Homo przypadkiem sapiens, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały


Homo jest przypadkiem sapiens tylko dlatego, że biegał - z profesorem Konradem Fiałkowskim rozmawia Sławomir Zagórski

Co Pan jako informatyk ma do roboty w antropologii?

W biologii, bo przecież antropologia to jej dział. Prowadzę badania, w których posługuję się wiedzą z nauk komputerowych. I nie jestem pierwszym, który wykorzystuje w ten sposób wiedzę rodem z nauk ścisłych. Np. Maynard Smith, jeden z najwybitniejszych ewolucjonistów naszych czasów, jest z wykształcenia inżynierem. A początek mego zainteresowania biologią sięga czasów gimnazjalnych. W klasie maturalnej znalazłem się zaraz po październiku 1956 roku, a właśnie Październik, wraz z innymi zmianami, pozwolił mojemu nauczycielowi biologii przedstawić uczniom ewolucję według rzeczywistego stanu wiedzy. A nie według Łysenki, którego poglądy były wcześniej doktrynalnie uznawane za jedynie prawdziwe. Brałem wtedy udział w olimpiadzie fizycznej i biologia mnie nie interesowała. Jednak dzięki lekcjom z tym znakomitym nauczycielem zrozumiałem, że ewolucja to proces jakościowo odmienny od wszelkich innych mi znanych. Wtedy jedyną realizacją tego procesu była ewolucja biologiczna. Dziś ewolucja może się dziać (bo ona się bardziej dzieje, niż zachodzi) na dwa sposoby: w świecie organizmów żywych i w komputerach w postaci zmieniających się tworów programów symulacyjnych działających według jej reguł.

Dlaczego akurat w komputerach? Przecież samochody, samoloty czy radioodbiorniki też "ewoluują". Stają się coraz lepsze, bardziej niezawodne.

Zmiany związane z pytaniem, "jak przekształcić" samochód czy samolot, musi określić konstruktor. W procesie ewolucyjnym nie ma tej konieczności. Tu zmiana następuje losowo. Zmienia się jakiś parametr i w ślad za tym zmieniają się cechy obiektu podlegającego ewolucji, a więc np. żywego organizmu. Organizm w swym środowisku podlega selekcji. Jeśli po zmianie lepiej spełnia wymagane kryteria środowiska, to statystycznie pozostawia więcej podobnych do siebie potomków niż inny organizm, gorzej spełniający te kryteria.

Trzy elementy: losowa zmiana, selekcja i nagroda w postaci liczby potomstwa - to jeden cykl. Następny cykl wygląda dokładnie tak samo, ale już z progeniturą jako obiektami podlegającymi ewolucji. I tak dalej, bez końca. W ten sposób organizmy stają się "lepsze" w sensie lepszego spełniania kryteriów środowiska. To tylko zarys, ale oddaje zasadniczą cechę tego procesu.
Jednakże aby ujrzeć znaczące rezultaty procesu ewolucji, takich cykli musi zajść całe mnóstwo. A to zapewniała wyłącznie ewolucja biologiczna, dysponując milionami lat. Teraz doszły do głosu komputery, których szybkość już w kilka godzin pozwala ujrzeć ewolucyjne zmiany nawet bardzo złożonych obiektów. Co więcej, obiekty doskonalone w komputerach mogą mieć różnorodny charakter. Mogą to być modele żywych organizmów, ale także ciągi liczb albo urządzenia techniczne. Na uniwersytecie w Stanach, gdzie pracowałem, jeden z profesorów uzyskał znakomite wyniki, optymalizując w ten sposób turbinę.

Właśnie takim komputerowym modelowaniem ewolucji zajmowałem się, z przerwami, całe moje życie. Wyniki zaprezentowałem najpierw w 1969 roku w Waszyngtonie na I Międzynarodowym Kongresie Sztucznej Inteligencji. Pracowałem wtedy w Stanach; potem była przerwa po powrocie do kraju, bo nasze komputery w tamtych czasach były zbyt wolne dla ewolucyjnego modelowania. W trakcie tej przerwy zająłem się antropologią ewolucyjną, był to bowiem świetny relaks po pracach na uczelni związanych z konstrukcją maszyn cyfrowych.

I od razu "zaatakował" Pan jeden z najważniejszych problemów antropologii ewolucyjnej - skąd u człowieka wziął się tak ogromny mózg?

