Oblicza Smoka - Ścieżki przeznaczenia - rozdział XIII
-Możesz powtórzyć- poprosiła Sharra, przyglądając się z lekkim zdumieniem Xellosowi.
-Mój Pan prosi abyście przenieśli się na Wyspę Wilczej Hordy- odparł spokojnie Mazoku. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, który powiększył się w miarę wzrastania niezadowolenia Sharry.
Jeźdźczyni skrzywiła się. Jej plan wobec Zelgadisa walił się niczym stary mur nadepnięty przez spiżowego smoka. Miała złe przeczucia w stosunku do wydarzeń minionej nocy. Najpierw Blaze dostał szału i niemalże zabił Valgarva i Kaze, a gdyby nie elfi czar nałożony na tę dwójkę przez Meseę z pewnością spoglądali by już w oblicze Pani Koszmarów.
Potem zniknęła Lina, a Zelgadis udał się na poszukiwania, używając do pomocy czaru czarnej magii. Następnie Xellos zabrał Gourrego, a teraz powrócił, aby przekazać prośbę Zelgadisa. Coś było nie tak, jak trzeba i to bardzo.
Amaranth zamruczała i wysłała Sharrze uspokajające myśli.
Jeźdźczyni spojrzała na swojego smoka i uśmiechnęła się ciepło. Smoczyca jeszcze przed chwilą drzemała, wygrzewając się w przedpołudniowym słońcu, ale teraz wpatrywała się swymi błękitnymi oczyma w Sharrę. Złota skóra Amaranth wydawała się być bardziej złota niż zwykle i lekko świecić.
Sharra zwróciła spojrzenie na Xellosa. Uśmiechnęła się do niego zaczepnie.
-Przekaż, proszę, Amaranth obraz wyspy- powiedziała i podeszła do śpiących Kaze i Valgarva. Sprawdziła ich puls i oddechy. Wszystko było w normie, powoli wracali do sił.
Między nimi, z zatroskaną miną, siedział Blaze. Dłonie trzymał na głowach młodzieńców leżących na ziemi.
-Już wszystko w porządku- zapewniła go Sharra.- Niedługo się obudzą i będziesz mógł z nimi porozmawiać. Teraz musimy ich wsadzić na Amaranth i przeniesiemy ich na wyspę, gdzie położymy obu do łóżek.
Blaze nie odpowiedział jej ani słowem, podniósł smutne spojrzenie i kiwnął głową na potwierdzenie.
Niedługo potem szybowali nad srebrną taflą jeziora, a po chwili połknęła ich ciemna i zimna pustka pomiędzy.
Sharra liczyła uderzenia swojego serca. Przy dwudziestym wychynęli nad ogromnym zamkiem wybudowanym na kamienistej, lecz częściowo zalesionej wyspie. Ich uszu dobiegło wycie wilków, które umilkło niedługo potem jak Amaranth wylądowała na ziemi.
„Czuję dużo Mazoku.” Powiedziała Amaranth.
„To normalne, przecież znajdujemy się w dominium jednego z Lordów Mazoku.” Odparła Sharra.
Bramy zamku stały otworem, a były tak potężne, że Amaranth mogłaby swobodnie przez nie przejść nie składając skrzydeł. Kamienny dziedziniec pomieściłby skrzydło bojowe ruathańskich smoków i byłoby jeszcze miejsce żeby ustawić stoły dla ich jeźdźców oraz podest do tańczenia. Sam zamek prezentował się nad wyraz imponująco ze swoimi strzelistymi wieżami i potężnymi murami zdobionymi wieloma łukami, gzymsami i kamiennymi gargulcami.
Amaranth bez pośpiechu weszła na dziedziniec, nie pozwalając żadnemu ze swych pasażerów na opuszczenie jej grzbietu.
„Tu jest bezpiecznie. Mazoku zostały za bramą. Nawet ten fioletowy.” Oznajmiła Amaranth i podniosła przednią łapę, aby pomóc Sharrze zejść na ziemię.
Wielkie zamkowe wrota zaskrzypiały upiornie i otworzyły się ukazując ciemną pustkę korytarza. W ciemności coś się poruszyło, a po chwili wyłoniła się z nich postać ubrana na biało i czerwono. Sharra rozpoznała w zbliżającym się człowieku Zelgadisa.
Miał na sobie biały kaftan z wyhaftowanym czerwonym, odwróconym pentagramem otoczonym przez misterne wzory, które po uważnej obserwacji okazały się być runami. Czerwone runy znajdowały się również na bocznej stronie nogawek spodni. Do skórzanego pasa wysadzanego rubinami przytroczony był miecz o złotej rękojeści, której jelec i głownia grawerowane były w zawiłe wzory. Skórzaną pochwę inkrustowano złotem.
Spokojnym krokiem zbliżył się do smoczycy i rzucił smutne spojrzenie najpierw jej, a potem Sharrze.
-Wyjaśnij- odezwała się Sharra patrząc mu prosto w oczy.
W jej głosie pobrzmiewał chłód i nuta irytacji, której mimo szczerych chęci nie udało jej się ukryć.
Zelgadis wykrzywił usta w niezadowoleniu, a jego spojrzenie pełne było zatroskania.
-Nie tutaj- odparł.- Proszę wejdźcie. Trzeba się zająć rannymi.
-Już wszystko jest w porządku potrzebują tylko odpoczynku- poinformowała go Sharra.
„Amaranth zostań tutaj.” Powiedziała mentalnie do smoczycy. „Informuj mnie o wszystkim i bądź gotowa do ataku i ucieczki.”
„Dobrze.”
Wkrótce Kaze i Valgarv zostali położeni do łóżka. Blaze chciał tylko jedną komnatę. Wolał być blisko obu młodzieńców i protestował, gdy Zelgadis zaproponował wstawienie do komnaty kolejnego łoża.
-Jeśli czegoś będziesz potrzebował, pociągnij za sznurek wiszący koło łóżka- poinstruował go Zelgadis.- Pojawi się Xellos i spełni twoją prośbę.
Sharra spojrzała na Zelgadisa z dezaprobatą. Przyglądała mu się uważnie przez cały czas. Zauważyła, że garbił się nieco i opuszczał lekko głowę, a wzrok kierował ku podłodze. Wyraźnie był czymś zafrasowany i to dawało Sharrze nikły płomyk nadziei na pozytywne rozwiązanie tej niewygodnej dla niej sytuacji.
Wraz z Zelgadisem udała się do innej komnaty, w której zasiedli przy dużym, drewnianym stole. Sharra odrzuciła propozycję napicia się wina.
-Dlaczego się na to zdecydowałeś?- zapytała bez ogródek.
-Żeby was chronić- odparł Zelgadis nie unosząc wzroku, który utkwił we własnych dłoniach złożonych na blacie stołu.
-W taki sposób?
-Tylko ten jest skuteczny.
-Nie musiałeś tego robić. Nie musiałeś tu przybywać, decydować się na pełnienie obowiązków Rycerza. Mogłeś znaleźć inne wyjście, więc pytam dlaczego.
Zelgadis zacisnął mocno obie dłonie, ale nie podniósł spojrzenia.
-Nie widziałaś jej. Nie widziałaś w jakim była stanie. Wszystko dla mnie i przeze mnie. To zbyt wielkie brzemię do uniesienia. Poświęcenie osób, które są mi bliskie jest darem, na który nie mogę sobie pozwolić. Nie znowu...
W pomieszczeniu zapadła cisza. Sharra wpatrywała się z uwagą w pochyloną sylwetkę Zelgadisa, a ponure myśli kłębiły się w jej głowie niczym burzowe chmury tuż przed letnim huraganem.
-Co się stało z Liną?- zapytała cicho.
-Jest tutaj. Xellos i Zellas stłamsili jej psychikę, a Zellas nałożyła na nią pieczęć, której złamanie graniczy z cudem. Lina odpoczywa teraz w swoich komnatach, a od minionej nocy zamek ten jest dla niej więzieniem, z którego tylko śmierć może ją uwolnić.
-Jak ona się czuje?
-Jest słaba i niestabilna psychicznie. Raz się śmieje, a potem płacze żeby za chwilę wpaść w gniew.
-A Zellas?
