ANTOLOGIA POEZJI POLSKIEJ 1914-1939
Na pograniczu dwóch epok - Młodej Polski i międzywojnia, rozwija się przede wszystkim twórczość Leopolda Staffa i Bolesława Leśmiana.
Leopold Staff - w jego twórczości odzwierciedla się parnasistowski kult pięknej formy, klasyczny ład i umiar. Przełamywał dekadenckie nastroje, pierwszy głosił nietzscheańską pochwałę życia i bergsonowski elan vital, a to wszystko zamykał w strofach eleganckich, nie wychodząc poza konwencje epoki. Kiedy sławi „złotodajny gnój na polach” - uwzniośla powszedniość. Patronuje on w dwudziestoleciu całemu nurtowi liryki klasycyzującej i estetyzującej, tradycyjnej formalnie, mającej u swego punktu wyjścia ideał przedmiotowości, afirmacji życia, zachwytu dla jego biologicznej pełni.
Bolesław Leśmian - poetycki samotnik i wizjoner. Najbardziej reprezentatywny przedstawiciel właściwej fali polskiego symbolizmu. O roli Leśmiana jako prekursora nowej poezji zadecydowało nowatorstwo środków. W jego twórczości przejawia się charakterystyczny dla początków dwudziestolecia sensualizm, odczucie zmysłowej pełni życia, przedmiotowość i konkretność obserwacji. Przy tym wszystkim występuje sfera baśniowa, poetyckie zaświaty. Jednak Łąkę traktowano jako spóźniony przejaw młodopolszczyzny. Dla skamandrytów był to poeta nazbyt oddalony od spraw dnia codziennego. Awangarda widziała w nim tylko tradycjonalistę, choć dopiero po wojnie odkryto w jego twórczości pierwiastki nowatorskie, jak np. słoworództwo, wizyjny symbolizm.
W latach 1918-1939 co najmniej trzy główne nurty poetyckie chciały przewodzić „nowej poezji”: grupa „Skamandra” - najbardziej utalentowana, ale atakowana za eklektyzm i bezprogramowość, niemiecki ekspresjonizm oraz futuryści, a następnie formiści.
Każdy spośród „Skamandra” wkraczał do poezji z własnym arsenałem wzorców poetyckich.
Jan Lechoń - wywodził się z pokolenia wychowanym na Słowackim i Wyspiańskim. Jego Karmazynowy poemat wnosił jednak do tradycji nowoczesną energię tonacji, patos, wigor stylizacji. Poezja Lechonia stanowiła też element dekoracyjny poprzez swój akcent „kontuszowy”, „sarmacki”.
Kazimierz Wierzyński - beztroskie wiersze z Wiosny i wina oraz Wróbli na dachu były hymnem zwycięskiej, biologicznej młodości.
Julian Tuwim - w Czyhaniu na Boga opublikował wiersze głoszące program żywiołowej, bezpośredniej erupcji poetyckiej. Program ten poeta nazwał poetycką fantasmagorią. Ma to być poezja nagłych objawień, „pierwotnego krzyku” i pierwotnego zachwytu. Mimo wszystko jest poetą subiektywnych treści. Ich nowością jest charakterystyczny dla epoki sensualizm, a także wprowadzenie nowych obserwacji w stary, sentymentalny kanon. Tuwim jest najbliższy programowi „nowej sztuki”. Jest też burzycielem starych form. Od młodych futurystów różni go żarliwa powaga i ekstatyczność, z jaką usiłuje on traktować rozbijanie starych kanonów słownictwa i wyobraźni.
Antoni Słonimski - jego bunt ma charakter refleksyjno-retoryczny, a jego podłoże poetyckie jest wyraźnie klasyczne, parnasistowskie. Postawę poety charakteryzuje swoisty hamletyzm, jego poezja wyraża współczesną tęsknotę do rozszerzenia kręgu lirycznej problematyki. Znajduje to wyraz w warstwie treściowej (egzotyka podróży), nie posiada odpowiednika w poszukiwaniach formalnych.
Jarosław Iwaszkiewicz - jedyny spośród skamandrytów, którego nie pociąga historyczna aktualność. Nie ma tu ani patriotycznego patosu, zachłyśnięcia się urodą dnia powszedniego i bezpośredniością uczuć, ani klasycznego umiaru. Jest natomiast autoironiczny dystans. Oktostychy to kunsztowna poetycka igraszka słowem, kostiumowy bal poetycki.
