Latające Spodki są ciągle obserwowane. Czy one są wytworzone przez człowieka czy pochodzą z przestrzeni kosmicznej? W jaki sposób mogą one poruszać się tak szybko, skręcać tak ostro, zatrzymywać się całkowicie? Czy jakikolwiek został zaobserwowany jak lądował?
PRAWDA O
LATAJĄCYCH SPODKACH
To jest pierwszy naukowy przegląd całego problemu. Daje najpełniejsze sprawozdanie o dotychczasowych obserwacjach – łącznie ze wstrząsającym materiałem dowodowym z Europy. Zajmuje się faktami, usuwa fantazje i przedstawia nowe, ekscytujące ale logiczne wytłumaczenie.
PIEKARZ
Z ARRAS
Wyszedł on ze swojej piekarni o 4:26 rano. Dziwna poświata na niebie sprawiła że spojrzał w górę. Dokładnie powyżej i za ratuszem, wisiał bez ruchu świecący dysk tak duży jak Księżyc w pełni. Rozpoczął wahające ruchy, uwolnił oślepiający błysk światła, zakreślił półkole i znikł z ogromną prędkością w kierunku wybrzeża...
Sekundy później zostało oświetlone całe niebo a olbrzymia eksplozja rozbiła okna i obudziła większość mieszkańców Dieppe...
Piekarz z Arras nie jest jedyny Europejczykiem który mógł oglądać spektakularne rzeczy na niebie. Latające spodki były tutaj tak ewidentne jak są w Ameryce.
W tej znakomitej książce francuski inżynier radiowy analizuje to co jest teraz ogólnoświatową tajemnicą.
AIME MICHEL
SPODKACH
SŁOWO WSTĘPNE
JEAN COCTEAU
ZAWRATOŚĆ
Przedmowa
Wprowadzenie
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ
I Badania Amerykańskie
II Inne Spodki
III Amerykańskie Spodki od Kapitana Mantella do Raportu Komisji Spodkowej
IV Badania w Ameryce utrzymują się
V Kolejne obserwacje dla komisji spodkowej
CZĘŚĆ DRUGA
I Spodki Ponad Starym Światem
II Spodki w Afryce Równikowej
III Latające Spodki w Europie
IV Spodki ponad Francją
CZĘŚĆ RZECIA
I Wytłumaczenia i Teorie
II Teoria Kapitana Plantier`a
III Klucz do Zagadki
IV Życie w Innych Światach
5
PRZEDMOWA
MOJE JEDYNE roszczenie sławy w erze w której sztuka literatury ściga swój własny ogon i nie może dłużej odróżniać pomiędzy światłem i ciemnością jest takie, że moja praca zdołała pozyskać przyjazne zaufanie tych którzy zatrudnili naukę na usługi śmiałej wyobraźni, do której oficjalna nauka odniosła się jako “dobrą dla tych którzy zawstydzają naukę” – używając tu uderzającego określenia Gabriela Marcela.
Mój kontakt z Aime Michelem jest niespodzianką a spotkanie w świecie gdzie Paracelsus jest ważniejszy aniżeli Kartezjusz, świata unikanego przez pierwszorzędną głupotę i który tak samo nie ufa rutynie i szarlatanom.
Dzięki książce Aime Michela zaznajomiłem się z umysłami takimi jak Kapitan Plantier czy Kapitan Clerouin. Są one o wiele dalej przed szkołą psychologiczną która pozwalała sobie na fantastyczne podskoki poczynając od Paula Bourgeta do Freuda, bez wspólnych związków ratujących pewną na poły samotność czy całkowicie błędne rozumienie.
Książka Aime Michela przechodzi od obiektywności do subiektywności z lekkim spokojem. Każdy dzień dodaje płodności do materiału dowodowego który on dostarczył, a kiedy kpiarze, głupcy, romantycy i samochwały poczynili ich pomyłki, to pozostaje tutaj silny zapach prawdy. Smutno przypominam słowa Renan`a: “Prawda może oznaczać rozczarowanie.” Ponieważ nawet w erze dekadencji, potwornie odległej od złotego wieku świata olbrzymich owadów, mrówki (między innymi) posiadają przywileje do których ludzie mogą jeszcze nie aspirować ( na przykład w kwestii prokreacji i ogrzewania).
Wyższość wobec naszej jakiejkolwiek innej rozwojowej formy nie udowadnia że masowe wizyty urządzeń nazywanych “spodki” sprawiłyby nam jakiekolwiek dobro.
Musimy mieć nadzieję, że nowe satelity obserwujące nasz glob z wysokości sześciuset kilometrów w ciągu kilku ostatnich miesięcy, nie są punktami kontrolnymi oraz sztucznymi garażami dla tych szybkich i cichych pojazdów. Musimy mieć również nadzieję, że cała sprawa pozostanie teorią i nie upokorzy dumy która oślepi ludzkość i doprowadzi do myślenia, że to czego nie znamy jest niemożliwe.
Aime Michel jest z tego godnego szacunku rodzaju który wie że człowiek, dzięki jego fragmentarycznemu doświadczeniu, zawsze wpada w błąd dezorientacji w połączeniu z różnorodnością. Wie on, że mechanizm wszechświata musi być całkowicie prosty a tylko wydaje się skomplikowanym ponieważ ludzkie zwierzę imituje intuicyjną wiedze owadów i roślin poprzez wywoływanie potów na swoim grzbiecie i podtrzymywanie jego postępu, postępu który jest zawsze efektem do wywołania ( i który Henri Poincare nazywa “liczeniem jego łap.”). Niestety jesteśmy uwięzieni w komórce z trzema ścianami. To na tej niewyczuwalnej czwartej ścianie wielkie umysły które szanuję opisują swoje miłości i sny.
JEAN COCTEAU
PS. Drogi Aime Michel, czy jesteś zaznajomiony z niecierpkiem, tym kwiatem który fluoryzuje w naszych ogrodach nad morzem? Zielony kokon wybucha otwierając się i zamienia w coś co wystrzela nasiona. To wygląda na cudowny wynalazek – ale tylko dla nas; dla rośliny to po prostu istnieje, bez starannych przemyśleń które musimy zrobić. Roślina powiedziałaby, “Jestem, zatem nie muszę myśleć.” To co najbardziej podziwiam w Panu i u parapsychologów jest anty – kartezjański otwarty umysł.
St. Jean, Cap-Ferrat (A.M.)
WPROWADZENIE
7 STYCZNIA 1954 roku, o 4:26 rano, M. Brevart, piekarz z Arras, pracował w jego piekarni kiedy pomyślał że wyjdzie na zewnątrz pooddychać świeżym powietrzem. Ledwie to zrobił, dziwna jasność na niebie sprawiła, że spojrzał on w górę. W miejscu ponad Placem de la Vacquerie za ratuszem, świecący dysk tak duży jak Księżyc w pełni, ale o wiele jaśniejszy, wisiał bez ruchu. M. Brevart, przeraził się i niedowierzając, przetarł jego oczy, ale przedmiot był tam niewątpliwie i najwidoczniej niezbyt daleko ponad miastem. Pozostał w tej przez kilka sekund a potem zaczął nagle poruszać się ruchem wahadłowym, wypuszczając oślepiający błysk światła który oświetlił cały Plac, zakreślił półkole i znikł z ogromną prędkością w kierunku St. Pol-sur-Ternoize, w pobliżu wybrzeża, wypełniając niebo ogromną jasnością w kolorze pomarańczowym.
Mniej więcej w tej samej chwili, o 4:27, kolejarz który był na służbie w Orchies, znajdującym się 25 mil na północny wschód od Arras kiedy zaszczebiotały wrony, widział unoszący się dysk znikający w kierunku południowo zachodnim. Poruszał się poziomo z ogromną szybkością, z żywym światłem w kolorze pomarańczowym ciągnącym się za nim.
Kilka sekund później cały departament Seine – Inferieure, od Fecamp na zachodzie po Dieppe na północy, od Mailleraye na południu po Gournay na wschodzie, został oświetlony przez coś co wydawało się być ogromnym
6
ogniem na niebie. Przez pół minuty światło było tak jasne, że kolejarz w Serqueux był w stanie widzieć numery rejestracyjne wagonów. Kilka minut później Dieppe zostało nagle wstrząśnięte przez olbrzymią eksplozję, która rozbiła bardzo wiele okien i obudziła większość ludzi w mieście.
Tego wieczoru rzecznik Instytutu Astrofizycznego z Paryża poczynił poniższe oświadczenie:
“To jest bardzo prawdopodobne że fenomen widziany tego poranka w regionie Dieppe był meteorytem.”
Od kilku lat do teraz trudno znaleźć trudno znaleźć tydzień, w którym gazety nie doniosły by o prawie tuzinie incydentów o tym charakterze. Najpierw jest kilka dziwnych obserwacji, niektóre z nich nie poza zasięgiem wiary, inne o wiele bardziej wstrząsające, potem następuje oficjalne wytłumaczenie które uznaje tylko te pierwsze i pozostawia listę niewyjaśnionych.
W wydarzeniu w Dieppe, na przykład, meteoryt oczywiście dostarcza jasnego wytłumaczenia wobec tego co było widziane w departamencie Seine – Inferieure. Ale co autorytety z Instytutu Astroficzynego powiedziały o tym co zobaczył M. Brevart? Absolutnie nic. Eksperci tego rodzaju nie akceptują niczego jako faktu naukowego, chyba że byłoby to coś co zostałoby pokazane. Oczywiście, mają oni całkowitą rację. To nastawienie jest całkowicie zgodne z podstawowymi zasadami laboratoryjnej nauki.
Ciągle, to pozostawia nas nie usatysfakcjonowanymi. Nawet jeśli pomimo tego przyznamy, w imię argumentu, że wątpliwości mogą być nadal rzucane na historię M. Brevarta, to nie możemy na zawsze zlekceważyć setek relacji które potwierdzają to i powtarzają szczegóły które nie mogły zostać wymyślone, ponieważ są one niezrozumiałe dopóki nie wiemy więcej na ten temat. Weźmy, na przykład, “ruch wahadłowy”, który M. Brevart miałby wymyślić. Dlaczego miałby on uznawać jakąś iluzję przy pomocy ruchu wahadłowego? Fakty są takie, że ten wahadłowy ruch został doniesiony przez tysiące świadków którzy zobaczyli opadający latający spodek. “Wymyślona maszyna” znana jako latający spodek, we wszystkich relacjach zebranych we Francuskiej Afryce Równikowej, Arizonie, Arras, czy Ameryce Południowej, była niezmiennie obserwowana opadając.
Przez kilka tego rodzaju powodów, ktokolwiek zobowiąże się do bezstronnego zbadania materiału dowodowego zebranego przez kilka lat przez różne oficjalne ciała ze wszystkich stron globu, to nie może pomóc odczuciu nie tylko zaintrygowania, ale konsternacji. Oczywiście, oficjalna nauka we Francji kontynuuje zaprzeczanie istnienia latających talerzy. Ale niektórzy dobrze znani uczeni opuścili sceptyków i dołączyli się do szeregu świadków. Podczas gdy profesor Auge opisał latający spodek jako “aerodynamiczną wersję węża morskiego,” a M. Evry Schatzmann, dyrektor badawczy w Narodowym Centrum Badań Naukowych, utrzymuje że świadkowie i ci którzy zgłaszają ich relacje są winni “intelektualnej nieuczciwości,” to astronomowie tacy jak profesor Hall, z obserwatorium Lowella, profesor Hess, z obserwatorium Flagstaff, oraz sławny Clyde Tombaugh, który odkrył planetę Pluton, stwierdzili że widzieli latające spodki na niebie oraz przekazali szczegółowe opisy ich doświadczenia. Czy oni również będą oskarżeni o intelektualną nieuczciwość? Jeżeli oni tacy są, to nie możemy nie przypomnieć sobie, wszyscy którzy mieli zmącone intelektualne samozadowolenie musieli stanąć wobec takiego samego oskarżenia. Jeśli M. Auge wyraża wątpliwości co do intelektualnej uczciwości Clyde`a Tombaugh`a czy profesora Halla, to zapewne ci z nas którzy nie są ekspertami upoważnionymi do takiego myślenia, muszą wytworzyć swoje własne opinie na ten temat, jeśli są wystarczająco nierozważni żeby uznać to za ekscytujące.
Niektórzy odprawiają całą sprawę jako kolejnego szalonego “węża morskiego.” Nikt nie może temu sensownie zaprotestować. Ale co autorytety z Instytutu Oceanografii czy z Muzeum Historii Naturalnej myślą o wężu morskim jeśli profesor Piccard stwierdził że widział on go podczas jednego ze swoich eksperymentów podwodnych? Astronomowie w rzeczywistości widzieli latające spodki. To jest pierwsza różnica. Poza tym, problem węża morskiego, jest dyskusją pomiędzy wszystkimi romantykami z jednej strony i wszystkimi uczonymi z drugiej. W takim przypadku zwykły ludzki wyrok jest łatwy. Ale w przypadku latających spodków, wszyscy uczeni nie są po tej samej stronie z prostego powodu, że kilkoro z nich mówi że je widziało. W ten sposób problem jest przedstawiony bez ogródek.
Czy została poczyniona jakakolwiek próba, żeby rozwiązać czy przynajmniej badać ten problem? Została. W tej książce czytelnik dowie się o próbach poczynionych mniej czy bardziej ukradkiem w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, Kanadzie i Wielkiej Brytanii w celu badania tego tajemniczego fenomenu. We Francji niewiele czy nic jest wiadome o takich badaniach. Wszystko co większość z francuskich uczonych przeczytało na ten temat, składa się ze wprowadzenia do końcowego raportu Komisji Latających Spodków datowanego na wrzesień 1949 roku, i na tyle na ile są one zajmujące, te kilka linijek stanowiących to wprowadzenie jest ostatnim słowem na ten temat. Oni są całkowicie nieświadomi, że kiedy pierwsza Komisja została doprowadzona do końca, to jej praca została wznowiona przez inne ciała z o wiele większymi zasobami do swojej dyspozycji, oraz że badania są ciągle kontynuowane.
Jest jasne że, pomimo rozpowszechnionej obojętności, zwłaszcza we Francji, nie ma być może, w środku dwudziestego wieku, kwestii o bardziej brzemiennym w skutki znaczeniu dla ludzkiego przeznaczenia niż to: Czy latające spodki naprawdę istnieją? Ponieważ, jeśli to jest prawda że maszyny z innego świata nawiedzają nasze niebiosa, to przeznaczenie naszej planety z pewnością jest zagrożone. Cała sprawa może być iluzją. Lub
7
nie może. Jest konieczne dla nas, żeby dowiedzieć się jednej drogi czy drugiej. Jeżeli tysiące identycznych relacji które dzień po dniu docierają do akt komisji badawczych są prawdziwe, to prawdziwa implikacja musi być taka, że mamy miecz Demoklesa wiszący ponad naszymi głowami.
Takie są idee które pobudziły pytania uwieńczone napisaniem tej książki. Z kilku powodów, muszę przyznać, że rezultaty moich wysiłków nie są całkowicie zadowalające. Z jednego powodu nie mogę twierdzić, że w ogóle rozwiązałem tajemnicę. Jeśli zostanę zapytany: Czy latające spodki naprawdę istnieją, tak czy nie? Mogę jedynie odpowiedzieć poprzez wskazanie metod którymi podążałem w moim badaniu oraz skutkach tego badania. Czytelnicy mogą sformułować swoje własne wnioski, jeśli zatroszczą się o zrobienie tego.
Po pierwsze, metoda. Wszystkie dokumenty użyte czy zacytowane w tej pracy mogą zostać znalezione w poniższych źródłach:
Raporty Pierwszej Komisji Latających Spodków.
Komunikaty czy raporty Sił Powietrznych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Południowej Afryce, Francji, Szwecji, etc.
Raporty z drugich badań amerykańskich prowadzonych przez Centrum Powietrznego Wywiadu Technicznego (A.T.I.C.).
Narodowe Biuro Meteorologiczne (Francja i Unia Francuska).
Francuskie i zagraniczne periodyki techniczne.
Osobiste dochodzenia. W związku z tym wykorzystują ta okazję żeby wyrazić moje podziękowania dla M. Rogera Perriarda za jego wartościowe śledztwa w Afryce Północnej, obszarze który tak dobrze zna. Powinienem również chyba podziękować tym wszystkim naukowcom, którzy pomagali i zachęcali mnie w moich wysiłkach, ale prosili żebym nie wymieniał ich nazwisk. Ponieważ we Francji uczony który publicznie przyzna się do jego zainteresowania latającymi spodkami może zagrozić jego karierze.
Opierałem się na informacjach podanych przez majora Donalda Keyhoe w jego dwóch książkach, na tyle na ile zostały one zaakceptowane przez Komisję Latających Spodków i A.T.I.C. Takie nastawienie z mojej strony nie powinno zostać potraktowane jako wskazujące na jakiekolwiek wątpliwości co do wartości obserwacji Majora Keyhoe. Jest on czasami raczej entuzjastyczny w swoich komentarzach, ale w rejestrowaniu faktów jest skrupulatnie uczciwy i sumienny. Ta książka jest skierowana do tych we Francji, którzy mają urazę do krytyków Keyhoe.
To co powyżej to główne źródła faktów które umieściłem w zapisie. Zaoferowałem wytłumaczenia tych faktów i czytelnik znajdzie je zarówno w towarzystwie ich tam gdzie one są, lub na końcu książki gdzie obejmują one teorie o bardziej ogólnym charakterze takie jak te autorstwa profesora Menzela i kapitana Plantiera. To jest do rozstrzygnięcia przez moich czytelników czy moje wyjaśnienia dziwnego zjawiska które badamy są wiarygodne lub czy one jedynie wzbogacają tajemnicę.
Mogę za każdą cenę zapewnić ich, że byłem ostrożny chroniąc się przed z góry przyjętym pomysłom zarówno co do materiału dowodowego podanego przez świadków czy ich wyjaśnieniom. Jeżeli, po przeczytaniu mojej książki, czytelnik odkryje siebie zastanawiającego się głębiej na temat nieznanego świata, do którego on właśnie teraz ma zostać wprowadzony, oraz będzie skłonny uwierzyć że wszechświat może być bardziej złożony i tajemniczy aniżeli on myśli, oraz jeszcze nie przekazał swoich najbardziej fantastycznych sekretów, to ani jego wysiłki ani moje nie zostaną poczynione na próżno.
PODZIĘKOWANIA
Jestem szczególnie wdzięczny Panu Ericowi Biddle, wydawcy magazynu Uranus, wydawanemu przez Markham House Press, za uprzejmą pomoc której udzielił tłumaczowi.
Cytaty z książki profesora Donalda H. Menzela Latające Spodki, są reprodukowane za zgodą wydawców, Harvard University Press, Cambridge, Massachussetts.
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
BADANIA AMERYKAŃSKIE
NA TYLE na ile wiem, wyrażenie “latający spodek” zostało wymyślone przez Kennetha Arnolda, pewnego amerykańskiego przedsiębiorcę. 24 czerwca 1947 roku, Pan Arnold leciał samotnie w swoim prywatnym samolocie powyżej stanu Waszyngton, ekstremalnie północno zachodnich Stanach Zjednoczonych, dokładnie w połowie drogi pomiędzy Chehalis i Yakima. To był słoneczny dzień i w odległości dwudziestu mil zaśnieżony szczyt Góry Rainiera błyszczał pod niebieskim niebem. Pan Arnold patrzył prosto przed siebie
8
kiedy nagły błysk światła sprawił, że odwrócił głowę. Wyraziście naprzeciwko białego płaszcza śniegu, dziewięć błyszczących dysków przelatywało z przerażającą prędkością, która on oszacował z grubsza, poprzez porównanie ich kątowej prędkości z przybliżona odległością od góry, na mniej więcej tysiąc mil na godzinę. Przez trzy minuty Pan Arnold, całkowicie zdumiony, obserwował dziewięć błyszczących dysków wykonujących ich ewolucje dookoła szczytu góry, w formacji, “dokładnie”, jak on to następnie stwierdził, “jak gdyby były one połączone razem na wysokości większej aniżeli dwanaście tysięcy stóp.” Ciągle opierając jego ocenę na przybliżonej odległości góry, policzył on że były one prawie takiej samej wielkości jak D.C.3. Osiągnąwszy Yakima dodał on że były one ukształtowane jak patelnia, czy jeszcze lepiej, pewnego rodzaju spodki wykonane z jakiegoś metalu, który został posrebrzony na sobie i lśnił w słońcu.
KOMPAS FREDA JOHNSONA
Wspomnijmy, że historia Kennetha Arnolda spowodowała całkowitą sensację. Gazety na całym świecie doniosły o tym, a niektóre z nich dodały ironiczne komentarze na temat żywej wyobraźni Amerykanów. Jednakże pomyłka która oni poczynili polegała na tym, że wspominali oni jedynie o Kennecie Arnoldzie, a tego samego dnia, 24 czerwca 1947 roku, zanim jego historia została zrelacjonowana w prasie, poszukiwacz o nazwisku Fred Johnosn, który pracował w Górach Kaskadowych, odnotował sześć obiektów na niebie dokładnie takich jak te widzianych przez Pana Arnolda. Przy pomocy polowej lornetki był on nawet w stanie podążać za ich ruchami przez kilka sekund. Jest godne uwagi że, kiedy te przedmioty przelatywały, igła magnetyczna kompasu Freda Johnsona poruszała się wokoło w najbardziej nieregularny sposób.
PIERWSZE BADANIE
Potem amerykańskie władze lotnicze rozpoczęły śledztwo. Oczywiście, to było ich obowiązkiem żeby tak zrobić, ale wielka szkoda że badacze nie zabrali się za ich zadanie zanim prasa zadrwiła z Kennetha Arnolda. Zebrany wówczas materiał dowodowy miałby o wiele większą wartość, jeśli można byłoby zapewnić żeby świadkowie nie zostali nakłonieni przez pragnienie większe niż u Pana Arnolda, żeby dostać się na nagłówki gazet.
W każdym razie, pilot z Oklahomy stwierdził że miesiąc wcześniej widział błyszczący dysk na niebie. Poruszał się on szybciej aniżeli samolot odrzutowy oraz bez dźwięcznie. Badacze zostali również poinformowani, że dwa inne latające spodki były widziane 12 czerwca w Weiser, Idaho. Poruszały się po prostej linii a potem nagle zmieniły wysokość. 21 czerwca nadszedł raport ze Spokane, potem nadszedł Kenneth Arnold 24 czerwca, a w końcu 28 czerwca sześć latających spodków było widzianych w Nevadzie przez pewnego pilota wojskowego.
Razem cztery części materiału dowodowego, oprócz Pana Arnolda. Władze amerykańskie dały im pobieżne badanie a potem, 4 lipca 1947 roku, wbrew tej akumulacji obserwacji przytoczonych przez naocznych świadków, opublikowali komunikat w takim sensie, że relacje muszą zostać przypisane halucynacjom.
WIĘCEJ OBSERWACJI
Ale władze miały pecha. Tego samego dnia latające spodki były obserwowane powyżej kilku miast na północnym zachodzie w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych ( Oregon i Waszyngton). W Portland, Oregon, było kilkuset świadków, piloci, władze portowe, inspektorzy policji. Ich wszystkie stwierdzenia były zgodne. Oni wszyscy widzieli tuzin dysków lśniących w słońcu i poruszające się wzdłuż z ogromną prędkością na wysokości która została oceniona na około 40 tysięcy stóp przez tych którzy byli bardziej wykwalifikowani w takich osądach. Tego samego 4 lipca i również na północnym w zachodzie, powyżej Idaho, kapitan Smith z Linii Lotniczych Stanów Zjednoczonych obserwował przelot pięciu spodków przez kilka minut. Wkrótce dołączyły do nich cztery kolejne a potem wszystkie ruszyły w formacji grupowej daleko przed samolotem kapitana Smitha i łatwo były obserwowane naprzeciwko zachodzącego słońca.
Kapitan Smith był sceptykiem. On odmówił uwierzeniu własnym oczom dopóki jego drugi oficer Stevens, i stewardessa, Mary Morrow, przekonali go że nie śni. Cała trójka z nich obserwowała dziwny widok przez około dziesięć minut, po których dziewięć dysków znikło.
ASTRONOWIE DOŁĄCZAJĄ
To bogactwo materiału dowodowego, z tego samego dnia kiedy władze opublikowały swój komunikat, wywołało całkowite zamieszanie. Niektórzy dziennikarze sugerowali, że maszyny które zostały obserwowane na północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych zostały wysłane przez marynarkę wojenną, po czym ta
9
ostatnia, prawdopodobnie daleko niechętnie zrzuciła winę na armię, stwierdzając że to nie było tak, oraz że okrągły, napędzany dwoma silnikami XF5UI, lepiej znany jako latający naleśnik, został zrezygnowany po pojedynczym teście. Zatem marynarka wojenna była poza sprawą.
To wydawało się oczywiste, że jakieś inne podejście będzie musiało zostać poczynione po tym jak Vannevar Bush, ekspert którego prezydent Roosevelt ustanowił odpowiedzialnym za wszystkie badania naukowe związane z obroną narodową, stwierdził że, pomimo iż wiedział on wszystko o amerykańskich badaniach na tym polu, to on nigdy nie natknął się na nic podobnego do latających spodków. Nawiasem mówiąc, ten ekspert opublikował książkę zatytułowaną Bronie Jutra, i nigdzie nie poczynił aluzji że zajmował się czymś tego rodzaju.
Potem nadeszli astronomowie. Profesor Girard Kienper, dyrektor obserwatorium uniwersytetu w Chicago, zadeklarował że te opisy zjawiska nie odpowiadają żadnemu znanemu meteorowi i było ono oczywiście sztuczne. Dyrektor kolejnego obserwatorium, profesor Oliver Lee, przekazał podobną opinię i dodał że, z jego punktu widzenia, spodki zostały wyprodukowane przez armię. Sytuacja była teraz taka, że nikt nie chciał przyjąć odpowiedzialności za latające spodki.
URZĘDNICY SĄ POIRYTOWANI
W Stanach Zjednoczonych Ameryki, kiedy jakaś sprawa czy inna, jakkolwiek błaha, poruszy opinię publiczną, to władze otrzymują tysiące rozmów telefonicznych a gazety, ochocze do zwiększenia ich sprzedaży, niepokoją senatorów, reprezentantów, gubernatorów i komisarzy przy pomocy ich pytań.
W Waszyngtonie to zamieszanie związane z latającymi spodkami stało się całkowitym utrapieniem. 7 lipca, trzy dni po niefortunnym komunikacie władz lotniczych, “upoważnione źródło” stamtąd dostarczyło Associated Press następujące stwierdzenie:
“Latające spodki mogą być jedną z trzech rzeczy:
Odbiciami słonecznymi od nisko wiszących chmur;
Małymi meteorami które rozpadają się, ich kryształy chwytają promienie słońca;
Stany oblodzeniowe mogłyby wytworzyć duże ziarnka gradu, a one mogłyby spłaszczyć się i ślizgać trochę, sprawiając wrażenie ruchu poziomego, pomimo iż spadałyby pionowo.
To była pierwsza próba do wyjaśnienia z daleka latających spodków. To rozbawiło tych którzy twierdzili że ich widzieli, oraz rozbawiło wszystkich innych. Były tak wielkie sprzeczności pomiędzy opisami podanymi przez świadków oraz zasugerowanymi wyjaśnieniami że “zasugerowane źródło” wyraźnie wydawało się śmiać z łatwowiernych “marzycieli.”
WIĘCEJ LATAJĄCYCH SPODKÓW
Niefortunnie dla “autoryzowanego źródła” ilość obserwacji wzrastała i stawały się one coraz bardziej trudne do wytłumaczenia z daleka. 8 lipca, dwadzieścia cztery godziny po tym jak został wydany ten komunikat, pilot i oficerowie z tajnej bazy Muroc zobaczyli sześć srebrnych spodków poruszających się z ogromną prędkością po niebie. Tego samego dnia ekspert rakietowy marynarki wojennej przeprowadzający tajną misję na pustyni w Nowym Meksyku, dostał okazję obserwowania przelotu srebrnego dysku, który poruszał się na północ na wysokości większej aniżeli 15 tysięcy stóp. Ten ekspert, C. T. Zohm, powiedział że:
Obiekt nie mógł być meteorem;
Jeśli to byłaby maszyna działająca przy pomocy zdalnego sterowania, to on nigdy nie słyszał o czymkolwiek tego rodzaju.
Może zostać dodane że C. T. Zohm znajdował się w towarzystwie trzech innych techników, wszyscy z nich byli jednakowo obeznani z amerykańskimi wynalazkami w dziedzinie rakiet i samolotów odrzutowych. Materiał dowodowy pochodzący od tych czterech ekspertów, chociaż nie jest bardzo szczegółowy, znajduje się wśród najbardziej imponujących jakie dotychczas zarejestrowano.
PIERWSZE WNIOSKI
Minęły dokładnie dwa tygodnie od dziwnego doświadczenia Pana Kennetha Arnolda. Badania dokonane przez amerykańskie władze lotnicze wyprodukowały jakieś dwadzieścia przypadków przytoczonych przez świadków, które mogłyby w pełni zostać poręczone przez: ekspertów lotniczych, oficerów z wojskowych stacji doświadczalnych, pracowników wież kontroli lotów wojskowych i cywilnych aerodromów, oficerów marynarki wojennej oraz członków sił policyjnych, poza bardzo dużą ilością pospolitych świadków. Jeśli materiał dowodowy dotyczyłby czegoś całkowicie innego aniżeli tych zadziwiających latających dysków, jeżeli, na przykład, zamiast srebrnego spodka, który powraca we wszystkich opisach, świadkowie donieśli by o bardziej
10
wiarygodnie wyglądającej maszynie, powiedzmy, czerwonej gwieździe radzieckiej, to taka akumulacja dowodu na pewno przyniosłaby przekonanie zarówno u specjalistów jak i u ogółu społeczeństwa. Jeśli suma materiału dowodowego wskazywałaby że świadkowie zobaczyli rosyjskie urządzenia jednego czy drugiego rodzaju, to trudno można by wątpić, żeby taki materiał dowodowy mógłby wystarczyć do usprawiedliwienia noty protestacyjnej z amerykańskiego rządu.
Niefortunnie, czy być może fortunnie, że świadkowie praktycznie opowiadali taką samą historię i nie było tutaj nic co sugerowałoby że byli tu zamieszani Rosjanie. Ich historie były również nieprawdopodobne. Przedmioty zaobserwowane na niebie były okrągłe, spłaszczone, srebrne, ciche, ze średnica przynajmniej równą do długości Dakoty, i zdolne do każdego rodzaju ruchu, od unoszenia się w jednym miejscu do ponad dźwiękowych prędkości we wszystkich kierunkach, łącznie z pionową wspinaczką. To była ich moc przyspieszenia, ich najbardziej nadzwyczajna cecha, która była głównie odpowiedzialna za sceptycyzm urzędników i kręgów naukowych. Technicy samolotów odrzutowych, przyzwyczajeni do przeciwstawiania ich pomysłowości przeciwko “relacjom masa – energia”, które zostały opisane przez Aleksandra Ananoffa jako problem ekspertów rakietowych, odmówili dać wiarę relacjom które opowiadały o przedmiocie latającym zdolnym do kierowania się nieregularnym kursem, opisującym ostry czy rozwarty kąt kiedy obiekt zmieniał kierunek, zatrzymywał się nagle czy startował ponownie w pełnym przechyleniu, wykonując ten proces w sposób nieokreślony w niewymagający wysiłku sposób oraz ponownie włączał napędy które wydawały się być nieograniczone.
ARGUMENTY SCEPTYKÓW
Technicy mieli najlepsze powody do nie dawania wiary w możliwości takich wyczynów. Prawo związku1 masy – energii jest z nimi całkowicie niezgodne, chyba że założylibyśmy, że początkowe prędkości byłyby zbliżone do prędkości światła. Ale w takim przypadku energia wyprodukowana przez silnik w momencie przyspieszenia była by tak wielka i wydzielona tak gwałtownie, że taki proces nie mógłby prawdopodobnie zadziałać bez hałasu.
W ten sposób, prawo masy - energii ściera się z materiałem dowodowym. Teraz to prawo może zostać zademonstrowane przy pomocy środków mechanicznych w sposób, który nie pozostawia wątpliwości co do jego prawdziwości. To nie jest jedynie prawo które jest ustanowione przez eksperyment, ale jest również możliwe do wyeliminowania przy pomocy jakiegoś innego eksperymentu. W obecnym stadium nauki jest to solidnie ustalone jako piąta teza z pierwszej księgi geometrii euklidesowej. Latające talerze, czy też jakiegokolwiek rodzaju klasyfikacja którą możemy ich nazwać, one są więcej niż nieprawdopodobne, one są niemożliwe, i naprawdę, one ciągle są.
POWRÓT DO POCZĄTKU
I pomimo tego my ciągle mamy wśród nas ludzi upartych i oraz wystarczająco sceptycznych żeby mieć wątpliwości co do spraw, które zostały udowodnione i ustalone oraz orzeczone w kategoriach finałowych prawd naukowych.
W tamtym czasie – był to lipiec 1947 roku – różne osoby z badawczym zwrotem w umyśle wzięły to do swoich głów żeby spojrzeć w rejestry po to by zobaczyć czy raporty takie jak ten Kennetha Arnolda były naprawdę nowe. Jakiekolwiek mogłoby być wytłumaczenie latających talerzy – halucynacja, zjawiska naturalne i tak dalej – to dlaczego nie słyszano o nich przed 1947 rokiem?
Ta kwestia została podkreślona w artykule w The Star, amerykańskim periodyku. 6 lipca, 1947, dwa dni zanim “upoważnione źródło” z Waszyngtonu miało wydać swoją sugestię o ślizgającym się ziarnku gradu, autor wskazywał że amerykańscy żołnierze stacjonujący w Anglii podczas wojny już wcześniej mieli poczynić oświadczenia podobne do tych Kennetha Arnolda:
“Podczas ostatniej części drugiej wojny światowej, piloci myśliwców byli przekonani że Hitler posiada nową tajną broń. Jankesi nazwali te urządzenia `foo fighters` czy `Kraut fireballs – kule ogniste.`
“Jeden z ludzi z wywiadu Sił Powietrznych wyznaczony teraz do zbadania przerażających spodków, jest pewien oficer który badał oświadczenia lotników wojskowych, którzy widzieli okrągłe foo fighters ponad Europą jak również po drodze ku atakom bombowym na Japonię.
“Było relacjonowane że oficerowie wywiadu nigdy nie uzyskali satysfakcjonujących wyjaśnień dotyczących relacji o latających srebrnych kulach i dyskach ponad okupowaną przez nazistów Europą w ziemie 1944-45. Później, załogi B-29 w trakcie rajdów bombowych nad Japonią relacjonowali zaobserwowanie w jakimś stopniu podobnych obiektów.
11
“W Europie, niektóre foo fighters tańczyły dokładnie przed koniuszkami skrzydeł alianckich myśliwców, i utrzymywały się przy nich przy manewrze nurkowania. Inne pojawiały się w precyzyjnych formacjach, a pewnego razu cała załoga bombowca widziała około piętnaście z nich podążających w oddali, ich dziwna poświata błyskała z przerwami.
“Jeden foo fighter, powiedział korespondent wojenny z United Press – UPI, gonił kapitana Meiersa z Chicago przez jakieś dwadzieścia mil wzdłuż doliny Rhine, z prędkością 300 mil na godzinę. Oficerowie wywiadu wierzyli w tym czasie że te kule mogły być obiektami kontrolowanymi radarowo wysłanymi po to żeby zakłócać systemy napędowe czy niweczyć sieci radarowe aliantów.”
Autor tego artykułu poszedł potem dalej sugerując, że Amerykanie odkryli tajemnicę tych urządzeń pod koniec wojny a potem przeprowadzali testy ponad terytorium amerykańskim. Taki rozwój sytuacji wyjaśniłby dlaczego były one widziane powyżej stanami Waszyngton, Oregon i Idaho. Ale chwila refleksji pokazuje, że ta teoria nie może wytrzymać krytyki:
Jeśli te “foo fighters” były niemieckie, to dlaczego one nigdy nie wykazywały najmniejszej skłonności do walki. Pomimo iż relacje podane przez lotników różniły się w szczegółach, to badacze nie odkryli pojedynczego przypadku w którym te tajemnicze maszyny wykazywałyby walkę. Na pewno Hitler nie używałby takiej broni tak łagodnie w tym samym czasie kiedy V-1 tłukły Londyn.
A co ze sławnym prawem masy – energii? Niemieccy technicy mogliby zignorować nakazy humanitaryzmu, ale czy oni mogliby odejść od praw fizyki?
To właśnie dlatego badania zorganizowane w latach 1944-45 przez 8 regiment amerykańskich Sił Powietrznych doprowadziły do końcowej decyzji. Ponieważ badacze nie mogli odkryć żadnego śladu ataku dokonanego przez nieznane urządzenie na maszyny amerykańskie, to oni nie mieli do dyspozycji niczego poza sprawozdaniami lotników, zatem ogłosili oficjalnie, że wszystko wyjaśniają halucynacje. W rzeczywistości, jakieś dziwne wydarzenie miało miejsce w Pentagonie w 1949 roku, pięć lat po oficjalnej decyzji.
Major Donald Keyhoe, były kierownik działu informacji w lotniczej sekcji amerykańskiego ministerstwa handlu, przeprowadził wtedy śledztwo na temat latających talerzy w imieniu periodyku True. Zwrócił się on do Pentagonu o pozwolenie na skonsultowanie doniesień służby wywiadowczej na temat wojowników duchów, ale został poinformowany że ten szczególny dokument był tajny. Dlaczego?
BALONY?
Nawiasem mówiąc, powinno zostać podkreślone że oficjalne odkrycie zbiorowej halucynacji i znużenia nie zostało ogłoszone dopóki nie zakończyła się wojna. Kiedy piloci spotykali świecące globy i dyski znane wspólnie jako “foo fighters”, oficerowie wywiadu nie zaryzykowali wysunięcia jakiegoś wytłumaczenia, które byłoby niezbyt pochlebne dla ich kolegów oficerów. Sugerowali oni że “fighters” o których mowa były obiektami “zwisającymi z balonów lub jakiegoś innego rodzaju ramy niewidzialnej w nocy, oraz że szybkie ruchy zgłoszone w pewnych przypadkach miały zostać przypisane optycznym iluzjom.”
Profesor Donald H. Keyhoe, profesor astrofizyki na uniwersytecie Hravarda, napisał w jego książce Latające Spodki: “Pomysł, że kule światła zwisające z balonów mogłyby wyjaśnić obserwacje, jest całkowicie niezgodny ze sprawozdaniami. Powinienem raczej zaakceptować alternatywę, że te przedmioty międzyplanetarnymi spodkami.”
Ale profesor nie wierzy w teorię międzyplanetarną. We właściwym czasie zbadamy jego własną teorię. Jest to podobne do wszystkich innych wytłumaczeń zaoferowanych do tej pory które ignorują pewne cechy, które ciągle pozostają całkowicie kłopotliwe.
WCZESNE SPODKI
Artykuł opublikowany w The Star pokazywał że Kenneth Arnold w żaden sposób nie był pierwszym który miał obserwować latające spodki. Podobne przedmioty podróżowały po niebie od pewnego czasu, i teraz i wtedy były zauważane.
W 1934 roku zespół amerykańskich podróżników prowadzony przez Nicholasa Roericha2 przejeżdżał przez Tybet. Jego uwaga została przyciągnięta pewnego poranka przez jednego z tragarzy który zwrócił mu uwagę na dziwne zachowanie drapieżnego ptaka, po czym on zobaczył na niebie nieznany przedmiot, który opadał szybko w kierunku południowym. Skupił swoją lornetkę na dziwnej plamce i był całkowicie zaskoczony przez to, co zobaczył. Przedmiot wydawał się być owalnego kształtu, chyba że był to owal widziany bokiem. Nie niósł żadnego podobieństwa do jakiegokolwiek znanego przedmiotu. Był srebrno szarego koloru i ogromnej wielkości. Światło słoneczne iskrzyło się na wypolerowanej metalicznej powierzchni. Roerich podążał za
12
południowym śladem dziwnego przedmiotu przez chwilę czy dwie, ale on nagle zmienił kurs, zboczył na południowy zachód i znikł.
Opis podany przez Roericha zgadza się pod każdym względem z późniejszymi opisami: kształt, wygląd i kolor, wielkość i zachowanie było takie same. Nie można mieć wątpliwości że przedmiot który widział on na niebie Tybetu, był tym samym co odtąd stało się znane jako latające talerze.
DZIWNY CIEŃ
Ale możemy cofnąć się jeszcze dalej. Amerykański periodyk Weather Review zrelacjonował w 1913 roku bardzo kuriozalne zdarzenie. 8 kwietnia tego roku, niebo powyżej Fort Worth, Teksas, zostało pokryte cienkimi, nawet cienistymi chmurami. To był wietrzny dzień, a nieprzezroczysta zasłona poruszała się szybko ale stale w kierunku horyzontu.
Było rozległe światło dzienne. Słońce mogło zerkać przez chmury. Niebawem, kilku mieszkańców Fort Worth którzy spoglądali w górę uchwycili widok ciemnej plamy, która stawała się coraz większa, po czym zatrzymała się na swoim szlaku, rzucając okrągły cień na tle chmur. Podczas gdy chmury kontynuowały dryfowanie wraz z wiatrem, cień nie poruszał się wraz z nimi. To było tak jak gdyby okrągły przedmiot zszedł z dużej wysokości i osiedlił się ponad zespołem chmur. Przez kilka chwil obszar ciemnego nieba wycofał się, dopóki plamka nie pojawiła się ponownie. Potem to znikło.
Ta relacja jest bardzo mało informująca na wiele sposobów. Jest interesujące, żeby znać wysokość zespołu chmur, pozycję słońca (tzn. czas zdarzenia), siłę wiatru na różnych wysokościach, kątowe wymiary rzucanego cienia. Ale powaga dziennika o którym mowa gwarantuje dokładność niewielu zgłoszonych faktów a te fakty wydają się przekreślać najbardziej oczywiste wytłumaczenie – dryfujący balon. Może również zostać zauważone że:
Nawet jeśli kąty nie mogłyby zostać ustalone, to sam fakt że cień był widoczny przez chmury zakłada, że obiekt był bardzo dużej wielkości – ponieważ musiał być zaobserwowany z powodu jego okrągłego kształtu.
Zakładając że to był balon, to musiałby to być prawdziwy balon, wystarczająco duży żeby nosić dołączony kosz, a nie miniaturowy balon używany dla celów meteorologicznych.
Wszystko przeważa to że obiekt był w stanie do samo napędzania się ( opadał, zatrzymywał się i unosił ponownie). Można sprawić, że balon opada przez wypuszczenie gazu i wznosi się dzięki wypuszczeniu balastu. Ale jeśli gaz wypływa, to balast opada! A nie ma wzmianki o opadającym balaście w raporcie o tym wydarzeniu w Weather Review numer 4599.
Nawet przyjmując że balast mógłby być drobnym piaskiem i opaść niezauważenie, to pozostaje fakt, że cień nie przesunął się chociaż wiatr prowadził chmury dalej całkiem szybko. Jedynie ten fakt sprawia że teoria balonu była nieprawdopodobna, chyba że można by powiedzieć, że balon korzystał z pozostającej bez ruchu warstwy powietrza będąc ponad warstwą będącą w ruchu. Oczywiście to nie jest niemożliwe ale warstwy powietrza poruszają się w różnych tempach, nie ślizgając się ponad każdą inną niczym strumień ponad łożem z kamieni. Są one rozdzielone przez pośrednią warstwę powietrza, które porusza się samo w sobie, chociaż bez żadnego zdefiniowanego kierunku. Grubość tej pośredniej warstwy jest określona przez względną szybkość pozostałych dwóch warstw: wyższa jest prędkość grubszej warstwy. A to oznaczałoby, że cień zaobserwowany w Fort Worth nigdy nie przedstawiałby stosunkowo wyraźnego zarysu wspomnianego w relacji. Szerokie obrzeże półcienia, wytworzone przez odległość obiektu, pozbawiło go tego niezwykłego wyglądu, który zaintrygował świadków.
Krótko mówiąc, nic pozytywnego nie wyłania się z tego raportu, który posiada wszystkie cechy jakie kapitan Clerioun potępia w większości materiału dowodowego: wszystko jest nagłe, przelotne i niewyraźne. Ale temu nie można pomóc. Daleko od usunięcia problemu, te wady jedynie uczynią go bardziej denerwującym. Ponieważ, pomimo iż dowód jest niewyraźny, różne relacje mają tyle wspólnego, ze ich ostateczny wynik sprawia, że wątpliwości wydają się nierozsądne. Pomimo wszystko, był to okrągły przedmiot, zdolny do pozostawania bez ruchu jak również unoszenia się pionowo.
Relacja w Weather Review donosi o nawet jeszcze wcześniejszych obserwacjach, ale niestety jeszcze bardziej ogólnikowych. Jakiegoś rodzaju latający walec został zaobserwowany w stanie Vermont 2 lipca 1907 roku; światło podróżujące z dużą prędkością było obserwowane ponad Atlantykiem 24 lutego 1904 roku przez kapitana Schofielda i załogę statku Supply, i tak dalej. Walec mógł być równie dobrze jakimś sterowcem, a światło meteorem czy piorunem ognistym.
CZY ASTRONOMOWIE MOGĄ NAM POMÓC?
13
Ale istnieje kolejna klasa obserwacji o dużym stopniu zainteresowania. Ich całkowita suma być może nie wynosi dużo, ale przynajmniej są one w pełni godne zaufania. Mam tutaj na myśli obserwacje dokonane przez astronomów.
Kiedy ktoś pewnego razu poprosił profesora Esclangena o jego opinię na temat latających spodków, odpowiedział:
“Każdy je widzi. Ludzie, którzy przypadkowo spoglądają w niebo raz na miesiąc, mają wystarczające szczęście żeby je zobaczyć. Ale my astronomowie, którzy spędzamy całe nasze życie na przeszukiwaniu nieba, nigdy nie widzieliśmy żadnego z nich w naszych teleskopach.”
To może zostać łatwo zrozumiane, że profesor Esclangon, jedna ze sław w astronomii, nigdy nie znalazł czasu, żeby rozmyślać na tak niepoważny temat jak nasz. Ale tym niemniej jednak jego odpowiedź prowokuje kilka komentarzy:
Jak wiele samolotów, czy ptaków, mógł profesor Esclangon widzieć przez jego teleskop w trakcie swojej kariery? Żadnego, oczywiście. Samoloty i ptaki latają o wiele zbyt blisko Ziemi, żeby zostać zaobserwowane przez narzędzia zogniskowane na nieskończoność, oraz z tak ograniczonym polem widzenia, że najpowolniejszy samolot ma jedynie kilka tysięcznych sekundy na jego przebycie.
“Latające spodki”, tak jak są opisywane przez rzeczywistych czy domniemanych świadków, nie są zjawiskiem astronomicznym. One nie pojawiają się na niebie astronomów, ale na tym znajomym dla meteorologów, lotników i przygodnych spacerowiczów. One wydają się być kreaturą ziemskiej atmosfery, a zatem swobodny obserwator jest lepiej wyposażony przy pomocy swoich oczu do zaobserwowania ich, aniżeli są ku temu astronomowie z ich narzędziami.
Ale, ponieważ postawa naukowa nie powinna przekreślać jakiejkolwiek teorii, jakkolwiek niedorzecznej, bezceremonialnie, pozwólmy sobie założyć że zjawisko zaobserwowane na niebie meteorologów, jest tylko szczególnym przypadkiem czegoś o wiele bardziej znaczącego. Innymi słowy, załóżmy że “latające talerze” obserwowane gołym okiem na niskiej wysokości są również zdolne do włóczenie się o wiele dalej na niebie astronomów. W jaki sposób spoglądali by oni wówczas na te ostatnie?
Można wziąć pod uwagę dwie alternatywy. Pierwszą jest ta, że latający talerz jest ciałem emitującym swoje własne światło, tzn. coś przy pomocy swojego własnego źródła światła. W takim przypadku fotografie nieba wykonane w obserwatoriach ujawnią go jako smugę światła. Ale w jaki sposób mamy odróżnić ten ślad które na płytach fotograficznych pozostawiają meteoryty i spadające gwiazdy? Wydaje się być tylko jedna wskazówka co do pochodzenia takiego śladu, tzn. jej wygląd. Meteoryty i podobne ciała poruszają się po linii prostej, ale cały materiał dowodowy na temat latających spodków wskazuje, że są one w stanie wić się i obracać się oraz wykonywać ewolucje w każdej różnorodnej trajektorii.
Tutaj, jednakże, stajemy naprzeciwko obiekcji którą przyjęliśmy komentując oświadczenie profesora Esclangena na temat samolotów i ptaków. Jeśli spodki znajdują się w ogromnej odległości od Ziemi, to one nie mogą poczynić odbicia na płycie fotograficznej, chyba że ich świecenie byłoby ogromne. Jednakże obserwacje, nie sugerują świecenia zdolnego do wpływania na płytę fotograficzną z odległości kilku tysięcy mil. Z drugiej strony, jeśli spodek jest wystarczająco bliski żeby wpłynąć na płytę, to krzyżuje on kanciaste pole aparatu w ułamku sekundy a jego przejście jest reprezentowane przez linię prostą identyczną z tą pozostawioną przez aerolit.
A zatem zakładając, że spodki poruszają się w przestrzeni astronomicznej i rzucają swoje własne światło, to możemy jedynie dojść do wniosku, że astronomowie będą mieli skrajną trudność w odróżnieniu latającego talerza od aerolitu.
Druga alternatywa, która wydaje się być trochę bardziej obiecująca, jest taka że latające talerze są ciemnymi, nieprzezroczystymi ciałami, zdolnymi do poruszania się po niebie astronomów. Co się wówczas wydarzy? Powierzchowna refleksja pokazuje, że nasza jedyna szansa na zaobserwowanie przedmiotów przy pomocy narzędzi astronomicznych będzie miała miejsce wtedy, kiedy zdarzy się że przelecą przed Słońcem czy oświetlą dysk Księżyca.
Teraz kiedy najbardziej potężne aparaty astronomiczne na świecie – na przykład teleskop w Yerkes, w obserwatorium St. Miechl czy Mount Palomar – są zogniskowane na Księżycu, można oszacować że jakikolwiek obiekt mający kilkaset stóp średnicy, umieszczony na powierzchni naszego własnego satelity, wyglądał by dla oczodołu jako plamka. Jeśli obiekt byłby szarżą kawalerii, na przykład, plamka byłaby widziana jak się porusza powoli.
Teraz przyjmijmy że, zamiast być umieszczonym na powierzchni Księżyca, obiekt porusza się w kosmosie w połowie drogi pomiędzy Ziemią a Księżycem, w odległości, powiedzmy, około stu tysięcy mil od Ziemi. Proste obliczenie pokazuje, że aby być widocznym obiekt potrzebuje mierzyć tylko 25 do 30 jardów średnicy. Dostajemy się do królestwa wymiarów przypisywanych latającym talerzom przez tych, którzy twierdzą że ich widzieli.
14
W ten sposób jesteśmy upoważnieni do stwierdzenia że jeśli latające talerze istnieją, oraz jeśli mogą one podróżować w regionie stu tysięcy mil w głębi opisującej Ziemię, to astronomowie powinni widzieć je zawsze, kiedy cztery czy pięć najpotężniejszych narzędzi na świecie jest skupionych na słońcu lub Księżycu w danej chwili gdy spodek przelatuje pomiędzy ciałem niebieskim i soczewkami teleskopu. Kiedy odległości stopniowo maleją do kilku tysięcy mil, ilość narzędzi zdolnych do obserwacji spodka wzrośnie w stosunku odwrotnym do kwadratu odległości, oczywiście, zawsze zakładając, że spodek przeleci przez źródło światła.
LEVERRIER ZDUMIEWA
Astronomowie są zaznajomieni z faktem, że ciemne plamki naprawdę krzyżują Księżyc i słońce. Nie można powiedzieć, że takie spektakle są częste, ale one naprawdę występują. Archiwa wszystkich obserwatoriów na świecie posiadające aparaturę używaną do badań Księżyca lub słońca zawierają zapisy takich zjawisk. Astronom Lucien Rudaux, na przykład, w jednej z jego ostatnich książek, La Lune et son Histoire, opublikowanej przez Nouvells Edition Latines w 1947 ( roku, co zostanie odnotowane, w którym Kenneth Arnold spotkał dziewięć latających spodków), napisał to co poniżej:
“Obserwatorzy słonecznego dysku czasami widzieli tajemnicze ciała niebieskie, w formie małych ciemnych plamek, krzyżujące je. Ich zachowanie było dokładnie podobne do tych prezentowanych przez planety Merkury i Wenus3 kiedy, zgodnie z ich naturalnym prawem, pojawiają się one w niezmiennych i prognozowanych terminach, dokładnie pomiędzy słońcem i Ziemią. Kiedy opisuję te ciała jako tajemnicze, to mam na myśli że nie wiemy czym one są, oraz jakie jest ich miejsce pomiędzy innymi. Ponieważ ich ruchy są nieznane, lekceważą one przewidywania i traktują astronomów przez zaskoczenie. Przypadkowe powtarzanie się tych ruchów dokładnie nie upraszcza problemu, pomimo iż różne teorie zostały rozwinięte żeby to rozwiązać.”
Lucien Rudaux przechodzi potem do zajmowania się tymi teoriami:
“Najpierw postulowano istnienie planety która, uwzględniając różne rozważania4, musiałaby być całkowicie blisko słońca, na pewno bliżej niż Merkury. Tej planecie dano przedwczesną nazwę Wulkan. Po przestudiowaniu kilku zapisów o jej przejściach mających miejsce w odstępach pomiędzy 1802 i 1861 rokiem i po zdecydowaniu, że odnosiły się one do jednego i tego samego ciała, Leverrier zobowiązał się ustalić jego orbitę. Zgodnie z jego obliczeniami, ta orbita musiałaby być pod stromym kątem wobec naszej (co wyjaśniałoby dlaczego takie przejścia były rzadkie) i Wulkan potrzebował jedynie 35 dni żeby ją ukończyć. Jeśli to byłoby poprawne, to powinien on przelecieć przed słońcem 22 marca 1877 roku. Astronomowie na całym świecie niecierpliwe oczekiwali na jego pojawienie się tego dnia. Czekali oni na próżno, i wkrótce stracili zainteresowanie Wulkanem.”
“Zjawisko zostało później obserwowane przy różnych okazjach,” dodaje Rudaux, “i dotychczas żadne naprawdę zadowalające wytłumaczenie nie zostało przedstawione. Zostało również zasugerowane, że jest to kwestia ogromnych meteorów, ale jeśli to byłoby tak, to częstotliwość ich przechodzenia przed słońcem obejmowałaby również ich pojawienie się również na trajektorii Ziemi. Lecz, pomimo iż Ziemia spotkała czasami kilka dużych meteorów, to rozmiary większości z nich są całkiem małe.”
W związku z tymi ciemnymi plamkami na słońcu prawdopodobieństwo jakiejś wyjątkowo wędrującej transmarsjańskiej asteroidy została również zasugerowana. Ale w tym przypadku asteroida, czy asteroidy, powracałyby od czasu do czasu. Małe księżyce również zostały wspomniane jako możliwe wytłumaczenie, ale taki sam zarzut odnosiłby się do nich. Zatem gdzie jesteśmy?
Lucien Rudaux odnosi się tylko do plam które zostały zaobserwowane na tle słońca. Ale ten sam zagadkowy fenomen został zaobserwowany jak przelatywał przed Księżycem. Jeden taki przyp0adek został zrelacjonowany przez amerykański periodyk Popular Astronomy 27 stycznia 1912 roku: “Dr. F. B. Harris opisał jakiś intensywnie czarny obiekt który widział jak przelatywał przed Księżycem. Na tyle na ile mógł on niemal powiedzieć, był on gigantycznej wielkości – chociaż ponownie nie było żadnego sposobu żeby być pewnym jego odległości do obiektu czy Księżyca. Z ostrożnym niedomówieniem, Dr. Harris powiedział `Myślę, że bardzo interesujące i ciekawe zjawisko wydarzyło się tej nocy.`”
Kolejna relacja o czymś poruszającym się wzdłuż Księżyca została zaprezentowana w wychodzących w Londynie Times z 26 września 1870 roku. Obiekt, stwierdzały The Times, był eliptycznego kształtu “z rodzajem ogona.” Przeleciał przed Księżycem z jednej strony na drugą w pół minuty, a potem znikł. Cztery dni później taki sam obiekt został zaobserwowany ponad Berlinem przez lorda Brabazona. 12 października tego samego roku, astronom William F. Dennis widział w Bristolu świecącą kulę podróżującą szybciej niż balon ale wolniej
15
aniżeli meteor, i emitujący iskry. Ten sam obiekt, czy inny całkiem podobny, został zaobserwowany w Wimbledonie przez członka Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego.
Świecąca kula była widziana ponownie w 1871 roku, tym razem w Boulogne. Pozwalała sobie na kręte figle i kręciła się dookoła przez kilka minut zanim odleciała. Pomiędzy rokiem 1881 a rokiem 1889 kilka świecących kul było widzianych w Epinal, w departamencie Seine – Inferieure, w Turcji, Kanadzie i Nowej Zelandii. Te informacje zostały udzielone mi przez Roberta de la Croix, pisującemu na tematy morskie. Wskazuje to że aktywność latających spodków wpada pod dziesięcioletnie cykle 1860-71, 1881-89, 1898-1910 i tak dalej.
DOKŁADNOŚĆ I OGRANICZENIA ASTRONOMÓW
Takie jest kilka z wcześniejszych obserwacji astronomicznych odnoszących się do nieznanych przedmiotów poruszających się w kosmosie “w sposób przeciwstawiający się przepowiadaniu” jak Lucien Rudaux to traktuje. Są one dokładne i godne zaufania, ale szczegóły są skąpe. Bardziej kunsztowne relacje nie wyłaniają się z obserwatoriów, i widzieliśmy dlaczego. Ich lunety, ich teleskopy oraz inne astronomiczne instrumenty mogą jedynie objąć bardzo dalekie obiekty, a takie obiekty – o których była mowa – są bardzo trudne do wyselekcjonowania, chyba że miałyby one ogromną wielkość ciał astronomicznych.
LATAJĄCE SPODKI W PRZESZŁOŚCI
W Bonhem, Teksas, ogromna latająca maszyna pojawiła się na niebie w 1873 roku. Przeleciał dwa razy dookoła miasta a potem znikł we wschodnim kierunku. Był cichy i srebrny i ciągle zmieniał kształt wykonując swoje ewolucje. Wszyscy mieszkańcy Bonhem i otaczającego go dystryktu którym zdarzyło się być poza drzwiami dokładnie w tym momencie widzieli to, ale niektórzy sądzili że był on w kształcie cygara, niektórzy że był okrągły a inni że eliptyczny. Te z pozoru sprzeczne stwierdzenia z pozoru naprawdę się potwierdzają w najbardziej satysfakcjonujący sposób, ponieważ dysk wypukły w centrum oczywiście będzie wyglądał na kulisty kiedy będzie obserwowany z przodu, eliptyczny pod kątem oraz cygaro kształtny z boku.
Następnego dnia, ta sama czy podobna maszyna przeleciała ponad Fort Scott w Kansas; spowodowała panikę wśród tamtejszych żołnierzy i w ciągu kilku sekund znikła w kierunku północnym.
Dwa lata wcześniej, 1 stycznia 1871 roku, identyczny obiekt został zaobserwowany w Marsylii. Dyski były relacjonowane na Bermudach w 1885 roku, w Nowej Zelandii w 1888 roku, w Adrianople w Turcji, i w Oakland w Kalifornii 22 listopada 1896 roku. Wielkości oszacowano na począwszy od 30 do 60 jardów średnicy rozpoczynając na wejściu. Pewien angielski admirał zaobserwował na morzu jakiś obiekt dokładnie taki jak ten który krzyżował Księżyc 26 września 1870 roku. Był eliptyczny i miał “ogon.”
Ale badanie wykonane w 1897 roku pokazało że obiekt widziany w Oakland był sterownym balonem.
CIEMNE WIEKI
Czy musimy udać się nawet jeszcze wcześniej? Oczywiście, należy podjąć badania licznych almanachów, dokumentów i prognozowań zestawionych w ciągu średniowiecza “dla zysku i poleceń takich którzy byli z natury niedbali i leniwi”, jak Rabelais powiedział w jego Pantagrueline Prognostication. Pod kamuflażem poważnej meteorologii, te prace sieją przesądy i najnudniejsze bajeczki. Ale od czasu do czasu ktoś może odkryć ciekawe informacje. Dowiadujemy się, na przykład, że w 1478 roku jakiegoś rodzaju kula ognista była widziana jak wędruje ponad szwajcarskim niebem – dzięki to której nieustraszeni górale zostali zainspirowani do natychmiastowego zaatakowania Mediolanu i zabicia ich 1400 żołnierzy!
Tak wcześnie jak w 583 roku Grzegorz z Tours, pierwszy historyk Francji, wspominał o kulach ognia poruszających się powyżej na niebie, a udając się wstecz do nawet jeszcze wcześniejszego okresu, odnajdujemy że łaciński autor Pliniusz, w jego Natural History, odnosi się do jakiegoś rodzaju komet które on nazywa “disci”, dyski. Jest wysoce prawdopodobne że Pliniusz wziął te dyski z Meteorologica Arystotelesa. Moglibyśmy, naprawdę, cofnąć się tak daleko jak do Biblii i rozmyślać o sławnym kole zobaczonym na niebie przez proroka Ezechiela. Ale takie ryzykowne spekulacje są daremne. Wszystkie te historie są albo zbyt symboliczne albo zbyt odległe albo jedno i drugie. Wracamy do dwudziestego wieku i jego wielkiego zasobu odpowiedzialnego materiału dowodowego, do wieku który na pewno przejdzie do historii – niektórzy mówią że z powodu jego sławy, inni że z powodu konsternacji – jako pierwszy który doświadczył próby poczynienia naukowego badania takich tajemnic jak latające dyski, kule i walce.
KOMISJA SPODKOWA
16
Jak zobaczyliśmy na początku tego rozdziału, cała sprawa rozpoczęła się wraz z opisem Kennetha Arnolda dotyczącym jego przygody. Jego reputacja oparta na zdrowym rozsądku, bogactwo trzeźwego szczegółu w precyzji jego historii, materiał dowodowy potwierdzony przez poszukiwacza Freda Johnsona, a przede wszystkim fakt, że w ciągu kilku dni Siły Powietrzne, policja i prasa przepytały wielu świadków, którzy obawiając się ośmieszenia wstrzymywali się z wystąpieniem – to wszystko przekonało społeczeństwo, że “coś się wydarzyło”, jeśli nie na niebie, jak świadkowie i ich zwolennicy utrzymywali, to przynajmniej w umysłach bardzo wielu ludzi.
Zatem począwszy od Kennetha Arnolda każdy kto widział, czy uważał że widział coś na niebie mógł liczyć na to, że jego relacja zostanie zarejestrowana, zbadana, osądzona i sklasyfikowana. Możemy założyć, że od przypadku z góry Rainiera żaden incydent nie został stracony, jeśli znalazł się ktoś kto o nim doniósł. Niestety, pewna ilość materiału dowodowego, najbardziej interesująca, jest każdy powód żeby w to wierzyć, została zatrzymana w tajemnicy. Proponuję rozważyć materiał dowodowy zarejestrowany bezzwłocznie przez amerykańską armię w ciągu minionych dwóch czy trzech lat oraz przez brytyjskie biuro wojny poczynając od operacji “Wielka Skala.”
PIERWSZE BADANIA
Pierwsze badanie amerykańskiej armii było prowadzone w całkowitej tajemnicy, chociaż o ile wiemy wszystkie obserwacje z 1947 roku zanim została założona przez amerykański rząd komisja spodkowa zostały upublicznione.
Jak mogliśmy już wcześniej zobaczyć, niedługo po doświadczeniu Kennetha Arnolda, C. T. Zohm, technik rakietowy z amerykańskiej marynarki wojennej, zobaczył srebrny dysk latający wysoko powyżej 11 tysięcy stóp ponad pustynią w Nowym Meksyku. Kilka dni później, oficerowie śledczy wyznaczeni przez władze lotnictwa otrzymali sprawozdanie które było szczególnie dziwne, ponieważ dotyczyło całkowicie nowego zdarzenia. W Twin Falls, Idaho, został zaobserwowany dysk lecący dokładnie ponad lasem a świadkowie stwierdzili że oni widzieli drzewa kołyszące się kiedy przelatywał, dokładnie tak jakby był to wiatr z siłą sztormu.
Kilka innych interesujących relacji nadeszło w tamtym czasie. Kilka z nich jest datowanych od otwarcia badań w armii w 1947 roku, to znaczy, sześć miesięcy przed sprawozdaniem Kennetha Arnolda. Być może najbardziej interesująca z nich nosi kwietniową datę i wyszła z Amerykańskiego Biura Meteorologicznego.
Ta instytucja, co powinno zostać wyjaśnione, wysyła każdego dnia kilka balonów niosących nadajniki radiowe które, kiedy uniosą się do stratosfery, dostarczają laboratorium pełne szczegóły co do temperatury, warunków aerometrycznych, ciśnienia barometrycznego i tak dalej. Kiedy balon unosi się, może być śledzony przy pomocy teodolitu, który w każdej chwili ustala jego współrzędne kątowe.
Pewnego dnia w kwietniu 1947 roku, meteorolog w Richmond, Wirginia, podążał za wspinaczką jego balonu przy pomocy teodolitu, kiedy jego pole widzenia zostało skrzyżowane przez nieznany obiekt. Był on w stanie śledzić ten obiekt przy pomocy jego aparatu i, przy ciągłym sprawdzaniu jego pozycji z tą zajmowaną przez balon, mógł wytworzyć dość dokładne pojęcie co do jego wysokości, szybkości, z którą on podróżował oraz jego prawdziwej wielkości. Taka, przynajmniej, informacja została podana we właściwym czasie przez Komisję Spodkową. To, i nic więcej. Wielkość, wysokość i szybkość nigdy nie zostały opublikowane ze strachu przed ośmieszeniem, bez wątpienia, prawdopodobnie było tak, ze cyfry obraziłyby zdrowy rozsądek.
DYSKI I KULE
Sprawozdania, dokładnie kiedy lotnicy bombardowali Niemcy i Japonię, naturalnie obejmowały zarówno świecące dyski jak i kule.
W nocy 8 grudnia 1947 roku, kula była obserwowana powyżej centrum Las Vegas. Przez krótki czas, podróżowała z umiarkowaną prędkością, pokazywała swoją czerwonawą poświatę ponad obozem, po czym błysnęło potężnym zielonym światłem i wystrzeliło prosto w górę z ogromną prędkością, którą piloci w Las Vegas oszacowali że była na pewno ultradźwiękową. Wiemy, że jasność poruszającego się przedmiotu maleje zgodnie z kwadratem odległości.
Badacze zapytali, czy jakiś nie zgłoszony odrzutowiec przelatywał tą drogą w tym czasie. Odpowiedź była negatywna. Oni również zapytali, czy wypuszczone balony meteorologiczne mogłyby wyjaśnić zdarzenie, ale to prawdopodobieństwo również zostało przekreślone ponieważ:
Żaden balon meteorologiczny nie został wypuszczony w jakimkolwiek obszarze nie ustalonym z góry.
Nawet gdyby jakiś zostałby wypuszczony, to nie wyjaśniłby on zielonego światła widocznego w chwili przyspieszenia, samego przyspieszenia czy szybkości, z którą przedmiot się wznosił.
INTERWENCJE AMERYKAŃSKIEGO RZĄDU
17
To wszystko wydarzyło się 8 grudnia 1947 roku. Przez kilka miesięcy pojawiły się kolejne sprawozdania, wszystkie z nich jednakowo dziwne jak również jednakowo niepełne, żeby zasugerować wiarygodne wytłumaczenie. Co prawda badacze Sił Powietrznych mężnie trzymali się ich zadania, ale kto mógłby powiedzieć, że rozwiązanie problemu było ich funkcją, ponieważ nikt nie wiedział dokładnie co było badane? Dalej, ponieważ żadne wytłumaczenie nie mogło zostać wykluczone, zatem nie było tam żadnego sprzeciwu wobec przypuszczenia, że jakaś obca siła, jakiś wróg Ameryki, wyprodukował jakieś nowe urządzenie które było groźbą dla bezpieczeństwa narodowego?
Oczywiście opinia publiczna została mocno pobudzona. Niektórzy mówili, że to Rosjanie pracowali i mogliśmy już widzieć Armię Czerwoną szkolącą latające talerze przed Kapitolem. Pan Wyszyński sarkastycznie potwierdził tą teorię. “Te spodki,” zauważył, “udowodniły że radzieccy mistrzowie nie mają rywali w rzucie dyskiem.”
Inna szkoła myślenia była przekonana, że amerykańska armia coś ukrywała. “Dowiedzieliśmy się o istnieniu bomby atomowej nie wcześniej niż Japończycy,” zostało powiedziane. Czyż amerykańskie władze wojskowe nie okazały się być całkowicie zdolne do trzymania tej tajemnicy dla siebie? Istniał jakiś element prawdopodobieństwa w tej spekulacji, ale amerykański rząd zna swoją pracę i profesor Vannevar Bush, nie powiedział nic więcej aniżeli prawdę kiedy stwierdził że nic tego rodzaju nie zostało wyprodukowane w Stanach Zjednoczonych.
Rząd amerykański został postawiony przed cas de conscience – swoim sumieniem. Czy to miało odpowiadać drwinom ze strony sceptyków za branie sprawy poważnie, czy znalezienie ryzyka w jakimś przyszłym czasie o tej samej trudności jaką mieli Japończycy natychmiast po Hiroszimie? W tym kłopotliwym położeniu rząd wypełnił swój obowiązek i stanął naprzeciwko jego krytyków. 30 grudnia Pan Forrestal podpisał dekret ustanawiający Komisję Dochodzeniową która później stała się znana jako “Komisja Spodkowa.”
CZYM BYŁA KOMISJA SPODKOWA
Umieszczona pod egidą Dowództwa Materiału Powietrznego w Wright Field, Komisja Spodkowa była kierowana przez astrofizyka, Joseph Hyneka, oraz innego wybitnego uczonego którego nazwisko nie zostało ujawnione.5 Róznobarwny zespół specjalistów został umieszczony do ich dyspozycji. Została obiecana współpraca z Narodowym Biurem Meteorologicznym, Laboratorium Elektrotechnicznym z bazy w Cambridge Field, z Aeoromedycznym Laboratorium z Dowództwa Materiału Powietrznego, oraz z personelem i badaczami z ministerstwa wojny, marynarki wojennej i handlu. Zostało jej dane pełne pełnomocnictwo do kontaktowania się z autorytetami obrony narodowej, czyniąc dostępnymi ich specjalistów rakietowych, od radiowo kierowanych pocisków, kwestii astro-żeglarskich i tak dalej.
METODY KOMISJI
W jaki sposób pracowała komisja? Mamy jej własny opis zawarty we wstępie do jednego z jej raportów:
“Standardowy kwestionariusz jest wypełniany pod kierunkiem przesłuchujących osób. W każdym przypadku, czas, miejsce, wielkość i kształt obiektu, jego przybliżona wysokość, prędkość, manewry, kolor, długość pozostawania w zasięgu wzroku, dźwięk, etc. są dokładnie odnotowane. Ta informacja jest przesyłana w całości, razem z jakimikolwiek fragmentami, glebą, próbkami, fotografiami, szkicami, etc. do kwatery głównej Dowództwa Materiału Powietrznego. Tu wysoce wyszkolone zespoły dokonują oceny...
“Powielone kopie dotyczące każdego incydentu są wysyłane do innych agencji badawczych, łącznie z laboratoriami technicznymi wewnątrz Dowództwa Materiału Powietrznego. Tam są studiowane w odniesieniu do wielu czynników takich jak ćwiczenia badawcze pocisków kierowanych, pogody i wielu innych, wystrzelonych balonów atmosferycznych, komercyjnych i wojskowych lotów samolotowych, lotów ptaków wędrownych, oraz miriadów innych okoliczności, które mogłyby udzielić wytłumaczenia.
Obecnie wykonywane są analizy psychologiczne prowadzone przez laboratorium aero – medyczne Dowództwa Materiału Powietrznego w celu określenia jaki procent incydentów jest prawdopodobnie oparty na błędach ludzkiego umysłu i zmysłów...”
CECHY I WADY KOMISJI
Będzie można zobaczyć, że nic nie zostanie przeoczone, na tyle na ile zostaną zaangażowane dobre intencje. Od ekspertów zajmujących się przelotami ptaków po techników podróży kosmicznych, zawołany został naukowy świat. Komisja dostała nawet upoważnienie do nawiązania kontaktu z psychiatrami i
18
psychoanalitykami, żeby pomogli rozwiązać problem. W zasadzie, zostało założone idealne ciało do prowadzenia wyczerpujących badań oraz zadowolenia ciekawości społeczeństwa, a rząd powierzył jej zadanie z zakresu obrony narodowej.
Ale tak wcześnie jak 30 grudnia 1947 roku, był dowód że komisja miała defekty w swojej jakości. Wybór zespołu specjalistów, który miał zająć się problemem automatycznie ograniczył pole możliwych rozwiązań, do zasięgu wiedzy pokrywanej przez ten zespół. Lecz jest dobrze znane, że wszystkie wielkie odkrycia naukowe zostały dokonane w wyniku rozbicia panującej tradycji. Prawie bez wyjątku, wielcy odkrywcy musieli ustanawiać prawdę o ich odkryciach na ostrzu opozycji ze strony zawodowców z umiejętności, które oni uczynili przestarzałymi. Fresnel, Pasteur, Newton i Carnot są przykładami w tej kwestii.
Poprzez powierzenie badań wysoce wyspecjalizowanym technikom, amerykański rząd faktycznie z góry odrzucał możliwość, że zjawisko latających talerzy mogło by być czymś całkowicie nowym. Prawie nieuchronnie ustawiło to zadanie komisji jako związanie tego konkretnego fenomenu do zjawisk już znanych, bez względu na konsekwencje a nawet obejmowałoby przyprowadzenie psychiatrów po to, żeby rzucili kulturalną wątpliwość na zdrowie psychiczne naocznych świadków, jeżeli żadne inne wytłumaczenie nie wydawałoby się być możliwym.
W świetle składu komisji, można by założyć, że jakakolwiek byłaby prawdziwa natura zjawiska przynajmniej jedna możliwość mogłaby zostać przekreślona, czy też przy każdej ocenie oglądana z podejrzeniem; ewentualność że świadkowie ponownie powielają z męczącą monotonią że oni dali dowód na to, co oni naprawdę widzieli.
CZEGO KOMISJA NIE MIAŁA
Tu ktoś mógłby powiedzieć: “Jeśli przekreślacie Państwo specjalistów, to jakie autorytety wezwiecie? Czy poważnie myślicie, że dziennikarze, zegarmistrzowie, magicy czy osoby z kryształowym wzrokiem byliby lepszym wyborem aniżeli inżynierowie?
Oczywiście nie. Specjaliści są istotni. Ich wiedza i uczciwość mogłyby przeszkodzić zachowaniu ich wyobraźni (mało prawdopodobna operacja w jakimkolwiek wydarzeniu) ale były gwarancją przeciwko dziwnym spekulacjom. Moim zdaniem, to czego komisji brakowało to jednego czy dwóch matematyków. Matematyk powinien być przewodniczącym. Jego matematyka mogła by nie okazać się za bardzo przydatna, ale jego nominacja gwarantowałaby ściśle naukowe podejście i konieczną obojętność wobec z góry przyjętych pojęć. Mogliśmy widzieć, że komisja odkryła że jej praca była utrudniona przez nadmierną specjalizację. W większości wyraźnych przypadków każdy ze specjalistów skłaniał się zaoferowania opinii na tej podstawie, że zdarzenie nie podpada pod jego konkretną sferę a on nie został wykwalifikowany do tego żeby zajmować się nim.
