http://www.apokalipsy.fora.pl/ufo-kosmos,12/ufo-a-starozytnosc,120-15.html
Texty sumeryjskie 1
Niektóre
teksty przedstawiają samego Utu jako sędziego bogów i ludzi;
Sippar było faktyczną siedzibą sumeryjskiego „sądu
najwyższego".
Sprawiedliwość
zalecana przez Utu przypomina Kazanie na Górze, zapisane w Nowym
Testamencie. „Tablica mądrości", by zadowolić Utu,
postuluje taką postawę:
„Nie
czyń zła swojemu przeciwnikowi; Temu, kto cię krzywdzi, odpłacaj
dobrem. Swojego wroga pozostaw sprawiedliwości [...], Nie pozwól
nienawiści wejść do swego serca [...], Tego, kto prosi o jałmużnę
nakarm,
daj wina do picia... Pomagaj; czyń dobro".
Ponieważ
zapewniał sprawiedliwość i chronił przed uciskiem - a jak dalej
zobaczymy, być może także z innych powodów - Utu był uważany za
opiekuna podróżników. Jednak najbardziej rozpowszechnione i trwałe
epitety określające Utu dotyczyły jego blasku. Od najdawniejszych
czasów nazywany był Babbar („błyszczący"). Był on „Utu,
który rozlewa szerokie światło", tym który „rozjaśnia
niebo i ziemię".
Hammurabi
w swojej inskrypcji nazywa tego boga akadyjskim imieniem Szamasz, co
w językach semickich oznacza „słońce". Uczeni
Tak
jak kodeksy praw i zapisy sądowe są ludzkimi świadectwami
rzeczywistej obecności bóstwa o imieniu Utu-Szamasz wśród ludów
Mezopotamii, tak niezliczone inskrypcje, teksty, formuły magiczne,
wyrocznie, modlitwy i wizerunki świadczą o fizycznej obecności i
istnieniu bogini Inanny, której akadyjskie imię brzmiało: Isztar.
Pewien mezopotamski król w trzynastym wieku prz. Chr. oznajmił, że
odbudował jej świątynię w Sippar, mieście jej brata, na
fundamentach, które już wtedy liczyły osiemset lat. Ale w jej
głównym mieście, Uruk, opowieści o niej sięgały czasów
bardziej zamierzchłych.
Znana
Rzymianom jako Wenus, Grekom jako Afrodyta, Kanaanejczykom i
Hebrajczykom jako Astarte, Asyryjczykom, Babilończykom, Hetytom i
innym starożytnym ludom jako Isztar albo Astar, Akadom i Sumerom
jako Inanna albo Innini, albo Ninni, czy pod wieloma innymi
przydomkami i epitetami, była zawsze boginią wojny i boginią
miłości, gorejącą, piękną samicą, która, choć była tylko
prawnuczką Anu, wywalczyła dla siebie główne miejsce wśród
wielkich bogów nieba i ziemi.
Jako
młodej bogini, jaką najwidoczniej była, przydzielono jej królestwo
w dalekim kraju na wschód od Sumeru, w kraju Aratta. Tam właśnie
„dumna Inanna, królowa całego kraju", miała swój „dom".
Ale Inanna żywiła większe ambicje. W mieście Uruk stała
niebotyczna świątynia Anu, zajmowana tylko w czasie jego
sporadycznych wizyt państwowych na ziemi; i Ińanna obróciła swoje
oczy na to gniazdo potęgi.
Sumeryjskie
listy królów twierdzą, że pierwszym nie-boskim władcą Uruk był
Meszkiaggaszer, syn boga Utu, urodzony przez córkę ludzką. Po nim
nastąpił jego syn Enmerkar, wielki król sumeryjski. Inanna była
zatem ciocią-babcią Enmerkara i nie napotkała większych trudności
w przekonaniu go, że powinna być raczej boginią Uruk niż odległej
Aratty.
Długi
i fascynujący tekst, nazwany „Enmerkar i en z Aratty",
opisuje, jak Enmerkar posłał wysłanników do Aratty, używając
każdego możliwego argumentu w „wojnie nerwów", by zmusić
to miasto
116
117
do
podporządkowania się, ponieważ „pan Enmerkar, który jest sługą
Inanny, uczynił ją królową w domu Anu". Niejasne zakończenie
tego eposu sugeruje szczęśliwy finał: przeprowadzając się do
Uruk, Inanna nie „opuściła swojego domu w Aratcie". To, że
mogła być „boginią dojeżdżającą", nie jest zbyt
nieprawdopodobne, bo Inanna-Isztar dała się poznać z innych
tekstów jako śmiała podróżniczka.
Nie
mogła zająć świątyni Anu w Uruk bez jego wiedzy i zgody; i
teksty dostarczają nam dobitnych wskazówek odnośnie sposobu, w
jaki taka zgoda została uzyskana. Wkrótce Inanna znana była jako
Anunitum, czyli „ukochana Anu". Nazywano ją w tekstach
„świętą
kochanką Anu" i wynika z tego, że Inanna dzieliła z Anu nie
tylko świątynię, lecz również łoże - kiedykolwiek przybywał
do Uruk lub przy okazji jej wędrówek do niebiańskiej siedziby.
Dokonawszy
w ten sposób manewru, jaki dał jej pozycję bogini Uruk i pani
świątyni Anu, Isztar przystąpiła do stosowania podstępów
mających na celu podniesienie znaczenia Uruk i rozszerzenie jej
władzy. W pewnym oddaleniu z biegiem Eufratu leżało starożytne
miasto Eridu - centrum Enki. Wiedząc o jego wielkiej znajomości
wszelkich sztuk, nauk i doktryn cywilizacyjnych, Inanna postanowiła
wyprosić, pożyczyć lub wykraść te sekrety. Zamierzając, rzecz
jasna, posłużyć się swoimi „osobistymi wdziękami" wobec
Enki (swojego stryjka-dziadka), Inanna postarała się zastać go w
domu samego. Enki zrozumiał i polecił swemu ochmistrzowi
przygotować obiad dla dwóch osób.
„Podejdź
tu mój ochmistrzu Izimundzie, posłuchaj moich zleceń;
coś
ci powiem, uważaj na moje słowa: Dziewczyna, zupełnie sama,
skierowała swe kroki
do
Abzu [...], Wprowadź tę dziewczynę do Abzu w Eridu,
Poczęstuj
ją jęczmiennymi ciastkami z masłem, Nalej jej zimnej wody, która
odświeża serce, Daj jej piwa do picia [...]."
Szczęśliwy
i pijany Enki był gotów zrobić wszystko dla Inanny. Poprosiła go
śmiało o boskie formuły, które były podstawą rozwiniętej
cywilizacji. Enki dał jej z setkę tych zasad, włącznie z boskimi
formułami dotyczącymi najwyższego panowania, królestwa, funkcji
kapłańskich, broni, procedur prawnych, piśmiennictwa, stolarki,
nawet znajomości instrumentów muzycznych i reguł prostytucji
świątynnej.
Zanim
Enki wytrzeźwiał i uzmysłowił sobie, co zrobił, Inanna była już
daleko w drodze do Uruk. Enki dysponując „przeraźliwą bronią",
zarządził pościg, ale nadaremnie, bo Inanna nie traciła czasu w
swojej „niebiańskiej łodzi".
Isztar
była przedstawiana dość często jako naga bogini; pyszniąca się
swoją pięknością, czasem nawet ukazywana z podniesionymi
spódnicami, gdy odsłania dolne części ciała (il. 52).
Władca
Uruk około 2900 roku prz. Chr., Gilgamesz, który był po części
bogiem zrodzonym z ojca-człowieka i bogini, opisał, jak Inanna
wabiła go... nawet mając już oficjalnego małżonka. Gilgamesz
umył się po bitwie i ubrał w „płaszcz obszyty frędzlami,
związany szarfą":
„Przepiękna
Isztar podniosła oczy na jego urodę. »Chodź, Gilgameszu,
bądź moim kochankiem! Chodź, obdarz mnie swoim owocem.
Będziesz
moim samcem, ja będę twoją samicą".
Gilgamesz
jednak znał miarę. „Którego ze swych kochanków pokochałaś na
zawsze?" zapytał. „Który z twoich pasterzy zadowolił cię
na dobre?" Wymieniając długą listę jej romansów, odmówił.
Czas
biegł naprzód - kiedy zajęła wyższą pozycję w panteonie, a
wraz z tym przyjęła odpowiedzialność za sprawy państwowe -
Inanna-Isztar zaczęła przejawiać więcej militarnych przymiotów,
i często była przedstawiana jako uzbrojona po zęby bogini wojny
(il. 53)
Inskrypcje
pozostawione przez królów asyryjskich opisują ich wojny
118
119
prowadzone
za jej sprawą i pod jej dowództwem; jak bezpośrednio doradzała,
kiedy czekać, a kiedy atakować, jak czasem maszerowała na czele
armii i jak, przynajmniej w jednym przypadku, objawiła się
wszystkim oddziałom. W zamian za ich lojalność, obiecywała
asyryjs- kim królom długie życie i powodzenie. „Ze złotej izby
w niebie będę czuwać nad tobą" - zapewniała.
Czy
przeistoczyła się w zaciętą wojowniczkę dlatego, że dla niej
także nastały ciężkie czasy, gdy wzrosła przewaga Marduka? W
jednej ze swoich inskrypcji Nabonid powiedział: „Inanna z Uruk,
wielmożna księżniczka, która mieszkała w złotej izbie, jeździła
rydwanem zaprzężonym w siedem lwów - mieszkańcy Uruk zamienili
jej kult podczas panowania króla Eribamarduka, usunęli jej izbę i
odprzęgli jej drużynę". Inanna - relacjonował Nabonid -
„opuściła dlatego Eannę rozeźlona i od tamtej pory przebywała
w jakimś niestosownym miejscu" (którego Nabunaid nie określa)
(il. 54).
Chcąc
być może połączyć miłość z władzą, wielce zapobiegliwa
Inanna wybrała sobie na męża DU.MU.ZI, młodszego syna Enki. Wiele
starożytnych tekstów dotyczy miłosnych i niemiłosnych awantur
tych dwojga. Niektóre są pieśniami miłosnymi rzadkiej piękności,
nasyconymi żywą erotyką. Inne opowiadają, jak Isztar - wracając
z jednej ze swych podróży - zastała Dumuzi świętującego jej
nieobecność. Postarała się o to, by został pojmany i zniknął w
czeluściach świata podziemi - królestwa rządzonego przez jej
siostrę E.RESH.KI.GAL i jej szwagra NER.GAL. Zaliczające się do
najsłynniejszych, sumeryjskie i akadyjskie teksty opisują podróż
Isztar do świata podziemi w poszukiwaniu ukochanego, którego
wypędziła.
Z
sześciu znanych synów Enki trzech jest branych pod uwagę w
sumeryjskich opowieściach: pierworodny Marduk, który w końcu przez
uzurpację objął zwierzchnictwo; Nergal, który został władcą
świata podziemi;
i Dumuzi, który ożenił się z Inanną-Isztar.
Enlil
też miał trzech synów odgrywających kluczowe role zarówno w
sprawach boskich, jak i ziemskich: Ninurtę, którego urodziła
siostra Enlila, Ninhursag, dzięki czemu był legalnym sukcesorem;
Nannę-Sina. pierworodnego Enlila i jego oficjalnej małżonki,
Ninlil; i młodszego syna Ninlil, o imieniu ISH.KUR („górzysty",
„daleki górzysty kraj"), którego częściej nazywano Adad
(„kochany").
Jako
brat Sina, a stryj Utu i Inanny Adad wydaje się być bardziej
zadomowiony wśród nich niż we własnym domu. Sumeryjskie teksty
53
Il.
54
121
120
nieodmiennie
grupują tę czwórkę. Ceremonie połączone z wizytami Anu w Uruk
teź zaświadczają o nich jako grupie czworga. Jeden z tekstów,
opisując przybycie gości na dwór Anu, stwierdza, że na salę
tronową wkroczono przez „bramę Sina, Szamasza, Adada i Isztar".
Inny tekst, opublikowany po raz pierwszy przez W. K. Szilejkę
(Radziecka Akademia Historii Kultur Materialnych) poetycko opisuje,
jak ta czwórka udaje się razem na nocny spoczynek.
Największe
przyciąganie występowało jak się zdaje między Adadem a Isztar i
tych dwoje często przedstawiano blisko siebie, jak na reliefie
ukazującym asyryjskiego władcę, błogosławionego przez Adada
(dzierży w ręku pierścień i piorun) i przez Isztar trzymającą
swój łuk. Trżecie bóstwo jest zbyt niewyraźne, by można je było
rozpoznać (il. 55).
Czy
to „przyciąganie" oznaczało coś więcej niż związek
platoniczny, szczególnie w świetle „rejestru" Inanny?
Zastanawiające, że w biblijnej Pieśni nad Pieśniami swawolna
dziewczyna nazywa swojego kochanka dod - słowem, które znaczy
„kochanek", ale i „stryj". Chodzi o to, czy Iszkur był
nazywany Adad - wyraz pochodny od sumeryjskiego DADA - ponieważ był
stryjem, a zarazem kochankiem?
Ale
lszkur był nie tylko bawidamkiem; był potężnym bogiem, obdarzonym
przez swojego ojca mocami i prerogatywami boga burzy. Jako taki,
czczony był w postaci huryckiego-hetyckiego Teszuba i urartyjskiego
Teszeba („uderzający wiatrem"), amoryckiego Ramanu
(„grzmiący"), kanaanejskiego Ragimu („sypiący gradem"),
indoeuropejskiego Buriasza („zapalający"), semickiego Mera
(„ten, który rozjaśnia niebo") (il. 56).
Przechowywany
w British Museum wykaz bogów wyjaśnia, na co wskazał Hans
Schlobies (Den akkadische Wettergott in Mesopotamen), że w krajach
odległych od Sumeru i Akadu Iszkur był rzeczywiście boskim panem.
Z sumeryjskich tekstów wynika, że to nie przypadek. Okazuje się,
że Enlil rozmyślnie wysłał swojego młodego syna, by objął
stanowisko „boga-rezydenta" w górzystych krajach na północy
i zachodzie od Mezopotamii.
Dlaczego
Enlil odesłał najmłodszego i ukochanego syna z Nippur? Znaleziono
kilka sumeryjskich opowieści epickich o kłótniach, a nawet
krwawych walkach wśród młodszych bogów. Wiele pieczęci
cylindrycznych ukazuje sceny walki boga z bogiem (il. 57). Wszystko
wskazuje na to, że pierwotna rywalizacja między Enki a Enlilem
została podjęta i kontynuowana ze wzmożoną siłą przez ich
synów. W boskiej wersji historii Kaina i Abla czasem brat występował
przeciwko bratu. Niektóre z tych walk bvłv prowadzone przeciw
bóstwu rozpoznanemu
Il.
55
Il.
56
Il.
57
122
123
Ninurta,
co nie powinno nas dziwić, otrzymał numer 50, jak jego ojciec.
Innymi słowy, jego dynastyczna pozycja komunikowała zaszyfrowaną
wiadomość: jeśli Enlil odejdzie, ty, Ninurto, włóż jego buty.
ale zanim to nastąpi, nie jesteś jednym z dwunastki, ponieważ
stanowisko 50 jest zajęte.
Nie
powinno nas też dziwić, że kiedy Marduk uzurpował sobie
enlilstwo, domagał się, żeby bogowie nadali mu „pięćdziesiąt
imion". dla zaznaczenia, iż przypadła mu pozycja 50.
Było
wielu innych bogów w Sumerze - dzieci, wnuków, siostrzeńców' i
siostrzenic, bratanków i bratanic wielkich bogów; było też
kilkuset 124
jako
Kur - według wszelkiego prawdopodobieństwa Iszkur-Adad. Może to
wyjaśniać, dlaczego Enlil uważał za wskazane przyznać swojemu
młodszemu synowi dalekie królestwo, odciągające go od
niebezpiecznych wojen o sukcesję.
Pozycja
synów Anu, Enlila i Enki, a także ich potomstwa w dynastycznej
hierarchii jest łatwa do ustalenia dzięki niezwykłej sumeryjskiej
metodzie przydzielania pewnym bóstwom „numerycznej lokaty".
Odkrycie tego systemu pozwala też rozpoznać skład wielkiego kręgu
bogów nieba i ziemi z czasów rozkwitu cywilizacji sumeryjskiej.
Zobaczymy, że najwyższy panteon tworzyło dwanaście bóstw.
Pierwszym
tropem wskazującym na stosowanie systemu numerycznego kodowania
wielkich bogów było odkrycie, że imiona Sina, Szamasza i Isztar
były czasem zastępowane w tekstach numerami 30, 20 i 15, według
wymienionej kolejności. Największą jednostkę sumeryjskiego
systemu sześćdziesiętnego - 60 - przydzielono Anu; Enlil „był"
50; Enki 40; Adad zaś 10. Liczba 10 i jej pięć wielokrotności w
granicach najwyższej liczby 60 zostały w ten sposób przydzielone
męskim bóstwom i wydaje się to najzupełniej logiczne, że numery
zakończone cyfrą 5 przydzielono bóstwom żeńskim. Wyłania się z
tego następująca tabela kodowania:
bogów
szeregowych, zwanych Anunnaki, którym przydzielano (tak Zwane)
ogólne obowiązki. Ale tylko dwanaścioro tworzyło wielki krąg.
Ich rodzinne powiązania, a przede wszystkim linia dynastycznej
sukcesji, staną się bardziej czytelne, gdy przedstawimy ich na
diagramie:
5.
NEFILIM, LUDZIE OGNISTYCH RAKIET
Sumeryjskie
i akadyjskie teksty nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że
wśród ludów starożytnego Bliskiego Wschodu panowało przekonanie,
iż bogowie nieba i ziemi są w stanie oderwać się od ziemi i
wznieść do nieba, oraz podróżować w obrębie atmosfery
ziemskiej.
W
tekście dotyczącym dokonania gwałtu na Inannie-Isztar przez
nieznaną osobę sprawca tak oto tłumaczy swój postępek:
„Pewnego
dnia moja królowa,
Po
przebyciu nieba, przebyciu ziemi Inanna,
Po
przebyciu nieba, przebyciu ziemi Po przebyciu Elamu i Subartu,
Po
przebyciu [...],
Święta
miłośnica podeszła znużona, zasnęła. Ujrzałem ją ze skraju
mojego ogrodu; Całowałem ją, użyłem z nią miłości".
Inanna,
opisana tutaj jako wędrująca po niebie nad wieloma odległymi
krajami - wyczyn niemożliwy, jeśli się nie lata - mówi sama przy
innej okazji o swoim lataniu. W tekście, który S. Langdon (w „Revue
d'assyriologie et d'archeologie orientale") nazwał „klasyczną
liturgią Innini", bogini lamentuje nad wygnaniem jej z własnego
miasta. Działający według poleceń Enlila wysłannik, który
„przyniósł mi słowo niebios", wszedł do jej sali tronowej,
„położył swoje nie myte ręce na mnie" i poza innymi
zniewagami:
Il.
58
I
1. 59
„Mnie,
z mojej świątyni, nakłonili do lotu;
królową,
którą jestem, z mojego miasta, nakłonili do lotu jak ptaka".
Na
zdolność latania Innany i innych głównych bogów, wskazywali
często starożytni artyści, przedstawiając bóstwa - jak
widzieliśmy, pod
126
127
każdym
innym względem antopomorficzne - ze skrzydłami. Skrzydła, jak
widać na licznych wizerunkach, nie były częścią ciała - nie
były naturalnymi skrzydłami - lecz raczej ozdobnym uzupełnieniem
stroju bogów (il. 5
.
II.
68
Profesor
H. Frankfort (Cylinder Seals), wykazując, że zarówno sztuka wyrobu
mezopotamskich pieczęci cylindrycznych, jak i obrazowane na nich
tematy rozprzestrzeniły się w świecie starożytnym, odtworzył
wzór z pieczęci znalezionej na Krecie i datowanej na XIII wiek prz.
Chr. Wzór ten wyraźnie uwidacznia pojazd rakietowy poruszający się
w przestworzach, napędzany płomieniami wydobywającymi się z jego
tylnej części (il. 69).
Skrzydlate
konie, splątane zwierzęta, skrzydlata sfera niebieska i bóstwo z
rogami wystającymi z nakrycia głowy są w sztuce Mezopotamii
motywami doskonale znanymi. Można bez ryzyka błędu przyjąć, że
ognista rakieta wyryta na kreteńskiej pieczęci także była
powszechnie znanym tematem na starożytnym Bliskim Wschodzie.
Rakieta
ze „skrzydłami" czy statecznikami - wchodziło się do niej
po „drabinie" - widnieje na tabliczce wykopanej w Gezer,
mieście
138
139
W
starożytnym Kanaanie, na wschód od Jerozolimy. Na podwójnym
odcisku identycznej pieczęci widać podobny wizerunek rakiety,
spoczywaJącej na ziemi nie opodal palmy. O niebiańskim charakterze
lub przeznaczeniu tych przedmiotów świadczą symbole słońca,
księżyca i zodiakalnych konstelacji, jakie ozdabiają tę pieczęć
(il. 70).
140
Il.
69
I1.
70
Mezopotamskie
teksty, opisujące wewnętrzne ogrodzenia świątynne lub niebiańskie
podróże bogów czy nawet przykłady wstępowania śmiertelników do
nieba, posługują się sumeryjskim terminem mu lub jego semickimi
derywatami shu-mu („to, co jest mu"), sham albo shem. Ponieważ
termin ten oznaczał też „to, przez co kogoś się zapamiętuje",
zaczęto uważać, że desygnatem tego słowa jest „imię".