Kazimiera Iłłakowiczówna - konkretność obserwacji, przełamywanie młodopolskiego kanonu poetyczności przez wprowadzenie elementów lirycznej anegdoty i potocznego języka.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska - połączyła liryczne odczuwanie z nową psychologiczną sytuacją kobiety. Stworzyła najdoskonalszy model nowoczesnej liryki miłosnej. W wierszach tych zaznacza się nowy styl epoki - zerwanie z młodopolską symboliką i rozlewnością na rzecz skrajnej oszczędności słowa, dystansu i subtelnej ironii. Rytm przemian tej liryki wyznacza biologia, ale i trochę - przemiany historyczne. Z czasem miejsce uniesień miłosnych zajmować zaczyna ostre poczucie przemijania, świadomość pierzchającej urody świata, bunt przeciw okrucieństwu natury.
Bogactwo tonacji poezji tego okresu nie zawsze odpowiada schematom teoretycznych założeń. Do dziś trudny do definitywnego ustalenia jest stosunek określeń i nazw prądów jak futuryzm i eskpresjonizm.
Ekspresjonizm - miał być antytezą charakterystycznego dla poezji Młodej Polski „impresjonizmu”, dalszym krokiem ku subiektywizacji i indywidualizacji wyrazu poetyckiego. Dla ekspresjonisty punktem wyjścia miał być sam fenomen wewnętrznego przeżycia w jego zmiennej, nieukształtowanej postaci, swoisty „krzyk duszy”. Jego teoretyczny charakter obnaża praktyka poetów „Zdroju”, „Ponowy”, częściowo „Czartaka”. Poezja nie istnieje poza konkretem słownym. Przykładem ekspresjonizmu w dwudziestoleciu jest poezja Józefa Wittlina - w jego wierszach interesuje nas nowy, ściśle „przedmiotowy” wyraz, jakim się „krzyk duszy” manifestuje.
Futuryzm - na gruncie polskim pierwszy anonsował ten kierunek Jerzy Jankowski. Dla niego jest to połączenie założeń manifestu Marinettiego z jego apologią urbanizmu i buntem przeciwko nawarstwionym wartościom kulturalnych. Przeciwnie - zwrot do prymitywizmu, prowokacja fonetycznej pisowni. Ten prymitywizm przejawiał się też w sięganiu do korzeni rodzimego folkloru. Nowatorstwem futurystów polskich było zestawienie tegoż folkloru ze słownictwem nowoczesnym, urbanistycznym, np. jak w wierszach Stanisława Młodożeńca lub w Słowie Jakuba Szeli Jasieńskiego.
Futuryści inspirowali się z jednej strony manifestami Marinettiego i dalekimi echami poezji francuskiej, a z drugiej - wzorami różnych sprzecznych odmian futuryzmu rosyjskiego. Jasieński np. inspirował się Siewierianinem, rosyjskim ego futurystą. I tak w Bucie w butonierce podobne jak u Siewierianina było prowokacyjne epatowanie nowością.
Wiersze innych futurystów - Sterna i Wata - różnią się od „uładnionych” strof Jasieńskiego czy Tuwima swoim programowym antyestetyzmem. Ich witalizm jest obnażony, brutalny. Poeci owi łamią też dotychczasowe normy rytmiczne, którym Tuwim pozostaje wierny. U Wata po raz pierwszy pojawia się nawiązanie do Chlebnikowa i jego słowotwórstwa. Poeci ci zapoczątkowali proces rozbicia jedności składniowej zdań. Uwydatnia się kult konkretu, choć ta konkretność ma ograniczony zasięg, bo np. u Sterna prowadzi do swoistej hiperbolizacji sensualistycznych obsesji.
Wszystkie kierunki lat 1918-1925 łączy szeroko pojęty sensualizm, pogoń za obrazowym konkretem, przygodą i niespodzianką zmysłów, swoisty empiryzm jako zasada twórcza. Około roku 1925 kończy się okres młodzieńczych programów i manifestów, jeszcze program redaktorów „Nowej Sztuki” do niego należy, ale już program krakowskiej „Zwrotnicy” znajduje się na pograniczu.
Lata 1924-1925 - fazę tę charakteryzować będzie zwrot do problematyki społecznej traktowanej serio, ale także i powolny proces narastania w literaturze problematyki filozoficzno-moralnej w jej metafizyczno-egzystencjalnej postaci. W grupie dawnych futurystów polaryzacja stanowisk rozpoczyna się około 1922 r. O ile początkowo, np. u Jerzego Jankowskiego, słowa „rewolucja” i „proletariat” miały charakter czysto werbalny, związany z programem urbanizmu, o tyle w Ziemi na lewo Jasieńskiego i Sterna (1923) deklaracja radykalizmu ma już cechy bardziej konkretne. Wreszcie Jasieński wiąże się z ideologią rewolucyjną, co prowadzi do zmiany charakteru jego poezji.
