Oblicza Smoka - Gorzka prawda - rozdział XI
-Nie uciekniecie! Poddajcie się!- wykrzyknął zbrojny mężczyzna siedzący na białym koniu. Za nim znajdował się cały oddział żołnierzy.
Zbrojni stali parę metrów przed wejściem do olbrzymiej jaskini.
-Cholera jasna, jak oni wpadli na nasz trop?- dziwiła się Lina.
-W Taris mieszkają magowie- powiedział Kaze.- Nawet jeśli nie są zbyt potężni, posiadają umiejętności. Przypuśćmy, że kiedy byłaś w tamtej komnacie, wypadł ci włos. Włosy wypadają, to całkiem normalne. Oni go znaleźli. Stwierdzili, że to ślad po złodzieju, zanieśli więc włos do maga, który dzięki niemu był w stanie określić, gdzie się znajdujesz.
-Dzięki za chłodną kalkulację- odparła kwaśno Lina.- Masz może pomysł jak pozbyć się naszego problemu?
-Najlepiej byłoby odebrać im to co pomaga im nas namierzyć, ale to wymagałoby powrotu do Taris, a tego nie możemy zrobić. Żadne z nas nie może wrócić, bo jesteśmy zapewne już dobrze znani jako złodzieje. Z pewnością rozesłali już listy gończe.
-Niby skąd mieliby wiedzieć jak się nazywamy i jak wyglądamy?- zapytał Gourry.
-Mają swoje sposoby- mruknął Kaze.
-Mam już tego dość!!- wykrzyknęła Lina.- Fireball!!
Rzuciła ognistą kulą w rozwrzeszczanego dowódcę oddziału, który ciągle żądał kapitulacji z ich strony.
-Idziemy- rozkazała Lina.- Z pewnością jest inne wyjście z tej jaskini.
-Dlaczego po prostu nie wyjdziemy i nie rozgromimy tych żołnierzy?- spytał Gourry.
-Ponieważ, gdybyśmy to zrobili, bylibyśmy poszukiwani nie tylko za domniemaną kradzież, ale zostalibyśmy ogłoszeni mordercami i czekałyby nas o wiele większe nieprzyjemności - wyjaśniła Lina.
-Czy ktoś wie dokąd idziemy?- zapytał Valgarv.
-Ja nie mam pojęcia- powiedział Gourry.- Czy zdążymy stąd wyjść na kolację? Jestem głodny.
-Zamknij się i idź- odparła Lina.
Szli ogromnymi korytarzami jaskini, nie wiedząc dokąd się kierują. Kamienne tunele tworzyły prawdziwy labirynt i wielokrotnie przechodzili obok miejsc, w których byli wcześniej.
-Zabłądziliśmy- stwierdził w końcu Valgarv, gdy po raz kolejny weszli w ten sam korytarz.
-Wcale nie- zaprzeczyła Lina.- Po prostu straciliśmy z oczu drogę, którą szliśmy.
-Zabłądziliśmy- powtórzył Valgarv.
-Przestań marudzić- warknęła gniewnie Lina.- Masz lepszy pomysł?
-Ja mam- odezwał się Kaze.- Pozwolisz, że ja poprowadzę?
Niedługo potem szli szerokim korytarzem, a u jego wylotu widzieli światło. Wkrótce wydostali się z jaskini.
-On chyba lepiej orientuje się w terenie niż ty- powiedział Gourry do Liny.
Lina rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
Znaleźli się w skalnej niecce, której ściany były strome i z pewnością nie udałoby im się po nich wspiąć. Użyli Lewitacji żeby się wydostać. Gdy wznieśli się ponad krater ich oczom ukazał się nagi teren skąpo porośnięty pożółkłą trawą. Gdzieniegdzie sterczały uschnięte drzewa, nadające krajobrazowi posępny wygląd. Nic się nie poruszało. Słońce chyliło się ku zachodowi.
Wylądowali u stóp wzniesienia, na którego szczycie znajdowała się niecka. W odpowiednio osłoniętym miejscu rozpalili ognisko, Valgarv zadbał żeby nie dymiło zbyt mocno.
-Jak daleko jesteśmy za pościgiem?- zapytał Gourry.
-Dziesięć godzin lub mniej- odparł Kaze.- To zależy czy się poruszają, w jakim stopniu znają ten teren i czy wiedzą o tym wyjściu z jaskini.
-Mogli wejść za nami- powiedział Gourry.
-Wątpię- odezwał się Valgarv.
W milczeniu zjedli skromną kolację.
-Gdzie właściwie jesteśmy- zapytał Gourry.
-Gdzieś w południowym Terrigorze- odparła Lina.- Jak na moje oko, na jakimś zapomnianym zadupiu.
-To są Martwe Niziny- poprawił ją Kaze.
-No i co z tego?- zapytała Lina.
-O tym miejscu krążą legendy- powiedział Valgarv.- Ponoć dawno temu pewien Starożytny Smok walczył tu z generałem jednego z lordów Mazoku, o ile dobrze pamiętam ten Mazoku należał do Zellas Mettalium. Smoka i demona łączyły jakieś więzi, które Zellas postanowiła zerwać, kazała swojemu generałowi zgładzić smoka. Na tych nizinach toczyła się walka. Smok poległ pierwszy, ale tuż po jego śmierci Mazoku sam sobie odebrał życie. Legenda mówi, że ich ciała rozpuściły się i wsiąknęły w glebę, która od tamtej pory nie wydaje płodów.
-Ładna historia. Bard mógłby napisać o tym piękną pieśń- powiedział Kaze.- Słyszałem wiele legend o tym miejscu, ale tej nigdy.
-Bo ludzie jej nie znają- odparł Valgarv.
Znów zapadło milczenie. Ostatnio bardzo często milczeli. Valgarv zwykle zamyślał się i siedział posępnie, wpatrując się w płomień ogniska. Lina, na każdym postoju, szybko zasypiała przytulona do ramienia Gourrego, jednakże jej sen był bardzo niespokojny. Kaze był małomówny od kiedy go poznali. Gourry wyczuwając ponurą atmosferę w ogóle się nie odzywał.
Rozdzielili warty i ułożyli się do snu.
Valgarv obserwował rozgwieżdżone niebo. Zastanawiał się nad podarunkiem jaki otrzymał. Spojrzał na uśpioną postać Kaze. Wiedział, że chłopak spał, był tego pewien. W jakiś dziwny sposób czuł, że Kaze należy do niego. Lina powiedziała mu o przepowiedni i o tym co zrobiła Mesea- podarowała mu człowieka. Nie wiedział nic o moralności Starożytnych Elfów, jednak posiadanie człowieka kłóciło się z jego światopoglądem i zasadami jakie były mu wpajane. Jednakże Kaze i jego łączyła jakaś dziwna więź, której nie chciał zrywać. Nie rozmawiał jeszcze o tym z Kaze, młody czarodziej również nie rozpoczynał tematu. Valgarvowi wydawało się, że młodzieniec zaakceptował swój los.
"Ale czemu ja nie chcę tego zaakceptować?" Zadał sobie pytanie Valgarv.
Zdecydował, że musi porozmawiać z Kaze. Przed nimi jeszcze długo droga i muszą jakoś rozwiązać tę dręczącą sprawę. Linie zaczynało się spieszyć, aby dotrzeć do Dorhalu. Zdobyli już potrzebne przedmioty. Skorupę jaja, włosy Kapłanki Ognistego Smoka i Kryształ Afforil. Teraz ich celem było dostanie się do stolicy Dorhalu. Co prawda mieli jeszcze sporo czasu, od daty spotkania dzieliły ich jeszcze cztery miesiące. Aby przebyć drogę dzielącą ich od celu wystarczyłby miesiąc. Tyle czasu by im to zajęło gdyby szli w linii prostej. Jednak szlak nie był taki łatwy. Granicę między Dorhalem i Terrigorem wyznaczał pas bagien i moczarów okrytych złą sławą.
