[Naja Snake] (1)Więzy krwi

WIĘZY KRWI

POWRÓT I WIZJE

Słowa w # # - telepatia

OK, namieszane punkty widzenia 3 osób. Chyba zgadniecie kto jest kto.

Privet Drive, 2 lipca 1995, rano

Dobrze, że moja droga rodzinka zostawiła mnie samego – z górą ciuchów do uprasowania, ale dobrze, że ich nie ma. Kiedy są, gapią się na mnie, jakby myśleli, że zaraz wysadzę dom w powietrze, albo i gorzej. Nagle, cos zastukało w szybę. To ptak z paczką ale nie sowa, tylko ogromny, czarny orzeł! Kto używa takich bestii jako listonoszy?! Otwieram okno, żeby go wpuścić, a on zostawia swój ładunek i odlatuje. Jest naprawdę piękny. Imponujące stworzenie. Podnoszę tę paczkę – jest tak ciężka, że nic dziwnego, że nadawca wysłał takie ptaszysko – sowa nie dałaby rady. No, ale mógł użyć dwóch sów. Wychodzę na gór do mojego pokoju i otwieram przesyłkę. Ku mojemu zdumieniu, są w niej butelki z eliksirami, starannie owinięte w materiał, żeby się nie potłukły i koperta. Jeden z eliksirów to ten na sen bez snów ale nie poznaję reszty. Otwieram list – no pewnie, to staranne, równe pismo, które tak dobrze znam. Czego on chce ode mnie?!

Panie Potter
W związku z poleceniem Profesora Dumbledore’a wysyłam panu eliksiry, które mogą się panu przydać. Ten zielony to eliksir na sen bez snów; jego działanie powinno być panu znane. Ten bezbarwny to środek uspokajający. Trzeci to jeden z najmocniejszych eliksirów przeciwbólowych, blokujący działanie zaklęcia Cruciatus i usuwający jego skutki.


Więc wie o moich koszmarach. Dziwne, że go to nie bawi.

Nie należy ich przedawkowywać. Jeżeli ich zabraknie, proszę przesłać mi sowę z wiadomością. Jeżeli któryś nie będzie prawidłowo działał, należy mnie natychmiast zawiadomić. Pańska więź z Lordem to rzadkość; niewiele wiadomo o magii tego typu, więc niektóre eliksiry mogą nie zadziałać. Te mikstury nie wywołują efektów ubocznych; gdyby coś dziwnego zaczęło się dziać, proszę o natychmiastową wiadomość.

Ten list musi być zniszczony.

Dziś w nocy wracam do Czarnego Pana, więc radziłbym podwójną dawkę eliksirów, gdyż spodziewam się, że zechce sprawdzić moją lojalność.
W razie kłopotów z pańskimi mugolskimi krewnymi, powinien pan zawiadomić Profesora Dumbledore’a albo mnie. W pańskim wieku silne emocje mogą wywołać niekontrolowane magiczne zjawiska.

S. S.

PS. Wysyłam też Kryształ Nadziei; kiedyś należał do pańskiej matki. TO bardzo pomocna rzecz w tak mrocznych czasach.


Więc ten orzeł należy do Snape’a! Pasuje do niego; on sam wygląda jak drapieżne zwierzę. Chowam eliksiry pod obluzowaną deskę w podłodze; Dursleyowie nie byliby zachwyceni widokiem „dziwnych” lekarstw. Patrzę na ten kryształ: to przeźroczysty, bezbarwny kawałek kamienia na zwykłym rzemyku. Ściskam go w dłoni i czuję ciepło, które z niego promieniuje. Snape napisał, że kiedyś ten kamień należał do mojej mamy... Więc ją znał? Był z nią w szkole, ale on był Ślizgonem, a ona Gryfonką, a przyjaźń między tymi Domami to rzadkość. No, ale chyba byli przyjaciółmi, jeśli miał coś od niej. On i moja mama kumplami? Niemożliwe. Może pomógł jej, kiedy szpiegował dla Dumbledore’a? Wysyłam list do Syriusza, pytając, czy coś o tym nie wie.

Czarny Dwór, 2 lipca 1995, 22. 30

Aportuję się koło osławionego Czarnego Dworu. Noc jest tak piękna... To złudzenie wkrótce pryśnie. Odzyskałem swoje wyostrzone zmysły i jest to nieziemskie uczucie. Wiele lat temu rzucono na mnie urok, stępiając je do „normalnego” poziomu. Miałem udowodnić, że nie stanowię zagrożenia! Zagrożenia! Nie musisz mieć naszych zmysłów, żeby być potworem. Rozumiem decyzję sądu – w końcu byłem Śmierciożercą, Księciem Ciemności i do tego Alfą. Mieli powody, żeby mi nie ufać. Teraz, kiedy zaklęcie wreszcie straciło moc, świat znów jest taki jak kiedyś. Kwiaty, liście i trawy znów pachną, słyszę kroki, trzepot skrzydeł i ciche dźwięki lasu. Noc ponownie odkrywa przede mną swoje sekrety. No, ale ta noc będzie koszmarem. Niech tak będzie. To był mój wybór. Zauważam go, zanim on może mnie dostrzec. Gdybym tylko wiedział, jak go zabić... Zaciskam pięści i otwieram je; nie mogę pokazać żadnych emocji. Cicho tam, durne głosy w mojej głowie. Nie ucieknę; stawię czoła jego gniewowi. Nie boję się bólu; jestem do niego przyzwyczajony. Zawsze byłem czyimś workiem treningowym. Dla mojej ciotki, dla Lorda, dla Aurorów. Przeraża mnie tyko jego próba lojalności. Nigdy nie chodziłem z innymi zabijać dla zabawy, powiedziałem Lordowi, że za długo uczyłem się Czarnej Magii, żeby ją marnować na głupich Mugoli. Zażądałem czegoś bardziej ambitnego. Nie wiem, czemu nie oberwałem za tak bezczelną odpowiedź, ale on się tylko zaśmiał i wysłał mnie na Aurorów. Zresztą Brunhilda, Księżna Ciemności, zrobiła to samo. Nie, nie byliśmy szlachetni. Rzucaliśmy przekleństwa i zabijaliśmy. Po prostu byliśmy zbyt dumni, żeby robić łatwe rzeczy. Szukaliśmy wyzwań.
No to każe mi pewnie znęcać się nad jakimś Mugolakiem. Może mugolskim dzieckiem... Na samą myśl robi mi się niedobrze. Używałem wielu obrzydliwych przekleństw i zabijałem, ale tylko na rozkaz, nigdy dla rozrywki. I nigdy się przy tym nie śmiałem, jak inni. A oni mówią, że jestem potworem! Może za dużo oglądałem takich rzeczy od małego i za wiele razy sam dostałem przekleństwem i pięścią, żeby oglądanie czegoś takiego sprawiało mi przyjemność. A może jest we mnie za dużo „bestii” a za mało człowieka, żeby być tak okrutnym. Czasem nazywali mnie zwierzęciem i może to był komplement. Zwierzęta zabijają, żeby żyć, nie odwrotnie – w przeciwieństwie do CZŁOWIEKA, któremu musze stawić czoła. Jego szkarłatne ślepia gapią się na mnie z nienawiścią. Na kolana, Sev...

Wizja

Co on wyprawia? Naprawdę wrócił do Voldemorta! Nie, znowu musze na to patrzeć? Dlaczego? Co takiego zrobiłem? Boże, ten bezczelny, arogancki Snape klęka przed tym szaleńcem, jego długie włosy dotykają butów Lorda... Śmierciożercy są tacy dumni – dlaczego pozwalają się traktować w ten sposób? Dlaczego Snape kiedyś się na to zgodził? Co takiego obiecał mu Voldemort?

„Snape” – syczy Lord – „wreszcie wróciłeś, Wężu.” Myślałem, że rzuci w niego przekleństwem, ale nawet nie wyciągnął różdżki. „Mój zdradziecki Książę Ciemności.” Mówi cicho i spokojnie, ale w tym głosie jest coś, od czego robi ci się zimno. Muszę na to patrzeć, ale to tylko wizja, nie może mnie skrzywdzić. Dziwię się tylko, jak Snape to wytrzymuje, nie okazując strachu. „Tak, tak, zawsze byłeś najlepszym ze Ślizgonów, Wężu. Podwójny agent… Służyłeś mnie ale sprzedawałeś informacje Dumbledore’owi. Zdradzieckie z ciebie zwierzę. I co? Dumbledore poręczył za ciebie, dał ci pracę, ufa ci. Mój Książę Ciemności wyłgał się z kłopotów. Co więcej, mój wróg mu ufa i dlatego, TYLKO dlatego” – wymawia to słowo z naciskiem – mój pies wojny jeszcze żyje.” Snape wciąż klęczy przed nim i nie odważa się spojrzeć w szkarłatne ślepia. Widzę tylko, jak mocno zaciska pięści. „A więc, bestio” - Voldemort podchodzi do niego. “Jeśli udowodnisz, że jesteś lojalny, zapomnę o twoim zuchwalstwie. Będziesz moim szpiegiem w szkole i będziesz donosił Dumbledore’owi – to, co ja ci każę. No i eliksiry. Wyrażam się jasno?”

„Tak, Panie.” – głos Snape’a jest cichy i kompletnie wyprany z emocji.

„Tym razem nie będę tolerował żadnych twoich sztuczek.”

„Tak, Panie.”

„Szkoda tylko, że nie mogę wypuścić cię na akcje. Dumbledore mógłby przestać ci ufać. Jesteś psem wojny, więc jaka szkoda...” O czym on bredzi?! „Ale kiedy pozbędziemy się Dumbledore’a, spuszczę cię z łańcucha, moja ty bestio.” Więc Snape zabijał dla niego? Muszę ostrzec Dumbledore’a. Nie ufam Snape’owi. Może rzeczywiście oszukiwał Voldemorta tylko po to, by Dumbledore go uratował w razie wpadki Lorda?

Schodzimy do osławionych lochów. Najwyraźniej moja ofiara już na mnie czeka. Przeklęta próba lojalności. Jeśli jesteś gotowy... Nie, nie jestem. Wiem, że szpieg jest wart stu żołnierzy, wiem, że to najlepsze, co mogę zrobić – ale chce mi się wyć. Nie używałem przekleństw, chyba, że na rozkaz i zawsze nienawidziłem tych jego krwawych przedstawień.
Zastanawiam się tylko, kto... O do diabła. Nie dziecko. Nie Mugol. Igor. Igor Karkarow. Nie wyłgasz się tym razem, człowieku.

Więc tak wygląda „próba lojalności”. Snape użył już z tuzin paskudnych zaklęć, a to dopiero początek.
Obudziłem się. Dobrze, ze posłuchałem rady Snape’a i zażyłem te jego eliksiry. Przynajmniej nie bolało, ale i tak napiję się tego środka na nerwy. Jest gorzki i piecze, ale działa. „Mogę was nauczyć, jak ujarzmić sławę i uwarzyć chwałę...” – przerośnięty nietoperz wiedział, co mówi. Naprawdę jest szpiegiem? Ale Voldemort nazwał go Księciem Ciemności. Może okłamuje Dumbledore’a? Tak łatwo rzucał te zaklęcia i nawet okiem nie mrugnął. No, ale w przeciwieństwie do Voldemorta się nie śmiał.
Dziwię się, że wujek Vernon jeszcze tu nie wpadł. Pewnie nie krzyczałem – kochane eliksiry. Oberwałoby mi się, że ich pobudziłem – zupełnie, jakbym to robił specjalnie.

“Avada Kedavra”. Wreszcie koniec. Igor był draniem, ale mimo to... Zresztą sam tak robił. Kto mieczem wojuje... Sam sobie winien.
Słońce już wzeszło, to musiało trwać parę godzin. Dla mnie to była cała wieczność. Wrócę do Hogwartu i wypiję szklankę wódki. Cała butelkę. Nie, tyle ile dam rady, do nieprzytomności. Nie, to nie koniec, widzę to w jego szkarłatnych ślepiach. Wiem, czemu inni Śmierciożercy zaczęli się Aportować. Teraz mi się dostanie. Wszyscy którzy nie pomogli mu, kiedy był w kłopotach, już zaliczyli swoja porcję paskudnej magii. Poppy Pomfrey będzie miała ze mną sporo pracy. Jestem Alfą i dlatego zawsze traktował mnie bardziej brutalnie niż innych. W końcu jestem pół-zwierzęciem. To prawda, szybciej zdrowiejemy i jesteśmy w stanie wytrzymać więcej niż ludzie, ale czujemy ból jak oni. To, że potrafię wytrzymać Cruciatus albo Tormentera bez piśnięcia, to nie dlatego, że jestem Alfą. Po prostu ma sporo praktyki...
Już są. Nott, Avery i jego żona, trójka Malfoyów. TRÓJKA?! NIE!!!

Znów nas wzywa. Luc i Narcyza są zdenerwowani – dlaczego o tej porze? Jest piąta rano! Profesor Snape ostrzegał mnie, że to tak wygląda. O nie. Następne przedstawienie. Niedobrze mi się od nich robi, zwłaszcza odkąd wyostrzyły mi się zmysły. Po prostu obudziłem się parę dni temu i były inne. Lepsze, ostrzejsze. Nie mogę wytrzymać wycia torturowanych, zapach krwi jest taki mocny, że aż dusi. Komu się oberwie, że Lord wzywa nas o takiej porze?
Widzę tego pechowca. O nie. Nie on. Nie nasz El Diablo, jak my. Ślizgoni, go nazywamy. Wiedziałem, że nosi Znak; powinienem się domyślić, że i na niego przyjdzie kolej. Ci, którzy mieli oberwać, zawsze byli przerażeni, a on jest spokojny. W jego oczach nie widać żadnych emocji. Jakbyś patrzył nocą na jezioro koło Hogwartu – nie zobaczysz, co kryje się pod czarną powierzchnią. Lord mówi, jaka będzie kara i przez nasz krąg przebiega cichy pomruk, ale El Diablo nawet nie mrugnął. Lord sam poprowadzi przedstawienie. O nie. To musi być zły sen. Snape patrzy mi w oczy i nie mogę wytrzymać tego spojrzenia.

Boli.

Potrójny Tormenter.

On zwariował. To mi odbierze rozum. Jestem Alfą, czuję ból jak człowiek. Śmierciożercy-człowieka tak by nie potraktował.

Ale ja jestem zwierzęciem.

Zwierzęta też czują ból.

Chciałbym być człowiekiem – pewnie już bym zemdlał,

Boli. Nawet nie próbuję nie wrzeszczeć.

Chwila przerwy. O, nowi. Poznaję niektórych; doniosę Aurorom, co trzeba. On jest głupi – robić przedstawienie w dzień, kiedy moje wrażliwe oczy poznają każdego, zresztą nawet w nocy rozpoznam większość po głosie.

Znowu trzech. On naprawdę zwariował.

Draco. Nie, nie on. Obiecałem umierającej Atenie, ze będę się nim opiekował i zawiodłem. Atena wiedziała, że jestem zdrajcą i uważała, że dobrze zrobiłem. Ręce Drakona drżą lekko. Durny smarkaczu, rzuć tym cholernym Crucio! Chcesz do mnie dołączyć?! Wywrzaskuje to słowo.

Boli.

Purpurowa mgła.

Ogień, który spala mnie od środka.

Niech się to wreszcie skończy.

Zwierzę.

Bestia.

Nawet dla niego, który jest prawdziwym potworem.

Drako, idioto, nie płacz! Dobrze, że masz maskę, może nie zobaczą twoich łez. No, nie becz.

Następne potrójne zaklęcie.

Nie mogę oddychać.

Spadam w przepaść.

Nienawidzę Lorda, Śmierciożerców, Mrocznego Znaku, wypalonego na mojej ręce. Nienawidzę swoich rodziców, za to, że mnie mu sprzedali. Wiem, że chcieli dobrze, sami całe życie służyli takim, jak Voldemort. Byli psami wojny i wiedzieli, że mogą zginąć w każdej chwili, więc znaleźli mi najpotężniejszego z czarnoksiężników. To moja wina, że go zdradziłem. Ale i tak ich nienawidzę. Nienawidzę samego siebie. Nienawidzę całego świata.

Znów przerwali.

Spokojnie, Sev. Nasz na tyle sztuki walki, żeby wiedzieć, jak radzić sobie z bólem. Spokojnie, lepiej nie pokazać Śmierciożercom mojej transformacji. Lepiej niech nie wiedzą, że jestem Alfą. Spokojnie. W końcu on mnie nie zabije. Nie mogę tylko pokazać, kim jestem. My mamy trzy postacie – ludzką, prawdziwą i zwierzęcą. Lepiej, żeby Voldemort nie wiedział, jakim jestem Animagiem. Moja transformacja mogłaby kogoś zabić i Voldemort by mnie wykończył. On jest prawie nieśmiertelny, żadna z moich postaci nie dałaby mi rady. O nie, McNair... Ten nie użyje magii.

Czy on chce zabić Snape’a?! Nie mogę na to patrzeć. Łzy mi lecą; dobrze, że pod maską nie widać. Nienawidzę Voldemorta. Znęca się nad jedynym człowiekiem, który mnie lubi. Który mnie kocha. Ślizgoni mnie nie lubią – kochają moje pieniądze i tyle. Większość belfrów jest uprzedzona do naszego Domu. Słyszałem, jak Flitwick mówił, że wszystkich Ślizgonów powinno się wywalić od razu po ceremonii Sortowania. Bzdury. Wielu Ślizgonów nie popiera Czarnej Magii. Jest sporo Czarnych wśród świętych Gryfonów, jak taki Pettigrew, który sprzedał swoich najlepszych przyjaciół. Ja nie zdradziłbym El Diablo za Mount Everest złota. Zawsze się o mnie troszczył. Na początku myślałem, ze to dlatego, że jestem z Malfoyów ale później zorientowałem się, że dba o każdego Ślizgona, bogatego czy biednego. Zawsze miał dla nas czas; spędziłem mnóstwo czasu w jego laboratorium, rozmawiając o wszystkim. On na ogół milczał, pozwalając mi mówić. Patrzyłem, jak pracuje i dlatego zapragnąłem uczyć się o Eliksirach. Zgodził się dawać mi dodatkowe lekcje i nauczył mnie rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Byłem tak głupi, że powiedziałem Lucowi, że chcę zostać Mistrzem Eliksirów, to sukinsyn się wściekł i stłukł mnie na kwaśne jabłko. Nie, na ogół tak nie robi – tylko czasem ma ataki szału i wtedy lepiej schodzić mu z drogi. Chce, żebym wybrał lepszą karierę. Lepszą. Mordercy, tak? Nienawidzę go. Nienawidzę tego sukinsyna, który teraz się śmieje. Zawsze go nienawidziłem. OK., zawsze dawał mi kasę i miałem wszystko, co można było kupić ale nigdy mnie nie kochał. Jest zimny jak lodowiec. Myślałem, ze chociaż o mnie dba, nawet jeśli mnie nie kocha, ale już nie jestem ślepy. Jest śmieciem bez serca i kocha tylko siebie. Nienawidzę jego śmiechu. Nienawidzę piskliwego śmiechu Voldemorta. Nienawidzę Narcyzy. Nienawidzę ich wszystkich. Znaku na mojej ręce. Siebie samego. El Diablo mi nie wybaczy. Torturowałem go. Ten McNair i jego nóż... Rozcina ramię Snape’a do kości I rozrywa ranę rękami. Nie mogę na to patrzeć. Nie mogę! Chcę stąd uciec. Zapach krwi doprowadza mnie do szaleństwa. Wycie Snape’a wciąż dzwoni mi w uszach, rechot Śmierciożerców mnie ogłusza. Nagle El Diablo spogląda prosto na mnie, nakazując mi spokój. Ma rację, nie mogę mu pomóc. Krew wciąż leci, brudząc rękawy McNaira. Nie, to jego łapy brudzą skórę Snape’a. Następne cięcie. Snape nawet nie mrugnął. Jak on potrafi to wytrzymać? McNair rozrywa mu mięśnie, a on tylko jęknął. Nie mogę patrzeć na jego krew. Zabiłbym McNaira, gdybym mógł.

#Już jest martwy.# Te słowa nie zostały wypowiedziane. Usłyszałem je w swojej głowie i wiem, kto je powiedział. El Diablo. Nie rozumiem. #Pamiętasz, czego cię uczyłem? Krew Alfy to silna trucizna. Nie zobaczy zachodu słońca.# Snape jest Alfą? No, to wybraliśmy mu dobre przezwisko! Ale czemu mi to mówi? Alfa. A niech mnie. Czy wygląda jak ci w książkach, kiedy się transformuje?

#Profesorze, przepraszam, ja nie chciałem…# Nie łapię kontaktu. Nie mogę na to dłużej patrzeć, a Voldemort ani myśli przestać. Bredzi o braku lojalności... On nie jest normalny. Nienawidzę go. Nienawidzę Mrocznego Znaku. Nienawidzę samego siebie.

#Naprawdę jestem zdrajcą. Nienawidzę go. Widzisz, kim on naprawdę jest. Nie jest tak wielki, jak wielu sądzi; to tylko potwór, który chce krwi. Więcej śmierci, więcej zniszczenia i tyle. To tylko wielki rzeźnik...# Następne połączenie wali mnie w głowię jak młot. Zdrajca. Znosi to piekło, żeby dalej oszukiwać Voldemorta.

Następne przekleństwa i ciosy. Crabbe, idioto, masz ręce czerwone od mojej krwi, durniu. Zemsta jest słodka...

Boli.

Śpiewaj w myślach, żeby nie zwariować.

Fortuno, Władczyni Świata
Pani zmienna jak księżyc
Co raz rośnie, raz maleje
Odmieniasz los, jak chcesz...


Czy on naprawdę myśli, że jestem z żelaza?

Więcej bólu.

On zwariował. Zaraz się transformuję; tracę kontrolę nad sobą. O cholera.

Purpurowa mgła.

Fale szkarłatnego morza.

Inferno. Dziewiąty krąg piekieł.

ŚPIEWAJ!

Jesteś falą
Jesteś morzem
Jesteś skałą
Jesteś lądem

Jesteś gliną
I rzeźbiarzem
Jesteś płótnem
I malarzem


Tak, czasem nasz los jest w naszych rękach, a czasem nie... Dobrze, że jestem Inwokerem i to trochę pomaga. Stara Guapeza byłby ze mnie dumna. Ona jest najlepszą Inwokerką na świecie.
Nagle muzyka wybucha w mojej głowie. Carmen de la Esperanza, słynna Pieśń Nadziei, śpiewana po hiszpańsku – jakaś Inwokerka musiała złapać połączenie ze mną. Kto? Jak? Wizę śpiewającą dziewczynę – ma tylko kilkanaście lat, ale jej pieśń wypełnia mi umysł, nie wpuszczając bólu. Kto? Joanne? Nie, ona nie była Inwokerką ale dziewczyna jest do niej podobna. Mam halucynacje.

Twarz Joanne.

Jej ciemna skóra.

Jo, moja miłość. Nie wiem, którą kochałem bardziej – ją czy Nemi. Nieważne, obie nie żyją.

Nie żyją. Wszyscy moi przyjaciele nie żyją.

Joanne, zamordowana przez Voldemorta. Poświęciła życie za rodzinę, która jej nienawidziła.

Rowen. Był w złym czasie w złym miejscu. Ro, najlepszy z naszej piątki.

Lily zginęła broniąc dziecka człowieka, który by ją odrzucił, gdyby znał jej przeszłość. Który był zazdrosny i ośmielał się ją obrażać.

Nemezis. Diabeł jeden wie, co się stało z moją Wróżbitką. Nie spotkałem jej od lat.

Niebieskie oczy śpiewaczki, niebieskie, jak oczy ojca Joanne.

Następne przekleństwo.

Niebieskie oczy, niebieskie I bezdenne jak jezioro koło Hogwartu w słoneczny dzień. Jej czarne szaty, powiewające na wietrze.

Jeszcze jeden kopniak.

Jej czarne włosy, proste i długie do pasa. Nie, Joanne miała kręcone. Mam halucynacje.

Mam halucynacje.

Mam halucynacje.

Ból, ale stępiony dzięki jej pieśni. Słyszę Pieśń Nadziei, którą śpiewa ktoś podobny do Jo. Nie miała siostry. Przypadek. Iluzja. Wciąż śpiewa i ból się zmniejsza. Uwierzyłbym, że Guapeza zrobiłaby coś takiego, ale ta nastolatka? Dlaczego? Kim dla niej jestem?

Kolejne przekleństwo? Czy on nigdy nie skończy? Draco, smarkaczu, nie zrób nic głupiego!

Ciepło. Ciepło, przepływające przez moje ciało. CO? Najpierw Inwoker, a teraz Uzdrowiciel? To bardzo rzadki dar. W Anglii była tylko jedna Uzdrowicielka – Atena Malfoy, ale ona nie żyje. Mam halucynacje. Nie. To się dzieje naprawdę. Atena mogła przekazać swój dar komuś innemu. Pytałem ją o to i powiedziała, że to zrobiła – dała go komuś, kto dobrze go użyje. Miała chyba rację. Większość Wróżbitów jest z naszej krwi; ja nie, ale mam intuicję, która mi bardzo pomaga. Czasem mam też wizje; może Atena tez coś zobaczyła. Ktoś, kto go dobrze użyje. Kto?

Uzdrowiciel.

Inwoker.

Pieśń Nadziei.

Ciepło.

Wreszcie koniec. Co, ma się teraz Deportować? Moi “kumple” znikają, jedni po drugich. Zobaczyłem bladą buzię Drakona, zanim się Deportował. Nienawidzę Luca. Dzieci nie powinny być Śmierciożercami, na piekła! Zbieraj się, Severusie, Dyrektor musi się martwić. Byłem tu co najmniej dwanaście godzin. Muszę odpocząć, ale wreszcie udaje mi się Deportować.

Ekwador, 3 lipca, 6 rano angielskiego czasu, czyli 2 lipca, 22 czasu lokalnego

“CARMEN! CARMENCITA!” Guapeza próbuje obudzić wrzeszczącą dziewczynę. „Co się stało? Masz koszmary?” Carmen jest dziwna – ma tylko 17 lat ale już jest wielką Inwokerką. Guapeza uchodzi za najlepszą na świecie, ale jej wnuczka wkrótce ją pobije. No, Carmen Esperanza nie jest jej prawdziwą wnuczką – jest córką dalekiej krewnej Guapezy. Ta kobieta przyniosła swoje niemowlę Guapezie i poprosiła, o opiekę nad dziewczynką do końca wojny ale nigdy nie wróciła po dziecko. Guapeza zna powód – Voldemort... Powiadomiłaby ojca Carmen, ale nie spytała kim on jest, a facet nigdy się nie pojawił. Pewnie ten psychopata też go zabił. W związku z tym Guapeza wychowywała Carmen, posłała do najlepszej szkoły magii w Południowej Ameryce – i odkryła, że dziewczyna jest świetną Inwokerką.
Oczy Carmen są pełne bólu i przerażenia.

„Torturują go.” – szepcze.

„Kogo? Carmen!” Dziewczyna wyskoczyła z łóżka i zbiega po schodach (to znaczy od razu zeskoczyła z nich na parter). Owinęła się peleryną i wybiegła w dżunglę. „Carmen!” Guapeza biegnie za nią, ale dziewczyna jest o wiele za szybka. Biegnie przez gęsty, ciemny las, w ogóle nie robiąc hałasu. To zastanawia starą Inwokerkę – dżungla jest mroczna nawet w dzień. Jak Carmen może biec przez nią nocą i się nie potykać? Guapeza woła psa, ale zwierzę nie może znaleźć tropu. Dziwne... Nagle kawałki zaczynają do siebie pasować. Guapeza dostała list ze szkoły Carmen, że dziewczyna wymyka się nocą z dormitorium i włóczy po Zakazanej Dżungli; Carmen zawsze była bardzo szybka i zwinna, jest kapitanem Quidditcha. I wiele innych drobiazgów. Czemu nie wpadła na to wcześniej? Guapeza idzie przez dżunglę, klnąc pod nosem. Carmen pewnie pobiegła w najlepsze miejsce do inwokacji. Fakt, stoi tam, na stromej skale, śpiewając Pieśń Nadziei. Jest oczywiste, że nawiązała z kimś kontakt i pomaga tej osobie. Komu? Kto przywołał ją z dużej odległości?
Księżyc wychodzi zza chmur i rzuca blade światło na dziewczynę. Wygląda dziwnie – jej matka była mulatką a ojciec musiał być biały. Odziedziczyła niebieskie oczy po dziadku; są ogromne i pełne niesamowitego piękna – bezdenne a ich spojrzenie przeszywa jak para sztyletów. Jej włosy są tak czarne, że aż mają granatowy połysk, jak skrzydła kruka ale nie są pofalowane, jak włosy jej matki, tylko proste i gładkie. Jej czysty głos idzie w wyższe tony, odbijając się echem. Ona jest geniuszem. Gdyby była Mugolką, La Scala i Metropolitan byłyby u jej stóp. Guapeza patrzy na nią, zastanawiając się, kto ją wezwał na pomoc. To się zdarza między przyjaciółmi albo krewnymi. Nagle dociera to do niej. Uczyła kiedyś pewnego mężczyznę, a potem jego syna. Ten pierwszy był dobry, a drugi świetny. Wszystko pasuje. Mógłby być. Musi być. Ale to oznacza… Guapeza postanawia od razu wysłać do niego papugę, zanim Carmen naprawdę narobi kłopotów. Dobrze, że to się nie zdarzyło wcześniej.

Surrey, dom Arabelli Figg, 3 lipca, 7 rano

Arabella Figg podaje Harry’emu trochę eliksiru. Chłopak miał atak. Dobrze, że Severus przysłał jej odpowiednie mikstury.

„Harry, co się stało?” – chłopiec patrzy na nią z przerażeniem.

„Snape. Voldemort.”

“Co?” Harry opowiedział jej o koszmarze, który miał w nocy i o tym, że zażył eliksiry, które pomogły mu potem usnąć. Wygląda na to, że przestały działać i Harry znów zobaczył Sam-Wiesz-Kogo. Pani Figg daje mu następną porcję eliksirów. Dobrze, że blokują wizje. Dobrze, że Dursleyowie wyjechali dziś rano i nie widzieli tego. „Spodziewał się tego” – mówi stara wiedźma, pomagając Harry’emu wstać.

“Jak on może być tak okrutny wobec własnych ludzi? Nazwał Profesora Snape’a bestią, a sam kim jest?! Miałem wcześniej parę koszmarów, ale nigdy nie traktował żadnego Śmierciożercy w ten sposób! Potrójne przekleństwa i w ogóle...” Arabella zna powód, więc kiwa głową ze zrozumieniem. „Dlaczego nazwał go Księciem Ciemności? Psem wojny?”

„Rodzice Severusa byli psami wojny, Harry. Tym imieniem określają się magiczni wojownicy, ci, którzy walczą dla każdego, kto zapłaci za ich przekleństwa.”

“Byli najemnikami?”

“Tak jak rodzice jego ojca.”

„Nie wiedziałem, że w świecie magii są tacy zawodowcy. A Książę Ciemności?” Arabella wzdycha.

“Powiem ci, ale trzymaj to w tajemnicy. Przed pierwszą wojną Sam-Wiesz-Kto wybrał czworo dzieci, dwie dziewczynki i dwóch chłopców i napiętnował ich Mrocznym Znakiem, kiedy byli mali. Te dzieci uczono Czarnej Magii od małego. Pięć to potężna magiczna liczba, każda książka o Numerologii ci to powie. On i jego czterech Jeźdźców Apokalipsy...”

“A Profesor Snape jest jednym z nich?”

“Tak. Napiętnowano go, gdy miał pięć lat.”

„Przepraszam?”

„Dziwne, prawda? Pozostali nie byli wiele starsi. Byli naprawdę zdolni; dobrze ich wybrał. Byli potężni i niebezpieczni. Wyobraź sobie, że twoi rodzice zgadzają się żebyś nosił takie piętno i żeby ktoś taki uczył cię Czarnej Magii.”

“Myślałem, ze mam pecha, bo nie mam rodziców. Dobrze, ze nie mam TAKICH. Sprzedać własne dziecko Voldemortowi!”

„Zrobili najlepiej, jak mogli, we własnym mniemaniu.” – wzdycha pani Figg. „Byli czarnoksiężnikami – chcieli żeby ich syn miał potężną moc.”

I co?

Carmen Esperanza – naprawdę “pieśń” i „nadzieja”, oba autentyczne hiszpańskie imiona.
Guapeza – też hiszpański. To słowo znaczy „piękność” ale też „odwaga”, „brawura” a nawet „zuchwałość”.

UZDROWICIEL

Punkt widzenia Snapea

Aportuję się w Zakazanym Lesie. Wreszcie w domu. Opieram się o drzewo i powoli zsuwam na ziemię. Zamykam oczy; słońce mocno dziś świeci. Wdycham piękny zapach lasu: słodką woń żywicy, gorzką ziół. Poznam każda roślinę po samym zapachu. Chwytam z nozdrza mocny zapach Jednorożca – przechodził tu kilka minut temu, nie więcej. Za nic nie skrzywdziłbym Jednorożca ale sama myśl o jakimś zwierzęciu przypomina mi, że nie jadłem od dobrych 50 godzin. Głupota byłoby jeść przed taka nocą... Dałbym wszystko za wielki, soczysty stek. Zapomnij, Sev, najpierw muszą cię zbadać, czy nie masz obrażeń wewnętrznych. Wsłuchuję się w dźwięki lasu, tak odmienne od wycia, okrutnego śmiechu i przekleństw. Tak, trzmiele, śmieszne, puchate trzmiele. Cichy szmer strumienia – niech mnie, woda. Chce mi się pić jak diabli. Gdzie Albus? Powiedział, że będzie na mnie czekać.

“Severusie!” Słyszę szybkie kroki. Nie, to nie Dumbledore. Czemu wysłał wilkołaka?! Wiem, ma inne obowiązki i nie mógł tu tyle na mnie czekać, ale dlaczego Lupin?! Przyznaję, wierzę w jego lojalność – w końcu widziałem Pettigrewa na własne oczy. A gdybym o tym zapomniał, kilka wielkich siniaków, które zostawiły jego okute żelazem glany odświeży mi pamięć, przypomni mi, że ten śmieć powrócił ale i tak nie znoszę Lupina! Pewnie, to nic w porównaniu z moją nienawiścią do Voldemorta, ale zawsze... Nie znoszę, kiedy ktoś mnie widzi, gdy jestem ruiną czarodzieja. Nienawidzę, gdy ktoś widzi moja słabość. Nie chcę dać mu satysfakcji! “Severusie” – jego głos jest cichy i łagodny, tak różny od ostrych, okrutnych głosów, których musiałem słuchać całą noc. Lupin klęka przy mnie. Patrzę na niego i ze zdziwieniem stwierdzam, że w jego błękitnych oczach nie ma ani odrobiny satysfakcji. Widzę w nich tylko szok, strach i współczucie. Cholera. Czy wyglądam tak, jak się czuję? Nie znoszę, jak wróg mi współczuje.

“Nie dotykaj mnie!” To miał być mój najlepszy ponury warkot ale wyszło z tego tylko ciche chrypnięcie.

„Mam rękawice.” Znaczy, że wie. No pewnie, zna się na tyle na magicznych stworzeniach, żeby się zorientować. „Alfa czy Beta?” Nie odpowiadam. „To ważne. Mógłbym ci pomóc zaklęciem, a nie chcę zrobić ci krzywdy.” Fakt, Alfy i Bety różnią się tak bardzo, że aż dziwne, że ludzie uważają nas za jeden gatunek. Różnie reagujemy na magię.

“Alfa.” Uciekniesz, Lupin? Znów mnie zadziwia; nawet się nie odsunął. Wyciągnął różdżkę i wycelował mi w serce. Nie znoszę tego; nienawidzę kiedy ktoś to robi kiedy jestem bezbronny. Pewnie wie, jak zabić Alfę, on naprawdę zna się na magicznych istotach. Z pewnością zna też parę przekleństw i paskudnych zaklęć. Zemsta jest słodka a ja dobrze wiem, jak mu dokuczałem dwa lata temu. Zamykam oczy – mam dość patrzenia na lecące przekleństwa.

“Anestathe” Punkt dla ciebie, Lupin. To by nie zadziałało, gdybym był Betą. Czar natychmiast powstrzymuje ból. Nie spodziewałem się tego; za dużo widziałem ludzkiego zła, żeby uwierzyć w ludzką dobroć. Prawie już zapomniałem jak to jest, kiedy nic nie boli. Aż mnie cofnęło, kiedy mnie dotknął. Nienawidzę kiedy ktoś mnie dotyka, gdy się tego nie spodziewam. Tylko Dumbledore może mnie dotykać. „Spokojnie” – szepcze Lupin, wycierając mi twarz mokra chusteczką. Jest bardzo delikatny; patrzę na niego i widzę w jego oczach tyko troskę i współczucie. Raczej bym się spodziewał, że Lord mi daruje. Przecież facet musi mnie nienawidzić! Dobra, ja bym mu też pomógł, gdyby Albus mnie o to poprosił, ale nie byłbym taki miły! Wyczarował szklankę wody i mi ją podaje.

„Nie udawaj świętego.” – mruczę.

„Nie udawaj durnia, Severusie” – odpowiada ze spokojem. Nie rozumiem go. Powinien wykorzystać sytuację! „Pij” – wmusza mi trochę wody. Jest taka zimna i świeża... Byłem w piekle tej nocy; teraz muszę być w raju. Woda...

Lily.

Zrobiła to samo po naszej pierwszej walce ze Śmierciożercami. Wiedziała już wcześniej, że jestem Alfą, a tamtej nocy dowiedziała się, że jestem Księciem Ciemności ale mnie nie odrzuciła. O nic mnie nigdy nie oskarżała. Nie była zła nawet o to, co zrobiłem w noc narodzin jej syna, a wielu by tak zrobiło. Pozwalam Lupinowi lewitować mnie do zamku bez dalszych protestów. Dlaczego w zasadzie tak go nienawidzę?

Koniec punktu widzenia Snapea

Punkt widzenia Drakona

Wreszcie w domu. Domu! Mój dom jest w laboratorium eliksirów, a tam pewnie już nie wejdę. El Diablo musi mnie nienawidzić, tak jak nas wszystkich, a ja muszę z nim porozmawiać, powiedzieć, że ja tego nie chciałem. Chcę mu powiedzieć, co się stało w nocy, to było bardzo dziwne. Coś dziwnego się ze mną ostatnio dzieje. Muszę się z nim zobaczyć, ale tak, żeby Luc i Narcyza się nie dowiedzieli. Stoję pod prysznicem, szorując się szczotką, ale ciągle mi się wydaje, że jestem brudny. Woda mi nie pomoże. Pieprzony Znak! Wyciąłbym go nożem, ale wiem, że to nic nie da; będzie tu na zawsze. I to ze mnie zrobili moi rodzice - piętnastoletniego mordercę, sługę psychopaty. Czuję się tak, jak musiał czuć się Profesor Snape, kiedy zdecydował się zostać zdrajcą. Nigdy nie przypuszczałem, że możesz ci się wydawać, że jesteś tak brudny.
W końcu zakręcam wodę i spoglądam w lustro, żeby się uczesać. Nic. Zamrugałem oczami. Nie ma odbicia. Niemożliwe. Dotykam lustra, ale wciąż nic nie widzę. Nie. Patrzę na podłogę i zauważam, że nie rzucam cienia. Nie jestem... Nie mogę być. Nie mogę!!! Ale cienia i odbicia dalej nie ma. Muszę pogadać z Profesorem Snapem, choćby miał mnie wyrzucić zaklęciem z pokoju! Luc i Narcyza nie mogą się dowiedzieć. Dobrze, że następnego dnia wybrali się do Ministerstwa i zostawili mnie samego.

4 lipca

Aportuję się przy szkolnej bramie. Bycie dzieckiem Śmierciożerców ma tę zaletę, że nauczą cię trochę pożytecznej magii. Po prostu czuję, że El Diablo tu jest. Biegnę pustymi korytarzami do Skrzydła Szpitalnego. Przyspieszam, w życiu tak szybko nie biegłem. Musze go zobaczyć, muszę wiedzieć, czy wyzdrowieje. Nie zauważam Dumbledora i prawie się zderzamy. Chwycił mnie za ramię.

“Czeka na ciebie.”

„Dobrze się czuje?” Durne pytanie. Widzę, że Dumbledore zna prawdę. El Diablo mnie poznał i pewnie mu powiedział. No nie. Dumbledore nic nie mówi, ale mam pewność, że wie. Zbliżamy się do drzwi Skrzydła Szpitalnego i zaczynam się bać. Jak mu spojrzę w oczy? Co mu powiem? Najlepiej by było, jakby mnie od razu przeklął. Dumbledore wpuścił mnie do środka i zamknął za mną drzwi. Zostaliśmy sami – Snape i ja. Siedzi na łóżku, ubrany w swoją zwykłą czerń i spokojnie czyta, jakby nic się nie stało. Popatrzył na mnie. Nie mogę wytrzymać tego spojrzenia, pozbawionego wszelkich emocji.

“Profesorze” – wychrypiałem. “Ja nie chciałem… Zmusili mnie…” Nie potrafię dłużej ukrywać emocji. Klęczę na podłodze i płaczę jak wariat. Snape podchodzi do mnie. Musieli użyć wielu czarów, żeby mu pomóc, ale widać, że nie jest z nim dobrze. Klęka przy mnie i mnie obejmuje. To musi go boleć, ale mnie nie puszcza. Teraz zupełnie się rozklejam; łapie go za koszulę i ryczę jak nienormalny.

Nie wiem, jak długo tak wyłem. Całą wieczność. W końcu jednak się uspokajam Profesor Snape mnie puszcza.

„Na piekło i niebiosa.” – szepcze, patrząc ze zdziwieniem na swoje dłonie, a potem na mnie. Rzadko się zdarza, żeby był tak zaskoczony. Podciąga rękaw i odwija bandaż. Aż mi się niedobrze robi na widok tej rany; z bliska wygląda to jeszcze gorzej, chociaż pani Pomfrey musiała już użyć magii. Snape wyciera mi policzek dłonią i przejeżdża nią po zranieniu. Gapię się ze zdziwieniem, patrząc, jak rana znika. „Uzdrowiciel. A więc to ty.” Nie rozumiem o co mu chodzi. Wyciąga różdżkę i mruczy jakieś zaklęcie, sprawiając, że się transformuję. Transfiguracja nie jest moją najmocniejsza stroną, ale wiem, że przemiana w zwierzę wymaga wiele pracy a ja to zrobiłem bez trudu. Snape przywraca mi ludzką postać.

“Profesorze, co?..”

„Jesteś Uzdrowicielem, Drako. To wielki dar.”

„Ja? Dlaczego?”

„Ty. Pomogłeś mi tamtej nocy, prawda? Dziękuję.”

“Jak? Ja tylko chciałem, żeby to się skończyło i…”

„I częściowo ci się to udało. Jesteś Uzdrowicielem, możesz leczyć, nawet na odległość.”

“Nigdy wcześniej niczego takiego nie zrobiłem.” Snape wstaje i gestem każe mi usiąść na krześle. Sam zajmuje drugie; patrzy na mnie z troską.

„Znałeś Atenę Malfoy?”

“Te starą dziwaczkę, która była Animagiem - sową?” „Nie była dziwaczką” – odpowiada ostro – „ale wielką Uzdrowicielką. Wiele razy mi pomogła. Nawiasem mówiąc, była siostrą twojego pradziadka.”

“Nie wiedziałem o tym.”

„No oczywiście. Twoja rodzina zawsze odgrywała szacownych obywateli” – mówi z sarkazmem – „Więc nie chciała mieć nic wspólnego z kobietą, która otwarcie złamała z połowę wszystkich praw; siedziała nawet w Azkabanie. Ten dar jest w twojej rodzinie od wieków, przekazywany a pokolenia na pokolenie. Wiesz, czemu Malfoyowie się tym nie chwalą?”

„Nie.”

“Patrzyłeś ostatnio w lustro, Drako?” teraz rozumiem.

“Nie mam odbicia ani cienia, Profesorze.”

„Coś jeszcze?”

„Zmysły mi się wyostrzyły.”

“A więc?” Nie, niemożliwe. Moi rodzice nie są wampirami, a ja nigdy nie zostałem ugryziony. Gdyby to się stało, miałbym charakterystyczną bliznę. Zawsze fascynowały mnie te zagadkowe istoty i czytałem o nich więcej niż Granger. Wiem, że nie mogę być jednym z nich.

“Jestem wampirem?” Snape przytakuje.

“Kolejnym powodem” – mówi cicho – “dla którego twoja rodzina nie chciała mieć nic wspólnego z Ateną jest to, że jej dar uzdrawiania był związany z wampiryzmem. Mogła przekazać swój dar komuś ze swojego rodu i dając ci go, uczyniła cię wampirem.”

„Przecież mnie nie ugryzła!”

