BIAŁY SOKÓŁ
24 grudnia 2002
Chwała na wysokości Bogu
Biały sokół siedział na wieży kościółka, przysłuchując się próbie chóru. Dziś Wigilia... Ptak poderwał się z krzykiem, sprytnie odnalazł termikę, która wyniosła go wysoko do góry i znieruchomiał. Potrafił godzinami unosić się w powietrzu niemal nie poruszając skrzydłami; cieszył się przestrzenią, krystalicznie czystym powietrzem, bezkresnym niebem. Jak to było? „Mógłbym być zamknięty w skorupce orzecha i czuć się panem nieskończonych przestrzeni, gdyby nie to, że mam koszmary.”* Jego koszmar...
Azkaban. Ciemno, ciasno, duszno. Mokre zimno, koszmary i Perceval Weasley jako śledczy. Veritaserum i Niewybaczalne.
Ptak znów krzyknął. Nie. Była tylko przestrzeń i wolność, siła i krew. Runął w dół, skrzydła automatycznie wygięły się do tyłu, nadając sokołowi kształt pocisku. W ostatnim momencie rozłożył je i uderzył szponiastymi łapami w swój cel. Chybił o milimetry, ale jednym, doskonale wyćwiczonym ruchem obrócił się brzuszkiem do góry i zadał cios od dołu. Pazury wbiły się w mięśnie gołębia; krew kapała kroplami na śnieg.
- Patrz, białozór!** - mężczyzna wskazał ptaka swojej towarzyszce - Nie wiedziałem, że przylatują aż na Wyspy...
- Ty tylko ptaki i ptaki - mruknęła z niechęcią kobieta - Świra można dostać z tymi biologami.
Lucjusz Malfoy stał na wieży swojego zamku i uśmiechał się z zadowoleniem, patrząc na swoje ptaszyska. Miał bieliki, sprowadzone aż z Kazachstanu i wyćwiczone do zabijania wilków; sokoły wędrowne - postrach wszystkiego, co miało skrzydła; zaciekłe jastrzębie, gotowe gonić zdobycz nawet na piechotę; miał harpię, najsilniejszego orła mugolskiego świata, ptaka o pazurach tak potężnych, że przebijały nawet skórzaną rękawicę sokolnika. Posiadał też kilka magicznych gatunków, między innymi ogromne i agresywne erynie. Uwielbiał te perfekcyjne i piękne maszyny do zabijania, te cudowne anioły śmierci. Z czułością pogłaskał jednego ze swoich białych sokołów po miękkich piórkach, pokrywających ptasią główkę, zwierzę w odpowiedzi delikatnie szczypnęło go w palec i przekrzywiło łepek, domagając się dalszych pieszczot.
- Tu jesteś, ojcze.
- Witaj, Draco - Malfoy senior uśmiechnął się zdawkowo - O co chodzi, synu?
Co znowu kombinujesz, nieszczęsny dzieciaku? Nie widziałeś, jak kończy się ta gra? Nie pamiętasz, co spokało Flinta? A Snape? Po pięciu Cruciatusach przyznał się do wszystkiego i jeszcze przysiągł, że zaprowadzi nas do Pottera, pamiętasz, Draco? I poprowadził... prosto na trzy oddziały Aurorów, którzy wiedzieli, że przyjdziemy. Severus grał swoją rolę do końca i gdy był pozornie bezbronny, zadał najsilniejszy cios. Będziesz miał siłę tak kłamać i grać, kiedy śmierć spojrzy ci w oczy? I walczyć, po mugolsku, jeśli trzeba? Strzelisz pierwszy? Zabijesz, jak Severus? Masz ten lód w sercu? Severus może tańczyć ze śmiercią, Draco, bo niesamowicie pogardza życiem i odrzuci je, jak szmatę, kiedy przyjdzie jego czas. “Nothing in his life became him like the leaving it; he died as one that had been studied in his death to throw away the dearest thing he owed, as 't were a careless trifle".***.
- Ojcze - ciągnął Draco - Przygotowałem te plany, których sobie zażyczył nasz Pan - Czy zechciałbyś je może sprawdzić?
- Dobrze, synu, kiedy tylko Śnieżynka wróci z polowania.
Myślisz, że mnie oszukasz, dziecko? Wiesz, w jaką grę grasz? Nie jestem ślepy, widzę już, że ta wojna nie da nikomu zwycięstwa, więc czemu się tak narażasz? W co wierzysz? Masz w sobie siłę Severusa? Masz tę nieokiełznaną żądzę życia, która sprawia, że można tańczyć między Avadami, oszukiwać silniejszych, że można znieść wszystko? I będziesz na tyle sprytny, żeby, jak Severus, wyjść z tego z życiem?
Była północ, gdy obaj Malfoyowie znów stanęli w czarnym kręgu. Draco nie mógł opanować drżenia rąk; nawet ten szaleniec nie wzywałby ich w Wigilię, gdyby nie miał jakiegoś ważnego powodu.