PRZYPADEK MANTELLA
Powiedziałem że dekret podpisujący ustanowienie komisji został podpisany 30 grudnia 1947 roku. Tydzień później, 7 stycznia 1948 roku, kapitan Thomas F. Mantell spotkał swoją śmierć kiedy ścigał spodek.
Przypadek Mantella jest bez wątpienia najlepiej znanym ze wszystkich, z powodu jego tragicznego zakończenia. Ale on zasługuje na swoją sławę z innego powodu. Rzadko jest tak wiele konkretnego i niezaprzeczalnego materiału dowodowego dostarczającego tak szczegółowy opis latającego talerza.
Miejscem wydarzeń była baza Sił Powietrznych USA Godman w Fort Knox, Kentucky. Na zegarze wieży kontroli lotów było niewiele przed trzecią po południu. W wieży kilku oficerów patrzyło na niebo, które było pokryte warstwą chmur, z niebieskimi łatami tu i tam. Patrzyli oni przez około pół godziny, kiedy około 14:30 żandarmeria wojskowa w Fort Knox poinformowała ich, że ogromny niezidentyfikowany przedmiot leciał ponad miastem i poruszał się w stronę Godman. Z kolei uwagę żandarmerii wojskowej zwrócił sygnał ze strony cywilnej policji, która zobaczyła przedmiot o którym mowa w Madison, Indiana, około 100 mil od Godman. Kilkaset osób w Madison miło go również widzieć.
Wśród oficerów z bazy Godman którzy znajdowali się wieży w tym czasie był pułkownik Guy Hix, dowódca bazy, oraz major Woods, jego zastępca. Nagle, szpara w chmurach na południowym horyzoncie, ujawniła ogromny przedmiot, najwidoczniej metaliczny, który chwilowo odbijał światło słońca po czym znikł. Oficerowie gapili się na siebie w oszołomieniu. Potem zostały wydane rozkazy i to była kwestia sekund zanim trzy samoloty F-51 wystartowały do pogoni i uniosły się na południe.
Trzy ścigające samoloty były dowodzone przez kapitana Thomasa F. Mantella. Oni posiadali interkom, pomiędzy sobą oraz z wieżą kontroli lotów. Pułkownik Hix, major Woods oraz inni oficerowie na ziemi mogli słyszeć głos Mantella przez głośnik. Kiedy Mantell i jego dwaj towarzysze wznosili się przez chmury, ale nie byli w stanie zobaczyć cokolwiek, oficerowie w wieży porównywali notatki. Wszyscy widzieli że:
Przedmiot był w rodzaju dysku, ze szczytową stroną ukształtowaną niczym odwrócony stożek.
19
To było “gigantycznej” wielkości.
Na szczycie był czerwony punkt który jarzył się z przerwami.
Nagle został usłyszany głos Mantella w głośniku: “Zbliżam się teraz, żeby się dobrze przyjrzeć. Znajduje się bezpośrednio przede mną i ciągle przesuwa się z połową mojej prędkości. Przedmiot wygląda na metaliczny i jest ogromnej wielkości.”
Mantell przestał mówić a w wieży kontroli lotów oficerowie czekali cicho, a ich twarze okazywały napięcie. O 15:30 przybył jeden z towarzyszy Mantella. On zobaczył przedmiot i jak również trzeci samolot będący w pogoni. Ale spodek, z Mantellem blisko niego, spowodował że porzucili go. Dwaj oficerowie stracili z oczu kapitana, który znikł w chmurze.
Oficerowie w wieży czekali niecierpliwie. Po kolejnych pięciu minutach ponownie usłyszeli głos Mantella. Wydawał się być znacznie podekscytowany przez to co osobiście widział: “To wchodzi teraz do góry i porusza się tak szybko jak Ja. To jest 360 mil na godzinę. Wchodzę na 20 tysięcy stóp, i jeżeli nie będę bliżej, zaniecham pogoni.”
To, jak mówi raport Sił Powietrznych USA była ostatnia wiadomość Mantella do wieży w bazie Godman. Kilka minut później, wezwanie z wieży nie otrzymało odpowiedzi. Pułkownik Hix natychmiast rozkazał żeby dwa inne ścigające samoloty rozpoczęły jego poszukiwania. Jeden z nich wspiął się na niemalże 35 tysięcy stóp, poleciał 100 mil w kierunku południowym, ale niczego nie znalazł. Mantell znikł i tak samo zrobił spodek.
Niestety, poszukiwania naziemne okazały się bardziej pomyślne. Zostało ustalone że samolot Mantella rozpadł się w powietrzu zaledwie kilka minut potem jak ogłosił on swoją intencję o zamiarze zbliżenia się do obiektu. Szczątki ścigającego samolotu F-51 zostały znalezione rozrzucone wokoło na obszarze kilku mil. Taki był koniec pierwszej pogoni spodka.
O zmierzchu, około dwie godziny po tej katastrofie, jakiś niezidentyfikowany obiekt przeleciał z przerażającą prędkością ponad bazą wojskową Lockbourne w Columbus, Ohio. Obserwatorzy w tej bazie, mówi raport Sił Powietrznych USA na temat przypadku Mantella, zobaczyli okrągły czy owalny obiekt, o wiele większy aniżeli C-47, leciał równolegle do ziemi z prędkością większą aniżeli 500 mil na godzinę. Oni kontynuowali obserwowanie obiektu z wieży kontroli lotów w Lockbourne przez więcej niż dwadzieścia minut. Jego kolor zmieniał się od białego do bursztynowego, a kiedy leciał pozostawiał na swojej drodze ogon mniej więcej pięć razy taki jak jego własna długość i również bursztynowego koloru. Obniżył się w kierunku horyzontu i wydawał się dotykać ziemi. W ogóle nie wydawał dźwięku.
BADANIE I REAKCJE
Co dokładnie zdarzyło się 7 stycznia 1948 roku na niebie ponad Fort Knox? Jest prawdopodobne, że jeśli mogłaby zostać dana odpowiedź na to pytanie, to rozwiązanie tajemnicy latających talerzy nie byłoby dalekie. Ponieważ materiał dowodowy jest obfity, różny i szczegółowy, to zasługuje na bliższe badania.
Na pierwszym miejscu, jaka jest wartość dowodu? Donald H. Menzel, profesor astrofizyki na uniwersytecie Harvarda, w jego książce Latające Spodki, ostatniej pracy na ten temat, postuluje pięć warunków co do ważności materiału dowodowego na ten temat:
Materiał dowodowy musi pochodzić z pierwszej ręki. Pogłoski powinny zostać całkowicie przekreślone.
To nie powinno zostać zniekształcone.
To ma większą wagę kiedy zostanie podane przez wykwalifikowanego obserwatora.
Powinien zostać potwierdzony.
Żadna uwaga nie powinna zostać poświęcona anonimowym świadkom.
Czy materiał dowodowy dotyczący przypadku Mantella spełnia te żądania? Niewątpliwie, i to do tego stopnia który powinien zadowolić zatwardziałego sceptyka. Pokażmy sobie w jaki sposób dorasta to do kryteriów profesora Menzella.
Raport nakreślony przez Komisję Spodkową bazował na badaniu przeprowadzonym na miejscu przez członków komisji. Zeznanie zostało przekazane przez wszystkich którzy rzeczywiście widzieli obiekt to znaczy, członków sil policji cywilnej w Madison, Indiana, kilkuset mieszkańców tego miasta, żandarmerię wojskową z Fort Knox, pułkownika Guy`a Hixa, dowódcę bazy Godman, majora Woodsa, jego zastępcę dowódcy, wszystkich oficerów którzy znajdowali się w wieży o 14:45 po południu oraz dwóch pilotów F-51 towarzyszących Mantellowi. Słowa Mantella były słyszane przez wszystkich oficerów znajdujących się w wieży kontrolnej, ale jego dowód był jedynie pogłoską z bardzo dobrego powodu, ponieważ on nie żył.
Materiał dowodowy podany przez oficerów i pilotów w bazie Lockbourne jest ważny, jak to raport starannie wskazał, tylko przy założeniu, że obiekt widziany w Columbus był identycznym z tym widzianym w Fort Knox. Zajmę się tym punktem później.
Ale to nie było wszystko. Badanie prowadzone przez profesora Hynka, kierownika Komisji podczas okresu bezpośrednio po śmierci Mantella pokazało że taki sam obiekt był widziany równocześnie w Madisonville,
20
Elizabethtown i Lexington, prawie 100 mil od Fort Knox, kilka minut po tym jak F-51 uległ rozbiciu. Profesor Hynek otrzymał tą informację od rzeczywistego naocznego świadka i włączył to do jego raportu.
Co do szacunkowej możliwości, że materiał dowodowy mógł zostać zniekształcony, myślę że mogę tutaj chronić się przeciwko temu, poprzez dodanie do oficjalnych zapisów tylko takich szczegółów, które sa istotne dla zrozumienia faktów.
Czy obserwatorzy mogą zostać opisani jako wyszkoleni? Na to łatwo odpowiedzieć. Pewnie nikt nie mógłby zapragnąć lepszych świadków aniżeli piloci, oficerowie oraz członkowie wojskowej i cywilnej policji.
A co dotyczy żądania drugiego świadka, to potwierdzenie nadeszło od setek, jeśli nie tysięcy naocznych świadków. Ponieważ żadni świadkowie nie byli anonimowi, nie powstaje piąte żądanie profesora Menzela.
CO ŚWIADKOWIE WIDZIELI
Tyle o ważności materiału dowodowego. Teraz pozwólmy sobie rozważyć, do czego to się sprowadzało. Co tak naprawdę widzieli naoczni świadkowie?
Co do kształtu i wyglądu dotyczącego obiektu, wszystkie opisy są zgodne. To było okrągłe ciało, o metalicznym wyglądzie, niższa strona była stosunkowo płaska, górna stożkowa, jak również był widoczny jakiś nieregularny czerwony blask na szczycie. Ci którzy widzieli go z dystansu opisywali go jako cygarokształtny, co może zostać łatwo zrozumiane. Kilka rozbieżności może zostać odnotowane. Według niektórych świadków jego kolor był srebrno biały, podczas gdy inni mówili że to było zabarwione przy pomocy bursztynu. Obserwatorzy w Lockbourne w rzeczywistości widzieli, jak obiekt zmienił się z białego na bursztynowy. To może również zostać łatwo zrozumiane, ponieważ kolor mógł być uzależniony od samej pozycji przedmiotu w odniesieniu do słońca i widza. Co więcej, niektórzy świadkowie widzieli świecący ogon, inni w ogóle żadnego. Jest warte zauważenia, że ci którzy byli którzy byli stanowczy co do tego ogona, byli szczególnie pod wrażeniem prędkości obiektu. Obserwatorzy w Lockbourne dali mu prędkość wynoszącą około 500 mil na godzinę, a długość jego ogona oszacowali na pięć razy taką jak sam obiekt.
WIELKOŚĆ SPODKA MANTELLA
Można zauważyć, że w tych wszystkich sprawozdaniach brakuje jednego istotnego elementu – faktycznych wymiarów obiektu. Obserwatorzy ze znacznej odległości (Lockbourne, Elizabethtown, etc.) powiedzieli że był on przynajmniej tak duży jak Dakota – samolot. Inni bliżej niego ( żandarmeria wojskowa w Fort Knox, pułkownik Hix, major Woods, etc.) mówili o “gigantycznym,” “olbrzymim”, “wielkim.” Ale była tam trójka świadków – Mantell i jego dwaj towarzysze – którzy widzieli to w dość bliskich kwartałach i oni opisali jego wielkość jako “przerażającą.” To wszystko jest dość mgliste, ale w każdym bądź razie zostaliśmy ostrzeżeni; jego proporcje musiały być straszne.
Chociaż świadkowie nie byli w stanie wytworzyć nawet przybliżonego pojęcia co do faktycznych wymiarów, przez porównanie ich sprawozdań ktoś może być w stanie zwizualizować standardową wielkość. Słowo Mantella “przerażająca” było najbliższe prawdy.
Jak powiedziałem, przedmiot był widziany równocześnie od Madison, Elizabethtown i Lexington, to znaczy, od punktu do 175 mil osobno. Z drugiej strony, obserwatorzy w wieży kontroli lotów w Lockbourne którzy ocenili jego prędkość na więcej niż 500 mil na godzinę relacjonowali że oni obserwowali go przez nie mniej niż dwadzieścia minut. W ciągu dwudziestu minut, jakikolwiek obiekt podróżujący z prędkością 500 mil na godzinę, pokona dystans około 175 mil, liczba która zgadza się z tą poprzednią.
W związku z tym musimy rozważyć obserwację oficerów, że przedmiot wydawał się dotykać ziemi zanim znikł z zasięgu wzroku, co po prostu oznacza że znikł on za krzywizną Ziemi. To dlatego wydaje się, że wymiary spodka ustalone w Fort Knox mogłyby zostać założone dzięki odpowiedzi na następujące pytanie: jak jest minimalna wielkość przedmiotu widzianego z pewnej odległości w przybliżeniu dziewięćdziesięciu mil.
Fakt że jakiś obiekt znika z zasięgu wzroku w odległości dziewięćdziesięciu mil, daje również parametr do obliczenia jego prawdopodobnej wysokości kiedy był ostatnio widziany.
Czytelnik, zaciekawiony co do odpowiedzi na te dwa niewielkie problemy w geometrii i fizyce, może zechce się dowiedzieć że, uwzględniając zaangażowane w to czynniki optyczne, meteorologiczne i inne, to przedmiot musiał być przynajmniej na wysokości dwudziestu pięciu mil, a prawdopodobnie ponad pięćdziesięciu, kiedy to był widziany z trzech różnych miast, jak również z Lockbourne, znikając ponad horyzontem. Teraz, jak już wspomnieliśmy, badanie profesora Hynka wykazało że obiekt był widoczny z trzech miast tylko kilka minut po śmierci Mantella i jego wiadomości: “To jest bezpośrednio przede mną. Będę się wspinał i dostane się bliżej.”
21
Zatem pomiędzy tą chwilą a jego pojawieniem się w zasięgu pola widzenia z trzech miast, tzn. w ciągu kilku minut, wysokość obiektu miała wzrosnąć z dwudziestu dwóch tysięcy stóp do około dwudziestu pięciu mil.
Jeśli chodzi o jego wymiary, to musimy zaakceptować liczbę 300 stóp a nawet 450 jago jego średnicę. Muszę powtórzyć że, uwzględniając zawiła matematykę, że te cyfry muszą być minimami. Właściwie, jeśli przedmiot był w stanie przyciągnąć uwagę bardzo wielu ludzi z pewnej odległości prawie dziewięćdziesięciu mil, to jest samo oczywiste że:
Jego wygląd musiał być o wiele bardziej zdumiewający i niezwykły aniżeli zwykłej plamki na niebie; i to pod każdym względem bardziej, ponieważ oświadczenia poczynione w trakcie śledztwa były wystarczająco wyraźne żeby przekonać komisję, że świadkowie, faktycznie, widzieli ten sam przedmiot widziany przez Mantella.
Przedmiot był znacznie ponad horyzontem.
A zatem Mantell był w pełni usprawiedliwiony za opisywanie tego co widział jako czegoś “przerażającego.” To podróżowało z prędkością większą aniżeli ta jego Mustanga, i on śmiało ścigał potwora znacznie ogromniejszego niż okręt wojenny “Richelieu.” To jest przerażające myśleć o tej olbrzymiej masie iskrzącej się w słońcu ponad chmurami i walącej przez przestrzeń, z czerwonym punktem na szczycie raz widocznym i niewidocznym następnie.
CO ZDARZYŁO SIĘ W FORCIE KNOX?
Z aktami Mantella jako punktem początkowym, pozwólmy sobie teraz przejść do czegoś co sądy określają: ”rekonstrukcją zbrodni.” Oczywiście dowód musi być na początku zinterpretowany dosłownie. Innymi słowy, miejsce wydarzenia może zostać zwizualizowane jeśli rozpoczniemy od założenia, że świadkowie naprawdę faktycznie widzieli to co oni myśleli, że widzieli.
Madison (Indiana): 14:10 czy trochę później. Raczej zimny dzień w styczniu. Ludzie na ulicach patrząc w niebo widzą niezwykły, okrągły, metaliczny obiekt podróżujący dość szybko w kierunku wschodnim. Jest to zdziwienie nie zmieszane z obawą. Tłum zawiera kilku policjantów, którzy natychmiast zgłaszają to co oni widza do ich przełożonych oficerów. Ci ostatni natychmiast zawiadamiają żandarmerię wojskową w Forcie Knox, Kentucky. Baza Godman w pobliżu Fort Knox jest najbliższą bazą lotniczą na przewidywanym kursie obiektu.
Fort Knox (Kentucky): 14:25. Biuro żandarmerii wojskowej. Obiekt przelatuje ponad miastem, ciągle podróżując na wschód.
14:30. Żandarmeria wojskowa telefonuje do bazy Godman. Wieża kontroli lotów i sztab kwatery głównej są powiadomieni.
14:48. Trzy Mustangi F-51, dowodzone przez kapitana Mantella, zostały poderwane w pogoni za obiektem. To jest dysk o metalicznym wyglądzie, tak duży jak okręt wojenny, górna część w kształcie stożka, z przerywanym czerwonym światłem na szczycie. Wspina się, mając za sobą goniące samoloty.
15:05. Obiekt zwiększa prędkość i znika w chmurach, wraz z Mantellem blisko za nim. Dwa inne Mustangi zostają z tyłu.
15:15. Ostatnia informacja od Mantella
15:30. Obiekt uniósł się na wysokość 25-30 mil. Podróżuje w kierunku północno – wschodnim. Samolot Mantella rozpoada się w prysznicu szczątek.
Lockbourne (Ohio): 17:00 – 17:20. Ostatni widok obiektu. Podróżował on z prędkością 500 mil na godzinę i zmieniał kolor od srebrno szarego do bursztynowego, pozostawiając na swojej drodze ogon pięć razy większy od jego własnej długości (czy 600 czy 800 jardów jeśli zaakceptujemy argument który przedstawiłem poprzednio). Znikł ponad horyzontem i nie był widziany ponownie.
ZAGADKA
Taki jest przypadek Mantella. Kiedy te wydarzenia miały miejsce, komisja spodkowa istniała oficjalnie przez tydzień. To na pewno było coś, nad czym należało pracować.
To niewątpliwie czyniło pierwszorzędną pracę nad przypadkiem. Komisja dostała wszystkie informacje zebrane powyżej. Ale złożenie, segregowanie i analizowanie raportów było jedną kwestią, a propozycja i wytłumaczenie całkiem inną. Człowiek został zabity a opinia publiczna została pobudzona. Niektórzy oskarżyli Rosjan, podczas gdy inni ogłosili że tajemnicza maszyna była amerykańska i rząd wysłał Mantella na jego śmierć po to żeby umieścić opinię publiczną poza trop z powodów państwowych. Niedługo później niektóre gazety oznajmiły że samolot Sił Powietrznych USA został zestrzelony przez Marsjan.
22
27 kwietnia 1949 roku, po dwóch latach badań i refleksji, Komisja opublikowała poniższy raport:6
“Dalsze śledztwo ujawniło, że Mantell prawdopodobnie stracił przytomność na 20 tysiącach stóp z braku tlenu i umarł z uduszenia się przed jego katastrofą.
“Tajemniczy obiekt który gonił lotnik do swojej śmierci został najpierw zidentyfikowany jako planeta Wenus. Jednakże, dalsze badanie pokazało że wysokość i azymut odczytany dla Wenus i obiektu w wymienionych odstępach czasu nie zbiegały się.
“To jest ciągle uważane za `niezidentyfikowane`.”
Nawiasem mówiąc, we wstępie do raportu z 27 kwietnia, Komisja praktycznie przyznała, że nie była w stanie znaleźć wytłumaczenia:
“Zwyczajne istnienie kilku jeszcze niezidentyfikowanych obiektów latających wymaga stałej czujności ze strony personelu Projektu `Spodek` oraz ze strony cywilnej populacji. Odpowiedzi były – i będą – nakreślane z takich czynników jak badania aktywności pocisków kierujących, balony, zjawiska astronomiczne. Ale tu są ciągle znaki zapytania.”
Potem wstęp szedł dalej zajmując się prawdopodobieństwem odpowiedzialności rosyjskiej:
“Obserwacje opierające się na badaniach w dziedzinie energii nuklearnej prowadzone w tym kraju określają jako `wysoce nieprawdopodobne` istnienie na Ziemi silników wystarczająco małych żeby napędzać spodki.”
30 grudnia tego samego roku, 1949, Komisja dostarczyła prasie fragmenty z jego tajnego sprawozdania, w którym ponownie był omawiany przypadek Mantella, tym razem w większym szczególe.
“Kiedy Wenus jest w swojej największej jasności, można ją widzieć podczas dnia kiedy ktoś wie dokładnie gdzie spoglądać. Ale 7 stycznia 1948 roku, Wenus była mniej niż w połowie tak jasna jak w swojej szczytowej jasności. Jednakże, pod wyjątkowo dobrymi warunkami atmosferycznymi oraz z okiem osłoniętym od bezpośrednich promieni słońca, Wenus mogłaby zostać zaobserwowana jako nadzwyczaj mały jasny punkt światła....Jednakże, szansę patrzenia dokładnie w to miejsce są bardzo małe.”
Następnie Komisja rozważała sugestię kilku jej członków, że balon został wypuszczony przez marynarkę wojenną w celu badania promieni kosmicznych. Komentarze do tego prawdopodobieństwa są takie jak poniżej:
“Jeśli ktoś zaakceptuje założenie że raporty z różnych innych terenów odnoszą się do tego samego przedmiotu7, to jakiekolwiek takie urządzenie musiałoby się znajdować dość wiele mil wysoko – 25 do 30 – żeby było widziane wyraźnie, prawie równocześnie, z miejsc oddalonych o 175 mil z boku.
“Jeśli wszystkie relacje dotyczyłyby tego samego przedmiotu, to zgodnie z wiedzą tego badacza8 żaden wytworzony przez człowieka przedmiot nie mógł być wystarczająco duży a zarazem wystarczająco daleko dla w przybliżeniu równoczesnych obserwacji. Jednakże, to jest najnieprawdopodobniejsze, żeby tyle odseparowanych osób powinno było natknąć się w tamtym czasie na Wenus na niebie światła dziennego. Dlatego wydaje się bardziej prawdopodobne, że był w to zaangażowany więcej niż jeden obiekt. Obserwacje mogły obejmować dwa czy więcej balonów (czy samolot) czy też mogły obejmować Wenus i balony.”
Tutaj widzimy efekt tego, co nazwałem wadą Komisji. Wyjaśnienie które zostało odrzucone 27 kwietnia zostało zaakceptowane 30 grudnia. Dlaczego? Czy jakieś nowe fakty ujrzały światło? Nie. Ale wytłumaczenie było wymagane i zostało one podane zgodnie z liniami preferowanymi przez specjalistów, pomimo iż to wytłumaczenie może nie wyjaśniać niczego. Kilka nieuniknionych pytań domaga się odpowiedzi:
Co do oszacowań Wenus, jak kątowe współrzędne (wysokość, azymut) z 7 stycznia o 15:00 cudownie zostały skorygowane pomiędzy 27 kwietnia a 30 grudnia? I czy autor sprawozdania, dorównując stopie Jozuego zatrzymał słońce na swoim kursie, skłaniając planetę do zmiany jej trajektorii?
Jeśli były w to zaangażowane balony, to powinniśmy powiedzieć: (a) w jaki sposób były one w stanie przyspieszyć tak szybko żeby zostawić z tyły Mantella oraz spowodować że dwa inne Mustangi zostały zgubione przez nie jak również sam Mantell; (b) co mogłoby się stać z tymi balonami po 15:15, ponieważ Mustang wysłany na wysokość 35 tysięcy stóp żeby szukać Mantella nie widział ich żadnego śladu w zasięgu 100 mil, pomimo iż to była ta sama pora kiedy, jeśli to jest prawda nie fikcja, były one widziane w Lexington, Elizabethtown i Madison; (c) w jaki sposób balon, śledzony przez teodolit w Lockbourne, zdołał podróżować 500 mil na godzinę, pozostawiając długi płomienny ogon na swoim szlaku i jaki był cel tego dziwnego dodatku?
23
Krótko mówiąc, nawet jeśli założymy że były w to zaangażowane balony9 to nic, co moglibyśmy nazwać jakimś wytłumaczeniem nie zostało zaoferowane. Możemy przyznać się do ich istnienia w formie ustępstwa dla piszącego sprawozdanie, ale ciągle jesteśmy z powrotem tam gdzie zaczęliśmy.
Czy profesor Menzel dostarczy nam bardziej zadowalającego wytłumaczenia? W jego książce, która ukazała się w 1953 roku, napisał:
“Kapitan Mantell ścigał niezwykły spodek, jeśli moja interpretacja tego co on widział jest poprawna. Wskazówka leży w kształcie i kolorze przedmiotu: świecący stożek lodów `nakryty czerwienią.` Kolor nieba jest istotny, zwłaszcza tak wcześniej jak o 15:00 po południu. Zachód słońca może podbarwiać chmury przy pomocy wielu odcieni czerwieni, ale czerwień w środku popołudnia, zwłaszcza w dniu w środku zimy, sugeruje tylko jedną rzecz naukowcowi obeznanemu z optyką meteorologiczną. Łata światła, z niewielką wątpliwością, byłaby tym co my zazwyczaj określamy `fikcyjnym słońcem` wywołanym przez kryształy lodu na chmurach cirrusowych, które leżały nawet wyżej aniżeli samolot Mantella był w stanie dotrzeć. To fałszywe słońce oraz dołączone aureole mogłyby wywołać efekt podobny do tego opisanego. A to również uczyniłoby pełne wyjaśnienie dla faktu, że Mantell nie był nigdy zdolny zbliżyć się do tego. Ściganie jednego z tych fałszywych słońc czy `psich słońc`, jak one są czasami nazywane, jest jak ściganie tęczy. Ona ucieka przed tobą z taką samą prędkością jak ty sam się przesuwasz. Czasami pokazuje ono kolory, innymi razy wydaje się srebrne.”
Wyjaśnienie profesora Menzela jest wyraźnie atrakcyjniejsze niż to poprzednie. Wyczarowuje ono zjawiska bardziej egzotyczne i o wiele mniej znane aniżeli ruchy balonu. Fałszywe słońce jest koncentracją światła spowodowanego przez to zjawisko meteorologiczne które naukowcy nazywają parhelion. Halo przysłoneczne – inna nazwa parhelionu – jest okrągłym, poziomym zespołem światła, ma pół stopnia szerokości, jak Księżyc czy słońce. W niektórych miejscach zespół okazuje miejsce czy czasami kilka miejsc jaśniejszych niż reszta i czerwonawych w kolorze. Te miejsca są fałszywymi słońcami.
Czy halo przysłoneczne i to fałszywe słońce było tym co obserwowano 7 stycznia 1947 roku? Jeżeli na to pytanie mamy odpowiedzieć twierdząco to musimy:
Założyć, że Mantell i jego dwaj towarzysze nigdy nie słyszeli o takiej sprawie jak halo przysłoneczne. To zjawisko figuruje we wszystkich kursach meteorologicznych dla lotników we Francji, i mam wrażenie, że to samo odnosi się również do Ameryki. Na geometrycznych podstawach, Menzel preferuje teorię że Mantell pomylił fałszywe słońce z prawdziwym słońcem i rozpoczął pogoń za tym ostatnim myśląc że to był latający talerz!
Systematycznie lekceważyć dużą część materiału dowodowego sprzecznego z takim wytłumaczeniem, np. metaliczny blask odnotowany przez wszystkich naocznych świadków, podczas gdy zjawiska meteorologiczne są mgliste i przezroczyste; nieregularne działanie czerwonego światła i kursu spodka, nie tylko w odniesieniu do ścigających samolotów ale również wobec świadków znajdujących się na poziomie ziemi (policja i oficerowie w wieży kontroli lotów); kursu sprawdzanego przy pomocy teodolitu dzięki któremu był zapamiętany; jego nagłe porywy, zmiany kierunku, i okresy nieruchomości.
Najgorsze ze wszystkiego, zignorować fakt, że halo przysłoneczne jest zjawiskiem wywołanym przez słońce. Teraz o trzeciej w zimowe popołudnie, słońce jest na południowym zachodzie, i pierwsi naoczni świadkowie, grupa z Madison, widziała spodek znikający na wschodzie. Oni widzieli go ponownie na wschodzie jakiś czas po tym jak Mantell się rozbił. Patrząc z Fort Knox, obiekt znikł w kierunku południowym, uniósł się na wschód i znikł na tej stronie przed oczyma świadków w Lockbourne.
W ten sposób jesteśmy zmuszeni poczynić te same intelektualne zastrzeżenia w akceptowaniu teorii pozornego słońca Menzela, tak samo jak byliśmy do tego zmuszeni w przypadku balonów Komisji. Jeśli profesor ustawia wielki magazyn przed jego parhelionem, to możemy pozwolić mu mieć to, ale mamy ciągle do odszukania czym naprawdę był spodek Mantella.
Jednakże całkiem uczciwie musimy przyznać, że profesor Menzel po prostu nie ignoruje wielu stwierdzeń poczynionych przez świadków, które są niezgodne z jego wyjaśnieniem. Ale on zdawkowo lekceważy je jako nieprawdopodobne. Żeby podać jeden przykład, to jest to co on powiedział na temat materiału dowodowego podanego przez obserwatorów w wieży kontroli lotów w Lockbourne:
“Ciało w locie poziomym z prędkością 500 mil na godzinę przeleciałoby 167 mil w dwadzieścia minut. Jak zatem, mogłoby ono pozostawać w zasięgu wzroku tak długo?”
Jak? Być może po prostu ponieważ Mantell miał rację kiedy powiedział, tuż przed jego śmiercią, że to była “przerażająca” wielkość. Problemem jest to, że profesor Menzel startuje ze z góry wyrobionym pojęciem, że “pewne rzeczy są niemożliwe.” Zatem jeśli ktokolwiek twierdzi że widział jedna z tych niemożliwych rzeczy, to jego dowód nie może zostać potraktowany poważnie. Na stronie 51 jego książki napisał:
24
“Pozwólmy sobie pokierować się przez najbardziej słynnego detektywa, samego Sherlocka Holmesa, który oznajmił: `Jak często mówiłem Tobie, kiedy wyeliminujesz niemożliwe, cokolwiek pozostanie, jakkolwiek nieprawdopodobne, musi być prawdą`”
Pozostańmy przy tym.
BRAK ROZWIĄZANIA TAJEMNICY
Ale jeśli żadne z tych wytłumaczeń nie jest zadowalające, to jaka jest prawda? Czy jakaś interpretacja faktów może godzić w zaangażowane reguły naukowe i materiał dowodowy podany przez naocznych świadków? Wierzę, że na te pytania trzeba odpowiedzieć twierdząco. Istnieje tutaj taka interpretacja, że ponieważ żadne zjawisko fizyczne nie jest na zewnątrz zasięgu nauki i bez wątpienia autorytety armii amerykańskiej, jeśli one by to chciały, mogłyby dostarczyć nam informacji obliczonych na to, żeby umieścić pytania na właściwym tropie. Niestety:
Fotografie szczątków samolotu Mantella są ciągle tajne. Wszystkie propozycje przekazane do Pentagonu o pozwolenie na zobaczenie tych fotografii, spotkały się dotąd z grzeczną ale stała odmową. W jego książce Latające Spodki są Rzeczywistością major Donald Keyhoe zrelacjonował jego bezowocne wysiłki, żeby rzucić na nie okiem.
Medyczny raport dotyczący badań ciała Mantella pozostaje również utrzymywany w tajemnicy.
Ten sam kurs został wprowadzony w przypadku dwóch innych istotnych dokumentów – oficjalnego materiału dowodowego dotyczącego dwóch towarzyszy Mantella oraz dosłownej relacji dotyczącej osobistych rozmów Mantella z wieżą kontroli lotów w Godman. Nic nie zostało ujawnione poza kilkoma zdaniami, które zostały włączone do skąpego komunikatu komisji spodkowej datowanego na 27 kwietnia 1949 roku, który był dyskutowany poprzednio. Akta Mantella są ciągle włączone do dokumentacji w Pentagonie wśród plików oznaczonych “sekretne.”
Były pogłoski prasowe że szczątki samolotu zostały przetestowane przez komisję spodkową przy pomocy licznika10 Geigera – Mullera. Dziennikarze twierdzili że oni otrzymali ta informację od przyjaciół lotnika ze sztabu w Godman. O ile wiem, ta wiadomość nie ma ani potwierdzenia ani zaprzeczenia, ale to historia jest prawdopodobna i nie może być tutaj wątpliwości że to było obowiązkiem komisji, żeby poddać szczątki testowi przy pomocy licznika. Jeśli komisja uczyniła tak, to byłoby interesujące dowiedzieć się rezultatu i poznać dlaczego został on zatuszowany.
Taki jest przypadek Mantella. Mogę jedynie zakończyć moja analizę tego ze znakiem zapytania, ponieważ od śmierci niefortunnego kapitana nic nie zostało ujawnione, co rzuciłoby jakieś światło na jego ostatnie chwile. Czy jego śmierć była przypadkowa? Czy on został zabity? Jakiego to rodzaju przedmiotem był ten, który był obserwowany przez setki ludzi od Madison do Lockbourne? Nikt nie wie.
ROZDZIAŁ DRUGI
INNE SPODKI
JUŻ wspominałem o porównaniu kapitana Clerouin`a dotyczącego pojawiania się spodków podobnego do tego, jakie tworzą duchy. One są tak samo niespodziewane, ulotne i mgliste.
Bez wątpienia przeszłość, czy historia ludów prymitywnych, mogłyby dostarczyć nam opisy duchów. Ale w ten sposób sprawili, że wierzymy w duchy. “Wierzę w świadków którzy prezentują ich życia” powiedział Pascal; ale tutaj ważniejszą kwestią jest dowiedzieć się kto ich zabił. Śmierć Mantella nie mogłaby przekonać nas w ten czy inny sposób, jeżeli tragedia nie zostałaby potwierdzona przez setki fragmentów materiału dowodowego z poinformowanych źródeł i wszystkich wskazujących jeden sposób.
Tutaj jest to, że spodki różnią się od duchów. Bez wątpienia powinniśmy potraktować nasze duchy bardziej poważnie jeśli magicy, czarnoksiężnicy i szaleńcy, którzy opowiadając nam o ich wizjach byliby bardziej zrównoważeni, jeśli ich historie zgadzałyby się.
Niestety, jest tutaj tak wiele duchów jak tylko wyobraźnia może wywołać – młody, stary, przystojny, brzydki, bezzębny, zawisły i jowialny. Matematyk mógłby zestawić katalog i dokładnie prognozować ich pojawianie się i kwalifikacje. Niestety, również, ludzie których odwiedzają duchy nie są zazwyczaj wyraziści co do przejrzystości i uczciwości umysłu.
25
CIEKAWY SZOK DLA PRAWDOPODOBIEŃSTWA
Jeżeli spodki przedstawiają problem, to jest tak ponieważ one różnią się fundamentalnie od duchów w dwóch punktach – kwalifikacji świadków oraz braku niezgodności w ich materiale dowodowym. Bez wątpienia, prasa zgłosiła historie o latających patelniach, rondlach a nawet naczyniach pokojowych. Ale to tak się zdarzyło że cały konkretny materiał dowodowy – przy tym mam na myśli materiał dowodowy od kilku dobrze wykwalifikowanych świadków – materiał dowodowy który sprawił że ktoś pomyślał, że zawiera on ten sam opis zaobserwowanego zjawiska, czy raczej trzech zaobserwowanych zjawisk – srebrny dysk, srebrne wrzeciono z oknami i świecącą kulę.
Żeby docenić obszar tego konformizmu, pozwólmy sobie powrócić do naszego matematyka.
Z jego matematycznymi tablicami w jednej ręce oraz z jego małą encyklopedią w drugiej, on zestawia jego własny katalog duchów przy pomocy każdej możliwej kombinacji przymiotników i szczegółów. Będzie tu młody, bezzębny, dobry duch ozdobiony festonami z łańcuchami i z nożem kuchennym między jego dziąsłami; inny identyczny poza tym że nóż jest chiński; trzeci również identyczny poza tym że jego bronią jest nóż do sera, i tak dalej. Każde możliwe połączenie jest włączone – herkulesowe zadanie dla naszego matematyka. Potem on udowodni, że prawdopodobieństwo pojawienia się każdego ducha jest w odwrotnym stosunku do ilości jego cech specjalnych i ich rzadkości.
On ostatecznie będzie w stanie umieścić do dyspozycji klientów jego czarnoksiężnika ogromną ilość duchów, każdy inny i wszystkie dokładnie sklasyfikowane.
Oczywiście taka praca nigdy nie została wykonana przez jakiegokolwiek matematyka, ale niewyczerpana popularna wyobraźnia uczyniła to niepotrzebnym; wszystkie te duchy istnieją i były obserwowane w tym czy innym czasie.
Co mógłby nasz matematyk odpowiedzieć, jeśli bylibyśmy w stanie odnaleźć go i powiedzieć: “Mój drogi Panie, jest Pan przestarzały. Duchy są niemodne. Popularna wyobraźnia jest tak urodzajna jak kiedykolwiek, ale teraz zwróciła się ku formom geometrycznym. Musi Pan zastąpić swój katalog `Tomami Geometrii.`”
On w ogóle by nie słuchał. On odpowiedziałby: “To nie ma znaczenia,” i poszedł dalej ujawniając że niebo jest zamieszkane przez miliony istnień wszelkiego rodzaju od kuli do dwudziestościanu i epicyklu rewolucji.
Teraz, z tych wszystkich milionów istnień, tak się zdarzyło że tylko trzy zostały zaobserwowane – co jest poważnym wstrząsem dla praw prawdopodobieństwa. I te trzy były widziane tysiące razy.
Ponadto, najbardziej “prawdopodobna” ze wszystkich, srebrna kula, nie została zaobserwowana nawet raz. I ponadto jak o wiele łatwiej jest wymyślić wszystkim srebrną kulę aniżeli spodek czy cygaro! Ale nie. Ona nigdy nie została zaobserwowana.
Powiedziałem, że istnieją tysiące pozycji dowodowych o latających spodkach. Czytelnik być może będzie się nudził jeśli będę odnosił się do ich wszystkich, ponieważ jest monotonią ciągłe podkreślanie że przedmiot zawsze pokazuje jeden z trzech aspektów a nowa cecha jest rzadkością. Ograniczę się do kilku wzorcowych przypadków, pomijając szczegóły oprócz tych sytuacji, w których historia jest szczególnie żywa, szczegółowa lub niezwykła.
LATAJĄCE CYGARA. INCYDENT WSCHODNICH LINII LOTNICZYCH
Przypadek wschodnich linii lotniczych, który w całości miał około kilku sekund i wydarzył się siedem miesięcy po śmierci Mantella, łączy te wszystkie cechy do perfekcji.
Wschodnie linie lotnicze są nazwą amerykańskiego przedsiębiorstwa, które działa we wschodniej części Stanów Zjednoczonych od Teksasu do Kanady. O 20:30 wieczorem 23 lipca 1948 roku, jeden z samolotów przedsiębiorstwa wyleciał z Houston, Teksas, do Bostonu, Massachusetts. To był D.C. 3. Clarence S. Chiles, który był dowódcą był chłodnym i zrównoważonym oficerem, który był podpułkownikiem w dowództwie transportu powietrznego podczas wojny a no swoim koncie 8500 wylatanych godzin. Jego drugi pilot, John B. Whitted, był pilotem bombowca podczas wojny i oni oboje mieli, i nadal mają, reputację bycia gruntownie godnymi zaufania pilotami oraz rozsądnymi mężczyznami, którzy nie pozwoliliby sobie na to żeby opanowała ich wyobraźnia.
Zapadła noc a pasażerowie spali w rytm muzyki wielkiego stałego warkotu samolotu. Księżyc był jasny, widoczność dobra, niebo pozbawione chmur, a czas mijał spokojnie.
O 2:45 D.C.3 znajdował się około dwudziestu mil na zachód od Montgomery, Alabama, kiedy Chiles, oraz jego drugi pilot, zobaczyli bezpośrednio przed sobą ogromny obiekt przypominający pocisk podążający bezpośrednio w kierunku ich D.C 3 z ogromną prędkością. Ich pierwszą myślą było że to musi być samolot odrzutowy.
26
“To poruszało się w kierunku południowo – zachodnim,” powiedział później Chiles,11 “dokładnie przeciwnie do naszego kursu. Skręciliśmy w lewo a to minęło nas około 700 stóp po prawej stronie.”
Zdarzyło się że Whitted znajdował się po tej stronie samolotu i miał dużą możliwość obejrzenia przedmiotu. Był w kształcie cygara i metaliczny w wyglądzie, mniej więcej trzydzieści jardów długości i podwójnej szerokości samolotu Dakota. Nie miał żadnych skrzydeł, a jego boki pałały intensywnym ciemnoniebieskim światłem, które drgało tu i tam wzdłuż kadłuba samolotu, jak gdyby poruszało się w neonówce.
To nie było wszystko. Przedmiot miał dwa rzędy iluminatorów, “emitujących niesamowite światło” podobne do błysku magnezu. Na nosie Chiles zauważył coś co wyglądało niczym antena radaru. Ogon wypluwał płomień o długości dziesięciu do piętnastu jardów, w kolorze pomarańczowym w centrum i jaśniejszy po bokach.
Dokładnie kiedy przedmiot był blisko samolotu, jedynie w odległości kilkudziesięciu jardów, wykonał gwałtowne szarpnięcie w górę jak gdyby jego pilot nagle zobaczył D.C 3, płomień z tylu rozwiał się w dziwny pęk promieni, a obiekt wystrzelił w górę pod kątem prostym i znikł w ciągu kilku sekund. Jego momentalna zmiana kierunku spowodowała że D.C.3 zakołysał się w alarmujący sposób. Major Keyhoe powiedział nam że dwaj piloci oszacowali prędkość statku powietrznego na większą od 500 do 700 mil na godzinę do momentu jego pionowej wspinaczki. Następnie znikł tak szybko, że żadna ocena jego prędkości nie była możliwa.
Cała sprawa zakończyła się w ciągu kilku sekund, i dwaj oszołomieni piloci nie tracąc czasu postanowili przesłuchać pasażerów na temat tego co oni widzieli, tak niepokoili się oni tym, żeby zostać zapewnionymi, że nie śnili. Chiles wszedł do kabiny pasażerskiej i spojrzał wewnątrz. Była prawie 3:00 rano i każdy spał oprócz Clarence`em McKelvie`im, zastępcą dyrektora w American Education Press w Columbus, Ohio.
“Co się stało?” zawołał kiedy zobaczył Chilesa.
Obaj piloci uświadomili sobie że nie śnili. Podczas przeprowadzania wywiadu przez American Associated Press McKelvie powiedział:
“Nie widziałem żadnego kształtu czy formy. To było po prawej stronie samolotu i nagle zauważyłem tą dziwną, niesamowitą smugę poza moim oknem. Było bardzo intensywne, nie takie jak błyskawica czy cokolwiek co kiedykolwiek widziałem.”
Zgodnie z Associated Press, McKelvie stwierdził potem, że jego zdziwienie było zbyt wielkie a przedmiot poruszał się zbyt szybko, a to uniemożliwiło mu zaobserwowanie go dokładnie.
BADANIE
Oczywiście Komisja Spodkowa natychmiast zajęła się sprawą. Chiles, Whitted i McKelvie powtórzyli stwierdzenia, które oni pierwotnie złożyli. Ale badacze wkrótce otrzymali trochę interesujących informacji z innych stron. Ich pierwsze odkrycie było takie, że inni oprócz tych trzech mężczyzn w D.C3 widzieli tajemniczy obiekt. Godzinę przed jego spotkaniem z tym samolotem kilkadziesiąt mil na zachód od Montgomery. Alabama, obserwatorzy w bazie lotniczej Robbins, w Macon, Georgia, spędzili kilka minut na patrzeniu na obiekt dokładnie taki jak ten opisany przez Chilesa i Whitteda, który podróżował w kierunku południowym (Montgomery jest usytuowane na południowy – zachód od Macon). Sprawozdania przesłane do Komisji przez bazę Robbins opisują jakiegoś rodzaju pozbawiony skrzydeł super samolot Dakota, mający świecący ogon, ale podróżujący jak żaden konwencjonalny samolot poruszający się z dużą prędkością.
Następnie Komisja poczyniła dokładne dochodzenie żeby upewnić się, czy jakikolwiek samolot odpowiadający podanym opisom znajdował się w terenie o którym mowa około 3:00 tego poranka. Dziewięć miesięcy spędzono na śledzeniu zapisów przelotów 225 cywilnych i wojskowych samolotów. Oczywiście prawdopodobieństwo wytropienia bezskrzydłego samolotu została wykluczona od samego początku, ale oprócz tego okazało się, że żaden samolot nie był na kursie doniesionym przez Robbins i trzech mężczyzn ze Wschodnich Linii Lotniczych.
RAKIETA?
Inni członkowie Komisji czynili jednoczesne dochodzenia żeby upewnić się, czy jakaś zdalnie kierowana maszyna z tajnej bazy testowej dostarczyłaby odpowiedzi na problem.
Mniej więcej w tym samym czasie, 28 lipca, The Star, amerykańskie czasopismo, opublikowało oświadczenie “od autorytetu marynarki wojennej” w tym sensie, że rakiety zdolne do osiągania prędkości trzech tysięcy mil na godzinę było testowanych na pustyni w Nowym Meksyku. Czy jedna z tych rakiet wymknęła się spod kontroli? Czy to jest klucz do tajemnicy? Świecący obiekt sugerował, że przedmiot mógłby być rakietą i to samo czyniła nieobecność skrzydeł. Niestety ta hipoteza nie była zgodna z faktami i Komisjo musiała to odrzucić z takich powodów:
27
To nie wyjaśniało iluminatorów które figurowały tak wyraźnie w opisach, najwidoczniej umyślnej reakcji przedmiotu, kiedy on popędził w bok pod ostrymi kątami zbliżywszy się do D.C – 3, nieproporcjonalnej szerokości w porównaniu z długością (co gwałci aerodynamikę) czy faktem, że maszyna która mogła lecieć z prędkością trzech tysięcy mil na godzinę nie mogła mieć ponad dziewięćdziesiąt stop długości i być dwukrotnie tak szeroką jak Dakota.
Jeśli tak ogromny przedmiot wypuszczony z tajnej bazy zawieruszyłby się na amerykańskim niebie, to oczywiście upadłby gdzieś na ziemię i każdy by to wiedział. Nic podobnego kiedykolwiek nie nastąpiło.
Bezskrzydła maszyna, lecąca poziomo ze stosunkowo umiarkowaną szybkością 500-700 mil na godzinę, co zostało oszacowane zarówno z samolotu jak i ziemi, uderzyłaby w ziemię po przeleceniu kilku mil. A przede wszystkim, nie byłaby w stanie wspiąć się pionowo w opisany sposób.
TAJNA MASZYNA?
Ale być może była to kolejnego rodzaju tajna zdalnie sterowana maszyna, odmienna od tej zgłoszonej do The Star i tak tajna że Komisja nie mogła o niej nic powiedzieć. W tym przypadku, uwzględniając szczegóły podane w materiale dowodowym (ogromną wielkość, oszałamiającą energię przyspieszenia, pionową wspinaczkę), relacja12 prawa masy – energii postuluje ogromną początkową szybkość w wytryskach. Obserwatorzy w Robbins siła rzeczy usłyszeliby straszny hałas na niebie. I, ponieważ taka początkowa szybkość jest logiczna tylko przy pomocy energii atomowej, implikacje są oczywiste. Nawet teraz, po pięciu latach forsownego wysiłku, człowiek dopiero co zdołał wyprodukować jądrowe silniki dla okrętów podwodnych. I nawet jeśli nasz śmiały Albert Ducrocq zaproponował dopasowanie jego rakiety jądrowej z reaktorem wodorowym trzy czy cztery lata temu, to na pewno przez jakiś czas nie będziemy tego widzieli jak przybywa w powietrzu.
PROFESOR MENZEL
Zatem, które wytłumaczenie mamy zaakceptować?
W jego książce Latające Spodki (strona 14), profesor Menzel przedstawia wszystkie fakty, ale w celu uniknięcia narażenia się opatruje on przedmową jego relację przy pomocy następującego nieco zadziwiającego komentarza:
“Siły Powietrzne13, z dobrej przyczyny, uważają generalnie pilotów linii lotniczych za najbardziej godnych zaufania ze wszystkich obserwatorów. Ci mężczyźni są wysoce wykwalifikowani i posiadają zarówno rozsądek jak i uczciwość. Oni nie mogą zrobić sprawozdania jedynie dla sensacji którą ono spowoduje. Oni opowiedzą swoje wrażenia szczerze i zgodnie z ich najlepszymi umiejętnościami. Jakiekolwiek pomyłki które mogą oni poczynić, są przynajmniej uczciwymi.”
Byłoby interesujące poznanie tej subtelnej frazeologii. Czy to jest opinia profesora, że różni świadkowie pomylili kredę ze serem? Być może tak jest. Ale dlaczego on pozostawia nas z domysłem i nie wychodzi prawdziwym wytłumaczeniem, jeśli jest ono dla niego znane? Lub czy on naprawdę daje nam do zrozumienia, że to on myśli jest dokładnie przeciwieństwem tego co pisze, a jego prawdziwa opinia jest taka, że piloci linii lotniczych są nieodpowiedzialnymi współpracownikami kochającymi kaczki dziennikarskie i rozgłos?
Komisja Spodkowa na pewno nie poczyniła żadnej próby żeby wykręcić sprawę przy pomocy zamaskowanych aluzji. Po badaniu wydarzenia przez miesiące i miesiące zasugerowała, że przedmiot mógłby być meteorem i dodała:14
“To będzie musiało być pozostawione dla psychologów, żeby powiedzieli nam czy natychmiastowy ślad jasnego meteoru mógłby wyprodukować subiektywne wrażenie statku z oświetlonymi oknami. Rozważając tylko obserwację Chilesa – Whitteda, ta hipoteza wydaje się bardzo nieprawdopodobna.”
Powinienem dodać, że w poprzednim paragrafie sprawozdania autor udzielił tego ostrzeżenia:
“Nie ma żadnego astronomicznego wytłumaczenia, jeśli zaakceptujemy sprawozdanie bezpośrednio. Ale wyraźna nieprawdopodobność faktów tak jak je podano...czyni koniecznym zobaczenie, czy jakieś inne wytłumaczenie, nawet daleko naciągane, może zostać rozważone.”
GĘSTNIEJĄCY SPISEK
Taka jest konkluzja badań przeprowadzonych przez Komisję Spodkową. Żeby przyjść do jej prawdziwej wartości musimy, według mojej opinii, wziąć pod uwagę serię faktów, które nawet jeśli one nie udowadniają
28
niczego, to mnożą znaczenie problemu przez pięć. Muszę przypomnieć moim czytelnikom że Chiles i Whitted widzieli obiekt 23 lipca, 1948 roku. A więc:
20 lipca, trzy dni wcześniej, mająca dwa pokłady maszyna była obserwowana na trasie Haga – Arnhem w Holandii przy czterech osobnych okazjach przez dużą ilość świadków. Podrózowała na bardzo dużej wysokości i z ogromną prędkością. Świadkowie ocenili że poruszała się z prędkością taka jak V-2 (Przypadek 168).
Kilka dni później, na początku sierpnia, podobna maszyna została zaobserwowana powyżej Clark Field na Filipinach. Poniżej są komentarze Komisji:15
“Jeśli fakty są poprawne, to nie ma tutaj wyjaśnienia astronomicznego. Kilka faktów faworyzuje hipotezę dziennego meteoru – śnieżnobiały kolor, prędkość szybsza aniżeli odrzutowca, ryk, podobieństwo do niebiańskiego pisma i pora dnia.
“Ale taktyki działania, jeśli naprawdę zostały wykonane, przeciwstawiają się temu: manewry do i z nasady chmur, obroty pod kątem 180 stopni czy więcej. Prawdopodobnie to były iluzje, spowodowane przez obserwację przedmiotu z przerwami przez chmury. Wrażenie kadłuba samolotu z oknami mogło by równie łatwo być wymysłem wyobraźni.”
Podczas tej samej wczesnej części sierpnia 1948 roku mojemu przyjacielowi Sammy`emu Simonowi, dobrze znanemu wytwórcy dla Radiodiffusion Francaise, zdarzyło się być na Dalekim Wschodzie w sprawie zawodowej. Spędziwszy kilka tygodni podróżując po Chinach on nawet nigdy nie słyszał o Chilesie i Whittedzie. Pewnego ranka wsiadł on na regularny samolot lotnictwa francuskiego – Air France – w Hong Kongu i wystartował do Sajgonu.
“Po leceniu przez około dwie godziny,” powiedział, “znajdowaliśmy się ponad morzem kilka mil od brzegu Annamu i, spoglądając przypadkowo przez iluminator, zauważyłem na niebie przedmiot o zupełnie nieznanym kształcie. Przybywał on z północy na widocznej wysokości 15 do 18 tysięcy stóp16, oraz z prędkością zdecydowanie większą od naszej.
“Miał on wygląd długiego metalicznego, srebrno – szarego wrzeciona, lśniącego w słońcu, z dwoma nieznacznymi poziomymi wybrzuszeniami w centrum. Pod wrzecionem i najwidoczniej oddzielnie od niego mogłem wyraźnie odróżnić sztywną podłużną masę, tej samej długości, ale węższą. Nie było płomienia i nie było dymu.
“Kiedy przedmiot przyszedł wystarczająco blisko dostrzegłem że jego wielkość musi być o wiele większa aniżeli największej znanej maszyny, i przynajmniej dwukrotnie taka jak latającej fortecy.
“Mój bezpośredni sąsiad, Chińczyk, zauważył tą maszynę w tym samym czasie kiedy Ja to zrobiłem, i wyraził dla mnie swoje zdziwienie w kilku słowach w łamanym angielskim.
“Po obserwacji jego lotu przez być może trzydzieści sekund, zobaczyłem jak nagle skręcił pod kątem 90 stopni nie zmniejszając prędkości i znikł w chmurach ukrywających łańcuch górski Annamite.
“Po dotarciu do Sajgonu opowiedziałem kilku moim przyjaciołom o tym co widziałem, i dowiedziałem się że od wczorajszego dnia całe miasto rozmawiało o jakichś tajemniczych przedmiotach, które latały ponad tym obszarem. Ale ich opis (spodek) nie zgadzał się z moim (wrzeciono).
“Miałem ochotę żeby porównać moje wrażenia z tymi jakie miał pilot mojego samolotu. Spróbowałem się z nim zetknąć. On już wcześniej opuścił Sajgon, ale Air France powiedziały mi, że on również widział obiekt.”
Przepytałem bliżej Simona na temat tego co widział. Jest on bardzo stanowczy wobec podwójnego aspektu przedmiotu – ogromnego wrzeciona powyżej, następnego bardziej wąskiego poniżej. Zanim on dotarł do Sajgonu myślał on, że spotkał nową tajną amerykańską czy rosyjską maszynę dwupoziomową, pomimo iż ciągle to wyraźne oddzielenie pozostaje niewyjaśnione.
Nowe zjawisko, z pewnością, ale przypuśćmy że dwa pokłady miały iluminatory oraz że Simon widział je w nocy. Czy jego historia nie byłaby w tym przypadku prawie taka sama jak ta Chilesa i Whitteda? Innymi słowy jeśli Simon nie był ofiarą mirażu17, to czy jego relacja nie wzmacnia szczegółów dostarczonych przez dwóch pilotów amerykańskich? Oczywiście, to jest tylko sugestia, i rzecz jasna nie ma tutaj dowodu że obiekt obserwowany z Hagi, Montgomery, Filipin i Morza Chińskiego był jednym i tym samym.
4. We wczesnej części sierpnia 1947 roku, dwaj piloci z linii lotniczych z Alabamy lecący powyżej Bethel już wcześniej mieli doświadczenie bardzo podobne do tego Chilesa i Whitteda. Opis ich relacji jest streszczony następująco w końcowym raporcie Komisji: maszyna bez skrzydeł, większa niż C-54, czarna z wyglądu wobec
29
czerwonej łuny półmroku. Jest interesujące do odnotowania, że jej prędkość była umiarkowana. Leciała prosto ku samolotowi. Dwaj piloci zdołali się uchylić a potem spróbowali pogoni, ale bez sukcesu, ponieważ ich duża maszyna mogła lecieć tylko 175 mil na godzinę.
WYJAŚNIENIA?
Chociaż nie ma tutaj niczego co by udowadniało że te cztery przedmioty były jednym i tym samym, różne opisy podane przez świadków wyraźnie proszą się o porównanie. Pozostawiając a priori na gruncie ziemskim, to jest to naturalne żeby poszukiwać wspólnego wytłumaczenia dla wszystkich, ale tak samo dozwolone jest poszukiwanie czterech indywidualnych rozwiązań, i ta ostatnia alternatywa została zaadaptowana przez Komisję Spodkową. Przyznawszy się do swoich niepowodzeń wobec przypadków ze wschodnich linii lotniczych, Bethel i Hagi ( które są sklasyfikowane jako niewyjaśnione), Komisja zasugerowała że incydent z Filipin mógłby zostać wyjaśniony przez iluzje plus rozstrojoną wyobraźnię. Komisja po prostu zlekceważyła materiał dowodowy Simona.
OPINIA PROFESORA MEZNELA
Co ma do powiedzenia profesor Menzel? Zobaczyliśmy, że on ustalił przypadek Chilesa i Whitteda bez insynuacji. Nawiasem mówiąc, odszedłem od zastanawiania się, dlaczego nie przybrał on tego samego kursu we wszystkich innych przypadkach? Co możecie Państwo zrobić z człowiekiem który jedynie stuka się w jego czoło, kiedy mówicie do niego? Prawda jest taka, że profesor Menzel przyjmuje takie stanowisko w przypadkach, w których fakty nie mogą zostać zmuszone żeby zgadzały się z jakąkolwiek z jego teorii. Obserwacja w Bethel jest zinterpretowana przez niego jako gruntownie charakterystyczny przykład mirażu, mirażu który przeleciał przy dwóch lotnikach, którzy uchylili się przez nagłe zboczenie a potem skręcili wokoło żeby go ścigać.
Jego wytłumaczenie dało mi niełatwe uczucie, że do tej pory przeoczyłem jakieś optyczne zjawisko które, chociaż określane “miraż” w Ameryce, to musi nie mieć żadnego związku z mirażem opisanym w naszych podręcznikach, zatem przeczytałem również koncepcję tego zjawiska, która profesor Menzel dodał jako aneks do jego książki. Ale byłem w błędzie. Miraże, o których on wspomina są takie same jak nasze. Wobec tego trudno zrozumieć w jaki sposób dwaj piloci uniknęli tego optycznego zjawiska jedynie przez zejście mu z drogi oraz w jaki sposób zjawisko, ujawniając szatański spryt, sprawiło że samo wyglądało niczym bezskrzydły samolot widziany z przodu kiedy piloci zbliżyli się do niego, z boków kiedy oni przelatywali przy nim, oraz z tyłu kiedy oni je ścigali.
Jeśli to już jest dziwne, że byli oni w stanie dogonić i wyprzedzić miraż ścigając go w jednym kierunku, to nawet jest jeszcze bardziej dziwne, żeby ten miraż mógł osiągnąć wystarczającą prędkość żeby odejść od nich, kiedy oni zmienili kurs. Ktoś może się zastanawiać, czy profesor Menzel nie byłby bardziej roztropny odprawiając ten materiał dowodowy przy pomocy stukania się w jego czoło. Ponieważ jeśli dwaj piloci z Bethel myśleliby że oni widzieli miraż tak ekscentryczny jak to wszystko, to oni na pewno całkowicie musieliby gapić się obłędnie.
DOWÓD ASTRONOMÓW
Rok po tych różnych pojawieniach się “powietrznych wrzecion” niezmiernie wybitny astronom doświadczył “wizji” która wymaga wiele do wyjaśnienia. Astronomem o którym mowa jest Clyde W. Tombaugh, który, w 1940 roku, odkrył Plutona, ostatnia planetę systemu słonecznego.
O 22:45 wieczorem 20 sierpnia 1949 roku, profesor Tombaugh znajdował się poza swoim domem w Las Cruces, Nowy Meksyk, ze swoją żoną i teściową. Spoglądając w górę on nagle zauważył bezpośrednio powyżej sześć czy osiem prostokątnych zielonkawych świateł podróżujących pospiesznie w kierunku punktu na horyzoncie znajdującym się 25 – 30 stopni na południowym wschodzie. One poruszały się z jednolitą szybkością, i wydawały się nie być iluminatorami jakiejś maszyny samo oświetlającej się, ale niewyraźnie zarysowanymi sylwetkami naprzeciwko ciemnego nieba. Te prostokąty były niewątpliwie płaskimi przedmiotami ponieważ, kiedy one oddalały się w oddali, stopniowo malała ich wielkość, tak że trzej widzowie widzieli ich coraz bardziej z profilu.
Sześć czy osiem prostokątów, rozstawionych parami, wytworzyło na niebie sztywny wzór mający około jednego stopnia długości, który jest równoważny mniej więcej dwukrotnej szerokości pełni Księżyca.
“W sumie w trakcie moich tysięcy godzin nocnych obserwacji nieba,” relacjonuje astronom, “nie widziałem niczego tak dziwnego jak to. Byłem tak zdumiony, że moje wrażenia z tego powodu były nieco zmieszane. Jak żałowałem, ze nie mogłem mieć jakiejkolwiek lornetki pod ręką. W ogóle nie było żadnego dźwięku.”
30
ODBICIA ŚWIATEŁ?
Jedyna próba wyjaśnienia doświadczenia profesora Tombaugha została zrobiona przez profesora Menzela. Powiedział on18:
“Zakładam, że przyczyną jest odbicie od marszczącej się warstwy delikatnych oparów, znajdujących się prawdopodobnie ponad głowami obserwatorów. Źródłem światła mogły być dalekie lub nawet pobliskie domy lub grupy domów, rząd lamp ulicznych czy przednie światła samochodu.”
Przed omówieniem tych hipotez, powinienem wskazać że pierwsza relacja o tym co widział profesor Tombaugh, została opublikowana przez amerykański magazyn Life. Kilka lat temu dostarczył on profesorowi Menzel`owi nową relację, umożliwiającą mu zawarcie wydarzenia w książce którą pisał. Istnieją lekkie niezgodności pomiędzy dwiema relacjami. W pierwszej profesor Tombaugh wyraźnie wspomina o przedmiocie w kształcie cygara z dwoma rzędami iluminatorów, podczas gdy w drugiej kształt cygara został dostrojony do niewyraźnej sylwetki. W pierwszej, obserwacja trwała około dwudziestu sekund, podczas gdy w drugiej została opisana jako będąca znacznie krótszą.
Jednym słowem, relacja podana przez profesora Menzela jest nieco mniej spektakularna. To jest druga relacja, którą jestem zainteresowany z kilku powodów:
Profesor Menzel jest ekspertem zajmującym oficjalne stanowisko, podczas gdy redaktor naczelny Life, obojętnie jakie są jego kwalifikacje, mógłby zostać podejrzewany z jakichś stron o podretuszowanie historii dla celów dziennikarskich.
Profesor Menzel nie wierzy w fizyczne istnienie spodków, zatem jeśli jego sprawozdanie rejestruje jakieś fakty które wydają się niewyjaśnione, to są one bardziej przekonywające. Jednakże sama książka dostarcza doskonałych powodów do nie dowierzania sposobowi, w który relacjonuje on materiał dowodowy Tombaugh`a. Albowiem, ponieważ to dla profesora Menzela astronom napisał swój oryginalny opis tego co zobaczył, dlaczego ten drugi po prostu nie przedstawił tego dosłownie, bez zmiany sylab, tak jak on domaga się od innych robiących tak? Dlaczego wystąpił on w sposób korygujący tą narrację, faktyczne słowa naocznego świadka?
Nawet poważniejszą kwestią jest to, że otrzymał on od profesora Tombaugha kilka rysunków zaobserwowanego przedmiotu. Takie rysunki wykonane przez astronoma o reputacji profesora Tombaugha, byłyby cennym dodatkiem akt dotyczących latających talerzy. Już zacytowałem kilka komentarzy profesora Esclangona, który również jest astronomem i nigdy nie widział latającego talerza. Jeżeli Menzel powieliłby którykolwiek z tych rysunków w jego książce, to spokojnie można by założyć, że profesor Esclangon chętnie pomógłby swojej szansie żeby zadowolić jego ciekawość. Ale on musiał przełknąć jego rozczarowanie; albowiem profesor Menzel pomyślał że będzie lepiej trzymać szkice w jego rysowniku. W tej książce, która zawiera nie mniej niż 96 ilustracji, łącznie z całkiem dużą ilością przedstawiającą średniowieczne potwory, urojonych Marsjan czy wizje proroka Ezechiela, to żadne miejsce nie zostało znalezione dla obrazu latającego spodka, narysowanego przez być może najbardziej wykwalifikowanego świadka który kiedykolwiek go widział.
Ale to nie jest wszystko. Na stronie 37 jest ilustracja tego co widział profesor Tombaugh. Profesor Menzel dał nam fotografię sfałszowanego latającego talerza, wyprodukowaną w jego laboratorium przez odbicie plamy światła. Ten udawany spodek byłby o wiele bardziej przekonujący jeśli mógłby zostać porównany z tymi drugimi, szkicami które profesor Menzel pozostawił w swoim rysowniku. Dlaczego on pozbawił nas tak oświecającego porównania?
Teraz jest pora żeby zwrócić się ku jego wyjaśnieniu, którym jest że to co profesor Tombaugh widział na niebie było odbiciem świateł z poziomu gruntu na cienkiej zasłonie oparów.
Pierwsze pytanie które uderza do głowy jest czy profesor Tombaugh, który jest astronomem, może wykryć na niebie warstwę dziewięciu oparów na niebie, a jeśli może, to czy jest możliwe że on powinien nigdy nawet nie pomyśleć o wspomnieniu o tym? Dlaczego relacja profesora Menzela nie daje najmniejszej aluzji co do tego jakie były warunki atmosferyczne?19 Biorąc pod uwagę że profesor Menzel jest astrofizykiem a profesor Tombaugh astronomem, to jest to na pewno bardzo dziwne przeoczenie.
Nawet zakładając, że była tam warstwa zamglenia, czy profesor Tombaugh widział to co on twierdzi że widział?
Żeby obraz okien domu, na przykład, mógł zostać odbity ekranując na niebie, musi być jakiegoś rodzaju soczewka w szczególnym punkcie pomiędzy oknem a ekranem. W rzeczywistości, te soczewki atmosferyczne,
31
są czasami formowane kiedy istnieje coś co jest znane jako pionowe odwrócenie temperatury.20 To jest stosunkowo proste zjawisko, będące skutkiem własności światła, spowodowanej podróżowaniem szybciej w powietrzu, które staje się w ten sposób cieplejsze i mniej gęste.
Ale, oczywiście, efekty inwersji muszą być zgodne z tym co zaobserwował profesor Tombaugh. Ten ostatni opis jest bardzo szczegółowy. Po pierwsze przede wszystkim widział on prostokąty, które świeciły jaskrawo i były dobrze zdefiniowane, są to dwie cechy które atmosferyczna soczewka ma niewielkie szansę wyprodukować. Żeby mieć jakąkolwiek szansę, musiałaby być ona doskonała geometrycznie, zasłona w postaci zamglenia musiałaby być gładka, płaska, stosunkowo gęsta ale nie gruba, i soczewka musiałaby mieć dokładnie zogniskowaną długość ( inaczej wyprodukowałaby zamazany obraz) oraz trzeba by mieć szczęście żeby znaleźć się w dokładnym miejscu postulowanym przez wymagania regulacji optycznych zachowań soczewek. A to czyni wielkie wymagania co do zasad szansy, większość z nich jest bardzo mało prawdopodobna do spełnienia.
Inną przeszkodą na drodze teorii soczewkowej profesora Menzela jest taka że przedmiot który widział profesor Tombaugh, podróżował szybko nie tracąc ostrości jego zarysu oraz podlegał prawom perspektywy. Zatem godząc się z wytłumaczeniem profesora Menzela musielibyśmy przyjąć geometryczną niemożliwość, lub zaakceptować serię zbiegów okoliczności tak nadzwyczajnych, że byłoby bardziej logiczne potraktowanie całej sprawy jako czystego cudu i po prostu, zorganizować pielgrzymki do domu profesora Tombaugha.
Moje ostatnie na ten temat musi być takie że cokolwiek możemy pomyśleć o teorii profesora Menzela, to jest na pewno dziwne, że profesor Tombaugh, wybitny astronom, przyzwyczajony przez długie doświadczenie do obserwacji zjawisk meteorologicznych i astronomicznych, nie zasugerował sam takiego wytłumaczenia. To nie jest zawiłe wytłumaczenie, oparte jest ono na prawach fizycznych i zjawiskach które są znajome, zwłaszcza dla astronomów kalibru profesora Tombaugha. Zjawiska atmosferycznej refrakcji i odbicia są oczywiście dokładnie tak samo dobrze znane dla niego jak dla profesora Menzela, podczas gdy inwersja temperatury jest ledwie uważana za jedno z rzadkich zjawisk. Można powiedzieć że zdarza się ona regularnie przy pięknej pogodzie, chociaż jest to zmienne w stopniu. Możemy równie zapytać, dlaczego profesor Tombaugh osobiście nie domyślił się że to co on widział na niebie było obrazem jakichś okien czy przednich świateł samochodów, skupionych na ekranie oparów przez soczewki atmosferyczne.
Mógłbym dodać, że profesor Menzel opublikował jego książkę w 1953 roku, w czasie kiedy jego teoria że latające talerze są spowodowane przez odwrócenie temperatury była już powszechnie znana i była dyskutowana w prasie przez kilka lat. Jednak profesor Tombaugh, kiedy pisał na ten temat, nadał upierał się przy jego opinii, że to co on widział 20 sierpnia 1949 roku było całkowicie zdumiewające. Wyraźnie interpretacja jego kolegi nie zadowoliła go ani trochę więcej aniżeli zadowala czytelnika, który usiłuje dojść do wniosku badając udokumentowane świadectwa.
Podsumowując to, to na pewno satysfakcjonowałoby każdego z nas gdybyśmy mogli powiedzieć: “Teraz rozumiem. Nie ma nic tajemniczego w tym wydarzeniu.” Ale to byłoby dalekie od prawdy.
WIĘCEJ CYGAR
Obiekt opisany przez Chiles`a i Whitteda został odnotowany 31 września21 1950 roku, przez dwóch lotników, Adamsa i Andersona, którzy obserwowali taki sam podwójny rząd iluminatorów, intensywne niebieskie światło, ogromną szybkość i niewiarygodne przyspieszenie. Był on zaobserwowany wcześniej w maju 1948 roku, przez Williama Sperry`ego, pilota linii lotniczych, ale nie z takim szczegółem, chociaż miał on go w zasięgu wzroku przez kilka sekund i mógł wyraźnie odróżnić w odległości kilkudziesięciu jardów “świecący okręt podwodny podróżujący z fantastyczną prędkością.” To było w nocy i pogoda była piękna.
W Las Vegas wieczorem 26 czerwca 1950 roku, taka sama maszyna była obserwowana przez kilka minut podróżując z prędkością niewiele mniejszą od ponad dźwiękowej, na wysokości około 22 tysięcy stóp. Pięciu lotników w trzech osobnych samolotach, wraz z dużą ilością naocznych świadków na ziemi, dało jego identyczny opis: wrzeciono, metaliczne w wyglądzie, podobne do sterowca, dające niebieskawe światło z pomarańczową łatą w centrum. Chociaż było jeszcze szerokie światło dzienne (porą obserwacji była 20:00) to rozjaśniało niebo.
20 stycznia 1951 roku, załoga samolotu należącego do linii lotniczych Mid-Continent również widziała tajemniczy obiekt. Podszedł tak blisko do nich że w końcu znalazł się w zakresie kilku jardów od ich maszyny. Świadkowie mieli wyraźne wrażenie, że ruchy obiektu były kontrolowane przez jakieś racjonalne istoty krążące wzdłuż nie skoordynowanie, dopóki nie zostały zaskoczone przez spotkanie i sprowokowane do przyspieszonego lotu.
32
Żadne wytłumaczenie tego incydentu nigdy nie zostało zasugerowane i, uwzględniając fakt, że amerykańskie eksperymenty ze zdalnie kierowanymi maszynami są tajne, to zostało założone że świadkowie mieli styczność z jedną z tych maszyn, o których społeczeństwo nic nie wie. Ale takie przypuszczenie było zawsze odrzucane przez władze, nawet ich zaprzeczenia były zbyteczne. Jak powiedziałem w odniesieniu do podobnych przypadków, nagłe przyspieszenia, zwroty pod ostrymi kątami, etc., całkowicie przekreślają prawdopodobieństwo maszyny odrzutowej. Prawo relacji masy – energii również zaprzecza takim dzikim pomysłom. Co więcej, obiekty w kształcie cygara były widziane na całym świecie.
Jeśli chodzi o wytłumaczenia bazujące na optyce (miraże, odwrócenia temperatury, etc.), to nikt nawet o nich nie myślał. Profesor Menzel, który poświęcił cały rozdział jego książki kołom Ezechiela, nie wspomina o tych wydarzeniach. Dlaczego on tak uczynił, ponieważ akceptuje on jago dowód tylko to co może być dopasowane do jego własnych teorii?
ROZDZIAŁ DRUGI
AMERYKAŃSKIE SPODKI OD KAPITANA MANTELLA DO RAPORTU KOMISJI SPODKOWEJ
DOŚĆ cygar na chwilę. Wkrótce spotkamy się z nimi ponad Starym Światem, w Europie i Afryce. Chociaż są teraz często obserwowane, cygara są obecnie w mniejszej ilości niże spodki.
KILKA NIEWYJAŚNIONYCH PRZYPADKÓW
Przypadek 188. Goose Bay, Labrador, 29 października 1948 roku. Nie astronomiczne...wyselekcjonowane przez radar...eksperci radarowi powinni ocenić obserwację.
Przypadek 189. Goose Bay, Labrador, 31 października 1948 roku. Nie astronomiczny...obserwowany na ekranie radaru....
Przypadek 196. Obserwacja na ekranie radaru...obiekt podróżujący bezpośrednio z wiatrem....
Przypadek 198. Radarowy błysk przelatujący z dużą prędkością i ciągle zmieniający kierunek....
WHITE SANDS (PRZYPADEK 122)
Baza powietrzna Holloman, 6 kwietnia 1948 roku. Technicy z centrum badawczego marynarki wojennej White Sands, wśród nich kapitan R. B. MacLaughlin, podążali przy pomocy teodolitu za okrągłym obiektem mającym około 110 stóp średnicy który towarzyszył wznoszącym się V-2.
Można tutaj zauważyć, że White Sands wydaje się być jednym z ulubionych miejsc spotkań tajemniczych maszyn. Zespół MacLaughlina często je obserwował jak zajmowały się nadzwyczajnymi ewolucjami. Niektóre z nich – mogą one zostać nazwane towarzyszącymi spodkami– wydają się mieć żywe zainteresowanie ogromnymi wznoszącymi się strumieniami z V-2, czasami szybko obracając się wokoło nich z bliska. Przy jednej z takiej okazji wiosną 1949 roku, prędkość jednego z takich dysków została oszacowana na więcej aniżeli 17 tysięcy mil na godzinę a jej wysokość na w pobliżu 70 mil.