Dawno temu miedzy Dorhalem a Terrigorem toczyła się wojna o ziemie graniczne. Po wielu krwawych bitwach potęga Terrigoru słabła, a wojska Dorhalu wdzierały się coraz głębiej na teren państwa. Wtedy najwyższy kapłan terrigorski wezwał na pomoc potężnego demona, któremu zaofiarował życie pięćdziesięciu młodzieńców i pięćdziesięciu dziewcząt, w zamian za pomoc. Mazoku zgodził się na taki układ. W trakcie przemarszu wojsk dorhalskich przez Zielone Niziny, zmienił cały teren w grząskie bagna i moczary. Całe zastępy wojsk zapadły się w podmokłym terenie, ciała żołnierzy zostały pochłonięte na wieki. Mazoku powrócił do siedziby kapłana, aby odebrać zapłatę. Lecz kapłan był przygotowany na jego przyjście. Z pomocą pewnego Złotego Smoka udało mu się uwięzić Mazoku w swoim ciele. Nie wiadomo co stało się z owym kapłanem, legenda mówi, że śpi po dziś dzień w siedzibie smoka spowity magiczną barierą, która uniemożliwia Mazoku wydostanie się na zewnątrz.
Aby obejść Demonie Moczary potrzebowaliby dwóch i pół miesiąca, więc zostanie im tylko sześć tygodni na dostanie się do stolicy Dorhalu.
"Cóż, przy obecnym stanie rzeczy czasu jest niewiele- pomyślał Valgarv.- Czeka nas długa i ciężka droga, a mamy na głowach jeszcze pogoń."
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podczas gdy jedna część drużyny wykradała Kryształ Afforil i uciekała przed pościgiem, Zelgadis stanął w obliczu faktu, który miał zmienić dość radykalnie jego dotychczasowe życie. Amaranth- smoczyca Sharry, obudziła mroczne moce, które w nim drzemały. W noc przebudzenia Rycerza Shabranigdo na niebie rozbłysnął rubinowy pentagram, który powszechnie znany był jako znak Shabranigdo. Od tamtego zdarzenia Zelgadis był nieprzytomny przez tydzień. Amaranth również nie odzyskiwała przytomności. Sharra ze zmartwienia nic nie chciała jeść ani pić, leżała jedynie w łóżku gładząc małe, złote ciałko smoczycy.
Po wydarzeniu na polanie Blaze i Xellos zanieśli nieprzytomnych kompanów do najbliższego miasteczka, gdzie zakwaterowali się w gospodzie.
Zelgadis obudził się po siedmiu dniach, w trakcie których miał wiele koszmarnych snów.
Jego umysł był bardzo otępiały. Miał problemy ze skupieniem wzroku. Powoli jednak zaczął dochodzić do siebie.
Usiadł i rozejrzał się dookoła. Znajdował się w niewielkim, ciemnym pokoju z niedużym oknem. Siedział na jednym z dwóch łóżek, które były jedynymi meblami w zatęchłym pokoiku.
"Przynajmniej pościel jest w miarę czysta"- pomyślał Zelgadis.
Spróbował wstać, ale zachwiał się i prawie upadł na podłogę.
-Proponowałbym, abyś został jeszcze w łóżku- odezwał się znajomy głos.
Zelgadis błyskawicznie spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Na drugim łóżku siedział Xellos. W pokoju było ciemno i Zelgadis nie widział dokładnie jego twarzy, ale był pewny, że na ustach Mazoku widnieje drwiący uśmieszek.
-Dobry wieczór- powiedział Xellos.
-Gdzie jest Sharra i Amaranth?- zapytała Zelgadis.
-Jakie miłe przywitanie- odparł Mazoku z wyrzutem.- Razem z Blaze'm są w pokoju obok. Smoczyca nie obudziła się do tej pory, a Sharra jest na skraju obłędu. Cóż i tak miała szczęście, że przeżyła. Ilość negatywnej energii, która zalała jej umysł zabiłaby najpotężniejszego Złotego Smoka. Widocznie te Kolorowe Smoki są bardziej odporne. Co za ironia, Dziecko Cephieda przebudziło Rycerza Shabranigdo.
-O czym ty mówisz?- zdziwienie Zelgadisa mieszało się z obawą.
-Nie czujesz tego? Nie czujesz zmian? Jesteś Wybrańcem Shabranigdo, Jego Rycerzem.
-Niemożliwe! Nie pleć głupot, znowu bawisz się w swoje idiotyczne gierki!- zaprotestował Zelgadis.
-Ależ nie. Jesteś Rycerzem Shabranigdo, jego sługą i łącznikiem między nim a rasą Mazoku.
-Bzdura!
"Czyżby? Jesteś potomkiem Rezo Czerwonego Kapłana, w którym zaklęty był jeden z fragmentów Shabranigdo"-
powiedział telepatycznie Xellos.- Możliwe, że swoją potężną moc Rezo zawdzięczał właśnie Shabranigdo. "Naradziłeś się z Shabranigdo. Prawdopodobnie Rezo wiedział jaki potencjał w tobie drzemie i kim się możesz stać." Zmienił cię w chimerę żeby zapobiec przebudzeniu się w tobie mocy Rubinowookiego. Dowodem jest szybki wzrost twojej mocy magicznej po przywróceniu ci ludzkiej postaci.
-To nie prawda....nie wierzę ci...
"Słyszałeś moje słowa. W tej kwestii nie śmiałbym kłamać. Z czasem przyjmiesz do wiadomości nowy stan rzeczy. Co prawda przebudzenie w tobie Rycerza nie zmieniło twojej psychiki, ale za to posiadasz ogromny potencjał magiczny, który możesz dowolnie wykorzystywać. Dlaczego się nie cieszysz? To wielki powód do radości, teraz i Mazoku mają swojego Rycerza. To zwykłe zrządzenie losu czy może Pani Koszmarów ma jakiś plan? Interesujące."
-Zamknij się! Nie chcę słuchać tych bredni.
"Jak każesz Panie. Jednak to nie są brednie, nie śmiałbym skłamać przed tobą."
Zelgadis otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Dopiero teraz zorientował się, że Xellos nie mówił na głos, a przemawiał do niego mentalnie.
-J-jak to możliwe..., że ty..., że ja cię....- wyjąkał Zelgadis.
"Że mnie słyszysz? To normalne. W końcu jesteśmy Dziećmi tego samego Ojca, a ty jesteś Wybrańcem. Masz specjalne przywileje. Między innymi możesz porozumiewać się telepatycznie z Mazoku."
Zelgadis poruszał ustami jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak nie wydał żadnego dźwięku. Zwiesił głowę i ukrył twarz w dłoniach.
"A jednak on ma rację...Jestem Rycerzem Shabranigdo. Pamiętam ten sen..., w którym mnie wołał..., a ja poszedłem za nim..."
-Czyli już miałeś z nim kontakt. Czy coś ci przekazał?- zapytał Xellos.
-Nie wiem...nie pamiętam! Dlaczego ja? Dlaczego to muszę być ja?!- krzyknął Zelgadis uderzając pięścią w siennik. W jego oczach pojawiły się łzy gniewu i bezradności.
"Zaakceptuj to, zaakceptuj siebie, bo to jest twoja prawdziwa natura, która tkwiła w tobie od twych narodzin"-
usłyszał spokojne słowa Xellosa.
Poczuł jak coś ociera mu łzy z twarzy, a po chwili jego umysł zapadł w głęboki sen.
Xellos przyglądał się spokojnej twarzy Zelgadisa jeszcze przez długą chwilę, a potem zniknął.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Co mam teraz uczynić, Pani?- zapytał purpurowo włosy mężczyzna, który klęczał przed piękną kobietą o platynowych włosach i złotych oczach. U jej stóp leżały cztery srebrno-szare wilki.
Kobieta powoli wydmuchała dym papierosowy. W dłoni trzymała cygaretkę i zapalonym papierosem.