- Śmierciożercy - Voldemort uśmiechnął się obłudnie - Mam dla was prezent na Święta. Zdrajcę.
Lucjusz miał wrażenie, że spada w przepaść. Nie, to niemożliwe, nie tak, nie dziś!
Czerwone ślepia spoczęły na Draconie; jeden ruch różdżki i młody Malfoy wił się w śniegu, wyjąc z bólu.
W kościołach płonęły wszystkie światła; ludzie wpatrywali się w Gwiazdę, mając nadzieję, że nadchodzące dni będą piękne i spokojne. Draco widział dwie gwiazdy, płonące i szkarłatne, groźne, jak stalinowski terror. Wiedział już, że zapłaci za zdradę. Kościelne chóry zaczęły śpiewać.
Chwała na wysokości Bogu
Cdn.
* „Hamlet” Cytat z pamięci, wybaczcie, że nie podam dokładnych namiarów.
**Białozór, Falco rusticolus, największy z sokołów, występuje w północnych rejonach Europy, Azji, Ameryki Północnej, na Islandii i Grenlandii. Wyróżnia się dwie odmiany barwne: ciemną, u której głowa jest ciemnobrązowa, z jasnymi podłużnymi pręgami, grzbiet szary lub szarobrązowy z niebieskawym odcieniem, poprzecznie szaro pręgowany, spód szaro plamkowany, i jasną o upierzeniu szarobiałym lub białym, ciemno plamkowanym, końce skrzydeł ciemne. Były używane jako ptaki do polowania i osiągały zawrotne ceny - zwłaszcza osobniki białe.
*** Makbet, akt 1, scena 4. W moim tłumaczeniu (wybaczcie - nie mam polskiej wersji przy sobie..), to będzie tak: „Nic w życiu mu nie przyszło, tak jak koniec życia; umarł tak, jakby się nauczył odrzucać to, co najcenniejsze, jak bezwartościowe świecidełko.” Nawiasem mówiąc te słowa rzeczywiście dotyczą zdrajcy.
Nad wieżą zamku Malfoyów krążyły wielkie ptaki. Ustawiły się w klucz i skierowały na północ, w kierunku Szkocji. Ich oczy błyszczały żądzą zabijania.
Snape niezgrabnie wylądował w głębokim śniegu. Wpadł w zaspę. Zaklęcie Paraliżujące wciąż utrudniało mu utrzymanie się na nogach; gdyby nie ubranie ze skóry rogogona, pewnie w ogóle nie przeżyłby tej nocy. Usiłował pozbierać się z ziemi, zastanawiając się, czy własna córka uciekłaby z wrzaskiem na jego widok, czy nie.
W końcu to dziecko swoich rodziców. Jeśli jej pierwszym zaklęciem będzie Avada, to znaczy, że wdała się we mnie, a jeśli Cruciatus, to w matkę. Kto by pomyślał, że Bellatrix zechce ją urodzić. No tak, Lestrangeowie byli małżeństwem ładnych kilka lat, zanim ich aresztowano, a nie mieli dziecka, a teraz to już był ostatni dzwonek... Rodolfus, durny troll, pewnie nie chciał uwierzyć, że to z nim było coś nie tak. Zawsze zrzucają odpowiedzialność na kobietę... Jak ja wytłumaczę małej, że... Fajnie. Ojciec się puszczał, bo racja stanu kazała dobrać się do myślodsiewni mamusi, matka, bo robiła durnia z męża... I patrzyłem, jak rzucają Bellę Dementorom i nie kiwnąłem palcem...
- Ty, Dziesięć Cali - blondyn o długich, kręconych włosach pochylił się nad nim - W porządku? Nic ci te sukinsyny nie zrobiły?
- Nic - Snape ze wstrętem ściągnął oblepioną błotem maskę i wycierał dłonie i twarz śniegiem - Dzięki, Angelo.
Krew i błoto. I zawartość paru śmietników. Jest Wigilia, na miłość Boską, a ja się tarzam w resztkach zgniłego żarcia i pakuję nóż w lewą komorę typa, który jest dokładnie taki sam, jak ja. Śmierdzę jak kubeł na śmieci. O, co mam we włosach? Obierki ziemniaków? Czy coś gorszego?
- Jakieś zaklęcie? Eliksir? - dopytywał się tamten - Czy mam lecieć do zamku?
- Pomóż mi się pozbierać.
- Dasz radę iść, Dziesięć Cali? - Angelo wyciągnął do niego dłoń.
- Dobrze mi zrobi mały spacer - odparł zwięźle Mistrz Eliksirów.
- Oprzyj się o mnie.
- Ubrudzisz się, Angelo - mruknął Snape.
