In Your Dreams, Rozdział II Niemiłosierniełszując

Rozdział II "Niemiłosiernie fałszując"



II.


Oczy profesora Dumbledore’a spoczęły na jego koledze. Po tym pojedynczym skinieniu, wydawało się, że profesor Snape nie ma żadnych dalszych komentarzy na temat perspektywy jego nieuchronnej śmierci.


Hermiona opadła na krzesło z szeroko otwartymi oczami. W pokoju było gorąco, a jej huczało w głowie. Czuła taki wielki ciężar w jej wnętrzu, jakby wylądowało tam pianino i brzęczało głośno, niemiłosiernie fałszując.


- Nie wierzę… - Odetchnęła. – Wiedział pan? Wiedział pan i próbował powstrzymać mnie od powiedzenia tego.


Nadal się nie odzywał.


- Chce pan… chce pan umrzeć? - Jej policzki były mokre. To wszystko było nie tak. Snape był twardy i niewzruszony jak skała. Denerwował się, a nie siedział cicho.


Dumbledore wzdrygnął się. Po chwili, Snape wzruszył ramionami, chowając swoje myśli za wpół zamkniętymi powiekami. Jego głos był miękki.


- Nieszczególnie.


- Więc dlaczego nic pan nie powiedział? – zapytała piskliwym głosem.


Szczupłe ramiona wyprostowały się, a on górował nad nią, z iskrzącymi oczami.


- Twoja troska jest niepotrzebna, panno Granger. Jest to ryzyko, którego się podjąłem. Bądź cierpliwa. Sny odejdą, gdy ja umrę. W tym czasie, nic nie stoi na przeszkodzie, byś używała Eliksiru Bezsennego Snu każdej nocy. Nie potrzeba dużo czasu, by się od niego uzależnić.


Jej oczy puszczały błyskawice, a w gardle poczuła nagły przypływ nieoczekiwanego gniewu. Chciała wstrzyknąć mu jakąś potrzebę własnej ochrony.


- Jak śmie pan udawać, że jedyna rzecz, jaka się liczy to to, czy mogę spać? Umrzesz! - Jej głos ledwo wydobywał się z gardła. Sądząc z wyglądu jego zwłok we śnie, to nie byłaby łatwa śmierć.


- Jestem tego raczej świadomy, po dwudziestu jeden nocach, w których mazgaiłaś się nad moim grobem. Nie pozwól, bo to ci przeszkadzało.


- Jak mam na to nie pozwolić? Pan zawsze ryzykował swoje życie, byśmy byli bezpieczni!


- Pozwól, że zapewnię cię, iż twoje osobiste bezpieczeństwo nigdy mnie nie obchodziło. Nie jesteś mi nic winna – powiedział.


Spojrzała na jego posępną, nie wyrażającą żadnych uczuć twarz. Kłamca! Ochraniał ją przez sześć lat. Jej osobowość przez szesnaście.


- Nie mam zamiaru spędzić reszty mojego życia ze świadomością, że umarł pan, bo pana nie ocaliłam!


- To można bardzo prosto rozwiązać. Poproś Dyrektora, by rzucił na ciebie Obliviate. Nikt nie będzie cię winił, nawet gdyby wiedzieli, a nie ma powodu by kiedykolwiek powinni się dowiedzieć. – Jego usta zacisnęły się. – Nie możesz ocalić wszystkich.


Hermiona patrzyła się na swojego nauczyciela tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Nie miała żadnego planu, oprócz wyjawienia mu wszystkiego. Z zapałem myślała wtedy nad ściągnięciem odpowiedzialności z jej własnych barków i była pewna, że oni wymyślą jakieś rozwiązanie, które nie będzie jej w to wszystko mieszało. Ale nadeszła rzeczywistość. Pobieżne spojrzenie na poszarzałą twarz Dyrektora potwierdziło straszną prawdę, że albo ona, albo nic. Ten człowiek przed nią przygotowywał się, by umrzeć w ciszy poprzez straszne tortury. Mogła go ocalić lub patrzeć, jak odchodzi.


Nie mogła patrzeć, jak odchodzi.


Zacisnęła zęby. Jej żołądek skręcał się raz po raz i mogła mieć tylko nadzieję, że nie będzie jej niedobrze. Pianino wszędzie głośno fałszowało.


- Ja… ja mogę zaproponować…


- Tak bardzo pragniesz mojej aprobaty, że jesteś gotowa za mnie wyjść, by ją otrzymać?


Tak, można było mu ufać, jeżeli chodzi o utrudnianie wszystkiego.


- Nie, ja… oczywiście, że nie. To nie o to chodzi!


- Ach, no tak… - przeciągał samogłoski ze złośliwą precyzją. – Przejaw szlachetnego poświęcenia samego siebie. Jakież to gryfońskie.


- To nie ja jestem tym, który odchodzi, by zostać zamordowanym! Kto teraz zachowuje się po gryfońsku?