-Rycerz Shabranigdo się przebudził. Niewątpliwie niebawem wydarzy się coś bardzo znaczącego dla tego świata. Zwłaszcza dla Mazoku i Smoków- przerwała na chwilę.- Musimy dopilnować żeby Rycerz był po naszej stronie. Dynast z pewnością będzie chciał przeciągnąć go na swoją stronę. Nie możesz do tego dopuścić. Musisz przywiązać go do siebie. Nie obchodzi mnie w jaki sposób. Możesz go uwieść. Ważne, aby nie traktował nas jak wrogów i nie zechciał nas zniszczyć. Postaraj się.
-Tak jest, Juuo-sama.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zelgadis śnił. Wiedział, że śni, że nie jest przytomny. Szedł po białym piasku, w oddali słyszał szum morskich fal, jednak nie mógł ich dostrzec. Zaczął biec, chcąc dotrzeć do morza. Biegł bardzo długo. Nawet się nie zmęczył. Czuł, że musi dotrzeć do morza. Tam ktoś na niego czekał już od bardzo dawna. Musiał się z Nim spotkać.
"Jaki 'on'?" Zdziwił się Zelgadis. Nie przestawał biec. "Kto tam na mnie czeka? I dlaczego chcę Go spotkać?"
Odpowiedź nie była wyrażona w słowach, ale w uczuciach i emocjach. Po prostu czuł. Uczucia są najprostszymi i najlepszymi środkami wyrazu.
Biegł bardzo długo, a potrzeba spotkania Jego ciągle narastała. W końcu nie był w stanie wytrzymać tak wielkiego napięcia. Przystaną i krzyknął, wyładowując swoje sfrustrowanie, potrzebę i napięcie.
Nagle na jego plecach pojawiły się skrzydła. Pierzaste, czerwone skrzydła. Wzniósł się w górę. Coraz wyżej i wyżej. Leciał ku niebu, którego nie było. Zamiast błękitu była martwa biel. Ale Zelgadis wiedział, że gdzieś tam w górze jest Morze i On. Musiał tam dotrzeć. W końcu to zobaczył. Przed nim rozciągało się ogromne, piękne Morze. Nie było niebieskie lecz wielobarwne, a dominował w nim złoty kolor.
Wylądował. Skrzydła zniknęły.
Zelgadis rozejrzał się. Stał na białym puchu, który tworzył 'plażę'. Przed nim rozciągało się wspaniałe, wielobarwne Morze. Nie dostrzegł żadnej żywej istoty.
Opadł z rezygnacją na puch i zwiesił głowę. Siedział w bezruchu przez długi czas. Czas? Jaki czas? Tam nie było czegoś takiego.
'Witaj'
usłyszał nagle czyjś głos.
Podniósł szybko głowę. Przed nim stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach i czerwonych, drapieżnych oczach. Ubrany był w białe spodnie, a na nagą pierś miał zarzuconą delikatną, białą tkaninę. Sprawiał wrażenie osoby wyniosłej i dumnej. Mimo że uśmiechał się łagodnie, Zelgadis nie pomyślał, że jest on kimś łagodnym, a wręcz przeciwnie drapieżnym i niebezpiecznym, a przy tym bardzo tajemniczym.
'Wreszcie do mnie dotarłeś mój Rycerzu'
powiedział spokojnie mężczyzna. Jego głos brzmiał jak delikatna bryza poruszająca morskimi falami o zachodzie słońca, ale mimo to sprawiał, że po plecach Zelgadisa przeszedł dreszcz obawy.
-Kim jesteś?- zapytał.
Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. Uniósł prawą dłoń. Zelgadis ujrzał na niej znak- odwrócony, rubinowy pentagram.
Spojrzał na Niego z przerażeniem.
Wszystko nagle zafalowało i zniknęło. Zelgadis poczuł, że spada w ciemną otchłań.
Obudził się nagle. Miał wrażenie, że lada chwila uderzy w dno mrocznej przepaści.
W pokoju było jasno, a przynajmniej jaśniej niż wtedy, gdy obudził się po raz pierwszy. Przez niewielkie okno dostawało się niewiele światła.
Zelgadis rozejrzał się. Xellosa nie było w pokoju.
Postanowił wstać. Czuł się bardzo głodny, a poza tym miał wielką potrzebę natury fizjologicznej. Wstał bardzo chwiejnie, ale po paru minutach udało mu się utrzymać pionową pozycję ciała. Na szczęście w pokoju znajdowało się wiadro. Po zaspokojeniu pierwszej potrzeby zszedł do głównej sali gospody i usiadł przy jednym ze stolików. Podeszła do niego młoda dziewczyna ubrana w bardzo obcisłą sukienkę, jej biust wydawał się 'wylewać' z opiętego stanika sukienki. Zelgadis złożył zamówienie i odeszła.
Siedział ze spuszczoną głową i zastanawiał się nad dziwnym snem, który mu się przyśnił.
-Pańskie zamówienie- odezwał się męski głos i ktoś postawił przed nim talerz owsianki.
Zelgadis podniósł gwałtownie głowę.
-Pracujesz tu jako kelnerka?- zapytał.
Obok stolika stał Xellos z tacą, z której właśnie zdejmował kubek z kawą.
-Nie- odpowiedział radośnie Mazoku- ale pomyślałem, że wyręczę tę zgrabną panią i podam śniadanie mojemu Panu.
Postawił przed Zelgadisem kubek i pokręcił nosem z niesmakiem.
-To jest jedyna gospoda w mieście, można o niej powiedzieć wiele, ale nie to, że jest porządna.
-Przeszkadza ci to? Myślałem, że Mazoku nie przywiązują wagi do takich spraw- powiedział sucho Zelgadis biorąc łyk kawy.
-Nie chodzi o mnie, uważam, że nie powinieneś przebywać w tym brudnym i śmierdzącym miejscu, w którym nawet nie potrafią zaparzyć kawy...o czym się właśnie dowiedziałeś- dodał Xellos, widząc jak Zelgadis krzywi się z niesmakiem.
-Dlaczego tak nagle zacząłeś przejmować się moim komfortem?- zapytał Zel, zabierając się do owsianki.
-Przecież jesteś kimś wyjątkowym- odparł Xellos.- Kimś specjalnym.
-Tak, tak. Mazoku będą mi teraz padać do nóg, bo jestem Rycerzem, ale powiem ci coś. Nie zamierzam z wami współpracować, wy macie swoje sprawy, ja swoje, nie wchodźmy sobie w drogę i wszystko będzie w porządku.
"Ty jesteś moją sprawą." Powiedział telepatycznie Xellos.
Zelgadis spojrzał na niego z zaskoczeniem, ale nic nie odpowiedział, bo właśnie do stolika podszedł Blaze.
-Siema Zel!- powitał go wesoło klepiąc przyjacielsko po plecach.
Zelgadis o mało nie wypluj owsianki, którą miał w ustach.
-Jak zdrówko?- zapytał wampir.
-Dobrze, a co z Amaranth i Sharrą?
-Amaranth powoli dochodzi do siebie, Sharra nawet zjadła dzisiaj śniadanie i obiad- odparł Blaze.
-Obiad?
-Jest już po południu, około drugiej- wyjaśnił Blaze z szerokim uśmiechem.- Hmmmm... ciekawe kto z nich zechciałby zostać moim obiadkiem?- dodał rozglądając się po izbie.
-Ilu tutaj zabiłeś w czasie naszego pobytu?- zapytał zjadliwie Zelgadis.
Blaze zrobił urażoną minę.
-Nikogo. Ja nie musze zabijać żeby przeżyć. Wypiłem tylko tą jedną małą złodziejkę, która wlazła do mojego pokoju. Chciała zabrać buty Sharry i Amaranth. Miała bardzo dobrą krew- Blaze oblizał się.- W zasadzie większość ludzi w tym mieście ma dobrą krew, chyba tu zamieszkam- na jego twarzy pojawił się uśmiech, ale kiedy zobaczył minę Zelgadisa szybko dodał- no przecież żartuję, przestań brać wszystko na serio. Lepiej wsuwaj śniadanko i chodź ze mną. Sharra chce się z tobą zobaczyć.
Zelgadis odłożył łyżkę i wstał od stołu.