Jasieński - ideologia rewolucyjna, Czyżewski i Młodożeniec - folklor. Futuryści więc są rozbici. Wreszcie Tadeusz Peiper ogłasza swe założenia. „Miasto-masa-maszyna” to wspólny czynnik wszystkich założeń w „Zwrotnicy”. Poza tym: zerwanie z tradycyjną wersyfikacją, odnowienie obrazowania, odległa metafora i elipsa jako czynnik budowy wiersza, łamanie składni jako element nowego widzenia poetyckiego.
Adam Ważyk, Jan Brzękowski - bliscy są ówczesnej poezji francuskiej, atmosferze początkowej fazy polskiego futuryzmu. Ważyk odchodzi od języka dyskursywnego w poezji i podejmuje luźny tok skojarzeń układający się w tzw. wizję nieciągłą. Głoszonej przez Przybosia i Peipera zasadzie metaforyzacji przeciwstawiał posługiwanie się metonimią: zestawianiem nielogicznych obrazów, ale uzyskujących walory ekspresywne.
Wiersze Peipera cechuje werbalistyczny nadmiar i swoisty barok wyobraźni, pozostał daleki od zasady rygorystycznej oszczędności słowa, co postulował Przyboś.
Twórczość Przybosia - proces łamania składni, wynalazczość w zakresie stosowania odległych metafor. Nadaje samodzielny byt tworzącemu się obrazowi poetyckiemu. W początkowym okresie związany jest z hasłami urbanizmu, a potem z nowym sposobem widzenia i kształtowania krajobrazu oraz z problemami odczuwalnego osobiście buntu społecznego.
W tym samym czasie, co manifesty drukowane w „Zwrotnicy”, wydaje swój manifest pierwsza grupa polskich poetów rewolucyjnych, grupa „Trzech Salw”. Oni przejęli zupełnie cały społeczny program LEF-u, nie mając żadnej skodyfikowanej poetyki. W tej grupie pojawił się również Władysław Broniewski. Odnowił tradycję patriotyczną i niepodległościową od czasów romantyzmu. Wprowadził akcesoria powszedniości, elementy potocznego języka, niespodzianki wywołane kontrastami tej powszedniości z tonem emocjonalnym. Wprowadził słownik codziennego dnia rewolucjonisty. Jegli liryka pełna tradycji romantycznej nie znalazła kontynuatorów.
Tendencje klasycyzujące - Elegia do Homera Wittlina, wiersze Hulewicza, „poezja pracy” Mirosława Brauna, Słowa we krwi, Rzecz czarnoleska Tuwima. Tendencje te kojarzono z nową sytuacją społeczną - ze stabilizacją stosunków w odrodzonym państwie. U Tuwima: przejawy uwrażliwienia na sprawy publiczne, akcenty radykalizmu społecznego. Coraz częściej tendencje te wzrastają na gruncie twórczości satyrycznej.
Słonimski - w młodości obca byłą mu witalistyczna dynamika, potem kształtuje się refleksyjno-dyskursywna tonacja jego wierszy. Dominującym u niego jest motyw pogłębionej poetyckiej polemiki ideowej, akcenty pacyfistyczne, obrona praw jednostki, wiary w wiedzę i postęp, sceptyzm indywidualisty.
Wierzyński - od swawolnych Wróbli na dachu poprzez uklasycznioną apoteozę fizycznej prężności w Laurze olimpijskim przechodzi do patetycznych strof Rozmowy z puszczą, by potem podjąć tematykę społeczną i uderzyć w tony katastroficzne w Pieśniach fanatycznych i wreszcie nawiązać do tradycji romantycznej retoryki w Wolności tragicznej. Wolność tragiczną i Kurhany (ostatni tomik międzywojenny) cechuje tonacji tyrtejska i kasandryczna - poeta wzywa naród do czynu i grozi mu wizją klęski.
Dla pokolenia, które wkracza po 1925 r., zatraca się sens wielkich batalii o formę poetycką. Wspólną ambicją grupy jest zwrot ku poezji refleksyjnej i szukanie dla niej wzorców w literackiej tradycji, zwłaszcza w poezji Norwida (Sebyła, Dobrowolski, Piechal). Choć i tak potem ta formacja pokoleniowa się rozpada.
Konstanty Ildefons Gałczyński - jego poetyka bliska zarówno skamandrytom, jak i awangardzie. Potrafił w swej poezji oddać klimat ostatniej cyganerii dwudziestolecia. Sięgając do tradycji poezji plebejskiej, odnajdywał dla niej współczesne odpowiedniki w ewokacji motywów jarmarcznej groteski, w zdobniczej fantastyce. Posunął dalej proces zrywania z powagą języka poetyckiego. Poprzez drwiącą postawę poety wyrażało się jego nieprzystosowanie do otaczającej rzeczywistości.