Kapitan Clerouin, który relacjonował ten przypadek w Forces Aeriennes Francaises, oficjalnym periodyku Francuskiej Komisji Wojskowych Badań Aeronautycznych, poprawnie stwierdził, że sztuczny satelita obracający się na wysokości prawie 70 mil powinien mieć prędkość o wiele poniżej 17 tysięcy mil na godzinę, a to oznacza, że przedmiot podróżujący z taką prędkością na wysokości 70 mil mógłby w dużej mierze uciec od wpływu grawitacji i rozpocząłby niekończącą się podróż przez kosmos. Kapitan Clerouin w rzeczywistości nie daje takiego wyniku jako jego wniosku, ale jego idea może zostać odczytana pomiędzy wierszami: jeśli przedmioty zlokalizowane przy pomocy teodolitu w White Sands są przedmiotami materialnymi, to one są zdolne do nawigacji międzyplanetarnej i muszą być statkami kosmicznymi.
ANALIZY PRZYPADKU 122
Wyjątkowe kwalifikacje obserwatorów. Z jednego punktu widzenia – ich znajomości tajnych maszyn – mają oni wielkie zalety nawet większe od profesora Tombaugha.
Znaczna ilość z tych obserwatorów ma dalszą zaletę bycia zaopatrzonymi we wszystkie narzędzia konieczne do dokładnego śledzenia szybkich ruchów ich V-2 oraz innych przedmiotów w górnej atmosferze.
Duża ilość obserwacji. To nieuniknione, że pod tak korzystnymi warunkami, Komisja Spodkowa powinna przyjąć specjalne zainteresowanie obserwacjami w White Sands. Dlatego to jest nic nie warte że, w końcowym raporcie Komisji, część im poświęcona kończy się stwierdzeniem, że nie ma tutaj żadnego
33
racjonalnego wytłumaczenia. Czy oni mają rację? Kapitan Clerouin sugeruje, że fala uderzeniowa wyprodukowana przez fantastyczną prędkość pochodzącą z V-2 materializuje widok, co jest tak samo jak powiedzieć, że obserwacje są iluzją optyczną.
Ta teoria nie może zostać lekko odprawiona, pomimo iż towarzyszące spodki były również zaobserwowane na bardzo dużych wysokościach poruszając się wokoło balonów wypuszczonych przez laboratoria zajmujące się badaniami promieni kosmicznych, w Minneapolis, na przykład.22 Nie może być tutaj żadnej wątpliwości co do fali uderzeniowej, chociaż muszę dodać że, ściśle mówiąc, to nie obala prawdopodobieństwa w przypadku z V-2. To jedynie udowadnia że, jeśli materialne istnienie spodków nie jest przyznane, to musi być indywidualne wytłumaczenie które różni się w każdym przypadku. W takim wypadku, jesteśmy pozostawieni bez wytłumaczenia podobieństw.
Interpretacja profesora Menzela obserwacji dookoła balonów jest następująca:23
“Tajemniczy intruzi udowadniają, że w ogóle nie byli materialni, lecz zniekształconym obrazem oryginalnego balonu – obrazem wytworzonym przez soczewki powietrza i skupiającym się daleko ponad ziemią. Ponieważ soczewki były niedoskonałe przesuwały się z wiatrem, obraz leciał powyżej nieregularnie - i w końcu znikł.”
Może być odnotowane że soczewka atmosferyczna profesora Menzela jest czasami prawie doskonale dokładna (kiedy natura obserwacji tego wymaga) i czasami wadliwa (kiedy obraz jest kapryśny). Niewielu z nas może uwierzyć –chociaż to jest prawdopodobne – że te soczewki mogą przybrać wszystkie formy, nawet jeśli geometrycznie doskonała soczewka jest najmniej prawdopodobna. W jaki sposób możemy wyjaśnić szybki ruch obrazu dookoła V-2 czy balonu? Czy to mogło być tak że V-2, unoszący się z ogromną prędkością, przeszedł przez “niezgrabne” warstwy atmosferyczne, zmienił wskaźnik załamania w miejscach które dawały efekt soczewkowania, niekiedy po jednej stronie maszyny, czasami po drugiej, produkując w ten sposób iluzję wirowania? Ale w takim przypadku obserwacje niewątpliwie ujawniłyby szybkie wirowanie V-2 a zwolniły obracanie się balonu, ponieważ ten ostatni unosiłby się bardzo wolno. A kiedy balon przestaje się unosić, to nie powinien w ogóle wirować. Czy te kwestie zostały rozważone? Nie widziałem jakiejkolwiek wzmianki o nich.
CZY SPODKI OBSERWUJĄ TAJNE BAZY?
Odnośnie przypadku numer 122 z akt Komisji Spodkowej nie możemy nie zastanawiać się dlaczego obserwacje są tak liczne przy White Sands, Los Alamos, oraz innych miejscach gdzie pracuje się nad tajnymi maszynami i jest to prowadzone w związku z narodowym bezpieczeństwem. To jest temat, co do którego ludzie będą mieli różne pomysły, zgodnie z ich mentalnością. To jest niezwykle kontrowersyjne zagadnienie. Miłośnicy sensacji, będą uważać ten fakt za dowód, że te maszyny są pochodzenia “marsjańskiego” a ich celem jest sondowanie sekretów Pentagonu. Psycholodzy – profesor Menzel zgadza się z nimi – utrzymują, że pracownicy z tych ultra tajnych centrów żyją w takiej atmosferze podejrzenia ( uszy wroga słuchają!) że oni zawsze kończą znajdując – na niebie jeśli zajdzie taka potrzeba – tego czego oni się boją.
Być może jest jakiś sens w tych wszystkich teoriach. Mogę dodać trochę więcej bazując na zasadach prawdopodobieństwa? Jeśli jest przyznane, że fenomen spodków występuje z tą samą regularnością na całym globie, to muszą być koniecznie miejsca gdzie jest on obserwowany częściej niż w innych, ponieważ wyposażenie do obserwacji górnej atmosfery jest tam skoncentrowane. Innymi słowy bazy wojskowe, zwłaszcza te najtajniejsze. Zatem, jeśli zastanawiamy się dlaczego ludzie widzą tyle spodków przy White Sands czy Goose Bay, to musimy również zastanowić się, dlaczego oni nigdy nie są obserwowane w Metro. Rozumowanie jest takie same, ale odwrotne.
PRZYPADEK GORMANA (NUMER 172)
Ze wszystkich wydarzeń spodkowych, przypadek Gormana jest na pewno największym szokiem dla zdrowego rozsądku. Obejmowało ono pojedynek w którym pilot walczył ze świecącym i najwidoczniej niematerialnym globem wieczorem 1 października 1948 roku, i w pełni uzasadniło uwagi kapitana Clerouin`a o upiornym charakterze spodków.
Tego wieczoru porucznik George F. Gorman z Gwardii Narodowej, powracał w Mustangu F-51 z jego dziennego patrolu. Inni członkowie patrolu już wylądowali w aerodromie w Fargo, Dakota Północna, kiedy wieża kontroli lotów zawiadomiła go że to jest jego kolej i może on lądować.
34
Była 21:00. Gorman, który znajdował się na wysokości 4,500 stóp, spojrzał w dół przed przygotowaniem się do lądowania i zauważył raczej żywe białe światło podróżujące szybko mniej więcej 3500 stóp pod jego samolotem. Porównując prędkość tego światła z jego własną, oszacował ją na około 250 mil na godzinę.
“Co to znaczy?” zapytał on wieżę kontroli lotów. “Powiedzieliście, że mogę wylądować, ale widzę tylne światło samolotu wygłupiającego się między tysiącem a tysiącem dwustu stóp ponad pasem startowym. Co mam zrobić?”
“Samolot?” odpowiedziała wieża kontroli. “O czym ty mówisz? Tutaj nie ma nikogo oprócz małego Piper Cub`a planowanego do lądowania po Tobie.”
Groman obrócił się nie schodząc i miał inny widok. Miał on dobry widok pasa startowego, okna wieży kontroli lotów oraz boisko futbolowe znajdujące się obok aerodromu wszystkie były oświetlone z powodu odbywanego tego wieczoru meczu. Był tam Piper Cub i światło, teraz bliższe, które znajdowało się bezpośrednio ponad boiskiem piłkarskim.
“W każdym razie, będę widział jego sylwetkę kiedy będzie przelatywał ponad boiskiem piłkarskim,” pomyślał Gorman.
Światło zgodnie z planem przybyło ponad boisko piłkarskie i Gorman pomyślał, że zwariował. To było światło i nic jeszcze. Nie było żadnej sylwetki znajdującej się naprzeciwko dobrze oświetlonego boiska piłkarskiego. Za to widział on całkiem wyraźnie sylwetkę małego Piper Cub`a obniżającego się w innym kierunku.
OBSERWACJE Z ZIEMI
W tym momencie kontroler ruchu na aerodromie również widział światło. Jego nazwisko brzmiało L. D. Jensen, i miał on przyjaciela, Manuela E. Johnsona, ze sobą w wieży kontroli lotów.
“Uważaj,” powiedział on do Gormana. “Miałeś rację. Tutaj jest coś. Nie obniżaj się. Będę patrzył co to jest.”
On dokładnie zbadał przedmiot przez jego lornetkę. Podobnie jak Gorman, dostrzegł on że to było światło i nic jeszcze. Przekazał lornetkę Johnsonowi, który zgodził się z nim. Troje z nich, całkowicie zdumionych, obserwowała tajemnicze światło przez kilka sekund. Oni nie wiedzieli co robić.
“Miało sześć do ośmiu cali średnicy,” powiedział Gorman Komisji Spodkowej, “całkowicie biała i zupełnie okrągła, z jakiegoś rodzaju puchem na krawędziach. Mrugało z przerwami. Jednakże, kiedy zbliżyłem się, światło stało się stabilne i odleciało ostro w lewą stronę.”
Po kilku sekundach Gorman powrócił do normy z jego zdumienia i opadł w dół maksymalnie w kierunku przedmiotu, to znaczy, z prędkością prawie 400 mil na godzinę. Wszystko co zdarzyło się od tego momentu dalej, było obserwowane nie tylko przez samego Gormana, ale również przez dwóch mężczyzn w wieży kontroli lotów i przez dwóch pasażerów i Piper Cub. Po tym jak Gorman zbliżył się do kuli, jak ją opisywał, światło nagle przestało drgać, zrobiło ultra ostry zwrot i szybko uniosło się. Gorman zrobił odpowiedni zwrot żeby ją przechwycić.
“Kiedy usiłowałem odwrócić się wraz ze światłem,”24 stwierdził on, “straciłem chwilowo przytomność, z powodu nadmiernej szybkości. Jestem w dość dobrej kondycji fizycznej, i nie wierzę że jest wielu, jeśli jakikolwiek, pilotów, którzy mogliby stawić czoła zwrotowi i szybkości, spowodowanej przez światło i pozostawać świadomym.”
Pojedynek trwał już kilka minut, i glob, unikając Gormana, unosił się coraz wyżej. Niebawem, kiedy oboje z nich znaleźli się na wysokości około 6 tysięcy stóp, seria zręcznych manewrów wprowadziła Gormana dokładnie w drogę kuli. Jego relacja była kontynuowana w ten sposób:
“Zmierzaliśmy prosto na siebie. Dokładnie kiedy mieliśmy się zderzyć myślałem że stracę swoje nerwy. Wszedłem w nurkowanie a światło minęło mój okap na wysokości około pięciuset stóp. Rozpocząłem ponownie pogoń.”
Tym razem Gorman widział dziwny glob mrugającego światła z bliskiego miejsca i upewnił się, że to nie było nic innego tylko światło. Dlatego też on zdecydował się kontynuować tą samą taktykę, dostać się na drogę globu i zanurzyć się przed siebie zanim nastąpiłaby kolizja. On zrobił tak i za każdym razem kiedy się zbliżał światło mrugało, przerywało to robić kiedy był on całkiem blisko, robiło lekki zwrot na boki lub w górę z jego drogi a potem zaczynało mrugać ponownie.
Po tym jak Gorman zrobił drugą próbę rozbicia obiektu, dwaj pasażerowie w Piper Cub (Dr. A.D. Cannon i jego przyjaciel, Einar Nelson) również widzieli pojedynek.
To trwało przez dokładnie dwadzieścia siedem minut, podczas których pięciu mężczyzn – troje w dwóch różnych samolotach i dwójka na ziemi – obserwowało to samo zjawisko: glob stale dźgający ciemność przy
35
pomocy jego mrugającego światła, do chwili jego ostrych zakrętów i zmian kierunków, kiedy to drżenie było zamieniane na jasny ciągły blask.
Kiedy pojedynek zbliżał się do jego szczytu, obaj przeciwnicy stopniowo zyskiwali wysokość, a po uniesieniu się na więcej niż 13 tysięcy stóp, Mustang zaczął okazywać oznaki poddawania się, Piper Cub wylądował a Cannon i Nelson porównali notatki z mężczyznami z wieży kontroli lotów. Razem oglądali końcowe wysiłki Gormana i jego ostateczne niepowodzenie.
On zdecydował się rozbić tajemniczy obiekt. Jego mała wielkość i oczywisty brak substancji wydawały się gwarantować mu to, że uderzenie nie mogłoby być dla niego śmiertelne, i jeśli cokolwiek się jemu stało to katapultowałby się. Ale kula po prostu bawiła się z nim niczym toreador kuszący byka do zaatakowania go a potem ślizgała się starannie na bok w absolutnie ostatnim momencie. Zmieniała swoją taktykę, gwałtownie skręcając na boki, czy nawet pionowo, i czasami pozwalając jego przeciwnikowi żeby dostał się na odległość kilku stóp.
W końcu, najwidoczniej zmęczona tak jednostronnym konkursem, świecąca kula wystrzeliła po raz ostatni pionowo w górę, udała się na północny-północny-zachód i w ciągu kilku sekund znikła z ogromną szybkością. Była 21:37. Co Gorman zwalczał?
W stwierdzeniu, które Gorman poczynił dla Komisji, on podkreślił umiejętność, wyobraźnię i dokładność, jednym słowem inteligencję, zamanifestowaną w zachowaniu przedmiotu. Podczas dwudziestu siedmiu minut pojedynku on dokładnie odnotował reakcje jego przeciwnika i jego główne wrażenie było takie, że on bawił się z nim i narzucał jego wolę, nie bez sugestii wyzwania.
Krótko mówiąc, Gorman wylądował w Fargo, gruntownie przekonany, że był zaangażowany w pojedynek z czymś co było kierowane przez mózg, nie zwykły “mózg” robota automatycznie odpowiadającego na ruchy jego przeciwnika, ale coś bardziej nieprzewidywalnego, coś zdolnego do zmieniania jego zdania, planowania jego ruchów i ostatecznie zmęczyło się i wzniosło pionowo w górę.
“Jestem również przekonany,” powiedział on Komisji, “że obiekt był kierowany przez prawa bezwładności, ponieważ jego przyspieszenie było szybkie ale nie natychmiastowe i chociaż był w stanie obrócić się dość mocno ze znaczną szybkością, to nadal kierował się naturalną krzywą.”
BADANIE KOMISJI
Komisja najpierw zainteresowała się samym Gormanem, mając nadzieję że cała rzecz mogłaby zostać umieszczona w rozstrojonej wyobraźni. Ale wkrótce opuszczono tą linię. Gorman był bardzo godnym zaufania człowiekiem. Był on instruktorem francuskich pilotów kadetów w trakcie wojny oraz cała dostępna na jego temat informacja w Fargo wskazywała, że był on zrównoważony, inteligentny i realistą.
Fakt, że inni świadkowie, mężczyźni o tej samej pozycji potwierdzili jego dowód również przekreśla możliwość halucynacji czy żartu. “Badacze komisji zadawali mi nie kończące się pytania. Sądzę, że z początku myśleli, że cała rzecz była żartem,” powiedział on później Donaldowi Keyhoe.
TEORIE
Kiedy badacze dostrzegli że muszą poszukać obiektywnego wytłumaczenia, oni najpierw zasugerowali balon meteorologiczny.
Oni wkrótce odstąpili od tej teorii, ponieważ meteorolog w Fargo ciągle posiadał jego diagramy i zapisy. Czasy, wysokości i kierunek wiatru zaprzeczały pomysłowi. Na szczęście, meteorolog dokładnie podążał za balonem przy pomocy teodolitu i mógł dostarczyć wszelkiej wymaganej informacji. Profesor Menzel (który, bez wątpienia ze swojego własnego powodu, umieszcza świecący glob Gormana w tej samej kategorii co upiory ścigające samoloty pod koniec wojny – chodzi o tzw. foo fighters) uważa balonowe wyjaśnienie za tak niedorzeczne, że nawet on wolałby teorię międzyplanetarną.
Nie powinniśmy zapomnieć, że profesor Menzel nie popiera tej teorii.
OPERACJA SKYHOOK?
W Saturday Evening Post z 7 maja 1949 roku, Sidney Shallett wysunął ulepszoną wersję teorii “balonu”: jeśli to nie był balon meteorologiczny, to dlaczego nie byłby to innego rodzaju balon, typu używanego czasami przez marynarkę wojenną w Minneapolis do badania promieni kosmicznych w jej “Operacji Skyhook?”
Nasz pierwszy komentarz musi być taki, że ta sugestia umyślnie ignoruje fakty przytoczone przez wszystkich pięciu świadków, i naprawdę nie bierze pod rozwagę kształtu przedmiotu opisanego przez Gormana. Balony używane do badań promieni kosmicznych są okrągłe jedynie na dużych wysokościach; na niskich wysokościach wyglądają one jak długa zmarszczona gruszka z wąskim końcem na dole. Kiedy Gorman
36
zobaczył po raz pierwszy światło, ono znajdowało się jedynie na wysokości około tysiąca stóp. Ta sugestia ignoruje również kwestię niewielkiej wielkości. Te balony są ogromne. Jeśli jeden z nich przeleciałby, tak jak to zrobiło światło, pomiędzy Gormanem i boiskiem piłkarskim, to zobaczyłby ogromny ciemny cień a świadkowie na poziomie ziemi zgłosiliby coś bardzo innego aniżeli małe światło.
Trzecim zignorowanym czynnikiem jest zachowanie tego światła, z jego stabilnym mruganiem zaobserwowanym przez wszystkich świadków, oraz z jego pobłażliwością we wszystkich skomplikowanych i niebezpiecznych manewrach związanych z pojedynkiem powietrznym trwającym dwadzieścia siedem minut.
Jednym słowem, wytłumaczenie Sidneya Shalletta przygody Gormana jest po prostu takie, że ten drugi widział coś świecącego na niebie. Rozporządza on drobiazgowymi szczegółami przez twierdzenie że Gorman miał odpowiedni zawrót głowy i w ten sposób został wprowadzony w błąd przez balon. Nawiasem mówiąc, jeżeli Shallett ma rację, to jego nieszczęście musiało ogarnąć również obserwatorów na ziemi – którzy o tym w ogóle nie wspominają. Ktoś może się zastanawiać, dlaczego jest on przygotowany żeby przyznać, że Gorman coś widział, kiedy on musiałby jedynie pójść krok dalej i powiedzieć: Gorman miał atak zawrotu głowy. On myślał że coś widział, ale nie zrobił tego. To wytłumaczenie wspaniale wyjaśniłoby wszystko.
Zatem Komisja przekreśliła zarówno żart jak i balon. Oni również przekreślili halucynację, ponieważ dowód został potwierdzony przez kilku świadków.
Potem oni zapytali, czy jakiś samolot który nie został zrelacjonowany, był w terenie kiedy wystąpiło zjawisko. Nie było żadnego. W końcu profesor Hynek rozważył czy jakiś aerolit, spadająca gwiazda lub kometa etc., mogłyby dostarczyć wskazówki do tajemnicy. On upewnił się że nie ma tutaj wyjaśnienia astronomicznego.
Badacze, zrobiwszy rundę wokół wszystkich możliwych rozwiązań, uwzględnili wydarzenie w niewyjaśnionych przypadkach i zakończyli ich dochodzenia.
MILCZENIE PORUCZNIKA GORMANA
Jakiś czas później Donald Keyhoe przybył żeby widzieć się z Gormanem. Wziął on od niego raport i sprawdził tok pytań i stwierdzeń poczynionych przez Gormana dla członków Komisji zdanie po zdaniu. Gorman wyraźnie potwierdził wszystko oprócz urywku tekstu w sprawozdaniu że “podczas jego pojedynku ze światłem on nie zauważył żadnego efektu na jego instrumentach nawigacyjnych.” On odmówił zarówno potwierdzenia czy zaprzeczenia temu. W tym punkcie Keyhoe nie mógł dostać niczego określonego od niego. Czy powinniśmy przywiązywać jakąś wagę do tego faktu? W każdym razie, czytelnik powinien pamiętać o tym, kiedy dojdzie do teorii kapitana Plantiera.
PROFESOR MENZEL
Ostatnie wytłumaczenie przypadku Gormana zostało przedłożone przez profesora Menzela:
“Sądzę,”25 powiedział on, “że Gorman miał rację kiedy stwierdził, że Foo Fighter wydawał się być kontrolowany przy pomocy myśli. Jakkolwiek, myśl która go kontrolowała była jego własną. Ale przedmiot był jedynie światłem odbitym z dalekiego źródła przez wir powietrza, ponad jednym ze skrzydeł samolotu. Fakt, że obserwacje kul foo wzrosły w pobliżu końca drugiej wojny światowej oznaczał, że więcej naszych samolotów zostało do tego czasu uszkodzonych w walce lub przez ogień przeciwlotniczy. Plamy na skrzydłach nie są zawsze doskonałe a strumień powietrza ponad nimi może być całkowicie wzburzony. Współczynnik odbicia wiru powietrznego może zostać zwiększony przez formację mgły czy nawet kryształów lodu w tym. Kryształy lodu płynące w powietrzu mogą odbić wyraźne źródło światła niczym lustro i w ten sposób jasny obraz może wydawać się towarzyszącym samolotowi w jego locie.”
W rzeczywistości istnieje zjawisko takiego rodzaju jak te wspomniane przez profesora Menzela, i zostało ono nawet szczęśliwie sfotografowane, jakiś prędki wir z kryształami lodu. Ponieważ zwykły wir powietrza bez lodu czy też bez mgły jest po prostu raczej wyjątkowego rodzaju prądem powietrznym, tak samo niewidzialnym jak jakikolwiek inny prąd powietrzny.
W ten sposób wytłumaczenie profesora Menzela koresponduje z prawdziwymi faktami. To jest całkowicie możliwe żeby wiry tego rodzaju o jakich on wzmiankował mogły utworzyć się na jednym ze skrzydeł samolotu Gormana, oraz że one odbijały światła bazy Fargo, na przykład. Ale jest również pewne, że jeśli Gorman zobaczyłby cokolwiek tego rodzaju to on doniósłby o tym, jednak to nie figuruje nigdzie w jego historii. Wszystko co on widział było świecącą kulą, najpierw ponad pół mili pod jego maszyną, potem stopniowo przed sobą, z tyłu, z prawo i na lewo od niego. Faktycznie wszędzie oprócz na jednym z jego skrzydeł. I ta kula gościła mrugające światło, które mogło pozostawać niezmiennie w pewnych
37
okolicznościach zawsze takie same. Żeby zwieńczyć to wszystko, kiedy zdumiony i nieszczęśliwy Gorman obniżał się w kierunku Fargo, świadkowie na ziemi oglądali “światło” odlatujące na północny wschód z olbrzymią prędkością i ciągle mrugające. Wyraźnie to wszystko nie ma związku z wirem profesora Menzela.
WIĘCEJ PRZYPADKÓW GORMANA
Niepokojące doświadczenie porucznika Gormana nie jest oczywiście unikalne.
Ale tak jak latający talerz był związany z przypadkiem Mantela, a Chiles i Whitted mogą powiedzieć że mogli ochrzcić latające cygara, zatem przypadek Gormana zwiastował wyczyny latającej kuli. Natkniemy się na to ponownie ponad Francją, ale kilka dalszych przypadków amerykańskich powinno zostać najpierw odnotowanych.
Przypadek 207: 18 listopada 1948 roku, sześć tygodni po przypadku Gormana, porucznik H. G. Combs również spotkał świecącą kulę ponad lotniskiem Andrews, nie daleko od Waszyngtonu. Tym razem była 21:45 i, podobnie jak Gorman, Combs rozpoczął ścigać obiekt w ciemności. Podobnie jak Gorman, został on “umocowany” przez więcej niż dziesięć minut i wykonał liczne wymuszone na nim ekstremalnie ostre zwroty. Kiedy ścigał go w linii przed siebie mógł zauważyć, że prędkość przedmiotu była o wiele większa niż jego własna a porównanie umożliwiło mu oszacowanie tego na około 600 mil na godzinę. W ten sposób kula powinna wkrótce zniknąć. Ale ona “zmieniła swoje zdanie”, czekając Combsa i pojedynek został wznowiony, ciągle bez jakiegokolwiek rezultatu. Niebawem, Combs zdołał dostać się na drogę obiektu i zrobił coś, co nie przyszłoby do głowy Gormanowi. Skierował swoje dwa światła lądowania na obiekt. Kula szybko skręciła gwałtownie i sfinalizowała pojedynek do końca odlatując w kierunku wschodnim z bardzo dużą szybkością.
Combs`owi towarzyszył kolejny porucznik o nazwisku Jackson, i oboje z nich zostali dokładnie wzięci w krzyżowy ogień pytań przez Komisję Spodkową. Śledztwo kierowało się takimi samymi liniami jak w przypadku Gormana i osiągnęło ten sam wniosek, “wydarzenie niewyjaśnione.”
Przypadek 223: Zielonkawa świecąca kula widziana przez 17 osób. Ta obserwacja jest również opisana jako “niewyjaśniona”, chociaż sklasyfikowano ją jako “wyjaśnioną.” Niebawem będziemy wiedzieli, co leży za tymi zaprzeczeniami w określeniach.
Przypadek 224: 8 grudnia 1948 roku, trzy tygodnie po przypadku Combs`a, zielonkawa świecąca kula, podobna do tej z poprzedniego przypadku, była widziana bardzo wyraźnie i dokładnie została odnotowana w Las Vegas, Nowy Meksyk. Podróżowała z bardzo dużą prędkością. Oficjalne sprawozdanie zostało przedłożone przez dwóch ludzi z FBI. Podobnie jak w poprzednim przypadku, ten został sklasyfikowany jako “wyjaśniony” i opisany jako “niewyjaśniony.”
Tyle co do świecących kul. Komisja Spodkowa zbadała dużą ilość z nich które nie były ani meteorami, mirażami, czy jakimkolwiek innym znanym zjawiskiem.
Jakie musi być nasze końcowe orzeczenie? Nie ma praktycznie żadnego wyboru. Jeśli one nie byłyby czymś znanym, to one muszą być czymś jeszcze. Inaczej świadkowie, świadomie lub nie, wymyślili ich historie.
KONIEC KOMISJI SPODKOWEJ
Ten cały materiał dowodowy został włączony do końcowego sprawozdania komisji badawczej. 27 grudnia 1949 roku, dokładnie dwa lata po założeniu przez Pana Forrestala, Komisja została rozwiązana. Komunikat został zrobiony w oświadczeniu wydanym przez autorytety powietrzne (nr 629-49) w takim sensie że istnienie latających talerzy nie zostało udowodnione, oraz że Komisja zbadała 375 sprawozdań o obserwacjach i miała dojść do wniosku że ich pochodzenie było albo:
Błędną interpretacją naturalnych zjawisk.
Formą łagodnej zbiorowej halucynacji, z powodu wojny nerwów czy
Fałszywymi stwierdzeniami poczynionymi przez osoby jako żart czy z pociągiem do niewielkiego rozgłosu.
Kiedy wszystkie obserwacje zostały wyjaśnione w ten sposób Komisja została doprowadzona do końca.
To oświadczenie oczywiście zostało zaadresowane do tych członków społeczeństwa, którzy zostali zaintrygowani przez takie ciekawe wydarzenia w minionych dwóch czy trzech latach. Niestety ci ludzie natychmiast przypomnieli sobie poprzednie oświadczenie wydane przez Komisję 27 kwietnia 1948 roku, które zawierało następujący wyjątek:
“Zwykłe istnienie niektórych z jeszcze niezidentyfikowanych obiektów latających wymaga stałej czujności ze strony personelu Projektu `Spodek`, oraz ze strony populacji cywilnej.
“Odpowiedzi były - i będą – wyciągnięte z takich czynników jak działania badawcze kierowanych pociskach, balony, zjawiska astronomiczne. Ale tu są ciągle znaki zapytania.
38
“Możliwość, że spodki są zagranicznymi samolotami została również rozważona. Ale obserwacje oparte na badaniach jądrowych zakładów badawczych w tym kraju, określiły jako `wysoce nieprawdopodobne` istnienie na Ziemi silników wystarczająco małych żeby napędzać spodki.
“Inteligentne życie na Marsie nie jest niemożliwe, ale jest całkowicie nie udowodnione. Prawdopodobieństwo inteligentnego życia na planecie Wenus, jest nie uważane za całkowicie niemożliwe przez astronomów.
“Spodki nie są żartami. Ani też nie są powodem do alarmu.”
Zatem jest to wyraźne że pomiędzy 27 kwietnia i 27 grudnia oficjalny punkt widzenia na temat spodków uległ fundamentalnej zmianie. Podczas gdy pierwsze oświadczenie nie przekreśliło hipotezy pozaziemskiej, to drugie zapewnia że nie ma żadnych takich rzeczy jak latające talerze.
W jakimś punkcie grudniowe oświadczenie zostało sporo osłabione przez sformułowanie końcowego raportu samej Komisji, który zawierał następujący urywek:
“Nigdy nie będzie możliwe powiedzieć z pewnością że jakaś osoba nie widziała statku kosmicznego, wrogiego pocisku, czy jakiegoś innego przedmiotu.”
Komisja podkreśliła swoje pozytywne nastawienie przez oddanie wątpliwości co do istnienia latających talerzy, nie na podstawach metafizycznych, ale ponieważ, zgodnie ze słowami komunikatu, to co zostało zaobserwowane mogłoby zostać wyjaśnione przy pomocy znanych zjawisk.
Komisja poszła dalej uznając, że jeśli istnieje gdzieś ciało niebieskie z cywilizacją bardziej rozwinięta od naszej, to jego mieszkańcy mogliby mieć dobry powód do trzymania nas pod obserwacją. Taka cywilizacja mogłaby dostrzec że mamy teraz na Ziemi bomby atomowe oraz szybko rozwijające się rakiety. Z punktu widzenia minionej historii ludzkości, oni powinni zostać zaalarmowani. Dlatego powinniśmy oczekiwać w tym czasie przede wszystkim obserwacji takich nawiedzeń.
Można odnotować że bezwzględna i mocna negacja została zmodyfikowana do tego stopnia, że Komisja przyznaje, że istnieją sensowne argumenty faworyzujące prawdopodobieństwo wizyt pozaziemskich.
ZAKŁOPOTANIE
To wszystko nie jest bardzo wyraźne i prosi się o komentarz.
Moglibyśmy zacząć od zauważenia, że różne zrobione komunikaty nie pochodziły z jednego źródła.
Komunikat z 27 kwietnia 1949 roku został wydany przez samą Komisję. Tutaj przyznaje ostrożnie, że spodki mogą rzeczywiście istnieć oraz że ich pochodzenie pozaziemskie jest możliwe.
Drugie oświadczenie jest dwukrotne. Pierwszą częścią jest tekst numer 629-49. Jest krótkie i precyzyjne i uwypukla trzy punkty: wszystkie przypadki obserwacji zostały wyjaśnione przez Komisję ustanowioną do ich zbadania; jej wniosek jest taki że spodki nie istnieją; Komisja w związku z tym została rozwiązana. Ten komunikat został wydany przez autorytety powietrzne.
Ale trzy dni później oni uzupełnili go wydając pewne części końcowego sprawozdania Komisji. W tych fragmentach, sformułowanych przez Komisję a nie przez władze powietrzne, istnienie spodków jest ostrożnie zaprzeczone ale przyznano, że są słuszne powody do faworyzowania hipotezy pozaziemskiej. Zostało również o0kreślone, że było 375 przypadków, ale tylko 228 zostało opublikowanych. Z tych 228, 194 przypadki zostały sklasyfikowane jako “wyjaśnione.” Ale kiedy każdy indywidualny przypadek zostanie zbadany, to jest odkrywane że raporty dotyczące większości z nich ( a szczególnie te, które zacytowałem) kończą się ze słowami “brak wytłumaczenia.” Wtedy, seria trzydziestu czterech przypadków jest formalnie sklasyfikowana jako “niewyjaśnione.” Żeby zakryć ten cały ambaras, autorytety powietrzne ogłaszają, że wszystko zostało wyjaśnione.
Jakie jest znaczenie tego niewiarygodnego zawahania się?
Donald Keyhoe uważa że oświadczenia Sił Powietrznych, sprzeczne tak jak się one wydają, są częścią zawiłego programu, przygotowującego świat na tajemnicę dysków.
Osobiście, uważam że takie makiawelistyczne praktyki są całkowicie mało wiarygodne i dziecinne. Nie wierzę, żeby sprzeczne stwierdzenia wydane przez amerykańskie władze powietrzne (a te o których wspomniałem, nie są w żaden sposób tylko jedynymi) mają ustanowić jakikolwiek cel. Prostsze i bardziej wiarygodne wytłumaczenie jest takie, że były one rezultatem zmiany w ideach, czy raczej uczuciach, szefów powietrznego dowództwa materiałowego jako kursu wobec rozwijających się wydarzeń.
CO MOŻEMY ZROBIĆ ZE SPRZECZNYMI STWIERDZENIAMI SIŁ POWIETRZNYCH USA?
Posłuchajmy z powrotem o początkach Komisji Spodkowej. W czasie kiedy Forrestal podpisywał dekret na mocy którego była ona tworzona, tajemnicze urządzenia były tematem dyskusji publicznej przez dokładnie sześć miesięcy. Datą przygody Kennetha Arnolda był 24 czerwiec 1947 roku, a dekret został podpisany następnie 30 grudnia.
39
W ciągu tych sześciu miesięcy w obiegu były najbardziej niedorzeczne historie. Ponieważ nigdy nie brakuje jakichkolwiek lunatyków i szaleńców, raporty które naprawdę niepokoiły były mieszane przez sześć miesięcy z niezliczonymi wynalazkami słabych umysłów, które były gotowymi wytworami ofiar “spodkowej psychozy.” Skutkiem był całkowity chaos oraz brak możliwości wspominania o spodkach nie będąc uznanym za chorego umysłowo.
Przez ten cały czas władze były nękane przez ciekawych dziennikarzy. Kiedy one nie miały żadnej odpowiedzi, były oskarżane o zatrzymywanie informacji, do których społeczeństwo demokratycznego kraju było słusznie upoważnione, oraz niewykonywania pracy, za którą brali pieniądze.
W związku z tym ustanowiono ciało mające za zadanie znalezienie odpowiedzi. Ale w przeciwieństwie do Keyhoe wierzę że, ustanawiając Komisję, materiałowe dowództwo powietrzne zostało zachęcone przez tylko jedną okoliczność: “Ponieważ spodki są żartem, wiemy z góry że Komisja podejmie wszystkie konieczne techniki które szybko zdołają wyjaśnić wszystkie domniemane obserwacje, czy to jako zjawiska naturalne, produkty mających zaburzenia umysłów czy całkowite zmyślenia. Będzie to kosztowało kilka tysięcy dolarów i wymagało kilka miesięcy pracy, ale będzie tanie w cenie jeśli pozostaniemy w spokoju.”
KONTROWERSJE WEWNĄTRZ KOMISJI
W pewnym sensie materiałowe dowództwo powietrzne miało rację. Komisja znalazła doskonałe wytłumaczenia dla wszystkich przypadków, które były zdolne do wytłumaczenia a nawet dla tych które nie były. Niestety, w przeciwieństwie do oczekiwań, technicy w Komisji odizolowali kilkaset przypadków które w ogóle nie mogły zostać wyjaśnione, i ci sami ludzie, którzy zostali opłaceni żeby przekonać społeczeństwo ze nie ma żadnych takich rzeczy jak spodki, teraz zaczęli w nie wierzyć!
Taka była sytuacja kiedy 27 kwietnia 1949 roku Komisja wydała oświadczenie w którym przyznała się do istnienia spodków, jak również możliwości że były one pochodzenia pozaziemskiego. Co do tego, według mojej opinii, nie zostało dostatecznie docenione że, pomiędzy kwietniem i grudniem 1949 roku, nie została wysunięta żadna nowa gwarancja wniosku, że to co było niewyjaśnione w kwietniu, było wytłumaczalne w grudniu. Faktycznie, komunikat z kwietnia już wspominał o wszystkich hipotezach zasugerowanych w grudniu< a nawet “ćwiczebne badania pocisków kierujących, balony, zjawiska astronomiczne,” i dodawał, “jednakże pozostają tutaj liczne niewyjaśnione przypadki.”
Zatem to wydaje się dosyć łatwe do zrozumienia dlaczego Komisja została rozwiązana w grudniu 1949 roku. Wykonała swoją pracę i nie była dłużej potrzebna. Oczywiście, ta praca nie była tym samym do czego Komisja została pierwotnie wyznaczona – wytworzyć całkowite wytłumaczenie. Przez odstawienie na bok tak dużej ilości niewyjaśnionych przypadków, wyraźnie dała do zrozumienia powietrznemu dowództwu materiałowemu że piłka była na jego boisku. I to była prawda.
Ciągle nie wiemy, dlaczego władze powietrzne wydały oświadczenie ogłaszające że tajemnica została wyjaśniona oraz przywiązano wagę do łączenia tego dokumentu z innym dokumentem ( końcowym raportem Komisji) który jawnie zaprzeczał tej wypowiedzi. Widzę dwa prawdopodobne odpowiedzi na tą zagadkę. Pierwsza jest taka że w grudniu 1949 roku władze powietrzne, które bez wątpienia spodziewały się, że przy pomocy ogromnych środków finansowych będących w ich dyspozycji, osiągną sukces we wczesnej dacie w tych przypadkach, gdzie zawiodła Komisja. Poprzez ogłoszenie, że wszystko zostało wyjaśnione myśleli oni, że po prostu trochę to uprzedzili.
Ale alternatywna odpowiedź, że projekty armii są niezgłębione, wydaje się bardziej prawdopodobna. Znam wojskowe drogi w Alpach które nigdzie nie prowadzą.
ROZDZIAŁ CZWARTY
BADANIA W AMERYCE UTRZYMUJĄ SIĘ
JAK powiedziałem, Komisję rozwiązano i zrobiono drogę dla Sił Powietrznych.
Powinienem tutaj wspomnieć o tym jak byłem zaskoczony, kiedy prowadząc moje własne śledztwa w odpowiedzialnych francuskich kręgach wojskowych odkryłem, ze byli oni całkowicie nieświadomi badań prowadzonych przez Amerykańskie Ramię Powietrzne. Byłem nie tylko zaskoczony ale zaszokowany ponieważ musze dodać, że całkowity sceptycyzm powszechny w tych kręgach w kwestii latających spodków jest spowodowany całkowicie przez rozwiązaniem Komisji Spodkowej przez Siły Powietrzne 27 grudnia 1949 roku. A to oznacza że nikt we Francji nie zadał sobie trudu żeby zerknąć na raport wydany 30 grudnia, trzy dni po tym jak Komisja przerwała swoja pracę. Spojrzenie na sprawozdanie rozpoczęłoby inny zespół myśli. Poinformowano w nim rozmyślnie, że Komisja została rozwiązana wykonała swoje zadanie, podczas gdy prawdziwy powód był właściwie odwrotny.
40
Dla ich oświecenia, udzielę trochę informacji które, mam nadzieję, sprawią że stanie się jasno w francuskich kręgach że Ameryka nie zadowoliła się wyjaśnieniem zjawiska spodków przez po prostu wzruszeniem swoimi ramionami.
Żeby to zacząć, jest tutaj wniosek z książki profesora Menzela napisanej w 1953 roku, cztery lata po tym jak komisja doszła do swojego końca. Czytamy tam: “Jeśli zobaczysz latające talerze, wypełnij dołączony formularz i wyślij to do Technicznego Centrum Wywiadu Powietrznego w Wright Field, Dayton, Ohio. Oni będą zadowoleni gdy dostaną taką informację.”
Zatem w Wright Field, w Stanach Zjednoczonych, istnieje specjalna sekcja materiałowego dowództwa powietrznego zobowiązana do badania spodków. Ta sekcja nie jest w żaden sposób bezczynna. Jedynie w trakcie 1952 roku, zbadała około dwa tysiące raportów, znalazła wiarygodne wytłumaczenie dla jakichś 1200 przypadków, i sklasyfikowała resztę jako niemożliwe do wyjaśnienia. To świadczy o około 800 przypadkach latających spodków w jednym roku i tylko w Ameryce.
W KANADZIE
Podczas gdy Amerykanie są bardzo lakoniczni wobec ich badań, Kanadyjczycy są mniej tacy.
12 listopada 1953 roku, poniższy telegram z Ottawy był rozprowadzany przez francuską agencję prasową:
“W ciągu kilku tygodni obserwatorium które, jak się spodziewa, wyjaśni tajemnicę latających talerzy, rozpocznie swoją pracę w Shirley Bay, około dwanaście mil od Ottawy. Laboratorium zostało zaopatrzone we wszystkie dostępne teraz narzędzia dla tego celu. Będzie ono kierowane przez Pana Wilberta Smitha, główny inżynier sekcji elektronicznej w kanadyjskim ministerstwie transportu. Pan Smith poczynił poniższe stwierdzenie: `Istnieje duża szansa że latające spodki są realnymi obiektami. Istnieje szansa sześćdziesiąt do stu, że są one pojazdami pozaziemskimi.`”
ROZDZIAŁ PIĄTY
KOLEJNE OBSERWACJE DLA KOMISJI SPODKOWEJ
TE SĄ bardzo liczne. Wspomnę tylko kilka najbardziej nadzwyczajnych.
SPODEK PROFESORA HALLA
O 13:00 popołudniu 20 maja 1950 roku, profesor Hall, astronom z obserwatorium Lowella w Massachusetts, bezczynnie oglądał srebrny dysk, świecący w świetle słonecznym, który podróżował z umiarkowaną prędkością na niebie. Patrzył na niego przez swoją lornetkę a potem podążał za nim przy pomocy teodolitu, żeby zmierzyć jego wielkość oraz wyraźne zmiany pozycji. Oszacował, że jego faktyczna odległość rozciągała się od jednej do dwóch mil, jego średnica od jedenastu do dwudziestu dwóch jardów, a jego prędkość 190 mil na godzinę.
Profesor Hall jako naukowiec wie, że wszystkie takie oceny mogą być złe oraz że te cyfry są przybliżone. Z drugiej strony, jego opis przedmiotu jest dokładny do stopnia. Widział on lśniący metalowy dysk który (unikalna cecha w obserwacjach amerykańskich) był “otoczony przez białą pianę przypominającą ubita śmietankę.”26 Na podstawie jego opisu “piana” musi zostać wyobrażona jako mały i bardzo biały cumulus, bardziej czy mniej towarzyszący przedmiotowi, czasami ponad nim, czasami z tyłu, a czasami otaczając go niczym wata owinięta dookoła klejnotu.
To jest oczywiście ogromnie interesująca obserwacja. Weźmy najpierw pod uwagę wyjątkowe kwalifikacje profesora Halla. W tym przypadku możemy być całkowicie pewni, że obserwator nie został zwiedziony przez jakiś znany przedmiot, który on źle zidentyfikował. Kolejna kwestią jest jasność opisu, nawet jeśli cyfry są sprawą otwartą. Wreszcie osobliwość samego zjawiska. “Cumulus agite” towarzyszące metalicznemu obiektowi przy mniej więcej dwustu milach na godzinę na bezwietrznym, wyraźnie niebieskim niebie, jest bardzo niezwykłym widokiem.
Irytujące jest mówić, że żadne wytłumaczenie co do tego co profesor Hall widział nie zostało przedstawione. Profesor Menzel, wierny swojej polityce wspominania tylko temu co on uważa że może wyjaśnić, nie odnosi się do tego w jego książce.
KOLEJNY ŚWIADEK ASTRONOM
41
Profesor Menzel nie powiedział nic o obserwacji zrelacjonowanej przez profesora Hessa z obserwatorium we Flagstaff, Arizona.
22 maja 1950 roku, dwa dni po obserwacji profesora Halla w Lowell, Hess badał warunki meteorologiczne kiedy zauważył lśniący dysk przelatujący w nieco spokojny sposób pomiędzy chmurami a słońcem. Był on wyraźnie widoczny przy pomocy nagiego oka, ale astronom zbadał go przez teleskop.
Był to latający talerz najbardziej klasycznego rodzaju, tzn. dysk o metalicznym wyglądzie. Ponieważ chmury nie były gęste Hess był w stanie widzieć przedmiot zarysowany zarówno naprzeciw tłu bardzo białych chmur – kiedy to on wyglądał ciemno ponieważ był w cieniu – oraz naprzeciwko tamtego niebieskiego nieba, gdzie uderzały go promienie słońca i świecił niczym lustro.
Profesor Hess miał doskonała okazję do zmierzenia maksymalnej wysokości przedmiotu, kiedy znajdował się on poniżej chmur, oraz znając wysokość i wyraźną średnicę, był on w stanie obliczyć jego faktyczne wymiary. Odkrył on, że obiekt miał jedynie dwa jardy długości. To był mały spodek. Mały, ale trudny do zignorowania.
Jakiś czas potem nadzwyczajna historia Hessa zaczęła być omawiana w kołach naukowych i francuski astronom Gerard de Vaoucouleurs napisał do swojego amerykańskiego kolegi o zapewnienie że to nie był ani żaden kompletny wymysł ani dosłowne upiększenie jakiegoś pospolitego wydarzenia. Hess powtórzył swoją historię ze wszystkimi pożądanymi szczegółami.
Nie wiem co z tego zasługuje na większy podziw, odwaga Gerarda de Vaucouleursa w zainteresowaniu się historią o latającym talerzu pomimo jego pozycji jako naukowca francuskiego, czy też uczciwa szczerość profesora Hessa w przekazaniu jego historii bez przesady czy ozdób.
OBSERWACJE PRZY POMOCY RADARU
Istnieje wiele legend o obserwacjach radarowych. Jedna z nich, zrelacjonowana przez pułkownika Galloisa w trakcie dyskusji o latających talerzach w Aero Club de France, jest uogólnieniem konkretnego przypadku:
“Jest całkowicie prawdziwe,” powiedział, “że ekrany radarowe selekcjonują czasami niezidentyfikowane obiekty poruszające się po niebie. Ale zawsze kiedy samolot zostanie poderwany do ścigania jednego z nich a centrum radarowe powie pilotowi `Ty możesz go osiągnąć, on jest dokładnie naprzeciw Ciebie, co widzisz?` niezmienna odpowiedź jest: `Nic. Nie widzę niczego. Nie ma tutaj nic do zobaczenia.`
“ Te kaprysy ekranu radarowego są dobrze znane,” dodał pułkownik. “Anglosascy lotnicy nadali im slangowe imię – anioły.”
Jest to dosyć prawdziwe że te “anioły” istnieją oraz są dosyć znajome dla operatorów radarów. Ale to jest oczywiste że:
Przypadki, w których piloci łowcy wysłani w pogoni za “aniołem” odpowiadali “nie widzę niczego” nie unieważniają wielu przypadków, w których oni odpowiadali “widzę światło, dysk, etc.”
Kiedy radar zachowuje się nieprzewidywalnie i wymyśla przedmioty poruszające się po niebie, to jest bardzo trudno spostrzec w jaki sposób może on spowodować że inny radar znajdujący się mile dalej zachowuje się w ten sam sposób i rejestruje ten sam przedmiot poruszający się w tym samym obszarze, z tą samą szybkością i w tym samym kierunku.
W rzeczywistości były tutaj przypadki obserwacji, potwierdzonymi nie jedynie przez dwa, ale przez trzy czy więcej ekranów radarowych. A co z nimi?
SZTUCZKA GRANA PRZEZ CIEPŁE POWIETRZE
Inną legendą jest ta dotycząca inwersji temperatury. Jest to całkowita prawda że pewna inwersja temperatury była pokazywana przez kaprysy radaru. Ale:
Najbardziej nadzwyczajne obserwacje radarowe zostały wykonane kiedy w ogóle nie było inwersji temperaturowej.
Efekt odwrócenia temperatury może być bardzo łatwo rozwiązany na ekranie radaru: produkuje ona duże zamazane łaty, które są całkowitym przeciwieństwem do ostro skupionych “sygnałów.” “Sygnały” spodków nie różnią się bynajmniej od tych pochodzących od jakiegokolwiek samolotu, za wyjątkiem dezorientujących ewolucji spodków. W jaki sposób może profesor Menzel ( który wysunął to wytłumaczenie) zidentyfikować obrazy radarowe przypisane do spodków jako będące efektem inwersji, kiedy te obrazy radarowe są całkowicie takie same jak te z samolotów, a inwersja nigdy nie była błednym tłumaczeniem dla samolotu?
W CENTRUM KONTROLI W WASZYNGTONIE27
42
W celu zrozumienia przypadków które wydarzyły się ponad Waszyngtonem w trakcie nocy z 20 lipca 1952 roku, trzeba mieć wyraźny obraz sposobu w jaki operuje centrum kontroli ruchu powietrznego. Centrum kontroli jest całkowicie inne aniżeli wieża kontroli lotów, której funkcją jest kontrolowanie lądowania i wylatywania samolotów. Centrum kontroli, z drugiej strony, jest sekcją organizacji portu lotniczego, która “zbiera” samoloty kiedy są ciągle daleko i kieruje z nimi ze znacznej odległości (około 100 mil w przypadku Waszyngtonu). Pokój zawierający monitory jest zaciemniony, po to żeby ich słaby niebieski blask pozostawał widoczny i tutaj operatorzy oglądający niebo nie muszą ruszać się z ich miejsc. Wszystko co oni muszą robić to trzymać ich oczy na ekranach. Kiedy zbliża się samolot, duża obrotowa antena na zewnątrz omiata niebo przy pomocy jego fal i w zamian dostaje echo rzucane z powrotem przez samolot. Zawsze kiedy obracająca się wiązka dotknie samolot, łata w kolorze fiołkowym pojawia się na ekranie. Pozycja tej łaty wskazuje pozycję samolotu na niebie w chwili kiedy dotyka go fala. Podczas gdy łata przygasa raczej powoli (zabiera to około minuty) a grono fal robi całkowite okrążenie nieba w dziesięć sekund, to serie łat na ekranie wskazują kolejne pozycje samolotu za każdym razem kiedy jest on omiatany przez grono fal. Odległość pomiędzy łatami dostarcza danych do obliczenia prędkości maszyny.
Istnieją trzy ekrany radarowe w centrum kontroli radarowej w Waszyngtonie: jeden duży mający około trzydziestu cali średnicy, który selekcjonuje wszystko w promieniu 35 mil i dwa mniejsze, te, podążają za za przedmiotami do odległości raczej większej aniżeli 100 mil.
WIECZORNI GOŚCIE
Była 00:40. Ośmiu kontrolerów pracowało w pokoju radarowym, z Harry`m G. Barnes`em jako kierownikiem. To była jasna noc a ruch powietrzny był niewielki. Nagle, siedem okrągłych punktów, dokładnie takich jak punkty samolotu, pojawiło się na ekranach. Barnes odnotował że obiekty podróżowały z umiarkowaną prędkością 100 – 150 mil na godzinę. On był raczej zaniepokojony poniżej było to poniżej szybkości jakiegokolwiek znanego samolotu i on nie był o tym poinformowany, zatem sprawdził on swój aparat żeby upewnić się że jest we właściwym stanie w gotowości do pracy i, żeby być po stronie bezpieczeństwa, zadzwonił do innego centrum radarowego w Waszyngtonie a potem do centrum radarowego Sił Powietrznych armii w Andrews Field. Obie instytucje już zidentyfikowały siedmiu tajemniczych gości, zarówno przez radar jak i przez teodolit, tzn. ich oczyma, kiedy siedem świateł poruszało się po niebie.
Obserwując ewolucje dziwnych obiektów na ekranach, trzy centra zrozumiały że ich wyczyny brały zadziwiającą swobodę z praw mechaniki. W jednym momencie jeden z obiektów zmienił kierunek pod kątem 90 stopni nie zwalniając czy zakreślając jakiejkolwiek dostrzegalnej krzywej. Trochę później, kolejny z przedmiotów, również bez widocznego zwolnienia, zrobił zwrot o 180 stopni, a to oznaczało, że przy prędkości prawie 125 mil na godzinę, nagle odwrócił jego kurs.
W międzyczasie, został wysłany samolot pilotowany przez kapitana Casey`a Pierman`a. Kierując się wskazówkami radaru, oficer ruszył prosto ku jednemu z przedmiotów i całkiem niedługo stanął wobec lśniącego okrągłego światła, bardzo podobnego do tego, które Gorman ścigał dwa lata wcześniej ponad Fargo. Ale kiedy właśnie doszedł on do punktu w którym miał zamiar zgłoszenia tego co widzi do Centrum, przedmiot nagle przyspieszył z ogromną szybkością i zniknął w ciągu kilku sekund. On nie tylko znikł z zasięgu wzroku ale przygasł na ekranach radarów.
Barnes, urzędnik odpowiedzialny za centrum kontroli, powiedział później że były tylko dwa wytłumaczenia. Albo przedmiot wspiął się pionowo z przerażającą prędkością i w ten sposób wyszedł z zasięgu radaru, czy w przeciwnym razie przeleciał taki poziomy dystans w kilka sekund, dostając się poza zakres naziemnego radaru. W obydwu przypadkach to spowodowało szybkość tego czegoś przypominającą 5 do 6 tysięcy mil na godzinę.
Pierman, który rzeczywiście widział, jak przedmiot znikał, stwierdził że odlatywał on pionowo. Jeden z radarów w A.S.R. wykonujący dwadzieścia osiem obrotów na minutę zamiast dziesięciu i dlatego zdolny do wyselekcjonowania obiektów poruszających się z prawie trzykrotnie większą prędkością od maksimum tego co może dotyczyć zwykłych radarów, rzeczywiście wykazał przedmiot znikający prawie pionowo ale z lekkim pochyleniem w kierunku północno-północno-wschodnim, w kierunku Riverdale. Szybkość wskazana przez radar była trochę większa niż dwie mile na sekundę, tzn. z grubsza była to ilość wyliczona przez Barnes`a.
Sześć innych obiektów znikło w ten sam sposób, pozostawiając kapitana Piermana całkowicie zmieszanym. Trochę później, kiedy on odszedł, one powróciły i spokojnie krążyły ponad tym samym obszarem do około 3:00 rano. Wtedy dwa odrzutowce przybyły ponad Waszyngton i siedem przedmiotów znikło tak jak wcześniej. Kiedy dwa samoloty odleciały, tajemniczy goście powrócili. Ale tym razem było ich tak wiele jak dziesięć z nich. Obserwatorzy przy trzecim radarze policzyli je, obserwowali je, i podążali za ich ewolucjami, podczas gdy ciągle relacjonowali ich obserwacje telefonicznie.
Ten występ trwał do świtu. Zanim on nadszedł wokoło ponad Waszyngton przybył samolot transportowy, i kiedy stał się gotowy do wylądowania, jeden ze świecących przedmiotów pozostawił inne i przyszedł całkiem
43
blisko. Podążał za samolotem do zasięgu kilku mil od portu lotniczego, ku zdumieniu pilota, który zauważył go, oraz obserwatorzy przy ekranach radarowych z trzech baz, którzy również kierowali się za jego postępowaniem.
“Jestem absolutnie pewien,” powiedział Barnes badaczom, “że te obiekty musiały mieć jakiegoś rodzaju intelekt. Żaden samolot który był wokoło nie wykazywał preferencji do wałęsania się ponad najbardziej interesującymi punktami: Andrews Field, fabryką samolotów w Riverdale, Kapitolem. Jeden czy dwa z nich krążyły przez krótki okres czasu ponad bezprzewodowymi stacjami telefonicznymi, i, kiedy tylko przylatywał samolot, one albo odlatywały, czy też inaczej zdołały dostać się ponad niego jak gdyby chciały poznać go dokładnie.”
Te obserwacje dokonane przez głowę kontroli radarowej portu lotniczego są, oczywiście, osobistymi opiniami i muszą zostać potraktowane jako takie. Ale one na pewno powinny zostać porównane z komentarzami Gormana, Combsa i wielu innych, którzy otrzymali zeznania z pierwszej ręki o tych samych świecących globach.
GOŚCIE POWRÓCILI
Sześć dni później, 26 lipca 1952 roku, takie same figle rozpoczęły się znowu w tym samy miejscu oraz pod tymi samymi warunkami.
Centrum radarowe było pierwsze które zaobserwowało wstępne “sygnały” a potem przyszła kolejność na wieże kontroli lotów i bazę wojskową Andrews Field. Jak wcześniej, obserwacje radarowe zostały potwierdzone przez obserwacje wzrokowe. Z ziemi, światła były widziane jak przemykały tu i tam, zatrzymywały się, ciskały się ponownie w ruch, uciekały kiedy zbliżał się samolot czy, odwrotnie, kierowały się za nimi dopóki one miały właśnie wylądować.
Oczywiście piloci i pasażerowie z tych samolotów również widzieli dziwne wyczyny i, podobnie jak Barnes sześć dni wcześniej, mieli wrażenie że oni widzieli “kierowane” urządzenia.
Jednym z tych świadków był kapitan William L. Patterson, który podróżował ponad Waszyngtonem w samolocie odrzutowym. Zauważył on cztery podejrzanie wyglądające światła i ruszył prosto ku jednemu z nich, opadając ku niemu z prędkością większą niż 500 mil na godzinę. Ale on odleciał i Patterson nie poszedł jego śladem.
WYJAŚNIENIA?
W ciągu sierpnia gazety znacznie uwypukliły te przypadki, i jeszcze raz amerykańskie władze powietrzne były mniej czy bardziej otwarcie oskarżane o niewykonywanie ich pracy. Jeżeli każdy mógłby wędrować po niebie ponad Białym Domem w nocy, to na jaki cel były wydawane miliardy dolarów na obronę? Władze powietrzne odpowiedziały przez wysunięcie wytłumaczenia profesora Menzela: świecące łaty na ekranie radaru oraz na niebie zostały wytworzone przez inwersje temperatury w atmosferze. Podczas gdy fale radarowe są rozprzestrzeniane w przestrzeni jak światło, one są naturalnym takim samym prawdopodobieństwem do wyprodukowania iluzji. Optyczna iluzja jest analogiczna do iluzji radarowej manifestującej się jako “sygnał ducha” na ekranie radaru. Ponadto inwersja wyjaśnia duże prędkości i nagłe zwroty, albo ponieważ przedmiot wyselekcjonowany na ziemi przy pomocy soczewek atmosferycznych sam się porusza, czy, bardziej prawdopodobne, ponieważ jest znaczne zakłócenie w warstwach atmosferycznych w których jest wyprodukowana inwersja.
Technicy i inżynierowie w porcie lotniczym w Waszyngtonie którzy byli świadkami zjawiska nie akceptują tego wyjaśnienia, zgodnie z Keyhoe, który rozmawiał z nimi na ten temat.28
DOCHODZENIE DONALDA KEYHOE
W śledztwie które prowadził on dla czasopisma True, Donald Keyhoe relacjonował że, po to by nie zostawić niczego przypadkowi, przywiązywał on wagę do przeprowadzania wywiadów z osobami najlepiej wykwalifikowanymi, żeby określić ilość inwersji koniecznej do wyprodukowania koncentracji świecących obiektów porównywalnych ze zjawiskami zaobserwowanymi w Waszyngtonie. W biurze meteorologicznym profesor Vaughan D. Rockne, ekspert radarowy, odparł że on nigdy nie słyszał żeby inwersja mogła wyprodukować obrazy tego rodzaju na monitorze, podczas gdy profesor John Hagin, główny astronom a Laboratorium Badawczym Marynarki Wojennej, powiedział że nawet przy jakiejś ekstremalnie silnej inwersji, takie efekty muszą być bardzo, bardzo rzadkie, ale w jego opinii równoczesna obserwacja przy pomocy trzech
44
stacji radarowych, połączona ze wzrokową obserwacją świateł z tych samych punktów, czyni niemożliwym wyjaśnienie tego zjawiska przy pomocy inwersji.
Ten sam uczony, odpowiadając na kolejne pytania Keyhoe, zasugerował że nawet jeśli taka rzecz byłaby możliwa, to inwersja musiałaby być przy przynajmniej dziesięciu stopniach Fahrenheita ( w przybliżeniu sześć stopni w skali stustopniowej). Żeby sprawdzić ta opinię oraz skonkretyzowaną cyfrę, Keyhoe poprosił Siły Powietrzne Armii, żeby wyselekcjonowała specjalistę radarowego żeby przedstawił oficjalny punkt widzenia. Siły Powietrzne Armii nominowały majora S. Normana z kontroli lotniczej, sekcji czuwania, oraz autora pracy na temat inwersji temperatury.
Major Norman ogłosił że wysoka prędkość oraz nagłe zwroty sugerują intensywne zakłócenia atmosferyczne, wtórujące inwersji mającej przynajmniej pięć a prawdopodobnie dziesięć stopni w skali stustopniowej.
Uzbrojony w te cyfry, Keyhoe poprosił biuro meteorologiczne o wykresy pokazujące temperaturę ponad Waszyngtonem w dniach kiedy te zjawiska wystąpiły.
Inwersja nigdy nie wyszła poza pół stopnia w skali stustopniowej w nocy 20 lipca i jednego stopnia w skali stustopniowej 26 lipca.
To znacznie rozdrażniło Keyhoe. Musi zostać przypomniane, że on prawdopodobnie wie więcej aniżeli ktokolwiek o spodkach oprócz władz armii amerykańskiej, że on silnie wierzy w pozaziemskie pochodzenie tych obiektów, oraz że on nigdy nie przegapia okazji do obnażania sprzeczności u tych, którzy nie zgadzają się z nim. Teraz był tutaj przypadek w którym sprzeczność była rażąca. Oficjalny specjalista stwierdził, że całkowicie najniższa cyfra dla inwersji zdolnej do wyprodukowania takich zjawisk wynosiła pięć stopni, i pomimo iż oficjalne zapisy pokazywały, że żaden takie odwrócenie nie mogło mieć miejsca, to oficjalne wytłumaczenie zostało oparte na założeniu – że ono było.
INWERSJA ODRZUCONA JAKO WYTŁUMACZENIE
Keyhoe przedstawił potem dwa następujące pytania Siłom Powietrznym Armii:
Czy Siły Powietrzne Armii kiedykolwiek poprosiły profesora Menzela o to czy wyjaśnił pewne określone przypadki spodków przez teorię inwersji?
Jeżeli tak, jaki był rezultat jego wyjaśnienia?
Tutaj są odpowiedzi Sił Powietrznych Armii, tak jak zostały opublikowane przez magazyn True w grudniu 1952 roku:
Profesor Menzel został poproszony żeby zastosował jego teorię, do pewnych określonych przypadków.
Profesor Menzel nigdy nie usiłował wyjaśnić jakiegokolwiek konkretnego przypadku.
Ja sam spytałem kilku znakomitych francuskich techników meteorologicznych, czy sądzą oni że odwrócenie temperatury mogłoby wyprodukować efekty opisane przez różnych świadków. Oni okazali się wysoce sceptyczni co do możliwości takiego wytłumaczenia. Będziemy o tym mówili ponownie, kiedy zajmiemy się świecącymi globami obserwowanymi we Francji.
INNE OBSERWACJE W AMERYCE
Już opowiadałem o obserwacjach przy bazie Goose Bay, Labrador, w 1948 roku (przypadki 188 i 189). Ta baza wojskowa wydaje się być ulubionym miejscem spotkań spodków. 19 czerwca 1951 roku, krótko po północy, czerwona poświata pojawiła się na niebie w kierunku południowo – zachodnim. Został powiadomiony radar w wieży kontroli lotów i wyselekcjonował to, wysokość wspomnianego obiektu wynosiła około 4 tysiące stóp. Przedmiot pozostał czerwony i nieruchomy przez chwilę, po czym nagle zmienił się na olśniewająco biały, i odleciał z przerażającą prędkością.
Dokładnie w tym samym momencie kiedy miała miejsce zmiana koloru, plama na ekranie stała się bardzo żywa. Operatorzy radarowi dobrze wiedzą co oznaczają te zmiany; występują one kiedy samolot nagle zanurza się przed obróceniem się oraz wystawia całą powierzchnię jego skrzydeł ku antenie radaru.
Przedmiot najwidoczniej zanurzył się przed zrobieniem nagłego zwrotu. Na pewno przyspieszył on w ogromnym tempie i zniknął migiem.
ZNOWU WHITE SANDS
Eksperymentalna baza w White Sands jest kolejnym ulubionym miejscem spotkań spodków. Czytelnik przypomina sobie że w 1949 roku najbardziej doświadczeni obserwatorzy widzieli tam spodki poruszające się z prędkościami większymi aniżeli dopuszczalne prędkości. Jeżeli obserwacje są dokładne ( nikt ich jeszcze nie zakwestionował) to znaczy, że te przedmioty miały wszystkie cechy statków kosmicznych.
45
14 lipca 1951 roku technicy w White Sands właśnie wystrzelili doświadczalny zdalnie kierowany pocisk, i podążali za nim przy pomocy powiększający 20 razy teleskopu, kiedy zauważyli okrągły przedmiot o wielkości B-29 przelatujący cicho przez powietrze. Okazało się, że zdalnie kierowane urządzenie umożliwiło im policzenie odległości do przedmiotu i wywnioskowanie jego faktycznych wymiarów.
Jak już wcześniej widzieliśmy (stron 69 – wydania brytyjskiego) było podobne zdarzenie w White Sands w 1948 roku, ale tym razem było bardzo trudno uwierzyć, że przedmiot był jedynie materializacją fal uderzeniowych, cokolwiek to tajemnicze wyrażenie może oznaczać, ponieważ faktycznie istnienie przedmiotu zostało ustalone przez radary dwóch samolotów odrzutowych. Został nawet zarejestrowany na 35 milimetrowym filmie. Armia, jakkolwiek, nie pozwoliła na publikację tego filmu, ograniczając się do stwierdzenia, że pokazywał on owalny przedmiot, który był tak daleko, że żadne strukturalne szczegóły nie były widoczne.
SPODEK W KIRKSVILLE
Następnego dnia, 13 lipca 1951 roku, jakiś obiekt bardzo podobny do tego z White Sands został zaobserwowany w Kirksville, Missouri.
Była 21:00 i operatorzy radarowi przeszukiwali niebo kiedy tam pojawiła się plama na ekranie wskazująca metaliczne ciało o wielkości B-36. Radar zarejestrował prędkość więcej niże 1500 mil na godzinę. Centrum Technicznego Wywiadu Powietrznego, gałąź Sił Powietrznych Armii która bada obserwacje spodków, umieściło ten jeden w klasie “niewyjaśnionych.”
SPODEK Z WRIGHT PATTERSON, OHIO
Dwa tygodnie później, 1 sierpnia, dokładnie po 10:45, radar w bazie Wright Patterson wyselekcjonował jakiś niezidentyfikowany obiekt podróżujący na dużej wysokości. Widziany z ziemi, obiekt przedstawiał wygląd świecącej kuli emitującej jakieś intensywne światło. Dwa odrzutowce F-86 zostały natychmiast poderwane i wspięły się na wysokość trzydziestu tysięcy stóp. Tam one współpracowały. Obydwa mogły widzieć obiekt powyżej nich, przybierający formę okrągłego ciała o metalicznym wyglądzie, poruszający się powoli na niebie. Żeby uniknąć możliwości zostania oszukanym przez iluzję optyczną, miraż lub odbicie od ziemi, oni rozdzielili się, żeby obejrzeć przedmiot z różnych kątów. Oni to zrobili, ale to nie uczyniło różnicy; obiekt był tam ciągle, wyglądając dokładnie tak samo. Potem dwaj piloci załadowali ich karabiny maszynowe i rozpoczęli pogoń. Ich celem było wykonanie fotografii przedmiotu i, w razie konieczności, strzelenie do niego. Ale w ciągu trzech minut spodek nagle zwiększył szybkość w znajomy sposób i znikł w oddali.
Dwaj piloci, major James B. Smith i Donald J. Hemer, nie mieli czasu żeby strzelić. Ale oni mieli fotografie. Kiedy zostały wywołane, filmy po prostu ujawniły okrągły kształt, bez widocznych szczegółów strukturalnych, dokładnie tak jak w White Sands.
BADANIA I TEORIE
Najpierw, Centrum Powietrznego Wywiadu Technicznego przyjęło że to był balon. Ale:
Prędkości zaobserwowane przez dwóch pilotów i zarejestrowane przez radar naziemny przekreślają to wyjaśnienie.
Bezprzewodowy balon testowy został wypuszczony przez biuro meteorologiczne na pół godziny przed obserwacją. Ale bezprzewodowe balony testowe są małe i niezdolne do wpływania na radar w zaobserwowany sposób.
Ostatecznie, Centrum Powietrznego Wywiadu Technicznego odrzuciło teorię balonu, i ten przypadek również został sklasyfikowany jako niewyjaśniony.
SPODKI NOELA SCOTTA
Jednakże przypadek z Wright Patterson oznacza datę w historii latających talerzy, ponieważ to było właśnie w tym kontekście, kiedy technik armii amerykańskiej, chemik o nazwisku Noel Scott, po raz pierwszy wysunął jego teorię, że soczewki jonizowanego gazu dostarczają wytłumaczenia. W jego laboratorium w Fort Belvoir, Noel Scott odniósł sukces w produkcji niewielkich świecących spodków w szczelnym szklanym naczyniu. W rzeczywistości, tak naprawdę eksperyment Scotta doprowadził do małych soczewkowatych ciał z pewnym stopniem świecenia, i jeśli takie zjawiska mogłyby przemieszczać się w kosmosie, to bez wątpienia gazety donosiłyby o wielu więcej latających talerzach, aniżeli oni to robią w rzeczywistości. Ale warunki, pod którymi Scott przeprowadzał jego eksperymenty, nie istnieją nigdzie w atmosferze lub stratosferze. Wybitni naukowcy
46
przekazali swoje opinie na ten temat w niewątpliwych określeniach. Wybitnym wśród nich jest profesor George Ray Wait, fizyk z Instytutu Carnegie, który był przepytywany przez Keyhoe.
Francuska Meteorologie Nationale również zaprzecza możliwości że warunki atmosferyczne są zdolne do wyprodukowania soczewkowatej jonizacji Noela Scotta. W każdym razie, zerknięcie na fotografie opublikowane przez Scotta czyni całkowicie jasnym, że takie warunki nie mogą zaistnieć w atmosferze. W rzeczywistości, spodki Scotta są produkowane w cylindrycznym szklanym naczyniu stającym w pionowej pozycji. “Spodek” leży bez ruchu, płasko na dnie naczynia, jego krawędzie są dokładnie koncentryczne z bokiem szkła. Czy on ciągle byłby okrągły, jeżeli naczynie, zamiast być cylindrycznym, byłoby równoległościanem? To jest wysoce nieprawdopodobne. Zakładając nawet, że utrzymałby on swój soczewkowaty kształt w jakimkolwiek zbiorniku, to pozostaje faktem, że zachowuje on swoją centralną pozycję i dlatego obecność otaczającej ściany musi odgrywać istotną rolę w tworzeniu się i zachowaniu tak zwanego spodka.
I w atmosferze, gdzie nie ma nic porównywalnego z bokami szklanego naczynia, miałoby to zostać znalezione?
Nawet profesor Menzel, tkwiący w oczekiwaniu na klasyczne wytłumaczenie zjawiska spodków i czyniąc rzeczy nieprawdopodobne w jego postępowaniu, chyba że byłoby to całkowicie niedorzeczne, zignorował teorię Noela Scotta. Zatem musimy odłożyć ją na bok, chociaż mogła ona być pomysłowa.
CORAZ SZYBCIEJ
Obserwacje radarowe są teraz niezmiernie liczne. Jak powiedziałem, Centrum Technicznego Wywiadu Powietrznego zbiera i studiuje je metodycznie, tak samo robi kanadyjskie obserwatorium w Shirley Bay i kilka innych. Nie mogę się tutaj odnieść do tych wszystkich zapisów. Wiele z nich jest utrzymywanych w tajemnicy, czy to dlatego że badania są ciągle rozwijane, lub też z innych bardziej tajemniczych powodów. Ale nie powinienem pominąć dwóch spektakularnych obserwacji, wyróżniających się przez szczególnie dokładną obserwację oraz olbrzymią prędkość przedmiotów.
METEOR Z CONGAREE
Rankiem 20 sierpnia 1952 roku, obserwatorzy radaru w bazie przechwytującej w Congaree, Karolina Południowa, obserwowali niebo kiedy nagle monitor wyselekcjonował jakiś obiekt na południowych wschodzie mniej więcej w odległości 60 mil. Przez około trzy minuty kolejne “sygnały” na ekranie śledziły trajektorie, która sugerowała szybkość większą aniżeli 4 tysiące mil na godzinę. Na koniec trzech minut obiekt znikł, pokrywszy więcej niż 180 mil. Obawiam się, że było tam trochę zaniedbania w obowiązkach bazy przechwytującej, lub tez spadł samolot który próbował schwycić meteor. Jeśli by to się zdarzyło we Francji, to ten meteor mógłby przemierzyć kraj z jednego brzegu do drugiego w ciągu dziesięciu minut.
Centrum Powietrznego Wywiadu Technicznego umieściło ten przypadek w kategorii niewyjaśnionych.
NOCNE SPOTKANIE PONAD ZATOKĄ MEKSYKAŃSKĄ
Można zauważyć że świadkowie pojawiania się latających talerzy często odnosili wrażenie, że ktoś zwinniejszy czy bardziej sprytniejszy niż oni naigrywa się z nich. Można powiedzieć że spodki mają kapryśne i szczególne poczucie humoru, coś pomiędzy kotem bawiącym się z myszą i kaprysami kokietowania. Ale czy oni podzielają okrutne kocie instynkty? Z pewnością nie. Naszym źródłem informacji jest oficer który miał każdy powód żeby uwierzyć pewnego razu, że został zaatakowany przez formację spodków.
Jest to kapitan Coleman, obserwator radaru na B-29 z armii amerykańskiej. Około 5:25 6 grudnia 1952 roku, jego samolot leciał na wysokości 18 tysięcy stóp ponad Zatoką Meksykańską. Księżyc świecił jasno a wielki samolot znajdował się około 90 mil od wybrzeża Luizjany, kiedy on nagle zobaczył na swoim monitorze charakterystyczny “sygnał” jakiegoś obiektu poruszającego się na niebie. Przez ułamek sekundy myślał on że to był samolot, ale drugi “sygnał” (będący następstwem drugiego przetoczenia się grona fal ponad przedmiotem) był tak daleko od pierwszego, że został on oszołomiony i wisiał ponad ekranem, wstrzymując swój oddech. Gdzie byłby trzeci “sygnał?” Sekundę później trzeci “sygnał” poczynił swoje pojawienie się. Nie było wątpliwości co do tego. Nie było nic złego z jego wzrokiem. W ciągu kilku sekund obiekt skrzyżował monitor i zarejestrowana prędkość była większa niżeli pięć tysięcy na godzinę.
Najpierw Coleman pomyślał że trzy radary B-29 były źle ustawione. On zresetował je i nie długo jak on to zrobił doznał on szoku jego życia dostrzegając cztery inne przedmioty krzyżujące jego ekrany w tej samej szybkości.
Załoga B-29 usłyszała jego krzyki i poczyniła pierwsze zerknięcie przez iluminatory. To co oni zauważyli to był dziwny niebieskawy przedmiot, emitujący przyćmione światło, poruszający się wzdłuż niewiarygodnie
47
szybko pod bombowcem. Odleciał on tak szybko, że mężczyźni nie mieli czasu żeby wytworzyć dokładne pojęcie co do jego kształtu i, ponieważ zbliżał się z przodu moment kiedy mieli jego najlepszy widok był również momentem kiedy znikł.