-Prowadź- powiedział.
-Ale jeszcze nie skończyłeś...- zaprotestował Blaze, ale zrezygnował, gdy Zelgadis nie zwracając na niego uwagi ruszył ku schodom.
Blaze poszedł za nim, mamrocząc coś pod nosem.
Zaprowadził go do Sharry i rozstawił ich samych.
Zelgadis rozejrzał się, pokój był niemal taki sam jak jego. Jedynym co się różniło był zapach. W pomieszczeniu pachniało oliwką i ziołami.
Na jednym z łóżek leżała Sharra, obejmowała czule małe, złote ciałko, które leżało na jej piersi.
Gdy Zelgadis podszedł, dziewczyna otworzyła oczy. Zel zauważył, że mocniej przytuliła do siebie Amaranth.
-Witaj- powiedział.
-A jednak... Amaranth miała rację, jesteś Jego Rycerzem- powiedziała słabo.
-Wydaje mi się, że tak- odparł odwracając wzrok.
-Wiesz co jest zadaniem Rycerza, prawda? Xellos na pewno ci powiedział. Ale czy wspomniał o tym, że twoje życie wcale się nie musi zmienić?
-Co masz na myśli?- zapytał.
-Nie musisz stać się w pełni Rycerzem. Owszem będziesz dysponował większą mocą, ale nie musisz wypełniać obowiązków, które należą so Rycerza. Możesz żyć swoim życiem i sam wybrać drogę, którą będziesz kroczył. Nie pozwól, aby odebrano ci to co miałeś do tej pory przez to, że stałeś się Jego sługą.
-Dzisiaj Go widziałem- powiedział Zelgadis.- Spotkałem Go we śnie. Ale najpierw musiałem do niego dotrzeć...i wiesz co? Ja chciałem Go znaleźć...nie to nie tak...czułem, że muszę Go odnaleźć. Ta potrzeba całkowicie mną owładnęła.
-Ale czy chcesz przy Nim trwać?- zapytała słabo Sharra.- Czy chcesz Mu służyć i wypełniać Jego wolę?
-Zelgadis, którym byłem do niedawna odpowiedziałby, że nie, ale teraz jestem kimś innym, kimś pośrednim i ten ktoś nie może wybrać drogi.
-Ciągle jesteś tym samym Zelgadisem, jeśli zdecydujesz się go nie zabijać, pozostaniesz nim, ale jeśli pójdziesz za Shabranigdo stracisz to co miałeś do tej pory.
-Nie chcę Mu służyć, ale nie wiem czy będę potrafił się Mu oprzeć.
-To zależy tylko od ciebie, dzięki Niemu zyskałeś siłę, więc wykorzystaj ją. Jesteś silny, jeśli zechcesz możesz pozostać tym kim byłeś i żyć własnym życiem.
-Oby twoje słowa były prawdą- powiedział Zelgadis z nadzieją w głosie.
-Jeśli zechcesz staną się prawdą, a z tonu twojego głosu wnioskuję, że chcesz.
-Masz rację. Dziękuję.
Zelgadis opadł ciężko na łóżko Blaze'a.
-Jest coś co nie pozwoli mi zapomnieć. Ciąży na mnie klątwa Królowej Elfów. Musze wypełnić zadanie, w przeciwnym wypadku zginę. Nie chcę umierać. Dopiero co stałem się normalnym człowiekiem. Kiedy spełnię to zadanie będę mógł żyć na własny sposób.
-Dobrze. Jutro będziemy mogli wyruszyć- powiedziała Sharra.
-Jesteś jeszcze osłabiona- zaprotestował Zelgadis.
-Przecież nie powiedziałam, że wyruszymy natychmiast. Do jutra będę całkowicie zdrowa, podobnie jak Amaranth. Czas ucieka, Zel, musimy jak najszybciej dostać się do Lasów Bruyer i złapać tego królika, a potem dotrzeć do stolicy Dorhalu.
-Skoro chcesz wyruszyć jutro to niech tak będzie. Nie będę ci przeszkadzał, odpoczywaj- powiedział po czym wstał i wyszedł z pokoju.
Sharra rozluźniła uściska na ciałku Amaranth.
"Jego przeznaczenie jest przesądzone, nie będzie mógł go zmienić."
-Wiem, kochanie, ale niech myśli inaczej. Będzie mniej niebezpieczny.
"Mazoku nie pozwolą żeby podążał własną drogą."
-Ale my możemy popsuć im szyki. Gdy rozegra się Walka, Rycerz Cephieda musi zwyciężyć i my tego dopilnujemy. Jeśli stanie się inaczej cały smoczy ród może wyginąć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Panie, dlaczego w dalszym ciągu chcesz wypełnić zadanie dla Królowej Elfów?- narzekał Xellos.
Dwa dni temu wyruszyli w dalszą drogę do Lasów Bruyer.
-Zobowiązałem się, że w zamian za przywrócenie mi ludzkiej postaci spełnię zadanie dla królowej... i nie mów do mnie 'Panie'.
-Tak, Panie, jednakże nie musisz tego robić, jesteś Rycerzem Shabranigdo, nie musisz słuchać rozkazów jakiejś mało liczącej się elfki- kontynuował Xellos.
-Uważaj na słowa- ostrzegł go Blaze.- Poza tym nie zapominaj, że jeśli Zelgadis nie wypełni zadania, czar, który został na niego nałożony uśmierci go.
-Pfff...to akurat najmniejszy problem- prychnął Xellos.- Hmmmm....Zastanawia mnie dlaczego tak potężny wampir Suwanara służy elfom, aż tak bardzo znudziło cię życie, że próbujesz je urozmaicić w tak upokarzający sposób?
-Życie nigdy się nie nudzi, jeśli ma się obrany jakiś cel- odparł spokojnie Blaze.- A powód dla którego służę Królowej Athampathis nie jest twoją sprawą, chłopcze.
-Twoja królowa jest dla mnie przeszkodą. Moja Pani i ja niszczymy przeszkody, które stoją na naszej drodze- powiedział Xellos, uchylając lekko powieki.
-Mazoku nie są w stanie zagrozić Starożytnym Elfom- zapewnił go Blaze.
-Czyżby?
-Przestań, Xellos- odezwał się Zelgadis.- Pozwólcie, że wyjaśnię tę sprawę. Nie wypełniam tego zadania, bo muszę- spojrzał na Blaze'a- ale dlatego że chcę- zwrócił wzrok na Xellosa.- Tak postanowiłem i nie zmienię zdania.
-Twoja wola, Panie.
Sharra zachichotała.
Nagle poczuła na sobie zimne spojrzenie ametystowych oczu.
Zadaniem Zelgadisa było zgromadzenie kilku przedmiotów, które były głównie potężnymi artefaktami. Na ich zebranie otrzymał rok. Aby zdążyć przed ustalonym terminem, drużyna musiała się rozdzielić na dwie mniejsze grupy. Lina, Gourry i Mesei wyruszyli do smoczycy Filii po skorupę jaja Starożytnego Smoka i Włosy Kapłanki Ognistego Smoka, a następnie wraz z dwoma nowymi kompanami udali się do miasta Taris po Kryształ Afforil. Grupa Zelgadisa, do której należeli Blaze, Sharra i Amaranth wyruszyli w góry Duergharu po wodę ze Źródła Duszków Gór, a następnie do Lasów Bruyer'u, aby złapać szczególny okaz królika. Lasy Bruyer były słynne z różnorodności fauny i flory. W lasach tych występowały różnorodne stworzenia, mniej lub bardziej niebezpieczne. Jednym z ciekawszych gatunków były skrzydlate króliki, które posiadały opierzone skrzydła i dzięki nim potrafiły wznosić się w powietrze na wysokość około trzydziestu metrów i lecieć przez pół godziny.
Zadaniem Zelgadisa było złapanie skrzydlatego królika o białej sierści i piórach. W tym celu musiał udać się w południowo- wschodnią część lasu, gdzie występowały te stworzenia.
-Ten las jest dziwny- stwierdziła Sharra.
