WSTĘP
Stanisław Ignacy Witkiewicz urodził się ur. 24 lutego 1885 w Warszawie. Zmarł zaś 18 września 1939 w Jeziorach w województwie poleskim.
W twórczości Witkacego bardzo ważne są pojęcia Czystej Formy, niezakłóconej przez ideologię, jak również Tajemnicy Istnienia, którą to może odsłonić przed ludźmi Sztuka. Kiedyś można ją było odkryć dzięki religii - teraz religia nie ma już takiego oddziaływania.
Nawet jeśli Witkacy ma ekspresjonistyczne korzenie, warto zauważyć, że jego styl jest niepowtarzalny, połączony z ironią , własnymi przemyśleniami (również filozofią), konstruktyzmem i futuryzmem. Nie rozumiała go nawet awangarda.
Zarzucano mu, że w jego Sztukach za dużo jest treści, co kłóci się z teorią Czystej Formy, że jego teoria rozmija się z praktyką. Być może te zarzuty przyczyniły się do porzucenia przez niego w roku 1927 malarstwa i teatru. Powstają wtedy powieści „Pożegnanie jesieni” (1927), „Nienasycenie” (1930). W tym momencie zrywa z teorią Czystej Formy, jako że nie nadaje się ona do powieści jako formy zbyt długiej i nie działającej bezpośrednio na widza jak dramat czy poezja.
Prawie cała jego dramaturgia powstała w formistycznym okresie lat 1918 - 1926. Teoria Czystej Formy została przez niego przeniesiona z gruntu malarstwa na właśnie grunt teatru. Dochodzi do wniosku, że Sztuka nie musi mieć sensu jako takiego: jej celem jest wywołać u odbiorcy dreszcz metafizyczny, przeżycie własnej, indywidualnej Tajemnicy Istnienia.
Czysta Forma - konstrukcja całości dzieła, kompozycja i harmonia formalna jego elementów. Wprowadzić czystą formę trudniej jest do teatru, niż do malarstwa czy muzyki, gdyż jest to sztuka bardziej złożona, lecz da się to uczynić.
Witkacy jest pierwszym polskim nadrealistą w dramacie polskim. Obowiązują u niego prawa marzeń sennych z ich absurdalną fantastyką. Co ciekawe, wcale nie cenił nadrealistów. Zarzucał im, że absurd wykorzystują do celów życiowych, nie dla Czystej Formy, że sprzyjają naturalizmowi.
W jego sztukach powraca kilka stałych typów postaci - tytaniczny wódz, tyran, artysta lub uczony, perwersyjna hetera z wyższych sfer, słodkie dziewczę.
Zasadniczymi tematami jego sztuk są sztuka, filozofia, miłośc, nauka, społeczeństwo. Rzadziej pojawiają się narkomania, obłęd i tropiki.
Odnosił się z pobłażaniem do katastrofistów i dekadentów. Tymczasem sam przewidział pewien rozkład cywilizacji europejskiej - ludzie pozbędą się przeżyć metafizycznych, zginie sztuka, lecz ludzie osiągną szczęście. Dojdzie do mechanizacji życia, zaginięcia wielkich osobowości - ale wszystko to za przyzwoleniem tłumu ludzi, którzy będą chcieli żyć spokojnie i bezpiecznie.
[DRAMATY WYBRANE PRZEZ PANA DOKTORA]
MATKA
NIESMACZNA SZTUKA W DWÓCH AKTACH Z EPILOGIEM
1924
POŚWIĘCONA MIECZYSŁAWOWI SZPAKIEWICZOWI
OSOBY:
Janina Węgorzewska
Leon Węgorzewski
Zofia Plejtus
Józefa baronówna Obrock (Matka)
Joachim Cielęciewicz
Apolinary Plejtus
Antoni Murdel - Bęski
Lucyna Beer
Nieznajoma młoda osoba
Nieznajomy młody mężczyzna
Głos zza sceny
Alfred hr de la Trefouille
Wojciech de Pokorya - Pęcherzewicz
Sześciu robotników
Dorota
AKT I
„W pierwszym akcie wszyscy są absolutnie trupiobladzi bez cienia koloru. Usta czarne, rumieńce czarniawe. Ubrania i dekoracje tylko i jedynie w tonach czarno-białych. Jedną rzeczą kolorową jest robótka włóczkowa, którą robi Matka (baronowa) - mogą być kolory: niebieski, różowy, żółty i jasnopomarańczowy.”
Scena przedstawia salonik skombinowany z pokojem jadalnym. Przy stole siedzi Matka i robi swą robótkę. Rozpoczyna monolog, w którym psioczy na syna, który wdał się w ojca i nazywa go podłym wampirem. Żałuje, że jest tym, kim jest, z wściekłością wspomina swoje poprzednie, prawdziwe istnienie, gdy była piękna i młoda. A teraz jest stara i musi robić robótki dla syna, aby zapłacić za jego głupoty - tzn. książki i studia. Lepiej by było, gdyby zajął się jakąś poważną robotą, a nie literaturą - przecież i tak niczego nie napisze. A ona, gdy była młoda, potrafiła ładnie malować, pisać, grać... Przez kolejną stronę narzeka na to, jaki jej syn jest marny. Żałuje, że schamiała. Wchodzi Dorota. Przyznaje rację baronowej - fajnie jest być matką, ale Dorota jest szczęśliwsza od baronowej - jej syn zginął na wojnie. Matka naskakuje na Dorotę - uratowała swego syna od wojny, bo jest wielkim myślicielem i nie mógł zginąć na marne - musi zbawić ludzkość. Dorota mówi, że czasem lepiej jest mieć dobrą pamięć o synu, niż patrzeć na to, kim się stał naprawdę - jej Ferdek zginął na wojnie i jest przynajmniej bohaterem.
W całą rozmowę ciągle wcina się Głos, który jednak niczego mądrego do już i tak nieskładnej rozmowy nie dorzuca.
Matka przypomina sobie o mężu - chamie. Wychodząc za niego popełniła straszny mezalians i Bóg ją za to pokarał. Bóg nie lubi mezaliansów. Jej męża powiesili w Brazylii za bandytyzm. Matka przyznaje, że ma sprzeczne uczucia co do swego syna. Niby go kocha, ale jednak z jego powodu czuje smutek i się morfinuje i pije alkohol. Czy jej syn jest zupełnym zerem, czy może jest geniuszem a ona tego nie dostrzega?
Pojawia się Leon, syn. Mówi, że matka nie musi go obarczać odpowiedzialnością za te robótki - wszakże gdyby nie robiła tego dla niego, znalazłaby sobie jakiś inny cel... Leon oznajmia, że zerwał ostatnie pięć romansów, by ożenić się z kimś z innej sfery. Może sobie wszakże pozwolić na mezalians. Matkę interesuje, czy jego wybranka jest bogata. Leon odpowiada, że nie jest; jest biedna, źle wychowana, leniwa, jest zniechęcona życiem... A zwie się Zosia. Matka naskakuje na Leona, pytając, czemu musi być jedynie od robótek, kuchni, bielizny... Ten się wkurza i każe jej zamilknąć. Mówi, że nie widział poza nią życia. Matka protestuje, mówiąc, że on nie kocha - jest jedynie sentymentalny. Wypomina mu, że chciał popełnić samobójstwo, ale tego nie zrobił, bo w gruncie rzeczy jest tchórzem. Leon prosi, by przestała mu wypominać jego różne koncepcje. Matka chce, by porzucił rozmyślania i zajął się zarobkowaniem, ale Leon uważa to za „bezmyślne”. Matka mówi, że Leon po prostu nie ma odwagi zostać robotnikiem. Boi się też, że będzie musiała znienawidzić Zosię.
Leon wychodzi po Zosię, a Matka rozpoczyna kolejny dziwny monolog. Przerywa go powrót Leona prowadzącego Zosię, córkę stolarza (ojciec Leona też takowym był). Zosia przyznaje, że z Leonem zaręczyła się przez pół godziny i ciągle są na „pan” i „pani”. Matka pyta, czy się kochają. Gdy nie uzyskuje odpowiedzi, dochodzi do wniosku, że miała rację - Leon nie potrafi nikogo kochać. Nie kocha Zosi ani Matki, niby jest przywiązany do swoich idei, ale kto go tam wie... Dochodzi do bezsensownej wymiany zdań. Ostatecznie wszyscy dochodzą do wniosku, że nie wiedzą czy się kochają, ale są do siebie przywiązani. Matka mówi, że Leon zawsze był dyletantem i nie ma prawdziwej ambicji. Leon odpowiada, że w dzisiejszych czasach bycie dyletantem to coś więcej. Prawdziwego geniusza na miarę Leonarda da Vinci to już nie będzie, teraz mogą być jedynie dyletanci. Kiedy Leon chce przedstawić swoją ideę, Matka wychodzi, gdyż słuchała jej już tysiąc razy. Niezrażony opowiada więc wszystko Zosi. Ludzkość degrengoluje się coraz bardziej, sztuka zdycha, religia się skończyła, filozofia pożera własne bebechy... Jak to odwrócić? Nie przez pojawienie się rasy nadludzi, bo to blaga potwornego impotenta umysłowego, Nietzschego, ale dzięki użyciu intelektu, który przecież po coś otrzymaliśmy. Trzeba odwrócić się od szarzyzny, mechanizacji, społeczeństwa, od postępu, który naprawdę prowadzi do upadku. Ludzi zabija instynkt społeczności. Nie ma już indywidualizmu. Ale żeby odwrócić ten bieg, trzeba przekonać całą ludzkość do punktu widzenia Leona - a to bardzo trudne.... Nie robi tego z miłości dla ludzkości - bo tej nienawidzi i wstydzi się, że jest człowiekiem, nienawidzi komunistów i demokratów - ale dlatego, że po prostu jego idea mu się podoba, wg niego jest wspaniała, a więc warta wykorzystania. Szkoda by było, gdyby się marnowała.