Oni mieli jedynie czas żeby odzyskać ich oddech kiedy trzy inne przedmioty pojawiły się na ekranie radaru. Dysząc ze strachu i przyklejeni do iluminatorów, oni myśleli że przyszła ich ostatnia godzina. Trzy obiekty w linii przed nimi przeleciały prosto przy B-29!
To co się wydarzyło udowadnia że spodki, jeśli czasami nie straszą ludzi przy pomocy ich dowcipów, to nie pragną ich żadnej szkody. Jeden za drugim trzy przedmioty uczyniły pszczelą linię przed B-29, ale kiedy tylko miały się z nim rozbić, skręciły gwałtownie pod niewiarygodnie ostrym kątem i znikły pod kątem prostym w ciemności.
Mężczyźni patrzyli na siebie osłupiali. Co do licha na Ziemi mogło odprawiać tak fantastyczne sposoby? To trwało około sześciu minut, ale wszystko zdarzyło się tak szybko, ze było to całkowicie niemożliwe dla ludzkiego umysłu, żeby to ogarnąć. Kiedy mężczyźni w podnieceniu zasypywali siebie pytaniami, był kolejny okrzyk od Colemana:
“Uważajcie! Tutaj jest kolejne pięć!”
Tym razem oni dostrzegli tylko dwa z pięciu, prawdopodobnie z powodu względnej pozycji samolotu. Ale oni dostali prawdziwy spektakl na ekranie. Tam na nim Coleman zobaczył pięć obiektów zbiegających się ku jego centrum (co oznaczało dalej B-29) przy pięciu tysiącach mil na godzinę, uniosły się ostro w górę kiedy szósty i o wiele większy obiekt wszedł w zasięg wzroku, a potem nagle ten szósty ruszył za nimi i połączył się z nimi. Wszystko co pozostało było jedną dużą plamą, która kontynuowała swoją podróż i znikła z ekranu, ciągle utrzymując prędkość 5 tysięcy mil na godzinę.
Reszta podróży B-29 była niezakłócona. Nic więcej nie pojawiła się na ekranie czy na niebie. Co to wszystko mogło znaczyć? Powietrzne Centrum Wywiadu Technicznego wydawało się szczególnie zainteresowane historią, ale nie mogło zaoferować żadnego wytłumaczenia. Na końcu relacji podanej przez załogę, Keyhoe znalazł werdykt ATIC – Centrum - :
“Wszystkie możliwości jakiegokolwiek naturalnego zjawiska zostały rozważone. Wniosek: pochodzenie nieznane.”
Keyhoe osobiście uważa, że znaczenie manewrów i ewolucji zauważonych przez załogę B-29 jest wyraźna. Przez nadzwyczajną szansę radary samolotu zaobserwowały wspólne działanie pomiędzy małymi spodkami i jednym dużym. Małe niebieskawe przedmioty walące się w kierunku B-29 były maszynami pomocniczymi, zdalnie sterowanymi z jednej centralnej o ogromnej wielkości. Oni zbliżyli się do B-29 w celu obserwacji i potem, spełniwszy swoją misję, ponownie łącząc się z centralną maszyną. Oczywiście to wszystko jest tylko teoretyczne, i tu dochodzimy do silnego punktu teorii.
Kiedy profesor Menzel czy armia amerykańska, czy jakikolwiek inny ekspert czy technik zasugeruje naturalne wyjaśnienie zjawiska spodków, to jest przyłapany na słabości. Z jednej strony, jego wyjaśnienie musi mieć właściwy szacunek dla faktycznego materiału dowodowego i “ratować twarz” jak powiedział Platon. Z drugiej, musi on być w stanie pogodzić to z ustalonym zjawiskiem naturalnym lub teoriami naukowymi.
Wyjaśnienia tego rodzaju są często jak koc który jest zbyt krótki. Jeśli wciągniesz go do Twoich ramion, pozostawi Twoje stopy nie zakryte. Jeśli myślisz o jakimś dobrze znanym zjawisku związanym z niebem, to znajdziesz że to nie pasuje do tego co zobaczyli świadkowie. A jeśli to naprawdę zgadza się z historią świadków, to jest to łatwo odsuwane na bok przez naukowców.
Właśnie dlatego obawiam się jest łatwo skrytykować i generalnie zburzyć te wytłumaczenia zjawiska spodkowego, które łączą się z naturalnymi znanymi zjawiskami. W mojej opinii, na przykład, nigdy nie będzie możliwe znalezienie zadowalającej konwencjonalnej opinii przypadku Mantella, poza naciągnięciem kocu i odrzuceniu 90 procent materiału dowodowego.
Keyhoe nie niepokoi się o to, żeby musiał sprawić żeby koc pokrywał zarówno fakty jak i konwencjonalną naukę. On nie robi żadnej próby żeby ratować to drugie. I, naprawdę, musi zostać wzięte pod uwagę, że cały naukowy postęp w historii, został osiągnięty przez tego rodzaju wyzwania. Dzień przychodzi kiedy nie ma żadnej alternatywy, ale ma wybór pomiędzy prawdami dotychczas tak mocno ustalonymi oraz jakimś faktem, który nie może zostać wyjaśniony z daleka. W tych przypadkach nie może być żadnego niezdecydowania.
Problem ze spodkami jest taki, że nie każdy jest jeszcze przekonany, że nie mogą one zostać wyjaśnione z daleka. To nie jest na pewno błąd Keyhoe. Odwrotnie, byłoby to tak samo złe jak krytykowanie profesora Menzela za pozostawienie nie obróconego kamienia żeby wyjaśnić wszystko z dala.
W kryminalnym procesie sądowym jest istotne żeby zaskarżający i obrońca To jest sposób w jaki wynurza się prawda.
Dotychczas zajmowałem się jedynie materiałem dowodowym, który wydaje się być w granicach prawdopodobieństwa. Ale jest tutaj dowód innego rodzaju.
48
Jest tutaj chora paplanina opowiedziana przez George`a Adamskiego, pewnego Amerykanina o polskim pochodzeniu, w jego książce Latające Spodki Wylądowały. Opowiada on o tym jak spodek wylądował przed jego samymi oczami. Wysiadł z niego jakiś mieszkaniec Wenus, wysoki i blondwłosy, z niebieskimi oczyma. On i Adamski przeprowadzili rozmowę przy pomocy telepatii. Wydaje się że ludzie na Wenus są znacznie zaniepokojeni głupotami mieszkańców Ziemi i oni nawet trzymają nas pod obserwacją. To spotkanie miało miejsce 20 listopada 1952 roku, a dwadzieścia trzy dni później, Wenusjanin miał zaaranżować spotkanie, oni mieli się spotkać ponownie na pustyni w Arizonie. Powierzył on informacje Adamskiemu, który ten drugi nie potrafi jeszcze odcyfrować. (Jest reprodukcja tej informacji w książce Adamskiego, i jest ono, nie do odszyfrowania, jak ktoś mógłby oczekiwać.) Adamski wziął również jego odciski stóp (również wyprodukowane w książce) i tak dalej.
Książka zawiera również kilka bardzo wyraźnych fotografii spodka z Wenus. To jest jakiegoś rodzaju szklany klosz, z przysadzistą wieżyczką na szczycie i rzędem otworów.
Dobrymi reprezentantami bardziej drastycznych historii spodkowych są raporty o domniemanych szczątkach spodka znalezionych na Spitzbergenie, rozbitym spodku znalezionym w Nowym Meksyku, w którym właściwie miało zostać znalezionych pół tuzina trupów mających trzydzieści sześć cali wzrostu, oraz człowieku ze spodka przejechane przez kierowcę, który zabrał swoją ofiarę do lekarza. Ten drugi, przyglądając się w zdumieniu małym zwłokom z najbielszą z białych skór, zakończył to zauważając, że był to rezus, którego kierowca, praktyczny żartowniś, dokładnie ogolił, po odcięciu jego ogona.
CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
SPODKI PONAD STARYM ŚWIATEM
NADSZEDŁ teraz czas do przemierzenia Atlantyku, ponieważ chociaż Stany Zjednoczone były miejscem pierwszych zarejestrowanych obserwacji, to nie powinno się przypuszczać że Ameryka korzystała z preferencji. Przeciwnie, część z europejskiego materiału dowodowego jest bliska dostarczenia dowodu naukowcom, że spodki rzeczywiście istnieją. Ale dotąd nie zrobiono żadnego oficjalnego badania, oprócz tego dokonanego przez Brytyjczyków, którzy ich odkrycia utrzymują w tajemnicy. Zatem druga część tej książki być może będzie trochę mniej formalna niż pierwsza, moim celem będzie przegląd argumentów i rezultatów moich własnych analiz. Ale, jeśli jest to sygnał o trochę więcej wysiłku ze strony czytelnika, to przynajmniej będzie miał on możliwość przedstawienia jego własnych wytworzonych opinii, ponieważ kiedy przeczyta on przedstawione przeze mnie przypadki, będzie on wiedział o nich prawie tak dużo jak Ja to robię.
Bardzo duża ilość obserwacji została zrelacjonowana po tej stronie Atlantyku, i koniecznie musiałem zrobić wybór. Jeśli metoda przyjęta do zajmowania się przy kilku z tych przypadków została by zaadaptowana do wszystkich, to wymaganych byłoby kilka tomów. Przy swoim wyborze kierowałem się dwoma dominującymi okolicznościami:
Kwalifikacjami obserwatorów: naukowców, meteorologów, lotników, wojska, etc. W tych przypadkach jest jakaś gwarancja, że dowód jest godny zaufania. One tworzą większość.
Duża ilość świadków. Muszę przyznać, że przypadki włączone z tego powodu nie udowadniają zbyt wiele. Ale jeśli te pierwsze są prawdziwe, te drugie są prawdopodobne; zatem możemy się dużo o nich dowiedzieć. Dowód przekazany przez celnika z Marignane wpada do tej kategorii.
MUSSOLINI ZASKAKUJE SOJUSZNIKA
W październiku 1935 roku, Włochy rozpoczęły inwazję na Etiopię. Addis Abeba, stolica kraju, oczekiwała nalotów. Pewnego październikowego dnia, Pierre Ichac, podróżnik afrykański, spacerował po ulicach, a jego aparat fotograficzny był zawieszony jak zwykle przez jego ramiona. Przy przekraczaniu drogi jego uwaga została przyciągnięta przez zachowanie się tłumu. Ażdy gapił się w górę i wskazywał na coś na niebie, “Włosi!” oni wykrzykiwali.
Ichac sam spojrzał w górę. Oczekiwał on dostrzeżenia samolotu, ale tam nie było samolotu. Srebrny dysk unosił się bezruchu na jasnym niebieskim niebie. Ichac natychmiast przygotował jego aparat fotograficzny, ale wizjer pokazał mu że obiekt był zbyt mały. Fotografia pokazałaby jedynie zamazaną, prześwietloną plamę. Zatem skierował on swój aparat fotograficzny na tłum i sfotografował pierwszych świadków zjawiska które, dwanaście lat później, miało spowodować tak wielki strumień atramentu.
49
Dysk był całkowicie nieruchomy, i pozostawał taki przez bardzo znaczny czas. Ichac stracił zainteresowanie nim i tak samo poczynili Etiopczycy, kiedy zauważyli że nie spadły żadne bomby. W rezultacie nikt nie widział jak odlatywał. W jednym momencie on tam był i w następnym już go tam nie było.
Pierre Ichac jest inżynierem. Uważa on, że nieobecność ruchu zaprzecza idei że mógłby to być balon sondujący; jakkolwiek wydawał się to być dysk, nie kula.
To wydarzyło się w 1935 roku. Czy już został zaobserwowany spodek? Obserwacja była zbyt nieokreślona, żeby zagwarantować określoną odpowiedź. Ale kilka lat później takie samo zjawisko miało zostać zaobserwowane na Saharze, a tym razem nie było żadnej niepewności.
TAJEMNICA SAHARY
Ouallen jest usytuowany w Adrar-En-Abnet, w sercu pustyni, 170 mil na południe od Aolef i tylko 100 mil od Zwrotnika Raka. Jest to odizolowany przesyłowy fort zbudowany w pobliżu studni na boku starożytnego Kasbah, używany jako stacja zmianowa dla Soudańskich karawan.29 Skały bezpośrednio oddzielają to od wschodniego końca Tanizruftu.
W 1942 roku niewielki oddział złożony z dziesięciu żołnierzy, dwóch operatorów radiowych oraz meteorolog o nazwisku Martin objęli garnizon. 4 kwietnia, oddział dowodzony przez kapitana Louisa Le Prieur`a przybył z południa z intencją pozostania przez trzy tygodnie.
“Byliśmy tam przez kilka dni,” opowiada kapitan Le Prieur, “kiedy pewnego poranka meteorolog N.C.O przybył i zwrócił moją uwagę na jakiegoś rodzaju `planetę` która pojawiła się na pozbawionym chmur niebie dokładnie ponad bordj. Obiekt był widoczny dla nagiego oka i wyglądał niczym mała aluminiowa kruszyna. Było tam nas około czterdziestu i widzieliśmy to całkiem wyraźnie, ponieważ atmosfera była perfekcyjnie jasna.
“Kiedy zbadaliśmy to bardziej dokładnie przy pomocy naszych polowych lornetek i teleskopu z teodolitu, `planeta` wyglądała niczym mały księżyc czy pięciofrankowa moneta. Miał blady metaliczny błysk i wydawał się być zawieszony na wysokości od 15 do 18 tysięcy stóp.30
“To wydawało się być bez ruchu, ale wydłużone badanie przy pomocy teodolitu ujawniło, że wolno rotował. Policzyliśmy trzy całkowite obroty w ciągu ośmiu godzin.
“Następnego ranka był on tam ciągle bezpośrednio powyżej, i zaczęliśmy uważać to za pewne, przyjmując że musi to być zabłąkana gwiazda lub nowy satelita przyciągnięty przez grawitacyjne przyciąganie Ziemi, ponieważ w tamtym czasie nie słyszano o latających talerzach.
“O świcie trzeciego dnia, nie było po nim śladu.”
EKSPERCI I SPODKI W 1942 ROKU
Kapitan Le Prieur wysłał potem telegram do krajowych władz meteorologicznych w Algierze relacjonujący co widział i proszący o jakieś wyjaśnienie.
“Skonsultowano się z uniwersytetem w Algierze,” relacjonował on, “ponieważ jakiś czas później oni poinformowali nas że obiekt który widzieliśmy był niczym innym poza planetą Wenus.
“To wyjaśnienie uderzyło w nas jako niespodziewane i nieprawdopodobne, ponieważ gwiazda nie może pozostawać przez całe dwa dni w tym samym miejscu, dokładnie powyżej oraz tak blisko żeby mogła być zbadana w wolnych chwilach przy pomocy zwykłego teleskopu! Często zastanawiałem się co mogłoby być naturą i pochodzeniem dziwnego dysku z metalicznym blaskiem, oraz co mogło skłonić go do pozostawania na niebie ponad tym pół księżycowym krajobrazem Sahary, gdzie nie ma nic interesującego do oglądanie poza bordj – obóz. Czy była to bliskość jego krótkofalowego nadajnika, czy też złoża żelaza w In Ziza, 15 mil na południe (które dobrze mogłyby być centrum wielkiej aktywności magnetycznej), czy też było to jedynie z powodu niewytłumaczalnej przypadkowej akcji?”
DZIESIĘĆ LAT MINĘŁO. EKSPERCI I SPODKI W 1953 ROKU
Kapitan Le Prieur jest zbyt uprzejmy kiedy mówi że oświadczenie że obiekt był gwiazdą Vega jest “niespodziewane i nieprawdopodobne.” Naprawdę nieprawdopodobną cechą jest to, że jakikolwiek naukowiec mógł zaoferować taką sugestię. Jest całkowicie trudno uwierzyć, żeby jakakolwiek zdrowa psychicznie osoba biegła w astronomii, która widziała jak przedmiot świecił bezpośrednio powyżej przez 48 godzin, powiedziałaby: “To była gwiazda.” Odkąd rozpoczął się świat, była tutaj tylko jedna okazja w której gwiazda została zatrzymana na swoim codziennym kursie. Wydarzenie było największym cudem. Gwiazdą o której
50
mowa było Słońce. Twórcą cudu był Jozue. To wydarzyło się kilka tysięcy lat temu i jest ciągle dyskutowane. W jaki sposób imię drugiego Jozuego który zatrzymał gwiazdę Vega na niebie ponad Saharą na 48 godzin zostało zapomniane tak szybko? Historia niestety nie zarejestrowała tego, zatem nie mogę przekazać tego przyszłym pokoleniom żeby oddawały temu cześć.
Kolejne wytłumaczenie zostało zaoferowane przez M. Dubief`a, z algierskiego instytutu meteorologii i fizyki Ziemi:
“Dobrze pamiętamy jak otrzymaliśmy kilka lat temu telegram na temat tej obserwacji. Po zasięgnięciu opinii na jej temat, udzieliliśmy odpowiedzi, że to musiała być planeta Wenus. Ktoś jeszcze musiał powiedzieć, że to była Vega. Jeżeli nasza teoria jest poprawna, to musiała być ona obserwowana jak podróżowała powoli na zachód w ciągu dnia. Myśleliśmy, i nadal myślimy, że jest to jedyne rozsądne wytłumaczenie, podobne nieporozumienie powstało w obserwatorium w Tamanrasset w 1933 roku, na trasie balonu sondującego na dużej wysokości. Przy tej okazji pomyliliśmy biały balon za którym podążaliśmy z planetą o której mowa. Dopóki obserwujący nie uzmysłowił sobie swojego błędu, podążaliśmy za planetą aż do zmroku.
“Wenus jest całkiem widoczna dla nagiego oka w szerokim świetle dziennym kiedy niebo jest bardzo czyste, ale tylko kiedy jej przybliżona pozycja jest znana. Bez bycia zbyt pewnymi sądzimy, że jest to jedyne przekonujące doświadczenie w tym momencie.”
Możemy być wdzięczni za to, że profesor Dubief jest umiarkowanie ostrożny i rozpoczyna jego oświadczenia przy pomocy takich wyrażeń jak “Jeśli nasza teoria jest poprawna”...”bez bycia zbyt pewnymi...” Jest tak również, ponieważ jego wytłumaczenie nie wyjaśnia niczego, chyba że zaczniemy całkowicie ignorować sedno stwierdzeń kapitana Le Prieur`a i jego czterdziestu ludzi.
Rdzeniem ich materiału dowodowego było to: okrągły, świecący obiekt, wystarczająco szeroki żeby mógł być wyraźnie obserwowany przy pomocy polowych lornetek, wisiał przez dwa dni dokładnie ponad Ouallen, jego jedynym ruchem był obrót wokół jego własnej osi dostrzegalny tylko przez teodolit. W trakcie ośmiu godzin okrągły przedmiot opisał trzy małe okręgi na niebie.
Co wytwarza przypuszczenie M. Dubief`a? Otóż jeśli jego teoria jest poprawna, przedmiot musiał wolno podróżować na zachód w ciągu dnia. Czy przedmiot podróżował na zachód? Nie robił tego. Czy Wenus może opisać trzy małe okręgi wokół zenitu w trakcie ośmiu godzin? Nie może. I czy ta sama planeta może pozostawać w tym samym miejscu przez 48 godzin? Oczywiście, ale tylko na rozkaz Jozuego. I to w żaden sposób nie jest pewne, żeby Bóg upoważnił go do wydania go po raz drugi.
Ale musimy być poważni. Czy teoria Wenus jest bardziej prawidłowa niż Wegi? Całkowicie nie w przypadku który rozważamy. Możemy jedynie szanować M. Dubief`a za jego rozwagę. On w pełni zrozumiał że jego teoria była daremna, chyba że kapitan le Prieur i jego ludzie mieliby albo nie użyć właściwie ich oczu lub też nie podali dokładnego opisu tego co widzieli.
Jako wartość ich materiału dowodowego powinniśmy odnotować ilość świadków, wysokie kwalifikacje niektórych z nich, to że były dostępne oraz zostały użyte lornetki polowe i teodolit, oraz że przedmiot był pod obserwacją przez wyjątkowo długi czas. Kapitan Le Prieur powiedział nam, że jednego razu teodolit był używany przez osiem kolejnych godzin.
Jeśli chodzi o dokładność sprawozdania, rzucane na to wątpliwości pokazują jedynie że, w najlepiej zademonstrowanych przypadkach latających spodków, sceptyk jest z zasady na dłuższą metę, zawsze doprowadzany, do nazwania wszystkich świadków kłamcami. Jest to łatwe wyjście, które łatwo upraszcza sprawę.
To może być zdumiewające dlaczego M. Dubief wybrał Wenus. Przyznaje on, że tak dawno jak w 1933 roku, on pomylił balon z Wenus. Dziwaczne wytłumaczenie! Ktoś mógłby pomyśleć, że jego poprzedni błąd uczyniłby go ostrożniejszym.
Taka jest sprawa Ouallen. Co za rozczarowanie dla każdego chętnego żeby zgłębić tajemnicę spodków! Jeśli tajemniczy przedmiot wybrałby na świadka jego demonstracji jakieś obserwatorium a nie samotny bordj, to teraz archiwa spodkowe zawierałyby szczegółowe fotografie, analizy spektrograficzne i, faktycznie, bardziej czy mniej wszystkiego czego nam teraz brakuje. Czy opuszczona wieś została wybrana przez czysty przypadek. Czy kiedykolwiek będziemy wiedzieć?
Jakby nie było, jest przynajmniej jeden element o kapitalnym znaczeniu w obserwacji z Ouallen – data. Podobnie jak obserwacja z Addis Abeby ta obserwacja sprawia wysoce nieprawdopodobnym ziemskie pochodzenie spodków. Jeżeli te przedmioty nie tylko nawiedzały niebo w 1942 roku, ale tak dawno jak w 1936 roku, to istnieje duża szansa że one przybywają, czy w jakiś proporcjach niektóre z nich, skądkolwiek. Ograniczam to moje uogólnienie wobec nadrzędnego obowiązku nie przekreślania jakiegokolwiek możliwego wytłumaczenia.
OBSERWACJE DOKONANE PRZEZ INSTYTUT METEOROLOGICZNY W AFRYCE PÓŁNOCNEJ
51
To nie jest zadziwiające, że sama natura ich pracy czyni meteorologów i lotników faworyzowanymi obserwatorami oraz najbardziej prawdopodobnymi do otrzymania wizyty ze strony spodków. Fakt, ze są oni specjalistami przejawia się w jakości ich materiału dowodowego oraz w powściągliwości ich komentarzy. M. Ducasse, inżynier i generalny delegat z państwowej meteorologii z Afryki Północnej, zwrócił moją uwagę na nadzwyczaj umiarkowane komentarze w niektórych dokumentach, które przysłał do mnie, co zacytuję:
“Powinno zostać zauważone że meteorologowie, chociaż ich praca z konieczności obejmuje obserwacje i badanie zjawisk w ziemskiej atmosferze, nie są a priori bardziej wykwalifikowani aniżeli inni obserwatorzy – szczególnie astronomowie – do zidentyfikowania i wyjaśniania spodków. Nawiasem mówiąc, to jest zdumiewający fakt, że odkąd spodki zostały po raz pierwszy zaobserwowane, żadne z wielkich międzynarodowych ciał które koordynują narodową aktywność na polu meteorologii (Światowa Organizacja Meteorologiczna) czy aeronautyki (Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego) nie poczuły się wezwane do wykonania jakiejkolwiek rekomendacji czy wskazania swoich życzeń w odniesieniu do obserwacji spodków.
“Mogę dojść do konkluzji zauważając, że poważne opisy które mogą zniekształcić opisy nawet najuczciwszych świadków, udowadniają konieczność ekstremalnej ostrożności w przygotowywaniu nawet najprostszych danych spodkowych i a fortioti w nakreślaniu wniosków z nich. Z takim punktem widzenia w umyśle, towarzyszące dane nie powinny być uważane za prawdy naukowe, ale jedynie jako subiektywne wrażenia i interpretacje obserwatorów nie osobliwie wykwalifikowanych przez ich trening obowiązki żeby identyfikować spodki.”
Pomyślałem że jest wskazanym powielenie ostrzeżenia M. Ducasse`a, ponieważ daje ono jakieś pojęcie o całkowitej panice w świecie uczonych, z którą prawdziwie obiektywni eksperci (tacy jak sam M. Ducasse) musieli sobie poradzić kiedy oni zaryzykowali zainteresowanie się kwestią milczenia międzynarodowych ciał co do kwalifikacji świadków – ( czy astronomowie są lepiej wykwalifikowani aniżeli meteorologowie?). Nawiasem mówiąc, jakie są pożądane kwalifikacje w tej branży spodkowej, zjawisku nieznanym dla podręczników? Ale ograniczenia językowe w sprawozdaniach nie powinny zostać potraktowane jako pomniejszenie ich wartości jako dowodu. Całkiem przeciwnie.
Tutaj, teraz, jest kilka z przypadków obserwacji latających spodków dokonanych przez meteorologów w Afryce Północnej.
26 lipca 1952 roku, w Palat, departament Oran. O 22:45 świecący obiekt poczynił swoje pojawienie się na południowo wschodniej części nieba. Jego kształt stał się wyraźniejszy, kiedy przybył bliżej. Podobnie jak obiekt widziany w Ameryce przez astronoma Tombaugha, był on niczym cygaro. Skrzyżował niebo i znikł w kierunku północno zachodnim. Byli czterej godni zaufania świadkowie. Obiekt nie zidentyfikowany.
10 październik, 1952 roku, centrum meteorologiczne Sully w pobliżu Sidi-Bel-Abbes. Kolejne latające cygaro. Przeleciało bezpośrednio w górze. Niezidentyfikowane.
14 październik, 1952 roku, a Ain El Arab, w pobliżu Konstantyny. O 19:30 świecący dysk przekroczył niebo z zachodu na wschód. Klasyczny opis latającego spodka. Niezidentyfikowany.
5 maja 1953 roku, w Tabarourt, w Grande Kabylie w departamencie Konstantyny. Ta obserwacja jest nieco dziwna. To była 16:45 kiedy biała smuga zaczęła być widoczna na wschodzie na dużej wysokości. Obiekt który ją produkował był niewidoczny. Smuga przemierzyła niebo ze wschodu na zachód, bezdźwięcznie, z umiarkowaną prędkością. Ślad nie powiększał się i zmieniał kształt niczym smugi kondensacyjne. Jedynie zanikał po pięciu minutach. Obiekt niezidentyfikowany.
Powinno zostać odnotowane że meteorolog który poczynił tą obserwację nie zidentyfikował białej smugi jako jakiegoś pospolitego śladu kondensacyjnego. (Meteorologowie są zawsze zainteresowani takimi śladami, ponieważ ich wygląd jest pouczający). Jego sprawozdanie mówi o “dymie.”
“Czy to mogła być rakieta wystrzelona z jednego centrów na Saharze należących do sekcji napędów specjalnych?” zapytałem się kogoś kto miał wiedzę o tym. “Jest Pan sporym optymistą myśląc że cokolwiek wystrzelonego z któregokolwiek z tych centrów mogłoby dostać się tak daleko jak tu,” odpowiedział.
Następne sprawozdanie jest niewątpliwie najbardziej interesujące z całej serii. To obejmuje dwie obserwacje a słynne “cumulus agite” profesora Halla powraca w bardzo oryginalnej formie, nieuchronnie przypominając teorię kapitana Plantiera.31
5 listopada 1953 roku, w Tixter, w pobliżu Bordj-Bou-Arreridj, departament Konstantyny: Sedno raportu jest jak poniżej:
“O 1:30 odnotowaliśmy długą, prostą smugę na wschodnim niebie. Była świecąca i prawie pionowa. Znajdowała się pod kątem 45 stopni wobec horyzontu kiedy została zaobserwowana po raz pierwszy, ale kiedy znikała w chmurach kąt wynosił około 25 stopni. Cała smuga pozostawał widoczna przez około pięć minut. Jego źródłem wydawała się być wolno opadająca półkula, pozostawiająca za sobą ślad podobny do tych z
52
fajerwerków. Przybliżona odległość i wysokość, 50 kilometrów i dziesięć tysięcy metrów odpowiednio. To zjawisko było również obserwowane przez dużą ilość mieszkańców Tixter i Bordj-Bou-Arreridj.”
Raport dodaje: “To jest nadzwyczajne, że tego samego dnia i praktycznie o tej samej godzinie podobne zjawisko zostało zaobserwowane w Saint Eugene, w pobliżu Algieru, przez rodzinę M. Bocheta, inżyniera zatrudnionego przez państwową meteorologię. W pewnym punkcie szlaku był wsteczny zwrot, który mógł być niczym więcej niż sztuczką perspektywy.”
W jaki sposób obserwacje z 5 listopada 1953 roku zostaną zinterpretowane? Żeby dostać jakiś pomysł musimy najpierw przeanalizować dokładniej cyfry podane w sprawozdaniu. W odległości 30 mil przedmiot zszedł z kąta 45 do jedynie 25 stopni, tzn. przebył pionową kątową odległość 20 stopni. Obserwatorzy dawali również wysokości znaczenie które nie jest przedstawione wyraźnie. Czy 33 tysiące stóp to była wysokość na której obiekt znikł w chmurach? To jest prawdopodobne: jego kąt w odniesieniu do horyzontu wynosił w tym momencie 25 stopni. A zatem kątowa wysokość 25 stopni z odległości 30 mil oznacza prawdziwą wysokość wynoszącą około 18 mil.
W ten sposób cyfry dla odległości i wysokości nie są jedynie przybliżone, ale wyraźnie złe. Trzy cyfry – 25 stopni, 30 mil, 33 tysiące stóp są wyraźnie sprzeczne. Naszym pierwszym zadaniem jest spróbowanie zadecydować, która cyfra jest mało wiarygodna i wyeliminować to. Tutaj jesteśmy wspomagani przez jedną ważną pojedynczą informację, że przedmiot znikł w chmurach. Daje to nam maksymalną wysokość, ponieważ najwyższe chmury, cirrusy, nigdy nie unoszą się wyżej aniżeli około 39 tysięcy stóp a ich przeciętną wysokością jest 26 tysięcy stóp.32 Zatem to nie jest niemożliwe żeby przedmiot znikł w formacji chmur na wysokości około 33 tysięcy stóp, ale jeśli tak, to musimy wybrać pomiędzy dwiema innymi liczbami: 25 stopni i 30 mil. Jeśli liczba 30 mil jest poprawna, musimy odrzucić nie tylko 25 stopni, ale cokolwiek powyżej połowy tej liczby. Jeśli kąt jest poprawny to odległość musi zostać zmniejszona o połowę, ponieważ nawet najbardziej prymitywne obliczenia odległości nie mogą zostać wykonane bez triangulacji, i, ponieważ faktyczna odległość jest całkowicie niezgodna z podanym kątem, to jest to dowodem wykazania, że odległość nie została obliczona ale wynikła czysto i po prostu, jak ostrzegał nas M. Ducasse`e z “subiektywnej interpretacji.”
Czy możemy nawet zaakceptować następujące liczby: około 12 mil, kątowa wysokość, 25 stopni, prawdziwa wysokość, 33 tysiące stóp? Nie, ponieważ rozpoczęliśmy od założenia, że wspomniane chmury były cirrusami. W rzeczywistości, nie mamy żadnej informacji na ten temat. Nasze analizy pokazują nam, że jeśli liczba 25 stopni jest poprawna, to odległość i maksymalna wysokość wynoszą odpowiednio około 12 mil i 33 tysiące stóp.
W związku z tym jesteśmy doprowadzeni do zakwestionowania dokładności liczby 25 stopni. Tutaj “subiektywna interpretacja” zachowuje swoją cała wartość. Meteorolodzy są tak przyzwyczajeni do określania kątów, że możemy bezpiecznie zaakceptować tę liczbę jak również liczbę 45 stopni kiedy zjawisko pojawiło się po raz pierwszy chociaż jest to litość, ponieważ sprawozdanie nie mówi nic o użyciu teodolitu, który potwierdziłby nasze zaufanie.
Weźmy te liczby i dokonajmy niewielkich obliczeń, uświadamiając sobie że to może być jedynie przybliżenie. Możemy dostrzec że jeśli obiekt znikł w chmurach na wysokości około 33 tysięcy stóp, to musiał być w odległości około 18 mil. Jeśli te liczby są maksimami, to jakie mogą być minima? Zadaję to pytanie po prostu żeby zasięgnąć informacji jaka może być wysokość górnej krawędzi niskiej krawędzi chmur. Ta wysokość może być minimalna, ale nie powinniśmy zapominać, że obserwatorzy rozważali bardzo dużą odległość (około 30 mil). Te dwa czynniki wskazują na liczbę milę i ćwierć dla wysokości o której mowa. Zatem liczbę 3 mil dla odległości. W ten sposób, nasz pierwszy wniosek jest taki, że przedmiot był, faktycznie, więcej niż 3 i mniej aniżeli 12 mil daleko, i że znikł na wysokości nie większej niż 6,500 stóp i mniejszej niż 33 tysiące stóp.
Teraz mamy w ogóle najbardziej interesującą liczbę ze wszystkich; jego wysokość kiedy przedmiot pojawił się po raz pierwszy. Niestety ta liczba będzie nawet bardziej przybliżona niż inne ponieważ raport nie mówi że obiekt opadał pionowo, ale prawie pionowo. Możemy zaakceptować 17 tysięcy stóp jako minimum i 65 tysięcy stóp jako maksimum. Jeśli weźmiemy środkową liczbę (która jest wystarczająco odległą, ponieważ jest trudno uwierzyć żeby meteorolodzy mogli ocenić odległość chmur na wynoszącą 30 mil kiedy to były jedynie trzy mile, minimalna liczba do której doszliśmy w poprzednim paragrafie) musimy dojść do wniosku, że zjawisko zaobserwowane w Tixter zrobiło swoje pojawienie się na dużej wysokości, zbliżonej jakoś do dziesięciu mil.
Czy może nie być błędu w tych obliczeniach? Czy domniemane pionowe obniżanie się, nie mogłoby być sztuczką perspektywy a prawdziwa trajektoria była całkiem inna, nawet pionowa? To byłaby geometryczna możliwość. Ale sprawozdanie zawiera trzy fakty, które czynią to że obniżanie było pionowe praktycznie pewnym:
Przedmiot był widoczny, i dlatego trajektoria, która byłaby pozioma czy wyraźnie pionowa zostałaby zdradzona przez zmiany w widocznej średnicy.
53
Cała smuga pozostawała widoczna przez pięć minut.
Przede wszystkim, domniemana iluzja optyczna nie mogła, na podstawach geometrycznych, być widoczna równocześnie z Tixter i Bordj-Bou-Arreridj. Nawiasem mówiąc, obserwacja w Saint Eugene wydaje się potwierdzać upodobanie obiektu do pionowych obniżeń, w każdym bądź razie w tym szczególnym dniu.
Pozostaje “świecący” ślad. Z samego sprawozdania nie może zostać nakreślony żaden wniosek na ten temat, ale jeśli zbadamy go w świetle teorii kapitana Plantiera,33 to nie możemy powstrzymać się od komentarza że obiekt zmuszony przez pole siłowe wraz z powolnym pionowym pchnięciem musi się koniecznie unieść i w pewnych warunkach atmosferycznych wyprodukować słynne zjawisko “cumulus agite.” Ponadto, tak bardzo, kiedy przedmiot opadał, cumulus rozszerzał się pionowo. W obserwacji w Saint Eugene był słynny “w prawo zwrot” w trajektorii przedmiotu. Czy było to czy też nie było z powodu sztuczki perspektywy? To jest nawet jeszcze trudniejsze żeby dojść do konkretnego wniosku. Możemy tylko powiedzieć, że jeśli w rzeczywistości było pionowe obniżanie, to żadna sztuczka perspektywy nie mogłaby wyjaśnić takiego oczywistego ruchu w drugą stronę. Ten ruch był faktem i jego znaczenie jest proste: przedmiot nie był bezwładnym ciałem spadającym pod wpływem wagi. Ale czy to było pionowe obniżanie? To było mniej prawdopodobne w Saint Eugene aniżeli w Tixter.
Biorąc te rozważania w umyśle, oraz badając dwie obserwacje z 5 listopada, 1953 roku, w świetle teorii kapitana Plantier`a, możemy przyjąć że świadkowie w Tixter, Bordj-Bou-Arreridj i Saint Eugene widzieli dwa opadające powoli spodki oraz produkujące wznoszącego się cumulusa. Te dwie obserwacje miały miejsce z powodu faktów, że dwa spodki spotkały pewne warunki meteorologiczne. Podobieństwo dwóch zjawisk sugeruje że te warunki były w większości takie same w Bordj-Bou-Arreridj i Saint Eugene.
WIĘCEJ SPODKÓW Z SAHARY
Mówiąc ogólnie, pustynie, urodzajne w miraże, nie powinny być pełne zaufania. Ale miraże nie wyjaśniają wszystkiego.34 Ponieważ są one produktem wielkich różnic temperatury pomiędzy poziomymi warstwami atmosferycznymi, one nie mogą wyjaśnić optycznych iluzji w zenicie (przypadek z Ouallen), czy też skłonić ludzi że widzieli oni sztywny obiekt w szybkim ruchu oraz przestrzegający praw perspektywy. Ani też relacja o mirażu nie może wyjaśnić pojawienia się źródła światła. Wszystko co one robią to sprawienie rzeczywistego źródła światła wyglądającego tak, jak gdyby było ono gdzieś indziej. Ale tu pustynia wprowadza chłodny fakt. Obserwator zna wszystkie możliwe źródła światła na mile wokoło, i jeśli nie ma tutaj żadnego, to on nie może zostać oszukany.
TESSALIT, 4 PAŹDZIERNIKA 1951 ROKU
Tessalit jest oazą na południowo wschodnim końcu Erg Azour, na północny zachód od Adrar des Iforas, około 250 mil na południe od zwrotnika raka, i dokładnie w środku Francuskiej Afryki Zachodniej. Jest obozowiskiem Sił Powietrznych i stacją meteorologiczną.
W nocy 3 października, dwóch oficerów Sił Powietrznych oraz kilkoro lotników spało na świeżym powietrzu pod czystym cichym sklepieniem pustynnego nieba.
“Obudziłem się o 2:00” powiedział jeden z oficerów, “i nie mogłem zasnąć ponownie. To była ciemna noc, gwiazdy były bardo jasne a powietrze było całkowicie spokojne. Nagle zobaczyłem światło przybywające ze wschodu i podróżujące szybko na zachód, czy w przybliżeniu na zachód. Było opadające. Pomyślałem że może to być światło lądowania jakiego zbliżającego się samolotu. Obudziłem człowieka. Ale żaden dźwięk nie był słyszalny. To nie był samolot. Kilka sekund później kształt obiektu mógł stać się całkowicie wyraźnym. Był on prawie okrągły, z widoczną średnicą około 10 centymetrów.35 Był w kolorze ciemno żółtym, prawie pomarańczowym. Kontynuował zbliżanie się, przychodząc powoli w dół, mniej więcej z prędkością lądującego nocą DC-3. Kiedy był bezpośrednio ponad wioską Tessalit, około 6 kilometrów na południowy – wschód gdzie my byliśmy, wykonał zakręt o kącie większym niż 90 stopni w lewo, co oznaczało prawie 170-180 stopni na nosie. Potem przyspieszył w taki sposób jakby nabrał oddechu, uniósł się ze zdumiewającą prędkością, a jego widoczna średnica zmalała w swojej wielkości, dopóki nie znikł.”
Oficer dodał że placówka meteorologiczna nie używała swojego radaru w tym czasie zatem pomysł że obiekt mógł być balonem wydaje się jedynie prawdopodobna, pomijając fakt, że tempo jego podróży całkowicie przekreśla takie przypuszczenie.
54
Materiał dowodowy z Tessalit, pomimo braku szczegółów których ktoś mógłby oczekiwać, nie jest mniej godnym zaufania i znaczącym, jak wszystko co zostało kiedykolwiek przedstawione, z tych powodów:
Obserwatorzy (dwóch oficerów lotnictwa i kilkoro lotników) byli specjalnie wykwalifikowani przez doświadczenie.
Okrągły kształt obiektu był wyraźnie widoczny.
Obiekt był w zasięgu wzroku przez około minutę, stosunkowo długi czas. Słynne spotkanie z latającym cygarem Chiles`a i Whitteda trwało tylko kilka sekund.
Zachowanie i ruchy były podejmowane jak najostrożniej.
W Forces Aeriennes Francaises, periodyku francuskich Sił Powietrznych, kapitan Clerouin omawiał obserwację w Tessalit i umieścił ją w kategorii “niewyjaśnione.” Niestety, jak powiedziałem, sprawozdanie oficera grzeszy z powodu jego “subiektywnego” charakteru. Jeśli, zamiast mówić “wyraźna średnica 10 centymetrów” (wyrażenie które jest niezrozumiałe w sensie matematycznym), podałby on nam przybliżoną kątową średnicę w tej chwili kiedy przedmiot wykonywał jego zwrot ponad wsią Tessalit, jakieś pojęcie o jego prawdziwych wymiarach mogłoby zostać wytworzone. Jeśli “10 centymetrów średnicy” jest wzięte w odniesieniu do czegoś widzianego na długości ręki, to wówczas oznacza to że prawdziwa średnica spodka musi wynosić co najmniej 650 jardów. Być może lepiej pozostawić te nieuzasadnione spekulacje w spokoju.
AOULEF, 7 SIERPIEŃ, 1952 ROKU
Oaza Aoulef jest około 250 mil na północ od zwrotnika raka, oraz na północny zachód od Hoggar. Tam, w głębi Sahary, Societe Africane de Transports Tropicaux – S.A.T.T., dobrze znane wszystkim podróżnikom afrykańskim, założyło swoją placówkę.
W nocy z 6 na 7 sierpnia, M. Jean Doray, urzędnik odpowiedzialny za tą placówkę nie mógł zasnąć, chociaż już było po północy.
“Patrzyłem na niebo, które było zamglone na górze do 30-35 stopni powyżej horyzontu, kiedy około 00:45 rano nagle zauważyłem jak jasno kolorowy przedmiot wyłonił się zza zasłony mgły która znajdowała się na północny wschód ode mnie. Wkrótce przyjął on określony kształt który wydawał mi się mniej czy bardziej eliptyczny, chociaż przypuszczenie to po uwzględnieniu kąta obserwacji może oznaczać że był on jedynie okrągły. Podróżował dalej bezgłośnie w martwej prostej linii w kierunku punktu znajdującego się gdzieś w północno zachodniej części zasłony mgielnej, i w tamtym miejscu zbladł i znikł. Dlatego jego kurs musiał być zasadniczo wschód – zachód.
“Jego kolor był jasno szary, i to wyróżniało się całkiem wyraźnie naprzeciwko tła nieba, które było ciemniejsze nawet z Księżycem w pełni. Nie widziałem żadnej smugi ani też jakiejkolwiek oznaki żeby przedmiot był świecący. Kształt był wystarczająco wyraźny, ale nie mogłem rozróżnić jakichkolwiek szczegółów strukturalnych. Porą tego wydarzenia była 00:45 rano 7 sierpnia 1952 roku, mniej więcej piętnaście minut zanim V.H.F. bardzo krótkofalowe urządzenie w placówce w Aoulef zaczęło działać z powodu przelotu DC-4.
“Wydaje mi się że przedmiot nie mógłby prawdopodobnie zostać pomylony z sonda czy balonem radiowym ze stacji meteorologicznej w Aoulef. Poza tym żaden taki balon nie został wypuszczony 7 sierpnia.”
SPODEK Z AOULEF
M. Doray nie zadowolił się doniesieniem zwykłej przelotnej obserwacji i potem wyszczególnił jego wrażenia. “Przyswoiłem sobie zwyczaj notowania szybkości, odległości i wysokości samolotu przelatującego czy lądującego na aerodromie w Aoulef w trakcie moich obowiązków służbowych,” wyjaśnia on.
Jedynym dostępnym sensownym podłożem dla dokonania przez niego oceny była mgła otaczająca przedmiot, jej gęstość dawała jakieś pojęcie o jego odległości. On uważał, że obiekt był jakieś 5 mil od Aoulef kiedy przelatywał. Porównując przybliżone kąty doszedł on do następujących wniosków:
Wysokość: Trzy do czterech tysięcy metrów.
Prędkości: Dwukrotnie czy trzykrotnie takie jak D.C.-4., to znaczy pomiędzy 700 i 1000 kilometrów na godzinę.
Średnica: Cztery czy pięć razy taka jak długość D>C-4, tzn. pomiędzy 120 i 150 metrów.
Oczywiście M. Doray zdaje sobie sprawę z tego, że te liczby są wysoce spekulatywne, ponieważ nie miał on niczego poza przelotnym spojrzeniem za którym podążał. I naprawdę nie ma nic w relacji M. Doray`a co dostarczałoby podstaw do jakichkolwiek obliczeń. Musimy przyjąć jego liczby – które mają swoją wartość, znosząc w umyśle ich subiektywny charakter. Jego sprawozdanie, jak tyle innych, jest ilustracją faktu, że większość obserwatorów nie wie, co jest znaczące w ich materiale dowodowym i co nie jest. M. Doray mógłby,
55
w rzeczywistości, zaopatrzyć nas w mniej czy bardziej sensowne podstawy dla jakichś kalkulacji, jeśli byłby w stanie pomyśleć o tym w tym czasie. Wystarczyłoby jeśli:
Wskazałby on kąt, przez który przedmiot podróżował od jego pojawienia się do jego zniknięcia we mgle.
Odnotował odległość w której zasłona mgły stała się nieprzezroczysta w czasie oczekiwanego przybycia D.C-4.
Te dwa czynniki umożliwiłyby nam określenie odległości do przedmiotu kiedy przelatywał. Jeśli ponadto dałby on jakieś pojęcie co do jego średnicy kątowej, na przykład w odniesieniu do Księżyca, to powinniśmy byli poznać jego faktyczną wielkość.
Przypadek z Aoulef być może lepiej niż jakikolwiek inny ilustruje konieczność zestawienia kwestionariusza który zostanie uzupełniony przez obserwatorów, jeśli chcemy zrobić prawdziwy postęp w wyjaśnianiu tajemnicy spodków. M. Doray zasługuje na uznanie za jego próbę podania liczb, ale kwestionariusz mógłby nim pokierować i jego sprawozdanie byłoby o wiele bardziej informacyjne.
ROZDZIAŁ DRUGI
SPODKI W AFRYCE RÓWNIKOWEJ
BANGUI, MARZEC 1951 ROKU
Pewnej marcowej nocy w 1951 roku, tuż po 4:00, trzej oficerowie z Sił Powietrznych Armii byli blisko bazy w Bangui, we Francuskiej Afryce Równikowej. Był tam jasny Księżyc na bardzo wyraźnym niebie.
“W odległości nie możliwej do oszacowania, ale na stosunkowo niskiej wysokości,” biegnie ich raport, “świecący obiekt (mniej więcej dwukrotnej wielkości Wenus w pełni) nagle pojawił się w zasięgu wzroku. Zbliżał się z ogromną prędkością i bez dźwięku. Najpierw myśleliśmy że to była spadająca gwiazda. Przeleciał ponad Bangui i po osiągnięciu punktu leżącego na zachód od bazy niewątpliwie zwolnił, wykonał zwrot pod kątem około 90 stopni, potem zauważalnie przyspieszył i znikł w oddali, trzy czy cztery minuty po zakręcie. Jego przelot trwał około pięciu minut, a jego widoczność najwidoczniej nie zmieniła się. Nie było możliwe poznanie jego dokładnej budowy, ale wyglądał na bardzo duży. Jego świecenie było słabe.”
W tym przypadku również nie podano żadnych faktów, na których można oprzeć jakiekolwiek obliczenia. Jedyną wartością materiału dowodowego podanego przez trzech oficerów są elementy opisowe – świecący obiekt, długa trajektoria, skręt pod ostrym kątem, zwolnienie, przyspieszenie, ogromna prędkość, całkowita cisza. Cały zysk z tego przypadku leży również w technicznych kwalifikacjach świadków.
Kapitan Clerouin wniósł do Revue de l`Armee de l`Air artykuł na temat przypadku z Bangui, który on zaklasyfikował jako niewyjaśniony.
To jest na pewno trudne wyobrazić sobie jakiekolwiek naturalne zjawisko zbliżone do tej śmigającej gwiazdy która mogła przyspieszyć i zmienić kierunek, podczas gdy utrzymywała stałą wysokość.
BOCARANGA, 22 LISTOPADA 1952 ROKU
Ze wszystkich jak dotąd przytoczonych obserwacji spodków, poniższa jest być może najbardziej wstrząsająca z powodu jej trwania, umożliwiającego ośmiu mężczyznom spędzenie pół godziny na obserwacji czterech spodków oraz ich ewolucji, zmiany kolorów i świecenia, oraz cały zasięg ich wybryków. Jeśli Ojciec Carlos Maria czy M. Lasimone byliby zespołem filmowy to niewątpliwie powinniśmy teraz posiadać najbardziej sensacyjny ze wszystkich programów dokumentalnych. Historie które nastąpią wzięte są z zapisów lokalnej służby meteorologicznej z Oubangi Chari.
HISTORIA OJCA CARLOSA MARII36
Pod koniec listopada 1952 roku, Ojciec Carlosa Maria był w swojej drodze do Bouar żeby spotkać się z dentystą. M. Lasimone, przedsiębiorca z Bouar, powracał do domu i zaoferował Ojcu Carlosowi Marii miejsce w jego ciężarówce. Mieli oni ze sobą sześciu kolorowych pracowników M. Lasimone`a, tworząc w ten sposób ośmioosobowe towarzystwo. Raport mówi:
“Opuściliśmy Bozoum po południu w środę 22 listopada. Zatrzymaliśmy się po 50 czy 60 kilometrach, żeby wezwać dwóch wojskowych specjalistów geograficznych, którzy zostali rozstawieni we wsi. Staliśmy razem z
56
nimi od 19:00 do 20:00 a potem kontynuowaliśmy podróż w kierunku Bocaranga. To było dokładnie za tym miejscem, kiedy mieliśmy naszą pierwszą niespodziankę.
“Tutaj po lewej stronie drogi jest linia drzew. Patrząc przez drzewa w kierunku naszego zbliżania się, nagle zauważyliśmy duży dysk, który wydawał się właśnie przemierzać niebo przed nami i był raczej nisko na dole. M. Lasimone wyłączył nasze światła i czekaliśmy, ale na próżno. On już znikł.
Wystartowaliśmy ponownie, wymieniając pomysły. Jakiś czas upłynął na dyskusji i byliśmy pomiędzy Bocaranga oraz wioską znaną jako De Gaulle, kiedy ciężarówka zatrzymała się na lekkim zboczu.
“`Klin`”, krzyknął on.
“Co się dzieje?” zapytałem.
“Powiedział mi, że skończyła się benzyna. Kiedy powiedział chłopcu, żeby wypełnił bak, poszedł on krótko w górę drogi.
“Ja zostałem, żeby mieć oko na chłopca a wkrótce szofer zajmujący się sprawą usłyszał Lasimone`a krzyczącego znowu do mnie. Podbiegłem żeby dołączyć do niego i znalazłem go wskazującego na niebo. `Spójrz!` powiedział.
“Potem dostrzegłem cztery dyski wiszące na niebie po lewej stronie drogi. Mogliśmy widzieć je całkiem wyraźnie, chociaż nie było możliwe określenie ich odległości. Były tam dwa powyżej i dwa poniżej, i one nie były w kontakcie. Kiedy zatrzymały się, były one jasno srebrnego koloru, jak Księżyc.
“Miałem kilka okazji żeby widzieć je w ruchu oraz mocne założenie, że niższa para tylko się obracała. Tuż przed poruszeniem się, one świeciły się tak jasno jak słońce. Potem one wydawały się układać w grupie która przystępowała do zakreślania okręgów zanim powróciła do ich punktu początkowego. Kiedy zatrzymywały się, jasny blask niknął do oryginalnego matowego srebrnego.
“Kiedy one były w ruchu, wyglądały na nieznacznie owalne, ale nie mogłem stwierdzić z pewnością czy było tak ponieważ oni zmieniali kształt czy ponieważ byli oni obserwowani z innego kąta. Jakikolwiek był powód, ta sama konformacja i takie samo pojaśnienie oznaczały każdą zmianę pozycji. Obserwowaliśmy je od 22:00 do 22:20. Po ich finałowym okrążeniu pozostały bez ruchu przez kilka minut. Potem one odeszły i znikły w kierunku przeciwnym do naszego, nadal trzymając się lewej strony drogi. Zatem, przynajmniej, według mojego wrażenia, ale nie przekreślam możliwości, że one nigdy w ogóle się nie przesuwały i mogłem zostać oszukany przez stopniowe zmniejszanie się świecenia, dopóki one nie przepadły w ciemności nocy.
“Tu jest nic, co mogę dodać. To co widziałem to nie był żaden aerolit, ani spadająca gwiazda, ani cokolwiek tego rodzaju. To mogły być tylko jakieś maszyny, produkt ludzkiego umysłu.”
HISTORIA M. LASIMONE`A
Tutaj jest kilka wysoce interesujących szczegółów w raporcie towarzysza Ojca Carlosa Marii:
“Dokładnie przed 22:00 jechaliśmy wzdłuż drogi Chutes de Lancrenon z Bozoum w kierunku wioski Ibrahim-Foulbe. Kiedy byliśmy mniej więcej 14 kilometrów od miejsca w którym nasza droga krzyżowała się z drogą Bouar – Bocaranga zobaczyliśmy na niebie cztery srebrne aureole rozstawione w kwadratowy sposób ponad kilkoma cienistymi wełnistymi chmurami. To była dość jasna noc. Te cztery aureole były bez ruchu i naprawdę nie przedstawiały jakiegokolwiek wyglądu bycia stałymi ciałami geometrycznymi, od których mogłoby emanować światło. Kilkakrotnie wyłączyłem moje przednie światła żeby upewnić się, że nie widziałem jedynie ich odbicia na niebie. Nie widziałem. Kiedy zatrzymaliśmy się żeby uzupełnić paliwo, cztery świecące aureole były w linii na horyzoncie, w kierunku Bozoum.
Nagle jedna z tych aureoli stała się jasno szkarłatna, i wtedy stało się całkiem łatwo możliwe odróżnienie kształtu – cygaro pogrubione z przodu, i w centrum, na mniej więcej jednej trzeciej całkowitej długości, nieprzezroczysta część, pokazująca jego symetryczne linie całkiem wyraźnie naprzeciwko światła. Ten obiekt ruszył prosto na nas, podróżując dość szybko pod chmurami. Musiał się poruszać w tempie odrzutowca. Kiedy około pięć czy sześć kilometrów dalej zatrzymało się całkowicie bez przyciemniania swojego światła, i pozostało bez ruchu w połowie drogi pomiędzy sufitem chmur i ziemią. Pozostało tak przez około pół minuty, i potem uniosło się pionowo do tego miejsca gdzie widzieliśmy je po raz pierwszy. Zatrzymało się tak nagle jak wcześniej, jego czerwona poświata zanikła do srebrnego blasku a jego zarys znikł.
“Jeden za drugim obiekty które pozostały z tyłu na horyzoncie zaczęły wykonywać te same manewry, pomijając chwilowe zawieszenie, a występ zakończył się kiedy cztery aureole przyjęły rozstawienie w ich oryginalnym kwadracie. Nie widzieliśmy, jak one znikły i one nie poruszały się kiedy odjeżdżaliśmy. Wszyscy z moich sześciu pracowników na ciężarówce widziało to co my widzieliśmy i potwierdziło opis który daliśmy Ojcu Edouardowi z misji Berberati.
“KLASYCZNE” WYTŁUMACZENIA?
57
Pierwsze wytłumaczenie które przychodzi do umysłu kiedy “świecące aureole” i “cienkie wełniste chmury” są wspominane jest takie, które natychmiast przyszło do głowy M. Lasimone, to znaczy że ośmiu świadków widziało przednie światła ciężarówki odbite na chmurach. Ale jeśli ona ma tylko dwa, to w jaki sposób mogli oni widzieć cztery aureole? Według ogólnej opinii, chmury były cienkie. One mogłyby być w dwóch warstwach, najpierw pozwalając przejść dostatecznej ilości światła, żeby pozwolić pojawić się dwóch kolejnych aureoli na drugiej warstwie z tyłu i ponad tym. Czy to nie byłaby przyczyna dla czterech aureoli “rozstawionych w kwadracie”?
Ta teoria ma jedynie taką wartość że ucieka się niepotrzebnie do naciąganych i dziwacznych kaprysów profesora Menzela.37 Jeśli lampy z przednich świateł ( które mają tylko rozjaśniać drogę) osiągnęły chmury, to było tak ponieważ ciężarówka zatrzymała się na wznoszącym się terenie, o nachyleniu wystarczająco stromym żeby wymagało to użycia klina.
Bez wątpienia ta teoria zadowoli całkowicie kogoś kto wierzy, że Mantell i jego towarzysze ścigali planetę Wenus. To tłumaczy wspaniale opisy podane przez Ojca Carlosa Marię i M. Lasimone`a na temat tego co widzieli, pod warunkiem że odrzucimy 95 procent z tego i wyprzemy się jego sedna i treści.
Rozważmy co Ojciec Carlos Maria naprawdę powiedział: “Tutaj po lewej stronie drogi drzewa stoją w linii. Patrząc przez drzewa...” Przez drzewa; zatem same drzewa musiały być oświetlane przy pomocy przednich lamp. Ale światło które było widziane znajdowało się za drzewami. Zatem światła ciężarówki mogą zostać zupełnie zignorowane.
“Były tam dwa powyżej i dwa poniżej, i nie były one w kontakcie.” Tu jest do rozważenia czym są dokładnie przednie światła samochodu. To nie jest precyzyjne narzędzie zdolne do projekcji zespołu promieni równoległych, które ostatecznie nie zleją się wewnątrz promieni rzucanych przez inne przednie światło. Taki wyczyn jest poza możliwościami jakichkolwiek komercyjnych przedniego światła i jest to tak samo poza możliwościami pary ich do wytworzenia kilku aureoli na niebie, w każdym bądź razie tego rodzaju aureole które opisali w tym przypadku świadkowie, aureoli wystarczająco zdefiniowanych dla Ojca Carlosa Marii, żeby nazwał ich “dyskami.”
Aureole były srebrnego koloru. Światło z przednich lamp takie nie jest.
Dwoje świadków obserwowało “cztery świecące na srebrno aureole, rozmieszczone w kwadracie powyżej kilku cienkich wełnistych chmur.” Jeśli one wykonywały manewry za warstwą chmur, to nie mogły być one ekranem na który zostały rzucone ich ruchy.
Jeśli M. Lasimone umieścił dyski poza chmurami, to może jedynie oznaczać że warstwa nie była ciągła, ponieważ on rozumiał że widzi za nimi. Ale czy to możliwe żeby nikt nie zaobserwował zniknięcia aureoli zawsze kiedy ekran chmur przesuwał się z promieniem świateł ciężarówki, czy też ruchy ciężarówki spowodowały że promień opuścił ekran?
Nawet kiedy ciężarówka pozostawała zablokowana, dyski były kilka razy widziane w ruchu. W jaki sposób mogłoby to zostać wyjaśnione przez ruchy chmury? I, w pewnym momencie, jeden z dysków odszedł samodzielnie. M. Lasimone również odnotował że zbliżył się on przez warstwę chmur i podróżował w kierunku obserwatorów “z prędkością odrzutowca.” To przednie światło które opuściło swojego bliźniaka żeby figlować wokoło w różnych kątach, musiało dać ciężarówce M. Lasimone`a bardzo dziwną formę zeza.
A co z bogactwem szczegółów w raporcie? Kiedy dysk popędził płonął, zmieniał kolor, ujawniał całkiem wyraźnie jego kształt odkrywając nieprzezroczystą plamę w jego eliptycznej środkowej części i tak dalej. Za dużo rzeczy żeby obserwować rozproszone promienie przednich świateł samochodu!
Krótko mówiąc, zespół promieni równoległych które zakłada ta teoria nie zaistniał; jeśli to zaistniałoby to ekran byłby nieodpowiedni. Jeśli ekran byłby odpowiedni, to 95 pięć procent sprawozdania byłoby pozostawione niewyjaśnionym i nawet jeśli odrzucimy te 95 procent, jesteśmy pozostawieni z faktem że M. Lasimone wyłączył jego światła kilka razy nie przerywając występu zjawiska.38
CO WIDZIELI ŚWIADKOWIE Z BOCARANGA
Tajemnicą obserwacji w Bocanegra jest fakt że materiał dowodowy jest szczegółowy i wyraźny. Jeszcze raz, musimy też założyć że świadkowie wymyślili cała historię, przy współudziale sześciu Afrykańczyków M. Lasimone`a, czy też spróbować inaczej zrozumieć to co oni nam opowiedzieli. Ale to jest mało prawdopodobne żeby misjonarz pozwolił sobie na kłamstwo a i sam materiał dowodowy nie jest niczym znanym na Ziemi; nic czy to na drodze ludzkiego wynalazku czy naturalnego zjawiska nie nosi jakiegokolwiek podobieństwa do
58
czterech dysków z Bocaranga. W związku z tym, jest tutaj w skrócie taki problem, i koniecznie jesteśmy doprowadzeni do poszukiwania niekonwencjonalnych wytłumaczeń i pytamy, czy rozwiązania które one oferują, są bardziej zadowalające oczywiście pod warunkiem że to poszukiwanie może nie być niczym więcej aniżeli ćwiczeniem intelektualnym.
RUCHY I POZYCJE
M. Lasimone wspomina o trzech kolejnych pozycjach: wyżej, niżej (w przypadku jednego z przedmiotów), potem znów ponad cienką warstwą wełnistych chmur. Te cienkie wełniste chmury dostarczają nam wskazówki co do wysokości na której spektakl miał miejsce. To były stratocumulusy, które rzadko kiedy schodzą poniżej 500 metrów czy wznoszą się ponad 2500 metrów, 1500 metrów jest ich średnią. Zatem dlatego występ o którym mowa musiał zostać zainscenizowany gdzieś na tej wysokości.
Ale jedyną częścią materiału dowodowego która jest całkowicie godna zaufania, jest to stwierdzenie że jeden z obiektów był poniżej chmur. Tutaj, oko nie mogło zostać oszukane; jeśli zarysy przedmiotu są ostre, to może być widziany wyraźnie. Ale, jeśli jest on albo w czy ponad chmurami to jego zarysy są zamazane. Fakt, że obserwacja została poczyniona w nocy, zwiększa szansę błędu.
M. Lasimone mówi że w konkretnym momencie cztery przedmioty znajdowały się na dalekim horyzoncie oraz że w tej chwili zbliżały się poniżej chmur. Czy bliskość horyzontu do jakiegoś przedmiotu na wysokości prawdopodobnie mniejszej niż 1000 metrów dostarcza nam wskazówki co do jego maksymalnej odległości? Teoretycznie tak może być, ale jest to bardzo niepewna wskazówka z powodu drzew i krzewów. Wydaje się pewne, ze oszacowanie M. Lasimone`a na pięć czy sześć kilometrów dla odległości do przedmiotu kiedy się zatrzymał całkowicie musi dotyczyć wyższej wersji. Przy takiej odległości, i z przeszkadzającymi drzewami, przedmioty byłyby niewidoczne czy co najwyżej jedynie widoczne przez gałęzie. Nie ma sensu opracowywać obliczeń opartych na takich niepewnych danych. Zwykły fakt, że takie obliczenie jest potrzebne pokazuje, że świadkowie byli błędni, bardzo błędni, w ich ocenach. Według wszelkiego prawdopodobieństwa cztery przedmioty były całkiem blisko – nie więcej niż w odległości trzech czy czterech kilometrów – kiedy one wykonywały ich manewry. Nawiasem mówiąc, tego rodzaju złe obliczenia wydają się być całkiem pospolite w materiale dowodowym dotyczącym latających spodków, i zazwyczaj obejmuje dwie inne: przesadne oceny szybkości i faktycznych wymiarów, w przypadkach w których takie obliczenia są tylko subiektywne.
Ale my ciągle mamy zajmować się opisem ruchów i pozycji kątowych. Co znajdujemy?
Długie okresy w których obiekty pozostawały stacjonarne, szybkie przyspieszenie, wysokie szybkości, nadzwyczajna “przyczepność.”
Wszystkie te cechy w towarzystwie świecącego – lub może powinienem powiedzieć optycznego – zjawiska, działającego z automatyczną regularnością, temu samemu zjawisku zawsze towarzyszył ten sam manewr.
Kiedy przedmioty nie były w ruchu wszystkim co było widziane była świecąca aureola. M. Lasimone powiedział że one “nie prezentowały jakiegokolwiek wyglądu bycia solidnymi geometrycznymi ciałami, od których mogłoby emanować światło.” Jakie jest znaczenie tej aureoli? Kolejne złożone przez niego stwierdzenie które on poczynił daje nam pewną myśl: kiedy przedmiot schodził pod chmury pozostając kiedykolwiek w jednej pozycji, aureola nie była widoczna. To raczej wygląda tak jakby aureola mogłaby być z powodu obecności chmury. Oczywiście, to jest jedynie domysł, ale jeden fakt o który nie może być sporu wyłania się z materiału dowodowego, otóż kiedy przedmioty nie były w ruchu to wydzielały słabe srebrne światło.
START I RUCH
“Nagle,” mówi M. Lasimone, “jedna z tych aureoli stała się jasno szkarłatna...i ruszyła prosto na nas, podróżując dość szybko.” A Ojciec Carlos Maria powiedział: “Tuż przed poruszeniem się one zapłonęły tak jasno jak słońce." Tu ponownie jeden świadek potwierdza innego i ich dowód jest określony: start i ruch były zawsze w towarzystwie nagłego błysku światła. Odwrotny proces oznaczał postój. Automatyczna regularność tego postępowania jest silnie zaakcentowana przez Ojca Carlosa Marię: “Ta sama formacja i ten sam blask oznaczał każą zmianę pozycji.”
KSZTAŁTY OBIEKTÓW
Wskazówką do odnotowania jest to, że dwaj świadkowie odnoszą się również do zmiany kształtu, na pewno jednego z najbardziej zagadkowych aspektów “zjawiska spodków.”
59
M. Lasimone, opisał sposób w którym jeden z obiektów wystartował, mówiąc: “Wtedy stało się możliwe bardzo łatwe odróżnienie kształtu – cygaro pogrubione z przodu i w centrum, na mniej więcej jednej trzeciej całej długości, nieprzezroczysta część, pokazująca jego symetryczne linie całkiem wyraźnie naprzeciwko światła.” Ojciec Carlos Maria powiedział: “Kiedy one były w ruchu wyglądały na nieznacznie owalne.” Jak wiemy, misjonarz przyznał że nie był w stanie osądzić czy był to skutek faktycznej zmiany kształtu, czy zmiany pozycji powodującej że obiekt był obserwowany z innego kąta.
BLASKI I CIENIE HISTORII Z BOCARANGA
Tu nie ma nic więcej co można by wydobyć z materiału dowodowego, i to pozostawia nas w znacznej mierze tam gdzie byliśmy. Co tak naprawdę obserwowali Ojciec Carlos Maria i M. Lasimone? Jeżeli ograniczymy się do pewności, to jedyną pewnością jest nasza własna niewiedza. Możemy jedynie zaryzykować ostrożne podejście do pewnych przypuszczeń.
Obserwacja w Bocaranga, podobnie jak inne w których materiał dowodowy jest jasno sprecyzowany, stawia nas ostro przeciwko solidnemu faktowi: to co widzieli świadkowie jest przedmiotem wyobrażonym sobie przez kapitana Plantiera.
Jeśli czytelnik przejdzie do rozdziału na temat teorii Plantiera, znajdzie on tam szczegółowy opis zjawiska z Bocaranga. Kulisty kształt, wahadłowy ruch przy starcie oraz podczas przyspieszenia, z towarzyszącym wzrostem jasności oraz ekscentryczną ciemną plamą, to wszystko tam jest. Być może najbardziej nadzwyczajną cechą w opowiadaniu M. Lasimone`a jest ciemna plama zaobserwowana w centralnej części przedmiotu (mniej więcej w jednej trzeciej jego całkowitej długości) i jego porównanie do cygara z lekkim wybrzuszeniem z przodu. Jakie jest tego znaczenie? Po prostu, ze plama nie jest dokładnie w centrum ale rozdziela przedmiot na dwa nie całkiem równe części. To nadzwyczajne że obiekt kapitana Plantiera, chociaż on w ogóle nie myślał o latających talerzach, został wyposażony w tą bardzo ekscentryczną plamę.
Powinniśmy bez wątpienia wymagać znalezienia się w pozycji umożliwiającej sformułowanie dokładnej relacji pomiędzy kształtem przedmiotu opisanego przez dwóch świadków, oraz jego wyglądu pod kątem pod którym oni go obserwowali; innymi słowy, pomiędzy przedmiotem a jego projekcją w odniesieniu do tych świadków. Powinniśmy wtedy zobaczyć, która część przedmiotu odpowiada temu co M. Lasimone nazywa “przodem.” Jeśli właściwie zrozumieliśmy opis ruchów czterech przedmiotów na niebie, to wydaje się że one manewrowały “w głębi” w odniesieniu do świadków. Jeśli byłoby tak, to świadkowie nie mogliby wiedzieć co było przodem i co było tyłem.
Jeśli przedmiot byłby dyskiem nachylonym w kierunku w którym się poruszał, to dwaj świadkowie musieliby go widzieć jak zbliżał się górą w dół. Teoria Plantiera zakłada taką pozycję, ale w tym przypadku M. Lasimone pomyliłby przód z tyłem – to bardzo naturalna pomyłka, ponieważ szansa błędu jest pół na pół.
Oczywiście, teoria Plantiera nie daje nam klucza co do pochodzenia obiektów. Ograniczył się on do przypuszczenia co wydarzyłoby się, jeśli byłoby możliwym wytworzenie pół siłowych których intensywność i kierunek mogłyby być zmieniane dowolnie. On nigdy nie słyszał o M. Lasimone czy Ojcu Carlosie Marii lub wielu innych dziwnych zjawiskach, które jego zachwycająca teoria wyjaśnia tak dobrze. Taka jest władza wyobraźni kiedy jest ona podpowiadana przez pasję wiedzy. Jego teoria nie może zostać potwierdzona przez istniejąca znajomość naszej planety, że ktoś przemyśli to wszystko sam!
GOŚĆ NA PRZYLĄDKU
Zanim opuścimy Afrykę, scenę wielu pojawień się spodków, odwołamy się do jednego kolejnego sprawozdania, które wybrałem ze znacznej ilości.
27 listopada 1953 roku, agencje prasowe rozpowszechniły poniższy telegram z Przylądka:
“Kwatera główna południowoafrykańskich Sił Powietrznych ogłosiła że 23 maja 1953 roku, operatorzy radarowi wyselekcjonowali jakiś nieznany obiekt który przeleciał sześć razy ponad Przylądkiem z prędkością zdecydowanie przekraczającą 1250 mil na godzinę. Za każdym razem kiedy przelatywał znajdował się w zasięgu radaru przez szesnaście sekund w odległości wahającej się od 35 tysięcy do 50 tysięcy stóp, i wysokości pomiędzy pięć a siedemnaście tysięcy stóp.”
Powinno zostać odnotowane że to oświadczenie zostało wydane raczej sześć miesięcy po obserwacji. Okres który upłynął był zajęty przez śledztwo. Powinno zostać również odnotowane, że nie zostało zaoferowane przez władze żadne naturalne wyjaśnienie. Nie ma żadnej sugestii że to co było widziane ponad Przylądkiem było jakąś kreacją figlarnego radaru, czy załamanym czy odbitym obrazem, sondującym balonem, czy Wenus, czy czymkolwiek tego rodzaju. To był po prostu “jakiś nieznany obiekt”, który przeleciał powyżej kolejno sześć razy.
60
Komunikat nie udziela żadnych dalszych informacji. Nie jest nic powiedziane o warunkach atmosferycznych, wymiarach, czy prędkościach kątowych obiektu. Musimy być zadowoleni z rezultatu obliczeń opartych na tych danych. W poprzednich przypadkach czytelnik był w stanie wykonać dla siebie takie wnioski ponieważ były zagwarantowane przez materiał dowodowy i w ten sposób uzyskać wgląd w metody przyjmowane zazwyczaj w takich badaniach.
KARUZELA W BEJRUCIE
Powyższe wyrażenie jest autorstwa kapitana Clerouin`a i odnosi się do jednej z najlepszych i najbardziej inteligentnych obserwacji zrelacjonowanych w rejestrach dotyczących latających spodków. Główny świadek, co powinno zostać odnotowane, jest profesjonalnym inżynierem, biegłym w każdym aspekcie aeronautyki, podczas gdy czterej inni świadkowie są profesorami uniwersytetu.
W lutym 1953 roku, M. Phillippe Daurces, inżynier z Sadir-Carpetnier, był zatrudniony w Bejrucie w kierowaniu instalowaniem urządzeń elektrycznych i radiowo – elektrycznych w międzynarodowym porcie lotniczym Beirut – Khalde. Od 18:40 28 lutego stał się on sam świadkiem nadzwyczajnego zjawiska. Poczekał on dwa tygodnie zanim dał właściwemu organowi szczegóły tego, co zobaczył. Jako naukowiec był on nieco ostrożny żeby uczynić siebie odpowiedzialnym za nieprawdopodobną historię, z tylko czterema osobami potwierdzającymi to.
HISTORIA M. DAURCES`A
“28 lutego o 18:40 (czasu Bejrutu),” stwierdził, “właśnie opuściłem mój pokój z pudełkiem klisz Kodachrome, które zamierzałem pokazać moim sąsiadom. Pokój wyglądał na taras, z nieprzerwanym widokiem około 40 metrów ponad poziomem morza. Miałem zasięg wizji wynoszący około 70 stopni. To była raczej ciemna noc, a gwiazdy były nieco zaciemnione przez bardzo lekką mgłę.
“Moja uwaga została przyciągnięta przez świecący obiekt dokładnie naprzeciwko mnie i jakieś 20 stopni ponad horyzontem. Widywałem przelatujące samoloty w tym miejscu prawie każdego dnia a ten obiekt wydawał się być mniej więcej w tym miejscu gdzie one skręcają podchodząc do lądowania na aerodromie w Bejrucie.
“To co uderzyło mnie najbardziej w związku z tym przedmiotem było jego żywe szkarłatne światło, większe niż zwykłe światła samolotów odwiedzających to sąsiedztwo. Patrzyłem uważnie przez jakiś czas i odnotowałem że to co obserwowałem to nie były zwykłe migające światła, które samolot ujawnia w sąsiedztwie lotnisk. Światło podróżowało spokojnie w kierunku horyzontu, niczym jakiś samolot na wysokości jakichś dwóch tysięcy stóp. Przez moment myślałem że to może być jakiś samolot mający problemy (silnik czy być może pożar), za wyjątkiem tego że on poruszał się tak równo. Moja ciekawość została gruntownie pobudzona; poszedłem w dół do domu moich sąsiadów.
“Znalazłem w domu Miles, Aubry i M. oraz Panią Le Boydre, oni wszyscy są profesorami. Ich dom jest poniżej wspomnianego wcześniej tarasu, wygląda na ogród, i ma jednakowo dobry widok.
“`Czy chcielibyście zobaczyć latający talerz?` powiedziałem figlarnie.
“Moi sąsiedzi zgodzili się z uśmiechem, i wyszliśmy na schody. Ku naszemu zaskoczeniu my potem zobaczyliśmy że dwa kolejne tajemnicze obiekty pojawiły się na miejscu. Oryginalny gość, teraz znacznie daleko, był podobny do czerwonawej gwiazdy i był ścigany przez dwa inne, jeden był tak wysoko w górze jak mógł być a drugi na średnim dystansie.
