Imię Róży
Akcja powieści „Imię Róży” rozgrywa się w 1327 roku w opactwie benedyktynów w północnych Włoszech. Do klasztoru przybywa franciszkanin - Anglik - Wilhelm z Baskerwille ze swoim uczniem Adsem z Melk w celu wzięcia udziału w dyspucie na temat ubóstwa Jezusa Chrystusa. Na miejscu dowiaduje się o tajemniczej śmierci jednego z braci. Opat prosi go, by zechciał przeprowadzić dochodzenie w tej sprawie. Wraz z rozwojem sytuacji zostają popełnione kolejne morderstwa.
Autor bardzo wyraźnie stara się odzwierciedlić prawdziwe fakty i wydarzenia historyczne umiejętnie splatając je z fikcją literacką. Dzięki temu akcja nabiera tempa i czytelnik od samego początku z zafascynowaniem pogrąża się w mroczny świat średniowiecza. Nie jest to jednak klasyczna powieść kryminalna. Zawiera ona również żywe dyskusje pomiędzy minorytami, a przedstawicielami papieża Jana XXII, uczone wykłady mistrza Wilhelma, barwne i nieco wyolbrzymione przez młodą wyobraźnie Adsa opisy sztuki i architektury tamtych czasów, które jeszcze bardziej wzbogacają ją i nadają jej swoistego uroku. Z książki tej możemy korzystać niemal jak z encyklopedii średniowiecza, dowiadując się jakie poglądy przedstawiali ludzie żyjący w tamtym okresie. Niekiedy jednak zbyt przedłużające się rozważania nudzą zniecierpliwionego czytelnika, który koniecznie chce dobrnąć do rozwiązania zagadki.
Średniowiecze to chyba najbardziej zabobonny okres w historii ludzkości. Wszyscy wierzyli i bali się złych mocy, duchów, czarownic. Utożsamiali naturalne zjawiska fizyczne z działalnością diabła. Na pewno wiąże się to z niewiedzą tamtejszych ludzi. W książce tej również się z tym spotykamy . Np. sposób w jaki popełniane były kolejne morderstwa nasuwał skojarzenia z Księgą Apokalipsy i z rychłym nadejściem Antychrysta. Autor posługuje się tu również bardzo bogatą symboliką. Np. labirynt, który prowadzi do wyjaśnienia zagadki asocjuje z mitycznym labiryntem w micie o Tezeuszu. Tezeusza może reprezentować tutaj Wilhelm z Baskerwille; powiązanie morderstwa z Księgą Apokalipsy, choć niewłaściwe, pozwala Wilhelmowi trafić na prawdziwy trop, możemy przyrównać do nici Ariadny, natomiast Jorgego wraz z tajemniczym pomieszczeniem finis Africae z Minotaurem. Umieszczenie klucza do rozwiązania zagadki w labiryncie ma głęboki aspekt psychologiczny. Moje główne przemyślenia łączą się właśnie z nim. Jak to jest gdy człowiek znajdzie się w labiryncie, jakie odczucia wtedy go ogarniają. Labirynt od niepamiętnych czasów wydawał się ludziom nieprzenikniony, tajemniczy. Jak stado wilków osaczał każdego kto weń wkroczy. Nikt nie upoważniony nie ma prawa zgłębiać jego czeluści. Jego tajemnicę znali tylko nieliczni. Ta nieprzeniknioność sprawia, że czujemy się w nim zagrożeni. Zmieniamy się z napastnika w ofiarę. Bez pomocy z zewnątrz nie potrafimy z niego wyjść. Człowiek jako jednostka jest słaby, kruchy, łatwo go zniszczyć. Nie poradziłby sobie zdany na samego siebie. Wiemy na pewno, że tak jest, ale dlaczego? Co powoduje właśnie ten strach? Wszystkim nam się wydaje to takie oczywiste. Człowiek boi się wszystkiego, co nieznane, wszystkiego, na co nie potrafi odpowiedzieć. Bardzo dobrze zaznaczyło się to właśnie w średniowieczu. Tajemniczym rzeczom ludzie przypisywali złą moc. Zło wyzwala strach, ludzie bali się, bo nie potrafili znaleźć przyczyny danego zjawiska. Również ciemność wzbudzała lęk. Ludzie dodawali sobie