„Oczywiście” – spokojnie kontynuuje. „Niektórzy rodzą się wampirami, niektórzy stają się nimi po ugryzieniu, a niektórzy – to najrzadszy sposób – stają się nimi, bo otrzymali magiczny dar, powiązany z wampiryzmem.”

„Więc jestem wampirem.” – szepczę.

„Wampirem Alfa.”

“Będę wyglądał jak ci z książek?”

„O ile nie znalazłeś jednej z bardzo rzadkich Czarnych ksiąg, to czytałeś tylko o Betach. Alfy są o wiele rzadsze i ludzie na ogół nie wiedzą jaka jest różnica między nami a Betami. Bardzo się różnimy, Drako. Jedną z różnic jest to, że oni zmieniają się w nietoperze, a my w różne zwierzęta, na ogół magiczne. Wiesz przecież, jakim jesteś Animagiem, więc jesteś jednym z nas. Musisz być, bo Atena była Alfą. Muszę ci wyjaśnić, na czym naprawdę polegają różnice między nami i formą Beta. W książkach na ogół piszą, ze jesteśmy po prostu wampirzą arystokracją, ale to nie tak...”

Koniec punktu widzenia Drakona

Punkt widzenia Snapea

Cholera. Jest Alfą. Atena miała rację – wybrała jedynego Malfoya, który jeszcze ma serce. Nie wiem, co robić – ukryć go, czy zachęcić do szpiegostwa. Ministerstwo będzie nalegać na to drugie. Nienawidzę tych głupich, pozbawionych serca urzędasów – nie widzą, jakie to niebezpieczne. Pewnie, dla nich Śmierciożerca, do tego wampir to bestia bez serca i uczuć. Niech chłopak kłamie, zabija, cierpi i niech w końcu umrze, po wielu godzinach nieludzkiego bólu.

“Zaklęcie Fidelius mu nie pomoże.” – mówi Dumbledore.

„Czemu?”

„Bo nosi Znak. Voldemort i tak go znajdzie.” Racja, to spotkało Karkarowa.

„No to masz dwóch szpiegów, Albusie.”

„Zaryzykuje?”

„Jeśli nie możemy go ukryć a on nie chce dłużej mu służyć, to co ma robić? I tak Ministerstwo go zmusi.”

„Muszę ich poinformować, Severusie, dla dobra Drakona. Jeśli zbierzemy dowody, że jest zdrajcą, będziemy mieć o wiele większe szanse, że uratujemy go od Azkabanu.”

„A jego szanse na to, że skończy w lochach Czarnego Dworu też bardzo wzrosną.”

„Nie ucieknie przed Voldemortem, więc nie ma wyjścia.”

„Więc gra musi toczyć się dalej.” Dumbledore przytakuje. Martwi się tak jak ja, ale co możemy zrobić?

“Następny problem to jego wampirza transformacja. Zdaje się, ze wampirzy pokój znów się przyda. Pomożesz mu, prawda?”

“Oczywiście.” Jestem jedynym Alfą w Anglii. Musze mu wyjaśnić, co się z nim dzieje. Tak Alfy jak i Bety są niebezpieczne kiedy dorastają więc muszę go nauczyć kontrolować moc. „Ja miałem więcej szczęścia. Za moich czasów było w szkole troje z naszej krwi. Mogliśmy się wspierać.”

“Rowen Vogel też znał prawdę, jak sądzę, chociaż był człowiekiem.”

“I Lily Evans. Nigdy ci tego nie powiedziałem, Albusie, ale często mnie odwiedzała wtedy, kiedy było ze mną najgorzej. Była świetna z czarów i wymykała się z dormitorium Gryfonów, używając takiej magii, że nawet Filch nigdy nic nie zauważył.”

“Odwiedzała cię? To było bardziej niż niebezpieczne.”

“Wiesz, umiała nade mną zapanować. Nad każdym z nas trojga, nawiasem mówiąc.” Nieźle go zaszokowałem.

„Panowała nad tobą?” Przytakuję.

„Pamiętam noc, kiedy miałem tak okropny atak, że mnie przykułeś. Użyłeś magicznych więzów, bo stalowe kajdanki chyba bym rozerwał. Nawet innym Alfom nie pozwoliłeś ze mną zostać. Zostawiłeś mnie samego w tej klatce z moim bólem.” Często nazywałem wampirzy pokój „klatką”. – „ Wyłem i walczyłem z więzami. ” – nie wiem, po co mu to mówię. – „Tak się bałem i byłem taki samotny, myślałem, że umieram.”

„Nie wiedziałem, że sprawiam ci ból, Severusie.” – cicho odpowiada Dumbledore. „Dlaczego nic nie powiedziałeś?”

“A co by to zmieniło? Musiałeś zapewnić bezpieczeństwo uczniom. Zresztą nie każdy Dyrektor przyjąłby zwierzę do szkoły.”

“W Durmstrangu zawsze przyjmowano.”

„Ale izolowano nas od reszty dużo bardziej niż ty, nie mówiąc o tym, ze byli dla nas o wiele bardziej brutalni. Szczerze mówiąc, akceptowano nas tylko ze względu na Romanowów. Bano się konfliktu z tak potężnym rodem. A więc Lily przyszła do mnie i uspokoiła mnie. Reszta też się zjawiła.”

„Jak o zrobiła?”

„Nie wiem. Może udało jej się dlatego, że mnie kochała.”

„Biliście w sobie zakochani?” Uważaj co mówisz, Sev.

„Miałem na myśli przyjaźń, nie romans. Lily była Animagiem, Jednorożcem. Są stworzenia, których Alfa nie skrzywdzi, na przykład Jednorożce albo Feniksy i to jej pomagało mnie opanować. Musiała też używać magii.” Zaskoczyłem go. Animagowie to rzadkość, a Jednorożce uchodzą za niemożliwe, przynajmniej dla ludzkich czarodziejów, a Lily była przecież człowiekiem.

„To musiały być bardzo trudne czary, Severusie.”

„I Czarne” – śmieję się. O nie, żebra dalej mnie bolą. „Nielegalne, oczywiście, a nie złe. Jakoś potrafiła to zrobić. Wiesz, że niektóre zaklęcia działają lepiej, jeśli masz pozytywne podejście do drugiej osoby.”

„Ja nie czułem do ciebie niechęci, a nie umiałem tego zrobić.”

„Ale z pewnością mnie nie kochałeś. Albusie, tamtej nocy my, to znaczy nasza piątka, wymknęliśmy się do Zakazanego Lasu. Lily i Rowen poszli z nami polować.”

„Przepraszam?”

„Poszli z nami polować; Lily jako Animag, a Rowen na swoim Pegazie. Miał Thestrala, trzymał go w Lesie.”

„Zdaje się, że mieliście wiele tajemnic.” Nigdy nie zdradziłem ci największej z nich, tej, którą dzieliliśmy tylko Lily i ja. Byłbyś bardzo zły, gdybym powiedział ci prawdę. Mam nadzieję, że nie będę musiał... Chłopak ma 15 lat. To nie powinno się stać, ale nie mogę mieć pewności, dopóki nie przekroczy dwudziestki. Jak mógłbym powiedzieć prawdę dziecku, które mnie nienawidzi? To, że mnie nienawidzi z mojej winy jeszcze pogarsza sprawę. Nie, to się nigdy nie wydarzy. To niemożliwe.

“Wyrzuciłbyś nas wszystkich za to. Później, często razem polowaliśmy albo po prostu szaleliśmy po Lesie. Uwielbialiśmy wyścigi a Lily i ja zazwyczaj wygrywaliśmy.”

“Dosiadałeś Jednorożca?”

“Tak. Wielu czarodziejów dałoby wszystko za jedną przejażdżkę, a my mogliśmy to robić zawsze, kiedy mieliśmy ochotę. Zabawne, prawda? Ale Rowen wolał swojego Thestrala, Guerrę, a Nemi najczęściej biegała w swojej zwierzęcej postaci. Była niepokonaną sprinterką.” Albus potrząsa głową, zdziwiony.

„A ja myślałem, że to Huncwoci najwięcej rozrabiali, Severusie.” Nagle zauważam błysk zrozumienia w jego oczach.

Pierwsza Piątka
Dzieci Czarnej Magii
Czworo Jeźdźców
W służbie Władcy Ciemności
Nienawiść i chciwość
Pycha i uprzedzenia
Wśród nich rośnie Bazyliszek
Zdrajca o rozdwojonym języku
Przyniesie innym śmierć.

Druga Piątka
Dzieci Nokturnu
Pięcioro przyjaciół
Nie służą nikomu
Niemożliwa przyjaźń
Miłość, która nie powinna zaistnieć
Żyją w Ciemności
Światło rośnie w ich sercach
Lojalność mocniejsza niż śmierć.

Trzecia Piątka
Dzieci Nocy
Pięcioro o dzielnych sercach
W służbie Zamku
Miłość z nienawiści
Zaufanie z wrogości
Jedna krew, jedno marzenie, jeden cel
Żyją, by ujrzeć światło
Gdy skończy się noc


Recytuje te słowa. Ja też znam je na pamięć – to jedna z przepowiedni Nemi. Jest – była – wielka Wróżbitką. W przeciwieństwie do Trelawney naprawdę umiała przepowiadać przyszłość. „Teraz rozumiem, Severusie. Byliście drugą Piątką, jak sądzę.”

„Może. Pierwszą jest chyba Voldemort, Książęta i Księżne Ciemności. W moim herbie jest przecież Bazyliszek.”

„Nie tylko tam. Zastanawiam się, kto będzie trzecią Piątką. Żyją, by ujrzeć światło gdy skończy się noc... Myślisz, że chodzi o koniec Voldemorta?”

„Kiedy Książę Ciemności znów ocali Jednorożca
Kiedy dwa drapieżniki spotkają się w świetle księżyca
Kiedy Sleipnir i Feniks razem wzbiją się w powietrze
Wtedy Syn Węża będzie walczyć z Bazyliszkiem
Jednorożec porani jego ciało
Mngva rozszarpie mu gardło
Feniks wydziobie mu oczy
Sleipnir zmiażdży mu czaszkę
I skończy się noc
I nastanie dzień.”


Szepczę te słowa I obserwuje jego reakcję.

„To inna przepowiednia Nemezis?” Przytakuję. „Syn Węża” – mówi powoli – „Syn Węża... Severusie, jak to się stało? Dlaczego masz Bazyliszka w herbie? Myślałem, że to znak Romanowów.”

“Używamy zmodyfikowanego systemu hiszpańskiego, Albusie. Nosimy po dwa nazwiska, od obojga rodziców, ale nazwisko matki jest pierwsze. Moją babka była Morrigan Romanowa Sangre czyli jej matką była Romanowa a jej ojcem - Sangre. Może pamiętasz Morrigan, była Krukonką. Rodzina ją wydziedziczyła, bo, cóż, zdarzyło jej się złamać parę przepisów i była jakiś czas w Azkabanie. Podejrzewano ją nawet o kult Seth ale wyłgała się z tego. Wyszła za człowieka – Wolfiego Malfoya.

“ Pamiętam Wolfganga. Był Mistrzem Eliksirów, prawda?” Przytakuję.

„Jego własny brat wrobił go w morderstwo i Wolfie musiał uciekać z Anglii. On i Morrigan zostali psami wojny, Albusie. Zresztą, co mieli zrobić – byli bez grosza za to z piętnem ex-więźniów i niebezpiecznych przestępców. Mieli syna – mojego ojca Salazara. Salazara Romanowa Malfoya, pół-człowieka, pół-Alfę. On z kolei ożenił się z Viperą Snape, która pochodziła z mugolskiej rodziny i była Alfą. Jako że nie było nikogo z prawami do herbu, to znaczy nikogo kto miałby matkę o nazwisku Romanow, odziedziczyłem herb ojca. To jest dozwolone, gdy nie ma prawdziwych dziedziców. Tak więc, zgodnie z naszym prawem, nazywam się Severus Serpens Snape-Romanow.”

“Vipera miała rodziców Mugoli? To czemu Voldemort przyjął cię w szeregi Śmierciożerców?”

“Była Mugolakiem i człowiekiem. Rodzice wyrzucili ją z domu gdy dostała list z Hogwartu. Wkrótce potem ugryzł ja nastoletni Alfa i jego rodzice ją adoptowali. Dali jej nowe imię. Voldemort nie wiedział o adopcji i myślał, ze jest czystej krwi. Zresztą my uznajemy, że więzy krwi są tak samo mocne jak więzy ciała. Naprawdę była Snape.”

I co? Zaskoczeni?

Rowen od Roweny Ravenclaw
Vogel czyli po niemiecku “ptak”. Wiecie już, w jakim Domu był Ro?
Therstrale pożyczyłam od JK Rowling.
Chyba wiecie z budy, kim byli Romanowowie. Pasuje do potężnej, rosyjskiej rodziny.
Morrigan była Krukonką bo to imię celtyckiej bogini wojny, która lubiła zmieniać się w kruka.
Seth (albo Set) był egipskim bogiem zła i ciemności – i jego kult był zakazany (co nie znaczy, że go nie było...)
Sangre to po hiszpańsku „krew”
Serpens czyli „wąż” a Vipera to „żmija”
Symbolem greckiej bogini Ateny była oczywiście sowa...

LISTY, PACZKI I NIESPODZIANKI

20 lipca

Harry siedzi na łóżku w swoim pokoju. Jest trzecia w nocy i koszmary znów go obudziły. Snape miał kłopoty ale tym razem został „wynagrodzony” tylko jednym Crucio. Nawet nie jęknął i dlatego Voldemort nazwał go „moją dziką bestią”. Harry wzdycha, biorąc łyk środka uspokajającego. Nie wziął eliksirów wieczorem, więc krzyczał przez sen i Vernon „dał temu niewdzięcznemu dziwadłu nauczkę”. Dobrze, że przeciwbólowe eliksiry Snapea są pod ręką, bezpiecznie ukryte pod obluzowaną deska w podłodze. Eliksiry bardzo pomagają a Snape uprzedza o każdym spotkaniu czy napadzie, o których wie. Harry uśmiecha się smutno – czy nie jest ironia losu, że to najbardziej znienawidzony belfer oszczędza mu tyle bólu? Nagle do okna zastukał ptak. To znowu ten wyrośnięty drapieżnik Snapea.

“Tanatos” – uśmiecha się Harry, głaszcząc czarne pióra. Ptak krzyczy, domagając się więcej pieszczot. Tanatos jest ogromna, dwa razy większa niż największy orzeł, którego Harry widział w zoo. Z łatwością zabiłaby człowieka, gdyby chciała; wystarczy popatrzeć na jej zakrzywiony dziób i groźne pazury, żeby zrozumieć, czemu Snape dał jej takie imię. Harry odbiera od niej paczkę (znów eliksiry). Tanatos rozwija skrzydła, żeby odlecieć. „Czekaj, proszę.” Snape przysłał kolejną paczkę i cały miesiąc ostrzega przed Voldemortem, a Harry nigdy mu za to nie podziękował. To trochę nie w porządku.

Profesorze Snape

Jestem bardzo wdzięczny za pańskie eliksiry i wiadomości o spotkaniach. Bardzo mi to pomaga. Chciałbym panu podziękować za uprzejmość.

Harry Potter


Przez chwilę gryzie pióro, zanim decyduje się dopisać coś jeszcze. Harry zaczyna wierzyć, że Snape jest szpiegiem Dumbledora, ale z drugiej strony... Wreszcie dodaje kilka słów

PS. Niech pan uważa na siebie.

Tanatos zabiera list i odlatuje. Harry patrzy na nią, dopóki nie znika w ciemnościach, Jest trochę podobna do swojego właściciela – niebezpieczna i budząca strach... Cóż, ale można na nią liczyć w kłopotach.
Zanim Harry zdążył zamknąć okno, pojawiły się dwa kolejne ptaki: jeden to zwykła płomykówka (z listem) a drugi to znowu imponujący orzeł z paczką, podobny do Tanatos, ale jego pióra i ślepia są szkarłatne. Dobrze, że Dursleyowie nie mogą zobaczyć orłów! Ledwo tolerują Hedwigę. Harry otwiera list – to Syriusz.

Drogi Harry!
Przepraszam, że tak późno odpisuję ale mam ostatnio dużo pracy. Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Słyszałem, że Wąż wysyła ci eliksiry, żebyś nie miał koszmarów. Nie ufałbym temu Śmierciożercy za grosz. Wylałbym to, gdybym był tobą.


“Naprawdę” – Harry jest trochę sarkastyczny – “Już wolę jego eliksiry niż przekleństwa Voldemorta.”

Jest jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów w Europie, ale podobno specjalizuje się w truciznach; w końcu jest z Domu Węży i to człowiek Sam-Wiesz-Kogo.

“Gdyby chciał mnie zabić, dawno mógłby to zrobić. Przecież to on robi lekarstwa dla skrzydła szpitalnego.” No, ale to fakt – Snape wiele ich nauczył o truciznach, jadach i toksynach – także o tych niewykrywalnych i tych, które nie dawały żadnych objawów przez tydzień czy dwa a potem zabijały niespodziewanie jak Avada Kedavra. Cóż, jeśli Snape będzie na tyle miły, żeby otruć go czymś, co działa szybko i w miarę bezboleśnie to i tak lepiej niż patrzeć na rozwścieczonego Voldemorta.

Pytałeś o swoją matkę. Szczerze mówiąc, była trochę dziwna: taka tajemnicza, cicha dziewczyna która nie miała przyjaciół i nigdy nikomu nic nie mówiła o swojej rodzinie i swoim życiu.

“Nic dziwnego, jeśli Petunia tak jej nienawidziła.”

Przepraszam, to nie było tak: miała przyjaciół, ale nie w naszym Domu. My, Huncwoci, nie byliśmy jedyną grupą przyjaciół. Lily należała do innej; mówili na siebie „Zwierzęta”. Nie wiem czemu wybrali taka dziwną nazwę. Utrzymywali swoją przyjaźń w wielkiej tajemnicy: wiem o ich istnieniu tylko dlatego, że Remus mi powiedział, kiedy jeszcze byliśmy w szkole. Byłem tak nierozsądny, że powiedziałem Lily, że on mi o tym opowiadał i ona mnie pobiła (Tak! Umiała walczyć – pewnie Wąż ją uczył) a potem obrzuciła mnie przekleństwem. Użyła Tormentera – legalnego zaklęcia Aurorów ale na samą myśl o nim wciąż robi mi się zimno. Jeśli Cruciatus jest w połowie tak okropny, to rozumiem, czemu należy do Niewybaczalnych. Nie wiem jednak, skąd trzynastoletnia wiedźma znała coś takiego. To był początek nienawiści Snapea do Remusa. Remus był Zwierzęciem przez jakiś czas ale go wyrzucili za gadulstwo i nie chcieli więcej z nim rozmawiać. Teraz, kiedy wiem, że Snape jest Śmierciożercą, rozumiem dlaczego: jego rodzice musieli być Czarni i byliby wściekli gdyby się dowiedzieli, że przyjaźnił się z Gryfonką z mugolskiej rodziny. A więc, było ich pięcioro: Lily, Snape, Krukon o imieniu Rowen (nie pamiętam nazwiska, ale wiem, że miał talent do opieki nad zwierzakami. Był trochę jak Hagrid – nie fizycznie ale kochał magiczne stworzenia i raz czy dwa mało nie wyleciał za swoje eksperymenty); Joanne McKinnon, Ślizgonka, którą zamordował Voldemort - i całą jej rodzinę też – i dziwna Puchonka o szkarłatnych włosach i oczach – Nemezis, jeśli dobrze pamiętam. Była dziwaczką do potęgi, cały czas gadała od rzeczy. Mówili, że jest trochę Wróżbitką. Kiedyś nam powiedziała: „Jeden niedługo zginie, drugiego pogrzebią żywcem, trzeci sprzeda przyjaźń za moc ale otrzyma w zamian tylko ból i strach.” Pasuje do śmierci Jamesa, mojego uwięzienia i zdrady Petera, więc może rzeczywiście umiała przepowiadać przyszłość?
Tak więc trzymali swoją przyjaźń w sekrecie. Może ze względu na Snapea, a może mieli inne powody? Snape, Joanne i Nemezis mieli osobne pokoje, nie spali w dormitoriach. Nie wiem dlaczego, a Remus nie chciał mi powiedzieć. Może Snape jest wampirem albo coś, to do niego podobne, ale tamte dwie chyba nie. Nie wyglądały jak wampiry.
Lily i Snape zaczęli szkołę, kiedy mieli po 9 lat: on, bo jego rodzice się uparli i Dumbledore mu pozwolił po paru testach ale nie wiem dlaczego Lily. Remus mówi, ze to się czasem przydarza potężnym czarodziejom: tak było z Dumbledorem i Sam-Wiesz-Kim. W związku z tym Lily zdała egzaminy, kiedy miała 16 lat, a dwa lata później zaczęła studia Czarów. Mówiła, że w międzyczasie pracowała w magicznym sklepie, ale nie wiem o tym wiele; nigdy nie była gadatliwa.

Teraz coś, o czym może nie powinienem ci mówić: James i Lily byli w sobie na początku bardzo zakochani, ale ich małżeństwo nie było zbyt szczęśliwe. Trwało tylko 2 lata ale... Lily pracowała w firmie produkującej magiczne przedmioty, przynajmniej oficjalnie, a James był Aurorem. Wolał spędzać wolny czas w domu, a ona nie i o to bez przerwy się kłócili. On był po prostu zazdrosny. Z drugiej strony, można go zrozumieć: Lily potrafiła wyjść do pracy wcześnie rano i wrócić późno w nocy, nieraz w towarzystwie ludzi, którzy nigdy nie wchodzili do środka ani nie odsłaniali twarzy. Dumbledore powiedział mi ostatnio, że pracowała dla niego i ze względów bezpieczeństwa trzymali to w wielkiej tajemnicy. Wygląda na to, że ta jej praca była tylko przykrywką. W tych mrocznych i niebezpiecznych czasach lepiej było nikomu nie ufać, nawet bliskim, bo ktoś mógł ich zmusić do mówienia. Lily chciała dobrze, jak sądzę, ale kłamstwa nie są dobre dla małżeństwa i jednego dnia, miesiąc czy dwa przed twoimi narodzinami tak się pokłócili, że odeszła. Nie wiem, gdzie mieszkała, ale wróciła do Jamesa 9 miesięcy później. Nie byli szczęśliwi bo narosło między nimi zbyt wiele nieufności. James myślał, ze Lily ma kochanka; ona czuła się urażona jego uwagami. Biedna. Ta cała gra, te sekrety musiały być okropne. Tym niemniej bardzo cię kochali. To wojna spowodowała te wszystkie problemy.

Syriusz


Harry myśli nad listem przez chwilę. Nikt nigdy nic mu wcześniej nie opowiadał o jego matce. Pracowała dla Dumbledora; była przyjaciółką Snapea... Dziwne. Jego rodzice kłócili się z powodu jej misji. Z kim współpracowała? Ze Snapem? Jeśli rzeczywiście był szpiegiem, to możliwe, że tak. Ale dlaczego tolerowała te podejrzenia? Mogła przecież powiedzieć mężowi „Pracuję dla Dumbledora, więcej nie mogę ci zdradzić”. Zostawiła go nawet na parę miesięcy. To było niebezpieczne – była w ciąży, a potem z malutkim dzieckiem. Kto jej pomagał? Gdzie mieszkała? Tyle pytań! Może Snape coś wie ale Harry wolałby go nie pytać. Harry otwiera wielką paczkę. Jest w niej kilka starych książek, parę dziwnych przedmiotów i koperta.

Moje kochane dziecko!

Kiedy to piszę, jeszcze się nie urodziłeś/urodziłaś. Jest maj 1980, a ty masz przyjść na świat pod koniec sierpnia. Wiem, że to brzmi dziwnie: twoja zmarła matka przysyła ci list. Wiem, że nie będziemy mieć okazji porozmawiać. Moja przyjaciółka Nemezis przepowiedziała śmierć mnie i moim przyjaciołom Rowenowi i Joanne. Oni już nie żyją, zginęli tak, jak przepowiedziała, więc i ze mną pewnie się nie pomyliła. Zanim opuściła Anglię parę lat temu, nalegała, żebym napisała do ciebie list i przesłała ci moje rzeczy.

Nie wiem, co ci o mnie powiedziano ale pewnie same kłamstwa. Tylko moi czterej przyjaciele znali całą prawdę a Profesor Dumbledore jej część. Może ci powiedzieli o bohaterce bez skazy, która zginęła w twojej obronie. Pewnie tak będzie, bo tak twierdziła Nemezis, ale nie jestem niewinną żoną Aurora. Zakochałam się w Jamiesie i kochałam go z całego serca ale nigdy nie zdradziłam mu prawdy. Jego rodzina to sami Aurorzy i odrzuciliby mnie, gdyby wiedzieli kim naprawdę jestem.

Jestem Krakerką.

Krakerzy to ludzie, którzy łamią magiczne systemy zabezpieczające (mówimy, ze je krakujemy). Szukamy też ukrytych przejść i drzwi, łamiemy szyfry, wprowadzamy w błąd magiczne przedmioty i fałszujemy dokumenty. Mam tyko 21 lat, ale jestem jedną z najlepszych. Ukończyłam Studium Czarów ale nigdy nie pracowałam w żadnej fabryce czy sklepie, jak mogli ci powiedzieć. Od trzech lat jestem Krakerką Profesora Dumbledora i pracuję przeciw Voldemortowi ale wcześniej byłam Czarna wiedźmą, Czarną Krakerką.

Może cię to szokuje, bo pewnie wychowują cię Biali ale to prawda. Nie, nigdy nie popierałam dobrowolnie żadnego Czarnego Pana ale byłam przestępcą. Używałam mojej wiedzy do kradzieży i fałszerstw. Możesz mnie potępiać, jeśli chcesz, ale przeczytaj mój list, zanim to zrobisz:

Zaczęłam naukę w Hogwarcie, kiedy miałam 9 lat. Gdy byłam na 4. roku moi rodzice zginęli w wypadku. Moja siostra Petunia była moja jedyna rodziną; ona i jej mąż Vernon wyrzucili mnie na ulicę. Jako wiedźma byłam dla nich tylko dziwadłem. Zostałam sama, tylko z różdżką, szkolnymi rzeczami i sową. Nie miałam domu, pieniędzy, niczego. Byłam tylko dwunastoletnia dziewczynką, głodną, zmarzniętą i przerażoną. Poszłam na Pokątną i niechcący znalazłam się na Nokturnie. Zaatakowała mnie banda czarnoksiężników ale chłopak, który nazywa się Severus Snape i jego koledzy mnie uratowali. Od tej pory jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Przez kilka lat mieszkaliśmy razem na Nokturnie. Było nas pięcioro: ja, Severus – syn psów wojny; jego rodzice zginęli i jego ciotka „opiekowała się” nim przez kilka miesięcy ale ta suka bez serca znęcała się nad nim i uciekł od niej. Następna była Joanne McKinnon, najstarsza z nas. Wyrzucono ją z domu po tym, jak ugryzł ją wampir. Rowen Vogel opuścił swój dom bo jego ojciec pił na umór, a matki nie obchodziło wychowywanie dzieci. Ostatnią była Nemezis Redeye. Była pół na pół – jej matka była Mugolką a ojciec czarnoksiężnikiem i wampirem. Ojciec siedział w Azkabanie za morderstwo i matka znalazła innego faceta, Mugola, który nie życzył sobie pół-wampirzycy w domu. Nie mieliśmy żadnych opiekunów i musieliśmy na siebie zarabiać. Mieszkaliśmy na Nokturnie więc jak się pewnie domyślasz nie byliśmy aniołkami. Pracowaliśmy dla czarnoksiężników. Sev dzięki znajomościom rodziców znał wielu ludzi i załatwił mi robotę. Moja szefowa była wielką Krakerką i nauczyła mnie zawodu.

To już przeszłość. Nie jestem już przestępcą i Sev też nie. Był Śmierciożercą ale teraz szpieguje Voldemorta. Ja wyszłam za Aurora, ale nasze małżeństwo się nie układało i go zostawiłam. Teraz jestem na Nokturnie w nowym mieszkaniu Seva (jeżeli te kilka metrów kwadratowych brudnej podłogi bez żadnych mebli można nazwać mieszkaniem) ale niedługo chyba przeniesiemy się do Gniazda Bazyliszka. Muszę się ukrywać; Voldemort na mnie poluje bo zniszczyłam obrony jego najlepszej kryjówki. Uratowaliśmy wtedy wielu ludzi ale mnie zobaczył i...

Tutaj zdanie się urywało, jakby Lily nagle przestała pisać. Potem kontynuowała innym atramentem i jej pismo było nierówne, jak gdyby była zdenerwowana albo zmęczona. Harry zauważył też kilka brązowych plamek na papierze; musiała dotknąć czegoś brudnego, a potem kartki.

Sev właśnie wrócił ze swojej misji; musiałam mu pomóc bo ten szaleniec wyładował na nim swój gniew. Mam nadzieję, że ty nigdy nie będziesz musieć ściągać z kogoś szat całych przemoczonych krwią. To przekleństwo jest straszne; Sev będzie miał głębokie blizny do końca życia. Dałam mu lekarstwa i teraz śpi; siedzę koło niego na podłodze i piszę. Kiedy się obudzi to chyba się stąd wyniesiemy. Zdołał mi powiedzieć zanim zemdlał, że Voldemort mówił im o przepowiedni, że: „Ciało Jednorożca i krew Bazyliszka przyniosą koniec władzy Czarnego Pana”. Voldemort myśli, że to o tobie, moje dziecko. Jeden z Aurorów miał pseudonim „Bazyliszek”. Voldemort go schwytał, Basi połknął truciznę ale Lord zdołał trochę z niego wyciągnąć, zanim trucizna go zabiła. Voldemort ma swoje paskudne zaklęcia i biedny Basi powiedział mu, że używam pseudonimu „Jednorożec” i ze byliśmy blisko. Miał na myśli to, że byliśmy bliskimi współpracownikami ale Czarny Pan najwidoczniej myśli, że jesteś dzieckiem Bazyliszka. Wiem, że kiedy będziesz to czytać, ten szaleniec będzie na wolności, więc uważaj, proszę.

Mam nadzieję, że wszystko wyjaśniłam, kochanie. Zgodnie z radą Nemezis przesyłam ci moje krakerskie rzeczy. Z książek dowiesz się wszystkiego o tej pracy; wysyłam też Podsłuchiwacz, klucz, który otwiera (prawie) każde drzwi i inne rzeczy, których używałam. UCZ SIĘ MOJEGO ZAWODU, PROSZĘ! Nemezis powiedziała, że ocali ci to życie pewnego dnia. Wiem, że będziesz zdolnym czarodziejem albo wiedźmą, więc dasz radę. Od ciebie zależy, jak wykorzystasz tę wiedzę – ale się ucz.

Lily

PS. Jeśli będziesz mieć kłopoty, zawsze możesz liczyć na Severusa albo Nemezis. Przysięgliśmy sobie lojalność na wieki i nasze przyrzeczenie traktowaliśmy serio. Nasza przyjaźń przeszła wiele prób i WIEM, że ci pomogą, jeśli tylko poprosisz.


Harry gapi się na list, próbując to wszystko pojąć. Jego matka była Czarną wiedźmą a potem pomagała Dumbledorowi; napisała, że Snape postąpił tak samo. Petunia wyrzuciła własną siostrę na ulicę. Lily okłamywała Jamesa, żeby jej nie odrzucił. Mieszkała na Nokturnie ze Snapem i tymi, o których pisał Syriusz. Nic dziwnego, że trzymali się razem i nie zdradzali swoich sekretów. Jego matka była Czarna. Harry czuje, że kręci mu się w głowie. Nigdy wiele o niej nie wiedział, ale nie spodziewał się czegoś takiego! W końcu wyciąga rzeczy, które przysłała. Rzeczywiście, kilka książek i dziwnych przedmiotów. Podsłuchiwacz... Ciekawe. Mama chciała, żeby się uczył i może powinien jej posłuchać? Ta Nemezis chyba naprawdę jest Wróżbitką - jeśli Lily używała swojej wiedzy przeciw Voldemortowi, to może on też mógłby. Harry ponownie czyta list: teraz wie, czemu Voldemort chciał go zabić. Przez przepowiednię. To wyjaśnia też, czemu na początku nie chciał zabić Lily – pewnie chciał, żeby dla niego pracowała, Może gdyby nie walczyła, zmusiłby ją do złamania osłon Hogwartu...

Przybycie kolejnego listonosz przerywa rozważania Harryego. To kolejny ogromny orzeł, tym razem albinos z listem.

Dla ciała Jednorożca
Krwi Bazyliszka
Chłopca, Który Przeżył

Nadchodzi czas wojny, zrób, o co prosi się matka. Nie załamuj się, choćby ci się wydawało, że to już koniec. Czarny Lord nie wie wszystkiego o Czarnej Magii i nigdy nie zrozumie prawdziwej mocy Umysłu. Bezskutecznie szukał Świątyni Seth ale jest ktoś, kto ją odnalazł i złoży ofiarę.

Nadchodzi czas prawdy. Wiem, że będzie ci ciężko ale zawsze ci pomożemy. Nie odrzucaj nas. To nie nasza wina, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Popełniliśmy błędy, ale próbujemy dalej.

Nadchodzi czas przemiany. Nie bój się. Przyjdziemy z pomocą. Wkrótce się spotkamy. Pamiętaj, że zawsze będę twoją przyjaciółką.

Nemezis Redeye


Nemezis Wróżbitka… Więc ona żyje? Powtórzyła słowa tamtej przepowiedni – „Ciało Jednorożca, Krew Bazyliszka”. A więc Voldemort miał rację? Mama Harryego używała pseudonimu „Jednorożec” ale czemu Bazyliszek? Czy chodziło po prostu o mowę węży? Albo... Nie. Lily pisała, że bardzo kochała Jamesa. Gdyby Harry był synem tego pechowego Aurora, to by o tym napisała, prawda? Dziwne. Cały ten list to jedna wielka zagadka. Świątynia Seth? Moc Umysłu? Przemiana? Jaka przemiana? Popełniliśmy błędy, ale próbujemy dalej. Kto? Redeye i Snape? To możliwe…

Snape też czyta listy o tej porze…

Profesorze Snape

Jestem bardzo wdzięczny za pańskie eliksiry i wiadomości o spotkaniach. Bardzo mi to pomaga. Chciałbym panu podziękować za uprzejmość.

Harry Potter

PS. Niech pan uważa na siebie.


Snape leciutko się uśmiecha – nie spodziewał się podziękowania ze strony Pottera. Cóż, ale przecież to syn Lily.

„Syn Jamesa” – syczy zły głos w jego głowie – „ James Potter, Frank Longbottom, Alastor Moody, Mary Wood… Zapomniałeś? Nie pamiętasz już o nich? Potter był tak zazdrosny, że on i jego koleś Frank przesłuchiwali się przy pomocy Veritaserum. Podejrzewali, że jesteś kochankiem Lily, pamiętasz? Zapomniałeś, jakimi przekleństwami cię obrzucili, kiedy powtarzałeś „nie”? Myśleli, że jakoś oszukujesz. Zapomniałeś o twojej niekontrolowanej transformacji w zwierzę, która ich mało nie zabiła?”

“Dla Franka byłoby lepiej” – mówi Snape głośno – „Im szybciej umrzesz, tym lepiej.”

“O kim mówisz?” – przerywa mu kobiecy głos.

„O mojej przeszłości, Tanatos.”

„Przeszłość czasem ciężko znieść, prawda?” Ptak patrzy na niego swoimi oczami, podobnymi do onyksów.

„Prawda. Co u chłopaka?”

„Miał wielkiego siniaka na twarzy. Jest blady i chudy, Severusie. Wygląda na to, że nie wypuszczają go z domu.” Pięści Snapea zaciskają się gwałtownie. Tanatos zastanawia się, który mebel tym razem nie przeżyje, ale dziś mają szczęście, tylko stół zarabia głębokie ślady po pazurach. Głośny, ogłuszający wrzask rozwścieczonego Alfy wstrząsa murami zamku. Wszystkie zwierzęta na dwie mile naokoło obudziły się i uciekają jak szalone. Guerra, Sleipnir Snapea, potrząsa swoim wielkim łbem i uderza kopytami o kamienną podłogę.

„Przepraszam” – mówi cicho Snape. Wszystkie jego zwierzaki nie spanikowały, oczywiście – są przyzwyczajone do jego zachowania i wiedzą, że im nie zrobi żadnej krzywdy. Snape siada i zaczyna czytać kolejny list. Czytał go już z tysiąc razy ale wciąż nie może uwierzyć. List, napisany po hiszpańsku, został parę dni temu dostarczony przez papugę.

Severusie Serpensie,

Moja daleka krewna, Joanne McKinnon miała córkę. Carmen Esperanza ma teraz 17 lat i jest genialną Inwokerką. Ostatnio nawiązała z kimś kontakt. Według niej był to czarnowłosy i czarnooki biały mężczyzna. Torturował go czarnoksiężnik o szkarłatnych ślepiach – chyba znasz drania. To by oznaczało, że sama nawiązała połączenie przez cały Atlantyk a to się zdarza tylko w przypadku bliskich przyjaciół bądź krewnych. Znałam kiedyś ojca i syna, którzy byli dobrymi Inwokerami i pasowaliby do jej opisu. Co więcej, Carmen Esperanza potrafi bardzo cicho się poruszać i włóczy się po dżungli w nocy, goniąc za zwierzętami. Jej zmysły bardzo się wyostrzyły – to niesamowite.
Jeśli wciąż się nie domyślasz o co mi chodzi: po odśpiewaniu Pieśni Nadziei transformowała się w Sleipnira. Wiesz, co to oznacza, jak sądzę. Myślę, że umiesz też liczyć i pamiętasz co porabiałeś około 18 lat temu.
Nawet jeśli jesteś cholernym tchórzem i łotrem i nie odważysz się powiedzieć Carmen prawdy powinieneś przyjechać i pomóc jej z jej nowymi zdolnościami. Już jej powiedziałam, co się z nią dzieje, ale nie mogę jej nauczyć, jak ma z tym żyć.

Guapeza

Snape trochę przegina z tymi imionami:

Tanatos był greckim bogiem śmierci.
Guerra znaczy “wojna”.

Dla kompletnych ciemniaków językowych: „Redeye” czyli „Czerwonooka”

POCZĄTEK

“Proszę.” Dumbledore otwiera drzwi. “O co chodzi, Albusie?”

“Krzyczałeś.”

“Przepraszam, nie chciałem cię obudzić.” Snape otwiera skrzynię i wyciąga z niej czarne, skórzane siodło. “Chodź, Guerra.” Wielkie zwierzę podchodzi do niego. Dumbledore podziwia klacz Snapea – jest naprawdę imponująca. Sleipniry były rumakami czarnoksiężników od tysiącleci; opowiadano, że jeden z nich skrzyżował Pegaza ze smokiem i Dumbledore uważa, ze to możliwe. Sleipniry to skrzydlate konie, podobne do Thestrali – też kare i jak one mogą się stawać niewidzialne, dając niewidzialność także jeźdźcowi. Są szybsze i dużo większe od Thestrali – Guerra ma 215 cm w kłębie. Tu podobieństwa do pegazów się kończą – skrzydła Sleipnirów nie są ptasie, ale przypominają skrzydła nietoperzy albo smoków; ich oczy są szkarłatne, a źrenice pionowe i wąskie. Sądząc po kłach, nie żywią się trawą. Snape podciąga popręg i sprawdza długość strzemion.

“Wyjeżdżasz?” Przytakuje. “Dokąd?”

“Do Ekwadoru.”

“Na Sleipnirze?” “Tak.”

“Przez Atlantyk?”

“Czyżbyś znał inną drogę z Anglii do Ameryki Południowej, Albusie?”

“Guerra da radę?”

“Nie obrażaj jej. Jej przodkowie byli najlepszymi końmi bojowymi świata.”

“Ale dlaczego? Zabierze ci to trochę czasu.”

“A dlatego” – wyjaśnia Snape, chowając zakrzywiony sztylet w swoich szatach – “że tam sieć proszku Fiuu nie działa; została zniszczona w czasie wojny. Aportowanie też szwankuje.”

“Mógłbyś użyć proszku, żeby dostać się na Florydę, a potem…”

“Sieć proszku Fiuu jest pod kontrolą Ministerstwa. Nie mam ochoty, żeby wiedzieli, gdzie i kiedy podróżuję, że nie wspomnę o szpiegach Lorda…”

“A jeśli Voldemort będzie cię potrzebował?..”

“Nie martw się. Mam swoje sposoby.”

“Ale dlaczego?” Snape bez słowa wręcza mu list Guapezy.

“Severusie” – szepcze zaskoczony Dumbledore. “Naprawdę uważasz, że ta dziewczyna jest twoją córką?”

“Oczywiście.”

“Skąd ta pewność?”

“Patrz” – Snape pokazuje mu zdjęcia, które przysłała Guapeza. Carmen to wysoka, mocno zbudowana dziewczyna o brązowej skórze i czarnych włosach długich do pasa – włosach tak czarnych, jak włosy Severusa. Jej oczy są wielkie, niebieskie i bezdenne. „Nie wyrzekłbym się jej” – mówi Snape – „moje wydatne kości policzkowe, moje nierówne brwi... I tak podobna do Joanne. To moje dziecko; w końcu nawiązała ze mną kontakt – no i jest takim Animagiem jak Jo.”

“Jakim?”

“Sleipnirem.”

“Nie wiedziałeś o niej.” “Nie zostawiłbym jej, gdybym wiedział. To moje ciało.” Romanowów można było oskarżać o różne rzeczy, ale zawsze troszczyli się o swoje rodziny i gotowi byli ich bronić, jak Cerber bram piekieł.

“Ale czemu Joanne ci nie powiedziała? Myślałem, że cię kochała.”

“Bo kochała. Myślę, że wiem dlaczego” – Snape uśmiecha się smutno – “Kochała mnie, ale pewnego dnia mnie rzuciła. Wyjechała bez słowa. Myślę, że dowiedziała się, że jestem Śmierciożercą. Ona od początku walczyła przeciw Voldemortowi, choć całe życie parała się Czarną magią. Nie chciała mnie wydać ale nie chciała też kontynuować związku opartego na kłamstwie. Kiedy nasza córka się urodziła, zostawiła ją Guapezie i wróciła do Anglii i” – mówi to bardzo cicho – “zginęła broniąc tych cholernych McKinnonów, którzy kiedyś wyrzucili ją z domu.”

“To jej śmierć sprawiła, że zmieniłeś strony.”

“To był jeden z powodów.”

“I co teraz?”

“Powiem Carmen prawdę. Przywiozę ją tutaj, jeśli zechce.” “Ma 17 lat, prawda?” Snape potwierdza. “To siódma klasa. Chodziła do Gattaccy, jak sądzę.”

“Wątpię.”

“Czemu?”

“Dlatego, że” – Snape pokazuje inne zdjęcie, na którym Carmen jest o parę lat młodsza – “nosi naszywkę Artanigry, nie Gattaccy. Ta druga szkoła, chociaż uczą w niej wyłącznie Białej magii” – sarkastyczny grymas wykrzywia mu twarz – “nigdy by jej nie przyjęła. Po pierwsze, nie chcą tam Mugolaków – a Carmen, nie mając ojca, nie mogła udowodnić, że jest czystej krwi. Po drugie – widzisz, że nie jest biała. Przesądy rasowe nie są specjalnością tylko Czarnego Lorda. Dlatego Carmen poszła do Artanigry. To świetna szkoła, choć uczą w niej wielu zaklęć, uznawanych w Europie za Czarne. Co więcej” – dodaje – “myślę, ze Carmen straciła rok czy dwa przez wojnę.”

“Myślisz, że walczyła?..”

“Jak wiesz, wielu z Artanigry brało udział w wojnie, SPRZECIWIAJĄC SIĘ” – wymawia to słowa z naciskiem – “Czarnej Lady.”

“Ale ona ma dopiero 17 lat!”

“Wystarczająco dużo. Patrz” – Snape wskazuje na pierwsze ze zdjęć. “Widzisz jej policzek?” Rzeczywiście, biegnie przez niego kilka długich, równoległych blizn.

“Sądzisz, ze raniono ją w walce?”

“Takie regularne blizny nie robią się w bitwie. Oskarżałbym loch.”

“Tortury?”

“A jak sądzisz? Mam takie same na ramieniu. To było ulubione przekleństwo Czarnej Pani; mój kolega po fachu, Meksykanin, kiedyś mi o tym opowiedział.”

“Myślisz, że wpadła w jej ręce?” Snape tylko wzrusza ramionami.

“To możliwe.”

“A jeśli służyła Czarnej Pani?”

„Ja kiedyś służyłem Czarnemu Panu. Nie wiem, dla kogo pracowała, czy zmieniła stronę, jak wielu... Zobaczymy. Jest moją córką i muszę jej pomóc. Jo i ja byliśmy Alfami więc ona też jest; potrzebuje kogoś, kto jej wyjaśni, co się z nią dzieje.”