Generalne stosowanie „imienia" względem wczesnych tekstów,
które mówią 0 obiekcie używanym do latania, zaciemniło jednak
prawdziwe znaczenie starożytnych zapisów.
W
ten sposób G. A. Barton (The Royal Inscriptions of Sumer and Akad),
ustalił niekwestionowane tłumaczenie świątynnej inskrypcji Gudei
- „Jej [świątyni] MU obejmie krainy od horyzontu po horyzont"
- jako „Jej imię napełni ziemie". Hymn do Iszkura,
wysławiający jego „promieniujące MU", które mogło sięgnąć
wysokości nieba, został podobnie przetłumaczony: „Promienne jest
twoje imię, zenitu nieba dosięga". Niektórzy uczeni,
rozumiejąc jednak, że mu lub shern może oznaczać obiekt, a nie
„imię", potraktowali ten termin jako przyrostek, czyli formę
gramatyczną nie wymagającą tłumaczenia, i przez to uniknęli
całego tematu.
Prześledzenie
etymologii tego terminu oraz dojście do źródła nadania
„niebiańskiej izbie" znaczenia „imię" nie nastręcza
szczególnych trudności. Znaleziono rzeźby, przedstawiające boga
wewnątrz izby w kształcie rakiety, której niebiańską naturę
potwierdza okalający ją, charakterystyczny dla najbardziej
zamierzchłej starożytności (teraz w zbiorach muzeum
uniwersyteckiego w Filadelfii) motyw zdobniczy, jakim jest dwanaście
planet (il. 71).
Wiele
pieczęci w podobny sposób obrazuje boga (a czasem dwóch) we
wnętrzu takich owalnych „niebiańskich izb". W większości
przykładów ci bogowie w swoich świętych owalach byli
przedstawiani jako obiekty czci.
Pragnąc
wielbić swoich bogów wszędzie na ziemi, a nie tylko w oficjalnym
„domu" danego bóstwa, starożytne ludy wprowadziły zwyczaj
umieszczania podobizny boga w jego boskiej „niebiańskiej izbie".
141
I1.
72
11.
71
wybranych
miejscach ustawiano kamienne słupy, wyciosane na podobieństwo
owalnego pojazdu; w takim kamieniu rzeźbiono wizerunek boga, aby
zaznaczyć, że był obecny w obiekcie.
Pozostawało
tylko kwestią czasu, żeby królowie i władcy - kojarząc te słupy
(nazywane stelami) ze zdolnością osiągnięcia niebiańskiej
siedziby - zaczęli rzeźbić na nich swoje wizerunki, chcąc w ten
sposób połączyć się z królestwem wieczności. Nie mogąc
uniknąć cielesnego odejścia w niebyt, pragnęli, aby przynajmniej
ich „imię" utrwalone zostało na zawsze (il. 72).
To,
że te kamienne słupy kultowe miały być imitacją „ognistego"
statku powietrznego, można dodatkowo, krok po kroku, wywieść z
nazwy, pod jaką takie kamienne stele były znane w starożytności.
Sumerowie nazywali je NA.RU („kamienie, które powstają").
Akadowie, Babilończycy i Asyryjczycy określali je mianem naru
(„obiekty, które rozlewają światło"). Amoryci mówili na
nie nura.s („ogniste obiekty" - po hebrajsku ner' wciąż
znaczy słup emitujący światło, stąd dzisiejsza „świeca").
W indoeuropejskich językach Hurytów i Hetytów stele były nazywane
har-u-a.shi („ognisty ptak z kamienia").
Biblijne
wzmianki wskazują na znajomość dwóch typów pomników kultowych,
yad i shem. Prorok Izajasz przekazał cierpiącemu ludowi Judei boską
obietnicę lepszej i bezpieczniejszej przyszłości:
„Przyznam
w moim domu i w obrębie moich murów yad i dam im shem".
Przetłumaczone
dosłownie, byłoby to równoznaczne z boską obietnicą zaopatrzenia
swojego ludu w „rękę" i „imię". Jednakże starożytne
pomniki zwane yad, które wciąż stoją w Ziemi Świętej,
rozpoznajemy na szczęście po wyróżniających je wierzchołkach,
ukształtowanych jak piramidy. Shem natomiast był monumentem z
owalnyn szczytem. Wydaje się oczywiste, że obydwa powstały jako
podobizny „niebiańskiej izby", pojazdu bogów wznoszącego
ich ku wiecznej siedzibie. Istotnie, w starożytnym Egipcie wierni
odbywali pielgrzymki do jedynej w swoim rodzaju świątyni w
Heliopolis, by oglądać i czcić ben-ben - obiekt w kształcie
piramidy, w jakim bogowie przybyli na ziemię W zamierzchłej
przeszłości. Egipscy faraonowie, gdy umierali, poddawani byli
ceremonii „otwierania ust", w czasie której mieli być
transportowani za pomocą podobnych yad czy shem do boskiej siedzibY
wiecznego życia (il. 73).
l43
czywistego
sensu. Nasza konkluzja uwzględniająca faktyczne znaczenie she,yi,
przywraca perspektywę, w jakiej musieli widzieć to zdarzenie sami
starożytni.
Biblijna
opowieść o wieży Babel odnosi się do wydarzeń, które nastąpiły
po potopie, w czasie, gdy ziemia zaludniła się ponownie i gdy
niektórzy jej mieszkańcy „podczas swojej wędrówki ze wschodu
znaleźli równinę w kraju Szynear i tam się osiedlili".
Kraj
Szynear to oczywiście Sumer, leżący na równinie między dwiema
rzekami w południowej Mezopotamii. A ci ludzie, dobrze już
poinformowani, jeśli chodzi o sztukę wypalania cegieł i wznoszenie
wysokościowych konstrukcji cechujących cywilizację miejską,
powiedzieli:
„Zbudujmy
sobie miasto
i
wieżę, której szczyt sięgałby aż do nieba, i uczyńmy sobie
shem,
abyśmy
się nie rozproszyli po całej ziemi".
I1.
73
Upór,
z jakim tłumacze biblijni stosowali „imię" wszędzie tam,
gdzie spotykali się z shem, był przyczyną pominięcia
dalekowzrocznego studium, opublikowanego przed ponad stuleciem przez
G. M. Redsloba (w „Zeitschrift der Deutschen Morgenlandischen
GesellschaPt'"), w którym autor prawidłowo wykazuje, że
termin shem i słowo sharnaim („niebo") pochodzą ze
źródłosłowu shamah, oznaczającego „to. co zmierza ku
wysokościom". Kiedy Stary Testament relacjonuje, że k ról
Dawid „uczynił [...] sobie [...] shem", by upamiętnić swoje
zwycięstwo nad Aramejczykami, Redslob zauważa, że nie „uczynił
[...] sobie[...] sławy", lecz wzniósł pomnik skierowany w
niebo.
Uświadomienie
sobie, że mu czy shem w licznych mezopotamskich tekstach powinno się
odczytywać nie jako „imię", lecz jako „statek niebiański",
otwiera drogę do zrozumienia prawdziwego znaczenia wielu
starożytnych opowieści, włącznie z historią o wieży Babel.
Genesis
w jedenastym rozdziale mówi o ludzkim usiłowaniu wzniesienia shem.
Biblijny zapis jest sporządzony precyzyjnym językizrn.
zaświadczającym o fakcie historycznym. Jednak pokolenia uczonych i
tłumaczy dołożyły starań, by przypisać tej opowieści znaczenie
jedsnie alegoryczne, ponieważ - jak rozumiano - była to opowieść
traktuj~ca o tym, że ludzkość jest owładnięta pragnieniem
„uczynienia sobie imienia" samego w sobie. Takie podejście
pozbawiło tę historię rze144
Ale
ten ludzki plan nie spodobał się Bogu:
„Wtedy
zstąpił Pan,
aby
zobaczyć miasto i wieżę, które budowali ludzie.
I
rzekł Pan:
Oto
jeden lud i wszyscy mają jeden język, a to dopiero początek ich
dzieła.
Teraz
już dla nich nic nie będzie niemożliwe, cokolwiek zamierzą
uczynić".
I
Pan rzekł - do jakichś kolegów, których Stary Testament nie
wymienia:
„Przeto
zstąpmy tam
i
pomieszajmy ich język,
aby
nikt nie rozumiał języka drugiego. I rozproszył ich Pan stamtąd
po
całej ziemi,
i
przestali budować miasto. Dlatego nazwano je Babel,
bo
tam pomieszał Pan język całej ziemi [...]"
145
Tradycyjne
tłumaczenie shem jako „imię" zachowało dla pokoleń
niezrozumiałą wersję tej opowieści. Dlaczego ci starożytni
mieszkańcy Babel - Babilonii - wysilali się, by „uczynić sobie
imię", dlaczego to „imię" miało być umieszczone na
„wieży, której szczyt sięgałby aż do nieba", i jak mogło
owo „czynienie sobie imienia" przeciwdziałać rozproszeniu
ludzkości na Ziemi?
Jeśli
wszystkim, czego ci ludzie chcieli, było wyrobienie sobie (jak
wyjaśniają uczeni) „reputacji", dlaczego te zabiegi tak
bardzo zaniepokoiły Pana? Dlaczego wyniesienie „imienia"
uważane było przez Bóstwo za wyczyn, po jakim „już dla nich nic
nie będzie niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić"?
Tradycyjne tłumaczenia są z pewnością nieodpowiednie, żeby
wyjaśnić, dlaczego Pan poczuł się zmuszony przywołać inne, nie
nazwane bóstwa, poczuł się zmuszony zstąpić i położyć kres
tej ludzkiej próbie.
Wierzymy,
że odpowiedzi na te wszystkie pytania staną się możliwe do
przyjęcia - nawet oczywiste - w chwili, gdy słowo shem, które jest
terminem stosowanym w ,oryginalnym, hebrajskim tekście Biblii,
odczytane zostanie jako „pojazd niebiański", a nie „imię".
Historia ta dotyczyłaby wtedy ludzkiej obawy przed utratą kontaktu
w wyniku rozproszenia na ziemi. Zdecydowano więc zbudować „pojazd
niebiański" i wznieść wyrzutnię dla takiego pojazdu, by móc
także - jak bogini lsztar na przykład - latać w mu „ponad
wszelkim zamieszkanym lądem".
Fragment
babilońskiego tekstu, znanego jako „Epos o stworzeniu świata",
relacjonuje, że pierwsza „brama bogów" została zbudowana w
Babilonie przez samych bogów. Anunnaki, szeregowcom wśród bogów,
nakazano:
„Zbudować
bramę bogów [...]. Murować ją wedle wzoru.
Jej
shem ma być na wyznaczonym miejscu".
Anunnaki
harowali przez dwa lata - „używali narzędzi [...], formowanych
cegieł" - zanim „podnieśli wysoko szczyt Esangila"
(„dom wielkich bogów") i „wybudowali piętrową wieżę,
wysoką jak wysokie niebo".
A
zatem instalacja własnej wyrzutni w miejscu, które pierwotnie
służyło do tego celu bogom, była ze strony człowieka
zuchwalstwem, jako że nazwa tego terenu - Babili - znaczy dosłownie
„brama bogów''.
Czy
jest jakiś inny dowód mogący potwierdzić tę biblijną historię
i naszą interpretację?
146
Babiloński
kapłan-historyk Berossus, który w III wieku prz. Chr. skompilował
historię ludzkości, pisze, że „pierwsi mieszkańcy tego kraju,
chełpiąc się swoją siłą... zabrali się do wznoszenia wieży,
której »szczyt« miał sięgać nieba". Ale
w końcu wieża została przewrócona przez bogów i potężne
wichry, „a bogowie wprowadzili rozmaitość języków wśród
ludzi, którzy przedtem mówili wszyscy tym samym językiem".
George
Smith (The Che~ldean Account of Genesis) znalazł w pismach greckiego
historyka Hestaeusa zgodną z „dawnymi tradycjami" relację o
ludziach, którzy uniknąwszy potopu, przybyli do Szynear w
Babilonii, lecz odrzuciła ich stamtąd różnorodność języków.
Historyk Aleksander Polihistor (I wiek prz. Chr.) napisał, że w
dawnych czasach wszyscy ludzie mówili tym samym językiem. Potem
niektórzy przedsięwzieli ustawienie wielkiej i wyniosłej wieży,
by móc się „wspiąć do nieba". Ale główny bóg
pokrzyżował ich plany, wysyłając trąbę powietrzną; każde
plemię otrzymało inny język. „Miastem, gdzie to się stało, był
Babilon".
Nie
ma już raczej wątpliwości, że biblijne opowieści, oraz relacje
greckich historyków sprzed dwóch tysięcy lat i ich poprzednika
Berossusa wywodzą się wszystkie z wcześniejszych - sumeryjskich -
źródeł. A. H. Sayce (The Religion of the Babylonians) pisze, że w
British Museum przeczytał na fragmencie tabliczki „babilońską
wersję historii budowy wieży Babel". We wszystkich przypadkach
próba dosięgnięcia niebios i następujące potem pomieszanie
języków są zasadniczymi elementami opisu. Ocalały inne
sumeryjskie teksty, które wspominają o rozmyślnym pomieszaniu
ludzkiego języka przez rozgniewanego Boga.
Ludzkość
przypuszczalnie nie dysponowała w tamtym czasie technologią
niezbędną do budowania pojazdów poruszających się w atmosferze
ziemskiej i w Kosmosie; przewodnictwo i współpraca znającego się
na rzeczy boga były istotne. Czy taki bóg zbuntował się przeciw
innym, żeby pomóc ludzkości? Sumeryjska pieczęć przedstawia
konflikt między uzbrojonymi bogami, dotyczący, jak się wydaje,
różnicy zapatrywań na budowę piętrowej wieży przez ludzi (il.
74).
Sumeryjska
stela, eksponowana obecnie w paryskim Luwrze, może Z powodzeniem
ilustrować ów incydent opisany w Genesis. Została ustawiona około
2300 roku prz. Chr. przez Naramsuena, króla Akadu. Uczeni przyjęli,
że przedstawia ona króla triumfującego nad swoimi wrogami.
Jednakże wielka postać centralna jest postacią bóstwa, a nie
króla-człowieka, jako że osobnik ten nosi hełm ozdobiony rogami
147
Il.
74
-znakiem
rozpoznawczym zastrzeżonym dla bogów. Co więcej, wydaje się, że
ta centralna postać nie tyle przewodzi skrojonym na mniejszą miarę
ludziom, lecz po nich depcze. Ludzie ci z kolei najwyraźniej nie
prowadzą działań wojennych, lecz wyglądają tak, jakby
maszerowali do wielkiego, stożkowatego obiektu i zatrzymywali się
przed nim, przepełnieni czcią. Na tym samym obiekcie skupia się
uwaga bóstwa. Uzbrojone w łuk i włócznię zdaje się patrzeć na
tę konstrukcję raczej z gniewem niż z adoracją (il. 75).
Stożkowaty
obiekt dosięga na wizerunku trzech ciał niebieskich. Jeśli jego
rozmiar, kształt i charakter wskazują, że jest to shem, wtedy ta
scena przedstawia uzbrojonego po zęby, rozeźlonego boga, depcącego
ludzi celebrujących podniesienie shem.
Zarówno
teksty mezopotamskie, jak zapis biblijny, wysnuwają ten sam morał:
latające maszyny przeznaczone były dla bogów, nie dla ludzi.
Ludzie
- twierdzą zgodnie mezopotamskie i biblijne teksty - mogą wznieść
się do niebiańskiej siedziby tylko na wyraźne życzenie bogów. I
tu znajdujemy więcej opowieści o zdobywaniu niebios, a nawet o
lotach kosmicznych.
Il.
75
Stary
Testament odnotowuje wniebowstąpienie kilku śmiertelników.
Pierwszym był Henoch, przedpotopowy patriarcha, którego Bóg darzył
przyjaźnią i który „chodził z Bogiem". Był siódmym
patriarchą w linii Adama, a także pradziadkiem Noego, bohatera
potopu. Rozdział piąty Genesis wymienia genealogie wszystkich tych
patriarchów wraz z podaniem wieku, w jakim umarli. Tylko o Henochu
mówi się, że go „potem nie było [...], gdyż zabrał go Bóg".
Natura rzeczy i tradycja przemawiają za tym, że nie gdzie indziej,
lecz do nieba, by ominął ziemską regułę śmiertelności, zabrał
Bóg Henocha. Innym śmiertelnikiem był prorok Eliasz, który został
podniesiony z ziemi i wzięty w niebo wśród „gwałtownego
wiatru".
Mało
znana wzmianka o trzecim śmiertelniku, który odwiedził boską
siedzibę i został tam obdarzony wielką mądrością, jest podana w
Starym Testamencie w Księdze Ezechiela, a dotyczy władcy Tyru
(fenickiej metropolii na wschodnim wybrzeżu Morza Sródziemnego).
Czytamy tam w rozdziale 28, iż Pan rozkazał prorokowi, by
przypomniał władcy, niezrównanemu w swej mądrości i urodzie, jak
Bóg umożliwił mu pogawędkę z bogami:
148
149
„Ty,
który byłeś odbiciem doskonałości, pełnym mądrości i
skończonego piękna, Byłeś w Edenie, ogrodzie Bożym;
okryciem
twoim były wszelakie drogie kamienie [...]. Obok cheruba, który
bronił wstępu, postawiłem cię; byłeś na świętej górze; byłeś
jako bóg,
przechadzałeś
się pośród kamieni ognistych".
Przepowiadając,
że ów władca Tyru umrze śmiercią „nieobrzezanych", z ręki
cudzoziemców, nawet gdyby wołał do nich wielkim głosem „Jestem
bogiem!", Pan wyjawił jednocześnie Ezechielowi powód: po
zabraniu króla do boskiej siedziby i udostępnieniu mu wszelkiej
wiedzy i bogactw, serce jego „stało się wyniosłe" i
zbeszcześcił świątynię:
„Ponieważ
twoje serce było wyniosłe i mówiłeś: Jestem bogiem,
siedzibę
bogów zamieszkuję pośród mórz
a
wszak jesteś tylko człowiekiem, a nie bogiem,
i
za zamysły Boże uważałeś swoje zamysły".
Także
sumeryjskie teksty mówią o kilku ludziach, którzy dostąpili
zaszczytu wstąpienia do nieba. Jednym z nich był Adapa, „wzorzec
człowieka" stworzony przez Ea. Jemu Ea „dał mądrość;
wiecznego życia mu nie dał". Z czasem Ea postanowił odwrócić
od Adapy żądło śmierci, wyposażając go w shem, dzięki któremu
miał dotrzeć do niebiańskiej siedziby Anu, by spożyć tam chleb
życia i napić się wody życia. Kiedy Adapa przybył do boskiej
siedziby Anu, bóg zażądał informacji, kto zaopatrzył Adapę w
shem, które umożliwiło mu pobyt w sferze nieba.
Zarówno
w biblijnych, jak mezopotamskich opowieściach o nadzwyczajnych
wizytach śmiertelników w siedzibie bogów, można znaleźć parę
ważnych wskazówek. Adapa, tak samo jak książę Tyru, był
ulepiony z doskonałej „gliny". Wszyscy z nich musieli zdobyć
shem - „kamień ognisty" - i posłużyć się nim, by dotrzeć
do niebiańskiego „Edenu". Niektórzy wznieśli się, a potem
wrócili na ziemię; inni, jak mezopotamski bohater potopu, zostali
tam, by się cieszyć towarzystwem bogów. Trzeba było odnaleźć
tego mezopotamskiego Noego
i
wydobyć od niego tajemnicą drzewa życia. Podjął się tego
sumeryjski Gilgamesz.
Daremne
poszukiwanie drzewa życia przez śmiertelników jest tematem jednego
z najdłuższych, najpotężniejszych tekstów epickich, jakie
cywilizacja Sumeru przekazała ludzkiej kulturze. Ta wzruszająca
opowieść, nazywana przez dzisiejszych uczonych „Eposem o
Gilgameszu", przedstawia losy władcy Uruk, którego ojcem był
człowiek śmiertelny, matką zaś bogini. W rezultacie Gilgamesza
uważano za istotę „w dwóch trzecich boską, a w jednej trzeciej
ludzką". Ta okoliczność skłoniła go do poszukiwań sposobu
ucieczki przed śmiercią - przeznaczeniem zwykłych ludzi.
Tradycja
przekazała mu, że jeden z jego przodków, Utnapisztim - bohater
potopu - uniknął śmierci, dostając się do niebiańskiej siedziby
razem ze swoją żoną. Gilgamesz przeto postanowił trafić tam i
wydobyć od antenata sekret wiecznego życia.
Bezpośrednim
impulsem do tej podróży był incydent, który Gilgamesz odebrał
jako zaproszenie od Anu. Odnośne strofy brzmią jak opis upadku
wypalonej rakiety na ziemię. Gilgamesz przedstawił to swojej matce,
bogini NIN.SUN, w ten sposób:
„Matko
moja,
Podczas
tej nocy byłem radosny
i
przechadzałem się wśród mej szlachty. Gwiazdy zebrały się w
niebie.
Znak
ręki Anu zniżył się ku mnie. Próbowałem go podnieść; był
zbyt ciężki. Próbowałem go ruszyć; nie mogłem go ruszyć!
Podczas gdy szlachta całowała go w stopy, Lud Uruk stanął tłumem
wokół niego.
Gdy
przyłożyłem czoło, wsparli mój wysiłek. Podniosłem go.
Przyniosłem go tobie".