“Pierwszy był dużo łatwiejszy do odróżnienia. Jego kolor był taki sam jak innych, żywy pomarańczowo czerwony, ale jego kształt przypominający dysk był dość wyraźny. Przedmioty przeleciały bezpośrednio powyżej, podróżując prostym kursem mniej więcej 10 stopni na północny – wschód. Ich droga na bok, najwidoczniej jednolita, umożliwiała nam obserwację trzech czy czterech równocześnie, najbliższy był powyżej a najdalszy znikał jakieś 10 stopni ponad horyzontem. Każdemu obiektowi zajęło około trzy minuty, żeby podróżować z bezpośrednio powyżej do horyzontu. Jestem przygotowany do zaryzykowania oceny że widoczna średnica każdego przedmiotu, kiedy on przelatywał powyżej, była pomiędzy jedną piątą a jedną dziesiątą widocznej średnicy Księżyca w pełni.
“Pospieszyłem do mojego pokoju, żeby przynieść moją 10 x 45 pryzmatyczną, wysokiej klasy lornetkę. Byłem w stanie obserwować kilka przedmiotów przez sporo czasu. Nie było między nimi nic wyróżniającego. Powiększony w moich okularach, każdy przedmiot wyglądał jak czerwonawo pomarańczowy dysk wydzielający bardzo jasne światło. Kontur był całkiem wyraźny. Przed nim podróżujące w tym samym kierunku, w pewnej odległości którą obliczyłem na jedną czwartą jego średnicy, mogłem odróżnić niebieskawe i słabo świecące półkole, które uderzyło mnie jako będące bardziej odbiciem krawędzi przedmiotu aniżeli dodatkowym źródłem światła. Na końcu jak sądzę mogłem spostrzec ślad dymu lub pary.
61
Widzieliśmy dziesięć obiektów przelatujących na wspomnianej powyżej trajektorii oraz dwa na trajektorii która wydawała się być równoległa do naszej prawej strony i około 10 stopni ponad horyzontem. Nikt z nas nigdy nie usłyszał jakiegokolwiek dźwięku silnika, czy świszczącego dźwięku czegoś przelatującego z dużą prędkością przez atmosferę. Za to moglibyśmy usłyszeć spadającą szpilkę. Ostatni z obiektów został zaobserwowany o 19:00, po której nie kontynuowaliśmy naszej obserwacji.”
Takie jest zeznanie M. Daurces`a i czterech profesorów z Bejrutu. Idzie on dalej podając kilka dalszych szczegółów:
“Powiedziałem, że przedmioty podróżowały w linii prostej. Byłoby dokładniejsze powiedzieć, że one trzymały się z grubsza trasy prostolinijnej. Kiedy one pojawiły się bezpośrednio powyżej, były one rozmieszczone w coś podobnego do 10 stopni.
“Żaden balon meteorologiczny nie został wysłany w Bejrucie 28 lutego. Lokalna gazeta relacjonowała że dwóch czytelników telefonowało mówiąc że latający spodek przeleciał ponad Bejrutem o 19:00. O 9:00 28 lutego wiatr wiał w kierunku północno-północno-zachodnim z prędkością siedmiu kilometrów na godzinę.
KIM BYLI GOŚCIE BEJRUTU?
W jednym sensie M. Daurces i jego przyjaciele byli pechowi: ich obserwacja jest wspaniale doniesiona i oni dali z niej wszystko co możliwe. Ale, chociaż “wszystko co możliwe” powoduje nasz dług u nich, to niestety nie stanowi to wiele. Jeżeli jeden z przedmiotów zatrzymałby się, lub obróciłby się czy znalazłby łatwo rozróżnialną chmurę na jego ścieżce, Bejrut mógłby udowodnić przydatny test dla Bocaranga i wielu innych obserwacji. Ale taki jak jest, dowód co do prostolinijnych ruchów i zasłony z mgły powinien sprawić radość sercu profesora Menzela.39 Jednak ponad ogólnymi obiekcjami co do teorii, są w tym przypadku jakieś specjalne cechy, które są bardzo trudne do zinterpretowania.
Obserwowane przez lornetkę, kontury przedmiotu były całkiem wyraźne. To mogłoby właściwie nazywać się przedmiot. Został poprzedzony przez łuk niebieskiego światła i miał za sobą jakiegoś rodzaju smugę. Niebieskie światło i czerwonawo pomarańczowy kolor są z pewnością charakterystyczne. Natkniemy się na nie ponownie w przypadku z Villacoublay.40
Zgódźmy się na moment z profesorem, że przedmioty zaobserwowane przez pięcioro świadków były światłami rzuconymi na zasłonę mgielną przez kilka źródeł światła na ziemi. W jaki sposób to wyjaśni, dlaczego te światła podróżowały z bezpośrednio powyżej do horyzontu niczym jakikolwiek zwykły samolot, tzn. ich szybkość najwidoczniej zmalała kiedy wzrosła odległość? Pociąga to za sobą geometryczną niemożliwość. Jeśli jakikolwiek czytelnik z elementarną znajomością geometrii zada sobie trud żeby narysować wykres, to odkryje on że obraz rzucany na horyzontalny ekran na niebie przez światło na ziemi, które jest obracane po to żeby zamieść wszystkie kąty samolotu przechodzącego przez zenit, nie może dać wrażenia, że jego tempo maleje, kiedy on oddala się w głąb. Przeciwnie, kątowa prędkość promienia światła będzie stała, obraz będzie podróżował z zawsze wzrastającą prędkością. W tym przypadku, obserwatorzy albo odnotowali by to olbrzymie przyspieszenie lub, co bardziej prawdopodobne, zrozumieliby że widoczny przedmiot nie jest przedmiotem, ale optyczną iluzją.
To jest, oczywiście, argument z generalnego wniosku i dodatkowa przeszkoda co do sposobu postępowania tez profesora Menzela. To samo stosuje się z taką samą siłą do tego, co on nazywa jego wytłumaczeniem materiału dowodowego astronoma Tombaugh`a i raportu na temat światła z Lubbock.
Czy możemy postulować jakiekolwiek inne konwencjonalne wyjaśnienie? Ani balon sondujący (żaden nie został wysłany tego dnia i w jakimkolwiek przypadku wiatr nie wiał w stronę zaobserwowanych trajektorii) ani teoretyczna obecność odrzutowców nie wydają się oferować jakiegokolwiek rozwiązania łamigłówki z Bejrutu. Nie ma niczego żeby cofać się dalej, chyba że ustawilibyśmy się w rzędzie z czytelnikami lokalnej gazety zacytowanej przez M. Daurces`a i przyklasnęlibyśmy za “latającymi spodkami.”
Jednakże teoria Plantiera jeszcze raz wyjaśnia wszystko: cisze, prędkość, świecenie i kolory. Jeśli sześć obiektów takich jak te wyczarowane przez Kapitana Plantiera przemierzały niebo ponad Bejrutem 28 lutego 1953 roku o 18:40 i dalej, to sprawozdanie M. Daurces`a nie różniłoby się w jakikolwiek sposób od jego faktycznego opisu tego co on widział. Inny dziwny zbieg okoliczności.
ROZDZIAŁ TRZECI
LATAJĄCE SPODKI W EUROPIE
62
EUROPEJSKIE obserwacje są niezmiernie liczne. Mogliśmy zobaczyć, że centrum technicznego wywiadu powietrznego (A.T.I.C.) zbadało kilka tysięcy amerykańskich przypadków do końca 1953 roku. Jeśli Europa ustanowiłaby jakieś ciało badawcze w takiej samej skali, nie byłoby wątpliwości że jej rejestry byłyby po prostu tak samo obfite.
Ale jedyne badanie przeprowadzone w Europie zostało rozpoczęte przez Wielką Brytanię po pewnych wydarzeniach w “Exercise Mainbrace.” Małomówność brytyjskich służb bezpieczeństwa jest, oczywiście, legendarna. Oni nie wydali żadnego oświadczenia na temat ich odkryć. Na początku lutego 1954 roku, rzecznik rządu jedynie ogłosił że 95 procent z przedstawionych do badań przypadków może być wyjaśnionych (w szczególności jako obserwacje meteorologicznych balonów sondujących), oraz że pięć procent nie może być wyjaśnionych. Rzecznik zasugerował raczej, że to nie zawsze tak będzie.
Procenty wspomniane przez przedstawiciela brytyjskiego rządu są dość prawdopodobne, ale stwierdzenie byłoby bardziej przekonywujące jeśli, zamiast podawania procentów, podałby on faktyczne cyfry. Mógłby on powiedzieć, na przykład:
“Zbadaliśmy jakieś 1500 przypadków które zostało przyniesionych naszej uwadze. Spośród nich wyjaśniliśmy 1425. Zatem pozostało 75 dla których wyjaśnienie nie mogło zostać znalezione. I tutaj są raporty z obydwu kategorii.”
Nie wiem jak wiele “niewyjaśnionych” przypadków istnieje w brytyjskich (tajnych) aktach. Ale byłem w stanie zbadać pewną ilość dokumentów należących do władz francuskich i sprawdzić, że ilość takich przypadków jest o wiele wyższa niż pięć procent. Dlaczego? Odpowiedź jest taka, że oni dostają sprawozdania od ich własnych pracowników, ludzi z techniczną wiedzą i kwalifikacjami do wyrzucania większości przypadków z prawdopodobnym wytłumaczeniem. Z liczb podanych powyżej oni zatrzymaliby 75 niewyjaśnionych przypadków, ale 1425 innych jest przesianych i zredukowanych do ćwierci, czy nawet jednej piątej ogólnej ilości zgłoszonych.
Ale, chociaż francuskie akta są bardziej skąpe, ich zawartość jest o wiele bardziej konkretna z istotnego powodu – jak on może się wydawać paradoksalnym – ponieważ we Francji nie było oficjalnych badań. Na przykład, Państwowa Meteorologia, nie wydała żadnej specjalnej dyrektywy w odniesieniu do spodków. Wszystko co się wydarza jest takie, że jeśli jakaś stacja dostrzega coś niezwykłego na niebie, to dodaje uzupełnienie do swojego codziennego sprawozdania. To uzupełnienie jest wysyłane do Paryża do zbadania i zarejestrowania. Ten sam sposób postępowania jest prowadzony jako rzecz niezbędna przez cywilne władze lotnicze, policję, różne służby bezpieczeństwa i aż do narodowego centrum badań naukowych. Wszystkie te ciała prezentują się jako chłonne, ale nie bardziej niż chłonne, co do informacji o każdego rodzaju niezwykłym zjawisku przesłanym przez lokalnego reprezentanta. To na co ci ostrożni urzędnicy czekają jest pewny, konkretny dowód na istnienie spodków. Kiedy oni to dostaną, rozpocznie się śledztwo.
Prywatny detektyw próbujący zmierzać do prawdy nie jest pod takim żadnym przymusem. Zobowiązawszy się stanąć wobec partytury i zaopatrzyć prowadzące dochodzenie umysły przy pomocy kontrowersyjnego materiału, jest on raczej niczym osoby walczące, które zaryzykują ich życie w oczekiwaniu na ofensywę która może nigdy nie zostać rozpoczęta.
Przypadki, które mam właśnie opowiedzieć zostały wybrane po bardzo ostrożnych badaniach z wielu setek. Mój wybór podyktowany albo przez specjalne kwalifikacje świadków lub niezwykłe cechy z materiału dowodowego. Będzie można zobaczyć, że trochę z europejskiego materiału dowodowego, szczególnie francuskiego, jest tak szczegółowy i solidny w swoich podstawach jak żaden w historii latających spodków.
NIEDYSKRETNY GOŚĆ: “EXERCISE MAINBRACE” SPODEK
19 września 1952 roku, jednostki marynarki wojennej ze wszystkich krajów należących do północno atlantyckiej organizacji traktatowej – NATO – były zaangażowane gdzieś na Morzu Północnym w jednych z najbardziej obszernych ćwiczeń marynarskich, które były zorganizowane od wojny. Można sobie przypomnieć że były one znane jako “Exercise Mainbrace.” Ćwiczenia trwały kilka dni. Stany Zjednoczone były tam wyraźnie reprezentowane przez wielki lotniskowiec Franklin Roosevelt, na którym zostali zakwaterowani przedstawiciele prasy.
W nie odnotowanym momencie 19 września, srebrny dysk, o metalicznym wyglądzie, został zaobserwowany na niebie i był widziany jak przelatywał szybko ponad aliancką flotą. Jeden z amerykańskich fotografów prasowych, Wallace Litwin, który znajdował się na pokładzie Franklin Roosevelt, miał czas na wykonanie trzech kolorowych fotografii obiektu zanim on znikł. Na tyle na ile wiem, te fotografie nigdy nie zostały opublikowane. Żaden z licznych świadków nie powiedział nam niczego więcej. Informacje o wydarzeniu zostały ogłoszone następnego ranka w kilku lakonicznych linijkach rozpowszechnionych przez agencje, a potem nic więcej nie usłyszano o tym.
63
Ale oświadczenie wydane przez R.A.F. tego samego 20 września pokonało publiczną ciekawość. Dowództwo Przybrzeżne, które jest odpowiedzialne za powietrzne bezpieczeństwo brytyjskich wybrzeży i wód, wysłało ministerstwu powietrznemu sprawozdanie, że pewien samolot który brał udział w ćwiczeniach w “Mainbrace”, podążył z powrotem do Anglii goniony przez przedmiot w kształcie dysku.
Istotą sprawozdania było to, że niedługo przed godziną 11:00 19 września, dwaj oficerowie oraz trzej lotnicy z Dowództwa Przybrzeżnego kierowali zbliżającym się samolotem typu Meteor, który uczestniczył w ćwiczeniach “Mainbrace”, powrócił on do Anglii gdzie wylądował z kolei na lotnisku w Dishforth w Yorkshire, obok bazy marynarki w Topcliffe, gdzie stacjonowało pięcioro świadków. Okrągły, srebrny, kulisty przedmiot był widziany jak podążał za Meteorem.
Wydarzenie zostało poznane we wszystkich jego szczegółach następnego dnia, kiedy rzecznik ministerstwa powietrznego ogłosił, że oficjalne badanie zostanie otworzone. Była natychmiastowa seria teorii. Niektóre dotyczyły balonów meteorologicznych, niewątpliwie wytłumaczenie dla większości fałszywych spodków. Pewien oficer z R.A.F. zasugerował, że jeden z odrzutowców typu Meteor mógł przestać działać na chwilę i przez to wyprodukował pierścień dymu kiedy zaczął ponownie funkcjonować.
Ale to wyjaśnienie nie wydaje się być przyjęte przez ministerstwo powietrzne. Jeśli obiecane badanie miało miejsce, to jego odkrycia nigdy nie zostały opublikowane. Historia o spodku “Mainbrace” jest dobrze znana w Anglii i okazała się tak efektywna jak żadna w przekonywaniu brytyjskiego społeczeństwa, że te zjawiska są faktem. Lecz ministerstwo powietrzne nie zrobiło niczego żeby rozbić ta wiarę poprzez zaoferowanie wytłumaczenia.
RUCH WAHADŁOWY I ZMIANA KSZTAŁTU
Spodek z Topcliffe przynosi najbardziej bliskie podobieństwo do setek z innych spodków wspomnianych w tej książce. Interesującą cechą w tym przypadku jest wysoka jakość sprawozdań i sposób w jaki się potwierdzają. Są świadkowie na ziemi, w powietrzu – pilot Meteoru – jak również na morzu, całkiem wielu ich, jeżeli możemy założyć, że był obserwowany jeden i ten sam spodek.
Jeden punkt jest w raporcie niezwykły: przedmiot wydawał się wirować niczym szczyt. Ta właściwość została zaobserwowana w przypadku z Bocaranga, ale to jest wyjątkowe.
Istnieją również szczególnie odniesienia do dwóch często obserwowanych kwestii: trzepotanie niczym opadający liść i zmiana kształtu.
Zmiana kształtu zdarzyła się w momencie kiedy dysk, dokładnie przed zniknięciem w kierunku zachodnim, nagle zmienił kurs i skierował się na południowy wschód. Jeżeli założymy, że przedmiot postępował zgodnie z prawami które płyną z teorii Plantiera, to co się wydarzyło? Żeby przeprowadzić jego nagły zwrot było konieczne wprowadzenie się w ruch wahadłowy, i w ten sposób zaprezentować się obserwatorom pod innym kątem. Ta sama teoria postuluje, że przedmiot podróżujący w kierunku horyzontu i przyspieszający w fantastycznym tempie musi nieuchronnie przedstawić jego niższą powierzchnię, pochylając się prawie pionowo wobec obserwatorów na ziemi. W chwili obracania się ciemna plama odchodzi po stycznej w kierunku wewnętrznego zwrotu a przedmiot oscyluje pod kątem równym do tego ze zmiany kierunku. Dla obserwatora manewru staje się to eliptyczne zamiast okrągłego.
Trzepotanie przypominające opadający liść jest często obserwowane kiedy opadają przedmioty. Urojony pilot w kontrolowanych dziecięcych mózgach Plantier`a natychmiast dostrzegłby zalety tej techniki.
Co naprawdę jest tym, co określa wysokość na której przedmiot tego rodzaju będzie podróżować? To jest relacja pomiędzy pionową składową pola siłowego i grawitacji. Czytelnik z jakąś znajomością matematyki dostrzeże natychmiast jak trudne musi być zapewnienie stałej równowagi pomiędzy tym pionowym komponentem i grawitacją. Opadając, dlatego musi być łatwiejsze nie wykorzystywanie intensywności pola siłowego, ale pionowe ustawienie komponentu oscylującego poprzez nachylenie obiektu na oba sposoby, kolejno kilka razy. Kiedy przedmiot oscyluje, pionowy komponent robi to samo41, zatem obiekt opada. Kiedy tylko wznowi pozycję pionową przedmiot odzyskuje pionowy komponent bardziej czy mniej równoważny grawitacji i przerywa opadanie. W rzeczywistości, efekt grawitacji wzrasta bardzo nieznacznie i przedmiot kontynuuje opadanie nieznacznie bardziej, ale niedostrzegalnie.
Oczywiście, to jest tylko koncepcja myślowa, ale to pokazuje jeszcze raz jak dokładnie zachowanie zaobserwowanych przedmiotów spełnia wzór założony w teorii Plantiera, który wierzy że latające spodki są napędzane przez pole siłowe.
I to nie jest wszystko, ponieważ świadkowie mówią że kiedy oscylacja ustała, przedmiot obracał się jak szczyt. Co było lepsze dla zatrzymania oscylacji aniżeli rozpoczęcie ruchu żyroskopowego?
64
WIĘCEJ O “EXERCISE MAINBRACE”
Zbliżając się do końca września 1952 roku, latające spodki zwiększyły i pomnożyły się na całej zachodniej i południowej Europie a nawet tak daleko jak Północna Afryka.
28 tego miesiąca duński komunikat wyjawił że 20 świecący dysk o metalicznym wyglądzie był obserwowany ponad Karup, najbardziej znaczącym lotnisku w Danii. 20 był dniem po incydencie w Topcliffe i obserwacji z Franklin Roosevelt. Obiekt został wyselekcjonowany o 19:30 przez trzech oficerów z duńskich Sił Powietrznych oraz był widoczny przez około pięć czy sześć sekund zanim szybko znikł za chmurami na wschodzie.
20 września “Exercise Mainbrace” w pełni tętniły życiem niedaleko od Karup.
22 września nocna zmiana z fabryki chemicznej Mougerre`a w pobliżu Bayonne spędziła dwadzieścia minut śledząc ruchy jakiegoś obiektu posiadającego wszystkie zwykłe cechy charakterystyczne spodków – wahanie się, świecenie zmieniające się z ruchem, kolor zmieniający się od czerwonego do niebieskiego i tak dalej.
23 września, była kolej na Casablankę, gdzie M. Greze, były pilot myśliwca, został dogoniony na niskiej wysokości przez przedmiot lecący pod nim z prędkością nieznacznie większą niż jego własna. W tym czasie był on ponad lotniskiem Titmellit – Casablanca, zatem w tym momencie obiekt mógł być obserwowany z bazy a następnie przez rolnika i jego rodzinę w Azemour. Kiedy przedmiot przeleciał, ten ostatni usłyszał eksplozję przypominającą huk ultradźwiękowy. M. Greze oraz obserwatorzy w Titmellit odnotowali że obiekt nie podróżował szybko i oszacowali jego prędkość na 250 mil na godzinę najwyżej.
Dwa dni później, dyrektor centrum geofizycznego i meteorologicznego ogłosił że to co zostało zaobserwowane było jakimś aerolitem. Jego punkt widzenia wydaje się wiarygodny, ale długi poziomy lot z prędkością 250 mil na godzinę, nadal pozostaje niewyjaśniony.42
Cztery dni później, tysiące, a co bardzo prawdopodobne dziesiątki tysięcy ludzi, doświadczyło serii dziwnych spektakli w północnych Niemczech, Danii i Południowej Szwecji. Przez cała godzinę świecący obiekt, “dwukrotnie tak jasny jak wielka gwiazda”, popisywał się ponad Scanią, przechodząc przez nieregularne drgania, emitując iskry oraz pozostawiając ślad dymu za sobą. Zostały wykonane fotografie prasowe i opublikowane je następnego dnia. Przez kilka minut trzy niewielkie “satelity” były widziane jak poruszały się wokoło głównego aktora.
Dokładnie po 18:30 następnego wieczoru, rozpoczęła się tam seria obserwacji tak dziwnych, jak żadne w historii spodków.
Raport z Hamburga był goniony przez kolejny z Neumunster i trzeci z Kiel, tzn., miejsc leżących z grubsza na północno-północno-wschodniej osi. Ognista kula ciągnąca jakiegoś rodzaju płomień za sobą, był widziany jak przelatywał po niebie w linii prostej. Świadkowie mieli pomysł, że jego światło znikło kiedy przeleciał daleko w kierunku północno wschodnim. Niemieckie obserwatoria stwierdziły że żaden aerolit nie został relacjonowany.
Minutę czy dwie później świecący obiekt przeleciał niebo przy Jaegersborgu, na północ od Kopenhagi. Liczni świadkowie będąc zgodni co do tego, opisywali go jako coś w rodzaju niebieskawo – zielonego cygara. “Obiekt mógł być obserwowany całkiem swobodnie,” powiedział M. Bent Arne, jeden ze świadków, “ponieważ leciał niewysoko, niżej od zwykłej wysokości na której lata samolot. Nie wierzyłem w historie o spodkach, ale musze przyznać, że mam teraz swoje wątpliwości. Cygaro miało kształt sterowca, było napęczniałe z przodu43 i było fluorescencyjne. Znikł w kierunku zachodnim z fantastyczną prędkością.”
Mniej więcej w tym samym momencie setki ludzi w Nakskov, nad Bałtykiem, obserwowało świecący dysk przecinający niebo przy dużej prędkości z zachodu na wschód. Jeśli to był ten sam obiekt, to musiał on przelatywać prawie bezpośrednio ponad Nakskov, co może wyjaśnić dlaczego wyglądał on na okrągły w tym miejscu a jednak zdecydowanie eliptyczny w Jaegersborgu. Kilka chwil później, kilka zielonych “kul-ognistych” i kilka świecących “ciał elipsoidalnych” zostało zaobserwowanych w Vordingborgu, na południu Zelandii, we Frederiksundzie, dalej na północy, i ponad Sonderborgiem, na południu Jutlandii. Były one na wschodnim kursie, podobnie jak inne.
Duńskie Siły Powietrzne i obserwatoria ogłosiły że te obiekty nie mogły być meteorami, ale nie zaoferowały wyjaśnienia zjawiska.
Ponieważ te wszystkie tajemnicze obiekty podróżowały na wschód, to ich kurs musiał koniecznie doprowadzić ich ponad Szwecję, i rzeczywiście tak było. Cygaro M. Benta Arne było śledzone przez wielu obserwatorów w Malmo, Lund, Simrisham oraz ściśle wzdłuż całej prowincji Scania (południowa Szwecja). Stacje meteorologiczne relacjonowały że leciał on na wysokości około 3300 stóp, jest to oszacowanie które, nadeszło od meteorologów, może zostać zaakceptowane, ponieważ prawdopodobnie zostało uzgodnione dzięki odniesieniu do zespołu chmur. Dwaj oficerowie w samolocie pocztowym widzieli go jak przelatywał.
65
Ostatnie do obejrzenia było lotnisko wojskowe w Ljungbyhed. Dowódca, pułkownik Ingemar Nygren, wziął byka za rogi. Był on tak pewny tego co zobaczył, że zidentyfikował on cygaro jako tajne rosyjskie urządzenie powracające do swojej bazy. “Zmierzał on do Gdańska czy Prus Wschodnich,” powiedział.
Warto zauważyć że istnieją niewielkie zmiany w opisach jego kształtu. Niektórzy widzieli go jako cygaro, niektórzy jako prostokąt (być może cylinder) a inni jako rodzaj półksiężyca. Ale wszyscy świadkowie byli jednomyślni co do jego koloru: fluorescencyjny niebieskawo – zielony.
WNIOSKI Z “EXERCISE MAINBRACE”
Większość z tych, którzy wierzą w istnienie latających spodków, ale są skłonni uważać je za radziecki wynalazek, cytują wydarzenia w “Mainbrace” w poparciu ich argumentu. Jeśli moje informacje są poprawne, taki punkt widzenia został zaadoptowany w niektórych sekcjach Brytyjskiej Służby Wywiadowczej, która utrzymuje że “Operacja Mainbrace” ma skłonności do potwierdzania informacji otrzymanych z Czechosłowacji, Wschodnich Niemiec i Centralnej Azji.
Teoria o radzieckiej twórczości zostanie zbadana później. Według mojej opinii jest bardziej logiczne rozpocząć to przez złożenie wszystkich znanych faktów na temat maszyny w celu zanalizowania materiału dowodowego.44
Liczni niemieccy, duńscy i szwedzcy świadkowie opowiadają o “prostokątnych” obiektach. Dla niektórych obserwatorów sugerowały one tabliczkę ucznia. Prostokątny wygląd jest często odnotowywany. W jednym z najbardziej interesujących przypadków, tym z Le Bourget,45 pewien naoczny świadek wspominał o “ogromnej tafli cynku z obciętymi rogami.”
Czy te porównania mają zostać wzięte całkiem dosłownie? To nie jest jakaś elipsa, w kwiecistym języku, “prostokąt z uciętymi rogami”? Ale bez konieczności wzywania świadków na bardziej czy mniej arbitralne porównania, możemy stwierdzić że kształt tajemniczego obiektu, czy to prostokątny czy eliptyczny, nie oznacza nic. Badanie latających talerzy jeszcze nie wyszły poza stadium zbierania danych i jedynym rozsądnym kursem jest odnotowywanie faktów i pozostawienie wytłumaczenia dla późniejszych rozważań.
Jeden fakt (sam w sobie tak niezrozumiały jak inne) jest raczej dziwny – fakt że prostokątny wygląd prawie zawsze pojawia się w obserwacjach, które nawiązują do oscylacji.
Wspominane kolory wydają się być związane w jakiś sposób z prędkością, lub prawdopodobnie z tempem przyspieszenia. Srebrna szarość z aureolą z ciemnej czerwieni jest obserwowana kiedy przedmiot jest stacjonarny lub podróżuje bardzo powoli. Żywa czerwień, w towarzystwie ciemnej plamy (połączenie szczególnie dobrze zaobserwowane w Bocaranga), jest następstwem szarości, a kiedy przyspieszenie staje się naprawdę imponujące, mamy kolejno biały, zielony, niebieski i purpurowy.
Jest godne uwagi, że było jakieś powiązanie pomiędzy przyspieszeniem a intensywnością rozpraszanego światła. Srebrna szarość oblamowana czerwienią jest tak naprawdę jest tak naprawdę jedynie świecącą czerwienią, graniczącą z podczerwienią. Jego widoczny kolor jest bardzo prawdopodobnie po prostu odbity. Być może dlatego jest t rzadko obserwowane poza obserwacjami dokonywanymi w świetle dziennym.46
Pewne ruchy przy wysokiej ale stałej szybkości nie wytwarzają żadnego z dosadnych kolorów, co wydaje się potwierdzać hipotezę, że jest jakieś powiązanie pomiędzy rozpowszechnianym przez przedmiot kolorem i mocą rozwijana przez jego jednostkę napędową. Jeśli zaakceptujemy to powiązanie jako fakt, to jednak nie wyjaśniałoby to pewnych obserwacji z lutego 1954 roku, kiedy to świadkowie odczuwali w ich oczach uczucie pieczenia kiedy oni oglądali szczególnie nagły i gwałtowny manewr. To uczucie jest doskonale znajome alpiniście, który skojarzy to z ultrafioletem z dużych wysokości i słynną śnieżną ślepotą. Jeżeli ta teoria jest prawidłowa, to uczucie pieczenia w oczach oznaczałoby, że pilot spodka miałby, mówiąc kolokwialnie, nacisnąć na gaz!
Do czego możemy przypisać zmiany w kształcie? Czy one naprawdę mają miejsce, czy są one iluzją optyczną z powodu różnych kątów widzenia wielu świadków w tym samym momencie lub indywidualnego świadka w kolejnych momentach? Przeczesałem masę dowodu żeby odpowiedzieć na to pytanie i jedyny wniosek do którego mogę dojść jest taki, że brak dokładności w większości raportów jest samo oczywistym faktem. W obecnym czasie prawda nam umyka. Będzie się to utrzymywało dopóki o wiele bardziej nie wyspecjalizujemy obserwatoriów podobnie jak to w Shirley Bay. Ale być może jakieś
66
późniejsze obserwacje będą w stanie pewnego dnia potwierdzić teorię Plantiera która, jak będziemy mogli zobaczyć, wyjaśnia również zmiany kształtu.
Czy seria spodków na niebie Europy Północnej podczas manewrów marynarki wojennej Paktu Atlantyckiego ma jakieś specjalne znaczenie? Według mojej opinii to pytanie nie dopuszcza odpowiedzi lub może powinienem powiedzieć, że dopuszcza do zbyt wielu odpowiedzi.
Riposta sceptyków: Zawsze kończysz przez odkrywanie szpiega którego się boisz. Szpiegowska gorączka jest ojcem i matką spodkomanii.
Riposta “Spodkowicza” ze szkoły MacCarthy`ego: Sowieci wysłali obserwatorów.
Kolejny “Spodkowicz” – członek partii komunistycznej: W tych manewrach amerykańscy imperialiści posiadali wystawiony ich wspaniały silnik wojenny.
Trzeci “Spodkowicz”, trochę dziwak: Niebo ogląda nasze szalone figle.
Przy pomocy wniosku sugeruję, że zwykłe szansę wytłumaczeń są całkiem spore. Fakt, że te zjawiska pojawiły się kiedy były w toku ćwiczenia wojskowe na wielką skalę, uczyniły możliwą poważną i godną zaufania obserwację – unikalne zdarzenie w historii spodków. “Exercise Mainbrace” jest punktem zwrotnym, z jego bogactwem świadectwa od meteorologów, astronomów, lotników i marynarzy. Jeżeli naukowcy i znakomici żołnierze są obecnie przekonani że nadszedł czas na rozpoczęcie gruntownego śledztwa na planetarną skalę, to te ćwiczenia są częściowo odpowiedzialne za zmianę ich myślenia.
ROZDZIAŁ CZWARTY
SPODKI PONAD FRANCJĄ
ROK 1952 był szczególnie bogaty we wszelkiego rodzaju zjawiska, zarówno w Ameryce jak i w Europie. We Francji, kilka z najdziwniejszych kiedykolwiek poznanych obserwacji zostało zarejestrowanych równocześnie z tymi oznaczonymi jako “Exercise Mainbrace.”
LATAJĄCE JAJO W DRAGUIGNAN
Przelot pewnego nieznanego obiektu ponad Provence wieczorem 6 października 1952 roku, stanowi być może najlepszą okazję, z naukowego punktu widzenia, na założenie faktycznego istnienia latających talerzy, bez wątpliwości czy kwestionowania. Świadectwo udokumentowane o tym zdarzeniu, które byłem wystarczająco szczęśliwy zebrać udowadnia, że przedmiot podróżujący w kompletnej ciszy z prędkością co najmniej dwóch tysięcy mil na godzinę, przeleciał ponad południem Francji około godziny 19:25 6 października, oraz że to nie był aerolit.
Tego wieczoru, mniej więcej dziesięć dni po figlach ponad krajami nordyckimi, dwaj piloci lecący należącym do Air France D-C-4 na drodze Londyn – Orly – Nicea mieli całkiem dziwną historie do opowiedzenia po ich przybyciu do Nicei. Pilotami o których mowa byli Francois Cavasse i Michel Clement, dwaj doświadczeni lotnicy, każdy z więcej niż pięcioma tysiącami wylatanych godzin na swoim koncie.
“My nigdy nie wierzyliśmy w istnienie latających spodków,” powiedzieli, “ale nie możemy zaprzeczyć dowodowi sprzed naszych własnych oczu, i tego wieczoru, w powietrzu, minęliśmy tajemniczy obiekt podróżujący z przerażającą prędkością ponad nami.” M. Cavasse, powiedział od siebie:
“To było dokładnie po 19:30 czasu lokalnego. Lecieliśmy ponad Draguignan, kiedy Clement, mój drugi pilot, zwrócił moją uwagę na zachowanie świecącego obiektu o dziwnym kształcie. Natychmiast przedmiot zasugerował wygląd w typie wydłużonego jajka. Podróżowało na poziomym i doskonale prostym kursie przy stałej i bardzo dużej prędkości. Pałało białym światłem, raczej słabym, na pewno nie oślepiającym; podobnym do światła neonowego. Jego jasność umożliwiła nam podążanie za nim blisko przez trzydzieści sekund, bez zdejmowania z niego naszych oczu. Kiedy znikało z widoku, utrzymywało się na jego prostym poziomym kursie w kierunku zachodnim. Pozostawiało biały ślad, z jedynie zabarwieniem błękitu na tym, wyglądając niczym kropkowana linia, mająca dwadzieścia do dwudziestu pięciu razy jego własną długość. Oszacowaliśmy jego prędkość na liczącą dwa czy trzy razy taką jak samolotu odrzutowego, coś pomiędzy około dwóch do trzech tysięcy kilometrów na godzinę. Ta liczba nie wynikła z jakiejkolwiek kalkulacji, ale jedynie z osobistego wrażenia. Kiedy po raz pierwszy to zobaczyliśmy uważaliśmy, że to było około trzy kilometry przed nami i niewiele powyżej od nas. To poraziło nas znacznie bardziej aniżeli jakikolwiek komercyjny samolot.”
“Jesteśmy obeznani z niebem i jego trikami,” dodał pilot, “ale nigdy nie zobaczyliśmy czegokolwiek w najmniejszej części jak to, co dostrzegliśmy dzisiaj wieczorem. Jesteśmy moralnie pewni, że przedmiot był kierowany czy telekierowany; był na pewno pod doskonała kontrolą. Jakikolwiek pomysł, że był to aerolit jest niemożliwy. Aerolity nie podążają perfekcyjnie prostym, poziomym kursem i nie pałają mocnym, jednostajnym światłem. Ich początkowa prędkość jest przerażająca, ale ostatecznie maleje na końcu ich kursu i one wydają się
67
zatrzymywać czy eksplodować. Ten przedmiot zachowywał się całkiem odmiennie. To leciało niedaleko, na pewno z bardzo dużą prędkością, ale nie tak szybko jak aerolit. Podróżowało na północno-wschodniej-południowo-zachodniej osi, to znaczy, w kierunku Toulonu.”
D-C-4 wylądował w Nicei o 19:40. Kwadrans wcześniej, M. Fonseca, pracownik Air France któremu zdarzyło się być na pasie startowym w porcie lotniczym w Nicei, zobaczył przedmiot który odpowiadał we wszystkich względach opisowi podanemu przez dwóch pilotów, podróżujący na północ. Niedaleko od M. Fonseci, ale nie w jego towarzystwie, Pani Charles Givern, Amerykanka, również odnotowała “latające jajo” które tak zdumiało dwóch pilotów.
“Nie mogę dać lepszego opisu od tego, który przedstawili MM. Cavasse i Clement. Zgadzam się z nim całkowicie. Jestem usatysfakcjonowana tym, że mogłam widzieć kierowany czy telekierowany obiekt, nieznanego rodzaju.”
Nadeszli dwaj dalsi świadkowie. Dr. Carlotto, chirurg ze szpitala w Nicei, dodał kilka interesujących szczegółów. “Ślad,” powiedział, “w przeciwieństwie do tego z samolotu, wychodził z punktu zamiast rozprzestrzeniania się. To emitowało przyćmione światło, podporządkowane szybkim i regularnym pulsacjom (mrugało). Te pulsacje były produkowane przez sam obiekt, i nie były efektem chmur, ponieważ niebo było całkowicie czyste.” W czasie tego wydarzenia Dr. Carlotto znajdował się na balkonie jego rezydencji przy 2 rue du Marechal-Joffre, Nicea.
Ostatnimi świadkami byli Pani i Pan M. Pierre Fabre, z Grasse. Zdarzyło się im być w Mougins, pomiędzy Grasse i Cannes. Ich materiał dowodowy potwierdza ten od wszystkich innych pod każdymi względami.
Zatem istnieje siedmioro naocznych świadków, którzy nie wiedzieli jeden o drugim i nigdy się nie spotkali. Ich historie są identyczne, oprócz ich pór, które różniły się najwyżej o siedem minut. Ich zegarki mogłyby być niemalże zsynchronizowane! Dr. Carlotto ustalił porę na 19:20 a dwaj piloci na 19:27.
Co dokładnie zaobserwowało tych siedmiu naocznych świadków? Dwaj piloci kategorycznie odrzucili prawdopodobieństwo że obiekt mógł być jakimś aerolitem, i to musi zostać przyznane, że istnieje kilka ważnych obiekcji co do jakiegokolwiek pomysłu co to było – stosunkowo powolny bieg, przyćmione białe światło, jednostajny lot i poziomy kurs. Główna obiekcja, która według mojej opinii wydaje się rozprawiać z jakimkolwiek wytłumaczeniem przy pomocy aerolitu, jest zbieżność trzech elementów w których ukazaniu został położony znaczny nacisk: wielkość przedmiotu, jego niska wysokość i stosunkowo wolny bieg. Jeśli aerolit o minimalnych wymiarach odnotowanych przez dwóch pilotów podróżowałby na wysokości nie większej aniżeli dziesięć tysięcy metrów, to jego podróż wkrótce zakończyłaby się eksplozją czy upadkiem, a prawdopodobnie tym drugim wobec jego stosunkowo powolnego biegu.
Nie powinniśmy zapominać, że liczby podane przez dwóch pilotów są po prostu osobistymi wrażeniami, jak oni to najpierw przyznali. Obiekt mógł równie dobrze być więcej niż w odległości dwóch kilometrów. Ale w takim przypadku jego wielkość i prędkość muszą zostać proporcjonalnie zwiększone. Ale jeśli tak zrobimy, czy jest prawdopodobne że był to podnoszący się aerolit? Wcale nie, ponieważ, jeśli prawdopodobieństwo katastrofy jest zmniejszone, to zwiększa się szansa eksplozji i kiedy aerolit, szczególnie tak duży, eksploduje, ten fakt jest odnotowywany przez laboratoria. Z odległości trzech kilometrów dwaj piloci myśleli, że był on większy aniżeli jakikolwiek samolot handlowy, a jeśli prawdziwa odległość wynosiła sześć kilometrów, to powinniśmy pomnożyć jego wielkość przez dwa a jego kubaturę przez osiem.
Z tych powodów obserwatorium w Nicei, kiedy zostało skonsultowane w odpowiednim czasie, odrzuciło możliwość że był to aerolit.
“Z opisów podanych przez świadków,” stwierdził pewien astronom który był przepytywany przez Le Figaro, “wydaje się że to było ziemskie ciało, jakiegoś rodzaju zdalnie kierowana maszyna, raczej aniżeli ciało kosmiczne takie jak aerolit.”
To doprowadza mnie do czegoś co, w mojej opinii, udowadnia, że astronom z Nicei miał racje wyrażając preferencję dla kierowanej czy zdalnie kierowanej maszyny.
Tego samego wieczoru 6 października 1952 roku, stacja meteorologiczna w Montpellier zakończyła swoje codzienne sprawozdanie dodatkiem:
“18:25. Świecące zjawisko, obserwowane pod kątem w przybliżeniu 40 stopni ponad południowym horyzontem było śledzone przez cztery czy pięć sekund kiedy podróżowało na wschodnio-zachodnim kursie i było widziane do zniknięcia na południowym zachodzie za zespołem soczewkowatych alto-cumulusów.
“Aspekt zjawiska: kształt dysku czy sfery, widoczna średnica jedna ósma tej dysku słonecznego, bezpośrednio za sobą miał jasne światło, podążał za nim biały ślad, emitował przyćmioną poświatę.”
Meteorolog dodał do swojego opisu specyfikację przedmiotu, która zawierała kilka wysoce interesujących szczegółów. Kula, mówi on, była biaława. Świadkowie w Draguignan, Nicei i Mougins powiedzieli to samo. Jasne światło z tyłu było tak duże jak gwiazda pierwszej wielkości, purpurowego koloru, i mrugało czy migotało. Żarzący się ślad był mniej więcej sześć razy tak długi jak sam obiekt.
68
Można zobaczyć, że opis podany przez technika jest pełniejszy i zwięźlejszy aniżeli wysiłek pierwszych świadków. Ale czy może być tutaj jakaś rozsądna wątpliwość, że wszyscy oni odnoszą się do tego samego przedmiotu?
Na początku, zgadzają się czasy. Dr. Carlotto mówił o 19:20 czasu lokalnego, podczas gdy raport z Montpellier wspomina o 18:25 czasu Greenwich, to znaczy 19:25 czasu lokalnego.
Następnie przychodzi jednomyślność co do kursu: wschodnio – zachodni (dwaj piloci w rzeczywistości powiedzieli że był on północno-wchodni – południowo-zachodni), ale to rozbieżność ma skłonność do potwierdzenia że obiekt widziany w Draguignan był tym samym co ten zaobserwowany w Montpellier, ponieważ kurs przechodzący na północ od Nicei i na południe od Montpellier (kurs podany w raporcie meteorologicznym) jest w rzeczywistości północno-wschodnim – południowo-zachodnim. Jest również zgoda ograniczająca się do orientacji kursu. Wszyscy mówili, że był on prosty, jednostajny i poziomy. Ostatnio nadszedł niesamowicie podobny opis, meteorologiczny będący bardziej szczegółowym, oczywiście. Świadkowie w porcie lotniczym w Nicei nie widzieli mrugającego purpurowego światła, podczas gdy Dr. Carlotto to uczynił.
Ale dwa rozbieżności powinny być również odnotowane: obiekt wydawał się jajowaty w Nicei ale sferyczny w Montpellier, oraz tam długość śladu została widocznie zredukowana o dwie trzecie czy trzy czwarte. Te niezgodności mogą zostać wyjaśnione albo przez czynnik osobisty (kilkoro świadków tego samego zjawiska nigdy nie daje dokładnie takiego samego opisu; w Nicei, na przykład, Dr. Carlotto był jedynym który odnotował mruganie) czy obiektywny. Jeśli to pierwsze zostanie odrzucone, jedyny promień światła w tej ciemności, oferuje rozwiązanie, tzn. że świecące jajo wydłuża się kiedy wzrasta prędkość. Tak samo jest ze śladem. Opierając się na tym, przedmiot podróżowałby wolniej kiedy znajdowałby się na południe od Montpellier.
To wzywa o bardziej szczegółowe potraktowanie.
PRZYPADEK Z DRAGUIGNAN I TEORIA PLANTIERA
W czasie kiedy sceptycy drwili z latającego jaja z Draguignan, musiało zostać przyznane, że te spodki i jajka, wraz z ich kuchennymi skojarzeniami, wydają się być poniżej uwagi naukowego ducha.
Niestety, ci sceptycy nie wiedzieli nic o raporcie meteorologicznym z Montpellier, który jeszcze nie został opublikowany i nie tylko potwierdzał ale dodaje coś do tego co wydaje się być niewiarygodnymi elementami w obserwacjach z Nicei i Draguignan.
Co do jajowego kształtu, kapitan Plantier, który nie jest sceptykiem, przewidział że jego hipotetyczna maszyna mogłaby pod pewnymi warunkami przyjąć kształt jaja. On zrobił tak na długo zanim dziwny przedmiot najechał niebo ponad Draguignan i nawet zanim przyszło mu do głowy, że latające talerze mogłyby mieć jakiś związek z jego śmiałym spojrzeniem na przyszłość.
Jeśli widzielibyśmy maszynę Plantiera lecącą z dużą szybkością na całkowicie prostym kursie47 zauważylibyśmy, że pole siły napędzającej go, niesie otaczające powietrze w tempie odwrotnym w stosunku do kwadratu odległości. Innymi słowy, im bliżej maszyny jest powietrze, tym szybciej jest niesione dalej. Co się wydarzy przed maszyną? Pomiędzy praktycznie pozostającym bez ruchu powietrzem znajdującym się w jakiejś odległości z przodu i samą maszyną, znajduje się pas powietrza stopniowo sprężany kiedy zbliża się maszyna. Im większa jest szybkość, tym większe jest natężenie i gęstość tego pasa powietrza.
Co się wydarzy kiedy gaz jest sprężony? Ogrzewa się. Ponad pewnym tempem podróży, maszyna będzie niosła ze sobą natężone powietrze, doprowadzone do bardzo wysokiej temperatury. Pole siłowe będzie oddziaływać na to powietrze tak samo skutecznie jak na samą maszynę, i stanie się ono żarzące. Widz będzie widział świecącą kulę ukształtowaną niczym “ekwipotencjalne powierzchnie” pola. Ta powierzchnia będzie jajowata, czy elipsoidalna, żeby być dokładniejszym. Im większe pole siłowe, tym bardziej elipsa staje się wydłużona.
Z tyłu tej kuli sprężonego powietrza będzie odwrotny proces kurczenia się, nagłego czy stopniowego, zgodnie z prędkością. Kurczenie się pociąga za sobą zimno i kondensację. W związku z tym smugę. Bardzo szczególnego rodzaju smugę, pozwolę sobie dodać, bardzo odmienna od śladu pozostawianego przez samolot, z powodu obecności zjonizowanych cząstek wyrzucanych przez pole siłowe. Długość smugi będzie wzrastała wraz z prędkością przedmiotu. Zatem obserwacja z Montpellier sugerowałaby zmniejszającą się szybkość.
Czy teoria Plantiera wyjaśnia również migoczące światło? Być może jasne światło reprezentuje natychmiastowe podnoszenie się maszyny, kiedy proces jonizacji jest szczególnie aktywny. Jak by nie było, zredukowana prędkość na pewno wyjaśniłaby, dlaczego świadkowie w Nicei nie widzieli tego jasnego światła. Kiedy obiekt podróżował z dużą szybkością, ten punkt wielkości szpilki, został wchłonięty w wydłużonym “jaju.” W takim przypadku, Dr. Carlotto musiał uznać całe “jajo” z migającym purpurowym świecącym miejscem ku górze z wewnątrz.
69
PRAWDZIWA NATURA OBIEKTU Z DRAGUIGNAN – MONTPELLIER
Poprzez porównanie sprawozdań dwóch pilotów z tymi danymi przez meteorologa, możemy wytworzyć jakąś ideę co do prawdziwej natury przedmiotu, który oni widzieli.
Rozpocznijmy od czasów. Niestety, co do tego punktu, możemy polegać jedynie na sprawozdaniu z Montpellier. Ono przyjęło czas 19:25. Jeśli zaakceptujemy porę Dr. Carlotto, 19:20, dla pojawienia się obiektu w Nicei, to musiał on pokonać 300 kilometrów w ciągu pięciu minut, reprezentując przeciętną prędkość 3600 kilometrów na godzinę. Teraz ta cyfra musi na pewno stanowić minimum, ponieważ wszyscy inni świadkowie w Nicei powiedzieli że obiekt przeleciał po 19:20. Jeśli rzeczywistą porą przelotu była 19:23, to przeleciałby 300 kilometrów w dwie minuty lub w tempie dziewięć tysięcy kilometrów na godzinę. Ale będziemy się trzymać tej minimalnej liczby. Ona zgadza się mniej więcej z tą podaną przez dwóch pilotów i, jeśli oni dokładnie przeliczyli widoczną (kątową) prędkość na faktyczną prędkość, to ich ocena odległości i faktycznych wymiarów przedmiotu byłyby nie mniej godne zaufania – jeśli cokolwiek, być może odrobinę poniżej prawdziwych liczb. Istotnie, jeśli oni byliby znacznie błędni w ich ocenie wymiarów, ich liczby co do odległości byłyby w równym stopniu złe, i w konsekwencji, liczba dla prędkości również. Ich liczby dla prędkości wynosiły od dwóch do trzech tysięcy kilometrów na godzinę, w przeciwieństwie do 3600 uzgodnionych przez porównanie czasów podanych przez Dr. Carlotto i stację meteorologiczną w Montpellier. Te liczby są wystarczająco bliskie żeby usprawiedliwiać nas w przekonaniu, że prawdziwe minimalne wymiary przedmiotu były gdzieś blisko tych oszacowanych przez dwóch pilotów; to było nieco większe od handlowego samolotu.
Nie możemy zapominać, że przedmiot był przynajmniej w odległości trzech kilometrów, kiedy oni go widzieli. Na mocy tych liczb, obserwacja z Montpellier powinna teoretycznie umożliwić nam obliczenie odległości oraz minimalnej wysokości przedmiotu, jak również faktyczną jasność światła wyemitowanego przez purpurową plamę, ciągle pod warunkiem że zaakceptujemy teorię że kiedy prędkość maleje, długość jaja jest odpowiednio redukowana. Jeśli na przykład, założymy że długość jaja w Draguignan była dwukrotnie taka jak jego szerokość, to oznacza że prawdziwa średnica kuli z Montpellier równała by się połowie długości jaja z Draguignan, powiedzmy, 20 metrów (podając liczbę zgadzającą się ze stwierdzeniami dwóch pilotów), powinniśmy otrzymać:
18 do 20 kilometrów dla odległości do kuli od obserwatora z Montpellier;
10 tysięcy do 12 tysięcy metrów dla jej wysokości.
Muszę uczynić to jasnym, że te obliczenia są jedynie ewentualnością. Są one całkowicie hipotetyczne, ponieważ warunki do akceptacji tej teorii umieściłem powyżej. Ale, jeśli komisja dochodzeniowa zadałaby dwóm pilotom i innym świadkom pytania, które powinny zostać przedstawione im natychmiast po zdarzeniu, to nie byłoby żadnych takich niepewności. Powinniśmy mieć dzisiaj dość dokładne pojęcie co do prawdziwej natury przedmiotu. Przy niewielkich kosztach, oraz dzięki szczególnej okazji że konkretne zdarzenie zostało dobrze zrelacjonowane, tajemnica latających talerzy być może zostałaby otoczona, jeśli nie wyjaśniona.
Ale we Francji nie ma ciała badawczego, i wielka szansa zaginęła.48
OLORON I GAILLAC, PAŹZIERNIK 1952 ROKU
Cokolwiek podobnego do gruntownej analizy wszystkich obserwacji latających talerzy dokonanych jedynie we Francji podczas ostatnich kilku lat, wypełniłoby kilka tomów. W trakcie tego października z 1952 roku, po Draguignan i Montpellier z szóstego, Morlaix dziesiątego i potem Rouen jedenastego, zostały zaszczycone podobnymi wizytami.
Pomimo iż są one interesujące49 pomijam te dwa przypadki i przechodzę do wydarzeń z Oloron (17 październik) i Gaillac (27 październik), niewątpliwie najbardziej rozczarowujących w historii całej sprawy. W i wokół tych dwóch miast na południowym zachodzie Francji, ten sam fantastyczny spektakl był widziany w odstępie dziesięciu dni przez dwa zespoły świadków, w sumie kilkuset. Był on tak założony, irracjonalny i powtarzający się, że ograniczę się do przedstawienia materiału dowodowego nie próbując wyjaśnić czy nawet zrozumieć go.
W piątek, 17 października 1952 roku, pogoda przy Oloron była wspaniała. Niebo było niebieskie i pozbawione chmur. Około godziny 12:50, M. Yves Prigent, dyrektor tamtejszego liceum, właśnie miał usiąść do jego południowego posiłku w pokoju na pierwszym piętrze. Jego żona, również nauczycielka, oraz ich troje dzieci byli razem z nimi. Widok z okien pokrywał duży region północnej części miasta. Syn M. Prigenta, Jean-Yves,
70
stał przy oknie i właśnie powiedziano mu żeby przyszedł do stołu kiedy wrzasnął: “Chodź szybko, Tata, tutaj jest coś fantastycznego!” Cała rodzina dołączyła się do niego. Prigent opowiedział swoją historię jego własnymi słowami:
“Daleko na północy, demonstrując się wyraźnie naprzeciwko niebieskiemu niebu; płynęła wzdłuż wełnista chmura o dziwnym kształcie; ponad nią był długi, wąski cylinder, najwidoczniej nachylony pod kątem 45 stopni, który wolno kierował się południowemu – zachodowi. Oszacowałem jego wysokość na dwa do trzech tysięcy metrów. Obiekt był białawego koloru, nie świecił, a jego kształt był całkowicie wyraźny. Podmuchy białego dymu uciekały z jego górnej strony. W jakiejś odległości przed tym cylindrycznym kuriozum, mniej więcej trzydzieści przedmiotów podróżowało po tym samym kursie. Dla nagiego oka one wydawały się być bezkształtnymi kulami dymu, ale polowa lornetka ujawniła że była tam czerwona kula okrążona przez jakiegoś rodzaju żółtawy pierścień pod bardzo dużym kątem wobec niej, kącie tak dużym, że prawie cała niższa część kuli była w centrum, pozostawiając wyższą część widoczną.
“Te spodki podróżowały parami w krótkich, szybkich zygzakach. Kiedy dwa spodki poruszały się osobno, one wydawały się być połączone przez białawą smugę, przypominającą łuk elektryczny. Te wszystkie dziwne obiekty pozostawiały bardzo długie smugi które rozpadały się i dryfowały powoli ponad ziemią. Przez wiele godzin później drzewa, druty telefoniczne i dachy domów były widziane jak zostały ozdobione festonami z resztek.”
Taka była zdumiewająca historia z “Nitkami Dziewicy” rozproszonymi ponad obszarem Oloron przez przelot nieznanych przedmiotów. Te nitki były podobne do wełny czy nylonu. Kiedy były zwijane one szybko stawały się galaretowatymi a potem wyparowywały i znikały. Niezliczeni świadkowie byli w stanie zebrać próbki i zobaczyć jak ta sublimacja sama postępuje. Nauczyciel gimnastyki w szkole średniej zebrał obfita plątaninę na boisku sportowym. Pracownicy szkoły stali się bardzo podekscytowani, zwłaszcza kiedy dowiedzieli się, że gdy nitki były podpalane, płonęły niczym celofan. M. Poulet, nauczyciel nauk ścisłych, zbadał je dokładnie, ale nie miał czasu na przeanalizowanie ich, pomimo iż oglądał on kompletne wyparowanie jednej nitki, mającej około dwunastu metrów długości, które była spleciona dookoła kija.
W dodatku do tych świadków oraz wielu innych mieszkańców z Oloron, inni ludzie w sąsiedztwie (łącznie w szczególności z burmistrzem miasteczka Geronce, M. Bordesem) i ekipa polująca w dolinie Josbaigt byli uprzywilejowani, żeby widzieć latające przedmioty i nitki. Jedyne wytłumaczenia zjawisk z Oloron który ktoś zaryzykował zaoferować było takie że świadkowie którzy opisywali cylinder i spodki nie widzieli nic podobnego, a ci którzy zebrali nitki zawiedli przy prawdziwym rozpoznawaniu “Nitek Dziewicy”, które tak naprawdę “zostały pozostawione za sobą przez miriady migrujących pająków.”
To ostatnie wyjaśnienie, opublikowane w gazetach w Oloron z 22 i 23 października, została przypisana “entomologom.” Spróbowałem na próżno odnaleźć kim oni byli. Najwidoczniej, ci anonimowi eksperci powiedzieli że jesienią pająki mają taki zwyczaj że tkają ogromne sieci które są rozrzucane przez wiatr, i niesione w miriadach ponad górami i równinami. To wytłumaczenie jest nie tylko dziwaczne, lecz również śmieszne. To dogodnie przeoczyło jeden prosty fakt – że sieci rozpadały się w kilka godzin na zewnątrz. Nigdy nie słyszałem o “Nitkach Dziewicy” rozpadających się tak.
Co, zatem, jest wytłumaczeniem? Nie ma żadnego. Tajemnica pozostaje tajemnicą. Chmury o dziwnym kształcie, cylinder pokryty dymem, spodki cały czas zygzakujące parami. “Nitki Dziewicy” parujące na ziemi – fantasmagoria obrażająca zdrowy rozsądek. Być może to samo sformułowanie “zdrowy rozsądek” może dostarczyć nam wskazówkę? Czy musimy uciec się do “zbiorowej halucynacji”? Ale jeśli tak, czy to nie byłoby przynajmniej nadprzyrodzone, że bardzo wielu ludzi na szerokim obszarze powinno pomyśleć, że widzą dokładnie taki sam spektakl, szalony czy jednoznaczny spektakl w tym samym czasie! Powinniśmy znaleźć się zaangażowanymi w tajemnicę o wiele bardziej kłopotliwą, aniżeli w naiwną interpretację ubierającą wizję w rzeczywistość, którą wydaje się ona być.
Ale to jest nic. Możemy zaakceptować na razie wytłumaczenie w postaci halucynacji, pomyłki, psychozy lub cokolwiek jeszcze. Pozwolę sobie przypomnieć, że my zajmowaliśmy się 17 października 1952 roku. Dziesięć dni minęło, wystarczająco dla entomologów, żeby wznowić ich sny. I potem, 27 października, o 17:00, cała sprawa rozpoczęła się ponownie ponad Gaillac w Tarn.
GAILLAC
Dokładnie po 17:00 tego dnia Pani Daures, zamieszkująca przy ulicy Toulouse w Gaillac, usłyszała olbrzymi zgiełk wśród ptactwa w jej wybiegu drobiowym. Myśląc, że jakiś drapieżny ptak musi być wokoło, spojrzała ona w niebo i dostrzegła tam dokładnie taki sam spektakl, który dobrzy obywatele Oloron poświadczyli dziesięć dni wcześniej. Zawołała jej syna, potem dwóch sąsiadów, następnie trzeciego. Ale do tego czasu przynajmniej stu mieszkańców Gaillac, łącznie z dwoma podoficerami żandarmerii, analizowało niebo.
71
Oni wszyscy opowiedzieli taka samą historię, która zgadza się w każdym szczególe ze sprawozdaniami z Oloron: długi, pokryty dymem cylinder, nachylony pod kątem 45 stopni, podróżujący powoli w kierunku południowo wschodnim oraz otoczony przez jakieś dwadzieścia “spodków”, iskrzących się w świetle słonecznym i lecących parami w szybkich zygzakach. Jedyna różnica jest taka że tutaj w Gaillac kilka par spodków czasami obniżało się dość nisko, na wysokość oszacowaną przez świadków na trzysta czy czterysta metrów. Cały spektakl trwał około dwudziestu minut, po których cygaro i jego spodki znikły ponad horyzontem. Po tym czasie, masy białych nitek zaczęły opadać. One ciągłe opadały po tym jak przedmioty znikły. Obserwatorzy z Gaillac porównali te nitki do szklanej wełny. Podobnie jak w Oloron, po ich dotknięciu stawały się one galaretowate i potem wyparowywały i znikały. Ani w Oloron ani w Gaillac nikt nie poczynił próby do odizolowania ich w hermetycznie zaplombowanym kloszu lub zatrzymać jakiś gaz dla późniejszej analizy.
Takie są dwa wydarzenia z Oloron i Gaillac, których dziwne cechy są całkowicie identyczne. Ale one nie rzucają żadnego światła na siebie. Świadkowie są godni zaufania. Oprócz tego, że byli oni liczni a ich sprawozdania zgadzają się, powinny zostać odnotowane specjalne kwalifikacje kilku obserwatorów. M. Prigent, zanim został dyrektorem szkoły w Oloron, był szkolony w meteorologii. Żandarmeria N.C.O. nie jest przeznaczana do tego żeby mieć wizję – przyniosłoby to szkodę przy promocji. Zatem jawne wyparcie się jest niemożliwe.
Czy możemy znaleźć jakieś naturalne zjawisko, które mogłoby prawdopodobnie zostać błędnie osądzone w tym dwukrotnie opisanym spektaklu, z tym samym bogactwem identycznych szczegółów, w tych przypadkach? Nie myślę o żadnym.
Pozostaje możliwość porównania z innymi obserwacjami spodków. Nie zaprowadzi to nas bardzo daleko, ale kilka podobnych punktów przychodzi do głowy.
Czapka dymu ponad górną częścią cylindra przypomina “cumulus agite.” Jeżeli, jak zakłada to teoria Plantiera, te wszystkie maszyny są napędzane przez pole siłowe, energia poruszająca cylinder znajduje się jedynie na jego dwóch końcach, i (jak nam to mówią świadkowie) kiedy podróżuje powoli, jego górna powierzchnia z konieczności produkuje smugę z tendencją do podnoszenia się, z prawdopodobną kondensacją.
Jedna cecha jest nadzwyczajna: jeśli cały kompleks złożony z ogromnego cylindra i małych dysków podróżuje jako jedno, to musi tak być z powodu jakiegoś urządzenia mechanicznego, ponieważ cylinder podróżuje całkowicie prosto, podczas gdy jego małe satelity zygzakują. Dlaczego? Po prostu teoretyzujemy. Ale, dlaczego nie, o ile nie potraktujemy teorii jako zimnego faktu?
Zatem pozwólmy nam założyć, jak już zasugerowałem, że cylinder ma tylko jeden silnik na każdym końcu; innymi słowy że jest to urządzenie składające się z rurki z latającym talerzem na każdym końcu. Środek cylindra ucieka w ten sposób częściowo od wpływu pola siły, i jego tempo przyspieszenia, które jest takie same jak tego cylindra w całości, będzie większe niż te z otaczającego powietrza. Cylinder jest w ten sposób urządzeniem infradźwiękowym, ponieważ powody na ciszę i odporność termiczną na spodek nie odnoszą się dłużej do niego.50 Powolny bieg cylindra wydaje się w ten sposób wskazywać, że jest rzeczywiście rurka pomiędzy dwoma spodkami.
Rozważając dalej, pochylenie cylindra w kierunku w którym podróżuje zwiększa prawdopodobieństwo tej teorii. Żeby wystartować i utrzymać jego prędkość w płynnym ośrodku, spodek musi się przechylić i potem pozostać pod lekkim kątem. Przechylając w górę spód cały cylinder musi się nachylić. Kiedy pozostaje w spoczynku, jest pionowy.
Pozwólmy czytelnikowi z jakąś wiedzą mechaniki rozważyć złożoność problemu zrównoważenia dwóch pół sił (dwa spodki z bazach), pochłoniętą w trzecią (grawitację) w taki sposób żeby umożliwić całemu urządzeniu manewrowanie. Ono musiałoby ani unosić się, ani opadać, ani nawet obracać się! Złożoność zaangażowanych danych jest przerażająca, i możemy jedynie żywić łaskawą nadzieję, że jego przyszli pasażerowie będą wysoce wykwalifikowani w sztuce ponownego zasilania elektronicznych komponentów! Nie powinniśmy również zapomnieć że cylinder musi być ostrożny. Najlżejszy prąd powietrzny mógłby zniszczyć wszystko.
Wszystko co z tego wynika w praktyce jest to, że taki cylinder z trudem mógłby być czymś innym aniżeli maszyną międzyplanetarną, samonapędzającą się w ośrodku gdzie otaczające pole siłowe nie jest zbyt silne. (To wszystko jest oczywiście zwykłą spekulacją!)
Jeśli świadkowie naprawdę widzieli to co oni opisują, i jeśli te wszystkie obiekty są maszynami kontrolowanymi przez jakąś inteligencję, to w jaki tajemniczy eksperyment zostali oni zaangażowani? Co to był za dziwny balet, który ustawione w pary spodki wykonywały? Co oznaczał białawy ślad nagle łączący dwa spodki kiedy one się rozchodziły? Przede wszystkim, czym były te “Nitki Dziewicy” które wyparowywały i znikały tak szybko?
72
Co więcej, możemy jedynie żałować że nie było w tym czasie żadnego ciała badawczego, które zebrałoby ostatnią uncję materiału badawczego. Jeżeli, jak uważa Plantier, “Nitki Dziewicy” reprezentują rezultat chemicznych własności atomów i molekuł superciężkich cząstek wystrzelonych z pola siłowego, to odpowiednie eksperymenty przeprowadzone natychmiast potem być może przyniosłyby coś na światło dzienne. Zaniechawszy takich eksperymentów, jest godne ubolewania, że nie doszło do nawet prostej analizy chemicznej. Nic takiego nie miało miejsca i na razie obserwacje z Oloron i Gaillac nie są dla nas żadną lekcją. Pewnego dnia, bez wątpienia, wszystko zostanie wyjaśnione, ale w tej chwili jesteśmy w całkowitej ciemności.
Inne spodki były obserwowane we Francji podczas tego październikowego miesiąca, które dały tak wiele widowisk.
Srebrno szary dysk z metalicznym blaskiem został odnotowany w Brives-Charensac, w departamencie Haute Loire, 27 o 17:30, tylko kilka minut po tym jak zakończył się spektakl w Gaillac. Przedmiot szybko przeleciał niebo i znikł, bez dźwięku w południowo wschodnim kierunku. Był on natychmiastowo ścigany przez “cygaro” tego samego koloru, które pozostało stacjonarne na niebie przez więcej niż pół minuty, potem przyspieszyło i znikło. Pięciu świadków widziało te dwa obiekty.
Dokładnie po 16:00 “kula” była widziana w Tarbes ślizgając się po niebie w olbrzymim tempie. Niestety świadkowie nie mogli dać żadnych szczegółów.
Niewątpliwie najbardziej zadziwiające wydarzenie w tych ostatnich dniach października 1952 roku było to, które miało miejsce w porcie lotniczym w Marignane, gdzie M. Gachignard, celnik, widział jak maszyna wylądowała, zaparkowała na chwilę i potem odleciała ponownie.
CYGARO Z MARIGNANE
Cygaro z Marignane powinno mieć swoje miejsce w historii latających talerzy, ponieważ materiał dowodowy jest nadzwyczajny zarówno z powodu jego dramatycznych cech i faktu, że ponieważ był tylko jeden świadek, jest ono nie poparte. Pomimo tych wad, wszyscy którzy rozmawiali z tym jedynym świadkiem są przekonani o jego dobrej wierze. Osobiście uważam że jeśli raporty które opublikuję w tej książce mają podstawę w faktach, to jest tutaj każde prawdopodobieństwo, że materiał dowodowy w przypadku z Marignane jest prawdziwy. Jeśli tak, to jest to wyjątkowo interesujące, ponieważ nie ma wątpliwości że nikt na Ziemi nie był kiedykolwiek tak blisko latającego spodka jak Gabriel Gachignard.
Poniższa historia jest rezultatem sukcesywnego czterogodzinnego krzyżowego ognia pytań autorstwa M. Jean`a Latappy`ego, ilustratora tej książki i jedną z najlepiej poinformowanych osób we Francji w przedmiocie latających spodków. Jego krzyżowy ogień pytań był wnikliwy i naprawdę bezlitosny. Nie stracił on żadnej okazji na złapanie go na jakiejkolwiek niezgodności, niewiarygodnym stwierdzeniu czy jakimkolwiek znaku niezdecydowania lub lawirowania z prawdą. Ale na próżno. On sam mówi: “Gachignard poraził mnie jako prosty, uczciwy człowiek, pozbawiony wyobraźni, zainteresowany jedynie jego rodziną oraz rutynowymi obowiązkami, a jednak zawzięty, skrupulatny, gotowy przejrzeć jego własne stwierdzenia, żeby uczynić ich znaczenie bardziej wyraźnym i zawsze odmawiający użycia słów, których on nie rozumiał.” M. Latappy poszedł nawet tak daleko że rozpoczął wszystko od nowa, subtelnie próbując otrzymanie od M. Gachignarda błędu w celu przetestowania go. Ale on nigdy nie został na tym przyłapany. Celnik zrobił na nim wrażenie jako człowiek który naprawdę coś zobaczył i nie zacinał się przy tym co mówił. Dość dziwne, on odmawiał powiedzieć, że to co on zobaczył było latającym talerzem. Zgodnie z M. Latappy ten opis nie odpowiada niczemu określonemu w jego umyśle.51 Ale pozwólmy mu przemówić osobiście:
“Około północy (niedziela/poniedziałek, październik 26/27) było dotknięcie mistrala, ale dosyć niedługo potem niebo zachmurzyło się ponownie, jak gdyby wokoło był deszcz. Blisko drugiej nad ranem byłem w hangarze. Byłem na służbie od 22:00. Byłem całkowicie rozbudzony, spałem w ciągu dnia. Właśnie kupiłem przekąskę, trochę chleba i ser śmietankowy. Wyszedłem na zewnątrz zjeść to na ławce. Te ławki są na konkretnym tarasie pod hangarem. Taras jest rozdzielony od pasa startowego gdzie parkują samoloty przez kilka cementowych koryt, w których są posadzone kwiaty. Po skończeniu mojej przekąski zamierzałem pójść do biura regulacji ruchu żeby dowiedzieć się, czy przybędzie samolot pocztowy z Algieru o 2:20, jak zostałem poinformowany. Zostałem wprowadzony w błąd. Ten samolot nie przyleciał.
“Całe lotnisko było widoczne, ale chociaż było ciemno, to znam jego każdy kąt, i jakkolwiek nigdy nie ma ciemnych odcinków w tych częściach. Tu na południu może Pan prawie rozróżnić zarysy. Pas startowy do hangaru za mną był słabo oświetlony przez litery czerwonego neonu, mającego trzydzieści metrów długości i trzy metry wysokości, ze słowem `Marseille` - Marsylia (port lotniczy).
73
“To było właśnie trochę po 2:30 – samolot pocztowy Nicea – Paryż, zgodnie z rozkładem mający odlecieć o tej porze, właśnie odleciał – kiedy nagle zauważyłem po mojej lewej stronie światło które wydawało się lecieć w moim kierunku, kierując się pasem startowym. Nie było ono bardzo jasne, ale całkiem widoczne i wyraźne w ciemności. Wydawało się przylatywać z prędkością odrzutowca podchodzącego do lądowania, coś jak 250 kilometrów na godzinę. Najpierw pomyślałem, że to była spadająca gwiazda i miałem źle oszacowaną odległość i szybkość. Tło ginęło w ciemności i nie widziałem, gdzie dokładnie rozpoczynało się niebo.
“Ale gdzieś w odległości kilometra, na lewo od pasa startowego, jest budynek nazywany `Podwójna Beczka` z powodu jego kształtu, i widziałem światło, najwidoczniej ciągle zbliżające się, przelatujące ponad nim jedynie na wysokości dziesięciu metrów. Jego kurs był całkowicie prosty, i stopniowo obniżało się bez jakiegokolwiek znaku chybotania. Niedługo potem przeleciało przede mną i wtedy zrozumiałem, że to nie była spadająca gwiazda ale coś, co rzeczywiście leciało. To wszystko wydarzyło się bardzo szybko; nie miałem czasu na myślenie.
“Zaledwie światło przeleciało kiedy zaczęło lądować, i nie zwalniając nagle zatrzymało się całkowicie około 100 metrów po mojej prawej stronie. Momentalnie zatrzymało się z 250 kilometrów na godzinę! Dokładnie kiedy obiekt osiadł na opak pasa startowego, usłyszałem głuchy przytłumiony dźwięk, jakby ktoś trzepnął w dół coś płaskiego na ziemię. To była pierwsza rzecz którą usłyszałem. Nie było żadnego dźwięku kiedy obiekt przylatywał.
“Potem zrozumiałem, że to nie był samolot, ponieważ nie zmniejszył prędkości i nie kołował. Tylko piętnaście czy dwadzieścia sekund upłynęło od jego pierwszego pojawienia się i teraz tutaj był pod moim nosem. To nie był samolot, ale to nie było również światło, ponieważ słyszałem dźwięk. To było coś stałego.
“Wstałem i szybko podszedłem do niego, podpowiedziany bez wątpienia przez ciekawość, ale również, ponieważ to jest część mojej pracy.
“Zajęło mi to około trzydziestu sekund żeby znaleźć się w połowie drogi i w tym czasie odkryłem, że światło było częścią bardziej solidnego przedmiotu.
“To wyróżniało się z lekka naprzeciwko lekkiego tła żółtego budynku Meteo. Ten budynek był między mną a lądowiskiem; które jest zawsze oświetlone, skądinąd miejsce gdzie był przedmiot było również oświetlone.
“Ten przedmiot był ciemny, ciemniejszy niż jego otoczenie. Jakiego rodzaju to była rzecz? Nie miałem najlżejszego pomysłu, i chociaż byłem na ten temat przesłuchiwany nieustannie, nadal nie mam. To mógł być metal i to również mogła być tektura.52 Sprawdzając przy pomocy znanych odległości oraz wymiarów budynku za nim, wszystko co możemy powiedzieć to, że miał on metr wysokości oraz trzy metry długości. Był on w kształcie przypominającym piłkę do rugby z bardzo szpiczastymi końcami, które wynurzały się z ciemności dzięki słabemu światłu neonowemu. One zmniejszały się do bardzo uwydatnionego stopnia. Spód przedmiotu był w całkowitej ciemności, zatem nie widziałem czy miał jakieś koła. Nie widziałem tego wszystkiego, zatem po prostu nie wiem.53 Górna strona była również w ciemności, i nie mogłem ustanowić tam również niczego. Jedyna rzecz której jestem pewien, jest taka że światło które widziałem od samego początku pochodziło z czterech okien, w całości doskonale kwadratowych, z bokami mającymi około 20 do 30 centymetrów długości. One zostały umieszczone w linii, ale ta linia nie była prosta, ale zakrzywiona, kierując się górnym łukiem cygara.
“Cztery okna znajdowały się dokładnie w centrum maszyny, zatem ostatni po prawej stronie i pierwszy po lewej były w tej samej odległości od zwężających się końców. Jednakże były one pogrupowane parami; była ta sama odległość pomiędzy oknami każdej pary, podczas kiedy odległość pomiędzy dwoma wewnętrznymi oknami była większa. Dwa zewnętrzne okna wydawały się dla mnie być pod nieznacznym kątem.
“Przez te okna mogłem dostrzec dziwne migoczące światło. Nie było ono ani solidne ani jasne, ale upiorne i miękkie, prawie mleczne czasami. Przypominało mi światła pojawiające się i znikające za oknami, które robiąc te kwestie wyglądają na niebieskie i zielone naprzeciwko jasnego tła. Poza tym, światło nie było wystarczająco silne, żeby pokazać górne ciemne części przedmiotu i to się nigdy nie zmieniło. To się nie zmieniło kiedy przedmiot się poruszał. Ale on nigdy nie zatrzymał `dygotliwego` ruchu przypominające ruch fal.
“Odnotowałem to wszystko, kiedy podchodziłem do obiektu.
“Ale nagle, kiedy byłem nie więcej aniżeli 50 metrów daleko, dostrzegłem prysznic iskier, czy raczej strumień małych białych rozpromienionych cząstek, strzelających spod tylnego końca z mojej lewej strony. One nie dały mi ilości światła wystarczającej do tego, żebym rozpoznał do czego obiekt był podobny. Płomienny wytrysk został skierowany ku ziemi.