-Dlaczego tak uważasz?- zapytał Zelgadis.
Przed południem wkroczyli miedzy potężne pnie drzew bruyer'skiego lasu, przedzierali się przez gęste zarośla od paru godzin.
-Nie ma tu żadnych zwierząt, nie słychać śpiewu ptaków ani odgłosów życia, nawet drzewa wydawają się milczeć- powiedział cicho Blaze.
-Dokładnie- zgodziła się z nim Sharra.
Zelgadis dopiero teraz zwrócił uwagę na tę anormalną ciszę. Do tej pory pogrążony był w myślach, mrocznych myślach, które wdzierały się do jego umysłu.
-Pewnie Xellos płoszy wszystkie żywe istoty- stwierdził.
-W przeciwieństwie do niektórych, ja potrafię kontrolować własną moc- odparł Mazoku z udawaną urazą w głosie.
-Uważaj na słowa- ostrzegł go Zelgadis.
-Tak, panie.
Szli dalej, dopóki nie zaczęło się ściemniać. Postanowili zatrzymać się przy wielkim drzewie, wokół którego ziemia porośnięta była jedynie trawą.
Razem ze znikającym światłem zaczęła narastać w nich trwoga, strach przed nieokreślonym zagrożeniem. Oczy Amaranth przybrały żółtą barwę niepokoju i wirowały szybko.
-Co się dzieje?- zapytał Zelgadis.
-Amaranth się boi- odpowiedziała cicho Sharra, tuląc małe, złote ciałko do piersi.
Zelgadis był w szoku. Złota smoczyca się bała. Stworzenie o tak wielkiej potędze, które prawdopodobnie potrafiłoby zabić najsilniejszych Mazoku, było przerażone.
-Czego ona się obawia?- zapytał.
Odpowiedź nie nadeszła.
Sharra skuliła się przy pniu drzewa, osłaniając Amaranth.
Słońce zachodziło.
Zelgadis podszedł do dziewczyny i potrząsnął nią lekko.
-Odpowiedz mi!- zażądał.- Czego ona się boi? Co nam zagraża?
Oczy Sharry były szeroko otwarte, nie miały wyrazu. Jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze.
-Co się dzieje?- wykrzyknął Zelgadis, w jego głosie brzmiała panika.
Słońce zachodziło, jego pomarańczowe promienie przedzierały się przez listowie.
Amaranth zaczęła emanować zieloną poświatą, a jej oczy przybrały czerwona barwę.
Zelgadis poczuł, że coś go woła. Słyszał ciche wezwanie dochodzące z wnętrza jego umysłu.
Nagle jego ciało zaczęło świecić czerwonym blaskiem.
Sharra krzyknęła w agonii. Ręce Zelgadisa trzymały ją mocno. Czuł jak jej mięśnie naprężają się gwałtownie.
Aura Amaranth i Zelgadisa starły się ze sobą, jakby w walce o owładnięcie ciałem dziewczyny.
Słońce znikało za horyzontem.
"PUŚĆ JĄ!!"
Rozległ się krzyk w umyśle Zelgadisa.
Zszokowany szarpnął się w tył.
Zielona poświata ogarnęła ciało Sharry, które po chwili rozluźniło się i osunęło bezwładnie.
Słońce zaszło.
W lesie rozległ się krzyk, który zjeżył im włosy na głowach.
Amaranth zapiszczała żałośnie. Czuli jej strach.
-Słyszałem kiedyś, że w tym lesie po zachodzie słońca budzą się tajemnicze stworzenia- szepnął cicho Blaze.- W tych rejonach tropiciele czy myśliwi zanim wejdą do lasu składają ofiarę tym stworzeniom.
-Czemu wcześniej nam o tym nie powiedziałeś?- zapytał Zelgadis, rzucając piorunujące spojrzenie wampirowi.
-Uznałem to za głupi przesąd- odparł Blaze.
Zapadła cisza. Oczy Zelgadisa ciskały błyskawice.
-Znam pewien mały rytuał, którego kiedyś używali elfi myśliwi- odezwał się wampir.- Może nam pomóc, jednakże potem będę potrzebował twojej krwi- zwrócił się do Zelgadisa.
-Jak śmiesz prosić o coś takiego?- zaprotestował Xellos.
-Lepsze to niż konfrontacja z tymi istotami- warknął Blaze.
-Zrób to- powiedział Zelgadis przez zaciśnięte zęby.
-Ależ...- zaczął Xellos, ale umilkł widząc wyraz jego twarzy.
Blaze skinął głową i wstał. Oddalił się od nich o parę kroków i wbił w ziemię przed sobą uschłą gałązkę. Przyklęknął i zamknął oczy. Sięgnął po sztylet, który miał przytroczony przy pasie. Wyjął go i przyłożył do ostrza wolną dłoń.
-Wy, co nocą się budzicie
Aby strzec zarośli skrycie
Przyjmijcie w ofierze to życie
Zaklinam was.
Łowcy, nasyćcie się krwią...
Wypowiadając ostatnie słowa, przeciągnął ostrzem po swym nadgarstku.
Krew spłynęła obficie z rany i polała się na uschniętą gałązkę oraz ziemię, w którą była wbita. Nagle gałązka drgnęła i zaczęła rosnąć. Pojawiły się na niej drobne, czerwone listki, które szybko zmieniały barwę na zieloną. W ziemię zaczęły wbijać się korzenie. Uschnięta gałązka zaczęła przekształcać się w drzewko. Rosła i pokrywała się liśćmi, dopóki piła krew.
Blaze zachwiał się i omal się nie przewrócił. Zelgadis podbiegł do niego i pomógł mu utrzymać równowagę. Wampir przystawił sobie nadgarstek do ust i przeciągnął językiem po ranie, po chwili nie było już po niej śladu.
Przed nim znajdowało się młode, zdrowe drzewko.
Zelgadis spojrzał na Amaranth. Smoczyca leżała spokojnie na kolanach Sharry i patrzyła na Blaze'a zielonymi oczyma.
-Udało ci się- wyszeptał z ulgą.
Blaze nic nie odpowiedział. Jego oczy skupione były na szyi Zelgadisa, którą ten wyeksponował zwracając głowę ku smoczycy. Czuł przeszywający głód i żądzę krwi, których nie był w stanie opanować, gdy szansa na ich zaspokojenie była tak blisko.
Błyskawicznie schwycił kark Zelgadisa i wbił kły w jego szyję. Poczuł w ustach słodki smak krwi.
Zelgadis szarpnął się, ale silny uścisk Blaze'a go unieruchomił. Czuł ból. Miał wrażenie jakby tonął. Wraz z utratą krwi zapadał się coraz głębiej w ciemną pustkę. Jego świadomość odpłynęła w ciemność, która spowiła jego umysł.
Nagle Blaze poczuł przeszywający ból. Z jego gardła wyrwał się cichy krzyk. Odjął usta od szyi Zelgadisa i spojrzał w górę.
Stał nad nim Xellos, a w ręku trzymał ciemną, iskrzącą się kulę energii.
-Już wystarczy- powiedział, rzucając Blaze'owi groźne spojrzenie ametystowych oczu.
Wampir uśmiechnął się krzywo i zalizał ranę Zelgadisa. Wysunął się spod omdlałego ciała i wstał, podnosząc nieprzytomnego.
-Co z nią?- zapytał, podchodząc do Sharry i układając obok niej Zela.
-Nie wiem, ale pewnie za parę godzin dojdzie do siebie- odparł zimno Xellos, unosząc się parę centymetrów nad ziemią.
Blaze zauważył, że Sharra trzyma coś w dłoni. Był to srebrny sztylet, który otrzymała od królowej Athampathis.
"Czyżby chciała zabić Zelgadisa, kiedy dostała tych dziwnych drgawek?" Pomyślał.
-Dlaczego ma takie ataki?- zapytał Xellosa.- Już raz widziałem ją w takim stanie, ale wtedy zachowywała się nieco inaczej.
-Tym razem był przy niej Rycerz Shabranigdo, który chciał pomóc swemu Panu wydostać się z jej ciała- powiedział Xellos.