Tak, bo dojrzałem w tym problemie szansę wykorzystania rezultatów pracy Johna von Neumanna (skądinąd twórcy pierwszej w świecie automatycznej maszyny cyfrowej zwanej dziś komputerem) o niezawodnych systemach złożonych z zawodnych elementów. Brzmi to na pierwszy rzut oka paradoksalnie, bo całe nasze doświadczenie życiowe skłania nas do przekonania, że niezawodny system powinien składać się przede wszystkim z niezawodnych elementów. Tymczasem okazuje się, że ta reguła nie zawsze obowiązuje.

Von Neumann rozwiązał następujący problem: mamy sieć elementów, niektóre z nich losowo się psują. Co zrobić, by sieć, jako całość, nadal funkcjonowała bez zarzutu? Trzeba zwiększyć liczbę elementów, a przede wszystkim znacznie lepiej połączyć je między sobą. Nie jest to intuicyjnie oczywiste, ale można sobie wyobrazić, że przy bardziej intensywnych połączeniach, po "wypadnięciu" elementu, sygnał "łatwiej obejdzie" powstałą w ten sposób lukę w sieci. Muszę dodać, że to nieprecyzyjne porównanie.
Wracając do mózgu, widzi pan, gdy porównamy mózgi człowieka i szympansa, naszego najbliższego żyjącego krewnego, to ludzki mózg zawiera co prawda więcej - jak oszacował Ralph L. Holloway, około 1,25 razy - komórek nerwowych, ale zwiększenie liczby neuronów jest mniejsze, niżby to wynikało z porównania objętości tych mózgów. Gęstość upakowania neuronów (to znaczy ich liczba na jednostkę objętości) jest mniejsza w przypadku człowieka. Pojedyncza komórka nerwowa w swej strukturze przypomina wyglądem drzewo. Jej pień to akson, a gałęzie - dendryty. Okazuje się, że statystycznie aksony w korze mózgowej człowieka są krótsze, za to dendryty bardziej rozgałęzione. Daje to w efekcie zasadniczą różnicę między mózgami szympansa i człowieka - dużo większą liczbę wzajemnych połączeń między neuronami kory w mózgu Homo sapiens. Upraszczając: człowiek ma co prawda więcej neuronów, ale wydaje się, że nie aż tak dużo więcej, żeby ten mózg był "skokowo" lepszy. Główna różnica in plus to właśnie liczba połączeń.

Moje zadanie polegało na znalezieniu czynnika, który losowo mógłby (choćby na jakiś czas) wyłączać poszczególne komórki nerwowe. Wtedy bowiem zostałyby spełnione warunki von Neumanna. Przy takim "funkcjonalnym wypadaniu" neuronów po to, by zachować sprawność mózgu jako całości (a tylko to się liczy), można było przypuścić, że ewolucja swą metodą prób i błędów "zastosowała" zasadę von Neumanna. W efekcie struktura mózgu naszego szympansopodobnego odległego przodka byłaby przekształcana w kierunku struktury właściwej mózgowi człowieka.

I znalazł Pan taki czynnik?

Tak. Zaproponowałem stres cieplny (bo tak właśnie przyczyna przegrzewania mózgu nazywa się w antropologii) powstający przy dużym wysiłku fizycznym. Była to jedna z pierwszych, a być może pierwsza hipoteza dotycząca stresu cieplnego jako czynnika w ewolucji człowieka. Neurony są bardzo wrażliwe na przegrzewanie. To właśnie przegrzewanie mózgu, a nie zmęczenie mięśni jest głównym ograniczeniem dla wyników w biegu maratońskim, szczególnie przy wysokich temperaturach otoczenia. Z badań zespołu Pugha wynika, że w tych warunkach zwycięzca maratonu ma temperaturę krwi, a więc i mózgu, wyższą od innych uczestników konkurencji. A znaczy to tyle, że jego mózg jest bardziej odporny na chwilowe "wypadanie funkcjonalne" neuronów niż mózgi rywali.

Przy gorszej odporności na przegrzewanie zawodnicy nie mogą bez ujemnych dla siebie skutków przekształcać tak wiele energii w bieg, a więc poruszają się wolniej. Gdy zmuszają się wysiłkiem woli do biegu ponad tolerancję na przegrzanie dopuszczalne indywidualnie dla ich mózgów, występują u nich zawroty głowy, zakłócenia orientacji i chwiejny bieg - symptomy nadchodzącego udaru termicznego. W literaturze przedmiotu wspominana jest Gabriela Andersen Scheiss. Zawodniczka ta w pierwszym maratońskim biegu kobiet podczas igrzysk olimpijskich w 1984 roku, finiszując, słaniała się i zataczała.