-Mimo szczerej chęci zabicia jej, nie mogłem tego uczynić. Shabranigdo by mi na to nie pozwolił.
Sharra westchnęła głęboko. Jej najgorsze obawy sprawdziły się. Zelgadis zaczął wykonywać polecenia Najwyższego Mrocznego Lorda. Shabranigdo nie pozwolił mu zgładzić Zellas, gdyż jest mu do czegoś potrzebna. Stanowi ważny element w układance, która tworzy plan Mrocznego Lorda, a tym który układa poszczególne fragmenty w całość jest Zelgadis.
Sharra zaczęła rozważać możliwość zgładzenia Zelgadisa, ale za namową Amaranth zdecydowała poczekać jeszcze trochę, wypróbować pozostałe możliwości i dopiero wtedy podjąć drastyczne kroki.
Już wcześniej zaplanowała swoje działania w wypadku, gdy Zelgadis zdecyduje się pełnić funkcję Rycerza. A fakt ten był teraz bardziej niż pewny.
Udogodnieniem była niechęć Zelgadisa wobec Mazoku i Mrocznego Lorda. Ponadto był człowiekiem, a ludzie mają wiele słabości, które można wykorzystać dla osiągnięcia własnych celów.
Sharra obrzuciła swojego rozmówcę badawczym spojrzeniem. W jej oczach pojawiła się iskra rozbawienia. Fakt, że Rycerz był mężczyzną ułatwiał sprawę.
Zelgadis westchnął ciężko. Sięgnął po kielich z winem i pociągnął z niego solidny łyk. Jego twarz przybrała wyraz zmęczenia i udręki. Poranne promienie słoneczne padały na jego sylwetkę, która wydawała się być nieco mniejsza i wątlejsza.
Podniósł wzrok na Sharrę. W jego oczach ujrzała wielkie zmartwienie i smutek. Patrzył na nią jakby szukał jakiegokolwiek znaku na rozwiązanie trapiących go problemów, jakby oczekiwał, że w jej oczach znajdzie choćby iskrę nadziei, pocieszenia, zapewnienia, że niedługo się obudzi z tego koszmaru.
Sharra nie mogła mu tego dać, gdyż to czego chciał było nieosiągalne. Aby przestać cierpieć musiał pogodzić się ze swoim losem i przyjąć rzeczywistość taką jaka ona była.
Jednakże Sharra nie dała mu tak cennej rady. Wszak nie oznaczało to, że niczego nie otrzyma. Postanowiła dać mu złudzenie, na lepsze jutro, na spokój, na szczęście.
Wstała z krzesła i powoli podeszła do Zelgadisa. Bez pośpiechu podniosła dłoń, jakby dawała mu czas zorientowania się w tym co się dzieje i możliwość zaprotestowania. Żaden protest nie nadszedł, wiedziała, że nie nadejdzie i właśnie dlatego dawała mu czas, aby wiedział, że nie zrobi niczego wbrew jego woli. Dawała mu złudzenia.
Dotknęła delikatnie jego policzka i przesunęła palcami po miękkiej skórze. Zelgadis opuścił głowę, a lawendowe włosy opadły na twarz przysłaniając ją zupełnie. Sharra odgarnęła je dłonią.
-Nie spałeś- powiedziała cicho, widząc jego podkrążone oczy.
-Myślisz, że mógłbym zasnąć?- zapytał nawet nie podnosząc wzroku.
-Powinieneś odpocząć- nalegała cichym, lecz stanowczym głosem.
Nie odpowiedział jej.
Złapała jego podbródek i delikatnie go uniosła zmuszając, aby skierował na nią swoje spojrzenie. W jego oczach widoczne było cierpienie zgromadzone w utrudzonej duszy. Sharra ujęła jego twarz w obie dłonie i oparła swoje czoło o jego. Na twarzy Zelgadisa odmalowało się zaskoczenie.
-Pamiętaj, nie jesteś sam. Obiecałam, że ci pomogę i dotrzymam słowa. Możesz na mnie polegać- zapewniła go.
Zelgadis odetchnął głęboko i zamknął oczy. Uniósł dłoń i złożył ją tylnej części głowy Sharry.
-Ale czy mogę ci zaufać?- zapytał, a jego ton przybrał odmienną barwę.
-Ja ci ufam Zel. Widzę, że nie podoba ci się to wszystko. Widzę, że cię to boli- powiedziała cicho wsuwając swoją dłoń między jego lawendowe włosy.- Nie jestem Mazoku, które żerują na emocjach, nie jestem demonem. Jestem człowiekiem i wiem jak to jest, kiedy jest się w sytuacji, z której nie ma wyjścia, kiedy jest się więźniem biegu wydarzeń i istot, które mają władzę nad tobą i wykorzystują ją narzucając swoją wolę. Znam to wszystko aż za dobrze.
-Dobrze to ujęłaś- słowa Zelgadisa ociekały rozgoryczeniem- „sytuacja bez wyjścia”.
Sharra przeczesała jego włosy palcami.
-Tak, ale skoro nie ma wyjścia to trzeba zrobić je samemu. Uciekłam ze swojego koszmaru, udało mi się z niego wyrwać siłą, a ci, którzy mnie więzili zapłacili za to. Walcz Zel, bo jeśli się poddasz zapadniesz się w to głębiej. Uległość wobec losu nie przyniesie ci ukojenia, a jedynie ból. Walcz, bo walka jest nadzieją.
-A jeśli nie starczy mi sił?- zapytał spoglądając wprost na nią, lecz w jego spojrzeniu nie było oskarżenia czy goryczy, była jedynie chłodna kalkulacja.
-Wtedy ja cię wesprę. Jeśli się potkniesz, przytrzymam cię żebyś nie upadł, jeśli upadniesz, pomogę ci się podnieść- zapewniła go ze spokojem, a w jej oczach widniała troska i ciepło.- Zaufaj mi.
-Daj mi dowód swojej szczerości- zażądał Zelgadis.- Dowód, który utwierdzi mnie w pewności, że nie przemawia przez ciebie smoczy jeździec, sojusznik Cephieda, który chce jedynie zaszkodzić Shabranigdo, lecz słowa te wypowiada dziewczyna, która chce pomóc przyjacielowi, z którym przeżyła tak wiele.
Na jego słowa Sharra uśmiechnęła się delikatnie i ciepło, ale gdyby jej twarz miała odzwierciedlać jej prawdziwe emocje, na jej ustach gościłby uśmiech triumfu i wyższości.
Odsunęła się od niego nieznacznie i spojrzała mu głęboko w oczy. Oczywiście, że mogła mu dać dowód, nawet kilka, ale po co silić się na patetyczne gesty skoro mogła załatwić to gładko i przyjemnie.
Sharra nigdy nie przebierała w środkach i zawsze wybierała najskuteczniejsze. Jednakże w tej chwili decyzja, którą podjęła nie była powodowana jedynie jej rozsądkiem i pragmatyzmem. Na jej wybór miał wpływ pewien bardzo istotny czynnik. Coś o co Sharra nigdy jeszcze nie musiała się martwić i nigdy jej nie dotyczyło. Lecz powodem dokonania takiego wyboru było to samo co powodowało, że skóra Amaranth coraz mocniej emanowała złotą poświatą, a smoczyca robiła się coraz bardziej niespokojna i spragniona gorącej krwi.
Nieświadoma jeźdźczyni z satysfakcją brnęła coraz głębiej w ciemny korytarz, który wybudował dla niej los, a przed którym mogłaby się ustrzec, gdyby nie zaślepiał jej pierwotny instynkt własnego smoka.
Plan Sharry działał bez zarzutów, a Rycerz Shabranigdo dobrowolnie przyjął dowód szczerości w postaci jej własnego ciała. Dowód ten okazał się jednak błędem jeźdźczyni, którego konsekwencje mogły być zbyt poważne.
Smoczy jeździec jest połączony ze swym smokiem głęboką mentalną więzią, która umożliwia im słyszenie swych myśli oraz odczuwanie emocji. Te drugie, gdy są bardzo silne potrafią wpływać na partnera, szczególnie na smoka, który jest bardziej wrażliwy empatycznie.