-Chcesz powiedzieć, że w ciele tej dziewczyny zapieczętowany jest fragment Mrocznego Lorda?- Blaze był w szoku.
-Dlaczego jesteś taki przerażony? W końcu ona nosi w sobie twego Ojca, tego, z którego mocy powstałeś. Nie powinieneś go uwolnić?- zapytał.
-Powstałem z połączonych mocy Shabranigdo i Cephieda, oni razem są moimi stwórcami, a nie każdy z osobna- odparł Blaze.- Moim celem nie było i nigdy nie będzie przebudzenie Shabranigdo. Nie zostałem stworzony jako pomocnik Mrocznego Lorda ani Niebiańskiego Smoka.
-Więc w jakim celu powstałeś?
-Nie wiem- wyszeptał Blaze.- Kiedy powstaliśmy, My, Wampiry Suwanara, nawet nasi stwórcy nie wiedzieli po co zaistnieliśmy.
-Przecież twierdziłeś, że masz cel w życiu.
-I tak jest. Moim celem jest odnalezienie przyczyny dla której powstałem.
-Ile lat już istniejesz?
-Straciłem rachubę po dziesięciu tysiącach, nie wiem również ile czasu trwało zanim uzyskałem świadomość.
-Przez tak długi czas nie odnalazłeś swojego 'przeznaczenia', w dalszym ciągu masz nadzieję, że ci się to uda?- powiedział Xellos, w jego głosie brzmiała drwina.
-Tak. Wiem, że jeśli się poddam, stracę sens życia i zginę, a ja kocham życie i nie chcę umierać. Nie intryguje mnie nawet cel mojego stworzenia, ale szukam go ponieważ to jest przyczyna dla której żyję. Ty, jako Mazoku, możesz mnie nie zrozumieć, bo wy nie cenicie życia, odbieracie je bez wahania, a sami żyjecie tylko po to żeby uzyskać większą moc i władzę, przebudzić swego pana i zawładnąć całym światem, a następnie zniszczyć wszystko co żywe. Nie potraficie cenić daru, jakim jest Życie.
Xellos rozchylił powieki i spojrzał w oczy Blaze'owi. Ujrzał w nich nadzieję, determinację i chęć życia.
-Ty też zabijasz- odparł.
-Istotnie, jednakże między mną a tobą jest różnica. Ja zabijam by przeżyć, a ty dla przyjemności. Nie przyrównuj mnie do siebie, bo dzieli nas przepaść.
-Zabijasz dla krwi.
Blaze roześmiał się.
-Nie muszę uśmiercać nikogo żeby uzyskać krew, mogę wsiąść taką ilość, której strata nie zagrozi życiu.
-Uważasz się przez to za istotę wyższą od nas, Mazoku? Tylko dlatego, że żyjesz w inny sposób? Mylisz się i to bardzo. Przepaść, którą widzisz, może stać się jedynie nic nie znaczącą rysą. Wystarczy tylko jeden błąd, nawet nie zauważysz kiedy go popełnisz. My również kochamy Nasze życie i nie chcemy zginąć. Każde z nas ma cel, który już wymieniłeś, a oprócz tego swoje powody, dla których żyje. Kochamy życie, ale swoje.
-To bardzo egoistyczne. Żyć po to żeby zabijać.
-No i co z tego? Gdy stracimy swój cel, przestaniemy istnieć, więc musimy mieć przyczynę własnej egzystencji. To nie jest egoistyczne, ale praktyczne.
-Każdy ma własny sposób życia. Dla mnie twój sposób jest błędny, a dla ciebie mój wydaje się śmieszny. Nie zamierzam przekonywać cię, że postępujesz nieprawidłowo. Nasze systemy wartości się różnią, to co dla mnie jest złe dla ciebie jest dobre. To wynika z natury stworzenia. Mazoku są dziećmi Mrocznego Lorda, źródła zła. Smoki narodziły się z Niebiańskiego Smoka. Każde stworzenie ma inne cele i niech tak będzie, bo jeśli to by się zmieniło świat, który znamy uległby zagładzie, ponieważ Życie jest Światem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-W Lasach Bryer'u występują stworzenia, które uważają las za swoje królestwo i bronią do niego dostępu obcym, którzy bez pozwolenia wkroczyli na ich teren.
-Są jak Duch Lasu, on też nie pozwala obcym wkraczać na swój teren- powiedziała Sharra.
Spotkała się we śnie z Layrencem. Siedzieli na piaszczystej plaży, spoglądając na ocean. Sharra nigdy nie zapominała, że znajduje się we śnie. Wszystko było takie nierealne. Woda w oceanie falowała, piasek był drobny i ciepły, słońce świeciło jasno, ale nie odczuwali gorąca. Nie było wiatru, czynnika tak charakterystycznego dla morza.
-Składając ofiarę tym stworzeniom, można swobodnie wejść do lasu. Blaze z pewnością już to uczynił, więc jesteście bezpieczni- zapewnił ją Layrenc.- Czego się tak przeraziłaś? Czułem twój strach, kiedy łączyłaś się ze mną.
Sharra przez chwilę siedziała bez ruchu z głową spuszczoną w dół.
-Wiesz zapewne, że w mojej krwi zapieczętowany jest fragment Mrocznego Lorda- zaczęła cicho.- Od czasu do czasu usiłuje przejąć kontrolę nad moim ciałem, ale jego wysiłki skutecznie udaremnia Amaranth. Od moich urodzin wiedziałam, że naznaczę smoka. W mojej rodzinie zawsze rodziła się osoba z Shabranigdo zapieczętowanym we krwi. Zawsze też wykluwał się smok, który miał być naznaczony przez tą osobę. Działo się tak z tego względu, że Shabranigdo nie był całkowicie uśpiony i próbował zawładnąć swoim 'nosicielem'. Smok miał go powstrzymywać. Ja naznaczyłam Amaranth gdy miałam dziesięć lat. Byłam najmłodszą kandydatką do złotej smoczycy. Zwykle kandydaci na jeźdźców są wybierani spośród ludzi w wieku od szesnastu do dwudziestu dwóch lat. Byłam bardzo szczęśliwa, kiedy usłyszałam głos Amaranth w moim umyśle, gdy poczułam jej obecność, jej mentalny dotyk. Od tamtej chwili nie byłam już nigdy sama, bo ona była razem ze mną, wspierała mnie, broniła i kochała. Wiedziałam, że nigdy mnie nie opuści, że mnie nie zawiedzie. Za każdym razem, gdy Shabranigdo usiłował się wydostać, Amaranth go blokowała. Kiedy byłyśmy na waszej wyspie walczyłam z Xellosem w turnieju. On wygrywał, ale oddał mi swojego duszka i zwyciężyłam pojedynek. Kiedy później z nim rozmawiałam o całym zajściu wyjaśnił mi, że nie zależało mu na turnieju, a chciał jedynie sprawdzić moją moc, a dokładniej jej rodzaj. Powiedział mi wtedy, że to co jest zapieczętowane w mojej krwi to już nie jest Shabranigdo, ale twór, którzy powstał z połączenia Shabranigdo i Cephieda. Istota, która nie jest ani dobra, ani zła, a neutralna. Mimo to postanowiłam nie wypuszczać jej z mego ciała. To jest moje życie i nie pozwolę go sobie odebrać.
-Zawsze możesz urodzić dziecko i wyzbyć się klątwy- powiedział spokojnie Layrenc.
-Nie mogłabym przekazać następnemu człowiekowi tego przekleństwa. Gdybym się teraz zabiła ten stwór i tak odrodziłby się w mojej linii krwi albo w którymś ze smoków.
-Czy coś takiego już kiedyś się wydarzyło, czy Shabranigdo narodził się w krwi smoka?