otuchy rozpalając ogień, który roztaczał wokół siebie ciepło i opiekuńczą poświatę. Także małe ciasne pomieszczenia stwarzają nastrój zagrożenia. Wszyscy czujemy się w nich źle, człowiek nie jest przystosowany do życia w zamknięciu, od zawsze przebywał na wolności, mógł iść gdzie chce i dokąd chce. Labirynt „narzuca mu swoją wolę", ogranicza jego swobodę. Wraz z poznawaniem historii tamtego okresu możemy stwierdzić, że całe średniowiecze nie sprzyjało człowiekowi. Zimne, nie ogrzewane domy, pałace, kościoły, ciemne i małe izby nie wpływały dobrze na nastrój i samopoczucie ludzi. To samo możemy zaobserwować również we współczesnym świecie: porównajmy, jak czujemy się latem, a jak pod koniec jesieni, na początku grudnia. Stajemy się mniej ruchliwi, osowiali i ociężali. Brakuje nam światła. To ono pozwala na istnienie życia. Bez niego nie byłoby ono możliwe.
Kolejne zagadnienie, nad którym wiele się zastanawiałem, to problem inkwizycji. W średniowieczu była to bardzo powszechna i rozbudowana „organizacja” kościelna tępiąca innowierców wszelkiej maści i pokroju. Każdego, kto potępiał lub w jakiś sposób nie zgadzał się z papieżem, Kościołem, czekały surowe kary, ze spaleniem na stosie włącznie. Uważam, że "organizacja" ta miała służyć nie tylko krzewieniu prawdziwej wiary chrześcijańskiej, ale głównie „nabijaniu kiesy opasłym biskupom i księżom”. Oni tylko wydawali się święci. Z jednej strony służyli Bogu, a z drugiej hulali z kobietami, na przyjęciach u zaprzyjaźnionych szlachciców. Problem ten nie był obcy również zakonnikom, choć na pewno na mniejszą skalę. Zakony posiadały nieprzebrane bogactwa, które gromadziły w swych ogromnych skarbcach. Różnica polegała na tym, że mnisi nie trwonili pieniędzy na hulanki, (trzymali je "ku większej chwale Pana") nie pozwalało im na to zamknięcie w murach klasztornych i ograniczony kontakt ze światem. Nie stronili jednak od kobiet i często się zdarzało, że nakrywano braciszków, spędzających noc z niewiastą. Niestety złoto to nie deszcz i nie pada z nieba. Wszystkie pieniądze musiano w takim razie komuś zabrać. Najbardziej cierpieli na tym najbiedniejsi - chłopi - którzy niejednokrotnie musieli utrzymywać swojego pana i płacić jeszcze daninę na kościół lub klasztor, a gdy chcieli „odkupić” swoje grzechy, płacili słono za odpust, z którego pieniądze szły do kościelnej kasy. Również sama debata na temat, ubóstwa Jezusa Chrystusa miała podtekst ekonomiczny. Chodziło tu o to, czy Kościół z papieżem włącznie miał być ubogi. Niektórym się to nie podobało. Niezliczeni biskupi nie mieli ochoty pozbyć się swoich ukochanych pierścieni, które każdy przy byle okazji musiał całować. Byli jednak tacy, którym nie zależało na bogactwach i którzy pokornie oddawali się swojemu powołaniu. Np. zakon franciszkanów założony przez Św. Franciszka z Asyżu. Kościół przez długi czas utrudniał im spisanie praw zakonu i co zatem idzie, „zalegalizowania” go. Jednocześnie wielu ludzi świeckich miało już dosyć tego przepychu panującego wśród duchownych. Doprowadziło to np. do powstania luteranizmu i kalwinizmu, ale to już zupełnie inna historia. Moim zdaniem wszystkie dowody wskazują na to że, inkwizycja miała za zadanie nie tylko tępienie innowierców, ale zwykła chciwość ludzka zrobiła z niej urząd służący gromadzeniu przez duchownych coraz to większych majątków. Kapłani straszyli ludzi grożąc sądem ostatecznym lub inkwizycją.