Świadomy protest społeczny reprezentuje w tym czasie coraz większa liczba poetów związanych z ruchem rewolucyjnym. Silniej zaangażowani w bezpośrednią walkę poeci (Szymański, Wygodzki, Pasternak, Grot, Wolica) szukają przede wszystkim bezpośredniego wyrazu dla aktualnych treści politycznych. Edward Szymański przy tym interesuje się klasycyzmem, ale też razem z Lecem i Pasternakiem uprawia satyrę polityczną. Szenwald pragnie motywy ewolucjonistyczne przyoblec w kształty epickie i klasyczne.
Józef Czechowicz - jego poezja to swoista kontrpropozycja w stosunku do awangardowej formuły lirycznej Przybosia. Postulował zasadę opartą na jedności nastroju, muzyczności i harmonii dźwiękowej. Stał się poetą polskiej prowincji , ściszonej i sielskiej. Ale odczuwał też posępną grozę, jaka narasta wał wokół tej sielanki. Przejął metodę poetyckiego skrótu i elipsy od awangardy, ale odrzucił ich szorstkość i antysentymentalizm.
Czesław Miłosz - należał do grupy „Żagary”. Grupa ta wytworzyła wspólny klimat baśniowej fantastyki, urzeczenia egzotyką o pierwiastkach niejasnej grozy oraz katastrofizmu. Przedstawiciele grupy: Miłosz, Zagórski, Putrament, Rymkiewicz.
Ostatnie lata międzywojnia są okresem coraz większego przemieszania stylów oraz dezintegracji ugrupowań poetyckich. Można mówić co najwyżej o dominujących tonacjach, które zaważą później na procesie rozwoju poezji w latach okupacyjnych.
Wiersz Bagnet na broń Broniewskiego zabrzmi jako końcowy akord poezji okresu przedwrześniowego.
Wiersze
Kazimiera Iłłakowiczówna
Czarownica
Mam mówiącego ptaka,
mam gadającą wodę,
mam starego czarodzieja
i dam ci go potrzymać za brodę;
mam węża, co się podnosi
na ogonie wśród kwiatów w trawie,
mam dwa uczone szerszenie,
które mi sypiają w rękawie.
Mam cudownego szpaka,
mam żabę i żuka, i jeża,
mam mądrą białą kawkę,
puszysty kłębuszek pierza:
przemówi do ciebie ptak mój,
gdy się najmniej będziesz spodziewał,
a smutny smok na podłodze
nogi będzie ci łzami oblewał.
Twój sen, najpierwszy na świecie,
u mnie ma swoją ojczyznę,
i u mnie mieszka radość,
którąś ty wygnał w obczyznę,
a jeśli do mnie przyjdziesz,
zbrojne zmyliwszy straże,
to własne twe śpiące serce
w pudełku ci małym pokażę.
Antoni Słonimski
Niemcom
Dumnie patrząc na miasta zdobytego gruzy,
Z krótkim mieczem skrwawionym, z pustego dziedzińca
Wszedł w dom Archimedesa rzymski barbarzyńca,
Gdy legion Marcellusa zdobył Syrakuzy.
Półnagi, dysząc ciężko w zakurzonym kasku,
Stanął chłonąc nozdrzami nową krew i zbrodnię.
"Noli turbare circulos meos" - łagodnie
Rzekł Archimedes, koła rysując na piasku.
Na średnicę i koło, i trójkąt wpisany
Pobiegła krew strumieniem żywym, ciemnym znakiem.
Archimedesie, broń się przed żołdakiem!
Archimedesie dzisiaj mordowany!
Krew wsiąkła w piasek, ale duch Twój żyje.
Nieprawda. I duch ginie. Gdzież zostaną ślady?
W marmurach Twego domu gniazda wiją żmije.
Wiatr koła kręci z piasku na gruzach Hellady.
Leonardo
Piękne ręce załamał mistrz do żalu skłonny...
Zwiodły go liczne próby i ścisłe prawidła.
W miediolańskiej kaplicy bledną malowidła.
Barbarzyńcy zburzyli księcia pomnik konny.
Otwartymi oknami zmierzch nadchodzi wonny.
W kącie, w mroku pracowni, pająk, snując sidła,
Zakurzonej machiny połamane skrzydła
Łączy z głową młodzieńca o ustach Madonny.
"Kamień, w wodę rzucony, wywołuje kręgi.
Głos jest falą powietrza". (Z Leonarda księgi
Werset, pismem odwrotnym nakreślone wiersze).