Zosia mówi, że bardzo ją zmęczyła przemowa Leona, ale zaczął się jej podobać. Wraca Matka i Dorota. Matka pyta, czy Zosia zgadza się z nią, że teorie Leona są głupie. Zosia nie przyznaje jej racji. Na to Matka wyciąga asa z rękawa i oznajmia, że ojciec Leona był zbrodniarzem. To robi wrażenie na wszystkich zgromadzonych. Matka mówi, że ojciec zginął na szubienicy jako zbrodniarz, a od tamtego czasu miała trzech kochanków. Zosia mówi, że gdyby dowiedziała się o tym przed ideowym wyznaniem Leona, to może by z nim zerwała. Teraz nie. Chyba go kocha. I chce z nim pracować, również być wampirem, pierwszy raz w życiu być sobą. Nagle Leon doznaje olśnienia. Tylko on nadaje życiu Matki i Zosi jakiś sens - on jest wyższą ideą. Gdyby jego nie było, byłyby jedynie mieszczkami, zajmującymi się robótkami ręcznymi. On im pokazuje świat idei.
Wtem do pokoju wkracza Cielęciewicz, dyrektor teatru „Iluzjon”, który udzielił Leonowi sali na dzisiejszy odczyt. Jak się okazuje, po odczycie Leona była w teatrze straszliwa awantura, potężna bójka, sam Leon zwiał z tego miejsca. Leon komentuje to tak, że dobrze się stało - reklama będzie dla teatru. Cielęciewicz jednakże zaprzecza - w czasie bójki zdemolowano pół teatru, a Leona policja szuka. Już po nim. Matka oferuje, że zapłaci za szkody swoimi robótkami. Cielęciwicz przyznaje, że czuje, że Leon ma trochę racji, ale go nie rozumie dokładnie. Zresztą najwięksi inteligenci miasta nie chcieli przyjść na jego odczyt - Cielęciewicz musiał im dawać darmowe bilety, a i tak siłą trzeba było ich ściągać. A teraz to już są straszliwie wkurzeni na Leona - mówią, że chce zniszczyć wszystkie ideały, że jest zgniłym pesymistą, anarchistą, nihilistą, zdegenerowanym burżujem gorszym od komunizmu. Tylko dwóch ludzi poparło Leona - typy spod ciemnej gwiazdy o zakazanych gębach - ale szybko inni uczestnicy „dyskusji” obili ich na kwaśne jabłko. Dobrze, że Leon zwiał zaraz po przemowie, bo i jego by zmasakrowali. Leon mówi, że ludzie są po prostu za głupi, żeby zrozumieć jego idee. Poza tym jest zniesmaczony ich zachowaniem - można być przecież przeciwnikiem jakiejś idei i ją krytykować rzeczowo, a nie uciekać się do rękoczynów. Ale inteligencja nie chce zrozumieć jego idei, nie chce dyskutować - boi się jego myśli, a może boi się tego, że jej po prostu nie rozumie? Cielęciewicz przyznaje, że on też nie rozumie Leona, zostawia rachunek na dwa tysiące talarów i wychodzi.
Matka jednak każe wznieść toast za Leona. Przecież każdy wielki prorok był na początku swej działalności potępiany. Dopiero później się na nim poznano. Trzeba wypić za ten pierwszy sukces! Im ktoś bardziej niezrozumiany, tym jest większy. Leon ze zdziwieniem dowiaduje się, że od dwóch lat jego matka jest alkoholiczką. Też zaczyna „walić szklanice”. Zosia zastanawia się, jak to możliwe, że Leon - nienawidząc ludzkości, a nawet pogardzając najbliższymi - może chcieć krzewić swe idee? Leon odpowiada, że jest za mała, żeby go zrozumieć. Zosia idzie przyprowadzić swego ojca.
Pijany Leon próbuje przekonać Matkę, że ją kocha, jest jej za wszystko wdzięczny i bez niej nie zaszedłby tak daleko, ale ta odpowiada, że jest wstrętny. Leon próbuje ją objąć, mówiąc, że bardzo by chciał żeby się kochali, ale Matka go odtrąca, nazywając wampirem. Mówi, że mogą się witać i żegnać z daleka, bez bliskości i żeby się znęcał nad Zosią. Jej ma już nie dotykać, nie całować, nie zbliżać się. Wraca Zosia z ojcem, Plejtusem.
Leon smuci się, nie wie, co w życiu jest prawdą a co kłamstwem. Jest pewny jedynie cierpienia.
AKT II
Salon dość luksusowego mieszkania. Matka zajmuje się robótką, od czasu do czasu racząc się wódką. Pojawia się Dorota i mówi, że wszystko się zmieniło - Leon jest teraz taki dobry... Wywiązuje się długa rozmowa. Matka czasami lunatykuje na jawie. Leon teraz ciągle jeździ, gdyż jest agentem handlowym, a jego żona - Zosia - jest pielęgniarką. Zarabiają dość dużo. Czemu więc Matka dalej zajmuje się robótkami? Bo wszystko teraz wydaje jej się jakieś nowe, obce, straszne. Tylko to potrafi i tylko to jej się kojarzy z dawnym życiem. Zwierza się też Dorocie, że choć przez małżeństwo z ojcem Leona dopuściła się mezaliansu, to jednak nie żałuje, bo te trzy lata wiele jej szczęścia dały. Nie żałuje nawet mimo tego, że teraz strasznie cierpi i powoli wariuje. Przed oczami latają jej jakieś czarne plamy... Coraz więcej pije, coraz częściej się morfinuje. Co więcej - to Leon jej te wszystkie używki kupuje. Kiedy Dorota wychodzi, Matka zaczyna rozpaczać nad zmarłym mężem. Zaczyna się zastanawiać, czy nie jest winna jego śmierci - to ona chciała więcej pieniędzy, luksusów, więc żeby jej to zapewnić, wszedł na drogę przestępstwa. Stara się odpędzić te złe myśli i znowu sięga po wódkę.
Wchodzi Plejtus. Matka zwierza mu się, że uważa, iż małżeństwo Zosi i Leona stała się czymś dziwacznie naciąganym. Leon przestał już nawet nawijać o tych swoich ideach. Plejtus przyznaje, że od roku córka przestała mu się podobać - dziwnie się ubiera, dziwnie się zachowuje, obraca się w towarzystwie arystokracji... Zachowuje się jak „dziewczyna lekkich obyczajów”. Matka się oburza. Uważa, że Zosia zmieniła się na lepsze - pracuje i w ogóle... Plejtus oznajmia Matce, że Leon zaczął - podobno ze względów ideowych - kręcić się wokół osobników związanych z mocarstwami nieprzychylnymi Polakom. Podobno należy do jakiegoś dziwnego klubu, gdzie gromadzą się ludzie o złej sławie. Widziano go też w towarzystwie Lucyny Beer, milionerki, która otruła męża. Matka wkurza się nie na żarty i przegania Plejtusa z domu. Ten ucieka z szybkością błyskawicy.
Znowu rozlega się Głos, który oznajmia Matce, że sama namówiła Leona i Zosię do wejścia na tę drogę. Matka zaprzecza. Jak się okazuje, to Głos zmarłego męża matki - wypomina jej to, że kazała mu wejść na drogę przestępstwa. Matka temu też zaprzecza. Mówi, że chciała, by Leon zarabiał uczciwie - i tak właśnie jest. Jego idee zaczynają się przyjmować. Zaczyna przepraszać za wszystko Leona, mówi, że była dla niego niesprawiedliwa, teraz widzi, że miał rację. Wtem wbiega Leon.
Każe natychmiast Matce rzucić robótkę, bo tylko oczy sobie psuje. Ta odpowiada, że nie wytrzyma bez pracy - 27 lat pracowała, teraz już nie może przestać. Głos odzywa się do Leona, a ten rozpoznaje w nim ojca. Matka mówi, że są bardzo do siebie podobni. Leon każe rzucić robótkę. Kiedy Matka protestuje, Leon mówi, że on rządzi w tym domu i jego wola musi być wypełniana. Wyrywa jej robótkę i na jej oczach niszczy.
Kiedy Matka zaczyna płakać, Leon mówi, że zrobił to dla jej dobra, że tylko ją jedną tak naprawdę kocha. Matka prosi go, żeby ją przytulił, że już go nie chce trzymać na odległość. Ma nadzieję, że wszystko będzie jak dawniej. Leon obejmuje ją dzikim uściskiem. Matka cieszy się, że wrócił jej „stary” Leon. Pyta go, czy to, co mówił Plejtus, jest prawdą. Leon zaprzecza, choć po jego zachowaniu widać, że kłamie. Matka nagle ślepnie. Leon daje jej wódki. Ale nic to nie daje, wzrok nie wraca. Matka oświadcza, że nie chce być ślepa, ale skoro nie ma wyjścia, to cieszy się chociaż z tego, że zobaczyła jak jej syn pracuje uczciwie. Nie chce jednak zwariować, a czuje, że zwariuje. Leon robi sobie wyrzuty, że to przez niego do tego wszystkiego doszło. Pozwalał jej na robótki, narkotyki, wódkę bo nie mógł jej odmówić...
Wtem pojawia się Lucyna Beer. Krzyczy, że nie może wytrzymać bez Leona i przez tydzień szukała jego domu. Oznajmia Matce, że strasznie kocha Leona i chce, żeby się z nią ożenił. Leon każe się jej wynosić. Kiedy Matka pyta, kim jest nowo przybyła, Leon odpowiada, że to Lucyna Beer, która kocha się w nim bez wzajemności. Każe jej odejść, lecz Lucyna nie chce. Mówi, że uratuje Leona i jego Matkę - jego idee muszą przetrwać, ona musi być z Leonem... Z przerażeniem dowiaduje się, że jej wybranek jest żonaty. Lucyna wypomina mu, że od roku wyłudzał od niej pieniądze, że niby na realizowanie idei... W końcu naskakuje na Leona, wyzywając go od „alfonsów” i na ślepą Matkę, „jędzę”. Dziwi się sobie, że kochała kogoś takiego. Czuje ohydę. Leon każe jej się wynosić, lecz Lucyna wspomina, że to jest prawnie jej dom. Leon mówi, że ureguluje rachunek jak tylko jego idee zaczną mieć powodzenie. Lucyna znowu go wyzywa, a ten rzuca się na nią, chcąc ją siłą wyrzucić. Pojawia się Zosia, za nią dwaj panowie we frakach.