- Lepiej syf od kumpla, niż perfumy od ministerialnego frajera - stwierdził filozoficznie Angelo - Ale jedzie od ciebie ostro, to fakt. Poleźli za tobą do podziemi, czy co?
- Zgadłeś. A kanały pod Nokturnem znam, jak nikt - Snape wyszczerzył zęby w sadystycznym uśmiechu.
- Nie chodzi się za żmijozębym do jego jaskini - pokręcił głową blondyn - Ale wreszcie będzie z nimi spokój. Rozbijali się po Nokturnie jak na swoim, żyć nie dawali, mugolaków tłukli jak karaluchy... Śmierciojadów albo aurorków udawali, jak im tam ochota była. Pracować się spokojnie nie dało, wilkołak ich gryzł. Was dopiero trza było, bo ministerialne łajzy nie dawali se z nimi rady. Byłeś ty, Czarna Aisza, Szakal z Lille, Rudy Sven z Uppsali, Diablica z Magdeburga... Ale akcja. Było na co popatrzeć.
- Lepiej się nie chwal, że nas widziałeś, bo będziesz miał moje dziesięć cali tam, gdzie byś ich sobie nie życzył - syknął Severus.
- Taaaaa, byłem ślepy jak gumochłon i wcale cię nie wlokłem do Hogwartu. W ogóle nie było mnie w okolicy - przytaknął Angelo - Ale odpaliłbyś trochu...
- Stówa wystarczy? - spytał rzeczowo Severus.
- Za stówę, Mistrzu, będę spełniał wszystkie twoje życzenia do białego rana - uśmiechnął się szeroko blondyn.
- To się zamknij i chodźmy do zamku, bo to paskudztwo na mnie zamarza.
- Wypisać ci na czole „EMETH”? Będziesz golem jak malowanie - zaproponował nokturniarz.
- A wiesz, co to „sadyzm”, Angelo? - syknął Snape.
- Nie wchodzę w to z założenia - odburknął tamten - Ale z tobą, Dziesięć Cali, mogę tego... negocjować. Starego znajomego chyba byś nie uszkodził...
- Wybacz, nie jestem w nastroju; możesz mi za to poczytać bajki na dobranoc. Dawno nikt mi nie czytał; w zasadzie nikt nigdy...
- To bardzo dawno - pokiwał głową Angelo.
- SEVERUSIE!!! - Hagrid przebijał się przez zaspy - A to co za jeden? - zapytał, zauważywszy blondyna. Wysokie, wąskie buty, baardzo obcisłe spodnie, fikuśna koszula, jaskrawa pelerynka i przesadnie staranna fryzura dokładnie określały jego zawód...
- Przyjaciel - warknął Snape. Oczy Hagrida zrobiły się wielkie, jak spodki.
- Dobra... Tego... To ja polece po dyrektora - gajowy zaczął się plątać i oddalił się szybkim krokiem.
- Teraz ma cię za... - mruknął Angelo.
- Wreszcie się odczepił - syknął z satysfakcją Severus - Na ogół się upierał, żeby nieść mnie do zamku na rękach. Nogi jeszcze mam... Chyba.
- Plotka pójdzie, Dziesięć Cali - zmartwił się Angelo - Nie trza ci jeszcze jednej.
- O mojej prababce opowiadali jeszcze lepsze - odparł Snape.
- Naprawdę jesteś po Mechthildzie von Brandenburg? - zaciekawił się blondyn.
- Cave, adsum!* - Severus machnął różdżką i w powietrzu zapłonął znak rodowy. Herb przedstawiał purpurową swastykę, do tego jej ramiona były skierowane w lewo**; wokół jednego z promieni owijał się bazyliszek, na drugim prężyło się do skoku wielkie nundu, w kolejne wczepiał się szponami zionący ogniem peruwiański żmijozęby; ostatnie było zajmowane przez mantykorę. Wstęga, wijąca się wokół herbu, nosiła napis wykaligrafowany, z niewiadomych przyczyn, najbardziej wymyślnym z gotyków: NESCITIS QUA HORA MORS VENIET***.
- Mechthilda z Brandenburgii, Venena z Toledo, Mortycja z Padwy, czy też, tak naprawdę, Czarna Rebeka z Zadupia pod Innym Zadupiem na Wschodzie Europy, córka Izaaka Rabinowicza - wyjaśnił Snape - Hrabina z dekretu Grindewalda, księżna z edyktu jakiegoś tam Pedra z Mexico, wodza junty...
- To cię więcej nie drażnię, Dziesięć Cali - powiedział Angelo - Jeśli talent masz po niej, a najwyraźniej masz, to ja cię lepiej ominę szerokim łukiem. I tak kiedyś na serio wrócisz do zawodu i dopiero będzie. Kiedy tylko Dumbel kopnie w kalendarz, zaraz psy skoczą ci do gardła., zobaczysz. A naprawdę masz dziesięciocalówę?
