejm zwołany do Warszawy obradował zaledwie jeden dzień, l lutego 1717 roku. Obrady sejmowe ograniczyły się tylko do przemówienia marszałka konfederacji tarno-grodzkiej, Stanisława Ledóchowskiego, i do odczytania uchwał, przyjętych bez dyskusji. Stąd sejm ten na­zwano “niemym". Ograniczał on wpływy saskie w Pol­sce; odtąd król mógł utrzymywać w kraju tylko 1200 Sasów ze swej gwardii przybocznej, nie miał prawa rozdawać urzędów cudzoziemcom oraz powierzać spraw Rzeczypospolitej saskim dyplomatom. Zobowiązał się też do przestrzegania przywilejów szlacheckich gwa­rantujących nietykalność osoby i majątku szlachcica. Najważniejsze jednak postanowienie sejmu “niemego" dotyczyło siły zbrojnej państwa. Odtąd Rzeczpospolita miała prawo utrzymywać jedynie 16 tysięcy żołnierzy w Koronie i 8 tysięcy na Litwie. Cóż z tego, że na­reszcie, po tylu doświadczeniach wprowadzono zasadę stałych podatków na rzecz wojska, skoro liczebność siły zbrojnej Rzeczypospolitej pozostawała w rażącej dysproporcji do stanu liczebnego armii Austrii, Prus i Rosji.

Konserwatyzm stał się oficjalną doktryną szlachty polskiej. Już w 1669 roku uzyskał on rangę oficjalnego prawa, sejm bowiem zawarł w konstytucji zdanie, że “każda novitas [nowość] in Republica [w Rzeczypo­spolitej] nie może być sine

periculo et magna revolutione [bez niebezpieczeństwa i wielkiej rewolucji]"

272



Opinie te do znudzenia powtarzali pisarze polityczni końca XVII i pierwszej połowy XVIII wieku, Andrzej Maksymilian Fredro, Franciszek Radzewski (“Poklatecki"), Benedykt Chmielowski i wielu innych, znanych z imienia i nazwiska oraz bezimiennych. Sejm “niemy", uznając wolną elekcję i zasadę liberum veto za niena­ruszalne, kardynalne prawa Rzeczypospolitej, przyzna­wał równocześnie imperatorowi Wszechrosji pozycję ich gwaranta. W ten sposób na straży polskiej anarchii stawały nie tylko magnackie kliki i tłumy ich klienteli, ale również obcy monarcha. Od tego też czasu zaczy­na się kształtować swoisty sojusz najbardziej reakcyj­nych sił społecznych Polski i Litwy z ościennymi mo­carstwami. Suwerenność państwowa Rzeczypospolitej była więc nie tylko faktycznie, ale od czasu sejmu “niemego" również i formalnie ograniczona.

Ten aspekt decyzji sejmu niemego" (jak również sposób, w jaki została podjęta) nie spotkał się z apro­batą szlachty. Panowało wprawdzie dość powszechne wśród niej przekonanie, że kończą się saskie nadużycia i że wzniesiona została skuteczna tama przeciw absolutystycznym zakusom Wettyna, jednak obca kuratela wywoływała niepokój i pewne rozgoryczenie. Na tym tle jaśniej przedstawi się postawa mas szlacheckich podczas elekcji w 1733 roku, po śmierci Augusta II. Przytłaczająca bowiem większość zebranej na elekcji szlachty wybrała królem Stanisława Leszczyńskiego, wtedy już teścia króla Francji Ludwika XV. Był to wyraz powszechnej niemal niechęci do rządów obcych, pierwsza jakby oznaka procesów ozdrowieńczych w społeczeństwie szlacheckim.

Obóz króla Stanisława zdradzał nieśmiałe, ograniczo­ne tendencje reformatorskie, ale w ówczesnej konkret­nej sytuacji reprezentował w oczach ogółu przede wszy­stkim ideę suwerenności państwa, zerwania z kuratelą obcych. Wybór Leszczyńskiego był ze strony szlachty

273

i części magnaterii (tej przede wszystkim, która znaj­dowała się w opozycji wobec Sasów) aktem świado­mym. Decyzję tę podjęto, mimo iż zdawano sobie sprawę z reperkusji, jakie wywoła na arenie między­narodowej. Co więcej, kiedy pod osłoną bagnetów interwencyjnej grupy wojsk rosyjskich niewielkie zgromadzenie magnatów i ich klientów obwołało kró­lem Augusta III Wettyna, w obronie prawowitego elekta zawiązała się 5 listopada 1734 roku konfederacja w Dzikowie pod laską Adama Tarły. Konfederaci pod­jęli walkę z przebywającymi na terytorium Polski wojskami saskimi i rosyjskimi w imię niezawisłości politycznej Rzeczypospolitej oraz reformy ustroju. Po­nieśli szereg porażek; szlacheckie pospolite ruszenie oraz oddziały kawalerii narodowej nie były w stanie stawić czoła regularnym oddziałom rosyjskim i saskim, jedynie Gdańsk, gdzie przebywał król Stanisław Lesz­czyński, przez kilka miesięcy stawiał zacięty opór woj­skom carskiego feldmarszałka Munnicha.

Konfederacja dzikowska świadczy dobitnie, że w społeczeństwie szlacheckim zaczął narastać ruch odno­wy, że nie wszyscy pogrążeni byli w marazmie i obo­jętności wobec spraw państwa. Jej klęska zniweczyła aktywność społeczną tych wszystkich, którzy angażo­wali się w działalność mającą na celu zawrócenie Pol­ski z drogi wiodącej ku upadkowi. Jedni, należący do najbliższego otoczenia króla Stanisława, udali się wraz z nim na wygnanie, a gdy osiadł w nadanej mu w doży­wotnie władanie Lotaryngii, wiedli wraz z nim dyspu­ty na temat programu naprawy ustroju wewnętrznego Rzeczypospolitej. Utrzymywali wszelako kontakt li­stowny z krajem i byli bez wątpienia jednym z prze­kaźników postępowych myśli i tendencji rozwijających się wówczas w oświeconych kołach intelektualnych Francji. Inni zajęli się gospodarstwem lub przeszli do jałowej opozycji, której jedynym celem było paraliżo­wanie wszelkich działań Augusta III i jego urzędników na czele z wszechwładnym na dworze saskim i polskim Heinrichem Briihiem. Jeszcze inni — hołdując po­wszechnie panującym obyczajom — “używali życia".

Za czasów Augusta III dokonał się ostateczny rozkład państwa. Wprawdzie kraj powoli i stopniowo podnosił się z ruiny gospodarczej, jednak wszystkie niemal nad­wyżki zużywane były przez magnatów i szlachtę na ce­le konsumpcyjne. Zanikła wszelka dyscyplina społecz­na; lokalne ośrodki władzy — dwory magnackie — działały niezależnie od władzy centralnej i często wbrew obowiązującemu prawu. Zyskał sobie pełne pra­wo obywatelstwa pogląd, iż “Polska nierządem stoi". “Wolność nasza jest i musi być nieporządna" 179 — to hasło, głoszone ongiś przez jednego z pisarzy politycz­nych, stało się zawołaniem programowym magnatów,. którzy w ten sposób starali się utrącić wszelkie propo­zycje reform i zmian. “Być wolnym — oto moja umie­jętność" — tak charakteryzował szlachcica czasów sa­skich Benedykt Chmielowski.180

Była to jednak wolność oznaczająca w istocie samo­wolę zasadzającą się na prawie do sprzeciwu, na nie­podporządkowaniu się woli większości czy jakimkol­wiek nakazom interesu zbiorowości. Sprzeciwianie się' wymogom współżycia społecznego, nie mówiąc już o-względach ogólnopaństwowych, należało do dobrego to­nu, dowodziło niejako szlacheckości. “Musi to na Rusi;, a w Polsce, jak kto chce" — głosiło przysłowie, po­twierdzające zarówno swawolę i samowolę polską, jak i wciąż jeszcze pokutujące poczucie wyższości wobec ustrojów innych państw europejskich. Poczucie to nie przeszkadzało jednak szukać protekcji na dworach ob­cych, łasić się do saskich dygnitarzy czy ambasadorów obcych państwa ani pobierać pensji z ich szkatuł.

Wolność szlachecka w czasach saskich była również w gruncie rzeczy niewolą u magnata, nie skrępowane-

l

go żadną władzą zwierzchnią ani żadnym prawem. Nie­jeden magnat w czasie uczty czy zabawy zabijał lub kaleczył po pijanemu ludzi — uchodziło mu to bezkar­nie, ba! nie spotykało się nawet z protestem. Wolność szlachecka wreszcie ograniczona była bezprawiem i sa­mowolą wojsk obcych, które niemal bez przerwy znaj­dowały się na terytorium Rzeczypospolitej.

A jednak fikcję wolności i równości, owych nadrzęd­nych wartości ideologicznych stanu szlacheckiego, pie­lęgnowano uporczywie; osładzała ona rzeczywistość, pogłębiając marazm i stagnację. Urządzenia ustrojowe teoretycznie funkcjonowały: sejmy były zwoływane, na sejmikach — przynajmniej w teorii — dyskutowano o sprawach państwa, trwały deliberacje i debaty. Je­żeli jednak poszczególni magnaci angażowali się w pra­ce przedsejmowe, wiedząc z góry, że sejm zostanie ze­rwany, to tylko po to, by ich przeciwnicy z innych ma­gnackich ugrupowań nie mogli im zarzucić wrogości czy niechęci wobec istniejących instytucji ustrojowych, uświęconych odwieczną tradycją. Jeśli odzywały się niekiedy głosy postulujące ograniczenie praw politycz­nych szlachty-gołoty, a więc tych, którzy pozbawieni ziemi, nie posiadający środków utrzymania, szli na pasku magnaterii i stanowili główną siłę społeczną, na której opierała się wszechwładza magnatów — to na­tychmiast podnosił się krzyk, że to jest napaść na wol­ność i równość szlachecką.