„Już jedziesz?”

„Tak, a więc” – sprawdza bagaż raz jeszcze – „Draco wprowadza się rano. Narcyza to Krukonka, jest bystra, więc się domyśliła, co się dzieje z chłopakiem. Malfoyowie już przysłali mi 1000 Galeonów, żebym „coś z tym zrobił” jak napisali. Kazałem im trzymać język za zębami – zrobią to, bo nie chcą wampira w rodzinie.”

„A jeśli Voldemort go przywoła, kiedy ciebie nie będzie?”

„Musi iść. Znasz zaklęcia, które sprawiają, że wampir się kontroluje przez 12 godzin. Tylko ich nie nadużywaj, Albusie, bo ich skutki uboczne są okropne. I opiekuj się Drakonem, proszę. To zbyt wiele dla niego. Musi sobie radzić z wieloma problemami – nie pozwól, żeby zrobił coś głupiego.”

„Dobrze, Severusie.”

„Niech nikt nie zadaje mu głupich pytań i w ogóle... Aha” – dodaje – „Potter musi opuścić swoją rodzinę. Natychmiast.”

„O czym ty mówisz?”

„Zapytaj Tanatos o szczegóły. Musisz coś zrobić. Zabierz go do zamku, albo do Weasleyów czy Grangerów... Jeśli mogłeś założyć zabezpieczenia wokół tamtego domu, możesz i wokół innego.”

„To jego rodzina, Severusie...”

„TO CO?!” – wrzeszczy Snape. „Wolisz czekać, aż go wyrzucą na ulicę? Nikt nie będzie znęcał się nad dzieckiem Lily, dopóki ja żyję!”

„Sam zawsze byłeś dla niego ostry.”

„Przyznaję, ale bym go nawet nie dotknął, nie mówiąc już o biciu, choćbym miał go w swojej mocy. I nie głodziłbym go. To szczeniak Jamesa, więc go nie lubię, ale wiem, dokąd można się posunąć.” Gwałtownie się odwraca, gestem każąc Sleipnirowi iść za nim.

„Nie zakładasz jej uzdy?” Snape zatrzymuje się w drzwiach.

„Umiałem jeździć wcześniej niż chodzić. Nie potrzebuję ani wędzidła, ani strzemion. Osiodłałem ja tylko dla wygody, bo podróż będzie długa.”

1. sierpnia

Harry uśmiecha się, widząc Norę. Dumbledore w końcu pozwolił mu odwiedzić przyjaciół.

„Dobrze cię widzieć” – śmieje się Ron. „Mugole cię nie zagłodzili?”

„Prawie.” – Harry uśmiecha się smutno.

Kolejne dni były bardzo przyjemne. Grali w Quidditcha, Charlie uczy Harryego pływać, a dodatkowo Harry się uczy. Krakerskie książki są bardzo ciekawe ale trudne – pełne zaklęć, inkantacji a także przepisów na eliksiry. Nikomu o tym nie mówi – Weasleyowie mogliby zacząć zadawać pytania, których Harry wolałby uniknąć. Kto wie, jakby zareagowali, dowiedziawszy się, że Lily była kiedyś Czarną wiedźmą.

„Jesteś niesamowity.” – Ron potrząsa głową ze zdziwieniem. „Jest już dość ciemno a ty złapałeś Znicza. Jak to zrobiłeś?”

„Nie jest ciemno.”

„Jest.” Hermiona, która też przyjechała do Nory, bo jej rodzice byli za granicą patrzy na niego podejrzliwie, ale nic nie mówi. Ale przecież jest jasno!

„A tak w ogóle” – pyta – „gdzie twoje okulary, Harry?”

„Yyy...” Ciężko to wyjaśnić. Po prostu obudził się pewnego dnia i założył je, ale wciąż źle widział. Dopiero kiedy je zdjął obraz się poprawił. „Byłem u mugolskich lekarzy i mi pomogli. Nie muszę już nosić okularów.” To kłamstwo, ale co miał powiedzieć?

„Kolacja!” – krzyczy pani Weasley. Jedzenie w Norze zawsze było świetne, ale dziś Harry prawie nie może jeść. Wszystko jest za słone i za mocno przyprawione. I jest tak głośno! Zawsze lubił serdeczną atmosferę Nory, ale teraz zgiełk tylko rozmawiających ludzi jest nieznośny. Nigdy wcześniej nie zauważył, że woda kolońska pana Weasleya jest taka mocna. Wmusza w siebie trochę jedzenia i Hermiona to zauważa.

„Co z tobą, Harry?”

„Nic... nic. Źle się czuję, pójdę do łóżka.” –wybiega z kuchni, nie mogąc dłużej znieść zapachów i dźwięków. Zamyka się w łazience, wciąż próbując powstrzymać napad mdłości ale jego żołądek wariacko protestuje.
Kiedy wreszcie wychodzi, niemalże wpada na Hermionę, która patrzy na niego z niepokojem ale i podejrzliwością.

„Jedzenie ci zaszkodziło” – mówi powoli. „Wymiotowałeś.”

„To co?” – odpowiada ze złością. „Może to przez eliksiry Snapea.”

„Te eliksiry nie dają takich efektów ubocznych; czytałam o nich – są zupełnie nieszkodliwe.”

„Może za wiele koziołkował na miotle.” – przerywa jej pan Weasley. „Idź spać, Harry, jutro wszystko będzie w porządku.”

Harry rzuca się na łóżko, ściskając w dłoni Kryształ Nadziei. Nagle kamień zaczyna świecić, jego światło wypełnia cały pokój i Harry orientuje się, że znalazł się w znajomym zamku.

Wizja

Harry jest w Wieży Gryffindoru, w dormitorium dziewczyn. Musi być już późno, bo wszystkie śpią. Nagle jedna z nich, powoli i ostrożnie, wyciąga różdżkę spod poduszki i szepcze „Duerme”. Potem wstaje i naciąga buty. Nie zauważa Harryego, choć ten stoi bardzo blisko. Nagle rozumie, co się dzieje – musi być w czyichś wspomnieniach. Dziewczyna wymyka się z wieży i kieruje w stronę dormitorium Krukonów. Ktoś już na nią czeka – chłopak rok-dwa starszy od niej.

„Już myślałem, że Filch cię dorwał.”

„Mam swoje sposoby, żeby go obejść.” –odpowiada ona. Idą powoli i cicho, kierując się do lochów. Mijają laboratorium Snapea, potem klasę Eliksirów; Harry nigdy nie był w tej części zamku. Dziewczyna zapala świece zaklęciem i Harry zauważa następną dwójkę. To mulatka za Slytherinu i Puchonka o dziwnych, szkarłatnych oczach i purpurowych włosach.

„Wreszcie” – szepcze Ślizgonka. „Dumbledore nie pozwolił nam wejść. Zmienił hasło; musisz je złamać.”

„Nie ma sprawy.” – odpowiada Gryfonka i wyciąga kilka rzeczy z kieszeni. Harry aż krzyknął, rozpoznając krakerskie rzeczy. Podchodzi bliżej i zauważa jej szmaragdowe oczy.
Gryfonka klęka przy ścianie i zaczyna ją dokładnie, cal po calu, badać. Po kilku minutach uśmiecha się triumfalnie i szepcze zaklęcie. Harry je rozpoznaje – jest krakerskie. Ściana odsuwa się bezgłośnie, pozwalając im wejść, a potem zamyka się za nimi.

„Damy radę wrócić?” – pyta Krukon.

„Pewnie” – odpowiada Gryfonka. „Parę razy już to robiliśmy.” Nagle wysoki, głośny krzyk wstrząsa murami. Trwa i trwa, jest coraz wyższy i głośniejszy. Harry zatyka uszy dłońmi ale dźwięk wciąż wwierca mu się w mózg, doprowadzając do szaleństwa, ale w końcu powoli się ucisza i wreszcie milknie.

„To dlatego Dumbledore go tam zamknął, a nie w tym pokoju co zazwyczaj. Ten atak był straszny.”

„To dlatego, że ten sukinsyn o wężowych oczach wziął go do siebie na Boże Narodzenie. Dużo ćwiczyli, a to brutalny drań.” – warczy Puchonka. „Przeklął go za mocno podczas pojedynku albo coś.”

„Ten szkolenie u niego nie da mu nic dobrego.”

„Przyniesie mu ból i hańbę, zwycięstwo i chwałę.” – mówi Puchonka niskim, nienaturalnym głosem.

„Mogłabyś nie przepowiadać przez moment?” – uśmiecha się Krukon. „Wciąż twierdzisz, że nie dożyję swoich siedemnastych urodzin?”

„Śmierć z ręki Aurora.” – warczy czerwonooka Puchonka. „Wyjedź z Anglii albo umrzesz.”

„Daj spokój.” – Krukon macha ręką ze zniecierpliwieniem. Kolejny wrzask wstrząsa murami.

“Transformujcie się” – mówi Gryfonka. Ku wielkiemu zdumieniu Harryego, dwie z dziewczyny zmieniają postać. Harry jest tak zszokowany, że nie wie, na którą patrzeć. Ślizgonka i Puchonka są wciąż podobne do ludzi – ale różnica sprawia, że Harry aż się cofa. Nie chciałby spotkać CZEGOŚ takiego. Nie są wilkołakami, bo przypominają ludzi ale ich kły i szpony są przerażające. To wygląda tak, jakby ktoś wymieszał człowieka i drapieżnika... Okropne, ale Krukon i Gryfonka nawet okiem nie mrugnęli. Wszyscy idą w stronę wielkich, stalowych drzwi i Gryfonka wyciąga klucz – podobny do tego, który Harryemu przysłała mama – i rozprawienie się z zamkiem nie zajmuje jej nawet 15 sekund. Drzwi otwierają się, głośno skrzypiąc i to samo wycie znów odbija się echem od ścian.

“Nox!” – krzyczy Ślizgonka, gasząc świece.

„IDŹCIE STĄD!” – ktoś krzyczy. „IDŹCIE!” – jego głos przemienia się we wrzask nie do zniesienia, wrzask pełen bólu i wściekłości, ale czwórka nie ucieka. Czekają, aż tamten trochę się uspokoi i wtedy para nieludzi (???) podchodzi do niego, mrucząc zaklęcia. Harry widzi, do kogo pochodzą i zatrzęsło go na sam widok. Chłopak wygląda jeszcze bardziej zwierzęco niż te dwie. Jest przykuty do ściany takimi samymi łańcuchami, jakie Harry widział w Myślodsiewni – ale podwójnymi. Jego dłonie zaciskają się i otwierają, obnaża i chowa pazury, drapiąc kamienie. Jego pysk – Harry nie nazwałby tego twarzą – jest wykrzywiony z bólu. Piana zmieszana z krwią ścieka mu z warg, a zakrzywione kły starają się chwycić niewidzialnego wroga. Mimo to tamta dwójka nie okazuje ani strachu, ani wstrętu i po kilku minutach ich zaklęć - a także dzięki ich obecności – chłopak się uspokaja. Przestaje walczyć, wisi tylko na łańcuchach, ciężko dysząc.

„W porządku?” – szepcze Ślizgonka.

„Nie zgasił świec.” – mówi skuty chłopiec i w jego głosie słychać ból. „Nie wpuścił was.”

„Nie potrzebujemy zgody Dyrektora, żeby wejść.” – mruczy Puchonka ze złością. „Chodź, Jednorożcu.” Gryfonka, która do tej pory stała przy drzwiach, podchodzi bliżej do – Harry nie wie, jak nazwać tę dziwną trójkę – do bestii. Jej rude włosy stają się coraz dłuższe i śnieżnobiałe, pięści się zaciskają i zmieniają w kopyta; sierść porasta jej ręce i nogi – zmienia się w Jednorożca! Chłopaka w łańcuchach aż zatrzęsło i kłapnął zębami ale Jednorożec nie okazuje strachu i biały pysk dotyka go delikatnie. Dopiero teraz Harry dostrzega głębokie blizny na skórze skutego, zupełnie jakby ktoś pociął go mieczem. Jęknął cicho, gdy pysk Jednorożca dotyknął jego policzka. Jego pazury znikają, a pysk znów zmienia się w normalną twarz, ale Harry nie może zobaczyć, kto to.

„Nie zgasił świec.” – powtarza chłopak cicho.

„Ale my zgasiliśmy.” – uśmiecha się Ślizgonka. Jednorożec cofa się o krok i znów zmienia w człowieka. Chłopak wyje, transformując się i jego szpony znów drapią kamienie, ale ona się nie cofa. Podchodzi do niego powoli, cały czas mówiąc cicho do niego. Jej drobne dłonie dotykają jego pazurzastej łapy i jego palce zaciskają się na jej ręce, nie robiąc jej krzywdy.

„Spokojnie” – szepcze Gryfonka, odgarniając długie, czarne włosy chłopaka z jego pyska, tak jakby nie bała się kłów. Podchodzi jeszcze bliżej, przytula go i całuje w policzek. Harrym aż zatrzęsło – za nic w świecie nie dotknąłby tego stworzenia, o pocałunku nie wspominając. Dziewczyna uwalnia chłopca.

„Jesteście pomyleni” – mówi on - “Profesor Dumbledore wyrzuciłby was, gdyby wiedział...”

„Ale nie wie.” – uśmiecha się Krukon.

„Chodźmy zapolować.” – proponuje Ślizgonka.

„Możemy iść z wami?” – pyta Gryfonka.

„Nie nadążycie.”

„Naprawdę?’ – Gryfonka śmieje się, transformując.

„No dobra. A ty, Ro?”

„Mam Thestrala, zapomniałeś?” Wymykają się z zamku, starannie omijając Filcha i kierują się do Zakazanego Lasu.

Koniec wizji

Harry budzi się gwałtownie, wciąż ściskając Kryształ Nadziei w dłoni. Czy ten sen był prawdą, czy tylko bełkotem umęczonego umysłu? Czy ta dziewczynka to jego matka? A ta przepowiadająca Puchonka? Nemezis? No nie... A sukinsyn o wężowych oczach to Voldemort? Jeśli tak, to ten gość w łańcuchach to... Nie. Niemożliwe. Jego umysł pomieszał krakerską wiedzę z nowinami Syriusza o Zwierzętach i zrobił z nich niesamowity koszmar. Takie stworzenia nie istnieją. Nie były to wilkołaki (Harry widział Profesora Lupina rok temu) a ze swojego zadania o wampirach pamięta, ze one też wyglądają inaczej – mają kły i pazury ale poza tym wyglądają zupełnie jak ludzie. To był tylko dziwny sen. Harry siedzi na łóżku, patrząc przez okno. Chociaż światła się nie palą, widzi bardzo dobrze. Jego zmysły są bardzo wyostrzone. Dziwne. Nawet Ron i Hermiona to zauważyli. Co się dzieje? Może to kolejny efekt jego połączenia z Voldemortem? A może niektórzy czarodzieje tak mają? Na przykład Snape. Zawsze zauważał wiele rzeczy, których inni nie dostrzegali, potrafił rozpoznać wiele roślin i eliksirów po samym zapachu i sprawiał wrażenie, że umie czytać w myślach. „Moc Umysłu...” Przychodzą mu na myśl słowa Wróżbitki Nemezis. Czy to ta moc? Tej nocy Harry już nie zaśnie.

Schodzi do kuchni bardzo wcześnie rano – jest naprawdę głodny. Co więcej, zapach mięsa nie daje mu żyć. Nie, nie jest głodny – kona z głodu!

„A to ty, Harry” – uśmiecha się pani Weasley, wskazując mu krzesło. „Nie usłyszałam, jak wchodziłeś. Musisz być głodny, jeśli się nie mylę.”

„Pewnie.”

„To się poczęstuj. Jeszcze pół godziny do śniadania, ale ty wczoraj nie jadłeś kolacji. Na co masz ochotę? Dżem? Miód?”

„Wyczułem zapach kiełbasek...”

„Właśnie je smażę ale musisz poczekać, aż będą gotowe. Czy mógłbyś się nimi zająć na moment? Poszłabym do ogrodu po kwiaty.”

„Oczywiście.” Harry pilnuje kiełbasek i ich zapach doprowadza go do szaleństwa.

Zapach.

Mięso.

Natychmiast.

Są na wpół surowe.

Mięso. Natychmiast.

Dobra, tylko jedną...

“Harry!” Pani Weasley upuszcza kwiaty na podłogę. O nie, co z niego za dureń – stoi przy kuchni z ostatnią (OSTATNIĄ!!!) kiełbaską w ręce.

„Przepraszam” – czerwieni się. „Ja... Ja tylko... Byłem taki głodny i... Nie wiem jak to się stało.” – jąka.

„Nie przejmuj się, Harry. Nie jadłeś wczoraj kolacji. Nie przejmuj się, usmażę nowe.”

Dwie godziny później, mecz Quidditcha

„Jesteś szalony!” – krzyczy Charlie. „Ja sam mogłem grać dla Anglii ale ty – ty jesteś niesamowity! Jak dałeś radę tak szybko zakręcić? Nawet cię nie zauważyłem! Leciałeś jak strzała!”

„Mam Pioruna.”

„Jesteś lepszy niż Krum. Jesteś jak Joanne Mckinnon.” – mówi pan Weasley, który obserwował mecz. Harry mało nie spada z miotły – Syriusz o niej wspominał. Voldemort ją zamordował...

„Kim była?”

„Najlepszą Szukającą, jaka w życiu widziałem. Latała dla Harpii i nigdy nie przegrała. Nie pracowałem wtedy w Ministerstwie tylko dla ich drużyny – porządkowałem boisko i takie tam. Była bardziej niż niesamowita, szybka jak błyskawica i w ogóle. Niektórzy mówili, ze używała Czarnej Magii – i to do niej podobne. Zginęła broniąc swojej rodziny przed Sam-Wiesz-Kim i zabiła wielu Śmierciożerców w tej walce. Przypadkiem czytałem raport Aurorów – musiała użyć bardzo zaawansowanych i trudnych zaklęć zanim ja dorwał. Biedactwo. Pamiętam ją jako gracza – zawsze trenowała najwięcej. Była silna jak zwierzę i zwinna jak kot. Wykonywała sztuczki, które uznawano za niemożliwe, wiesz. Pamiętam, jak raz nawaliła jej miotła – nie były wtedy tak dobre jak dziś – i spadła z dobrych 15 metrów. Założyłbym się o własne życie, że zwolniła w powietrzu i to dlatego bezpiecznie wylądowała. Oczywiście zaprzeczyła temu, ale widziałem to na własne oczy! Pamiętam też, że umiała wyskoczyć na pięć metrów w gorę i to saltem, żeby dosiąść miotły. Nigdy nie robiła tego publicznie, a tylko wtedy gdy trenowała w pojedynkę – ale raz to widziałem. Była – no- jak wielki kot.”

20. sierpnia, Pokątna

Harry wraz z przyjaciółmi jest na zakupach. Towarzyszy im Syriusz w swojej zwierzęcej postaci. Najpierw kupują książki a potem nowe szaty, bo Harry musi mieć nowe – bardzo urósł tego lata.

„Patrzcie!” – szepcze Ron. “Malfoy!” Rzeczywiście, to Drako z dziewczyną i chłopakiem, których Harry nie zna. Dziewczyna jest wysoka i silna, jej długie, rozpuszczone, czarne włosy powiewają na wietrze. Na jej policzku widać kilka długich blizn. Chłopak ma purpurowe włosy do ramion i szkarłatne oczy.

„Ale dziwadło.” – mruczy Ron ale Harry nagle czuje, że chciałby wyjść ze sklepu i dołączyć do tamtych. Nie musi; właśnie kierują się do sklepu.

“Potter” – syczy Drako ze złością – „znów ze swoimi wielbicielami, blizno?”

„Zamknij się, Malfoy.” – mruczy Ron.

„O, a może chciałbyś znów pluć ślimakami?” – mówi Drako z pogardą i zwraca się do sprzedawcy: „Szkolne szaty dla moich przyjaciół.”

Harry, Ron i Hermiona bez słowa obserwują, jak tamci przymierzają rzeczy. W końcu Hermiona przerywa ciszę.

„Idziecie do Hogwartu, prawda?” Chłopak przytakuje.

„Jestem Hermiona Granger a to jest Ron Weasley...”

„I SŁYNNY Harry Potter.” – prycha Drako pogardliwie. „Nie gadajcie z nimi, jak nie chcecie kłopotów. To byle kto.”

„Sądzę, Drako, że możemy się przedstawić.” – odpowiada spokojnie chłopak. „I tak przy Sortowaniu usłyszą nasze nazwiska. Redeye. Salazar Redeye.”

“Carmen McKinnon.” – mówi dziewczyna z bliznami, wpatrując się w Harryego swoimi niebieskimi, bezdennymi oczami. „Jesteś jednym z nas?...” Malfoy kopie ją w kostkę.

„To Potter.” – syczy. „W porządku” – znów zwraca się do sprzedawcy. „Ile?” Płaci i cała trójka wychodzi bez słowa.

„Ale zarozumialec.” – mruczy Ron ze złością. „Byle kto!”

„Daj spokój, przecież to Malfoy.” – odpowiada Hermiona. „Zauważyliście, że jako jedyny miał koszulę z długimi rękawami?”

„Myślisz, że on już jest?..” – Ron nie kończy zdania.

„To do niego podobne.” – mówi Harry. „Nawiasem mówiąc miał sztylet.”

„Sztylet?”

„Nie widzieliście? Miał rękojeść w kształcie Feniksa o rubinowych oczach. Jego stary musiał za to dać majątek.” „Czasem chciałbym być Malfoyem.” – wzdycha Ron, patrząc na swoje używane książki.

31. sierpnia

„Spakowałeś się?” – pyta Hermiona.

„Tak” – odpowiada Harry, podnosząc swój bagaż. Nagle go upuszcza i chwyta się za lewy bark.

„Harry, co z tobą?” Syriusz zrywa się na równe nogi. Na szczęście Weaslyowie wiedzą, że jest niewinny, więc może zostać z nimi na parę dni.

„Nic.” Kłamstwo. Parę dni temu obudził go ból. Nie był zbyt silny, ale nawet eliksiry Snapea nie były w stanie go zlikwidować. Harry odkrył, że ma na ramieniu skaleczenie – a raczej cztery – malutkie, czerwone kropeczki, które bolą jak diabli. Harry nie ma pojęcia, skąd się wzięły, a one się nie goją, wręcz przeciwnie.

„Pokaż.” – mówi Syriusz, i Harry słucha go, choć niechętnie. „Co ci się stało?”

„Nie pamiętam.” Głupio byłoby powiedzieć, że nie wie. Hermiona patrzy na ranę i robi się blada jak kreda.

„Co z tobą?” – pyta zdziwiony Harry.

„Nie dotykaj mnie!” – Hermiona wrzeszczy histerycznie i wybiega z pokoju.

„Co się jej stało?”

„Nie wiem.” – odpowiada Syriusz – „ale pójdę i się spytam.” Harry czekał, aż jego kroki umilkną i potem idzie za nim, starając się być tak cicho, jak to możliwe. To całkiem proste, szczerze mówiąc. Dobrze, że ma Podsłuchiwacz – pozwala mu to słyszeć ich rozmowę z daleka.

“Hermiono” – głos Syriusza drży. „Masz rację. To musiał być Snape! Mówisz, że nigdy nie widziałaś innego?

„Tylko Snapea. To mógł być on. Nie zauważyłeś, że zmysły Harryego się wyostrzyły? Nawet porusza się jak Snape! Ale, choć Snape to drań, nie zrobiłby tego, jak sądzę. Dlaczego miałby narażać się na gniew Profesora Dumbledora? Nie jest idiotą! Mógł sobie znaleźć inną ofiarę. Nawet jeśli służy Sam-Wiesz-Komu, nie zrobiłby tego!”

„Pewnie” – odpowiada Syriusz – „Harry stałby się nieśmiertelny.”

„To mit.” – odpowiada Hermiona. „Oni przestają się starzeć po osiągnięciu dorosłości i niektóre przekleństwa nie robią im krzywdy, na przykład Avada Kedavra, ale umierają.”

„Ale jeśli jest wiernym Śmierciożercą, nie zrobiłby nic, żeby wzmocnić Harryego.”

„A jeśli jest lojalny wobec Profesora Dumbledora, to nie skrzywdziłby Harryego.” Syriusz milczy przez chwilę.

“Lily” – szepcze. „Ona mu ufała. Rzucił na nią Imperius albo coś w tym stylu... Ja mu pokażę...” – obraca się gwałtownie, transformuje i pędzi przed siebie.

„SYRIUSZU!” – krzyczy Hermiona, ale on jej nie słucha.

Harry stoi w ciemnościach dobre pół godziny po tym, jak Hermiona już sobie poszła. O co im chodziło? Dlaczego Hermiona przestraszyła się tej ranki? O co jej chodziło z tym Snapem? Że on to zrobił? Bzdura, przecież by pamiętał, chyba że Snape zmodyfikował mu pamięć. Harry wraca do pokoju i starannie ogląda spuchnięte skaleczenie. Wygląda jak ugryzienie.

Ugryzienie.

Czy Snape jest wampirem? Fred i George czasem to sugerowali, ale tylko żartem. Nonsens. Profesor Dumbledore by go nie zatrudnił, no ale dal pracę wilkołakowi i półolbrzymowi i ufa Snapeowi, mimo jego przeszłości. To do niego podobne ale, jak twierdzi Hermiona, Snape nie ugryzłby Harryego bez względu na to, po której jest stronie. Bzdury, Hermiona i Syriusz wpadli na głupi pomysł i tyle. To pewnie jakiś owad albo pająk ugryzł.

“Duerme” – “śpij”
Gattacca –muszą być rasistami! GATTACCA to tytuł filmu o społeczeństwie, gdzie dziecku projektuje się genotyp. Masz złe geny – jesteś nikim....Samo słowo GATTACCA nie ma znaczenia – to tylko fragment zapisu DNA.

Artanigra – OK, pseudołacina z angielskim: “art” (sztuka, magia) + „nigra” (czarny).

POCZĄTEK ROKU

22 lipca, Ekwador

Snape nareszcie zauważa dom Inwokerki i każe Guerrze lądować. Wielkie kopyta uderzają z łomotem w ziemię, a potem Snape i jego wierzchowiec znów stają się widzialni.

“Wreszcie!” – wrzeszczy Guapeza. „Co ty sobie myślisz?..”

„Jak dobrze wiesz, Voldemort powrócił. Nie mogłem poprosić go o kilka dni wolnego, żebym mógł odwiedzić córkę. W końcu on sam zamordował jej matkę.”

„Spóźniłeś się o 17 lat.”

„Joanne nic mi nie powiedziała. Wiedziała, że jestem Śmierciożercą.”

„Sądząc z relacji Carmen Lord dał ci niezłą nauczkę.”

„Grunt, że mi zaufał.”

„Idiota.”

„Dziękuję.”

„Nie ty. On.”

„Skąd wiesz?”

„Gdybyś był lojalny wobec człowieka, który zamordował matkę Carmen, nie nawiązałaby z tobą kontaktu. Najpierw pomyślałam, że porzuciłeś Carmen, żeby Lord jej nie wywęszył. ”

„Jo nic mi o niej nie powiedziała. Gdzie Carmen?”

„Poluje z Salem.”

„Z kim?” “Salazar Redeye, jej szkolny kolega i ćwierć-Alfa. Wysłałam do niego list, żeby mi pomógł z Carmen. Polują” - uśmiecha się stara Inwokerka – „założę się, że uganiają się za sobą nawzajem, a nie za zwierzętami. Młodzi...”

“Salazar Redeye? Wróżbita? Ze szkarłatnymi oczami albo włosami?”

„Co drugie słowo chłopaka to przepowiednia. Ale skąd ty?...”

“Wygląda na to, że znałem jego matkę, Nemezis. Znałaś ją?” Guapeza potrząsa głową.

„Nigdy jej nie spotkałam, ale rzeczywiście tak miała na imię. Zginęła w walce z Jaguarami. Wiesz, kim byli?” Snape bez słowa dotyka swojego lewego przedramienia. „Właśnie, słudzy Księżnej Ciemności. Aha” – dodaje po chwili – “nie zdziw się, jak zobaczysz znak Jaguarów na lewej ręce swojej córki.”

„Carmen jej służyła?”

„Na początku, jak wielu innych. Początkowo jej pomysły brzmiały rozsądnie i wielu młodych za nią poszło. Twoja córka ją zdradziła...”

„To chyba rodzinna tradycja.”

„Żeby uratować Sala. Drogo za to zapłaciła, ta zdzira w końcu ja złapała – jak wiesz szpiegowska praca nie jest łatwa – i kiedy przyjaciele wyciągnęli ją z lochu po trzech dniach – chyba wystarczy ci powiedzieć, że potrzebowała Uzdrowiciela.” Szczęki Snapea zaciskają się gwałtownie. „Nie mów jej, że ci powiedziałam; to jej powinna być jej decyzja, czy ci o tym opowiedzieć, czy nie. Ale myślę, że powinieneś wiedzieć.” Głośny wrzask przeszywa powietrze. „Nie rozumiem, jak istoty o tak wrażliwym słuchu mogą robić tyle hałasu dla zabawy.” Dwoje Alf wypada z dżungli i gwałtownie się zatrzymuje, zauważając Snapea i jego wierzchowca. Czarnowłosa dziewczyna powoli podchodzi do niego, przyglądając mu się uważnie swoimi niebieskimi, bezdennymi oczami.

„Chyba wybierasz złe towarzystwo.” – mówi powoli, dotykając lewego przedramienia.

„Sądząc po bliznach, twoje nie było lepsze.” Carmen podciąga rękaw, pokazując szkarłatnego Jaguara.

„Chyba tak samo wybraliśmy.”

„Nie żałuję. Nawet tamtej nocy nie żałowałem.”

„Ja też nie.” – odpowiada krótko. „Teraz rozumiem, czemu nigdy nie przyszedłeś. Nie chciałeś, żeby on mnie znalazł.”

„Nie. To twoja matka nie powiedziała mi o tobie, żeby uratować cię przede mną.” Wyciąga do niego rękę i ściskają sobie dłonie.

„Córeczko.”

“Ty cholerny skurwysynu! Pozwoliłeś, żeby ten wariat stłukł cię na miazgę!” – wrzeszczy Carmen. „Ledwo się dowiedziałam, że mam ojca to musiałam patrzeć, jak...” – głos się jej załamuje.

„Przepraszam.” – Snape delikatnie dotyka jej ramienia.

„Nie twoja wina.” – Carmen odzyskuje panowanie nad sobą tak szybko, jak tylko szpiedzy potrafią. Guapeza oddycha z ulgą – spodziewała się o wiele bardziej gwałtownej sceny. „To mój przyjaciel, Salazar Redeye.” Kolejny uścisk dłoni.

„Brakuje tylko jednego kamienia.” – mówi chłopak. „Diamentu, Światła Zrozumienia. Przyjdzie, jeśli odważysz się wziąć umysł chłopca.”

„To Wróżbita.” – wyjaśnia Carmen. „Cały czas przepowiada.”

„A ty cały czas śpiewasz.” – śmieje się Salazar. Snape przygląda mu się uważnie. Nawet Nemezis nigdy nie zobaczyła Gwiazdy Seth. – może ją wykryć i zobaczyć tylko właściciel, albo ktoś, komu on pozwoli. To srebrna pięcioramienna gwiazda, pentagram, zrobiona przez Seth. Ona nazwała ją Gwiazdą Pięciu Żywiołów. Ma w niej tkwić pięć klejnotów – onyks (Metal), diament (Światło), rubin (Ogień), szmaragd (Woda) i szafir (powietrze). Kiedy zabrał Gwiazdę ze Świątyni, była pusta. Gdy zawiesił ją sobie na szyi, pojawił się na niej szmaragd – gdyż jego Pierwszym Żywiołem była oczywiście Woda. Kiedy po raz pierwszy uratował kilku czarodziejów przed Voldemortem, (używając przekleństwa Deletrio Anima, naprawdę zaawansowanego czytania w myślach), do szmaragdu dołączył onyks. W noc narodzin Pottera pojawił się szafir. Kolejny, czwarty klejnot – rubin – pojawił się po jego powrocie do Voldemorta. Snape uśmiecha się lekko na tę myśl – rubin, Ogień Próby... Złoto bada się w ogniu, a perły na kowadle, czyż nie? Teraz czeka na diament. Kiedy się pojawi, będzie gotowy... JEŚLI się pojawi. Większość Czytających w Myślach nigdy nie osiągnęła najwyższego poziomu – nawet cztery kamienie to wielkie osiągnięcie.

„Twoja matka i ja byliśmy przyjaciółmi.” Chłopak przytakuje.

„Wiedziałem, że przyjdziesz, Czytający w Myślach.”

„Za dużo wiesz, Salazarze.”

„Jeśli jesteś taki, jak mówiła mi mama, nie muszę się bać. Nie skrzywdzisz dziecka przyjaciela.” I gadaj z Wróżbitą... „Co teraz?”

„I ty, Wróżbita, o to pytasz?” – uśmiecha się Carmen. Rozmawiali kilka godzin przed podjęciem ostatecznej decyzji. Carmen i Salazar zdecydowali się pojechać do Anglii – potrzebują pomocy doświadczonego Alfy, a Snape też bardzo by sobie cenił ich pomoc i towarzystwo.

10 sierpnia, druga w nocy

Dumbledore schodzi do Skrzydła Szpitalnego, starając się nadążyć za Salazarem.

“Co się właściwie stało?” – pyta. Severus nie był wzywany tej nocy przez Lorda, ale opuścił zamek, nie wyjaśniając, dlaczego. Kiedy weszli do Skrzydła, Dumbledore orientuje się, czemu Salazar mało nie wyważył drzwi, usiłując go obudzić. Severus siedzi na krześle, ukrywając twarz w dłoniach. Na kolanach ma wampirzy miecz, poplamiony krwią – a jeśli Alfa zapomina wyczyścić ostrze, to jest naprawdę źle. Drako krząta się wokół dwóch innych łóżek, mrucząc zaklęcia. Całe lato uczył się sztuki uzdrawiania, ale po raz pierwszy musi poradzić sobie bez pani Pomfrey. Profesor McGonagall patrzy na Uzdrowiciela z niepokojem i strachem. Dumbledore podchodzi bliżej – nigdy by się nie spodziewał czegoś takiego...

“Blaise Zabini i Mordred McNair.” – mówi cicho Drako. „Moi koledzy z roku. Profesor Snape właśnie ich przyniósł.”

„Co im się stało?” – pyta Dumbledore ale Drako nie odpowiada; odwraca się tylko w stronę Snapea i mówi „Przeżyją, obiecuję.”

„A co ja im powiem?” – szepcze Snape ochrypłym głosem. „Jak im wyjaśnię?”

„Normalnie.” – odpowiada krótko Drako. „Ja wytrzymałem, oni też mogą.” „Co się stało, Severusie?” – Dumbledore delikatnie dotyka jego ramienia i Snape się odsuwa. „Przepraszam.” Nigdy nie dotykaj szpiega, kiedy się tego nie spodziewa...

„Nie szkodzi, Albusie. Wyciągnij różdżkę i zabij mnie.”

“Severusie…” – Profesor McGonagall zrywa się z krzesła.

„Czego?” – spogląda na nią i Dumbledore zauważa, że jego czarne oczy błyszczą dziwnie. „Tylko nie gadaj tych głupot o obowiązku i wyborze. Nienawidzę tego, rozumiesz? Kłamać i zabijać, kłamać i zabijać... Witać się z kimś i wbijać w niego nóż, kiedy jeszcze trzymasz jego dłoń. Atakować od tyłu. Iść na pogrzeb i pocieszać rodzinę z maską fałszywego smutku na twarzy. Patrzeć w oczy ich dzieci i udawać, że się nie wie, co się stało. To jest cała moja odwaga.”

„Nie miałeś wyboru.”

„I tego najbardziej nienawidzę – że nie mam wyboru.”

“Severusie” – przerywa mu Dumbledore. „Ale co się właściwie stało? Dlaczego tak wyszedłeś?” Snape pokazuje mu pierścionek.

„Blaise jest z Mugoli. Mieszka w mugolskim sierocińcu. Zabierałem ją na wakacje, ale w tym roku, z wiadomych przyczyn, nie mogłem. Być mugolakiem i Ślizgonką to niebezpieczne więc dałem jej ten pierścionek. Dzięki niemu mogła mnie zawiadomić, gdyby była w niebezpieczeństwie.”

„Śmierciożercy.” Snape przytakuje.

„Skurwysyny.” To nie był Snape, tylko McGonagall...

„Wzięli ze sobą Mordreda.” – ciągnie Snape. „Jego ojciec i ciotka to Śmierciożercy. Mordred próbował bronić Blaise. Jak na piątoklasistę, to walczył jak szatan. Wpadłem tam i...”

„Jak mniemam, ci Śmierciożercy już nikogo nie skrzywdzą.” – mówi cicho Profesor McGonagall. Snape przytakuje?

„Ilu?” – pyta Dumbledore.

„Pięciu. Mordred wykończył jeszcze dwóch, zanim zaatakowałem. Nie ucz nikogo zabijać, bo pewnego dnia wykorzysta swoją wiedzę przeciw tobie.” – dodaje z ironią. „Nie mogłem zostawić świadków.” – mówi, unikając spojrzenia Dumbledora.

„Wiem. Ale co z uczniami?”

„Ten Francuz – mówiłem ci o nim – rzucił w nich przekleństwo, zanim go dopadłem. Entropos.” Oczy Profesor McGonagall robią się wielkie jak spodki. „Jak wiecie, to zaklęcie zabija w kilka minut i dla przeklętego nie ma żadnego ratunku, chyba, że jest Alfą, Betą, wilkołakiem, smokiem, Bazyliszkiem albo Feniksem. Na te gatunki przekleństwo nie działa, a tylko sprawia trochę bólu.” Oczy Dumbledora zwężają się, kiedy próbuje zrozumieć słowa Snapea.

„Ugryzłeś ich.”

„Tak. Stara sztuczka Seth.”

„Co?!” – krzyczy Profesor McGonagall. „Nie mów mi, Severusie, ze jesteś jednym z tych okropnych nekromantów, tych Wyznawców Seth, którzy składali ludzi w ofierze...”

„To nieprawda.” – mówi ostro Snape. „Jestem Wyznawcą Seth, Minerwo, ale nie jesteśmy ani nekromantami, ani rzeźnikami. Seth Slytherin, kuzynka Salazara Slytherina, była moim przodkiem, nawiasem mówiąc. Była potężną Czarną wiedźmą, ale nie bezdusznym, okrutnym zbrodniarzem, ani pyszałkiem, pragnącym boskiej czci. Stworzyła budowlę, którą wielu nazywa świątynią, chociaż nigdy nie czczono tam żadnego bóstwa. Tak zwana Świątynia Seth to po prostu budynek, w którym można wykonywać pewne skomplikowane zaklęcia. My sami nie nazywamy siebie „Wyznawcami” tylko „Czytającymi w Myślach”, bo nasza magia pozwala wniknąć w czyjś umysł, na przykład po to, by poczuć czyjeś emocje. Nie, nigdy nie używam tego, by czytać w myślach uczniów.” - wyjaśnia, widząc podejrzliwy błysk w jej oczach – „to nie jest ani łatwe, ani proste. Nie użyłbym magii, która mogłaby skrzywdzić dzieci tylko po to, żeby się dowiedzieć, czemu nie odrobiły lekcji. Do tego wystarcza trochę inteligencji i znajomości ludzkiej psychiki. Czytanie w Myślach to bardzo niebezpieczna magia i używam jej tylko wtedy, kiedy naprawdę nie mam wyboru.”

„Ale podobno Seth przywróciła swojego zmarłego męża do życia!”

„Prawdopodobnie użyła tej samej sztuczki, co ja. To nie nekromancja, Minerwo, ja ich nie ożywiłem. Nie umarli – ja tylko przekazałem im alfie zdolności zanim przekleństwo zdążyło ich zabić.”

„Ale podobno Sam-Wiesz-Kto szuka Świątyni.”

„Wierzy, że dowiedziałby się tam, jak osiągnąć nieśmiertelność, ale pewnie byłby zawiedziony, nawet gdyby ją znalazł. I tak nie odważyłby się wejść, jak sądzę. W końcu nawet jeśli Seth rzeczywiście ożywiła męża, to i tak dalej był śmiertelny. Dała mu kilka lat ale nie całą wieczność.” Milczą przez chwilę, a potem Dumbledore mówi:

„No to przemienią się w Alfy.”

„Tak” – szepcze Snape. „Mam nadzieję, że mi wybaczą.”

1. września

Dzień zaczął się okropnie. Wszyscy Weasleyowie unikają Harryego podczas śniadania. Ron, Hermiona i Ginny patrzą na niego ze strachem i obrzydzeniem, zupełnie jakby zrobił coś strasznego. Odbiło im chyba. To wszystko z powodu skaleczenia?
Peron 9 3/4 jest pełen ludzi. Harry zauważa Malfoya i jego nowych kumpli – co dziwne, zdaje się, że Malfoy nie trzyma już z Crabbem i Goylem. Ku zdziwieniu Harryego ta nowa – Carmen niesie dwie walizki – i Salazar także. Oprócz swoich dźwigają rzeczy Malfoya – Harry zauważa jego inicjały na bagażu.

“Malfoy, kupiłeś nowych niewolników.” – szydzi Ron. Odpowiedź Carmen jest szybka i brutalna – nie upuszczając walizek podcina Rona. Ron ląduje na ziemi.

„Nie należę do nikogo.” – syczy Carmen, a w jej oczy błyszczą, pełne złości, spoza zasłony kruczoczarnych włosów. „To jasne, czy mam powtórzyć lekcję uprzejmości?”

“Spokojnie, Carmencita.” – wtrąca się Salazar. „Chodźmy, bo się spóźnimy.” Harry patrzy na całą trójkę ze zdumieniem. Drako chyba kuleje. Harry rzuca okiem na jego bladą twarz – choć może to tylko gra świateł – Drako nałożył makijaż. Zaciekawiony Harry wybiera przedział obok tego, który zajął Malfoy i jego towarzysze. Czas na Podsłuchiwacz...

„Jak twoja noga?” – Salazar.

„Cholerni Aurorzy.” – mruczy Malfoy. „Dzięki, że nieśliście moje rzeczy, cały jestem poobijany.”

„Nie ma sprawy.” – Carmen – „Wiem, jak to boli.”

„Zauważyliście?” – znów Malfoy – „że Granger i Weasleyowie unikali Pottera? A zawsze trzymali się razem.”

„Nie rozumiesz?” – Carmen – “Boją się Czarnego Lorda. Potter jest pierwszy na jego liście wrogów, więc nie chcą być z nim za blisko.”

„Ty przyszłaś po mnie do jaskini lwa. Nie bałaś się.” – Salazar.

„A czy ktoś obiecywał, że życie będzie łatwe? Panowie, chyba mamy coś do zrobienia.” Harry słyszy, jak Carmen otwiera kufer, a potem zapada cisza.

Tłum powoli wypełnia Wielki Hal. Harry zauważa Carmen i Salazara, stojących razem z pierwszakami. To śmiesznie wygląda, bo są sporo starsi – no ale muszą być przydzieleni. Profesor McGonagall wchodzi w towarzystwie Snapea. Snape wpatruje się w Harryego przez chwilę, ale trudno odgadnąć, co myśli. To musiało być dla niego ciężkie lato, ale nie okazuje zmęczenia – wprost przeciwnie, świetnie się prezentuje w swoich najlepszych szatach. Nowa fryzura – ma włosy związane w kucyk – lepiej wygląda niż włosy do ramion. Ceremonia Przydziału ma się zaraz rozpocząć, Profesor McGonagall wyciąga listę...
Kiedy Tiara przydzieliła już wszystkich pierwszaków, Profesor oznajmia głośno:

„W tym roku przyjęliśmy też dwoje uczniów, którzy będą się uczyć z piątym rokiem. Są tu nowi, więc bądźcie dla nich gościnni… CARMEN MCKINNON”. Tiara ledwie dotknęła jej czarnych włosów i oznajmia: “SLYTHERIN!” Malfoy głośno klaszcze, ale Ron patrzy na nią z nienawiścią, pamiętając kopnięcie. “SALAZAR REDEYE” Tiara myśli przez chwilę, a potem oznajmia: “GRYFFINDOR”.

„O nie” – jęczy Ron. „Służący Malfoya z nami!”