Interpretacja
tego zdarzenia podana przez matkę Gilgamesza jest w tekście
okrojona, a przez to niejasna. Oczywiste jest jednak, że widok
spadającego obiektu - „znaku ręki Anu" - zachęcił
Gilgamesza do Przedsięwzięcia tej ryzykownej wyprawy. We wstępie
eposu starożytny narrator nazywa Gilgamesza ,,mędrcem, który
doświadczył wszystkiego";
„Tajemne
rzeczy widział,
zna
to, co ukryte przed człowiekiem;
150
151
zerwał
nawet więzy czasu przed potopem. Wyruszył też w daleką podróż,
męczącą i pełną trudności; Powrócił i cały swój trud
wyrzeźbił na słupie kamiennym".
„Daleka
podróż", w jaką wybrał się Gilgamesz, to oczywiście jego
podróż do siedziby bogów; towarzyszył mu kompan Enkidu. Ich celem
był kraj Tilmun, bo tam Gilgamesz mógł zbudować sobie shern. Jak
można się tego spodziewać, współczesne tłumaczenia aplikują
„imię", tam gdzie sumeryjskie mu lub akadyjskie shumu pojawia
się w starożytnych tekstach; my jednak będziemy stosować shem,
tak żeby mieć na uwadze prawdziwe znaczenie tego terminu - „pojazd
niebiański":
„Władca
Gilgamesz
myślał
poważnie o kraju Tilmun. Do swego druha Enkidu mówi: »O,
Enkidu [...],
Wszedłbym
do tego kraju, ustawiłbym swoje shem W miejscu, gdzie shem są
wznoszone, zbudowałbym swoje shemu".
Starszyzna
Uruk, jak również bogowie, u których konsultował się Gilgamesz,
nie zdołali go odwieść od powziętego zamiaru, radzili mu więc,
by najpierw uzyskał zgodę i wsparcie Utu/Szamasza. „Gdybyś
wszedł do tego kraju, zawiadom o tym Utu - ostrzegali go. - Ten kraj
jest pod opieką Utu" - powtarzali z naciskiem. Przestrzeżony w
ten sposób i wsparty radą, Gilgamesz zwrócił się więc do Utu o
zezwolenie:
„Pozwól
mi wejść do kraju, Pozwól mi ustawić moje shem.
W
miejscu, gdzie shem są wznoszone, pozwól mi zbudować moje shem
[...]. Zaprowadź mnie do miejsca lądowania w [...]. Niech twoje
prawo będzie mi ochroną!"
Niefortunne
uszkodzenie tabliczki pozostawia nas w niewiedzy, co do lokalizacji
„miejsca lądowania". Gdziekolwiek się znajdowało, Gil152
gamesz
i jego kompan dotarli jednak w końcu do jego skraju. Była to
„strefa zamknięta" chroniona przez wzbudzających grozę
strażników. Zmęczeni i senni, dwaj przyjaciele postanowili
wypocząć przez noc przed dalszą podróżą.
Kiedy
zapadli w sen, coś potrząsnęło nimi, aż się rozbudzili. „Czy
to ty mnie budziłeś?" - pytał kompana Gilgamesz. „Czy to
jawa?" - dziwił się, bo rozgrywały się przed jego oczami
sceny niezwykłe, tak okropne, że nie był pewien, czy są to
widziadła senne, czy jawa. Powiedział do Enkidu:
„W
moim śnie, mój przyjacielu, ziemia runęła z wysoka. Powaliła
mnie, uwięziła moje stopy [...].
Blask
był oślepiający! Pojawił się jakiś człowiek; biały jak nikt w
tym kraju. Jego łaska [...].
Wyciągnął
mnie spod rumowiska ziemi. Dał mi wody do picia; uspokoił serce".
Kim
był ten człowiek, „biały jak nikt w tym kraju", który
wyciągnął Gilgamesza spod osuwiska, dał mu wody i „uspokoił
serce"? I czym był ten „oślepiający blask", jaki
towarzyszył tej niewytłumaczalnej lawinie ziemi?
Nie
wiedząc, co o tym myśleć, udręczony Gilgamesz zasnął znowu -
ale nie na długo:
„W
środku nocy jego sen został przerwany. Zerwał się, mówiąc do
przyjaciela:
Mój
przyjacielu, czy mnie wołałeś? Dlaczego nie śpię?
Czy
mnie nie dotknąłeś? Dlaczego niepokój mną targa?
Czy
nie przechodził tędy jakiś bóg? Dlaczego moje ciało jest
zdrętwiałe?"
Powtórnie
wyrwany ze snu w tajemniczy sposób, Gilgamesz zastanawia się, kto
go dotknął. Nie był to jego towarzysz, czy zatem był to „jakiś
bóg" przechodzący w pobliżu? Usnął jeszcze raz, tylko po
to, by zostać przebudzonym po raz trzeci. Opisał przyjacielowi
przerażające zjawisko:
153
„To,
co widziałem, było do gruntu straszliwe! Niebo wrzasnęło, ziemia
zagrzmiała;
Światło
dnia zamarło, zapadły ciemności. Błyskawica rozdarła przestwór,
strzelił płomień. Chmury spuchły i lunęło śmiercią!
Potem
jasność znikła; ogień wygasł.
A
wszystko, co spadło, obróciło się w popiół".
Nie
trzeba wielkiej wyobraźni, by ujrzeć w tych paru strofach
starożytną relację ze startu pojazdu rakietowego. Najpierw, kiedy
silniki rakiety ruszyły, nastąpiła potężna detonacja („niebo
wrzasnęło"), czemu towarzyszył wyraźny wstrząs gruntu
(„ziemia zagrzmiała"). Kłęby dymu i kurzu spowiły
wyrzutnię („światło
dnia zamarło, zapadły ciemności"). Potem blask płomieni z
silników przebił się na zewnątrz („błyskawica rozdarła
przestwór"), a kiedy rakieta zaczęła wznosić się w niebo,
„strzelił płomień". Chmura kurzu i gruzu „puchła"
we wszystkich kierunkach; potem, gdy zaczęła opadać, „lunęło
śmiercią!" Teraz rakieta znajdowała się już wysoko, znacząc
swój lot smugą spalin („jasność znikła, ogień wygasł").
Rakieta zniknęła z pola widzenia; a gruz, „który opadł, obrócił
się w popiół".
Przerażony
tym, co widział, lecz nie mniej zdecydowany osiągnąć to, co
zamierzył, Gilgamesz jeszcze raz zwrócił się do Szamasza o pomoc
i ochronę. Pokonując „monstrualnego strażnika", dotarł do
góry Maszu, gdzie można było zobaczyć, jak Szamasz „dociera do
sklepienia niebios".
Był
teraz blisko swojego pierwszego celu - „miejsca, gdzie shem są
wznoszone". Ale wstępu na ten teren, wejścia, jak się zdaje,
wykopanego w stoku góry, pilnowali srodzy strażnicy:
„Sieją
upiorny strach, w oczach mają śmierć. Ich szperające światła
omiatają góry.
Strzegą
Szamasza,
Gdy
wzlatuje w niebo i z nieba powraca".
Wizerunek
na pieczęci (il. 76) ukazujący Gilgamesza (drugi od lewej) i jego
przyjaciela Enkidu (pierwszy z prawej) może być adekwatną
ilustracją interwencji boga u jednego ze strażników
przypominających roboty, którzy mogli przeczesywać teren
reflektorami i emitować śmiercionośne promienie. Opis ten
przywodzi na myśl twierdzenie Genesis, że Bóg umieścił „miecz
wirujący" przy wejściu do rajskiego ogrodu, by zamknąć do
niego dostęp ludziom.
Gdy
Gilgamesz ujawnił swoje częściowo boskie pochodzenie, cel wyprawy
(„Chcę pytać Utnapisztima o śmierć i życie") oraz fakt,
że podróżował za zgodą Utu/Szamasza, strażnicy pozwolili mu
pójść dalej.
Trzymając
się „szlaku Szamasza", Gilgamesz znalazł się w całkowitych
ciemnościach. „Nie widząc niczego przed sobą czy za sobą",
krzyczał ze strachu. Przemierzając wiele beru (jednostka czasu,
odległości albo łuk niebios), wciąż był pochłonięty przez
ciemność. Ostatecznie „rozjaśniło się, gdy osiągnął
dwunaste beru".
Potem
- o czym informuje uszkodzony i zamazany tekst - Gilgamesz przybył
do wspaniałego ogrodu, gdzie owoce i drzewa były wyrzeźbione z
drogocennych kamieni. Tam właśnie rezydował Utnapisztim.
Przedstawiając swój problem przodkowi, Gilgamesz spotkał się z
odpowiedzią, która go rozczarowała: człowiek - powiedział
Utnapisztim - nie może uniknąć losu śmiertelnika. Zaoferował
jednak Gilgameszowi sposób na odwleczenie śmierci, ujawniając mu
miejsce, gdzie rosła sadzonka młodości - zwana „człowiek
młodnieje na starość". Zwycięski Gilgamesz otrzymał tę
roślinę. Los jednak chciał, że w głupi sposób stracił ją w
drodze powrotnej i pojawił się w Uruk z pustymi rękami.
Nie
będziemy się tu zajmować literackimi i filozoficznymi wartościami
tej epickiej opowieści; historia Gilgamesza interesuje nas przede
wszystkim ze względu na jej „lotnicze" aspekty. She»a,
którego potrzebował Gilgamesz, żeby dostać się do siedziby
bogów, było niewątpliwie pojazdem rakietowym; start jednego z
takich pojazdów zaobserwował w pobliżu „miejsca lądowania".
Wyglądałoby na to, że rakiety zostały ulokowane wewnątrz góry,
sam teren zaś był dobrze strzeżoną strefą zamkniętą.
Żaden
materiał ikonograficzny dotyczący tego, co widział Gilgamesz, nie
ujrzał jak dotąd światła dziennego. Lecz w grobowcu egipskiego
zarządcy dalekiego kraju znaleziono rysunek przedstawiający głowicę
rakiety wystającą z ziemi w miejscu, gdzie rosną daktylowce.
Korpus rakiety jest najwyraźniej schowany pod ziemią, w silosie
zboczu.
Znalazłem
ciekawy artykół. Są jednak ludzie którym nie brak wyobraźni.
Zwłaszcza fragment dotyczący księżyca jest zaskakujący.
Umieszczam w nowym poscie. FPRIVATE "TYPE=PICT;ALT="
Dość
długi ale wart uwagi.
Atomowa
wojna bogów.
CZĘŚĆ
I
Zanim
nasza cywilizacja wkroczyła w wiek atomowy - wiele odkryć,
przekazów mitologicznych, opisów w świętych księgach, wykopalisk
i zagadkowych zjawisk obserwowanych na Ziemi pozostawało
niezrozumiałymi.
Sędziwe
teksty sanskryckie "Mahabharata" opisują szczegółowo
wybuchy wielkich kul ognistych oraz wywołane przez nie burze i
sztormy. Następstwa tych wybuchów przybierały u ludzi formę
klasycznych objawów choroby popromiennej, wywołując utratę
włosów, wymioty, osłabienie i w końcu śmierć. Co ciekawe,
teksty te podają, że osoby znajdujące się w zasięgu działania
wybuchów, mogą się ocalić, usuwając wszystkie metale z
powierzchni swoich ciał i zanurzając się w wodzie rzecznej. Cel
tego mógł być tylko jeden - dekontaminacja przez zmycie
powierzchni ciała i odzieży z cząstek radioaktywnych , czyli
proces, który w takich przypadkach zalecany jest i dzisiaj.
Erich
von Däniken wspomina zawarte w rozmaitych starożytnych tekstach
opisy broni jądrowej, sugerując, że była ona użyta przez
przybyszów z kosmosu, wyposażonych w wytwory swej zaawansowanej
wiedzy i technologii, przeciwko prymitywnym mieszkańcom naszej
planety. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby przybysze
stosowali tak drastyczne środki przeciwko pierwotnym,
niecywilizowanym, wyposażonym jedynie w łuki i strzały mieszkańcom
Ziemi.
Richard
B. Mooney podaje, że brahmińska księga "Siddnanta-Ciromani"
posługuje się jednostkami czasu, z których ostatnia, najmniejsza,
trutti stanowi 0,33750 sekundy. Uczeni studiujący teksty sanskryckie
są zakłopotani, nie mogac wyjaśnić, do czego służyć mogła w
starożytności tak mała jednostka czasu i jak można było ją
mierzyć bez odpowiednich instrumentów. Współczesne prymitywne
szczepy posiadają dość niejasne pojęcie czasu i nawet godziny
mają dla nich stosunkowo niewielkie znaczenie. Trudno więc sobie
wyobrazić, by starożytne ludy prymitywne zachowywały się w tym
względzie inaczej.
Andrew
Thomas w swojej książce "Nie jesteśmy pierwsi" pisze:
Według jogi Pundit Kaniah z Ambatturu w Madras, którego spotkałem
w roku 1966, początkowo system pomiaru czasu u brahminów był
sześćdziesiątkowy, na dowód czego joga cytował wyjątki z
"Brihath Sakatha" i innych tekstów sanskryckich. W dawnych
czasach doba dzieliła się na 60 "kala", z których każda
wynosiła 24 minuty. "Kala" dzieliła się an 60 "vikala",
z których każda wynosiła 24 sekundy. Następnymi 60 razy
mniejszymi jednostkami były: "para", "tatpara",
"vitatpara", "ima" i w końcu "kashta"
- jedna trzystamilionowa część sekundy. Do czego starożytnym
Hindusom służyć mogły ułamki mikrosekund? Pundit Kaniah
wyjaśnił, że uczeni brahmini od zarania dziejów zobowiązani byli
do zachowania tej tradycji w pamięci, choć sami jej nie rozumieli.
Jedna
trzystamilionowa część sekundy - kashta - nie może naturalnie
mieć żadnego sensu praktycznego, jeśli nie dysponuje się
urządzeniami, które mogłyby mierzyć czas z taką dokładnością.
Z drugiej strony wiadomo, że czas życia niektórych cząstek
atomowych: hiperonów i mezonów jest bliski jednej trzystamilionowej
części sekundy.
Tablica
"Varahamira", datowana na rok 550 naszej ery, zawiera
wielkości matematyczne porównywalne z wymiarami atomu wodoru.
Czyżby te liczby również przekazano nam z odległej przeszłości?
Joga Vashishta twierdzi: Istnieją rozległe światy w pustych
przestrzeniach każdego atomu, tak różnorodne, jak pyłki w
promieniach słońca. Wydaje się to wskazywać na starożytną
wiedzę o tym, że nie tylko materia zbudowane jest z niezliczonej
liczby atomów, lecz że w samych atomach, jak dziś wiemy, większa
część przestrzeni nie jest wypełniona materią.
Teksty
te, pochodzące z dalekiej przeszłości, wskazują więc, iż już
wówczas istniała głęboka znajomość fizyki atomowej. Fakt, że
brahmini zobowiązani byli pamiętać szereg symboli matematycznych,
nie rozumiejąc ich nawet, świadczy o celowo podjętym wysiłku
zmierzającym do przekazania wiedzy z zaginionej ery technologicznej.
Można sobie wyobrazić pradawnych uczonych, którzy obserwując
upadek swojej cywilizacji, zapisywali swoją wiedzę i powierzyli
pewnej grupie ludzi odpowiedzialność za przekazywanie jej poprzez
wieki, aż do czasu, kiedy znowu stanie się ona zrozumiała.
Wydaje
się, że coś z tej starożytnej nauki przenikało przez wieki w
dość ogólnej formie. Dwa i pół tysiąca lat temu Demokryt mówił:
W rzeczywistości nie istnieje nic, tylko atomy i pusta przestrzeń.
Grecy uważali, że atom jest najmniejszą cząstką materii i nie
może być podzielony, podczas, gdy Fenicjanin Moschus zapewniał, że
atom można podzielić i usiłował o tym przekonać Greków. Żyjący
w pierwszym wieku przed naszą erą uczony rzymski, Lukrecjusz, pisał
że atomy pędzą nieustannie w przestrzeni i podlegają niezliczonej
liczbie zmian pod zakłócającym wpływem zderzeń. Są one zbyt
małe, aby można je było widzieć.
Dopiero
w dziewiętnastym i dwudziestym stuleciu podjęto poważne prace w
dziedzinie fizyki atomowej, więc uczeni starożytni, których
fragmentaryczna wiedza pochodzić musiała z zamierzchłej epoki
zapomnianej technologii, nie mogli potwierdzić swych wiadomości w
praktyce, nie istniała bowiem technologia, która by im to
umożliwiała.
Zamierzchła
epoka, kiedy wiedza ta była stosowana w praktyce, wykorzystywała
prawdopodobnie energię atomową do wielu celów. Idea transmutacji
metali, która pochłaniała uwagę alchemików przez całe wieki,
każąc im szukać sposobu zamiany ołowiu w złoto, wynikała
prawdopodobnie z jeszcze starszej wiedzy o tym, że manipulacja
strukturami atomowymi pierwiastków pozwala na przekształcenie
jednego z nich w drugi.
Jednakże
najbardziej nas tutaj interesuje nie samo zastosowanie energii
jądrowej, lecz niewłaściwe zastosowanie. Wydaje się, że rozmaite
starożytne teksty stwierdzają ponad wszelką wątpliwość fakt
wystąpienia na Ziemi straszliwej masakry ludzkości. W sferze
domysłów znajduje się jedynie to, czy konflikt ów był wyłącznie
ziemskiego pochodzenia, czy też brali w nim udział pochodzący z
kosmosu przybysze, wyposażeni w zaawansowaną wiedzę i technologię.
Charles
Berlitz pisze, że zaskakujące wzmianki i aluzje do stosunkowo
niedawnych zdobyczy naszej cywilizacji, jak bomba atomowa, rakiety,
gazy bojowe i inne, występują szczególnie obficie w starożytnych
tekstach indyjskich. Wyjątkowo dużo tego rodzaju opisów napotkać
można we wspomnianym staroindyjskim eposie - "Mahabharata",
stanowiącym kompendium wiedzy dotyczącej religii, świata, modłów,
obyczajów, historii oraz legend o bogach i bohaterach starożytnych
Indii. Często nazywa się ten epos "indyjską Iliadą",
chociaż jest siedem razy obszerniejszy od Iliady i Odysei razem
wziętych (zawiera 200 000 wierszy). Przypuszcza się, że został
napisany około 1500 lat przed naszą erą, ale dotyczy zdarzeń
znacznie wcześniejszych. Po raz pierwszy wydrukowano go w sanskrycie
w roku 1834, a następnie przełożono: najpierw w roku 1843 na język
włoski, a następnie w 1884 na angielski.
"Mahabharata"
w dużej części zajmuje się działaniami wojennymi, w których
biorą udział bogowie, półbogowie i ludzie. Przypuszcza się, że
opisy te stanowią quasi-historyczny przekaz dotyczący inwazji Ariów
z północy, którzy wyparli pierwotnych mieszkańców tych ziem,
Drawidów, na południe półwyspu indyjskiego. Jednakże wśród
normalnych w takich razach obrazów starożytnych działań bojowych
rozrzucone są szczegółowe i bardzo zagadkowe wzmianki dotyczące,
łatwych obecnie do zidentyfikowania, broni jak działa artyleryjskie
- "agneyastra", rakiety, samoloty bojowe - "vimana",
radar, zasłony dymne, gazy trujące - "tashtra", gazy
obezwładniająe - "mohanastra", pojazdy rakietowe i
głowice atomowe. W drugiej połowie XIX wieku fragmenty te brzmiały
tajemniczo lub zabawnie; dzisiaj natomiast ich wymowa jest dla
wszystkich chyba mieszkańców kuli ziemskiej oczywista, pomimo, że
od czasu, którego opisy dotyczą, minęły tysiące lat.
Przedstawiając
bitwę pomiędzy starożytnymi armiami, "Drona Parva",
jedna z ksiąg "Mahabharata", opowiada o walce, w czasie
której wybuchy pocisków dziesiątkują całe armie, powodując, że
tłumy żołnierzy wraz z rumakami, słoniami oraz bronią zostały
uniesione i porwane przez wielki wicher jak suche liście drzew...
Starożytny kronikarz dodatkowo zaopatrzył ten opis w komentarz:
Wyglądali tak wspaniale jak szybujące ptactwo - jak ptaki
odlatujące z drzew. Tekst zawiera nawet przedstawienie
charakterystycznego grzybiastego wybuchu nuklearnego, który
porównywany jest do otwarcia gigantycznego parasola, zaś opis
skażenia środków żywnościowych, wypadania włosów u ludzi oraz
konieczność dokładnego zmycia ciała ludzi i zwierząt dla
zapobieżenia chorobie lub śmierci stanowią dziwnie nowoczesny
akcent tej starożytnej legendy.
A
oto pochodzące z "Mahabharata", "Ramayana" i
"Mahavira Charita" fragmenty opisujące walkę:
Pojedynczy
pocisk wybuchł z całą mocą świata. Rozżarzony słup dymu i
ognia, tak oślepiający jak dziesięć tysięcy słońc, uniósł
się w całej swej wspaniałości (...). Była nieznana broń,
żelazny piorun, gigantyczny posłaniec śmierci, który zamienił w
popioły całą rasę Vrishni i Andhaka. Ciała była tak popalone,
że nie można ich było rozpoznać. Ich włosy i paznokcie
powypadały, wyroby garncarskie popękały bez widocznego powodu, a
wszystkie ptaki zbielały. Po kilku godzinach wszystkie produkty
spożywcze zostały zatrute (...) Aby uciec od tego ognia, żołnierze
rzucali się do strumieni, aby obmyć siebie i swój ekwipunek.