Nie cały mózg w jednakowym stopniu narażony jest na przegrzewanie. Przynajmniej na trwałe, termiczne uszkodzenia neuronów (bo to było badane) najbardziej narażona jest kora i móżdżek, a niemal wolny od uszkodzeń jest hipothalamus. A przecież właśnie kora jest tą częścią mózgu, która uległa największemu powiększeniu u człowieka. Można przypuszczać, że to, co najbardziej uszkadzane, najwięcej się powiększyło. I tak właśnie powinno być przy zastosowaniu przez ewolucję zasady von Neumanna. Termiczne opisy uszkodzeń potwierdzające odmienną podatność różnych części mózgu na stres cieplny znajdują się również w wydanej w 2000 roku przez MIT Press książce Francisco Mory i Carla Gisolfiego "The Hot Brain" (miłe jest dla mnie, że książka ta, we wnioskach, zawiera również cytaty z mojej pracy z lat 80.).

Wracając do biegu maratońskiego, zespół Marona, badający później niż wspomniany zespół Pugha temperaturę u maratończyków, stwierdził, że podczas ostatnich 44 minut biegu zawierała się ona między 41,6°C a 41,9°C, a więc blisko wartości letalnych. Jak twierdzą badacze przedmiotu, w takim biegu "tylko 4°C dzielą życie od śmierci".

Jeżeli rzeczywiście stres cieplny odegrał tak istotną rolę w ewolucji człowieka, to chyba nasi praprzodkowie musieli dzień w dzień uprawiać maratońskie biegi.

A nawet dłuższe! Zwrócił mi na to uwagę mój przyjaciel, prawdziwy antropolog, profesor Tadeusz Bielicki. To był następny krok rozumowania i ten jemu właśnie zawdzięczam. W końcu skąd informatyk miałby wiedzieć, że uporczywe polowanie to do dziś praktykowany sposób zdobywania pożywienia prymitywnych współczesnych łowców. Poza zawodowymi antropologami prawie nikt o tym nie wie. Łowcy ci są w uporczywym polowaniu na tyle sprawni, że ich "uzysk zwierzyny na głowę" może być lepszy niż przy polowaniu grupowym. Zasada polowania jest prosta: zagonić zwierzynę, by padła z wyczerpania. Dzisiaj dobija się ją nożem, ale można również zadusić rękoma. Do skutecznego polowania w ten sposób niepotrzebne są ani kły, ani pazury. A ponieważ nasi praprzodkowie nie zostali wyposażeni przez ewolucję w żadną z tych broni, zagonienie ofiary na śmierć było jedynym im dostępnym sposobem polowania.

Nam, dzieciom cywilizacji, trudno to nawet sobie wyobrazić, ale właśnie tak Indianie Tarahumara z północnego Meksyku polują na jelenie, a prymitywni łowcy Agra z Filipin na dzikie świnie. Aborygeni w Australii zaganiają po dwu godzinach pościgu kangury, a Buszmeni w Afryce nawet zebry, pod warunkiem że dzień jest ciepły, bo w zimny (na tamtejsze warunki) nie mogą tego dokonać. Istnieją XIX-wieczne relacje, z których wynika, że Indianie Nawaho zaganiali na śmierć antylopy widlaste, mimo że są one jednymi z najszybszych ssaków. Warunkiem jest nieprzerywanie pościgu za zwierzyną; stąd nazwa - uporczywe polowanie. I proszę zauważyć, to polowanie jest uprawiane na wszystkich kontynentach, gdzie do naszych czasów dotrwały prymitywne plemiona łowców.

Jak oni to wytrzymywali?

Biegowi maratońskiemu daleko do górnej granicy możliwości Homo sapiens. Istnieją dowody biegu Indian na dystansach kilkakrotnie dłuższych. Człowiek jest po prostu wyjątkowym biegaczem - jedynym powolnym długodystansowcem wśród wszystkich zwierząt. Wynika to z jego dwunożności. Dysponuje on co prawda tylko chodem i biegiem, podczas gdy na przykład koń i wiele innych zwierząt porusza się na trzy sposoby (chód, trucht i galop). David R. Carrier na początku lat 80. wykazał, że w zamian za to człowiek w swym biegu nie ma energetycznie optymalnej szybkości, podczas gdy na przykład koń ma taką szybkość i nieudomowiony (a więc nieselekcjonowany przez hodowców i nie trenowany) dziki koń sam z siebie podczas biegu ją wybiera.