Chciałbym również zwrócić każdemu, kto czyta właśnie tą książkę, uwagę na to, jak często przez mnichów używane są cytaty zaczerpnięte z różnych ksiąg i manuskryptów. Moim zdaniem jest to godne podziwu. Niektórzy braciszkowie doszli w tym do takiej wprawy, że już po jednokrotnym przeczytaniu jakiegoś fragmentu potrafili go zapamiętać. Cytowali głównie w łacinie, ponieważ tak pisało się wtedy manuskrypty i był to język powszechny wśród duchownych. Język gwarowy uważano za niegodny, a greka czy arabski był mniej rozpowszechniony. Umiejętności takiego wręcz komputerowego zapamiętywania zdobywali oni przez lata, uważnie czytając księgi i przywiązując do nich ogromna wagę. Były one bardzo cenne i każdy korzystał z nich jak ze skarbca, chciał jak najwięcej zachować dla siebie. Często mógł ją czytać tylko raz w i nie miał na to zbyt wiele czasu. Związane to było z niedostępnością i trudnością w wykonaniu manuskryptów, które czas i ciągłe używanie szybko niszczył.
Uważam, że książka ta jest godna polecenia każdemu, kto jeszcze jej nie czytał. Sądzę, że powinna ona wzbogacić wiele podręcznych biblioteczek ze względu nie tylko na bogactwo treści, ale i bardzo ciekawy wątek kryminalny, który dodaje smaku całej lekturze.
„Pisarz nie powinien objaśniać swego dzieła, po cóż bowiem pisałby powieść, która jest wszak maszyną do wytwarzania interpretacji” - tak wypowiedział się po napisaniu „Imienia róży” Umberto Eco, wybitny mediewista i semiotysta. Rzeczywiście, w tym wypadku powiedzenie to sprawdza się w stu procentach, gdyż książka ta jest tak bardzo złożona, że nie sposób jest stworzyć pełnej jej interpretacji. Interpretacji, która wyczerpywała by wszystkie wątki i zagadnienia.
„Imię róży” można porównać do wielkiej układanki, w której elementy współgrają ze sobą i idealnie do siebie pasują, a jednocześnie każdy z nich zawiera w sobie jakąś treść, bez której nie może istnieć całość Tymi elementami są bohaterowie, związane z nimi zdarzenia, miejsca akcji oraz wielka liczba symboli, wykorzystana przez pisarza. I to przede wszystkim te znaki zmuszają do myślenia, do wyszukiwania ich znaczeń, których mają wiele. Jednakże, sama róża, występująca w tytule książki Eco, jak mówi on sam , „... jest figurą symboliczną tak brzemienną w znaczeniu, że nie ma już prawie żadnego”. Dlaczego więc taki, a nie inny tytuł? Autor powieści z niewinnym uśmiechem na ustach przyznaje się, że „tytuł ma stworzyć zamęt w głowie, nie zaś uszeregować idee”. A jest co szeregować.