- Dziesięć i trzy czwarte - odparł krótko Snape.
Wrócę do zawodu. Zabijanie za pieniądze albo nielegalne eliksiry. Angelo ma rację. Tylko Dumbledore jest gwarantem mojego bezpieczeństwa, jeśli umrze, będę musiał uciekać, a nikt inny nie zatrudni śmierciojada z bękartem Belli, do tego potomka Mechthildy, pani Grindewaldowej. A zresztą, co robię teraz, na miłość Boską, w Wigilię? Zwołuję paru takich, jak ja i urządzam powtórkę ze Średniowiecza. Ktoś musiał powstrzymać tę bandę, a niby kogo miał wysłać Dumbledore? Sybillę? Racja stanu. Co za wygodne pojęcie. Wszystko usprawiedliwia.
Po za tym, przyznaj to, Sever, lubisz to. Lubisz to! Życie belfra śmiertelnie cię nudzi! Dopiero jak siedzi ci na karku ze dwóch psychopatów, adrenalina zaczyna ci krążyć w żyłach! I twoja mała Vipera będzie taka sama! Skazani, na pokolenia skazani na ten sam los! Krew czarnej Rebeki! Czyż nie przeklął jej własny brat? Wydała własny naród, nosiła czarny mundur z błyskawicami i trupią czaszką! Po wiek wieków jej krew nie zazna pokoju! Zawsze, jak kruki, podążą za wojną! Wojna we krwi! I zawsze, zawsze zdrajcy! Iskarioci do końca czasu!
Bzdury. Mugol nie mógł jej naprawdę przekląć. Poza tym o każdym opowiadają takie tragiczno-krwawe brednie. O mnie też. To kłamstwa. Nikt nas nie przeklął. Przypadek.
- Ale, Dziesięć Cali, musiałeś skosić moją ulubioną latarnię? Gdzie ja teraz będę chodził do pracy? - Angelo przerwał jego rozmyślania - O, Dumbledore nam się zjawił.
Faktycznie, Albus i Minerwa brnęli przez śnieg.
- Mam dla ciebie złe wieści, Severusie - wyszeptał stary czarodziej.
- Potter znów zwiał zbawiać świat? - syknął Snape.
- Draco wpadł.
- Verdammte Scheisse! - wychrypiał Snape, blednąc jeszcze bardziej, o ile to było jeszcze możliwe.
- Zgadzam się - mruknął Angelo, choć nie znał niemieckiego.
Severus odwrócił się jednym, kocim ruchem, jakby nie był ofiarą kilku brutalnych zaklęć.
- Leć - powiedział - Do naszych, Angelo. Dam ci drugą stówę, jeśli gangi Czarnego Silvia i Małej Meg będą tu za pół godziny. Powiedz, że to ja ich wzywam.
- Się robi, wodzu! - nokturniarz zasalutował i pobiegł w kierunku Lasu, żeby się deportować.
- Idę się przebrać - warknął Snape - Narcyza wie?
- Tak.
- Dobrze.
Stało się. Musiało. Moja wina, moja wina, moja wina! Gdybym był ostrożniejszy, mądrzejszy, gdybym go lepiej wyszkolił...
Boże, Lucjusz! On tam jest! Wiedział?.. Co zrobi? Co MOŻE zrobić? Jeden na stu? CO MOŻNA ZROBIĆ??? Przeklęci, przeklęci, po trzykroć przeklęci! Lojalność wobec rodziny, czy dowództwa? Cokolwiek wybierzesz, zdradzisz! Co wybierze Lucjusz? Ile za to zapłaci? Jeśli wybierze Gada, sam go zabiję, zabiję!!! Jeśli wybierze Dracona, też umrze...
Kiedy Minerwa McGonagall weszła do komnat Mistrza Eliksirów, na podłodze leżała sterta czarnych, ubłoconych szat, a sam Severus zamknął się w łazience.
- Oni nie żyją? - krzyknęła czarownica.
- Każdy musi umrzeć! - wrzasnął Snape przez drzwi. Po chwili wyszedł z łazienki i ze spokojem zajął się rzucaniem zaklęć czyszczących na swoje szaty.
- Jak możesz teraz spokojnie bawić się w praczkę! - nie wytrzymała Minerwa.
- W tych szatach się świetnie zabija - syknął Snape przez zaciśnięte zęby.
- Tamci nie żyją?
- Tak - twarz Severusa wyglądała jak upiorna maska - Zadbałem o to. Możesz powiedzieć Molly, że żadna inna matka nie będzie już przez nich płakać. I że zatroszczyłem się też o to, żeby poczuli... - zaśmiał się nieprzyjemnie - Zapłacili, zaręczam!