W chwili, gdy Sharra i Zelgadis spleceni byli w tańcu ciał, Amaranth bardzo wyraźnie odczuwała doznania swej jeźdźczyni. Jednakże reagowała na nie inaczej niż zazwyczaj. Nie zmrużyła z zadowoleniem powiek, jej oczy nie lśniły błękitem, a z gardła nie dobywał się śpiewny pomruk. Tym razem jej skóra lśniła złotem, a oczy wirowały ognistą czerwienią. Spomiędzy rozwartych szczęk wysuwał się rozwidlony język, a w powietrzu unosił się ostrzegawczy syk. Smoczyca przysiadła na tylnych nogach i rozłożyła skrzydła. Pierwotny instynkt brał górę, a emocje dostarczane przez jeźdźczynię jedynie potęgowały pragnienia smoka. Jednakże Sharra nie zorientowała się co dzieje się ze smoczycą. Było już za późno, zarówno jeźdźczyni jak i jej smok niemal stapiały się w jeden umysł.
Nagle ponad zamkiem rozniósł się donośny ryk i Amaranth błyskawicznie znalazła się w powietrzu, a w ułamku sekundy pochłonęła ją pustka pomiędzy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W weyrze Telgar panowało ogromne zamieszanie. Złote królowe pospiesznie odleciały pomiędzy, a spiżowe smoki gromadziły się wokół pastwiska, gdzie mała złota smoczyca wykrwawiała zwierzynę.
Mieszkańcy weyru wylegli do niecki, aby przyjrzeć się nieznanej smoczycy, która parę minut temu pojawiła się nad weyrem, a swoją obecność obwieściła potężnym rykiem. Zaraz potem runęła na stado kóz, powalając dwie na raz i wysączając z nich krew.
Jeźdźczynie złotych królowych zareagowały natychmiast i zabrały swoje smoki z dala od weyru. Kiedy złota samica wznosiła się do godów, obecność innych złotych mogła być tragiczna w skutkach. Natomiast spiżowe smoki otoczyły kręgiem złotą królową. Ich jeźdźcy stali poza zagrodą i czekali na Władcę Weyru, od którego spodziewali się usłyszeć jakieś wyjaśnienia.
Pogłoski szybko się rozprzestrzeniały i wkrótce wszyscy szeptali o nieznanej złotej smoczycy, która przybyła do weyru bez jeźdźca. Spiżowi jeźdźcy nie byli zadowoleni z tego faktu, normalnym było, że gdy dwa smoki łączą się podczas lotu ich jeźdźcy czynią to samo. Jednakże jeźdźczyni złotej królowej nie było z jej smokiem, ku zdumieniu ogółu.
Wkrótce przybył Władca Weyru, a u jego boku szła młoda dziewczyna, której imię znane było wśród mieszkańców weyru, mimo że mieszkała poza weyrem. Laurana posiadała bardzo niezwykły i rzadko spotykany dar, potrafiła słyszeć wszystkie smoki.
M'tani, Władca Weyru, jeździec spiżowego Hogartha posłał po nią, gdy tylko dowiedział się o przybyciu gotowej do godów złotej smoczycy bez jeźdźca. Zadaniem Laurany było sprawowanie kontroli nad rozszalałą smoczycą i zastąpienie jej jeźdźczyni na czas godów. Jej pierwszym celem było niedopuszczenie żeby smoczyca jadła mięso przed wzniesieniem się do lotu, mogła jedynie spijać krew. Gdyby królowa się przejadła byłaby zbyt ciężka żeby lecieć.
Gdy Laurana zajęła się smoczycą, M'tani zbliżył się do grupki spiżowych jeźdźców, których smoki chciały wznieść się do lotu godowego ze złotą smoczycą. Musiał się spieszyć, bo lada chwila królowa mogła się wznieść, a wtedy nie będzie można z nimi rozmawiać, gdyż myślami będą podążać wraz ze swymi smokami, ścigającymi królową.
M'tani poznał małą złota smoczycę. Jako Włada Weyru wiedział bardzo dobrze jak nazywał się smok i kto był jego jeźdźcem. Amaranth była dzieckiem Peliath- złotej królowej, której jeźdźczynią była Władczyni Weyru Telgar Kamiana, matka Sharry, tej, w której krwi zapieczętowany był fragment Shabranigdo.
M'tani dotarł do spiżowych jeźdźców i udało mu się skupić ich uwagę na tyle, aby wydać im rozkazy i upewnić się, że je zrozumieli.
Wkrótce Amaranth porzuciła swoje ofiary i wystrzeliła w powietrze, a za nią podążyło siedem spiżowych smoków. Każdy z nich był ponad trzy razy większy od złotej smoczycy i o wiele szybszy, Jednakże królowa pod wpływem godowego szału była zdolna do nieprawdopodobnych wręcz wyczynów, co sprawiało, że spiżowe olbrzymy miały problemy ze złapaniem zwinnej złotej samicy.
Tymczasem Laurana i spiżowi jeźdźcy, którzy ją otoczyli udali się do przygotowanej kwatery, gdzie oczekiwali na rozstrzygnięcie lotu.
Tłum stracił z oczu pogoń za złotą królową. W napięciu oczekiwano na rezultat i szeptano o zaginionej przed dwoma laty córce Władczyni Weyru. Domysłom i plotkom nie było końca, niewielu znało prawdę o Sharrze i o jej tajemniczym zniknięciu, a tym kilku osobom zabroniono wspominać o nocy, której Sharra opuściła Weyr.
M'tani szybował na swoim spiżowym smoku ponad niecką Weyru. Miał nadzieję, że jego plan się powiedzie. Czekał aż smoki goniące Amaranth dadzą znak, a wtedy on i Hogarth przeniosą się w ich pobliże. Operacja była niezwykle ryzykowna. Modlił się w duchu żeby żaden smok nie stracił życia, a w szczególności Amaranth.
Wreszcie Hogarth otrzymał mentalną wiadomość i skoczył pomiędzy. Wyłonili się wysoko nad lasem, w pobliżu sześciu smoków, które na grzbietach już unosiły swych jeźdźców. W dole szybowały splecione ze sobą dwa smoki.
„Lioth.” Poinformował Hogarth Władcę Weyru.
„Jak pozostali?” Zapytał M'tani.
„Rozczarowani, jak zwykle po nieudanej pogoni.”
„Poradzą sobie?”
„Tak.”
„Przekaż Peliath i Kamianie żeby wróciły jak najszybciej.”
„Już tu są.”
M'tani spojrzał w bok i zauważył zbliżające się trzy złote smoki. Złota skóra królowych połyskiwała w południowym słońcu, a ich jeźdźczynie wydawały się być niewielkie w porównaniu do ogromnych ciał smoczyc. Na przedzie leciała Peliath, pierwsza królowa w weyrze. Była największa spośród złotych, miała ponad trzydzieści dwa metry długości, a rozpiętość jej skrzydeł przekraczała czterdzieści pięć metrów.
Jeźdźcy, dzięki swoim smokom, szybko wymienili szczegóły planu i okrążyli Amaranth i Liotha. Sześć spiżowych smoków szybowało pod nimi w kręgu, zachowując między sobą równe odległości. Hogarth unosił się w górze.
Złote królowe leciały w tej samej płaszczyźnie co splecione ze sobą smoki, tworząc w powietrzu trójkąt równoramienny.
„Co z N'tonem?” Zapytała swojej smoczycy Kamiana.
„Szybuje wraz z Liothem.” Odpowiedziała smoczyca.
Kamiana skrzywiła się. N'ton nie będzie mógł pomóc, a jego współpraca niewątpliwie ułatwiłaby całe zadanie. Władczyni Weyru nie była pewna czy po rozpoczęciu działań, Lioth będąc w tym stanie nie wejdzie pomiędzy. Weyr straciłby wtedy bardzo silnego i zdolnego spiżowego smoka. Jednakże biorąc pod uwagę okoliczności muszą zaryzykować. Gdyby czekali do zakończenia lotu godowego, Amaranth mogłaby uciec. Musieli teraz rozdzielić dwa smoki i rzucić zaklęcie pieczętujące.
„Zaczynamy.” Wydała polecenie Kamiana, a Peliath przekazała je pozostałym smokom.
