PRZEOCZYŁEŚ
Zapatrzeni w mnóstwo widm i swoich mniemań, możemy przeoczyć to, co oczywiste i rzeczywiste.
*
- „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, byłbym jak cymbał…” - powtarzał to sobie nieustannie, przekonując samego siebie, że ludziom nie potrzeba gadaniny, ale konkretnej pomocy. Dlatego nie mówił kazań, nie udzielał nauk, ale organizował różne akcje pomocowe dla bezdomnych, dla bezrobotnych, dla wielodzietnych, dla blokersów. W tym realizował swoje bycie księdzem i czuł, że to jest to. Szukał, zdobywał, załatwiał, wydawał - miał pełne ręce roboty, coraz więcej „wejść”, znajomych, funduszów, podopiecznych. Poświęcał czas, zdolności i siły dla potrzebujących ludzi. Dlatego zdziwił go i oburzył nagły i stanowczy nakaz przełożonego, aby wyjechał na dwa tygodnie rekolekcji do opactwa w górach. - „Jak to? - oponował przez telefon - Mam umówione dwie akcje, festyn dobroczynny, spotkanie z prezydentową… Nie mogę odwołać.” Jednak nakaz był nieodwołalny. Prawie wściekły pojechał zastanawiając się, jak wytrzyma wśród mnichów, w milczeniu i w bezczynności. Tak, to było trudne. Jednak chciał pojąć sens tego czasu tutaj. Jeden z mnichów uważany był za mędrca, który zadawał ponoć celne pytania. Podszedł do niego w wirydarzu, krótko powiedział, co robił na co dzień i że nie wie, co on ma tutaj zrozumieć. Mnich słuchał chwilę i zadał mu pytanie: „Czego oni potrzebują?” I odszedł. Zaczął się więc zmagać z tym pytaniem, wypisywać odpowiedzi, ale nadal nie rozumiał. Przecież to o niego tu chodziło, o jego stan duszy, bo tam, to on wiedział, co, komu, gdzie i jak. Po dwóch dniach znów podszedł do mnicha i poprosił o pytanie dotyczące jego samego. A mnich: „Rozumiem cię, więc odpowiedz sobie, czego oni naprawdę potrzebują?” Pierwszy raz od paru lat był bezradny i bezsilny, ale to go zaczęło uspokajać. Usiłował tak uciszyć swoje serce i umysł, by sam Bóg odpowiedział mu na jego pytanie.
Minął już tydzień, gdy którejś nocy poczuł jakąś wielką ciszę w sobie i wrażenie, że Bóg patrzy mu w samo serce i też, jak tamten mnich, pyta:
„Co przeoczyłeś?” To nie był wewnętrzny głos, ale coraz głośniejszy szept i głos odbijający się po stokroć od sklepienia i ścian kaplicy: „CO PRZEOCZYŁEŚ?” Nagle poczuł w sobie jakąś straszną pustkę i osamotnienie, jak nigdy dotąd. Zapragnął znaleźć się bliżej jakiegoś człowieka, usłyszeć ludzki głos. Wybiegł z kaplicy i zapukał do drzwi najbliższej celi. - „Co chcesz?” - spytał ktoś zaspany. - „Co przeoczyłem?” - zapytał i usłyszał: „Mnie.” I tak powtórzyło się przy następnych drzwiach i kilku kolejnych. - „Jak oni są zajęci tylko sobą” - rzekł do siebie i rozżalony wybiegł przed klasztor. Wschodziło słońce, więc ku niemu krzyknął” „Co przeoczyłem?” I usłyszał: „Mnie”. Pomyślał, że wariuje. Upadł na ziemię wtulając się w nią z płaczem i tym swoim pytaniem. I od niej usłyszał także: „Mnie”. I wtedy tchnęło go, by zmienić pytanie: „Kogo przeoczyłem?”…
*
To pytanie musi zadać sobie każdy, kto sądzi, że działa, że spełnia coś, że służy, że kocha właściwie, albo tak mu się zdaje… bo się w tym zatracił i coś/kogoś istotnego z oczu i serca stracił.