-
Nie sądzę, ale skoro to jest teraz inna istota, nie Shabranigdo to równie dobrze mogłaby się połączyć z którymś ze smoków- stwierdziła Sharra z bólem, po jej policzku spłynęła łza.- Dzisiaj Amaranth była przerażona. Bała się tych istot leśnych. Czułam wyraźnie jej strach, jeszcze nigdy Amaranth się niczego nie bała, nigdy. W dodatku to 'coś' usiłowało się ze mnie wydostać i prawie mu się udało. Był przy mnie Zelgadis, dotykał mnie. Czułam jak blokuje Amaranth i pomaga wydostać się temu czemuś. Wtedy zmaterializowałam sztylet i chciałam zabić Zelgadisa- zaczęła głośno szlochać.- Zabiłabym go, naprawdę bym to zrobiła. Na szczęście Amaranth poradziła sobie. On mnie puścił i stracił kontakt z tym szarym stworzeniem. Wtedy straciłam przytomność i zjawiłam się tutaj- po jej policzkach spływały łzy.
Layrenc przysunął się do niej i przytulił ją. Pozwolił jej się swobodnie wypłakać.
-Czułam n-nienawiść- szlochała.- W-widz-widziałam tylko ten szty-let. Ch-chciałam go za-zabić....
-Ciiiii...już wszystko dobrze, nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna, uspokój się- mówił do niej łagodnie, głaszcząc po włosach.
Dużo czasu minęło zanim się uspokoiła i przestała płakać. Miała podpuchnięte powieki i zaczerwienione od łez oczy. Odsunęła się lekko od niego.
-Przepraszam, że się tak rozkleiłam- powiedziała cicho ze spuszczoną głową.
-Nie przepraszaj, nie masz za co. Cieszę się, że mogę ci pomóc w jakiś sposób. Skoro nie mogę ci pomagać w twojej podróży to przynajmniej mogę cię wesprzeć mentalnie i pozwolić ci wypłakać się na moim ramieniu.
Złapał ją delikatnie za podbródek i uniósł w górę jej
głowę .
-Nie spuszczaj wzroku, nie masz powodu żeby się wstydzić, przy mnie nie musisz się niczego wstydzić- zapewnił ją i dla potwierdzenia swych słów złożył delikatny pocałunek na jej ustach.
Znał sposób na poprawienie jej samopoczucia. Jednakże nie był pewien czy powinien użyć tego sposobu. Upewnił się, gdy odwzajemniła jego pocałunek. Jej ciało potrafiło lepiej wyrazić prośbę niż słowa.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zelgadis śnił.
Znalazł się w dziwnym miejscu. Stał na dziwnym białym puchu, a przed nim rozciągało się piękne wielobarwne morze, w którym dominował kolor złoty.
-Gdzie ja jestem?- zastanawiał się na głos, w końcu to był tylko sen.
-W moim wymiarze, a to co widzisz przed sobą to Morze Chaosu- usłyszał odpowiedź, a na dźwięk tego głosu zjeżyły mu się włosy na karku.
Odwrócił się szybko i ujrzał pięknego mężczyznę o czarnych włosach i rubinowych oczach, siedzącego na kamiennym tronie, który unosił się w powietrzu.
-Sha-Shabranigdo- zająknął się Zelgadis.
-Taaak to ja, ale wystarczy jak będziesz mówił do mnie 'Panie'- odparł mężczyzna z lekceważącym uśmieszkiem.
Zelgadis patrzył na niego z szeroko otwartymi oczyma i rozchylonymi wargami. Był w szoku. W jego głowie panował mętlik. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa.
-Przestań się tak gapić- zmitygował go Mroczny Lord.- Wyglądasz jakby brakowało ci paru klepek. Jako Mój Rycerz musisz prezentować się dostojnie i wyniośle.
-T-tak, Panie- odparł machinalnie Zelgadis.
-Dobrze, umiesz mówić, to już postęp. Mój ostatni Rycerz mieszkał w jaskini i nie potrafił wymówić ani jednego słowa poza pojedynczymi sylabami. Pojęcia takie jak 'kąpiel' czy 'ubranie' były mu całkowicie obce.
-Naprawdę?
-Nie- zaśmiał się Shabranigdo.- Rycerz może być tylko jeden. Jednakże nie miałbym nic przeciw żebyś nie używał ubrań.
Twarz Zelgadisa przybrała kolor głębokiej czerwieni.
"On sobie ze mnie żartuje." Pomyślał.
-Jaki rozkoszny i bystry- zaśmiał się Shabranigdo z udawanym podziwem.- Jak na to wpadłeś?
-Możesz czytać w moich myślach?- zdziwił się Zelgadis.
-Oczywiście, w końcu jesteś moim Rycerzem. Jesteś ze mną połączony, dzięki temu, na przykład możemy teraz rozmawiać.
-Na przykład?
-Część korzyści wynikających z tej więzi wyjaśnił ci już ten Mazoku, hmmm, Xellos Mettalium, o ile się nie mylę, kapłan i generał Zellas. Niedobra dziewczynka, ciągle coś knuje, no ale ma to po tatusiu.
Zelgadis wybałuszył na niego oczy. Mówił o jednym z pięciu Lordów jak o małym dziecku.
-Wiesz, niedawno słyszałem, że jestem Najwyższym Mrocznym Lordem, więc teoretycznie, nie powinieneś dziwić się moim słowom- powiedział Shabranigdo, a w jego dłoni nagle pojawił się złoty puchar wysadzany rubinami.- Jak już zacząłem mówić, jesteś moim Rycerzem. Dzięki temu możesz dowolnie korzystać z mojej mocy, oczywiście na tyle ile pozwoli ci twoje wątłe ludzkie ciało- przerwał, upił łyk z kielicha i zmierzył go uważnie spojrzeniem.- Sądzę, że dał byś sobie radę z mocą dwóch moich części.
Zelgadis usiadł ciężko z wrażenia.
-D-dwóch części?
-Ahh, ta młodzież, zawsze chciałaby więcej- westchnął Shabranigdo.- Póki co musi ci to wystarczyć, potem pomyślimy.
-T-tak du-dużo?- zająknął się Zel.
-Nie ukarzę cię za twój brak ogłady, ale jeśli jeszcze raz będziesz zachowywał się w tak prostacki sposób to będę musiał wymierzyć ci za to karę- ostrzegł Shabranigdo, rzucając Zelgadisowi ostre spojrzenie.- Rycerz Cephieda potrafi wykorzystać jedną czwartą mocy Smoka. Ty się dopiero przebudziłeś, więc twój brak umiejętności jest usprawiedliwiony. Z czasem twoje ciało stanie się silniejsze i będziesz mógł korzystać z coraz większej mocy.
Zelgadis spuścił głowę w dół. Nie mógł wytrzymać spojrzenia Shabranigdo i nie chciał, aby ten ujrzał jego przerażony wyraz twarzy.
-Tak, Panie- odparł pokornie.
-Dobre dziecko, a teraz wracaj do swoich zabawek i baw się dobrze.
Przestrzeń wokół Zelgadisa zafalowała i zniknęła, a on nagle otworzył oczy.
Leżał na ziemi, oparty o pień drzewa. Słyszał znajome głosy.
-Nasza Sharra dzisiaj cała w skowronkach- odezwał się Blaze.- Chyba przyśniło ci się coś przyjemnego.
-Nawet bardzo przyjemnego- odparła Sharra.
-Dzień dobry, panie- powiedział Xellos, który nagle pojawił tuż przed Zelgadisem.
-Ah!- wykrzyknął Zel i gwałtownie odsunął się w tył, przypadkowo uderzył głową w korzeń.- Niech to szlag.
-Już nie taki dobry- skomentował Blaze i obrócił rożen, na którym piekł się królik.
-Cholera jasna- zaklął Zelgadis pod nosem i spróbował wstać.- Xellos, nigdy więcej tego nie rób!
-Czego?- zapytał Mazoku, pojawiając się tuż przed Zelem.
-Właśnie tego!- krzyknął zirytowany Zel i zdzielił Xellosa w głowę.
-Mmmmm, możesz to zrobić jeszcze raz?- zapytał za nadzieją Mazoku.
-Daj mi spokój, miałem ciężką noc.
-Złe sny?- zapytała Sharra.