Minerwa przełknęła ślinę; były chwile, kiedy Snape ją przerażał. Kiedy tylko ktoś ośmielił się skrzywdzić ucznia Hogwartu, w Mistrza Eliksirów wstępował chyba sam diabeł. Teraz Snape poprawiał kołnierz swojej kurtki, na której butnie świeciły srebrne runy, a pyszny orzeł o rozpostartych skrzydłach trzymał w łapach germańskie słońce. Doskonała szata do zabijania, faktycznie... Snape nosił się jak Mechthilda Brandenburska.
- Efekt psychologiczny - wyjaśnił krótko, widząc jej zdziwienie - Takie szaty nosiła moja prababka. Kiedy go widzą, panikują.
- Czemu wołają na ciebie Dziesięć Cali?
- Nóż. Po prababce. Dziś nie odpocznie... Nóż, nie prababka.
- Chcesz go odbić siłą? Nie masz szans!
- Sposobem. Szatani mi coś podpowiedzą - znów się zaśmiał - W końcu to oni panują nad światem.
- Nie bluźnij.
- Będę! Będę! Niech ten twój Bóg nam teraz pomoże! Niech uczyni cud! El, Adonai, Elohim, pan Dawida, Jakuba i innych krewniaków mojej prababki! Niech coś zrobi! Nie - Snape podszedł do niej bardzo, bardzo blisko - On nie przyjdzie. Jeśli dziesięciocalówka nie pomoże, nic nie pomoże.
- Przestań! Za kogo ty się uważasz! Kim ty niby jesteś, żeby...
- Jestem tym, którego imię po hebrajsku Abaddon, a po grecku Apollyon, a po łacinie jego imię Exterminans!**** - zawył szaleńczo.
- Opętało cię - wiedźma cofnęła się o krok.
- Nie - odparł normalnym głosem - Ale mój uczeń i przyjaciel płaci teraz cenę, której sobie nawet nie wyobrażasz, Minerwo. I uratuję go, choćbym miał zniszczyć ten świat.
Dla Dracona. A nawet, gdybym go nie znał, zrobiłbym to dla Narcyzy. Sam mam dziecko. Ty tego nie zrozumiesz, Minerwo.
Profesor McGonagall popatrzyła na niego ze smutkiem.
Boże, a taką miałam nadzieję, że on się zmieni. Że ta wojna nigdy nie przyjdzie, a on znajdzie sobie dziewczynę, którą pokocha, że wreszcie pokona swoje demony. Nadzieja jest matką głupich. To porządny człowiek, ale... Nie rozumiem! Nie rozumiem! Jakby siedziało w nim dwóch ludzi. Boże, przecież on miał się zmienić! Miał zrozumieć swoje błędy! I przecież musiał zrozumieć, inaczej by go tu nie było! Ale przyszła wojna, przeklęty tempus odi, czas nienawiści i Severus wrócił na dawne ścieżki. Nienawidzi, bo inaczej nie umie. I znów pogrąża się w mroku, coraz słabiej odróżnia dobro od zła. To nie tak miało być! NIE! Boże, zmiłuj się nad nami...
*Czyli odwrotnie, niż normalnie. Odwrócenie runu na ogół oznacza zmianę jego znaczenia na przeciwne; lewoskrętna swastyka oznacza zatem zły los.
**strzeż się, jestem
***nie wiecie, w której godzinie śmierć przyjdzie
****na podstawie Apokalipsy 9, 11
Narcyza Malfoy wyglądała jak porcelanowa lalka i włożyła wiele wysiłku w to, by ludzie uwierzyli, że jest ślicznotką, która na alabastrowej szyjce nosi piękną, lecz pustą główkę. Ale były to tylko pozory; o ile chłopcy z jej rodziny byli narwanymi i bezmyślnymi pozerami, to pannom Black nie brakowało ani przebiegłości, ani odwagi, ani magicznej mocy. Wszystkie trzy wiedziały, co zrobić z różdżką, miały własne zdanie i w razie potrzeby walczyły jak rozwścieczone rogogony. W dodatku Narcyza była matką, której dziecko było w niebezpieczeństwie, więc była groźniejsza od nundu, bazyliszka i chimery razem wziętych. Zacisnęła zęby i dumnie podniosła głowę. Musiała sprowadzić rodzinę - tych, którzy poszliby bronić Dracona. Podeszła do wielkiego lustra i stuknęła różdżką w ciemną taflę.
- Andromeda Tonks - powiedziała mocnym, stanowczym tonem.
Pani Tonks spojrzała na nią ze zdumieniem; od dawna nie utrzymywały przecież ze sobą kontaktów. Narcyza krótko i rzeczowo wyjaśniła, o co jej chodzi. Nie czas na nerwy i panikę. Wzywała swoich krewnych jednego po drugim i o nikim nie zapomniała. Jej wzrok błyszczał jak diamenty i był równie zimne i twardy. Narcyza, Lodowa Żmija, nie zamierzała przegrać tej bitwy i miała jeden atut, którego brakowało Voldemortowi: była gotowa na wszystko. Dopiero kiedy lustro pociemniało, opadła na fotel, bezwładnie, jak ścięty kwiat.