Następstwa
działania tej superbroni opisane są następująco: Zaczął wiać
wicher (...), wydawało się, że słońce się obróciło, świat,
spieczony ogniem, wydawał się być w gorączce. Słonie i inne
zwierzęta lądowe, palone energią tej broni mknęły w ucieczce
(...), nawet wody były tak gorące, że przebywające w nich
stworzenia zaczęły palić się (...). Nieprzyjacielscy żołnierze
padali jak drzewa w szalejącym ogniu - wielkie słonie palone tą
bronią padały na ziemię, wydając dzikie ryki bólu. Inne, palone
ogniem, biegały we wszystkie strony, jak wśród płonącego lasu,
także rumaki i pojazdy spalone energią tej broni, wyglądały jak
szczyty drzew, które spłonęły w pożarze lasu.
Księga
"Karna Parva" podaje nawet wymiary broni: Strzała
śmiertelna jak laska śmierci. Mierzy ona trzy łokcie i sześć
stóp (320 cm.) Obdarzona mocą pioruna tysiącokiego Indry, była
ona niszczycielska dla wszystkich żyjących stworzeń.
Starożytni
Hindusi wykazali w swoich przekazach piśmienniczych zaskakującą
wiedzę naukową o świecie i materii. W powstałym prze około 5000
laty dziele zatytułowanym "Jyotish" znajdujemy rozważania
na takie tematy, jak heliocentryczny ruch planet, prawa grawitacji,
gwiazdy stałe na Mlecznej Drodze, dobowy obrót osiowy ziemi,
kinetyczna teoria energii i teoria budowy atomu. Wiadomo także, że
niektóre szkoły filozoficzne podejmowały jako przedmiot swoich
rozważań skomplikowane obliczenia z zakresu fizyki atomowej.
Wyznaczenie czasu "potrzebnego do przejścia atomu przez
jednostkę objętości równą tej, jaką on sam zajmuje" jest
przykładem jednego z prostszych "tematów badawczych".
Istnieją
także przykłady ścisłych i realnych opisów budowy rakiet i
samolotów. Sama tylko "Mahabharata" zawiera 230 strof
poświęconych opisowi zasad konstrukcji latających maszyn
("vimana"), oraz innych urządzeń i aparatów. W
"Samarangana Sutradhara" omawiane są zalety i wady
rozmaitych typów samolotów, zarówno z punktu widzenia ich
względnych zdolności i szybkości wznoszenia, jak również
sposobów lądowania. Dyskutuje się tam także rodzaje materiałów
napędowych (między innymi rtęć?) oraz materiałów
konstrukcyjnych, konstrukcyjnych mianowicie różnych odmian drewna,
metali lekkich i ich stopów.
Zwróćmy
uwagę na fragment opisu lotu "vimana": W wyniku działania
sił utajonych w rtęci, które uruchamiają wir napędowy powietrza,
człowiek znajdujący się wewnątrz może podróżować w podniebną
dal (...). Vimana za pomocą rtęci rozwijać może moc pioruna
(...). Jeśli ten żelazny silnik o odpowiednio połączonych
częściach zostanie napełniony rtęcią, a do jego górnej części
doprowadzony zostanie żar, to zaczyna on z rykiem lwa rozwijać moc
(...) i natychmiast staje się niczym perłą na niebie.
Inny
staroindyjski epos klasyczny "Ramayana", opisuje widok,
jaki roztaczał się z góry podczas loty boga Rama i jego małżonki
Sita ze Sri Lanka do Indii. Widok ten opisany jest tak szczegółowo,
że wydaje się niemożliwe, aby autor mógł tego nie obserwować
sam z góry. Ponadto starożytny samolot pokazano w sposób
zadziwiająco nowoczesny: Niepowstrzymany w swym ruchu (...), o
godnej podziwu szybkości(...), w pełni kontrolowany (...), o
pomieszczeniach wyposażonych w okna i znakomite miejsca siedzące.
Jednocześnie
znajdujemy w tych dziełach stałą troskę i zaabsorbowania
niebezpieczeństwami wynikającymi z użycia broni nuklearnej.
"Mahabharata" zawiera wersety, które, jeśli pominiemy ich
archaiczny styl, mogliby wypisać na swoich sztandarach dzisiejsi
bojownicy o pokój: Wy, okrutni i niegodziwi, upojeni i zaślepieni
pychą, przez wasz Żelazny Piorun staniecie się niszczycielami
własnego narodu.
"Ramayana"
przestrzega, iż Strzała Śmierci jest tak potężna, że może w
jednej chwili zniszczyć całą Ziemię, a jej straszliwy wznoszący
się dźwięk, wśród płomieni, dymu i pary (...) jest posłańcem
śmierci.
Wreszcie
"Badha Parva" opisuje efekty ekologiczne użycia takich
bomb: Nagle pojawiłą się jakaś substancja podobna do ognia (stan
plazmy?) i nawet teraz pokrywające się bąblami wzgórza, rzeki i
drzewa oraz wszelkiego rodzaju zioła, trawy i rośliny, w ruchomym i
nieruchomym świecie, obracają się w popiół.
W
końcu w "Mausala Parva" znajdujemy notatkę wskazującą
na to, że znano sobie wreszcie sprawę z tego, iż broń ta jest
zbyt niebezpieczna dla świata. Notatka wydaje się napomykać o
niszczeniu i pozbywaniu się głowic atomowych: W wielkim strapieniu
umysłu król nakazał zniszczyć Żelazny Piorun, na drobny proch.
Wezwano ludzi(...), aby wrzucili ten proch do morza.
CZĘŚĆ
II
Indie
nie są jedynym krajem, gdzie istnieją legendy i zapisy dotyczące
pradawnej katastrofy atomowej na Ziemi. Występują one także w
Chinach. Raymond W. Drake twierdzi, że w "Fengshen-yen-i"
znajdują się opisy zdarzeń bardzo podobne do tych, jakie są w
sanskryckiej "Mahabharacie". Przeciwstawne elementy
walczyły o panowanie nad Chinami. Wspomagane były one przez
pozaziemskich przybyszów, używających broni przypominających
najstraszniejsze spośród obecnie nam znanych. Wojna była
prowadzona przy pomocy oślepiających promieni, ognistych smoków,
płomiennych kul, lśniących żądeł i błyskawic. Jak wynika z
opisów, walczące strony wydawały się posiadać urządzenie
podobne dzisiejszemu radarowi, który pozwalał im na słyszenie i
obserwowanie wizualne obiektów oddalonych na odległość kilkuset
kilometrów.
Amerykański
etnogrf, Baker, odnalazł wśród kanadyjskich indian legendy
mówiące, że kiedyś tam na południu istniały wielkie lasy i
łąki, a wśród nich wielkie oświetlone miasta, zamieszkiwane
przez ludzi, którzy latali do nieba na spotkanie piorunom. Później
jednak pojawiły się demony i wszystkie miasta zostały zniszczone.
Pozostały po nich tylko istniejące do dnia dzisiejszego ruiny.
Legendy te wywodzą się z objętych wieczną zmarzliną rejonów
kanadyjskiej tundry, położonych na dalekiej północy. Odnoszą się
one do dawnych epok, kiedy kiedy klimat obecnych obszarów biegunoych
odbiegał znacznie od dzisiejszego. Tradycja indian kanadyjskich
przypomina istniejące wśród Majów i Azteków legendy, mówiące o
miastach, w których ani w dzień ani w nocy nie gasły światła.
Majowie mówili:
Ta
ziemia (obecnie południowo zachodnia część Stanów Zjednoczonych)
stanowi Królestwo Śmierci. Przebywają tam tylko dusze, które
nigdy nie będą poddane reinkarnacji (...), ale dawno temu była ona
zamieszkana przez starożytne rasy ludzkie.
Istnieje
wielkie podobieństwo pochodzących z różnych części globu
ziemskiego legend mówiących o masakrach i zniszczeniach.
Przypomnijmy tylko z mitologii greckiej postać Zeusa miotającego
gromami i błyskawicami, czy też postać Thora z mitologii
nordyckiej, władającego młotem i błyskawicami.
Jeżeli
w zamierzchłej preszłości zaistniał klonfilkt na skalę światową,
o zakresie większym nawet niż drura wojna światowa i znacznie
bardziej niszczycielski, to właśnie można by oczekiwać tego
rodzaju ech w pamięci narodów świata.
Podobnie
i równie szeroko rozpowszecnione są legendy mówiące o złotym
wieku ludzkości. Ci wszyscy, którzy szukają cudownej i
zdumiewającej Atlantydy, w jakimś jednym i określonym miejscu na
ziemi, skazani są, jak się wydaje, na rozczarowanie. Jeśli bowiem
cały obszar kuli ziemskiej w pewnym okresie zamierzchłej
przeszłości osiągnął wysoki poziom cywilizacji, to legendy o jej
istnieniu mieć będą charakter globalny. Sam fakt, że różne
przekazy, pochodzące z różnych części ziemskiego globu,
umiejscawiały położenie Atlantydy na Morzu Śródziemnym,
Atlantyku, w Hiszpanii, Grenlandii, Islandii, Ameryce lub Tybecie, a
nawet że istniało podobne do Atlantydy królestwo Lemuria na
Pacyfiku, wskazuje jedynie na to, że ówczesna miała zasięg
światowy, iż cywilizacja ta nie ograniczała się do jednej
tajemniczej wyspy lub kontynetnu, który następnie zatonął w
morzu. Tylko istnienie cywilizacji o zasięgu globalnym może
wyjaśnić podobieństwa występujące pomiędzy poszczególnymi
cywilizacjami i kulturami zamierzchłej przeszłości, a także i
różnice.
Istnieje
bardzo wiele punktów zbieżnych pomiędzy cywilizacjami Egiptu i
Sumeru; również między cywilizacjami rozwiniętymi w dolinie
Indusu i cywilizacjami środkowej i południowej Ameryki, szczególnie
w ichlegendach. Istnieją także duże różnice, choć dotyczą
głównie szczegółów, jak to, że na obszarze Europy, Azji i
Afryki Połnocnej koło było w powszechnym użytku, podczas gdy na
obszaże Ameryki urządzenie to nie było znane.
Ci,
którzy całkowicie odrzucają idee, że kiedyś musiał istnieć
kontakt pomiędzy wszystkimi cywilizacjami, zarówno europejskimi,
azjatyckimi, afrykańskimi, jak i amerykańskimi, wydają się nie
brać pod uwagę istotnych czynników. Tym bardziej, że, jak dotąd
na próżno poszukujemy jednego wyróżnionego obszaru, na którym
powstałaby pierwotna kkultura-matka, źródło wszystkich innych
cywilizacji. Wiele wskazuje na to, iż źródłem tym jest cały glob
ziemski. Że istniał nie jeden, lecz wiele ośrodków rozwiniętej
kulrury i cywilizacji.
Warto
także zwrócić uwagę na inną osobliwość. Sporo legend mówiących
o istnieniu wielkiego i katastrofalnego konfliktu w zamierzchłej
przeszłości, wskazuje obszary, gdzie zdarzenia te miały miejsce.
Okazuje się, że w większości chodzi tu o dzisiejsze pustynie.
Szreg
takich przekazów pochodzi z terytorium dzisiejszych Chin. Tam też
znajduje się część niezbadanej dotychczas w pełni pustyni Gobi,
która ukrywa pod swymi piaskami wiele tajemnic. Podobnie w Indiach,
w dolinie Indusu, gdzie niegdyś kwitła wspaniała cywilizacja -
dziś jest pustynia. Pustynią jest także znaczny obszar połudnowo
zachodniej części Stanów Zjednoczonych, który Majowie nazywali
właśnie Królestwem Śmierci. W Egipcie Horus przeklął ziemie
Seta na tysiące lat - Ogromne obszary Afryki Północnej wraz z
Saharą są pustynne. To samo dotyczy także większości terenów na
Środkowym Wschodzie - wielkie miasta Babilonii i Sumeru, zruinowane,
spoczywają teraz pod ruchomymi piaskami.
Większa
część Australii to także pustynia - rdzenni mieszkańcy wydają
się być potomkami ludów niegdyś cywilizowanych. Na niektórych
obszarach tejpustyni, gdy w górach zdarzy się ulewny deszcz, woda i
szlam przewalają się i dochodzą aż do brzegów płytkiego jeziora
Eyre. Przypomina to okres, gdy okolice te były zasobniejsze w
wilgoć, gdy żyły tam olbrzymie kangury i diprodonty wielkości
nosorożca, jak o tym wspominają legendy tubylców - pisze prof.
Alfons Gabriel, znany badacz obszarów pustynnych. Jednak nawet
tubylcy zdają się obawiać tych terenów a ich prejście połączone
jest z ogromnymi trudnościami, jest tam bowiem strefa, która w
języku krajowym nosi nazwę "Narikalinanni", co oznacza
"miejsce śmierci i zmiszczenia".
Legendy
i mity mówią o antycznych środkach rażenia, które żywo
przypominają współczesne pociski nuklearne; inne przekazy
przypominają obliczenia matematyczne dotyczące zagadnień fizyki
jądrowej. Ale nie tylko przekazy ustne, zapisy w świętych księgach
czy inskrypcje w świątyniach i miejscach starożytnego kultu są
intrgujące i zmuszają do porównań; odkrywa się także coraz
więcej zadziwiających faktów i śladów materialnych.
Podczas
prób nuklearnych, przeprowadzonych ws?ółcześnie na pustyni Gobi w
pobliżu Lop Not oraz na pustynnych obszarach Nowego Meksyku, w
wyniku powstania bardzo wysokich temperatur wywołanych wybuchem
jądrowym - piasek pustyni ulegał zeszkleniu. Do wywołania procesu
witryfikacji piasku potrzebne są tak wysokie temperatury, że ich
uzyskanie niemożliwe jest zarówno w procesach eksplozji
konwencjonalnych materiałów wybuchowych czy palnych, ani też w
procesach wulkanicznych. Takie temperatury otrzymać można natomiast
w procesach termonuklearnych. Tymczasem na pustyni Gobi odkryto
obszary zeszklonego piasku, znajdujące się tam od tysięcy lat.
Obszary takie istnieją również na kalifornijskiej, zaś tajemnicze
szkliste tektyty, znalezione w piaskach pustyń północnej Afryki i
Środkowego Wschodu, uważa się za powstałe w procesach
radioaktywcych. Skały w Peru i Boliwii także noszą wyraźne
znamiona witryfikacji, zaś obszary, na których one występują,
wykazują cechy pustynne.
Powstaje
pytanie, jak te pustynie utworzyły się? Jak mogły wytworzyć się
i trwać, otoczone ze wszech stron ogromnymi obszarami bujnej
wegetacji? A może powstały one w wyniku eksplozji pocisków
nuklearnych wielkiej mocy, które zniszczyły nie tylko ludność ten
obszar zamieszkującą, lecz także wszystkie przejawy życia
zwierzęcego i roślinnego, zaś substancje radioaktywne powstałe w
tym procesie, swoim promieniowaniem wysterylizowały te tereny na
okres tysięcy lat? Niewiele bowiem przejawów życia obserwuje się
i dziś na tych pustyniach, a to, co tam rośnie i żyje, przeżywa z
wielkim trudem pomimo wytworzenia szeregu cech adaptacyjnych. Być
może istnieje ziarno prawdy w legendzie o Horusie, zaś przekleństwo
zesłane na ziemie seta było przekleństwem radioaktywnego skażenia.
MOżna
by mniemać, że przedstawione tutaj przypuszczenia są bezpodstawne
lub zgoła fantastyczne, gdyby na tych jałowych teraz obszarach nie
było śladów cywilizowanego życia ludzkiego. Można by stwoerdzić,
że od niepamiętnych czasów ziemie te wrogie były człowiekowi i
ludzkiemu na nich osadnictwu. Ale tak nie jest. Na pustyni Gobi
odkryto bowiem ruiny bardzo starych miast, prawie już bezkształtne,
ale wszystkie one noszą na sobie ślady działania bardzo wysokich
temperaur, pokryte bąblami tego samego rodzaju i postaci, co
zaobserwowane w Hiroszimie po wybuchu amerykańskiej bomby atomowej.
Wielu
geologów utrzymuje, że szereg obecnie występujących w południowo
zachodniej części Stanów Zjednoczonych obszarów pustynnych
(obejmujących część Kalifornii i Arizony, tzw. Pustynię Sonora,
tereny Wielkiej Kotliny między Sierra Nevada a górami Wasath oraz
na południu pustynie Mojave, Gila i Yuma z budzącą grozę Doliną
Śmierci) nie powstało w wyniku działania naturalnych sił
przyrody. Tym bardziej, że, jak podaje prasa amerykańska, suche
stany, a zwłaszcza Arizona, budują na rzece Colorado jedną zaporę
po drugiej, aby zagospodarować te tereny. Urządzenia nawadniające
opierają się głownie na dawnych urządzeniach indian (!?), o czym
świadczą resztki starożytnych budowli na rzece Gila.
A
oto co na temat Sahary pisze znawca problemu, prof. Alfons Gabriel:
Na pustyni znaleźć można studnie, istniejące od niepamiętnych
czasów. Często szyby są zdumiewająco głębokie, w niektórych
przypadkach przewyższają 100 m. - i trudno zrozumieć, jak ludzie
swymi prymitywnymi narzędziami zdołali je zbudować. (...) Od
czasu, gdy w Górnym Egipcie odkryto wiele miejsc, na których
rozrzucone były resztki narzędzi wszczęto rówinież poszukiwania
na różnych pustyniach Ziemi. Poszukiwania te zostały uwieńczone
powodzeniem. Sahara okazała się specjalnie bogatą skarbnicą
znalezisk; podobnie pewne części pustyni Gobi. Jest jednak
zdumiewające, że te stare ślady ludzkiej kultury występują w
takiej obfitości właśnie na pustyniach, a więc na obszarach,
gdzie na przestrzeni setek kilometrów nie ma kropli wody, żadnego
pastwiska, żadnych warunków do życia. Jak mogło dojść do tego?
Jak dostali się ludzie do tego świata będącego
zaprzeczeniemżycia? Dziś już wiemy, że na tych obszarach
pracowali nie przygodni węfrowcy, lecz orzedstawiciele osiadłej
ludności. Ale w jaki sposób można było żyć na pustyni? W
ostatnich dziesięcioleciach poczynione zostały poważne postępy w
badaniach nad przeszłością wielu suchych obszarów.poznaliśmy
nieco nieznanych dotąd szczegółów, wiążących się z
pojawieniem się człowieka na pustyni. Stosunkowo najlepiej udało
się odtworzyć obraz prehistorii Sahary. W okresie przedlodowcowym i
lodowcowym ten wypalony szmat ziemi porośnięty był lasami i
stepami typu sawanny. Powiązany system rzeczny sprawiał, że mogło
tu rozwijać się życie. Tam, gdzie teraz hulają burze nad gorącą
pustynią żwirową, miotając ziarna kwarcu i sprawiając, że
wielbłądy już na trzeci dzień wędrówki są głodne i
spragnione, istniały przed 50 lub 100 tysiącami lat jeziora, wokół
których szumiały trzciny i harcowały zwierzęta. Żyła tu ludność
(...) Rozwijała się też sztuka. Artyści ryli na skałach piękne
obrazy, a kamienie pokrywali farbami. Na obszarach Afryki Północnej
roi się od obrazów. Wiele ścian wąwozów i zboczy górskich to
prawdziwe "księgi z obrazkami". Niektóre malowidła
pociemniały, tracąc wyrazistość, inne są ciągle jeszcze świeże.
Wiele z nich to dzieła sztuki, są też niektóre robiące wrażenie
dziecinnych igraszek. Nieraz jednak trudno uwierzyć, że ludzie,
którzy znali tylko narzędzia kamienne, umieli tworzyć tak żywe
postacie.
Ignatius
Donelly podaje, że podczas kopania studni w miejscowości Lawa
Ridge, Marshall Country w stanie Illinois (USA) na głębokości
ponad 40 m. wykopano monetę wykonaną z brązu. Duży nacisk warstw
ziemi i warunki w jakich przez długi czas ta moneta przebywała,
spowodowały, że większość napisów i rysunków na obu jej
powierzchniach uległa prawie całkowitemu zatarciu. Stwierdzono
jednak, że zarówno na rewersie jak i awersie znajdowały się
niewyraźne zarysy jakiejś postaci, zaś wzdłuż krawędzi po obu
stronach biegły jakieś napisy, ściśle mówiąc, ciągi
hieroglifów nie do odcyfrowania. Jak wykazały badania, moneta ta w
trakcie procesu produkcji była walcowana, jej krawędzie obcięte
maszynowo, zaś napisy wytrawiane kwasem.
W
roku 1851 w tej samej okolicy stanu Illinois, na głebokości ponad
35 metrów odkopano dwa pierścienie miedziane. W czerwcu tego samego
roku w miejscowości Dorchester stanu Massachusets odkopano naczynie
pokryte skamieniałą zaprawą murarską. Był to dzban w kształcie
dzwonu, wykonany z nieznanego metalu, którego powierzchnia
onkructowana była srebrnym wzorem o charakterze roślinnym.
Pewien
lekarz z Kalifornii znalazła wewnątrz bryły złotonośnego kwarcu
niewielki złoty przedmiot, kształtem przypominający uchwyt do
wiadra. Podobny uchwyt odkryto w jaskini w Kinngoodie w północnej
Anglii w bliku skalnym. Jego wiek oceniona na przynajmniej 8500 lat.
Można więc przyjąć, że przedmiot na który natrafiono w
kalifornii, poczhodzi z tego samego mniej więcej okresu.