Całkowicie zanikła dawna kultura polityczna społe­czeństwa. W czasach Augusta III tylko jeden sejm za­kończył się podjęciem uchwał, wszystkie inne — a zwołano ich wówczas piętnaście — zostały zerwane lub zamknięte bez uchwalenia konstytucji.

Do zerwania sejmu — świadczy Jędrzej Kitowicz — nie zażywano osób rozumem i miłością dobra publicz­nego obdarzonych. Lada poseł ciemny jak noc [...] nie szukając pozornych przyczyn odezwał się w poselskiej

izbie «Nie ma zgody na gejm!» i to było dosyć do ode­brania wszystkich mocy sejmowania. A gdy go marsza­łek spytał «Co za racja?» odpowiedział krótko: «Jestem poseł, nie pozwalania i to powiedziawszy usiadł jak niemy diabeł, na wszystkie prośby i nalegania innych posłów o danie przyczyny zatamowanego sejmu nic więcej nie odpowiadając, tylko to jedno: «Jestem po-seł»" 181.

Nie znaczy to, że zrywanie sejmów powszechnie aprobowano — przeciwnie, zrywacz spotykał się często z potępieniem, często więc musiał “dorabiać" do swego czynu teorię. Raz była to troska o “wolność szlachec­ką", zagrożoną przez obce wojska (nie może być wol­nym sejm, jeśli obce wojska są w kraju, a więc niech lepiej w ogóle sejmu nie będzie), innym razem obawa przed nowinkami lub wyraz postawy antykrólewskiej czy antymagnackiej (na przykład protest przeciw obra­niu posłem syna Bruhla). Charakterystyczne jednak, iż magnaci, którzy zazwyczaj byli inspiratorami zerwania sejmu, uczestniczyli w pracach przedsejmowych do końca, by stworzyć wrażenie, że troszczą się o sprawy państwa, że zależy im na tym, aby sejm doszedł do skutku. Główną przyczynę zrywania sejmów stanowiły rozgrywki w łonie magnaterii. W czasach Augusta II i Augusta III sejmy zrywali zwolennicy Leszczyńskie­go, potem stronnicy stojących w opozycji Czartory-skich czy Potockich. Nierzadko też poseł, który zrywał sejm, opłacany był przez obce poselstwa, wszak wie­deński, berliński i petersburski dwory stały na straży anarchii polskiej. Gdyby nawet wszyscy tego najmoc­niej pragnęli — zanotował w swym pamiętniku Sta­nisław August Poniatowski — dojście sejmu jest nie-prawdopodobieństwem z powodu wytężonej uwagi mo­carstw ościennych".

Mimo tego sejm nadal zajmował w świadomości prawno-państwowej szlachty pozycję bardzo wysoką.

W istocie utożsamiano sejm z Rzecząpospolitą 182. Stąd

też wszelkie zamysły reformy państwa — a było ich w połowie XVIII stulecia niemało — kojarzyły się na­tychmiast z wymogiem naprawy sejmu, usprawnienia jego funkcjonowania, nigdy natomiast nie prowadziły

do postulatu jego zniesienia czy też ograniczenia. “Na­szym panem, który rządzi nami, który myśli o nas, naszym monarchą jest sejm walny" 138 — pisał w roku 1764 Stanisław Konarski. Myśl ta, zespolona ze świa­domością konieczności równoczesnego wzmocnienia wła­dzy wykonawczej, będzie towarzyszyła wszystkim po­czynaniom reformatorskim aż po kres istnienia pań­stwa.

Wymóg usprawnienia działalności sejmu, przede wszystkim poprzez likwidację liberum veto, wiódł tak­że do rozumienia konieczności ograniczenia roli sej­mików, stanowiących w pierwszej połowie XVIII wie­ku najbardziej zinstytucjonalizowaną formę “decen­tralizacji suwerenności". Przekonanie to jednak z tru­dem torowało sobie drogę do mentalności szlachty, przyzwyczajonej i przywiązanej do sejmikowania, tym bardziej że w okresie saskim sejmiki, mimo ich zu­pełnego uzależnienia od magnatów, były przecież in­stytucją świadczącą, choćby tylko spektakularnie, o funkcjonowaniu “starodawnych praw" i instytucji szlacheckiej republiki. Niemniej — nie tylko sejm, ale i sejmiki przeżywały swój pełny upadek.

W połowie XVIII stulecia zrywano także i sejmiki. Dla osób, które to robiły, był to jednak czyn o wiele bardziej niebezpieczny niż uniemożliwienie obrad sej­mowych.

Sejmiki zaś — pisze Jędrzej Kitowicz — pospolicie odprawiane tumultem, przemocą i po pijanemu, nieraz zrywającego, a nawet i przeczącego większemu zdaniu na szablach rozniosły, chyba że z dobranymi pomocni­kami dopadł do kancelarii, podpisał manifest i nim się

za nim z koła sejmikowego drużyna pijana wysypa­ła — zdążył uciec z miejsca sejmiku. Wtenczas dopie­ro, obaczywszy manifest, wszyscy jednogłośnie osądzili, że nie można [!] dalej sejmikować bez zgwałcenia pra­wa wolnego nie pozwalam, które pospolicie nazywana pupilla libertatis, źrenica wolności. A jeżeli kontrady-centa [sprzeciwiającego się] doszli, zrąbali lub też na śmierć zabili, nim zaniósł manifest, to pupilla liberta­tis miana była za zdrową i całą, choć szablami pokra­jana albo z okiem z łba wycięta" 1M.

Tłumy rozpijaczonej, powolnej każdemu życzeniu magnata szlachty-gołoty nadawały ton życiu publicz­nemu kraju. Terroryzowały każdy niemal sejmik czy -sesję sądową; szlachcic średni, jeśli chciał żyć w spo­koju, musiał ulegać woli i zachciankom najbliższego potentata. Narazić się magnatowi było w tych czasach nad wyraz niebezpieczne.

W siedzibach wielkopańskich ucztowały, niemal bez przerwy, tłumy szlachty i dworzan magnackich. Opi­sów tych uczt dostarczają współcześni pamiętnikarze.

To było największym [...] ukontentowaniem gospo­darza — przekazuje Jędrzej Kitowicz — kiedy słyszał nazajutrz od służących jako żaden z gości trzeźwo nie odszedł, jako jeden potoczywszy się wszystkie schody tocząc się kłębem przemierzył; jako drugiego zanie­siono do stancyji jak nieżywego, jak ów zbił sobie róg głowy o ścianę, jak tamci dwaj — skłóciwszy się — pyski sobie powycinali; jako nareszcie ten jegomość — chybiwszy krokiem — upadł w błoto, a do tego ząb sobie o kamień wybił" 18S.

Pretekstów do uczt i pijaństwa było wiele. Namno­żyło się bez liku rozmaitych świąt, przeważnie kościel­nych, obchodzono hucznie wszelkie możliwe uroczy­stości rodzinne. “Za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa" — głosiło porzekadło. I rzeczywiście: w oparach alkoholu, na zabawach, pijatyce i bijatyce spędzała czas

znaczna część szlachty. W tych warunkach krzewiła się ciemnota, zacofanie, obskurantyzm. Sarmatyzm — ongiś ideologia uzasadniająca inność i wyższość szlach­ty wobec pozostałych stanów — w czasach saskich wyznaczał styl życia szlachcica polskiego, jego posta­wę, gust i zapatrywania.

Pogląd na świat przeciętnego szlachcica epoki sa­skiej urabiało duchowieństwo, którego poziom intelek­tualny i moralny był niesłychanie prymitywny; kształ­towało go szkolnictwo jezuickie, szerzące fanatyzm re­ligijny, negliżujące osiągnięcia nauki. Nadal w kole­giach jezuickich — a miały one w przededniu kasaty zakonu około 20 tysięcy uczniów w Polsce — wykła­dano przede wszystkim teologię, filozofię katolicką, re-torykę, gramatykę łacińską, pomijając zupełnie geogra­fię czy historię; wiedzę przyrodniczą wykładano opie­rając się na Piśmie Świętym. Dorobek naukowy Ko­pernika, Keplera, Newtona nie docierał do szkół je­zuickich w Polsce. Szerzono natomiast w nich pogląd o doskonałości ustroju Rzeczypospolitej, wpajano zasa­dę całkowitego posłuszeństwa Kościołowi.

Obok Kościoła rolę mentora wobec ówczesnego szlachcica pełniły rozmaite utwory pełne bzdur i nie­dorzeczności, jak na przykład osławione Nowe Ateny księdza Benedykta Chmielowskiego. Jedynie tradycja w odniesieniu do tych dziedzin, które nie dotyczyły bezpośrednio spraw społecznych i ustrojowych, speł­niała do pewnego stopnia rolę pozytywną, choćby dzię­ki temu, że zaznajamiała z historią ojczystą czy z ele­mentami dziedzictwa kulturalnego.

Nie ulega wszak wątpliwości, że pewne grupy szlach­ty średniej (nieliczne) przechowywały i kultywowały niektóre przynajmniej wartości przejęte od poprzed­nich pokoleń. Nie wszyscy zapomnieli, że Rzeczpospo­lita była ongiś państwem potężnym, że miała mądrych dygnitarzy i dzielnych wodzów, że sejmy dochodziły

do skutku. W 1732 roku Stanisław Konarski wraz z Józefem Załuskim wydawać zaczął zbiór konstytucji uchwalonych przez wszystkie sejmy polskie (Volumma Legum — Księgi Praw). “Tysiąc pięćset światłych od­biorców — pisze Władysław Konopczyński — dowia­dywało się z przedmowy ks. pijara, jak to przez pracę mózgów, a nie przez krzyki warchołów urosły pomni­ki narodowego prawodawstwa"186. Dążenia reforma­torskie, zrazu nieśmiałe i nie wynoszone na forum pu­bliczne, operować zaczęły argumentem wskazującym, iż anarchia i obca kuratela są szlacheckiej wolności za­przeczeniem. “W wolnej Rzeczypospolitej — pisał Sta­nisław Konarski — przepadło wszystko, gdy przepad­ła wolność. Dobremu obywatelowi przystoi pragnąć, by nie dożył końca wolności [...] Wielcy sąsiedzi na­turalnie szukają nie naszego, lecz swego pożytku. Opie­ka sąsiedzka może być macochą naszej swobody, mat­ką jej być nie może" 187.