Wiedziałam! Wiedziałam! To się musiało tak skończyć! A Dumbledore obiecywał mi, że umie chronić swoich ludzi. Jasne: tak chronił Potterów, Syriusza, Bonesów, Dearborna, Weasleyów. Oczywiście. Ale czy Lucjusz wiedział? Dobry Boże, zawsze razem omawialiśmy każdy plan, każdą intrygę, każdą łapówkę. Nie byłam i nie jestem śmierciożerczynią, ale zawsze byłam o wszystkim poinformowana, a teraz wszyscy milczeliśmy, każdy udawał, że nic nie wie. To jest chore! A przecież rozmawiałam z Lucjuszem i nie chcieliśmy, by Draco przyjął Znak! Uznaliśmy, że to zbyt ryzykowne. Cóż, nasz syn został postawiony w sytuacji bez wyjścia; wiedział, jak ukarano by Lucjusza, gdyby jego jedynak się zbuntował.
Severus Snape witał się z „domniemanym szefem londyńskiej mafii”, krewni Lucjusza ładowali broń i po raz ostatni testowali różdżki, rozświetlając noc Normandii zielonymi fajerwerkami. Dumbledore z niepokojem wpatrywał się w tarczę zegara, na której wskazówka z portretem Dracona uparcie wskazywała „śmiertelne niebezpieczeństwo”. Powietrze świszczało, bezlitośnie cięte setkami wielkich lotek. Białozór prowadził skrzydlatą armię.
Zakon, bandyci, Malfoyowie i aurorzy zasiedli przy jednym stole.
- Nie ma sensu atakować nocą - powiedział zmęczonym głosem Snape - Zabiją go, zanim zdążymy zareagować.
- A jeśli...
- Nie zabiją go tej nocy, ręczę głową, panno Granger - odparł zimno Mistrz Eliksirów - Narcyzo, ty najlepiej znasz się na urokach maskujących, zajmiesz się iluzjami...
- Mam jedno pytanie - przerwał mu kuzyn Lucjusza, Klaudiusz - Czy Lucjusz wiedział?..
Snape wzruszył ramionami.
- Mój mąż nie jest idiotą! - krzyknęła Narcyza - Jeśli ja się domyślałam, on na pewno też.
- Wszystko w jego rękach.
- Mam nadzieję, że NIE rzuci się na stu uzbrojonych ludzi - stwierdził Klaudiusz Malfoy - Tylko pogorszyłby sprawę. Czy miał świstoklik ratunkowy?
- To miejsce może mieć osłonę antydeportacyjną - zauważył jeden z nokturniarzy.
Setki wielkich skrzydeł niezmordowanie tłukły mrok. Ptaki wiedziały, że ich pan jest w niebezpieczeństwie. Księżyc oświetlał im drogę i bystre oczy białego sokoła dojrzały w oddali krąg cisowych drzew. Skrzydła zaczęły uderzać mocniej i skrzydlaci zabójcy wzbijali się coraz wyżej. Czarne sylwetki ludzi były doskonale widoczne na tle śniegu. Gdyby białozór był człowiekiem, zaśmiałby się. Zamiast tego perfekcyjnie obliczał trajektorię lotu. Był przecież doskonałą torpedą samosterującą.
Amulet na szyi Severusa błysnął czerwonawym światłem. Snape wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. Jego nozdrza drgnęły niebezpiecznie, oczy zmieniły w dwie bryłki czarnego lodu.
- Dziesięć Cali poczuł krew! - wrzasnął radośnie jeden z nokturniarzy - Na co czekacie? Za nim!
Uformowali krąg na polanie w Zakazanym Lesie i czekali z podniesionymi różdżkami. Nikt nic nie mówił. Narcyza wyglądała tak, jakby była gotowa podgryźć Voldemortowi gardło; Snape wysunął się o krok do środka kręgu; w jego oczach błyszczał czysty fanatyzm. Czekali, nieruchomo i cierpliwie jak węże, gotowi uderzyć równie szybko, jak żmija.
Verraten! Verraten! Geister ausgespien aus Gräbern - Losgerüttelt das Totenreich aus dem ewigen Schlaf brüllt wider mich Mörder! Mörder!*
Lucjusz zamrugał oczami, ale obraz Severusa, wrzeszczącego te słowa nie chciał zniknąć. Widział go z rękami poobijanymi do krwi, z czerwonawą pianą ściekającą po brodzie. Prowadziło go czterech Dementorów a on to powtarzał, wył tak, że nawet Crouch nie wiedział, jak zareagować.