Rozpoznaje Lucynę i bez większych emocji stwierdza, że to na jej utrzymaniu jest Leon. Mówi, że dziś pierwszy raz zażyła kokainę, bo „wszystkie prostytutki tak robią”. Nazywa samą siebie „ulicznicą”. Cieszy się, że Matka w końcu oślepła. Następnie przedstawia panów - to hrabia de La Trefouille i pan de Pokorya - Pęcherzewicz. Leon też chce kokainy na uspokojenie. Zosia zachwala narkotyk - dzięki niemu nowe życie zaczęła. Panowie częstują Leona kokainą i ten z zadowoleniem stwierdza, że już go nic nie obchodzi; chwilę później częstuje Matkę.
Pokorya oznajmia Leonowi, że wspólnie z Trefouille są kochankami Zosi. Leon jest z tego powodu uradowany. Chwilę później i Lucyna, rozczarowana Leonem, prosi o kokainę. Narkotyk popija wódką. Leon oznajmia, że jego życie było tragedią i śmierć byłaby dlań radością.
Kiedy cała kompania szykuje się na wieczerzę, rozlega się dzwonek. To Murdel - Bęski. Prosi Leona o jakąś karteczkę związaną z planem mobilizacji. Kiedy otrzymuje rzeczony przedmiot, cieszy się, że sporo na tym zarobią. Matka pyta, o co chodzi. Leon wyjaśnia, że nie czerpał zysków tylko z pani Lucyny. Głównym źródłem jego dochodów jest szpiegostwo wojenne. Przekazał Bęskiemu potwierdzenie kradzieży dokumentów wojskowych. Bęski jest oburzony, że Leon wyjawia ściśle tajne sprawy, ale Leon wyjaśnia, że jego matka oślepła, oszalała, a on ją wyssał jak wampir - nie ma strachu. Bęski, przerażony zachowaniem Leona, opuszcza dom.
Matka, przerażona rewelacją, że jej syn jest szpiegiem, umiera. Zasmucony Leon oznajmia, że to nie cierpienie moralne ją zabiło - za dużo kokainy wzięła. Po chwili mówi, że tak musiało być - Matka musiała umrzeć. A on dalej nie wie, kim jest. Żaden człowiek nie wie, kim jest. Dorota zdziwiona jest jego monologiem. Teraz nie pora na filozofię, trzeba ratować Matkę! Leon przenosi trupa na kanapę, po czym idzie z gośćmi dalej pić i się narkotyzować. Jedynie Dorota zostaje przy trupie Matki. Nagle ręka denatki opada i przerażona Dorota krzyczy. Leon prosi ją, żeby już nie przeszkadzała im z powodu „takich głupstw”. Matka jest trupem. Wraca na zabawę. Wtem Głos krzyczy: „Brawo, Leon! Pierwszy raz uznaję w tobie mego syna.”
AKT III EPILOGOWATY
Czarny pokój, w którym nie ma drzwi ani okien. Na czarnym postumencie leży martwa Matka, obok niej przechadza się Leon, trzymając w dłoniach robótkę, którą zniszczył w akcie II. Zwraca się do publiczności, prosząc, by obecną sytuację uznać za oczywistą. Pozostawia publiczności pole do interpretacji całej sztuki - może była jedynie symbolem, snem, urojeniem...? Leon tego nie zdradzi, niech każdy sobie interpretuje jak chce. On jest pogodzony ze swym losem. A kiedy przestała działać kokaina, uderzyła go straszna rzeczywistość całą swoją mocą. Mówi, że kokaina to dobry środek jedynie na chwilę - ale nie daje prawdziwego ukojenia. Prosi ludzi, by nikt z nich nie zażywał tego świństwa - nie warto. Potem oznajmia publiczności, że sam nie wie, co to za pokój i jak się tu znalazł z trupem swej Matki. Poprzedniego wieczora na przemian pił i zażywał kokainę, aż nagle pojawił się tutaj. Zapewnia też, że jest prawdziwym Leonem, nie sobowtórem. Głos każe mu w końcu zakończyć swą tyradę. Leon klaszcze w dłonie i wtem rozsuwa się kotara, ukazując całe towarzystwo z poprzednich aktów siedzące na czerwonych krzesłach na tle czarnej ściany. Leon jest troszkę zdziwiony tym obrotem sprawy.
Podchodzą do niego Kolorowa Osoba i Nieznajomy. Jak się okazuje, Osobą jest jego matka w wieku 23 lat. Ciotka (siostra Matki) mówi, że to niemożliwe. Jak może istnieć w jednym czasie dwudziestotrzyletnia Matka i Matka - trup? Leon przyznaje jej rację. Osoba (młoda Matka) jednakże wskazuje na to, że sama Ciotka może nie istnieć naprawdę - bo jak się tu niby znalazła, skąd? Zmieszana Ciotka przeprasza za swoje domysły. Młoda Matka gani Leona za umysłową tępotę. Ten przyznaje jej rację, mówi, że to wpływ kokainy, ale już więcej nie weźmie narkotyku do ust. Matka przedstawia mu Nieznajomego - to oczywiście ojciec Leona, Wojciech „Albert” Węgorzewski. Ojciec mówi, że kapitalny chłopak z tego Leona, lubi go i zawsze wiedział, że wyjdzie na ludzi. Leon zaprzecza - nic mu się nie powiodło, Matka umarła... Lecz ojciec mówi, że jest mądrzejszy od wszystkich ludzi - artystów, geniuszy, proroków... A jego idee w końcu przyniosły owoce. Istnieje już trzydzieści towarzystw podobnie myślących ludzi wśród samych Polaków. A idee Leona są już znane na całym świecie! Ojciec mówi, że jest z niego dumny. Leon żałuje, że nie dożyła tej chwili jego Matka. Ma wyrzuty sumienia z powodu tego, co jej wcześniej mówił. Zaczyna płakać. Młoda Matka przekonuje Leona, że Matka - denat to jedynie manekin, iluzja, ale Leon jej nie pozwala. Dalej płacze, żałując swoich czynów. Ojciec jest nim zawiedziony - niby żałuje Matki, lecz tak naprawdę płacze nad samym sobą. Każe Leonowi cierpienie przekuć w nową siłę, musi dokończyć dzieło, ruszyć w świat, głosić ideę. Leon z początku przyznaje mu rację, później jednak mówi, że ludzkość go nie obchodzi. Ojciec oznajmia, że stan Leona jest ciężki.
Plejtus oznajmia Leonowi, że ludzi mówią, iż umyślnie dawał Matce pić i narkotyzować się, żeby wcześniej umarła. Zdenerwowany Leon wyzywa Plejtusa od chamów, mówi, że pozwalał jej na to, gdyż wiedział, że to była jedyna jej pociecha, po czym wyciąga rewolwer i jednym strzałem zabija starca. Ojciec chwali Leona za ten czyn. Leon ma do niego pretensje. To przez swojego ojca stał się tym, kim się stał, to po nim odziedziczył te skłonności. Ojciec protestuje, ale Leon grozi mu, że zastrzeli go jak psa.
Bęski pociesza Leona. Na szpiegostwie trochę pieniędzy zarobili, a państwo samo sobie winne, że ma takich głupich agentów i tak łatwo dało się nabierać. Pocieszony Leon z wdzięcznością klepie Bęskiego po plecach. Lucyna oznajmia, że nie ma pretensji do Leona; zwróci jej pieniądze i po krzyku. Teraz jest przecież bogaty. Leon cieszy się, ale mówi, że zwrócenie pieniędzy będzie trochę trwało i w ratach - bo przecież tyle od niej wyłudził...
Zosia proponuje Leonowi, by dalej żyli jak przyjaciele. Ona dalej wyznaje jego idee. Prosi, by wybaczył jej kochanków. Leon godzi się z żoną i postanawia symbolicznie wymazać z pamięci wszystkich kochanków, których miała - wyciąga rewolwer i zabija Le Trefouille'a i de Pokoryę.
Ojciec, przestraszony zabójstwami dokonanymi przez Leona, chce stąd wyjść, nim i jego zastrzeli, ale nigdzie nie ma drzwi ani okien. Nagle ze znajdującej się niedaleko rury wychodzą Cielęciewicz i sześciu robotników. Cielęciewicz przyznaje, że siedzieli w tej rurze od dłuższego czasu i też nie znają drogi wyjścia. Widząc trupy, mówi Ojcu, że Leon się w niego wdał. Rozjuszony Leon mocno przywala pięścią Cielęciewiczowi, tak że ten pada jak długi na ziemię.
Młoda Matka mówi, że ma tego wszystkiego dość i że to wszystko to jedna wielka blaga. Podchodzi do trupa starej Matki i wyrywa jej głowę. Jak się okazuje, jest to głowa drewniana, wypchana słomą. To jedynie manekin. Przerażony Leon drze się jak wariat, rwąc sobie włosy z głowy. Po chwili młoda Matka odnajduje drzwi ukryte w ścianie i wszyscy wychodzą. Na scenie pozostają tylko robotnicy i Leon, który nieporadnie próbuje złożyć manekina Matki do kupy. Krzyczy, że teraz już niczego nie ma - zabrali mu nawet wyrzut sumienia, jego cierpienie. Robotnicy postanawiają wykonać mały samosąd w imieniu „mdłej demokracji”. Rzucają się na Leona, zaczynają go dusić, po czym wloką do rury i wrzucają do znajdującej się w pobliżu zapadni. Cielęciewicz odzyskuje przytomność i wspólnie z robotnikami schodzi ze sceny.