Nie gasły więc w mrokach nocy saskiej ani na chwi­lę iskierki myśli postępowych, tendencji i procesów przeciwnych powszechnie panującemu marazmowi. Tliły się w środowisku mądrzejszych przedstawicieli szlachty średniej, przeważnie wielowioskowej, tej, któ­ra mogła utrzymać swą niezależność. Byli tacy, co nie ulegli sugestywnym nawoływaniom Fredry: “Którzy Polacy Polskę ganią, tacy ją najprędzej zgubią"188. W pismach Kazimierza Zawadzkiego, w ideologii kon­federacji wojskowych końca XVII i początków XVIII wieku, w utworach Jerzego Dzieduszyckiego, Stanisła­wa Szczuki czy Stanisława Dunina-Karwickiego poja­wiały się — obok projektów reform ustrojowych — niekiedy dość ostre akcenty krytyczne. Zasługują one na szczególną uwagę. Bez programu krytycznego, bez przełamania bałwochwalczego uwielbienia dla anarchii polskiej nie mógł powstać program pozytywny. I tak Dzieduszycki zaatakował zasadę koniecznej jednomyśl-

ności podejmowania uchwał sejmowych. Szczuka od­malował straszliwy, lecz zgodny z prawdą, obraz Rze­czypospolitej i jej stanu po to, by następnie zapropo­nować szeroki i na owe czasy bardzo śmiały program reform. Wedle niego wszystkie królewszczyzny, z wy­jątkiem dóbr stołowych i starostw grodowych, powin­ny być przeznaczone na potrzeby skarbu Rzeczypo­spolitej; powinny zostać wprowadzone stałe podatki, usprawnienia w zarządzaniu skarbem. Wiele uwagi poświęcił on konieczności zasadniczej reformy kształ­cenia i wychowania, reformie sądownictwa, wojska. Podobne postulaty zgłaszał Karwicki.

Traktaty te miały wiele słabości, stanowiły jednak pewną kontynuację myśli reformatorskiej. W obliczu powszechnej beztroski wobec losów państwa były wy­razem obywatelskiej postawy, bez wszelkiej wątpli­wości stanowiły bodziec dla ludzi myślących, pragną­cych zawrócić Polskę z drogi wiodącej ku upadkowi.

Najpierw, już pod koniec lat dwudziestych XVIII wieku, poprawiły się wskaźniki rozwoju gospodarcze­go kraju. Powoli, krok za krokiem, zaczął rozwijać się handel, wzrastała produkcja na wsi i w mieście, poja­wiały się pierwsze zwiastuny zmiany charakteru po­winności feudalnych. Tu i ówdzie poczęto przenosić pańszczyźnianych chłopów na czynsz. Zaczęły rozbu­dowywać się miasta. Obok Warszawy magnackiej roz­wijała się Warszawa mieszczańska. Część zubożałej szlachty zaczęła kierować swe kroki nie ku magnac­kim rezydencjom, lecz ku miastom.

Lekceważy się zwykle owe zapowiedzi zmian na lep­sze, pojawiające się w mrokach saskich. Niesłusznie. Z jednej strony stanowiły one kontynuację tych wszy­stkich pozytywnych zjawisk, cech czy skłonności szlachty polskiej, którym dała ona wyraz w przeszłoś­ci, z drugiej — były wstępem do wielkiego przełomu wieku Oświecenia, progiem epoki olbrzymich, decydu­jących dla przyszłości już nie szlachty, lecz całego na­rodu polskiego, przeobrażeń i przemian.

Bez zmiany mentalności szlachty, a przynajmniej dużej jej części, bez gruntownej polemiki z sarmacki-mi ideałami i postawami, bez nowych koncepcji wy­chowawczych lansowanych przez Collegium Nobilium i zreformowane szkolnictwo pijarskie, bez wreszcie zerwania z poglądem głoszącym, że narodem jest tylko szlachta — dzieło odrodzenia doby stanisławowskiej nie mogłoby nastąpić. Jeśli porównamy stan umysłów i serc z lat saskich i z okresu pamiętnych dni Sejmu Czteroletniego lub insurekcji kościuszkowskiej, stwier­dzić musimy, że przemiany, które dokonały się w spo­łeczeństwie polskim, środowiska szlacheckiego nie wy­łączając, były gruntowne i zasadnicze. Kraj, nazywany karczmą zajezdną, siedlisko anarchii, bezrządu, nieto­lerancji i obskurantyzmu, w ciągu niewielu stosunko­wo lat mógł zadziwić Europę Komisją Edukacji Naro­dowej i pierwszą na naszym kontynencie ustawą za­sadniczą — Konstytucją 3 maja.

Tak jak bezprzykładny był upadek Polski, tak jej odrodzenie, dramatyczna walka o uratowanie niezawi­słości państwowej, reformy Sejmu Czteroletniego — są fenomenem dziejowym, budzącym po latach podziw i szacunek. Popełnilibyśmy błąd sądząc, że odrodzenie doby stanisławowskiej było oderwane od dziejów na­rodu i jego ówczesnej warstwy kierowniczej. Tkwiło ono swymi korzeniami w przeszłości, czerpało z niej pełnymi garściami. Kapitał myśli, tendencji i czynów ubiegłych wieków i minionych pokoleń nie został roz­trwoniony. Historia okazała się skarbcem, do którego można było w potrzebie sięgnąć. Okazała się ona po­tężną siłą integracyjną chroniącą patriotyzm, przywią-

zanie do własnej państwowości i własnej kultury. Oświecenie zerwało jednak z bezkrytycznym i jedno­stronnym spojrzeniem na przeszłość. Wydobywało z niej to, co służyło teraźniejszości i przyszłości, piętno­wało zjawiska szkodliwe, poszukiwało przyczyn sytu­acji, w której państwo się wówczas znalazło. Dostrze­żono w historii protoplastów Branickich, Rzewuskich, Kossakowskich i Suchorzewskich, ale zauważono rów­nież Łaskich, Sienickich, Żółkiewskich i Chodkiewi-czów, do których dziedzictwa przyznawali się działacze obozu patriotycznego.

Walka polityczna rozgrywająca się w latach przed­rozbiorowych stanowiła kontynuację i kulminację ście­rania się na przestrzeni historii dwóch tendencji wy­stępujących w łonie tej samej klasy społecznej i tej samej warstwy. Był w dobie Odrodzenia Jan Kocha­nowski, Mikołaj Sęp Szarzyński i Andrzej Frycz Mo­drzewski, którzy obok dziesiątków innych pisarzy, ar­tystów i myślicieli tworzyli trwałe i niezniszczalne wartości kultury polskiej. Był również jednak Sta­nisław Orzechowski i byli budzący religijny fanatyzm pisarze obozu kontrreformacji. Była tolerancja religij­na i były przejawy zabobonu, ciemnoty i nietolerancji. Był pewien ciąg rozwojowy wyrażający się nazwiskami wielkiej miary polityków, wodzów, dyplomatów lub też bezimienną masą obrońców ojczyzny w dobie na­jazdu szwedzkiego. Był Mikołaj Kopernik i czasy świet­ności krakowskiej Alma Mater i były Nowe Ateny Benedykta Chmielowskiego. Był również i Diabeł Stadnicki, Janusz Radziwiłł i Jerzy Lubomirski. Było li­berum veto, ale był również pokaźny dorobek ustawo­dawczy sejmu Rzeczypospolitej za czasów Zygmunta Augusta. Były rokosze i konfederacje, ale ta sama in­stytucja konfederacji umożliwiała czteroletnie obrady sejmowi w latach 1788—1792. Był Tadeusz Rejtan i Szymon Szydłowski, byli żołnierze spod Zieleniec, Du-

bienki i Zelwy, ale też była targowica, była bierność części społeczeństwa szlacheckiego wobec przemocy. Sprzeczności? Można to tak zakwalifikować. Wydaje się jednak, że słuszniej będzie określić je jako walkę dwóch tendencji, stanowisk, postaw, poglądów. U ich podłoża tkwiły bez wszelkiej wątpliwości procesy spo-łeczno-ekonomiczne, warunki bytu społecznego. Ale nie determinowały one jednoznacznie postawy jednostek. Decydowały generalnie o tym, która tendencja góro­wała, przeważała w danym okresie historycznym. Obie zrodziły się wewnątrz stanu szlacheckiego, boć nawet magnateria tkwiła w kulturze szlacheckiej, wywodziła się ze szlachty, była z nią powiązana tysiącami wię­zów. Tym między innymi można wytłumaczyć fakt, że wielu przedstawicieli magnaterii znajdowało swe miej­sce w nurcie postępowym, wielu umiało ograniczyć swe egoistyczne, klasowo-warstwowe interesy. Niektó­rzy z nich wnieśli istotny wkład do reform Sejmu Czteroletniego. Nie ci ludzie wszakże decydowali o charakterze warstwy. Warstwa magnacka jako całość odegrała w dziejach Polski rolę ponurą.

O szlachcie w sensie ogólnym nie można powiedzieć tego samego. Fakt, że z jej łona wyszli działacze obozu reform, że stanowiła ona siłę podtrzymującą narodo-wo-wyzwoleńczą walkę narodu przez długie lata, aż po powstanie styczniowe tłumnie zapełniając swymi synami lochy Ołomuńca, Moabitu i Schlusselburga, kopalnie syberyjskie i osiedla zesłańców — świadczy o istotnych wartościach, które reprezentowała. To prawda — nie wygasły niektóre jej cechy; anarchizo-wanie, konserwatyzm społeczny, “od ludu rów i prze­dział" (Słowacki), zapatrzenie w siebie, skłonność do rozrzutności i życia ponad stan, brak zmysłu gospodar­skiego. Uwidoczniły się jednak w najtragiczniejszych dla narodu latach również inne jej cechy: patriotyzm,

gotowość do poświęceń, ofiarność, umiłowanie kultury ojczystej.