74
“To wszystko trwało dosłownie moment, jeszcze kiedy to się działo cygaro uniosło się tak nagle i gwałtownie, że straciłem odwagę i instynktownie zrobiłem pięć czy sześć kroków do tyłu. Zastanawiałem się co mogłoby się zdarzyć, i czy maszyna wybuchłaby w płomieniach czy przeleciała ponad nami. Szczerze wierzyłem, że byłem w niebezpieczeństwie. Nie widziałem `ich`, ponieważ cień budynku prawie schował maszynę przede mną, ale `oni` widzieli mnie wystarczająco łatwo przy pomocy światła neonu znajdującego się za mną.”
M. Latappy mówi, że kiedy M. Gachignar opisywał tą scenę jego rysy były zamrożone w terrorze. Prysznic iskier i błyskawiczny start a zarazem nieobecność jakiegokolwiek dźwięku odpowiedniego do takiej niewymagającej wysiłku aktywności, nagle oznaczał dla tej prostej duszy manifestację potężnej i tajemniczej siły całkiem blisko jego bezbronnego ciała. “W tym momencie,” mówi M. Latappy, “M. Gachignard wyraźnie wyglądał na człowieka stojącego na krawędzi przepaści.”
Ale wysłuchajmy reszty historii.
“Prysznic iskier i start miał miejsce w towarzystwie lekkiego odgłosu, niczym petarda ba 14 lipca. Nie było żadnego strumienia powietrznego, żadnego wybuchu, żadnego wstępnego pochylenia na dół. To prawda, ze byłem w odległości pięćdziesięciu metrów. Ale w zaledwie dwie czy trzy sekundy przedmiot znikł w przeciwnym kierunku do tego z którego przybył. Jego przerażająca prędkość na starcie był tak samo zauważalna jak jego niska prędkość przy lądowaniu. W ogóle nie wydawał się przyspieszać. Był on stacjonarny w jednym
momencie i podróżował błyskawicznie w następnym. Nie mam żadnego pojęcia jaka była jego prędkość. Jego wspinaczka nie była stroma. Podobnie jak przy przybyciu, maszyna prześlizgnęła się przez 30 do 40 metrową przestrzeń pomiędzy budynkiem operacyjnym i kontroli pasa startowego, które są w linii z pasem na którym wylądowała na opak.
“Kiedy tylko on wystartował, straciłbym to z zasięgu wzroku gdyby nie strumień ognistych cząstek bijących z tyłu, ponieważ okna i ich światła były niewidoczne stamtąd skąd byłem. Mogłem dostrzec, że kiedy przelatywał pomiędzy dwoma budynkami to był on ciągle bardzo nisko, niżej niż szczyty ich dachów, które są około 30 metrów ponad ziemią. Następnie światło znikło ponad stawem na boku portu lotniczego, po drugiej stronie drogi.”
To było wszystko. Celnik został pozostawiony samotnie w stanie całkowitego oszołomienia, zastanawiając się czy nie śnił. On natychmiast zaczął rozglądać się za kimś, kto mógłby widzieć to co on, ale był on samotnie na pasie startowym. Wrócił do hangaru. Każdy spał, ponieważ o tej godzinie ruch był w zastoju. W końcu pobiegł on do M. Dugaunin`a, policjanta Sił Powietrznych.
“Dobry Boże! Wyglądasz jak śmierć!” zawołał ten drugi.
M. Gachignard opowiedział swoją historię. Oni zadzwonili do wieży kontroli lotów, ale nikt nie zobaczył czegokolwiek. Wieża kontroli lotów nadzoruje niewiele więcej aniżeli sekcje przylotów i odlotów. Poza tym, z narracji M. Gachignarda wydaje się że cygaro pozostawało zbyt nisko, zarówno przychodząc jak i odchodząc – faktycznie poniżej poziomu samej kontroli, z jego wysokością zaledwie piętnastu metrów!
“W każdym razie, byłem jedynym który to widział. Jeśli ktokolwiek jest wokoło lotniska w nocy, to jest to pewne że to są celnicy.”
Takie było zakończenie M. Gachignarda, po wymuszonych zeznaniach M. Latappy`ego.
Co możemy zrobić z tą historią?
Jak już powiedziałem, każdy kto przesłuchiwał M. Gachignarda jest przekonany o jego dobrej wierze. W jego własnej służbie, z jej wysokimi standardami, ma on doskonała reputację jako opanowany, solidny, godny zaufania urzędnik i przede wszystkim realista. M. Gachignard jest pewien że on widział to co opowiedział że widział. On nas nie nabiera. Ale czy on naprawdę to widział, czy był on ofiara halucynacji? (Prawdopodobieństwo, że on to wyśnił na jawie, musi zostać w całości przekreślone, ponieważ on jadł w tym czasie). Jeśli to byłby przypadek halucynacji, to byłby on, jak sądzę, bardzo dziwnym.
Zauważmy, że ta “iluzja” pasuje w każdym szczególe z historią wielkiego astronoma, profesora Tombaugh`a, który również widział cygaro i okna które były kwadratowe, ( lub kwadratowe, zależnie od kąta widzenia), oraz który również odnosił się do fantastycznych prędkości i manewrów w kompletnej ciszy. Jedyna różnica między znakomitym naukowcem i pokornym urzędnikiem jest taka, że ten drugi widział przedmiot spoczywający na ziemi i prysznic iskier, oraz że usłyszał on słabe dźwięki kiedy obiekt wylądował i odlatywał.
Zatem jego historia jest bardziej niewiarygodna aniżeli profesora Tombaugh`a. Oczywiście, nie sugeruję że to stanowi dowód. Jego historia jest niezdolna do udowodnienia i może nie udowodnić niczego. Ale ona naprawdę przedstawia korzyść innego rodzaju, z powodu jego sensacyjnego charakteru.
Jeśli kiedykolwiek przyjdzie dzień ustalający że latające talerze istnieją i pochodzą z innego świata, “wizja” Gachignarda może być jednym z wielkich momentów w historii ludzkości. W tym dniu, nie będziemy myśleć wyłącznie o uczuciach naszego świadka ale o fakcie, że musiał on być jedyną ludzką istotą która kiedykolwiek, była obserwowana z tak bliska przez hipotetycznych gości, oraz że w jakimś bajkowo odległym kącie kosmosu ich pamięć o nim jest jedynym dowodem na istnienie rodzaju ludzkiego na Ziemi.
75
TAJEMNICA MARIGNANE
Jak powiedziałem, nie ma materiału dowodowego na “wizję” M. Gachignarda. Ale przypuszczając że to była prawda, naszym następnym zadaniem jest rozważenie co to pociąga za sobą?
Tutaj dzięki przypadkowi, mamy kilka dokładnych i pewnych danych za którymi możemy podążyć. Maszyna obniżyła się przed budynkiem meteorologicznym, który w ten sposób posłużył jako linijka, dając Gachignardowi liczby pięć metrów dla jej długości i jeden dla jej wysokości. Dokładne współrzędne świadka również są znane. Kiedy maszyna wylądowała, on był w odległości około 100 metrów. Ta odległość została zmniejszona o połowę, kiedy maszyna odlatywała.
Poniższe liczby uczynią możliwym dla nas wyszczególnienie rzeczywistych kątów widzenia oraz efektów perspektywy:
Maszyna nie była duża. Wysokość jednego metra oznacza że skrajnie znajdowała się około 50 centymetrów ponad ziemią. Zatem Gachignard musiał widzieć ją z góry.
Ale musimy być jeszcze dokładniejsi. M. Latappy zastanawiał się czy domniemane cygaro nie mogłoby zostać sklasyfikowane ze zwykłymi latającymi talerzami – pomysł w żaden sposób nieprawdopodobny. Ponieważ maszyna była praktycznie “ślizgającą trawę” kiedy przylatywała i odlatywała, świadek mógł ją z trudem widzieć, poza tym że z boku. Z jednego kilometra skąd wylądowała, było tylko tuzin metrów powyżej dachu “Podwójnej Beczki.”
Przypuśćmy że M. Gachignard zobaczył z odległości 50 metrów okrąg mający pięć metrów średnicy unoszący się 50 centymetrów ponad ziemią. Jaki on wydawałby się jemu? Celnik jest człowiekiem średniego wzrostu, jego oczy znajdują się około 160 centymetrów od ziemi. Jeśli założymy, że okrąg był doskonale płaski, to szybkie obliczenie pokazuje, że mógł on pomyśleć że widzi cygaro mające 5 metrów długości i 11 centymetrów grubości. On, faktycznie, widziałby okrąg jako elipsę z osiami odpowiednio 11 centymetrów i 5 metrów; nawet z odległości 100 metrów, mniejsza oś nie mogła przewyższać 55 milimetrów.
Jednakże, M. Gachignard, oszacował, że grubość obiektu wynosiła 1 metr. Porównanie tych trzech liczb – 1 metra, 11 centymetrów ii 55 milimetrów – pokazuje że jeśli maszyna byłaby spodkiem, to perspektywa pozwoliłaby mu zobaczyć dolną część maszyny, zakładając, oczywiście, że wystarczyłoby światła żeby to wszystko widzieć. I widziałby w górze od 48 do 44 centymetrów tej niższej części, zgadzając się z jego odległością od tego jak to się zbliżało.
Przy dwóch krańcach, które nie całkowicie znajdowały się w cieniu, on wtedy koniecznie widziałby krawędź spodka, jeśli maszyna byłaby jednym z nich. Każdy zwężony koniec wyglądałby jak gdyby został prawie poziomo przepołowiony. Górna część byłaby nieznacznie szersza niż niższa. Ale podczas trzydziestu sekund w ciągu których miał on maszynę pod jego oczyma, nie widział on nic takiego rodzaju.
Jego opis strumienia białych cząstek potwierdza rezultat obliczenia: zostały one wyrzucone spod spiczastego końca po lewej stronie, i jego światło było niedostateczne żeby umożliwić mu otrzymanie lepszej idei co do kształtu przedmiotu. Jeśli przedmiot byłby spodkiem, byłoby odbicie na niższej części.
Jeśli zgodzimy się, że on rzeczywiście widział to co on twierdzi że widział, to musimy koniecznie zaakceptować wnioski z innych obserwacji. Nie ma żadnego przypadku błyskawicznego startu bez ruchu wahadłowego. Zachowanie cygar, wyraźnie rzadszego zjawiska, nie jest tak dobrze znane.
Te wszystkie rozważania wskazują na fakt, że maszyna naprawdę była cygarem. Ale niewątpliwie są one oparte na dowodach celnika, i on szczerze przyznaje, że bardzo niewielu z nich może on uważać za pewne. Pomimo wszystkich praktycznych zamysłów nie widział on ani górnej ani dolnej części maszyny. Mógł on rozróżnić jej krzywiznę jedynie na krańcach, a nawet wtedy miał on tylko długość jednego metra do pokonania. Jeśli on uważał, że maszyna miałaby jeden metr wysokości, to było tak jedynie dlatego że szczyt okien znajdował się na tej odległości od ziemi.
Zatem wszystko co możemy powiedzieć jest to, że nie ma nic co udowadniałby że przedmiot był spodkiem, a większość informacji sugeruje że tak nie było.
“Okna.” To jest wysoce prawdopodobne że te “okna” były czymś o wiele bardziej tajemniczym, czymś nie mającym żadnego związku z antropomorficznym wytłumaczeniem M. Gachignarda. Dziwne migoczące światło, z jego zielonkawymi, niebieskawymi, mlecznymi odbiciami, na pewno porusza wyobraźnię, ale być może zadanie wytłumaczenia tego, miało zostać pozostawione powieściopisarzom którzy specjalizują się w nadchodzących światach.
Kształt okien oraz ich rozmieszczenie również stanowi problem. M. Gachignard widział je jako “kwadratowe czy prostokątne” i M. Latappy naszkicował je na podstawie danego przez niego opisu. Ale co z perspektywą? Jak pogodzimy te prostolinijne powierzchnie z zakrzywionym ciałem? Nie widzę odpowiedzi.
Z geometrycznego punktu widzenia, najbardziej prawdopodobną pozycją jest ostatnia która może zostać pomyślana w studiowaniu takich rysunków, tzn., na szczycie okna było poziomy i były zwrócone ku niebu. To musi nie być zapomniane, że M. Gachignard widział maszynę, która była wysoka tylko na jeden metr, z góry. On
76
podkreśla fakt, że górna krawędź okien wydawała się być zrównaną z krawędzią górnej krzywej, zatem okna musiały być na szczycie a nie na boku. Taka pozycja, w teorii Plantiera, sugerowałaby, że okna tak naprawdę były silnikami, czy, odpowiednio mówiąc, generatorami pionowego pola siłowego, które zapewnia równowagę maszyny w odniesieniu do wagi.
Fakt, że M. Gachignard nie zauważył jakiejkolwiek dostrzegalnej zmiany w natężeniu światła, jest zgodny z zachowaniem pojazdu. Od początku do końca jego fluktuacje wysokości nie przekroczyły ilości kilku metrów, co oznacza że generatory pionowego pola rywalizowały z mniej czy bardziej niezmiennym przyciąganiem grawitacji.
A co z siłą poruszającą? Zazwyczaj teoria Plantiera postuluje jakieś zjawiska świetlne działające w tym samym kierunku w którym podąża kurs. Oczywiście był tutaj strumień iskier, ale to nie mogło stanowić zbyt wiele.
Dźwięki. Matowy dźwięk kiedy maszyna lądowała jest dziwny. Z opisu podanego przez świadka wydaje się on być podobny do dźwięku robionego kiedy duży słownik jest nagle zamykany, chociaż głośniejszy, oczywiście, ponieważ został usłyszany z odległości 100 metrów. W jaki sposób tego rodzaju dźwięk mógłby zostać wyprodukowany przez dwa metaliczne ciała dochodzące do kontaktu? Lecz jeśli teoria Plantiera jest akceptowalna to istnieje bardzo proste wytłumaczenie.
Maszyna, co powinno zostać wspomniane, wylądowała na pasie startowym wykonanym z metalicznych elementów, których amerykańska armia użyła na dużej ilości lotnisk po wojnie. Te materiały obejmują perforowane płyty stalowe po prostu położone obok siebie na ziemi. Kiedy maszyna przybyła z prędkością 250 kilometrów na godzinę i obniżyła się na kilka centymetrów od tych stalowych płyt, jedna lub dwa z nich musiały zostać wplątane w pole siłowe, zostały podniesione z ziemi, a potem opuszczone ponownie, kiedy maszyna zatrzymała się.
Żeby wyjaśnić dźwięk przecinający powietrze będziemy musieli wiedzieć o wiele więcej niż czynimy to teraz.
Takie są warunki, które musimy rozpatrzyć, jeśli mamy uznać całą historię M. Gachignarda. Ale czy jesteśmy usprawiedliwieni tak robiąc? Czy możemy zaakceptować ten zdumiewający materiał dowodowy? To jest inna sprawa. Jeszcze raz musimy się zgodzić, że tutaj nie ma nic co nie zaczyna zasługiwać na miano prawdy. Przypadek z Marignane jest interesujący tylko dla tych którzy z innych powodów są przekonani o istnieniu latających talerzy i poszukują wyjaśnienia gdzie tylko może ono zostać znalezione. Przekonwertowani potraktują moje analizy jako materiał dla ich własnych spekulacji. Inni będą to uważać za wzlot fantazji i nie będę ichz a to winić.
OBSERWACJA Z CHALONS
Ponieważ jest konieczne dokonanie wyboru wśród bardzo licznych zarejestrowanych obserwacji, ograniczę się do dwóch dalszych przypadków, zanim przejdę do wydarzenie którego miejsce leżało ponad Paryżem.
Około 19:20 wieczorem 14 listopada 1953 roku, Pani Raymond Poreaux, zamieszkała przy 39 avenue de Strasbourg, w Chalons-sur-Marne, zamykała jej okno kiedy – ale pozwolę jej to opowiedzieć osobiście:
“...Uchwyciłam widok nadzwyczajnego przedmiotu, trochę zaokrąglonego i jasnozielonego koloru, który powoli podróżował po czystym gwiaździstym niebie. Był mniej więcej tej samej wielkości co Księżyc w pełni i iskrzył się, zwłaszcza z tyłu (przez tył, mam na myśli relację do kierunku w którym się poruszał). Jego kolor wydawał się zmieniać niczym u świetlika. Wydawał się ślizgać po niebie w północno-południowym kierunku i osiągnął horyzont, gdzie znikł. Nie było dźwięku. Byłam szczególnie porażona przez jego kolor. Okno, z którego oglądałam ten przedmiot, wygląda na północny wschód na duży ogród, a ponieważ jest to duży ogród, zatem całkiem duży obszar nieba jest z niego widoczny.”
Pani Poreaux zrobiła potem to co wszyscy świadkowie takich zjawisk powinni zrobić: ona zgłosiła to co widziała do Państwowej Meteorologii, która jak przewidywano ogłosiła że:
Żadne niezwykłe zdarzenie nie zostało doniesione przez najbliższą stację;
Tego wieczoru nie było wiatru w Chalons-sur-Marne;
I dlatego przedmiot o którym mowa, nie był prawdopodobnie doświadczalnym balonem oświetlanym od wewnątrz.
Powinno zostać odnotowane, że Państwowa Meteorologia nie została poproszona żeby stwierdzić, czy jej historia – tej Pani – została oparta na fakcie czy nie. Jej odpowiedź oznaczała po prostu: “Jeśli widziałeś opisywane przez Ciebie zjawisko, to prawdopodobnie nie był to balon sondujący.”
Tak się zdarzyło że lokalna gazeta, L`Union Republicaine de la Marne, 16 listopada przedstawiła relację od dwójki innych mieszkańców Chalons, Pani i Pana M. Rondeaux, którzy mieszkają przy rue de Jericho.
Około 19:15 ci dwaj świadkowie znajdowali się na kanalizacyjnym moście kiedy dostrzegli jakiś obiekt przylatujący z kierunku Paryża i lecący wysoko. Zatrzymali się żeby popatrzeć na niego. Był on eliptycznego kształtu i ciemno czerwonego koloru, a zanim podążał ogromny trójkątny ślad, w kolorze zieleni. Znikł w kierunku Sainte-Menehould.
77
Pewne różnice pomiędzy tymi sprawozdaniami zostaną odnotowane. Jest tu kwestia kierunku. Poreaux powiedziała północno-południowy, dwaj inni świadkowie – Paris-Sainte Menehould, tzn, - zasadniczo zachodnio wschodni. Okno z którego Pani Poreaux obserwowała obiekt skierowane jest na północny-wchód, i kiedy ona zobaczyła jego zniknięcie na horyzoncie, my musimy przyznać że dwaj świadkowie na kanalizacyjnym moście byli lepszymi jurorami.
Druga różnica jest bardziej charakterystyczna. Obiekt nie wyglądał na eliptyczny i ciemnoczerwony dla Pani Poreaux. Jest proste wytłumaczenie, jeśli uwzględnimy różnicę czasu i orientację okna. Musimy pamiętać że dwaj świadkowie na kanalizacyjnym moście podali porę jako 19:15 a Pani Poreaux jako 19:20. Dlatego ci pierwsi musieli zobaczyć przedmiot z przodu. Oni widzieli jego zbliżanie się, podczas gdy Pani Poreaux, której okno skierowane jest w przeciwnym kierunku wobec Paryża, widziała jedynie jego oddalanie się i zniknięcie. Zatem Państwo Rondeaux mogli jedynie widzieć przód; podczas gdy Pani Poreaux widziała tylko “ogromny ślad, zielonkawego koloru”, eliptyczny obiekt był za nim schowany.
To założenie wydaje się być potwierdzone przez jeszcze jedną niezgodność, różnorakie kształty przypisywane przedmiotowi. Państwo Rondeaux widzieli trójkątny ślad a Pani Poreaux okrągły obiekt, co sugeruje że Pani Poreaux w jakiś sposób zauważyła stożek na szczycie.
To wszystko daje nam dość wyraźną ideę co do zjawiska zaobserwowanego w Chalons: a zatem najpierw – czerwonawy i eliptyczny, przedmiot do którego stajemy się przyzwyczajeni, a za nim świecący ślad, charakteryzujący wysokie prędkości które są tak często cechą innych obserwacji. Zredukowana prędkość kątowa wydaje się sugerować, że przedmiot był ogromnych rozmiarów i przelatywał z bardzo dużą prędkością. Z jej własnych prywatnych wywiadów w Chalons podczas kilku następnych dni, w sposób chwalebny ciekawska Pani Poreaux otrzymała uderzające potwierdzenie tego. Ona dowiedziała się że kilku ludzi wychodzących ze stacji w Chalons o 21:16 widzieli stacjonarny obiekt. Był on wtedy okrągły, ciemnoczerwonego koloru, i wówczas nie miał smugi.
PIĘC KUL PONAD LAGNY (DEPARTAMENT SEINE – ET – MARNE)
Ta obserwacja jest interesująca ponieważ wydaje się prezentować związek pomiędzy incydentami w Bejrucie i Villacoublay. Świadkiem jest M. Perez, inżynier w Ponts de Chaussees. On nie wierzy w latające spodki i opisał to co widział jako “zjawisko ciągle niewyjaśnione.” Tutaj jest jego historia:
“10 grudnia, 1953 roku, o 11:35, byłem w moim gabinecie przy 11 Rue de Metz, Lagny, rozmawiając z trójką moich kolegów; spojrzałem na wschód przez okno kiedy zobaczyłem cztery świecące obiekty wyglądające jak kule, bardzo jasne ale łatwe do odróżnienia; one mogłyby być koralikami na sznurze. One obniżały się prawie pionowo z ogromną szybkością, prawie jak spadające pręty rakiety. Ich kolor był zielony z domieszką niebieskiego – całkiem widoczną.
“Powiedziałem, że one opadały, ale być może powinienem był powiedzieć, że one wydawały się opadać, ponieważ naprawdę myślałem, że one poruszały się na kursie wschodnio-zachodnim.
“Otworzyłem natychmiast okno, ale nie usłyszałem żadnego niezwykłego dźwięku, i nie widziałem żadnego samolotu. Niebo było mgliste, z pułapem około 200 metrów. Odniosłem wrażenie, że widziałem zjawisko przez mgłę, ponieważ inaczej przedmioty byłyby dla mnie zbyt oślepiające żeby odróżnić ich kształty.”
Zachowanie czterech kul z Lagny przypomina dwanaście obiektów widzianych w Bejrucie. W obu przypadkach był ten sam prostolinijny kurs z zenitu do horyzontu, oraz takie same rozmieszczenie koralików na sznurze.
Różnice pomiędzy Lagny i Bejrutem są nadzwyczaj interesujące.
Kątowa prędkość zaobserwowana w Lagny była zupełnie zdecydowanie większa. W Bejrucie odległość z zenitu do horyzontu została pokonana w ciągu trzech minut, podczas gdy cztery przedmioty z Lagney już znikły do chwili kiedy M. Perez otworzył okno, co nastąpiło kilka sekund kiedy one poczyniły ich pojawienie się. Poza tym chociaż okrągły kształt jest taki sam, to kolory nie są; żywa czerwień była poprzedzana przez słaby błękit w Bejrucie, zieleń z wyraźnie niebieską plamą w Lagny.
Porównanie szybkości i kolorów potwierdza tezę ku której nasza uwaga została przyciągnięta w związku z obserwacjami z “Mainbrace”; istnieje jakiś związek pomiędzy prędkościami a intensywnością emitowanego światła. Czerwień z Bejrutu stała się zielenią w Lagny, a słaby błękit, który był ledwie widoczny, stał się całkiem wyraźny, nawet przez mgłę.
Co do kwestii mechaniki, w płynnym ośrodku takim jak atmosfera, zmiana koloru jest łączona, nie tak bardzo z prędkością i przyspieszeniem jak z energią rozwijaną przez silnik. Ulotna wizja w Lagny wskazuje w ten sposób, że maszyny też podróżowały z prędkością błyskawicy na dużej wysokości, lub płynęły wolniej na niższej wysokości. W obydwu przypadkach, opór atmosferyczny zaoferowany przez atmosferę był bardzo duży, zatem energia rozwinięta przez silnik hipotetycznej maszyny musiałaby być znaczna.
Związek pomiędzy energią i kolorami jest bez wątpienia oczywisty.
78
SPODKI PONAD PARYŻEM
Skompletujemy ten szybki przegląd kilku szczególnie dobrych obserwacji we Francji dwoma wydarzeniami, których teatrem był Paryż. Należą one do roku 1952, który był tak bogaty w niewyjaśnione zjawiska niebieskie, oraz są typowymi przypadkami w których brak oficjalnego dochodzenia jest najbardziej godnym ubolewania. To jest szczególnie prawdziwe w przypadku obserwacji z Villacoublay, prawie tak samo sensacyjnej jak sprawa z Ouallen w dostarczaniu szansy astronomom, na zrobienie oficjalnego oświadczenia na temat kwestii latających talerzy. Niestety możliwość została zgubiona ponownie. Ale było blisko do tej sprawy, co pobudza nas do tego żeby mieć nadzieję, że kiedy zjawisko powróci, będziemy oglądali pewnego dnia decydujące spotkanie pomiędzy spodkiem i optycznym polem teleskopu i spektrografu.
SPODEK Z LE BOURGET
Pierwsza obserwacja zdarzyła się 12 i 13 czerwca, 1952 roku. O 15:30 czasu lokalnego 12 czerwca, M. Jean Paul Nahon, zarządca firmy włókienniczej na Boulevard Haussmann, kończył właśnie drugie śniadanie przy otwartym oknie w jego pokoju dziennym, na trzecim piętrze przy 100 rue de Lamarck. Niebo było bardzo niebieskie i jego pole widzenia rozciągało się po gazometrach od St. Denis do Ecoun i Luzarches.
DZIWNY GOŚĆ
M. Nahon przypadkowo spojrzał w górę i jego oko nagle uchwyciło jasne światło wiszące bez ruchu bezpośrednio ponad gazometrami pod kątem od 30 do 40 stopni. Jego ciekawość została gruntownie pobudzona, poszedł po swoją lornetkę i był wtedy w stanie swobodnie obserwować srebrne ciało wyglądające niczym ogromny, prostokątny arkusz cynku z obciętymi jego rogami; innymi słowy, mniej czy bardziej eliptyczny. Przedmiot pozostawał przez chwilę stacjonarny, na nieznacznie pochylonej płaszczyźnie, a potem przystąpił do poruszania się w serii szarpnięć na prawo i lewo, a potem do góry i na dół. Te szarpnięcia były krańcowo nagłe, i przedmiot alternatywnie przyspieszył i zatrzymywał się prawie natychmiast.
Te manewry wydawały się sprowadzać maszynę bliżej. Żona M. Noahona oraz sprzątaczka patrzyły przez lornetkę. Pani Nahon zauważyła, że teraz miał on jakiegoś rodzaju szkarłatną aureolę, szczegół należycie potwierdzony przez dwóch innych świadków.
M. Nahon powiedział następnie, że pragnąc mieć niezależne potwierdzenie jego obserwacji poprosił mieszkającą blisko kobietę żeby przyszła i popatrzyła na zjawisko z jego okna, najpierw nagim okiem a potem przez lornetkę. Cała ich czwórka obserwowała manewry maszyny przez dwadzieścia minut. Były one nieprzewidywalne w swoich skrajnościach: szybkie podskoki w górę, zbyt szybkie żeby podążać za nimi przy pomocy szkieł, pociągające za sobą delikatne obniżenia. Ostatnie z tych obniżeń było w typie “trzepotania martwego liścia”, po którym maszyna zakołysała się tam i z powrotem przez chwilę niczym wahadło, potem rzuciła się po stycznej i znikła.
M. Nahon potem zatelefonował do wieży kontroli lotów w Le Bourget i zrelacjonował to co widział. W rzeczywistości przyszło mu do głowy, że maszyna interesowała się portem lotniczym. Ale on był trochę spóźniony, Le Bourget nie widziało nic.
POWRÓT W NOCY
Zapadła noc i niebo stało się zachmurzone. O 1::0 w nocy oficerem na służbie w wieży kontroli lotów był M. Velliot. Jego kolega, M. Damiens był razem z nim. Jego historia jest taka jak poniżej:
“Niebo było w pięciu ósmych zasnute na wysokości tysiąca metrów i całkowicie na trzech tysiącach metrów. Na południowym zachodzie, na około 30 stopniach powyżej horyzontu, zobaczyłem nagle czerwoną kulę wiszącą bez ruchu na niebie. Wydawała mi się trzykrotnie tak jasna jak Wenus w pełni. Patrzyłem na nią przez całkowitą godzinę i podczas tego czasu nie poruszyła się. Potem przybył samolot pocztowy z Nicei przez Lyon.
“`Czy Ty widziałeś czerwoną kulę na horyzoncie?` zapytał mnie pilot, kiedy miał właśnie lądować.
“`Oczywiście, obserwowałem ją przez większą część godziny.`
“Kiedy pilot wjechał swoim samolotem do hangaru, kula nagle zaczęła się poruszać. Robiła to raczej powoli, w kierunku zachodnim. Zajęło to około dziesięć minut zanim znikła.
“Ponieważ samolot pocztowy z Pau zgłosił się w tym momencie, poprosiłem jego pilota, żeby ponownie okrążył lotnisko żeby zobaczył, czy był jakiś ślad czerwonej kuli na niebie. Zrobił to, ale niczego nie widział. Kula naprawdę znikła.”
M. Veillot potem zrobił swój raport dla dyrektora portu lotniczego w Orly. Był on w takich terminach:
79
“13 czerwca 1952 roku o 1:00, niebo było zachmurzone, ognista kula większa niż gwiazda przecięła niebo w kierunku południowo wschodnim od portu lotniczego po pozostawaniu stacjonarną przez długi czas. To zjawisko zostało zaobserwowane przez samolot pocztowy z Nicei a jego pilot doniósł o tym do wieży kontroli lotów. Kula znikła za horyzontem, żarząc się jaskrawo i przyspieszając szybko.
“Mogę również donieść że o 13:45 tego samego dnia ktoś zatelefonował do nas z Montmartre informując wieżę kontroli lotów że `srebrny dysk` mógł być widziany na północ od Paryża.”
CO WIDZIAŁ PILOT
Popołudniowe pojawienie się było obserwowane przez czterech świadków przez dwadzieścia minut, podczas gdy kolejne wydarzenie w nocy zostało zobaczone przez dwóch świadków, Panów Veillot`a i Damiens`a, oraz przez blisko pół godziny przez M. Navarri`ego, pilota z samolotu z Nicei. M. Navarri, mężczyzna o mocnych nerwach i z szerokim doświadczeniem na nocnym niebie, potwierdził identyczne oświadczenia Panów Veillot`a i Damiens`a, oprócz jednego punktu, nawiasem mówiąc interesującego.
“To było kiedy leciałem w kierunku Le Bourget,” powiedział M. Navarri, “kiedy zobaczyłem światło na niebie powyżej horyzontu. Było o wiele większe niż Wenus, oraz pomarańczowo czerwone w kolorze. W tym momencie znajdowałem się pomiędzy Sens i Montereau. Miałem je w zasięgu wzroku przez w przybliżeniu pół godziny. Chwilę przed tym jak przygotowywałem się do lądowania, kula poruszyła się pod kątem mniej więcej 70 stopni w kierunku południowo – wschodnim.
“Miałem założenie, że ono unikało obszar burzowy, który rozpościerał się na wschodzie. To nie mógł być balon sondujący, ponieważ wiatr wiał z zachodu. To podróżowało naprzeciwko wiatru. Pilot samolotu z Pau nie mógł go widzieć, ponieważ ono już wcześniej odleciało kiedy on dotarł do lotniska. Ono było za nim.54 Powinienem dodać, że Ja sam nie zauważyłem jakiegokolwiek wzmocnienia świecenia, kiedy kula zaczęła się poruszać.”
BRAK WYTŁUMACZENIA
5 lutego 1953 roku, miała miejsce debata na temat latających spodków w aeroklubie we Francji. M. Veillot pojawił się przed widownią która obejmowała tak wybitne osoby jak M. Adoin Dollfus, z obserwatorium w Meudon, Ingenieur en Chef Decker, dyrektor wydziału maszyn specjalnych – i dlatego odpowiedzialny za francuskie badania nad zdalnie kierowanymi urządzeniami – Roger Clausse, dyrektor służb informacyjnych w meteorologii państwowej, M. Giraud, cywilny kierownik aerodromu, i pułkownik Gallois z G.H.Q. z francuskich Sił Powietrznych.
On opowiedział im co widział 13 czerwca. Znalazł się on w jakimś stopniu jak Daniel w norze lwa. Pułkownik Gallois, kierownik sądu, miał łatwe zadanie w przytłoczeniu nieszczęśliwego świadka przy pomocy jego znajomości astronomii, nie bez kilku wymownych urywków w których on radośnie obnażył swoją własną niewiedzę na ten temat. Twierdził on, na przykład, że jedynym świadkiem w przypadku Mantella, był sam Mantell. Ten oficer sztabowy może być bardzo dobrze zaznajomiony z najbardziej tajnymi dokumentami, ale te opublikowane przez Komisję Spodkową wydają się uchodzić przed jego uwagą.
Chociaż olśniony przez erudycję i bystre uwagi pułkownika Galloisa, M. Veillot upierał się, że on naprawdę zobaczył to co on powiedział że widział, podkreślił fakt, że on nie był jedynym który to widział. Nawiasem mówiąc, inni członkowie sądu przyznali później, że bardzo zaimponował im jego materiał dowodowy. M. Roger Clausse słusznie rozważył że, zamiast wyśmiewać się ze świadka byłoby lepiej, poszukać jakiegoś wytłumaczenia. On sam zasugerował, że mogłoby to być efektem pracującego dalmierza chmur.55Ale kilka słów z M. Veillot`em przekonała go, że to wytłumaczenie nie zgadza się z faktami z obserwacji; światło rzucane na chmurę przez taki przyrząd może poruszać się pionowo ale nie poziomo w kierunku horyzontu. Ponadto jest to światło odbite, podczas gdy czerwone światło zobaczone w Le Bourget wydawało się zbyt jasne żeby było odbite. W końcu, M. Veillot był obeznany z dalmierzem chmury i był on stanowczy, że to co on widział, nie miało nic wspólnego z jakimkolwiek urządzeniem telemetrycznym.
Krótko mówiąc, spodek z 12 i 13 czerwca pozostał i pozostaje niewyjaśniony.
KILKA POUCZAJĄCYCH CECH Z OBSERWACJI Z LE BOURGET
Spodek z Le Bourget wydaje się zostać utworzony dla samego celu udowodnienia, że kapitan Plantier miał rację. Wszystkie jego ruchy i cechy odnotowane przez różnych świadków spełniają jego teorię:
80
Kiedy M. Nahon po raz pierwszy badał przedmiot przez jego lornetkę, był on stacjonarny i nieznacznie pochylony. Na pierwszy rzut oka, wydaje się to kolidować z teorią Plantiera. Stacjonarna maszyna, powinna być całkowicie pozioma. Ale lekki kąt jest tak naprawdę w zgodzie z tą teorią, ponieważ tego popołudnia wiał dość silny wiatr. Żeby powstrzymywać siłę wiatru, maszyna została z konieczności nieznacznie pochylona w kierunku zachodnim, tzn. w kierunku M. Nahon`a i ku niemu.
Żarzenie się postulowane przez Plantiera zostało zauważone w szerokim świetle dziennym przez czterech świadków, używających lornetki, jako słaba czerwona aureola. W nocy, to światło było widziane samotnie, tak jak w licznych obserwacjach.
Manewry opisane przez M. Nahona – kwestia ruchu wahadłowego, efekt opadającego umarłego liścia – są absolutnie typowe. One są tym co musi być oczekiwane od maszyny znajdującej się pod wpływem lokalnego pola siłowego, oraz są to ruchy które antycypował Plantier.
Start, relacjonowany przez M. Veillota, miał miejsce w towarzystwie intensywnego jarzenia się. To nieuchronna cecha, mówi Plantier, ponieważ nagły wzrost intensywności pola siłowego koniecznie pociąga za sobą jonizację ponad tyłem maszyny.
Co prawda M. Navarri, pilot samolotu pocztowego, nie widział tej intensywnej poświaty. Wyjaśnienie jest proste. Uwzględniając względne pozycje maszyny, samolotu pocztowego i wieży kontroli lotów i kierunku, w którym maszyna leciała, to jest jasne, że M. Navarri i M. Velliot nie zobaczyli tej samej części maszyny równocześnie. M. Velliot musiał nieodzownie widzieć maszynę z tyłu w chwili kiedy odlatywała, podczas gdy M. Navarri widział ją odmiennie z ukosa pochyloną56 do przodu. Dwa pozornie kolidujące stwierdzenia dostarczają uderzającego poparcia dla przypuszczenia, że taka maszyna była wprowadzona w ruch wahadłowy.
Żeby właściwie zrozumieć materiał dowodowy dany przez M. Veillot`a i M. Navarrie`go, musimy zobaczyć, co możemy zrobić z podanymi przez nich liczbami.
Przypuśćmy, że rozpoczynamy od faktu, że niebo było zachmurzone w pięć ósmych na mniej niż tysiącu metrów oraz że chmury podróżowały na wschód. Ponieważ M. Veillot nigdy nie stracił z oczu obiektu przez godzinę na końcu, to musiał on pozostawać na wysokości mniejszej niż 1000 metrów, inaczej chmury zakryłyby go przez pięć ósmych czasu obserwacji.
Następnie musimy pamiętać, że przedmiot był obserwowany przez godzinę pod kątem 30 do 40 stopni wobec horyzontu. Z tych dwóch liczb (wysokość pomiędzy 900 i 1000 metrów oraz kątem widzenia 30 do 40 stopni), siłą rzeczy wynika że przedmiot był w odległości 1500 metrów co najmniej i 2000 metrów w najlepszym razie od wieży kontroli lotów; innymi słowy, był całkiem blisko. Zarówno piloci jak i pracownicy wieży kontroli lotów zgadzają się, że przedmiot opadał kiedy samolot przychodził do lądowania, zatem w tym momencie samolot był dalej niż przedmiot od wieży kontroli lotów. W pewnej odległości kilkuset metrów i być może pół mili na lewo od samolotu, maszyna, rozpoczynając nagle swój ruch wahadłowy, musiała pokazywać swój przód M. Navarri`emu i swój tył dla wieży kontroli lotów.
Nie ma tutaj nic teoretycznego czy wymyślonego w tym wszystkim. Moje wnioski tkwią w samym materiale dowodowym. Faktem jest że świadkowie, używając do oszacowania odległości zgadywanki, nie byli w stanie wytworzyć jakiegokolwiek pomysłu co do tego jak daleko był obiekt odnosząc się jedynie do jego wyglądu. Sądząc, że władza ich własnego orzeczenia była praktycznie nieomylna, zostali oni doprowadzeni do przekonania, że cała rzecz była o wiele dalej aniżeli to w rzeczywistości było.
Prawda jest taka że spodek z Le Borguet przyszedł całkiem blisko do portu lotniczego i pozostał tam przez przynajmniej godzinę tej nocy, w dodatku do jego wizyty w poprzednim dniu.
Jeden kolejny wniosek musi również wyciągnięty z bliskości spodka oraz jego prawie punktowego wyglądu – że był to tylko jeden mały. Kiedy M. Nahon opowiadał o “ogromnym” arkuszu cynku to było tak ponieważ on, również, wobec braku czegokolwiek w pobliżu maszyny z czym można by ją porównać, przecenił odległość. Nie ma w tym nic zadziwiającego. Prawdziwa odległość odizolowanego przedmiotu może zostać oszacowana tylko wtedy, gdy znana jest jego faktyczna wielkość. Kto zna faktyczną wielkość latających talerzy?
W tym przypadku, za pomocą wyjątku, precyzja materiału dowodowego umożliwia nam dojście do względnych liczb – odległość kilku metrów...etc.
ZJAWISKO Z VILLACOUBLAY
Dwa i pół miesiąca później, 29 sierpnia 1952 roku, stacja meteorologiczna w Villacoublay zarejestrowała serię wydarzeń, będących nadzwyczajnym wnioskiem który zaopatrzył i argumentował dla mistrzów za pozaziemskim pochodzeniem latających talerzy. Poniżej jest raport wojskowy, z jego suchą i dokładną elokwencją:
81
Około 19:30 (czasu uniwersalnego) Michel T---- i Ja zajmowaliśmy się rozmową w pobliżu stacji meteorologicznej w Villacoublay i obserwowaliśmy pojawienie się pierwszych gwiazd na bezchmurnym niebie.
“Nasza uwaga została nagle przyciągnięta przez wynurzenie się, we wschodnim sektorze, jasnego światła o wyraźnie niebieskim kolorze. To światło podróżowało na nieregularnym kursie i szło naprzód przy pomocy szarpnięć. Jego widoczna szybkość nie wydawała się być bardzo wysoka. Byliśmy bardzo zaintrygowani i skierowaliśmy na nie teodolit stacji i poinformowaliśmy innych mężczyzn znajdujących się na służbie ( Podchorążego D----, Kaprala N----, Młodszego Kaprala H---- i Szeregowego D----). Było 19:50 czasu uniwersalnego.
“Jasne światło było ciągle w ruchu, chociaż na trochę mniejszej szybkości, widocznie na południowowchodnim-północnozachodnim kursie. W teodolicie, wyglądało na świecącą smugę ( biało gorącą, zakończoną czernią i będącą w towarzystwie dwóch niebieskawych śladów prostopadłych do samej smugi). Te ślady były być może z powodu wypaczenia spowodowanego przez soczewki teodolitu.
“Trzymaliśmy je pod ciągłą obserwacją i zauważyliśmy że światło utrzymywało jego kurs południowowschodni-północnozachodni aż do godziny 20:30 kiedy to praktycznie zatrzymało się powyżej (nachylenie 77, azymut 109). Pozostawało tam aż do północy kiedy obserwacja została przerwana.
23:00 * azymut 92,5 nachylenie 64
23:05 * “ 91,1 “ 62,3
23:10 * “ 91,0 “ 61,9
“Osiągnąwszy ten punkt, światło wydawało się poruszać na dużej wysokości, jego wizerunek kurczył się w oczodole teodolitu. Odwróciwszy soczewki otrzymaliśmy słaby obraz fioletowego okręgu otoczonego przez otok z żywej zieleni, upstrzony przez miejsca o wiele jaśniejszej zieleni. Po 20:00 odnotowaliśmy również obecność jasnej czerwonej plamy, żywo kontrastującej z jasnym błękitem światła.
“II Kiedy wszystkie oczy były skupione na tym świetle, kapral J----, który właśnie wszedł i w ten sposób był nieświadomy tego co się zdarzyło, zobaczył nagle drugie światło, i było ono opadające.
“To było jasne czerwone światło, coś podobnego do światła lądowania. Na chwilę jego wyraźne opadanie zostało zatrzymane. W oczodole teodolitu to światło wydawało się być doskonałym okręgiem, białawo żółtego koloru, oraz w towarzystwie nieregularnych śladów które wydawały się tryskać z wyżej wspomnianego okręgu. Kadet D----, powiedział, że ich wygląd sugerował wykrzywienie końca bata.
“Przedmiot najpierw pojawił się na wschodzie i wisiał bez ruchu przez kilka chwil zanim pokrył smugami niebo w tym kierunku, jego światło stało się przyćmione i w końcu nie było jaśniejsze niż rozpraszająca się aureola, należąca, bez wątpienia, należąca do obecnego wysokiego cirrusa który był niewidoczny o tej porze nocy, tzn. 21:45 czasu uniwersalnego.
“Dwie minuty później zobaczyliśmy je ponownie całkiem wyraźnie (azymut 316, nachylenie 6), ale tym razem jego kurs zmienił się ze wschodniego na południowo – wschodni. Ostatecznie przedmiot wydawał się przybyć odpocząć naprzeciwko tła gwiazd, z wyraźnego ruchu z którego zdawał się dostosowywać.
“Tutaj jest kilka liczb dla okresu 20:00 do 22:35:
22:10 czas uniwersalny azymut 313,2 nachylenie 9
22:13 “ “ 312,6 “ 9,9
22:16 “ “ 312,4 “ 10,0
22:25 “ “ 310,8 “ 11,4
22:31 “ “ 309,4 “ 12,8
“III. O 22:45 czasu uniwersalnego pojawiło się tam, sektor północnowschodni, czerwone i niebieskie światło które najpierw wzięliśmy że było to światło odległego samolotu.
“Ale to światło, które było bardzo jasne, bez dźwięku czy ruchu, zaczęło powoli się poruszać. Przez teodolit wyglądało jak plama jasnej czerwieni, która zmieniła się na żółta a potem na zieloną.
“Oderwaliśmy się na chwilę, żeby wyselekcjonować pozycję pierwszego światła, a kiedy poszukiwaliśmy go ponownie, zauważyliśmy że całkowicie znikło.”
Finalna obserwacja podpisanego sprawozdania jest skrajnie drażniąca.
“O 20:45 czsu unwiersalnego stacja meteorologiczna Orly, należycie poinformowana, powiedziała że informacja została podana do obserwatorium.
“Obserwatorium zostało również poinformowane telefonicznie, ale zostaliśmy poinformowani że tam niczego nie było.”
82
To nadzwyczajne sprawozdanie, najpełniejsze i najbardziej dokładne ze wszystkich, z których jestem zaznajomiony, zostało podpisane przez podchorążego D----, kaprali N---- i J----, młodszych kaprali H---- i I---- oraz szeregowego D----.
PORÓWNANIA
Można powiedzieć, że prawie każdy element z tajemnicy latających spodków począwszy od 1947 roku, można znaleźć w wydarzeniu z Villacoublay, tak w pełni i przejrzyście opisanym. Ponownie mamy ruch wahadłowy, poruszanie się poprzez szarpnięcia ( vide Le Bourget, Gaillac, Oloron, Topcliffe i w innych niezliczonych obserwacjach), związek między prędkością i konturem, wirujące ślady, które sugerują skrzywiony bicz, i tak dalej.
“ŚLADY CHŁOSZCZĄCEGO BICZA”
Najlepsza obserwacja tych śladów chłoszczącego bicza była w Belgii, blisko dziewięć miesięcy później, blisko środka maja 1953 roku.
O 20:15 duża ilość ludzi w Bouffioulx w rejonie Hainault zobaczyło płaski, okrągły, świecący obiekt – klasyczny latający spodek – przelatujący niebo. Nagle zaczął oscylować i potem odbił całkowicie w górę. Przez kilka chwil nie poruszał się, dając świadkom okazały widok jego pięknej lśniącej powierzchni – doskonałego okręgu. Potem nastąpiło coś unikalnego w historii spodków – eksplozja, pociągająca za sobą pewnego rodzaju przedłużony stukot, jak gdyby potrząsany był arkusz pofałdowanego żelaza. A kiedy maszyna ciągle pozostawała sztywna w uwdyatnionym pochyleniu, coś co wyglądało jak białe nitki zaczęło się rozwiewać z niej, stawało się zakrzywione niczym chłoszczący bicz a potem rozkruszało się i opadało. Trwało to przez tuzin sekund czy coś takiego, po czym maszyna wykonała błyskawiczny start, wyrównała poziom i wkrótce znikła.
Fotografowi M. Hermannowi Chermanne, z personelu gazety Le Peuple, zdarzyło się być w dzielnicy Blanche Borne w Bouffioulx kiedy miał miejsce incydent. Kiedy obiekt był stacjonarny miał on czas na wykonanie dwóch wspaniałych fotografii, które potwierdzają w każdym aspekcie obserwacje wielu świadków. Ich historia oraz te fotografie są w całości tożsame z obserwacją z Villacoublay, za wyjątkiem tego że belgijscy widzowie o wiele bliżej przedmiotu. Fakt, że materiał dowodowy jest identyczny, nie pozostawia wątpliwości, że coś relanego zostało zaobserwowane kolejno dwukrotnie.
KOLOR I RUCH
Trzecia obserwacja z Villacoublay jest doskonała ilustracją związku pomiędzy kolorem i ruchem. Spójrzmy na materiał dowodowy:
“Światło, które było bardzo jasno i nie poruszało się, zaczęło się przesuwać powoli bez dźwięku.” Tyle co do ruchu.
“Przez teodolit wyglądał niczym plama jasnej czerwieni, która zmieniła się na żółtą a potem zieloną.” Czerwień, żółć, zieleń – sekwencja kolorów tkwiąca w teorii, że klor i generowana energią są połączone.
To jest prawdą, że sprawozdanie odnosiło się do przedmiotu najwidoczniej podróżującego powoli, nawet kiedy jego kolor był zielony. Ale wszyscy widzowie byli daleko, wobec tego jego średnica była widoczna jedynie przez teodolit. W każdym przypadku, jego faktyczna prędkość musiała być znaczna, ponieważ znikł w czasie potrzebnym do wzięcia durgiego “przybicia” na niego.
PRZESUWANIE SIĘ W SZARPNIĘCIACH
To zjawisko jest regularnym zwyczajem u spodków i często stawaliśmy się go świadomi, zwłaszcza w południowej Szwecji podczas “Exercise Mainbrace.” Jeden ze szwedzkich widzów przekazał swoje zdziwenie słowami: “Mogliśmy oglądać jazz” – taka była montonna regularność. Jeszcze raz interesująca cechą jest związek koloru i ruchu. Spodek, który przesuwał się w szarpnięciach był niebieski, co zakłada, że podróżował szybko. Jeśli on utrzymywałby się na martwym prostym kursie ktoś mógłby odnieść wrażenie, że wkrótce zostanie on przekształcony, tak jak przedmiot w trzecim przypadku, który stał się zielony.
W świetle teorii Plantier`a, jesteśmy usprawiedliwieni w zastanawianiu się, czy przesuwanie się przy pomocy szarpnięć nie jest techniką dla powolnego podrózowania, bez konieczności zredukowania energii pola siłowego. Jeśli to jest tak, wytłumaczenie tego mogłoby być takie, że hipotetyczni pasażerowie maszyny wolą nie interferować z polem siłowym, żeby wyrazić to winny sposób, używac raczej kierownicy aniżeli pedału gazu. Te rozważania, oraz związek ruchu i koloru, powinny z pewnością dostarczyć wskazowki jakimś przyszłym autorytetom badawczym.
83
GWIAŹDZISTE TŁO
Ale pewnie najbardziej wstrząsającą cechą raportu z Villacoublay jest końcowa uwaga z drugiej sekcji:
“Ostatecznie przedmiot wydawał się przybyć odpocząć naprzeciwko tła gwiazd, z wyraźnego ruchu z którego wydawał się dostosowywać.”
Ukryte znaczenie tych prostych słów nie wynikło od urzędników, którzy sporządzali sprawozdanie. Bez wątpienia nieco przerażeni, oni stonowali trochę tę część: “Obiekt wydawał się przybyć odpocząć” i “wydawał się dostosowywać.” Czy też byli oni po prostu niechętni żeby uwierzyć materiałowi dowodowemu na ich własne oczy? Pomimo wszystko, ta plama była tylko małą plamką. Nie było dźwięku, żaden grzmot nie odbił się ponad śpiącym miastem, a noc była taka jak wszystkie inne. A jednak, jeśli to jest prawda że ta mała plamka, ledwie widoczna pomiędzy gwiazdami, naprawdę dostosowała się do ruchu firmamentu a nie tego z Ziemi, i jeżeli przybyła odpoczywać w punkcie w przestrzeni będącym poza zasięgiem geografii i dzielić swoją nieruchomość z nocnym sklepieniem a nie ze złudnym bezruchem Ziemi – jeśli to wszystko było naprawdę rzeczywiste, to ta noc na pewno nie byłaby taka jak wszystkie inne. Ta mała plamka musiała być najbardziej nadzwyczajnym widokiem, który ci młodzi żołnierze kiedykolwiek widzieli.
Co naprawdę było treścią tej ustalonej pozycji przed gwiazdami? Oznaczało to, że przedmiot wznowił jego powolny ruch vis-a-vis codziennej rotacji Ziemi. Maszyna widziała jak Ziemia obracała się pod nią i miała cały gwiaździsty świat za sobą. Jaka była jej wysokość? Była doskonała szansa żeby się dowiedzieć, ale nikt nie był na dyżurze w obserwatorium, a kiedy stacja meteorologiczna w Orly została poinformowana, nikt nawet nie zamartwił się tym, żeby na nią spojrzeć.
Trzeba odnotować, że przedmiot odzyskał jego swobodę ruchu vis-avis rotacji Ziemi, ale nie vis-a-vis jego ruchu w przestrzeni. To było dokładnie tak, jakby człowiek podążający za kimś idącym przed nim (w tym przypadku na Ziemi), pozostawał w jego cieniu. Obiekt obserwowany w Ouallen, z drugiej strony, obracał się wraz z Ziemią. W Villacoublay przyjął on stację wraz z gwiazdami i pozwolił Ziemi podążać dalej obracając się poniżej.
Byłoby trudne wyolbrzymiać znaczenie raportu z Villacoublay, ponieważ jest on staranny, klarowny i sensacyjny.57 Ze wszystkich obserwacji do dzisiaj ta jest, niewątpliwie, najbardziej przekonująca. Biorę pod uwagę kwestię która może zostać postawiona całkiem wyraźnie: jeśli wszyscy meteorologowie z Villacoublay nie oszaleli 27 sierpnia 1952 roku (i jeśli mieszkańcy małego belgisjkiego miasteczka oraz aparat fotograficzny nie podążyli ich śladami dziewięć miesięcy później), to latające talerze niewątpliwie istnieją naprawdę i mają inne napędy niż ziemskie, nawet jeśli nie są one pochodzenia pozaziemskiego.
CZĘŚĆ TRZECIA
WYTŁUMACZENIA I TEORIE
CZYM są latające spodki? Iluzjami optycznymi? Prawdziwymi maszynami tajemniczego pochodzenia, które przemierzają nasze niebo dla jakiegoś nieznanego celu? Jeśli one naprawdę istnieją, to musimy znaleźć odpowiedzi.
Na stronach tej książki miałem okazję do rzucenia wątpliwości na opinie Dr. Menzela, profesora astrofizyki oraz dyrektora centrum badan Słońca na uniwersytecie Harvarda. Mój powód jest taki – że cociaż ten naukowiec zasługuje na nasze poważanie za jego ogromną erudycję i naszą sympatię za jego przyjazne uczucia wobec Francji i tak wielu z naszych uczonych, to on zawsze przyjmował takie nastawienie do kwestii latających talerzy, które wydawało sięmi niezgodne ze zwykłym zdrowym rozsądkiem. On dał nam swoje stanowisko w słowie wstępnym do jego książki Latające Spodki, gdzie napisał:
“Użyję określenia `prawdziwy latający spodek` odnosząc się do 20 procent, które Siły Powietrzne wciągnęły na listę jako niewyjaśnione. I w tym sensie przyjąłem tezę że latające talerze są prawdziwe; ludzie zobaczyli je; ale one nie są tym czym myślą że one są.”58
Mogliśmy wcześniej zobaczyć w jaki sposób profesor Menzel systematycznie ignoruje najbardziej prowokujący materiał dowodowy, czy onaczej rozprawia się z tym po wyeliminowaniu wszystkiego w sprawozdaniach, co on uważa że jest nieprawdopodobne, tzn. rzuca wyzwanie jego determinacji, żeby znaleźć wytłumaczenie dla wszystkiego. Podążając po tej linii, sukces jest bez wątpienia łatwy.
84
POZYTYWNE OSIĄGNIĘCIE PROFESORA MENZELA
Z innych względów, naukowa część jego książki jest w widoczny sposób sensowna. On na pewno wyjasnia kilka rzeczy, które mogą zostać wzięte za spodki przez obserwatora, który jest całkowicie zdeterminowany żeby zobaczyć jednego z nich.
Jego wytlumaczenie jest oparte na fakcie, że poziome warstwy powietrza, które tworzą atmosferę, mają różne wskaźniki refrakcji. Na końcu jego książki, podaje on rózne liczby udowadniające dokładność jego tez. Tu było mało miejscu w moim powielaniu ich tutaj. One przekazałyby niczego co niematematycy i matematycy życzyliby sobie oczekiwać.
POMOCNICZE SPODKI
Weź miskę napełnioną wodą i wrzuć do niej monetę. Jeśli będziesz patrzył na monetę z pozycji bezpośrednio ponad nią, zobaczysz ją dokładnie tam, gdzie ona jest. (Rycina 1).
Teraz odejdź i popatrz na monetę pod kątem. Promień światła od monety nie dociera dłużej do twojego oka w prostym świetle, ale w złamanym – przerwą będzie powierzchnia wody – moneta pojawi się w punkcie, w którym jej faktycznie nia ma. (Rycina 2). Z drugiej strony, w punkcie, w którym ona naprawdę jest, nie będziesz widział niczego.
Teraz weź szklany słoik z płaskim dnem i umieść go tak, jak to pokazano na rycinie 3, to znaczy, nie bezpośrednio ponad monetą, tylko tak, że kierunek w którym spoglądasz, jest dokładnie prostopadły do dna szkła. Prawdopodobnie będziesz zaskoczony widząc dwie monety: jedną przez dno słoika i drugą przez wodę.
Wreszcie, jeśli staniesz dokładnie ponad monetą, zanurz szkło i pochyl je we właściwym kącie, znowu będziesz widział dwie monety. (Rycina 4.)59
Zgodnie z profesorem Menzelem, ten eksperyment wyjaśnia latające spodki widziane jak manewrowały wokoło zdalnie kierowanych pocików w White Sands i balonów w “Operacji Skyhook” które zostały wysłane przez marynarkę wojenną w Minneapolis do badań promieni kosmicznych.
W rzeczywistości, mówi profesor Menzel, “towarzyszący spodek” jest po prostu pociskiem lub samym balonem, ale widzianym natychmiast w dwóch miejscach, ponieważ promienie światła docierają do oczu świadków przez dwie oddzielne trasy.
ZARZUTY
Jak daleko mamy zaakceptować to wytłumaczenie? Na papierze jest to najatrakcyjniejsze, i nie zaprzeczam, że może to być ważnym wytłumaczeniem zaobserwowanych zjawisk. Ale musze podkreślić, jak trudno sobie wyobrazić, żeby wszystkie warunki konieczne do jego ważności mogły być równocześnie obecne w atmosferze. Zauważmy poniższe:
Jak już wykazałem (strona 70 – wydania brytyjskiego), ruch zjawiska które towarzyszy balonowi powinien być całkiem inny aniżeli temu które towarzyszy pociskowi – powolny w pierwszym przypadku, szybki w drugim. Lecz nigdy nie słyszałem o jakiejkolwiek takiej różnicy.
Popatrzmy na przypadek pocisku trochę bardziej dokładnie. Unosi się on z ogromną prędkością. Zalecając, że powinny tutaj być dwa wizerunki tego samego pocisku, pryzma atmosferyczna musiałaby być bardzo mała60 i bardzo przezroczysta: musiałaby zajmować tylko kilka metrów sześciennych powietrza, róznica pomiędzy temperaturą powietrza w pryzmie i tą z otaczającego powietrza musiałaby być pomiędzy 5 i 10 stopni, a punkty kontaktu pomiędzy dwiema masami powietrza musiałyby być we właściwych miejscach.
Poza tym, żeby spodek wydał się obracającym wokół pocisku, względne geometryczne pozycje pryzmy, pocisku i obserwatora na ziemi muszą być bardzo kompleksowe; chyba że – co jest nawet jeszcze trudniejsze do wyobrażenia – że pryzma powietrza porusza się bardzo szybko bez zmieniania kształtu manewrując w taki
85
sposób jakby zachowywała iluzję; czy inaczej, wraz z poruszaniem się, zmieniała swoje zwyczaje w czasie rejestracji – zawsze w sposób obliczony na wprowadzenie w błąd obserwatora; bo inaczej pocisk w jakiś cudowny sposób uczyni te wszystkie wymagania przez jego własne zachowanie niepotrzebnymi.
Profesor Menzel obliczył że jeśli te wszystkie warunki byłyby satysfakcjonujące, możnaby oczekiwać, że ruchy wyimaginowanego obiektu dookoła prawdziwego przedmiotu byłyby tak duże jak ćwierć stopnia, lub prawie pół średnicy Słońca. Bierze on pod uwagę, że ten kąt (i iluzja) może zostać zwiększony przez efekt mirażu lub obecność małych kryształów lodu w pryzmie. To nie jest niemożliwe. Ale istnieje bardzo duża przeszkoda w sposobie jego argumentacji: “towarzyszący” spodek mógłby być widziany tylko z jednego punktu na ziemi. W każdym razie, obserwatorzy znajdujący się więcej aniżeli kilka metrów z boku, nie mogliby cieszyć się z tej samej iluzji. Chyba że, oczywiście, możemy wyobrazić sobie serię pryzm, ułożonych z takim diabolicznym sprytem żeby oszukać każdego, w którym to przypadku moglibyśmy równie dobrze egzorcyzmować niebo ponad White Sands czy organizować pielgrzymki tutaj kolejkami stąd do domu Tombaugh`a.
To nie jest jeszcze wszystko. Profesor Menzel, niewątpliwie bardziej ambitniejszy niż roztropny, polega nie tylko na pryzmach ale również na atmosferycznych soczewkach. Oczywiście, to nie jest niemożliwe dla turbulentnego powietrza będącego w punkcie kontaktu dwóch atmosferycznych warstw o róznej temperaturze, żeby wyprodukowało soczewkę. Nie jest to również matematycznie niemożliwe dla takiej turbulencji żeby pozwoliła soczewce, na utrzymywanie jej geometrycznego kształtu i wymaganej przez geometrię długości ogniskowej przez kilka sekund. To nie jest nawet niemożliwe dla tej długości ogniskowej żeby być tą samą która jest matematycznie niezbędną, do wyprodukowania zaobserwowanej iluzji. Przypuśćmy, że te wszystkie warunki, i kilka więcej, powinny być obecne równocześnie. Ale w jakich słowach opiszemy tak cudowną konkatenację okoliczności?
Krótko mówiąc, wyjaśnienie profesora Menzela przy pomocy soczewek atmosferycznych i pryzm jest niezmiernie interesujące. Nic co powiedziałem nie musi zostać potraktowane jako próba obalenia jego opinii. Po prostu wskazałem na kilka trudności, które same się nasuwają, kiedy ktos próbuje zrekonstruowac zjawisko opisane przez profesora z Harvardu.
Mógłbym wspomnieć o innych, ale nie ma tutaj takiej potrzeby, ponieważ one są takie same, w tym że tkwią one w samej naturze takich obserwacji.
W White Sands major MacLaughlin podał kilka szczegółowych informacji – okrągły kształt, średnica 30 metrów, wygląd, prędkości, zachowanie, etc. Czy żeby wyjaśnić zjawisko, musimy rozpocząć od odrzucania jego istnienia?
Zjawisko mirażu, używane przez Menzela tak gładko żeby wyjaśnić pewne obserwacje, było zawsze znane podróznikom na pustyniach, i teraz kiedy drogi już są wyasfaltowane może być badane we Francji w letnie gorące dni kiedy wydają się one być pokryte sadzawkami wody. Miraż może być prosty lub bardziej skomplikowany a taki miraż drogowy jest najprostszy ze wszystkich. W jaki sposób jest wytwarzany?
Rycina 5 – na 194 stronie wydania brytyjskiego – pokazuje ziemię i warstwy ciepłego i zimnego powietrza.
Ciepłe powietrze, które jest znacznie rozszerzone, jest lżejsze niż zimne powietrze ponad nim, zatem światło podróżuje przez nie szybciej, czy, umieszczając to bardziej obrazowo, kiedy promień przechodzi przez to powietrze jest załamywany na bok gdzie powietrze jest gęstsze (tzn. na zimnej stronie) i zakrzywia się dalej na ten bok zamiast kierować się prostym kursem.
Promień z mojego oka w kierunku S1 (tzn. równoległy do drogi) przechodzi przez zimne powietrze i na prostym kursie. Ale jeśli kolejny promień z mojego oka będzie podróżował w dół drogi, to odwróci się coraz bardziej w górę, do S2. W poziomie, moje oko otrzymuje promienie emanujące zewsząd i do czasu kiedy powinno zostać skierowane na drogę, będzie otrzymywało promienie pochodzące z nieba. Wówczas będzie widziało błękit zamiast drogi, a ponieważ jedynym błękitem na który się patrzy poniżej poziomu oka jest ten z morza, ktoś pomyśli że tym co on widzi na drodze jest woda.
Takie jest wytłumaczenie najprostrzej formy mirażu, odkąd zostało przedstawione przez wielkiego matematyka Monge.
Ale są inne i bardziej skomplikowane miraże, szczególnie te wyprodukowane przez iwnersję temperatury.
INWERSJA TEMPERATURY I JEJ EFEKTY
Każdy wie, że ze wzrostem wysokości spada temperatura: to może być powiedziane ogólnie, że spadek temperatury wynosi prawie trzy stopnie dla każdych 100 metrów wysokości, co wyjaśnia dlaczego jest wieczny śnieg na wysokich górach.
Ale może się zdarzyć, że to prawo o temperaturze spadającej z wysokością nie zawsze zadziała: temperatura zaczyna spadać, potem się podnosi, a potem spada ponownie. Jest warstwa ciepłego powietrza pomiędzy dwiema warstwami zimnego. Nazywamy to inwersją temperatury.
86
W takim przypadku jest podwójny miraż:
Dla obserwatora ponad ciepłą warstwą – samolotu, na przykład – gwiazda pod nią, mogłaby się wydawać jakby spoczywała na ziemi. Jeśli przedmiot poniżej byłby samolotem zamiast gwiazdy, obserwator widziałby jego swiatło ale nie sam samolot – co jest na pewno dziwne i przypomina przypadek Gormana.
Dla obserwatora poniżej ciepłej warstwy powietrza, efekty mogły by być jeszcze dziwniejsze. Promienie zostaną zakrzywione w dół, zatem będzie on mógł widzieć na niebie światła samochodowe lub oświetlone okna domu!
Na pierwszy rzut oka wydaje się to oferować doskonałe wytłumaczenie dla nocnych spodków. Ale geometryczna analiza inwersji miraży szybko wypiera ten pomysł.
Weźmy pierwszy przypadek (samolot lecący powyżej masy ciepłego powietrza). Odnotujmy, że żeby został wyprodukowany miraż, musi być tutaj zauważalna różnica temperatury (coś podobnego do 8 do 10 stopni) oraz że takie różnice są rzadkością. Ale przypuśćmy, że są spełnione konieczne warunki, kiedy obserwator widzi światło gwiazdy lub innego samolotu pod nim i pod linią horyzontu, to znaczy że w miejscu gdzie widzi on światło jest odbity wizerunek części nieba. To jest po prostu niemożliwe dla niego żeby zobaczyć ziemię przez tą część, tak samo jak patrzenie przez lustro.
Innymi słowy, oznacza to że taki efekt iwnersji jest o wiele bardziej doniosły, nadzwyczajny i rozpoznawalny od pierwszego wejrzenia, aniżeli dopuszcza to Menzel. Z uwagi na to, obserwator będzie myślał, że leci on ponad odcinkiem wody gładkim jak lustro. To nie zaskakuje go. Ale on byłby potężnie zaskoczony widząc, że ten akwen wody pędzi dalej przed nim z prędkością jego własnego samolotu! Jako że to jest dokładnie to, co on pomyśli że widzi: morze, lub w każdym bądź razie jezioro, w pełnym locie – spektakl dziwny i rzadki, bardzo rzadko opisywany, na tyle na ile wiem, oraz wydający się przenosić to wyjaśnienie do kategorii szatańskich.
I to nie jest żadna replika mówiąc że nie jest konieczne, żeby odbijana powierzchnia była tak duża jak jezioro, ponieważ to mogłoby wytworzyć iluzję nawet jeśli odbijana byłaby mała plamka taka jan Wenus czy stałe światło. Ponieważ samolot obserwatora się porusza a jeżeli powierzchnia będzie mała, zjawisko nie potrwa dłużej niż ułamek sekundy – chyba że, (i) ciepła warstwa jest tak gładka jak lustro czy (ii) obserwator przelatuje w samolocie dokładnie równolegle nad nią, (iii) ze wszelkiego bezkresu dostępnych miejsc wybrał on to jedyne gdzie jest możliwa iluzja, (iv) źródło (gwiazda, Venus, etc.) nie poruszają się.
Wszystkie z wyjątkiem z ostatnich z tych warunków są fizycznie niemożliwe do wyobrażenia sobie.
Podsumowując, jeśli miraż obserwowany ponad inwersją temperatury jest mały to nie wyjaśnia niczego, a jeśli jest duży to ugina się daleko.
PRZYPADEK GORMANA
Wspomniałem już o przypadku Gormana. Przypomnijmy, że w pewnym momencie widział on świecącą kulę przelatującą ponad dobrze oświetlonym boiskiem piłkarskim. Teraz, jeśli on widział niebiańskie światło załamane w mirażu, cała kątowa powierzchnia tego mirażu wytworzyłaby ekran pomiędzy nim a ziemią. Jezioro ciemności podrózujące przez kraj z prędkością Mustanga niewątpliwie byłoby ciągle tematem rozmowy...jeśli ktoś by je zobaczył. Niestety, to co Gorman zobaczył było o wiele prostsze – i o wiele trudniejsze do wyjaśnienia.
INWERSJA OBSERWOWANA Z ZIEMI
Innym przypadkiem jest taki, w którym obserwator znajduje się na ziemi lub poniżej ciepłej warstwy. To jest może mniej niezadowalające. Tutaj miraż przez inwersję może rzeczywiście pokazać na niebie przedmioty świecące na ziemi. Ale tutaj Menzel pokazuje nadmierny optymizm pokładany w wierze że obserwator może rozpoznać światła które widzi na niebie mające zdolnośc do przemieszczania się z ogromnymi prędkościami.
Menzel mówi, że kiedy samochód na rycinie 6 - na 194 stronie wydania brytyjskiego - skręci w prawo czy w lewo, jego przednie światła, zakreślając ogromny kąt na niebie, mogą wyprodukować tam odbicie, które porusza się szybko. Ale zanim może być to odbicie, musi tam być soczewka skupiająca i ekran na którym to może zostać pokazane – dwa warunki które mogą zostać opisane jako nadprzyrodzone, chyba że zdarzy się że mgła uformuje ekran. Ale najlepsza meteorologiczna opinia jest taka, że soczewka atmosferyczna nie jest niczym poza najzyrykowniejszą spekulacją.
Jeśli nie ma żadnej soczewki, to co obserwator na ziemi będzie widział w jego mirażu? Dokładnie to, co on widziałby jeśli spoglądałby bezpośrednio na źródło światła (samochód z jego wszystkimi włączonymi światłam), tzn. światło widocznie poruszające się całkiem powoli, z powodu odległości. Kiedy samochód skręciłby w prawo czy w lewo, widoczna jasność światła nagle zmieniłaby się, znikłoby ono ipojawiłoby się ponownie, ale bez dużej zmiany pozycji. Krótko mówiąc, kierowanie się mirażem na niebie byłoby mniej więcej takie jak patrzenie z wysokiej góry na trasę samochodu znajdującego się nocą poniżej w dolinie. Ale zamiast patrzenia w
87
dół, nasz obserwator spoglądałby w górę, i jeśli samochód zostałby zastąpiony przez dom z oświetlonymi oknami, nasz obserwator pomyślałby że widzi dom na niebie, nieco niesymetryczny i zamazany, być może, ale skądinąd normalny.
Mówię dom a nawet jego najbliższe otoczenie a nie jedynie zapalone okna, do których ograniczył się sam Menzel. To oznacza że jeśli będzie ciemno, obserwatorowi na ziemi wyda się, że widzi ogromne nieprzezroczyste ciało, z niewyraźnymi zarysami, pozostające bez ruchu na niebie i ukrywające gwiazdy – to duży “sygnał” który pojawia się na ekranie radaru w przypadkach inwersji.
Rycina 7 - na 194 stronie wydania brytyjskiego – powinna zostać przedstawiona dla wytłumaczenia tego zjawiska, czego Menzel nie wywołuje w jego książce.
Obserwator, w punkcie O, może patrzeć we wszystkich kierunkach i przyjmować wszystkie kąty. Co się zdarzy jeśli skupi on swój wzrok pomiędzy A1 i B1? Będzie on widział dom w AB. Jeśli Księżyc znajdzie się w kącie A`OB.` on nie będzie w stanie go tam widzieć, ponieważ jedynie promienie docierające do jego oczu z tego kierunku pochodzą z domu.
Zatem, gdzie on będzie widział Księżyc?
To zależy od formy i intensywności inwersji, ponieważ promienie Księżyca również będą nakierowywane przez warstwę ciepłego powietrza. Przyjmą one kurs przypominający dużą literę S, z czymś co matematycy nazywają “Rogowatym zwrotem”, w miejscu, gdzie powietrze jest najgorętsze.
Kiedy rzeczy usadowią się mniej czy bardziej, obserwator zobaczy powyżej dom, ale niewiele powyżej, Księżyc, i będą one blisko razem na niebie.
Takie jest zjawisko do którego profesor Menzel ucieka się żeby wyjaśnić naziemne i inne obserwacje latających talerzy. Bez wątpienia jego wytłumaczenie byłoby zaakceptowane mniej chętnie jeśli w pełni opisałby on zjawisko; jeśli latające talerze są rzadkie, one są na pewno mniej rzadkie aniżeli przesuwające się jeziora i latające domy, nieuchronnie współistniejące jeśli one istnieją.
Po zastanowieniu się, ktoś może zechcieć wiedzieć czy pisząc swoją książkę, profesor nie szukał odmiany od jego surowej pracy astrofizyka przez wyśmiewanie się z łatwowiernych entuzjastów spodków. Lub być może on naprawdę uważał ten mały problem za niegodny zbyt wiele uwagi. Ja raczej preferuję drugą alternatywę w świetle ostatnich trzydziestu linii matematycznego aneksu, przy pomocy którego jego książka jest doprowadzona do końca.61
CIEKAWY PRZYPADEK MIRAŻU
Tutaj Menzel bada efekty mirażu spowdowanego przez warstwę zimnego powietrza znajdującą się pomiędzy dwiema warstwami ciepłego powietrza kiedy obserwator i przedmiot wmieszani są w najzimniejszy punkt warstwy. Podaję jego słowa i rycinę 8 (96; 9 w jego książce):
“Przypuśćmy że A było okiem obserwatora, 10 metrów ponad ziemią, a B jakimś przedmiotem w odległości 26 kilometrów, i również 10 metrów ponad ziemią. Dystrybucja atmosferycznych oddziaływań gęstości przypomina wypukłą soczewkę cylindryczną. Widzimy punkt B dwa razy, raz z góry i raz z dołu, wzdłuż poszczególnych ścieżek BDA i BCA pojawiające się w kierunkach B` i B`` rozdzielone przez kąt B`AB`` = 2a – 10`. Punkt pośredni pomiędzy A i B, taki jak E, jest również widziany dwukrotnie ale ze znacznie mniejszymi kątami rozdzielenia. Dlatego też pomiędzy B` i B`` pojawi się wizerunek wszystkich przedmiotów wzdłuż linii AEB. Im bardziej odległy przedmiot tym większe powiększenie. W ten spsoób linia FEG wydaje się fragmentem części kąta B`AB``.”
W tym wszystkim Menzel znajduje wytłumaczenie nagłych i wstrząsających manewrów latających talerzy. Kiedy obserwowany jest odbity przedmiot jak porusza się nawet trochę, to jego wymiary natychmiast wydają się bardzo znacznie rosnąć i niewtajemniczony obserwator zinterpretuje ten wzrost jako efekt bardzo szybkiego ruchu i przyspieszenia.62
Mam nadzieję że ten urywek z książki Menzela zostanie odnotowany przez bardzo wielu czytelników z wystarczającą znajomością matematyki, którzy zrozumieją co profesor Harvardu miał na myśli. Te dwa krytyczne określenia, które napisałem kursywą są geometrycznie niepewne. Każda jest rezultatem linii fałszywego rozumowania, która, mam nadzieję, może zostać wyłącznie przypisana pośpiechowi i nonszalancji.