Dla łowcy jest wystarczające, by podczas pogoni zmuszać zwierzę do ucieczki z szybkością dlań nieoptymalną, związaną z wysokim wydatkiem energii albo do częstych sprintów z krótkimi odpoczynkami, co również jest wysoce energetycznie nieoptymalne. Zwierzęta na ogół dostosowane są do sprintów i dłuższych odpoczynków. Przy biegu, wymuszanym człowieczą pogonią, dochodzi u nich do przegrzania i dlatego padają łupem łowcy. Zasadniczą sprawą jest przy tym także temperatura otoczenia, jak wskazuje wspomniany wcześniej przykład Buszmenów i zebry (bliskiej krewnej konia). Ale nasi ewolucyjni przodkowie biegali głównie w Afryce.

Nie wiem, czy pan zdaje sobie sprawę, że jesteśmy jedynym gatunkiem zawsze zabijającym wszelkie większe zwierzęta przed spożyciem. I nie ma w tym różnic kulturowych. Szympans natomiast zjada młodego pawiana "na żywo". Wydaje mi się, że nawet sama myśl jedzenia dużego zwierzęcia "na żywo" wzbudza w nas odruch obrzydzenia. Philip Liberman twierdzi, że jest to kulturowy przejaw ludzkiego altruizmu. Ja natomiast podejrzewam, że to spuścizna genetyczna uwarunkowana faktem, że przy uporczywym polowaniu konsumpcja bez zabicia mogła się skończyć ucieczką zdobyczy, gdy ta tylko nieco odzyskała siły.

Jeśli całe pokolenia praczłowieczych łowców uprawiały uporczywe polowania, to jakieś ślady tego powinny pozostać u człowieka.

Dowodów na to, że praludzie biegali często, długo i przez ewolucyjnie długi czas, jest wiele, i to z różnych dziedzin. Ślady codziennego intensywnego wysiłku noszą np. kopalne kości praprzodków.

Ewolucyjnym dostosowaniem do uporczywego biegu jest także utrata owłosienia u człowieka. Przy włosach na całym ciele efektywność chłodzenia poprzez odparowywanie potu byłaby znikoma.

No dobrze, w takim razie dlaczego inne ssaki są mocno owłosione, skoro stosują ten sam "system chłodzenia parowaniem potu" co człowiek, pytają często antropolodzy. Ten sam, bo są jeszcze inne chłodzenia, np. poprzez ziajanie, jak u psa. Nie biorą pod uwagę tego, że człowiek, na przykład w porównaniu z królikiem, biega wolniej. U królika izolacja termiczna pozostaje niezmienna aż do szybkości 11 km/godz., czyli nie ma chłodzenia opływem powietrza podczas takiego biegu. Dopiero przy szybkości 18 km/godz. izolacja ta zmniejsza się o połowę. Owłosiony człowiek nie byłby praktycznie chłodzony opływem powietrza biegu, bo zbyt wolno biegnie.

Wspomnę o jeszcze jednym dowodzie - wydzielaniu endorfin przy dłuższym biegu. Każdy długodystansowiec zna błogie uczucie "łapania drugiego oddechu". Wtedy - nagle - bieg staje się przyjemny i zmęczenie mniej dokuczliwe. Endorfina to związek podobny do morfiny w sposób naturalny wydzielany do krwiobiegu podczas wysiłku, pozwalający biec dalej.

Działanie endorfin znają też doskonale ci, którzy uprawiają intensywny jogging. Pozbawieni codziennej dawki biegu przejawiają objawy podobne do "wychodzenia z nałogu".

Moim zdaniem sam mózg człowieka jest także jednym z przystosowań do długotrwałego uporczywego biegu, podobnie jak endorfiny czy brak owłosienia. Dla kontynuacji tak długiego biegu nie jest ważne, ile neuronów przestało chwilowo funkcjonować z powodu przegrzania, dopóki mózg jako całość funkcjonuje poprawnie. Ponieważ właśnie "awarie cieplne" mózgu są głównym ograniczeniem długotrwałego biegu, praprzodkowie bardziej na nie odporni, jako lepsi łowcy, mieli większą ewolucyjnie szansę. A co znaczy bardziej odporni? Ci, których mózgi były bardziej zaawansowane w ewolucyjnym przekształceniu zgodnym z regułami von Neumanna - a więc miały więcej neuronów i do tego ściślej wzajemnie połączonych. Były to mózgi, które w swej wielkości i połączeniach stawały się bliższe modelowi ludzkiemu i oddalały się od modelu szympansopodobnego. I to właśnie, według mojej hipotezy, było przyczyną gwałtownego wzrostu objętości mózgu hominidów (człowiekowatych) przez około dwóch milionów lat. A to, że przypadkiem tak dostosowany mózg mógł potem znacznie lepiej myśleć, to już zupełnie inna sprawa.