Te wartości kultury szlacheckiej okazały się trwa­le. To właśnie szlacheckiej kulturze poświęcił Adam Mickiewicz swą narodową epopeję, odsłoniwszy zara­zem wszystkie blaski i cienie szlacheckiego życia, szla­checkiej mentalności. Były to jednak blaski i cienie zachodzącego słońca, zstępującej z areny dziejowej siły społecznej, co tak przenikliwie i najpełniej zrozumiał Juliusz Słowacki, gdy pisał:

Coś pada... myśmy słyszeli, słuchali.

To czas się cofnął i odwrócił lica,

By spojrzeć jeszcze raz na piękność w dali,

Która takimi tęczami zachwyca,

Takim różanym zachodzi obłokiem...

Idźmy... znów czasu Bóg postąpił krokiem.

PRZYPISY

' Szczególnie cenne uwagi sformułowali W. Czapliński i S. Płaza w dwugłosie dyskusyjnym Polskie państwo szla­checkie, “Kwartalnik Historyczny", R. LXXVII, 1970, z. 4, s. 906—919. Wagę wypowiedzi W. Czaplińskiego podkreślo­no na sesji poświęconej Jego pamięci, tendencyjnie jednak przemilczając, wokół jakiej książki toczyła się dyskusja. Por. Władysław Czapliński jako uczony i wychowawca^ Wrocław 1984, “Acta Universitatis Vratislaviensis", No 732, Historia XLVIII, s. 23.

2 Z. Kuchowicz, Obyczaje staropolskie, 'Łódź 1975; tenże, Miłość staropolska, Wzory — uczuciowość — obyczaje ero­tyczne XVI—XVIII w.. Łódź 1982. Obie te książki opatrzo­ne są obszernym wykazem literatury przedmiotu.

3 M. Porwit, Komentarze do historii polskich działań obron­nych, t. I—III, wyd. II, Warszawa 1983.

4 R. Wołoszyński, Ignacy Krasicki. Utopia i rzeczywistość, Wrocław 1970.

5 Ciekawą polemikę z “finalistycznym" punktem widzenia na dzieje Polski przedrozbiorowej przeprowadził J. Ekes w studium Państwo zgody. Z dziejów ideologii politycznej w Polsce, maszynopis rozprawy doktorskiej w Bibliotece Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego.

6 Problem ten ciekawie ujął B. Leśnodorski w studium Roz­biory Polski. Układ elementów działających, w: Historia i Współczesność, Warszawa 1967, s. 101—150.

7 Na tym tle powstał spór między uczniami Lelewela a szko­łą krakowską.

8 W. Czapliński, Rządy oligarchii w Polsce nowożytnej, w:

987

O Polsce siedemnastowiecznej. Problemy i sprawy. War­szawa 1966, s. 130 i nast.; A. Kersten, Problem władzy Rzeczypospolitej XVII—XVIII. Prace ofiarowane Władysła­wowi Czaplińskiemu w 60 rocznicę urodzin. Warszawa 1965, s. 23 i nast.; H. Olszewski, Sejm Rzeczypospolitej epoki oligarchii 1652—1763, Poznań 1966, s. 13 i nast.

'8 Por. A. Zajączkowski, Główne elementy kultury szlachec­kiej w Polsce. Ideologia a struktury społeczne, Wrocław 1961, s. 5—6.

19 A. Wyczański, Polska Rzeczą Pospolitą Szlachecką 1454— 1764, Warszawa 1965.

11 A. Wyczański, Studia nad folwarkiem szlacheckim w Polsce w l. 1500—1580, Warszawa 1960; L. Zytkowicz, Studia nad gospodarstwem wiejskim w dobrach kościelnych XVI w., Warszawa 1962.

12 W. I. Lenin, Wżelfca inicjatywa, w: Dzieła, t. XXIX, War­szawa 1956, s. 415.

18 W. Urban, Skład społeczny i ideologia sejmiku krakow­skiego w latach 1572—1606, “Przegląd Historyczny", 1953, z. 3, s. 314.

14 J. Bardach, Historia państwa t prawa Polski do roku 1795, w: Historia państwa i prawa Polski do polowy XV w., pod red. J. Bardacha, Warszawa 1957. Tamże najpełniejsze omó­wienie literatury przedmiotu.

15 S. Arnold, Możnowładztwo polskie w XI i XII w. i jego podstawy gospodarczo-społeczne, “Przegląd Historyczny", t. XXV, 1925.

18 Z. Wojciechowski, Prawo rycerskie w Polsce przed statu­tami Kazimierza Wielkiego, Poznań 1928.

17 Poszczególne rody mają swoje monografie, np.: L. Białkow-ski, Ród Czamborów-Rogalów w dawnych, wiekach, “Rocz­niki Towarzystwa Heraldycznego", t. VI, 1921—1923;

Z. Wdowiszewski, Ród Bogoriów w wiekach, średnich, “Roczniki Towarzystwa Heraldycznego", t. IX, 1930;

W. Semkowicz, Monografie historyczne rodów rycerskich w Polsce, t. I, Ród Patuków, “Rozprawy Akademii Umiejęt­ności Wydział Historyczny", t. XLIX, 1907.

18 O. Balzer, Skartabellat w ustroju szlachectwa polskiego, Kraków 1911; K. Potkański, Zagrodowa szlachta l wlody-cze rycerstwo w województwie krakowskim w XV ź XVI w., “Rozprawy Akademii Umiejętności", t. XXIII, 1888.

19 W. Semkowicz, Nagana i oczyszczenie szlachectwa w Pol­sce w XIV i XV wieku. Lwów 1899.

20 Z. Kaczmarczyk, Monarchia Kazimierza Wielkiego, Poznań

1939—1946.

21 P. Skwarczyński, 2 badań nad przywilejami ziemskimi bu-

dzżńskim ź koszyckim, Lublin 1936.

22 W. Moszczeńska, Rola polityczna rycerstwa wielkopolskiego

w czasie bezkrólewia po Ludwiku Wielkim, “Przegląd Hi­storyczny", t. XXV, 1925.

23 E. Maleczyńska, Społeczeństwo polskie pierwsze.) potowy

XV wieku wobec zogadnień zachodnich. Studia nad dyna­styczną polityka Jagiellonów, Wrocław 1947. 24 Por. S. Roman, Przywileje nźeszawskźe, Wrocław 1957. 26 S. Kutrzeba, Sejm walny dawnej Rzeczypospolitej polskiej, Warszawa 1919; A. Pawiński, Sejmiki ziemskie, początek ich i rozwój... 1374—1505, Warszawa 1895; A. Prochaska, Ge­neza i rozwój parlamentaryzmu polskiego za pierwszych Jagiellonów, “Rozprawy Akademii Umiejętności", t. XXXVIII, 1899; J. Siemieński, Od sejmików do sejmu, w:

Studia historyczne ku czci S. Kutrzeby, Kraków 1938. 26 Najnowsza literatura przedmiotu CW. Uruszczak, Sejm wal­ny koronny w latach 1506—1540, Warszawa 1980, s. 12—13) podkreśla jednak zdecydowanie, że za “Zygmunta I Starego ugruntowała się zasada suwerenności monarszej [...l Król polski był głową państwa, dzierżycielem władzy najwyż­szej i władcą całkowicie niezależnym od czynników ze­wnętrznych [...l Złożona podczas koronacji przysięga rodź Ja zależność monarchy od praw stanowych, ale tylko moralnie. Żaden z obowiązujących przywilejów nie gwarantował sta­nom prawa do wypowiedzenia posłuszeństwa". Opinia ta wydaje się całkowicie słuszna w odniesieniu do stanu praw­nego. Budzą się jednak wątpliwości, czy tak zasady te były rozumiane i stosowane w praktyce, zwłaszcza zaś “tylko moralna" zależność monarchy od praw stanowych.

27 Historia Polski, t. I, do roku 1764, pod red. T. Manteuffia, cz. l, do połowy XV w., pod red. H. Łowmiańskiego, War­szawa 1958, s. 452, 508, 545, 594, 605, 608 i nast.

28 Tamże, s. 545; cz. 2, od połowy XV w., s. 166, 212, 222

i nast. 26 J. Maciszewski, Wojna domowa w Polsce (1606—1609), cz.

l, Od Steżycy do Janowca, Wrocław 1960, s. 45.

30 W. Smoleński, Szkice z dziejów szlachty mazowieckiej,

Kraków 1908.

31 O. Łaszczyńska, Ród Herburtów w wiekach średnich, Po­znań 1948.

289

38 J. Rutkowski, Pańszczyzna t praca najemna w organizacji folwarków w Prusach za Zygmunta Augusta, “Roczniki Historyczne", t. IV, 1928, z. l.

83 A. Mączak, Gospodarstwo chłopskie na Żuławach gdańskich w początkach XVII wieku, Warszawa 1962.

84 J. Rutkowski, Pańszczyzna..., cyt. wyd., s. 20. 35 A. Wyczański, Polska Rzeczą Pospolitą..., cyt. wyd., s. 14

i nast. 86 A. Adamczyk, Ceny w Lublinie od XVI do końca XVIII w.,

Lwów 1935; S. Hoszowski, Ceny we Lwowie w XVI i XVII

wieku. Lwów 1928. 37 Por. B. Zientara, Dzieje małopolskiego hutnictwa żelaznego.

XIV—XVII w., Warszawa 1954.