Pierwsza fraza. “Widzimy punkt B dwukrotnie” (przy B1 i B``). Właściwie powinniśmy zobaczyć B nie dwa razy ale nieskończoną ilość razy, jak pojawia się to na rycinie 9. Promienie z B mogą w rzeczywistości przyjąć dowolną ilość zakrzywionych kursów od B do A. Żeby uprościć rysunek, pokazałem jednak kilka promieni osiągających A w kącie BAB`. Krzywe wydają się być harmoniką podawaną przez drgający drut.
88
W praktyce, jakiego rodzaju optyczną iluzję powinniśmy dostać? Powinniśmy zobaczyć przedmiot pomnożony do nieskończoności, największa gęstość odbić będzie w centrum. (Rycina 10).
To na pewno byłaby bardzo ciekawa iluzja, bardzo trudna do otrzymania w praktyce, i dlatego bardzo rzadka. Jeśli przedmiot w B byłby samochodem, na przykład, ktoś otrzymałby niewyraźną kroplę w B, ale piękna seria wyraźnych samochodów pojawiłaby się pomiędzy B` i B``, kilka z nich do góry nogami!
To jak samochód by wyglądał kiedy odjeżdżał by w dal, musi zostać pozostawione wyboraźni – czy Waltowi Disneyowi.63
Druga fraza: “Dalszy przedmiot, większe powiększenie.” Ale co za powiększenie? B? To nic nie znaczy. Jedyny dopuszczalny wniosek jest taki: bardziej odległy obiekt, to większa kątowa odległość dwóch wizerunków zaoferowanych przez miraż w B` i B``.
Jeśli B jest na przykład jadącym w dal samochodem, obserwator zobaczy dużą ilość samochodów malejoących coraz bardziej, niektóre wznoszące się w kierunku nieba, a inne obniżające się ku niższemu mirażowi. Nie będzie żadnego śladu powiększenia.
A zatem, podobnie jak w przypadku innych wytłumaczeń przedstawionych przez Menzela, to pociąga za sobą spekulacje geometryczne które są bez wątpienia wyobrażalne na papierze ale które obejmują takie zadziwiające konsekwencje, że jeśli one zmaterializowałyby przyszłe obserwacje latających spodków, to jedynie sprawiłyby że ziewalibyśmy z nudów.
Dlaczego Menzel uprościł je do rzeczy dodającej otuchy z dala od efektów? Każdy zastanawia się.
INNE MIRAŻE
Ku mojemu wielkiemu ubolewaniu, musze przyznać, że nigdy nie widziałem latającego spodka. Bez wątpienia to fantazyjne zjawisko jest całkowicie kapryśne, rezerwując jego pojawienie się dla tych, którzy zaprzeczają jego istnienia, lub nie troszczą się czy ono istnieje czy nie. Ale przy dwóch okazjach, jedynie przez kilka sekund, myślałem że jego wybór padł na mnie. Mogę pozwolić sobie na przypomnienie tych dwóch rozbitych nadziei. Są one pouczające i dalekie od unikalnych.
Pewnego popołudnia w październiku 1952 roku chodziłem po lesie przy Fontainebleau wraz z Jacques`em Perrot`em, z telewizji francuskiej, oraz jego żoną, nagle spojrzałem w górę na niebo; zobaczyłem tam świecący srebrny obiekt mniej więcej 60 stopni na południowym-południowym-wschodzie, ale zbyt daleko ode mnie żebym określił jego kształt.
Najpierw pomyślałem że to może być Wenus, ale o trzeciej po południu Wenus nie mogła być tak jasna jak to. Przedmiot wydawał się być stacjonarny, ale chciałem upewnić się i usiadłem na ziemi w pozycji, z której był dokładnie na końcu gałęzi martwego drzewa. W ten sposób byłem w stanie spostrzec, że ono powoli unosiło się wraz z wędrującym ku wschodowi prądem.
Zdecydowałem, że przedmiot musi być balonem sondującym, który jest wysyłany kazdego dnia ze stacji meteorologicznej w Trappes. Jakiś czas później moja opinia została potwierdzona kiedy zapytałem się w Państwowej Meteorologii.
Balony sondujące wyjaśniają wiele domniemanych latających talerzy.
Ale pójście dalej i stwierdzenie, jak to czyni profesor Powell (laureat nagordy Nobla z fizyki), że wszystkie latające talerze są balonami badawczymi, jest inną sprawą. Profesor Powell powiedział niektórym dziennikarzom, że on “wymyślił” tajemnicze zjawisko. “Latające spodki, tam one są!” powiedział, wskazując na balony sondujące, które on częstwo wysyła w związku z badaniami kosmicznymi.
Ale czy uczony profesor naprawdę wie, czym jest latający talerz? Powinienem chyba przedstawić mu cztery pytania:
Czy to Pan wynalazł balony sondujące ukształtowane jak cygaro z oświetlonymi oknami? (przypadek Tombaugh`a).
Czy balony sondujące latają naprzeciw wiatrowi? (Tysiące obserwacji.)
Czy one podróżują z prędkościami wielu tysięcy kilometrów na godzinę? (White Sands, Congaree, Draguignan, Montpellier, etc.).
Czy one mogą wznosić się do wysokości takiej jak 100 kilometrów? (White Sands.)
Jeśli odpowiedź brzmi tak, to sedecznie gratuluję profesorowi Powellowi za jego wytwarzenie tak rewolucyjnych balonów. Bez wątpienia, jego patriotyzm powstrzymuje go przed wystawianiem ich w Farnborough. On nie może chcieć doprowadzić do bankructwa części brytyjskiego przemysłu grzęznącego w produkowaniu jedynie ultradźwiękowych żółwi lądowych.
89
Jeśli odpowiedź brzmi nie, boję się że profesor mówi o rzeczach których nie zna. Wyjaśnienie latających spodków to wyjaśnienie Tombaugh`a, Hees`a, Mantell`a, Gorman`a, Bejrutu, Bocarangi. Nie wyjasnienie ich to wyjaśnienie niczego.
Ogólnie mówiąc, wszystkie sprawozdania muszą zostać potraktowane jako całkowicie niepewne, takie które nie czynią wzmianki o nagłym przyspieszeniu, chyba że zawierają one określone fakty przeczące teorii balonowej (przypadek z Villacoublay). Jakkolwiek, kompletna i ciągła nieobecnośc ruchu w odniesieniu do Ziemi a szczególnie w odniesieniu do sklepienia niebieskiego jest, w ciągu dnia, praktycznie niezawodnym kryterium prawdziwego spodka.
W trakcie drugiej okazji moje nadzieje co do zaobserwowania latającego spodka stały się wrzącą frustracją z powodu prawdziwej iluzji optycznej. Pewnego wieczoru w sierpniu 1953 roku, prowadziłem samochód wzdłuż lewego brzegu Tybru w Rzymie, kiedy nagle piękny okaz lśniącego spodka, eliptycznego, jednoznacznie określonego – spodek moich snów, krótko mówiąc – wszedł w moje pole widzenia po prawej stronie z ogromną prędkością, praktycznie zatrzymał się na swoich szlakach, podryfował wolno ponad Janiculum a potem wystrzelił naprzód i znikł.
Niestety! Chwila namysłu pokazała mi czym naprawdę był mój spodek: okno samochodu było zamknięte a pierwsza latarnia która zaświeciła tego dnia, została na nim odbita. Jeśli byłoby naprawdę ciemno, moje oko nie zostałoby przyciągnięte do tej przelotnej wizji. Ale sekundę zanim się ono pojawiło, nie było w mieście żadnego światła wyjąwszy te od zachodzącego Słońca. Nic poza prostym połączeniem okoliczności i uroków Rzymu nie było wymagane, żeby wytowrzyć tak sensacyjną iluzję.
Musimy być zawsze ostrożni wobec czegokolwiek co zobaczymy, czy pozornie zobaczymy, przez szkło. Było to wytworzone przez dodatkową projekcję którą Melies, mistrz sztuczek filmowych, wyprodukował kilka z jego najbardziej wstrząsających efektów.
RZEKOME NOCNE SPODKI METEOROLOGÓW
Spodki dzielą niebo z meteorologami, którzy nie wahają się dla celów profesjonalnych wysyłać w górę syngały świetlne, które mogą wywołać błąd. Ich celem w wykonywaniu tego jest jak zwykle zmierzenie wysokości chmur.
Pierwszą metodą jest wysyłanie oświetlonego balonu w nocy. Jeśli wysokość z jaką balon się unosi jest znana – 100 metrów na minutę – wszystko to jest potrzebne do określenia wysokości, żeby upewnić się jaki był czas pomiędzy wypuszczeniem balonu i jego zniknięciem w warstwie chmury.
Druga metoda wykorzystuje to co jest znane jako aparat nefoskopowy – rzutnik z pionowym promieniem produkujący kuliste światło na dnie chmur. Podstawa jest przyjmowana na ten okrąg z miejsca znajdującego się w znanej odległości od projektora, i proste obliczenie trygonometryczne daje wysokość chmur. Cała sprawa (łącznie okręgiem światła) jest kwestią jednej minuty.
Trzecia metoda mza za zadanie sprawdzić czas zużyty przez promień rzucony pionowo z ziemi, który dotrze do chmury i powróci dzięki odbiciu. Błysk światła jest momentalny i odbicie w chmurach nie jest widoczne dla nagiego oka, zatem obserwacja może zostać dokonana jedynie przy pomocy zdjęcia z fotokomórki, przy pomocy wysokościomierza chmur.
Czwarta i ostatnia metoda łączy stałe użycie rzutnika nefoskopicznego z obserwacją okręgu światła przy pomocy fotokomórki. Kiedy obserwacja jest ciągła, purpurowa poświata światła jest widoczna całą noc.
Jednym słowem, jak wskazał to Roger Clausse w trakcie debaty na temat latających spodków aeroklubie, meteorologia może zostać uznana za odpowiedzialną za trzy rodzaje nocnych zjawisk:
Oświetlony balon sondujący wznoszący się w tempie 100 metrów na minutę.
Koło światła, widoczne jedynie przez minutę, produkowane przez projektor nefoskopowy.
Wspomniane ostatnio purpurowe światło. Trwa ono w nocy, oraz podnosi się i spada wraz z chmurami.
PARHELION – POZORNE SŁOŃCE
Profesor Menzel próbował wyjasnić obserwacje spodków przez kłopoty z parhelionem.
Co to jest parhelion? Każdy wie, że niektóre chmury będące na dużych wysokościach, takie jak cirrus, złożone są z ogromnej ilości lodu zawieszonego w atmosferze. Te kryształy formują powierzchnie, a te powierzchnie formują pryzmy. Za każdym razem kiedy cirrus przechodzi przed słońcem ogromna ilość pryzm powoduje że jego promienie rozdzielają się, i dlatego ten interesujący typ chmury wygląda czasami niczym rozwodnione wstążki nici pajęczej, ze wszystkimi kolorami tęczy.
Przysłoneczne halo może być również efektem załamania w kryształach lodu, chociaż wymagane są pewne geometryczne usposobienia. Rezultatem tego jest jasne poziome koło które przechodzi przed słońcem i może nieść pewne rodzaje skoncentrowanego światła znane jako “pozorne słońca.” To jest ciekawy widok, z powodu
90
jego kształtu i jego pozycji w odniesieniu do słońca, który, zamiast być w centrum, jak w przypadku aureoli, jest na boku, na świecącym pierścieniu prawie tak szerokim jak on sam.
Przy pomocy geometrii może zostać zademonstrowane ( i potwierdzone przez obserwację) że są dwa rodzaje parhelionu. Parhelion o 22 stopniach, najbardziej pospolity, wygląda jak plama ograniczona przy pomocy czerwieni w rejonie gdzie jest słońce. Profesor Menzel uważa że spodek Mantella był takim pozornym słońcem z powodu jego czerwonego koloru. Ale przedmiot zobaczony przez Mantella ujawnił mrugające światło. 22 stopniowy parhelion może zostać wyprodukowany tylko kiedy słońce znajduje się powyżej horyzontu na wysokości nie przekraczającej 60 stopni 45 minut.
Inny parhelion, znany jako parhelion 46 stopniowy, jest niezmiernie rzadki, nawet bardziej mgławicowy niż pierwszy, i może być jedynie zaobserwowany kiedy słońce jest poniżej 30 stopni 12 minut.
Nieziemski wygląd, pół przezroczystość i mglistość są wspólne dla tych obu zjawisk. Profesor Menzel uważa, że koło proroka Ezechiela było po prostu parhelionem. Muismy pozostawić teologów, żeby rozważyć prawdziwość tego dziwnego wytłumaczenia.
SPADAJĄCE GWIAZDY I AEROLITY
Według angielskiego astronoma Newcomb`a, jakieś 150 miliardów spadających gwiazd znajduje ich drogę do ziemskiej atmosfery z odległości mniejszej niż 120 kilometrów! Wszystkie mogą być widoczne przy pomocy nagiego oka, oczywiście w nocy! Całkiem sporo potencjalnych latających talerzy.
Ale spadające gwiazdy, podobnie jak aerolity, mogą być łatwo rozpoznane. Człowiek rozkoszuje się tym promiennym błyskiem przebijającym nocne niebo kiedykolwiek uniesie on oczy ponad horyzont, oraz jest zdolny do wyrażenia życzenia. Ale on nigdy nie zobaczy jak spadająca gwiazda czy meteor zatrzymuje się, przyspiesza, czy zmienia kierunek, bez eksplozji. Zatem musimy mieć nasze wątpliwości związane z meteorytami które są zbyt jasne i zbyt prostolinijne, ponieważ to jest to co pokazuje że taki spodek nie jest meteorytem?
Ale nawet jeśli one są trudne do pomylenia, meteoryty interesuja entuzjastów spodków z innego powodu – mianowicie, przed 1803 rokiem, oficjalna nauka uważała pomysł że kamienie spadają z nieba jako czystą bzdurę, śmieszny mit rozpościerany za granicą przez reakcjonistów. Każdy kto miał okazję posłuchać dzisiejszych uczonych dyskutujących na temat latających talerzy ma dobre pojęcie o wesołości jaką ich osiemnastowieczni poprzednicy mieli w związku z “księżycowymi kamieniami.”
Ale 26 kwietnia 1803 roku, ogromny aerolit eksplodował ponad Laigle, w departamencie Orne, i mądrale byli w stanie podnieśc trzy tysiące z tych mitów za jednym zamachem. To było odkrycie i nauka zdecydowała się potraktowac je poważnie; astronomowie tacy jak Biot, Laplace, a później Schiaparelli, odkryli masę ekscytujących informacji na temat ich struktury, typów i tak dalej.
NIEZNANE METEORY?
“Istnieje więcej rzeczy na niebie i Ziemi, Horacy,
Aniżeli jest śnionych w Twojej filozofii.”
Tak powiedział Hamlet, i miał on rację.
Bardzo niewiele jest znanego o wyższej atmosferze, a to co naprawdę wiemy, czasami zadziwia. Na przykład, temperatura wynosi przynajmniej 50 stopni na 30 kilometrach, ale pomiędzy 48 a 60 kilometrem osiąga 75 stopni. Wyżej w górze ponownie spada do mniej niż 70 stopni na 80 kilometrach, ale potem podnosi się do 100 stopni na około 120 kilometrach.
Jaka jest przyczyna tych cieplnych dziwactw? Jakiego rodzaju zjawiska mogą być oczekiwane w takich warunkach. Niewątpliwie White Sands czy Ciolomb-Bechar mają swoje pomysły na ten temat, ale tu wytkamy nos w tajemnice wojskowe. Szpiedzy – przypuszczalnie agenci wroga – prawdopodobnie wiedzą o nich wszystko, ale zwykły człowiek jest mniej preferowany.
ZORZA POLARNA
Wiemy więcej o zorzy polarnej, to obrazek z baśniowej krainy który jest inscenizowany na wysokościach nie mniejszych niż 80 kilometrów i w górę do 1000. Wielki szwedzki fizyk arrhenius wyjaśnił jej działania, a profesor Birkeland miał nawet zreprodukować kilka w jego laboratorium. Czy powinniśmy popatrzeć na ich fantastyczną pirotechnikę w celu wytłumaczenia kilku obserwacji spodków? Zatem dlaczego światła zodiaku, nie mówiąc nic o nowej oraz supernowej?
91
TAJEMNICA SPODKÓW
Rozsądnym kursem, moim zdaniem, jest uznanie że niewyjaśnione zjawiska zostały zaobserwowane na niebie przez tysiące ludzi, a nawet dziesiatki tysięcy do dzisiaj.
Te zjawiska, które do tej pory opierały się wszystkim próbom wytłumaczenia, wszystkie prezentują tak samo dziwne ale okreslone cechy charakterystyczne, i to są te cechy które tworzą niewytłumaczalny element. Są one tym co kapitan Clerouin i kapitan Plantier nazywają czterema tajemnicami spodków: olbrzymie i powtarzające się przyspieszenia, najwidoczniej kolidujące z mechanicznym prawem związku masy-energii; odporność na ogromną ilość gorąca, które musi wygenerować tarcie maszyny przeciwko otaczającemu powietrzu; cisza – brak gwiżdżącego dźwięku, brak huku ultradźwiękowego; wreszcie, zmiany kształtu.
PRAWO ZWIĄZKU MASY-ENERGII
Prawo związku masy – energii, do którego często odnosiłem się w tej książce żeby zlikwidować pewne wytłumaczenia spodków, jest podstawowym prawem czegoś co jest znane jako napęd odrzutowy, i może być również nazywane napędem przez reakcję. Musi ono być badane z niemałymi szczegółami, jeśli mamy zrozumieć zakorzenione powody dla sceptycyzmu tylu naukowców wobec obserwacji spodków.
Przede wszystkim, co mamy na myśli przez reakcję? Weźmy znajomy przykład. Każdy wie, że kiedy strzela się z karabinu istnieje coś co nazywamy odrzutem, coś co przesuwa Twoje ramię jeśli kolba nie jest przyciśnięta mocno przeciwko niemu. Ale wielu ludzi myśli, że odbicie jest spowodowane z powodu jakiegoś wybryku kuli po wystrzeleniu, kiedy inni myślą, że wyrzucone gazy odbijają się od powietrza i od pychają karabin do tyłu.
Te dwa przekonania, powszechnie utrzymywane, są bez podstaw. Lub, ustanawiając to lepiej, one są be znaczenia.
Tym co naprawdę się wydarza jest to, że kula zmusza karabin do cofnięcia się, w takim samym stopniu jak siły karabinu wyrzucają w dal kulę. Jeśli kula podąża jedną drogą, to karabin musi pójść inną, a kula podąża szybciej tylko dlatego, że jest lżejsza.
Jeśli pociks byłby tak ciężki jak karabin ma to miejsce w przypadku kuli wobec karabinu, ktoś mógłby podnieść kulę i wystrzelić karabin. (Byłoby to dosyć niebezpieczne, ale nie bardziej aniżeli wystrzał w drugą stronę).
Ten odksok jest reakcją. Silnik odrzutowy, czy silnik reakcyjny jak może on być nazwany, jest silnikiem wykorzystującym efekt odskoku, do napędzania pojazdu. Prosty przykład pokazuje, w jaki sposób karabin może zostać przekształcony w silnik maszyny.
Przypuśćmy, że siadam na małym wozie (nie powinien się poruszać) i strzelam z karabinu we wstecznym kierunku. Odskok karabinu popchnie mnie do tyłu i wóz razem ze mną. W ten sposób to poprowadzi wóz do przodu. Jeśli natychmiast wystrzelę ponownie, impuls drugiego strzału zostanie dodany do tego pierwszego i powiększy się szybkość wozu.
Teraz, jeśli zastąpię zwykły karabin naładowanym karabinem maszynowym, i wystrzelę całą taśmę, wóz szybko nabierze prędkości w wyniku kolejnych odskoków i karabin maszynowy stanie się silnikiem maszyny. Jeśli chcę zwiększać szybkość wozu, muszę czynić to wystrzeliwując pas po pasie i zużywac duże ilości kul. Wóz, zwolniony z ich ciężaru, staje się stopniowo lżejszy. Jeśli będę kontynuował to postępowanie przez długi czas, wóz będzie podążał coraz szybciej, dopóki nie osiągnie prędkości kuli – oczywiście w przeciwnym kierunku.
Może to być zademonstrowane matematycznie (i potwierdzone przy pomocy obserwacji) że, kiedy wóz osiągnie tą prędkość, będzie on około 2,72 razy lżejszy aniżeli kiedy zaczął się poruszać. Techniczne wyrażenie jest takie, że relacja masy – energii wynosi 2.72.
Ta relacja masy - energii w jakimkolwiek danym momencie jest w ten sposób relacją pomiędzy masą pojazdu zanim on ruszy oraz tym co stanie się właśnie w tym danym momencie.
OGÓLNE ZASTOSOWANE ZWIĄZKU MASY – ENERGII
Prawo związku masy-energii wewnątrz królestwa czystej rekacji (tzn. w stosunku do rakiet) nie dopuszcza żadnego pomniejszenia, wahania lub wyjątku. Weźmy rakietę która waży 600 funtów zanim zostanie wystrzelona i wyrzuci swój gaz z prędkością jednego kilometra na sekundę. Żeby osiągnąć tą prędkość podrózując poziomo, musi wyrzucić wystarczająca ilość gazu żeby stać się 2.72 razy lżejszą. Przy takiej prędkości będzie ważyła nie więcej niż 272/100 kilo, zamiast oryginalnych 272 kilo.
Teraz przypuśćmy że chcę żeby prędkość rakiety była dwukrotnie szybsza od tej wyrzucanego gazu? W takim przypadku obliczenia pokazują, że ona osiągnię tą prędkość tylko po straceniu więcej aniżeli sześć siódmych z
92
jego masy w wyrzucanym gazie. To może być obserwowane, że progresja jest olbrzymia.64 Żeby podrózować trzy razy szybciej aniżeli wyrzucane gazy, rakieta staje się 20.1 razy lżejsza; cztery razy szybciej, 54.6 razy lżejsza; i tak dalej. Żeby podrózować dwadzieścia razy szybciej, musi się ona stać 49,200,000 razy lżejszą, co równie dobrze można by powiedzieć, że straciłaby prawie całą swoją masę i nic nie zostałoby pozostawione.
Mechanika uczy że aby dać masie jednego kilograma prędkość 20 kilometrów na sekundę, z gazem wyrzocanym z prędkością 1000 metrów na sekundę, potrzebne byłoby zaopatrzenie gazu wynoszące prawie 50,000 ton. W obecnym stanie anuki, ponieważ rekacja jest jedyną możliwą metodą na ucieczkę od grawitacyjnego przyciągania Ziemi, możemy zgodzić się z Aleksandrem Ananowem że związek masy – energii jest koszmarem astronautyki. Żeby wyekspediować aparat fotograficzny, ważący kilka funtów, na Ksieżyc przy pomocy rakiety, związek nie oferuje nam nic poza maszynami ważącymi na starcie setki ton, kosztujące ogromne ilości pieniędzy oraz które mogą zostać użyte tylko raz. Takie są kajdany założone na nas przez związek masy – energii. Związek masy – energii działa kiedykolwiek jest przyspieszenie, czy, kiedy w rekacji jest konieczne zmniejszenie po krótkim czasie do jednej tysięcznej czy jednej dziesięciotysięcznej jego masy. Przydatny ładunek statku kosmicznego jest praktycznie zerowy.
PROJEKT MYSZ
Ulotny charakter napędu odrzutowego został uwydatniony kiedy prezydent Eisenhower ogłosił na początku lata 1955 roku że Stany Zjednoczone wyślą niedługo sztucznego satelitę okrążającego Ziemię. Chociaż przewidywana, wiadomość była sensacyjna i prasa nadała jej rozgłos na który zasługiwała. Niemniej jednak, zostało docenione że maksymalny wysiłek największego nardu na Ziemi zostanie uwieńczony w okresie dwóch lat, po piętnastu latach starań, usiłujących wyprodukować urządzenie mające stopę czy dwie długości i ważące zaledwie 100 funtów!
Czym jest dokładnie PROJEKT MYSZ? Profesor S. F. Singer, z uniwersytetu stanu Maryland, dał jego szeroki opis zebraniu specjalistów na niedługo przed ogłoszeniem prezydenckim.
MYSZ – MOUSE (Minimalny Orbitalny Bezzałogowy Satelita Ziemi) będzie opływał naszą planetę na wysokości około 200 mil i ważył około 100 funtów. Zostaną w nim zgromadzone narzędzia astrofizyczne i inne i będą rejestrować wszelkiego rodzaju dane na wysokości, która na pewno została osiągnięta przez rakiety, ale nigdy na więcej niż kilka minut.
Wybrana orbita będzie prostopadła do równika, tzn., będzie przelatywał przez dwa bieguny. Będzie ona również prostopadła do linii łączącej Ziemię do Słońca, zatem będzie zawsze otrzymywała światło od Słońca, które będzie pod stałą obserwacją jego narzędzi ( innymi słowy, urządzenie zawsze przeleci ponad linią południka, w której lokalny czas będzie godziną 6:00 czy 18:00). Profesor Singer podkreślił, że kiedy skrzyżuje ono wszystkie szerokości geograficzne, to udowodni wielką wartość badań zarówno widma energii promieni kosmicznych jak i zorzy polarnej; stref, które będą leżały na jego trajektorii.
Wystrzelenie. Mysz zostanie zabrana na jej orbitę przez rakietę składającą się z trzech elementów, dwa pierwsze zostaną wykorzystane do osiągnięcia wysokości oraz ustawienia wymaganego kierunku, trzeci do nadania koniecznej orbitalnej prędkości. Mysz, która będzie sferyczna w kształcie, wynurzy się z “nosa” trzeciego elementu i potem rozpocznie swoją dziewięćdziesięciominutową podróz dookoła świata. Ta rotacja da Myszy stosaunkowo stałą orientację: to wartościowa cecha, ponieważ narzędzia rejestrujące będą ustawione na niezmiennych osiach (lub, żeby być dokładniejszym) zawsze równolegle do samej kuli.
Funkcje Myszy. Wszystkie informacje zebrane przez Mysz będą transmitowane na Ziemię przy pomocy radiowego nadajnika, powiedział profesor Singer, zasilanego przy pomocy małych elektrycznych generatorów, używających energii słonecznej, jest to urządzenie które zaoszczędzi ciężaru i umożliwi zainstalowanie dodatkowych przyrządów na bokach kuli.
Singer powiedział również, że całkowity koszt będzie równał się mniej więcej pięć milionów dolarów (musiał on wyraźnie pominąć setki milionów dolarów wydanych na badania wstępne). Ale profesor nawiasem mówiąc zauważył, że duży bombowiec kosztuje piętnaście milionów dolarów, oraz że badanie górnej atmosfery przez standardowe rakiety kosztuje sto tysięcy dolarów na minutę.
Po kilkudniowym locie, satelita, wyhamowywany stopniowo przez grawitację i opór atmosferyczny, straci wysokość i w końcu odparuje sam spadając ku gęstszej atmosferze, jego misja zostanie zakończona.
Taka jest Mysz. Muszę jedynie powiedzieć, że nie ma ona nic wspólnego z latającymi spodkami, z ich fantastycznym zachowaniem, które jest prawdziwie poza zasięgiem wszystkich istniejących zdobyczy technicznych.
93
ODPORNOŚĆ NA GORĄCO
Spadające gwiazdy i meteory są znanymi obiektami. Są one kawałkami kamienia czy metalu, które przybywają z przestrzeni kosmicznej w kontakt z Ziemi. Przed osiągnięciem Ziemi (ich kurs jest w jej kierunku), musza one podróżować przez atmosferę, i błyskawicznie przechodzą one z ciągu sekundy z lodowatego chłodu z międzyplanetarnego królestwa do białego gorąca. Jest tak, ponieważ tarcie powietrza ogrzewa ich całkiem często wystarczająco żeby sprawić, że one eksplodują czy rozwiewają się w ogromnym prysznicu iskier.
Jakiekolwiek ciało poruszające się wystarczająco szybko przez atmosferę jest przedmiotem tego przegrzewającego się procesu. Żadne znane ciało nie jest odporne przeciwko wywoływanemu przegrzewaniu się, na przykład, przy prędkości “latającego jaja” z Draguignan-Montpellier, czy dyski obserwowane w White Sands podrózujące przed siebie z prędkością dwudziestu tysięcy mil na godzinę.
NIEOBECNOŚĆ DŹWIĘKU
Kule gwiżdżą, muszle jęczą, odrzutowce robią piekielny hałas. Kiedy one przełamują się przez abrierę dźwięku, pojawia się eksplozja wystarczająco potężna, żeby rozbić okna i przewrócić ściany. To wszystko jest normalne. Może to zostać wyrażone w równaniach, i jest prostym przeniesieniem teorii w fakt. Nie możemy wyobrazić sobie przedmiotu podróżującego szybko przez powietrze i nie robiącego jakiegokolwiek rodzaju hałasu, tak samo jak nie możemy wyobrazić sobie statku rozłupującego fale i nie pozostawiającego żadnego śladu.
Lecz spodki w ogóle nie robią żadnego hałasu. Oprócz bardzo rzadkich wyjątków (przypadek z Buffioulx jest godnym uwagi przykładem), zjawisko spodków jest całkowicie ciche. Tutaj ponownie, nauka i widowisko nie mogą zostać pogodzone.
ZMIENNE ASPEKTY
Nikt nie może zaprzeczyć że może być niewiele widoków bardziej zdumiewających aniżeli przedmiot, który w jednym momencie staje się eliptyczny czy soczewkowaty następnie, oraz który może przyjąć każdy z tych kształtów dowolnie, zgodnie z jego prędkością. Ciało stałe jest ciałem stałym. Jeśli to jest kuliste, to nie jest soczewkowate. Wielki matematyk Henri Poincare powiedział, że jeśli nie byłoby ciał stałych to nie byłoby żadnej arytmetyki ani żadnej geometrii. Lekceważenie wyglądu przez latajace talerze jest paskudnym szokiem dla naszej nauki, opierającej się samej na arytmetyce i geometrii.
CZY ONE SĄ ZGODNE Z ŻYCIEM?
Jedna ostatnia kwestia musi zostać rozważona. Jeśli latające spodki istnieją naprawdę, w jaki sposób mogą być one pilotowane? Nie ma tutaj sensu wyposażanie życia na światach innych niż nasz własny w tajemnicze i nieznane cechy, i wyobrażanie sobie że piloci spodków (jeśli istnieją) mają dosłownie żelazną strukturę. Pozostaje faktem że życie sugeruje wolność, jednorazowość i dlatego delikatność. W jaki sposób mogą żyjące istoty, jakkolwiek dziwne, mogą znieść olbrzymie prędkości które zostały zaobserwowane? W jaki sposób nawet złożona maszyneria, w której nie ma żadnego życia może zostać poddana takim efektom i nie zostać rozerwana na strzępy?
Takie są główne powody dla sceptycyzmu naukowców. Opierają się oni na ortodoksyjnych i najlepiej ustalonych prawdach naukowych, które są efektem obserwacji natury przez wiele wieków. Może to być łatwo zrozumiane, że jeśli człowiek nauki musi wybierać pomiędzy pewnikami które wytrzymały próbę czasu a kilkoma tysiącami przelotnych wizji, to jest on skłonny do przyjęcia ostrożnego nastawienia. To jest głos mądrości.
Ale czy to jest pewne, że oni muszą koniecznie zrobić taki wybór? Sam myślałem że oni nie mają żadnej alternatywy do dnia, w którym Roger Clausse przyciągnął moją uwagę do zdumeiwającego artykułu w Forces Aeriennes Francaises, oficjalnym organie francuskich sił powietrznych. Tam, po raz pierwszy, zostało zaoferowane rozwiazanie zagadki latających spodków, rozwiązanie równocześnie proste, wszechstronne i rewolucyjne. Nazwisko autora artykułu brzmi Kapitan Plantier.
ROZDZIAŁ DRUGI
TEORIA KAPITANA PLANTIERA
HISTORIA intelektualnej przygotdy kapitana Plantiera jest bardzo dziwna.
94
Kilka lat temu ten młody oficer, jeden z najbardziej błyskotliwych mózgów w nowych Francuskich Siłach Powietrznych, nudził się na śmierć w tym jednym z mniejszych garnizonów, gdzie dyscyplina wojskowa przede wszystkim niezmiernie drażni samych ludzi którzy zostali do niej przyciągnięci. Kapitan Plantier jest zwariowany na punkcie wszystkiego co jest związane z lotnictwem i pożera wszelką wiedzę ze swojej branży służbowej, zwłaszcza o napędzie odrzutowym.
Prędzej czy później, myśli on, człowiek uczyni maszyny zdolnymi do uciekania się od grawitacyjnego przyciągania Ziemi i samo poruszania się poprzez przestrzeń kosmiczną. To było to, nad czym on musiał pracować.
On wkrótce odkrył podstępną naturę problemu, z jego kłopotliwym związkiem masy – energii.
Uważa on, że nie możemy wymyśleć niczego lepszego aniżeli napęd odrzutowy. Możemy być w stanie wysłać rakiety na Księżyc, ale będą one przerażająco ciężkie, drogie i ryzykowne. Tylko państwo może wydać pieniądze żeby wysłać aparat fotograficzny dookoła Ziemi i sprowadzić z powrotem. To jest nędzny rezultat i strasznie drogi. Musimy znaleźć coś jeszcze.
POZA REGUŁĄ ODRZUTOWĄ
To właśnie w tym momencie rozmiemy intelektualną uczciwość młodego oficera. W Forces Aeriennes Francaises (wrzesień 1953, strona 219) mówi on nam w jaki sposób rozpoczęły się jego spekulacje, i można jedynie pogratulować mu za jego odwagę i zdrowy rozsądek. Świadomy, że brakuje mu zasobów materialnych do przeprowadzenia praktycznych badań (co przekreślało eksperyment) ale również że nieobecność eksperymentu mogłaby rzucić go na sterylne zbocza fantastyki naukowej, ograniczył się on do sformułowania niewielkiej ilości dobrze wyselekcjonowanych założeń, założeń które są bez wątpeinia niezdolne na razie do udowodnienia, ale nie kolidują z jakimikolwiek znanymi faktami. Od tych założeń wyrusza on do wydedukowania serii matematycznie wzajemnie zależnych konsekwencji, które wkrótce doprowadziły go do koncepcji idealnego międzyplanetarnego urządzenia, celu, ku któremu wszystkie badania astronautyczne powinny zostać skierowane.
Takie nastawienie intelektualne z jego strony, nawet jeśli nie wydaje żadnego natychmiastowego skutku, jest doskonale logiczne. Prędzej czy później, będzie możliwe zweryfikowanie jego podstawowych założeń. Kiedy ten dzień nadejdzie, będą tylko dwie alternatywy. One mogą okazac się wadliwe, w którym to przypadku jego praca będzie zmarnowana. To nie będzie żadna nowość dla niego; on zaakceptował ryzyko. Bo inaczej, jego założenie zostanie potwierdzone przez praktyczny eksperyment i, dzięki cichej wytrwałości oficera cierpiącego w milczeniu w koloniach, podstawy modelu urządzenia międzyplanetarnego będą gotowe na tyle żeby odejść od rysownicy we Francuskich Siłach Powietrznych i wskazać drogę dla sensacyjnego rozwoju.
BYĆ CZY NIE BYĆ?
Jakie są te słynne założenia? Spróbuję przedstawić je zwięźle.
Istnieją, rozpowszechnione w kosmosie, źródła energii w ciągle nieznanej formie, które dotąd zostały ujawnione jedynie narzędziom fizyków w formie promieni kosmicznych, których “szczyt” mógł być słyszany w Pokoju Wilsona w Palais de la Decouverte – muzeum nauki w Paryżu.
“Istnienie promieniowania kosmicznego,” pisze kapitan Plantier ( Forces Aeriennes Francaises, wrzesień 1952, strona 222), “udziela wagi mojej teorii. Te cząstki łączą się w koncentrację energii równającej się energii mniej więcej sto tysięcy razy większej od energii koniecznej do spowodowania całkowitej i nieosiągalnej `sublimacji` jądra uranu.... One sugerują bajeczne źródło. Olbrzymie cyklotrony musiałyby być potrzebne żeby uzyskać cząstki obdarzone tak wielką energią. Lecz nic nie zostało odkryte w kosmosie, co może wyjaśnić tą tajemniczą koncentrację energii.”
Takie jest pierwsze założenie kapitana Plantiera: że ciągle nieznane źródło energii jest rozpowszechnione w kosmosie w prakcyznie nieograniczonych ilościach.
Istnieją sposoby uwalniania tej energii przekształcając ją w energię innego rodzaju, i niższego rzędu, tak jak uderzenie młotka w kowadło, na przykład, przekształca energię kinetyczną w energię wytwarzającą ciepło.
W urządzeniu, które w ten sposób przekształci tą energię kosmiczną, mówi Plantier, będzie różnica lokalnego potencjału, spowodowana przez uwolnienie lub absorpcję. Żeby uczynić to jaśniejszym, porównuje on jego hipotetyczną maszynę ze śmigłem fotometrycznym, które zaczyna obracać się w prosty sposób ponieważ jedna strona jego ostrzy jest pomalowana na czarno, a czerń wchłania światło, podczas gdy druga, pomalowana na biało, nie robi tego. To oznacza, że istnieje “róznica potencjału” pomiędzy jedną stroną i drugą, wystarczająca żeby wprawić śmigło w ruch kiedy tylko zostanie ono wystawione na światło.
95
Trzecia propozycja Plantiera: uwolnienie tej energii kosmicznej umożliwia wytworzenie, na miejscu tego uwolnienia, lokalnego pola siłowego które może być dowolnie zmieniane i kierunkowane. To miejscowe pole siłowe jest jak pole magnetyczne, które istnieje w solenoidzie, lub pomiędzy dwoma biegunami magnesu, czy samej Ziemi.
Takie są założenia, które umożliwiają kapitanowi Plantierowi wyobrażenie sobie modelu maszyny międzyplanetarnej. Oczywiście, te przypuszczenia nie są niczym więcej aniżeli przypuszczeniami. Wnioski, które będą wynikały z nich zależą od ich prawdziwości. Być czy nie być?
W rzeczywistości jest on tylko pierwszym który przedstawia problem. To jest praktycznie pewne, że jeśli słynna energia kosmiczna naprawdę ujawni się pewnego dnia, człowiek uwolni ją i wytworzy motor postulowany przez pole siłowe z trzeciego założenia. Nie powinniśmy zapominać, że kiedy tylko została odkryta energia nuklearna, upłynęło niewiele czasu zanim została zdetonowana pierwsza bomba atomowa.
MODEL MASZYNY KAPITANA PLANTIERA
Po uczycnieniu tych założeń, Plantier rozważył następnie wziął pod uwagę możliwość wyobrażenia sobie zostosowań w przyszłości energii kosmicznej w królestwie aeroastronautyki. Ku jego zaskoczeniu, nie tylko odkrył on że to było możliwe wyobrażenie sobie czegoś dostatecznie określonego; nie wystarczająco zdefiniowanego żeby zadowolić technika, ale wystarczającego żeby dodać wyobraźni jego głowie.
“Można przypuszczać, “ napisał (Forces Aeriennes Francaises wrzesień 1953 rok, strona 223) “że urządzenie wykorzystuje metodę uwolnienia analogiczną do tej która w naturze kreuje podstawowe promieniowanie kosmiczne. Wygenerowane w ten sposób cząsteczki kosmiczne rozchodziłyby się promieniście w formie `korpuskularno – falowego` strumienia po maszynie, w kierunku w którym jest napędzana, z prędkością zbliżającą się do tej jaką ma światło. W ten sposób powstałby pewnego rodzaju ciągły kosmiczny rozpylacz, pulsujący bezpośrednio po maszynie. Wypuszczany przez maszynę, kieruje się razem z nią na jego podróży, napędza ją, utrzymuje w górze kiedy się zatrzymuje, bardzo podobnie jak strumienie wody na których utrzymywane są piłeczki ping-pongowe na galeriach strzeleckich na jarmarkach.”65
Plantier uważa, wskazując (Rycina 1) że z powodu jego trzeciego założenia ten “kosmiczny rozpylacz” nie byłby gronem sztucznych kosmicznych promieni, ale polem siłowym. Rozprawiając się z analogiami z innymi polami siłowymi które są znane – z polem elektromagnetycznym, na przykład – potem definiuje on istotne cechy jego maszyny. Wynik jest całkowicie przerażający:
Żeby osiągnąć swoją pełną wydajność, maszyna musi być w formie dysku, który jest doskonale symetryczny w odniesieniu do jego osi. (On nie rozwinął szczegółowo tej kwestii w jego krótkim streszczeniu swojej teorii, ale myślę, że czytelnik z jakąś znajomością mechaniki łatwo zrozumie, co on miał na myśli).
Maszyna mogłaby podróżować z najbardziej przerażającymi prędkościami nie produkując dźwięku, oraz przechodzić przez barierę dźwięku, bez produkowania huku sonicznego. Istotnie, pole siłowe skupione na maszynie działałoby również na otaczające powietrze. Przyciągałoby ono przyległe molekuły powietrza będące przy nim, a ich prędkośc zmieniałaby się wraz z ich bliskością do maszyny, rezultatem tego będzie to, że jakakolwiek by nie była prawdziwa prędkość maszyny, to jej szybkość w odniesieniu do najbliższych molekuł zawsze będzie o wiele mniejsza aniżeli prędkość dźwięku. Te molekuły, co do nich, będą zawsze podróżowały wolniej niż maszyna, ale szybciej aniżeli molekuły z następnej warstwy, i tak dalej, kiedy odległość od maszyny będzie wzrastała. W końcu, żadna względna ultradźwiękowa prędkość nie może być znana, nawet jeśli maszyna osiąga prędkość trzydziestu tysięcy kilometrów na godzinę.66
Ten argument wydaje się całkowicie logiczny. To co powoduje przenikliwy hałas charakterystyczny dla ultradźwiękowego samolotu oraz huk, kiedy on przełamuje się przez barierę dźwięku, jest jego ciągłe uderzanie przeciwko pozostającemu bez ruchu powietrzu. Ale Plantier przypuszcza, że powietrze jest niesione wzdłuż maszyny, a zatem tutaj nie ma nigdy żadnego uderzenia, ale tylko ślizgający się ruch kolejnych warstw, które stają się coraz powolniejsze. (Rysunek 3).67
Z tego samego powodu maszyna mogłaby poruszać się z ogromnymi prędkościami przez atmosferę nie doświadczając jakichkolwiek zauważalnych wzrostów temperatury. Gorąco wyprodukowane przez tarcie, zamiast być skoncentrowanym na ciele maszyny, zostałoby rozproszone w ogromnej wielkości powietrza niesionego wzdłuż pola siłowego.
96
Pasażerowie pozostaliby nienaruszeni przez najbardziej olbrzymie przyspieszenie maszyny. Oni nawet nie zauważyliby tego, ponieważ sami byliby schwytani przez pole siłowe. Każdy atom ich ciał, będąc poddanym dokładnie takiemu samemu ciągowi, dlatego byłby nieświadomy w ogóle jakiegokolwiek ruchu, a oni mogli by pójść zagrać w szachy kiedy maszyna mknęła by niczym kula armatnia czy coś jeszcze szybszego – lub skręcałaby pod kątem 90 czy nawet 180 stopni. Monety na desce byłyby niesione dalej przez pole siłowe podobnie jak maszyna i wszystko roaz wszyscy w niej.
Kapitan Plantier osiągnął ten punkt w jego rozumowaniu kiedy szalone pojęcie weszło do jego głowy, pojęcie, które jestem pewien, dotarło również do czytelników – jego niemożliwe urządzenie, dziecko mózgu urodzone z nudy na odległej stacji wojskowej, już istnieje! On zobaczył je. To był latający spdoek.
“Potem podjąłem się,” pisze on (Forces Aeriennes Francaises, strona 223) “bliskich badań najbardziej wiarygodnych raportów, oraz ku mojemu zawsze rosnącemu zdziwieniu domniemane dziwactwa wyśmiewane przez krytyków latających talerzy, stanowiły normalną konsekwencję systemu napędowego, w który je wyposażyłem. Na przykład, moje założenia wyjaśniły ciszę, odporność na gorąco, zmianę kształtu i zamieszkiwalność....Nie więcej. Byłem w stanie przewidzieć, że pewne cechy, takie jak ekscentryczna plama, i cumulus agite, zostaną potwierdzone przez obserwację.”
Zamanifestowałem, że jego teoria tłumaczy dokosnale ciszę i odporność na gorąco. A co z pozostałymi dwoma?
ZMIANA KSZTAŁTU
Spróbujmy wyobrazić sobie maszynę kapitana Plantiera w locie. Jak ona się zachowa? Żeby unosić się na niebie, będzie musiał skierować pole siłowe pionowo, dając mu intensywność równą do grawitacyjnego przyciągania Ziemi, ale w przeciwnym kierunku, to znaczy w górę. Widziana z dołu, maszyna będzie wyglądała jak klasyczny spodek, okrągła będzie dla widzów znajdujących się bezpośrednio pod nią, eliptyczna dla innych.
Teraz pozwólmy sobie przypuścić, że maszyna chce opaść poziomo z maksymalną szybkością. Najpierw ze wszystkiego, wprowadziłby się w ruch wahadłowy przez ułamek sekundy, a potem pochyliłby się pod bardzo znacznym kątem, żeby ustawić w pożądanym kierunku pole siłowe. Równocześnie, energia pola siłowego będzie się zwiększała ogromnie, zarówno żeby zapewnić utrzymanie wysokości jak i poziome przyspieszenie.
W tym momencie Plantier słusznie przypomina nam że, po wyrzuceniu z akceleratorów cząstek wykorzystywanych w laboratoriach nuklearnych, może zostać zaobserwowana wyraźna luminescencja, która pojawia się z powodu działania korpuskularno – falowego płynu “zwymiotowanego” przez akcelerator; tak samo nagły wzrost intensywności pola siłowego maszyny może być wywołany jedynie z powodu podobnego przyspieszenia, zatem można oczekiwać że kiedy maszyna to wykonuje będą obecne różne zjawiska świetlne, takie jak zmiany koloru, jaskrawy błysk, etc.(Rycina 4).68 To jest takie same zachowanie, które jest ciągle odnotowywane w sprawozdaniach spodkowych. Ponadto, powietrze bezpośrednio przyległe do maszyny musi musi również zostać dotknięte przez świecące pole i stać się żarzącym na skutek jonizacji. Tutaj Plantier robi po prostu porównanie.
“Jest wiadome,” napisał on, “że amerykański fizyk Noel W. Scott wyprodukował eksperymentalnie kule koloru pomarańczowego w rozrzedzonej atmosferze, po prostu przez działanie pierścienia miedzi będącego w dużym naprężeniu. Sądzi on, że tym samym demonstruje on naturalny elektrostatyczny charakter zjaw, ale on raczej nie potwierdza, bez zdawania sobie z tego sprawy, elektrycznego czy elektromagnetycznego aspektu napędu tych maszyn, obecności niezmiernie potężnego pola siłowego dookoła spodków?”
W każdym razie silna jonizacja atmosfery otaczającej maszynę w pełni uzasadnia epitety takie jak “cudowny” i “niesamowity”, używane przez wszystkich którzy opisali nocne obserwacje (Chiles, Whitted, Tombaugh i liczni francuscy świadkowie). Oczywiście, aspekt światła, jego jasność i kolor, zmieniały się z intensywnością pola siłowego, to znaczy, z manewrami maszyny (np. w obserwacji w Bocaranga).
Krótko mówiąc, teoria Plantiera w pełni wyjaśnia zmiany w aspektach spodków. Jego maszyna zmienia się w kolorze i świeceniu przy każdym dotknięciu pedału gazu, hamulca, czy przys\rządów sterujących, i to jest dokładnie to, o czym opowiadają nam świadkowie.
EKSCENTRYCZNA PLAMA
To jest na pewno jedna z tych cech, które nie mogły zostać wymyślone, w żadnym razie przez świadków którzy nigdy o tym nie słyszeli. W jaki sposób kilku ludzi mogłoby niezależnie wymyśleć coś tak nieważnego – w każdym razie na zewnętrznej stronie – jak świecąca plama poruszająca się pod spodkiem przy każdej zmianie
97
kierunku? Ale Plantier nie tylko wyjaśnia ta plamę; on przewidział ją jako część jego maszyny nawet zanim ktoś ją zauważył. W ten sposób, w urywku tekstu w którym on zajmuje się tematem równowagi, stwierdza on że zmiana równowagi (tzn. pochylenie się) jest spowodowane przez przemieszczenie się pola siłowego (Ryciny 5 i 6).69 Ekscentryk wydaje się pojawiać w towarzystwie ekranu, który potrafi zmieniać pozycję w odniesieniu do maszyny oraz anulować lub zmniejszać efekt pola na wszystkich odkrytych powierzchniach. Jonizacja zostałaby natychmiast uzależniona od tych samych fluktuacji, zatem ruchy ekranu byłyby widoczne z zewnątrz, przez obserwatora z ziemi, na przykład. Plama, o której mowa jest widziana całkiem wyraźnie na fotografii wykonanej przez M. Fregnale w Lac Chauvet, i można przyjąć że, we wszystkich fotografiach spodków, część będzie niedoświetlona, jeśli przesłona aparatu fotograficznego jest przystosowana do koloru świecenia środka maszyny, to zawsze będzie ciemny cień na fotografii, mniej więcej blisko centrum.
NIESPOKOJNY CUMULUS
“Jedną z najbardziej dziwnych konsekwencji napędu dokonywanego przy pomocy pola siłowego jest, jak uprzedziłem, ryzyko dostrzeżenia małego uformowanego cumulusa, nawet na najbardziej niebieskim z niebieskich nieb, ponad maszyną kiedy unosi się ona na niskiej wysokości.”70
Faktycznie, kiedy kolumna powietrza podda się polu siłowemu mniej czy bardziej przestanie mieć jakikolwiek “ciężar”, jest potem unoszona z pośpiechem w górę wystarczająco żeby spowodować kondensację.
Plantier przypomina że, 3 stycznia 1953 roku, prasa opublikowała artykuł na temat przygody M. rene Sacle, byłego pilota Sił Powietrznych który, 29 grudnia 1952 roku w Courcon-d`Aunis, departament Charente-Maritime, zobaczył, ku jego zdumieniu, samotną małą unoszącą się pionowo chmurę typu cumulonimbus na wyraźnym niebieskim niebie, a potem wyrzuacającą coś niewyraźnego i bezkształtnego, co szybko znikło, pozostawiając za sobą biały ślad. To wydaje się sugerować, że pilot maszyny dobrowolnie skorzystał z kamuflażu, który on wytworzył przez działanie jego pola siłowego, dopóki nie był gotowy, żeby ruszyć ponownie.
Inny szczególnie zdumiewający opis “niespokojnego cumulusa”, dobrze zaobserwowanego, jest podany przez profesora Halla.71
INNE OSOBLIWOŚCI WYJAŚNIONE CZY PRZEWIDZIANE PRZEZ PLANTIERA
Jak zobaczyliśmy, założenia kapitana Plantiera, wyjaśniają prawie wszystko co zdumiewało jego poprzedników. Jest kilka więcej tajemnic, na które rzuca on światło. Jego pole siłowe wyjaśnia zielone i czerwone płomienie towarzyszące niezmiernie szybkim zwrotom (Chiles i Whitted, na przykład, strona 54), “kulę ognistą” która występuje tak często (Gorman, strona 71), trzepoczące obniżanie się w bardzo powolnych manewrach, maszynę wyglądającą jak “latające jajko”, a nawet jak odwrócony grzyb, przy niektórych prędkościach. (Rycina 7).72
Teoria Plantiera wyjaśnia również zygzakowate ruchy, szalone manewry a nawet coś co wydaje się najbardziej dziwnym spektaklem ze wszystkich “Nitki Dziewicy”, które zostały zgromadzone w dużych ilościach z pól, drzew i dachów domów w Gaillac i Oloronw październiku 1952 roku, po tym jak przeleciała tam cała formacja nieznanych maszyn.
98
W tej sprawie Plantier mówi, że jonizacja atmosfery za maszyną mogłaby z powodu ogromnej intensywności pola siłowego, wyprodukować ultra – ciężkie dodatnie cząsteczki które, w następstwie kontaktu z molekułami tlenu, azotu, wody, etc., w otaczającym powietrzu, wytworzyć z kolei nieznane reakcje chemiczne. Produkt takich reakcji – sławne nitki – rozpadałby się, kiedy efekt jonizacji ścierałby się.
MASZYNA PLANTIERA I PODRÓŻ KOSMICZNA
To jest oczywiste, że jeśli pole siłowe Plantiera urzeczywistniłoby się, to w pełni rozwiązałoby to problem podrózy kosmicznych. W szczególności, dostarczyłoby ono bardzo eleganckiego rozwiązania problemu występującego przez niebezpieczeństwo zderzenia się z milionami meteorytów podrózujących w kosmosie z przerażającymi prędkościami.
Duże meteoryty nie są bardzo niebezpieczne, dzięki ich wielkości i względnej rzadkości. Ich wielkości powodują że stają się łatwymi celami do wyselekcjonowania przez radar, a ich rzadkośż umożliwia aeronaucie prześlizgiwanie się z drogi z małą lub żadną szansą na drugie spotkanie. Ale te małe są jak chmara mrówek, i ryzyko kolizji byłoby bardzo wysokie. Pole siłowe Plantiera mogłoby mieć taką zaletę że po prostu odrzucałoby je na bok, kiedy maszyna przelatywałaby. Jednym słowem, małe meteoryty i poboczne prawdziwe odpadki, które technicy uważają za jedno z głównych niebezpieczeństw przyszłych podróży kosmicznych, zachowywałyby się w taki sam sposób jak molekuły powietrza w obecności pola siłowego. Rozpraszając się, one po prostu zmieniałyby kurs i omijały maszynę bez wchodzenia z nią w kontakt.
FIASKA I WYPADKI
“Jest trudne, żeby jakiś wypadek wydarzył się maszynie,” powiedział Plantier osobiście (Forces Aeriennes Francaises, wrzesień 1953 rok, strona 233). “Tylko przez odwrócenie pola siłowego, pilot ma doskonały hamulec do jego dyspozycji. W razie potrzeby, proste urządzenie typu radarowego wypuszcza ten hamulec przy zbliżeniu się do jakiegokolwiek przedmiotu.”
Co się stanie, jeśli mechanizm tworzący pole siłowe zawiedzie pracować lub pole siłowe zaniknie? Tutaj są dwie możliwości:
Awaria wystąpi przy niskiej prędkości, tzn. dla takiej maszyny prędkość jest zbliżona do tej jaką ma odrzutowiec, zatem maszyna doświadczy losu jakiegokolwiek zwykłego samolotu; rozbije się, chyba że inna maszyna będąca w pobliżu przechwyci ją do jego własnego pola siłowego.
Jeśli pole siłowe nagle zaniknie kiedy pojazd podrózuje bardzo szybko, otaczające powietrze przestaje być rozprzestrzeniane dalej, i maszyna, utrzymując się na swoim kursie, uderza przeciwko pozostającemu bez ruchu powietrzu z kolosalną siłą kinetyczną; a dezintegracja i cieplne ulotnienie się są sprawą sekund, jest przy tym hałas przypominający grzmot73, oraz, jeśli jest to w nocy, przez kilka sekund trwa jaskrawy błysk, dopóki nie ochłodzą się cząstki.
W jaki sposób ten alarmujący obraz awarii przypomina nam zdarzenie ponad Dieppe z 7 stycznia o 4:27 rankiem?74 Co za fantastyczny dramat leżał za tą fantastyczną eksplozją, która wyrzuciła z łóżek dobrych ludzi z Dieppe oraz roztrzaskała okna w promieniu kilku kilometrów?
Laboratorium astrofizyczne zdecydowało, że to wszystko było dziełem meteoru. Ale zjawisko podążało wzdłuż przerywanego czy zakrzywiającego kursu, obniżając się z północy z Douai, przez Arras, do Gournay w departamencie Seine Inferieure, gdzie skręciło ostro, przeleciało ponad Serqueux a potem eksplodowało ponad Dieppe. Czy meteor mógł wykonać taki ostry skręt przed eksplozją?
Plantier cytuje również dwa inne sprawozdania, które również wydają się wskazywać na jakąś awarię jego maszyny. Jedno zostało przysłane przez dwóch pilotów z aeroklubu z Maroka, którzy zostali wyprzedzeni we wrześniu 1952 roku przez cygaro które znikło w prysznicu iskier. Drugim była niewyjaśniona eksplozja która zaszokowała rejon Glancove, w pobliżu Nowego Jorku, miesiąc później.
JAKI JEST KOŃCOWY WYROK NA TEMAT TEORII PLANTIERA?
Krytyka teorii Plantiera jest w całości łatwiejsza, ponieważ autor miał dobry pomysł żeby oddać się temu osobiście.
Przy obecnym stanie wiedzy musi ona być potraktowana, jako koncepcja czysto intelektualna. Oczywiście, istnieje dostateczne prawdopodobieństwo, że promienie kosmiczne pochodzą z jakiegos prawdziwego źródła wypełniającego całą przestrzeń - wobec tego te promienie pochodzą ze wszystkich części nieba – które jeszcze
99
nie zostały zidentyfikowane. Ale inne wytłumaczenia zostały przedstawione, wytłumaczenia całkowicie tak samo spekulatywne, dopóki nauka nie rozwinie się dalej. Najbardziej znane z takich powiązań jest istnienie promieni kosmicznych z pierwotnego atomu Abbe`e Lemaitre`a oraz jego teorią o rozszerzającego się wszechświata. Ponieważ założenia Plantiera są bardzo ogólnego charakteru, i dotąd nie wiele pracy na matematycznej stronie zostało poczynione na nich, nie ma żadnego dowodu, że te dwie teorie nie są bardziej uzupełniające się aniżeli wzajemnie wykluczające.
Ale teoria Plantiera nie stoi na czy podpada pod jakąkolwiek jawną zależność od promieni kosmicznych. Od opublikowania jego artykułu w czasopiśmie wojskowym, był on poddawany leczeniu z choroby tropikalnej w szpitalu w Indochinach, i wykorzystał jego przymusowy czas wolny żeby przejrzeć i rozjaśnić jego pomysły. 5 listopada 1953 roku, on napisał do mnie:
“Chciałem jedynie pokazać że, kiedy tylko stało się możliwe zaatakowanie jąder atomowych przy pomocy siły którą każdy może zmienić i kierować dowolnie, to pierwsze trzy tajemnice spodków (nieobecność dźwięku, odporność na gorąco i zdolność do manewrowania) zostałyby rozwiązane a czwarta (zmiany w wyglądzie) również, ponieważ jest prawdopodobne, że to poruszenie w wieży z kości słoniowej jądra nie pozostanie bez reperkusji na jego różnych warstwach elektronicznych, szansa będzie dziewięćdziesiąt do stu, że takie reperkusje będą manifetsowały się jako zjawiska świetlne...”
To jest sedno sprawy, podstawowa koncepcja Plantiera, “możliwość zastosowania siły którą każdy może zmienić i kierować dowolnie, do każdego jądra atmowoego maszyny i jego zawartości.” Jeśli to prawdopodobieństwo zostanie przyznane, cała reszta nastąpi, z czy bez uciekania się do “kosmicznej energii.”
Ale czy jest tutaj jakakolwiek taka możliwość? W naturze, oczywiście, każdy atom zależy od siły grawitacji. Ale ani siła ani kierunek tej siły nie mogą zostać zmienione. Zatem tylko powieściopisarze byli w stanie to zrobić tak jak oni to chcieli, dzięki wymyślonej substancji która oni nazwali “kaworytem”, która miała najbardziej nadzwyczajne swobody z ustalonymi regułami – prawo Carnota, na przykład. Pola magnetyczne również działają na każde jądro. Ale nie na całe ciała. Nawet pamiętając, że niektóre ciała są wrażliwe na pole magnetyczne, możliwości tego pola wydają się być zbyt ograniczone, żeby pozwolić na konstruowanie maszyn w jakiś sposób takich jak te Plantiera. Pomimo tego techniczne periodyki i agencje informacyjne często wspominają o tajnych pracach badawczych, które jak oni mówią, są prowadzone w Kanadzie poczynając od 1952 roku. Telegram agencji informacyjnej, donoszący oświadczenie anonimowego urzędnika, stwierdza stanowczo że kanadyjscy eksperci naukowi pracują teraz nad ziemskim magnetyzmem, oraz że pierwsze rezultaty uzasadniają nadzieję że rewolucyjny rozwój jest w zasięgu wzroku. Co znaczy tego rodzaju język? Dlaczego te badania są tajne? Czy są one w jakiś sposób związane z oświadczeniem marszałka polowego Montgomery`ego, z niedawnej inspekcji tajnej fabryki w Kanadzie, że on zobaczył niewiarygodne rzeczy? Czy też odnoszą się one do latających talerzy z obserwatorium w Shirley Bay?75 Na razie tajemnica pozostaje tajemnicą.
Ale powróćmy do Plantiera. Już powiedziałem, że on był swoim własnym wcześniejszym krytykiem. “To jest oczywiste,” pisze on, “że jeszcze nie znamy jakichkolwiek pól siłowych z atrakcyjnymi cechami charakterystycznymi tak wrażliwymi, żeby być kontrolowanymi zarówno w czasie jak i przestrzeni.”
Nawet przyznając taką możliwość, klasyczne prawa mechaniki sugerują system odniesienia w reakcji na oddziaływanie, a jednocześnie klasyczne prawa fizyki nie sugerują, że może on być jedyny. Kosmiczna energia mogłaby łatwo dostarczyć jeden dzięki jakiegoś rodzaju różnicę jej potencjałów, ale energia kosmiczna tak samo jest jednakowo teoretyczna. Jeśli geneza promieni kosmicznych może zostać przypisana do tego, to w jaki sposób możemy wyjaśnić fakt, że nie zidentyfikowaliśmy tego przez inne ingerencje w elektromagnetyzm?
Można zauważyć że Plantier jako surowy samokrytyk jest odważny w swoich wnioskach. On upiera się, że same zasady na których on opiera swoje pomysły, są niczym więcej aniżeli przypuszczeniami. Mam nadzieję, że nie będziemy się sprzeciwiać, jeśli ktoś kto czuje się głęboko zaaferowany tym co on napisał, zgłosi się jako jego adwokat w tej książce.
Oczywiście, jest całkowitą prawdą, że na razie, jego założenia są w przynajmniej 99 procentach czystą spekulacją, ale to co jest zwykła spekulacją dzisiaj może zostać udowodnione jutro, a jeśli to zostanie udowodnione to musi być następnie prawdziwe. Atomowe filozofie Epikura i Lukrecjusza były czystymi spekulacjami a jednak są prawdziwe po dwóch tysiącach lat. Ale mówiąc prawdę, jeśli nie potrzebowalibyśmy teorii Plantiera, to jego 99 procent czystych spekulacji kusiłoby nas do pozostawienia tego poetom. Ale zdarzyło się, że jest to jedyna teoria wyjaśniająca tajemnicę latających talerzy, poza kategorycznym zaprzeczeniem że one istnieją.
Zatem uważam, że jesteśmy uzasadnieni w przyjęciu wspólnie wyczuwanego nastawienia, po następujących liniach: albo latające talerze są mitem, i my odprawimy teorię Plantiera (za każdą cenę na razie) lub one w rzeczywistości istnieją. Jeśli one są, to gdzie będziemy wyglądali na jakieś przekonujące wytłumaczenie
100
niespokojnego cumulusa omawianego przez profesora Halla, M. Sacle i innych, ciszę, odporność na gorąco, manewrowalność i zmiany w wyglądzie? Jeśli latające w rzeczywistości naprawdę istnieją, to jest dziewięćdziesiąt dziewięć procent na sto, że czysto spekulatywne założenia są ważne.
Takie jest nastawienie które Plantier przyjmuje osobiście do jego własnej teorii. “To zjawisko” (spodki) mówi on, “musi być przedmiotem racjonalnego badania. Jeśli jest naturalne, to tym gorzej dla moich teorii i mojej dumy. Ale, jeśli zostanie udowodnione że są one prawdziwymi maszynami które mogą latać, nie powinien zostać oszczędzony żaden wysiłek, ażeby odkryć ich naturę i pochodzenie.”
Dopisek – Diagramy w tym rozdziale zostały zreprodukowane przez swego rodzaju pozwolenie ze strony Forces Aeriennes Francaises.
ROZDZIAŁ TRZECI
KLUCZ DO ZAGADKI
METODY
Na razie, tajemnica latających talerzy jest faktycznie pełna. To co o nich wiemy, umożliwia nam stworzenie niewyraźnej idei co do ich zachowania i być może dobrego przypuszczenia co do tego co ich napędza i w jaki sposób jest to używane. Poza tym nie wiemy nic. Sam fakt, zjawisko latających spodków nie zostało udowodnione, w sensie w jakim materiał dowodowy jest rozumiany w kręgach naukowych, tzn. w sposób który przynosi przekonanie dla wszystkich naukowców. Taka definicja nie zadowoli wszystkich, ale w nauce prawdą jest to, co każdy akceptuje.
Czy raporty podobne do tego jak przypadek z Villacoublay wymuszają tą uniwersalną akceptację? To pozostaje do zobaczenia, ale wątpię w to. Żeby wziąć pod uwagę to, co naukowcy myślą o całej sprawie w obecnym czasie, musimy przypomnieć historię meteorów, tych absurdalnych “kamieni księżycowych” które oficjalna nauka wyśmiała jako dobry przykład popularnej łatwowierności w 1803 roku. Są tacy, którzy uważają naukowców za ludzi o ograniczonych poglądach, którym brakuje wyobraźni oraz boją się nieznanego. Ale tacy krytycy zapominają, że nauka została zbudowana tylko przez przeciwstawienie się siłą logiki przeciwko szalonym ale atrakcyjnym spekulacjom romantyków i marzycieli. Były przypadki, w których marzyciele udowodnili że mieli rację, ale na jeden przypadek takiego rodzaju przypada ogromna ilość innych w których dzikie fantazje musiały się ostatecznie poddać rezultatom cierpliwych i metodycznych badań. Trzydzieści pięć wieków temu, marzyciele domagali się, że grzmot był oburzeniem Jowisza, wulkany ogromnymi kominami kuźni Hefajstosa a burze oddechem Aeolusa. Majestatyczna rozwaga nauki nie jest na pewno podstawą dla hańby. Możemy być pewni, że jakakolwiek może być prawda o latających talerzach, nauka będzie pewnego dnia wiedziała, gdzie leży fałsz.
Mówiąc w swoim imieniu, badania które prowadziłem kilka lat temu, których pierwsze rezultaty zostały zarejestrowane na tych stronach, nauczyły mnie kilku rzeczy które, mam nadzieję, oznaczają krok naprzód:
Na pierwszym miejscu, zjawisko latających talerzy jest niezmiernie rzadkie. Ograniczając się do autentycznych przypadków z ostatnich kilku lat, które reprezentowały cechy uważane teraz za klasyczne (cisza, oscylacje, błyskawiczne przyspieszenia, kolor powiązany z ruchem, kształtem, itd..,) to jest bezpiecznie powiedzieć, że każdy Francuz ma dwadzieścia do trzydziestu razy dobrą szansę (jeśli to słowo jest odpowiednie) być zabitym w wypadku samochodowym tak samo jak zaobserwować latający spodek.
Jeśli latające spodki istnieją naprawdę, to muszą być w bardzo niewielkich ilościach. Ich gromady, tak jak w obserwacjach w Oloron i Gaillac, są niezmiernie rzadkie. One są zazwyczaj pojedyncze czy w parach.
Ekstremalna rzadkość zjawiska powinna sprawić, żeby naukowcy zastanowili się że jeśli oni wszyscy odmówią przyjęcia jakiegokolwiek zainteresowania tematem dopóki oni nie zobaczą w rzeczywistości jednego z nich, to pięćdziesiąt lat od tej chwili będziemy tam gdzie jesteśmy teraz. Ilość naukowców, którzy są przejeżdżani przez samochody jest, dzięki Bogu, ekstremalnie niska. Prawdopodobna ilość która rzuciła oczy na latający talerz, jest dwadzieścia do trzydziestu razy mniejsza. Czy to nie jest interesujące i adekwatne że Tombaugh, Hall i Hess widzieli jeden z nich? I czy naukowy świat nie powinien uważać się za godne swojej uwagi cierpliwe i pracochłonne prace garści entuzjastów których jedynym życzeniem jest to żeby mu służyć?
Jeśli jest jakiś sens w tych rozważaniach, to wydaje się że jest teraz pora dla samych naukowców żeby przejęli prowadzenie.
Rzadkość zjawiska nie ma żadnego względu na jego znaczenie. To wydaje mi się samo przez się oczywiste. Jeśli zostałoby udowodnione, że pojedyncza międzyplanetarna maszyna została zaobserwowana przy pojedynczej okazji przez pojedynczego świadka, jedynie ten fakt byłby o wiele bardziej znaczący aniżeli największa bitwa w historii. W ten sposób nie może być wątpliwości, że systematyczna odmowa badania zapisów o latających talerzach, nie jest czymś mniejszym od rozmyślnej ślepoty. Zgodnie z moim sposobem
101
myślenia, obserwacja z Villacoublay, na przykład, powinna wystarczyć do pobudzenia w każdym zrównoważonym umyśle pragnienie, dalszego zajmowania się sprawą.
Kilka lat badań doprowadziło mnie do paradoksalnego wniosku, że ponieważ tajemnica latających talerzy była wszędzie ale została rozwiązana przy tylu okazjach, to oznacza to że trochę więcej ludzkiego wysiłku zrobiłoby wszystkie rozróżnienia.76 Ta tajemnica zostałaby zgłębiona bardzo szybko, jeśli naprawdę spróbowalibyśmy. Niepowodzenia badań amerykańskich (możemy jedynie przyjąć że one zawiodły, ponieważ są one teraz tajne) nie udowodniły nic; badania te zostały ustanowione na podstawie że sam cel znalezienia jakiegoś rodzaju odpowiedzi ma być poczyniony przy pomocy oszustwa czy wykrzywienia. Zatem dotychczas ich wszystkie wysiłki zostały ograniczone do przedstawiania statystyk: taki a taki procent przypadków jest możliwy do przypisania balonom, taki i taki do Wenus, etc., taki a taki procent został zakwalifikowany jako niewyjaśniony – z godnym uwagi pragnieniem do utrzymywania tej ostatniej cyfry w ukryciu, nawet jeśli robiąc tak przyznają się oni że ona istnieje.
Lecz to jest ta sama kategoria, która wzywa do bliskiego badania. Wydaje mi się że rozsądnym nastawieniem jest odrzucenie wszystkich z góry przyjętych pomysłów i jeżeli jakieś przypadki rzucają wyzwanie wytłumaczeniu, to powinny one zostać zbadane z jeszcze większą troską, zamiast bycia odrzuconymi na bok jak to jest obecnie.
Jeśli tylko jedna czwarta z tych przypadków, które miałem możliwość badania zostałaby doniesiona z taką troską jak wydarzenia z Bejrutu i Villacoublay, to faktyczne istnienie zjawiska nie byłoby dłużej poddawane w wątpliwość. Naukowcy już doszliby do jednomyślnego wniosku w ten czy inny sposób.
Dlatego niezbędne jest że pełny rozgłos powinien zostać dany wszechstronnemu kwestionariuszowi, żeby każdy świadek zjawiska niebieskiego wiedział czemu ma się dokładnie przyjrzeć i zrelacjonować, oraz do kogo jego sprawozdanie powinno zostać wysłane.
Tutaj jest mój pomysł na taki kwestionariusz.
ŚWIADKOWIE. Nazwiska, w pełni, zawód, wiek, czy mają dobry wzrok. (Jeśli świadkowie byli w odległości większej niż 300 metrów, czy jeśli ich opisy się różnią, to każdy powinien wypełnić oddzielny kwestionariusz). Ilość świadków którzy nie wypełnili kwestionariusza powinien zostać stwierdzony.
DATA, GODZINA ( tak dokładnie jak to możliwe). Czas lokalny powinien zostać podany. Jeśli jest używany czas uniwersalny to powinien zostać określony. Jeśli to możliwe, podać dokładne czasy różnych manewrów, zmian podczas obserwacji, rozpoczęcie i zakończenie.
MIEJSCE. Powinno zostać wskazane pole widzenia świadka, kierunek w którym on spoglądał, czy był on wewnątrz czy na zewnątrz. Jeśli tak było, powiedzieć czy patrzył on przez lornetkę. Wysokość miejsca obserwacji: miasto, hrabstwo, las, etc.
STAN NIEBA. Chmury (opis czy kategoria). Pułap. Widoczność. Jeśli jest mgła stwierdzić, jeśli to możliwe, do której odległości jest ona nieprzezroczysta. Temperatura (dokładnie, w innym przypadku stwierdzić ciepło, umiarkowanie, zimno, etc.)
ZJAWISKO. Kwartał nieba na którym się pojawiło; kierunek, wysokość ponad horyzontem, albo w stopniach czy na wyciągnięcie ręki w pełnym odcinku. Powiedzmy, na przykład: zjawisko pojawiło się na wysokości równej cztery i pół razy szerokości mojej ręki na południowym wschodzie. Oczywiście, idealne jest sprawdzenie tego przez teodolit.
Udzielimy takiej samej informacji jak co do kierunku i wysokości kiedy podamy interesujące przelotu, takie jak zmiany kierunku, obrót w tył, jakiekolwiek zmiany prędkości, kształcie czy kolorze, unoszenie się, i w końcu, zniknięcie.
Opisać ruchy i manewry; kierunek, czy prędkość wydawała się być stała, czy są przyspieszenia, zwolnienia, zmiany w kierunku (jeśli tak, w którym kierunku). Kiedy przedmiot podróżował w linii prostej, przebyta odległość powinna zostać wskazana na szerokościach ręki, jak powyżej, oraz czas przybliżony do jej przebycia. Kiedy przedmiot się unosił, jeśli to czynił, odnotować jak długo.
Opis przedmiotu. Najpierw jego ewidentna wielkość poprzez porównanie z Księżycem w pełni (czy Słońcem). Powiedzmy, na przykład: długość przedmiotu wydawała się być – razy jak jego szerokość i jego długość wydawała się być połowę czy podwójnie, etc., szerokości Księżyca w pełni. Jeśli byłaby jakaś zmiana w widocznej wielkości, to powinno to zostać wspomniane. Jeśli przedmiot przeleciał przed górą czy chmurą, itd., to należy stwierdzić ich odległość, jeśli to możliwe.
Opisać oryginalny kształt przedmiotu i jakiekolwiek zmiany w nim. Opisać jakiekolwiek szczegóły strukturalne, które zostaną odnotowane.
102
Kolory. Jakiekolwiek zmiany w kolorze, oraz powiedzieć co działo się kiedy miały one miejsce. Czy obiekt lśnił? Czy wydawał się być przezroczysty czy nieprzezroczysty? Świecenie. Czy światło wydawało się być odbite, czy było emitowane przez sam obiekt?
Dźwięki, jeśli jakiekolwiek. Czy cokolwiek wychodziło z tyłu? Jakiekolwiek szczegóły nie przedstawione w kwestionariuszu. Kiedy to konieczne, odpowiedź “Nie wiem” powinna zostać podana.
Powinien zostać dodany rysunek, jeśli rozjaśni on jakąkolwiek informację. Jeśli jakiekolwiek fotografie czy filmy obiektu zostały wykonane, ten fakt powinien, oczywiście, zostać wspomniany.
Ten kwestionariusz, kiedy będzie skompletowany, powinien zostać przesłany pod jeden z poniższych adresów:
Forces Aeriennes Francaises
Ecole Militaire,
5 Place Joffre, Paris 8.
Meteorlogie Nationale,
1 Square Rapp, Paris 8.
M. Aime Michel,
Editions Mame,
61 rue de Rennes, Paris.