W
roku 1969, węwnątrz bryły skalnej, znalezionej w pobliżu
miejscowości Treasure City w stanie Nevada odkryto ślady śruby o
długości 5 cm. Sama śruba już dawno uległa korozji, ale
przestrzeń, którą kiedyś zajmowała, pozostawiła w skale ślad w
kształcie spirali. Wiek tego znaleziska ocenia się na ok. 10000
lat.
Tom
Kenny, farmer amerykański zamieszkujący w Plateau Valley, odkrył
na swoim polu, na głębokości 3 metrów, odcinek miejskiego
chodnika, wykonanego z gładkich, symetrycnych płyt kamiennych.
Analiza materiału i zaprawy murarskiej wykazała, że kamień nie
pochodzi z surowców lokalnych, związanych z okolicą, w której
został wykonany chodnik.
Wszystkie
te znaleziska wskazują na możliwość, której w zasadzie
dotychczas nie brano poważnie pod uwagę, że odnajdywane ślady,
ukryte czasami głeboko pod ziemią, świadczą, iż na terenie
dzisiejszej Ameryki Północnej przed wieloma tysiącami lat istniała
wysoka cywilizacja. Wydaje się, że cywilizacja ta uległa
gwałtownej zagładzie w wyniku kolosalnej katastrofy, związanej z
wystąpieniami tak wysokich temperatur, jakie pojawiają się
wyłącznie w procesach nuklearnych
CZĘŚĆ
III
Jak
już wspomniano, zarówno w Chinach, jak i na terenie obydwu Ameruk,
a przede wszystkim w Indiach istnieją legendy o kolosalnym
konflikcie, który zdarzył się w dalekiej głębi wieków. Na tych
obszarach powinny więc także znajdować się dowody materialne tego
kataklizmu.
Jeszcze
w początkach ubiegłego stulecia znaleziono pierwsze ślady
protoindyjskiej kultury, kiedy podczas budowy kolei w pobliżu osady
Harappa napotkano na zwęglone ruiny jakiegoś starożytnego miasta.
O mieście tym wspomina znany badacz De Camp, pisząc, że musiało
być poddane działaniu bardzo wysokich temperatur. Ruiny te obejmują
bowiem olbrzymie stopione razem, jakby wydrążone w środku bryły
niczym sterta blaszanych puszek rażona strumieniem stopionej stali.
Na
południe od tego miejsca urzędnik brytyjski J. Campbel odkrył
podobne ruiny. Szereg innych podróżników opisywało pozostałości
budynków wzniesionych z niezwykłych materiałów, przypominających
grube płyty kryształu. I one również, podziurawione i
potrzaskane, nosiły na sobie ślady wysokich energii termicznych.
Jednak
dopiero po upływie stu lat, w roku 1921, podjęto systematyczne
badania tajemniczych ruin. prace wykopaliskowe odkryły duże miasto,
dobrze rozplanowane, z szerokimi ulicami i doskonałą siecią
kanalizacyjną. Późniejsze badania pozwoliły na stwierdzenie, że
według podobnego planu budowano i inne odkryte przez archeologów
starożytne miasta na obszarze doliny Indusu: Mohendżo-Daro (co
oznacza "Osiedle Martwych"), Czanhu-Daro, Amri Lothal i
szereg innych. W wykopaliskach archeologicznych znajdowano szkielety
ludzkie noszące znamiona gwałtownej śmierci. Szkielety te są
najbardziej radioaktywnymi ludzkimi szczątkami, jakie kiedykolwiek
znaleziono i przebadano przed tragedią Hiroszimy. A. Gorbowskij
("Zagadki historii starożytnej", Moskwa 1968) podaje, że
radioaktywność znalezionych szkieletów przekraczała 50-krotnie
poziom normalny.
Z
pewnością pod ruchomymi piaskami pustyń ukrywać się musi wiele
rzeczy, których istnienia do niedawna nie podejrzewaliśmy.
Użyteczne, być może, okazałoby się, przebadanie tych obszarów,
chociażby tylko z punktu widzenia promieniowania radioaktywnrgo. Nie
ulega wątpliwości, że natężenie to mogło obniyć się po
upływie wielu tysięcy lat do poziomu tła, istnieją jenak szanse
znalezienia pewnych śladów pochodzących od izotopów o najdłuższym
okresie życia. Podobnie dżungle Indii oraz centralnej i południowej
Ameryki ciągle stanowią obszar nieprzebadany, istnieje tam szereg
regionów, na których nie stanęła jeszcze stopa białego
człowieka. A przecież te tajemnicze tereny zawierać mogą klucz do
rozwiązania zagadki naszej przeszłości.
A
może piramidy egipskie ukrywają w sobie rozwiązanie problemu
jądrowego konfliktu zamierzchłej przeszłości? Ekipa uczonych
kairskiego Unowersytetu Ein Shams, pracująca pod kierunkiem dr Luisa
Alvareza - zdobywcy nagrodu Nobla w dziedzinie fizyki - umieściła
detektor promieniowania kosmicznego we wnętrzu piramidy Chefrena, u
jej podstawy, aby sprawdzić, czy w piramidzie znajdują się jeszcze
jakieś nieznane komnaty. Całość przedsięwzięcia odbywała się
pod auspicjami Uniwersytetu Ein Shams w Kairze, amerykańskiej
Komisji do spraw Energii Atomowej, oraz Smithsonian Institute.
Pomiary prowadzono przy załozeniu, że jednorodny strumień
promieniowania kosmicznego, przenikając przez piramidę i
natrawiając w jej wnętrzu na puste przestrzenie, przechodzić
będzie przez nie z większą łatwością, co zostanie
zarejestrowane przez detektor.
Badania
trwały ponad rok, przy czym aparatura pracowała bez przerwy,
rejestrując rejestrując promieniowanie przez 24 godziny na dobę,
wyniki natomiast przekazywane były bezpośrednio do uniwersyteckiego
komputera IBM 1120. Kiedy komputer podał dane końcowe, zdumienie
ogarnęło uczonych. Okazało się, że zapisy natężenia
promieniowania kosmicznego, pochodzące z kolejnych dni pomiaru,
wykazywały zupełnie inny charakter i były kompletnie ze sobą
nieporównywalne. Dr Amr Gobed, odpowiedzialny za funkcjonowanie
całej instalacji elektronicznej, oświadczył: Z naukowego punktu
widzenia jest to niemożliwe. Musi tu istnieć jakaś tajemnica,
której nie jesteśmy w stanie wyjaśnić (...), istnieje jakaś
tajemnicza siła w piramidach, która przeciwstawia się znanym
prawom nauki.
Dla
starożytnych Egipcjan piramidy także stanowiły zagadkę, dlatego
opierając się na legendach, przypuszczać można, że nie są one
grobami, lecz miejscem schronienia skonstruowanym na wypadek wielkiej
katastrofy. I to niekoniecznie dla ludzi, chociaż niektórzy ludzie
mogliby się tam schronić, ale służącym najprawdopodobniej przede
wszystkim zachowaniu i zabezpieczeniu wiedzy i informacji. Jeśli
katastrofa przybrała formę kataklizmu wywołanego przez człowieka,
z użyciem broni jądrowej włącznie, wówczas ta hipoteza zyskuje
na znaczeniu, ponieważ wyjaśniałaby ona przedziwne wyniki uzyskane
podczas badań promieniowania kosmicznego wewnątrz i w pobliżu
piramid.
Istnieje
przecież możliwość, że piramidy, będąc schronami i dysponując
wszelkimi cechami, których wymaga się od tego typu budowli, są
także zabezpieczone przed promieniowaniem. Wydaje się również, że
niezależnie od tego, jakich środków użyto do zapewnienia
piramidom tej własności, środki te czy mechanizmy funkcjonują w
dalszym ciągu w chwili obecnej. Czyżby więc działał i istniał
ciągle jeszcze, sugerowany przez Andrew Thomasa w jego książce pt.
"Nie jesteśmy pierwsi", jakiś generator umieszczony
gdzieś pod piramidami? Takie urządzenie zapewne musiałoby
znajdować się bardzo głęboko pod piramidą, znacznie głębij,
niż sięgały dotychczas prowadzone prace wykopaliskowe. Trudno
powiedzieć, jaki ono mogłoby mieć kształt, czy też jak możnaby
je wykryć, ponieważ urządzenie takie przekracza jeszcze
możliwościnaszej współczesnej technologii.
Piramidy
ciąle kryją w sobie niewyjaśnione tajemnice i przejawiają
zagadkowe cechy, a pomimo tego istnieją ludzie, którzy twierdza, że
są one jedynie grobowcami faraonów. Nie oznacza to, że zgodzić
się należy z wymyślnymi historyjkami, które opowiada się na
temat ich budowy. Na przykład, że wielkość wielkiej piramidy
Cheopsa, pomnożona przez milion, daje nam w wyniku odległość
ziemi od słońca. Podaje się także cały szereg innych liczb,
które wskazywać mają rozmaite wielkości charakterystyczne, takie
jak długość roku, wielkość miesiąca księżycowego czy wagę
kuli ziemskiej. Wysuwa się również przypuszczenia, że piramidy
zbudowane były przez Noego po potopie, że zbudowali je kosmici lub
że zbudowane zostały według instrukcji kosmitów, albo też, że
stanowią one punkty orientacyjne lub drogowskazy dla astronautów
przybywających na Ziemię z innych planet.
Pogląd,
iż cała ludzka wiedza ukryta jest gdzieś w piramidach, nie musi
zupełnie dziwaczny, chyba jednak słuszniej będzie powiedzieć, że
choć wiedza starożytnego świata została tam umieszczona, to
jednak już jej tam nie ma. Wiele hipotez i interpretacji narosło
wokół piramid egipskich w ciągu ostatnich 100 lat, zaś prawda
leży prawdopodobnie gdzieś pośrodku, pomiędzy przypuszczeniami
zupełnie fantastycznymi, a całkowicie prozaicznymi.
Zdecydowanie
odrzucić trzeba teorie i sugestie pozbawione podstaw, nie można się
jednak także zgodzić z absurdalnym poglądem, że te kolosalne
konstrukcje postawione zostały przez grupę ludzi zaopatrzonych
jedynie w prymitywne narzędzia, bez transportu kołowego, dźwigów,
wyciągów, kołowrotów i innych urządzeń. Że zbudowano je w
kraju, który w okresie budowy piramid był prawie niezamieszkany
(całkowitą populację szacuje się na około 2 miliony ludzi), nie
posiadał miast i z rzadka tylko pokryty był niewielkimi wioskami.
Znacznie
bardziej uzasadniony wydaje się pogląd, że piramidy, a szczególnie
rozległa ixh grupa umiejscowiona na płaskowyżu w Gizeh, pochodzą
z okresu przedegipskiego. Zbudowane został nie jako budowle o
przeznaczeniu sakralnym lub po to, aby przechowywać czcigodne zwłoki
wielkich przywódców, lecz stanowiły urządzenia ochronne
przeznaczone właśnie do zabezpieczenia zdobyczy wiedzy. Wiele
spośród tych urządzeń mogło zostać zużytych przez...
"nosicieli kultury", którzy pojawili się, aby z powrotem
do cywilizacji doprowadzić prymitywnych potomków tych, którzy
pozostali przy życiu po katastrofie.
Wśród
wszystkich piramid egipskich - a znamy ich około 70 - nie
stwierdzono ani jedna, w której stwierdzono by bez żadnej
wątpliwości, że odbył się w niej pochówek. Wszyscy faraonowie,
a szczególnie najwięksi i najpotęniejsi władcy jak Ramzes II i
Thutmozis III, pochowani byli w sławnej Dolinie Królów.
Zadziwiające, jak wielu jest przekonanych, że zmumifikowane zwłoki
faraonów zostały odkryte w obrębbie piramid. Przekonanie to opiera
się prawdopodobnie na pewności, z jaką niektórzy archeologowie
wypowiadają opinie, iż piramidy są grobami władców Egiptu.
Jeśli
najwięksi i najsławniejsi władcy Egiptu zostali pochowani w
skalnych grobowcach w Dolinie Królów, to dlaczego przyjmuje się,
że mniej znani i nie zawsze realnie istniejący (starożytna lista
panujących Manetho nie zawiera imienia Cheops) pochowani zostali w
tych ogromnych budowlach, rzekomo wzniesionych tak ogromnym wysiłkiem
i znojem ludzkim?
Egiptolodzy
wydają się znajdować pod przemożnym wpływem przekazów
dostarczonych przez przez wielkiego podróżnika starożytności -
Herodota. Ale Herodot opisuje to, co powiedzieli mu uczeni i kapłani,
jakich napotykał na trasach swych wędrówek. Piramidy już wówczas
liczyły sobie kilka tysięcy lat i stanowiły dla Egipcjan zagadkę
w nie mniejszym stopniu niż są nią dla nas dzisiaj.
CZĘŚĆ
IV
Wspomniane
w poprzednich odcinkach wykopaliska i zapiski w starożytnych
księgach dowodzą, że globalna wojna nuklearna w zamierzchłej
przeszłości to coś więcej niż prawdopodobieństwo. I że wśród
jej realiów znajdujemy nie tylko bomby jądrowe, lecz także pociski
rakietowe i urządzenia przypominające radar, nie mówiąc już o
samolotach. Żadne jednak z tych urządzeń nie mogłoby zostać
wyprodukowane bez istnienia zasobów i środłow wysoko rozwiniętej
techniki, a więc istnienia wysoko uprzemysłowionego społeczeństwa.
A jeśli tak, to utracony Złoty Wiek zamierzchłej przeszłości
mógł być "złoty" tylko w retrospekcji - dla tych,
którym dane było przeżyć kataklizmy wojny i którzy zachowali w
pamięci jedynie najpiękniejsze jego cechy.
W
gruncie rzeczy owa era rozwiniętej technologii mogła cierpieć na
wszystkie schorzenie, które i nas trapią, a jeśli rzeczywiście
cywilicacja ta była znacznie bardziej zaawansowana niż nasza, to i
jej problemy mogły być znacznie trudniejsze. Bajeczne Miasto
Świateł z pewnością miało swoje ubogie dzielnice, kłopoty z
ruchem drogowym, zatłoczeniem, hałasem i stresami; mogły istnieć
także problemy siły roboczej, rozwoju przemysłu, produkcji środków
żywnościowych, transportu, zanieczyszczenia środowiska i
przeludnienia. Nawet jeśli ludzie ci byli niczym mitologiczni
bogowie o wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie
życia, to jednocześnie mogli być obciążeni jakąś wadą
psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na
jakie społwczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Jeśli byli oni
natomiast przedstawicielami cywilizacji rozwiniętej w innym układzie
słonecznym, to już samo promieniowanie naszego słońca mogło
stanowić dla nich poważne zagrożenie i pociągać za sobą ofiary.
Być może na przestrzeni wieków ulegli oni stopniowej degradacji,
pomimo że ich cywilizacja znacznie przewyższała naszą.
Wyjaśniałoby to przekaz zawarty w biblijnej Księdze Rodzaju, że
wielka jest niegodziwość ludzi, a usposobienie ich jest wciąż
złe.
Z
drugiej strony, mogli oni zbudować społeczeństwo bardziej
rozwinięte i bardziej ludzkie niż nasze. Być może, trudność
leżała w ich stosunkach z innymi cywilizacjami kosmicznymi, a
katastrofalny konflikt, który zniszczył ich świat i niemal
zgładził rasę ludzką, wywołany był działaniem wrogiej
cywilizacji przybyłej z obcej planety lub innego systemu
słonecznego.
Mogła
to być także kombinacja wszystkich wymienionych czynnyków.
Niewykluczone, że nugdy się nie dowiemy, co było przyczyną
"upadku" ludzkości i będziemy musieli pozostać przy tych
danych, jakich dostarczają nam mity i dostępne jeszcze świadectwa
materialne.
Można
przeprowadzić szereg interesujących rozważań na temat kierunków,
w jakich konflikt ów się rozwijał i znaleźć sporo
przekonywujących argumentów na ich poparcie. Jeśli bowiem miniona
era wysokiej technologii dysponowała bronią nuklearną, pociskami
rakietowymi, radarem itd. i jeśli jej społeczeństwa podlegały
rozwojowi równoległemu do tego, jaki charakteryzuje społeczeństwa
dzisiejsze, to z pewnością dysponowała ona także podobnymi
metodami wojen. Istnieją pewne wskazówki, zarówno w mitach jak i w
źródłach materialnych, każące przypuszczać, że wniosek taki
jest słuszny.
Antyczny
tekst indyjski "Samara Sutradhara" wyraźnie mówi o
stosowaniu w odległej przeszłości broni biologicznych. Specyfik o
nazwie Somhara był używany jako środek wywołujący choroby wśród
żołnierzy przeciwnika, zaś inny - Moha - powodował odrętwienie i
paraliż. W "Fengshen-yen-i" wspomina się działania
wojenne z użyciem broni bologicznej, prowadzone w Chinach; i znowu w
tekstach tych znajdujemy opisy zadziwiająco podobne do indyjskich.
Przy
tej niejako okazji powstaje pytanie: czy nie jest możliwe, że
niektóre współczesne, trapiące ludzkość schorzenia zostały
kiedyś w przeszłości wywołane w sposób sztuczny? Istnieje wiele
chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią one
natomiast zwierząt. Czy nie mogły one powstać jako rezultat
pradawnej niszczycielskiej wojny bakteriologicznej, której zasięg
wymknął się walczącym stronom spod kontroli?
Znany
biolog, Firsow, zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie
jako reprezentujące etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a
nieżyjącym, światem organicznym a nieorganicznym, zachowujące się
w stanie nieczynnym jak substancje krystaliczne, zaś w stanie
aktywnym reprodukujące się i wykazujące działania celowe, wcale
nie musiały powstać u zarania życia na Ziemi. Tym bardziej, że
wykazują one wysoki stopień specyficzności w stosunku do
żywiciela, co właśnie mogłoby wskazywać na ich stosunkowo
niedawne pochodzenie.
Inny
rodzaj broni, powszechnie obecnie znanej, to broń balistyczna, a
więc pistolety, karabiny, działa itp., a także materiały
wybuchowe. W jednej z jaskiń północnej Rodezji znaleziono ludzką
czaszkę. Czaszka ta, znajdująca się obecnie w Muzeum Historii
Naturalnej w Londynie, posiada okrągły otwór po lewej stronie,
podczas gdy strona prawa jest roztrzaskana. Otwór ten jest dokładnie
okrągły, zaś czaszka wokół niego nie posiada żadnych śladów
promienistych pęknięć. Taki efekt - okrągły otwór z
roztrzaskaną przeciwległą ścianą, czyli wylotem - jest typowym
efektem działania na tkankę kostną kuli karabinowej o dużej
prędkości, znanym powszechnie zarówno z doświadczeń ostatniej
wojny, jak i badań kryminalistycznych. Dzida, strzała czy kamień
takiego zespolonego efektu wywołać nie może. Może go spowodować
tylko gorący pocisk wystrzelony z ogromną prędkością. Tymczasem
wiek tej czaszki określa się na 40 000 lat, a więc wypada on na
okres pojawienia się człowieka z Cro Magnon, który jeszcze nie
zdążył wynaleźć nawet łuku i strzały.
Ta
czaszka nie jest jedynym znaleziskiem noszącym na sobie ślady
takiego uszkodzenia. W Muzeum Paleontologiczne w Leningradzie
znajduje się czaszka żubra pochodząca sprzed wielu tysięcy lat.
Posiada ona okrągły otwór w środkowej części czoła. Badania
wykazały, że zwierzę, chociaż ranne, nie padło a rana uległa
zabliźnieniu. Podobnie jak w przypadku czaszki ludzkiej znalezionej
w Rodezji i tutaj otwór jest doskonale okrągły, zaś wokół niego
nie występują promieniste pęknięcia. A więc efekt działania
kuli karabinowej. Ale skąd karabiny w zamierzchłej przeszłości?
Sięgnijmy
więc znów do mitów i świętych tekstów. Mity Drawidów
wspominają o laskach plujących ogniem i mających własność
zabijania. Mojżesz także miał laskę, za której pomocą
spowodował, że ze skały wytrysła woda. Naturalnie mogła to być
także różdżka, bowiem wynajdywanie wody pod powierchnią ziemi za
pomoca różdżki i różdżkarstwo w ogóle należą do sztuk
starych. Niemniej jednak mogła to być broń balistyczna. Wiemy
przecież, że Mojżesz wychowany był od dzieciństwa jako członek
egipskiej kasty rządzącej i mógł mieć dostęp do źródeł
wiedzy niedostępnych dla innych.
Podobnego
rodzaju tajemnicę stanowi starożytna egpska sztuka drążenia
tuneli w skałach, której rezultaty oberwować można np. w Dolinie
Królów, czy też stosowana podczas budowy Domów Wieczności w Abu
Simbel, które Ramzes II kazał wbudować w skaliste urwisko.
Przypuszcza się, że we wczesnym okresie historii Egiptu znana była
sztuka produkowania i stosowania materiałów wybuchowych, która w
późniejszych tysiącleciach uległa zapomnieniu. Nie jest to ani
dziwne, anibezpodstawne przypuszczenie, jeśli weźmie się pod
uwagę, że choćby Chińczycy znali metodę przyrządzania prochu
już kilka tysięcy lat temu. Dlatego istnienie broni palnych w
odległej przeszłości nie jest niczym nadzwyczajnym, szczególnie
dlacywilizacji, która dysponowała energią atomową.