SZEWCY
Naukowa sztuka ze „Śpiewkami” w trzech aktach
Sajetan Temple - majster szewski
Czeladnicy Józek i Jędrek
Księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka - Podberezka
Prokurator Robert Scurvy
Lokaj Księżnej, Fierdusieńko
Hiper-robociarz
Dwóch dygnitarzy
Józef Tempe
Chłopi
Strażniczka
Chochoł (z „Wesela”)
Strażnik
AKT I
Sajetan jest zdenerwowany, że musi kuć buty dla arystokracji, sam lepiej pasuje na pana. Nie wierzy w rewolucję. Chce, by robota była równocześnie mechaniczna i duchowa. Czeladnicy dochodzą do wniosku, że fajnie by było, gdyby poznali prawdziwą wiedzę. Wtedy mogliby zniszczyć stary porządek i ustanowić nowy, w którym to oni byliby panami. Pojawia się Scurvy. Czeladnicy mówią mu, że chcą lepszej płacy. Scurvy odpowiada, że wyzwolenie jest tylko przez pracę i jeśli chcą, to mogą sobie pójść i zdechnąć pod płotem. Mówi, że zawsze będzie istniał podział na dyrektorów i pracowników - i że dyrektorzy będą zawsze dostawać inną płacę niż pracownicy. W końcu robotnicy mówią o tym, jakie straszne mają problemy. Scurvy też ma problemy - jego ukochana karmi się jego męką.
Pojawia się Księżna i zrozpaczony Scurvy mówi, że dopiero gdy zrobi choć jedną parę butów, to będzie jej godny. Księżną raduje jego upokorzenie. Sajetan podsumowuje zachowanie Scurvy'ego w ten sposób, że ten chciałby być przez chwilę hrabią - a nie może. Mówi też, że demokratyczne kłamstwo śmierdzi, a ludzie tego nie czują. Scurvy przyznaje, że rzeczywiście chciałby być prawdziwym hrabią. Narzeka też, że musi brać udział w walce klas - gdyby był hrabią, nie musiałby brać w tym udziału, mógłby przyglądać się z boku i jakoś przeczekać. Odgraża się, że stanie na czele burżuazji i stanie się nowym panem robotników. Sajetan odpowiada, że czas inteligencji minął i że nie jest już nikomu potrzebna - on sam czuje większy związek ze zwierzętami. Czeladnik II oznajmia, że jego zdaniem najgorszy jest polski arystokrata, który do absurdu doprowadza sprawy dziedzictwa i genów. Sajetan mówi, że całe życie to absurd. Gdy Księżna zaczyna mówić „Dlatego że w Boga żarliwie nie...” Sajetan tak mocno uderza ją w twarz, że wybija jej zęby. Scurvy oznajmia, że jeszcze zbawi świat - już wcześniej czuł, co się święci (przed kryzysem), lecz nikt go nie słuchał. On wie, co należy czynić. Arystokracja się przeżyła, kapitalizm zaczął gnić i zjadać cały organizm społeczeństwa - trzeba go zreformować. Księżna mówi, że bredzi. Scurvy wychodzi, obrażony.
Księżna wpada na pomysł, by nienawiść i złość robotników zamienić w twórczy wybuch. Mówi też, że robotnicy nie mogą się zorganizować z obawy przed wytworzeniem organizacji arystokratycznej i hierarchii. Wskazuje też na niebezpieczeństwo połączenia sił Scurvy'ego i rewolucyjnej organizacji „Dziarscy Chłopcy” (do której zresztą należy syn Sajetana).
W tym momencie pojawia się Scurvy wraz z przedstawicielami „Dziarskich Chłopców” (na czele z synem Sajetana, Józefa). Scurvy każe pojmać szewców jako członków „najohydniejszej, przeciwelitycznej rewolucji świata” i „tajnego stowarzyszenia cofaczy kultury”. Scurvy podobno został w międzyczasie ministrem sprawiedliwości. „Dziarscy Chłopcy” - gdy Scurvy daje znak - rzucają się na wszystkich zgromadzonych. Sajetan prosi syna o łaskę, lecz ten nie ma czasu na sentymenty.
AKT II
Więzienie dla „uzależnionych” od pracy. Sajetan i Czeladnicy z wielką męką marzą o narzędziach. Ach, jakżeby sobie popracowali...! Jedyną ich obecnie rozrywką jest patrzenie na pijącego piwo Scurvy'ego. Scurvy jednak żali się, że od czasu gdy ma władzę, stracił tożsamość, nie wie kim jest. Sajetan wierzy jednak w to, że przyjdzie wyzwolenie, a nacjonalizm był niegdyś czymś świętym. Dowodzi też, że rewolucję można przeprowadzić od góry, od przywódców, nie potrzeba od dołu... Namawia Scurvy'ego, żeby on rozpoczął rewolucję. Ma teraz władzę, ma środki, da radę. Ale boi się użyć tej władzy przeciwko tym, którzy mu ją zresztą dali. Boi się o życie, o pozycję, o dobre imię... Scurvy odpowiada, iż to nieprawda - chce po prostu pozostawić coś do zrobienia Sajetanowi i szewcom. Nie chce ograbić ich z ich miejsca w historii. Przez następne kilka stron Sajetan próbuje przekonać Scurvy'ego do skorzystania ze swej władzy, a Scurvy odmawia, zasłaniając się różnymi powodami. W końcu mówi, że nie chce być takim jak oni, robotnicy. Sajetan przekonuje, że stworzą wspaniałą ludzkość, lecz Scurvy go wyśmiewa. Następnie strażnicy wprowadzają Księżną. Scurvy każe robić jej buty, do czego ta zabiera się z obrzydzeniem. Scurvy oskarża robotników, że zajmuje ich tylko materializm, a on ma idee; Sajetan odpowiada, że ma idee, bo nie musi myśleć o przetrwaniu. Sajetan odpowiada, że ich celem jest cofnięcie cywilizacji bez utraty kultury duchowej. Scurvy odpowiada, że ludzie nie potrafią dobrowolnie wyrzec się swego standardu życia. Księżna zastanawia się nad przystąpieniem do szewców, co doprowadza Scurvy'ego do szału. Podczas gdy Scurvy mizdrzy się z Księżną, szewcy w końcu nie wytrzymują i rzucają się do roboty. Scurvy z przerażeniem patrzy, jak niemalże upijają się pracą, tworzą nową ideologię. Zastanawia się, czy nie nadeszła już nowa epoka. Nazywa pracę pierwotnym instynktem. Wzywa na pomoc Pachołków „Dziarskich Chłopców” wraz z synem Sajetana na czele i każe im porwać szewców. Jednakże kontakt z nimi infekuje Pachołków, którzy również rzucają się jak oszaleli do roboty. Nagle czerwony blask zalewa scenę.
AKT III
Role się odwróciły. Teraz to Sajetan i Czeladnicy ubrani są we wspaniałe stroje, a Scurvy niczym nędzarz, w łachach śpi, przywiązany do pnia. Szewcy zauważają, że zaczęli się mentalnie upodabniać do tych, których obalili. Jedynie Sajetan zaprzecza. Oznajmia, że era idei się skończyła - już nikt niczego nowego nie wymyśli, wszystko było. Scurvy przez sen jęczy, że chciałby być szewcem - ci na wyższych szczeblach władzy ciągle muszą uważać na tych, co są poniżej, a on chce spokoju. Pociąga go chaos. Pojawia się Księżna, która gnębi Scurvy'ego, traktując go jak psa. Scurvy nią gardzi, lecz nie może się jej oprzeć. Sajetan zaczyna narzekać na swój los - wolał być szewcem, teraz odczuwa jedynie bezsens. Czeladnicy protestują przeciwko jego wywodom - „zaplugawił się” burżujskim sposobem myślenia - musi odejść. Grożą mu śmiercią. Sajetan prosi o łaskę, zamknie się już, tylko niech mu spokój dadzą... Jednakże dla Czeladników jego gadanie jest już zagrożeniem. Nagle wchodzą Kmieć, Kmiotek i Dziwka wiejska. Czeladnicy zwracają się do nich per „chamy”, „chłopi”. Księżna też nie może znieść ich obecności. Kmiecie przybyli, gdyż są przeświadczeni o swej wielkiej narodowej misji, którą muszą kontynuować po upadku szlachty. Przywlekli ze sobą nawet Chochoła z „Wesela”. Czeladnicy i Sajetan wyśmiewają ich pomysły, w końcu postanawiają rozwiązać kwestię chłopską - siłą wypędzają ich ze sceny. Uderzony Chochoł pada na ziemię i już nie powstaje. Następnie łapią Sajetana i uśmiercają go ciosem siekiery w głowę. Wpada zaniepokojony Fierdusieńko, zapowiadając przybycie hiperrobotnika, nadrewolucjonisty, Nadczłowieka Nietzschego; po chwili ujawnia się wspomniany Straszny Hiper-robociarz, w ręku trzyma bombę. Jak się okazuje, to Oleander Puzyrkiewicz, którego Scurvy skazał na dożywocie. Następnie, ku przerażeniu wszystkich, rzuca bombę, ale okazuje się, że to termos. Martwy Sajetan przemawia - mówi o tym, że poświęcenie dla innych jest jednym ze sposobem na osiągnięcie wielkości, sposobem dla tych, którzy innych dróg nie znają. Hiper-Robociarz strzela mu z colta w głowę, lecz ten nic sobie z tego nie robi. Wchodzi Puczymorda, „potworna foka”, któremu Hiper-Robociarz każe stanąć na straży Sajetana, żywego symbolu rewolucji. Następnie strzela raz jeszcze Sajetanowi w głowę. Potem zwraca się do Czeladników, każąc im rządzić - on, wspólnie z Puczymordą, zajmą się organizacją. Sajetan wstaje z martwych. Odnalazł cel - metempsychozę. Scurvy wyje długo, przeciągle i żałośnie, aż w końcu Czeladnik II pozwala mu szyć. Ten robi to z wielkim zapałem, choć nieudolnie. Sajetan zaczyna gadać coraz bardziej od rzeczy. Księżna stawia się na piedestale. Każe wszystkim ukorzyć się przed symbolem wszechmatry. Wszyscy zaczynają przed nią pełzać (nawet Sajetan). Wtem wstaje Chochoł, wzbudzając zdziwienie wśród wszystkich pełzających, po czym podchodzi do piedestału. Wtedy spada z niego strój chocholi i okazuje się, że jest to Bubek we fraku. Zaprasza Księżną na dancing. Wtem na Księżną spada żelazna klatka. Scurvy umiera z pożądania do Księżnej. Pojawiają się rozmawiający Towarzysze, za którymi kroczy Hiper-Robotnik. Zakrywają bełkoczącą Księżną, pozbywając się tym samym matriarchatu.