DWA GŁÓWNE WĄTKI
Jak już wcześniej wspominałam, książka jest wielopłaszczyznowa. Na pierwszy rzut oka mamy dwa wątki: wątek kryminalny i wątek religijno-polityczny. Obydwa towarzyszą nam przez wszystkie strony utworu i przeplatają się z wątkami mniej rozbudowanymi, lecz błędem byłoby nadawać im mniejsze znaczenie. Owe wątki, na pozór będące tylko urozmaiceniem i krótkim „przerywnikiem” w akcji głównej, najważniejszej, są w rzeczywistości niezwykle istotne i mają ogromny związek z wydarzeniami, o których jest mowa. Stanowią analogie, wyjaśnienia, a nawet kontrasty do wcześniej przedstawionych postaw ludzkich i ich zachowań.
Akcja powieści przypada na koniec listopada 1327 roku, czyli na okres średniowiecza. Jak na średniowiecze przystało, miejscem akcji jest opactwo benedyktyńskie, znajdujące się w północnych Włoszech. Stworzył tu Umberto Eco powiązanie z Kościołem, wyraźnie dominującym w tamtych czasach.
Do owego opactwa „(...) przybywa angielski franciszkanin, Wilhelm z Baskerville, wraz ze swym sekretarzem i uczniem, nowicjuszem benedyktyńskim, Adsem z Melk.” Franciszkanin ma do spełnienia podwójną misję. Jako genialny detektyw na prośbę opata Abbona ma rozwikłać zagadkę początkowo jednego, a później mnożących się tajemniczych morderstw, mających miejsce w opactwie. Jest także wysłannikiem cesarza na dysputę, mającą odbyć się niebawem w tych murach. Na spotkanie przybędą wysłannicy dwóch zwaśnionych stron: świeckiej - cesarza i religijnej - papieża. Będą próbować przekonać się na wzajem do swoich poglądów na temat sporny. A jest on bardzo kontrowersyjny: dotyczy ubóstwa Jezusa Chrystusa. Do pełnego zrozumienia tego sporu niezbędne jest zapoznanie się z pewnymi wydarzeniami z tamtego okresu (konflikt Ludwika Bawarskiego i Fryderyka Austriackiego, rządy Jana XXII itd.). Przywołuje je Eco w początkowej części swej powieści, tym samym związując wątek polityczno-religijny, tj. Wątek owej burzliwej dysputy.
TYLKO TYDZIEŃ, ALE NIESAMOWITY
Zdarzeń w „Imieniu róży” jest mnóstwo. Czasami przychodzą wolno i niespiesznie, lecz zawsze Eco tworzy taką atmosferę, że czytelnik czuje, iż za chwilę coś się wydarzy. Czasem zaś sypią się jedno po drugim, jakby się poganiały - wtedy akcja bardzo przyspiesza, nie ma czasu na oddech. Wielki realizm w sposobie opisywania wydarzeń przez pisarza sprawia, że naprawdę czujemy się obecni w opactwie, czujemy się świadkami tych wydarzeń. Umberto Eco pragnie, by czytelnik wszedł do opactwa i przeżył tam tydzień. Tydzień strachu i grozy, tydzień poszukiwań klucza do rozwiązania zagadki, tydzień bogaty w wiele różnych wydarzeń Oczywiście wszystko pod tym warunkiem, że jak mówi, przebrnie się przez pierwsze sto stronic. Wprowadzają one we właściwą atmosferę i przygotowują na wielkie przeżycia i dużą zagadkę. Jeśli więc nie przeczyta się tych pierwszych stu stronic, nie zdoła się dobrnąć do końca książki (trochę dziwię się Eco, że jest taki samokrytyczny - przecież przez jego książkę nie trzeba brnąć, ją się po prostu czyta !). „Trzeba nauczyć się oddychać, wpaść w rytm marszu, gdyż inaczej wkrótce trzeba będzie przystanąć”. Bo „wciągnąć się w powieść to tak, jak wyruszyć w wyprawę górską”.
