Po co jest akcja? Czyli bądź z ryzykiem za pan brat
Mało kogo stać, aby był jedynym właścicielem wielkiej firmy. Ale każdy może zostać drobnym współwłaścicielem, posiadając jej akcje. Powinien mieć jednak świadomość, że to bardziej ryzykowny sposób inwestowania niż lokaty bankowe lub obligacje.
Fot. Bartosz Bobkowski / AG
Giełda Papierów Wartościowych
Przekraczasz bramę fabryki. Rozglądasz się i mówisz z zadowoleniem: częściowo mój jest ten kawałek ogrodzenia, śrubka w maszynie, kostka bruku, spinacze z biurka prezesa. Czyli masz wszystkiego po trochu, nie mogąc jednak dokładnie wskazać i stwierdzić: to moje.
Kiedy możesz się tak poczuć? Gdy posiadasz choć jedną akcję z nawet miliarda innych akcji fabryki, której bramę przekroczyłeś. To umowne potwierdzenie aktu własności, rodzaj papieru wartościowego, bardzo cenionego w nowoczesnym społeczeństwie.
Rządy w Europie Zachodniej już w latach 80. wpadły na pomysł, że akcje mogą z powodzeniem służyć rozproszeniu własności wśród obywateli na niespotykaną wcześniej skalę i wzmocnić ich poparcie dla narodowej gospodarki i państwa. Bo przecież współwłaścicielowi nie będzie zależało na burzeniu istniejącego porządku. Oferty publiczne wielkich przedsiębiorstw, które wychodziły spod kurateli państwa, nadawały się idealnie do realizacji liberalnej zasady "dyfuzji własności". O tym, że wielkie prywatyzacje mogą przyciągnąć miliony drobnych inwestorów i zbudować potężny akcjonariat, świadczą przykłady z całej Europy. Pod młotek poszły tam wielkie firmy telekomunikacyjne, energetyczne i użyteczności publicznej. Na akcje brytyjskiego narodowego operatora BT zapisało się 2 mln detalistów, gazowego potentata British Gas - 1,2 mln, hiszpańskiego giganta energetycznego Endesy - 1,6 mln, Telekom Italia - 2 mln.
Mając takie wzory, w Polsce nie trzeba było wymyślać prochu, chcąc upowszechnić własność poprzez akcje. W zeszłym roku przeprowadzono trzy wielkie prywatyzacje pod hasłem budowy "akcjonariatu obywatelskiego". Początki są zachęcające, bo oferta PZU przyciągnęła ćwierć miliona chętnych, energetycznego Tauronu - 231 tys., a Giełdy Papierów Wartościowych - aż 323 tys.
Czy do inwestowania w akcje sprzedawane przez skarb państwa można przekonać jeszcze więcej detalistów? To możliwe, biorąc pod uwagę liczbę indywidualnych rachunków inwestycyjnych (na koniec kwietnia ich liczba zbliżyła się do 1,5 mln). Co więcej, na rynek można też przyciągnąć zupełnych nowicjuszy - w zeszłym roku pojawiło się ich 350 tys. Ale zanim ktoś przekroczy tę granicę własności i zechce stać się współwłaścicielem jakiejś spółki, warto, aby był w pełni świadomy tego, co robi.
Wolisz bezpieczniej czy ryzykowniej?
Oszczędności możesz ulokować na wiele sposobów. Podstawowe pytanie, na jakie musisz sobie odpowiedzieć, dotyczy stopnia akceptowanego ryzyka. Inaczej mówiąc, czy godzisz się na większe ryzyko, bo chcesz mieć perspektywę większego zarobku niż na lokatach uznawanych powszechnie za bezpieczne, czyli np. obligacjach i lokatach bankowych. Wybierając bezpieczeństwo, śpisz spokojniej, bo wcześniej umówiłeś się z bankiem, ile dostaniesz wynagrodzenia za rozstanie się ze swoimi pieniędzmi. Ale gdy dostaniesz do ręki np. 5 proc. odsetek, to pomyśl, że ich realna wartość wcale nie jest równa 5 proc. Bowiem przez czas, gdy pożyczyłeś pieniądze, ich wartość nadgryzła inflacja. Jeśli wyniosła np. 3 proc., to realnym zyskiem z bezpiecznego oszczędzania było jedynie 2 proc. Jeszcze gorzej, gdy lokując bezpiecznie, umówiłeś się na niski procent, a inflacja nieoczekiwanie podskoczyła. Jeśli np. sięgnęła 6 proc., to przy 5-proc. odsetkach jesteś realnie "do tyłu" 1 proc. Dlatego podstawowym celem wszystkich bezpiecznych form oszczędzania jest po prostu wygrać z inflacją.