„Chciałbym teraz przedstawić nowych nauczycieli” – mówi Dumbledore. „Obrony przed Czarną Magią ponownie będzie uczył Profesor Remus Lupin.” Cała szkoła reaguje entuzjastycznie, z wyjątkiem kilku Ślizgonów (ale tylko kilku.) Malfoy wykrzykuje coś z wściekłością. Harry patrzy na niego – czy ten paskudny blondynek zerknął na Snapea, szukając u niego aprobaty? Bzdura. Niech ten okropny hałas w końcu umilknie! Harry nigdy wcześniej nie dostrzegł, jak głośno jest podczas Przydziału. Cóż, wtedy wiwatuje jeden Dom, a wrzask całej szkoły to tortura. Dumbledore cierpliwie czeka, aż się uciszą. „Ponieważ Profesor Trelawney wyjechała” (kolejny entuzjastyczny wrzask) – „będziecie mieć innego nauczyciela Wróżbiarstwa. Sytuacja jest nietypowa, gdyż jest on też naszym uczniem. Profesorze Redeye?” Salazar wstaje i dołącza do stołu nauczycieli. „Pomimo swojego młodego wieku, Profesor Salazar Redeye jest wielkim Wróżbitą, Radziłbym poważnie traktować jego słowa.”

„Co?” – oczy Rona są wielkie jak spodki. „On? Profesorem? To dziwadło? Ja nie mogę!” Nie jest jedynym zszokowanym Gryfonem. Tylko Hermiona przygląda się Salazarowi w zamyśleniu.

Wreszcie uczta się skończyła (Harry znowu nie mógł nic zjeść) i wszyscy idą do Wieży.

„Ciekawe, gdzie będzie spał.” – mruczy Ron. „W naszym dormitorium, czy we własnym pokoju?”

„Czasem tu, czasem tam.” – odpowiada spokojny głos. Gryfoni odwracają się gwałtownie – nie zauważyli wchodzącego Salazara.

„A jak w ogóle mamy się do ciebie zwracać?” – pyta Hermiona.

“Salazar, Sal albo Redeye. Można też “Czy mógłbyś przestać przepowiadać na chwilę?”” Niektórzy wybuchają śmiechem.

„No to co mi się przytrafi, Redeye?” – mówi Ron. Szkarłatne oczy wbijają się w niego.

„Widzisz tyko ciało Jednorożca, niedługo ujrzysz krew Bazyliszka. Pamiętaj, że serce zostaje to samo.” Wszyscy gapią się na niego zdziwieniem, zwłaszcza Harry. Redeye powtórzył słowa Nemezis...

“Salazar” – spytał go później. „Znasz może Nemezis Redeye?”

„Była moją matką. A co?”

„Nie, nic. Słyszałem tylko, że była Wróżbitką i zastanawiałem się, czy była twoją krewną. Możesz mi powiedzieć, o co chodzi z tymi zwierzętami?”

„Nie wiem.” Czy powiedział prawdę?.. “Harry… Czy coś dziwnego ci się ostatnio przytrafiło?

„Nie, nic. A co?” Kompletne kłamstwo.

„Tylko tak z ciekawości. Czasy są dziwne, wiele tajemnic zostanie ujawnionych. Czasem patrzysz i nie widzisz, czasem nie chcesz zobaczyć tego, co oczywiste.” Gadaj z Wróżbitą! Ale to nie koniec dziwnych rzeczy. Harry znów ma wizję...

Wizja

Harry stoi w Zakazanym Lesie. Księżyc jasno świeci i śnieg błyszczy, Nagle Harry słyszy ciche głosy.

„Ślady jelenia. Musiał tu być nie dalej niż kilka minut temu. Chodźmy za nim.”

„Najpierw zmieńmy ciuchy.” Pięć sylwetek wyłania się jakby znikąd. To ci sami, co ostatnio. Z pomocą zaklęć przemieniają szkolne szaty w skórzane spodnie i bluzy bez rękawów. Harry, wiedząc, że nie mogą go zobaczyć, podchodzi bliżej. Każde z nich ma tatuaż na prawym barku: szkarłatna Puchonka – dziwne zwierzę, podobne do tygrysa, Krukon – Feniksa, Gryfonka – Jednorożca (wiadomo dlaczego), Ślizgonka – dziwnego konia ze skrzydłami, a czarnowłosy chłopak – czarnego węża o obnażonych kłach. Może to Bazyliszek? Cała piątka rozmawia przez chwilę, a potem się rozdziela. Krukon znika w lesie, Gryfonka zmienia się w Jednorożca i spokojnie spaceruje po polance, a pozostała trójka, w swoich pół-ludzkich postaciach, ukrywa się w ciemnościach. Poruszają się tak cicho, że Harry ich nie słyszy. Nagle, łomot kopyt zaskakuje go tak, ze aż podskakuje. Małe zwierzę, podobne do jelenia wypada z krzaków, ścigane przez karego pegaza, dosiadanego przez Krukona. Nagle chłopak z Bazyliszkiem na ramieniu wyłania się znikąd i atakuje jelonka, ale zwierzę skręca i chłopak chybia. Jelonek dostrzega ścieżkę i pędzi w jej kierunku ale wielki, śnieżnobiały wierzchowiec przecina polanę i blokuje drogę. Zwierzę zatrzymuje się gwałtownie, widząc Jednorożca, stającego dęba. Śmiertelny błąd. Ślizgonka nie chybia; z łatwością powala jelonka na ziemię.

„Tak szybko?” Krukon zeskakuje ze swojego wierzchowca.

„Pewnie.” – odpowiada Ślizgonka. „Dzięki, oboje byliście świetni.” – uśmiecha się do Jednorożca i Krukona.

„Szybciej, bo krew zakrzepnie.” – Puchonka przyłącza się do nich. „Zabiłaś, więc zaczynaj.”

„Będziecie pić krew?” – pyta Gryfonka, która już przemieniła się w człowieka.

„A jak myślisz?”

„Mogę spróbować?”

„Jesteś człowiekiem.”

„To co?” – pyta Gryfonka ze złością. „Każdy polujący ma prawo...”

“To prawda.” – mówi czarnowłosy chłopak. „Pewnie, że możesz, ale nie za dużo, nie jesteś przyzwyczajona.” Ślizgonka rozrywa pazurami gardło jelenia i czeka, aż krew napełni jej dłonie, a potem wypija ją. Cała piątka powtarza ten rytuał w milczeniu.

„Ale” – mówi Ślizgonka, wycierając usta dłonią – „jak oboje będziecie jutro rzygać jak koty, to sami będziecie się z tego tłumaczyć.”

“Pomfrey jest zaraz po studiach.” – odpowiada Gryfonka. „Żadnego doświadczenia. W razie czego rzucę na nią urok.” Wszyscy wybuchają śmiechem.

„Jesteś niesamowita.”

„Mówią, że niedługo będę najlepszą Krakerką na Nokturnie.”

„Odważysz się oszukiwać człowieka, którego imienia wielu nie będzie miało odwagi wymówić. Rozwalisz bramy jego piekła.” – mówi Puchonka wróżbiarskim tonem, który Harry już zaczął rozpoznawać. „Będzie wściekły i przyjdzie po twoje życie. Będzie myślał, że cię pokonał, ale to nieprawda. Wygra bitwę, ale ty wygrasz wojnę.”

“Nemi” – uśmiecha się smutno czarnowłosy. „A co ze mną?” Wróżbitka patrzy na niego.

„Ból i hańba przez lata, zwycięstwo i chwała na końcu. Zostaniesz wynagrodzony ponad swoje najśmielsze wyobrażenia, jeśli odważysz się wziąć umysł chłopca.”

„Kim on będzie?”

„Zrozumiesz, kiedy będziesz przygotowywał dla niego Eliksir Inferno.”

„Obrzydlistwo.” – szepcze chłopak. „Spróbowałem tego kiedyś i jest warte swojej nazwy.” Milczą chwilę, a potem Puchonka zrywa się na równe nogi.

„Pospiesz się, musimy upiec mięso. Chodźmy do jaskini, żeby Hagrid nas nie znalazł.”

Koniec wizji

Harry siedzi na łóżku, z trudem łapiąc oddech. Te same potwory znów nawiedziły go we śnie. Polowanie, picie krwi. Fuj...

„Wszystko w porządku?” – Salazar zagląda przez zasłony.

„Tak... To tylko zły sen.”

„Opowiesz mi?” – Sal siada na łóżku Harryego.

„Umiesz tłumaczyć sny?” Harry zaświeca różdżkę.

„Czasem widzisz przyszłość, czasem przeszłość, albo to, co dzieje się teraz.” Harry waha się chwilę, ale w końcu mówi:

„Nie, dzięki. To był tylko durny koszmar.”

„Jak chcesz.” Wstaje i Harry zauważa tatuaż na jego prawym ramieniu.

„Co to?”

„To? Moja Mngva. Taki wieki kot. Wygląda jak tygrys, ale jest wielki jak kuc. Idź spać, jutro” – znów ten ton Wróżbity – „będziesz miał bardzo ciężki dzień. Nienawiść zaślepia.”

KRAKERKA I KSIĄŻĘ CIEMNOŚCI W AKCJI

28. sierpnia

Snape wraca do swoich komnat; jest już szósta rano a on jest śmiertelnie zmęczony i bardzo zaniepokojony. Voldemort poinformował go nocą o spotkaniu rekrutów – ale, ku zdziwieniu Snapea, w cztery oczy. Dla doświadczonego szpiega oznacza to tylko jedno – próbę lojalności, więc Snape udał się do innego Śmierciożercy, niejakiego Barreta, który po paru szklaneczkach wina zdradził, jaki adres otrzymał. Teraz Dumbledore pośle Aurorów na adres podany przez Barreta i Voldemort będzie miał swojego zdrajcę. Snapea trzęsie na samą myśl o tym, co spotka Barreta, ale przecież musi dalej grać. Voldemort już go podejrzewa, więc per fas et nefas (cel uświęca środki)... Gdyby dał się złapać, żaden Śmierciożerca nie miałby dla niego litości, a Barret to skończony łajdak. Mimo to, Snape czuje się paskudnie, postępując w ten sposób, ale szpiegostwo zawsze było jednym wielkim kłamstwem. Dlaczego to musi być takie skomplikowane? Dlaczego odpowiedzialność zawsze spada na niego? Barret to okrutna, bezwzględna bestia, ale krew to krew...
Snape otwiera drzwi i zauważa Blaise, czytającą zwój pergaminu. Snape liczy zapalone świece – za mało, jak na człowieka, więc transformacja już się rozpoczęła.

“Ave, Sanguispater” – Blaise wita się z nim i kontynuuje płynną łaciną: „Nie usłyszałam, jak wchodziłeś.”

„Niedługo będziesz potrafić tak samo.” – odpowiada, przechodząc na starożytną Grekę. Blaise spędzała u niego każde wakacje (oprócz tych) i uczył ją wielu rzeczy: walki, języków, władania mieczem itd. Po trzech latach Blaise świetnie opanowała łacinę, grekę i sanskryt, a także kilka rodzajów runów. Zna niemiecki, hiszpański i rosyjski. A teraz męczy się nad egipskimi hieroglifami. Snape podziwia jej opanowanie; wielu starszych od niej miało kłopoty z zaakceptowaniem przemiany a ona ani nie histeryzowała, ani go o nic nie oskarżała. Nie było ani łez, ani buntu, których oczekiwał; po prostu zaakceptowała ten fakt. Blaise uśmiecha się do niego; ten zimny, nieprzyjemny człowiek jest jedyna osobą, która się o nią troszczy. Pewnie, raczej by umarł niż przyznał się do tego, ale ona i tak to wie. Nie chciała wracać do mugolskiego sierocińca, do którego, jako wiedźma, nie pasowała. Snape się o tym dowiedział i zabrał ją do Gniazda Bazyliszka. Wiele ją nauczył – zawsze był ostrym, wymagającym nauczycielem – ale dobrym. Snape czyta jej pergamin.

„Zgubiłaś kreskę w hieroglifie.” – pokazuje jej błąd. „Ale widzę, że nie traciłaś czasu.”

„Przeczytałam wszystko, co dostałam na wakacje.”

„Udowodnij to.”

„Co mam napisać?”

„Na przykład o Pięciu Żywiołach.” Do tego potrzeba wielu hieroglifów. Blaise koncentruje się i zaczyna:

Z kilku rodzajów Bezróżdżkowej Magii Magia Pięciu Żywiołów jest jedną z najstarszych i najbardziej potężnych. Używana jest głównie przez Czytających w Myślach (zwanych też Czcicielami Seth)

„Przez kretynów, którzy nie wiedzą, o czym ględzą.” – dodaje Snape.

Ale też przez płatnerzy i Mistrzów Eliksirów. Magia Pięciu Żywiołów jest też związana z Bezimienną Magią. Bazuje na własnościach Pięciu Żywiołów:

-Ognia (symbolizowanego przez rubin i srebro.) Zwierzęta związane z tym Żywiołem to smoki i Feniksy.

-Wody (szmaragd i rtęć). Zwierzęta: wszystkie wodne stworzenia i węże

-Metalu (onyks i stal) Większość drapieżników oprócz Sleipnirów

-Powietrza (szafir i platyna) Zwierzęta: ptaki (oprócz feniksów) także pegazy i Sleipniry

-Światła (diament i złoto) Jednorożce

Każdy czarodziej i wiedźma ma swój Pierwszy Żywioł, w zależności od charakteru:

Ogień oznacza silne emocje, namiętności i pragnienia. Jest też symbolem odwagi i poświęcenia – dlatego nazywa się go Żywiołem Próby. Ludzie Ognia są szlachetni i odważni ale nierzadko nie panują nad emocjami, dlatego ich działania są szybkie ale często nieprzemyślane.

Metal to odpowiedzialność i lojalność; także wytrwałość, cierpliwość i wytrzymałość. Jest to Żywioł Wierności. Ludzie Metalu są surowi i wymagający, ale odpowiedzialni i lojalni, gotowi ponieść konsekwencje swoich decyzji.

Powietrze to nowe pomysły, inteligencja i twórcze myślenie; także uzdolnienia i wiedza. To Żywioł Nadziei. Ludzie Powietrza szybko się uczą i znajdują nieszablonowe rozwiązania ale często nie doceniają niebezpieczeństwa i są trochę nierozważni.

Woda to przebiegłość i zdolność oceny; także brak skrupułów i dwulicowość. To Żywioł Szpiegów. Ludzie Wody łatwo przystosowują się do nowych warunków i zachowują zimną krew niebezpieczeństwie; są przebiegli, ale też bezwzględni.

Światło to mądrość i podejmowanie decyzji; także zrozumienie uczuć innych. Oznacza też idealizm i marzycielstwo. To Żywioł Zrozumienia. Ludzie Światła to rzadkość. Bardzo dobrze wczuwają się w położenie innych, dlatego łatwo wybaczają i zdobywają przyjaciół. Z drugiej strony ich idealizm może sprowadzić na nich kłopoty.

„Świetnie, Blaise. A teraz” – Snape patrzy jej prosto w oczy. - „Naprawdę poważne pytanie. Znasz wiele zaklęć, umiesz walczyć. Nauczyłem cię, jak się deportować. Czemu im nie uciekłaś? Zabiliby cię.”

„Wiem?”

„A więc dlaczego?”

„Bo byłam w sierocińcu.” Snape rozumie; Śmierciożercy nie złapali żadnego innego dziecka. Przecież ta Czarna moc aż promieniuje z Blaise – Czarna, śmiertelnie niebezpieczna ale nie zła. „Czytanie w Myślach.”

„Czarna Mgła.” Jedno z najsilniejszych zaklęć ułudy, których może użyć Czytający.

„Osłoniłaś ich tym? Czekaj – to najwyższy poziom! Ofiara, do wszystkich diabłów.”

„Tak.” – mówi z dumą Blaise.

„A niech mnie.” To wszystko, co może powiedzieć. Odzyskanie kontroli zajmuje mu trochę czasu. „Nikomu o tym nie mów. Wiesz, co Ministerstwo sądzi o Ofierze. To dla nich najczarniejsza magia.”

„Prosto w łapy Dementorów.”

“Tak, choć nie wiem czemu. Blaise, jesteś niesamowita. Naprawdę jestem z ciebie dumny.” Dziewczynka z dumą pokazuje mu swoja Gwiazdę Seth. Oprócz onyksu (Metal jest jej Pierwszym Żywiołem), jest w niej rubin i diament. Jak na piętnastoletnią wiedźmę, to niezwykłe osiągnięcie.

3. września, późny wieczór

Harry znów nie może zasnąć; włóczy się po zamku pod peleryną-niewidką. Ron i Hermiona wciąż go unikają, wiec ciemność to chyba jego jedyny przyjaciel. Nigdy wcześniej nie zauważył, jak bezpiecznie się można czuć w mroku, osłaniającym przed wrogością i samotnością. Nagle Harry słyszy czyjeś szybkie kroki i chowa się w bocznym korytarzu. To Snape – dokąd się tak spieszy? Snape wchodzi do gabinetu Dumbledora. Podsłuchiwacz znów się przydaje...

„Przepraszam, Severusie?” – pyta zdziwiony Dumbledore.

„Ten kundel zaatakował mnie na ulicy!” – wyje Snape z wściekłością.

„W ludzkiej postaci?”

„Tak.”

„Żyje?”

„Tak. Dyrektorze, zawsze wiedziałem, ze Black to idiota, ale żeby się pokazać na ulicy...”

„Uratowałeś go?”

„Tylko ze względu na ciebie, Albusie. Gdybyś nie kazał mi przysięgać...”

„Jestem ci bardzo wdzięczny, Severusie.”

„Następnym razem, jak nie będzie uważał, to okiem nie mrugnę, żeby mu pomóc.” – syczy Snape ze złością. „Co za dureń...”

„Ale dlaczego, Severusie? Imperius?”

„Sam go zapytaj. Zostawiłem go związanego w Zakazanym Lesie; może siedzenie na deszczu trochę go uspokoi. Chyba te lata w Azkabanie mu zaszkodziły. Bredził, że zrobiłem Lily krzywdę... Cos o wampiryzmie. Lily była człowiekiem! On zwariował!”

„Jesteś całkowicie pewien? Nie została ugryziona?”

„Lily? Powiedziałaby mi.”

„Jedna z moich Aurorek powiedziała mi, ze widziała jak Lily uderzono Avadą – i przekleństwo nie zrobiło jej krzywdy.”

„Ludzkie oczy są do niczego nocą. Wydawało się jej.” – odpowiada Snape głosem, w którym nie ma żadnych emocji.

“Severusie, mnie nie musisz okłamywać.” Cisza. „Pamiętam, że Lily miała zmysły jak kot.” Dalej cisza. „Wiem, że często używaliście nielegalnej magii, ale w dobrych zamiarach. Nigdy bym..,”

“CZEGO ODE MNIE CHCESZ?!” Coś spadło na podłogę. „Zostaw ją w spokoju! Zginęła tylko dlatego, że wróciła do tego Aurora! To on zamienił Blacka na Glizdoogona! A ja muszę patrzeć na JEGO bachora, kiedy...” – urywa.

“Kiedy co?” – pyta Dumbledore.

„Jestem zmęczony, Dyrektorze.” – Snape zmienia temat. „Nie powinienem był tak krzyczeć... To niesprawiedliwe, że jedni poświęcają wszystko, a inni, jak Knot, udają, że nic się nie dzieje. Wczoraj w nocy patrzyłem na to, co robili z Barretem i mam tylko jedno marzenie: wziąć dużo eliksiru na sen bez snów i zapomnieć na moment.” Harry słyszy kroki, więc chowa się w kącie. Chętnie poszedłby za Dumbledorem do Zakazanego Lasu ale wie, że Dyrektor widzi przez peleryny-niewidki więc wraca do dormitorium. Wygląda na to, że Snape rzeczywiście jest wampirem i dlatego Syriusz oskarżył go o ugryzienie Lily. Dlaczego? Czy ona też była wampirzycą? Snape twierdził, że nie. Przecież nie skrzywdziłby jej, byli przyjaciółmi. A może to przez to skaleczenie na ramieniu Syriusz wpadł na taki pomysł? Bzdury – przecież wampiry nie znoszą światła słońca, Harry czytał o tym, przygotowując zadanie dla Lupina. Syriusz zawsze szybko działał, czasem zbyt szybko – i przez to, że nienawidzi Snapea, oskarżył go o to. A ta Aurorka, o której mówił Dumbledore musiała się pomylić – to Avada Kedavra zabiła Lily, a przecież wampiry są nieśmiertelne, prawda? Ale z drugiej strony, jeżeli wampirze ugryzienie daje nieśmiertelność, dlaczego Voldemort nigdy tego nie spróbował? Przecież, gdyby to było takie proste, na pewno dawno by to zrobił. Harry rozmyśla nad tym i w końcu zasypia. Znowu ma dziwny sen.

Wizja

Dwoje ludzi w maskach Śmierciożerców aportuje się w lesie. „Daleko?” – szepcze kobieta.

„Dziesięć mil.”

„Jasna cholera.”

„Wokół zamku są zabezpieczenia; nie dało się bliżej.”

„Wiem, ale czas ucieka. Transformuję się.”

„Świetny pomysł.” Ku zdumieniu Harryego, kobieta przemienia się w Jednorożca o szmaragdowych oczach. Śmierciożerca łapie Animaga za grzywę i lekko wskakuje mu na grzbiet – i rumak pędzi przez ciemności jak strzała. Dobrze, że to wspomnienie, bo inaczej Harry nie nadążyłby za nimi – Jednorożec jest niesamowicie szybki. To naprawdę dziwny widok – śnieżnobiały Jednorożec, galopujący cicho jak duch i Śmierciożerca, cały w czerni – nawet jego oczy błyszczą jak dwa onyksy. Kontrast jest uderzający. Ścieżki są wąskie i kręte, łączą się i rozdzielają, ale jeździec najwyraźniej doskonale zna teren i wkrótce docierają na polanę z ruinami. „Tutaj” – wyjaśnia Śmierciożerca – „jest tajne wejście. Nikt o nim nie wie, przypadkiem odkryłem mapę, która je pokazuje. ” Prowadzi swoją towarzyszkę (która ponownie przybrała ludzką postać) do wąskiego wejścia. „Ostrożnie.” Wchodzą do lochów, nie zapalając świateł, choć jest bardzo ciemno. Dopiero kiedy docierają do ściany zagradzającej im przejście, ona zaświeca różdżkę. Ścianę zbudowano z białego kamienia i jest ozdobiona mozaiką – Bazyliszkiem z czarnego obsydianu.

“Świetnie” – mówi ironicznie kobieta, po zbadaniu ściany – “otworzy się tylko gdy Wężousty jej rozkaże. Czemu nie sprawdziliśmy tego wcześniej?”

„Bo nie mieliśmy czasu.”

„Cholera! Masz materiały wybuchowe?”

„Pewnie, ale nie będą potrzebne.”

„Gadasz z wężami?!”

„Nie, ale jestem Romanowem.”

„Fakt. Transformuj się.”

„Cofnij się.” Mężczyzna rozpoczyna przemianę... Nie, to niemożliwe... Harry zasłania oczy dłońmi i słyszy, jak mężczyzna rozkazuje w języku węży: „Ja, potomek Vipery Slytherin, jednej z Dziewięciorga Założycieli, nakazuję ci się otworzyć.”

„Jesteś niesamowity.” Harry odważa się popatrzeć i widzi, jak kobieta całuje wielki łeb Animaga. O fuj... Animag znów przemienia się w człowieka. “Dobrze. Osłony przed Animagami to rzadkość, ale tu… Kto wie. Nie transformuj się, chyba że nie będziesz miał innego wyjścia. Nie wiemy, jakie zaklęcia chronią to miejsce, ale, zgodnie z planami, które dał mi Roger, mogą tu być alarmy, włączające się, jeśli ktoś użyje przekleństwa. Nie używaj magii bez potrzeby.” Mężczyzna przytakuje i oboje znikają w korytarzu. Po godzinie czy dwóch wspinania się, pełzania a nawet nurkowania przez zalany korytarz, oboje brudni, śmiertelnie zmęczeni i mokrzy docierają do następnej ściany. „Moje prywatne komnaty.” – wyjaśnia mężczyzna. Otwiera ścianę hasłem („Vipera Slytherin”) i wchodzą do środka. Kobieta starannie ogląda pokój. „Czysty.” – mówi w końcu. „Nikt nie podsłuchuje.” Potem myją się i zmieniają ubrania ale nie zapalają świec, więc Harry nie może zobaczyć, kim są. „Pamiętaj, żadnej magii.”

„Tak, pani.” – uśmiecha się szyderczo jej towarzysz. „I żadnej litości.”

„Dobrze, że użyłam czaru iluzji. Chodźmy.”

„Jesteś pewna, że podziała?” Ona podciąga lewy rękaw, pokazując mu Mroczny Znak. „Dumbledore go sprawdzał. Powinien działać jak prawdziwy.” „A jeśli Dementorzy wyczują, że to oszustwo?”

„Zamknij się. A co z tobą?”

„Roger używa eliksiru Wielosokowego z moim włosem. Nikt nie będzie mnie podejrzewał.” Wychodzą z komnat i schodzą po wielkich, kręconych schodach. Mijają bez słowa grupkę Śmierciożerców, potem jeszcze jedną... W końcu dochodzą do lochów. Dwaj Dementorzy strzegą wejścia. Kobieta i mężczyzna podciągają rękawy, pokazując im Znaki. Dementorzy są ślepi, ale muszą wyczuwać Znak, bo odsuwają się, wpuszczając ich. Oboje idą teraz wolniej i bardzo ostrożnie. Nagle mężczyzna powstrzymuje kobietę ruchem ręki. Harry szybko orientuje się dlaczego – w ich kierunku idzie grupka Śmierciożerców.

“Co tu robicie?” – pyta jeden z nich. „Snape, ty miałeś...” Rozpoznał go, a to śmiertelny błąd. Zanim Harry zdążył mrugnąć, w ręce Snapea pojawia się miecz, a kobieta, ku zdumieniu Harryego, wyciąga broń. Strzela bez chwili wahania. Snape dwoma niesamowicie szybkimi ruchami zabija dwóch pozostałych. Żadnej litości, faktycznie. Idą dalej, cicho jak duchy, a raczej jak anioły śmierci. Następne drzwi, tym razem strzeżone przez czterech Śmierciożerców. Czterech następnych wysłanych do piachu w mniej niż pięć sekund.

„Ta mugolska zabawka jest niesamowita.” – mówi Snape.

„O taak.” – kobieta zaczyna oglądać drzwi. Dopiero teraz dociera to do Harryego – musi być Krakerką, więc może być.... Jego mamą? Włamują się chyba do twierdzy Voldemorta. Snape stoi na straży z mieczem w lewej ręce i bronią w prawej, a ona mocuje się z zamkami. W końcu drzwi otwierają się powoli i bezdźwięcznie. Lily gestem nakazuje Snapeowi zostać i wślizguje się do środka. Teraz Harry rozumie, po co ryzykują życiem – przyszli po więźniów. Jest ich dwoje – kobieta po pięćdziesiątce i mężczyzna koło trzydziestki. Jest z nimi Śmierciożerca, uśmiechający się paskudnie.

„Jeszcze jedno przekleństwo?” – syczy, celując różdżką w kobietę.

„Idź do diabła.” Lily przykłada mu lufę do skroni. Chyba nawet nie zobaczył, kto go zaatakował.

„O nieba.” – szepcze kobieta, patrząc na Lily.

“Profesor McGonagall, panie Fletcher, chodźmy.”

„To nie takie łatwe.” – mruczy Fletcher. Lily podaje mu buteleczkę eliksiru.

„To postawi pana na nogi.”

„Jakim cudem?...”

„Szybko.” Opuszczają komnatę i dołączają do Snapea, który rozprawił się w międzyczasie z ogromnym wilkiem i ku zdziwieniu Harryego nie wracają do jego komnat, ale schodzą na niższe piętro i docierają do kolejnych drzwi.

„Jedyny punkt deportacyjny w twierdzy, wyłącznie do użytku Lorda. Śmierciożercy nawet o nim nie wiedzą.” – wyjaśnia Snape, podczas gdy Lily zaczyna walczyć z zamkami.

„Cholera” – szepcze po chwili – „nie mamy hasła. Niech zgadnę – Ad Victoriam?” Nic. „Czysta krew?” Dalej nic. Po paru minutach słyszą rozzłoszczone głosy i szybkie kroki.

„Idą” – syczy Snape i rzuca zaklęcie bez pomocy różdżki. „To powinno ich zatrzymać.” Lily próbuje dalej, ale drzwi nie reagują; Harry słyszy zaklęcia, którymi Śmierciożercy usiłują przełamać jego osłonę. Czy tych czworo ucieknie? Harry wie, że nie zginęli tutaj, ale i tak serce mu wariuje... W końcu tarcza pęka z trzaskiem. Voldemort. Snape rzuca następne zaklęcie bez różdżki, potem jeszcze jedno ale jest coraz bardziej zmęczony... Voldemort podchodzi bliżej, triumfalny uśmiech wykrzywia jego brzydką twarz. “ARTIS NIGRAE INCANTATIO!!!” – wyje Snape tak głośno jak tylko potrafi. Coś czarnego strzela mu z dłoni, osłaniając ich przed Lordem. Harry słyszy jego wściekły wrzask, a potem zaklęcia, ale czarna, błyszcząca tarcza nie pęka. Siła zaklęcia rzuciła Snapem o ścianę; jego dłonie krwawią.

„Dobry Boże, co to było?” – szepcze przerażony Fletcher. „Bezimienna... Ty jesteś Księciem Ciemności.” Snape patrzy na niego, nic nie mówiąc; jego oczy są zupełnie bez wyrazu. Harry zauważa, że Snape stara się nie stracić przytomności; na podłodze już utworzyły się dwie kałuże krwi.

„Niech się pan zamknie, panie Fletcher.” – warczy Lily ze złością. „Jakich słów mógł użyć? “Avada Kedavra”? “Imperio”? ” Bez rezultatu. Lily zaczyna monotonną litanię haseł w różnych językach...

„W końcu może rozbić tarczę.” – mówi bardzo cicho Snape. „Jeśli to zrobi, zabij mnie. Obiecałaś.”

„Ja nie łamię obietnic.” Dalej szepce kolejne hasła... Voldemort rzuca następne zaklęcia... „Otwórz się, do cholery!” – zdesperowana Lily kopie w drzwi, które lekko się uchylają. „Do diabła, nie mówcie mi, że to było hasło.” Wchodzą do środka (no, Snape jest wleczony przez Lily) i znajdują miejsce do deportacji. Cała czwórka aportuje się w Zakazanym Lesie.

„O niech mnie” – szepcze Fletcher – „myślałem, że już nigdy nie zobaczę nieba.”

„I śniegu” – dodaje McGonagall. Lily nie zwraca na nich uwagi – zajmuje się krwawiącym Snapem.

„Potrzebuje lekarza.” – mówi Fletcher. „Dobry Boże, Książę Ciemności walczący z Sam-Wiesz-Kim... Był pod wpływem Imperio?”

„Nie.” – warczy Lily ze złością. „Nie obrażaj go, bo dostaniesz przekleństwem. Robi to z własnej woli. Kiedy wy, durni, ograniczeni Aurorzy wreszcie zrozumiecie, że to nie twoja moc sprawia, czy jesteś dobry czy zły? To nie przekleństwa ani eliksiry robią z ciebie łotra albo bohatera! To nie wiedza ani umiejętności, tylko twój wybór! Mógłbyś znać wszystkie Czarne księgi na pamięć i nie stałbyś się zły tylko przez to!”

„Co?..” Snape odzyskał przytomność.

„Chodź, musimy dostać się do zamku.” – Lily pomaga mu wstać.

„Mogłabyś go lewitować.” – radzi Profesor McGonagall.

„Tylko bez magii...” – jęczy cicho Snape.

„Nie mogę.” – wyjaśnia Lily. „Więcej magii mogłoby mu zaszkodzić.”

Następna scena, którą widzi Harry, rozgrywa się w Skrzydle Szpitalnym tej samej nocy. Snape i Lily ściągnęli już maski; jego czarne włosy zakrywają mu twarz a ona nerwowo bawi się swoim długim, rudym warkoczem. Kobieta o platynowo blond włosach dokładnie ogląda dłonie Snapea. Lily i Dumbledore patrzą na nią z niepokojem.

„I co, Ateno?” – szepcze Snape. „Czy moje ręce kiedykolwiek się wyleczą?” „Ciesz się, że żyjesz.” – ripostuje blondynka. „Oszalałeś.”

„A co byś zrobiła, gdyby Czarny Lord chciał cię złapać?”

„A nie sądzisz, że domyśli się, kto mógł użyć takiego zaklęcia? Niewielu zna Bezimienną. Bardzo niewielu. Sądzę, że tylko czworga z was tego uczył.”

„Nauczył nas tylko paru prostych sztuczek; nie chciał, żebyśmy stali się zbyt potężni.”

„Mądrze robił.” – mruczy blondynka.

“Uczyłem się Bezimiennej w tajemnicy” – ciągnie cicho Snape – „Można znaleźć wiele ciekawych ksiąg, jeśli się wie, gdzie szukać. Założę się, że on nawet nie zna tej tarczy.”

„A ja nie wiem, co robić. Profesorze Dumbledore, próbowaliście już łez Feniksa?”

„Tak, ale bez rezultatu. To za duża moc.”

„Jedyne, co mogę poradzić” – mówi wiedźma – „to czekać. Na razie ten twój kolega, Roger, musi grać ciebie, a potem zobaczymy. Krew już tak nie płynie, może w końcu przestanie. Przepraszam, ale nie wiem, jak ci pomóc – poszukam w księgach, ale nic nie mogę obiecać.”

„Dzięki, Ateno” – mówi Snape słabym głosem. „Przynajmniej zmniejszyłaś ból. Bolało jak diabli, a teraz tylko trochę.”

Scena zmienia się ponownie, ale Harry wie, że to wciąż ta sama noc. Tym razem Lily, sama, aportuje się w ogrodzie i spogląda na zegarek.

„Piąta.” – mruczy. „Niech to diabli.” Cichutko idzie w kierunku domu i otwiera okno zaklęciem, a potem szybko wchodzi do środka.

“Gdzieś ty była?” – Harry słyszy krzyczącego mężczyznę. Ktoś zapala świece i Harry rozpoznaje własnego ojca.

“Bez nerwów, James.” – ziewa Lily. „Mówiłam ci, że poszłam na urodziny Claire. Była Puchonką, na pewno ją pamiętasz.”

“Jest piąta rano!” – wrzeszczy James. „Spodziewasz się dziecka, nie powinnaś...”

„Zamknij się, nie wypiłam ani kropelki.” – Lily zaczyna się złościć. „No dobra, trochę się spóźniłam.” – dodaje łagodniej.

„I wchodzisz oknem!”

„Nie chciałam cię budzić. Przepraszam, James.”

„I nie byłaś na przyjęciu, ty kłamco!”

„Zapytaj Claire albo Paula albo…”

„Zapytaj Syriusza! Obserwował cię...”

„Szpiegowałeś mnie?” Jej pięści zaciskają się gwałtownie. “Więc ten przerośnięty kundel to był on? Gdybym była wiedziała...”

„Powiedział, że rzeczywiście byłaś na przyjęciu” – syczy wściekły James – „ale o północy wyszłaś, bo byłaś zmęczona” – uśmiecha się ironicznie – „ale zamiast aportować się do domu włóczyłaś się sama po mugolskim Londynie – i czekał na ciebie jakiś facet na motorze. Gdybym tylko wiedział, kto to...”

“Ten twój Syriusz ma zwidy.”

„Nie! Zastanawiam się tylko, kto jest twoim kochankiem! Wczoraj przesłuchaliśmy tego Śmierciożercę Snapea i upierał się, że to nie on! A może ten cholerny Wąż użył jakiś Czarnych sztuczek, żeby złamać działanie Veritaserum...” Twarz Lily przybrała kolor sierści jednorożca. Harry nie przypuszczał, że można aż tak zblednąć.

“Przesłuchaliście go? Veritaserum? Zapytaliście, czy?..” – zaczyna się jąkać. „James, jak mogłeś?!”

„To Śmierciożerca.”

„Ty pieprzony, przeklęty Aurorze.” – syczy ona. „Mówili mi, że wszyscy jesteście tacy sami – ślepi, samolubni i okrutni, ale byłam zbyt głupia, żeby w to wierzyć! Wiesz, jak to jest kiedy ten Imperius w płynie – Veritaserum – zmusza cię do mówienia? Uderzono cię kiedyś przekleństwem? Byłeś w Azkabanie?”

„A co ty o tym wiesz?”

„Wiem, jak przesłuchują w lochach Ministerstwa. Byłam w więzieniu. Wiem, jak się czuje przekleństwa i bicie.”

„Kobieto, co ty bredzisz?”

„Wyrosłam na Nokturnie. Byłam Czarną Krakerką – a teraz pracuję dla Dumbledora – i TAK, współpracuję ze Snapem i innymi, których, w swojej cholernej głupocie uważasz za śmieci, chociaż ryzykują życiem, walcząc z Voldemortem tak samo jak ty! Tej nocy byłam w Czarnej Twierdzy!”

„Kłamiesz.”

„A ty jesteś okrutnym draniem.”

„Tam nie da się włamać.”

„Taki kretyn jak ty nie da rady, ale ja jestem Krakerką.”

„Mam dość tych kłamstw! Idź do tego swojego Snapea z tym jego bachorem, ty zdziro!”

„Z przyjemnością.” – syczy ona. „Ale zanim wyjdę z tej twojej brudnej budy” – jej oczy płoną gniewem – „mała pamiątka. TORMETIO!” Przekleństwo uderza Jamesa z pełną siłą. Lily spokojnie przygląda się temu, jak zwija się z bólu i krzyczy. „Twoje ulubione.” – mówi cicho, kiedy zaklęcie już przestało działać. Okrutny grymas wykrzywia jej twarz. „Białe. Wybaczalne. W sam raz, żeby przesłuchiwać nastolatków w Nokturnu. To zapłata za Seva.” James gapi się na nią, nie kryjąc szoku i przerażenia. „Wstawaj!” – wrzeszczy Lily, podchodząc do niego. „A to” – ciągnie, kiedy tamten już się pozbierał – „też za Seva. Także aurorska sztuczka.” Uderza go łokciem w twarz tak mocno, że znów rzuca nim o ziemię; z nosa leci mu krew. „Miej to w pamięci, jakbyś znów kogoś przesłuchiwał. I dotknij kogoś z moich przyjaciół, a zobaczysz, co jeszcze potrafię.” – stwierdza spokojnie, otwierając drzwi, a potem wychodzi, zatrzaskując je za sobą.

Koniec wizji

Harry budzi się gwałtownie. Oddycha ciężko i serce mu wali jak oszalałe. To był koszmar, to nie może być prawda!

„Kolejny głupi sen?” Salazar zagląda przez zasłony.

„Pilnuj swojego nosa.” – warczy Harry ze złością.

“Mówisz do swojego belfra, pamiętaj.” – uśmiecha się Salazar. „Słuchaj” – dodaje łagodnie – „jesteś tu od trzech dni i miałeś już dwa koszmary. To może mieć sens, Harry. Czuję, że twoje sny nie są zwykłe – to znaczy nie są tylko wytworem twojej wyobraźni. Widzisz prawdę. Nie wiem, co zobaczyłeś, ale zapewniam cię, że to się zdarzyło naprawdę. Rozumiem, że mi nie ufasz – przecież mnie nie znasz – ale powinieneś z kimś porozmawiać. Jestem Wróżbitą, mógłbym ci pomóc, ale jeśli nie chcesz mi się zwierzać, idź do Profesora Dumbledora. Wizji nie ma się bez powodu, zwłaszcza jeśli tak często się powtarzają. ”

Artis Nigrae Incantatio – “Zaklęcie Czarnej Magii”

Następny rozdzial > >

Darmowy Hosting CBA.PL

BEZRÓŻDŻKOWA MAGIA

Knot i Mundungus Fletcher, Auror z Ministerstwa, wchodzą do szkoły. Nie wiedzą, że z ciemności spoglądają na nich dwie pary alfich oczu, pełnych niepokoju. „Naprawdę muszę?” – pyta młodszy Alfa.

„Drako, wiesz, że tak. Jeśli nie będziemy mieć dowodów, że zdradziłeś Voldemorta, skończysz w Azkabanie.” Draco wzdycha. „Wiem, że to okropne ale nie mogę na to nic poradzić.”

„Nie chcę im opowiadać, jak...”

„Użyją Veritaserum, więc i tak będziesz musiał. Chodźmy, Drako. Im szybciej zaczną, tym szybciej skończą.”

„Profesorze, to będzie tak, jak pan opowiadał? Z tymi łańcuchami i w ogóle?” Draco się boi.

„Jesteś Alfą.” – odpowiada cicho Snape.

„To znaczy, że tak będzie. Mają nas za potwory.”

„Kiedy zada się pytanie, na które przesłuchiwany nie potrafi odpowiedzieć, może stać się agresywny. Boją się, że rozerwiesz ich na kawałki – byłoby to dobre dla czarodziejskiej Anglii, tak nawiasem mówiąc.”

„Pytanie, na które nie można odpowiedzieć?” – dziwi się Drako.

„Czasem trudno zdecydować, co odpowiedzieć. Problemy pojawiają się też, jeśli przesłuchujący zadaje zbyt osobiste pytania, jeśli próbuje wyciągnąć z ciebie twoje największe tajemnice.” Wchodzą do komnaty. Snape pozdrawia Ministra i Aurora ale oni ignoruję jego powitanie.

„Nie powinieneś tu być, Snape.” – warczy Knot.

„Ale to Alfa, panie Ministrze. Niebezpieczne zwierzę.” – protestuje Fletcher, patrząc na Drakona ze strachem i wstrętem. Nałożył na niego podwójne magiczne więzy, ale mimo to... To Alfa! Fletcher wie, że Alfy są groźniejsze niż Bety i nie chciałby stanąć twarzą w twarz z szalejącym wampirem. Knot gapi się na Drakona z przerażeniem.

“Albusie, pozwoliłeś uczyć się kolejnemu zwierzęciu...”

„Ministrze, im dłużej pan zwleka, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo ataku.” – warczy Snape z wściekłością. „Jestem jego opiekunem i nalegam, żeby pozwolono mi tu zostać, chyba że pan i ten Auror wiecie co robić, gdy nastąpi atak.”

„Dobrze, dobrze” – mówi nerwowo Knot. „Fletcher, proszę mu dać to serum i zaczynajmy.” Snape patrzy na łańcuchy na ramionach Drakona, myśląc o własnej przeszłości. Łańcuchy są o wiele za ciasne – jak zwykle w przypadku Alf. Kto, do diabła przejmuje się cierpieniem zwierzęcia? Bólem Śmierciożercy? Nic się nie zmieniło; kolejne pokolenie poznaje słodki smak Imperiusa w płynie, gorzki smak uprzedzeń i wstrętny smak nienawiści. Snape patrzy, jak oczy Drakona robią się puste, bez wyrazu. Serum zaczyna działać.

„Nazwisko?” – pyta Fletcher.

“Draco Aquilla Malfoy.” Jak zwykle kilka takich pytań na początek.

„Rodzice?

“Lucjusz i Narcissa Malfoy, z domu Lestrange.”

„Jesteś Śmierciożercą?” Zaczęło się. Ból wykrzywia twarz Drakona; zdumiony Fletcher cofa się o krok. Snape, gdyby mógł, zabiłby i Ministra i Aurora na miejscu. Człowiek z Ministerstwa powinien, do wszystkich diabłów, wiedzieć, jak się używa Veritaserum!!! Snape pamięta, jak on sam zareagował na to pytanie – ból był niesamowity. Na to pytanie Drako nie może odpowiedzieć – bo niby jak? Jest Śmierciożercą, bo wypalono mu Mroczny Znak i jednocześnie nie jest – bo zdradził Lorda. Pytanie bez odpowiedzi, które sprawia, że w żyłach płynie ci roztopiona stal, pytanie, które rozszarpuje ci mięśnie...

„Jesteś lojalnym Śmierciożercą?” – mówi głośno Snape. Z tym pytaniem nie powinno być kłopotu. Snape widzi, jak mięśnie Drakona się rozluźniają.

„Nie, nie jestem. Jestem lojalny wobec pana, Profesorze Snape, nie wobec niego.” Snape wzdycha z ulgą.

„Nie wolno ci się wtrącać, Snape.” – warczy Knot.

„To niech twój Auror bardziej uważa.” – myśli Snape ale nie mówi tego głośno. W tej sytuacji lepiej nie drażnić Knota. Fletcher ciągnie dalej:

„Kiedy przyłączyłeś się do Sam-Wiesz-Kogo, Malfoy?”

„Moja inicjacja miała miejsce pierwszego lipca.”

„Złamałeś prawo w związku z twoją działalnością?”

„Tak.” Jeśli tak dalej pójdzie, Drako będzie miał atak.

“Niewybaczalne?”

„Tak.” W głosie Drakona nie słychać żadnych emocji ale Snape wie, że to efekt Veritaserum; tak naprawdę uczucia gotują się pod ta maską obojętności.

“Imperius?”

„Raz, podczas inicjacji.”

„Inicjacja Śmierciożercy obejmuje wszystkie Niewybaczalne, panie Fletcher.” – wtrąca Snape. Oczy Aurora rozszerzają się ze zdumienia.

„W przypadku piętnastoletnich dzieci też?” – szepcze.