„WSTYDZIŁEM SIĘ OPOWIADAĆ” - CZYLI O PROBLEMIE NARRACJI
Warto wiedzieć, że Eco, stworzywszy „Imię róży” zadebiutował jako powieściopisarz. Mówi: „Wstydziłem się opowiadać”. Wobec tego, wpadł na pomysł, aby mówił za niego jakiś średniowieczny kronikarz, on zaś sam będzie „wolny od podejrzeń”. Tak też uczynił. Oprócz tego, narrator, którym jest wcześniej już wymieniony Adso z Melk, opowiada całą historię z perspektywy czasu. Uczestnicząc w opisywanych przez siebie wydarzeniach miał 18 lat, opisując je ma 80. Zachowuje prawdziwą wprost świeżość umysłu, potrafi doskonale, bardzo szczegółowo opisać wydarzenia sprzed 62 lat. Odtwarza tamten świat tak dobrze, gdyż dawne wydarzenia są w nim ciągle żywe (kto by mógł coś takiego zapomnieć?!). Eco, tworząc postać Adsa, wspaniale się bawił. Sam był ciągle w cieniu, starał się nie wplatać do tekstu „swoich” wypowiedzi, tylko takie, które utożsamiał z Adsem. Świat przedstawiony stworzył wprost idealnie. Z ogromnym zdziwieniem czytamy w „Dopiskach" o tym, o jakie szczegóły dbał. A były to przecież szczegóły, na które nikt nie zwróciłby uwagi. On jednak ich dopilnował. Stworzył wielką układankę, w której elementy pasują do siebie idealnie. Jest to godne podziwu.
O BOHATERACH I LICZNYCH ZNAKACH W POWIEŚCI.
Bohaterów mamy wielu - jedni ciągle pojawiają się na kartach powieści, o drugich zaś często się mówi, lecz nie biorą oni udziału w bezpośredniej akcji utworu ( postacie historyczne - np. papież Jan 23 ). Najważniejszymi figurami są z pewnością Wilhelm z Baskerville, Adso z Melk, a także stary Jorge. Wilhelm jest franciszkaninem. Cechuje go pozytywne nastawienie do świata i radość życia. Jego przewodnikiem duchowym jest Roger Bacon, na którego ów szalenie inteligentny Anglik często się powołuje. Wilhelm zdaje sobie sprawę z tego, że świat nie jest doskonały. Twierdzi, że warto próbować go zmienić na lepsze. Jednakże nie zamyka się w sobie i nie tworzy własnego wyidealizowanego świata, lecz akceptuje ten, który go otacza. Jest gotowy poświęcić się dla sprawy, w którą wierzy (i robi to). Jest otwarty na nowości i wierzy w to, że ludzie potrafią wnieść coś nowego w zdobytą już wiedzę, że mogą ją pomnażać. Jest genialnym umysłem - posługuje się dedukcją, która bardzo mu pomaga w rozwiązywaniu zagadki. Jego przenikliwość, pomysłowość i umiejętność kojarzenia faktów ujawniają się już na początku powieści. Symbolem przenikliwości Wilhelma są jego soczewki, które zawsze nosi przy sobie. Ułatwiają mu czytać księgi, pisane drobnym drukiem. W owych czasach okulary były rzeczą zupełnie nową i dziwiono się ich „cudownemu" działaniu.
Anglik wierzy w siłę magii naturalnej i siłę umysłu, wykorzystywanego do pozytywnych działań. Potrafi trzeźwo ocenić sytuację i jest dla siebie bardzo surowy. Dąży do perfekcji. Nie widać w nim cech negatywnych. Warto jednak zaznaczyć, że czasami duma, skrywająca się w jego wnętrzu, ujawnia się. Zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że potrafi celnie formułować wnioski i jest świetnym detektywem. Jak mówi Adso : „Oby Bóg przyjął jego duszę i wybaczył mu liczne akty pychy, które kazała mu popełnić duma z rozumu".