Osoby które zobaczyły “coś” ale nie mogą odpowiedzieć na wszystkie powyższe pytania, są gorliwie proszone żeby po prostu zgłosiły to co widziały i odpowiedziały najlepiej jak mogą. Sprawozdanie, które jest ogólnikowe i nie jest samo w sobie interesujące, często dźwiga i potwierdza inne, które jest o wiele pełniejsze ale brakuje mu dowodu. Taki materiał dowodowy może w ten sposób stać się materiałem pierwszorzędnego znaczenia. Gdybyśmy tylko mieli trochę materiału dowodowego, w jakikolwiek sposób niewyraźnego i źle doniesionego, potwierdzającego historię celnika z Marignane!
Oczywiście, to nie wystarczyłoby, żeby zebrać i przeanalizować te opisy obserwacji. Jednym pilnym zadaniem jest odnalezienie najlepszych warunków dla obserwacji a to oznacza rozpowszechnienie odpowiedniego aparatu lub informacji na całym świecie. Amerykanie i Kanadyjczycy, oboje na swoje własne sposoby, już pracują nad tymi dziedzinami.
OBSERWATORIUM W SHIRLEY BAY (KANADA)
Podczas ostatniego kwartału 1953 roku rząd kanadyjski zlecił ministerstwu transportu oraz departamentowi badań wojskowych zbudowanie pewnego obserwatorium specjalnie wyposażonego w celu rozwiązania problemu latających spodków, które są znane oficjalnie jako “UFO” tzn. “Niezidentyfikowane Obiekty Latające.”
Przy pomocy funduszów dostarczonych przez te dwa departamenty, obserwatorium zostało założone w Shirley Bay, mniej więcej dziesięć mil na zachód od Ottawy. Jest ono kierowane przez Pana Wilberta Smitha, inżyniera telekomunikacyjnego w ministerstwie transportu i specjalistą w dziedzinie elektroniki. Niektóre z przyrządów elektronicznych zainstalowanych w Shriley Bay osobiście przez Pana Smith`a są “całkowicie tajne i nieznane”, zgodnie z komunikatem z 2 grudnia 1953 roku.
Pan Smith zgromadził wokół siebie zespół złożony ze specjalistów z różnych gałęzi nauki: Dr. James Watt, lekarz z departamentu badań wojskowych; Pan John H. Tjompson, kolejny specjalista telekomunikacyjny; profesor J. T. Wilson z uniwersytetu w Toronto; Dr. G. D. Garland, ekspert grawitacji z obserwatorium Dominion, i inni badacze.
Obserwatorium w Shirley Bay jest jedynie zewnętrznym i widocznym symbolem. Stałe reguły zostały przekazane wszystkim stacjom meteorologicznym ad granicy z USA do regionów polarnych, jak również dowódcom okrętów na morzu i na Wielkich Jeziorach, lotnikom oraz każdemu z instytucji użyteczności publicznej, żeby zgłaszali zaobserwowanie każdego latającego talerza.
Tak ustanowione badanie może być uważane za model organizacyjny. Fakt, że takie zasoby zostały postawione do jego dyspozycji, uzasadnia założenie, że decyzja została podjęta na bardzo wysokim poziomie. W rzeczywistości, to w grudniu 1953 roku stało się wiadome, że projekt miał silne poparcie dwóch największych kanadyjskich autorytetów naukowych: Dr. O. M. Solandt,`a prezydenta departamentu rozwoju militarnego, i Pana Deana Mackenzie, byłego prezydenta narodowej rady do spraw badań naukowych.
Obaj interesowali się tym problemem od 1948 roku, i doszli do wniosku że pojawianie się gości z innego świata w ziemskiej atmosferze w ciągu kilku minionych lat jest prawdopodobieństwem, które nie może zostać zaniechane. Pan Smith uważa, że jest 60 procent szansy na to, że jest to prawdą.
103
On opiera swoje przekonanie na bardzo ciekawym fakcie, które wydają się potwierdzać należące do mnie europejskie akta – częstość odwiedzin latających talerzy wzrasta kiedy planeta Mars w chodzi w opozycję ze Słońcem.77
O tym obserwatorium jest dostępnych niewiele informacji, ale fakt, że pracuje tam kilku znakomitych specjalistów z elektroniki i telekomunikacji sugeruje, że jest ono wyposażone w najnowszą aparaturę do automatycznego lokalizowania obiektów. Jednym z używanych narzędzi jest prawdopodobnie kontrolowany radiowo radio – teodolit, który jest w stanie podążać i rejestrować kurs przedmiotu poruszającego się z dużą prędkością na niebie.
Ale najbardziej imponującym członkiem tego centrum badawczego jest niewątpliwie Dr. G. D. Garland, specjalista od grawitacji. Ponieważ jest tak z powodu obserwacji najbardziej drobiazgowych odmian grawitacji, kiedy spodki znajdują się wokoło, zatem pewnego dnia będziemy wiedzieli czy Plantier ma rację. Nie powinno zostać zapomniane, że nawet jeśli intensywność założonego przez niego pola siłowego maleje jako kwadrat odległości, to jest prawdopodobne, że wystarczająco czułe narzędzia będą w stanie wykryć fluktuacje grawitacyjne z odległości kilku mil. Jeśli takie fluktuacje zostałyby zaobserwowane, kiedy pojawiłyby się spodki, to jego teoria zostałaby obroniona triumfalnie.
Czy obecność Dr. Garlanda w Shirley Bay wskazuje zatem, że Kanadyjczycy również pomyśleli o maszynach napędzanych przez pole siłowe? To jest całkiem prawdopodobne, chociaż nie jest pewne, czy oni rozwinęli tą teorię tak daleko jak Plantier, ponieważ nie słyszeli o niej aż tak późno jak wiosna 1954 roku. Inną wskazówką jest sama nazwa, Projekt Magnes – Magnet, oficjalnie nadany obserwatorium. Dlaczego “Magnes”? Słowo, które same sugeruje pole siłowe.
CENTRUM WHITE SANDS
Podczas gdy Kanadyjczycy powiedzieli niewiele o ich badaniach i metodach, to Amerykanie praktycznie nie powiedzieli w ogóle nic. Czy jest tak, ponieważ społeczeństwo amerykańskie jest szczególnie pobudliwe, czy ponieważ White Sands jest zasadniczo centrum wojskowym?
Mamy trochę widocznych świadectw co do metod wykrywania w kształcie dwustu specjalnych aparatów fotograficznych rozpowszechnionych przez Siły Powietrzne armii i tak zaprojektowanych, żeby poradzić sobie z przelotnymi pojawieniami się UFO. Te aparaty fotograficzne są dystrybuowane po całych Stanach Zjednoczonych.
Takie same aparaty fotograficzne zostały zainstalowane w siedemdziesięciu pięciu amerykańskich bazach za granicą, zatem musi tutaj być dwieście i siedemdziesiąt pięć amerykańskich aparatów fotograficznych będących na straży na całym świecie. Tylko siedemdziesiąt pięć w bazach za granicą zostało wspomnianych w komunikacie datowanym na 1 grudnia 1953 roku. Niewielka informacja o reszcie jest dostępna z powodu niedyskrecji w dziennikach technicznych.78
Jaki jest ten aparat fotograficzny? Wydaje się że on “dwie złączone soczewki, z których jedna jest zwykłą soczewką do wykonywania fotografii obiektu, podczas gdy druga jest spektrografem. Światło od obiektu, rozdzielone przez pryzmat, zostanie zarejestrowane na płycie, i uzyskane w ten sposób zostanie zbadane przez departament badawczy.”
Zostaliśmy poinformowani że “decyzje Sił Powietrznych zostaną podjęte po zbadania raportów dotyczących pojawiania się niezidentyfikowanych obiektów otrzymanych z kilku baz.”
Kto bada fotografie i obserwacje zarejestrowane w ten sposób? Najpierw, centrum powietrznego wywiadu technicznego w Dayton, Ohio, które specjalnie zostało założone w tym celu. Ale wydaje się, że aktywność centrum spotkała się z zahamowaniem, lub że jego praca została porzucona. W listopadzie 1953 roku obiecano że raport zostanie wydany w następnym miesiącu. On nigdy nie został opublikowany, pomimo nacisku ze strony opinii publicznej, która jest zawsze niespokojna w takich sprawach.
4 marca 1954 roku, amerykańska armia ogłosiła, że jej badania będą prowadzone na nowych torach, które mogą wyjaśnić nieobecność informacji z ATIC. Komunikat, nadany z Nowego Jorku, miał takie określenia:
“Armia amerykańska przeprowadza badania w White Sands (Nowy Meksyk) w celu odkrycia, czy Ziemia posiada jakieś dotychczas nie odkryte satelity.
“Te badania są kierowane przez Pana Clyde`a Tombaugh`a, astronoma który odkrył planetę Pluton, oraz Dr. Lincolna La Paza, dyrektora instytutu meteorograficznego na uniwersytecie stanu Nowy Meksyk.
104
“Chociaż Księżyc jest naszym jedynym satelitą, amerykańscy eksperci uważają że jest całkiem możliwe, że istnieją inne o mniejszych wymiarach, które okrążają glob na orbicie bliższej niż księżycowa.
“Badania okazują się szczególnie trudne, ponieważ jest nieprawdopodobne żeby te satelity były widoczne na płytach fotograficznych, oprócz formy czarnych kropek na świecącym tle. Ponadto żeby sfotografować jednego z tych satelitów, to aparat fotograficzny musi przesuwać się w tym samym kierunku i z tą samą prędkością kątową.
“Jakiekolwiek takie odkrycie, nawet jeśli dotyczyłoby tylko jednego satelity, ułatwiłoby podbój kosmosu, ponieważ usunęłoby konieczność wystrzelenia jednego sztucznego przy pomocy rakiet zdolnych do pokonania grawitacyjnego przyciągania ziemskiego, to operacja która, przy obecnym stanie nauki, kosztowałaby kilka miliardów dolarów.”
Komunikat zakończył się przez podkreślenie podwójnego znaczenia, astronomicznego i wojskowego, takiego badania.
Niemożliwe jest przeczytanie tego oświadczenia bez bycia poruszonym przez dwa punkty; pierwszym z nich jest wybór Clyde`a Tombaugh`a jako współ dyrektora badań. Jest on najbardziej sławnym naocznym świadkiem incydentu z latającym spodkiem. Określenia, w których opisał on swoje zdumienie wobec tego co zobaczył, są najlepszym dowodem, że nie zapomniał niczego:
“Podczas tysięcy godzin które spędziłem na analizowaniu nocnego nieba, nigdy nie miałem jakiejkolwiek szansy na zaobserwowanie czegoś tak dziwnego. Zostałem tak zaskoczony, że nawet moje wrażenie były tym czasie raczej wprawione w zakłopotanie.”
Jest trudne, żeby Tombaugh przestał myśleć o najbardziej zdumiewającym widoku, jaki kiedykolwiek spotkał jego wzrok podczas jego kariery jako astronom. Badanie, do którego został on zaangażowany w White Sands, od wczesnej części 1954 roku jest dokładnie tym, co jest wymagane żeby wytworzyć odpowiedź na pytanie: czy latające spodki są maszynami z innego świata?
Tombaugh i La Paz, faktycznie, otrzymali zlecenie od armii amerykańskiej, żeby upewnili się, czy są jakieś ciała stałe przemieszczające się w kosmosie między Ziemią i Księżycem. To prawda, że komunikat armii mówił o “satelitach”, ale z badawczego punktu widzenia nie ma żadnej różnicy pomiędzy satelitami i latającymi talerzami. Różnice rozpoczną się kiedy będzie konieczne wykonanie analizy przedmiotu, który został odkryty.
Określmy to w inny sposób. Jeżeli ci dwaj naukowcy są w stanie zidentyfikować jakiekolwiek satelity podróżujące dookoła Ziemi, to są oni w jednakowo dobrej sytuacji, żeby wykryć spodki lecące przez przestrzeń kosmiczną, jeżeli są to urządzenia pozaziemskie. Możemy być całkowicie pewni że Clyde Tombaugh nie przeoczy niczego tak samo – oczywistego, oraz że jest to jego zawodowa dziedzina.
Jakie metody są zastosowane w White Sands? Do tej pory została jedynie wspomniana fotografia, ale można przypuszczać że radar jest również używany. Wszystko jest przypuszczeniem, w każdym bądź razie obecnie.
ROZPOCZĘŁO SIĘ WIELKIE ŚLEDZTWO
Można zobaczyć, że Kanada i Stany Zjednoczone wydają się być pochylone na wyjaśnianiu tajemnicy. W Kanadzie cel przedsięwzięcia stał się znany. W Stanach Zjednoczonych, gdzie oficjalne nastawienie było zawsze niezmiernie chronione ponieważ opinia publiczna jest nieco pełna obaw, była zawsze tendencja żeby podążać etapami, bez mówienia zbyt wiele o tym co jest w polu widzenia, i być może bez zdawania sobie z tego sprawy. Można przypomnieć, że pierwsza komisja została zamknięta w 1949 roku, po dwóch sprzecznych komunikatach, które pozostawiły sytuację w powietrzu. Centrum Powietrznego Wywiadu Technicznego zostało potem zabrane i ATIC – angielski skrót jego nazwy – oznaczał armię. Obiecano raport w listopadzie 1953 roku, ale żadne sprawozdanie nie nadeszło. Potem Tombaugh i La Paz otrzymali od armii zlecenie zbadania przylegającej do ziemi przestrzeni pozaziemskiej. Na tyle na ile jesteśmy obecnie w stanie, jest każdy powód żeby uwierzyć, że przy pomocy środków które teraz stały się dostępne, nie potrwa bardzo długo zanim problem zostanie rozwiązany.
TEORIE
Tutaj dotarliśmy do najbardziej niewygodnego momentu w naszym dochodzeniu. W naszym obecnym stadium wiedzy, wyprowadzonym z tego co zostało opublikowane oraz z tego co można było przejrzeć poprzez zasłonę oficjalnej tajemnicy, jaka jest najbardziej wiarygodna teoria co do pochodzenia latających talerzy? Ażeby żadna możliwość nie została przeoczona, podążmy mającym dwa tysiące lat przykładem Platona, mistrza dychotomii.
To jest pierwsza alternatywa. Latające talerze rzeczywiście istnieją, czy też nie. Innymi słowy, jedno z dwóch, są one urządzeniami, maszynami, lub są one jeszcze nie zidentyfikowanymi zjawiskami naturalnymi.
W mojej opinii prawdopodobieństwo że naturalne zjawisko jest wyjaśnieniem dla tego rodzaju relacji dla przypadków Mantella, Tombaugh`a, Gormana, Bocarangi, Ouallen, Tessalit, Bangui, Villacoublay i masy
105
potwierdzającego dowodu, jest bardzo małe, chociaż przyznaję, że istnieje element wątpliwości. Celem tej książki nie jest udowadnianie w ogóle niczego, ale dostarczenie czytelnikowi takiego materiału dla jego prywatnej oceny który lata cierpliwych badań, dobry los oraz pewna ilość przyjaciół w kręgach naukowych umożliwiły mi zgromadzenie go.
Co do prawdopodobieństwa, to wydaje mi się że ocena Wilberta Smith`a jest całkowicie sensowna: istnieje 60 procent szans, że latające talerze są rzeczywistością.
Ale powróćmy do naszej dychotomii. Jeśli te maszyny istnieją, to skąd one przybywają? Możemy wyobrazić sobie trzy prawdopodobieństwa: one pochodzą z Ziemi; one przybywają skądś indziej; one przybywają zarówno z Ziemi jak i skądś indziej. Kiedy Kenneth Arnold widział po raz pierwszy tajemnicze przedmioty, było szeroko otwarte pole do spekulacji. Dzisiaj tak nie jest. Wówczas można było przyjąć że Stany Zjednoczone, na końcu wojny, trzymały w tajemnicy ich najbardziej przerażającą broń. Czy sekret bomby atomowej nie był utrzymywany nienaruszalnie przez lata? Ale to było w czasie wojny. Naukowcy i idee byli praktycznie niezdolni do podróży. Armia bezlitosna i mocna, była na czatach. Ale to było dawno temu. Jeśli latające talerze byłyby wynalazkiem amerykańskim, ten fakt byłby szeroko znany. Ta sama uwaga trzyma się dobrze, jeśli przywołać ją z zachodniego świata.
Poza tym, istnieje dziewięćdziesiąt dziewięć szans na sto, że jeśli spodki istnieją, to są one napędzane przez pole siłowe, oraz że ta metoda napędu znajduje się poza jakimkolwiek możliwościami naukowymi znanymi w obecnym czasie w świecie zachodnim. A fortiori było to poza nimi w 1942 roku, dacie obserwacji w Ouallen. Teoria Plantiera jest, na razie, na zewnątrz ogromnego królestwa nauki.
Czy Rosjanie są przed nami? Oni chwalą się, że są, ale nie ma na to dowodu. W wydaniu z listopada 1953 roku periodyku Sovietskaya Kultura rosyjski uczony Artobolevsky napisał: “W pewnych dziedzinach nie tylko dorównaliśmy naukowym osiągnięciom Zachodu, ale przewyższyliśmy je.” Według Artobolovsky`ego, dziedziny w których Rosjanie wyprzedzają Zachód obejmują matematykę, niektóre gałęzie fizyki (kosmogonię gwiezdną i planetarną), fizykę jądrową, elektrotechnologię, Mitchurinian, biologię, etc. Ponieważ ich wyższość na tym ostatnim polu jest głośną przesadą, ale czy możemy założyć, że to wszystko trzyma się dobrze dla reszty? To pytanie jest owinięte w tajemnicę. “Gwiezdna i planetarna kosmogonia” pobudza ciekawość każdego, ale co dokładnie czyny Artobolevsky mając na myśli “kosmogonię”?
Francuskie kręgi naukowe są w pełni świadome, że Rosjanie aktywnie rozpoczynają badania promieni kosmicznych. W tej sferze rezultaty które oni uzyskali są ściśle tajne, przynajmniej mówiąc. Czy oni mogli udowodnić zasadność teorii Plantiera przez faktyczny eksperyment? Kolejna tajemnica. Ale to jest z trudem prawdopodobne. Dla służby bezpieczeństwa na polu naukowym i technicznym, nie ma żadnej takiej rzeczy jak całkowita tajemnica. Hitler wiedział wystarczająco o badaniach jądrowych Aliantów, żeby niepokoić się o to.
Faktem jest, że podczas gdy techniczne szczegóły są czasami dostatecznie chronione przez wojskowe zabezpieczenia, to w szerszych dziedzinach – trendy badawcze, otrzymane praktyczne skutki, etc. – prawie wszystko jest tajemnicą publiczną. Wystarczająco paradoksalnie, uzyskana w ten sposób informacja może rzadko zostać zachowana z pewnością; ktoś jest zawsze w ciemności w decydującym punkcie – czy to jest prawda? Sprawa Cycerona dostarcza najlepszego przykładu.
Czy Rosjanie mają latający talerz? To nie jest absolutnie możliwe, pomimo pewnych wieści (niemożliwych do sprawdzenia) o domniemanych testach tu i tam (Czechosłowacja, Wschodnie Niemcy, Centralna Azja). Ale jest warte odnotowania że Sowieci – przez okresowe oskarżanie Amerykanów o celowe rozpowszechnianie plotek o obserwacjach “żeby uzasadnić ich politykę zbrojeń i wojny” oraz uparte zaprzeczanie istnienia zjawiska, którego ex hipoteza musiała być zdolna przejść przez Żelazną Kurtynę, działają jak gdyby byli oni chętni żeby przekonać nas, że tajemnicza maszyna jest w ich posiadaniu. Wszystko jest jasne w miłości i wojnie. To jest unik, który kosztuje niewiele, i może działać do jakiegoś niewielkiego stopnia. Ale to nie udowadnia niczego.
Z drugiej strony, często wskazywano że:
Jeśli Rosjanie posiadali by je, to oni ledwie uciekli by z ich sposobów pokazania przedmiotów amerykańskiej armii (Gorman, Mantell, etc.).
Oni nie wypuszczaliby ich na całym świecie ryzykując że ich przybycie spowoduje zgryzotę na wrogim terenie.
Zdalnie kierowane sygnały zostałyby usłyszane, przez Rosjan, podobnie przez nas samych, nie mogłyby one zatem być poza falami Hertza dla tego rodzaju działania.
A co z przypadkiem z Ouallen? Odstawiając na bok naukową niemożliwość, co taka rosyjska maszyna robiłaby w głębiach Sahary, w czasie gdy Armia Czerwona zmagała się rozpaczliwie żeby zatrzymać niemieckie postępy w Rosji?
Zatem kolejna możliwość jest taka, po tym jak inna nas zawiodła, jesteśmy doprowadzeni do wniosku, że jeśli latające talerze istnieją naprawdę, to najmniej prawdopodobne jest to, żeby były one urządzeniami ziemskimi. Ale tutaj nieprawdopodobieństwo uzyskuje miejsce czegoś o wiele bardziej nagannego w oczach nauki – kosmicznej fikcji.
106
Możemy poważnie pomyśleć że Pliniusz nie odgrywał jakiegoś rozpowszechnionego alarmu kiedy napisał w roku 100 przed naszą erą: “Kiedy L. Valerius i C. Marius byli konsulami, ognista klamra błyskała wzdłuż nieba z zachodu na wschód o zachodzie słońca.” Oczywiście, ta ognista klamra (clipeus ardens) mogła być aerolitem czy meteorem. A co z dokumentem odkrytym w opactwie Byland w Yorkshire który mówi nam że w 1290 roku jakiegoś rodzaju płaski srebrny dysk przeleciał ponad klasztorem i spowodował skrajny alarm (maximum terrorem)?
Oczywiście, jest to przywitanie z królestwa fikcji kosmicznej, ale takie są tutaj fakty i wzywają one do wytłumaczenia. Zgodnie z J. Strubbs`em Walker`em, angielskim pisarzem naukowym, ilość zarejestrowanych obserwacji zbliżyła się do dziesięciu tysięcy w lutym 1954 roku. To jest bardzo dużo, jeśli to się odnosi do mitu. Zatem każdy kto zgadza się z oceną Wilbert`a Smith`a 60 procent na korzyść ich poza ziemskiego nie jest siłą rzeczy szalony. Ale musimy stanąć bez ogródek naprzeciwko sprzeciwów wobec jego propozycji i dostrzec do czego się one sprowadzają.
Pierwszą jest starożytność fenomenu. Jeśli goście z innego świata odwiedzają Ziemię tak długo, to dlaczego oni nigdy nie wylądowali? Można dobrze zrozumieć, że oni nie pozostawią ich hipotetycznych maszyn tylko po to, żeby pójść na spacer. Istoty które mogą oddychać metanem tak jak my oddychamy tlenem i gaszą ich pragnienie amoniakiem czy kwasem chlorowodorowym - lub być może ani nie oddychają ani nie piją – byłyby oczywiście natychmiast martwi w naszej atmosferze. Jest wysoce prawdopodobne, że istnieje bliższe podobieństwo pomiędzy warunkami na szczycie Mount Everestu i w głębinach Pacyfiku aniżeli pomiędzy ojczystym środowiskiem tych hipotetycznych gości i naszym. To właśnie dlatego “Wojna Światów” nigdy się nie wydarzyła. Historia Wells`a była zabawna i nieprawdopodobna. Film oparty na niej jest po prostu głupi, ponieważ ma tendencje do wywoływania alarmu, dla którego nie ma żadnych podstaw. Faktem jest że, czy istnienie spodków jest prawdopodobne czy nie, ich nieszkodliwość jest pewna. Jeśli jesteśmy odwiedzani, to czynią to istoty których uprzejmość i delikatność są tym wszystkim czego można sobie życzyć. To czego będziemy się od nich uczyć, oprócz ich wiedzy, to jest lekcja poważania dla życia. Po prostu pomyślmy że, jeśli oni rzeczywiście podróżują powyżej, to moce które są do ich dyspozycji ani razu nie skusiły ich do przeszkadzania nam!
Nawet jeśli oni nie odwiedzają nas, to dlaczego oni nigdy nie nawiązali kontaktu? Nasze powietrze brzęczy od komunikacji. Odbiorniki radiowe i stacje radiowe działają na całym świecie. Jeśli ciekawość doprowadziła ich tak daleko, to dlaczego oni nie wykorzystali naszych urządzeń do “rozmów”?
Mogę pomyśleć o tylko jednym wytłumaczeniu – lęk. Załóżmy, że to wszystko jest prawdą, oraz że są oni grzecznymi i pełnymi szacunku istotami i oglądali, w jaki sposób ludzka historia rozwijała się przez wieki lub nawet w ciągu kilku ostatnich dekad. Dokonując przeglądu naszej splamionej krwią przeszłości, czy oni nie byliby uzasadnieni w myśleniu, że ich najlepszą ochroną jest żelazna kurtyna? Życie na Ziemi wydaje się normalne dla człowieka. Ale co obcy może pomyśleć o takim zachowaniu jak codzienna rzeź milionów zwierząt domowych, po to żeby zadowolić nasze potrzeby?
Poza tym, niewielka refleksja pokazuje, że ten kontakt byłby dla nich złym interesem. To dałoby nam o wiele więcej niż nauczyło by ich, i we wszelki sposób zmniejszyłoby ich margines wyższości ponad nami. I jeśli poznamy sekret ich maszyny? Czy powinniśmy użyć naszej wiedzy tak samo rozsądnie przeciwko nim, jak oni uczynili to przeciwko nam?
Ale czy ten sam argument skłania do udowodnienia, że ich uprzejmość może ustać w momencie kiedy nasza nauka przeciwstawi przeciwko nim siłę, to wówczas oni (być może) zrobią to przeciwko nam. Innymi słowy, jest być może szansa że te istoty które obserwują nas przez pewien czas bez osobistego pokazywania się, mogą któregoś dnia przyjąć serdecznie kontakt którego oni dotąd unikali – oraz że ten dzień przyjdzie kiedy kontakt uczyni dla nich więcej dobra niż zła. Może to być dzień w którym również rozpoczniemy badania przestrzeni kosmicznej, z naszymi sercami wypełnionymi morderczymi i niszczycielskimi instynktami, które są godnym pożałowania fizycznym znakiem naszych wszystkich wielkich przedsięwzięć.
Jest inna obiekcja z którą możemy się spotkać. Te silniki nie mogą być wszystkie sterowane z zewnątrz. Ale jeśli są one zdalnie kierowane, to sami powinniśmy odebrać sygnały. Jeśli one wszystkie mają pasażerów, to muszą jakoś się porozumiewać. Lecz nie ma żadnego znaku co do tego.
Ta obiekcja jest oparta na ignorowaniu pewnych faktów, które są dziwne, ale dobrze ustalone. Po rozpoczęciu się wieku, kiedy emisja fal bezprzewodowych był ciągle ograniczona do laboratoriów kilku naukowców którzy się znali, wielki ekspert radioelektroniczny Tesla wykrył jakieś sygnały, których nie mógł on wyśledzić z jakiegokolwiek znanego źródła. To było w 1901 roku. Takie same sygnały zostały odebrane kilka razy w latach następnych. W 1924 roku kilka z nich, wszystkie charakterystyczne i wszystkie tajemnicze, zostały odebrane wszędzie. Nikt nie był w stanie ich wyjaśnić. Wszystko co można było powiedzieć było to, że pokrywały się one z opozycją Marsa, oraz że ich intensywność zmieniała się wraz ze zbliżeniem się tej planety.
Marconi który osobiście zainteresował się tą sprawą, i usiłując rozwiązać tajemnicę odebrał równocześnie nieznany sygnał zarówno w Ameryce jak i na Morzu Śródziemnym. Składał się z grupy trzech kropek,
107
odpowiadających literze S w alfabecie Morse`a. Profesor Todd zaplanował, żeby wszystkie stacje nadawcze na całym świecie przestały nadawać przez minutę, żeby sygnał został usłyszany wyraźniej. Ale nic nie nadeszło stamtąd. Co to był za sygnał? To jest ciągle tajemnicą. Co oznaczały fluktuacje w jego intensywności będące zgodne z pozycją planety Mars? To również pozostaje tajemnicą. Ale możemy odnotować, że latające talerze również wydają się być pod wpływem okresowych opozycji Marsa.
W każdym razie, to jest mało prawdopodobne żeby te tajemnicze sygnały zadowoliły kogokolwiek kto ma zamiar usłyszenia zdalnie kierowanych sygnałów latających spodków, lub podsłuchiwanie rozmów pomiędzy nimi. Oni nie muszą się niepokoić. Fakt, że niczego nie słyszymy nie udowadnia niczego. Jeśli jest to prawda, tak jak sugeruje teoria Plantiera, że spodki używają jako paliwa energii w rodzaju zupełnie dla nas nieznanym, to możemy mieć dobre wrażenie, że ta energia jest również środkiem do transmisji koniecznych sygnałów. Nie możemy ich słyszeć przy pomocy naszych odbiorników bardziej niż słyszymy fale radiowe naszymi uszami.
Ale ulubiony argument przeciwko pozaziemskiemu pochodzeniu spodków jest taki że, ponieważ wszystkie planety i ciała astralne systemu słonecznego są nie do zamieszkania, to skąd one mogą przybywać?
Nie ma nic w tym argumencie. To jest prawdą, że ze wszystkich ciał astralnych w systemie słonecznym, jedynie Ziemia jest zamieszkiwana przez nas. Ale co z innymi? A co z nieskończoną różnorodnością życia na Ziemi? Jest ono tutaj wszędzie; w ciemnych odległych głębiach morskich, w równikowych bagnach, pomiędzy lodem polarnym, w górach i w powietrzu. I jest tutaj również ulubiony cytat kapitana Clerouin`a z Fontenelle`a: “Kiedy jeden nie wie, wszystko jest możliwe i każdy ma rację.”
Ze wszystkich intelektualnych spekulacji w których zaangażowany jest człowiek, prawdopodobieństwa innych zamieszkanych światów jest ta, która żąda od umysłu najwięcej, a świat oferuje niewiele. Jeszcze raz można przywołać kapitana Clerouin`a który, ilustrując nieskończone możliwości, formułuje przeraźliwe pytanie: “Czy to może być tak, że spodki podróżują nie przez kosmos ale przez czas? Czy mamy przed naszymi własnymi oczyma ludzi z przyszłych wieków badających ich przeszłość?”
Tutaj poza dyskusją, przywoływana jest największa pokora. W tej chwili zaczniemy ostatnią fazę naszych badań, musimy zbadać naszą własną niewiedzę, niczym człowiek posuwający się po omacku żeby zapobiec swojemu upadkowi.
ROZDZIAŁ CZWARTY
ŻYCIE W INNYCH ŚWIATACH
WIELKI teleskop na Mount Wilson, skierowany w szczególnie ciemną część nieba pozbawioną gwiazd, był w stanie sfotografować dwanaście tysięcy galaktyk na powierzchni kątowej równej Księżycowi. Oczywiście, nie było niczego szczególnego w tej konkretnej sekcji; było tam tak samo jak w jakiejkolwiek innej części, pod warunkiem że instrument nie byłby nękany przez jakąkolwiek interweniującą przeszkodę, taką jak gwiazda, Droga Mleczna, etc. Mógłbym również powiedzieć, że teleskop wybiera selekcjonuje zazwyczaj jedynie dwanaście tysięcy, ponieważ nie jest wystarczająco potężny żeby dalej penetrować niebo. Jest każdy powód żeby sądzić, że przy pomocy instrumentu dwukrotnie potężniejszego policzona ilość galaktyk wynosiłaby nie dwanaście tysięcy, ale osiem razy tą ilość.
Jaka jest galaktyka? Nasza własna, w której światłu zajmuje sto tysięcy lat żeby przelecieć z jej końca do końca, zawiera około 40 miliardów słońc. Każde słońce ma swój mały rój planet podobnych do naszej Ziemi. Z jednego końca nieba do drugiego – jeśli ma ono jakieś końce, co jest najnieprawdopodobniejsze – są tysiące, a w rzeczywistości miliardy planet, tak liczne jak krople wody w morzu, miotające się przez kosmos, wszystkie z indywidualną historią, od ognistych narodzin do lodowatej śmierci.
PUNKT WIDZENIA RYBY
Kiedy tylko uświadomimy sobie ten zdumiewający fakt – a nie jest to łatwe ponieważ codzienna rutyna i pospolite zajęcia czynią nas ślepymi na to – to w jaki sposób możemy uwierzyć, że z tych wszystkich niezliczonych ciał niebieskich, nasza Ziemia jest jedynie zamieszkała? Biorąc dziewięć planet tworzących nasz system słoneczny, jedna jest bardzo zaludniona – nasza własna. Inna, Mars, jest zamieszkana przynajmniej przez niższe formy życia, ponieważ astronomowie są w dużej mierze zgodni, że teleskop i spektrograf ujawniają materiał dowodowy na istnienie podstawowego życia. Inna planeta, Wenus, posiada atmosferę obciążoną monotlenkiem węgla, który jest szkodliwy dla życia zwierzęcego tutaj, ale na Wenus może łatwo pozwolić jakiemuś rodzajowi życia roślinnego porównywalnego z tym które było na Ziemi w erze Syluru. 79
108
Nie możemy niczego powiedzieć o innych systemach słonecznych, gdzie warunki są zupełnie inne aniżeli te życzliwe dla form życia które znamy. Mimo to, trzy planety z dziewięciu to całkiem niezła proporcja, kiedy myślimy o bezładzie planet rozproszonych po ogromie kosmosu. Poza tym, nasze pojęcie życia jest prawdopodobnie dziecinnie antropomorficzna. Jak przedstawił to osobliwie Flammarion, wiara, że wszystko co istnieje jest podobne do tego co widzimy “jest punktem widzenia ryby.” Pstrąg, który spojrzy powyżej swojej głowy ograniczonej wodnym światem bez wątpienia pomyśli że poza nim musi być królestwo śmierci, ponieważ w jaki sposób można by poznać, że jest możliwe życie poza wodą? A jednak musimy się bardziej zagłębić w tą ideę i zbadać jej wszystkie komplikacje.
Czym naprawdę jest życie? Oczywiście, nauka jest ciągle nieudolna żeby sformułować wszechstronną definicję tego zjawiska, przez co mam na myśli definicję umożliwiającą nam osiągnięcie prawdziwej syntezy idei. Jak również nie ma żadnej pewności, że nauka kiedykolwiek odniesie sukces w uczynieniu tego. A nawet jeśli to zrobi, to możemy w dużej mierze pomyśleć, tak jak wielki fizyk Langevin, że sukces obejmie rewolucyjną transformację jego fundamentalnych pojęć, a zwłaszcza koncepcji determinizmu.
OGRANICZENIA DETERMINIZMU
To ostatnie słowo dostarcza nam początkowego punktu, ponieważ rola determinizmu w ważnych zjawiskach jest bardzo niejasna. Badania interakcji prostych chemicznych elementów w ciałach żywych, na przykład, nie zaprowadzi nas dalej, ponieważ możemy nigdy nie wyeliminować determinizmu wynikającego z własności chemicznych tych elementów znajdując potrzeby: węgiel zawsze zachowuje się dokładnie jak węgiel, wodór dokładnie jak wodór i tak dalej. Tutaj, determinizm trzyma się dobrze.
To jest dokładnie tak samo ze wszystkimi zjawiskami klasy fizycznej, elektrycznej, cieplnej, mechanicznej, etc., łącznie z działaniem i ewolucją ciał organicznych. Kiedy obserwacja życia z czysto fizykochemicznego punktu widzenia wydaje się ujawniać istnienie jakiejś anomalii, to oznacza to że albo zjawisko zostało niedoskonale zaobserwowane, lub że została ujawniona jakaś nowa cecha, które nadejdzie gdzieś indziej we właściwym czasie.
Zatem kiedy Berthelot dał chemii organicznej impet związany z jego imieniem, teoretycy determinizmu uwierzyli, że to oni właśnie teraz mają zgłębić sekret życia, co poprzednio było wstrzymywane przed nimi, ponieważ brakowało im tego materiału dowodowego. W ważnym zjawisku, nigdy nie jest lekko odejść od ogólnych praw świata fizyko-chemicznego. Życie w jego rozwinięciu jest patetycznie posłuszne tym prawom. Ono po prostu czyni swój wybór pomiędzy ogromną ilością szans, w których te prawa rozwijają się i zazwyczaj wybiera najnieprawdopodobniejsze wyjście.
Możemy pójść w analizowanie ważnych zjawisk z fizyczno – chemicznego punktu widzenia i doprowadzić naszą analizę do ekstremalnych ograniczeń, nie znajdując kiedykolwiek tego co czyni życie, czy też co wywołuje to zjawisko w naukowym sensie tego słowa – wszystko z tego powodu, że najbardziej drastyczna analiza chemiczna kamienia z którego została wyrzeźbiona Wenus z Milo, nigdy nie umożliwi nam odkrycia jakiejkolwiek różnicy pomiędzy tym kamieniem a innym z tego samego gatunku, który nie został wyrzeźbiony. Przekażmy Milo z Venus chemikom. Kiedy oni zbadają jego węgiel, tlen, wapń i inne elementy w ich probówkach, możemy przyznać, że ich analiza jest kompletna, ale nie mówi nam absolutnie nic o tym, co naprawdę chcemy wiedzieć, dlaczego te elementy pochodzą z Milo z Wenus a nie z jakiegoś innego bloku kamienia.
Ale musimy pójść dalej aniżeli to proste porównanie i dowiedzieć się, dlaczego zjawisko życia dotychczas anulowało badania fizykochemiczne czy też, umieszczając to lepiej, dlaczego ich całkowite zwycięstwo jest również kompletną klęską.
ŻYCIE, TO RZUT KOŚCIĄ, KTÓRE IGNORUJE SZANSĘ
Wznówmy naszą analizę determinizmu fizykochemicznego przez wyobrażenie sobie że posiadamy maszynę zdolną nie tylko do odgrywania gry 421 ale weźmy trzy kostki, podrzućmy je, podnieśmy je ponownie, i tak dalej, przez każde pięć sekund.
Wiemy bardzo dobrze, że takie następstwo działań jest rządzone przez ścisły determinizm. Jeśli jedna kostka upada na 6 a inna na 2, to jest tak ponieważ pewien impuls mechaniczny zbiegł się z pewnymi innymi, które ostatecznie osadziły ich na tych dwóch pozycjach. Ale nie wiemy niczego o tych impulsach – i dlatego 421 jest grą szansy.
Teraz pozwólmy sobie przypuścić, że nasza maszyna zaczyna nagle otrzymywać 4, 2, 1 zawsze.
Elementarna reakcja musi być taka, że musi to być jakiegoś rodzaju czarna magia. Ale naukowy umysł powiedziałby: “Jeśli ten sam rezultat jest uzyskiwany za każdym razem, to jest tak ponieważ przyczyny są za
109
każdym razem dokładnie takie same, ponieważ te same przyczyny produkują te same skutki.” Moja maszyna jest tak doskonała, że nie ma żadnej możliwości błędu.
To wydaje się niepodważalnie logiczne, ale pójdźmy dalej. Wezmę swoją doskonała maszynę, i żeby rozbić monotonię 421, zrobię jakąś zmianę w jej ustawieniu. Dostaję niespodziankę, ponieważ 421 przychodzi ponownie, raz, dwa, trzy razy! Robię inną zmianę. Diabelskie cyfry nadal przychodzą! Trzy, cztery, pięć dalszych zmian jest nie bardziej skutecznych od pierwszej; maszyna wydaje się zdecydowanie wygrywać, cokolwiek zrobię.
W jaki sposób taki wynik powinien zostać zinterpretowany jeżeli (w przeciwieństwie do prawdopodobieństwa, przyznaję) staniemy wobec niego pewnego dnia?
Można tutaj mieć niewiele wątpliwości że zwyczajny człowiek, napełniony przesądnym strachem, przebiegł by milę czy nawet roztrzaskałby zatrważającą maszynę niczym przestraszone dziecko.
Dlaczego? Ponieważ on rozpoznałby w jej zachowaniu coś zbyt strasznego dla prostej części maszyny – samo życie.
W jego uporze ścigania jednego celu i (najwidoczniej) zignorowania przyczyn, on rozpoznałby istotę życia.
ŻYCIE WYGRYWA WSZĘDZIE
Pomimo tego możemy mieć równie dobrze wrażenie, że ten szatański upór jest wyjaśniony przez czysto mechaniczne przyczyny.
Możemy sobie doskonale wyobrazić, że pierwsza zmiana ustawienia, kiedy wyeliminuje przyczyny kostki lądującej na 4, na przykład, wytworzy przez przypadek inne przyczyny produkujące ten sam skutek ale przy pomocy innego procesu80, i że te drugie wyeliminują przyczyny wytworzone przez te pierwsze, ale wciąż przez przypadek wytworzy warunki procesu który z kolei wymusi lądowania n 4, i tak dalej.
We wszystkich tych przypuszczeniach nie ma nic niezgodnego z prawdziwą mechaniką deterministyczną.
Lecz jest jeden punkt, który przybywa jako szok. Nie ma nic matematycznie niemożliwego związanego z przypadkowym zniszczeniem rozmyślnego ustawienia i tym samy wyprodukowanie przez przypadek innego dającego taki sam rezultat, ale wiemy wystarczająco dobrze, że nie ma praktycznie żadnej szansy, żeby taka możliwość mogła była zostać przekształcona w fakt.
Faktem jest że, w przeciwieństwie do wszelkiego prawdopodobieństwa, jeśli ta sama możliwość zostałaby przekształcona w fakt nie raz, czy dwa, czy trzy razy, ale niesprecyzowaną ilość razy, to zachęciłaby ona nawet najbardziej kategoryczne umysły do myślenia: “Nie ma w tym nic niemożliwego, ale ani nie rozumiem tego ani nie wierzę w to.”
Perseverare diabolicum. Ta maszyna oznacza wygraną Jej działanie jest czysto przyczynowe, ale jego zachowanie jest określane przez zakończenie, które ma ona u celu.
Lub, umieszczając to po prostu, to jest żywe.
Taka maszyna byłaby naprawdę przerażająca, a zatem prawdą jest że to czego się boimy nie jest tajemnica, ale niewidzialne. Najbardziej zadziwiające tajemnice pozostawiają nas obojętnymi kiedy natykamy się na nie każdego dnia.
Jeśli podrzucimy kota w powietrze raz, dwa razy czy nawet dwadzieścia razy, to zawsze wyląduje na swoich stopach, bez naszego myślenia że jest zaczarowany. Dlaczego? Ponieważ kot jest żywy, czy, ponieważ od początku świata widzimy koty lądujące na swoich stopach oraz robiące niezliczone inne rzeczy które mogą zostać w całości zdefiniowane jako wytrwałość w mało prawdopodobnym.
Wytrwałość w nieprawdopodobnym jest prawdziwą definicją życia w odniesieniu do deterministycznego systemu odniesień.
ŻYCIE WYDAJE SIĘ “ZNAĆ” KONIEC KTÓRY JEST JEGO CELEM
To, co musimy teraz zrozumieć jest tym, że to co nieprawdopodobne nie jest żadnym nieprawdopodobnym.
Słowo “nieprawdopodobne” jest jedynie używane w sensie negatywnym. To niezmiernie nieprawdopodobne, żeby 421 wynikło kolejno tysiące razy, ale nie bardziej aniżeli tymi numerami byłyby 326 czy 532.
Z punktu widzenia determinizmu te wszystkie numery są podobne, ale pod kątem “końca celu” to musi być 421 jeśli maszyna ma to wygrać.
Widzimy tutaj, mam nadzieję, że determinizm i koniec w celu nie są wzajemnie zastrzeżone. Koniec w celu czyni jedynie swój wybór z nieskończonej ilości możliwości zaoferowanych nam przez świat fizyko –
110
chemiczny, oraz zrozumieć co ten wybór oznacza, żeby wziąć pod uwagę czy mamy go tylko po to, co zdarzy się kiedy on nie jest dostępny.
Długie doświadczenie uczy nas że kot o którym wspomniałem zawsze ląduje na jego stopach, oraz matematykę że jego upór w robieniu tak, jest czymś niezmiernie nieprawdopodobnym. Ale nieprawdopodobność byłaby dokładnie tak samo wielka, jeśli on zawsze lądowałby na jego nosie, na przykład.
I tak, co do pytania: dlaczego kot ląduje na jego stopach? są dwie odpowiedzi, obie jednakowo prawdziwe i jednakowo niepowiązane:
Ponieważ używa on pewnych mięśni, dzięki pewnym odruchom, oraz dokonuje takich serii ruchów, które sprawiają że jego stopy są pod jego ciałem w tej chwili, kiedy ląduje. Wszystko doskonale prawdziwe.
Kot zawsze ląduje na jego stopach, żeby uniknąć uszkodzenia jego nosa.
Te dwie odpowiedzi nie wykluczają ani nie zaprzeczają jedna drugiej, ale one są zbieżne jedynie tak daleko jak one wyjaśniają to samo zjawisko, każda odnosi się do jednego z dwóch istotnych wymagań umysłu. Pierwsza, patrząc wstecz, sięga do przyczyn. Wyjaśnia to w szczególności wszystkie transformacje energii, który prowadzi do końcowego skutku. Druga spogląda do przodu, pyta się o koniec w celu. Koncentruje się ona na jednym aspekcie zjawisk, które są całkowicie beznadziejne przy próbie wyjaśnienia oprócz przyczyn.
DETERMINIZM I KONIEC W CELU
Takie, być może, są relacje pomiędzy determinizmem i tym co zostało zgodnie nazwane nieodwracalnością w ważnych zjawiskach.
Żeby zignorować determinizm oraz nieodwracalność w fizyko – chemii, jej własnej domenie, zakończmy przy pomocy absurdalnych uwag Bernardina de Saint-Pierre`a o melonach “które mają boki po to żeby zostały pocięte na plasterki i zostały zjedzone w domu.”
Jeśli odmawiamy dostrzeżenia że determinizm nie wyklucza szansy i wyboru, zamykamy nasze oczy na fakt oznaczający rozwój całego życia, od prymitywnych czasów do dwudziestego wieku, oraz od okrzemki do człowieka. Biologowie i paleontolodzy wiedzą wszystko o tym, oraz dali nazwę “antyszansy” temu zdumiewającemu następstwu regularnych i bezlitośnie wykonanych wyborów, z konkretnym końcem w widoku, dokonanych przez nawet najprymitywniejsze organizmy odkąd życie pojawiło się na Ziemi, przez setki milionów lat.
ŻYWY ORGANIZM NIE CHCE UMRZEĆ
Dyskusja o tym końcu w widoku jest poza zakresem tej książki. Ogólnie mówiąc stanowi to wieczną ambicję żywych rzeczy żeby “iść na życiu”, jak to określił Spinoza.
Żeby “iść na życiu”, żyjące istoty zawsze próbowały uciekać od ich otoczenia. Jeśli ich otoczenie dostaje kilka stopni czy nawet mniej, zimniej lub cieplej, lub jego alkaliczność czy kwaśność zmieniają się o drobnostkę, zwykła komórka umrze, ponieważ nie ma żadnych sposobów ucieczki od takich zmiennych kolei losu. Ale kiedy dochodzimy do coraz bardziej złożonych żywych organizmów, spostrzegamy że ich autonomia od otoczenia stopniowo wzrasta. Kiedy docieramy do człowieka, odkrywamy że jest on tak niezależny od otoczenia w którym rozwinęła się jego rasa (powierzchnia gleby) że może on latać, pływać, nurkować, określać jego przyszłość (w sensie materialnym) oraz chronić siebie przeciwko zmianom sezonowym, innym zwierzętom, mikrobom, etc.
I kiedy, używamy określenia “nieodwracalność”, mówimy że życie próbuje bezustannie się uwolnić, to my po prostu mówimy że człowiek jako ostatni przybył na naszą planetę, oraz że ten który przybył jako ostatni jest zawsze najlepiej uzbrojony do przetrwania.
CUD EWOLUCJI
Ta walka o przetrwanie miała swoje ekscytujące momenty. Więcej niż pięćset tysięcy lat temu człowiek z Fontechevade w jakiś ukryty sposób ogłosił triumfalne przybycie homo sapiens. Był on bliższy nam aniżeli jego następca Neandertalczyk, i w pewnym momencie jego synowie dzielili Ziemię z Neandertalczykiem.
Neandertalczyk, z jego cofniętym czołem oraz przypominającym małpi nos, był lepiej przystosowany do tego wieku brutalnej przemocy. On zdominował jego bardziej ludzkiego rywala do takiego stopnia, że ten drugi pozostał poza zasięgiem wzroku i nie pozostawił żadnych śladów.
Ale wydarzyło się nieprawdopodobne i słabszy ostatecznie triumfował.
Przez tysiące lat kontynuował on swoją cichą, która mogła być na jego niekorzyść vis-a-vis świata zwierzęcego jego czasu, ale umożliwiło mu to spotkanie się z uznaniem w późniejszym świecie fizycznym, który jeszcze nie zaistniał.
111
Przypadek homo sapiens zainteresował nas bardziej, ponieważ jest on naszym własnym. Ale dokładnie taka sama historia powtórzyła się przez wieki w przypadku wszystkich gatunków: wszystkie gatunki z jednego wieku są cudem tego wcześniejszego. Tak samo jest dla grup, rodzin i klas, itd.
Pierwsze ssaki, na przykład, istniały na samym początku ery mezozoicznej. Słabe ssaki, łatwe mięso dla kilku olbrzymich gadów z tego wieku. Niewielkie w liczbie, tropione oraz źle przystosowane do warunków ich czasu, zostali oni dobrze przystosowani do warunków okresu trzeciorzędowego w dalekiej odległej przyszłości.
Ale jeszcze raz wydarzyło się nieprawdopodobne. Oni pochowali gady i rozprzestrzenili się po całym świecie podczas gdy Alpy i Himalaje uniosły się, żeby spotkać niebo. Ssaki, szczególnie związane z okresem trzeciorzędowym, są cudem mezozoiku.
TAJEMNICA ŻYCIA
Teraz pewien esej abstrakcyjny.
Akceptując, że nie wiemy nic i pochodzeniu życia na Ziemi ani powodach dlaczego panujące czy zorganizowane byty zostały określone na chemii węgla, tlenu i wodoru, nie ma żadnego autorytetu który stwierdziłby że te dwie rzeczy – życie i chemia tych trzech substancji – są metafizycznie związane. Możemy uwierzyć w tysiące szczególnych okoliczności zdolnych do wytworzenia tego związku przez przypadek, być może astronomiczny być może jakiś jeszcze.
M. Jacques Bergier, z UNESCO, jest cytowany w przypadku pewnego rozbijającego aparatu, używanego przez Niemców przy produkcji benzyny syntetycznej, który nie może zadziałać oprócz szczególnej części Niemiec. Kiedy został przeniesiony do Ameryki, nic się nie wydarzyło, ale kiedy przeniesiono go do laboratorium w Lyonie, nastąpiła niespodziewana reakcja i całe miejsce wybuchło.
Dopóki tajemnica życia nie zostanie wyjaśniona a jego pochodzenie zdefiniowane naukowo (jeżeli jest to możliwe) nie mamy żadnych podstaw do twierdzenia, że jedynie chemia trzech substancji jest wystarczająca do poparcia tego. Wszystko co możemy powiedzieć, jest to że nie wiemy o żadnych żywotnych zjawiskach popartych przez cokolwiek jeszcze.
Teraz jeśli rozważymy ogólne aspekty życia już przeanalizowane na tych stronach, możemy wyobrazić sobie zjawisko życia o tysiącu różnych źródłach. Oczywiście, nasza zdolność do wyobrażenia ich sobie nie oznacza że one istnieją, ale po prostu, że nie mamy żadnego logicznego i naukowego powodu żeby powiedzieć, że to niemożliwe żeby one powinny być.
Chemicy, na przykład, zanotowali pewne podobieństwa pomiędzy węglem i krzemem, jednym umieszczonym bezpośrednio pod drugim w klasyfikacji okresowej Mendelejewa. Krzem wydziela anhydryt, krzemionkę, z takim samym składem jak gaz węglowy. Ale w temperaturze, w której życie rozwija się na Ziemi, krzemionka nie jest gazem ale ciałem stałym. Jeśli możemy wyobrazić sobie zmianę temperatury adekwatną do tego żeby zatrzeć różnicę pomiędzy stanami, to czy krzem nie mógłby wytworzyć takiej samej różnorodności ciał organicznych jak węgiel?
To jest pierwsze prawdopodobne przypuszczenie: że istnieje gdzieś w kosmosie ciało niebieskie na którym cieplne, mechaniczne i fizyko – chemiczne warunki są takie, że elementarne składniki krzemu są w znacznej mierze w stanie nieustalonym, tak niestałe jak składniki hydrowęglowe na Ziemi.
W takim przypadku najlżejsza zmiana w otaczających warunkach mogłaby rozpocząć łańcuch połączeń w którym prawa przypadku mogłyby wejść do gry z powodu ogromnej złożoności zjawisk.
I kiedy przypadek wkroczy, zobaczymy że nowy rozwój – tak krańcowo tajemniczy element wyboru – jest dostateczny dla zjawisk żeby rozpoczął się proces skojarzenia i organizacji. Wszystkie podstawowe warunki życia są obecne.
Jednym słowem, pojawienie się życia wydaje się być połączone z możliwością wyboru pomiędzy jednakowo prawdopodobnymi szansami.
Kiedy wybór stanie się systematyczny, żywotne zjawiska nie są odległe.
Tutaj jest definicja która być może obejmuje wszystko i otwiera drzwi do pomysłów, idei które są wszystkim oprócz antropomorfizmu, idei całkowicie przeniesionych z naszych starych jak świat ludzkich wyobrażeń dotyczących życia w innych światach. Życie może pojawić się w jakimkolwiek fizyko – chemicznym otoczeniu, w którym istniejący przypadek pozwala na nieodwracalny rozwój.
Zanim spojrzymy na kilka z tych pomysłów, zatrzymajmy się na chwilę ponad koncepcją przypadku. Jest stara maksyma filozoficzna, twierdząca że nie ma takiej żadnej rzeczy jak przypadek: to jest jedynie nasza własna niewiedza. Innymi słowy, to co nazywamy przypadkiem jest ścisłą przyczynowością, ale tak złożoną, że jej działanie wymyka się nam. Musi z tego wynikać że, jeśli przypadek nie jest niczym poza naszą własną niewiedzą, to nie może wytworzyć zjawisk fizycznych.
DYGRESJA NA TEMAT PRZYPADKU
112
To jest bardzo stary i znany problem – który nie jest żadnym powodem do pozostawienia go nieuwzględnionym. Nie proponuję teraz zaoferowania rozwiązania, ale prace fizyków odkąd rozpoczęła się mechanika kwantowa przyzwyczaiła nasze umysły do wszelkiego rodzaju gimnastyki w związku z pojęciami prawdopodobieństwa i przyczynowości.
Stwierdza się, że dwie identyczne przyczyny muszą koniecznie wyprodukować identyczne skutki, ponieważ w przeciwnym razie różnice pomiędzy skutkami nie miałyby żadnej przyczyny, która nie jest absurdalna. Ale to jest absolutny argument, ważny w metafizyce, oczywiście, ale daleko odsunięty z ostrożnego nastawienia przyjętego przez uczonych w ich własnej domenie.
Rozpoczynając, nie ma dwóch identycznych zjawisk w świecie fizycznym. W takim razie, jak przyjął to Henri Poincare, nawet idea przyczyny jest całkiem elastyczna ze ściśle naukowego punktu widzenia. Naukowiec w rzeczywistości odizolowuje zjawiska w całkiem arbitralny sposób, oraz odnotowuje ich wzajemne połączenia. W wąskich ograniczeniach nauki przyczynowość nie dostaje się bardzo daleko.
Jeśli zjawiska ze świata fizycznego oferują nam tylko serie powiązanych faktów, to oznacza to ze te wszystkie ekstrapolacje w czasie i przestrzeni są niepewne. Można by powiedzieć, że najlepiej ustalone prawa naukowe oferują nam nic więcej oprócz prawdopodobieństwa. Oczywiście, to bardzo nieprawdopodobne, żeby prawo grawitacji zostało odkryte bez względu na serie faktów nie związanych z działaniem tego prawa, ale przez przypadek. Mimo tego, ściśle mówiąc, ten nieprawdopodobny pogląd jest możliwy.
Obecnie wielka debata naukowa jest właśnie na ten temat. Czy przypadek tkwi w samych kwestiach, czy jest jedynie wytworem naszej własnej niewiedzy? Są zjawiska, które mogą zostać dowiedzione przy pomocy obu sposobów.
Może być trochę wątpliwości, że ta kwestia zostanie ustalona pewnego dnia. Jakieś nowe prawo wyjaśni zjawiska, które preferują realność przypadku oraz te które tego nie robią. Moim celem jest uczynienie tutaj jasnym, że moje stwierdzenia są oparte na przyjęciu realności przypadku, chociaż rozumiem że, mówiąc naukowo, jeszcze nie wiemy dokładnie co leży za tym pomysłem.
NIESKOŃCZONE POLE ŻYCIA
Jeśli to jest prawda, że zjawiska fizykochemiczne mogą wystarczająco popierać rozwój życia, skoro tylko ma ono wybór pomiędzy niezliczonymi przypadkami, to czego musimy oczekiwać?
Musimy oczekiwać czegokolwiek, nawet tego że będziemy, na przykład, musieli wziąć słowa Pascala dotyczące dwóch nieskończoności całkiem dosłownie. Życie może zaistnieć wszędzie, w nieskończenie wielkim, jak i w nieskończenie małym. Ponadto, Pascal wyobraził sobie tylko dwa bezkresy przestrzeni; my musimy pomyśleć o bezkresach czasu.
Jeśli ten pomysł ma jakiekolwiek podstawy, to astronom Pierre Salet nie mógł przesadzić kiedy napisał: “Może być tak że aglomeracje gwiazd, niczym prysznice iskier spod młota kowalskiego, odpowiadają na jakieś zjawisko które jest poza naszym zakresem oraz którego nigdy nie będziemy znali. Mgławice spiralne, które zaludniają kosmos, są być może najmniejszą częścią jakiegoś o wiele większego ruchu, tak jak zgromadzenie kropli krwi jest jedynie fragmentarycznym aspektem istoty ludzkiej.
Myśląc w mniejszej skali, ale na tych samych torach, możemy wyobrazić sobie gwiazdy, na których jakiegoś rodzaju cieplna, grawimetryczna, chemiczna i elektromagnetyczna mogłaby obdarzyć któryś z niemetali czy metali takimi samymi możliwościami jakie węgiel posiada na naszej własnej Ziemi. Czy też moglibyśmy dostrzec zjawiska życiowe oparte na jakimś prawie świata fizyko – chemicznego który wytworzyłby żyjące stworzenia zupełnie odległe od naszych koncepcji – elektromagnetyczne czy jądrowe istoty, których życie trwałoby jedynie kilka tysięcy milionowych sekundy.
Tutaj wyobraźnia przeskakuje wszelkie granice, a szwedzki astronom poszedł jeszcze dalej rzucając wyzwanie każdemu kto udowodni że życie jest niemożliwe na, a nawet wewnątrz, słońca, w temperaturach kilku milionów stopni.
Jest dobrze zrozumiane że te wszystkie dzikie zjawiska nie zapożyczyły niczego z nauki, ale z tego czego się nie wie. Jeśli możemy sobie pozwolić na nie bez kolizji z logiką, to jest tak jedynie dlatego ponieważ nie wiemy czym jest życie. Jedyna ogólna zasada mniej czy bardziej ustalona z jednego końca świata życia do drugiego, od paleontologii do biologii, jest tym co nazywa się “anty-szansą”, systematycznym wyborem z nieprawdopodobnych mając na oku końcowy rezultat. Słusznie jest założyć, że ponieważ posuwamy się naprzód w naszej znajomości ważnego zjawiska, to pole stopniowych teorii się kurczy.
LATAJĄCE SPODKI W OGROMIE WSZECHŚWIATA
113
To doprowadziło mnie do kwestii, która jest dla mnie pierwszoplanową. Kiedy ludzie zaczynają rozmawiać o latających talerzach i możliwości ich pozaziemskiego pochodzenia, problem różnorodności słów ponownie prezentuje się w umysłach tych, którzy chcieli dać temu tematowi rozwagę na którą zasługuje, bez ograniczania się do “punktu widzenia ryby.” Niestety, chociaż aparat myślenia poczynił ogromne kroki od Fontenelle`a i pojawił się kolosalny zasób nowej wiedzy w dziedzinach biologii, paleontologii, astronomii, etc., gromadzonych od osiemnastego wieku, to sam problem jest ciągle źle przedstawiany.
Astronomowie mogą zaoferować biologom porównania pomiędzy warunkami przeważającymi na Marsie, Księżycu i Wenus oraz na naszym własnym globie, ale nic więcej, i te porównania są rozczarowujące i dezinformacyjne, ponieważ nasza całkowita nieznajomość warunków związanych z pojawieniem się czynnika życiowego powstrzymuje nas przed zarówno potwierdzeniem czy zaprzeczeniem, że jego pojawienie się wymaga podobnych warunków do tych na Ziemi. Jedyną odpowiedzią, jaką biolodzy mogą uczynić dla astronomów, jest to że życie takie jakie znamy tutaj na Ziemi, nie jest możliwe na jakiejkolwiek innej planecie w systemie słonecznym, a to nie posuwa nas za bardzo dalej.
I tak, zachowując w umyśle naszą niewiedzę, to jest całkowicie absurdalne zaprzeczać, bez zbadania, istnienia jakiegokolwiek zjawiska, które mogłoby zostać zinterpretowane jako manifestacja życia pozaziemskiego, opierając się na założeniu że Księżyc czy Mars nie mogą być zamieszkane. Kto wie? Może być tak, że najbardziej “przeludnionym” ciałem jest to, które uważamy że nie może być prawdopodobnie zamieszkane, takie jak palące Słońce lub pokryty przez lód Pluton. W jaki sposób ośmielamy się być dogmatyczni, w ten czy inny sposób.
PILNUJEMY BIOLOGÓW
Sprawą biologów jest to że musimy poszukać pierwszego kroku na drodze do rozwiązania tego co teraz jest tajemnicą. Kiedy oni całkowicie rozbiją podstawowy mechanizm zjawiska życia, oni będą, bez wątpienia, być w stanie dać nam znać, czy jego rozpowszechnianie po wszechświecie jest możliwe.
Tymczasem tajemnica jest z nami, i możemy radośnie przeczesywać niebiosa dla jakiegokolwiek i każdego rodzaju zjawisk. Historia jedynie radzi ograniczenie naszych nadziei na zobaczenie nieznanych gości na długo, i jeszcze obawia się, odwiedzin. Co za emocje będą tutaj jeśli oni pewnego dnia przybędą! Ale jakie przystosowanie do takiego spotkania powinno być właściwe!
Historia daje niewiele otuchy zarówno dla nadziei czy dla obaw.
Ale historia wchodzi do przyszłości wstecz, jak powiedział Valery, i ani nauka ani logika nie zabronią nam, żeby widzieć przyszłość jako coś, czemu historia zawsze zaprzeczała w przeszłości.
CZWARTA STRONA OKŁADKI
PRAWDA O LATAJĄCYCH SPODKACH
Bada z naukowego punktu widzenia najbardziej zagadkowe zjawiska naszych czasów.
CZY LATAJĄCE SPODKI ISTNIEJĄ?
Jest dziewięćdziesiąt procent pewności że odpowiedź brzmi tak, mówi Aime Michel autor tej fascynującej książki. Materiał, na którym opiera on swoje odkrycia, oraz któremu poświęcił kilka lat na zebranie i zbadanie, składa się z obserwacji poczynionych przez ekspertów i techników.
Nie tylko czyni on konkluzję że jest niewiele wątpliwości co do istnienia latających talerzy – A. Michel manifestuje również, że jest sześćdziesiąt procent pewności, że pochodzą one z planety znacznie innej niż nasza.
PRZETŁUMACZYŁ
ADAM CHRZANOWSKI
11 grudnia 2010 – 5 marca 2011.
NA PRAWACH RĘKOPISU
On the laws of manuscript
1 Na temat związku masa – energia patrz strona 202.
2 Ałtaj Himalaje, autorstwa Nicholasa Roericha, strona 361.
3 Przez to Lucien Rudaux ma na myśli że te ciała pojawiły się jako sylwetki. Mars – chyba Wenus? – przypis tłumacza - i Merkury, znane jako planety “wewnętrzne”, mają swoje orbity pomiędzy słońcem i Ziemią.
4 Jeśli chodzi o szczególne ruchy peryhelium Merkurego to jest to zjawisko które zostało w pełni wyjaśnione, chociaż w innych zakresach, przez Einsteina.
5 Keyhoe: Latające Spodki są Rzeczywistością, Rozdział IX.
6 Przypadek Mantella jest numerem 33 w dokumentach Komisji.
7 Ci którzy uważają, że to nie był ten sam przedmiot, muszą wyjaśnić zbieg okoliczności czasu i kierunku. Prawdopodobieństwo że one robiły to tak zadowalająco jest “wysoce nieprawdopodobne.”
8 To, bez wątpienia, jest Dr. Hynek, profesor astrofizyki i przewodniczący Komisji.
9 Jedyne dwie instytucje które mogłyby prawdopodobnie mieć wypuszczone balony są Biuro Meteorologiczne oraz centrum marynarki wojennej do badań promieni kosmicznych w Minneapolis. Żadna z nich nie zrobiła tego.
10 Licznik Geigera jest narzędziem która ujawnia obecność ciał radioaktywnych. Zakładając, że Mantell spotkał swój koniec na skutek jakiegoś rodzaju energii nuklearnej lub przez jakieś działanie które wyprodukowało sztuczną radioaktywność na szczątkach jego samolotu, to licznik mógłby ujawnić prawdę.
11 Zrelacjonowane przez Donalda Keyhoe w jego książce Latające Spodki są Rzeczywistością.
12 Patrz strona 202.
13 Przez to profesor Menzel ma na myśli Komisję Spodkową.
14 Przypadek 144 badany przez Komisję.
15 Przypadek 206.
16 Oszacowane w odniesieniu do warstwy chmur, o których S. Simon wspomina dalej.
17 Simon podróżował po całym świecie przy pomocy każdego rodzaju transportu i jest zaznajomiony z mirażami. On całkowicie przekreśla prawdopodobieństwo mirażu, podkreślając metaliczny blask przedmiotu w słońcu, regularny ruch, wygląd całkowitej sztywności, a przede wszystkim, sposób w jaki znikł on w chmurach, dokładnie tak jak maszyna obserwowana z Filipin.
18 Latające Spodki, strona 36. Profesor Menzel zaoferował takie same wyjaśnienie dla tego co widział profesor Tombaugh jak dla świateł widzianych przy Lubbock.
19 Zgodnie z relacją opublikowaną w Life niebo było czyste.
20 Jeden z czołowych francuskich autorytetów meteorologicznych miał, w mojej obecności, opisać wytłumaczenie Menzela jako niemożliwe.
21 Tak jest w książce – ale przeciez wrzesień ma zawsze 30 dni – przypis tłumacza.
22 Menzel: Latające Spodki, strona 56.
23 Ibid. Strona 57.
24 Ten opis jest wzięty bezpośrednio ze sprawozdania Komisji.
25 Latające Spodki, strona 19.
26 Taki pienisty, przypominający ubitą śmietankę, czy cumulus agite”, został zaobserwowany we Francji przy kilku okazjach. Teoria Plantiera jest zadowalającym wyjaśnieniem dla tego zjawiska.
27 Patrz również amerykański magazyn True z grudnia 1952 roku.
28 True, grudzień 1952 rok.
29 Patrz Bulletin des Liaisons Sahariennes z grudnia 1953 roku. Chodzi o pogranicze Algierii i Mali.
30 Oczywiście, to jest całkowicie subiektywne uczucie, ponieważ nie było żadnej okazji do pobrania pomiarów.
31 Patrz strona 208.
32 La Meteorologie, autorstwa Andre Viaut`a, dyrektora Meteorologie Nationale, strona 38. (Presses Universitaires de France.)
33 Patrz strona 208.
34 Zobacz rozdział poświęcony profesorowi Menzelowi.
35 Kolejne “subiektywne oświadczenie.” Z jakiej odległości można być pewnym, że okrąg ma cztery cale średnicy?
36 Ojciec Carlos Maria de Beata Assumptione jest argentyńskim misjonarzem. Jego historia jest tłumaczeniem z oryginału hiszpańskiego.
37 Dyskutowane w późniejszym rozdziale.
38 Mogłoby zostać zasugerowane że cztery aureole zostały wyprodukowane przez inny pojazd. Stosuje się tych samych osiem obiekcji, zwłaszcza ósme – to wytłumaczenie ignoruje 95 procent materiału dowodowego.
39 Patrz strona 184. (On nie wspomina o obserwacji z Bejrutu).
40 Patrz strona 177.
41 Kieruje się on cosinusem kąta pochylenia.
42 Patrz paragraf z nagłówkiem “Wypadki” w części poświęconej teorii Plantiera, strona 220 – wydania brytyjskiego.
43 Ta sama cecha została zaobserwowana w przypadku z Bocaranga.
44 Oczywiście, dowód może zostać odrzucony całkowicie lub w części, nawet jeśli obejmuje to zaprzeczenie istnienia spodka.
45 Patrz strona 171 – wydania brytyjskiego.
46 Patrz relację z obserwacji w Le Bourget. W świetle dnia obiekt wydawał się być srebrno szary. Kiedy został zbadany przez lornetkę, była widoczna słaba czerwona aureola. W nocy była widziana jedynie aureola.
47 Teoria Plantiera jest omawiana później (strona 208 – wydania brytyjskiego).
48 Było wiele obserwacji “latających jaj.” Tutaj musze wspomnieć tylko o świecącej “piłce tenisowej” zaobserwowanej sześć dni przed Draguignan w Kyoto, w Japonii, przez cztery różne grupy świadków. Te cztery obserwacje mają wiele wspólnego z Montpellier.
49 Świadkami w Rouen byli trzej członkowie sił policyjnych, łącznie z inspektorem.
50 Patrz dyskusję na temat teorii Plantiera na stronie 208 – wydania brytyjskiego.
51 M. Gachignard został również gruntownie przesłuchany przez inne osoby przy kilku okazjach. Wszyscy oni odeszli z takim samym wrażeniem i opowiedzieli tą samą historię.
52 Dosłownie. M. Lattapy uważa, że ta dziwna idea wystąpiła u celnika ze względu na dziwny głuchy głos uczyniony przez obiekt kiedy lądował.
53 Celnik, mówi M. Latappy, wydaje się być znacznie rozczarowany że nie dostrzegł żadnego znaku kół na tym niezwykłym latającym pojeździe.
54 Panowie Veillot i Damiens powiedzieli że ono znikło kiedy samolot z Pau przybył.
55 Patrz “Rzekomo nocne spodki meteorologów”, strona 198 - wydania brytyjskiego.
56 Pochylenie musiało być bardzo uwydatnione, ponieważ on widział obiekt po swojej lewej stronie.
57 To jest publikowane tutaj po raz pierwszy. W przyszłości nie będzie żadnego usprawiedliwienia do odwoływania się do umysłowego odchylenia od normy, żeby wyjaśnić pióropusze chłoszczącego bicza ze spodków z Buffioulx.
58 Menzel, Słowo Wstępne, strona VII.
59 Na 187 stronie wydania brytyjskiego książki znajdują się wspomniane cztery rysunki. Podpisy przy nich są następujące: Rysunek 1: Moneta jest w punkcie S, i jest ona widziana w S ponieważ promień SO – O – oko obserwatora – nie jest złamany. Rysunek 2. Moneta jest w S1, ale jest ona widziana w S2 z powodu refrakcji. Rysunek 3. Obiekt jest w S1. Jest on widziany przez mające płaskie dno szklane naczynie, i również w S2 przez załamany promień. Rysunek 4. Obiekt jest w S!. Jest on widziany w S1 przez bezpośredni promień i w S2 przez załamany promień. – przypis tłumacza.
60 Bardzo mała sprawia, że wydają się być dwa przedmioty, a nie jedynie jeden oczywiście. Istnieje zawsze możliwość, że promienie z pocisku dotrą do oka przy pomocy dwóch różnych ścieżek.
61 Strona 309, rycina 96.
62 Strona 194 wydania brytyjskiego zawiera sześć rysunków które omawia w tekście Michel. – przypis tłumacza.
63 Trzeba zrozumieć, że gęstość atmosferyczna nie działa tak jak mówi Menzel, jako wypukła soczewka cylindryczna.
64 To jest progresja geometryczna, używając liczby Napiera, na podstawie logarytmów: E = 1/1 + 1/1x2 + 1/1x2x3 ...= 2.71828. ...
65 Rysunek 1. Zasada pola siłowego Plantiera. Krzywe ze strzałkami oznaczają linie siły. Kropkowane elipsy definiują powierzchnie o jednakowej intensywności pola.
66 Rysunek 2. Działanie siły kiedy prędkość maszyny jest powolna, oraz kiedy maszyna pozostaje w spoczynku.
67 Pole rozciąga się wzdłuż otaczającego powietrza, zwłaszcza w tych jego warstwach będących w pobliżu maszyny. To wyjaśnia ciszę oraz nieobecność jakiegokolwiek ultradźwiękowego huku.
68 Tarcie warstw przeciw sobie oraz ich sprężanie może je ogrzać do żarzenia się. To wyjaśnia świecący ślad, kiedy maszyna porusza się z dużą prędkością.
69 Rycina 5. Cygaro może zostać uformowane przez dwa czy więcej spodków. Musi ono poruszać się pod kątem, jeśli ma stać się poziome przy dużej prędkości. To zostało szczególnie osobliwie odnotowane w Oloron i Gaillac, gdzie towarzyszyła temu emisja sławnych “nitek.” Cygara były bardziej wydłużone, aniżeli jest to pokazane na wykresie – bez wątpienia żeby chronić centralną kabinę przed szkodliwym promieniowaniem. “Latające banany” były również obserwowane. One nie potrzebują wydłużenia, ale nie mogą uzyskać bardzo dużych prędkości w atmosferze.
Rycina 6. Linie siły w przypadku przelotu grupowego. Powierzchnie są ekwipotencjalne, a ogólne wnioski są takie same jak w przypadku pojedynczej maszyny.
70 Forces Aeriennes Francaises, strona 134.
71 Patrz strona 87 – wydania brytyjskiego
72 Skręt pod kątem w prawo. Pomiędzy punktem I i II pilot powoduje że jego maszyna zaczyna gwałtownie oscylować, neutralizując w ten sposób przyspieszenie odśrodkowe sprowokowane przez pole. Pojawia się zielony płomień; jest to jedynie produkt uboczny odzyskiwania kontroli, podczas gdy ślad urywa się kiedy lot jest prostolinijny.
Inercja palącej się kolumny powietrza którą kieruje się maszyna, może spowodować “płomienie” pojawiające się przed gwałtownym skrętem, pomimo działania pola siłowego.
73 Forces Aeriennes Francaises, wrzesień 1953 roku, strona 234.
74 Zobacz początkowe strony tej książki.
75 Patrz strona 229 – wydania brytyjskiego.
76 Jeśli byłby reżyser filmowy w Bocaranga; jeśli przypadek z Ouallen wydarzyłby się w pobliżu jakiegoś obserwatorium; jeśli ktoś znajdował by się w obserwatorium w nocy w której miał miejsce przypadek w Villacoublay, etc.
77 Jednakże, Ja mogłem zauważyć, że opozycje Marsa nie są jedynymi okresami wzrostu częstotliwości. Weźmy na przykład wrzesień – październik 1952 roku ( opozycja odpowiadała minimalnej odległości pomiędzy Ziemią i Marsem).
78 U.S. Camera, listopad 1952 roku, strona 39.
79 W każdym przypadku, specjalna analiza mówi nam jedynie o zewnętrznej powierzchni atmosfery na Wenus. Monotlenek węgla – czad – lekki gaz, musi być mniej obfity niżej.
80 Nie powinniśmy pozwolić sobie żeby być wprowadzonym w błąd w tym momencie przez fakt, że końcowy rezultat jest taki sam: kość może przebyć nieskończoną ilość ścieżek i ciągle lądować na 4.