„Nie ma wyjątków.” – Snape i Drako odpowiadają jednocześnie. Ku satysfakcji Snapea, Knot zrobił się blady jak ściana.

„Dobrze.” – Fletcher odzyskał panowanie nad sobą. „Teraz o innych przekleństwach. Używałeś ich poza inicjacją, Malfoy?”

„Tak.”

“Cruciatus?”

„Tak.” Pięści Snapea zaciskają się i rozluźniają. To się skończy atakiem.

„Ile razy?”

„Nie liczyłem. Kilka. Ostatnie dwa przeciw Profesorowi Snapeowi. Żałuję, Profesorze, niech mi pan uwierzy...”

„Wierzę ci, Drako.” – mówi cicho Snape – i nie kłamie.

„Dlaczego, Malfoy?” – ciągnie Fletcher.

„Z rozkazu Voldemorta albo kiedy byłem pod wpływem Imperio.”

“Avada Kedavra?”

„Tak, z tych samych powodów.”

“Kto rzucił na ciebie Imperius?”

„Moja matka, trzy razy.” Oczy Fletchera robią się wielkie jak spodki; miał nadzieję, że mroczne czasy minęły – ale wygląda na to, że wróciły. Kilkakrotnie spotkał się z takim przypadkiem – młodych ludzi, zmuszonych przez własne rodziny do przejścia na stronę Ciemności.

„Po co?”

„Pierwszy raz przed inicjacją. Najpierw chciałem się przyłączyć, ale jak się dowiedziałem, jak to wygląda, to” – Snape podchodzi bliżej, widząc, że oczy Drakona się zmieniają – „to już nie byłem tego taki pewien i ona chciała mnie zmusić. Potem robiła to, żebym się zachowywał, jak powinienem.”

„Więc zmuszała cię do używania Niewybaczalnych?”

„Tak.” Te słowa ledwie słychać; Snape widzi, ze źrenice Drakona zmieniły się w cienkie, pionowe szparki – a jego uszy już trochę zmieniły kształt.

„Zostawcie go.” – Snape zasłania Malfoya przed Fletcherem. „Wiecie już wszystko. Jedno pytanie więcej, a się transformuje. Nie widzicie, że to go boli?”

„Od kiedy Śmierciożercy są tacy wrażliwi?” – warczy Fletcher. „Przecież to tylko Alfa.” Głośny, przenikliwy krzyk przerywa mu zdanie. To cud, że Knot jeszcze nie zemdlał.

„Wychodzić stąd! Już! Wszyscy!” – wrzeszczy Snape. „Ludzka obecność tylko nasila atak!” Nie musi powtarzać... Fletcher się boi, Knot jest przerażony; nawet w oczach Dumbledora widać niepokój. To przykre dla Snapea – nawet Dyrektor się boi szalejącego Alfy, jakby to była jego wina... Kiedy wyszli, może uspokoić Drakona. „Libero” – szepcze. Łańcuchy znikają.

„Potwór, prawdziwy potwór.” – mruczy Fletcher, idąc korytarzem. „Najpierw Snape, teraz on. Alfa i Śmierciożerca w jednym. Dobry Boże!”

„Kto jest gorszym potworem, panie Fletcher?” – przerywa mu łagodny, cichy głos. Fletcher gwałtownie się zatrzymuje – nie zauważył tego chłopaka o szkarłatnych oczach i długich, purpurowych włosach. „Kto?” – chłopak pyta raz jeszcze. „Ten, kto ma kły, czy ta, która używa Imperiom żeby zmusić własne dziecko do zabijania? Ten, kto ma pazury, czy ten, kto go z tego powodu obraża, jakby to była twoja wina, że jesteś Alfą? TYLKO Alfą, czyż nie?” Szkarłatne oczy przebijają Fletchera jak para wampirzych sztyletów.

„Kim jesteś? Skąd wiesz?” – jąka się Fletcher.

“Salazar Redeye. Nie podsłuchiwałem – jestem Wróżbitą. Walczyłem z Księżną Ciemności, jeśli to pana obchodzi, chociaż też jestem TYLKO Alfą.” – syczy złowrogo. Fletcher sięga po różdżkę. „Nie zamierzam pana atakować.” – ciągnie spokojnie Salazar. „Ja tylko zadaję pytania. Kto jest gorszym potworem – ten, który wyje teraz w bólu transformacji, czy ci, którzy wysyłają piętnastoletnie dziecko do walki z czarodziejem, którego sami boją się nazwać po imieniu?” Fletcher gapi się na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. „Nawiasem mówiąc, panie Fletcher” – mówi Salazar dziwnym głosem; jego oczy są całkowicie puste, pozbawione wyrazu – Fletcher rozpoznaje wróżbiarski ton – „Pamięta pan, które Czarne zaklęcie rani dłonie rzucającego?” Fletcher cofa się o krok – ten chłopak jest bardziej niż niesamowity. Czyżby wiedział? „Prawdziwi Wróżbici widzą nie tylko przyszłość lecz i przeszłość. Widział to pan, prawda? Pan widział Bezimienną.” „To co?” – warczy Fletcher. Ten chłopak działa mu na nerwy.

„W tym zamku jest ktoś, kto musi używać Czaru Maskującego na swoje blizny z powodu tego zaklęcia. Zeszło kilka nocy, zanim wyzdrowiał – długich i bolesnych nocy, zapewniam pana – a pan uważa go za bestię. Dziwne, jak działa ludzki umysł, naprawdę dziwne. Wy, święci Aurorzy, oskarżacie Czarnego Pana o rasizm i okrucieństwo, a co sami robicie? My, Alfy, czujemy ból jak ludzie, ani trochę mniej. Wielu z was nie dałoby psu kopniaka, a możecie nas torturować, bo jesteśmy zwierzętami. Może jestem durniem, ale czegoś tu nie rozumiem. No więc” – znów wróżbiarski ton – „Pamięta pan dzień, kiedy zobaczył pan Bezimienną? On pamięta, bo każdą rocznicę spędza, wyjąc z bólu, jaki sprawiają mu jego blizny – a jego trudno zmusić do wrzasku. Żadne pojedyncze przekleństwo nie da rady.”

„Co?” Ale Salazar już zniknął za drzwiami, zostawiając zdumionego Aurora samego. Fletcher nigdy się nie dowiedział, kto uratował go z Czarnej Twierdzy; Dumbledore nie powiedział mu tego ze względu na bezpieczeństwo, ale teraz prawda uderza go jak młot. Kto inny w tym zamku mógłby tak się znać na Czarnej Magii? Kto mógłby być Księciem Ciemności, jeśli nie Snape?! Snape, zawsze obrażany za przeszłość Śmierciożercy i za alfie pochodzenie. Snape, ten dziwny samotnik o niesamowitych oczach – ten, któremu mało kto ufał i nikt nie lubił. Nawet Dumbledore. Współpracowali i walczyli ramię w ramię – i Snape zawsze był gotów wypełnić rozkazy Dyrektora – ale nie przyjaźnili się ze sobą.

Albus Dumbledore żałuje tego. Ufał Snapeowi od lat – no, prawie zawsze - czasem miał wątpliwości. Tej nocy, kiedy Snape wrócił do Voldemorta i nie zjawiał się tak długo, Dumbledore znów zaczął go podejrzewać – do czasu, gdy musiał pomóc pani Pomfrey. Dumbledore wiele widział, ale obrażenia Snapea go przeraziły. Nawet pani Pomfrey, doświadczony lekarz, była zszokowana. „Śmierciożercy-człowieka tak by nie potraktował.” – stwierdził cicho Snape, widząc ich zdumienie i przerażenie. Dumbledore jest wściekły na siebie za te podejrzenia i nieprzyjemne poczucie winy nie daje mu spokoju. Nigdy nie starał się zaprzyjaźnić ze swoim Mistrzem Eliksirów – a ten akceptował swoją samotność i odrzucenie tak samo, jak znosił swoje okrutne, straszne zadania. Cóż, w końcu Metal – wytrzymałość, odpowiedzialność i cierpliwość to jego Drugi Żywioł.

Snape zawsze był gotów odpowiedzieć mu na pytania dotyczące Voldemorta albo Czarnej Magii – czasem nawet mówił coś bez pytania – ale Dumbledore nigdy nie wiedział dużo o jego prywatnym życiu i przeszłości (poza działalnością Śmierciożercy.) Dumbledore wie, że Snape utrzymuje kontakty z ludźmi Nokturnu – ale nie zna szczegółów. Nie wiedział o Zwierzętach, ani o polowaniach dopóki Snape mu nie powiedział. Teraz Dumbledore rozumie, czemu Snape tak strasznie rozpaczał po śmierci Lily. Był w Azkabanie, kiedy zginęła – Dumbledore nie może zapomnieć wycia załamanego, zrozpaczonego Alfy, odbijającego się echem od więziennych ścian. Mówią, że Alfa potrafi przelać cały swój ból w swoje krzyk – i to prawda. Dumbledore w życiu nie słyszał czegoś podobnego. Może powinien był go wtedy pocieszyć, ale bał się do niego podejść. Musiałby rzucić na niego potężne zaklęcia, ale nie chciał dodawać fizycznego bólu do cierpień Snapea. Słyszał o ludziach, którzy potrafili podejść do szalejących Alf i ich uspokoić – na przykład Wolfgang Malfoy, dziadek Severusa – ale zawsze uważał, że to bzdury, dopóki się nie dowiedział, że Lily też to umiała. Jak oni to robili? Czy musieli być kochankami Alf? Nie, Lily była wtedy za mała... Severus mówił coś o miłości, zaufaniu i zrozumieniu ale Dumbledore nie może sobie wyobrazić jak można zaufać osiemdziesięciu kilogramom rozszalałych mięśni, ścięgien i kości drapieżnika. Żeby nie wspomnieć o wilczych szczękach i tygrysich pazurach. Dumbledore nie jest tchórzem ale nigdy by nie podszedł do szalejącego Alfy bez różdżki – a ta mała Evans to robiła i żaden Alfa nawet jej nie drasnął.

Alfy. Dzieci Czarnej Magii. Naprawdę pół-zwierzęta, pół-wampiry. Alfy, najbardziej tajemnicze ze wszystkich istot, ci, których nikt nigdy nie zdołał zniewolić. Alfy, idealna armia (w planach, które nigdy się nie spełniły), która obróciła się przeciw swoim panom, rozszarpując najpotężniejszych czarodziejów ósmego wieku na strzępy. Alfy, których wielokrotnie próbowano wytępić, bez rezultatu. Alfy – gatunek, który nie powinien był pojawić się na świecie – ale który się pojawił i wciąż istniał, wymykając się Aurorom i Łowcom. Alfy, którzy uczyli swoje dzieci nawet w czasach, kiedy nie mogli posłać ich do szkoły. Alfy, gotowi przybyć na Sleipnirach, Vargach i Mngwach, by bronić swoich przyjaciół. Dumbledore wie o prawdziwym pochodzeniu Alf; Snape opowiedział mu o Dziewięciorgu Założycielach, ich buncie i Gnieździe Bazyliszka – chociaż nigdy nie pokazał mu zamku. Dumbledore wie, czym różnią się od siebie Alfy i Bety ale jest pewien, że Snape nie zdradził mu wszystkiego. Odmówił wyjaśnień co do Lapis Animae, na przykład. Co jeszcze ukrywa, zmuszony przysięgą albo z własnej woli? Dumbledore rozumie, czemu Alfy nie ufają ludziom – przez te Polowania na Wampiry które trwały trzy wieki i znacząco zmniejszyły ich liczbę, zanim wreszcie skończyły się w osiemnastym wieku, żeby nie wspomnieć o innych próbach wytępienia Gatunku, Który Nie Powinien Istnieć, jak czasem nazywano Alfy w Średniowieczu. Nic dziwnego, że Alfy przysięgają nie zdradzać pewnych rzeczy osobom spoza ich kręgu. Bardzo niewielu ludzi widziało Gniazdo Bazyliszka, niewielu brało udział w polowaniach a ci, którzy znają prawdę o Lapis Animae naprawdę są rzadkością – i trzymają język za zębami. Dlatego o Kamieniu Duszy (i o samych Alfach) narosło tyle mitów.

„Dobrze, Drako” – stwierdza Snape – „Pięćdziesiąt pompek, na tempo. CO?! To ma być pompka!? Jeszcze raz...” W końcu wściekłemu i zmęczonemu Drakonowi udaje się wypełni polecenie. „Musisz, Drako.” – tłumaczy spokojnie Snape. „Musisz nauczyć się walczyć.”

„Mam różdżkę.”

„Accio” – mówi spokojnie Snape i łapie w powietrzu różdżkę Drakona. „Już nie. Bardzo łatwo rozbroić czarodzieja, jak widzisz. Dlatego chcę cię nauczyć Bezróżdżkowej magii. Jesteś Alfa i Śmierciożercą; musisz umieć się bronić.”

„Bez różdżki nie ma magii.”

„Czyżby?”

„No... Sal nie potrzebuje różdżki, żeby wróżyć.”

„Dobrze. Co jeszcze?”

„Mowa węży.”

„Dokładnie.”

„A ja nie potrzebuję różdżki do uzdrawiania. Korzystam z eliksirów i zaklęć ale w wielu przypadkach moja własna moc wystarcza.”

„Tak. Widzisz, różdżki wynaleziono około trzy tysiące lat temu a magia jest przynajmniej dwukrotnie starsza. To znaczy, że?”

„Że wcześniej posługiwano się magią bez użycia różdżek.”

„Właśnie – i ta magia była o wiele potężniejsza, niż myślisz. Zawsze byli Uzdrowiciele, Wężouści i Wróżbici – ale z tym darem musisz się urodzić, tego nie można się nauczyć. Dlatego większość czarodziejów musi używać czegoś innego. Najstarszym rodzajem Bezróżdżkowej Magii są Eliksiry.”

„Eliksiry to Bezróżdżkowa magia?”

„Chyba traciłem czas, ucząc cię. Używasz różdżki na moich lekcjach?”

„Bardzo rzadko.”

„No to są rodzajem Bezróżdżkowej. Jest kilka rodzajów Eliksirów, tak nawiasem mówiąc. Uważam, że rozróżnianie ich to nonsens ale niektórzy traktują Corpus et Sanguis Magia jako zupełnie odrębną gałąź wiedzy.”

„Magia Ciała i Krwi? O cholera...”

„Nie wyrażaj się. Tak, to poprawne tłumaczenie.”

„To tej magii użył Lord, żeby powrócić, prawda?”

„Tak. Jest niezmiernie trudna, ale bardzo potężna – i zawsze używano jej w ostateczności, na przykład żeby ratować umierających. Nic dziwnego, że użył jej, aby powrócić. Ja posługuję się nią robiąc potężne lekarstwa i odtrutki. Sanguis pomoże, kiedy nie ma innego ratunku. Ale do rzeczy: Eliksiry to lekarstwa i trucizny, ale nie nadają się do pojedynków. Najstarszą magią obronną były więc sztuki walki i szermierka. Możesz uważać, że to nie jest prawdziwa magia, bo Mugole też mogą się tego nauczyć, ale będę cię w tym szkolić. Jeśli masz magiczny miecz i znasz parę alfich sztuczek, to jest to zabójcza broń, naprawdę. Ale to nie wszystko. Są jeszcze trzy rodzaje starożytnej Magii: sztuka Inwokacji, Czytanie w Myślach i Bezimienna.”

„Carmen jest Inwokerką, prawda?”

„I to świetną. Inwokacje najbardziej przypominają zwykła magię, bo korzystają z tej samej mocy. Jakiej?”

„Słów, Profesorze.”

„Tak, mocy słów. Inwokerzy śpiewają i mogą wiele zdziałać swoimi pieśniami. Przywołują demony, kontaktują się z duchami i zwierzętami. Mają zdolność telepatii i telekinezy.”

„Przepraszam?”

„Coś jak Accio. Jest też pieśń, działająca jak Alohomora – i inne. Pieśnią można nawet zabijać, ale ta magia jest powolna – zamiast kilku słów musisz wykonać całą pieśń i dlatego zaklęcia wykonywane z pomocą różdżki zastąpiły Inwokacje. Mimo to warto je znać, bo nie potrzebujesz do nich różdżki. Inwokacje mają jeszcze jedną, wielką moc – potrafią wpływać na twoje uczucia. Dają odwagę i nadzieją, albo strach i rozpacz. Inwokerzy wiedzą, kiedy przyjaciel albo krewny ma kłopoty i potrafią pomóc, nawet przez ocean, jak Carmen. Potrafią zmniejszać ból i dają siłę. Jak widzisz, Inwokerzy wiele umieją, ale ta magia jest za wolna. Czytanie w Myślach i Bezimienna są szybsze. Czytanie w Myślach nie wymaga różdżki, ale Gwiazdy Pięciu Żywiołów. To nie tylko czytanie cudzych myśli; możesz też przekazać moc jednej osoby innej, zamienić umysły...”

„Nie rozumiem.”

„Jeśli zamienimy umysły, twój umysł zamieszka w moim ciele i vice versa.”

„A niech mnie... To jest moc.”

„Tak, ale to nie jest ani łatwe, ani bezpieczne. Możesz to wytrzymać najwyżej przez kilka godzin, to wysysa z ciebie cała energię. To może zranić obie osoby, Drako, nie powinno się tego próbować, chyba, że w ostateczności. No i działa o wiele lepiej, jeśli jest dobrowolne – w innym przypadku umysł tej drugiej osoby będzie z tobą walczyć i to się może źle skończyć dla obu stron. Można też z kogoś wyrwać duszę i ja zniszczyć – to działa jak pocałunek Dementora, ale nikt, oczywiście, nie pozwoli ci na to bez walki, a takie pojedynki są straszne. Jak widzisz, Czytanie w Myślach działa głównie na umysł: na twoje uczucia, pozwala używać telepatii i tak dalej. Także Lapis Animae stworzyli Czytający. Mam nadzieję, że pamiętasz, że nie można o nim mówić Obcym.”

„Czyli tym, którzy nie posiadają Kamienia Duszy.” – mówi Drako, ściskając swój własny Kamień w dłoni. To szmaragd, tak jak u Snapea. Szmaragd, Woda, Żywioł Szpiegów. Lapis Animae jest zawsze dobrze wybrany.

„Wiele naszych, alfich mocy zawdzięczamy Kamieniowi Duszy.” – ciągnie Snape. „Obcy nie mogą go zobaczyć. Świeci, kiedy jesteś szczęśliwy, ciemnieje, gdy się smucisz i przestaje błyszczeć kiedy...”

„Kiedy umierasz. Pan nosi Lapis Animae zmarłej osoby oprócz własnego, Profesorze.”

„To prawda.” – uśmiecha się smutno Snape. Oprócz swojego szmaragdu ma też diament, w którym już nie grają promienie słońca. „Ona nie żyje.”

„Jej Pierwszym Żywiołem było Światło.” – mówi Drako. „Czytałem, że to się bardzo rzadko zdarza.”

„Tak.” – Snape delikatnie dotyka diamentu.

„A Bezimienna? Czemu tak się nazywa?”

„Bo większość czarodziejów boi się użyć jej prawdziwego imienia. Można jej używać tak jak zwykłej magii – jest szybka i rzucasz zaklęcia – i istnieją czary dosłownie na każdą okazję – ale rzucasz je gołymi rękami. I tu tkwi problem: zazwyczaj to różdżka zbiera i kontroluje moc potrzebną do wykonania zaklęcia, a tu musisz to zrobić bez pomocy jakiegokolwiek magicznego przedmiotu. Dlatego musisz być bardzo sprawny i silny, żeby używać Bezimiennej. To wyczerpuje i może ci zrobić krzywdę, jeśli spróbujesz czegoś naprawdę mocnego. Mimo to, Bezimienna jest wspaniała, a niektóre zaklęcia, zwłaszcza tarcze, są imponujące. Bezimienna jest bardzo szybka – można się przy jej pomocy pojedynkować.”

QUIDDITCH

Kilka następnych dni nie przyniosło nic nowego - żadnych wizji, niczego dziwnego, tylko Snape jest w wyjątkowo paskudnym humorze. Powód: wczoraj w nocy...

Wspomnienie:

Snape walczy z upartym zamkiem. Gdyby Lily tu była, dawno by go już otwarła. Nauczyła go sztuki włamywania, ale brakuje mu jej mistrzostwa i doświadczenia.

"Co tu robisz?..." Cholera, tak zajął się zamkiem, że nie usłyszał wchodzącej Bellatrix! Voldemort otworzył Azkaban i ci fanatycy znów są na wolności.

"Avada Kedavra" To nie Bellatrix, tylko Drako Malfoy. "Przepraszam, przyszli we trójkę i miałem z nimi trochę kłopotu. Przepraszam, Profesorze, nie powinienem był dać jej dojść aż tutaj." - wyrzuca z siebie jednym tchem.

"Nie musisz przepraszać, przyjacielu." Po raz pierwszy używa tego słowa, zwracając się do Drakona. "Przyjaciel" to Lily, albo Rowen, albo Jo, czy Nemi - i jeszcze kilkoro innych z Nokturnu jak Roger - ktoś, kto zasłoniłby cię własnym ciałem, gdyby było trzeba. W końcu Snape daje sobie radę z zamkiem, wyjmuje dokumenty i zastępuje je fałszywymi (dobrze mieć znajomków na Nokturnie, którzy znają się na podrabianiu papierów) i zamyka szufladę. Dumbledore dostanie potrzebne mu dokumenty, a Aurorzy ciała trzech zbiegów.

Snape i Malfoy Aportują się w Zakazanym Lesie i wracają do zamku. Drako jest bardzo zmęczony - parę dni temu oberwał, wczoraj miał silny atak a dziś znów praca przez całą noc. Snape kładzie mu rękę na ramieniu; Drako uśmiecha się smutno.
Muszą jeszcze zdać raport Dumbledorowi. Drako wchodzi jako pierwszy, a Snape cierpliwie czeka na korytarzu. Wreszcie nadchodzi jego kolej - a Dumbledore jest bardzo zły.

"Twój chłopak zabił troje ludzi."

"Wiem. Troje fanatyków mniej."

"Opowiedział mi o tym..."

"To należy do jego obowiązków, czyż nie?" Snape jest zbyt zmęczony, żeby się bawić w uprzejmości.

"W lipcu płakałby całą noc a dziś opowiadał mi o tym takim tonem, jakby mówił o pogodzie."

"I co z tego?!" - warczy Snape.

"Co z nim zrobiłeś, Severusie? Zgadzam się, żebyś uczył Alfy Czarnej Magii, w tym okolicznościach to może uratować im życie, ale..."

"To nie wiedza sprawia, że możesz zabić i spokojnie iść spać. Dobrze pan to wie, Dyrektorze."

"Więc co?"

"To samoobrona umysłu. Albo się przyzwyczajasz, albo wariujesz. To pan wysyła ludzi na wojnę, Dyrektorze. Niech pan popatrzy" - dłonie Snapea zaciskają się na poręczach krzesła - "na Aurorów. Robią to samo. Lily i ja też to robiliśmy, nie pamięta pan?" Dumbledore wzdycha.

"Wiem, Severusie, ale..."

"Ale co?! Pan też wierzy w te bzdury, że Alfy nie mają uczuć? Bardzo mi miło." - Snape odwraca się gwałtownie i opuszcza gabinet. Nawet nie pamięta, jak dotarł do lochów. Jest cicho; słychać tylko Carmen, pocieszającą płaczącego Drakona.

"Musiałeś, uratowałeś mi tatę, Drako..."

"Wiem. Ale dokąd nas to zaprowadzi?"

"Do piekła." - mówi do siebie Snape, przyciskając czoło do zimnej, kamiennej ściany. "Drako, przyjacielu, wybacz mi."

Koniec wspomnienia

Dlatego jest taki wściekły. Czasem nawet Dyrektor nie rozumie! Czasem nawet on podziela te przesądy. Inna sprawa, co zrobi Voldemort, kiedy się zorientuje, że troje jego ludzi zginęło w raczej niejasnych okolicznościach. Snape gestem każe klasie wejść; obserwuje jak zajmują swoje miejsca a potem wypisuje recepturę eliksiru na tablicy. Ku jego zdumieniu, Weasley i Granger dalej unikają Pottera.
Po jakimś kwadransie, Longbottom ZNÓW zdołał roztopić kociołek ("Gryffindor traci dwadzieścia punktów!") Snape wyciąga różdżkę, żeby posprzątać i nagle znany zapach uderza w jego wrażliwe nozdrza. Rozgląda się po klasie, starając się wykryć źródło zapachu. Granger wylała trochę eliksiru na dłoń Pottera ("Przepraszam, Harry, to było niechcący") ale to naprawdę zadziwia Snapea. Granger jest bardzo przebiegłą i utalentowaną wiedźmą - i Snape wie, że zna się na eliksirach lepiej, niż cała reszta klasy (z wyjątkiem Drakona), a więc to, co zrobiła, napawa go niepokojem. Resztę lekcji Snape spędza, obserwując ja i Pottera. Granger jest chytra, ale nie może wiedzieć wszystkiego. Użyła osławionego Wampirzego Eliksiru, stosowanego do odróżniania wampirów od ludzi. Wystarczy wylać kilka kropel na skórę podejrzanego i jeśli rzeczywiście jest wampirem, eliksir zmienia kolor na purpurowy. Ale oczywiście, Potter jest człowiekiem, więc nic się nie stało.

STOP.

Granger nie może wiedzieć, że ten eliksir działa tylko na Bety, a nie wykrywa Alf. Nie wie też, że czuły wampirzy nos wykrywa jego zapach. Bzdura, Potter jest człowiekiem! A jeśli nie?..

Bzdura.

Snape klnie własną głupotę - przecież to niemożliwe. Lily była jedną z Illuminati ale to nic nie znaczy.

NIC.

Ale przecież Granger nie zrobiła tego przypadkiem - więc dlaczego? Black coś bredził... Czyżby ona też wierzyła w ten idiotyzm? To by wyjaśniało, czemu ona i Weasley tak się odnoszą do Pottera. Czy im wszystkim odbiło? Potter wampirem? Jeśli rzeczywiście nim jest, to Alfą, bo eliksir na niego nie podziałał. Nonsens. Dzieci Illuminati są normalnymi ludźmi. Chyba że... Chyba, że ta Corpus et Sanguis Magia, której Lily i on użyli tamtej nocy, kiedy bachor się urodził, zrobiła z niego wampira... Ciało Jednorożca, krew Bazyliszka... Takie eliksiry to rzadkość i niewiele wiadomo o ich skutkach ubocznych. Nonsens. To niemożliwe! Ale Potter nie nosi już okularów. Ach tak, coś gadał o mugolskiej operacji. Severusie, jesteś skończonym idiotą. Operacja. Znów popadasz w paranoję. Snape znów zaczyna krążyć po klasie, komentując złośliwie wysiłki uczniów. Carmen potrząsa głową, próbując ukryć uśmiech.

"Cholerny bydlak!" - warczy Ron, kiedy wyszli z klasy. Ron i Hermiona nie unikają już Harryego.

"Nie nazywaj go tak." - wtrąca się Carmen.

"Czemu nie? Zamknij się, Wężu!" Szybki, ale bardzo mocny cios zwala go na kolana. Carmen nie tylko ma refleks; jest też silna jak zwierzę. Snape, który właśnie wynurzył się zza zakrętu, zauważa całe zajście.

"McKinnon, chodź tutaj. Już." Carmen niechętnie wchodzi do klasy.

"Nazwał mnie Wężem."

"Zamknij się. Uważaj, do diabła. To nie querilla!"

"Nikt mnie nie będzie obrażał!"

"Ale mogłaś mu połamać żebra. Uważaj, masz teraz więcej siły."

"Nikt mnie nie będzie obrażał. Nigdy więcej."

Na kolejnej lekcji o magicznych stworzeniach profesor Ruddy-Plank znów zastępuje Hagrida. Przyprowadziła piękne stworzenie, podobne do jelenia i każdy może je dotknąć. Kiedy jedna ze Ślizgonek, Blaise, chce dołączyć, Malfoy brutalnie chwyta ją za ramię, zatrzymując ją. Harry widzi, jaki jest wściekły i nie on jeden: na przykład Carmen McKinnon też jest wyraźnie zła na Blaise. Co jest grane? Blaise jest Mugolakiem i Malfoy nigdy wcześniej nawet na nią nie popatrzył. Hermiona głaszcze zwierzaka i Harry też chce podejść. Nie zdążył nawet go dotknąć, a oczy zwierzęcia napełniają się strachem. Jest tak przerażone, że niemal zrywa sznur, próbując uciec. Harry cofa się, zdumiony. Podchodził do jelonka powoli - dlaczego tak go wystraszył?

"To pewnie przez zapach." - wyjaśnia Profesor Ruddy-Plank. "To dlatego, że wcześniej mieliście Eliksiry. Używacie tam różnych rzeczy o mocnym zapachu, których zwierzęta nie znoszą. Profesor Snape też wystraszył mojego jelonka." Wielu uczniów wybucha śmiechem, tylko Salazar podejrzliwie obserwuje Harryego, a Malfoy, oczywiście, rzuca kąśliwą uwagę - ale sam nie podchodzi do jelonka.

Ale wkrótce inna sprawa przyciąga uwagę Harryego: Quidditch. Zbliża się mecz ze Slytherinem, a Gryffindor nie ma Obrońcy. Jako, że Harry został kapitanem, musi wybrać nowego, więc ogłasza test. Oto i kandydaci: oczywiście Ron, kilku z innych klas - i Salazar. Ron gapi się na niego podejrzliwie - nie może mu zapomnieć, że był "niewolnikiem Malfoya" ale Salazar cierpliwie ignoruje jego docinki. Obrońca nie tylko musi świetnie latać - ale powinien "mieć oczy dookoła głowy" więc trzeba wybrać kogoś z dobrym refleksem. Ku zdziwieniu Harryego to właśnie spokojny, łagodny Sal bije wszystkich na głowę - jest zręczny i szybki jak kot.

"Jak ty to robisz, chłopie?" Fred potrząsa głową ze zdumieniem. "Latasz jak zawodowiec!"

"Może nim kiedyś zostanę." - odpowiada Salazar. Tylko Ron jest wściekły i odchodzi, klnąc pod nosem."

"Przepraszam" - mówi Harry. "On tak bardzo chciał grać..."

"Przyzwyczaiłem się do wyzwisk." - odpowiada krótko Salazar. "Zaczynamy?" Cała drużyna wzbija się w powietrze.

"Byłeś niesamowity, Harry." - Katie Bell uśmiecha się do niego. "Malfoy niech nawet nie marzy, żeby z tobą wygrać!"

Czas biegnie szybko i w końcu nadchodzi dzień meczu.

"Wiecie" - Angelina wpada do salonu Gryfonów - "Ślizgoni mają zupełnie nową drużynę."

"No przecież ich czterech graczy skończyło szkołę." - odpowiada Katie. Gryfoni idą na boisko; Harry głaszcze swojego Pioruna z radością i dumą - nawet Nimbusy 2001 Ślizgonów nie mogą się do niego umywać! Drużyna Slytherinu już się rozgrzewa - i zmiany są rzeczywiście duże. Ku zdumieniu wszystkich Malfoy nie jest Szukającym - zastąpiła go Carmen.

"Ciekawe, czemu ten zarozumialec się na to zgodził." - mruczy Ron. Salazar przygląda się Ślizgonom i potrząsa głową.

"Nie wygramy." - mruczy do siebie. "Co?" - pyta Harry. "Nie bądź pesymistą!"

"Mają świetną drużynę." - odpowiada Salazar. Harry przygląda się Ślizgonom. Mają nowych Pałkarzy - Millicent Bullstrode - nic dziwnego, ta dziewczyna zawsze była silna jak byk. Ku zdziwieniu Harryego drugim Pałkarzem jest Blaise Zabini - niska, szczupła dziewczynka. Zawsze trzymała się na uboczu, jako jedna z niewielu Ślizgonek pochodzących z Mugoli. Nie jest ładna: ma krótkie, brązowe włosy i ostre rysy. Nagle odwraca się i spogląda na Harryego swoimi wielkimi, szarymi oczami. Dopiero teraz Harry zauważa jakie są bezdenne. Niemożliwe, jako Mugolak nie może być spokrewniona ze Snapem, prawda? Nowym Obrońcą jest Ślizgon z piątego roku, chłopak o ciemnych włosach i orzechowych oczach. Harry nawet nie pamięta jego imienia.

"Mordred McNair." - mówi Ron. "Jego wuj był Śmierciożercą i ktoś go sprzątnął tego lata."

"Nie przejmujmy się" - mówi George - "połowa ich drużyny nie ma doświadczenia."

"Mają starych Ścigających - i Malfoya jako trzeciego." - mówi Angelina. "I świetne miotły." Carmen nurkuje tak, jak nawet Harry by się nie odważył.

"Stary Malfoy znów próbuje kupić Puchar Quidditcha." - mruczy George ze złością, ściskając swoją starą Zamiataczkę w dłoni. "Mam nadzieję, że go nie dostanie."

"Zaczynamy?" - Carmen uśmiecha się do Harryego. Ten zauważa, że jej miotła różni się od innych - i dosłownie szczęka mu opada. To miotła ręcznej roboty - wielka rzadkość, za którą każdy gracz dałby cały majątek! Są wykonywane na indywidualne zamówienie i bardzo kosztowne ale najlepsze na świecie. "A więc to ty jesteś Szukającym." - Carmen patrzy na niego uważnie. "Zakład, że to ja wygram?"

"Nie zakładaj się, bo przegrasz." - przerywa jej Fred.

"Zakład, że złapię Znicza." - odpowiada ona, patrząc mu prosto w oczy. "Dziesięć Galeonów?"

"Dobrze" - mówi Alice Spinnet. "Dziesięć o Znicza i dziesięć o to, że wygramy."

"Dobra." - Alice i Carmen ściskają sobie dłonie. "Szykuj pieniążki, Alice."

"Ona jest nieznośna" - mruczy Fred. "Harry, dokop tej bezczelnej Ślizgonce, błagam!"

"Postaram się" - śmieje się Harry, wyobrażając sobie, jak Carmen odlicza 20 Galeonów i wręcza je Alice. Pani Hootch rozpoczyna mecz. Rzuca Kafla wysoko w górę, Alice chce go złapać... Malfoy jest szybszy, Salazar robi, co może, by go zatrzymać ale Malfoy z łatwością go omija - Salazar znów blokuje - ale inni Ścigający Ślizgonów już czekają - Malfoy rzuca im Kafel - Nimbusy 2001 są szybsze niż miotła Salazara - i Slytherin zdobywa punkty. Kafel wraca do Gryffindoru i trzy dziewczyny atakują ale McNair już tam jest, broniąc jak wariat. Harry patrzy na niego, zdziwiony.

"Niech mnie" - szepce George - "Wspomagają się magią, czy co?" Alice wykonuje zwód by oszukać Mordreda ale w tym momencie Blaise posyła Tłuczek w jej kierunku. Alice ledwo daje radę go ominąć, a Tłuczek, lecąc niemal pionowo w dół, uderza w ziemię z głośnym "łup". "To dziewczyna, czy wyrośnięty byczek?" - zastanawia się George, patrząc na Blaise ale Harry nie ma czasu, by go słuchać. Musi znaleźć Znicz, bo przewaga Slytherinu rośnie.

Slytherin-Gryffindor 40-0

50-0

100-0

Wynik jeszcze nigdy nie był tak zły! Profesor McGonagall jest blada jak kreda. Snape z niepokojem obserwuje Alfy - pozwolił im grać, ale co będzie, jeśli się transformują?! Silne emocje zwiększają prawdopodobieństwo ataku.

120-0 a Znicza wciąż nie widać. Tłuczek uderzony przez Blaise musnął Harryego. Dobrze, że zdążył się odsunąć, więc piłka nie uderzyła go z całej siły, ale i tak cios był dużo mocniejszy, niż Harry się spodziewał. Ta Blaise ma siłę jak zwierzę!

130-0

Malfoy jest niesamowity. Mordred też. Gdzie ten Znicz? JEST! Harry nurkuje za złota piłeczką, ale obrywa Tłuczkiem, jego miotła zaczyna koziołkować. Na szczęście utrzymuje równowagę, ale będzie miał gigantycznego siniaka. Cholerna Blaise! Mordred znów blokuje Katie. Ścigające Gryfindoru przechodzą same siebie, ale Mordred ma o wiele lepszą miotłę i niesamowicie lata. Harry znów dostrzega Znicz, ale nie on jeden; Carmen też go zauważyła i pędzi w jego kierunku tak szybko, jak tylko może. Lecą z przeciwnych stron, Harry widzi tylko jej niebieskie, bezdenne oczy i czarne, rozpuszczone włosy, powiewające na wietrze. Harry pospiesza swojego Pioruna ale Znicz gwałtownie skręca i Carmen chybia. Ślizgonka leci w górę tak szybko, że Harry aż mruga ze zdziwienia. Miotły ręcznej roboty są naprawdę niezwykłe - ale nie ma czasu, by się gapić. Harry ponownie dostrzega Znicz i pędzi do niego. Carmen jest tuż za nim. Harry przyspiesza, ale ona powoli go wyprzedza; Piorun daje z siebie wszystko ale jej czarna miotła jest szybsza, Harry słyszy, jak Carmen się zbliża - nurkuje, by uniknąć Tłuczka - 140-0 - cholerni Ścigający Slytherinu - szybciej - Znicz zmienia kierunek i Carmen niemalże taranuje Harryego, podążając za piłką. Szybciej, Piorunie! Lecą równo, Harry wyciąga dłoń, by go schwytać, Carmen go odpycha a Znicz znów skręca. Carmen nurkuje, by go złapać, Harry leci za nią - Znicz pędzi w górę - skręcają. Cały Gryffindor i Slytherin obserwuje ten wariacki wyścig. Znicz jest tak blisko - Carmen zeskakuje z miotły i łapie go, spadając. Harry patrzy na nią z przerażeniem - spada z dobrych sześciu metrów - czyżby zwolniła zanim uderzyła o ziemię? Harry potrząsa głową, nie dowierzając własnym oczom. Wydawało mu się. Publiczność jęknęła ale Carmen skacze na równe nogi. Najwyraźniej nic się jej nie stało. Triumfalnie wyrzuca rękę do góry, pokazując wszystkim Znicz i wyzywająco spogląda na Harryego. Radosny wrzask Ślizgonów niemal zrzuca Harryego z miotły; zatyka sobie uszy rękami. Ślizgoni wbiegają na boisko do Carmen ale jej oczy rozszerzają się ze strachu. Wyciąga różdżkę i wycelowuje w nich. Zatrzymują się, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Trwa to może sekundę, a potem Snape wpada na boisko.

"Zostawcie ją!" - krzyczy. "Mogła sobie złamać żebro - tylko sprawicie jej ból." Ślizgoni kiwają głowami ze zrozumieniem i Snape odprowadza Carmen do Skrzydła Szpitalnego - a raczej wszyscy tak myślą. Tak naprawdę zabiera ją do lochów, obawiając się ataku, ale niepotrzebnie.

"Skąd wiedziałeś, że nie znoszę dotyku?"

"Bo ja też tego nie lubię - znaczy od większości ludzi. Tylko przyjaciołom wolno."

"Rozumiem."

"Chyba moje i twoje powody są takie same, Carmen." Dziewczyna patrzy na niego przez chwilę i w końcu przytakuje, dotykając blizn na policzku.

"Dzięki, ze im nie pozwoliłeś. Dzięki, że nie zadajesz pytań... tato." Po raz pierwszy zwraca się do niego w ten sposób, a on tylko patrzy na nią, nie wiedząc co powiedzieć, uśmiechając się lekko. "Gdyby to był Sal, albo kumple z querilli to byłoby OK, ale oni... Tylu ludzi, tyle hałasu! Dlaczego nie mogę tego znieść, tato?"

"Byłaś szpiegiem, prawda? Strach zostaje na zawsze."

"Myślałam, że ogłuchnę!"

"Jesteś Alfą, Carmen, masz zmysły ostre jak wampirzy miecz. Ja też nienawidzę tego głośnego Wielkiego Halu - jaskrawego światła, ględzących bachorów - i za mocno doprawionego jedzenia."

"Czułam się jak zaszczute zwierzę. Chciałam walczyć."

"Wiem" - wzdycha Snape, myśląc o tym, jak kiedyś Dumbledore popełnił ten błąd - dotknął go, kiedy Snape się tego nie spodziewał. Snape miał akurat za sobą ciężką noc (Voldemort...) Nigdy nie zapomni niebieskich oczu Dumbledora, jego szoku, kiedy został zaatakowany. Minerva powiedziała mu później, że gwałtownie się odwrócił, wycelował różdżkę w Dumbledora, a do tego się transformował. Rozumie, czemu Carmen kojarzy dotyk z fizyczną agresją. Przyjaciele to wyjątek ale ani Severus, ani Carmen nie mają wielu przyjaciół. Za bardzo różnili się od reszty, by zyskać sobie popularność. "Chcesz tu zostać, Carmencita?"

"Czekają na mnie."

"Nie musisz już iść."

"Prędzej czy później będę musieć. Ty umiesz normalnie żyć, choć jesteś Alfą i umiesz sobie radzić z " - Carmen szuka odpowiedniego słowa - "przeszłością; wiesz o czym mówię. Ja też dam sobie radę."

"Uważaj na siebie."

"Tato, mówisz szpiegowi, żeby uważał?" - Carmen uśmiecha się smutno. "Mówisz Jaguarowi-zdrajcy, żeby był ostrożny?" Snape odpowiada jej smutnym uśmiechem. Nie wymażesz przeszłości; pozostanie z tobą na zawsze. Patrzy, jak Carmen wspina się po schodach i jej kocia zwinność przypomina mu o Joanne. Nie można odróżnić Alfy od człowieka czy Bety; te gadki "Wszystkie wampiry mają czarne ślepia" to mit, ale są dwa szczegóły: w ruchach Alf zawsze jest coś drapieżnego i to coś w oczach - mogą mieć różną barwę, ale zawsze są takie bezdenne. Snape znał tylko jednego człowieka o takich oczach i kocich ruchach - ale w końcu to była Illuminata.

Slytherin świętuje, ale w salonie Gryfonów panuje ponura cisza.

"Nie łapię" - George chodzi w kółko, machając rękami. "To niemożliwe! Harry nigdy jeszcze nie przegrał!"

"Ale jaką ona ma miotłę!" - mówi Alice. "Widziałeś kiedyś coś takiego? To błyskawica, nie miotła! Gdzie ona to kupiła?!"

"Takich mioteł nie można kupić." - wyjaśnia Salazar. "To podarunek; Carmen uratowała kiedyś syna wiedźmy, która trudni się produkcją mioteł - i to ona dała jej swoją najlepszą miotłę."

"A nie widziałeś Malfoya, Zabini i McNaira? Co to było? Czarna Magia?" - pyta Angelina.

"Tak... i nie." - Salazar uśmiecha się tajemniczo. Każda prawdziwa moc jest Czarna."

"O czym ty gadasz?" - pyta Ron.

"Każdej potężnej magii w końcu zakazują, tylko dlatego, że jest taka potężna, a nie dlatego, że jest zła. Zresztą czasem to trudno poznać."

"Nie ma dobra ani zła, tylko potęga i ci, którzy są za słabi, by jej szukać, co?" - syczy Hermiona.

"Nie. Dobro i zło istnieją. Chciałem tylko powiedzieć, ze czasem trudno je rozróżnić - a każdy dar jest czasem przekleństwem i odwrotnie. Czasem to, czego w sobie nienawidzisz, ratuje ci życie. I nie tylko tobie."

Tymczasem Harry tkwi pod prysznicem, próbując złagodzić ból. Gryfoni pewnie myślą, że się wstydzi, że przegrał, ale to nie to - ten hałas po prostu sprawiał mu ból. Ten ból wciąż rośnie, chociaż Harry stoi pod strumieniem zimnej wody - jakby roztopiona stal krążyła mu w żyłach; dłonie mu drżą; coś jakby rozsadzało kości od środka, ale w końcu wszystko się uspokaja. Po jakiejś godzinie wychodzi z łazienki i kieruje się do Wieży Astronomicznej, żeby mieć trochę spokoju.

"Harry" To Salazar. "Co ci jest?"

"Nic. Spadaj."

"Harry…"

"Zostaw mnie, proszę."

"I tak nie uciekniesz." - znów ten wróżbiarski ton.

"O czym ty gadasz?"

"Nie wiem." - szepcze Salazar. "I nie chcę cię straszyć moimi przypuszczeniami." - tego nie mówi na głos. Wróżbita schodzi do lochów, żeby porozmawiać z jedyną osobą, która może znać prawdę - Severusem Snapem.

"Illuminati" czyli "Oświeceni", he, he...

PRZEPOWIEDNIE I KŁÓTNIE

"Severusie!"

"O co chodzi, Salazarze?" Wróżbita zamyka drzwi i podchodzi do niego.

"Mamy problem."

"Co?"

"Nie co, ale kto."

"A więc kto?"

"Harry Potter."