Pierwsze działały złote królowe. Ich zadaniem było przekona nie Liotha do porzucenia Amaranth. Oczywiście spiżowy smok nie zrobiłby tego z własnej woli, więc smoczyce musiały przejąć nad nim kontrolę. Istniało ryzyko, że Lioth mógłby wpaść w szał i odeprzeć umysły królowych, a potem w bezmyślnym gniewie zaatakować złote królowe i wejść w pomiędzy, co kosztowałoby życie przynajmniej dwóch smoków.
Współpracującym królowym udało się zdominować smoka i nakłonić go do puszczenia partnerki. Musiały skupić całą swoją siłę woli żeby zdusić opór smoka i jego narastający gniew.
Kamiana przez chwilę martwiła się, że mogły wyrządzić tym krzywdę spiżowemu smoku, ale szybko odsunęła od siebie te myśli. Nie mogła rozpraszać Peliath.
W tym czasie spiżowi jeźdźcy wspólnie ze swoimi smokami kończyli inkantację czaru. Gdy Lioth opuścił Amaranth, a ta w złości rzuciła się za nim, pod smoczycą pojawił się błękitny heksagram. Z jego wierzchołków wystrzeliły promienie, które połączyły się między przednimi łapami Hogartha. Złota smoczyca została uwięziona w ostrosłupie, którego podstawą był sześciokąt z wpisaną sześcioramienną gwiazdą.
Przez chwilę Amaranth była zdezorientowana, ale gdy zrozumiała sytuację, w której się znalazła, jej ciało zaczęło emanować czerwoną poświatą, która przerodziła się w oślepiający błysk. Spiżowe smoki skupiły całą swoją wolę na utrzymaniu czaru. Heksagram zamigotał.
Smocze królowe ryknęły i w przeciągu kilku sekund niebo zaroiło się od smoków. Każdy z nich skupił się na wyznaczonym smoku i nawiązał z nim łącze przez które przekazał swą energię.
Ostrosłup zapłonął błękitnym ogniem, a czerwone światło zostało zduszone. Amaranth zawisła bezwładnie wewnątrz pieczęci, zupełnie jakby grawitacja przestała na nią działać.
Powietrze przeszył głęboki pomruk triumfu, po czym dwanaście skrzydeł bojowych, smocze królowe oraz spiżowe smoki tworzące pieczęć, skierowało się do weyru.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zelgadis ze wszystkich sił przygniatał rozwścieczoną Sharrę do łóżka. Był kompletnie zdezorientowany. Jeszcze parę minut temu całowała go jakby świat miał się skończyć, gdy nagle jej oczy zapłonęły wściekłością, a palce boleśnie wbiły się w jego żebra. Zaczęła się miotać, gryźć i drapać, a z jej gardła nie dobywały się już pełne rozkoszy jęki, lecz powarkiwania i krzyki złości.
Nagle znieruchomiała, a na jej twarzy odmalowało się kompletne zaskoczenie. Jej oczy zaszkliły się, a na policzki spłynęły łzy.
-Nie- szepnęła cicho, ledwo słyszalnie, po czym jej twarz wykrzywiła się w agonii.
-Nie, nie, nie, nieeeeeeee! Nieeeeeee!- zaczęła krzyczeć, a w jej głosie brzmiała rozpacz.- Amaranth! Nieeeeeeee!
Zdezorientowany Zelgadis zwolnił chwyt, a ona nagle poderwała się i zeskoczyła z łóżka, ale szybko złapał ją w pół i pociągnął w swoją stronę.
Sharra straciła równowagę i runęła na niego. Złapał ją mocno i przytrzymał. Usiłowała mu się wyrwać, ale była słabsza.
Ciągle wołała Amaranth i krzyczała, aby ją zostawili. Zelgadis nie rozumiał kto ma zostawić smoczycę ani co się mogło jej przydarzyć, ale sądząc po reakcji Sharry nie było to nic dobrego.
Usiłował ją uspokoić, ale ona zdawała się w ogóle go nie słyszeć. Krzyczała i wyrywała się dopóki nie straciła sił, a jej głos nie ochrypł. Spoczęła bezwładnie w jego ramionach, a jej twarz zalana była łzami, które ciągle spływały z oczu.
Zelgadis przemawiał do niej uspokajająco, tuląc ją do siebie i kołysząc. Ocierał jej łzy dopóki nie przestały płynąć.
-Złapali ją- wyszeptała w końcu Sharra zachrypłym głosem.- Złapali ją. Wszystko przeze mnie.
-Spokojnie- powiedział cicho Zelgadis głaszcząc ją po głowie.- Przyniosę ci wody, napijesz się, uspokoisz i opowiesz co się stało.
Puścił ją i chciał wstać, ale zatrzymała go.
-Nie idź. Zostań- wychrypiała.
W jej oczach zobaczył lekką panikę.
Objął ją i delikatnie przytulił. Zaczął gładzić jej plecy w uspokajającym geście.
-Amaranth była gotowa do godów- zaczęła cicho Sharra.- Nie zorientowałam się, jak mogłam się nie zorientować? Jesteśmy ze sobą od tylu lat...
-Spokojnie- przerwał jej Zelgadis.- Co się stało z Amaranth?
-W chwili, gdy my...gdy ja...Amaranth poleciała do Ruathy, do weyru. Była gotowa...wzniosła się do lotu godowego. Dogonił ją spiżowy smok, piękny spiżowy...ale im przerwali. Rozdzielili ich jeźdźcy. Zabrali jej spiżowego smoka i zamknęli ją w magicznej klatce. Złapali ją!
Zelgadis przytulił mocniej Sharrę. Częściowo zrozumiał to o czym mu opowiedziała.
-Dlaczego smoczy jeźdźcy rozdzielili Amaranth i tego drugiego smoka? Dlaczego ją uwięzili?- zapytał.
Sharra przez chwilę milczała.
-Uciekłyśmy z weyru- powiedziała w końcu.- Uciekłyśmy z tego więzienia, w którym byłyśmy zamknięte przez całe życie. Teraz znów chcą nas uwięzić.
-Dlaczego?
Sharra znów się rozpłakała. Uświadomiła sobie beznadziejność sytuacji. Amaranth została pojmana, a ją pocieszał Rycerz Shabranigdo, którego chciała zniszczyć. Nie mogła mu wyjawić, że w jej krwi zapieczętowany był fragment Shabranigdo, który przez wieki obcowania ze smokami połączył się z mocą Cephieda, tworząc zupełnie nową istotę.
-Spokojnie- pocieszał ją Zelgadis.- Znajdziemy sposób żeby wydostać Amaranth- zapewnił ją.
Wypowiedział cicho formułkę zaklęcia i zanim Sharra je rozpoznała straciła przytomność. Położył ją delikatnie i nakrył kołdrą. Chwilę przyglądał się jej zaczerwienionej od płaczu i wysiłku twarzy, po czym ubrał się i wyszedł.
Skierował się do sali tronowej, gdzie czekali na niego Lordowie. Przechodząc koło okna spojrzał na słońce. Było już po południu. Nie przejął się zbytnio tym faktem. Co z tego, że się spóźnił ponad godzinę? Dla nich był Rycerzem Shabranigdo i niech któryś zwróci mu uwagę to pożałuje, że kiedykolwiek mógł wydawać z siebie dźwięki.
Zelgadis przeczesał włosy palcami i wziął głęboki oddech. Nienawidził Mazoku, najchętniej pozabijałby ich wszystkich wykorzystując do tego moc ich wspaniałego Lorda, jednakże nie mógł tego zrobić. Nie jeśli chciał uniknąć cierpienia, które mógł doświadczyć z rąk Shabranigdo, a które Mroczny Lord tak chętnie mu wymierzał za nieposłuszeństwo. Jednakże Zelgadis wiedział, że ból, który do tej pory zadał mu Shabranigdo był tylko nędzną namiastką jego możliwości.
Niespiesznym krokiem doszedł do wielkich wrót sali tronowej. Przystanął na chwilę i wciągnął powietrze głęboko do płuc. Za chwilę spotka się ze swoimi najpotężniejszymi podwładnymi, cennymi elementami układanki Shabranigdo. Miał im przekazać wolę ich pana, poruszyć wielkie koło przeznaczenia, które zaważy na losach świata. Rozkazy, które wydał Shabranigdo były precyzyjne i jednoznaczne. Nie mógł w żaden sposób przekazać ich w sposób poprzez który Lordowie opacznie zrozumieliby wolę ich pana.