-Można tak powiedzieć- odparł Zelgadis sadowiąc się przy ognisku.
-Rozmawiałeś z naszym Panem!- ucieszył się Xellos.- Przekazał ci jakieś wiadomości? Kiedy atakujemy Złote Smoki? Kiedy będziesz walczył z Rycerzem Cephieda? Może mam kogoś zabić? Smoki w Górach Kataart?
-Przestań gadać, dobrze? Boli mnie głowa i nie mam ochoty wysłuchiwać tych głupot- odparł oschle Zelgadis.
-Staram się być pomocny- zachlipał Xellos.
-O rany- westchnął Blaze.- Zaczyna się.
Wkrótce wyruszyli w dalszą drogę. Las wydawał im się bardziej przyjazny. Słyszeli szum liści na wietrze i śpiew ptaków, las tętnił życiem. Przez parę dni przedzierania się przez zarośla nie natknęli się na żadne niezwykłe stworzenia. Wkrótce jednak wkroczyli w najdziksze leśne ostępy i ciągle natykali się na coś niecodziennego. Drzewa, które chciały ich połknąć lub zmiażdżyć swymi konarami, gąsienice wielkości dużego psa, gigantyczne pająki, maleńkie skrzydlate gobliny, które budowały swe gniazda w ziemi i bardzo zaciekle ich broniły. Gdy uciekali przed rojem goblinków(jak nazwała je Sharra) natrafili na polanę z niewielkim źródełkiem, z którego wypływał strumień. Małe gobliny nie poleciały za nimi, zostały na skraju lasu w gęstwinie drzew, jakby obawiały się otwartej przestrzeni.
-Ufff, zawsze twierdziłem, że gobliny to natrętne stworzenia- westchnął Blaze siadając na trawie.
-Te byłyby całkiem milutkie, gdyby nas nie zaczęły gonić- stwierdziła Sharra.
-Zaczyna się ściemniać- powiedział Zelgadis.- Zostaniemy tutaj na noc. Trzeba rozpalić ogień.
-Kto pójdzie po chrust?- zapytał Blaze.
-Ja nie mam zamiaru pchać się w te chaszcze- zadeklarowała Sharra i ułożyła się wygodnie na trawie.
-Xellos pójdzie- powiedział Zel.
-Dlaczego ja?- zaprotestował Mazoku.
-Czyżbym słyszał jakieś protesty?- udał zdziwienie Zel.- Chyba się przesłyszałem, bo pewien Mazoku przecież z własnej woli obiecał mi służyć i spełniać moje rozkazy, niby czemu miałby się teraz sprzeciwiać?
Xellos parsknął i zniknął.
Sharra zachichotała.
Wkrótce zapadł zmrok, a na niebie ukazał się księżyc.
-Dziś pełnia- powiedziała Sharra, wpatrując się w srebrną tarczę na niebie.
Siedzieli wokół dużego ogniska. Xellos doskonale wywiązał się ze swego zadania. Jednakże z naburmuszoną miną siedział w oddaleniu od grupy.
-Magiczna noc- szepnął Blaze.- W takie noce niemożliwe staje się możliwe. Niedługo wrócę.
Nagle zmienił się w ciemną mgłę, która rozpłynęła się w powietrzu.
Zelgadis i Sharra otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia.
Amaranth pisnęła uspokajająco i usadowiła się wygodnie na ramieniu Sharry.
-Nigdy nie zrozumiem tego wampira- westchnął Zelgadis.
-Ja wolę nawet nie próbować- stwierdziła Sharra.- Kto trzyma pierwsza wartę?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pod dorodnym dębem siedziała smukła postać, oparta o pień drzewa. Jej sylwetka skąpana była w świetle księżyca, które przebijało się poprzez konary.
"To już miesiąc..." Pomyślał Blaze i westchnął.
W trakcie poprzedniej pełni księżyca przebudził się Rycerz Shabranigdo. Blaze dokładnie pamiętał wydarzenia, które miały miejsce tamtej nocy. Złamaną smoczą pieczęć, unoszące się ciało Zelgadisa skąpane w czerwonym blasku, rubinowy pentagram na niebie, a potem falę oślepiającego światła. Tamtej nocy stracił kontakt z Meseą. Nie czuł jej obecności w swym umyśle, ciepłego dotyku jej myśli. Więź, która ich łączyła została przerwana.
Blaze był przekonany, że sprawiło to przebudzenie Rycerza i moc, która wtedy wtargnęła do jego umysłu. Czekał na kolejną pełnię księżyca, aby odnowić więź.
Siedział pod drzewem w skupieniu, z zamkniętymi oczyma. Ręce, dłońmi w górę, oparł na zgiętych kolanach. Czas płynął, a on tak trwał bez ruchu. Srebrne światło księżyca padało na jego twarz, na której malował się spokój i skupienie.
Nagle otworzył szeroko oczy, a jego twarz wykrzywiła się z bólu. Błyskawicznie poderwał się z miejsca i popędził przed siebie. Wyciągnął rękę do przodu jakby usiłował coś złapać. Jego usta poruszały się w bezgłośnej mowie. Z oczu płynęły krwawe łzy. Zatrzymał się gwałtownie. Zacisnął mocno pięści. Paznokcie wbiły się w skórę. Jego twarz była wykrzywiona w rozpaczy i bólu. Usta drgały. Nagle wydał z siebie krzyk, krzyk cierpienia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kaze obudził się raptownie. Miał wrażenie, że ktoś krzyczał. Rozejrzał się dookoła. Lina i Gourry spali przy powoli dogasającym ognisku. Valgarva nie było w pobliżu. Spojrzał w niebo. Do świtu pozostało jeszcze parę godzin.
Wstał i ruszył przed siebie. Szedł bezszelestnie pomiędzy drzewami. Parę metrów przed nim rozległ się stłumiony szloch. Przyspieszył kroku. Spomiędzy pni wyłoniła się sylwetka Valgarva. Stał wyprostowany z głową wzniesioną w górę. Na jego twarz padało światło księżyca. Z zamkniętych oczu płynęły łzy.
Kaze zbliżył się do niego.
-Co się stało?- zapytał cicho, jego głos brzmiał jak powiew wiatru.
-On po niej płacze- odparł Valgarv tłumiąc szloch.
-A dlaczego ty płaczesz?
-Nie wiem... nie wiem....- powiedział ledwo słyszalnie Valgarv.- Dlaczego ona mi to zrobiła? Dlaczego? Dlaczego zrobiła to jemu? Przecież go kochała, jak mogła go tak zostawić?
Kaze spuścił wzrok.
-Ciebie też opuściła....Oddała cię jak rzecz, zabrała twoje życie...dała inne, życie niewolnika....
-...i jestem jej wdzięczny- odparł Kaze.
Czuł rozpacz i rozdarcie Valgarva. Zaczął wzbierać w nim smutek.
-Jednakże moje poprzednie życie będzie mnie ścigać i nie ważne jak szybko będę biec ono mnie dogoni- powiedział.
-...wiec nie uciekaj przed nim.
-Nie chcę żeby mnie złapało. Nie chcę już żyć tak jak wcześniej- odparł pewnie i dodał cicho.- Chcę zostać z tobą.
-Nie wiesz co mówisz! To ona cię do tego zmusiła!- zdenerwował się Valgarv.- Czar, który na ciebie rzuciła można przerwać, będziesz wolny i pójdziesz drogą, którą sam wybierzesz.
-Już wybrałem moją drogę.
-To nie ty ją wybrałeś, wybór został dokonany za ciebie!
-Nie chcę tego zmieniać. Proszę, nie odbieraj mi najcenniejszej rzeczy, którą w życiu miałem.
-A cóż to jest?
Kaze milczał przez chwilę.
-Świadomość, z którą budzę się codziennie rano od paru tygodni. Pewność, że nie otrzymam rozkazu, aby kogoś zabić lub okaleczyć. Nie odbieraj mi normalnego życia, życia, w którym nie jestem narzędziem do zabijania w rękach szaleńca.
1