"On?" - krzywi się Snape. "Co? Wypłakuje oczęta, bo przegrał mecz?"

"Severusie, ja nie żartuję." - mówi ostro Wróżbita.

"No więc o co chodzi?"

"Zastanawiam się tylko, czy nosi właściwe nazwisko."

"Racja, Harry Zarozumialec lepiej by do niego pasowało."

"A może Harry Evans-Snape?"

"CO?!" - Snape zrywa się z krzesła. "Co ty bredzisz? Najpierw Black, potem Granger..."

"No to nie tylko ja to zauważam."

"Wydaje ci się."

"Posłuchaj mnie." - mówi Salazar poważnym tonem. "NIE oskarżam cię; chcę tylko, żebyś mnie wysłuchał. Najpierw, Hermiona Granger użyła tego eliksiru. Nie znam jej dobrze, ale jest bardzo inteligentna i nie zrobiłaby tego bez przyczyny. Po drugie, widziałeś, co Harry je?"

"Nie wtrącam się do diety Gryfonów." - warczy Snape.

"Mięso. Mnóstwo mięsa i wybiera najmniej przyprawione."

"Szybko rośnie, potrzebuje dużo białka."

"Severusie, nic nie zmienisz, udając ślepego. Dowiedziałem się też, że nosił okulary - i co teraz?"

"Zrobili mu mugolską operację."

"I ty w to wierzysz? Z twoim szpiegowskim doświadczeniem? Pytałem Hagrida o jego rodzinę - i chyba wiesz, że nie zapłaciliby za to. A nawet gdyby to była prawda - to dlaczego ma tak dobry słuch? Niemal spadł z miotły, kiedy Ślizgoni zaczęli wrzeszczeć."

"Nic dziwnego, mało nie rozwalili zamku tym wrzaskiem.

"Ale tylko Alfy tak zareagowały! Blaise, Mordred…"

"Pochopne wnioski." Oczy Snapea błyszczą groźnie.

"Tak? Kiedy podszedł do jelonka na lekcji zwierzak oszalał."

"Czyżby?" - prycha Snape z pogardą.

"Nie żartuję. Oszalał, Sam mówiłeś, że trawożerne panicznie boja się Alf, dlatego nie możemy jeździć na Pegazach ani koniach, tylko na Sleipnirach albo Gryfach."

"Albo Mngvach i Vargach - albo Czarnych Rumakach Hengsta, jedynych nie-drapieżnikach, poza Jednorożcami , które się nas nie boją."

"Zmieniasz temat."

"Gryfindor traci 50 punktów."

"To, że się wściekasz, nic nie zmieni. Harry schował się po meczu."

"Biedny, żałosny przegrany."

"Wydaje mi się, że miał początek transformacji. Severusie, musisz mu o tym powiedzieć."

"PRZESTAŃ BREDZIĆ! JEGO MATKA BYŁA CZŁOWIEKIEM!"

"A ojciec?" Snape wyciąga różdżkę, ale się opanowuje.

"Jego ojcem był James Potter." - syczy.

"Severusie" - Salazar kontynuuje ze spokojem - "Moja matka dużo mi opowiadała o swoich przyjaciołach. Pamiętam, jak pisała list do Harryego - i nazwała go "Ciałem Jednorożca, krwią Bazyliszka". Wiem, jakim Animagiem była Lily Evans - i wiem, jakie masz zwierzę w herbie, Severusie Snapie ROMANOWIE, potomku Vipery Slytherin." Snape przygląda mu się podejrzliwie przez moment.

"Jak dobrze wiesz, krew oznacza ugryzienie." - mówi powoli. "A ja nie ugryzłem ani jej ani jej bachora."

"To czemu jest Wężousty?"

"Przez Voldemorta."

"A może przez innego potomka Vipery Slytherin."

"Zamknij się. To NIE moje dziecko."

"Moja matka powiedziała, że ty i Lily będziecie mieć dzieci." Salazar nie spodziewał się takiej reakcji -z normalnego ziemistego zrobił się szary na twarzy.

"Za dużo wiesz, Wróżbito." - wychrypiał. "O wiele za dużo."

"Wiem, że jej śmierć była dla ciebie ciosem, ale nie możesz zaprzeczać..."

"Jesteś głuchy, czy udajesz?! ON NIE JEST MÓJ!!!"

"Ale moja matka mówiła..."

"A JA UMIEM LICZYĆ DO DZIEWIĘCIU!!!" - Snape rozwala krzesło w ataku szału. Salazar cofa się o krok.

"A więc to prawda..." - szepcze.

"Słuchaj, Sal." - dłonie Snapea zaciskają się na jego szacie. "Powiem ci, jak było, i daj mi spokój, dobrze?" Puszcza Salazara i zaczyna cicho opowiadać. "Byliśmy kochankami, Sal, ale Potter to nie moje dziecko. Nie może nim być - kiedy rzuciła tego Aurora i przyszła do mnie, już była w ciąży. Nie mam pojęcia, czy chłopak naprawdę jest synem Pottera, ale Lily nie miała powodu, by mnie okłamywać. Ale Nemezis miała rację" - teraz jego głos jest tak cichy, ze ledwie go słychać - "Potem spodziewała się mojego dziecka."

"Ale zginęła..."

"Poszliśmy na akcję. Mieliśmy na sobie szaty Śmierciożerców i zaatakowali nas Aurorzy." - szepcze Snape. "To nie ich wina, nie mogli wiedzieć. Był z nimi James Potter ... trafił ja Tormenterem. Wiesz, co to zaklęcie może zrobić kobiecie, która jest w ciąży?"

"Straciła dziecko." Snape kurczowo zaciska dłonie na oparciu krzesła.

"To była straszna noc." - mówi po chwili. "To nie było jedyne przekleństwo... Ledwo uciekliśmy... Lily o mało nie umarła. Nie miałem żadnej pomocy medycznej, niczego - tylko różdżkę i trochę eliksirów przeciwbólowych... Musieliśmy się ukryć. Sam byłem poważnie ranny, Voldemort nas tropił. Piekło. Atena Malfoy powiedziała potem, że to cud, ze Lily nie dostała infekcji albo czegoś gorszego."

"Przepraszam, Severusie." - szepcze Salazar. "Jaki ja byłem głupi."

"Nie mów nikomu, dobrze? Nie chce, żeby Dumbledore się dowiedział."

"Nie powiem. Naprawdę cię przepraszam, ale z chłopcem coś się dzieje. Może to nie z twojej przyczyny, ale nie jesteś jedynym Alfą na świecie."

"Daj spokój i nie bredź." Salazar wzdycha i opuszcza komnatę, ale podejrzenia wciąż nie dają mi spokoju.

"Mama powiedziała, że BĘDZIECIE mieć dzieci. W przyszłości. Wierzę ci ale musiałeś mi czegoś nie powiedzieć - albo czegoś nie wiesz. Pochodzisz od Set Slytherin, Severusie. Czy ona nie przywróciła swojego męża do życia? Czy ty nie jesteś Mistrzem Eliksirów? Krew Bazyliszka..."

Trzy dni później, późna noc

Snape powoli wlecze się do lochów. Krwawi, a mięśnie wciąż mu drżą po zaklęciu Cruciatus. Opiera się o zimną, kamienną ścianę, żeby odpocząć i uspokoić szalejące serce. Otwiera oczy, słysząc łopot skrzydeł.

"Drako" - szepcze z ulgą, widząc transformującego się Uzdrowiciela.

"Przepraszam, że nie czekałem pana w Lesie, Profesorze, ale Blaise i Mordred mieli atak, Carmen śpiewała..."

"Jak mniemam, w tym zamku jest trochę innych ludzi." - warczy Snape. Nie, żeby chciał, żeby się nad nim użalano ale przykro mu, że nawet tyle się nim nie przejmują.

"Sal gadał do siebie całą noc. Chyba powie dziś jakąś wielką przepowiednię." - wyjaśnia Drako, ściągając z Snapea koszulę. "Noże i Cruciatus." - jego wargi wykrzywiają się, nie ukrywa nienawiści. "Za co?" Snape wzrusza ramionami.

"Sam chciałbym wiedzieć." - szepcze. Nagle, jego mięśniami szarpie spazm, ale Uzdrowiciel bez problemu go opanowuje. Snape wzdycha, czując moc wypełniającą jego zmaltretowane ciało. "Dobrze, że nie musiałeś iść. Drań był wściekły." Jęknął tylko, kiedy Drako zamknął jedno z największych cięć, zostawiając jedynie cienką, świeżą bliznę.

"Wiem. Carmen zemdlała."

"Mówiłem jej, żeby nie śpiewała dla mnie."

"Ale i tak to zrobiła. Jeśli nie będziemy trzymać się razem..."

"To po nas." - kończy Snape.

"Nie wiesz, dlaczego?"

"Chyba tylko po to, żeby dać nam nauczkę." - Snape przywołuje szklankę z wodą i wypija trochę. "Najlepiej na zwierzęciu." Pięści Drakona zaciskają się w bezsilnej złości.

"Dumbledore nie może go sprzątnąć?"

"Nie." Snape wie, że Dyrektorowi nie wolno zabijać, ale woli, by nikt o tym nie wiedział. "Wielu próbowało."

"Ale komuś musi się udać!"

"Im szybciej, tym lepiej." - mruczy Snape. "Dzięki, przyjacielu. Idź spać, jest trzecia w nocy."

On sam, nie mogąc usnąć, włóczy się po zamku. Chętnie by zapolował, ale nie ma na to sił. Zastanawia się też, czemu Voldemort znowu wybrał właśnie jego. Cóż, to oczywiste - przecież, do stu diabłów, jest ZWIERZĘCIEM! Z wściekłością uderza pięścią we framugę. Czy to jego wina?! Alfy, Gatunek, Który Nie Powinien Istnieć... Dzieci Czarnej Magii, Przeklęte Bestie... Ale to zwierzęca krew daje im siłę i spryt by mogli przetrwać. Obecnie, większość ludzi wierzy, że Alfy to po prostu wampirza arystokracja, potężniejsza i bardziej niebezpieczna niż Bety. Tylko nieliczni wiedzą, DLACZEGO nazywa się ich zwierzętami - nawet Voldemort nie wie. Nawet dla niego ta prawda byłaby szokująca. Snape wygląda przez okno, patrząc na czarne niebo. Prawda... On sam, urodzony w alfiej rodzinie, dowiedział się o pochodzeniu Alf jako małe dziecko i dobrze pamięta własne przerażenie.

Alfa.

Wilk.

Ryś.

Orzeł.

Żmija.

Człowiek - a może wampir?

Wszystkie zmieszane razem, tworzące jedno.

Myśli o tych, którzy dowiedzieli się nagle o tym, kim są - jak bardzo musieli być spanikowani, przerażeni i niepewni, jeśli nawet on, przygotowany do tego, znający całą prawdę o Alfach, buntował się czasem, pragnąc być "normalny". Jak ciężko musiało być pierwszym Alfom, bo przecież nikt nie mógł im powiedzieć, co się z nimi dzieje. Szepcze imiona Dziewięciorga Założycieli, dziewięciorga pierwszych Alf.

"Vipera Slytherin, zwana Potężną, ich przywódczyni.

Saevus Snape - nie Alfa, ale Illuminatus i najlepszy Mistrz Eliksirów swoich czasów.

Charlotta Magne, zwana Odważną, albo Wojowniczką.

Atena Feuervogel, Uzdrowicielka.

Drako Sangre, Wróżbita.

Aguilla Hengst, który wyhodował Sleipniry, Vargi i ogromne orły.

Salazar Fuchs, zwany Przebiegłym, który specjalizował się w strategiach i systemach obronnych.

Viviana McNair, znająca się na runach, zwana Mądrą. Przodkowie Mordreda byli Alfami aż do 17. wieku.

Morrigan Ferre, wykuwająca miecze, zwana Wytrwałą."

"Czy to nie jest ironia losu, że jesteście rodziną?" Snape odwraca się gwałtownie, zauważając Salazara.

"O co ci chodzi?"

"Doskonale wiesz, o co mi chodzi. O KOGO mi chodzi."

"Sal…"

"Ty to wiesz i boisz się tego. Co by się stało, gdyby ON się dowiedział?"

"Pewnie byłby zachwycony." - stwierdza ironicznie Snape. "Byłby zachwycony, gdyby się dowiedział o wielu innych sprawach."

"Na przykład, ze Harry jest Alfą."

"Ty znów to samo? TO NIEPRAWDA!"

Pierwsza Piątka
Dzieci Czarnej Magii
Czworo Jeźdźców
W służbie Władcy Ciemności
Nienawiść i chciwość
Pycha i uprzedzenia
Wśród nich rośnie Bazyliszek
Zdrajca o rozdwojonym języku
Przyniesie innym śmierć.

Druga Piątka
Dzieci Nokturnu
Pięcioro przyjaciół
Nie służą nikomu
Niemożliwa przyjaźń
Miłość, która nie powinna zaistnieć
Żyją w Ciemności
Światło rośnie w ich sercach
Lojalność mocniejsza niż śmierć.

Trzecia Piątka
Dzieci Nocy
Pięcioro o dzielnych sercach
W służbie Zamku
Miłość z nienawiści
Zaufanie z wrogości
Jedna krew, jedno marzenie, jeden cel
Żyją, by ujrzeć światło
Gdy skończy się noc


Snape gapi się na Wróżbitę ze zdumieniem. Salazar ponownie powtórzył słowa swojej matki.

"O co ci chodzi?"

"Przecież wiesz, Severusie. Kim była Pierwsza Piątka?"

"Chyba Brunhilda Crow, Persefona de Ville, Godryk Angriff - i ja."

"I Voldemort. A Druga?"

"Nemezis Redeye, Rowen Vogel, Joanne McKinnon, Lily Evans i Severus Snape, jak sądzę."

"Trzecia?"

"Słuchaj, to ty jesteś Wróżbitą, NIE ja!"

"Dlaczego udajesz, że nie widzisz? Czego się boisz? Ty, który zawsze akceptowałeś konsekwencje..."

"Zamknij się! Nie wiesz, o czym mówisz!" Snape jest wściekły.

"Czego się boisz? Gniewu Dumbledora?"

"Nie byłby zachwycony. To wielki człowiek, ale przecież widzisz, Salazarze, że bardziej ufa wilkołakowi niż Alfom."

"Czyżbyś był zazdrosny, Severusie?"

"Nie wiesz wszystkiego. To Czarna magia ocaliła Pottera. Jeśli twoje przypuszczenia są prawdziwe... Wyobrażasz sobie, co zrobiłoby Ministerstwo? Oskarżyłoby mnie, że zrobiłem z niego kolejnego Czarnego Pana, może za zgodą Voldemorta. A co on by na to powiedział? Pomyślałby pewnie, że to MÓJ syn!" - myśli Snape, ale nie mówi tego głośno.

"Severusie…

Kiedy Książę Ciemności znów ocali Jednorożca
Kiedy dwa drapieżniki spotkają się w świetle księżyca
Kiedy Sleipnir i Feniks razem wzbiją się w powietrze
Wtedy Syn Węża będzie walczyć z Bazyliszkiem
Jednorożec porani jego ciało
Mngva rozszarpie mu gardło
Feniks wydziobie mu oczy
Sleipnir zmiażdży mu czaszkę
I skończy się noc
I nastanie dzień."

Snape opiera się o ścianę. Kolejne słowa, wypowiedziane przez Nemezis lata temu, uderzają w niego jak młot. "Nie widzisz, Severusie? Brakuje tylko jednego zwierzęcia - i chyba domyślasz się, kto nim będzie."

"Przestań mnie dręczyć." - szepcze Snape. "Proszę." Salazar aż się cofa. Snape, który błaga?! Severus wciąż opiera się o ścianę i stoi tak z zamkniętymi oczami. "Jednorożec nie żyje." - mówi bardzo cicho.

"Może być inny."

"Jej nikt nie zastąpi." Obaj milczą przez chwilę, a potem Salazar znów się odzywa.

"Severusie… Ja też widziałem wojnę. Wiem, co czujesz."

"To co?"

"Ona zginęła, walcząc z Synem Węża. Nie sądzisz, że właśnie dlatego powinieneś pomóc jej dziecku?"

"Zabiła Syna Węża dawno temu! Twoje proroctwo to bzdura!"

"Ale on powrócił!"

"Syn Węża nie żyje! Gladius!" W dłoni Snape pojawia się miecz. "Zabiła go tym mieczem." Salazar mruga, zdziwiony. Czyżby Snape gadał od rzeczy?

"Severusie, przecież wiesz, że Voldemort powrócił!"

"Dziedzic Slytherina żyje, Syn Węża nie."

"A to nie jedna i ta sama osoba?"

"Wielu tak sądzi, ale nie. Mówię ci, ta przepowiednia to bzdura. Lily Evans zabiła bydlaka moim mieczem dawno temu. Przestań gadać od rzeczy; lepiej byś powiedział, jak się skończy ta wojna." Salazar skupia się i po chwili zaczyna mówić. Snape staje jak wryty, słysząc ton, jakiego Nemezis używała tylko do największych przepowiedni.

Diament tnie się diamentem
Stal pęka pod ciosem stali
Kieł łamie się o kieł
Ciemność zabije Ciemność.

Dziedzic sam wychował sobie wroga
A drugiego sam uwolni
I znów się połączą
I popędzą przez las.

"O czym ty gadasz, Salazarze?"

O odwadze Gryfonki
Przebiegłości Ślizgona
Bieli i Czerni
Kobiecie i mężczyźnie
Wiedźmie i czarodzieju
Ciele i Krwi
Diamencie i Szmaragdzie


"Przestań!" - krzyczy Snape. "Przestań!" Uderza Salazara w twarz tak mocno, że z nosa Wróżbity zaczyna lecieć krew. Snape odwraca się gwałtownie i wybiega. Jest doświadczonym Alfą, ale to za dużo nawet dla niego. Zatrzymuje się dopiero głęboko w Lesie na wzgórzu i zaczyna wyć. Salazar, stojąc w oknie, słucha jego krzyku.

"Co się stało?" Dumbledore wynurza się z sekretnego przejścia. "Krwawisz."

"To nic." Słucha głosu Severusa, rozróżniając w nim wycie wilka, krzyk orła, ryk wielkiego kota i syk węża ale ludzka rozpacz i tęsknota przeważają w tym nieludzkim krzyku.

"Severus?" - pyta Dumbledore.

"Tak."

"O co chodzi?"

"Mówią, że Alfy potrafią włożyć wszystkie swoje uczucia w swój głos. To requiem."

Dwa dni później

"Salazarze…"

"Tak, Severusie?"

"Przepraszam za tamtą noc. Nie powinienem był cię uderzyć."

"Nie szkodzi. Masz jakiś problem? Wyglądasz okropnie."

"Miałem sen - to znaczy wizje i nie mogę jej zrozumieć."

"Pokaż mi ją."

"Możesz to zobaczyć?"

"Jak każdy prawdziwy Wróżbita. Mogę ją obejrzeć, jeśli mi pozwolisz."

"Dobrze." Salazar otwiera swoją szafkę i wyciąga wielki, przezroczysty, z grubsza ociosany kryształ.

"Połóż na nim rękę, Severusie i pomyśl o swojej wizji."

Wizja Snapea

Leśna polana jest zupełnie pusta. Jedyną osoba stojąca na niej jest czarnoksiężnik w szatach Śmierciożercy. Wygląda na to, że czeka na coś lub na kogoś. Nagle, drugi czarodziej, ubrany w te same szaty, aportuje się obok niego.

"Witaj, Synu Węża." - mówi przybysz.

"Witam Upadłego Anioła. Myślę, że Księżna Ciemności i Królowa Piekieł wkrótce do nas dołączą."

"To niemożliwe!"

"Nie dla Lorda, ty zdrajco!" - syczy Syn Węża. "Przyszedłeś po chłopaka, ty śmieciu. Ciekawe jak sobie poradzisz bez swojej zdziry!" Twarz Upadłego Anioła jest ukryta za maską, ale Salazar dostrzega, jak w jego oczach pojawiają się płomienie szału.

"Znów będziemy walczyć." - syczy Anioł. "I tym razem wygram."

Nagle scena się zmienia. Snape leży na kamiennej podłodze. Drzwi otwierają się ze zgrzytem i ktoś wchodzi do środka. Salazar nigdy nie widział Voldemorta, ale ma pewność, że to on.

"No, no" - Lord uśmiecha się pogardliwie, parząc na posiniaczonego, poranionego Snapea - "Wczoraj w nocy byłeś niesamowity i milczałeś, jak zwykle. Czy teraz masz coś do powiedzenia, zwierzaku, zanim zupełnie stracę cierpliwość?"

"Tylko dwa słowa, Panie, jeśli mi pozwolisz."

"Widzę, że mój zdrajca przypomniał sobie wreszcie o etykiecie. Co masz do powiedzenia?"

"ANIMA DELETRIO!!!"

Miejsce zmienia się ponownie. To już nie loch ale ogromny, wysoki gmach z potężnymi kolumnami, strzelającymi w niebo. Przypomina gotycka katedrą, ale jest zupełnie pusty. Nagle, Salazar słyszy uderzenia kopyt i ze zdziwieniem dostrzega Severusa na rumaku. Jeśli w poprzedniej scenie Snape był torturowanym więźniem, to teraz przypomina półboga: skórzane buty do jazdy, czarna, jedwabna koszula, połyskująca w świetle świec i długa peleryna, czarna po prawej, purpurowa po lewej stronie. Snape trzyma w dłoni miecz - ten sam który ostatnio pokazywał Salazarowi - długą, cienką, śmiercionośna klingę, ozdobioną szmaragdami i onyksami. Garda ma kształt Bazyliszka, zrobionego ze stali, o oczach ze szlachetnych kamieni. Rumak jest jeszcze bardziej imponujący niż jeździec; to śnieżnobiały Jednorożec o zielonych, bezdennych ślepiach. Salazar widział już niejednego wierzchowca, ale ten naprawdę robi wrażenie. Oczywiście, Severus nie używa ani siodła, ani wędzidła. Jednorożec skręca i zatrzymuje się, a potem, bez ostrzeżenia, rzuca się do przodu jak ogromna strzała. Snape pochyla się nad jego szyją, podnosząc miecz. Szarżują na kogoś.

Koniec wizji

"No i co?" - pyta Snape.

"To dlatego nie wierzysz, ze Syn Węża to Voldemort. To ten Śmierciożerca."

"Tak."

"A mówiłeś, że on nie żyje."

"Tak jak i te dwie, o których mówił."

"A kim jest Upadły Anioł?"

"To ja." Mija kilka minut, zanim Sal ponownie się odzywa.

"Druga wizja jest łatwiejsza do interpretacji."

"A mnie się nie podoba." -mruczy Snape.

"Przekląłeś go Bezimienną. Co robi to zaklęcie?"

"Ostatnim razem, kiedy ktoś odważył się go użyć, Voldemort zniknął na 13 lat."

"A więc Lily Evans nie zginęła od Avady."

"Próbowałeś kiedyś zabić Illuminatę Avadą? Bronił jej Lapis Animae, Sal."

"Jak to dokładnie działa, tak w ogóle? Wiem, ze ochrania Alfy i Illuminati przed niektórymi zabijającymi zaklęciami i pocałunkiem Dementora, ale w jaki sposób?" - pyta Salazar, ściskając w dłoni swój onyks.

"W Kamieniu zamknięto część twojej duszy." - wyjaśnia Snape. "Dlatego zaklęcia, które wyrywają duszę, nie działają."

"A więc próbowała zniszczyć jego duszę i ten wysiłek ją zabił..."

"Wygląda na to, że w pojedynkę nie da się tego zrobić."

"A w dwie osoby?"

"Znajdź mi wariata, który zna to przekleństwo i odważy się spróbować, to zobaczymy." - odpowiada krótko Snape. "Ale przyszedłem tu po wyjaśnienie."

"Trzecia wizja, Severusie? Znasz to miejsce?"

"To Świątynia Set."

"A odkąd jeździsz na Jednorożcu?"

"To był Animag."

"Lily Evans?" Snape przytakuje. "Jesteś pewien?" Snape ponownie potwierdza.

"Widziałeś bliznę na jej ramieniu?"

"Jakby ktoś wyrwał jej kawałek ciała."

"Bo tak było."

"Kto?"

"Ja." Wróżbita potrząsa głową ze zdumieniem.

"A co ona na to powiedziała?"

"Nic."

"Nic?"

"Jeśli masz skórzany pasek między zębami, żeby nie wrzeszczeć, to wiele nie możesz powiedzieć."

"Ale co powiedziała potem?"

"Dzięki, że zrobiłeś to szybko, Sev - albo coś w tym stylu."

"Nie wmówisz mi, że zrobiłeś to za jej zgodą."

"A jak myślisz?" - Snape zrywa się z krzesła. "Myślisz, że zraniłem ją dla rozrywki?! Była moją przyjaciółką!"

"Severusie, spokojnie. Tylko się zastanawiałem, po co."

"Czarna magia, a jak sądzisz? A teraz to ja się ciebie pytam, Sal - co widzę? To nie jest przeszłość. Czy to tylko sen?" Wróżbita ponownie ogląda wizje w swoim krysztale, dokładnie je analizując.

"Wydaje mi się, Severusie, że to prawdziwe wizje. Założyłbym się o wszystko, że widzisz przyszłość. "

"Więc Syn Węża zmartwychwstanie, Sal?"

"A jesteś pewien, że umarł?"

"Tak."

"Podobno Set Slytherin ożywiła swojego męża, prawda?"

"Był człowiekiem; myślę, że go tylko ugryzła."

"Ale nie masz pewności. Nie wiesz, co się stało. Słyszałem podobne historie o Viperze Slytherin i Saevusie Snapie. A jeśli to nie bajki, Severusie? Co wtedy?"

No i? Zdziwieni? To dopiero początek... Potem jest jeszcze mroczniej...

Brunhilda Crow - imię z opery Wagnera, a nazwisko znaczy "wrona", bo była Krukonką.

Persefona de Ville - Persefona, żona Hadesa, władcy piekieł a "de Ville" to "devil" czyli "szatan".

Godryk Angriff - oczywiście Gryfon. "Griff" to gryf, ale "Angriff" to po niemiecku "atak"

Założyciele:

Saevus ("bezwzględny")
Charlotta Magne od Charlemagne - czyli Karola Wielkiego
Feuervogel - ("Ognisty Ptak")
Sangre - ("krew")
Aguilla ("orzeł") Hengst ("ogier")
Fuchs ("lis")
Ferre, ("żelazo")

ZROZUMIENIE

Harry znów siedzi zamknięty w łazience, próbując złagodzić swój ból. To wszystko przez Malfoya, który znów go obraził – a Harry poczuł, jakby w żyłach znów płynęła mu roztopiona stal. To wciąż boli. Już się nauczył, że cisza i ciemność dobrze mu robią, że musi unikać ostrego światła, hałasu i mocnych zapachów. Harry wstaje i spogląda w lustro; nie może wrócić w takim stanie. Mruga, bo nie zauważa swojego odbicia. Dotyka lustra, ale odbicie się nie pojawia. Co jest grane?

Wilk.

Ryś.

Orzeł.

Żmija.

Człowiek.

Wszyscy, łączący się ze sobą, stający się jednym. Obrazy przebiegają mu przez głowę, mieszając się i rozmazując. Ból znów rzuca go na kolana.

Roztopiona stal.

Głód.

Gdzie właściwie jest?

Powietrze wypełnia zapach ludzi.

Uciekać.

Schować się.

Nie.

Zapach ptaków.

To

Ofiary.

Krew.

Ofiary.

Mięso.

Jeść.

Złapać je!

Nie.

Ofiary.

Mięso.

NATYCHMIAST!!!

Harry nawet nie wie, jak dostał się do kuchni.

„Zgredek!” – wrzeszczy – „Zgredek!”

„Tak, proszę pana?” Skrzaty patrzą na niego, nie kryjąc strachu. Czemu tak się gapią?

„Mięso, i to już!” – rozkazuje jeden z nich i inne przynoszą wielki talerz wołowiny, tak szybko jak mogą. Harry nie zawraca sobie głowy sztućcami. Mięso jest niedogotowane ale to nieistotne. Jest głodny, musi coś zjeść!

„Harry jest dobry” – mówi skrzatka, uśmiechając się. „Kiedy lord Snape tu był, potrafił rzucić skrzatem o ścianę, jeśli nie byliśmy dość szybcy albo dać kopniaka, a jest silny jak byk. Harry jest dobry. O, zła Blacky” – skrzatka zaczyna zawodzić, uderzając głową o ścianę. „Mówiła niedobre rzeczy o lordzie Snapie. Zła Blacky! Zła Blacky!”

„Czekaj!” – Harry znów zaczyna trzeźwo myśleć - „Czy on tu przychodzi, jak ja? Po co?”

„Jest tu takich wielu jak Harry.” – odpowiada skrzatka. „Wielu.”

„Takich jak ja? O co ci chodzi?” Musi wyglądać jak idiota, kiedy pochłania to półsurowe mięso. Skrzaty nie odpowiadają tylko gapią się na niego, nie kryjąc strachu. Co jest grane? Harry wraca do salonu Gryfonów. Ron patrzy się na niego z równym przerażeniem, co skrzaty.

„Co się stało, Ron?” Weasley jest bledszy niż Snape.

“Harry…” – jąka się Ron. „Masz krew na twarzy i rękach. No nie, mięso było półsurowe; powinien był się umyć. Mycie nie jest takie proste, kiedy nie można się przejrzeć w lustrze, ale co robić?

Hermiona patrzy na niego podejrzliwie – pewnie Ron opowiedział jej o tej krwi. Cóż, Harry na pewno już nie zaśnie. Dobrze, że nie ma Salazara więc może wyjść niezauważony. Włóczy się całą noc. Teraz słyszy Filcha z daleka i omija z łatwością – a nawet jeśli woźny go zaskoczy, to Harry chowa się w cieniu i Filch nic nie zauważa. Co dziwne, noc wydaje się teraz jaśniejsza i bardziej przyjazna – i chyba jest na wpół niewidzialny. Nawet przechodzący Dumbledore go nie zauważa.

Następnego dnia

“Co z tobą, Harry?” – pyta łagodnie Profesor Lupin. „Wyglądasz na zmęczonego. Czyżbyś znów miał wizje z Voldemortem?”

„Mam.” – wzdycha Harry, pociągając łyk herbaty. „Ale eliksiry Profesora Snapea bardzo mi pomagają.”

„O tak, jego środki czynią cuda.” – przytakuje Lupin.

„Ale on sam zrobi z twojego życia piekło.” – mruczy Harry.

„On nie jest taki zły. Po prostu nie wiesz o nim wszystkiego.”

„Wiem, że jest szpiegiem.”

„Zastanawiam się, czy tylko. Jest potężny i ma wiele tajemnic. Myślę, że nie wiemy o wielu jego działaniach. Ale” – Lupin chce zmienić temat – „Chyba wtrącanie się w jego sprawy nie jest ani bezpieczne ani mądre. A tak nawiasem mówiąc, sprowadziłem do zamku nowe stworzenie – chcesz je zobaczyć?”

„Pewnie.” – uśmiecha się Harry. Lupin zapala dodatkowe świece i wyciąga szklany słój z kufra.

„To jest...” – urywa i gapi się na Harryego ze zdumieniem. „O mój Boże...”

“Co się stało, Profesorze?”

„Nic, nic. Tylko mi się wydawało, że zwierzak uciekł. Nazywa się...” Lupin mówi i mówi, myśląc tylko o jednym: Harry nie rzuca cienia. Czyżby więc te plotki o romansie Lily i Severusa były prawdą? Jeśli tak, to dlaczego Snape tak nienawidzi Harryego? Nie wie? A może zmodyfikowano my wspomnienia?

Wieczorem

„Siadaj, kolego.” – uśmiecha się Hagrid. „Miałem paskudny dzień. Snape złamał kark mojemu najpiękniejszemu jeleniowi...”

„Co?!”

„Za dużo gadam... Potrzebował go na eliksiry, rzecz jasna.”

„Ale powiedziałeś, ze złamał mu kark!”

„Takie głupie powiedzenie.” – mruczy Hagrid, wyraźnie zmieszany. „Zostaw go i jego sprawy w spokoju, dobra?” – dodaje szybko. „Złapałem Pegaza na następna lekcję. Chcesz zobaczyć?”

„Pewnie!” Kasztanowaty, uskrzydlony koń jest przywiązany do drzewa. Harry spogląda na niego i nagłe pragnienie wstrząsa jego ciałem.

Mięso.

Ofiara.

Zabić.

Ofiara.

Natychmiast.

NIE! To zwierzę Hagrida!

NATYCHMIAST!!!

Podchodzi do zwierzęcia, a ono zaczyna szaleć ze strachu; Harry ledwie uskakuje przed kopytami.

„Prr, chłopie!” – Hagrid próbuje uspokoić konia, ale ten wciąż rży, szarpiąc liny. „Co jest, cholibka?”

„Jelonka Profesor Rubby-Plank tez wystraszyłem. Co jest ze mną nie tak, Hagrid?”

„Nie mam zielonego pojęcia.” – mruczy półolbrzym, ale gapi się na Harryego podejrzliwie. „Działo się coś dziwnego ostatnio?”

„Nie, skąd.” Jak miałby powiedzieć Hagridowi, że chciał zabić jego zwierzę gołymi rękami? I to nie pierwszy raz.

Harry wlecze się do zamku, zastanawiając się, co się dzieje. Może to przez eliksiry Snapea? Ale on przecież napisał, że te mikstury nie mają efektów ubocznych! Harry jest zmęczony, ale musi jeszcze przygotować zadanie dla Lupina. Siada w bibliotece nad sterta książek; jedna z nich spada na podłogę. Harry ją podnosi i nagle dostrzega napis:

Brak odbicia w lustrze

Zaciekawiony, zaczyna czytać:

Wampirza transformacja zachodzi u nastolatków (w przypadku tych, którzy urodzili się wampirami) – między czternastym a dwudziestym rokiem życia – a kilka tygodni po ugryzieniu w przypadku ofiar wampirzego ataku. Objawy przemiany są następujące:

Gwałtowne wyostrzenie zmysłów: wampiry nigdy nie potrzebują okularów. Ich zmysły są tak ostre, że można je porównać do psich.
Brak odbicia w lustrze i cienia
Wrażliwość na jaskrawe światło (wampiry są stworzeniami nocnymi), hałas i silne zapachy
Nagła ataki szału, zazwyczaj spowodowane bólem, złością lub strachem
Wampirza przemiana jest bardzo bolesna, opisywana przez wampiry jako „roztopiona stal płynąca w żyłach”, „nieludzki ból, rozsadzający kości.”


Harry gapi się na tekst i w głowie mu się kręci.

Ataki głodu, które można zaspokoić wyłącznie mięsem.

Harry wpatruje się w książkę, próbując pojąć to, co właśnie przeczytał.

“Wreszcie zrozumiałeś, Harry.”

“Hermiona, o co chodzi?”

„Nie martw się, czytałam, że można was opanować...”

„Ty myślisz, że jestem...”

„Masz prawie wszystkie objawy. Prawie. Nie zareagowałeś na Wampirzy Eliksir.”

„Na co?”

„Wylałam ci trochę na rękę, pamiętasz? Zmienia kolor w kontakcie ze skórą wampira. Może jesteś półkrwi, albo coś.” Dopiero teraz Harry zaczyna rozumieć.

„Do dlatego uciekłaś ode mnie w Norze.”

“Przepraszam, przeraziłam się – ale dużo o tym czytałam i wiem, że można was opanować, okiełznać... Na początku myślałam, że możesz mnie w każdej chwili zaatakować, ale teraz wiem, że to nieprawda. Czytałam w „Magicznej medycynie: problemy nieludzi”, że jeśli się was odpowiednio traktuje, to nie stanowicie zagrożenia....”

„Nie jestem dzikim zwierzęciem, żeby mnie opanowywać! Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy!”

„Harry, to jest w twojej naturze! To nie twoja wina! Przecież Snape nie jest niebezpieczny!”

„Co?”

„Czy to nie oczywiste? Domyśliłam się tego, kiedy pisałam to zadanie dla Profesora Lupina! Nie widzisz, że Snape wygląda jak wampir? Sądzę, że urodził się wampirem. Ta jego ziemista cera, te czarne włosy. Nie zauważyłeś, ze nosi wyłącznie czarne rzeczy? Czytałam, ze to kolor niektórych starych wampirzych rodów!” Harry chowa twarz w dłoniach.

“Hermiono, dlaczego?” – szepcze. „Dlaczego?”

„Nie wiem. Pewnie któryś cię ugryzł, czytałam, że...”

„Nikt mnie nie ugryzł!”

„Miałeś taką ranę!”

„Nie pamiętam ugryzienia! Ale” – zastanawia się przez moment - „Wszystko pasuje. Hermiono – jeśli to prawda” – waha się – „to czy dalej będziesz się ze mną przyjaźnić?”

„No pewnie. Przepraszam, że się wtedy tak przestraszyłam. Byłam tak głupia, że uwierzyłam w te bzdury. W „Życiu z wampirami” wyraźnie napisano, że możecie żyć normalnie, jeśli zachowa się pewne środki ostrożności. W końcu McKinnon i Salazar funkcjonują normalnie, to i ty możesz.”

„Oni też są wampirami?”

„Nie jestem pewna, ale chyba tak. Nie przejmuj się, wszystko się ułoży. ”

“Oby. Co teraz, Hermiono?”

„Musimy iść do Dumbledora.” Dyrektor uważnie przygląda się Harryemu.

“Profesor Lupin mówił mi o tym – i Profesor Redeye też.” – mówi powoli. „Panno Granger, proszę nas zostawić samych, dobrze?” Kiedy Hermiona opuściła gabinet, Dumbledore wrzuca garść błyszczącego proszku do kominka. “Severusie! Jesteś mi potrzebny! Ale zamiast Snapea pojawia się Carmen, patrząc podejrzliwie na Harryego.

„Jeszcze nie wrócił, Dyrektorze.”

„Powiedz mu, żeby zjawił się u mnie natychmiast po powrocie.” Carmen kiwa głową i znika.

Profesorze, czy on jest u Voldemorta?”

„Nie” – Dumbledore potrząsa głową. „Ale ma wiele obowiązków.” Obaj milczą przez chwilę. „Wygląda na to, że masz wszystkie objawy.” – mówi cicho Dumbledore – „ale tylko Profesor Snape może potwierdzić nasze podejrzenia lub im zaprzeczyć. On też musi powiedzieć, czy jesteś Alfą, czy Betą.”

„Czy to dwa rodzaje wampirów?”

„Tak, Harry. Lepiej by było, gdybyś był Betą – łatwiej jest ich kontrolować, ale kto wie... Kto wie.” – powtarza cicho stary czarodziej. „Jedyną sprawą, która mnie zastanawia jest to, dlaczego Profesor Snape nigdy nic nie podejrzewał, podczas gdy inni coś zauważali. To bardzo przenikliwy czarodziej, musiał coś zauważyć. Profesor Redeye z pewnością mu o tym mówił.”

“Więc Salazar też jest wampirem?”

“W jednej czwartej Alfą.”

„I co teraz, Profesorze? Jak będę z tym żył?”

„To nie koniec świata, Harry. Inni ci pomogą.”

„To są jeszcze inni? Znaczy, oprócz Salazara i Snapea?”

“Profesora Snapea, Harry. Tak, są jeszcze inni. Profesor Snape zawsze ci pomoże.”

„On mnie nienawidzi!”

„Nie lubi.”

„NIENAWIDZI! Czemu nikt mi nie powiedział, że mój ojciec się nad nim znęcał? Te szkolne psikusy to były bzdury!” Dumbledore blednie.

„Kto ci powiedział?”

„Dostałem list od mamy! Napisała mi, kim była! Miałem wizje z nią i Snapem! Widziałem, jak moi rodzice się kłócili! Mama rzuciła mojego ojca! Dlaczego pan mi nie powiedział, że ona była Krakerką?! Dlaczego pozwolił pan, by dorastali na Nokturnie?!” Ból wznów rzuca go na kolana.

“Carmen!” – Dumbledore wzywa ją ponownie. Carmen spogląda na Harryego i przeklina po hiszpańsku. Pomaga mu się pozbierać i wmusza mu trochę eliksiru. „Przygotuję więcej. Nie jest niebezpieczny, Dyrektorze. Jeszcze nie. Wrócę za jakieś pół godziny.” – stwierdza i wychodzi.

„Dlaczego?” – pyta Harry słabym głosem. „Dlaczego nie chciał pan, żebym wiedział?”

„Ta historia ma swoje tajemnice i dla mnie. Nie wiedziałem, że Lily rzuciła Jamesa, na przykład. Oni mieli swoje tajemnice – ludzie z Nokturnu, Harry – i nie zdradzali ich. Słyszałem wiele plotek, często sprzecznych.” - ciągnie cicho Dyrektor. „Ale jedno jest prawdą: twój ojciec był Aurorem i jak wielu nie był łagodny wobec Śmierciożerców. Czasy były okrutne i” – Dumbledore wzdycha – „wielu ludzi popełniło błędy. Także Aurorzy.”

„Ojciec Nevila też był Aurorem.”

“To prawda, Harry.”

„Teraz rozumiem czemu Sn… Profesor Snape nas nienawidzi. Nie sądzę, żeby to się zmieniło tylko dlatego, że jestem...” – waha się – „wampirem. Dlaczego? Czy zostałem ugryziony?”

“Nie wiem, Harry. Zapytaj Profesora Snapea.” Milczą przez chwilę, a potem Harry pyta:

„Dlaczego mama porzuciła Czarnych, Profesorze? Chcę prawdy.”

„Była w Azkabanie, a ja potrzebowałem dobrego Krakera. Zaproponowałem jej wolność w zamian z pomoc. Na początku musiałem jej pilnować, ale potem pomagała mi z własnej woli. Wielu mieszkańców Nokturnu obróciło się przeciw Voldemortowi. Może trudno w to uwierzyć ale tak było. Byli złodziejami czy przemytnikami ale zdawali sobie sprawę z tego, ze Voldemort to potwór. Wielu z tych, którzy sami uznawali się za Czarnych walczyło przeciwko niemu.”

„Dlaczego mama była w Azkabanie?”

„Za Niewybaczalne.”

„Co?..” Ale w tym momencie Carmen przerywa ich rozmowę. Przyniosła eliksir dla Harryego.

„Może wrócić do dormitorium, Dyrektorze. Jeszcze nie jest niebezpieczny. Zostałaby, z tobą, Harry, ale mam swoje obowiązki.”

W Wieży Gryfonów Harry wyciąga swoje krakerskie książki bo nie może spać. Zaczyna czytać, ale nie może się skupić.

Jest wampirem. Dlaczego?

Może to tylko kolejny koszmar.

Może Snape ugryzł jego mamę.

Może...

Zatrzaskuje książkę i opuszcza salon. Kręci się po zamku bez celu i dochodzi do lochów. Są mroczne i zimne ale dziwnie pociągające. No nie, pani Norris! Jedno, starannie wybrane zaklęcie i kotka go nie zauważa. Kiedy pani Norris znika, Harry zaczyna się rozglądać dookoła. Nigdy przedtem nie zauważył tych obrazów na ścianach.

“Panie Potter, co pan tu robi?” To Snape... Chyba Carmen jeszcze mu o niczym nie powiedziała.

„Yy... Podziwiam obrazy, proszę pana.” Ku jego niezmiernemu zdumieniu, Snape nie odbiera mu od razu punktów; jego czarne oczy się zwężają, jakby się nad czymś zastanawiał.

“Severusie!!!” Snape i Harry odwracają się gwałtownie i zauważają sylwetkę w jasnoszarych szatach Aurora. Nieznajomy strzela palcami.

„Już idę.” – mówi cicho Snape. On i Auror dosłownie wybiegają, zostawiając Harryego samego. Kim jest ten człowiek, że Snape jest mu posłuszny bez słowa sprzeciwu? Dlaczego się tak spieszą? Harry znów zaczyna oglądać obrazy. Na jednym namalowano kobietę-rycerza na karym rumaku bojowym. Wiedźma trzyma w ręku miecz; jej długie blond włosy falują na wietrze. W oczach ma coś, co mówi Harryemu, że lepiej jej nie denerwować.

“Moja żona, Fuerza Noira. Piękna, prawda?” Harry odwraca się i dostrzega Krwawego Barona. Duch, zazwyczaj złowrogi, uśmiecha się teraz łagodnie, patrząc na kobietę. „To najlepszy wojownik, jakiego w życiu widziałem.” – ciągnie. „Odważna, lojalna, inteligenta i piękna, czyż nie?”

“Yyy... Panie...”

“ Sangre. Yago Mysterio Sangre.” – przedstawia się duch.

“Jestem Harry Potter.”

„Wiem.” – odpowiada duch. „Severus mówił mi o tobie; często odwiedza to miejsce, ale ciebie tu jeszcze nie widziałem.”

„Jestem tu pierwszy raz w życiu.”

„To oznacza, że zbliża się twoja przemiana.”