„No trudno.” Pomyślał i siłą woli otworzył wielkie wrota.
Upiorne skrzypienie przykuło uwagę zebranych w komnacie Mazoku.
Było ich czternaścioro. Pięciu Lordów, czterech generałów, czterech kapłanów i Xellos, który pełnił obydwie funkcje. Stali w pobliżu podwyższenia, na którym znajdował się tron. Żaden z Lordów nie stał zbyt blisko drugiego. W powietrzu wyczuwalna była wzajemna niechęć.
W sali panował półmrok, a korytarz był praktycznie nieoświetlony, więc sylwetkę Zelgadisa spowijała ciemność. Gdy wrota rozwarły się szeroko i ustało skrzypienie, Rycerz postąpił krok naprzód i w tym samym momencie ściana za tronem buchnęła szkarłatno- złotym płomieniem, oświetlając komnatę i sylwetkę Zelgadisa.
Jego twarz i oczy nie wyrażały żadnych emocji, a mentalna bariera uniemożliwiała Mazoku wyczuwanie jego uczuć. Spokojnym krokiem szedł po czerwonym dywanie, a Mazoku, którzy stali na jego drodze odsunęli się w bok na rozsądną odległość.
Nie zaszczycił żadnego z nich spojrzeniem, dopóki nie usiadł na kamiennym tronie. Dopiero wtedy przyjrzał się każdemu Lordowi i jego sługom.
Najbardziej na prawo stała Zellas Metallium wraz z Xellosem, który uśmiechał się jak maniak. Zelgadis chciał poznać powód wesołości Mazoku i mógłby to zrobić przy pomocy zaklęcia umożliwiającego czytanie w myślach, jednakże gdy spojrzał na kolejnego Lorda stwierdził, że nie byłby to najlepszy pomysł.
Na lewo od Zellas stała Deep Sea Dolphin. Sądząc po jej mętnym spojrzeniu, przygryzanej wardze, potarganych włosach i stanie szat, Dolphin nie wydobrzała od ostatniego spotkania z Xellosem. Pani Morza usiłowała czytać w umyśle Xellosa i postradała zmysły. Oczywiście Zellas powiedziała mu, że umyślnie nałożyła na swego sługę czar, który wywołał taki efekt.
Waśnie między Lordami to coś tak normalnego jak to, że słońce wstaje na wschodzie, a znika na zachodzie. Jednakże Zelgadis nie potrzebował sługi niespełna rozumu. Rozkazał kapłance i generałowi Dolphin przyprowadzić ją do niego. Polecił im uklęknąć, po czym złożył dłoń na głowie Dolphin i pozwolił, aby energia swobodnie przepływała między ich ciałami, po czym zdjął klątwę z Lorda. Mazoku osunęła się bezwładnie na podłogę u jego stóp. Jej słudzy natychmiast ją zabrali. Na twarzy kapłanki malowała się troska, coś co całkowicie zaskoczyło Zelgadisa. Przyjrzał się jej bliżej. Miała długie włosy mieniące się wszystkimi odcieniami niebieskiego, delikatne rysy twarzy i oczy koloru morza. Jej skóra była opalona na piękny brązowy kolor, a niezbyt wydatne kobiece kształty osłaniała zwiewna sukienka wyszywana muszlami i perłami, odsłaniająca ramiona i nogi.
Zelgadis przypomniał sobie, że kobieta ma na imię Sella.
Klęczała nad nieruchomym ciałem swej pani i przytrzymywała jej rękę, gest ten uwidaczniał troskę, która zdążyła już zniknąć z twarzy kapłanki.
„Ciekawe” pomyślał Zelgadis i żeby nie zdradzić zbyt wielkiego zainteresowania sługą Dolphin przeniósł wzrok na kolejnego Lorda.
Dynast Graucherra, Najwyższy Władca, Pan Północy. Fizycznie młodzieniec o krótkich czarnych włosach i lodowatym spojrzeniu błękitnych oczu, które mogłoby zmrozić nawet magmę. Zellas przedstawiła go jako najpotężniejszego z Lordów i genialnego szermierza, którego miecz równie szybko odbiera życie jak chętnie pije krew.
Za Dynastem stał jego kapłan- Grau i nowy generał- Kerran. Niespełna rok temu Xellos, na rozkaz swej pani, zabił poprzedniego generała Pana Północy- Scherrę, która była niemal równie biegła w mieczu co Dynast.
Nowy generał prezentował się bardzo okazale. Od stóp do głów spowity był w złotą zbroję, która nosiła insygnia zakonu palladynów, a twarz zasłaniała przyłbica nieco staroświeckiego hełmu. Zelgadis wiedział, że Kerran przemieniony został w Mazoku z człowieka, jednego z wyższych rangą palladynów. Jednakże w porównaniu z Scherrą, jego umiejętności szermiercze pozostawiają wiele do życzenia. Zellas opowiadała o tym z satysfakcją. Między nią a Dynastem już bardzo dawno wykształciła się głęboka nienawiść, starannie pielęgnowana przez lata. Pomimo że Zellas nie posiadała tak dużej mocy jak Dynast nie przegrywała wojny. Władczyni Bestii była bardzo przebiegła i podstęp był jej najsilniejszą bronią.
Zelgadis rzucił przelotne spojrzenie Zellas i przeniósł wzrok na Władcę Piekieł Phobosa, następcę Phibrizzo. Mazoku wyglądał dość ekscentrycznie. Jego białe włosy zaczesane były do góry tworząc osobliwie wyglądający czub. Miał na sobie skórzaną kurtkę wysadzaną ćwiekami, skórzane spodnie wpuszczone w cholewy wysokich, ciężkich butów zapinanych na srebrne klamry. Na szyi nosił obrożę z metalowymi guzami.
Dwoje Mazoku, którzy za nim stali wydawali się w ogóle do niego nie pasować. Kobieta o arystokratycznym wyglądzie i wyniosłym spojrzeniu, nosząca jedwabną suknię była kapłanką, jej imię brzmiało Karla. Natomiast mężczyzna w niepełnej srebrnej zbroi i mieczem dwuręcznym nosił imię Azazel i sprawiał wrażenie niemal sympatycznego.
Kontrast miedzy tą trójką był tak intensywny, że wydawało się iż współpraca między nimi nie miała prawa zaistnieć. Jednakże z tego co dowiedział się Zelgadis ich osiągnięcia były imponujące. Karla skutecznie poszerzała szeregi podwładnych Phobosa, a Azazel konsekwentnie pozbywał się wrogów swego pana. Ponoć korytarze siedziby Władcy Piekieł wyścielone są skórami stworzeń zabitych przez generała.
Phobos wcześniej był jednym z niewielu podwładnych Phibrizzo, których stworzył były Lord i którzy zostali zamknięci przez niego w piekle, aby ich pan mógł rozkoszować się mękami swych dzieci. Gdy Phibrizzo zginął, z czeluści piekieł wyłonił się tylko jeden ze stworzonych przez niego Mazoku. Phobos zabił swoich braci i siostry i zajął miejsce Władcy Piekieł.
Zelgadis ponownie przyjrzał się Phobosowi i dusząc w sobie uczucie zadowolenia, przeniósł szybko wzrok na ostatniego z Lordów, który był następcą Smoka Chaosu Garva. Gdy Zelgadis usłyszał po raz pierwszy imię nowego Lorda, poprosił Zellas żeby je powtórzyła, gdyż miał nadzieję, że się przesłyszał. Lord nosił imię Valterria, które było smoczym imieniem Valgarva. W dodatku był niemal bliźniakiem starożytnego smoka. Odróżniał go kolor i długość włosów, które były ognistoczerwone i prawie sięgały kolan, a także bursztynowe oczy, które były przerażającymi oczami Mazoku, a nie chłodnymi, złotymi oczami Valgarva.