Wilhelm, oczywiście wierzył w Boga. Jego wiara nie była jednak widoczna na zewnątrz. Była skryta we wnętrzu franciszkanina. Nie pasują do niego wzruszenia religijne, takie na przykład, jakie przeżywał Adso, podziwiając portal kościoła. Eco mówi o Wilhelmie : „On, jako bohater, nie mógł, gdyż był ulepiony z innej gliny i jego wzruszenia były czysto umysłowe albo stłumione".
Młodym pomocnikiem Wilhelma był Adso z Melk. Był to osiemnastoletni młodzieniec, którego rodzice oddali pod opiekę doświadczonego Anglika, aby, wędrując z nim po świecie, zdobywał mądrość życiową. Adso, nowicjusz benedyktyński, nie rozumiał jeszcze wielu spraw, dlatego też często prosił o radę bądź wyjaśnienia swego inteligentnego mistrza. Podziwiał go i stawiał sobie za wzór do naśladowania. Z czasem Adso nabrał rozeznania w wielu sprawach, niekiedy odkrywał nawet pewne tajemnice przed swym nauczycielem podczas śledztwa.
Owo śledztwo było niezwykle pasjonujące i pełne znaków zapytania. Pojawiał się nowy trop, a nagle okazywało się (ku zdumieniu bohaterów i czytelnika ), że jest fałszywy. Klucz do rozwiązania całej zagadki tkwił w labiryncie, na kształt którego była zbudowana biblioteka. Labirynt jest więc symbolem całej zagadki, którą próbowali rozwiązać różni mnisi z zakonu. Nie dowiedzieli się niczego bądź dowiedzieli się tego, czego chcieli, lecz zostali zabici. Dojść do ukrytej prawdy mógł tylko człowiek niezwykle inteligentny i niestrudzony. Był nim Wilhelm. Przeszedł przez labirynt wraz z Adsem i doszedł do jego sedna, tzw. FINIS AFRICAE. Tam, wśród wielu innych ksiąg, znajdowała się ta jedyna - symbol zakazanej wiedzy, przyczyna wszelkich zbrodni - księga FILOZOFA.
Przejść przez tą gmatwaninę sal i korytarzyków, dotrzeć do sedna, znaczyło, oczywiście, rozwiązać zagadkę, ale i ponieść klęskę. Biblioteka spłonęła wraz ze wszystkimi księgami, spłonęło też opactwo. Za tak wielką cenę odkryto prawdę.
Labirynt kojarzy się tu z mitologicznym labiryntem. W obu przypadkach jest przestrzenią wrogą, nieogarniętą przez rozum ludzki, pełną zakamarków i pułapek, zwodniczych korytarzyków i, co najważniejsze, w środku labiryntu na śmiałka czeka potwór. W mitologii jest to Minotaur, zaś w „Imieniu róży" tym monstrum jest ślepiec Jorge. Doświadczony Anglik (można go porównać do Tezeusza) pokonuje potwora, lecz nie udaje mu się uratować ksiąg. Dla niego to częściowe zwycięstwo jest jak całkowita porażka. Jak mówi Adso : „Od tragicznej nocy, kiedy to Wilhelm ujawnił mi swoje rozczarowanie w obliczu ruiny opactwa, nie mówiliśmy już o tej sprawie, jakby kierując się niemą umową."
Chciałabym jeszcze wrócić do Minotaura. Jorge jest uosobieniem sił ciemności, pesymistycznego nastawienia do świata, fanatyzmu religijnego, zacofania. Prezentuje sobą typ ascety. Chce utrzymać za wszelką cenę stary ład. Nie chce by młodzi wprowadzali jakieś nowości. Wszystko zostało już objawione. Nie można nic więcej dodać, należy jedynie pilnować zdobytej przez pokolenia wiedzy i umiejętnie ją wykorzystywać. Starca cechuje, w przeciwieństwie do Wilhelma, odraza do śmiechu. Twierdzi uparcie : „Śmiech to słabość, zepsucie, jałowość naszego ciała. Jest rozrywką (...), która uwalnia od ciężaru humorów i pociąga ku innym pragnieniom i innym ambicjom ...". Jest przezorny, podejrzliwy,
przenikliwy, oschły i sprytny. Wierzy w rychłe nadejście Antychrysta.
