antyciala
Autor: Andrzej Skworz
źródło: PRESS Numer 2 (121)
data publikacji: 2006-03-14
Podobno jako dziennikarz PAP-u sam nigdy nie zadał Pan pytania na konferencji prasowej?
To prawda. Ja się krępuję, wstydzę się, nie mam odwagi. Na szczęście na konferencji jest się otoczonym przez ludzi niesłychanie chętnych i aktywnych. Mają zawsze sto pytań, odpowiadający jest w stanie odpowiedzieć na dziesięć. To po co zadawać sto pierwsze pytanie?
„Dziennikarz, który jest opryskliwy, zarozumiały, chamski, nigdy nie będzie dobrym dziennikarzem”. Tą opinią wyklucza Pan z zawodu kilku czołowych dziennikarzy młodszego pokolenia.
Może byłem nieprecyzyjny, myślałem o reporterach. Reporterzy to specjalny gatunek ludzi, a reportaż to specjalny gatunek dziennikarstwa. Jest najbardziej kolektywną formą pisania. Nie powstanie bez współpracy innych osób. Przede wszystkim naszych bohaterów, rozmówców. Jedynym znanym mi wyjątkiem był znakomity reporter Franciszek Gil. Pisał jeszcze w latach 40. i 50. po wojnie. Był introwertykiem. Nie kontaktował się z ludźmi. Ale nie z pychy, tylko dlatego, że nie umiał się odezwać. A pisał bardzo piękne reportaże, świetne, głębokie. Normalnie jednak reportaż w 99 procentach zależy od drugiego człowieka. Żeby się wkupić w łaski przyszłych naszych bohaterów, pozyskać ich zaufanie, sam reporter musi być ludzkim człowiekiem. Dlatego wszelki typ podboju, zrozumiały i naturalny w innych gatunkach dziennikarstwa, w reportażu nie zafunkcjonuje.
Gdy czytam, że jako dziecko musiał Pan zarabiać na buty lub jak trudno jest Panu napisać jedną stronę dziennie, gdy widzę Pański uśmiech i doświadczam prawdziwej skromności, to mnie Pan tym rozbraja. Tak jak żołnierza na jakiejś afrykańskiej granicy, przez którą nie chcą Pana przepuścić. Czy uśmiech to Pańska broń wobec karabinu żołnierza?
Ja po prostu taki jestem. Czy to pomaga, czy przeszkadza - zależy od okoliczności. Życie jest ciężkim zadaniem. Przeżyć życie, w dodatku pracując w takim zawodzie, jest trudno. Trzeba używać wszystkich dostępnych człowiekowi środków, żeby się udało. To nie wynika z kalkulacji, tylko raczej z pewnego instynktu, życiowego doświadczenia i intuicji.
„Będąc w Afryce, przez reporterską ciekawość próbowałem wszystkich możliwych narkotyków”. Nie chcę pytać o narkotyki, ale chciałbym o kobiety.
Kobiety w moim doświadczeniu reporterskim są bardziej wartościowym źródłem, są bardziej dojrzałe i bardziej realistyczne od mężczyzn. Powiedzmy, że jadę gdzieś, gdzie będą wybory. Mężczyźni są stronniczy, będą z pasją mówili mi o swoich kandydatach i przewidywaniach. Kobiety nigdy. Gdy mówią, że wygra ten a ten, on zawsze wygrywa. Stawiam kobiety wyżej niż mężczyzn. Są bliższe prawdy o życiu.
A konkretnie? Czy kobieta bywa odpoczynkiem reportera?
Domyślam się, o co panu chodzi. Rzeczywistość w podróży jest trudniejsza, niż się powszechnie myśli. O przyjemnościach czy rozrywkach w ogóle nie ma mowy. Człowiek raczej patrzy, gdzie tu jak najszybciej przyłożyć głowę do poduszki, żeby się wyspać. To nie jest tak jak w normalnym świecie, gdzie przychodzi moment czasu wolnego. W podróży jestem cały czas zajęty, spięty, ponieważ mam świadomość, że prawdopodobnie w tym miejscu już nigdy nie będę. Często zresztą nie ma gdzie spać, nie ma co jeść albo się po prostu choruje. Życie reportera podczas wyjazdu jest tak absorbujące, że jeżeli ktoś jest skupiony na tym, co robi i mu na tym naprawdę zależy, nie ma w ogóle takich problemów.
Gdy mówię: „Afryka”, a odpowiedź Pana miałaby się zamknąć w dwóch obrazach, co by to było?
Afryki nie da się zamknąć w dwóch obrazach. Fenomenem świata jest jego bogactwo. Żyjąc w jednej kulturze czy środowisku, nie zdajemy sobie sprawy, jak ogromne, szalone jest zróżnicowanie świata.
Gdy ja myślę o Afryce, to widzę bosych ludzi o ciemnej skórze, matki z dziećmi na ręku i muchy włażące dzieciom do oczu. Czy to nie media są odpowiedzialne za ten mój stereotyp?