Valterria był kapłanem Garva, stworzonym po przeistoczeniu Valgarva w Mazoku. Ponoć Garv tworząc go chciał, aby miał w sobie zarówno coś z człowieka i Starożytnego Smoka. Garv znany był ze swej obsesji wobec ludzi. Aby uzyskać smoczy element w swym nowopowstałym słudze oddał go Valgarvowi na „wychowanie”. Miał przejąć od niego smocze cechy, a jednocześnie oswoić Valgarva z faktem bycia Mazoku.
Zelgadis wiedział jedno, nie mógł pozwolić żeby Valgarv i Valterria się spotkali. Wolą L-samy było, aby Valgarv się odrodził i żył jako smok, skoro odebrała mu wspomnienia poprzednich dwóch żyć, oznaczało to, że jej wolą było, aby Valgarva nie nawiedzała przeszłość. Zelgadis jako Rycerz Shabranigdo i przez wzgląd na Blaze'a, swego przyjaciela, z którym Valgarv związany był jakąś dziwną więzią, nie mógł dopuścić, aby Valterria ukazał przeszłość starożytnemu smoku.
Otrząsając się z rozmyślań omiótł spojrzeniem zebranych przed nim Mazoku, a zadowolenie i odraza kłębiły się w nim i walczyły ze sobą w najlepsze.
Wiedział, że jako Rycerz może być zadowolony z takich podwładnych, jednakże jako człowiek nienawidził ich i obawiał się ich okrucieństwa. Jednakże wątpliwości w nim narastały, gdy patrzył na Sellę, sympatyczną twarz Azazela i znajomy wygląd Valterri. Wiedział, że to co widzi to tylko pozory. Mazoku to demony, zrodzone ze zła i tkwiące w ciemności, jednakże odnajdywał w nich cechy, które uspokajały jego buntującą się ludzką część i pozwalały dominować Rycerzowi.
Przyglądał się Deep Sea Dolphin i jej troskliwej kapłance, gdy zauważył, że ciało Lorda drgnęło. Jednakże jaźń Dolphin pozostawała w letargu.
Zelgadis wytworzył czarną kulę energii i rzucił nią w Lorda. Rozległ się krzyk pełen bólu, a ciało Pani Głębin wyprężyło się niczym struna.
Na twarzy Selli, ku zadowoleniu Zelgadisa, odmalowało się przerażenie, wywołane myślą, że Rycerz postanowił zabić jej panią. Jednakże po chwili zupełnie przytomna Dolphin stała nieco niepewnie na nogach, a jej oczy świeciły skupieniem i pełną świadomością własnego otoczenia. Nie przygryzała już wargi, a jej twarz spoważniała. Obłęd całkowicie opuścił jej umysł, o ile w ogóle można to powiedzieć o Mazoku.
-Jak się czujesz, Pani Morza?- zapytał silnym głosem Zelgadis.
-Fakt, że od ostatnich siedmiu stuleci wiem jak się czuję, sprawia, iż moje samopoczucie jest bardziej niż wspaniałe- odpowiedziała Dolphin kłaniając się nisko.
-Cieszę się niezmiernie- odparł spokojnie, a na jego twarzy malowała się surowość.- Wiedz bowiem, że Shabranigdo nie potrzebuje nieprzydatnych sług.
Jego spojrzenie powędrowało po wszystkich zebranych przed jego tronem.
-Tak samo jak nie potrzebuje nieposłusznych i niezdyscyplinowanych podwładnych. Jesteście dziećmi Najwyższego Mrocznego Lorda, waszym zadaniem jest wypełnić jego wolę i pokonać jego, przez co i waszych odwiecznych wrogów- Cephieda i jego smoczy pomiot.
Przerwał na chwilę i obserwował ich reakcję, a nie było zbyt wiele do oglądania, twarze Mazoku były spokojne i nieprzeniknione. Zelgadis uśmiechnął się w duchu.
-Wasz pan przemawia do mnie, a moim zadaniem jest przekazywanie wam jego słów. Dwie noce temu rozkazał mi zebrać was wszystkich i przekazać wam jego wolę. Pan Ciemności chce abyście ruszyli na wojnę, wojnę, która wciągnie w swój wir nie tylko smoki, ale ludzi, krasnoludy, orki, gobliny, a nawet najpośledniejsze leśne duchy. Mroczny Lord rozkazuje wam rozpętać wojnę, która ogarnie lądy i morza, która poruszy góry i osuszy rzeki!
Tym razem Zelgadis ujrzał na twarzach Mazoku uśmiechy, pełną gamę uśmiechów: zadowolone, przebiegłe, szydercze, wyjątkowo paskudne, opętańcze, smętne.
Mazoku przyjęły wolę Shabranigdo i Zel był pewien, że z większym lub mniejszym zapałem ją wykonają.
Właśnie to dziwiło Zelgadisa. Starzy Lordowie byli uradowani posłyszanymi słowami, natomiast od Phobosa emanował sceptycyzm pomieszany z zawodem, a Valterria i jego słudzy nie byli w pełni zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Postanowił porozmawiać na osobności z tymi dwoma Lordami i dowiedzieć się co im chodziło po głowach.
-A teraz chcę usłyszeć o zakresie waszej władzy i wpływach wśród śmiertelnych.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Valgarv przebudził się o zachodzie słońca. Czerwone promienie słoneczne wdzierały się do wnętrza komnaty i padały wprost na jego twarz, wywołując wrażenie sennego marzenia.
Wiedział, że leży półnagi w miękkim i wygodnym łóżku oraz pachnącej pościeli, nie miał jednak najmniejszego pojęcia co robi w tej ogromnej komnacie, której sufit zdobiły wspaniałe płaskorzeźby ani jak się tutaj znalazł czy gdzie są jego przyjaciele, a tym bardziej dlaczego jeszcze żyje.
Nagle wspomnienia uderzyły w niego z siłą błyskawicy i zaczął nerwowo rozglądać się wokół. Pierwszym kogo zauważył była Kaze leżący w tym samym łożu zaledwie na wyciągnięcie ręki od niego. Valgarv uścisnął jego dłoń, a przed oczami stanął mu obraz duszonego i rozszarpywanego białowłosego młodzieńca. Mimo odrażających wizji, jego pogrążonej w błogim spokoju duszy nie zmąciło żadne niepożądane uczucie.
Kaze drgnął i powoli otworzył oczy. Spojrzenia jego i Valgarva spotkały się i smok poczuł, że więź, która ich łączyła stała się jeszcze silniejsza. O ile wcześniej przyprawiało to Valgarva o wiele zmartwień i bólów głowy, teraz odczuwał wielkie szczęście.
Kaze westchnął cicho i uśmiechnął się lekko. Był to pierwszy uśmiech jaki Valgarv kiedykolwiek widział na twarzy młodzieńca.
-Dobry wieczór- usłyszeli głos, który wydał się im znajomy.
Obaj spojrzeli w stronę, z której dochodził. Przy oknie stał wysoki, białowłosy mężczyzna, ubrany w biało- błękitną tunikę i spodnie. Nie widzieli dokładnie jego twarzy, gdyż światło padało od tyłu na jego sylwetkę.
Ich oczy rozwarły się szeroko, a serca zabiły szybciej. Z ich ust wyrwało się jedno słowo, które wypowiedzieli z nabożną czcią.
-Blaze.
Chcieli się podnieść, lecz ich ciała były jeszcze zbyt słabe i w rezultacie opadli bezwładnie na poduszki.
-Leżcie spokojnie. Straciliście zbyt dużo krwi i jesteście osłabieni- powiedział Blaze, podchodząc do wielkiego łoża.
Z zachłannością śledzili każdy jego ruch i chłonęli widok wampira. Ich umysły popadły w całkowity zachwyt i podziw.
Był dla nich niemal świętością. Wiedzieli o nim, znali go i czuli na długo przed tą chwilą. Lecz wcześniej był odległy i nieosiągalny niczym bóg, a teraz on stał przed nimi, przyglądał się im i mówił do nich, tylko do nich, patrzył na nich i całą swą uwagę poświęcał im. Wiedzieli, że od tej chwili obaj ciałem i duszą należą do niego. Byli gotowi oddać za niego swe życie i dusze.