A więc Pana zdaniem powstanie wspaniałego ludzkiego mózgu to czysty przypadek?

Tak. I tego rodzaju przypadkowe wykorzystanie narządu powstałego, mówiąc nieewolucyjnie, w innym celu nie jest niczym nadzwyczajnym. W biologii ewolucyjnej ma nawet swoją nazwę: "preadaptacja". Na przykład pęcherz pławny ryb, uwalniający je od ciągłego, energetycznie kosztownego ruchu, na który skazany jest rekin nie mający tego pęcherza, był preadaptacją dla płuc. Gdy niektóre ryby w przybrzeżnych błotach "wychodziły na ląd", został on wykorzystany do wymiany gazowej. Przypadkiem się do tego nadawał. Odtąd ewoluował już w "nowym charakterze". Podobnie, według mnie, było z mózgiem. Przypadkiem zaczął się nadawać do abstrakcyjnego myślenia. Używając komputerowego porównania, to tak jakby przypadkiem powstał hardware (samo urządzenie, czyli np. komputer). Natomiast dalsza ewolucja, z tym istniejącym hardware'em, ku temu, czym dziś jesteśmy, a więc uzupełnianie tego hardware'u software'em (najróżniejszymi programami), stanowi już dalszą ewolucyjną historię. Porównanie jest nader niedoskonałe i oddaje jedynie ideę hipotezy. Rozdzielić tych etapów: przypadkowego powstawania "hardware'u" i dalszej ewolucji na nim w kierunku abstrakcyjnego myślenia - nie sposób. Nie można nawet powiedzieć dokładnie, lecz jedynie z pewnym przybliżeniem, kiedy przeważał pierwszy, a kiedy drugi etap. Przejścia takie muszą być zawsze w ewolucji rozmyte i wynika to z istoty preadaptacji. Na pewno powstanie mowy należy do drugiego etapu, a dopiero odkąd powstała mowa, jesteśmy tym, czym jesteśmy.

Czy wiadomo, kiedy ludzie nauczyli się porozumiewać za pomocą mowy?

Podczas ostatniego dziesięciolecia narastał naukowy konsensus, że mowa w znanej nam postaci uformowała się w pełni gdzieś około 125 tysięcy lat temu. Natomiast zmiany związane z obniżeniem krtani, konieczne dla powstania takiej mowy, można już odczytać z odlewów czaszek sprzed 400 tysięcy lat. Należy więc sądzić, że umowny okres, w którym narastanie "hardware'u" z użytego tu porównania jest pierwszoplanowe, poprzedza tę granicę 400 tysięcy lat. Niezależnie, zbliżone do tego oszacowanie można uzyskać, oceniając stopień zaawansowania kamiennych narzędzi. Mimo znacznego wzrostu objętości mózgu poziom zaawansowania tych narzędzi podczas co najmniej miliona lat wzrastania "hardware'u" aż do gdzieś do okresu około 600 tysięcy lat temu zasadniczo się nie zmieniał, co wskazuje, że praprzodek swego - dużego już - mózgu nadmiernie nie używał.

Z przewidywaniem czasu powstania mowy wiąże się szczególnie mi bliski wywód z mojej hipotezy. Pod koniec lat 80., gdy trudno było jeszcze mówić o jakimkolwiek konsensusie w sprawie czasu powstania mowy i raczej szacowano jej istnienie na miliony lat, napisałem, że jeśli moja hipoteza jest prawdziwa, to mowa nie może być starsza niż 200 tysięcy lat. Wynikało to z interpretacji punktu przegięcia krzywej, która obrazowała powiększanie objętości mózgu hominidów w czasie.

Mógłby Pan to wyjaśnić?