88 J. Ossoliński, Pamiętnik 1595—1621. oprać. J. Kolasa i J. Ma-ciszewski, Wrocław 1952, s. 9—12.

89 W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach, Kraków 1964.

40 W. Zakrzewski, Powstanie i rozwój reformacji w Polsce 1520—1572, Lipsk 1870.

41 W. Pociecha, Walka sejmowa o przywileje Kościoła w Pol­sce w latach 1520—1537, “Reformacja w Polsce", 1922, z. 3.

42 S. Estreicher, Rady Kallimacha. Studia z dziejów kultury polskiej, Warszawa 1949; J. Garbacik, Kallimach jako dy­plomata i polityk, Kraków 1948.

48 Por. W. Urban, Chłopi wobec reformacji w Małopolsce w drugiej połowie XVI w., Kraków 1959.

44 Historia Kościoła w Polsce, t. I, do roku 1764, Poznań—War­szawa 1974, s. 49 i nast.

45 J. Tazbir, Historia Kościoła katolickiego w Polsce (1460— 1795), Warszawa 1966.

46 W. Pociecha, Walka sejmowa.,., cyt. wyd., s. 173. “Na po­czątku XVI w. 5 diecezji koronnych (Gniezno, Kraków, Płock, Poznań i Włocławek) miało około 1400 wsi, 46 miast i 300 części wsi", Historia Kościoła w Polsce, t. I, s. 33—34.

« Tamże, s. 175.

48 S. Bodniak, Walka o źnterim na sejmie 1556/7, “Reformacja w Polsce", 1928.

49 E. Lipiński, Studia nad historią polskiej myśli ekonomicz­nej, Warszawa 1956.

50 M. Voisś, Frycza Modrzewskiego nauka o państwie i pra­wie, Warszawa 1956. 81 W. Zakrzewski, Powstanie i rozwój reformacji..., cyt. wyd.,

s. 127.

(2 Tamże, s. 119 i nast.

63 Cytuje A. Dembińska w: Polityczna walka o egzekucję dóbr królewskich w latach 1559/64. Warszawa 1935, s. 21.

54 Tamże, s. 21.

65 O sejmie wieku XVI w: W. Konopczyński, Liberum Veto, Kraków 1918; K. Grzybowski, Teoria reprezentacji w Pol­sce epoki Odrodzenia, Warszawa 1959; W. Uruszczak, Sejm walny..., cyt. wyd. Tamże pełna bibliografia.

56 J. Siemieński, Polska kultura polityczna w XVI w., w: Kul­tura staropolska, Kraków 1932, s. 119 i nast.

67 E. Vielrose, Próba szacunku wplat ludności na świętopie­trze w Polsce w wieku XIV—XVI, “Kwartalnik Historycz­ny", 1955, z. 4—5.

58 L. Kolanowski, Polska Jagiellonów, Lwów 1936; Unia Pol­ski z Litwa, w: S. Kutrzeba, Polska ź Litwa w stosunku dziejowym, Kraków 1913.

59 Z. Kormanowa, Bracia Polscy J560—1570, Warszawa 1929;

Z. Ogonowski, Filozoficzna ż społeczna ideologia Braci Pol­skich, “Myśl Filozoficzna", 1955, nr 1(15); L. Chmaj, Bracia Polscy, idee, wpływy. Warszawa 1957.

6(1 Por. J. Ekes, Państwo zgody..., cyt. maszynopis.

61 Por. Dzieje kultury politycznej w Polsce, pod red. J. Gie-rowskiego, Warszawa 1977; tamże: J. Maciszewski, Kultura polityczna Polski “złotego wieku"; W. Czapliński, Rola sej­mów XVH w. w kształtowaniu się kultury politycznej. J. Tazbir, Kultura szlachecka w Polsce, Warszawa 1978;

S. Russocki, Kultura polityczna i prawna, “Historyka", t. XI, 1981.

62 J. Maciszewski, Mechanizmy kształtowania się opinii pu­blicznej w Polsce doby kontrreformacji, w: Wiek XVII — Kontrreformacja — Barok. Prace z historii kultury, Wrocław 1970.

63 U. Augustyniak, Informacja i propaganda w Polsce za Zy­gmunta III, Warszawa 1981, s. 10.

84 Por. H. Michalak, Druk ulotny jako narzędzie integracji po­litycznej państwa, “Odrodzenie i Reformacja w Polsce", t. XXVIII, 1983, s. 65 i nast.

66 Por. J. A. Chrościcki, Sztuka ź polityka. Funkcje propagan­dowe sztuki w epoce Wazów 2587—1668, Warszawa 1983. Tamże obszerna bibliografia tematu.

86 A. Rembowski, Konfederacja ź rokosz w dawnym prawie państwowem Polski, Warszawa 1983, s. 96.

67 J. Tazbir, Państwo bsz stosów. Warszawa 1967.

" Rozmowa o rokoszu, w: Pisma polityczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t. II, Kraków 1918, s. 125.

6' W. Budka, Kto podpisał konfederację warszawską, “Refor-macja w Polsce", 1921, z. 4, s. 316. Tamże tekst aktu konfe­deracji.

70 W. Sobieski, A nie o wiarę... Spór o konfederację warszaw­ską 1573, “Reformacja w Polsce", 1928, s. 60—61.

71 Historia Polski, t. I, cz. l, s. 291.

72 S. Salmonowicz, Geneza i treść uchwal konfederacji war­szawskiej, “Odrodzenie i Reformacja w Polsce", 1974.

73 J. Dzięgielewski, Posłowie, w: W. Konopczyński, Dzieje Pol­ski Nowożytnej, Warszawa 1986.

71 Por. S. Gruszecki, U społecznych podstaw konfederacji war­szawskiej, “Odrodzenie i Reformacja w Polsce", t. XIX, 1974.

75 W. Sobieski, A nie o wiarę..., cyt. wyd., s. 61.

7B S. Bodniak, Walka o źnterźm..., cyt. wyd., s. 5—6.

77 Rękopis, Archiwum Główne Akt Dawnych, Zbiory z Suche] 148/172, k. 45.

78 A. Rembowski, Rokosz Zebrzydowskiego. Materiały histo­ryczne, Warszawa 1893, s. 88.

79 J. Tazbir, Państwo bez stosów, cyt. wyd., s. 157. 8(1 T. Jewłaszewski, Pamiętnik, Warszawa 1860, s. 12—13. Cy­tuje J. Tazbir w: Państwo bez stosów, cyt. wyd., s. 151. s! Tamże, s. 149.

82 List o kontrybucji P. P. Duchownych, w: Pisma polityczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t. III, cyt. wyd., s. 197— 198.

83 E. Barwiński, Zygmunt III i dysydenci, “Reformacja w Pol­sce" 1921, s. 54—55.

84 J. Tazbir, Państwo bez stosów, cyt. wyd., s. 149. 65 A. Pawiński, Źródła dziejowe, t. XIV, tabela, Warszawa 1886. 8t F. Smidoda, Sprawa dziesięcin w trybunale skarbowym ko­ronnym w latach .1578—1589, Warszawa 1933. 67 W. Sobieski, Pamiętny sejm. Warszawa 1913, s. 64.

88 S. Inglot, Sprawy gospodarcze Lwa Sapiehy, Lwów 1931, s. 11.

89 P. Skarga, Kazania sejmowe, oprać. St. Kot, Kraków 1925, s. 83—4, 101.

90 Jezuitom ż inszem duchownem respons, w: Pisma politycz­ne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t. III, cyt. wyd., s. 82.

91 Collatio tego wszystkiego co na rokoszu i w Wźslźcy zawar­to, tamże, t. III, s. 124.

2 W. Sobieski, Nienawiść wyznaniowa (tumów za rdów Zy­gmunta III, Warszawa 1902, s. 51.

3 Cz. Nanke, Z dziejów polityki kurii rzymskiej wobec Polski (1587—1589), Lwów 1921, s. 15.

4 J. Maciszewski, Wojna domowa..., cyt. wyd., s. 214.

1)5 Tamże, s. 267.

OT J. Tazbir, Historia Kościola katolickiego..., cyt. wyd., s. 95.

w F. Bujak, Zasady polityki gospodarczej Polski w XVI w.

i ich geneza, w: Kultura staropolska, cyt. wyd., s. 8. 96 Rękopis, Archiwum Główne Akt Dawnych. Zbiory z Suchej

39/53, k. 329—330.

•' J. Maciszewski, Wojna domowa, cyt. wyd., s. 56.

100 A. Tarnawski, Działalność gospodarcza Jana Zamoyskiego, Lwów 1935.

101 A. Meleń, Ordynacje w dawnej Polsce, Lwów 1929.

102 Z. Ossoliński, Pamiętnik, Lwów 1879. 108 J. Maciszewski, Wojna domowa, cyt. wyd., s. 57. 104 S. Inglot, Sprawy gospodarcze Lwa Sapiehy, cyt. wyd., s. 4. los -\y_ Dworzaczek, Przenikanie szlachty do stanu mieszczań­skiego w Wielkopolsce w XVI i XVII w., “Przegląd Histo­ryczny", 1956, z. 4, s. 672. 108 Tamże, s. 674.

ID? p_ palczowski, Kolęda moskiewska to jest woyny moskiewskiey przyczyny słuszne..., Kraków 1609, cytuje W. Czapliń-ski w: O Polsce siedemnastowiecznej (Propaganda w stuź-bie wielkich planów politycznych), cyt. wyd., s. 191. Tamże omówienie twórczości Palczowskiego. Zob. również J. Ma­ciszewski, Polska a Moskwa. .1603—1618. Opinie i stano­wiska szlachty polskiej, Warszawa 1968.

108 Z druku wydanego w 1610 r. cytuje J. Maciszewski w: Pol­ska a Moskwa, cyt. wyd., s. 195—196.

lot K. Dembski, Wojska nadworne magnatów polskich w XVI i XVII w., “Zeszyty naukowe Uniwersytetu im. Adama Mic­kiewicza", Historia, 1956, nr l. u° Pamiętniki Samuela i Bogusława Kazimierza Maskiewi-

czów, oprać. A. Sajkowski, Wrocław 1961. i" Diariusze sejmowe r. 1597, Kraków 1907, s. 340. i12 W. Sobieski, Trybun ludu szlacheckiego. Warszawa 1905. "3 K. Lepszy. Walka stronnictw w pierwszych latach panowa­nia Zygmunta III, Kraków 1929.

i14 W. Czapliński, Wiek siedemnasty w Polsce, w: O Polsce siedemnastowiecznej, cyt. wyd., s. 384.