Blaze stanął w miejscu i w milczeniu obserwował dwóch młodzieńców. Na ich twarzach malowało się uwielbienie i zupełne oddanie. Pamiętał bardzo dobrze ten wyraz twarzy, gdyż wcześniej zaledwie dwie osoby go nim obdarowały. Pierwszym był Cahir, jego pierwsze dziecko, które musiało zginąć cierpiąc za grzech, który on popełnił, oraz Mesea, elfka, której nie mógł pozwolić umrzeć przez co jej życie pochłonął mrok. Oni go kochali, byli jego dziećmi, którym podarował własną krew, łamiąc zakaz nałożony na wampiry Suwanara. I przez to musieli zginąć. Dlatego, że dał im swą krew, dlatego, że go kochali.
Mesea nigdy w pełni nie zaakceptowała tego, że stała się wampirem. Elfy są istotami, które cenią życie i swoje pochodzenie. Są dumne z tego kim są i z miejsca zajmowanego na świecie. On odebrał Mesei to co było dla niej najcenniejsze, odebrał jej elfią naturę. Mimo że go kochała całym sercem, nigdy nie wybaczyła mu tego i dążyła do śmierci. Jednakże dla elfów samobójstwo było świętokradztwem. Mesea była zatem rozdarta pomiędzy swym elfim życiem i trwaniem w formie wampira. Stawało się to dla niej tym cięższe, gdyż przebywała wśród swych pobratymców i obcowała z nimi na co dzień.
Nadzieją dla niej były słowa przepowiedni, których nie wyjawiła nawet jemu. Wiedział jedynie, że przepowiednia traktowała o wyzwoleniu Mesei z mroku, w którym pogrążyła się jej dusza.
Obawiał się utraty swego drogiego dziecka. Kochał ją całym sercem. Była dla niego promyczkiem, który czyni wędrówkę przez wieczność bardziej znośną. Jednakże promyczek musiał zgasnąć. Mesea odeszła pozostawiając pustkę w jego sercu.
Wtedy, na polanie w lasach Bruyeru, gdy dowiedział się o jej śmierci, chciał umrzeć, połączyć się ze swymi dziećmi w niebiosach. Serce rozdzierał mu ból pustki, świadomość tego, że znowu jest sam, że wszyscy go opuścili.
Lecz nie mógł odejść. Musiał przecierpieć swą pokutę, musiał czuć ból. Palącą sensację, która wykręcała jego wnętrzności i paliła umysł. Jedyne co mógł wtedy zrobić to pogrążyć się we śnie. Zapaść w letarg i zamknąć swój umysł przed wszystkim. Ale nie mógł go zamknąć przed koszmarami.
Mesea wiedziała co stałoby się z nim, gdy jej już nie będzie. Kochała go i nie chciała żeby cierpiał. Używając całej swej wiedzy i umiejętności zapanowała nad człowiekiem i smokiem, aby wynagrodzić ojcu swą nieobecność przy nim. Jednocześnie wypełniała przepowiednię. Teraz już wiedział o tej przeklętej przepowiedni. Wiedza o niej przyszła wraz z krwią tego smoka i człowieka.
Starożytny smok miał zabić Meseę. Takie były słowa wyroczni. Jednakże ona, za jego łaskę, musiała podarować mu człowieka. Człowieka, dla którego niewola u smoka będzie wybawieniem i największym darem jaki kiedykolwiek mógłby otrzymać.
Połączyła smoka i człowieka mistyczną więzią, która była jej połączeniem z Blazem. Zanim wydała ostatnie tchnienie, rzuciła czar, który przeniósł jej więź ze swym ojcem na tych dwoje.
Mesea zawsze była przebiegła, zawsze stawiała na swoim i nie lubiła sprzeciwów. Była krnąbrna i zadufana w sobie, uważała, że wszystko co robi jest właściwe. Wyniosła i dumna, patrzyła na wszystkich z góry. Lecz Mesea nie była nieczuła ani głupia. Dbała o to co kochała, nie krzywdziła nikogo i nie chciała żeby kiedykolwiek ktoś przez nią cierpiał.
Udało jej się osiągnąć swe wybawienie, lecz musiała uczynić to czyimś kosztem, a Mesea nie lubiła pozostawiać długów. Spłaciła je w sposób, który uważała za odpowiedni. Dała szczęście tym, których mogłaby skrzywdzić.
„Ale czy jesteś pewna, że nie wymusiłaś tego szczęścia, moja droga?” Pomyślał Blaze.
Wątpliwości krążyły w jego umyśle, gdy patrzył na twarze wyrażające uwielbienie i nieskończoną miłość.
„Tylko ty i Cahir tak na mnie patrzeliście. Cóż uczyniłaś?” Pytał Blaze, mimo że nie spodziewał się żadnej odpowiedzi.
Dar Mesei okazał się bardzo cenny, może nawet zbyt cenny. Oto miał przed sobą dwie istoty, które darzyły go taką samą miłością jak jego nieżywe dzieci. Dzieci, które tworząc popełnił grzech i które były dla niego najcenniejszym ze skarbów.
Teraz miał ten skarb w zasięgu ręki, a był on tym wspanialszy, gdyż nie ciążyło nad nim przekleństwo jego krwi. Dar i przeprosiny Mesei.
„Ale czy mogę przyjąć ten dar?”
Na to pytanie nigdy nie było mu dane odpowiedzieć, gdyż decyzja została podjęta za niego. Odpowiedź malowała się na twarzach smoka i człowieka. Gdyby odrzucił dar, skrzywdziłby siebie i ich.
Uśmiechając się pod nosem, stanął przy łóżku i zaparł pieści na biodrach.
-No to ugrzęźliście ze mną, maluchy- powiedział ze śmiechem.
Przyglądali się mu jakby nie rozumieli jego słów. Z uwagą śledzili każdy jego ruch i rozkoszowali się dźwiękiem jego głosu.
Blaze mrugnął i przekrzywił lekko głowę.
Radość w ich oczach zdawała się nie mieć granic. Mogliby przyglądać mu się i słuchać go przez całą wieczność.
-Ej, no przestańcie już, bo zaraz się zaczerwienię- powiedział cicho, ciągle się uśmiechając.
Oni tylko wpatrywali się w niego z uwielbieniem.
Znów mrugnął i uśmiechnął się krzywo, marszcząc brwi w zażenowaniu.
-Ehe he...chłopaki...koniec wygłupów...
Znów nie uzyskał żadnego efektu.
Brew zaczęła mu drgać, a uśmiech zniknął z jego twarzy.
Oni tylko wpatrywali się w niego z nabożną czcią.
Wampiry żyją bardzo długo, a wraz z upływem czasu uczą się cierpliwości, której mógłby im pozazdrościć niejeden smok. Jednakże cierpliwość tego wampira, w tym momencie zdawała się ulatywać równie szybko niczym wystraszony ptak wzlatujący w przestworza.
-Słyszycie co do was do cholery mówię!?!- krzyknął Blaze, a jego twarz rzeczywiście była czerwona, lecz z irytacji i rozdrażnienia.- Jesteście głusi czy niedorozwinięci, że się tak gapicie jak gobliny na malowane wrota?!!
Jego wybuch całkowicie zszokował przypatrujących się mu Valgarva i Kaze. Wciągnęli powietrze głęboko do płuc i starali się opanować uczuci leku, które w nich wzbierało.
Nagle Valgarv zaczął się śmiać. Jego czysty pełen wesołości śmiech rozbrzmiewał w wielkiej komnacie i odbijał się od ścian, które od początku swego wybudowania nie słyszały niczego tak dobrodusznego i szczerego.
Kaze spojrzał ze zdziwieniem na Valgarva i uśmiechając się lekko opadł na poduszki.
Blaze krzywiąc się przyglądał się rozbawionemu smoku, a jego brwi ułożyły się w jedną linię.
-I z czego się tak śmiejesz, przerośnięta jaszczurko?- zapytał beznamiętnym głosem.
-Wybacz potężny panie, lecz nie mogłem się powstrzymać- rzekł Valgarv z kpiną w głosie.- Mesea ostrzegała przed tobą, wielki straszny władco, powiedziała żebym uważał gdzie stoję, bo ze pewnie przewrócę się ze śmiechu, gdy ujrzę cię pierwszy raz.