DWA DODATKOWE DRAMATY, WYBRANE PRZEZE MNIE
NOWE WYZWOLENIE (DRAMAT W JEDNYM AKCIE)
OSOBY:
Florestan Wężymord
Król Ryszard III
Dwóch morderców
Tatiana
Zabawnisia
Joanna Wężymordowa
Gospodyni
Ktoś nieznajomy
Sześciu drabów
Akcja toczy się w ogromnej sali.
PROLOG
„Płomień mi daj, Tyfonie;
O czarny kant wieży rozbiłem serce,
I zgasła lampa,
Co za kratą płonie.
A w kącie stoją maskowi morderce
I bronią króla,
Który jadem zionie.
Wchodzę - sztylety za mną, okna mi rozwarto,
I czarny Anioł mignął w dalszej sali.
Olbrzymie lustro, i sześć świec się pali.
PREZES: Trucizno - jestem katem.
DUSZA: Jestem twoim bratem.
Zagasły świece i deszcz w rynnach dzwoni.
Jestem tu? W sali?
Nie, bo strach mnie dusi,
A obłęd mnie woła: do broni! Do broni!
I widzę, widzę, najwyraźniej widzę, jak ktoś drzwi uchyla
I sześciu drabów z obcęgami tłoczy...
I sześciu drabów w zwierciadlanej sali
Rwie mi cęgami me bezsenne oczy.
--------------------------------
Gdym się obudził, cisza była wkoło.
Tylko ulew po rynnach wciąż dzwoni
Na oknie widzę, najwyraźniej widzę,
Jesienną muchę czarny pająk goni....
1906”
SCENA PIERWSZA
Król Ryszard III
Mordercy
Tatiana
Zabawnisia
Król Ryszard stoi pod filarem, nie mogąc się ruszyć, gdyż bronią mu tego stojący w pobliżu mordercy. Wyciągają w jego kierunku swe sztylety, sycząc doń, lecz żaden z nich nie chce podejść do króla, by skończyć robotę. Tatiana, robiąc robótkę, zwraca się do Zabawnisi, zapowiadając jej, że zaraz przybędzie„nowy człowiek”, Florestan. Zwraca się również do Morderców, by sobie nie przeszkadzali i nie zwracali uwagę na jej rozmowę z Zabawnisią.
Król w końcu nie wytrzymuje i każe Mordercom odejść albo dać mu chwilkę wytchnienia, bo go grzbiet boli od stania pod filarem. Tatiana uspokaja króla, mówiąc mu że zaraz dostanie podwieczorek, po czym znowu zaczyna rozmowę z zainteresowaną Florestanem Zabawnisią. Król narzeka na współczesny świat („Czy naprawdę nie ma już ludzi na tym świecie? Czyż wszyscy się stali tylko kółkami zegara? Dajcie mi choć nakręcić ten zegar!”)
SCENA DRUGA
Do komnaty wchodzi FLORESTAN, lecz nikt nie zwraca nań uwagi. Florestan przeprasza wszystkich, że się spóźnił, ale wygrał właśnie wielki mecz tenisowy i musiał się przebrać. Tatiana przedstawia go Zabawnisi. Florestan nazywa Zabawnisię „nowy, ohydnym rajfurstwem”. Ale zapoznać się zawsze można. Król upomina go, mówiąc mu, że najpierw powinien przywitać się z nim. Florestan ze zdziwieniem patrzy na Ryszarda i pyta „Skąd ja znam tę garbatą małpę?” Tatiana tłumaczy, że jest to król, któremu „zaaranżowała nieograniczony urlop”. Florestan chce się przywitać, lecz mordercy nie pozwalają mu podejść. Florestan nabija się z Ryszarda, mówiąc że to cham i brutal, a Zabawnisia mówi, żeby zostawił tę „kukłę”” i zajął się „rzeczywistymi ludźmi”. Oburzony król mówi, że jest bardziej rzeczywisty od nich wszystkich. W końcu Florestan siada obok Zabawnisi, „ślicznej dziewczynki”, która przypomina mu postać z napisanej przez siebie nowelki.
Florestan przyznaje, że Tatiana nie pomyliła się co do niego - on potrzebuje nowej kobiety, a Zabawnisia mu się podoba. Nie jest jednak Don Juanem. Chodzi mu tylko o „pewne przelotne stany, które następnie zużywa dla celów artystycznych”.
Zabawnisia jest zawiedziona Florestanem. Dziś wszyscy są artystami, to takie pospolite... Florestan przyznaje, że pogardza sztuką, a używa jej dla zabawy. Jedyną zabawką, którą nie pogardza, jest kobieta. To bardzo intryguje Zabawnisię.
Florestan nie zdradza, czym się naprawdę zajmuje, bo chce być tajemniczy. Król nazywa go „pragmatystą i zwyczajną świnią”, lecz Zabawnisia coraz bardziej jest zainteresowana Florestanem. Król wyjaśnia, że pragmatysta to zwykłe bydlę, które teoretyzując swoje bydlęctwo wmawia to wszystkim jako filozofię.
Florestan zaprzecza. Jest twórcą szkoły ponadskończonych monadologów, nie pragmatystą. Nie uznaje materii martwej. Wyjaśnia, że żywe istnienia, z których składa się np. stół, mogą się ze sobą kochać i łączyć jak ludzie. Florestan wspomina o tym, jak żmija go prawie ukąsiła, lecz w porę ją zabił. Król cieszy się - takich jak Florestan to tylko po mordzie bić! Chce dołożyć Florestanowi, ale Mordercy go powstrzymują. Florestan mówi, że nie było jeszcze człowieka, który ośmieliłby się z niego drwić - poza Królem. Ten odpowiada, że wierzy, że wszystko ostatecznie ma jakiś sens....
SCENA TRZECIA
Wchodzi Gospodyni.
Florestan przyznaje, że nie kocha Zabawnisi, ale jest częścią jego świadomości, a to bardzo dużo.
Tymczasem Król zwraca się do Gospodyni „moja ukochana” i pyta o to, czy dalej mu wierzy mimo jego kłamstw i zdrad? Ta odpowiada, że jest jego sługą. Mordercy pytają ją, która godzina. Gdy dowiadują się, że jest dziesiąta w nocy, idąc spać pod ścianę.
Ucieszony Ryszard siada i pije herbatę, Tatiana natomiast przedstawia go Florestynowi - „Ryszard York”. Król przekonuje Florestana, że jego mordercy nie są do końca realni, że to śpiące trupy, że każdy człowiek ma takich morderców. Florestan z początku nie wierzy, ale gdy nie udaje mu się obudzić Morderców, wierzy mu. Jednakże brakuje mu królewskiej siły oporu wobec „dziwności życia”. Florestan załamuje się, a Król zauważa, że jednak nie jest taki silny, jak mu się wydawało. Florestan zgadza się z nim i mówi, że w każdym człowieku istnieją zwierzęce instynkty, a my wszyscy jesteśmy jedynie uspołecznionymi zwierzętami.
Następnie mówi, że nie wierzy w dawne zabobony, jest człowiekiem współczesnym, wierzy w rozum. W końcu przyznaje, kim jest - wicedyrektorem największych metalurgicznych zakładów na świecie, ale maluje lepiej od kubistów. Rysuje lepiej niż wykształceni malarze, gra na fortepianie lepiej od muzyków, choć nie ma w tym kierunku wykształcenia. Pisze wspaniale, tak że wszyscy się dziwią, że tego nie wydaje. Ale dla niego nie ma to sensu - ma fach, jest wicedyrektorem, a wszystko inne dla niego to zabawa. Król cieszy się, że Florestan mówi prawdę.
Król mówi, że dla niego Bóg był wszystkim, a dla Florestana pewnie ważny byłby tylko wtedy, gdyby mógł mu przynieść zysk. Florestan odpowiada, że Król jest prymitywem, a jego sposób myślenia jest starodawny, nie pasuje do współczesnego świata. Jest reliktem dawnych lat. Ryszard denerwuje się i chce przyłożyć Florestanowi, ale powstrzymuje go Tatiana.
SCENA CZWARTA
Wchodzi Joanna Wężymordowa. Pyta, gdzie jej syn - Florestan. Nie widziała go dziesięć lat i słyszała, że popadł w złe towarzystwo. A był przecież zawsze szlachetny.... Florestan mówi, że to nieprawda, a cały ten zamek to jaskinia jakichś złych duchów, które męczą oszalałego starca, wymyślającego wszystkim od najgorszych! Matka ledwo poznaje syna. Ten zapewnia ją, że nie ma nic wspólnego z tymi ludźmi, że znalazł się tu przypadkiem, że jest wicedyrektorem. Matka naskakuje na Tatianę (którą „prawie wychowała”) że sprowadziła Florestana do „tego bagna”. W końcu Florestan prosi matkę o ratunek - tu bezczeszczą jego ideały! Joanna denerwuje się. Po dziesięciu latach rozłąki prosi o ratunek... a tymczasem ona sama chce ratunku od niego. Mówi, że Florestan wysysał cały czas jej serce.