Drgnięcie małego palca, widoczne tylko dlatego, że on stał, a ona siedziała, było jedyną oznaką, że trafiła w sedno. Miała już tego dosyć. Pierwszy raz spierała się z nim na równej płaszczyźnie. W tej chwili nie byli nauczycielem i uczennicą, ale mężczyzną i kobietą, człowiekiem i człowiekiem. A ona mogła powiedzieć to, co myśli, bez strachu, że zostanie ukarana. Rozkoszowała się tym momentem siły, ignorując poczucie winy. Dobrze mu tak! To za te wszystkie razy, kiedy ją zranił, te wszystkie razy, kiedy zrani ją znów w przyszłości. Jeżeli on w ogóle miał jakąś przyszłość.


- Będziesz się do mnie odzywać z należytym szacunkiem, panno Granger – wysyczał. – Nadal mogę wlepić ci szlaban z Filchem na cały rok, nawet jeżeli nie będę żył wystarczająco długo, by to zobaczyć. Możliwe, że mówię to, ponieważ jest to prawda.


- Lub możliwe, że jest pan tak samo ślepy na własną wartość, jak na wartość każdej innej osoby! – Odpłaciła się. – Nie sądzi pan, że jest pan wart ocalenia?


- To, co myślę to, to, że robisz z siebie idiotkę. Cały ten pomysł jest absurdalny. Jak mogłaś nawet pomyśleć o czymś takim?


Jej czoło zmarszczyło się na ten brak zrozumienia z jego strony.


- Dlaczego miałabym nie pomyśleć? To jest jedyna właściwa rzecz, jaką mogę zrobić.


- Wprost przeciwnie. Nie mogła by być mniej właściwa.


Posłała mu szybkie spojrzenie spod przymrużonych powiek.


- Co jest w niej takie niewłaściwe?


- Jestem twoim nauczycielem – powiedział. – Moi uczniowie to najbliższe potomstwo, jakie kiedykolwiek spodziewałem się posiadać.


Na to stwierdzenie opadła jej szczęka, a oczy rozszerzyły się ze zdumienia.


- Myśli pan o nas, jak o swoich dzieciach? W takim razie jedyne, co mogę powiedzieć to, to, że jest pan okropnym ojcem!


Kolejne drgnięcie jego małego palca. Jego jabłko Adama skakało w górę i w dół, a on warknął przez zaciśnięte zęby.


- Kolejny powód, by mnie nie poślubić!


Zwiesiła głowę i przygryzła dolną wargę. To był już drugi raz, gdy go obraziła. Drugi w przeciągu kilku minut. Nie wiedziała nawet, że mogła to zrobić. On zawsze sprawiał, że czuła się jak idiotka. Jak mogła nie wiedzieć? Tylko ktoś niepewny swojej siły zachowywał się tak, jak on.


- Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić. – Podniosła na chwilę wzrok, a potem znów go spuściła. – Pan zawsze dbał o nasz dobrobyt, chociaż nawet nas pan nie lubił.


- Dlaczego musiałbym was lubić, by robić to, co jest dla was najlepsze?


Jej czoło znów się zmarszczyło. Nie musiał, prawda? Pamiętała, jak obnażył swoje naznaczone ramię dwa lata temu, by udowodnić Ministrowi, że Voldemort powrócił, nie przejmując się obserwującymi go najmniej lubianymi uczniami. Nigdy nie liczył się z kosztami, jakie sam ponosił, jeżeli myślał, że coś musi być zrobione. Po prostu to robił, a potem odchodził i wylizywał swoje rany na osobności.


Wrócił do aktywnego szpiegowania prawie natychmiast po tym wydarzeniu, ale nie zauważyła, aż do teraz, jak wymizerowany i zmęczony stał się. Nagle zrozumiała ten zrezygnowany fatalizm, jaki irytował ją chwilę wcześniej. Przez dwa lata, spodziewał się ujawnienia prawdziwej roli, tortur i śmierci podczas każdego spotkania. Sny nic nie zmieniały, nie usunęły nawet tej niepewności kiedy to się stanie. Wezbrała się w niej zacięta chęć ochrony tego człowieka. Teraz dla odmiany, ktoś powinien ochronić jego.


- Ufam panu. Zawsze robił pan to, co uważał dla mnie za najlepsze. Zawsze będzie pan tak robił.


Popatrzył na nią wilkiem.


- W takim razie zaufaj mi, że wiem, co jest dla ciebie najlepsze. Jestem pewien, że w ogóle tego nie przemyślałaś. Poparz na mnie, dziewczyno, i pamiętaj, że będziesz na mnie patrzyć do końca życia! Pomyśl o wszystkim, co o mnie wiesz: mój wiek, wygląd, wybuchowy charakter, przeszłość. Naprawdę chcesz spędzić następne 150 lat, jeżeli oboje przeżyjemy, ze mną, lub nikim w swoim łóżku?