Blaze zmierzył krztuszącego się z rozbawienia smoka morderczym spojrzeniem.
-Paskudna dziewucha, niech ja ją tylko dorwę- wygrażał Blaze uniesiona pięścią.- Ale najpierw ty pożałujesz tej zniewagi!
-Śmiało staruszku- rzucił wesoło Valgarv opadając z wyczerpania na poduszki.
-Jak śmiesz szczeniaku!- oburzył się Blaze.- Ja stary?! Przez całe swoje życie nie uwiedziesz więcej elfek niż ja w jedno święto równonocy! Z twoją smoczą gębą nie poderwał byś nawet krasnoludzkiej kobiety!
-Ufam, że z twymi gabarytami uroki krasnoludzkich kobiet są ci bardzo dobrze znane- odpowiedział mu Valgarv rzucając mu pełne złośliwości spojrzenie.
-Ty...ty... pierzasta poczwaro!- wybuchł Blaze i wskoczył na łóżko, stając nad Valgarvem.- Mój dobry gust i poczucie piękna są szeroko znane i podziwiane w całej krainie elfów! Niejeden rosha z Ampris mógłby mi pozazdrościć pięknych elfek!
-Tak, Mesea mówiła, że te elfki to wyjątkowe bezguścia, że się z tobą przespały- rzucił jakby od niechcenia Valgarv.
Blaze poczerwieniał jeszcze bardziej, jego oczy ciskały błyskawice, a zaciśnięte w pięści dłonie drżały w gniewie. Mimo to uśmiech na twarzy Valgarva nie zmniejszał się, a w jego oczach grały radosne iskierki.
Nagle Blaze obrócił się gwałtownie i opadł na skraj łóżka, gdzie skrzyżował nogi i wsparł podbródek na pięści.
-Bezczelne smarkacze...już ja im pokaże- mamrotał pod nosem, a gdy umilkł na jego zaczerwieniona twarz wpełzł pełen spokoju, łagodny uśmiech.
„Meseo, ty przebiegła dziewucho, zadbałaś nawet o to żeby mi nie brakowało naszych kłótni.”
W komnacie zapanowała pełna zadowolenia, błoga cisza, którą przerwał łagodny i cichy jak letni wietrzyk głos.
-Jeśli ugrzęźliśmy z tobą, to proszę bogów żeby nikt nigdy nie przyszedł nam z pomocą.
Blaze zamknął oczy, a z jego piersi wyrwało się ciche westchnienie kompletnego szczęścia.
-Bądź pewien, że własnym zębami odgryzę ramię, które będzie chciało was wydostać- odpowiedział, a w jego głosie nie brzmiała nawet nuta uprzedniej złości.
Wtedy usłyszeli pukanie do drzwi komnat oddanych do użytku Blaze'a.
Wampir podniósł się i szybkim krokiem wyszedł z sypialni i skierował się ku drzwiom. Za nimi stał Zelgadis ubrany w biało- czerwoną tunikę z wyhaftowanym znakiem Rycerza Shabranigdo.
Blaze zaprosił go do środka i zaproponował krzesło.
-Valgarv i Kaze już się obudzili- powiedział wskazując na otwarte drzwi za plecami Zelgadisa prowadzące do komnaty, gdzie wypoczywali dwaj młodzieńcy.- Może chciałbyś ich poznać, bo chyba nie miałeś jeszcze okazji ku temu.
-Wybacz, ale nie dzisiaj- odparł znużonym głosem Zelgadis.- Jestem zmęczony po naradzie z Lordami Mazoku, nawet nie wiesz ile te podstępne kreatury mają władzy pośród śmiertelnych.
-W tym przypadku nic mnie nie zdziwi- parsknął z obojętnością Blaze.- Ale nie przyszedłeś tu po to żeby podzielić się wrażeniami z narady.
-Istotnie- odparł Zelgadis kładąc na stole pięknie zdobione, drewniane pudełko.- Tu jest część przedmiotów, które miałem zdobyć dla królowej elfów. Królika, Święty Talizman Shuriken z Flonars i Lampę Shannary niedługo powinni przynieść słudzy Zellas. Proszę cię abyś przekazał wszystkie te przedmioty królowej. Sharra nie będzie już chyba tak chętna do pomocy Rycerzowi Shabranigdo jak pomogłaby Zelgadisowi Greywords. Natomiast obaj bardzo dobrze wiemy, że królowa potrzebuje tych rzeczy przed wiosną. Zostałeś wysłany, aby dopilnować, że je zdobędę, a w razie mojej porażki miałeś sam je donieść. Czy mam rację?
-Tak, oczywiście- odparł Blaze, a jego twarz była całkowicie poważna.- Rozumiem twoją prośbę i wypełnię ją, nie musisz już martwić się tą sprawą.
-Dziękuję- odparł Zelgadis, a na jego twarzy odmalował się wyraz ulgi.
Zelgadis wkrótce opuścił komnaty Blaze'a i skierował się do własnych. Słońce już zaszło i zamek spowity był w ciemny welon nocy. Pochodnie wiszące na ścianach korytarzy zapalały się przed Zelgadisem i oświetlały jego drogę.
Był zmęczony po długim spotkaniu, które trwało kilka długich godzin. Dowiedział się wiele o Lordach Mazoku, a wiedza ta wynikała zarówno z obserwacji Mrocznych Panów jak i z tego co oni sami mówili. Zaskoczyły go reakcje niektórych Lordów i ich sług na wydarzenia, które miały miejsce, zszokowały deklaracje władzy posiadanej wśród ludzi, krasnoludów i innych ras na kontynencie. Ale najbardziej zdziwił się, gdy zorientował się, że odnajduje swoje miejsce wśród tych Mazoku i czuje się z tym dobrze. Nieprzerwanie próbował odsunąć od siebie to wrażenie, jednakże nie mógł wiele zdziałać, gdyż im bardziej próbował mu zaprzeczyć tym ono stawało się wyraźniejsze.
Z ciężkim westchnięciem otworzył drzwi do swoich komnat. W pomieszczeniu było jasno, mimo że żadna świeca ani lampa nie były zapalone. Złote światło dochodziło z przyległej komnaty, w której Zelgadis zostawił śpiącą Sharrę.
Śpiesznie ruszył ku drzwiom sypialni i gdy je otworzył stanął jak wryty.
Nagie ciało Sharry unosiło się ponad łóżkiem i otaczały je złote promienie. Pomimo poświaty Zelgadis zauważył, że skóra dziewczyny była blada, a w rozwartych oczach malowała się pustka. Na twarzy zastygł wyraz zupełnego przerażenia.
Zelgadis przez dłuższą chwilę wpatrywał się w przedziwną scenę przed swymi oczami. W końcu poruszył się i zbliżył do łóżka. Wraz z każdym jego krokiem złota poświata słabła aż w końcu znikła zupełnie i bezwładne ciało dziewczyny spadło.
Zelgadis zdążył je złapać i delikatnie ułożył Sharrę na łóżku. Nakrywszy ją kołdrą podszedł do okna i spojrzał na księżyc królujący wśród gwiazd na bezchmurnym niebie. Uśmiechnął się lekko i spuścił głowę, po czym usiadł na parapecie i rzucił łagodne spojrzenie nieprzytomnej dziewczynie.
-I jak zamierzasz mi pomóc, Sharro? Osobą, potrzebującą pomocy, jesteś ty- powiedział cicho, a jego głos brzmiał gładko i spokojnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Daleko na północny- wschód od Wyspy Wilczej Hordy, za Ziemiami Ducha Lasu, w ukrytej komnacie Weyru Telgar mała, złota smoczyca padła nieruchomo na kamienną posadzkę. Jej skóra była bladożółta, a zamglone oczy częściowo skrywały opuszczone z wycieńczenia powieki.
Wielkie kamienne wrota otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wbiegło kilkoro ludzi, a za nimi wszedł złoty smok.
Rozbrzmiały wykrzykiwane przez jedną z kobiet rozkazy, rozpoczęła się nerwowa krzątanina. Ludzie i smok usiłowali pomóc małej złotej królowej.
Jednakże ich starania nie odnosiły żadnego skutku. Smoczyca konała.
1