Niezwykle
ciekawa sugestia wypłynęła z kręgu uczonych radzieckich. Okazało
się bowiem, że niektóre odkrycia szkieletów dinozaurów na
Syberii, a mianowicie położenie kości szkieletowych oraz rodzaj
ich uszkodzeń, wydają się wskazywać na to, że zwierzęta te
zostały pogruchotane za pomocą silnych środków wybuchowych. To,
naturalnie, przesuwałoby fakt stosowania materiałów wybuchowych o
kilka milionów lat wstecz. Nie ulega jednak wątpliwości, że
znajomość, jak i zastosowanie substancji wybuchowych, oraz broni
działającej w oparciu o te środki, jest znacznie bardziej
starożytna niż sie na ogół przypuszcza.
Inną
tajemniczą sprawą, ściśle wiążącą się z tragedią atomową w
czasach prehistorycznych, są malowidła na ścianach jaskiń i na
skałach, rozrzucone po całej kuli ziemskiej. Malowidła te,
przedstawiające postacie tak zwanlych kosmitów, zyskały sobie w
ostatnich latach rozgłos światowy, a ich szczególna popularność
datuje się od momentu publikacji książki von Dänikena
zatytułowanej "Pojazdy bogów".
Jednym
z najbardziej znanych obrazów jest konturo ogromnej postaci wyryty
na skale. Został on odkryty przez Henri Labote'a na płaskowyżu
Tasili na Saharze i nazwany przez niego Wielkim Bogiem Marsjańskim.
Szkic ten zadziwiająco przypomina postać odzianą w strój
kosmonauty.
Na
obszarze płaskowyżu znajduje się więcej podobnych rysunków:
jeden z nich przedstawia idącą grupę czterech postaci ubranych w
stroje przypominające kombinezony kosmonautów, których głowy
okryte są baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju odkryto na
różnych kontynentach. Istnieje na przykład rysunek naskalny na
południe od miejscowości Fergana w Uzbekistanie, przedstawiający
postać, której głowa otoczona jest pierścieniem z wychodzącymi z
niego promieniami. Pierścień ten prawdopodobnie reprezentuje hełm,
jaki noszą nurkowie, zaopatrony w anteny. Niemal identyczne postacie
przedstawiają rysunki odkryte w Val Camonica we Włoszech. Sylwetki
"kosmitów" znaleziono także wyrysowane na płaskich
ścianach skał w Australii.
Znaczne
podobieństwo do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki
Dogu pochodzące z okresu Jomon. Wzbudziły one duże
zainteresowanie, ponieważ przedstawiają ludzi w pewnego rodzaju
ubraniach ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne okulary.
Japoński ekspert Isao Washio tak opisuje strój Dogu: rękawice
przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania, zaś okulary
mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są
dźwignie prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia,
podczas gdy "korona" umieszczona na hełmie spełnia rolę
anteny (...). Urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią
elementów zdobniczych, lecz są przyrządami pozwalającymi
kontrolować i regulować ciśnienie w skafandrach w sposób
automatyczny.
Wszystkie
te rysunki i postacie kojarzy się obecnie z "przybyszami z
kosmosu" oraz poglądem, że planetę naszą w dalekiej
przeszłości odwiedzali goście - a stronauci z innych układów
słonecznych. W gruncie rzeczy mogą one przedstawiać "niebiańskich
bogów". Tym bardziej, że rysunkom "kosmitów"
towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy czy inne
urządzenia latające. Wydaje się jednakże, że istnieje inne, nie
mniej prawdopodobne wyjaśnienie, oparte na odmiennej interpretacji
znajdowanych rysunków. Być może przedstawiają one po prostu ludzi
w ubiorach chroniących przed radioaktywnym skażeniem. Przecież
większość rysunków "kosmitów" odkryta została na
terenach dzisiejszych pustyń. Wcześniej już jednak sugerowano, że
pierwszą przyczyną powstania pustyń mogło byc zastosowanie na
tych obszarach broni nukearnej, dlatego nawet tysiące lat później
regiony owej wykazywały wysoki stopień skażenia radioaktywnego.
Rysunki
mogły być więc wykonane później przez potomków mieszkańców
tych okolic, którym udało się przeżyć kataklizm. Widzieli oni
przybywających (albo ze schronów podziemnych, albo z obszarów
nieskażonych radioaktywnością) ludzi w latających maszynach,
którzy zabezpieczeni strojami ochronnymi pojawili się, aby
skontrolować tereny, zbadać stopień ich skażenia i ocenić
rozmiary zniszczeń.
Niewątpliwie
niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać przybyszów z kosmosu.
Nie wydaje się jednak słuszne pomijanie możliwości, że ubrania
ochronne noszone były przez mieszkańców Ziemi, jako osłona przed
skażeniem promieniotwórczym. Gdyby bowiem kosmici musieli być tak
dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem, przy pomocy
całkowicie izolujących skafandrów kosmicznych, oznaczałoby to, że
nie mogli oni oddychać ziemską atmosferą, czy też znosić
panującej na powierzchni ziemi temperatury. A taki obraz kosmicznych
bogów, jak pisze Richard E. Mooney, stałby w całkowitej
sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie mitów i
legend.
O
mitycznych bogach Egiptu, Grecji, Indii, a także Majów, Inków i
Azteków nigdy nie pisano jako noszących stroje ochronne. Dlatego
albo byli oni ziemianami, albo przybyszami z kosmosu, których
fizjologia podobna była do ziemskiej w takim stopniu, że nie
potrzebowali skafandrów ochronnych. Oczywiście ci, którzy
przybywaliby tylko na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić ubiory
chroniące ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy też
nieznanymi, a być może groźnymi dla nich, ziemskimi
mikroorganizmami. Jednakże, biorąc pod uwagę argumenty za i
przeciw, oraz uwzględniając rozmieszczenie głównych malowideł
oraz materialnych dowodów katastrofy nuklearnej, wydaje się, że
najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem funkcji owych "kosmnicznych"
skafandrów jest ochrona przed skażeniem promieniotwórczym.
CZĘŚĆ
V
Kiedy
program Apollo został pomyślnie zrealizowany i ogłoszono większośc
wyników badań, okazało się, że istnieją fakty, które mogą
wskazywać, iż nie tylko Ziemia, lecz i część naszego układu
słonecznego była przed wielu tysiącami lat zniszczona w wyniku
wojny atomowej.
Jednakże
jeśli chodzi o interpretację odkrytych faktów, opinie uczonych sa
podzielone. Staranny przegląd literatury dotyczącej badań
przestrzeni kosmicznej wydaje się świadczyć, że uczeni
zakłopotani są wynikami uzyskanymi zarówno w radzieckich, jak i
amerykańskich programach badawczych.
Z
drugiej strony obserwuje się istnienie także tendencji do
ignorowania lub wręcz pomijania tych danych naukowych, które
wskazywać by mogły, że olbrzymie kratery na Księżycu, Marsie,
Merkurym i Wenus nie powstały w wyniku natyralnych zjawisk, takich
jak upadki meteorytów, asteroidów, komet lub działalności
wulkanicznej, lecz w wyniku eksplozji nuklearnych, miliony razy
potężniejszych niż te, jakich oczekiwać można po
najpotężniejszych bombach wodorowych dnia dzisiejszego. Pomimo
lądowania ludzi na Księżycu, nie wiemy dotychczas, co było
przyczyną zniszczenia jego powierzchni oraz powstania na niej tak
olbrzymiej ilości kraterów. Uczeni amerykańscy przyznali
(Scientific American, lipiec 1974 r.), że jakiś nieznany kataklizm
musiał spowodować zniszczenie powierzchni Księżyca i planet.
Brytyjski
astronom o światowej sławie, Gilbert Fiedler z zespołem
współpracowników poddał analizie statystycznej położenia i
częstotliwości karaterów na powierzchni Księżyca. Uzyskane
wyniki wskazują wyraźnie, że kratery nie pokrywają powierzchni
Księżyca w sposób bezładny i przypadkowy, czego można by
oczekiwać przy założeniu, iż powstały one w wyniku działania
sił naturalnych. Okazuje się, że kratery te tworzą określone i
logiczne wzory. Występują mianowicie w parach lub tworzą łańcuchy,
szeregi oraz równoległoboki.
Pary
kraterów lub kratery bliźniacze składają się z dwóch niecek o
tej samej wielkości. Uczeni zauważyli, że w miarę jak średni
promień tych kraterów zwiększa się, rośnie wówczas również
odległość między nimi. Zjawisko to jednakże jest trudno
wytłumaczyć na gruncie teorii o naturalnym ich pochodzeniu. Z
drugiej strony, jeśli na Księżycu miała miejsce wojna nuklearna,
wówczas padające bomby mogłyby tworzyć na jego powierzchni
określone wzory lejów. W takim przypadku, oczywiście, im większe
byłyby zrzucane bomby, tym większa odległość między nimi byłaby
potrzebna dla uzyskania maksymalnego efektu destrukcyjnego.
Liczne
kratery tej samej wielkości tworzą także ciągi lub łańcuchy,
ułożone wzdłuż jednej linii i skierowane w określonym kierunku.
Istnieje wyraźne podobieństwo między tymi łańcuchami kraterów
na Księżycu, a łańcuchami lejów po bombach zrzuconych w
Wietnamie przez amerykańskie bombowce B-52.
Kratery
księżycowe występują również w grupach po cztery jednakowej
wielkości - tworząc równoległoboki. Wyraźnie widać, że im
większe są ich średnice, tym większy tworzą one równoległobok.
Niektóre równoległoboki pokrywają obszar tysięcy kilometrów
księżycowej powierzchni. W przypadku wojny jądrowej celem
tworzenia takich "figur geometrycznych" byłoby całkowite
zniszczenie życia w ich obrębie. Współczesne rakiety bojowe,
zarówno radzieckie jak i amerykańskie, wyposażone są przynajmniej
w cztery głowice nuklearne każda i zaprogramowane prawdopodobnie w
taki sposób, aby ich eksplozje tworzyły równoległobok.
Powszechnie
niemal wiadomo, że około 90 proc. wszystkich kraterów na widocznej
stronie Księżyca oraz na niektórych obszarach Marsa (regiony
otaczające morze Hellas) koncentruje się na wyżynach lub
kontynentach, niewiele znajdujemy ich natomiast na morzach. Fakt ten,
trudny do wyjaśnienia w inny sposób, z punktu widzenia teorii o
starożytnej wojnie nuklearnej staje się zupełnie zrozumiały.
Jeśli bowiem w księżycowych i marsjańskich morzach znajdowała
się kiedyś woda, to życie inteligentne skupiać się musiało na
lądach oraz brzegach zbiorników wodnych. Stąd obecność lejów i
kraterów na tych obszarach jest w pełni uzasadniona, jako rezultat
morderczej wojny, w której niszczono przede wszystkim duże skupiska
mieszkańców w głębi lądu oraz miasta portowe i nadbrzeżne.
Twierdzenie
niektórych geologów, że kratery, które kiedyś pokrywały
powierzchnie księżycowych i marsjańskich mórz, uległy
zniszczeniu przed milionami lat w wyniku stopienia w skrajnie
wysokich temperaturach, wydaje się mało prawdopodobne, tym bardziej
że przyczyna powstania tego piekła o temperaturze milionów stopni
ciągle stanowi tajemnicę. Nie można ponadto pominąć faktu, że
około 10 proc. księżycowych kraterów jest zlokalizowana właśnie
na terenie mórz i nie uległy one jednak stopieniu. Być może,
powstały wówczas, gdy zniszczono podwodne miasta. W każdym razie
teoria stapiania w dalszym ciągu nie wyjaśnia występowania
kraterów w parach, szeregach, równoległobokach itd.
Jednym
z najdziwniejszych rodzajów kraterów obserwowanych na Księżycu są
te, które posiadają "promienie" o długości setek
kilometrów. Niektórzy uczeni utrzymują, że takie otwory, jak
Tycho, Kopernik i Arystarch powstały w wyniku eksplozji, które
miały miejsce nad powierzchnią Księżyca. Ponieważ ich promienie
przebiegają po powierzchni innych kraterów, jest możliwe, że
stanowi to rezultat wybuchu specjalnego typu bomb, które zrzucono
pod koniec wojny nuklearnej w celu ostatecznego zniszczenia,
ocalałych do tego czasu, resztek życia. Po tysiącach lat te jasne
"promieniste" niecki wciąż jeszcze emitują znaczne
ilości promieniowania. Badania powierzchni Księżyca w czasie
zaćmienia za pomocą przyrządów optycznych czułych na
podczerwień, przeprowadzone przez naukowców NASA, wykazały, że te
właśnie obszary wydzielają więcej ciepła i promieniowania niż
tereny sąsiednie.
Astronomowie
tacy jak Fiedler, Shoemaker i Barosh od lat twierdzili, że
nieregularne linie obserwowane wokół księżycowych kraterów
przypominają bardzo linie rozchodzące się promieniście od
kraterów pozostałych po próbnych wybuchach jądrowych w Yucca
Flats. Oczywiście, naukowcy ci utrzymują, że podobieństwo to jest
przypadkowe, zaś same linie powstały na Księżycu w wyniku
działania naturalnych sił niewiadomego pochodzenia.
Już
jednak w latach 40-tych astronomowie brytyjscy zaatakowali pogląd,
iż przyczyną powstania księżycowych kraterów, niecek i wgłębień
było działanie wulkanów. Wykazali oni, że nie istnieje ani jeden
przykład prawdziwego stożka wulkanicznego na widocznej stronie
Księżyca. Dwadzieścia lat później amerykańscy astronauci także
nie mogli znaleźć żadnego dowodu aktywności wulkanicznej na
Księżycu.
Na
początku lat 60-tych grupa radzieckich astronomów, pracująca pod
kierunkiem E. L. Krynowa, po zbadaniu istniejących w naszym systemie
słonecznym asteroidów i meteorytów oraz uwzględnieniu komet, a
następnie obliczeniu średniej liczby takich ciał, które trafiają
w kulę ziemską, doszła do wniosku, że podczas minionych miliardów
lat maksymalna liczba tych ciał niebieskich, jaka spadła na
Księżyc, nie mogła przekroczyć 16000, nawet biorąc pod uwagę
brak na nim atmosfery. Istnieją tam jednak dosłownie miliony
kraterów, zaś liczba samych tylko bardzo dużych znacznie
przekracza 16 tysięcy, podczas gdy na powierzchni najbliższego
sąsiada Księżyca - Ziemi znaleźć ich można niewielką zaledwie
liczbę. Natomiast na planetach Merkury, Wenus i Mars istnieją setki
tysięcy kraterów - niemożliwe jest więc, by powstały one wskutek
uderzeń meteorytów.
Nie
można zatem znaleźć żadnego konwencjonalnego dla kształtu i
rozkładu kraterów, tych niewinnie wyglądających, jakby
pozostałych po ospie znaków, tworzących krajobraz księżycowy. Z
jakichś powodów kratery te są płytkie i zgrupowane na określonych
obszarach powierzchni księżyca.
Jedna
z przedstawionych w ostatnich latach teorii wydaje się wyjaśniać
wiele spośród dotychczas niezgłębionych tajemnic Księżyca.
Teoria ta została opracowana przez dwóch wybitnych uczonych
radzieckich: Michaiła Wasina i Aleksandra Szczerbakowa i
przedstawiona w książce "Księżyc - nasz tajemniczy pojazd
kosmiczny". Przyjmuje ona, że Księżyc w ogóle nie jest
naturalnym satelitą Ziemi, lecz stanowi wydrążoną w środku
konstrukcję, zbudowaną przez jakąś wysoko rozwiniętą
cywilizację, która wprowadziła go na orbitę okołoziemską, jako
sztucznego satelitę, w nieokreślonym czasie dalekiej przeszłości.
Ta
zaskakująca idea szokuje w pierwszej chwili, ale zanim wydamy na nią
wyrok skazujący, zbadajmy niektóre spośród kłopotliwych
problemów, jakie owa śmiała i niekonwencjonalna teoria rozwiązuje.
Naturalnie,
jeśli Księżyc został sztucznie wprowadzony na orbitę
okołoziemską, to wyjaśnienie jego prawie doskonale kołowej orbity
staje się zupełnie oczywiste, podobnie jak fakt, iż orbita ta nie
przebiega w płaszczyźnie równikowej Ziemi, odmiennie od wszystkich
innych księżyców istniejących w naszym układzie słonecznym.
Rzucającą
się w oczy cechą powierzchni Księżyca jest istnienie na niej
mórz. Stanowią one wyraźne, jasne, płaskie powierzchnie prawie
pozbawione kraterów; niemal wszystkie morza znajdują się na
zachodniej części Księżyca, skierowanej ku Ziemi. To właśnie
przelatując nad niektórymi z tych mórz, wyprawa Apollo 8 odkryła
obecność maskonów, stacjonarnych pól grawitacyjnych, tak silnych
że zakłócały one tory sond okołoksiężycowych. Ten fakt oraz
wyliczony ciężar właściwy Księżyca i analiza jego ruchu,
przeprowadzona przez Gordona McDonalda z NASA, wydają się
wskazywać, że Księżyc nie jest ciałem homogenicznym, co oznacza,
iż zachowuje się on bardziej jak wydrążona w środku kula, niż
jak jednolite ciało niebieskie. Inne, ostatnio odkryte fakty wydają
się wspierać tę hipotezę. Przede wszystkim istnieje po drugiej
stronie Księżyca ogromne wybrzuszenie na jego powierzchni, tak
wielkie, że mogłoby ono wywołać powstanie niezrównoważonych sił
w obrębie księżycowej masy. Jednakże wpływ tej wypukłości jest
skompensowany jakimiś zmianami w rozkładzie gęstości wnętrza
Księżyca. Sam fakt, że wybrzuszenie to znajduje się po przeciwnej
stronie niż oddziaływanie Ziemi, jest jeszcze bardziej intrygujący.
Czyżby owo wybrzuszenie zostało spowodowane jakimiś ogromnymi
przyspieszeniami, które działały na Księżyc?
Ciekawe
wyniki otrzymano także w rezultacie sejsmograficznych eksperymentów
przeprowadzonych podczas lotu Apollo 13. Okazało się, że zderzenia
lub wstrząsy na powierzchni Księżyca dawały nigdzie przedtem nie
spotykane sygnały, które zaczynały się od małych fal, a
następnie powoli narastały, aby po długim okresie osiągnąć
maksimum. W gruncie rzeczy, kiedy trzeci człon rakiety Apollo 13
spadł na Księżyc, cała powierzchnia srebrnego globu, aż do
głębokości 40 kilometrów, drgała prawie trzy i pół godziny.
Jeden z pracowników naukowych NASA skomentował ten fakt w
następujący sposób: "Księżyc zareagował jak wielki, pusty
w środku gong".
Tytan,
cyrkon, itr, beryl. Te słowa zwracają uwagę, kiedy czyta się
wyniki, przeprowadzonej przez S. Ross Taylora, analizy chemicznej
próbek skał księżycowych. Raport wskazuje, że te rzadkie
pierwiastki występują na powierzchni Księżyca w dużych
ilościach, znacznie większych niż w ziemskiej litosferze i bardzo
przekraczają średnią ich zawartość procentową we wszechświecie,
wszystkie one, znane czasami pod zbiorową nazwą "pierwiastków
ogniotrwałych", są niezastąpionymi materiałami budowy
antykorozyjnych, odpornych na działania wysokich temperatur,
kadłubów rakiet kosmicznych.
Zaskakujące
było również to, że wiek skał księżycowych, oceniony na
podstawie rozpadu promieniotwórczego, wyniósł od 5 do 7 miliardów
lat, zaś w niektórych próbkach osiągał aż około 20 miliardów
lat, podczas gdy wiek naszego układu słonecznego, a więc i Ziemi,
ocenia się zaledwie na 4,6 miliardów lat. Ponadto w próbkach skał
księżycowych odkryto kilka nowych pierwiastków i minerałów,
które w ogóle nie występują w skorupie ziemskiej, nie mówiąc
już o obecności stosunkowo wysokich stężeń niektórych
radioaktywnych izotopów szeregu uranu i toru. Te ostatnie w gruncie
rzeczy mogły powstać tylko w wyniku eksplozji jądrowych.
Wszystkie
wyprawy Apollo znajdowały także na powierzchni Księżyca duże
ilości substancji szklistych (np. Apollo 17 przywiózł szkło
pomarańczowego koloru pochodzące z krateru Shorty). William C.
Phinney, kierownik zespołu badawczego w Centrum Lotów Załogowych
NASA w Houston. Podczas konferencji prasowej, jaka miała miejsce w
styczniu 1973 roku, powiedział: Nie potrafię sobie wyobrazić, w
jaki sposób kawałki pomarańczowego szkła stanowić mogą rezultat
działalności wulkanicznej. A przecież na ziemskich terenach
doświadczalnych, na których przeprowadzano próbne wybuch jądrowe,
takie odłamki kolorowego szkła do rzadkości nie należą.
Wyniki
badań księżycowych skał wprawiły w zakłopotanie tych uczonych,
którzy wierzyli, że Ziemia i Księżyc utworzone zostały z tego
samego pierwotnego obłoku kosmicznego pyłu, lub że kiedyś w
zamierzchłej przeszłości Księżyc stanowił część Ziemi, a
później został wyrzucony na orbitę w wyniku jakiegoś kataklizmu.
Ciąd
dalszy.