I myśl jest falą, która słowo trąca pierwsze...
Nieskończoność - płynąca w kręgi coraz szersze,
Czoło nasze owiewa oddechem potęgi.
"ŻAL"
Gdy cię spotkałem raz pierwszy,
Mokre pachniały kasztany.
Zbyt długo mi w oczy patrzałaś-
Ogromnie byłem zmieszany.
Pod mokre płaty gałęzi
Szedłem za tobą w krok.
Serce me trzymał w uwięzi
Twój fiołkowy wzrok.
Dawno zużyte słowa
Wróciły do mnie znów
I zrozumiałem od nowa
Znaczenie prostych słów.
I tak się jakoś stało,
Że bez tak pachniał - jak bez,
I słowo "pachnieć" pachniało,
I łzy były pełne łez.
Tęsknota , słowo zużyte,
Otwarło mi swoją dal...
Jak różne są rzeczy ukryte
W króciutkim wyrazie:żal.
Rozmowa
"Gdybym był wichrem, w gniewnym porywie
Jak cyklon spadłbym, gdzie wrogów armia,
A Twoje czoło owiewał tkliwie,
O Passionaria!
Gdybym był burzą, krwawym pożarem,
Stałbym jak piorun, kula ognista,
Jak czarna tarcza nad Alkazarem" -
Rzekł komunista.
"Niech się żrą gniewne psy między sobą,
Nie opłakujmy śmierci człowieka,
Płacz nad Wenecją, płacz nad Kordobą,
Żałuj El Greca.
Wara, psy wściekłe, od kolumn złotych
Nad wasze sprawy ważniejsza czysta
Ta linia, którą wspina się gotyk" -
Odrzekł artysta.
O mój artysto, i w ludzkim ciele
Odnajdziesz łuki i architrawy,
Skrzydłą aniołów i kapitele,
I ołtarz krwawy.
Spod znaku krzyża czy znak młota
Ciało młodzieńcze, kulą rozdarte,
Od pysznych domów, świątyń ze złota
Więcej łez warte.
Rozmowa z rodakiem
Stary Żyd mnie zapytał koło Jaffskiej Bramy:
- Ogród Saski jest jeszcze? Ciągle taki samy?
Jest fontanna? Przy wejściu od Czystej ulicy,
Tam sklep z wodą trzymali dawniej cukiernicy.
- Wszystko jest tak jak dawniej: fontanna i kioski.
Tylko stoi tam jeszcze tam książę Poniatowski.
- Poniatowski! Polskie wojsko jak to się mówiło...
Nie wiem, jak tam teraz, dawniej dobrze było.
Ja jestem trochę słaby. Jak ja się poprawię,
Ja chcę jechać; ja pragnę zamieszkać w Warszawie.
Nawet mam tutaj kupca; jak się wszystko sprzeda,
To może będzie dosyć... Tylko syn mi nie da.
On bardzo wykształcony; też nazwisko Lewi,
Jak ja mówię o Polsce, on nic z tego nie wie.
Ja mu mówię, tłumaczę sam, jak tylko umiem:
"Przecież tam jest Warszawa!" To on nie rozumie.
W Warszawie
Ciemna, zamknięta kawiarnia,
Ulica pusta bez dna.
Wśród mokrych liści latarnia,
Mgła.
Cichnący słychać w oddali
Jęk zamykanych bram
I otośmy z sobą zostali
Tej nocy znów sam na sam.
W tę jedną godzinę przed świtem,
Gdy w sennej martwocie trwasz,
Odkrywam zasnutą błękitem
Twą młodą, Warszawo, twarz.
Dzwoni samotny mój krok,
Gdy idę w tę noc ulicami,
I z każdym krokiem o rok
Przybliżam się wspomnieniami.
Gdzieniegdzie, jak w starej książce,
Uschnięty znajduję kwiat
I pamięć rzucam, jak wstążkę,
Między stronice lat.
Tutaj w ogrodzie na ławce
Czekałem w wiosenny deszcz,
Niebieski lampas na czapce,
Na świstku papieru wiersz.
W teatrze chciwymi ustami
Poezji łykałem haust,
I długo potem nocami
Straszył mnie Demon i Faust.
Księżyc ze "Snu Salomei"
Srebrem się błyszczał zza szyb.
Z Parku, z Łazienek, z Alei
Wiatr znosił zapachy lip.
Mógłbym opisać te mury,
Gdziem się urodził i wzrósł,
Tak lekkim, tak tkliwym piórem,
Jak Gomulicki czy Prus.
Lecz wiosny do tego potrzeba
Idącej Saskim Ogrodem.
I nieba, młodego nieba,
Lśniącego gwiazdami i chłodem.