Mimowolnie przeszły ją ciarki, kiedy wypluł ostatnie słowa i od razu tego pożałowała, kiedy mrugnął, a jego twarz przemieniła się w sztywną, pozbawioną emocji maskę, która przypomniała jej, jak ostrożnie poruszała się po tym, jak Śmierciożerca przeklął ją i pokroił jej brzuch w plasterki rok temu. Już trzeci raz. Dlaczego była taka nieudolna?


- Wiesz chociaż co mi oferujesz? Jak bardzo jesteś doświadczona? – żądał odpowiedzi.


Zesztywniały jej nawet palce u stóp.


- Moje doświadczenie nie jest pana sprawą!


- Będzie, jeżeli będziesz upierać się przy swoim – powiedział ponuro. – Ale możesz oczywiście nie mieć żadnego, albo nie byłabyś taka głupia, by idealizować to kłopotliwe położenie. Śmieszne dziecko! Jak możesz nawet myśleć o poślubieniu kogoś, kogo tak bardzo nie lubisz?


To było dobre pytanie. One wszystkie były dobrymi pytaniami. A ona nie była pewna odpowiedzi. Na początku wiek. Pomiędzy nimi było dwadzieścia lat różnicy, prawie pokolenie, a chociaż wiadomo jej było, że jest dużo dojrzalsza od rówieśników, do niego jeszcze dużo jej brakowało. Teraz człowiek, mający trzydzieści siedem lat, nie był stary w pojmowaniu czarodziejów.


- To nie jest tak, że pana nie lubię. Nie cały czas. – Pospieszyła się, zanim od mógł coś odpowiedzieć, co byłoby bardzo złośliwe, patrząc na błysk w jego oczach. – Różnica wieku nie będzie taka istotna, gdy będziemy starsi.


- Reszta jedynie się pogorszy.


Patrzyła na jego przetłuszczone włosy, krzywe, żółte zęby, zbyt duży nos i zbyt małe usta. Nie można było kwestionować jego brzydoty, ale było coś fascynującego w jego kocim chodzie, jego głębokich, ciemnych oczach i nawet w dostojeństwie jego kłębiących się szat. Ostatniego roku złapała się na tym, że obserwuje go spod półprzymkniętych powiek, zastanawiając się jak wyglądałby uśmiechając się. Ale to był problem, prawda? Był zbyt niecierpliwy i wybuchowy, by się uśmiechnąć, zbyt utyskujący i krytyczny, by zjednywać sobie sympatię ludzi. Teraz nie mogła przestać go podziwiać, jego wielkiej odwagi, jego skupienia, logicznego umysłu, jego niezachwianej, niepokonanej lojalności. Wziąwszy wszystko pod uwagę, możliwe, że nagroda będzie przewyższała wartością trudności. Możliwe.


Nie miała zamiaru mu tego mówić, znowu by tylko zadrwił. Powtórzyła i pozbyła się wszystkiego, co do tej pory powiedziała; nie było niczego, z czego nie mógłby zadrwić. Z drugiej strony jej mama zawsze jej powtarzała, że czyny mówią więcej niż jakiekolwiek słowa. Będzie potrzebowała całej swojej gryfońskiej odwagi. Wzięła głęboki oddech i zmusiła się, by wstać i podejść do niego. Obserwował ją z podniesionymi brwiami. Kiedy zbliżyła się do niego, owinęła swoje palce wokół jego ręki, podnosząc ją, by lepiej się jej przyjrzeć. Stał sztywno, kiedy dotykała kolejno jego długich, kompetentnych palców, wyćwiczonych od mieszania i cięcia. Jego dłoń była chłodna i sucha, z oczywistą męską szorstkością, którą zarejestrowały jej opuszki. Żyły świeciły na niebiesko przez półprzeźroczystą skórę . Ponownie wzięła głęboki wdech.


- Ma pan raczej przyjemne ręce – wymamrotała, nie odważając się spojrzeć w górę. – Jeżeli mamy zamiar to zrobić, dobrze będzie skoncentrować się na zaletach drugiej osoby. Spróbuj, przezwyciężyć życiowy nawyk, pomyśleć o czymś, co we mnie podziwiasz.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
In Your Dreams 1
Plotkara 09 Ziegesar Cecily von Tylko w twoich snach (Only In Your Dreams)
uptodate2 in your dreams plan
9 Tylko w twoich snach Plotkara 9 (Only In Your Dreams)
uptodate2 in your dreams transcript
Rozdział II(1), Fanfiction, Blessing in disguise zawieszony na czas nie określony, Doc
kurs html rozdział II
mikroekonomia rozdział II (3 str), Ekonomia
Rozdziały I II
Rozdział II[1]
konstytucyjne ksiazka2005 rozdzial II[1], Prawo konstytucyjne
Rozdział II
Rozdzial II Nessie
opr umk 041029b, Rozdział II
Rozdzial II Brytyjska szkola analityczna. Zaoczni.
Rozdział II Rzymskie?finicje prawa, systematyzacje prawa i pojęcia prawne
ROZDZIAŁ II
Łobocki Rozdział II