„Przemiana?”

„Nie wiesz, kim jesteś?” – dziwi się duch. „Tylko ci, którzy do nas należą, mogą odnaleźć ten korytarz.”

„Nas? Jakich „nas”?” Czy Krwawy Baron ma na myśli wampiry? Czy sam był jednym z nich?

„To chyba oczywiste.” – odpowiada Baron. „Jeśli chcesz, oprowadzę cię; wiele wiem o tej galerii. Dzięki temu powinieneś zrozumieć.” Harry waha się pomiędzy strachem i ciekawością ale ta ostatnia, oczywiście, zwycięża. Idą korytarzem. “ To Vipera Slytherin i jej mąż, Saevus Snape.”

„To ona zamordowała Merlina?”

„Z mojego punktu widzenia wyglądało to całkiem inaczej.” – syczy wiedźma z portretu. Jej oczy, czarne jak onyksy, błyszczą wściekle. „Bydlak włamał mi się do domu, chcąc zamordować moje dzieci, mojego męża i mnie. Dostał to, co mu się należało.”

„Ale w książkach...”

„Do diabła z książkami!” – wrzeszczy Vipera. „Święty Merlin i krwawa Slytherin, oto, co mówią!” Potrząsa głową, jej czarne włosy opadają je na twarz jak zasłona. Naprawdę przypomina Snapea – i przecież w końcu jej mężem był Saevus Snape, czyż nie?

“Panie Sangre” – Harry pyta Krwawego Barona. – „Czy oni są krewnymi Profesora Snapea?”

„Są jego przodkami.”

“Ale pan nazwał ją Slytherin.”

“Bo to jej nazwisko.”

„A czy ona jest spokrewniona z Salazarem Slytherinem?” – Harry nie może opanować ciekawości.

„Był jednym z jej potomków.”

“Ale pan powiedział, że Profesor Snape jest jej potomkiem!”

“Vipera i Saevus mieli dwie córki. Od jednej z nich wywodzi się Salazar Założyciel, od drugiej Severus Upadły Anioł.”

„Upadły Anioł?”

„No nie” – mruczy Baron – „Za dużo mówię. Jeśli Severus się dowie, że ci to powiedziałem, spróbuje mnie zabić, chociaż już jestem martwy. Nie mów o tym nikomu, proszę.” Idą dalej, a Baron wyjaśnia koligacje rodzinne i opowiada anegdotki o sportretowanych czarodziejach i wiedźmach.

„Niech mnie!” Harry staje jak wryty, widząc kolejny obraz: trzy wiedźmy i czterech czarodziejów, galopujących na dziwnych koniach o nietoperzych skrzydłach. Nie są ludźmi, to istoty, które Harry oglądał w swoich wizjach.

„Sam to namalowałem.” – wyjaśnia Krwawy Baron. „Fuerza” – wskazuje na blond wiedźmę. „Moja ukochana żona...”

„Dlaczego oni tak wyglądają?”

„Bo są Alfami.”

„A co to są Alfy?”

„Nie CO, tylko KTO. Niektórzy nazywają nas wampirzą arystokracją, ale prawda jest bardziej skomplikowana. Wampiry Beta wyglądają zupełnie inaczej, musiałeś ich widzieć w książkach.”

„Czy pan tez jest... jednym z nich?” Przecież wampiry w książkach były o wiele bardziej podobne do ludzi!

“Jestem Illuminatus – to znaczy, jestem człowiekiem, który żył wedle alfich zwyczajów, mieszkał z nimi, który mógł do nich podejść, kiedy mieli atak wampiryzmu. Czuję się bardziej Alfą niż człowiekiem.”

„Ale czemu pan do nich dołączył?”

„Bo mnie uratowali. Byłem mugolakiem; nie wiedziałem, że jestem czarodziejem, ale wciąż przytrafiały mi się dziwne rzeczy. W moich czasach to było niebezpieczne. Pewnego dnia moja wioska zdecydowała” – Baron wpatruje się gdzieś w przestrzeń przez chwilę – „że trzeba się pozbyć dziwadła. A oni” – wskazuje na siedmiu jeźdźców – „mnie uratowali. Spadli z nieba jak piekielne anioły, z ich okrzykiem wojennym – naszym okrzykiem wojennym. Jeśli chcesz zobaczyć coś pięknego i przerażającego zarazem, popatrz na rozwścieczone Alfy... Wytłumaczyli mi, kim jestem, uczyli mnie magii, zaakceptowali, jakbym należał do ich rodziny – oni SĄ moją PRAWDZIWĄ rodziną.” – mówi cicho. W końcu docierają do ostatnich portretów. To Snape, w szkarłatno-czarnej pelerynie, z mieczem w dłoni, dosiadający białego jednorożca.

„On też jest jednym z was?” – szepcze Harry. „Wiem, że jest wampirem, ale czy jest Alfą? Wygląda jak tamta siódemka?”

„Powinieneś już się zorientować, że tu są tylko Alfy i Illuminati” – odpowiada Baron. Harry idzie dalej. To niewątpliwie jego matka, w towarzystwie Snapea. Oboje mają na sobie szaty Śmierciożerców, ale nie noszą masek. Trzymają się za ręce...

NIE!!!!

Kolejne portrety.

Carmen, przytulająca Salazara? Zabini? McNair?

Drako Malfoy?!

“Czy oni wszyscy?..” “Twoja matka była jedna z Illuminati. Ona i Severus często tu przychodzili. Tylko tu mogli mieć spokój, bo nikt inny nie mógł tu wejść.” Okropne podejrzenie zaczyna kiełkować w umyśle Harryego. Lily rzuciła Jamesa... Snape był jej przyjacielem. A jeśli nie tylko przyjacielem?

“Panie Sangre – powiedział pan, ze tu nikt nie wejdzie, więc czemu ja tu jestem? Nie zostałem ugryziony.”

„Nie rozumiesz?” Harry blednie. Przepowiednia!

“Panie Sangre” – szepcze – „Jeśli Alfy to arystokracja, to czy oni – czy wy – macie jakieś herby, symbole rodowe? Czy Profesor Snape ma coś takiego?”

„Oczywiście” – odpowiada Yago. „Patrz” – wskazuje na wiszący na ścianie herb. To czarny bazyliszek z obnażonymi kłami. Niemożliwe. NIEMOŻLIWE!!! Ciało jednorożca, krew bazyliszka! Własna matka go okłamała, a Snape gra durnia, udając, że nie wie! Oboje go zdradzili. Jego własna matka. Jego własny, cholerny... ojciec.

„Kłamiesz! Nie jestem jednym z tych potworów! Wiem, że jestem wampirem, ale nie takim zwierzęciem! Nie mam nic wspólnego z tym Śmierciożercą! Nienawidzę go! On mnie nienawidzi do szaleństwa! NIE JESTEM JEGO SYNEM!!!” Yago Mysterio Sangre patrzy na wybiegającego Harryego.

„Co jeszcze ukrywasz, Severusie? Ciało jednorożca, krew bazyliszka...” – mruczy duch Mistrza Eliksirów. „Postąpiłeś słusznie, ale narobiłeś sobie kłopotu tym eliksirem. Wielkiego kłopotu.”

Tymczasem, Snape i Drako mają o wiele poważniejsze kłopoty niż nieudany eliksir. Snape właśnie wrócił z Nokturnu (sprawy wojenne), dopiero co wszedł do zamku, zobaczył Pottera i...

Sylwetka Aurora w jasnoszarej szacie pojawia się jakby znikąd. Niewielu ludzi umie się Aportować do zamku – tylko ci, którzy dobrze znają Bezimienną. Ten Auror jest jednym z nich – a kiedy strzela palcami, Severus wie, że oznacza to „bardzo pilne, rzuć wszystko i chodź ze mną”. Nie sprzeciwia się temu – w końcu ten Auror to Regulus Magne. Jest kilka powodów, dla których Snape uczy w szkole, choć mógłby pracować na uniwersytecie, albo w wielkim przedsiębiorstwie. Oczywiście, w Hogwarcie jest bezpieczniej, Dumbledore potrzebuje Mistrza Eliksirów, który jest godny zaufania i tak dalej – ale jest jeszcze jeden, bardziej istotny powód.

Bractwo Feniksa.

Dla Severusa Snapea Bractwo Feniksa to Regulus Magne.

Bractwo to organizacja zwalczająca takich, jak Voldemort ale działająca niezależnie od Ministerstwa. Oczywiście Snape nie należy do Bractwa, ale jest bliskim współpracownikiem. Do jego obowiązków należy przeprowadzenie rytuału Wyostrzania Zmysłów, przez który przechodzi każdy Feniks; uczy ich także Bezimiennej. Bractwo nie podziela opinii Ministerstwa o Białej i Czarnej Magii - dla nich ważne jest po co użyłeś zaklęcia, a nie jakie ono było. Intencja, nie środek. Bractwo opłaca badania Snapea nad eliksirami i Bezimienną – i dlatego Snape został nauczycielem. Dla wielu Feniksów praca jest tylko przykrywką dla ich prawdziwej działalności (na przykład Regulus jest Aurorem w Ministerstwie), a nauczyciel ma sporo wolnego czasu – no i w zamku łatwo utrzymać eksperymenty w sekrecie. Rzecz jasna, Bractwo jest tajną organizacją i Snape zna tylko kilku jego członków. Im mniej wiesz, tym mniej wyciągną z ciebie za pomocą Veritaserum.

Tak naprawdę Regulus nazywał się Alan White i był Gryfonem mugolskiego pochodzenia, pracującym jako Auror. Tak było do 5. grudnia 1978. Tego dnia Alan White został zamęczony na śmierć przez Śmierciożercę, którego nazywano Upadłym Aniołem, w obecności Lorda Voldemorta. Jedynym haczykiem jest to, ze Upadły Anioł nie dałby swojemu przyjacielowi zginąć w ten sposób – a ten Auror był jego przyjacielem. Tak więc Alan nie umarł, a Severus wciąż zastanawia się, jak udało mu się nabrać Voldemorta. Z pewnością ten wyczyn zalicza się do dziesięciu najbardziej zuchwałych czynów Snapea. Oczywiście, wszystko musiało być utrzymywane w głębokiej tajemnicy, a więc stworzono Regulusa Magne, z nowym życiorysem, nową twarzą, nowym wszystkim.

“Co się stało, Reggie?”

“Potrzebujemy Eliksiru Vivere.” Snape nie protestuje, wiedząc, że ten niemal wszechmocny eliksir musi być uwarzony nie wcześniej niż na godzinę przed użyciem.

“Wezmę ze sobą Uzdrowiciela.” – stwierdza. “Drako” – budzi chłopca – “Zabieraj swoje rzeczy, szybko.”

“Tak jest.” W ten sposób działają – bez pytań, bez zbędnych słów. Trzech czarodziejów rozpływa się w ciemnościach, cicho jak duchy. Wiedzą, że muszą się spieszyć – Vivere nie warzy się z powodu zadrapania!

Yago (albo Jagon) to czarny charakter z „Otella.”

Fuerza – “siła”, Noira od “noir” – “czarny” a więc razem „Czarna moc” albo „Czarna Magia”

Regulus „mały król” jest gwiazdą w Lwie, Mange – “wielki”. Całe imię: Regulus Charles Magne to parafraza do Rex Charlemagne „Król Karol Wielki”

Alan to zwykłe, Mugolskie imię, pożyczone od pewnego aktora, którego powinniście kojarzyć. Co znaczy „White” chyba każdy wie...

CZARNY ZNICZ

Aportują się w lochach. Snape uśmiecha się lekko – czy to nie ironiczne, że Bractwo Feniksa rezyduje w Czarnej Twierdzy?

“Co się stało, Reggie?”

„Ty nam to później wyjaśnisz. Teraz eliksir. Betelgeuse” – Regulus zwraca się do kobiety, która na nich czekała. „Zabierz, proszę, pana Malfoya do Skrzydła Szpitalnego. Jest Uzdrowicielem.” Wiedźma przytakuje i odchodzi z Drakonem. “Naprawdę mu ufasz, Sev? Przecież wiesz, kim on jest!”

„A ty wiesz, kim ja jestem, więc dlaczego mi ufasz?”

„W porządku, rozumiem, że masz swoje powody.” Wchodzą do laboratorium.

“Vivere?”

„Tak.” Snape zaczyna się krzątać koło kociołka.

Jedno pióro Czarnego Feniksa.

Trzy uncje sproszkowanego rogu jednorożca.

Dziewięć cisowych igiełek.

Szklanka krwi warzącego. Snape przecina sobie nadgarstek i patrzy, jak krew wypełnia naczynie. Cała szklanka, ani kropelki mniej, to podstawa. Niech się pogotuje przez pięć minut. Eliksir Vivere to najmocniejsza uzdrawiająca mikstura na świecie ale uważa się ją za wyjątkowo Czarną. Dlaczego? Bo potrzebne są jeszcze dwa składniki.

Ciało jednorożca.

Krew bazyliszka.

Na szczęście Snape trzyma zamrożone mięso jednorożców zabitych przez Quirrela a krew bazyliszka ma Bractwo. Snapea nie obchodzi, skąd ją wytrzasnęli. Nie jego sprawa. Teraz, niech mikstura chłodzi się przez dwadzieścia minut. Snape odwraca klepsydrę i siada. Potem wyczarowuje herbatę dla siebie i Regulusa.

“Musimy poczekać, Reggie.”

“Jesteś pewien, że to pomoże?” – szepcze Regulus.

„Masz Uzdrowiciela i Vivere. Jeśli to nie pomoże, to nic nie da rady. Co się stało?”

„Nie wiemy, Sev. Czekamy na twoją ekspertyzę. Ktoś – to był tylko jeden czarnoksiężnik – zaatakował czterech naszych. Jednego zabił, trójkę poważnie zranił. Sev” – głos Regulusa drży – „moja żona umiera. Błagam...”

„Przecież wiesz, że zawsze robię wszystko, co w mojej mocy.” – Snape delikatnie dotyka jego ramienia. „Kim ona jest?”

“Atalanta Ferre.” A, ten Pies Wojny i pół-Alfa! Ta Atalanta, która, mając 15 lat, odważyła się walczyć z Upadłym Aniołem, tak fantastycznie rzucając Avady i Imperio. Była tak dobra, jak Drako. Oboje mają to we krwi. Snape uśmiecha się, przypominając sobie, jak z nim walczyła. „Dlaczego jej wtedy nie zabiłeś, Sev?” Oto jest pytanie. Voldemort zamordowałby każdego, kto ośmieliłby się mu tak sprzeciwić ale Snape to nie Voldemort i jak każdy, kto dorastał na Nokturnie, ceni ponad wszystko odwagę, moc i umiejętność walki.

„Zasłużyła na lepszy los. Nigdy nie zabiłbym nikogo, kto potrafi tak walczyć.”

„Współpracowaliście potem, kiedy zmieniłeś strony.”

„Ocaliła mi życie. Czy to nie dziwne, Reggie, jak wrogowie zmieniają się w przyjaciół i vice versa?” Milczą przez chwilę, patrząc na piasek w klepsydrze, a potem Auror zadaje pytanie:

„Współpracujemy ze sobą od lat, Sev, a nigdy cię o to nie zapytałem: dlaczego mnie uratowałeś? To się wydarzyło, zanim zmieniłeś strony.”

„PODCZAS. Nie zdecydowałem się na zdradę w jednej sekundzie, Reggie. Najpierw była masakra w Redriver, śmierć Jo, zdrada Rogera, atak na Lily... Wiele rzeczy.”

„Ale po raz pierwszy przyszedłeś do Dumbledora ze mną i z Lily.”

„A pamiętasz jego oczy, kiedy nas razem zobaczył? Upadły Anioł, najlepsza Krakerka i Auror, którego już pochowano? Założę się, ze myślał, że przyszliśmy po niego – że ty i Lily byliście zdrajcami.”

„Bo nie powinieneś był przychodzić w szatach Upadłego Anioła, Sev. Robią wrażenie. Ty robisz wrażenie. Wyglądasz” – Auror szuka właściwego słowa – „jak półbóg. Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego użyłeś eliksiru, który sprawia, że wyglądasz jak martwy, ale tak naprawdę nie zabija? Po co ryzykowałeś? Po co te wszystkie sztuczki z ciałem, te transfiguracje? Dlaczego?” Snape gapi się przez moment na klepsydrę, a potem na swoją filiżankę z herbatą. Podnosi ją i wypija trochę.

„Herbata, Reggie.” – odpowiada powoli. „Tak, to chyba przez herbatę. To był Earl Grey, tak jak ta.”

Wspomnienie (hej, czytający, pamiętajcie, że Reggie naprawdę nazywał się Alan White!)

Łańcuchy są o wiele za ciasne i głęboko wrzynają się w skórę. Severus wzdycha, próbując zignorować ból. Aurorzy powinni wkrótce znów się zjawić. Severus niedawno ukończył Hogwart; nie jest oskarżonym ani nawet podejrzanym tylko świadkiem. Świadków na ogół nie traktuje się w ten sposób ale on jest przecież wampirem! No i mieszka na Nokturnie! Na tyle dobrze zna Aurorów, żeby nie spodziewać się niczego lepszego. Oblizuje suche, popękane wargi, czując słonawy smak krwi – no pewnie, robota Mary Wood! Każdy na Nokturnie ja zna i każdy byłby WNIEBOWZIĘTY, widząc ja martwą, albo lepiej, obrzuconą przekleństwem. Kilkoma mocnymi przekleństwami. O tak, Mary Tormentio. Nagle Severus słyszy kroki i drzwi otwierają się, skrzypiąc. To Mundungus Fletcher, w towarzystwie człowieka, którego Snape nie zna.

“Alan” – mówi Fletcher – „to wampir, wedle Dumbledore jakaś tam ich arystokracja.” – dodaje sarkastycznie. „A ty chcesz go przesłuchiwać SAM?! Rozszarpie cię na strzępy!”

„A mnie się wydaje, że to ty i Mary go skrzywdziliście, nie vice versa.” – odpowiada Auror; gniew błyska w jego szarych oczach. Wyglądają teraz jak para wampirzych mieczy i Severus uświadamia sobie, że tego człowieka lepiej nie prowokować. Moc po prostu bije od niego. „Nie martw się, przeżyję.” – mówi Auror, patrząc prosto na Fletchera. Jego piękna twarz jest kpiąco wykrzywiona. Fletcher wzrusza ramionami i wychodzi. Snape czuje jak szare oczy Aurora go przenikają – ten człowiek potrafi czytać w twojej duszy jak Dumbledore, jeśli nie lepiej. „Jestem Alan White.” – przedstawia się Auror. TEN Alan White? Ten LEGENDARNY Alan White? Sławny przez swoją odwagę, przebiegłość, moc, wiedzę... A przynajmniej na Nokturnie sławny przez to, jak traktuje więźniów. „Dlaczego oni pana tak potraktowali, panie Snape?” PANIE Snape?! Od kiedy Aurorzy są tacy uprzejmi? No ale o TYM Aurorze opowiadają, że tak pracuje – bez wyzwisk i zbędnej przemocy. „Dlaczego?”

„Czy pan nie słyszał, panie White? Jestem wampirem.” – odpowiada Snape, nie patrząc Aurorowi w twarz. Nigdy nie spoglądaj w oczy silniejszego, nigdy.

„Pan jest tu tylko jako świadek.” Czy temu Aurorowi odbiło? Musi wiedzieć, jak tu się pracuje. Alan wyciąga różdżkę i wycelowuje ją w Snapea.

A więc znów się zaczyna. Snape napina wszystkie mięśnie, szykując się na przyjęcie kolejnego przekleństwa.

“LIBERO!”

Łańcuchy znikają. Snape mruga – nigdy nie słyszał, żeby jakiś Auror przesłuchiwał wampira bez łańcuchów! Decyduje się złamać regułę „Nie odzywaj się pierwszy do silniejszego”.

“Czy pan jest jednym z nas, panie White?”

„Nie. Powinien pan się umyć, panie Snape.” Kiedy Snape już to zrobił, Alan wskazuje mu krzesło i wyczarowuje dwie filiżanki herbaty oraz całą górę ciastek. Dla spragnionego i głodnego Snapea wygląda to jak sen. To jest za piękne, żeby mogło być prawdziwe. „No to zacznijmy, panie Snape...” Snape bierze głęboki łyk i zaczyna opowiadać...

Koniec wspomnienia

„To był Earl Grey, tak jak ta.” – odpowiada Snape.

„Nie rozumiem.” – stwierdza Regulus. „Uratowałeś mnie bo wykonywałem swoją pracę tak, jak powinienem? Bez niepotrzebnej przemocy?”

„A widziałeś kiedyś, żeby ktoś tak przesłuchiwał wampira? Wampira z Nokturnu? Mam ci opowiedzieć jakąś ciekawą historię o Mary Wood, Franku Longbottomie, Alastorze Stukniętym Moodym albo Jamesie Świętym Gryfonie Potterze?”

„Dziwne, że ja nigdy nie miałem problemów z wampirami, Sev. Moi koledzy z Ministerstwa zakładają się, że następny podejrzany rozszarpie mnie na strzępy, ale żaden nigdy nic mi nie zrobił. NIC. Nawet pod wpływem Veritaserum.”

„Bo ty wiesz, jak zadawać pytania, Reggie.” Snape wstaje i bierze do rąk kociołek. „Nie prowokujesz do ataku. Vivere jest gotowe, chodźmy.” Idą do Skrzydła Szpitalnego. Jest tam troje rannych, Drako i Medwiedźma. Snape rozlewa eliksir Vivere do trzech czarek. Dwoje rannych – rudowłosa kobieta po trzydziestce i blondyn są poważnie ranni ale Drako i Medwiedźma już pozamykali im rany i pokleili kości. Niestety, z Atalantą jest coraz gorzej, pomimo eliksiru.

„Żadnych ran.” – wzdycha Medwiedźma. „Żadnych przekleństw, uroków, obrażeń wewnętrznych – a coś ją zabija. Nie rozumiem!” Regulus siada na podłodze, opierając czoło o kolana.

“Sev, to moja żona, zrób coś, błagam!”

„Daj jej następną porcję Vivere, Drako.” Wszyscy patrzą na Atalantę z niepokojem, ale widać, że jest z nią coraz gorzej. Snape patrzy na jej twarz, szarą i pokryta potem. Czy to ta sama dziewczyna, która walczyła z szaleńczym ogniem w oczach? Umiera; cała się trzęsie, a jej wargi sinieją.

“Hypotermia.” – mruczy Drako.

„Co to znaczy?” – szepcze Regulus. Drako nie odpowiada; łzy zaczynają toczyć się po policzkach Aurora. Snape przykłada doń do szyi Atalanty.

stuk-STUK.

Skurcz przedsionków, skurcz komór..

stuk-STUK.

stuk-STUK.

stuk-STUK.

stuk… STUK

stuk… STUK

stuk…

Cisza.

Drako spogląda na Snapea – też już wie. Uzdrowiciel skacze na równe nogi i wbija dłonie w ciało Atalanty. Snape, Regulus i Medwiedźma patrzą na niego ze zdumieniem. Snape kiedyś już to widział – Atena Malfoy zrobiła to samo, wyciągając z niego zaklęcie ale i tak robi to na nim wrażenie.

„Co on?..”

„Wyciąga z niej przekleństwo.” – szepcze Snape. Co to jest, ze nawet doświadczona Medwiedźma nie wyczuła jego obecności? Drako wyrywa to coś jednym gwałtownym, mocnym ruchem – to połyskująca kula wielkości Znicza. Kiedy Snape ją zauważa, oczy niebezpiecznie mu się zwężają. Czyżby to był?... Tak, osławiony Czarny Znicz. „Nie ruszajcie się.” – szepcze. Znicz jest głupi, łatwo go oszukać ale trudno zniszczyć. „Chodź do mnie!” – wrzeszczy Snape. „CHODŹ!” Odskakuje do tyłu; jego serce przyspiesza i połyskująca kula podąża za nim. Jako, że jest jedyna osobą, która się porusza krzyczy, jego puls jest najszybszy, a to przyciąga Czarny Znicz. Snape wyprowadza kulę z komnaty i niszczy ją za pomocą Bezimiennej. Siła zaklęcia rzuca go na kolana. Dojście do siebie zajmuje mu kilka minut. Kiedy powracam Atalanta wygląda już o wiele lepiej.

“Uratowałeś ją, Sev.”

“Drako, nie ja.”

„Co to było?”

„Musimy porozmawiać, Reggie. Zostaw Atalantę, ma tu dobrą opiekę.” Opuszczają komnatę i Snape zaczyna wyjaśniać: „Ostrzeż cale Bractwo, Reggie. Niw wiem, kto przeklął twoją żonę, ale nie chciałbym się z nim albo z nią spotkać. Ktoś użył Bezimiennej.”

„Więc krąg podejrzanych bardzo się zawęża.”

„Reggie, jedynymi, którzy mogliby to zrobić jest kilku z Artanigry, paru Feniksów – i Książęta Ciemności Voldemorta.”

„Albo sam Voldemort.”

„On już nie używa Bezimiennej. Chyba źle oddziałuje z jego czarami związanymi z nieśmiertelnością. To nie była zwykła Bezimienna! To było jedno z trudniejszych zaklęć i nawet mistrzowie Bezimiennej rzadko go używają, bo to nie ma sensu! To zaklęcie nie służy do niczego innego, poza zabijaniem, a jest wiele łatwiejszych sposobów, by zabić! I mniej obrzydliwych.”

„Umiesz to zrobić?”

„Nie, nigdy nie marnowałem czasu na takie rzeczy. Spotkałem się z tym podczas moich badań dla Bractwa i wiem, jak sobie ze Zniczem poradzić ale nie jak go wyczarować. Nie ma sensu uczyć się tak trudnego i niebezpiecznego przekleństwa, chyba, że bawią cię takie rzeczy.”

„Więc uważasz, że ten ktoś zaatakował dla rozrywki?”

„A widzisz inny powód? Zawodowy zabójca użyłby prostszych, choć równie skutecznych zaklęć. Wygląda mi to na trening albo dzieło szaleńca.”

“Sev, moje standartowe pytanie: KTO?”

„Wydaje mi się, że jedynymi, którzy mogliby to wyczarować Czarny Znicz są Voldemort, Grindewald albo Godryk Angriff.”

„Ale oni mówili, ze to nie on, a twoje wcześniejsze słowa to potwierdzają. Grindewald nie żyje. Angriff – byłeś świadkiem jego śmierci, prawda?”

“Lily Evans zarąbała drania moim własnym mieczem na moich oczach.”

„No to” – wzdycha Auror – „Dalej nic nie wiemy. Chyba pojawił się ktoś nowy.”

„Nawet nie mów, Reggie. Jeden Riddle starczy aż nadto. Może to Śmierciożerca – ale nie mam pojęcia kto. Większość z nich nie umie nic poza Avadą ale może kogoś nie doceniam. Wyślę Carmen do Artanigry – niech pogada z Fuegą. Może ona coś wie.”

Godzinę później

“Sev!”

“Tak, Reggie?”

„Myślę, że już czas wypełnić rytuał Wyostrzania Zmysłów. Wszystko gotowe. Potrzebujemy nowych Feniksów.”

„Ile osób?”

„Pięcioro.” Przez ten rytuał przechodzi każdy Feniks; jest to trudne i niebezpieczne, dlatego Bractwo powierza przeprowadzenie go Snapeowi, Mistrzowi Eliksirów z największym doświadczeniem w Corpus et Sanguis. Jego głębokie zrozumienie przedmiotu i dokładność sprawiają, że proces jest w miarę bezpieczny. Snape wzdycha – rytuał zabiera trzy dni, a on musi w poniedziałek wrócić do szkoły ale Regulugs ma rację – trzeba to zrobić teraz. Nie ma czasu do stracenia.

„Dobrze, chcę zobaczyć kandydatów, Reggie, to potężna Corpus et Sanguis więc rozumiesz...”

„Sam przez to przeszedłem i wiem, jak to boli. Chodźmy.”

Tymczasem w szkole

Harry wciąż biegnie; nic nie widzi przez łzy. W końcu zwija się na podłodze pustej komnaty, płacząc. Ma pecha: w szkole nie ma teraz żadnego wampira, który mógłby mu pomóc. Carmen już poleciała do Fuegi; Mordred i Blaise pakują się w pośpiechu (nagły alarm: muszą natychmiast opuścić Hogwart. Prawdopodobnie jakiś Mugol widział Snapea w lecie, podczas ataku. Feniksy starały się pozmieniać pamięć wszystkim, którzy mogli o tym od niego usłyszeć ale lepiej, żeby dzieciaki zniknęły.) Drako pracuje jako Uzdrowiciel a Salazar... Cóż, właśnie wrócił do zamku.

“Witaj, Yago.” – pozdrawia Krwawego Barona.

“Mamy problem, Sal.” – mówi duch.

“Harry?”

„Tak. Właśnie uświadomił sobie, kim jest i zaczął wyciągać pochopne wnioski.”

„Jakie wnioski?”

„Że Severus jest jego ojcem.” Sal wzdycha, przemienia się w zwierzę (w tej postaci wygodniej mu iść po śladach Harryego) i wybiega. Zapach prowadzi Mngvę do pustej komnaty na piątym piętrze.

“Harry” – mówi łagodnie, po powrotnej transformacji w ludzką postać.

„Zostaw mnie.”

„Nie.” „Zostaw mnie!”

„Nie.” – powtarza Wróżbita.

„Zostaw mnie, tak jak wszyscy! Ron się mnie boi! Hermiona chce mnie opanować, jakbym był dziką bestią! Syriusz już nigdy nawet na mnie nie spojrzy! Nawet własna matka mnie okłamała! Mój własny ojciec mnie nienawidzi!”

„On nie jest twoim ojcem.” Harry siada i gapi się ze zdumieniem na Salazara.

„Skąd wiesz?”

„Bo mi powiedział.”

„Ale to kłamca! Śmierciożerca, morderca...”

„Zamknij się.” – mówi ostro Wróżbita. „Kim jesteś, żeby go osądzać?”

„A ty?!”

„Ja go nigdy nie osądzałem. Zapewniam cię, że nie kłamał. Słuchaj, Harry, wiem, ze nienawidzisz Profesora Snapea ale on nie jest wcieleniem zła! A nawet, gdyby rzeczywiście był twoim ojcem i kochał cię z całego serca to i tak musiałby udawać, ze cię nienawidzi. Wiem, że on cię naprawdę nie lubi i chyba znam powód.”

„Nienawidzi dzieci wszystkich Aurorów.”

„Więc wiesz.” – ból przemyka przez oczy Sala – „Możesz go potępiać za tę nienawiść ale nie masz pojęcia jak to jest, kiedy jesteś w lochach, otoczony przez wrogów... Kiedy rzucają na ciebie przekleństwa...”

„Wiem, jak to jest.”

„Więc powinieneś go zrozumieć.” Obaj milczą przez chwilę a potem Harry znów się odzywa:

„No to dlaczego jestem?..”

„Alfą? Nie wiem Są trzy możliwości: przez ciało, jeśli przynajmniej jedno z twoich rodziców było Alfą; przez krew – czyli przez ugryzienie albo poprzez dar. Profesor Snape ci to wyjaśni, czuję, że on to wie.”

„A dlaczego nie powiedział mi prawdy?”

„Jego pytaj.” Znów milczą i ponownie Harry przerywa ciszę.

“I co teraz, Salazar? Co mam teraz zrobić?”

„Żyć.”

„ŻYĆ?!”

„Na początku będzie ci ciężko, ale potem się przyzwyczaisz.”

„Nie chce być wampirem!”

„Nie masz wyjścia!”

„NIE CHCĘ! Chcę być normalny!!! Czemu zawsze ja? Najpierw Voldemort, teraz to! Czemu JA!? Nie mogę być normalny?!”

„Na to pytanie nie ma odpowiedzi i dobrze o tym wiesz.”

„To wyskoczę z okna i będzie po wszystkim.”

„Alfy nie zabijają się, kiedy spadają.”

„Co? To dlatego Carmen nic się nie stało, kiedy zeskoczyła z miotły?”

„Tak.”

“Salazarze… Jak będę z tym żył? Co powiedzą moi przyjaciele? Odrzucą mnie.”

„Jeśli tak, to nie marnuj na nich swojej przyjaźni.” Harry, zszokowany, gapi się na niego. „Jeśli znienawidzą cię za to, to znaczy, ze nigdy cię nie kochali. Nie chcę cię oszukiwać – nie cieszymy się popularnością wśród innych gatunków. Pewnie się uczyłeś o polowaniach na wampiry. Spotkasz się z wieloma uprzedzeniami, tak jak Hagrid czy Profesor Lupin. Jesteśmy w końcu Gatunkiem, Który Nie Powinien Istnieć.”

„Dlaczego?”

„Bo my, Alfy, nie jesteśmy gatunkiem naturalnym, tylko... sztucznym.”

„Sztucznym? To znaczy, że ktoś nas stworzył?”

„Tak.”

„Ktoś wyhodował takie bestie?! O, przepraszam, Salazarze...”

„Nie szkodzi. To częsta reakcja.”

„Kto? Po co?”

„Po co? By mieć idealną armię. Kto? Święty Merlin, jego świątobliwa żona Viviana i paru innych.” Harryemu zaczyna się kręcić w głowie.

“Ale ta kobieta … Slytherin, ona zabiła Merlina.”

„Nasz pan i twórca, święty Merlin” – mówi z kpiną Salazar – „stwierdził, ze jego dzieło jest niedoskonałe. Nieokiełznane, niezależne i zbyt potężne. Zostaliśmy zaprojektowani” – głos Wróżbity jest pełen nienawiści i ironii – „żeby nie mieć uczuć, żeby być uległymi maszynami do walki. Byliśmy niedoskonali – kochaliśmy i nienawidziliśmy jak ludzie więc Merlin postanowił zniszczyć swoje dzieło. O tak” – Harry jeszcze nigdy nie słyszał, żeby ktoś mówił z tak gorzką ironią – Salazar brzmi jak dziesięciu Snapeów – „wyhodował nas, stwierdził, że to była pomyłka więc przyszedł naprawić” – znów czysta nienawiść – „swój błąd. A to był śmiertelny błąd.” Salazar wygląda okropnie, cała jego twarz jest wykrzywiona nienawiścią.

„O rety... To dlatego Voldemort nazywa Snapea „zwierzęciem”?”

„Mało kto z nie-Alf zna tę historię. Większość ludzi wierzy, że jesteśmy wampirzą arystokracją, potężniejszą od reszty. Chyba Voldemort też w to wierzy i wyzywa Profesora Snape w ten sposób, bo to popularne wyzwisko – ale pewnie jak większość nie wie, skąd się wzięło. Nie wie o eksperymentach Merlina.”

“Czy Merlin… Zmieszał ludzi i zwierzęta w jedno?”

“Zgadłeś, Harry. Oprócz człowieka jest w tobie też wilk, orzeł, ryś i wąż. Niektórzy twierdzą, że jest w nas domieszka wampira – co, jak sądzę, jest prawdą. Może jest też kilka innych stworzeń jak gryf albo lew, ale tego nikt nie jest pewien.”

“Salazar, to ja będę wyglądał jak ci na portretach?

„Każdy Alfa posiada formę ludzką, zwierzęcą – no i nasza, prawdziwą.”

“Stanę się Animagiem?”

“Tak.”

“Jakim?”

„Najczęściej to się dziedziczy po rodzicach, ale nie zawsze.”

„A mógłbyś mi pokazać, jak wyglądasz?” Ręce Salazara przekształcają się w łapy, głowa – w koci łeb, sierść zastępuje szaty – i gigantyczny tygrys, wielki jak koń, o szkarłatnych oczach i futrze staje przed Harrym. „Niech mnie. Nie chciałbym być twoim wrogiem.”

„Moja mama tez była mngvą.” – mówi Salazar, powróciwszy do ludzkiej postaci.

„A jak wyglądasz jako wampir? Możesz mi to pokazać?”

„Jak sobie życzysz.” Twarz Salazara zaczyna się zmieniać... Zamyka oczy i kiedy otwiera je ponownie, okrągłe źrenice są zastąpione przez kocie pionowe ślepia. Uszy zmieniają kształt, porastają futrem – w skierowane są na Harryego. Zwierzęce, wilcze uszy. Szczęki się wydłużają i wyrastają z nich potężne kły; pazury drapią kamienną podłogę.

„Nic, czym chciałbyś być.” – mówi smutno Wróżbita. „I coś, czym jesteś. Oto twoja przyszłość, Harry, przez jakiś zwariowany kaprys Losu. Fortuna to okrutna bogini i ma specyficzne poczucie humoru.”

Atalanta jest pożyczona z greckich mitów – i to była ostra kobieta
Fuega od hiszapńskiego „fuego” czyli „ogień”

No i co?

PODEJRZENIA REGULUSA

„Nic, czym chciałbyś być.” – mówi smutno Wróżbita. „I coś, czym jesteś. Oto twoja przyszłość, Harry, przez jakiś zwariowany kaprys Losu. Fortuna to okrutna bogini i ma specyficzne poczucie humoru.” Harry patrzy na niego, zbyt zaskoczony, by coś powiedzieć. Salazar wygląda jak... zwierzę. Jest taki zwierzęcy, tak groźny. Ale to przecież wciąż ten sam łagodny, spokojny Sal, prawda? Zmienia się tylko jego ciało ale nie dusza?

„Dlaczego Snape mi to zrobił?”

„ZROBIŁ?” – w głosie Wróżbity brzmi gorzka ironia. „Nie ma nic złego w byciu wampirem. Jesteś inny i tyle. Chyba jesteś do tego przyzwyczajony.”

“Ale to cholernie trudne.”

“Wiem.” Przez chwilę wyglądają przez okno, milcząc aż nagle Sal zrywa się na równe nogi.

“Co?”

“Drako.” – wyjaśnia Wróżbita, przemienia się w mngvę i wybiega. Harry podąża za nim tak szybko, jak może. Nagle, czyjś wrzask wstrząsa całym zamkiem. Snape wył tak samo w tych wizjach… Czy to się teraz dzieje z Malfoyem? Czy to czeka też Harryego? Nie… Ból znów wstrząsa jego ciałem. Oczy bolą go tak bardzo, że zakrywa je rękami ale po chwili wszystko się uspokaja i Harry idzie za Salazarem. Kolejny wrzask wstrząsa murami; Harry wychyla się zza rogu. Mężczyzna w szatach Aurora trzyma Malfoya za nadgarstki; Malfoy, który przypomina teraz Snapea z wizji walczy i wyje jak wariat. Nagle uwalnia się z chwytu jednym, szybkim ruchem ale nie atakuje mężczyzny. „Drako” – to Salazar w swojej alfiej postaci. On i Auror podchodzą do Malfoya z dwóch stron. Harry jest zaskoczony widząc emocje, których by się nigdy nie spodziewał. Pysk Malfoya („O nie, będę wyglądał tak samo!”) jest wykrzywiony strachem. Czystym strachem, którego Malfoy nie ukrywa. Nie, to nie jest czysty strach tylko zmieszany z bólem. Salazar i Auror podeszli już bardzo blisko, cały czas mówiąc do Malfoya. Powoli wyciągają w jego kierunku dłonie, ale go nie dotykają. Dopiero po jakiejś minucie ich palce dotykają ramion Drakona. Wstrząsa nim dreszcz ale ich nie atakuje.

„Chodźmy na polowanie, dobrze?” – mówi Salazar. Drako przytakuje i obaj rozpływają się w ciemnościach. Auror przemienia się o ogromnego orła; Harry, chcąc pozostać niezauważonym, ukrywa się w cieniu ale już jest za późno. Ptak ponownie się transformuje i Auror ląduje na podłodze, cicho jak kot. Jego szare oczy wpijają się w Harryego; Auror odgarnia swoje blond włosy z czoła.

„Nie bój się” – uśmiecha się łagodnie, widząc strach Harryego – „Nie zrobię ci nic złego; chcę tylko wiedzieć, co tu robisz w środku nocy.”

„No... Ja...” – plącze się Harry, wychodząc z cienia. Oczy Aurora się zwężają.

“Harry Potter.” – mówi. „Dobry Boże, taki podobny do niej. I do niego. On miał rację.” Harry przygląda mu się podejrzliwie. “Magne. Regulus Magne, ministerialny Auror.” – przedstawia się mężczyzna.

“TEN Regulus Magne?” – pyta.

“No chyba.” – śmieje się Auror. “Podsłuchiwałeś? To ani uprzejme, ani bezpieczne, panie Potter.”

„Nie podsłuchiwałem! Rozmawiałem z Salazarem a on nagle tu pobiegł. Poszedłem za nim i...”

„Rozumiem. Ale dlaczego nam nie pomogłeś?”

„Ja? Jak? Z tym?..” Harry urywa, bo dociera do niego, że Magne też może być Alfą.

„Dokończ to zdanie.” – mówi ostro Auror. Harry wbija wzrok w podłogę. Nie powinien był tak myśleć. To nie jest wina wampirów.

„Przepraszam.” – szepcze.

„Tak lepiej. Ciężko przywyknąć, co?”

„Pan wie, kim jestem, panie Magne?”

„Wiesz, ludzie nie mają oczy jak koty.” Harry dotyka swojej twarzy, próbując wyczuć, czy już wygląda jak Malfoy.

„Nie, nie” – uśmiecha się Auror. „Na razie zmieniły się tylko twoje oczy. To nie była całkowita przemiana. Czy Profesor Snape ci nie powiedział, jak to będzie wyglądać?”

„O nim też pan wie?”

„Tak. Nie powiedział ci?”

„No... Sam się zorientowałem dziś w nocy.” – szepcze rozgniewany i zawstydzony Harry. Dlaczego WSZYSCY muszą wiedzieć, co się z nim dzieje? Magne potrząsa głową.

„Dziwne. Musiał zauważyć.”

„Ale mnie nienawidzi.” – mruczy cicho Harry ale Auror zdołał to usłyszeć.

„Nie, zapewniam cię, że nie widziałeś jego nienawiści i módl się, żebyś kiedyś nie zobaczył, bo nie tego nie przeżyjesz. Jeśli niektórzy sądzą, że Voldemort jest bogiem, to Sev jest przynajmniej półbogiem. Półbogiem wojny.” – myśli Regulus ale nie mówi tego głośno. „Nie sądzę.” – stwierdza na głos. Dlaczego Sev nic nie powiedział? Musiał zauważyć! Chłopiec bardzo przypomina Lily – Jamesa też, ale... Regulus widział zdjęcia Harryego sprzed trzach lat i zauważa różnicę. Oczywiście, każdy się zmienia, kiedy dorasta, ale włosy Harryego nie sterczą już na wszystkie strony. Zawsze były ciemne ale teraz są kruczoczarne, z tym samym granatowym połyskiem jak u Seva. Nawet ten gest, którym chłopak odgarnia je z czoła jest taki sam. Ten same gesty, tembr głosu, kształt dłoni. Harry dużo urósł, już nie jest niski. Dobry Boże... Dziwne, ze nikt w szkole tego jeszcze nie zauważył. No tak, nikt nie zna prawdy o Lily i Severusie, nawet Dumbledore wie niewiele. Ale przecież Sev WIE! Przynajmniej podejrzewa. Regulus wzdycha, próbując zrozumieć swojego przyjaciela. Oczywiście, musi ukrywać pewne fakty jako szpieg i bardzo cierpi po stracie Lily ale jest chyba na tyle rozważny, by poinformować Harryego. A może nie? Sev jest przebiegły jak Bismarck i Richelieu w jednym i potrafi na zimno rozważać wszystkie za i przeciw. Z drugiej strony czasem całkowicie traci kontrolę nad sobą, słuchając swoich emocji, nie myśląc o zagrożeniu. Jest mistrzem strategii, sprytnie wymyślającym swoje plany i wypełniającym je ze straszliwą bezwzględnością, ale jest też tym, który zaatakował mantikorę gołymi rękami (o ile jego dłonie, uzbrojone w ostre szpony można nazwać “gołymi”) – i złamał zwierzęciu kark jednym uderzeniem szczęk. Sev jest nieprzewidywalny – okrutny i szlachetny, logiczny i szalony, altruistyczny i samolubny, arogancki i pokorny... I dlatego jest tak niebezpieczny. Regulus nie osądza Seva rozumiejąc jego paranoję i ataki furii. Widział Seva bez czaru Maskującego i zdaje sobie sprawę, że zobaczył tylko to, co pozostawia trwałe ślady. Siniaki znikają, Cruciatus nie zostawia śladów... Regulus dziwi się, że Sev nie wyładował w św. Munga obok Longbottomów. Niektórzy wariowali po małej części tego, przez co przeszedł Sev. „Harry, jeśli on ci nie powiedział, to chyba ja powinienem.”

„Pan też jest Alfą, panie Magne?”

„Regulus. Nie, ale jako Illuminatus wiele wiem o wampirach Alfa. Tak nawiasem mówiąc, powinieneś był spytać „Czy jesteś jednym z nas?”. To tradycja. O takich sprawach nie mówi się głośno.”

„Czemu?”

