Siedź i rowery
Tylko od czasu do czasu docierają do świadomości opinii polskiej interesujące i otrzeźwiające fakty z dziedziny nadużyć i najrozmaitszych afer gospodarczych, spowodowanych prawie zawsze przez Żydów. Etyka talmudyczna, która okradania nie-żydów i narodów nie-żydowskich nie uważa za przestępstwo, stwarza co krok w życiu gospodarczym sytuacje, zasługujące na największe napiętnowanie ze stanowiska naszej katolickiej etyki i polskiego interesu. Do afer i oszustw żydowskich zdołaliśmy się prawie przyzwyczaić, ale każda nowa wieść z tej dziedziny bije w nas na alarm, że przecież nie chodzi tylko o brzydkie przestępstwo, lecz o krzywdę polskich interesów gospodarczych. Szczególnie w tych czasach, więcej niż zwykle, jesteśmy wrażliwi na te sprawy.
I oto znowu sprawa śledzi, których sprowadzamy rocznie około 400 tysięcy beczek za ok. 28 milionów złotych. Na katolickim Wielkim Poście (w tym czasie spożywa się u nas duży procent ogólnego kontyngentu) grubo zarabiają Żydzi.
Sprawa przedstawia się tak. Nasz przemysł śledziołowczy pokrywa tylko w 20% zapotrzebowanie rynku wewnętrznego. Resztę sprowadzamy, głównie z Anglii. Tak jest już od lat. Przywóz przez długi czas nie podlegał żadnym ograniczeniom. Przywoził Żyd z Gdańska czy Gdyni, przywoził kupiec naprawdę polski, zamawiając towar wprost u solarzy angielskich. Odbywała się oczywista konkurencja pomiędzy polskim importerem, najczęściej z Pomorza lub Wielkopolski, a żydowskim, lecz Polak dawał sobie jakoś radę, nie ustępował. Taka „sielanka” trwała do r. 1935. Rasa semicka jednak nie lubi konkurentów ze zdrowymi zasadami kupieckimi, toteż w stosunkach handlowych polsko-angielskich zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Jakieś „polskie firmy” zamawiały partie śledzi, następnie ich nie wykupywały, narażając angielskich eksporterów na duże straty. Takie „nabieranie” Anglików przybrało charakter nałogowy ok. r . 1935 tak, że niektóre firmy angielskie broniły się wprost przed wywozem śledzi do Polski. Na to czekali Żydzi z Gdańska i Gdyni. Kiedy więc przyparci do muru (przez agentów żydowskich firm importerskich?) solarze angielscy wystąpili z inicjatywą stworzenia jakiegoś porozumienia polskich importerów śledzi i wprowadzenia do przywozu angielskich śledzi do Polski zdrowych zasad handlowych i czynnika planowania, gdańsko-gdyńscy Żydzi natychmiast podchwycili projekt angielski i jeszcze w r. 1935 powstało „Gdańsko-gdyńskie porozumienie”.
Oczywista, że Żydom odpowiada monopol, dlatego też porozumienie (Anglicy zgodzili się na nie ze względów handlowych) przewidywało klauzulę, zakazującą solarzom angielskim sprzedawania śledzi importerom polskim nie będącym członkami porozumienia. Kiedy zaś okazało się w praktyce, że jednak tu i ówdzie jakiemuś spryciarzowi Polakowi udało się zakupić partię śledzi od niesolidarnego solarza angielskiego, to wprowadzono drugą klauzulę, zabraniającą angielskim firmom transportowym zabierania z Anglii śledzi, zakupionych na wolnym rynku. Ponieważ zaś porozumienie zleciło cały transport śledzi do Polski wyłącznie angielskim statkom, a kupcy polscy nie mogli się zdobyć na sprowadzanie całych partii śledzi na polskich statkach — żydowskie „Gdańsko-gdyńskie porozumienie” skoncentrowało w swoim ręku cały (w 100%) przywóz śledzi do Polski.
Oto dlatego jedząc śledzie, zapychamy kieszenie żydowskich aferzystów gdańsko-gdyńskiego porozumienia importerów poczciwych śledzi.
Sprawa niby nie warta funta kłaków. Ale polskie interesy gospodarcze? Żydzi gdańsko-gdyńscy są dyktatorami cen na śledzie, mają bowiem całkowity monopol w swoim ręku. Złe to, złe w 100% nie tylko z racji narodowej, że właśnie wrogi nam element dyktuje cenę śledzi, które lubi cała Polska, i wielkie zyski (kilka milionów złotych rocznie) zgarnia do niepolskiej kieszeni, — lecz i ze względów w tej chwili jeszcze ważniejszych.
A co będzie w razie wojny? — Wiadomo, że śledź jest artykułem codziennej potrzeby specjalnie ubogiej ludności, której mamy bardzo wiele. Czy żydowscy importerzy pamiętają o stworzeniu odpowiednich zapasów na wypadek wojny? Bardzo, bardzo w to należy wątpić. Jeśli zaś pewne zapasy by istniały, to czy np. gdańskie magazyny zabezpieczają należycie zaspokojenie polskiego zaporzebowania na śledzie? To także kwestia budząca wiele wątpliwości, skłaniająca do szybkich decyzji.
W tę sprawę winny wejrzeć władze polskie, pod których opieką (ulgi importerów gdańsko-gdyńskich w cłach itp.) odbywa się to niepożądane bogacenie się żydów.