115 Diariusze sejmowe r. 1597, cyt. wyd., s. 384.

116 J. Maciszewski, Sejm 1607 a załamanie się planów reformy państwa, w: O naprawę Rzeczypospolitej, cyt. wyd., s. 41.

117 S. Piotrowski, Uchwały podatkowe sejmiku generalnego

wiszeńskiego 1572—1772, Lwów 1932, s. 16. "s Tamże, s. 17.

»» W. Konopczyński, Liberum Veto, cyt. wyd., s. 173. "r W. Smoleński, Szkice z dziejów szlacht?/ mazowieckiej, cyt.

wyd., s. 83—84.

121 A. Prochaska, Z dziejów samordu ziemi chełmskiej, s. 38.

122 W. Konopczyński, Liberum Veto, cyt. wyd., s. 204. 113 Sposób podający drogę do korektury prawa..., Kraków 1607, s. 43.

124 W. Łoziński, Prawem i lewem, Kraków 1957.

125 Votum szlachcica polskiego, w: Pisma polityczne z czasów .

rokoszu Zebrzydowskiego, t. III, cyt. wyd., s. 231. IM Mowa Zamoyskźego na sejmie 1605 r., tamże, s. 478. 127 S. Żółkiewski, Początek i progres wojny moskiewskiej,

oprać. J. Maciszewski, Warszawa 1966, s. 178. i2B w. Czapliński, Opozycja wielkopolska po krwawym Potopie

1660—1668, Kraków 1930; W. Czermak, Sprawa Lubomir-

skiego. Warszawa 1964, s. 444 i nast. 129 Reskrypt ślachcica jednego, w: Pisma polityczne z czasów

rokoszu Zebrzydowskiego, t. II, cyt. wyd., s. 60. no •^y Czapliński, Stanisław Kozuchowski, nieznany pisarz po­lityczny XVII w., w: O Polsce siedemnastowiecznej, cyt.

wyd., s. 227—228.

131 W. Czapliński, Wiek siedemnasty w Polsce, tamże, s. 50.

132 J. Maciszewski, Wojna domowa, cyt. wyd., s. 190.

las w. Czapliński, Główne nurty myśli politycznej w Polsce w latach 1587—1665, w: O Polsce siedemnastowiecznej, cyt. wyd., s. 78—79; A. Zajączkowski, Główne elementy kultury szlacheckiej w Polsce, cyt. wyd., s. 49 i nast.; J. Maciszew­ski, W sprawie kultury szlacheckiej, “Przegląd Historyczny", 1963, z. 3, s. 541 i nast; J. Bardach, O ujęciu socjologicz­nym struktury społecznej i ideologii szlachty polskiej, “Czasopismo prawno-historyczne", 1963, z. 2, s. 159 i nast.

134 Ł. Kurdybacha, Dzieje kodeksu Andrzeja Zamoyskiego, Warszawa 1951.

13E Jazłowżeckź do Stadnickiego, Stadnicki do Jaziowieckiego, w:

Pisma polityczne z czasów rokoszu Zebrzydowskiego, t. II, cyt. wyd., s. 173, 177.

"• A. Lipski, Tradycja państwa jako czynnik integracji na­rodowej w XVI i pierwszej połowie XVII wieku, “Odrodze­nie i Reformacja w Polsce", t. XXVIII, 1983, s. 75 i nast;

tenże. Społeczeństwo a historia. Czasy Zygmunta III, ma­szynopis pracy doktorskiej w Bibliotece Instytutu Histo­rycznego Uniwersytetu Warszawskiego.

is7 w. Czapliński, Dwa sejmy w roku 1652, Wrocław 1955, s. 7—8.

ii» Tamże, s. 11.

"• J. Michałowski, Księga Pamiętnicza (1647—1655), Kraków 1864, s. 376.

140 A. S. Radziwiłł, Memoriale (15 października 1648), cytuje A. Kersten w: Chłopi polscy w walce z najazdem szwedz­kim 1655—1656, Warszawa 1958, s. 52.

141 Tamże, s. 53.

142 Opis sejmu opieramy na pracy W. Czaplińskiego, Dwa sej­my w roku 1652, cyt. wyd. lw Tamże, s. 122. "4 Tamże, s. 177.

145 A. Kersten, Chłopi polscy w walce..., cyt. wyd., s. 84.

146 A. Kersten, Sienkiewicz — “Potop" — historia, Warszawa 1966.

147 W. Czapliński, O Polsce siedemnastowiecznej, cyt. wyd., s. 218 i nast. Cytaty z S. Kożuchowskiego zaczerpnęliśmy z te) pracy.

148 S. H. Lubomirski, Wybór pism, wyd. R. Pollak, Wrocław 1953, De mnźtate consiliorum, s. 260.

149 Tamże.

150 Z. Rynduch, Andrzej Maksymilian Fredro (portret literac­ki), Gdańsk 1980, s. 99, 102.

151 Tamże.

152 K. Janicki, Dzieła wszystkie, przekł. E. Jędrkiewicz, Wro­cław 1966, s. 223.

153 S. Klonowic, Pisma poetyczne polskie, wyd. K. J. Turkow-ski, Kraków 1858, s. 189.

164 A. Czańka, Idea króla “Piasta" pod koniec XVI w., maszy­nopis w Archiwum Wydziału Historycznego UW, 1983 r.

156 por. S. Ochmann, Sejmy z lat 1661—1662. Przegrana batalia o reformę ustroju Rzeczypospolitej, Wrocław 1977.

156 por. K. Matwijowski, Pierwsze sejmy z czasów Jana III Sobieskiego, Wrocław 1976.

187 W. Konopczyński, Chronologia sejmów polskich 1493—1793, Kraków 1948.

158 H. Olszewski, Sejm Rzeczypospolitej..., cyt. wyd., s. 17. 1" Tamże, s. 16.

16t B. Leśnodorski, Ustrój Trzeciego Maja w Polsce, “Państwo i Prawo", 1946, z. 4, s. 60.

161 J. Gierowski, Miedzy saskim absolutyzmem a złotą wol­nością. Z dziejów wewnętrznych Rzeczypospolitej w latach 1712—1715, Wrocław 1953.

162 A. Kersten, Stefan Czarniecki, cyt. wyd., s. 444 i nast.

163 J. Tazbir, Historia Kościoła katolickiego, cyt. wyd., s. 144 i nast.

164 A. Kersten, Pierwszy opis obrony Jasnej Góry w 1655 r. Studia nad Nową Gigantomachią ks. Augustyna Kordec-kiego. Warszawa 1959.

165 J. Tazbir, Państwo bez stosów, cyt. wyd., s. 270; por. W. Ko-nopczyński. Polscy pisarze polityczni XVIII w.. Warszawa 1966, s. 256.

166 J. Łukaszewicz, Dzieje kościołów wyznania helweckiego w dawnej Małej Polszcze, Poznań 1853, s. 286.

167 Volumźna Legum, t. VI, s. 253—4, 581.

*68 A. Kraushar, Sprawa Zygmunta Unruga, Kraków 1890.

M9 Ks. Benedykt Chmielowski, Nowe Ateny albo Akademia

wszelkiej scyencyi pelna, t. III, Lwów 1754, s. 213. "r Tamże, s. 217.

171 B. Baranowski i W. Lewandowski, Nietolerancja i zabobon w Polsce w wieku XVII i XVIII. Wypisy źródłowe. War­szawa 1950, s. 124—127.

172 Tamże, s. 143 i nast.

173 J. Maciszewski, A za tępo króla Jana..., “Miesięcznik Lite­racki", 1983, Nr 8(202), s. 92 i nast.

174 por. T. Korzon, Dola i niedola Jana Sobieskiego, t. I—III, Kraków 1898.

i7' cytuję za: Z. Wójcik, Jan Sobieski 1629—1696, Warszawa 1983. Jest to najnowsza biografia Jana Sobieskiego, tamże pełna bibliografia przedmiotu. Por. również: O. Forst de Battaglia, Jan Sobieski król Polski, Warszawa 1983; J. Wi-mmer, Wiedeń 1683. Dzieje kampanii i bitwy, Warszawa 1983.

176 J. Woliński, Z dziejów wojny i polityki w dobie Jana So­bieskiego, Warszawa 1960, s. 5.

177 J. Gierowski, Między saskim absolutyzmem..., cyt. wyd., s. 9.

178 H. Olszewski, Sejm Rzeczypospolitej, cyt. wyd., s. 26.

"• Tamże, s. 25.

IM B. Chmielowski, Nowe Ateny..., t. IV, cyt. wyd., s. 364.

181 J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta UJ, oprać. B. PoUak, Wrocław 1951, s. 593.

182 R. Łaszewski, Sejm polski w latach 1764—1793. Studium

historyczno-prawne, Warszawa—Poznań 1973, s. 9. 1M S. Konarski, Uwagi szlachcica polskiego nad usposobieniem

sąsiednich mocarstw względem naszych sejmów, cyt. za

R. Łaszewskim, Sejm polski..;, s. 10. 1M J. Kitowicz, Opis obyczajów..., cyt. wyd., s. 597. w Tamże, s. 454. ile -yy. Konopczyński, Polscy pisarze polityczni, cyt. wyd., s. 75.