Spróbuję. Najpierw, gdzieś od 2 milionów lat, objętość mózgu rosła wykładniczo, podobnie jak kumulują się odsetki od kapitału pozostawiane w banku, dając nowe odsetki również od poprzednich odsetek. Potem funkcja zmieniła swój charakter, "wchodząc w nasycenie"; w tym czasie objętość mózgu wzrastała coraz wolniej. Złożone razem obie te części dają tzw. funkcję logistyczną, przypominającą kształtem rozciągniętą wzdłuż za oba swe końce literę "S", tak by znikły jej "wybrzuszenia". Lewa część tak rozciągniętego "S" to funkcja wykładnicza, prawa to "nasycenie", zaś pomiędzy nimi leży tzw. punkt przegięcia. Wielkości obu części są dla mózgu bardzo nierówne. Dolny kawałek "S" odpowiada czasowi od mniej więcej 2 milionów do 200 tysięcy lat temu, a górny zaczyna się 200 tysięcy lat temu, właśnie od punktu przegięcia. Otóż z mojej hipotezy wynika, że wzrost wykładniczy nie jest możliwy w obecności mowy. Wniosek? Mowa musiała powstać nie wcześniej niż punkt przegięcia, a więc nie dawniej niż 200 tysięcy lat temu.

W jaki sposób świat nauki zareagował na ogłoszenie Pańskich wyników?

W latach 80., jak wszystko, co podważa obowiązujący paradygmat, hipoteza znalazła się pod ostrym ostrzałem. Wyszła z niego jednak obronną ręką. Potem, w latach 90., przyszła druga faza - powstawanie hipotez wtórnych. Z tego okresu pochodzi opinia Hollowaya o pracy Dean Falk (oboje znani amerykańscy antropolodzy z najwyższej półki), który w "Behavioral and Brain Sciences" napisał, że przypuszczenia Falk "at best" (w najlepszym przypadku) zgadzają się z przypuszczeniami Fiałkowskiego.

Ale nie łudźmy się - do powszechnej akceptacji hipotezy jeszcze daleka droga. Nie ma się czemu dziwić. To pierwsza hipoteza, która zaprzecza ukochanemu człowieczemu paradygmatowi, że był istotą myślącą od praprzodka i że to myślenie stanowiło o jego awansie na "króla stworzenia". Wynika z niej, że Homo jest przypadkiem sapiens tylko dlatego, że biegał. Brzmi to dla nas, wychowanych w tradycji wszechstronnej supremacji ludzkiej, na tyle absurdalnie, że Stanisław Lem, zapoznawszy się z hipotezą, włączył jej dość niezwykłą ideę do jednej ze swoich książek, ofiarowując mi zresztą jej egzemplarz. Hipoteza została powszechnie dostrzeżona i na brak rozgłosu nie mogę narzekać.

Mam nadzieję, że paradygmat w niej zawarty zostanie z czasem powszechnie uznany. Chyba że nowe odkrycia z biologii molekularnej inaczej wyjaśnią mechanizmy różnic mózgu szympansa i człowieka. Antropologia bliższa jest naukom humanistycznym niż ścisłym, w tych drugich akceptacja poprawnej hipotezy przychodzi szybciej, bo tam można coś sprawdzić jedno- znacznie. Mimo to chyba Niels Bohr mawiał w czasie, gdy rodziła się teoria kwantów, że nie należy mieć złudzeń, iż ktokolwiek z uznanych wcześniej fizyków został do niej przekonany. Ale oni odejdą, a nowe pokolenie wyrośnie wraz z teorią kwantów.

Niedawno jednak spotkała mnie miła niespodzianka. Mieszkający w Stanach Krzysztof Szymborski znalazł odwołanie do mojej hipotezy w książce Charlesa J. Lumsdena i Edwarda O. Wilsona, o którym nie wiedziałem. Książka została wydana w roku 1983, a więc jest to chyba jedno z pierwszych odwołań do tej hipotezy w fachowej literaturze.

W Polsce życzliwie pisał o mojej hipotezie śp. profesor Władysław Kunicki-Goldfinger w książce "Znikąd donikąd". Wielokrotnie cytuje ją w swych pracach profesor Bielicki, a ponad rok temu profesor Adam Łomnicki zaprosił mnie do jej przedstawienia na "warsztatach naukowych z biologii". Miałem wtedy pierwszy raz okazję przedstawić ją młodemu pokoleniu polskich biologów i z dyskusji sądzę, że została dobrze odebrana.