Król poznaje Joannę, ona zaś po chwili jego. Ryszard mówi, że jej syn jest ścierwem, bezdusznym automatem, zerem, członkiem zdegenerowanego społeczeństwa. Teraz Ryszard rozumie, czemu Joanna (była jego kochanka) nigdy nie była tak naprawdę jego - była pełna złej krwi. Tatiana jest zszokowana tym, że Król był kochankiem Joanny. Z zemsty wyjawia Florestanowi, że podsyłała mu inne kobiety, ażeby je oszukiwał tak, jak oszukiwał niegdyś ją. Królowi taka zemsta się podoba - to rozumie!
Florestan się załamuje. Tatiana pociesza go, mówi mu, że kochał jedynie ją, uwiodła go i zniszczy na złość Joannie. Florestan - ku przerażeniu matki - przyznaje rację Tatianie. Joanna umiera z żalu. Z pewnym podziwem Ryszard przyznaje, że nawet on sam nie byłby w stanie zabić własnej matki...
Tatiana karze Florestanowi paść przed sobą na twarz, aby król mógł to zobaczyć. Florestan tak czyni. Następnie każe mu z sobą pójść - gdy zniszczy jego życie, może dostrzeże w końcu prawdę.... Król przyznaje, że wszystko jest kłamstwem, cały świat.
Nagle do środka wchodzi Ktoś Tajemniczy wraz z chmarą Drabów. Przybywa również Gospodyni by sobie popatrzeć na to, co będzie dalej. Budzą się Mordercy, którzy mierzą w Króla sztyletami. Tatiana próbuje powstrzymać Drabów, lecz ci jej nie słuchają. Otaczają Florestana. Florestan prosi matkę, by go uratowała. Król z pogardą słucha jego jęków. Prosi Morderców, by go na chwileczkę puścili. Ci z wahaniem to czynią, a Ryszard bierze miecz, mija Drabów i rusza zabić Florestana. Tatiana błaga króla, by obronił Florestana przed Drabami, lecz Ktoś nakazuje Ryszardowi wrócić pod filar, co też ten czyni. Draby zaczynają gnębić Florestana na różne sposoby (obcęgami, młotami itp.).
Wtem Król uderza Morderców swym mieczem i rusza ku Florestanowi, zniesmaczony jego jękami i wrzaskiem. Ktoś wskazuje Królowi drogę - mroczną głębię sali. Ten pokornie tam rusza. Draby znowu zaczynają torturować Florestana, który krzyczy z bólu.
KURKA WODNA
TRAGEDIA SFERYCZNA W TRZECH AKTACH
1921
Osoby:
Ojciec Wojciech Wałpor
On - Edgar Wałpor
Synek Tadzio
Lady - Księżna Alicja of Nevermore
Kruka Wodna - Elżbieta Flake - Prawacka
Drań - Ryszard de Korbowa - Korbowski
Trzech starców:
a) Efemer Typowicz
b) Izaak Widmower
b) Alfred Weader
Lokaj Jan Parblichenko
Czterech innych lokai
Trzech szpiclów (naczelny szpicel - Adolf Smorgoń)
Niańka Afrosja Opupiejka
Człowiek od latarni
AKT PIERWSZY
Pole. Na środku pola kopiec ze słupem latarnianym, pod którym stoi Kurka Wodna (Elżbieta). Po jej lewej stronie znajduje się On - Edgar, nabijając dubeltówkę.
Kurka Wodna pogania Edgara, by jak najprędzej ją zastrzelił. Ten próbuje, lecz nie może. Z kim będzie rozmawiał, gdy jej zabraknie? Kurka odpowiada, że w samotności całkiem dobrze się do tej pory czuł - przecież ją porzucił. Edgar jednak już nie może być sam, chce być z Elżbietą. Zarzuca jej, że chce popełnić samobójstwo, ale nie ma dość odwagi, więc używa jego. Kobieta zaprzecza, śmierć jest dla niej niczym. Nie może już wrócić do tamtego życia. Zarzuca Edgarowi, że nie może jej zabić, bo jest „mały”. Ten się zgadza, lecz o swą małość obwinia „dziesięć lat bezpłodnej walki z samym sobą”. Kurka mówi, że teraz ma szansę dokonać czegoś wielkiego - zabić ją. Wszystko, co wielkie, może się przydarzyć tylko raz, nie da się już tego powtórzyć. Dziwna rozmowa trwa jeszcze przez chwilę, w końcu Edgar zgadza się ją zastrzelić. Jeden pocisk trafia Kurkę w serce, które obojętnie oznajmia, że trafił. Edgar - równie obojętnie - zapala papierosa i zastanawia się, co teraz powie ojcu.
Wtem zza kopca wychodzi Tadzio, który tuli się do Kurki. Ta nakazuje mu iść do ojca - Edgara. Edgar nie jest jego ojcem, ale jest mu wszystko jedno. Przez jakiś czas prowadzą dość bezsensowną dysputę, aż w końcu Kurka umiera. Tadzio jest przerażony tym widokiem.
Wtedy dekoracje zmieniają się tak, że pole zastępuje wnętrze karczmy. Edgar tłumaczy Tadziowi, że Kurka umarła - to jest tak, jakby spała, ale już nigdy się nie obudzi. Tadzio mówi, że nie należy nigdy mówić „nigdy”. Zauważa również, że Edgar nie mówi mu całej prawdy. Ten zdradzą ją bez większych oporów - przyznaje się, że zabił Kurkę. Tadzia strasznie to bawi. Edgar mówi, że tak pomagają sobie ludzie w nieszczęściu, a cel jest sam w sobie - choć tej maksymy nigdy nie był w stanie zrozumieć. Tadzio tłumaczy mu, iż chodzi o to, że w jednej chwili pragnie się jednego, w następnej czegoś innego. Edgar jest zaskoczony mądrością chłopca. Zastanawia się, jaki będzie jak już dorośnie. Tadzio oznajmia, że będzie rozbójnikiem. Edgar mówi, że to okropne. Tadzio jednak odpowiada, że nic okropnego naprawdę nie ma. Edgar mówi, że świat jest pustynią bez sensu.
Edgar pyta Tadzia, jak się tu właściwie znalazł. Chłopak nie pamięta, wie, że był bardzo chory i był w jakimś domu dla chłopców. Potem obudził się tutaj, gdy usłyszał strzały Edgara. Edgar oznajmia, że jutro weźmie się za wychowania Tadzia. Wchodzi Ojciec.
Tadzio mówi, że Edgar go nie wychowa, bo sam jest niewychowany. Ojciec oznajmia, że skoro nie Kurka Wodna nie żyje, to nie będzie kolacji i zjedzą coś na miejscu. A ciało każe wynieść, bo nie znosi jak mu się trupy pod nogami walają.
Edgar oznajmia Ojcu że adoptował Tadzia i zaczyna inne życie. Przyznaje się, że zabił Kurkę Wodną na jej życzenie. Ojciec komentuje, że wolała śmierć niż życie z Edgarem. Lokaje przynoszą stół. Ojciec oznajmia, że na kolację przybędą goście - wrogowie pod postacią przyjaciół i vice versa. Ojciec przyznaje, że czyn Edgara trochę mu imponuje. Edgar żałuje Kurki i płacze. Tadzio go pociesza, mówiąc, że to są „tylko obrazki, które Pan Bóg robi swoimi zaczarowanymi pastylkami”. Edgar wyrzuca strzelbę.
Nadchodzą goście. Ojciec upomina Edgara, by go nie skompromitował swoim płaczem. Tadzio mówi, że Ojciec jest wspaniały - jak zły czarnoksiężnik. Wzruszony Ojciec pozwala mu mówić do siebie „dziadku”.
Gośćmi okazują się Księżna Alicja, Maciej Wiktoś (false Ryszard Korbowa - Karbowski) i trzech starców.
Jak się okazuje to Alicja sprowadziła tutaj panów. Edgar dowiaduje się, że drugi Edgar - mąż Alicji - został pożarty przez tygrysa. Umarł pięknie - miał brzuch rozdarty i cierpiał straszliwie, a do ostatniej chwili czytał dzieło Russella i Whiteheada „Principia mathematica”. Edgar oznajmia, że jest u progu innego życia. Ojciec wyjaśnia, że zastrzelił Kurkę Wodną jak psa i pyta, czy nie uważa tego za świństwo. Alicja oznajmia, że dziwne rzeczy do jej męża pisała w listach, ale wiadomość o jej śmierci nie robi na niej wrażenia. Mówi, że kobiety lubią się poświęcać - to szczęście zginąć dla kogoś. Edgar mówi, że drugi Edgar - mąż Alicji - kochał się w Kurce, lecz Alicja zaprzecza - kochał tylko ją. Przedstawia jej również Tadzia, którego „adoptował 20 minut temu”. Alicja przyznaje, że Edgar przeżył tego dnia dużo. Następnie idą porozmawiać na stronę.
Po chwili Edgar pyta Alicję „kim jest ta kanalia” (pytając o Ryszarda). Alicja przedstawia ich sobie i oznajmia, że Ryszard jest jej jedyną pociechą, poznali się w Indiach i gdyby nie on, to nie przeżyłaby śmierci męża. Edgar jest zdziwiony tym, że Ryszard zwraca się do Alicji per „ty”, ale Ryszard wyjaśnia, że jest jej kochankiem. Nie życzy sobie również, żeby Alicja rozmawiała po kątach z takimi wymoczkami. Dochodzi do walki między nimi. Edgar wygrywa bój a Ryszard ucieka.
Alicja jest zaskoczona siłą Edgara i gratuluje Ojcu syna. Pozwala mu także nazywać się córką - „sprawa załatwiona”. Wraca Edgar i Alicja oznajmia mu, że jutro będzie jego żoną. Edgar jest trochę skołowany, mówi, że może lepiej za kilka dni, ale Ojciec nakazuje mu brać jak dają. Alicja namawia Edgara na małżeństwo. Tadzio cieszy się, że będzie miał taką śliczną mamę. Edgar niepokoi się jednak, czy podoła temu wszystkiemu - w jeden dzień stworzył sobie rodzinę. Pyta Ojca czy może nie powinien najpierw odpokutować swego czynu, ale Ojciec każe mu się zamknąć i nie truć. Edgar wzdycha, że nie jest panem własnego losu, wszystko za niego tworzy przypadek.