Kupcom polskim zaś, którzy od pewnego czasu bezskutecznie próbują przełamać monopoliczny charakter porozumienia gdańsko-gdyńskich Żydów dla celów łupienia Polaków, serdecznie radzimy, aby postarali się o przeprowadzenie dochodzeń, jakie to firmy „polskie” przed r. 1935 „nabierały” angielskich eksportterów, aby moment prowokacji mógł być ujawniony dokumentarnie. Sprawa pachnie przecież prokuratorem. Nie wątpimy, że Żydzi posiadają bardzo duże zdolności omijania tej instancji, ale nieraz przecież jednak wpadają w ręce sprawiedliwości.
Druga rada dotyczy bezpośrednich możliwości przełamania żydowskiego monopolu w przywozie śledzi. Nie ma w Polsce hurtownika Polaka, który by mógł sprowadzać śledzie w partiach całookrętowych? — Oczywiście, że polskimi statkami handlowymi. Może nie ma.
Ale dlaczego kupcy polscy nie zdobędą się na zerwanie z handlem wyłącznie średnio-kapitałowym (polski indywidualizm aż do przesady rozwinięty u większych kupców - hurtowników z zachodnich dzielnic Polski) i nie zawrą jakiegoś porozumienia kapitałów polskich dla importu śledzi? Jest to droga walki i ryzyka, bo Żydzi łatwo nie ustępują z pola. Ale przecież droga jedynie godna polskiej racji stanu i godna dobrych tradycji np. wielkopolsko-pomorskiego kupiectwa. Jest toteż droga realna. Memoriały do Ministerstwa Przemysłu i Handlu mogą mieć wątpliwy skutek, choćby dlatego, że nie wiadomo czy ministerstwo jest władne rozciąć ten węzeł żydowskiego władztwa w dziedzinie przywozu śledzi do Polski.
*
Żydzi mają węch. Jakby wyczuli, że na rowerach będzie można w Polsce zrobić złote interesy. Jest wszak moda na motoryzację. Buduje się drogi i mówi się ludziom: „abyście mogli jeździć do miasta rowerem, nie męcząc konia i nie odrywając go na dzień lub dłużej od robót w polu”. Wiadomo zaś, że za tym niewinnym parawanem kryją się cele obronne państwa. Nie jest bowiem wcale obojętne, ile czasu zużyje młody chłop z dalekiej wsi na dojazd do miejsca powołania w razie mobilizacji, jako też — ile w ogóle środków szybkiej lokomocji będziemy mieli w kraju.
Na razie jesteśmy dalecy od stanu zadowalającego. Ilość rowerów w Polsce wynosi ok. 1.100.000, czyli 1 rower przypada na 34 mieszkańców, podczas gdy w Danii stosunek ten wynosi 1:2, a w Niemczech 1:4, we Francji 1:6, w Anglii 1:5. Dlatego też przez Polskę jak długa i szeroka leci dzisiaj propaganda na rzecz kupowania rowerów. Doszło nawet do porozumienia z fabrykami rowerów, które w najbliższym czasie wypuszczą specjalnie tanie rowery na rynek. Zacznie się ruch. Będą obroty. Ale kto zarobi?
Prawie wszystkie fabryki rowerów są bądź zagranicznego pochodzenia, bądź krajowego, lecz właścicielami są Żydzi. U nas to nikogo nie razi. Zdaje się — specjalnie mało drażni to nasze władze, rozdzielające kontyngenty na import części rowerowych. Bo oto: Wielkopolska liczy 25% ogółu liczby rowerów w Polsce, posiada też 25% ogólnej liczby hurtowni rowerowych, a 60% ogólnej liczby hurtowni polskich. Żydowskich hurtowni rowerowych jest „tylko” cztery razy więcej, ale kontyngentów zagranicznych części rowerowych zdobyli Żydzi ponad 80% z Niemiec, a 95% z Anglii.
Jak tu się nie denerwować? — Żydom płacimy „ogonkowe” od śledzi. Żydom nabijemy portfele za przyjemność jazdy rowerowej.
Józef Chmara
Już po złożeniu artykułu doszła nas następująca informacja.
Gdyńscy importerzy śledziowi zostali ukarani grzywną 1000 zł za niezgłoszenie powstałego w 1934 „porozumienia”, Poolu, czy po prostu kartelu. Nad wydzierżawieniem statków od armatorów angielskich, którym nie wolno przewozić ładunków dla firm z poza Poolu — czuwa szkocka firma Bloomfield, mająca swe oddziały w Gdyni i w Gdańsku, a będąca współłzałożycielem kartelu śledziowego. (Bloomfield należy do koncernu Schicht-Lever, który opanował w Polsce przemysł mydlarski). Prezesem Bloomfieldu jest naczelny dyrektor Schichta w Warszawie inż. Podraszko.
O wrogim wręcz nastawieniu do Polaków świadczy wystąpienie członka ,,porozumienia”, współwłaściciela firmy Braun i Co. w Gdańsku, na jednym z zebrań Poolu, odbytym w Gdańsku. Otóż butny ten Niemiec oświadczył, że raczej zlikwiduje swe przedsiębiorstwo, niż zgodzi się na wejście polskiej firmy z zaplecza do Poolu. Podobno nawet projektowano wysokie kary na członków Poolu na wypadek, gdyby kto z nich sprzedał towar nieczłonkom tego kartelu. Jaskrawy to dowód współpracy żydowsko-niemieckiej wszędzie tam, gdzie chodzi o gnębienie Polaków. (Przyp. red.)
„Siedź i rowery” „Tęcza”, Nr 6, Czerwiec 1939
Strona 4 z 4