I dużo trzeba zapomnieć
Aby spamiętać te sny,
W tę noc tak pustą ogromnie,
W tę noc pełną lęku i mgły.
Aleksander Wat
Żywoty
I kosujka na białopiętrzach sfrunęła i płonącoręką
Dobierza złotogórzy i podgórza i rozgór tu grały
Namopaniki.
Po nikach czarnoważe ważki i grajce i rozgarniać
Krawędzi żółcie biesów i rozwrażon i trawogąszcz
I trawągoszcz gąszcze zielone, zielone, zielone!
Na tramwajach tram na wyjach trawa!
I kosujka płonąc tak i płomyki płomień
Rozpłonecznionych bezpłonięć dopłonąć, dopłonąć
Płonicze i płoneczki spłonący płomień czarze
Białouście! Daj białouściech! Gdzie
Kosujka płonęła płomieniem płonących płon?
O! gdzie?
I ty karcze karczyno róż znuż rzęs
I ty karczem do karczem pędzące niebo
I nieba przyszły siwe nagłe banie nieba
I kosujka płacze płaczem płaczących szczęk.
Pejzaż księżycowy
Od sekund goniących rzucone adieu
Rozpędzałem dmuchając na kciuk
A gdy mi odźwierny krzyknął złotą trąbkę przykładając do ust:
Gdzie!
O dawnie ach dawniej było inaczej i byłem tak szczęśliwy
Nikt nie żądał ode mnie abym był kilowatem
Tramwaje dzwoniły słodko jak skowronki
A balony turkotały nad głową jak anioły
Rodziny puchły w szczęściu a muchy w śpiewie
Konie nosiły pióropusz patronki i dzwonki
Latawce latały w niebie niedzieli i tlenu
Które to słowo zawsze mnie dziwiło wywieszone za szybą apteki
Na rogu nie pamiętam jakich ulic gdzie wisiał szyld z wąsatym
Turkiem
Fujarka stróża kwitnąc kwiatami i ptakami
Kołysała boki drzemiących dorożek
Nikt nie przemieniał wina krwi mej na wodę poezji
Nikt nie wzywał mnie twardym imieniem aleksandra
A teraz nie wiem czemu nie umiem sobie wytłomaczyć
Czemu wszystko ach wszystko zmieniło się na gorsze
I czemu ach czemu
Głowa moja tonie w ślinie jasnowłosej klaczy
Która nie jest klaczą a jest księżycem zwykłym księżycem
I czemu usta chcą całować usta każdego przechodnia
Żebrak miłości wiecznie błagać o jałmużnę!-
A gdy torba serca nabrzmiewa mi od pocałunków
Wyjmuję je i zapalam
By świeciły się jak świeczki
Nad smutnym ociemniałym kamieniem ulicy.
Anatol Stern
Pierwszy grzech
Ewa stała naga,
Ewa stała niema,
mówiła ręka,
mówiła noga -
było to, czego nie ma.
Ewa stała biała -
wąż skrzył obok.
Ewa stała biała -
złoty skrzył się obłok.
Ewa stała naga,
Ewa stała niema,
usta - czerwony plakat,
mówiła rękami obiema.
Ewa stała naga -
wąż z celulozy skrzył,
wąż cętkowany.
Ewa stała niema -
drgały niebieskie skrzydła żył.
Ewa stała biała -
obiektyw oka skrzył pod powiek diafragmą.
Ewa zjadła owoc,
Ewa zjadła owoc słowa,
którego jej zmysł rozkoszy zapragnął.
Ten zmysł,
ten zmysł -
to była żądza rozkoszy,
chęć pogłębienia rozkoszy,
chęć określenia rozkoszy -
nienasycony zmysł,
nienasycona chęć,
dręczący nas zmysł,
który jak wąż własne dzieci
pożera pozostałych zmysłów pięć -
on to niemą mowę z nas zmył.
Ten zmysł -
ten zmysł myśli,
nieuchwytny jak rtęć,
ten zmysł,
potężniejszy, niźli
pozostałych zmysłów pięć.
Ewa - to imię, imię matki znamy -
jej samej nigdy nie znamy dosyć.
Seksus - to ojciec, co żąda zmiany -
myśl jest odmianą rozkoszy.
Ewa stała biała,
Ewa owoc zjadła.
I to był początek wszystkiego
- pamięta -
i to był początek,
Adamie.