AKT DRUGI
Rzecz się dzieje w Nevermore Palace. Tadzio pyta Alicję, czemu Edgar jest jego ojcem, bo zapomniał. Ta odpowiada, że w życiu nie wszystko można rozumieć i wiedzieć. Tadzio narzeka, gdyż zapomniał o swoich początkach, nie wie, kim jest, a chciałby to wiedzieć, przypomnieć sobie. Mówi, że do tej pory niczego się nie bał. Bał się jedynie we śnie, ale teraz wszystko wydaje mu się snem.
Wchodzi Jan Parblichenko i oznajmia, że na obiedzie będą goście. Tadzio określa ich jako „te obrzydliwe mordy, które męczą tatusia”. Alicja oznajmia, że będzie też Ryszard. Tadzio się cieszy - Ryszard jest jak człowiek ze złego snu, ale Tadzio lubi nań patrzeć. Chciałby się obudzić....
Wchodzi Ryszard. Jest niepocieszony tym, że Edgar jest mężem Alicji. Tadzio jakoś dziwnie czuje się w obecności Ryszarda. Ten każe mu iść spać, lecz Tadzio się buntuje. To denerwuje Ryszarda, który mówi mu, że jego ojciec, Edgar, jest zwykłym mordercą, który żyje tylko dzięki łasce Alicji, ale w każdej chwili może zawisnąć. Następnie mówi Alicji, że ma wszystko, ale bez niej nie jest szczęśliwy. To go wkurza.
Wtem pojawiają się panowie Widmower, Ewader i Typowicz. Alicja przeprasza, ale Edgar spóźni się na kolację. Jakoś nikt nie jest z tego powodu zasmucony. Jednakże mówi, że wspólnie z mężem przystępują do spółki z panami (Theosophical Jam Company). Ryszard protestuje, ale Alicja zimno przywołuje go do porządku. Ryszard zwija się w kłębek na podłodze i łka. Panowie się cieszą. Z całej arystokracji jedynie Alicja miała odwagę, przy przystąpić do spółki. Alicja mówi, że jest zupełnym połączeniem się aryjsko-semickim. Semici to rasa przyszłości. Ewader przyznaje jej rację - odrodzenie się Żydów jest warunkiem szczęśliwości świata.
Wtedy wchodzi Edgar. Tadzio biegnie do niego, by się poskarżyć na Alicję - nie wie, kiedy mówi prawdę, a kiedy kłamie; nie wie, czy jest dobra, czy jest zła. Edgar każe mu jednak iść precz. Tadzio żali się ojcu, że jest zupełnie sam, ale Edgar idzie porozmawiać ze starcami i nie zwraca już na niego uwagi. Alicja każe Afrosji Iwanowej położyć Tadzia spać.
Wtem pojawia się Kurka Wodna. Edgar jest zdziwiony, Alicja nie poznaje nieboszczki Tadzio zaś prędko wraca do pomieszczenia - Kurka Wodna to jego prawdziwa matka! Jednakże Kurka mówi, że nie jest wcale jego matką. Przerażony Tadzio oznajmia, że nie ma już nikogo. Afrosja prowadzi zanoszącego się płaczem chłopca do jego pokoju.
Edgar przedstawia wszystkim zgromadzonym Kurkę Wodną. Alicja jest nieco zdziwiona tym, że kobieta żyje, Edgar zaś odpowiada, że skoro ona żyje, to znaczy że jej nie zabił. I tyle. Ryszard jest załamany. Ostatni sposób na pozbycie się Edgara - szantaż - przepadł. Edgar nie jest wcale pocieszony tym, że Kurka żyje. Musi pokutować dalej za to, czego nie zrobił, i cierpieć. Kurka mówi, że jeszcze za mało cierpi. Pojawia się Ojciec. Edgar wnioskuje - widząc, że Ojciec nie jest ani trochę zdziwiony - że ten od początku o wszystkim wiedział. Ojciec przyznaje mu rację. Mówi, że ten plan to część jego sposobu wychowania Edgara. Alicja radośnie przedstawia się Kurce Wodnej. Następnie wszyscy idą na wieczerzę, poza Edgarem i Kurką.
Kurka pyta Edgara, czy kocha Alicję. Ten odpowiada, że wszystko dzieje się bez jego woli, jest zupełną marionetką. Od „śmierci” Kurki zaczął inne życie - nie sam je stwarza, lecz raczej stwarzają mu je Alicja i Ojciec. Ojciec chce zrobić z niego artystę - ale on nie ma żadnego talentu. Jest pajacem w rękach niewiadomej siły. Kurka jednak mówi, że za mało cierpi. Musi bardziej cierpieć, by coś z niego było. Edgar ma tego wszystkiego dosyć. Nienawidzi realnego życia. Co prawda całą spółką i majątkiem zarządza żona, ale od rana musi być na konferencjach w bankach, na giełdzie, układać się z dostawcami, zająć rachunkami.... A on nie jest biznesmenem! Gdy Kurka pyta o Tadzia, Edgar oznajmia, że jest przekonany, iż Kurka jest matką Tadzia, lecz ta zaprzecza. Edgar mówi, że jest dziko przywiązany do Tadzia, ale czuje, że wyrośnie na drania tak strasznego, że przyćmi nawet Ryszarda. Edgar się nim brzydzi, Tadzio go nie kocha, ale i tak Edgar jest doń przywiązany. Tadzio chciałby mieć za ojca Ryszarda - to jest jego artystyczny ideał. Kurka mówi, że to wszystko to nic. Może dopiero więzienie, może ból fizyczny, może tortury wyleczą Edgara z wiary w pozytywne wartości życia...? Edgar zapala się do tego pomysłu - ból fizyczny, to jest to! Prędko woła lokai i każe im przynieść z muzeum hiszpańską maszynę do tortur. Teraz, w tym momencie, Edgar w końcu jest panem samego siebie i ma zamiar sam działać.
Lokaje wracają, wlokąc ze sobą madejowe łoże (do rozciągania). Edgar każe im go torturować i nie przestawać, nawet gdy będzie prosił o litość. Mają przestać dopiero wtedy, gdy Edgar zaprzestanie krzyków.
Lokaje rozpoczynają tortury. Przygląda się temu Kurka, śmiejąc się opętańczo. Edgar błaga o litość, ale oczywiście słudzy nie przestają. Do pokoju wchodzi Alicja. Edgar milknie. Lokaje zaprzestają tortur, lecz Kurka każe im kontynuować, a następnie idzie do sali jadalnej.
Jednakże lokaje nie wiedzą co robić. Pan kazał przestać, gdy już nie będzie krzyczał.... Poza tym mężczyznom jest go żal. Zemdlał, ma już dość... Wtem do pokoju wbiega Ojciec. Zdziwiony zachowaniem syna każe go natychmiast uwolnić. Do pokoju wbiega przerażony Tadzio, prosząc Edgara, by już nigdy nie krzyczał. Mówi, że go kocha i że w końcu zbudził się ze snu. Nie chce już, żeby Kurka była jego mamą, niech ją ktoś stąd zabierze.
Do sali wraca reszta gości. Kurka zwraca się do Alicji, mówiąc, że Edgar Nevermore nigdy jej nie kochał, kochał tylko Kurkę, a na dowód tego daje jej jego listy. Alicja mówi jednak, że o wszystkim wiedziała, ale Edgar Nevermore tak naprawdę nigdy Kurki nie kochał - po prostu przypominała mu jego matkę. Kurka jest widmem, urojoną wartością - a nie można być zazdrosnym o widmo. Mąż mówił Alicji, że pisał do Kurki całkowicie pozbawione sensu listy, które Kurka brała na serio. To śmieszne. Kiedy leżał z wywalonymi na zewnątrz bebechami (po ataku tygrysa) mówił całkiem przytomnie, że nabrał Kurkę na „metafizyczny flirt psychopatów”. Kurka nie chce w to uwierzyć, potem wybucha nagłym śmiechem i mówi, że to ona go cały czas nabierała. Ona nie istnieje, cały czas żyje w kłamstwie. Edgar jej wierzył, ale czasem starał sobie sam wmówić, że jej nie wierzy.
Tadzio tupie nogami i każe wyprowadzić stąd Kurkę. Edgar słabym głosem uspokaja syna, lecz Alicja przyznaje słuszność Tadziowi i Ojciec rusza wyprowadzić Kurkę.
Smutny Tadzio pyta Edgara, czy i on jest przeciw niemu...? Ojciec odpowiada, że nie jest przeciwko niemu, lecz z nim przeciwko życiu i czeka chwili, gdy Tadzio zostanie artystą. Edgar prosi Alicję, by uratowała go przed nim i przed sobą. Każe Ryszardowi wynosić się z domu. Alicja każe Janowi wyprowadzić Ryszarda. Ten się prawie wcale nie opiera.
Typowicz podchodzi do Edgara i prosi go o podpisanie statutu Theosophical Jam Company. Edgar podpisuje, po czym przeprasza starców, ale już nie ma więcej sił. Starcy wychodzą. Edgar prosi Alicję o to, żeby rozpoczęli nowe życie. Alicja jest zdziwiona, że już nie „inne”, ale „nowe”. Edgar odpowiada, że tamto było niemożliwe. Tadzio mówi, że wierzy Edgarowi, swojemu jedynemu, kochanemu tatusiowi i obudził się wtedy, gdy odtrąciła go Kurka Wodna. Wtedy w końcu przestał śnić. Chce być dobry, nie chce już być zły. Alicja też chce być dobra. Edgar jednak mówi Tadziowi, że może chcieć dobry, ale w głębi ducha jest przecież zły. Ale i tak dzisiejszego wieczora zrozumiał, że etyka nie ma żadnego znaczenia. Człowiek na bezludnej wyspie nie zrozumiałby etyki. Tadzio pyta, czy od teraz Edgar będzie mu wierzył. Edgar odpowiada, że tak bardzo chce mu wierzyć, jak on chce być dobrym.