CZĘŚĆ
VI
Dalsze
wyniki uzyskane przez kolejne wyprawy Apollo dostarczają nie mniej
fascynujących informacji niż z pierwszych wypraw. Badania
magnetyzmu księżycowego (Apollo 16) wykazały, że Księżyc
obecnie nie posiada globalnego pola magnetycznego, niemniej jednak
próbki skał księżycowych wykazywały ślady dawnego działania
tego pola ("New Scientist" 1980 t.85, s.66). Namagnesowanie
to jest nieznaczne i wynosi około 1/100 000 tego, jakie spotyka się
na Ziemi. Nie jest ono również jednolicie rozłożone na
powierzchni, lecz koncentruje się w siedmiu regionach. Wszystkie te
regiony leżą na zewnętrznej stronie największych kraterów ("New
Scientist" 1979 t.84, s.873).
Odkryto
także istnienie dwóch oddzielnych pasów ferromagnetycznego
materiału, o długości około 1000 kilometrów, leżących na
głębokości około 100 kilometrów pod powierzchnią Księżyca.
Pochodzenie i przeznaczenia tych ogromnych utworów, podobnych do
dźwigarów lub wzdłużników w kadłubie okrętu, stanowi
dotychczas zagadkę, podobnie jak odkryte przez wyprawę Apollo 16
ślady pordzewiałego żelaza w próbkach skał księżycowych.
Ponieważ rdza świadczy o obecności wody, dawna teoria mówiąca,
że księżyc zawsze był pozbawiony zawierających wodę minerałów,
powinna być poddana rewizji. Niezaprzeczalny dowód sinienia wody na
Księżycu pojawił się wówczas, gdy instrumenty pozostawione prze
poprzednie wyprawy Apollo niespodziewanie wykryły obłoki pary
wodnej rozciągające się na przestrzeni setek kilometrów. John
Freeman z Rice University twierdz, że wszystkie odczyty przyrządów
pomiarowych wskazują na bezsporny fakt, iż para wodna pochodzi z
głębokiego wnętrza samego Księżyca.
W
ciągu tysięcy lat żywe były na Ziemi legendy mówiące o
istniejących na Księżycu miastach. Według zapisów, jakie
znajdujemy w książce Charlesa Forda, europejscy astronomowie
twierdzili w swoich publikacjach naukowych, że widzieli takie ruiny
na Księżycu jeszcze w ubiegłym wieku. Amerykańskie czasopisma
astronomiczne publikowały rysunki i fotografie piramid, kopuł,
krzyży i mostów, jakie obserwowano na powierzchni Księżyca.
Zeszyt czasopisma Uniwersytetu Harvarda z kwietnia 1954 roku pt. "Sky
and Telescope" zawiera artykuł na temat mostu sfotografowanego
na powierzchni Księżyca, łączącego dwa grzbiety górskie w
pobliżu Mare Crisium. Według opinii redaktora naukowego "New
York Herald Tribune" - Johna O'Neile'a oraz dwóch astronomów
angielskich, H. P. Wilkinsa oraz Patricka Moore'a, fotografia ta
przedstawia definitywnie most, a nie przypadkową formację skalną
tego kształtu. Jeśli Mare Crisium było kiedyś prawdziwym oceanem,
wówczas most ten porównać by można do mostu Złotej Bramy (Golden
Gate Bridge) w San Francisco, który również spina dwa grzbiety
górskie w pobliżu oceanu. H. P. Wilkins wyliczył, że długość
tego księżycowego mostu przekracza 20 kilometrów. Spędził on
również wiele czasu na katalogowaniu ponad 200 białych kopuł, o
średnicach sięgających 200 metrów (obserwowanych w ostatnich
latach w coraz większych ilościach), które czasami znikają w
jednym miejscu, aby znowu pojawić się w innym. Zaskakujące, że
wiele spośród tych księżycowych kopuł zaobserwowano w pobliżu
wyjątkowo prostej ściany o wysokości około 450 metrów i długości
ponad 100 kilometrów. Po przeciwnej stronie tej ściany, na
przeciwległej stronie Księżyca, znajduje się pęknięcie o
szerokości 8 kilometrów i długości 240 kilometrów.
Jeszcze
bardziej zadziwiające są zespoły gigantycznych głazów,
znajdujące się na powierzchni Mare Tranquilitatis i Oceanus
Procellarum. William Blair, uczony antropolog, porównuje te budowle
do Stonehenge, o prostokątnych zapadlinach zerodowanych ścian,
które zawaliły się ku środkowi oraz monolitycznych iglicach
wyższych od jakiegokolwiek budynku na Ziemi. Radzieckie zdjęcia
wykonane przez Łunę 9 wskazują, że niektóre spośród tych iglic
mogą w gruncie rzeczy mieć kształt piramid.
Starożytna
cywilizacja zamieszkująca w przeszłości na powierzchni Księżyca
musiała dokonać ogromnego dzieła, przekształcając i modelując
krajobraz Księżyca. Astronomom od wielu lat znane są duże obszary
tej powierzchni pokryte siatką krzyżujących się linii,
przypominających siatkę południków i równoleżników rysowanych
na mapach Ziemi. Odnosi się wrażenie, że te uskoki, grzbiety
górskie, wąwozy i łańcuchy kraterów ułożone są wzdłuż
równoległych linii przecinających się z innymi pod kątami
prostymi. Taki system krzyżujących się linii jest zupełnie
nienaturalni i uczeni nie potrafią znaleźć dla niego żadnego
wytłumaczenia.
Zdjęcia
przesłane przez amerykańskie sondy z powierzchni Merkurego, Wenus i
Marsa wskazują, że los tych planet był podobny do księżycowego.
Można na ich powierzchni znaleźć kratery tworzące wzory podobne
do księżycowych. Niektórzy fizycy oceniają, że energia potrzebna
do utworzenia takich kraterów (których średnice osiągają 1300
kilometrów) przekraczają tysiące razy siłę wybuchu największych
bomb wodorowych.
Tak
straszliwa siła wybuchu mogła zniszczyć planetę, która kiedyś
krążyła między Marsem a Jowiszem, a po której pozostał tylko
pas asteroid. Kiedy ta grupa fragmentów skalnych została w 1802
roku odkryta przez niemieckiego astronoma Heinricha W. M. Obersa,
astronomowie byli przekonani, że to jakaś planeta została kiedyś
zniszczona w wyniku straszliwej eksplozji. Teoria ta ciągle jest
żywa wśród astronomów radzieckich. Obliczyli oni na początku lat
60-tych, że średnica owej planety wynosiła około 6000 km. Z
drugiej strony wiadomo, że nie istnieje żadna naturalna przyczyna
eksplozji planety. Amerykański astronom Gerard P. Kuiper, dyrektor
Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu w Arizonie, twierdzi
wprawdzie, że pas asteroid powstał wówczas, gdy 5 do 10
oddzielnych planet znajdujących się na orbitach pomiędzy Marsem a
Jowiszem przypadkowo zderzyło się ze sobą, jednak nie posiada on
konkretnych dowodów potwierdzających tę teorię, zaś ze
statystycznego punktu widzenia taka przypadkowa kolizja jest niemal
niemożliwa w przestrzeni, jaka istnieje między Marsem a Jowiszem.
Naukowcy z NASA byli zaskoczeni, kiedy sondy Pionier 10 i Pionier 11
przeszły bez żadnej kolizji przez pas asteroid zawierający około
100 000 odłamków skalnych. Najprawdopodobniej nie zwrócili oni
uwagi na fakt, że średnia odległość między każdą z tych
asteroid wynosi około 6,5 miliona kilometrów.
W
każdym razie wiadomo, że największe rozmiary zniszczeń podczas
tej starożytnej wojny miały miejsce w obszarze między Marsem a
Jowiszem. Być może, planeta lub planety istniejące w tej części
naszego układu słonecznego były głównymi bazami militarnymi i
dlatego musiały zostać zburzone. Starożytne środki bojowe mogły
również dokonać zniszczenia czterech księżyców Saturna, co
spowodowało powstanie jego pierścienia. Astronomowie twierdzą, że
księżyce te rozpadły się, kiedy zbytnio zbliżyły się do
planety. Nie ma jednak żadnych realnych dowodów na poparcie tej
teorii, tym bardziej, że ci sami astronomowie przyznają, iż
księżyce nie mogły rozpaść się, gdyby były zbudowane z
niepopękanej litej skały. Ponadto Saturn byłby jedyną planetą w
naszym układzie, której księżyce uległyby rozpadowi w tak
niezwykły sposób. A może one także były ważnymi bazami
wojskowymi i dlatego musiały zostać zniszczone?
W
ostatnich latach świat naukowy dowiedział się, że temperatura na
powierzchni Jowisza wynosi ponad 50 000 stopni, a więc przekracza
nawet temperaturę na powierzchni Słońca. Czy potężne
bombardowanie za pomocą nuklearnych środków zniszczenia nie mogło
zapoczątkować reakcji jądrowej na tej planecie?
W
książce zatytułowanej "Złoto bogów" Erich von Däniken
dyskutuje możliwości istnienia w starożytności wojny, w której
cywilizacje pochodzące z innych systemów gwiezdnych walczyły ze
sobą i ci, którzy tę wojnę przegrali, szukać musieli schronienia
na Ziemi. W tych to zamierzchłych czasach nasz system słoneczny
mógł zostać zniszczony przez istoty lub "bogów"
pochodzących z innych układów planetarnych. Wydaje się jenak, że
nie ma powodów, dla których "kosmici" mieliby wybrać
sobie jako teren załatwiania swoich porachunków tę zapadłą część
galaktyki, odległą przynajmniej o kilkadziesiąt lat świetlnych od
miejsca, w którym przyczyna sporów powstała. Bardziej uzasadnione
wydaje się twierdzenie, że wysoko rozwinięta cywilizacja powstała
właśnie tu, na Ziemi, przed kilkudziesięciu lub nawet kilkuset
tysiącami lat. Ta wspaniała cywilizacja osiągnęła już nawet
etap planetarny - rozpoczęła kolonizację znajdujących się w
obrębie ekosfery planet naszego układu słonecznego, stając tam
szybko na niebywale wysokim poziomie techniki i cywilizacji.
Zdaje
się jednak, że postęp moralny nie przebiegał równolegle z
technologicznym. Znane wady ludzkości i dążność jednych do
dominacji nad drugimi, zwielokrotnione niesłychanymi możliwościami
zaawansowanej wiedzy i techniki doprowadziły do otwartej rywalizacji
pomiędzy mieszkańcami sąsiednich planet. Rezultatem była
straszliwa wojna, w wyniku której z jednej planety pozostał tylko
pas asteroid, zaś powierzchnie Księżyca, Marsa, Merkurego i Wenus
zamieniły się w skalne rumowiska o zatrutej śmiertelnie dla
wszelkiego życia atmosferze. Ci, nieliczni, którzy przeżyli ukryci
w bunkrach i skalnych schronach na stosunkowo najmniej zniszczonej
Ziemi, stali się nosicielami kultury cywilizacji, "bogami",
wśród ocalałych, człekopodobnych istot zamieszkujących dzikie
ostępy i dżungle Ziemi, mając nadzieję wskrzesić na gruzach
dawnej świetności "złoty okres" - nowe cywilizowane
życie.
CZĘŚĆ
VII
Postawiono
już w poprzednim odcinku hipotezę, że przed kilkuset tysiącami
lat rozwinęła się na naszej planecie cywilizacja, która zdołała
osiągnąć bardzo wysoki poziom rozwoju. Pozwoliło jej to na
skolonizowanie Wenus, Marsa, Merkurego, Faetona (hipotetyczna planeta
obiegająca Słońce po orbicie cywilizacja, która zdołała
osiągnąć asteroid), a być może i innych ciał niebieskich, np.
księżyców Jowisza czy Saturna.
Osiedleńcy,
żyjący w warunkach odmiennych od ziemskich, musieli w kilku
pokoleniach rozwinąć szereg cech adaptacyjnych, w wyniku czego ich
technologia, cywilizacja i kultura coraz bardziej odbiegała od
ziemskiej. Trudniejsze warunki życia kolonistów zmuszały ich do
ciągłego ulepszania maszyn, urządzeń, architektury, pojazdów
poruszających się po lądzie, wodzie i atmosferze, a także statków
komunikacji międzyplanetarnej. Ogromny poziom osiągnął również
rozwój środków porozumiewania się, inżynierii genetycznej,
leczenia chorób oraz walki ze starością, co pozwoliło naszym
przodkom osiągnąć imponujący wręcz czas życia.
Wszak
dążenie do podboju kosmosu i podróży międzygalaktycznych zaczęło
coraz silniej opanowywać umysły mieszkańców układu słonecznego.
Przechwycono z kosmosu niewielką planetoidę, a tor jej obiegu
skorygowano w taki sposób, aby mogła ona krążyć w naszym
układzie słonecznym. Zasiedlono jej powierzchnię, a następnie
zaczęto dokonywać pewnych zmian jej wnętrza, przekształcając ją
w pojazd zdolny do poruszania się w pojazd zdolny do poruszania się
w przestrzeni międzygwiezdnej.
Przeprowadzenie
tak poważnych przedsięwzięć inżynierskich i konstruktorskich
wymagało jednakże zorganizowania odpowiednich dostaw sprzętu,
surowców, urządzeń i specjalistycznych ekip roboczych, co z kolei
pociągało za sobą konieczność dalszego skorygowania orbity tej
planetoidy tak, aby znajdowała się ona cały czas w zasięgu
pojazdów transportowych z ośrodków cywilizacji ze wszystkich
planet. Postanowiono umieścić ją na orbicie okołoziemskiej. I w
ten oto sposób pojawił się nasz Księżyc.
Jednakże
z jakichś nieznanych powodów operacja zakotwiczenia Księżyca nie
przebiegła zgodnie z planem, w jej wyniku spowodowano na Ziemi
straszne kataklizmy. Luna bowiem, kiedy dostała się w dostała się
w sferę przyciągania Ziemi, wywołała przesunięcie się masy
wód.. Rozpoczęły się przypływy. Pierwszy był największy. Fale
popłynęły z okolic podbiegunowych w kierunku równika, zatapiając
po drodze wszystko, wraz z lądem Mu i częścią Atlantydy, na
wysokość 3000 - 5000 metrów.
Niejasne
są przyczyny równoczesnego wybuchu okrutnej wojny w układzie
słonecznym. Prawdopodobnie dały o sobie znać znane wady ludzkości,
a szczególnie wady psychiczne, o których wspomniano uprzednio.
Jeśli nawet ludzie ci byli, niczym mitologiczni bogowie, istotami o
wspaniałych intelektach i imponująco długim okresie życia, to
jednocześnie mogli być obciążeni jakąś genetyczna skazą
psychiczną, która stwarzała podobnie niebezpieczne sytuacje, na
jakie społeczeństwo ludzkie natrafia i dziś. Może na przestrzeni
wieków ulegli stopniowej degeneracji.
Bez
wątpienia zbudowali społeczeństwo bardziej rozwinięte i bardziej
ludzkie niż nasze, skoro osiągnęli tak ogromne zdobycze , a jednak
dopuścili do tego, by katastrofalny konflikt zniszczył ich świat i
niemal zgładził rasę ludzką. Jedno nie ulega wątpliwości, ster
działań w pewnym momencie wymknął się ludziom z rąk. Zapanowały
okrutne prawa wojny.
Konflikt
nie trwał jednak długo. Użycie broni masowej zagłady w końcowym
etapie szybko sprawiło, iż życie na planetach przestało istnieć.
Planeta Faeton, na której nagromadzono największe zapasy środków
bojowych, nie zdołała ich nawet wykorzystać. Jeden, dobrze
wymierzony, pocisk jądrowy zainicjował eksplozję zmagazynowanych
materiałów termonuklearnych. Straszliwy wybuch rozerwał na strzępy
całą planetę Faeton.
Dość
łatwo sobie wyobrazić dalszy przebieg wypadków. Nieliczni
szczęśliwie przewidujący, którzy mieli dostęp do
międzyplanetarnych pojazdów, wraz z rodzinami i sprzętem, jaki
zgromadzić im się udało, schronili się na Ziemi, która jedyna
ostała się w stanie stosunkowo najmniej zniszczonym. Być może,
nie była ośrodkiem konfliktu w układzie słonecznym. Choć
okaleczona straszliwym kataklizmem, wywołanym przez zakotwiczenie na
jej orbicie Księżyca i choć pozbawiona środków dyspozycyjnych na
Mu i Atlantydzie, posiadała przynajmniej nadającą się do życia
atmosferę.
Lądowali
więc na Ziemi nie tylko uciekinierzy z najbliższych planet; tutaj
znajdowały także schronienie załogi samolotów i statków
międzyplanetarnych, które, lecąc z zadaniem bojowym stwierdziły,
że cel już przestał istnieć; lądowali także ci, którzy po
wykonaniu zadania nie mieli dokąd wracać. Lądowali z rozpaczą,
bali się także odwetu. Ale odwet nie nadchodził. Nie było już
komu o nim myśleć.
Pobudowali
więc schrony i podziemne osiedla (systemy podziemnych tuneli w
Argentynie, Peru i Ekwadorze, groty w Adżanta, Ellora i Deccan w
Indiach), aby tam przeżyć w spokoju i otrząsnąć się do nowego
życia. Potem rozpoczęli penetrację otoczenia.
Ziemia
była bardzo zniszczona. Główne ośrodki cywilizacji nie istniały.
Centra dyspozycyjne, niektóre lądy i wszystkie miasta albo znikły
pod falami oceanów, albo zamieniły się w sterty popiołu pod
działaniem broni laserowej i atomowej. Reszty dzieła zniszczenia
dokonały wybuchy wulkaniczne wstrząsające skorupą ziemską,
której równowagę tak lekkomyślnie naruszono.
Pomimo
przerażająco smutnego bilansu rozpoczęto organizować nowe
bytowanie. Zaczęto gromadzić ocalały jeszcze gdzieniegdzie sprzęt
i urządzenia. Ekipy techniczne penetrowały powierzchnię Ziemi,
poszukując tych, którym udało się przeżyć kataklizm, a także
surowców, środków napędowych, leków, żywności. Podjęto budowę
nowych miast (Tiahuanaco?) i osiedli (Sacsayhuaman?). Życie zaczęło
wchodzić w bardziej ustabilizowane tryby, pomimo że niezbyt liczne
społeczeństwo uchodźców borykać się musiało z całym szeregiem
poważnych problemów.
Przede
wszystkim nie było ono jednolite. W skład jego wchodzili przecież
ludzie, którzy wychowali się na różnych planetach. Niektórzy z
nich z początku chyba nie mogli przystosować się do oddychania
ziemską atmosferą, zapewne musieli korzystać z urządzeń
ochronnych. Dla innych promieniowanie słoneczne na Ziemi było zbyt
silne. Dla jeszcze innych - zbyt słabe.
Wszystkim
tym trudnościom należało zaradzić możliwie szybko, jeśli to
nieliczne społeczeństwo miało uchronić przed całkowitą zagładą
i wymarciem siebie i zdobycze cywilizacji trwające tysiące lat.
Wśród
puszcz tropikalnych, lasów i sawann Ziemi istniały prymitywne
plemiona ludzkie znajdujące się na niskim szczeblu rozwoju, których
sposób życia nie odbiegał właściwie od zwierzęcego. Zdecydowano
się więc na śmiały eksperyment biologiczny, którego celem było
dokonanie na kilku wybranych plemionach zabiegu genetycznego,
pozwalającego na znaczne przyspieszenie ich rozwoju. Uzyskane w tym
procesie osobniki miały być w przyszłości wykorzystane jako
niewykwalifikowana siła robocza, rozumiejąca i wykonująca
prawidłowo i w sposób zdyscyplinowany stawiane przez "bogów -
stwórców" zadania.
W
biblijnej Księdze Rodzaju czytamy: "A wreszcie rzekł Bóg:
Uczyńmy człowieka na nasz obraz, podobnego nam...". Na
marginesie warto zaznaczyć, że wyraz Elohim, stanowiący jedną z
nazw Boga w Starym Testamencie, jest formą liczby mnogiej (bogowie)
od Eloach (Bóg).
Eksperyment
powiódł się znakomicie, a jego efekty, jak się zdaje,
przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Rozwój intelektualny plemion
poddanych na ograniczonym terenie zabiegowi genetycznemu, a następnie
starannej opiece i edukacji, następował bardzo szybko. Doprowadził
jednocześnie do powstania nieprzewidzianego "produktu
ubocznego" - rozwiązał mianowicie problem, z którym bogowie
dotychczas się borykali, dostarczył bowiem zastępów nad podziw
urodziwych kobiet. Nic więc dziwnego, że co młodsi bogowie
natychmiast przystąpili do dalszego "ulepszania" wyników
eksperymentu, zapominając, że choć z grubsza przynależni do tego
samego gatunku, to jednak reprezentują odmienne drogi rozwoju
genetycznego (szczególnie ci, którzy byli potomkami pokoleń długo
żyjących na innych niż Ziemia planetach).
Biblijna
Księga Rodzaju podaje: "A kiedy ludzie zaczęli się mnożyć
na Ziemi, rodziły im się córki. Synowie Boga, widząc, że córki
człowiecze są piękne, pojmowali je sobie za żony, wszystkie,
jakie im się tylko podobały (...). A w owych czasach i później
byli na Ziemi giganci. Bo gdy synowie Boga zbliżali się do córek
człowieczych, te im ich rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający
sławę w owych dawnych czasach".
Narodzone
z tych związków mutanty nie zawsze mogły być przedmiotem chluby
bogów. Niektóre, jako przedstawiające całkowicie zdegenerowane
formy, musiano likwidować. Jednak większość potomków
reprezentowała znacznie zwiększone możliwości intelektualne.
Niektórzy spośród nich posiadali tak wysoki poziom inteligencji,
że bez trudności mieszali się ze społecznością młodszych
bogów.