To nie jest tylko pana myślenie, to jest myślenie europocentryczne. Przez 500 lat panowaliśmy nad światem kulturowo, militarnie, handlowo i prawnie. Teraz to się kończy i Europejczykowi jest trudno przestawić się na myślenie, że nie jesteśmy już takim wyjątkiem na świecie, a tylko jedną z wielu kultur. Doświadczenie europejskie przeżywa w tej chwili moment wielkiego kryzysu, bo Europa, Unia Europejska jest tylko cząstką świata. A pod jej bokiem rodzą się nowe cywilizacje, szalenie dynamiczne, prężne i pracowite. I odporne, bo tego się nauczyły w odpowiedzi na różne przeszkody i niedogodności życia. Rosną w tej chwili nowe potęgi, świat się szalenie zmienia. I tylko my pozostajemy zawężeni do naszej małej, ciasnej perspektywy.
Byłem w szoku, gdy zobaczyłem na zdjęciach z Afryki drapacze chmur i załogi linii lotniczych. Czy Pan nie czuje się współodpowiedzialny za to, że nawet walcząc ze stereotypami, jakoś je jednak utrwala?
Pisząc, wszyscy utrwalamy jakieś stereotypy. Bo mają dwojaką naturę. Stereotyp ułatwia porządkowanie świata, ale z drugiej strony zamyka nasze myślenie w pewnych ramach. Dlatego zawsze starałem się pisać o szalenie ważnym odkryciu: drugi człowiek, niezależnie od tego, w jakiej kulturze żyje, w jakiej cywilizacji, jaką wyznaje religię, jakim mówi językiem - ma swoją godność. Nasze istnienie jako gatunku będzie możliwe, jeśli uznamy, uszanujemy godność drugiego człowieka. Wbrew pozorom nie jest to proste. Dwudziesty pierwszy wiek będzie wielokulturowy, będzie wiekiem rozbudzonych ambicji. Ludzkość nie przeżyje go, jeżeli nie nauczy się tej podstawowej prawdy: że drugi ma też prawo do życia i ma prawo do tego, by być uznanym.
Pańską pracę rozumiem raczej jako dawanie świadectwa o świecie niż chęć jego zmiany.
Traktuję swoje zajęcie jako pracę tłumacza z kultury na kulturę. Ponieważ zawsze uderzała mnie kompletna nieznajomość jednej kultury przez drugą.
Dopuszcza Pan pesymistyczną wizję? Możliwość, że się wszyscy pozabijamy?
Nie, nie. W człowieku jest niezwykle silny instynkt samozachowawczy. Proszę spojrzeć, na świecie jest sześć i pół miliarda ludzi i nie ma ani rządu centralnego, ani wspólnej elity, ani wspólnego języka, nawet nie ma wspólnych interesów. Jedyne, co nas łączy, to wola życia. Bo w pewnym momencie nawet najbardziej zażarte konflikty się wypalają. Charakterystyczne, że gdy rano w jakimś miasteczku toczy się mordercza walka, już po południu ludzie wychodzą na ulice i sprzątają potłuczone szyby, gruz, zmywają krew. Jest w człowieku jakiś odruch przywrócenia porządku, powrotu do normy.
Świat wielokrotnie był wystawiany na wielkie próby, ale zawsze była granica, na której się wszystko zatrzymywało. Po II wojnie światowej właściwie nie doszło do żadnego zbiorowego konfliktu, wszystko to są wojny lokalne, przewroty, wojny domowe. Gdy gdzieś wybucha wojna, jak na przykład ta na Bałkanach czy na Bliskim Wschodzie, zawsze budzą się siły, które nie dopuszczają, żeby się rozprzestrzeniła i rozlała na całą planetę. Ludzkość wytwarza antyciała, które izolują konflikt i zamykają go w sobie.
Ale 60 lat temu choroba ogarnęła prawie cały świat. Nie boi się Pan, że to się powtórzy?
W jakiejś skali oczywiście tak, ale nawet podczas II wojny światowej były ogromne obszary świata, w których żyło się w miarę normalnie. Ta przewaga normalności na świecie jest źródłem nadziei. Z mojego doświadczenia wynika, że będą się zdarzać momenty szaleństwa i grozy, ale świat jest w gruncie rzeczy bardzo pokojowy. Człowiek jest zajęty swoim codziennym życiem, wszędzie jednakowym. Tylko trudno o tym napisać newsa.
Na czym polega misja dziennikarza na początku dwudziestego pierwszego wieku?
Nasz zawód jest nietypowy. Nie polega wyłącznie na zarabianiu pieniędzy. Od początku zawierał element misji edukacyjnej, misji tłumaczenia. Gdy się zbada konflikty międzynarodowe czy wewnętrzne, okaże się, że zawsze zaczynają się one od zmiany języka. Język normalnej informacji zaczyna w takich sytuacjach nabierać słów wrogich, agresywnych. Zaczyna się posługiwać stereotypami. By przeanalizować konflikt na Bałkanach, nie trzeba wcale znać historii regionu. Wystarczy prześledzić prasę jugosłowiańską tamtego czasu. Najpierw z podręczników do literatury usuwa się nazwisko jakiegoś pisarza, bo był Serbem albo Chorwatem. Nagle pojawiają się obelgi i słowna agresja. Prawdziwa wojna zaczyna się potem.