KONFLIKT WARTOŚCI
Konflikt wartości Jorgego i Wilhelma, będących po przeciwnych stronach, narasta od samego początku powieści Umberto Eco. Narasta po to, by w scenie kulminacyjnej doszło do kłótni i żarliwej wymiany poglądów. Wprawdzie nienawidzili się, lecz potrafili też podziwiać się nawzajem za swą przebiegłość. Ado mówił o nich:”(...) zdałem sobie (...) sprawę z tego, że (...) ci dwaj, którzy zwarli się ze sobą w śmiertelnej walce, podziwiali się wzajemnie, jakby każdy z nich działał po to tylko, by uzyskać poklask drugiego”.
Jorge powiedział Wilhelmowi: „Od pierwszego dnia pojąłem, że pojmiesz. Po twoim głosie, po sposobie, w jaki doprowadziłeś mnie do rozprawiania o rzeczach, o których nie chciałem, by rozprawiano. Byłeś więcej wart od innych, doszedłeś do tego tak czy owak”. Mimo wszystko pałał nienawiścią do franciszkanina. Wiedział, że Anglik będzie próbował odnaleźć drugą księgę „Poetyki” Arystotelesa. Zdawał sobie sprawę, że gdyby dzieło owego wielkiego filozofa ujrzało światło dzienne, śmiech zostałby powszechnie zaaprobowany, „śmiech wskazywano by jako sztukę nową, (...) która unicestwia strach”. Jorge zaś pragnął, by ludzie byli bojaźliwi. Księga Arystotelesa przyniosłaby zagładę pokory i wstydu. Zajmowano by się wyłącznie komedią, a na pierwszym miejscu stawiano by „igraszki rozpętanej wyobraźni”. Bóg nie liczyłby się w życiu ludzi, którzy przewracali obrazy świętych do góry nogami. Ludzie pragnęliby stworzyć na ziemi krainę obfitości. Modlitwa i kontemplacja poszłyby w zapomnienie. W Wilhelmie wszystko się burzyło na te słowa. Rzucił ślepcowi w twarz: „(...) jesteś diabłem i jak diabeł żyjesz w ciemności”. Zdał już sobie sprawę, że w żaden sposób nie przekona Jorgego do swych racji, nie wyplewi z niego „dawno wyuczonych słów”.
Jorge krył prawdę, lecz wyszła na jaw. Adso słusznie wypowiada się na jej temat: „Prawda, nim staniemy z nią twarzą w twarz, wprzód pokazuje się nam po kawałeczku (jakże nieczytelnym) w błędach tego świata, winniśmy zatem odczytywać z mozołem jej wierne znaki również tam, gdzie jawią się nam jako niejasne i prawie podsunięte przez wolę bez reszty oddaną złu.”
Tak można ogólnie scharakteryzować ”Imię róży” Umberto Eco. Książkę tę warto nie tylko wziąć do ręki, lecz i zajrzeć do jej wnętrza, które kryje w sobie gąszcz postaci z dokładnie wypracowanymi portretami psychologicznymi, zaskakujące zdarzenia, niespodzianki, wielką zagadkę. Powieść napisana jest językiem przystępnym dla czytelnika. Akcja płynie wartko i jest ciekawie skonstruowana. Poza tym książka ta to świetna lekcja historii średniowiecznej.
Można by jeszcze wiele pisać, gdyż „Imię róży” to doskonała maszyna do wytwarzania interpretacji. Zawsze, kiedy myślę o tej powieści i wydaje mi się, że doszłam do końcowej interpretacji, przychodzą mi do głowy następne myśli i wszystko zaczynam od nowa...