Udany
eksperyment spowodował nowy, gwałtowny rozwój cywilizacji na
Ziemi. Bogowie mieli już zastępy siły roboczej. Wybrani spośród
tych rzesz ludzie uzyskiwali kwalifikacje techniczne, a nawet
naukowe; wykonywali prace inżynierskie, byli pilotami, żołnierzami,
lekarzami, budowniczymi, czy wreszcie osiągali nawet status boga.
Starzy bogowie wymierali, młodzi coraz bardziej wtapiali się w
prężne społeczeństwo inteligentnych ziemian.
CZĘŚĆ
VIII
Nowo
powstałe po wojnie nuklearnej społeczeństwo Ziemian było bardzo
zróżnicowane. Próba rekonstsukcji jego hipotetycznego składu
wskazuje, iż obejmowało ono przede wszystkim stosunkowo niewielką
grupę starych, długowiecznych bogów, którzy przeżyli zarówno
kataklizmy na Ziemi, jak i wojnę międzyplanetarną. Pochodzili oni
ze starej międzyplaneternej cywilizacji, wywodzącej się z Ziemi,
lecz wychowani byli na różnych planetach naszego układu
słonecznego. Nie była to więc grupa jednolita.
Znacznie
bardziej jednorodna była grupa ich czystej krwi potomków,
urodzonych i wychowanych na spustoszonej Ziemi. Była ona jednak
także niezbyt liczna, już choćby z tego względu, że kobiet
wśrósd starych bogów było niewiele z powodów, o których pisano
uprzednio.
Trzecią
grupę, liczebnie znaczną, stanowili półbogowie, mieszańcy,
będący potomkami młodych bogów i ziemianek o wzbogaconej
inteligencji, pochodzących z plemion objętych wksperymentem
genetycznym. Do grupy półbogów próbowali, z różnym skutkiem,
dołączyć wybitni przedstawiciele szczepów, których możliwości
intelektualne zostały w wyniku odpowiednich zabiegów wydatnie
zwiększone.
Czwartą
wreszcie grupę stanowiły szerokie rzesze wykwalifikowanych i
niewykwalifikowanych robotników szkolonych i otoczonych przez bogów
opieką, a należących do szczepów objętych eksperymentem
genetycznym na określonych, ograniczonych terenach kuli ziemskiej.
Ostatnia,
piąta grupa to prymitywne, żyjące w stanie dzikości w
tropikalnych lasach, puszczach i sawannach plemiona, nie objęte
zainteresowaniem bogów i nie biorące udziału w cywilizowanym
życiu.
Każda
z tych grup, poza ostatnią, spełniała w tym społeczeństwie
wyznaczoną im przez starych bogów rolę, była w odpowiedni sposób
kształcona i troskliwie doglądana.
Staży
bogowie dbali o to, by nie dopuścić do powtórzenia się błędów
"minionego okresu". Z tego też względu byli zwolennikami
umiarkowanego, kontrolowanego rozwoju oraz zachowania stabilnego
systemu społecznego.
Byłby
to więc okres złotego wieku, którego reminiscencje przetrwały w
zbiorowej pamięci ludzkości (czwartej grupy). O nim to, być może,
pisze Owidiusz w "Przemianach" (przekład B. Kicińskiego):
Złoty
pierwszy wiek nastał. Nie z bojaźni kary,
Z
własnej chęci strzeżono i cnoty i wiary.
Kary,
trwogi nie było; groźnych nie czytano
Ustaw
na miedzi rytych, ani się lękano
Sędziów
ostrych.
(...)
Wiosna
była wieczysta. Zefiry łagodne
Rozwijały
tchem ciepłym kwiaty samorodne,
Zboża
na nieoranej rodziły się ziemi
I
łan ugorny kłosy połyskał ciężkimi.
Hojną
płynęły strugą i nektar i mleko
I
z dębu zielonego złote miody cieką.
Przez
szereg pokoleń władza starych bogów była niekwestionowana. Jednak
grupy młodych bogów i półbogów prężne, wykształcone i
wychowane na Ziemi, inteligentne i ze swobodą posługujące się,
odrodzoną technologią planetarną, zapewne coraz bardziej oburzały
się na zachowawczą i pełną ostrożnośi politykę Rady Starszych.
Coraz więcej sprzeciwu wzbudzało ograniczenie funkcji decyzyjnych
(jak również informacji dotyczących pewnychistotnych dziedzin
wiedzy) do wąskiego kręgu bogów czystej krwi.
W
opowiadaniach i legendach istniejących w różnych punktach naszego
globu przedstawione są szczegółowo waśnie i katastrofalne wojny.
Znajdują się wzmianki o kontrowersjach między bogami, kończących
się okrutnymi walkami, doprowadzającymi czasem aż do drgań
skorupy ziemskiej. W wielu wypadkach znajdujemy także ślady
działalności "propagandowej", zmierzającej do
zdyskredytowania starych bogów.
Gnoza
obszaru śródziemnomorskiego, wiedza tajemna dostęona tylko
wybranym uczy, że świat (tzn. Ziemię) stworzył (tzn. zorganizował
na niej życie) Ialdabaoth, nieudolny "demiurg - który uważał
się za boga". (Nazwa "demiurg" nadała została przez
Platona stwórcy boskiemu, który dał ludzkości duszę zmysłową i
jest twórcą świata materialnego). Syn demiurga, stanąwszy w
obliczu gromadzących się objawów niekompetencji i niezręczności
ojca, uchwycił przemocą władzę, aby ustanowić nowy porządek i
naprawić błędy dotychczas popełnione. Ten właśnie syn, o
imieniu Sebaoth, od tego czasu zapanował w niebie i w raju. Ta
tradycja pozostawiła ślady nawet w liturgii katolickiej; podczas
każdej mszy, zgromadzeni wierni śpiewają: "Sanctus, Sanctus,
Sanctus Dominus Deus Sebaoth, pleni sunt coeli et terra gloria tua".
Indyjska
"Bhagawata Purana" przedstawia Wisznu, Prajapati (przodka),
tworzącego nie światłośc, jak biblijny Elohim ("Niechaj się
stanie światłość"), lecz ciemność, występek,
niesprawiedliwość, grzech, chaos. A tekst mówi: "Wówczas,
przyjrzawszy się temu, zasługującemu na potępienie dziełu,
Stwórca odczuwał dla siebie niewiele podziwu". I aby dokonać
naprawy swoich poczynań, Wisznu wysłał "czarowników" z
poleceniem, aby tworzyli za niego. Ale oni zaniedbywali swoje
obowiązki i trwali w bezpłodnych medytacjach. Wówczas, by położyć
kres tej bezczynności, z gniewu Prajapati musiał wydobyć się
nagle młody bóg-dziecię, bóg-bohater, aby wyręczając swego ojca
stworzyć pierwszą istotę ludzką.
Aztekowie
przypisywali proces kreacji pierwszych ludzi parze bogów, Ometecuhli
i Omeciuatl, którzy wkrótce zostali zdetronizowani przez młodszych,
bardziej aktywnych bogów.
W
Asyrii waśniom między bogami towarzyszyłu takie straszliwe
dźwięki, że cały świat był nimi wypełniony, a góry zapadały
się.
Mity
greckie dostarczają podobnych wieści. Łatwo zrozumiała legenda
mówi, ze Ouranos (lub Uranos) - symbol nieba i przestrzeni
międzyplanetarnej - zapłodnił swą małżonkę Gaję - Ziemię.
Domyślać się należy, że życie na Ziemi ma jakiś związek z
obszarami pozaziemskimi. Ale z tego związku narodziły się wstrętne
potwory. Ich ojciec był zdumiony i przerażony, odesłał je z
powrotem do łona matki, co wydaje się być po prostu innym sposobem
wyrażenia myśli, że zostali oni pogrzebani, a my od czasu do czasu
znajdujemy ich teraz w postaci kopalnych skamielin.
Teraz
kierownictwo obejmuje Czas (Kronos lub Chronos - zwany przez Rzymian
Saturnem), ale ten "pożera swoje dzieci" i wszystko
ogarnia stan stagnacji i bezpłodnej rutyny, zaś "czarownicy
zaniedbując swoje obowiązki, zamiast tworzyć, oddają się
kontemplacji". Później obserwujemy pojawienie się i
rozstrzygające zwycięstwo nowego, silnego zespołu kieowanego przez
Zeusa (Jupitera lub Yod-Patera). Wszystkie przekazy głoszą i sławią
jego dynamizm i młodość. Jego atrybutami w Grecji, jak i we
wszystkich innych miejscach, są cechy odpowiadające światłu, sile
i szybkości, a więc: ogień, błyskawice, jasność, czystość,
białość, blask społeczny, orzeł. Greckie słowo Zeus, podobnie
jak łacińskie Deus, jest równoważne indyjskiemu bogu-bohaterowi,
"Słonecznemu Ormazdowi" Persów (zwycięzcy Smoka).
Tak
więc zwycięstwo w tej nowej wojnie (czy wojnach) odnieśli młodzi
bogowie. Było to jednak zwycięstwo w dużym stopniu pyrrusowe, tym
bardziej, że nie oznaczało ono, iż na Ziemi zapanował całkowity
pokój. Teraz dopiero rozpoczęły się swary i waśnie między
młodymi bogami. Kontrowersje te kończyły się następnymi
okrutnymi walkami i katastrofalnymi wojnami. Biblia wspomina te dawne
wojny o władzę w szeregu Ksiąg. Izajasz (51:9) przywołuje na
pamięć "dawne pokolenia", kiedy Jahwe musiał zgładzić
Rahab, zwanego także Lewiatanem lub Smokiem: "O ramię Jahwe!
Przebudź się, jak za dni minionych, zamierzchłych pokoleń. Czy
żeś nie ty poćwiartowała Rahaba, przebiło Smoka?". Podobnie
w Księdze Joba (25:12): "Potęgą wzburzył pramorze,
roztrzaskał Rahaba swą mocą, wichurą strop nieba oczyszcza i Węża
Zbiega niszczy swą ręką", oraz w niektórych Psalmach (74:13,
14): "Ty morze swoją potęgą rozdarłeś, skruszyłeś głowy
smoków w odmętach. Ty zmiażdżyłeś łby Lewiatana, morskim
potworom na żer go wydałeś". a także (89:10, 11): "Ty
rozkazujesz pysznemu morzu, Ty jego wzdęte bałwany poskramiasz. Tyś
przebitego Rahaba podepta, Twoich wrogów rozproszyłeś swym możnym
ramieniem.
CZĘŚĆ
IX
Ocena
moralna zwycięzców w kolejnych wojnach i stosowanych przez nich
metod walki nie była wśród ówczesnych ludów jednoznaczna, skoro
odnosi się wrażenie (w związku ze swarami i niezgodą panującą
wśród bogów, z samym Jahwe włącznie), że tradycja biblijna była
w sposób celowy cenzurowana, zgodnie z dyrektywami wydanymi przez
bogów Hebrajczyków, którzy mieli zrozumiałe powody, aby ukrywać
fakt, że ich władza zaprowadzona została wśród rozruchów i
zamieszek. Nie znajdziemy niczego podobnego wśród założycieli i
krzewicieli innych tradycji istniejących współcześnie z tamtymi.
Lecky
wskazuje, że większość gnostyków uważała boga żydowskiego za
niedoskonałą istotę, stojącą na czele fałszywego systemu
moralnego. Wielu ponadto uważało religię żydowską za system
opierający się na zasadzie Zła, przyjmujący, że Szatan jest
bogiem świata materialnego. Dlatego Kainici czynili każdego, kto
się temu przeciwstawiał, przedmiotem czci, Ofici natomiast jawnie
oddawali cześć boską wężowi. Mam więc, być może, chociaż
częściowe wyjaśnienie szacunku, jakim większość gnostyków
darzyło węża, w fakcie, że jest to zwierzę, które wśród
chrześcijan stanowi symbol Zła i Szatana, miało zupełnie odmienne
znaczenie w symbolice starożytnej.
Walka
między młodymi bogami, która poprzedzała, a następnie ustanowiła
panowanie Jahwe na Ziemi lub tylko na pewnych jej obszarach, opisana
jest w judeochrześcijańskiej tradycji w epizodzie, w którym
Archanioł Gabriel niszczy Smoka. W Apokalipsie świętego Jana
(12:7-9) czytamy: "I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego
aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i
jego aniołowie, ale nie przemógł i już się miejsce dla nich w
niebie nie znalazło. I został strącony wielki Smok, Wąż
starodawny, który się zwie Diabeł i Szatan, zwodzący całą
zamieszkałą Ziemię, został strącony na Ziemię, a z nim strąceni
zostali jego aniołowie". Zaś prorok Izajasz woła (14:12-15):
"Jakże to spadłeś z niebios, jaśniejący Lucyferze, Synu
Jutrzenki? Jakże runąłeś na ziemię, ty, który podbijałeś
narody? Ty, który mówiłeś w swoim sercu: wstąpię na niebiosa;
powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron. Zasiąde na górze
obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków,
podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strąconyś do Szeolu, na
samo dno Otchłani?".
Czy
z tego wynika, że pod nowymi rządami wszystko przebiegało w
łagodności i pokoju? Wcale nie. Pojawiły się nowe waśnie, a ich
przedmiotem tym razem był właśnie nowy twór - człowiek, którego
pojawienie się nie dla wszystkich było jednakowo pożądane.
Abu
Zayd Al-Balkhi znalazł na marginesie Koranu zapis, który podaje
pewne wskazówki na temat sposobu myślenia i zamiarów naszych
przodków czy poprzedników. Treść zapisu jest następująca: "Mam
zamiar, powiedział Bóg, ustanowić na ziemi namiestnika (oto jak
nazwał człowieka - A. M.). Ale aniołowie, towarzysze Iblisa,
zwanego wówczas Azazilem, odpowiedzieli mu: Czy masz zamiar umieścić
na Ziemi kogoś, kto wprowadzi tam rozkład moralny, korupcję,
zepsucie i rozlewać będzie krew, wówczas, kiedy my nie
przestaniemy cię wielbić? Ale Bóg powiedział Ja wiem to, czego wy
nie wiecie ".
Jak
już choćby z treści tego zapisu wynika "człowiek" (tzn.
trzecia i czwarta grupa wg przyjętej przeze mnie poprzednio
klasyfikacji) nie cieszył się uznaniem bogów (druga grupa), a przy
takim stosunku wzajemnym o konflikt nie trudno, tym bardziej, że
człowiek wbrew wszelkim nakazom i zakazom ciągle sięgał po "owoc
z drzewa wiadomości dobrego i złego". Tak więc konflikt,
wobec narastania wzajemnych niechęci, był nieunikniony, a jak do
niego doszło, opowiada między innymi Platon w swoim dialogu pt.
"Kritias":
"Przez
wiele pokoleń, pokąd im starczyło natury boga, słuchali praw i
odnosili się życzliwie do bóstwa, którego krew w nich płynęła.
Ich postawa duchowa nacechowana była prawdą i ze wszech miar
wielkością. Łagodność i rozsądek objawiali w stosunku do
nieszczęść, które się zawsze zdarzają i w stosunku do siebie
nawzajem, więc patrzyli z góry na wszystko z wyjątkiem dzielności,
wszystko, co było w danej chwili, uważali za drobiazg i lekko
znosili, jakby ciężar, masę złota i innych dóbr; nie upijali się
zbytkiem i bogactwo ich nie zaślepiało i nie prowadziło do utraty
panowania nad sobą. Bardzo trzeźwo i bystro dostrzegali, że i to
wszystko pod wpływem miłości wzajemnej, przy dzielności wzrasta;
[...]. Ale kiedy w nich cząstka boża wygasła, dlatego że się
często z wieloma pierwiastkami ludzkimi mieszała i ludzka natura
zaczęła brać górę, wtedy już nie umieli znosić tego, co u nich
było, zrobili się nieorzyzwoici i kto umiał patrzeć, ten widział
już ich brzydotę, kiedy zatracili to, co najpiękniejsze pośród
największych dóbr. Tym, którzy nie potrafią dojrzeć życia
naprawdę szczęśliwego, wydawało się właśnie wtedy, że są
osobliwie piękni i szczęśliwi, kiedy ich tymczasem napełniała
chciwość niesprawiedliwa i potęga. Otóż bóg bogów, Zeus,
królujący zgodnie z prawami, umiał dojrzeć taki stan rzeczy,
zobaczył, że się marnuje ród, który był jak się należy, więc
karę im wymierzyć postanowił, aby się opamiętali, nabrali rozumu
i zaczęli panować nad sobą, więc zebrał wszystkich bogów do ich
prześwietnej siedziby, która się wznosi nad środkiem całego
świata, zaczem widzi wszystko, co ma udział w powstawaniu, a
zebrawszy powiedział..."
Na
tym urywa się dialog Platona i wydawać by się mogło, iż nigdy
się nie dowiemy, jaki był dalszy bieg wypadków. Jednak istnieje i
druga opowieść - biblijna Księga Rodzaju (6:6-7), która, jak się
zdaje, zawiera odpowiedź na pytanie, jakie każdy z nas zadaje po
przeczytaniu Platońskiego "Kritiasa": Co powiedział bóg
bogów Zeus? Księga Rodzaju mówi: "...a widząc, że wielka
była złość ludzka na ziemi [...] bolał w sercu swym i rzekł
Bóg: wygładzę człowieka, któregom stworzył, z oblicza ziemi, od
człowieka aż do bydlęcia, aż do gadziny i aż do ptastwa
niebieskiego. Bo mi żal, żem je uczynił".
Wydaje
się więc, że postęp moralny nie przebiegał równolegle z
technologicznym. Znane wady ludzkości i dążność jednych do
dominacji nad drugimi, zwielokrotnione ogromnymi możliwościami
zaawansowanej wiedzy i techniki, doprowadzuły do otwartej
rywalizacji między mieszkańcami naszej planety. A rezultatem
decyzji Jahwe czy Zeusa była znowu straszliwa wojna, której sposób
prowadzenia, zastosowane środki i konsekwencje naszkicowano już w
pierwszym odcinku niniejszego cyklu, zaś opisy jej przebiegu
znajdujemy rozproszone w tradycji różnych narodów, między innymi
także w tradycji biblijnej.
W
księdze proroctw Izajasza (13:3-5) czytamy: "Ja dałem rozkaz
moim poświęconym, z powodu mojego gniewu zwołałem wojowników,
radujących się z mej wspaniałości. Uwaga! Wrzawa Królestw,
sprzymierzonych narodów. To Jahwe Zastępów robi przegląd wojska
do bitwy. Przychodzą z dalekiej ziemi, od granic nieboskłonu, Jahwe
i narzędzia jego rozgniewania, aby spustoszyć całą ziemię".
Podobnie w Psalmach (68:13): "Rydwanów Bożych jest dwadzieścia
tysięcy, wiele tysięcy aniołów, to Pan wraz z nimi do Świątyni
przybywa z Synaju".
Nie
ulega wątpliwości, że stratedzy wojny atomowej nie kierowali swej
broni na plemiona takie, jak współcześnie nam żyjący Zulusowie,
Pigmeje czy nieszkodliwi Eskimosi. Skierowali ją na ośrodki
cywilizacji. Tak więc radioaktywny mord ponownie przeszedł przez
postępowe i wysoko rozwinięte narody i ośrodki. Pozostały
natomiast oddalone od ośrodków zywilizacji, zacofane w rozwoju,
ludy dzikie i prymitywne plemiona. One jednak nie były w stanie
przekazać informacji o istniejącej kulturze ani nawet poinformować
o niej, ponieważ nie brały w niej udziału.
Większa
część kuli ziemskiej pokryta została żarzącumi sie pustyniami,
gdyż promieniowanie ciał radioaktywnych nie pozwala rozwijać się
żadnym roślinom. Po kilku tysiącach lat - jak powiada Däniken -
nie pozostało już nic z zatopionych oraz spalonych lądów i miast.
Natura jedynie z nieskończoną cierpliwością przedzierała się
poprzez ruiny, a żelazo i stal, pordzewiałe, rozpadły się na
piasek, aby po tysiącach lat wszystko mogło się zacząć od
początku.
BIBLIOGRAFIA
1)
Erich von Däniken, "Chariots of the Gods", London 1969.
2)
Erich von Däniken, "Wspomnienia z przeszłości", Warszawa
1974.
3)
Erich von Däniken, "The Gold of the Gods", New York 1973.
4)
Ignatius Donelly, "The destruction of Atlantis", New York
1971.
5)
Charles Fort, "The book of the Damned", New York 1941.
6)
Alfons Gabriel, "Die Wusten der Ende und ihre Erforschung",
Hamburg 1961.
7)
A. Gorbowski, "Rozum kosmosu", Crikvenica 1976.
8)
Aleksander Kondratow, "Zaginione cywilizacje", Warszawa
1979.
9)
W. E. H. Lecky, "History of the rise and influence of the spirit
of rationalism in Europe", New York 1897.
10)
P. Misraki (pseudonim P. Thomas), "Les Extraterrestres",
Paris 1962.
11)
Andrew Thomas, "We are not the first", New York 1973.
12)
B. Le Poer Trench, "The sky people", London 1960.
13)
Jacques Vallee, "Anathomy of a phenomenon", New York 1965.
14)
John N. Wilford, "We reach the moon", New York 1969.
15)
Ludwik Zajdler, "Atlantyda", Warszawa 1963.
Wykorystano
również niektóre informacje zawarte w następujących
czasopismach:
"New
Scientist", 1979, 1980; "Saga", 1973, 1975; "UFO
Reports", 1975, 1976, 1977; "Ufology", 1976, 1977;
"Argossy UFO Annual" 1975; "Official UFO", 1977,
1978.
Znalezione
na strychu. Aut. Aleksander Mora