Zresztą ja nie jestem zupełnie w porządku, bo po polsku moich publikacji o hipotezie nie ma, poza artykułem w "Problemach", gdzieś sprzed 20 lat. Staram się to naprawić i od kilku lat przygotowuję książkę o roboczym tytule "Homo przypadkiem sapiens". PWN wyraziło nią wstępne zainteresowanie i mam nadzieję, że mimo opóźnień z mojej strony zainteresowania nie straci. Trochę się to opóźnia, bo ostatnio pojawiły się nowe wyniki, że wspomnę tylko publikację z "Nature" z listopada, w której wykazano, że młodość - ten okres między dzieciństwem i dojrzałością - istnieje tylko u Homo sapiens, a więc tylko u neandertalczyka (który także jest Homo sapiens) i u nas (będących Homo sapiens sapiens). U wszystkich innych zwierząt, a co więcej u Homo erectus (wymarłego praprzodka człowieka z czasów - używając porównania z tego wywiadu - powstawania "hardware'u"), okresu młodości nie ma i dzieciństwo przechodzi bezpośrednio w dojrzałość. Ten wynik dowodzi ogromnej przepaści pomiędzy Homo erectus a Homo sapiens. Na jego podstawie można też prawie z całą pewnością powiedzieć, że ten pierwszy nie dysponował mową. To kolejny dowód zbieżny z wnioskami z hipotezy.

Jakich argumentów używa Pan dziś w dyskusji z nieprzejednanymi wyznawcami ukochanego człowieczego paradygmatu, że nasi praprzodkowie byli niemal od zawsze istotami myślącymi?

Moi oponenci twierdzą, że ludzki mózg od początku powstawał wskutek selekcji "na zwiększoną inteligencję". Na tak ogólnym poziomie brzmi to nawet przekonująco, a mile dla człowieczego ego. Problemy zaczynają się, gdy na gruncie mechanizmów biologii ewolucyjnej zapytamy, jak się to zdarzyło. Ewolucja operuje w zasadzie dwoma mechanizmami selekcji: zróżnicowaną przeżywalnością i zróżnicowaną płodnością. Znaczy to w zarysie, że lepsi (w sensie dostosowania do otoczenia) albo lepiej przeżywają, albo mają więcej dzieci, które dochodzą do wieku rozrodczego, albo jedno i drugie.

Ale w przypadku ewolucji mózgu jest jeszcze jeden problem. Był to proces niezwykle szybki, wręcz gwałtowny w ewolucyjnej skali czasu. J.B.S. Haldane, nieżyjący już jeden z najznamienitszych biologów XX wieku, mawiał, że jest to najszybszy znany mu proces ewolucyjny.

Jednak po to, by proces zachodził tak szybko, selekcja musi być wyjątkowo drastyczna. Przyjmijmy, że odpowiada za nią zróżnicowana płodność. Co to oznacza? Że obowiązuje prawdziwy i bezwzględnie utrzymywany monopol seksualny najinteligentniejszych. Tymczasem trudno sobie wyobrazić, by coś takiego miało miejsce w wysoce socjalnej, kooperującej grupie. A przecież w takich, przynajmniej tak ściśle jak szympansie, współpracujących grupach żyli nasi praprzodkowie. A jeśli nawet obowiązywałby ów monopol seksualny, decydowałaby o nim przede wszystkim siła fizyczna, a nie inteligencja. W takim razie ten mechanizm możemy odrzucić.

Pozostaje drastycznie zróżnicowana przeżywalność. Ale ona też jest mało prawdopodobna, bo nasi praprzodkowie zapewne jakoś dzielili się pożywieniem. Najlepszy i najgorszy łowca, kobiety i dzieci, wszyscy dostawali porcję jedzenia. Tak jest w dzisiejszych prymitywnych grupach łowieckich, a przecież nawet szympansy dostają w swych grupach często mięso "po prośbie" - od tych osobników, które je zdobyły.

To wszystko pozostaje w sprzeczności z obowiązującym dziś wciąż paradygmatem określanym wspólnym mianem "machiavellistycznej inteligencji". Jego zwolennicy twierdzą, że inteligentniejsze osobniki uzyskiwały ewolucyjny sukces, manipulując innymi osobnikami grupy. Moim zdaniem tak drastyczna selekcja, powtarzam, drastyczna, jaka stała u źródła zwiększającej się objętości mózgu, musiała mieć miejsce poza grupą, a tego nie da się w żaden sposób pogodzić z paradygmatem "machiavellistycznej inteligencji".

Czy Pana zdaniem to, co naprawdę ważne dla naszego gatunku, zdarzyło się ponad 400 tysięcy lat temu, a wszystko potem stanowiło tylko konsekwencję tamtego wydarzenia?