187 Tamże, s. 75.

188 A. M. Fredro, Przysłowia mów potocznych albo przestrogi obyczajowe, rady wojenne, Sanok 1855, s. 76.

INDEKS NAZWISK*

Albrecht Hohenzollern 15, 126 Aldobrandini Hipolit 169 Aleksander Jagiellończyk 75,

77, 138, 140

Aleksy Michajłowicz, car 235 Andrzej z Tęczyna zob.

czyński Andrzej Anna Jagiellonka 200 Anna Wazówna 174 Annibal z Kapui 176 Anonim tzw. Gali 41 August II Wettyn 242, 267,

269, 270—273, 277 August III Wettyn 216, 247,

274—276

Augustyniak Urszula 17 Awdańców ród 39

THaranowski Bohdan 257 Baranowski Wojciech 171 Barbara Radziwiłłówna, kró­lowa 135 Batorówna Gryzelda zob. Za-

moyska Gryzelda

Bem Ewa 17 Białobłocki Paweł 241 Białobrzeski Marcin 169 Biegańska Elżbieta 257 Birkowski Fabian 253 Dobrzyński Michal 12 Bona Sforza, królowa 85, 119 Boryszewski Andrzej 89 Braniccy 184, 197, 220, 284 Broniewski Marcin 173 Bruhl Heinrich 275, 277 Bujak Baltazar 190

Chmieleccy 227

Chmielnicki Bohdan 226, 228 Chmielnicki Jurko 236 Chmielowski Benedykt 256

257, 273, 275, 280, 284 Chodkiewicz Jan Karol 198 Chodkiewiczowie 197, 227, 284 Chodyński Józef 157 Choiński (Chojeński) Jan 197 Conti Francois-Louis de Bour-

bon 267

* Indeks nie obejmuje przypisów, podpisów pod ilustracjami oraz nazwisk dynastycznych; nazwiska autorów piszących w wieku XIX i XX wyodrębniono kursywą.

Czanka Alicja 17

Czaplinski Władysław 12, 231

Czarniecki Stefan 186, 234,

235, 249, 259, 260 Czartoryscy 90, 277

Daniłłowiczowie 196 Dembicki Marcin 242 Dembiński Walenty 141, 197 Domarat z Pierzchną 58 Dorohostajski Monwid Krzy­sztof 211, 212 Doroszeńko Piotr 247 Drohojowski Jan 171 Drzewieccy 182 Drzewiecki Maciej 89 Dudkowicz, kanonik 173 Dworzaczek Włodzimierz 190 Dymitr Samozwaniec II 192 Działyńscy 141, 196 Działyński 142 Dzieduszycki Jerzy 281 Dzięgielewski Jan 17, 164

Efces Janusz 17

Filip II, król hiszpański 150

Firlej Jan 141, 159, 169

Firlejowie 197

Firlejówna Anna zob. Ossoliń-ska Anna

Fredro Andrzej Maksymilian 237, 241, 273, 281

Frycz Modrzewski Andrzej 19, 117, 129—131, 284

Fryderyk Wilhelm Hohenzol­lern 234, 235

Gasztołd Stanisław 135 Gembicki Wawrzyniec 171 Giedymin, wielki książę litew.

65, 66, 223 Gieromskizef Andrzej 269

Goślicki Wawrzyniec 171 Górka Łukasz 85 Górka Stanisław 168 Gómicki Łukasz 108 Grudziński Andrzej 233 Grzymalitów ród 47 Grzymułtowski Krzysztof 247, 263

Henryk Walezy, król polski

159, 167, 180, 181, 199 Herburtowie 91, 143 Horodyński Łukasz 242 Horwath 188 Hozjusz Stanisław 126

Iwan IV Groźny 150

Jabłonowscy 241 Jabłonowski Stanisław 265 Jadwiga, królowa polska 59,

62

Jan I Olbracht 72, 75, 77 Jan II Kazimierz Waza 75, 200, 203, 214—216, 226, 230, -235—^37^241 , _ . - _ Jan m, Soblęski & 148,. 2/ -^239, 241',' 242, 258—265, -268 Janicki Klemens 79, 239 Jaskier Mikołaj 128 Jaśko z Ossolina zob. Osso­liński Jaśko (Jan) Jazłowieccy 182 Jazłowiecki Hieronim 221 Jerzy II Rakoczy 233 Jewłaszewski Teodor 169 Jurkowski Jan 102

Kalinowski Marcin 232 Kallimach (Filippo Buonaccor-

si) 116, 122, 128 Katowski Józef 257 Katowski Marcin 257 Kara Mustafa 264

Karnkowski Stanisław 164,

168, 206

Karol IX, król francuski 159 Karol X Gustaw, król szwedz­ki 233—235 Karol XII, król szwedzki 269 Karol Ferdynand Waza 180,

200 Karwicki Dunin Stanisław

281, 282 Kazimierz III Wielki 46—51,

53, 54, 57, 75, 76, 128 Kazimierz IV Jagiellończyk

60, 64, 68—70, 72, 75, 76, 121,

141

Kepler Johannes 280 Kersten Adam 233 Kisiel Adam 226 Kiszka Janusz 197 Kitowicz Jędrzej 276, 278, 279 Klonowic Sebastian 240 Kmita Piotr 79 Kochanowski Jan 11, 19, 86,

97, 112, 118, 284 Kochowski Wespazjan 249, 258 Komensky Jan Amos 249 Konarski Stanisław 278, 281 Koniecpolscy 184, 186, 225, 227 Koniecpolski Aleksander 196 Konopczyński Władysław 12,

281

Kopernik Mikołaj 19, 280, 284 Kordecki Augustyn 252 Koreccy 36

Korecki Samuel 184 Koryciński Stefan 197 Kossakowscy 284 Kostkowie 141, 196 Kościeleccy 142 Kożuchowski Stanisław 216,

236 Krasicki Ignacy 14

Krasińscy 196

Kryscy 196

Kryska Katarzyna zob. Osso-

lińska Katarzyna Kryski Feliks 156 Krzycki Andrzej 79, 85, 89 Kuchowicz Zbigniew 8

Latalski Jan 89

Ledóchowski Stanisław 272

Lelewel Joachim 12

Lenin Włodzimierz 31

Lesnodorskź Bogusław 245, 284

Leszczyńscy 90, 143, 197

Leszczyński Jan 264

Leszczyński Rafał 144

Leszczyński Stanisław zob. Stanisław Leszczyński

Ligęzowie 143

Lipski Andrzej 17

Lubomirscy 36, 184, 185

Lubomirski Jerzy 214, 216, 234, 236, 237, 240, 244, 249, 260

Lubomirski Sebastian 187, 196

Lubomirski Stanisław 187

Lubomirski Stanisław Hera-kliusz 237

Lubrański Jan 79

Ludwik XIV, król francuski 262

Ludwik XV, król francuski 273

Ludwik Jagiellończyk 126

Ludwik IX Święty, król fran­cuski 68

Ludwik Węgierski 46, 53, 55, 56, 58, 59, 128, 208

Ludwika Maria, królowa pol­ska 226, 230

Luter Marcin 121, 160

Łabędziów ród 39 Łascy 182, 284 Łaski Jan 81, 89 Łoś Władysław 242 Łubieński Maciej 226 Ługowski Szymon 169 Łukomski Teodor 242 Łyszczyński Kazimierz 255

Macko Borkowic 47

Makowiecki Jan 169

Maksymilian Habsburg 199

Maskiewicz Samuel 195

Maricjusz Szymon 129

Matejko Jan 15

Męciński Andrzej 173

Miaskowski Adrian 242

Michalak Alina 17

Michał Korybut Wiśniowiecki, król polski 200, 216, 239, 242, 243, 260

Mickiewicz Adam 285

Mieleccy 143, 182

Mieszko I 40

Mika-Choinska Jolanta 17

Minkierowa Jadwiga 257

Misiek, sługa 107

Młodnicka Jadwiga 107

Mniszchowie 206

Mniszech Stanisław 179

Modrzewski Andrzej Frycz, zob. Frycz Modrzewski An­drzej

Mokronowska Joanna 257

Monwidowie 77

Morsztyn Andrzej 258

Muller Burhard 234

Munnieh Burhard 274

Myszkowscy 184, 196

Myszkowski Piotr 168

Myszkowski Zygmunt 185, 196

Nałęczów ród 47 Naruszewicz Adam 12 Nawój z Morawicy 45, 46 Newton Izaak 280

Ocieski Jan 141

Ogińscy 246

Oleśnicki Zbigniew 60, 68

Olgierd, wielki książę UteW

223

Olizar Jan 242 Olszewski Henryk 244 Opalińscy 190 Opaliński Krzysztof 230, 233,

248, 256

Opaliński Łukasz 225, 237 Oraczewski Piotr 173 Orzechowski Stanisław 83, 131,

132, 134, 160, 284 Ossolińscy 45, 184, 186, 187 Ossolińska Anna 106 Ossolińska Jadwiga 169, 187 Ossolińska Katarzyna 197 Ossoliński Franciszek 198 Ossoliński Hieronim 137, 138,

149, 186

Ossoliński Jaśko (Jan) 45, 46 Ossoliński Jerzy 106, 157, 197,

198, 220, 225, 226 Ossoliński Zbigniew 106, 169,

186, 196, 198 Ostrogscy 77, 196 Ostrogski Janusz 183, 185 Ostrogski Konstanty 183 Ostroróg Jan 89, 122, 128, 172

Pac Michał 197, 262 Pacowie 241, 246, 268 Palczowski Paweł 191 Palemon 223 Pałuków ród 46

Pasek Jan Chryzostom 235“ 258

Paweł V, papież 176 Piekarski Michał 215 Piotr I, car rosyjski 270, 272 Plewczynski Marek 17 Poniatowski Stanisław August

zob. Stanisław August Potoccy 90, 143, 184, 186, 197,

220, 277

Potocki Andrzej 255 Potocki Jakub 196 Potocki Jan 196 Potocki Mikołaj 197 Potocki Stanisław 197 Potocki Wacław 241, 249, 259 Porwit Marian 10 Prus Bolesław (Aleksander

Głowacki) 24 Przyłuski Jakub 129

Radzewski Franciszek 273 Radziejowski Hieronim 249,

250 Radziwiłł Albrycht Stanisław

227 Radziwiłł Bogusław 234, 249,

250 Radziwiłł Janusz, rokoszanin

176, 198, 212, 260 Radziwiłł Janusz, hetman wiel­ki litew. 229—231, 284 Radziwiłł Krzysztof 212 Radziwiłł Mikołaj (Czarny) 169 Radziwiłł Krzysztof Mikołaj

(Piorun) 198 Radziwiłłowie 33, 34, 36, 37,

77, 185, 188, 197, 217, 225,

246, 268 Radziwiłłówna Barbara zob.