Załóżmy, że bezpieczne lokaty pokonują inflację. Nigdy nie będzie to jednak zysk znaczący, bo przecież każdemu bankierowi będzie zależało na tym, aby pożyczyć jak najtaniej. Na pytanie: ile chcesz zarobić, najczęściej można usłyszeć: jak najwięcej. Co wtedy? Spokojny sen z lokatami czy obligacjami pod poduszką już nie wystarczy. Chcąc mieć szansę na ponadprzeciętny zysk, bo gwarancji nikt nie da - trzeba wziąć głębszy oddech i wykonać o krok więcej, pójść w ryzyko. I tak dochodzimy do akcji, które cechuje wyższy poziom ryzyka inwestycji, ale również specjalne prawa i obowiązki.
Akcje na okaziciela i imienne
Pierwsze nie są przypisane do konkretnego akcjonariusza i można nimi najswobodniej handlować. Na giełdzie jest wymóg, aby wszystkie akcje w obrocie były właśnie papierami na okaziciela, bo tylko wtedy mogą w maksymalnie szybki sposób zmieniać właściciela. Aktualnemu są przypisane na jego rachunku, ale w swojej masie są wymieszane i jeśli akcji jest np. milion na okaziciela, to nikt nie stwierdzi nigdy, którą akcję z tego miliona posiada. Jeśli ją sprzeda i w następnego dnia kupi ponownie, to będzie miał już inną akcję na okaziciela tej samej spółki.
Z obrotem akcjami imiennymi jest trudniej, bo aby dostały się do obrotu giełdowego, trzeba je najpierw zamienić na akcje na okaziciela. Taką operację nazywa się konwersją. Akcjami imiennymi też można handlować, ale już poza giełdą. Akcje na okaziciela są zarejestrowane w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych i istnieją tam jedynie w postaci zdematerializowanej, czyli zapisu elektronicznego. Dlatego nie można ich zgubić, zniszczyć, nie mogą być łupem dla złodzieja. Dopiero gdy spółka opuści giełdę, może postarać się o przywrócenie formy materialnej akcji.
Zwykłe i uprzywilejowane
Inne rozróżnienie akcji to podział na zwykłe i uprzywilejowane. Zwykłe nie dają żadnych ekstra uprawnień do głosu, dywidendy, podziału majątku w razie upadłości. Generalnie właśnie akcje zwykłe na okaziciela są dostępne dla indywidualnych inwestorów, bo właśnie takie sprzedaje się w ofertach publicznych. Akcje zwykłe są wyrazem optymalnego równouprawnieniem akcjonariuszy w spółce giełdowej, bo realizują zasadę "jedna akcja-jeden głos-jedna cena".
Z akcjami uprzywilejowanymi to zupełnie inna para kaloszy. Uprzywilejowane mogą być na kilka sposobów. Kto ma szansę być właścicielem takich papierów? Na pewno nie detaliści uczestniczący w ofertach publicznych. Papiery uprzywilejowane to domena przede wszystkim akcjonariuszy-założycieli spółki, którzy w ten sposób mają premię za powołanie spółki do życia. (Uprzywilejowanie może dotyczyć liczby przysługujących głosów na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Obecnie kodeks spółek handlowych dopuszcza uprzywilejowanie maksymalne - dwa głosy na jedną akcję, ale chronione są prawa nabyte wcześniej przez akcjonariuszy, którzy pod rządami poprzednich przepisów mieli maksymalnie nawet pięć głosów na akcję. W ten sposób, posiadając z tytułu uprzywilejowania większą wagę głosów na walnym, niż wynika to z liczby akcji, założyciele firmy mogą mieć większość w głosach, pomimo że w akcjach są w mniejszości.