Takie pytanie nie odzwierciedla tego, co zachodzi w ewolucji. Ewolucja działa na obiektach takich, jakie są. A te, które są, to konsekwencja obiektów, które były przed nimi. Jest niezwykle mało prawdopodobne, by u konia wyrosły skrzydła i powstał z niego Pegaz. Niezwykle mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Musiałaby to bowiem być preadaptacja. Najpierw powstanie przynajmniej zaczątków skrzydeł wymuszonych zwykłymi warunkami bytowymi konia (i to właśnie jest prawie niemożliwe), potem funkcjonowanie tych zaczątków skrzydeł w "starej", jakakolwiek by ona była, funkcji i równocześnie wspomaganie długich skoków konia - takie "podlatywanie"; wreszcie ewolucja skrzydeł w kierunku Pegaza. Podobna historia zdarzyła się ptakom, bowiem ewolucyjne zaczątki ich piór służyły izolacji termicznej.

Pozwoli więc pan, że przeformułuję pana pytanie. Czy w ostatnich 400 tysiącach lat ewolucji człowieka wystąpiły inne zasadnicze zwroty, czyli preadaptacje? Jeśli nie, wszystko, co zdarzyło się potem, byłoby wynikiem "drobnych dostosowań".

Moim zdaniem miała miejsce jeszcze co najmniej jedna preadaptacja, w wyniku której mówimy, a więc jesteśmy ludźmi. To właśnie obniżenie krtani, o którym wspominałem.

Ale przykładu z Pegazem nie użyłem przypadkiem. Co by pan powiedział, gdyby ktoś zakładał, że koń w wyniku dostosowań usprawniających bieg (a więc adaptacji) przekształcił się w Pegaza? Przypuszczenie takie (bez preadaptacji) byłoby absurdalne.

Nie uświadamiamy sobie tego zazwyczaj, ale jakościowa różnica między możliwościami ludzkiego mózgu i mózgu szympansa jest wielokrotnie większa niż różnica między poruszaniem się konia i hipotetycznymi możliwościami Pegaza. Z jednej strony mózg inteligentnego, socjalnego zwierzęcia posługującego się nawet narzędziami, a z drugiej mózg, który steruje mową, odkrył matematykę i wprowadza człowieka w kosmos. Nikogo z ewolucjonistów przy tym nie dziwi ciągle powtarzane stwierdzenie, że mózg powstał w wyniku "selekcji na inteligencję", czyli jedynie adaptacji. A przecież adaptacja jest dostosowaniem, mówiąc nieewolucyjnie, wynikającym z "potrzeby". Ale w takim razie do czego był "potrzebny" szympansopodobnemu przodkowi taki mózg? Nie do tworzenia narzędzi, bo stały się bardziej złożone, gdy mózg "przestał" się już gwałtownie powiększać. Nie dla mowy, skoro, tak samo jak narzędzia, pojawiła się dopiero przy "dużym" mózgu.
Już tylko to wskazuje, że mózg człowieka, ten abstrakcyjnie myślący, musiał powstać jako preadaptacja, jako efekt uboczny. Gdy już powstała odpowiednia struktura, wykorzystana została dla mowy i abstrakcyjnego myślenia, które to w stosunku do myślenia szympansa są jakościowo nowe. Stanowią one nową jakość w stopniu znacznie większym, niż hipotetyczne skrzydła Pegaza stanowiłyby nową jakość w poruszaniu się konia.

Wydaje mi się, że naiwne jest przypuszczenie, iż tak wyjątkowy w całej historii ewolucji gatunek jak człowiek mógł powstać w tak prosty sposób, jak się dotąd uważa. Moim zdaniem była to skomplikowana droga z co najmniej dwiema jakościowymi zmianami wynikającymi z właściwego ewolucji oportunistycznego, a zarazem nowatorskiego wykorzystywania struktur już powstałych dla zupełnie innych celów.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
biblioteki cyfrowe ocena, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Statystyki RK opis, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
nauka o książce, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Dziennki urzędowe, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Zagadnienia do kolokwium, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Uzupełnienie wykładu SIiW, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
KIEK - Centon i centonowa tworczosc, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Europejska strategia budowania społeczeństwa informacyjnego, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo
Globalne problemy społeczeństwa informacyjnego, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Z historii kradziezy literackich, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Informacja naukowa - rozwój dyscypliny, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Obiegi literatury, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Referat - Sowa (Sowa2), Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo - materiały
Europejskie społeczeństwo informacyjne w Strategii lizbońskiej, Informacja Naukowa i Bibliotekoznaws
Litografia, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
bibliologia w, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Sformułowanie przedmiotu i celu badań, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Enigmonim, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały
Kultura rękopisunetografia, Informacja Naukowa i Bibliotekoznawstwo, Materiały

więcej podobnych podstron