Zdradzony. Gdzie te wzniosłe słowa o obronie tradycji i kultury magicznego świata przed panoszącymi się mugolami? Mugolami, którzy całym wiekiem dwudziestym udowodnili, że mogą - i chcą - utopić świat we krwi? Kiedy to się skończyło? Kiedy Lord wydał wyrok na pierwszego czarodzieja czystej krwi? Przeciwnik polityczny... Racja stanu... Sprawiedliwość... A może wiara umarła wraz z Regulusem? Mięczak... Tchórz... Bo nie chciał wydać brata. Jaki sens ma czysta krew, jeśli morduje się rodzinę? Przecież po to pracowicie budowano koneksje i koligacje, by, w razie zagrożenia, mieć wsparcie i obronę. Kiedy umarła wiara w sens i cel, kiedy umarł gorliwy wyznawca, a narodził się w tobie amoralny oportunista, Lucjuszu? Kiedy po raz pierwszy roześmiałeś się cynicznie i zacząłeś liczyć zyski? Kiedy się po raz pierwszy przeraziłeś i zrozumiałeś, że zabawa się skończyła, że to wszystko może skończyć się śmiercią, dożywociem, Dementorami? I kiedy pojąłeś, że stąd nie można już uciec? I brnąłeś w to dalej.
Ich jest setka. Ty jesteś sam. Pole antydeportacyjne tworzy koło o stumetrowej średnicy. Masz świstoklik, który mógłby się z niego wyrwać, ale on nie uniesie dwóch osób. Maksymalne obciążenie to niecałe dwieście funtów! WYBIERAJ! Nie kiedyś, nie jutro, teraz!
- Gnade! Gnade jedem Sünder der Erde und des Abgrunds! Ich allein bin verworfen! Ich allein!**
Znów wyjący Severus... On wybrał. On zdecydował, co jest dla niego ważniejsze. Wierność lub śmierć, jakie to patetyczne, tak nie pasujące do chłopaka z Nokturnu - a jednak to on mógł nauczyć każdego, czym jest honor. A ty, książę de Malfoy, potomku Merlina? Ty, krwi średniowiecznych bohaterów, Ministrów Magii? Ty, który miałeś być wzorem? Gdzie twoja slytherińska duma, że klęczysz u stóp mieszańca? Gdzie ślizgońska przebiegłość, która do tej pory cię ratowała?
Słyszysz ten krzyk? Jeśli nic nie zrobisz, będziesz go słyszał do końca czasu i to będzie twoje piekło. Słyszysz ich śmiech? Ile razy sam się tak śmiałeś? Odkąd to nie możesz patrzeć na takie rzeczy? Odkąd to zrobiłeś się wrażliwy? Szukałeś mocy i potęgi? Okaż ją teraz, uratuj swoje dziecko! Severus patrzy na ciebie oskarżycielskim wzrokiem, obok Potter i jego żona i Black, i Lupin... Oni umieli wybrać. Oni się nie wahali. Przechwalałeś się swoją władzą, książę? Gdzie ona jest teraz? Gdzie twój talent do intryg? NO GDZIE?! Gdzie ta twoja moc?
Pamiętasz, co ci kiedyś powiedział Dumbledore? Że tym, którzy zwykli działać na dwie strony, Los kiedyś zada pytanie: w co wierzycie? W co ty wierzysz? Wyjdziesz stąd dumny i wolny, czy padniesz na kolana i będziesz skomlał o własne życie?
Co powiesz Narcyzie? Jak popatrzysz w oczy Severusa? Oni cię zabiją. I słusznie.
Lucjusz dyskretnie wyciągnął różdżkę; cisowa czternastocalówka buchnęła niebieskimi, zabójczymi płomieniami. Malfoy senior rzucił się w kierunku syna...
I wtedy noc pękła jak szkło, rozsypując się na tysiące kawałków. Wysoki, przeraźliwy wrzask ogłuszył wszystkich na moment. Z czarnego nieba runęły anioły śmierci. Sokół wędrowny waży pół kilograma, białozór dwa razy więcej. Oba mogą zmienić się w pociski, uderzające z prędkością trzystu kilometrów na godzinę. Bieliki są wolniejsze, ale skrzydłem mogą złamać rękę i potrafią zabić wilka. Harpia ma pazury długie, jak ludzkie palce. Erynie walczą stalowymi szponami, dziobami i lotkami. Ureusze są jadowite, jak kobry. Każdy z nich instynktownie wie, gdzie uderzyć, by atak był najskuteczniejszy. Cztery setki uskrzydlonych zabójców spadło na zaskoczonych śmierciożerców. Lucjusz się roześmiał, a jego szyderczy rechot przeszedł w ptasi krzyk. Ręce zmieniły się w skrzydła i porosły lotkami, twarz wyciągnęła się w hak dzioba. Biały sokół rozorał pazurami twarz Rabastana i wylądował na plecach Dracona. Świstoklik zadziałał, szarpnął nitkami osłony antydeportacyjnej, rozdarł ją z trzaskiem, porwał obu Malfoyów. Cisy patrzyły beznamiętnie, jak dzioby i szpony pracują z furią berserkierów i metodycznością Waffen SS. Na śnieg lała się krew, spadały białe maski, czarne płaszcze i wielkie pióra; wycie ludzi i gwizd przekleństw mieszał się z przeraźliwym ptasim krzykiem. Zwierzęta tłukły dziobami w karki i potylice, wbijały się pazurami w twarze, okaleczały dłonie, łamały nosy i ręce, chłostały wrogów lotkami. Widok krwi wprawiał je w szał.