Słońce w brzuchu
do swojej piersi wepchnąć świat cały
żył swych prężnych omotać strunami
złotych gwiazd wielkie dymiące kawały
przełknąć ze słońcem co skrami gra mi
senne wsie dżingis palić w zębów błysku
przypiec pięty wam śpiącym w bezruchu!
gdy niebiosa dano mi na półmisku
nie dziw, że słońce mam w brzuchu
wódkę ostrą mdłą z wysuszonych tykw pić
wić nić rubinową w cieniu mat i palm -
na ustach jawanki kulę słońca śnić
gładząć dłonią pasa jej madapolam
Bruno Jasieński
But w butonierce
Zmarnowałem podeszwy w całodziennych spieszeniach,
Teraz jestem słoneczny, siebiepewny i rad.
Idę młody, genialny, trzymam ręce w kieszeniach,
Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak świat.
Nie zatrzymam się nigdzie na rozstajach, na wiorstach,
Bo mnie niesie coś wiecznie, motorycznie i przed.
Mijam strachy na wróble w eleganckich windhorstach,
Wszystkim kłaniam się grzecznie i poprawiam im pled.
W parkocieniu krokietni — jakiś meeting panieński.
Dyskutują o sztuce, objawiając swój traf.
One jeszcze nie wiedzą, że gdy nastał Jasieński,
Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff.
One jeszcze nie wiedzą, one jeszcze nie wierzą.
Poezyjność, futuryzm — niewiadoma i X.
Chodźmy biegać, panienki, niech się główki oświeżą —
Będzie lepiej smakować poobiedni jour-fixe.
Przeleciało gdzieś auto w białych kłębach benzyny,
Zafurkotał na wietrze trzepocący się szal.
Pojechała mi bajka poza góry doliny
nic jakoś mi nie żal, a powinno być żal...
Tak mi dobrze, tak mojo, aż rechoce się serce.
Same nogi mnie niosą gdzieś — i po co mi, gdzie?
Idę młody, genialny, niosę BUT W BUTONIERCE,
Tym co za mną nie zdążą echopowiem: — Adieu! —
Panienki w lesie
Zalistowiał cichosennie w cichopłaczu cicholas,
Jak chodziły nim panienki, pierwiośnianki, ekstazerki,
Kołysały się, schylały, rwały grzyby w bombonierki,
Atłasowe, żółte grzyby, te, co rosną tylko raz.
Opadały pierwsze liście na sukienki crêpe de chine,
Kołysały się rytmicznie u falbanek walansjenki,
Zapłakały białe brzozy, podkrążone demimondainki
I złe buki, stare mruki, pogrążone w wieczny spleen.
Zalistowiał, zakołowiał, zaechowiał w cichośnie,
Posypały się kropelki na pluszowe pantofelki,
Zostawiły żal maleńki, zostawiły żal niewielki...
Pójdą dalej cieniem alej. Będzie płacz... a może nie...
Wiosenno
genialnej recytatorce tego wiersza
p. Irenie Solskiej-Grosserowej
TARAS koTARA S TARA raZ
biAłe pAnny
poezjAnny
poezOwią poezAwią
poezYjne poezOSny
MAKI na haMAKI na sOSny
rOŚnym pełnowOSnym rAnem
poezAwią poezOwią
pierwsze
szesnastoLEtnie LEtnie
naIWne dzIWne wiersze
kłOSy na włOSy bOSo na rOSy
z brUZDy na brUZDy jAZDy bez UZDy
słOńce uLEwa zaLEwa na LEwo
na LEwo na LEwo na LEwo prOSTo
OSTy na mOSTy krOST wodorOSTy
tuPOTY koPYT z łoPOTem oPADł
oPADł i łoPOT i łoPOT i POT.
Do futurystów
Już nas znudzili Platon i Plotyn,
i Czarlie Chaplin, i czary czapel -
rytmicznym szczękiem wszystkich gilotyn
piszę ten apel.
Dziwy po mieście skaczą już pierwsze,
zza kraty parków rzeźby wyłażą,
kobiety w łóżkach skandują wiersze
i chodzą z niebieską twarzą.
Po cztery głowy ma każdy z nas.
Przestrach nad miastem zawisnął niemy.
Poezja
z rur się wydziela
jak; gaz.
Wszyscy zginiemy.
Dzień się nad nami zatrzymał złoty
i pola nasze pobił grad,
jakby wytoczyła przeciw nam kulomioty
Niebieska Republika Rad.
Krzyczały w gazetach telefony i Paty,
że w zimie nie starczy nam chleba -
Nikt z nas nie dożyje do zimy.
Przyszedł czas ostatniej krucjaty.
Tłumie,
coś mnie okrążył i chciał bić laskami,
czemuż stoimy.
Niech poeci idą do nieba.
Jestem z wami.
Nie będzie więcej żaden,
któremu do ust swój dzban dasz,
pieścić nam oczu jadem
gęstym jak bandaż.