Barbara Radziwiłłówna Radziwiłłówna Krystyna zob.

Zamoyska Krystyna Rakoczy Jerzy II zob. Jerzy

II Rakoczy

Rej Mikołaj 96, 106, 116—118,

128

Rej tan Tadeusz 284 Rembowski Aleksander 12 Rzewuscy 184, 284

Salmonowicz Stanisław 164 Sapieha Lew 173, 174, 186,

196

Sapieha Kazimierz 268 Sapieha Paweł 234 Sapiehowie 36, 186, 188, 197,

241, 268

Sarbiewski Maciej 225 Sęp Szarzyński Mikołaj 284 Siciński Władysław 203, 231,

242

Sieniawscy 143 Sieniccy 284

Sienicki Mikołaj 138, 140, 149 Sienieńska Jadwiga zob. Os-

solińska Jadwiga Sienieński Jakub 176 Sienieński Jan 169 Sienkiewicz Henryk 24, 234 Skarga 'Piotr 169, 175, 253 Skrzetuska Katarzyna 190 Skrzetuski Jan 24 Słowacki Juliusz 12, 14, 19,

285, 286

Smoleński Władysław 12 Sobieski Jan zob. Jan III So-

bieski

Sokolowski Wojciech 17 Soliman (Sulejman) Wspania­ły 124

Sobiescy 186, 190

Sobieski Jakub, królewicz 267 Sobieski Wacław 12, 163 Sobocki (Sobiecki) 197 Spytek z Melsztyna starszy

63, 64

Spytek z Melsztyna młodszy

64 Stanisław August, król polski

277 Stanisław Leszczyński, król

polski 201, 216, 217, 269,

273

Stańczyk 15 Stanisławscy 107 Stanislawska 106 Stadniccy 196 Stadnicki Stanisław (Diabeł)

165, 212, 217, 221, 284 Starzechowscy 143 Stefan Batory 13, 14, 75, 148,

153, 170, 180, 181, 186, 199,

204

Suchorzewscy 284 Sulejman zob. Soliman Wspa­niały

Szczuka Stanisław 281 Szembekowie 90 Szujski Józef 12 Szydłowieccy 182 Szydłowiecki Krzysztof 85 Szydłowski Szymon 284 Szyszkowski Marcin 171

Śliwnicki Maciej 128

Tarło Adam 274 Tarłowie 45, 46, 143 Tarnowscy 143, 196 Tarnowski Jan 85 Taszycki Mikołaj 126 Taszycki Samuel 173 Tazbir Janusz 177, 253 Telefus Piotr 242 Tęczyńscy 45, 85 Tęczyński Andrzej 45 Tomicki Piotr 75 Toporczyków ród 46 Trzebicki Andrzej 264

Tuhaj-bej 226 Tylicki Piotr 171

Uchański Jakub 170, 171 Unrug Zygmunt 225 Urwanowicz Jerzy 17

Yólfcer Kari 163

Wereszczyński Józefat 152 Wielopolscy 184, 185, 190 Wielopolski 197

Wiśniowieccy 33, 36, 77, 241 Wiśniowiecki Dymitr 264 Wiśniowiecki Jeremi 225, 228 Wiśniowiecki Michał Korybut zob. Michał Korybut Wi­śniowiecki Witold, wielki książę litew. 66 Władysław I Łokietek 46, 59 Władysław II Jagiełło 59, 60,

62, 66, 75, 223 Władysław III Warneńczyk 60,

62, 75, 141

Władysław IV Waza 180, 200, 214, 220, 224, 226, 244, 245, 251

Władysław Laskonogi 46 Władysław Opolczyk 91 Wolinski Janusz 265 Wolski 197 Wołłowiczowie 196 Wołoszynski Roman 14 Wyczański Andrzej 97, 99

Zawadzki Kazimierz 281 Zaborowski Stanisław 128 Zadzik Jakub 171 Zajączkowski Andrzej 9 Zaklikowie 45, 46, 182 Zaluski Józef 281 Zamoyscy 184, 217, 220

Zamoyska Gryzelda 169 Zamoyska Krystyna 169 Zamoyski Andrzej 218 Zamoyski Jan 36, 38, 81, 174,

176, 185, 197, 199, 214 Zamoyski Tomasz 197 Zasławscy 185, 196, 225 Zasławski Janusz 170 Zborowski Jan 159 Zborowski Marcin 142 Zborowski Samuel 12 Zebrzydowski Andrzej 171 Zebrzydowski Mikołaj 15, 176,

215, 240, 245, 260 Zielińska Katarzyna 17 Zielski, pisarz bielski 231

Zygmunt I Stary 77. 82, 84, 85, 94, 95, 105, 119, 124—126, 133, 134, 160

Zygmunt II August 77, 83—85, 128, 133, 134, 136, 137, 139, 140, 145, 146, 148—150, 153, 161, 167, 170, 179, 186, 284

Zygmunt III Waza 21, 75, 148, 151, 157, 170, 174, 176, 179, 180, 196—200, 202—204, 20,7, 214, 215, 226, 240, 244, 260

Zeromskź Stefan 12—14 Żółkiewscy 227, 284 Żółkiewski Stanisław 81, 176^ 192, 213, 214, 260

ŹRÓDŁA ILUSTRACJI

A. Briłckner, Encyklopedia staropolska, ii. 49, 52, 55, 56, 60 •J. A. Chrościcki, Sztuka i polityka. Warszawa 1983, ii. 57—59 Dzieje Polski, pod. red. J. Topolskiego, Warszawa 1976, ii. 37—40 A. M. Fredro, Gestorum Populi Poloni sub Henrico Yalesio,

Gdańsk 1652, ii. 6

A. M. Fredro, Militaria, Amsterdam 1668, ii. 11 J. Herburt, Statuta i przywileje koronne, Kraków 1570, ii. 3, 4 J. Herburt, Statuta Regni Poloniae, Kraków 1563, ii. 5 H. Kozakiewiczowa, Rzeźba XVI wieku w Polsce, Warszawa

1984, ii. 53, 54

J. Lileyko, Życie codzierapie w Warszawie za Wazów, Warsza­wa 1984, ii. 33—36 A. Miłobędzki, Architektura polska XVII w., t. II, Warszawa

1980, U. 50, 51

J. Pastorius, Bellum Scythicocosacicum, Gdańsk 1652, ii. 22 Polaków portret wiosny. Praca pod red. M. Rostworowskiego.

Cz. l, Warszawa 1983, ii. 44-^8 M. Rej, Zwierciadło, Kraków 1568, ii. l, 2

łizeczpospolita w dobie Jana ni. Katalog wystawy Zamku Kró­lewskiego, Archiwum Głównego Akt Dawnych i Biblioteki Narodowej, Warszawa 1983, ii. 23—32 S. Sarnicki, Statuta i metryka przywilejów koronnych, Kraków

1594, ii. 12—18, 21 Zarys historii Polski, pod red. J. Tazbira, Warszawa 1979, ii.

41—43

Ze zbiorów Biblioteki Instytutu Historycznego, ii. 19, 20 Ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie, ii. 7—10

SPIS TREŚCI

PRZEDMOWA DO WYDANIA I .. 5

PRZEDMOWA DO WYDANIA II .. 7

Rozdzial pierwszy KLASA, STAN, WARSTWA 19

Rozdział drugi RODOWÓD . 39

Rozdziat trzeci PRZYWILEJE 55

Rozdzial czwarty BRACIA MŁODSI I STARSI ... 75

Rozdzial pty GOSPODARSTWO ... 96

Rozdziat szósty W KRĘGU IDEOLOGÓW . 114

Rozdział siódmy O PEŁNIĘ WŁADZY .. 135

Rozdziat ósmy POKÓJ RZECZYPOSPOLITEJ ... 159

Rozdziat dziewiąty NA ROZDROŻU 178

Rozdztal dziesiąty WOLNOŚĆ I RÓWNOŚĆ . 209

Rozdziat jedenasty W CIENIU LIBERUM VETO ... 224

Rozdzial dwunasty PRZEDMURZE?? ... 247

Rozdział trzynasty ZA KRÓLA SASA

PRZYPISY . . . . SKOROWIDZ . . . ŹRÓDŁA ILUSTRACJI



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maciszewski Szlachta polska
Maciszewski Szlachta Polska i jej państwo
Maciszewski Jarema Szlachta Polska
Maciszewski Jarema Szlachta polska i jej państwo
szlachta polska i jej państwo, szlachta
Zwyczaje polskiej szlachty, Polska
szlachta polska i jej panstwo i Nieznany
SZLACHTA POLSKA Z TERENU PRUS WSCHODNICH
Zajączkowski Andrzej Szlachta polska Kultura i struktura
szlachta polska i jej państwo
Szlachta polska i jej państwo od XVI do XVIII wieku 2
Inne materiały, POLSKA XVI-XVII wieczna - 3, POLITYKA SZLACHTY:
Ponieważ szlachta wywodzi się z rycerstwa, Notatki, Filologia polska i specjalizacja nauczycielska
Pytania do powtórzenia w klasach szóstych Polska szlachecka(Open Office) 2
Od momentu kiedy polska szlachta wmieszała się w rosyjskie obsadzanie tronu Rzeczpospolita nie miała
POLSKA PREMIERA MISZCZANINA SZLACHCICEM W ROKU 1687
Pytania do powtórzenia w klasach szóstych Polska szlachecka 2