Edgar prosi Alicję, żeby go uratowała. Ojciec spiskuje z Kurką Wodną przeciw niemu. Czeka go straszna pokusa - pokusa zostania artystą. Broni się resztkami sił, nie ma talentu.... życie straciło dziś wszelki sens. Nienawidzi Sztuki. Boi się jej. Jeśli Alicja mu nie pomoże, nie oprze się pokusie i odda się Sztuce. Alicja mówi, że dziś kocha go naprawdę. Wielkość istnieje tylko w kłamstwie. Alicja nie opuści ani jego, ani Tadzia. Edgar konstatuje, że będą wlec się więc jak skazańcy, aż do śmierci.
AKT TRZECI
Miejsce to samo co w akcie drugim, tyle że dziesięć lat później. W pokoju siedzi już dwudziestoletni Tadzio i narzeka. Pyta, kiedy skończy się ten okropny koszmar. Edgar wymaga od niego nie wiadomo czego, każe mu się matematyki uczyć, a sam jest nieudanym człowiekiem. Żałuje, że to Ryszard nie jest jego ojcem.
Pojawia się Jan i oznajmia, że z Tadziem chce rozmawiać „ta pani, co tu była dziesięć lat temu”. Ucieszony Tadzio każe ją prosić - bo wtedy postąpił tak nieładnie, trzeba to naprawić.... Wchodzi Kurka Wodna.
Kurka Wodna mówi, że posądzono ją o to, że jest jego matką z powodu tego, że mają takie samo nazwisko, a to czysty przypadek. Śmieje się, gdy przypomina sobie, że mały Tadzio chciał, żeby była jego matką, a gdy ta odmówiła, obraził się na nią. Tadeusz tłumaczy się, że był wtedy mały. Jest wyraźnie zmieszany. Kurka Wodna „robi na nim piekielnie erotyczne wrażenie”. Tadeusz skarży się, że zamęczają go matematyką, choć jej nie umie. Kurka mówi, że to dziedziczne w jego rodzinie - Ojciec chciał zrobić z Edgara artystę, ale mu się nie udało. Tadeusz skarży się, że zapomina czasem o istnieniu kobiet. Kurka pyta go, czy mu się podoba. Zmieszany Tadeusz przyznaje, że mu się bardzo podoba, że ją kocha i się całują.
Ktoś idzie. Tadeusz szybko prosi Kurkę, by powiedziała, że ona też go kocha. Kurka ulega. Wtem wchodzą Ojciec i Edgar. Ojciec raduje się, widząc Kurkę i przyznaje, że wyładniała od czasu ostatniego ich spotkania. Zauważa też, że Tadeusz z nią romansuje. Tadeusz mówi, że znowu zbudził się ze snu i nie będzie tym, kogo chcą z niego zrobić - sam chce o sobie decydować. Kocha Kurkę i chce się z nią ożenić. Kurka mówi, że Tadeusz jest jej, ma piękną duszę i przy niej osiągnie wielkość. Zdenerwowany Edgar zauważa, że Kurka nawet nie zna Tadeusza. Nie odda go na żadne „samobójcze eksperymenty”, Tadeusz będzie uczonym, bo to jedyny fach, który jeszcze nie zszedł na psy. Tadeusz nie chce być uczonym, kocha Kurkę. Kurka nie chce, żeby zrobili z Tadeusza „skłamanego” człowieka. Edgar dziwi się - od kiedy Kurka zaczęła brzydzić się kłamstwem? Na chwilę opuszcza pomieszczenie.
Tadeusz oznajmia, że jak nie pozwolą ożenić mu się z Kurką, to ucieknie z domu. Wtem pojawia się Alicja. Pyta Kurkę, czy znowu chce zaczynać dyskusję o jej pierwszym mężu, ale ona odpowiada, że przeszłość zostawiła już za sobą. Tadeusz oznajmia ponownie, że żeni się z Kurką - obudził się ze snu i przejrzał wszystkie kłamstwa. Alicja sarka, mówiąc, że już po raz kolejny z jakiegoś snu się wybudza. Tadeusz oznajmia, że drugi raz wybudził się ze snu, a jak obudzi się po raz trzeci, to będzie koniec.
Pojawia się Ryszard, za nim wchodzi Edgar, ubrany w XVIII wieczny strój i zabrania Tadeuszowi żenić się z Kurką. Ryszard przeprasza, że się tu wprosił, ale ciągle kocha Alicję i wrócił aż z Argentyny (w której przebywał przez ostatnie pięć lat), by pomóc Edgarowi i Alicji. Edgar każe mu chwilę poczekać i ostrzega Tadeusza, że jeżeli ożeni się z Kurką, będzie zgubiony. Mówi to, bo go kocha, ale Tadeusz odpowiada mu niekulturalnie, że Edgar jest kabotynem i wcale nie jest jego ojcem. Edgar wkurza się i chce siłą oderwać Tadeusza od Kurki, lecz ten grozi, że ucieknie z domu. Interweniuje Ryszard, który mówi, że muszą wpierw zabić Kurkę i wtedy będzie spokój (w międzyczasie puszcza oko do Alicji i wspomina, że prowadzi teraz grę). Edgar przyznaje rację Ryszardowi i każe Janowi przynieść dubeltówkę.
Kurka chce wyjść z domu. Wtem pojawia się Człowiek, który mówi, że latarnia jest zapalona. Zmienia się scena i pojawia się latarnia na słupie z pierwszego aktu, choć kopca nie widać. Edgar dziękuje Człowiekowi, teraz sobie przypomniał.
Człek wychodzi, a pojawia się Jan z dubeltówką. Kurka chce wiać wraz z Tadeuszem, lecz Edgar każe Janowi przytrzymać Kurkę. Sługa boi się, że i jego Edgar postrzeli, ale ten nakazuje mu natychmiast wykonać rozkaz. Kurka jest coraz bardziej przerażona i prosi, żeby skończyły się te żarty. Edgar uspokaja Jana - przecież świetnie strzela, zdobył wiele nagród. To nieco uspokaja Jana, który chwyta Kurkę.
Alicja i Ojciec przyglądają się temu z zaciekawieniem, bezsilny Tadeusz chwyta się za głowę. Edgar składa się do strzału. Wtedy Kurka krzyczy, że go kocha, tylko jego, jedynego, ale chciała w nim wzbudzić zazdrość. Edgar odpowiada „Za późno”. Kurka woła o pomoc, ale nikt nie chce jej ruszyć z odsieczą. Edgar strzela dwa razy. Kurka pada na ziemię, a Jan z podziwem oznajmia, że Edgar rozwalił jej łeb. Edgar oznajmia spokojnie, że to wszystko już się wydarzyło wcześniej, tylko trochę inaczej. Tadeusz oznajmia, że zbudził się z trzeciego snu i już wszystko wie - jest draniem. Edgar mówi, że dobrze mu tak - nienawidzi go, nie ma przybranego syna, jest sam.
Wtem dwa Szpicle rzucają się na Ryszarda i wloką go za kotarę. Pojawia się Smorgoń, który przeprasza za zakłócanie spokoju, ale musieli pojmać niebezpiecznego bandytę. Alicja rozpacza. Przeprasza Ryszarda, że go zgubiła i że porzuciła go dla tego idioty - Edgara. Ryszard oznajmia, że to nic, wybacza jej, tylko ją jedną kochał. Smorgoń spostrzega trupa Kurki. Alicja prędko mówi, że to ona zabiła Kurkę, za karę za to, że kochała się w Ryszardzie. Ten uśmiecha się słodko. Tadeusz ucieka. Ryszard z podziwem mówi, że Tadeusz teraz został prawdziwym draniem.
Smorgoń każe wyprowadzić Alicję i Ryszarda. Wtem z ulicy dobiegają wystrzały. Zaczyna się rewolucja. Alicja oznajmia Ryszardowi, że go kocha. Wystrzały cichną i Smorgoń zabiera więźniów. Alicja nawet nie spojrzała na Edgara...
Ojciec oznajmia Edgarowi, że zbankrutowali. Teraz Edgar nie ma wyboru - musi zostać artystą. Edgar oznajmia, że jeszcze jedna rzecz mu została - śmierć. Dobywa rewolweru. Ojciec go chwali - jest takim wspaniałym aktorem, mógłby własne sztuki pisać.... Naprawdę jest artystą. Edgar żegna się z ojcem i strzela sobie w skroń.
Ojciec jest pełen radości. Na jego oczach prawdziwy artysta popełnił samobójstwo, nie nędzny kabotyn, prawdziwy artysta! Woła Jana, żeby zabrał trupa. Jan z podziwem wypowiada się o umiejętnościach strzeleckich denata. Na zewnątrz znowu słychać strzały. Ktoś dobija się do drzwi.
Okazuje się, że to Typowicz, Ewader i Widmower. Ojciec mówi „Syn mój się zabił. Nerwy nie wytrzymały. Trudno. Cóż to słychać?”
Typowicz oznajmia, że na ulicy wala się cała masa trupów. Widzieli Szpicli prowadzących Alicję i Ryszarda. Ryszard coś krzyknął, a wtedy tłum pobił Smorgonia i jego ludzi, a Ryszard i Alicja ruszyli na czele tłumu na barykadę i w kierunku ulicy Niesumiennych Chłopców. Ojciec mówi, że to może być ostatnia ich noc, może ich dziś zarżną, ale niech chociaż się przedtem zabawią. Z początku jego goście są tym zdziwieni, ale Ojciec oznajmia, że przecież nic im innego nie pozostało. Siadają więc do gry. W tle słychać salwy z karabinów i wybuchy.
„Przypomina Pana Tadeusza, ale nie ma na to rady” [przyp. autora]