Przyjacielu Anatolu,
połóż, połóż tu się
i gdy ci spadnie na czaszkę mój młotek
i szczury się na nią wgramolą,
nie krzycz z teatralnym gestem:
"I ty, Brutusie".
To ja jestem.
I wyciągnę ci z głowy,
jak magik,
domy,
okręty,
księżyce
i dragi,
kobietę z dzieckiem,
flagi wszystkich nacji,
bezcenne słowa po dolarze karat.
Dzisiaj sprzedaję hurtem
z licytacji
cały aparat.
Próżno się wdzięczy chmurek rokoko,
na plafon nieba rzucone bazie.
Nikogo więcej księżyc - gonokok
tęsknotą nocy nie zarazi.
Znów będzie wiosna raz tylko na rok
i jedno słońce w niebo się wkrości.
Jak tynk
obleci ze świata
barok
poetyczności.
Nie będzie kobiet brzuch
jak dynamo
milionem wolt im w głębinie wrząca
będą po prostu drżały,
gdy nam
o
ciała ich miękkie
pluśnie żądza.
Znów będzie ogród,
jak ogród
i róż chwiejące się metry.
Świat rozprostuje się nagle na powrót
w nowej, słonecznej geometrii.
Znikną,
jak wrzody,
które ktoś przegniótł,
sznury tych,
miejsca nie było przed kim -
z wiaderkiem w ręku
każdy przedmiot
pooklejali w etykietki.
O zamknij oczu swoich semafor.
Snów yokohamy kąpią się w kwiatach.
Idziemy
wydrzeć z lawy metafor
twarz
rysującą się
Świata.
Jerzy Liebert
Colas Breugnon
Wypędzili z raju aniołowie
Ludzi, ptaki i strwożone sarny,
Zamiast ambrozji słodkiej i złotej
Krowie mleko nam dali i chleb czarny.
Myślał Bóg, ze łamiąc chleba ćwierci
W gniewie okrutnym załamiemy ręce,
A oto nam się chleb wydał słodszym od ambrozji
I wznieśliśmy ręce w podzięce.
Oto krowy na łąkach zielonych
Ciepłym mlekiem trysnęły w dzbany
I w obłokach dzbanów glinianych
Zobaczyliśmy raj nam zabrany.
Naszych pieśni jabłonie srebrzyste
Przesłoniły Twój majestat jasny,
Zakazany owoc zrywamy
I dzielimy go wspólnie z niewiastą.
Przepłynęła nam przez serca radość
Musująca jak strumień nowina -
Dałeś, Panie, kielich goryczy,
Myśmy gorycz zmienili na wino.
Łuki świątyń jak brwi Twe gniewne
Zacisnęły nad nami niebiosa.
O Panie, rozchyl zasłony niebieskie,
Ukaż jasną twarz Dionizosa!
Poeci
To wiatr wieczny z Ciebie wiejący
Przypadł ku nam i o nas zaczepił,
Wywiał język słowem naglącym
I język ze słowem nam zlepił
Drogi Tobie ten szum. szelest piersi.
Boś Ty sam w bryłę gliny dmuchał -
To nieprawda, byś Ty poetów
Nie kochał, ich słów nie słuchał
Skądże słowo tak biegnie do dźwięku,
Gdy go inne po imieniu zowie.
Jakiż płomień świeci nad ziemią.
Ze tak widno w sercu i w słowie
Czemu wciąż się ocieram o wieczność
Jak o domu mojego ścianę -
TOS Ty chyba zamieszkał we mnie
Śpiewa słowo jak ptak przed Panem
Ty sam dwoisz ten dar i mnożysz.
Sam wywiewasz z nas mgłę i ogień,
Świat widzimy na dłoni Bożej.
Cud w nas samych dzieje się co dzień
Dmuchaj w piersi, a z Twojej ręki
Niech nam płynie na płuca oliwa
Od słowa ciemnego chroń nas,
Od słowa ciemnego wybaw!
Rozmowa o Norwidzie
Mówiono o Norwidzie, oprawnym we wstą/.ki.
W zleconych rogach lśniącym na stole w salonie
Rzeki ktoś, do kart niechętnie przybliżając dłonie
- Wszystko jest tu niejasne, wolę proste książki
I dalej się o wierszach toczyła rozmowa
Jedni ganili ciemność, inni - zdań zawiłość.
Czy w wierszu jest prawdziwa, czy udana miłość?
Najpiękniejsza poezja to są zwykle słowa
Nagle wiatr rozwarł okno i won przywiał z ale).
Wszedł wieczór, za mm niebo różowe od chłodu
Ktoś cisnął białą różę między nich z ogrodu
Umilkli, obrażeni - i mówiono dalej.
1