(Uprzywilejowanie może dotyczyć także prawa do dywidendy, czyli wypłaty z zysku spółki dla akcjonariusza. Wówczas uchwała walnego o podziale zysku różnicuje wysokość dywidendy na akcje zwykłe na okaziciela, jakie można kupić na giełdzie, oraz uprzywilejowane. Posiadanie tych ostatnich ma taki minus, że nie można nimi handlować na giełdzie. Jeśli posiadacz uprzywilejowanych akcji chce je sprzedać, to tracą one swój ekstra status. Tak właśnie było z akcjami Giełdy Papierów Wartościowych. Wszystkie akcje GPW zostały uprzywilejowane w taki sposób, że jedna akcja dawała dwa głosy. Jednak te sprzedawane w ofercie publicznej straciły swoje uprzywilejowanie - każda daje teraz tylko jeden. Skarb państwa zatrzymał sobie tylko akcje uprzywilejowane i dzięki nim rządzi na walnym zgromadzeniu: 35 proc. akcji daje mu bowiem aż ok. 52 proc. głosów.
Płynność i zmienność
Ile można zarobić lub stracić na akcjach? Teoretycznie nie można wyznaczyć granicy zarobku, bo jak mawia się na giełdzie "the sky is the limit", czyli akcje mogą drożeć bez ograniczeń. W praktyce ich wycena jest kombinacją wielu czynników, np. kondycji finansowej spółki, koniunktury w branży, wskaźników makro całej gospodarki, napływu świeżego kapitału na giełdę itd. Z drugiej strony, jeśli spółka kuleje, produkuje towary drożej od konkurencji, ugina się pod ciężarem długów, nie potrafi zdobywać klientów, to może w końcu upaść, a wtedy akcje mogą stać się zupełnie bezwartościowe. Tak ogromna zmienność bieżącej wyceny odróżnia akcje w zasadniczy sposób od bezpiecznych sposobów inwestowania. Posiadacz lokaty przecież nie martwi się, ile jest ona codziennie warta, bo umówił się na określony procent. Co prawda oprocentowanie może być zmienne, ale w praktyce podwyżki lub obniżki stawek odsetek w trakcie trwania lokaty są niezmiernie rzadkie.
Akcje to szczególna forma inwestowania także z powodu płynności obrotu. Jeśli handluje się nimi na giełdzie, to można je na okrągło kupować i sprzedawać. W obrocie pozagiełdowym transakcje są trudniejsze, bo chętni muszą sami do siebie trafić. Im większa płynność obrotu na giełdzie, tym lepiej, bo łatwiej kupić lub sprzedać akcje bez wpływania na bieżący kurs. Największe i najbardziej płynne spółki wchodzą na warszawskiej giełdzie w skład prestiżowego indeksu WIG20. Takiej zalety płynności nie mają lokaty bankowe, bo aby odzyskać pieniądze, trzeba cierpliwie czekać na wygaśnięcie umówionego terminu, albo można lokatę zerwać przed terminem, co skutkuje utratą znaczącej części nagromadzonych już odsetek. Pod względem płynności z akcjami mogą konkurować jedynie te obligacje, którymi handluje się na giełdzie. Ale to rzadkość, bo przykładowo z czterech rodzajów obligacji detalicznych jedynie trzyletnie są obecne na warszawskiej giełdzie. Pozostałe trzeba trzymać do wygaśnięcia albo przedstawić ministrowi finansów do wcześniejszego wykupu, słono za to płacąc.
Indywidualny podatek
Pod względem podatkowym akcje to jedne z najbardziej skomplikowanych sposobów inwestowania. Wymagają bowiem indywidualnego rozliczenia się z fiskusem. Dla porównania podatkiem od lokat czy obligacji nikt nie zawraca głowy podatnikowi, bo jest on z góry potrącany. W przypadku zarobku na akcjach na konto inwestora przelewana jest kwota brutto, którą można wydać następnego dnia. Po zakończeniu roku podatkowego inwestor otrzymuje ze swojego domu maklerskiego PIT, na którym wyszczególnione są: wysokość przychodów, kosztów i dochodów. Jeśli ma rachunki w kilku domach maklerskich, to otrzyma tyle PIT-ów, ile ma kont. Zobowiązanie podatkowe będzie musiał samodzielnie obliczyć, wypełnić specjalny PIT-38 od zysków kapitałowych i zapłacić 19-proc. podatek. Oczywiście, jeśli był na plusie.