Voldemort osłonił się magiczną tarczą. Zostawił swoich ludzi i deportował się. Podejrzewał, że zdrajcy udali się do Hogwartu. Zanim dostaną się do zamku, dopadnie ich.
Lucjusz zobaczył nad sobą parę wężowych ślepi. Nie miał czasu zmieniać się w człowieka, więc uderzył skrzydłami, posyłając chmurę śniegu prosto w twarz Gada. Poderwał się w powietrze, gotów wydziobać wrogowi oczy.
- Nie tak prędko, Tom.
Dopiero teraz Voldemort zorientował się, że Malfoyowie - i on sam - znaleźli się w środku kręgu.
- PEREAT***!!! - ryknął z furią ten zdrajca, Snape.
- AVADA KEDAVRA! - zawtórowała mu Narcyza.
- IGNIS! - krzyknęła Minerwa McGonagall. Potem posypały się kolejne przekleństwa. Tarcza ochronna Voldemorta nie ustąpiła, ale Lord wiedział, że zaklęcie może nie wytrzymać tak zmasowanego ataku, a bał się walki, bo i Dumbledore sięgnął po swoją słynną jesionową dwudziestkę. Musiał uciekać i to szybko.
Kiedy wrócił, na cmentarzu było już po walce. Kto nie zdążył rzucić mocnego zaklęcia ochronnego, a potem się deportować, umierał teraz z utraty krwi albo leżał z przetrąconym karkiem. Na ciele jednego ze śmierciożerców - Voldemort nie był w stanie rozpoznać, kto to, bo szpony sokołów i jastrzębi zmieniły mu twarz w krwawą miazgę - usiadł wielki kruk i triumfalnie zakrakał.
Lucjusz wrócił do ludzkiej postaci. Narcyza obejmowała półprzytomnego Dracona. Dumna kobieta dopiero teraz zrzuciła maskę opanowania i płakała, jak wariatka. Severus schował różdżkę i wyciągnął rękę do przyjaciela, żeby pomóc mu wstać. Popatrzyli sobie w oczy.
- Przyszedłeś - szepnął Malfoy - Wiedziałem.
- Obiecałem - odparł Snape - A ty wreszcie zrozumiałeś.
- Wracajmy do zamku - powiedziała cicho profesor McGonagall - Draco potrzebuje uzdrowiciela.
Angelo znów się pojawił.
- Dostanę te dwie stówy, Dziesięć Cali? - zapytał - Zrobiłem swoje, poczytam ci te bajki...
- Jakie bajki? - zaciekawiła się wiedźma z Nokturnu - Dziesięć Cali, czyżbyś?..
- Dam ci trzy stówy, tylko się zamknij, Angelo - syknął Snape.
- Daj trzy i pół, to ja dam w mordę każdemu, kto powie, że my się znamy - usłużnie zaproponował blondyn.
- Ty naprawdę chcesz spróbować mojej dziesięciocalówki.
- Dalej masz tę kosę? - zapytał inny nokturniarz - Podobno niezły scyzoryk.
- Nawaja. Z Toledo. Siedemnastowieczna - wysyczał Snape - Trochę szacunku dla szlachetnej stali.
- A widziałeś to, co miał Sven z Uppsali?
- Oni tak zawsze? - szepnęła profesor McGonagall do piegowatej wiedźmy z Nokturnu.
- Skrzywienie zawodowe - odparła tamta - To jedyny temat.
Wrota zamku otwarły się przed nimi. Weszli do wielkiej, rzęsiście oświetlonej sali, pachnącej igliwiem i topiącym się woskiem. Krwawy Baron podniósł szpadę, milcząco okazując im swój szacunek. Jakaś zbroja na pierwszym piętrze fałszywie wyśpiewywała kolędę, aż okna drżały.
Chwała na wysokości Bogu
A na Ziemi pokój ludziom dobrej woli.
*Zdradzony! Zdradzony! Duchy opuszczają groby - Umarli z wiecznego snu przebudzeni krzyczą mi w twarz morderco! Morderco!
**Łaska! Łaska dla każdego grzesznika na ziemi i w piekle! Jam jeden potępion! Ja jeden!
Oba fragmenty na podstawie „Zbójców” Schillera. Tłumaczenie moje.
*** Niech przepadnie. U mnie zaklęcie anihilujące dużej mocy.
KONIEC