„Nie każdy chce, żeby wszyscy o tym wiedzieli.”

„Uprzedzenia?”

“Niestety, Harry.”

„Świetnie.”

„Najważniejsze jest to, co ty sam myślisz o sobie. Urodziłem się w mugolskiej rodzinie i uznawano mnie za dziwadło” – mówi cicho Auror – „i ja też uważałem się za coś gorszego, nienormalnego dopóki nie odkryłem, ze dobrze jest być czarodziejem.”

„A co jest dobrego w byciu wampirem?”

„Ostre zmysły. Nie starzejesz się. Jesteś Animagiem. Avada Kedavra nie może cię zabić.”

„Przepraszam?”

„Niektóre przekleństwa, zabijające ludzi, nie są szkodliwe dla wampirów.”

„To znaczy, że moja mama nie musiała ginąć w mojej obronie.”

„Alfie dzieci nie maja tej osłony; pojawia się dopiero po transformacji ale jesteście bardziej wytrzymali od ludzi. Wampirza wytrzymałość chyba już nieraz ci pomogła. Kiedy Profesor Snape znalazł cię, wtedy, kiedy byłeś w pierwszej klasie...”

„Myślałem, że to był Dumbledore!”

„Dumbledore przyszedł jako drugi. Wampirza intuicja kazała Profesorowi Snapeowi cię szukać. Umarłbyś bez jego eliksiru. Gdybyś był człowiekiem umarłbyś i tak, zanim by cię znaleziono. Już wtedy Profesor Snape powinien był się domyślić, ale był chyba zbyt zajęty tobą, żeby nad tym myśleć.”

„Nie wiedziałem o tym.”

„On nie zwykł się przechwalać. Musi zachowywać pozory.”

„Wiem.” – mówi Harry – „Ale czytałem w książkach o Wróżbiarstwie, że zagrożenie najlepiej wyczuwa się, jeśli dotyczy krewnych lub przyjaciół. Czy my – Profesor Snape i ja – jesteśmy spokrewnieni?”

„Oczywiście! Wyglądasz ja on!” – myśli Auror ale głośno mówi: „Na świecie jest z milion czarodziejów, parę tysięcy wilkołaków i wampirów Beta; z tysiąc Wil i goblinów i nie więcej niż trzysta Alf. Kropla w morzu. Sam rozumiesz, że ciężko im znaleźć partnera spoza swojego kręgu więc nic dziwnego, że każdy Alfa jest jakoś spokrewniony z każdym innym. Nie wiem JAK jesteście spokrewnieni, ale na pewno jesteście rodziną. Zapytaj go.” (Ja zapytam pierwszy” – dodaje w myślach.)

„To takie dziwne. Wszystko się zmienia.”

„O tak, Sev to potrafi.” – myśli Regulus, przypominając sobie jak kilkanaście lat temu odzyskał przytomność w kryjówce Seva. „Poradzisz sobie, Harry, nie martw się”

„Czy ja zawsze muszę sobie z czymś radzić?”

„Ja też czasem wolałbym nie być znanym Aurorem, żyjącym w ciągłym zagrożeniu. Może mógłbym być urzędnikiem w Ministerstwie albo pracować w knajpie. Bez walk, bólu i ryzyka. Czasem chciałem wszystko rzucić ale tego nie zrobiłem.”

„Dlaczego?”

“A wyobrażasz sobie Regulusa Magne piszącego sprawozdania o kociołkach?” – Auror wybucha śmiechem. „Przyzwyczaiłem się do wyzwań i ryzyka, do „adrenaliny”, jak powiedziałby Severus. Nie wyobrażam sobie pracy za biurkiem. Z drugiej strony” – szare oczy Regulusa patrz prosto w szmaragdowe oczy Harrygo – „każda społeczność musi mieć żołnierzy. To jak system immunologiczny w organizmie – bez niego szybko byś umarł. Gdyby nikt nie walczył, tacy szaleńcy jak Voldemort dawno by nas pokonali. Dlatego wciąż żyję, tak jak żyję – bo nie chcę być jego niewolnikiem. Ty, Harry, nie masz wyboru i musisz walczyć, ale może lepiej jest coś robić niż biernie patrzeć. Zaakceptuj to.”

„Nie chcę! Chcę być normalny!”

„Nie masz na to wpływu.” – Auror uśmiecha się smutno, myśląc o tym, aj musiał zmienić nazwisko, twarz, wszystko. „To nieuniknione. Chodź do wampirzego pokoju, nie możesz całą noc biegać po korytarzach.”

„Wampirzy pokój?”

„Nie możesz spać w dormitorium.”

„Zagrażam innym?”

„Przykro mi, ale jesteś drapieżnikiem, Harry. ”

Tymczasem w Czarnej twierdzy

Snape schodzi do lochów by obejrzeć zwierzęta przygotowane do rytuału Wyostrzania Zmysłów.

“Witaj, Charles” – pozdrawia Charliego Weasleya, który został Feniksem zaraz po ukończeniu Hogwartu. „Co złapałeś w tym roku?”

“Sam zobacz, Severusie.” Jest to ogromny wilk (tak z 80 kilo), dwuletnia mngva – kot który ma około metra wysokości; obok znajduje się wywerna. Kręci się w kółko a kula kolców na końcu jej ogona uderza w kraty, gdy Snape próbuje do niej podejść. „Uważaj, te kolce strasznie trudno wyciągnąć.” Dalej jest ryś a w ostatniej klatce młody uskrzydlony byczek. „Które jest według ciebie najgorsze?”

“ Chyba mngva, ale wywerna to też niebezpieczny przeciwnik.”

„Ja miałem wilkolwa a Bill młodego tygrysa szablozębego. Szkoda, że takie piękne stworzenia muszą ginąć... Co się z nimi robi? Czy potrzebna jest ich krew?”

“To zaawansowany eliksir Corpus et Sanguis, Charles. Żeby wypełnić rytuał trzeba zabić potężne zwierzę bez magii i mugolskich zabawek.” – Snape pokazuje mu broń i chowa ją z powrotem do kieszeni.

„Wiem, sam przez to przeszedłem, Severusie.”

„Jak każdy Feniks. Używam ich krwi i serc. Jeśli cię to ciekawi, skorzystaj z mojej biblioteki. Hasło: Upadły Anioł.” Charlie się uśmiecha.

“Zastanawiam się nad studiowaniem eliksirów, Severusie. Nie mogę całe życie uganiać się za zwierzętami! Co będzie, jeśli zostanę ranny?”

„Mądra decyzja. Masz do dyspozycji bibliotekę; pytaj, jeśli czegoś nie rozumiesz. W szkole byłeś najlepszy z całego rodzeństwa.”

“Percy miał lepsze oceny.”

„Oceny to nie wszystko. A tak w ogóle, to co on teraz robi?”

„Szkoli się na Aurora.”

„Zginie, zanim zdąży wyciągnąć swoją wypolerowaną różdżkę. Załóż osłony wokół Nory, Charles.”

„Już to zrobiłem. Wiesz, Severusie – w szkole byłeś zupełnie inny.” – dodaje Weasley.

„Mam wiele twarzy.”

„Wierzę. Mógłbyś mi powiedzieć, co tak potężny czarodziej robi w szkole? Każdy uniwersytet przyjąłby cię z otwartymi ramionami!”

„W Hogwarcie mogę bezpiecznie eksperymentować i nikt się w to nie wtrąca. Jestem strażnikiem. Potter zginąłby już dwa razy, gdyby nie ja. Poza tym, informuję Bractwo, które dzieci są dla nas interesujące.”

„Więc to ty poleciłeś mnie i Billa?”

„Tak. Cieszę się, że was przyjęto.”

„A Percyego?”

„Nie. On za chętnie podporządkowuje się regułom, a Bractwo jest nielegalne. Poleciłem bliźniaków a w przyszłości może Virginię.”

„A Rona? On jest taki odważny!”

„Odwaga to nie wszystko. Chodźmy do rekrutów, Charles.” – Snape chce zmienić temat. Kandydatami są Markus Flint (jego starsza siostra Hekate już jest Feniksem), Katie Bell, Ścigająca Gryffindoru, Fred i Goerge oraz Diana Nott, Ślizgonka, jedna z najlepszych uczennic Hogwartu i Prefektka Naczelna.

„Mówiłam, że to będzie on!” – szepcze Diana. „Kto inny mógłby poprowadzić Czarny rytuał Sanguis et Corpus?”

„Świetnie, panno Nott.” – stwierdza Snape. „Wybierzmy zwierzęta.” Snape ma mały woreczek z kartami, na których narysowano bestie. Niech Los zdecyduje; każdy ciągnie jedną kartę.

„Mam mngvę!” – mówi George - “Profesorze Snape, co mamy z nimi…”

„Będziecie z nimi walczyć.”

„Przepraszam?”

„I to bez magii, tylko stalą, panie Weasley, Nie poinformowano was o tym wcześniej bo to kolejna próba. Musicie sobie radzić z niespodziewanymi zagrożeniami. Jesteście już na tyle wyszkoleni, że powinniście sobie poradzić. Rytuał zabiera trzy dni; jeśli chcecie je przeżyć, to lepiej mnie teraz posłuchajcie.”

Miesiąc później, Czarny Dwór

“Crucio!” Carol Bole zwija się na podłodze, krzycząc. „Co?!” – wrzeszczy Lord, kończąc przekleństwo. „Malfoyowie? Rookwoodowie? Nie żyją?! Co ty bredzisz?”

„To prawda.” – szepcze przerażona Śmierciożerczyni. „Rozszarpani na kawałki, tak jak wczoraj ci Mugole.”

„KTO?! JAK?!” – Voldemort daje jej kopniaka.

„Nie wiem, Panie!!! To nie wyglądał na robotę Aurorów! Ktoś się nimi zabawił, jak bezbronnymi Mugolami! Zniszczył wszystkie osłony wokół ich domów! Domowy skrzat przysięga, że to był jeden czarnoksiężnik, odporny na Avadę! Skrzat twierdzi, że ten ktoś rzucał przekleństwa bez użycia różdżki!”

„Jak wyglądał?!”

„Około metra osiemdziesiąt; miał krótkie, brązowe włosy i pelerynę ze szkarłatnym wężem.” Voldemort klnie pod nosem.

„Dobrze” – mówi do Carol. „A teraz wynocha!” Kiedy Śmierciożerczyni wyszła, Voldemort ponownie siada na tronie. Zaczyna myśleć: jest kilku czarnoksiężników odpornych na Zabijające Zaklęcie, dzięki wampirzemu pochodzeniu albo zaawansowanej obronnej Czarnej Magii. Kilku używa też Bezimiennej. Snape? Mógłby zaatakować, przybierając cudzą postać... Nie, nie byłby tak głupi. Nawet gdyby to zrobił na rozkaz Dumbledora to nie w ten sposób! Wpadłby tam i szybko ich pozabijał; może użyłby paru zaklęć dla zabawy, ale nie czegoś takiego. Wyłoniłby się z ciemności, cicho jak drapieżnik, zabił i rozpłynął się w ciemnościach. I na pewno nie zostawiłby świadka! Jest na to zbyt metodyczny i zbyt opanowany. To dziecko Nokturnu, nauczone zabijać niebezpiecznych przeciwników i dlatego preferuje metodę „uderz-i-zniknij-zanim-zjawią-się-następni”. Jest jednak inny czarnoksiężnik, który mógłby to zrobić. On kocha takie rzeczy – ale przysiągł Voldemortowi wieczną wierność! Cholerny zdrajca, który szaleje po Anglii, sprzeciwiając się swojemu panu! Voldemort szukał rytuału zmartwychwstania przez lata i w końcu go znalazł. Voldemort cierpliwie zbierał konieczne składniki i w końcu znalazł najważniejszy - Lapis Animae, Kamień Duszy. Dzięki temu ożywił swojego najpotężniejszego Księcia Ciemności, Godryka Angriffa, Syna Węża. Godryk ponownie przysiągł mu wierność a teraz bezczelnie łamie rozkazy, zabijając Śmierciożerców! Voldemorta nie obchodzą inne ofiary ale Śmierciożercy są mu potrzebni. Angriff rzuca mu wyzwanie, może chce zostaj kolejnym Czarnym Panem. To byłoby wielkie zagrożenie – “Jasna Strona” i armia Angriffa to za wiele. Co powinien zrobić?

“Nagini” – mówi – „może powinniśmy się pozbyć drogiego Godryka? Jak sądzisz? Mamy drugiego Księcia Ciemności – niech on się z nim rozprawi. Zna wielu, którzy pójdą za nim dla pieniędzy; nie będę poświęcał swoich ludzi. Chyba jest lojalny i to najlepszy Ślizgon z nich wszystkich – czasem wydaje mi się, że ma w sobie krew Slytherina. Niech upadły Anioł zniszczy Syna Węża. Zobaczymy, czy zaryzykuje dla nas, Nagini – nie całkiem mu ufam, zobaczymy. Potrzebuję go ale on może mnie oszukiwać. Snape jest przebiegły i to bardzo. Musi zabić Angriffa, nieważne jakim kosztem. Ożywiłem go a on mnie zdradził. Kiedy ożywię kolejną osobę, będę ją trzymał pod zaklęciem Imperius – i Hogwart upadnie!!!” – wrzeszczy. „Ale najpierw pozbądźmy się Angriffa. Przywołajmy Snapea.”

„Tak jessst” – syczy Nagini. “Sssnape… Niech przyjdzie Ssssnape...”

CZARNA TARCZA LILY

Czarna Twierdza, drugi dzień rytuału

Snape nalewa wódki do dwóch szklanek i wychyla swoją jednym haustem. Betelgeuse robi to samo i opada na krzesło. Przyciska głowę do kolan, jej długie włosy dotykają ziemi.

“Nie mam do tego zdrowia, Severusie.” – chrypi. Jak w Redriver, pamiętasz?”

„Wolałbym zapomnieć, Bet.” Długo milczą, zanim wiedźma odzywa się ponownie. „Kto? Po co? Po co zabijać dziesięciu Mugoli w ten sposób? Rozszarpywać na strzępy? Po co?”

“Nie mam pojęcia, Bet. Chyba po to, by poćwiczyć przekleństwa.”

“Severusie, jesteś tu najlepszy z Bezimiennej. Umiałbyś to zrobić?”

„Część z tych rzeczy. To nie były potężne zaklęcia, tylko okrutne.”

„Więc magia dla zabawy?”

„Nie widzę innego powodu.”

“To wyglądało jak w Redriver, Severusie. Jak robota Angriffa.”

“Angriff nie żyje, Bet.”

“Jesteś pewien?”

“Lily obcięła mu łeb na moich oczach.”

„A może miał uczniów? Sługi?”

„Nie wiem.”

„Jak sądzisz, czy zrobił to za zgodą Voldemorta?”

„Może tak, może nie. Godryk sam chciał zostać Czarnym Lordem. Kiedy przegrałem z nim walkę, zaproponował, że daruje mi życie jeśli zgodzę się mu służyć. Może ten wariat myśli tak samo?”

„I co? Co było z twoją służbą dla niego?”

„Lily zarąbała go sekundę później.”

„No nieźle... Mówisz, że przegrałeś z nim?”

„Bet, byłem numerem trzy Voldemorta, a on niewątpliwie numerem jeden. Persefona, Księżna Ciemności, był dwójką.”

„Myślałam, że byłeś najlepszy.” Snape śmieje się cynicznie.

„Ja specjalizowałem się w eliksirach a oni w rzeziach.”

„Zastanawiam się tylko, Severusie, dlaczego to MY musimy badać ciała.” – mówi Betelgeuse, wciąż wbijając wzrok w podłogę.

„Bo specjalizujemy się z Czarnej Magii, Bet.” Betelgeuse Strongbow uśmiecha się smutno.

„A mogłam nie zostawać Feniksem, tylko robić miotły.”

„Ale jesteś jedną z największych Czarnych wiedźm Europy.”

“Lily była lepsza ode mnie.”

“O, tak…” – wzdycha Snape.

„Wciąż ją kochasz?”

„A znajdę druga taką, jak Lisica? Tak nazywano ją na Nokturnie. Lisica, Rudy Płomień Nokturnu. Ty, Bet, i Atalanta też jesteście odważne, ale...”

„Ale nie jesteśmy nią. Wiem, co czujesz, ja też nie mam pojęcia, jak żyłabym bez mojego męża.” Znów siedzą nieruchomo; Betelgeuse gapi się pustymi oczami na podłogę, a Snape wyciągnął się na sofie.

„Chcesz jeszcze?” – pyta w końcu, podnosząc butelkę.

„I tak nic już nie ma.” – mruczy Betelgeuse. „Nie powinniśmy więcej pić. Chodź, nasz żal nie wróci im życia.” Wychodzą, zamykając drzwi. Snape wlecze się do laboratorium – musi dokończyć eliksir konieczny do rytuału Wyostrzania Zmysłów. W lochu jest tak zimno, ze lód błyszczy na ścianach; pięć dużych kociołków lekko bulgocze.

“Dziękuję, Charles” – mówi Snape – “że ich pilnowałeś, kiedy mnie nie było. Możesz iść.”

„Przygotowałem te składniki, o których mówiłeś, Severusie.”

„Dobrze.” Snape zaczyna się krzątać wokół kociołków, ostrożnie dodając składniki i patrząc na bulgoczący, ciemny, gesty płyn.

„Tak wyobrażałem sobie Czarną Magię, kiedy byłem mały, Severusie.”

„Bo ten eliksir jest Czarny jak moje włosy.” Charlie się uśmiecha.

„Masz wielką moc, Severusie – tyle wiesz. Chciałbym kiedyś być taki jak ty.

„Jesteś jednym z najlepszych młodych Feniksów i pewnego dnia twoje marzenia się spełnią, zapewniam cię. Wybierz sobie specjalność. Będziesz wielki.”

„Chcę się zająć eliksirami i pojedynkami.”

„W porządku, pomogę ci, ile będę mógł. Pomóż mi z tym a potem powalczymy, dobrze?”

„”Tylko mnie nie zabij, błagam.” – śmieje się Charles.

Trzy godziny później, miejsce pojedynków

“Crucio!”

“Anestathe!” Przekleństwo zderza się z przeciwzaklęciem. Snape uśmiecha się u rzuca kolejne:

“Glaciare!” Lodowy promień wystrzela z jego różdżki; Charles uchyla się w porę i krzyczy:

“Incendo!”

„Chcesz zrobić ze mnie frytki?” – wrzeszczy Snape, uskakując przed kulą ognia. “Pereat.” Szepcze to słowo a Charles rzuca tarczę (“Repulsio”), która pęka. „NA ZIEMIĘ!” – krzyczy Snape. „Charles, padnij!” Weasley słucha go i fala ciśnienia przetacza się nad nim. „Wszystko w porządku?” – pyta Snape.

„Tak.” – Charlie zrywa się na nogi. „Co to było, Severusie?”

“Pereat. Repulsio jest za słabe, by go powstrzymać. Najlepiej jest upaść na ziemię, bo Pereat zaczyna działać gdzieś na wysokości pół metra. Przepraszam, Charles, myślałem, że was tego uczyli.”

„Twojej lekcji na pewno nie zapomnę. Jak to działa?”

“Pereat.” – Snape celuje w stado przelatujących wron.

„Dobry Boże” – szepcze przerażony Charlie. „Ty to ledwie wyszeptałeś, a ani piórko z nich nie zostało.”

„Tego zaklęcia używa się, by zabić wielu przeciwników jednym ruchem różdżki – albo do burzenia murów. Tylko Armageddon jest silniejszy.”

“Armageddon?”

„Bezimienna, mój wynalazek, nawiasem mówiąc. Nauczę cię przekleństwa Pereat, jeśli chcesz – i przeciwzaklęcia.”

„Pewnie, że chcę.”

Wieczór, komnaty Snapea w Czarnej Twierdzy

„Wejść! A, to ty, Reggie. Co z Mordredem i Blaise?”

„Cali i zdrowi w Artanigrze. Fuega Fuchs się nimi zaopiekuje.”

„Dobrze, że jest Dyrektorem. Sama jest Alfą, pomoże im. Ale i tak mi smutno – lubię te dzieciaki, Reggie.”

„Przecież nie tracisz ich na zawsze. Sev, chciałem porozmawiać o innym dziecku.”

„O kim?”

“Harrym Potterze.”

„Znowu? Ten chłopak to przekleństwo mojej egzystencji.”

„On jest Alfą.”

„Co? Ty też bredzisz? To głupi dowcip, Reggie.”

„To nie żart, widziałem jego oczy, Severusie.” Snape klnie pod nosem.

„Brednie.” – mruczy. „Masz zwidy.”

“Słyszę Severusa Snapea czy Korneliusza Knota?” – pyta Feniks. „Należę o Illuminati, nie mam zwidów.”

„Dobra, niech będzie samym Merlinem, jeśli tak ci pasuje.”

“Sev…”

“CO?!”

„Uspokój się. Nie udawaj, że nie widzisz. Nie udawaj, że nie dostrzegasz, jaki on jest do ciebie podobny.”

“Odbiło ci, Reggie.”

“Nie. Sev, dlaczego nie chcesz widzieć? Co się stało?”

„Nic.”

“Sev…”

„CZEGO?! ZOSTAW MNIE!!!”

„Nie.” Snape wbija w niego wzrok ale Regulus nie spuszcza oczu. “Sev, wiesz, że cię o nic nie oskarżam. Co się stało?” Snape wzdycha.

„Jeszcze tego mi trzeba. Niech się Voldemort dowie...” Snape zatrzęsło na samą myśl.

„Wiem.” – mówi łagodnie Feniks.

„Nic nie wiesz! Pamiętam, co już mi zrobił! Za każdym razem jest gorzej! Czy ty myślisz, że jestem z żelaza? Co ty wiesz o jego...”

„Spędziłem cztery noce w jego lochach, pamiętasz?” Oczy Snape przestają rzucać błyskawice i wypełniają się głębokim smutkiem.

„Nigdy mi nie wybaczysz, Reggie?” – szepcze.

„Nie muszę, bo cię nie oskarżałem.”

„Jesteś niesamowity.”

“Sev, wiem, co czujesz. Gram w tą samą grę z Ministerstwem. Jeśli się dowiedzą, że jestem Feniksem, to wiesz, co mnie czeka. Sam mówiłeś, że lochy Ministerstwa są gorsze od lochów Voldemorta.”

„Bo tak jest. Jestem wściekły, Reggie! To, że Drako ryzykuje życiem, jest w porządku! Wszyscy myślą tylko o.. Potterze.” – jego usta wykrzywia paskudny grymas. „Nikt się nie przejmuje moim Drakonem.”

„Harry nie jest swoim ojcem ani wujem, Sev.”

„Wiem! Wiem, że ani Oliver Wood, ani ten pół-charłak Longbottom nie są winni! Rozum mi mówi, ze nie powinienem im dokuczać, ale moje uczucia wciąż podsuwają mi obrazy z przeszłości, budzą mnie w nocy... A co, jeśli Potter się dowie, że zabiłem mu wuja i dziadków? A jeśli zapyta dlaczego?”

„To dlaczego George Potter zginął? Myślałem, ze tylko dlatego, że był Aurorem.”

„A pamiętasz Carol Black?”

„Była siostrą Syriusza Blacka.”

„Dokładnie. Co się z nią stało?”

„Z tego, co wiem, aresztowano ją podczas wojny, podejrzewając o Czarną działalność. Popełniła samobójstwo w lochach Ministerstwa.” Snape wybucha śmiechem, który mrozi Regulusowi krew w żyłach. To śmiech Voldemorta, zimny, cyniczny, okrutny, kpiący. To śmiech, którego spodziewałbyś się po Upadłym Aniele. „Sev, co się stało?”

„Pamiętasz, z czego słynęła Bella Lestrange?”

„Z potrójnego Tormentera.”

„A wiesz, czemu go używała?” Oczy Regulusa gwałtownie się zwężają.

„Tylko mi nie mów, Sev, że...”

„Oberwała tym w lochach Ministerstwa. Potrójny Tormenter był wynalazkiem Franka Longbottoma.”

„Niech mnie piekło pochłonie.”

„To było piekło, zapewniam cię. Frank Longbottom, George Potter i Mary Wood. Święta Trójca.” – mówi kpiąco Snape. „Czasem ze Stukniętym Moodym i świętym Jamesem.”

„Ale co to ma wspólnego z Carol?”

„Dużo.” – syczy wściekle Snape. „Byłem z nią w jednej celi. Było nas pięcioro: Bellatrix Lestrange, jej mąż Rodolphus, jej siostra Narcyza, biedna Carol i ja. Nie wiem, czemu trzymali nas razem; chyba po to, żebyśmy się bardziej bali, widząc naszych współwięźniów po przesłuchaniach. No więc, Potter – znaczy James, Longbottom i Wood przyszli i obrzucili nas po kolei potrójnym Tormenterem, każąc nam patrzeć na torturowanych. Crouch też przyszedł, ale on się tylko gapił, jak zwykle. Mam ci opowiedzieć, jak to wyglądało?”

„Wiem, jak to boli.”

„W końcu zjawił się George Potter i wpadł na genialny pomysł – wypróbować, jak zadziałają cztery przekleństwa, rzucone jednocześnie.”

„Żartujesz, Sev!” – Regulus zrywa się z krzesła.

„Powtórzę to pod Veritaserum, jeśli mi nie wierzysz.”

„Wiem, ze nie kłamiesz, ale trudno mi w to uwierzyć. Cztery przekleństwa na dziewczynę?!”

„Miała tylko szesnaście lat, Reggie. Mam opowiadać dalej?”

„To ją zabiło.” – szepcze Feniks.

„To dlatego nawet Voldemort nie używa czterech przekleństw jednocześnie. Jedno, dwa lub trzy sprawiają ból; cztery zabijają.”

„A czytałem, że Carol znaleziono z przetrąconym karkiem. To było kłamstwo – Crouch krył swoich ludzi.”

„Zmowa milczenia. Przerazili się swojego czynu, ale to prawda, złamano jej kark.”

„To ty ją zabiłeś.”

„Rodolphus. Nie mogliśmy jej pomóc, a po tym kona się parę godzin, więc oszczędziliśmy jej cierpień.”

„Domyślam się teraz, co zabiło Georgea i jego rodziców. Nikt u Św. Munga nie mógł zgadnąć.”

„To było jedyne przekleństwo, jakie na nich rzuciliśmy. Po prostu rzuciliśmy i gapiliśmy się na nich. To dlatego Longbottomów spotkał tak marny los. Bella nie była głupia – przepytała ich za pomocą Eliksiru Prawdy; te przekleństwa rzucono potem, dla zabawy. A teraz mi powiedz: co będzie, jeśli Harry Potter się dowie? Najpierw nawet Lily nie wiedziała! Nie chciałem, żeby się dowiedziała, w końcu James był jej mężem... Zakochała się i w ogóle ale i tak się dowiedziała w końcu – i obrzuciła go przekleństwami jak Śmierciożerca. To cud, że go nie zabiła. Ty mi tu bredzisz o pokrewieństwie moim i Harryego Pottera – a co mu mam powiedzieć, jak się dowie? Jeśli miałbym być z nim szczery, musiałbym mu powiedzieć o Potterach! On jest sierotą, gloryfikuje swoich rodziców! Mam mu powiedzieć, że Lily była Czarną wiedźmą? Że skopała Jamesa do nieprzytomności za Carol Black? Lily była święta w porównaniu z Jamesem i Georgem ale mimo to...”

“Niech mnie.” – Regulus pociera sobie skronie. „James nie powiedział Syriuszowi i tak dalej... Sev, musimy przerwać ten łańcuch kłamstw!”

„Sam najpierw powiedz Dumbledorowi, że przywróciłeś do życia Bractwo Feniksa!”

„Wydaje mi się, że on się domyśla, że nie jesteśmy tylko tajną grupą Aurorów. Chyba wie i toleruje naszą współpracę ale powiem mu wszystko i mam nadzieję, że ty też, Sev.”

„Nie mam nic do powiedzenia.”

„TO czemu Harry jest wampirem?”

„No dobra! W noc jego narodzin Angriff zaatakował Lily i mnie. Zabiliśmy go ale on zdołał przekląć dziecko. Harry umierał na naszych oczach – i zrobiliśmy dla niego eliksir Vivere.”

„To nie zmieniłoby go w wampira, Sev!”

„Normalny eliksir nie, ale ten był nieprawidłowo przyrządzony.”

„Co było źle?”

„Ciało jednorożca i krew bazyliszka. Nie miałem ich w laboratorium, tego na ogół nie trzyma się na składzie. Czas uciekał a my oboje byliśmy poranieni i śmiertelnie zmęczeni. Nie miałem szans znaleźć ciała i krwi.”

„Więc użyliście własnych, Sev?”

„Tak, bo byliśmy Animagami. Użyłem ciała Lily – to przez to miała tę paskudną bliznę – i własnej krwi. Każdy Mistrz Eliksirów wie, że takie eksperymenty są ryzykowne. Jeśli ma się użyć zwierzęcych składników, to mają być zwierzęce, a nie z Animagów, bo wtedy eliksir może mieć inne działanie. No i miał. Uratował chłopca, ale przemienił go w wampira.”

„Wiedziałeś o tym.”

„Przypuszczałem – a ostatnio znalazłem potwierdzenie w księgach – to się już kiedyś stało. To się dzieje jeśli używasz ciała albo krwi Animaga-wampira do przyrządzenia Vivere. Moja krew zrobiła z dzieciaka wampira.”

„To czemu temu zaprzeczałeś?”

„Bo jestem kretynem, Reggie. Myślałem – może Voldemort mnie wykończy, zanim chłopak się transformuje – albo ugryzie go wampir i nie będę się musiał tłumaczyć... Wiem, że to było głupie, ale chciałem uniknąć pytań – nie chciałem, żeby Potter wiedział, że jest moim krewnym przez dar. Zabiłem mu wuja i dziadków. On i tak mnie nienawidzi, choć o tym nie wie, a jakby się dowiedział... Ale ze mnie idiota, nie wiedziałem, co zrobić! Idiota...”

„Nieźle poplątane.” – mruczy Regulus. „Chyba na twoim miejscu zrobiłbym to samo ale sądzę, że powinieneś WSZYSTKO powiedzieć. Oszukiwaliśmy chłopaka latami a tych tajemnic już nie można dłużej ukrywać. Jeśli nie powiemy prawdy to” – gestem nakazuje Snapeowi, by dał mu skończyć – „to pewnego dnia może mu to powiedzieć Voldemort. Raz oszukaliśmy Harryego, drugiego razu może nie wytrzymać. Chyba lepiej jeśli my mu to powiemy, a nie Voldemort albo Malfoyowie?” Snape przytakuje w milczeniu. „A wiec wyjaśnij mu też to.” Regulus wręcza Snapeowi kilka kartek papieru.

“Co to jest, Reggie?”

“Portrety: Lily, Jamesa, Harryego i twój.” Snape patrzy się na nie w milczeniu.

„I co z tego?” – pyta w końcu.

„Zgodziłeś się wyjawić prawdę. Patrz, przecież Harry to wykapany ty! Czemu? W porządku, ten eliksir zmienił go w wampira, ale nie powinien był wpłynąć na jego wygląd. Nie jestem ignorantem w tych sprawach – Harry powinien przypominać cię w swojej wampirzej postaci, ale nie w ludzkiej, jeśli naprawdę jest synem Jamesa.”

„Nie jestem jego ojcem w ludzkim znaczeniu tego słowa.” – warczy Snape, patrząc na portrety, ale nagle blednie. „O, nie...”

„Co się stało, Sev?”

“Lily… Wiedziała... Musiała wiedzieć, albo chociaż podejrzewać. James Potter zaakceptował ją ponownie tylko dlatego, że zmodyfikowała mu wspomnienia i zapomniał o wszystkich ich awanturach. Zmieniła tez wspomnienia Blacka. On nie jest ojcem chrzestnym dzieciaka!”

“Nie?”

“Nie! To Lily zmodyfikowała mu pamięć! Atena Malfoy była matka chrzestną a Magnus Swenson (znany też jako Orłow), ten Kraker – ojcem chrzestnym. Chłopak nie nazywa się Harry James – to Lily podrobiła mu dokumenty!”

„A więc kim jest?”

„Chciała, bym nadał mu drugie imię i wybrałem Wolfganga po moim dziadku. Lily wybrała pierwsze imię – Serpens – a ja byłem tak głupi, że nie zrozumiałem DLACZEGO. Serpens to MOJE drugie imię, Serpens – „wąż”! Ale ze mnie dureń, przecież chłopak jest Wężousty i to nie przez przekleństwo Voldemorta tylko przeze mnie!”

„Umiesz rozmawiać z wężami, Sev?”

„Popatrz” – Snape rysuje swoje drzewo genealogiczne przy pomocy różdżki. „Slytherini. Vipera była Animagiem-bazyliszkiem: każdy z jej potomków albo jest Wężousty albo jest Animagiem-wężem. To dlatego Salazar Slytherin rozmawiał z wężami. W jego linii ten dar został utracony i powrócił dopiero u Voldemorta ale w linii drugiej z córek Vipery pozostał. Set Slytherin była Animagiem-kobrą. Wszyscy Romanowowie posiadali ten dar ale utrzymywaliśmy to w tajemnicy. Reggie, mój ojciec był Wężousty i moja babka Morrigan też. Ja nie umiem rozmawiać z wężami ale moją zwierzęcą postacią jest bazyliszek!”

„Nie rozumiem. To James jest jego ojcem czy nie? Co Lily zrobiła ze swoim synem?”

„Czarna Tarcza Lily.” – mruczy Snape. „Lisico, czemu mi nie powiedziałaś? Reggie, idę do biblioteki.”

„Po co?”

„Żeby przeczytać jej notatki i wreszcie odkryć prawdę.” Biegną do mrocznego pomieszczenia, pełnego Czarnych ksiąg, z których aż promieniuje moc. Snape szybko przechodzi koło długich półek i w końcu wyciąga kilka wielkich, mugolskich zeszytów. „Opisywała w nich swoje badania.” – wyjaśnia Regulusowi, kładąc je na stole. Jeden z zeszytów spada na ziemię i wypada z niego kilka rzeczy. „A niech mnie, nasze ślubne zdjęcia.” – szepcze Snape. „Kto je zrobił?”

“Lily nalegała.” – mówi Regulus, patrząc na zdjęcia. „Wampirzy ślub, z całym podniosłym ceremoniałem. To była piękna noc.”

„Odbyło się wedle jej życzenia.” – mówi Snape. „A to co?” – rozwija papier. „O cholera.”

CERTYFIKAT URODZENIA

Płeć: M

Data narodzin: 21 sierpnia 1980

“Nawet datę sfałszowała.”

Imiona: Serpens Wolfgang

Nazwisko: Evans-Snape


“O Boże” – szepcze Regulus.

Matka: Lily Morgana Evans

Ojciec:


“Nie chcę tego czytać.” – mruczy Snape.

Ojciec: Severus Serpens Snape-Romanow

Obaj gapią się na siebie, jakby się nigdy w życiu nie widzieli. W końcu Regulus przerywa milczenie.

„Jak to wyjaśnisz?” Snape otwiera notatnik.

„Krakerskie sztuczki” – mruczy i sięga po kolejny zeszyt. „Przekleństwa, krakerstwo... Pojedynki... Tarcze.” Zaczyna przeglądać notatnik. „Jest. Czarna Tarcza Lily.” Zaczynają czytać szczegółowy opis zaklęcia ochronnego.

„To jej wynalazek?”

„Tak.”

„To się nie dziwię, że Voldemort chciał, by dla niego pracowała.” Czytają dalej, a potem Regulus pyta ponownie. „Nie zastosowaliście tego na Harrym, prawda?”

„Lily nalegała. To go uratowało przed Quirrelem.”

„Sev, czy zdajesz sobie sprawę, co zrobiliście?”

„Wolę nie wiedzieć.” – mruczy Snape, przewracając kartkę. „Musiała się pomylić” – wykrzykuje, patrząc na jej obliczenia. „To niemożliwe! Tego zaklęcia szukano od tysiącleci!”

„A ona je znalazła.” – mówi Regulus, czytając. Wyczarowuje kartkę i powtarza jej obliczenia. „Nie widzę pomyłki, Sev.” Snape klnie pod nosem.

„Czemu mi nie powiedziała?”

„Byłeś szpiegiem, więc pewnie nie chciała cię narażać. Myślała, że dojdziesz do tego.”

„Zrobiła, co mogła...” – szepcze Snape. „Sama była potężną Czarną wiedźmą i do swojej osłony dodała moc najpotężniejszego czarnego maga, jakiego mogła poprosić o pomoc. Byłem za głupi, by zrozumieć, że osłoniła swojego syna moją mocą.”

„Twojego syna, Sev. Nie rozumiesz, jak działa ta tarcza? Lily zakochała się w Jamesie, ale znienawidziła go, gdy poznała prawdę o Carol Black, kłócili się, wiedziała, że byłeś przesłuchiwany... Nie rozumiesz, JAK chroni ta tarcza?”

„Dała chłopakowi część mojej mocy.”

„I swojej własnej. Była jego matką, więc nic się nie wydarzyło, ale jako że ty nie byłeś jego krewnym ta tarcza...”

„To niemożliwe! Tego szukano od tysiącleci! To nie może być Zaklęcie Pokrewieństwa!”

„W końcu znaleziono rozwiązanie. Wyrwała Jamesa z Harryego i zastąpiła go tobą, Sev. Jesteś jego ojcem przez dar i przez ciało; przez eliksir Vivere i przez tą tarczę. Kiedy chłopak całkowicie się transformuje, zupełnie przestanie przypominać Jamesa. Podwójne ojcostwo, Sev, to rzadkość, ale się zdarza. Chłopiec w ogóle nie jest Potterem – to Evans-Snape! Serpens Wolfgang Evans-Snape, Alfa i twój syn!” Snape chyba się załamał...

No i co? Chyba nieźle przegięłam.

“Pereat” – “niech przepadnie”. Pożyczone z Biblii
glaciare – od „glacius” czyli lodu
Tormenter. Chyba nie tłumaczyłam wcześniej. „to torment” znaczy tyle co „znęcać się”, a „tormenter” można przetłumaczyć jako „oprawca”. Miłe zaklęcie.
Carol to kobiece imię, wbrew pozorom. Jego męski odpowiednik to Charles.
Serpens Wolfgang: Serpens znaczy wąż, a Wolfgang to wolf+gang czyli „wataha wilków”, imię germańskie.
Betelgeuse to gwiazda w Orionie a Strongbow to „mocny łuk”, bo Orion był łucznikiem...
Zresztą Syriusz, Regulus i Bellatrix to też gwiezdne imiona.

PRZEMIANA

Punkt widzenia Snapea

I znów rozpoczyna się Ceremonia Piętnowania... Do Bractwa dołączy pięcioro nowych. Pocieram swoje przedramię; nienawidzę piętn ale wiem, jak są ważne. Tatuaże i piętna nie zostały wymyślone przez Lorda – magiczne stowarzyszenia używały ich od wieków aby umożliwić przywódcy przywoływanie podwładnych, by członkowie stowarzyszenia mogli się nawzajem rozpoznać, albo po to, by dać jakąś specjalną moc. Są naszym przekleństwem i ratunkiem; każdy napiętnowany czasem nienawidzi znaku, który nosi, ale są tak przydatne. Nigdy nie stanę się Feniksem, bo na moim lewym przedramieniu nie ma już miejsca na Trzy Feniksy; zresztą nikt nie zaryzykuje wypalenia mi kolejnego znaku, bo nie wiadomo, jakie miałoby to konsekwencje. Mimo to, jestem Mistrzem Eliksirów Bractwa, a więc przygotowuję piętna. Patrzę na żarzące się węgielki, w których rozgrzewają się trzy znaki.

Wtedy było tak samo.

Napiętnowano mnie w tej samej sali, Mroczny Znak grzał się w tym samym ogniu. Ten zamek został wzniesiony przez Bractwo pięć wieków temu, a kiedy w 18. wieku Bractwo uznano za nielegalne i większość Feniksów zginęła w walce, służył dwóm rodzinom zanim wpadł w JEGO ręce. Teraz Czarna Twierdza znów należy do odrodzonego Bractwa. Każdy Feniks został napiętnowany w tym miejscu i każdy Śmierciożerca ze „starej gwardii” też. To tu, w tym gotyckim holu bez dachu. Zawalił się w tym samym roku, w którym go wzniesiono, bo rozegrała się tu bitwa. Nigdy go nie odbudowano. Olbrzymie kolumny wystrzelają w ciemne niebo; wszystkie okna są wybite, tylko główny łuk nie został naruszony. Jest późny listopad; ulewa chłoszcze mnie, wielkie krople parują z sykiem na węglach ale tego ognia nie można zgasić. Zapłonął podczas pierwszego piętnowania i będzie płonął wiecznie.

Napiętnowano mnie, kiedy byłem dzieckiem ale tak naprawdę moja inicjacja miała miejsce kiedy ukończyłem szkołę – miałem wtedy piętnaście lat. Dziś wiatr próbuje zerwać ze mnie pelerynę, a wtedy była piękna letnia noc, gwiazdy świeciły i pamiętam zapach kwiatów; jest tu ich tyle. W taką noc piętnastolatek powinien być na randce, a nie na ceremonii Śmierciożerców.

Feniksy wchodzą, jeden po drugim, wszyscy w długich, czarnych pelerynach i czarnych maskach, ustawiając się w dwa rzędy, ciągnące się wzdłuż holu. Śmierciożercy zawsze robili to samo i nosili identyczne szaty ale przecież ta ceremonia liczy sobie wieki i zawsze wygląda podobnie, tylko szczegóły się zmieniają.

Lord stał w tym samym miejscu gdzie ja teraz. Był sam, ale dziś w nocy będzie nas troje: Regulus, Betelgeuse i ja. Prowadzę ceremonię choć nie jestem Feniksem, ale moc piętna zależy od mocy czarodzieja, który je robi, więc zdecydowano się na mnie. To znowu Sanguis et Corpus – krew piętnujących jest dodawana do ognia; musza być potężni, by piętna spełniały swoje zadanie.

Lord nosił czarne szaty, takie jak ja teraz; nawet moja maska jest czarna. Wchodzi Betelgeuse, cała w purpurze. Ona naprawdę jest potężna.

Regulus, w białych szatach – wygląda jak król albo bóg; moc wręcz promieniuje z niego. Czy to ten sam człowiek, którego pobiłem do nieprzytomności? Którego poharatane ciało zaniosłem do Ateny? „Wreszcie otworzyłeś oczy.” – tylko tyle powiedziała i zabrała się do uzdrawiającej magii. „Pakowałeś w niego uzdrawiające eliksiry” – zorientowała się od razu. „Dlatego żyje. Zastanawiam się tylko, jak je przemycałeś.” Cóż, w końcu jestem Mistrzem Kłamstw...

Wszystko gotowe, czas wprowadzić nowych. Wielkie odrzwia się otwierają.

Pierwszy z nich, Frederic Weasley, boso i z zawiązanymi oczami, ma na sobie tylko spodnie i koszulę z krótkimi rękawami – wszystko białe.

Wyglądałem tak samo – bosy, z zawiązanymi oczami, na biało. Tylko piętno było inne.

Prowadzi go jego brat Charles i Anna Bones.

Mnie prowadzili Lestrange i Rosier.

Zrywają mu opaskę z oczu i prowadzą między milczącymi rzędami Feniksów.

Mnie prowadzono tak samo.

Wychodzą po kilku schodach, jak ja kiedyś. Frederic lekko drży i nic dziwnego, bo ten wiatr musi mrozić go do kości, do tego jest cały przemoczony. Kolejna fala deszczu uderz w nas, Frederic patrzy na mnie, czekając. Charles i Anna stoją o krok za nim. Regulus zaczyna ceremonię; Frederic musi złożyć przysięgę.

“Ja, Frederic Artur Weasley, przysięgam służyć Bractwu Feniksa do końca życia...”

“Ja, Severus Serpens Snape przysięgam służyć Czarnemu Panu do końca życia...” Cicho, wspomnienia. Teraz moja kolej.

„Podejdź tu, przyjacielu.” – zaczynam. „Podaj mi lewą dłoń.” Chwytam jego dłoń prawą ręką i wyciągam Czarnego Feniksa z ognia. „Czarny Feniks jest symbolem wiedzy i mocy. Nie możesz wybrać właściwej drogi bez wiedzy; nie możesz walczyć bez mocy. Dlatego przysięgnij, że będziesz ich szukać do końca życia.”

„Przysięgam.” Piętno z sykiem wpija się w jego skórę. Jego dłoń zaciska się na mojej, ale nie krzyczy. Dobrze. Teraz Betelgeuse.

„Podaj mi lewą dłoń, przyjacielu. Czerwony Feniks jest symbolem emocji i uczuć. Emocje mogą cię sprowadzić na złą drogę, jeśli pozwolisz nienawiści i chciwości opanować twój umysł. Dlatego przysięgnij, że będziesz nad nimi panował. Emocje pozwalają odróżnić dobro od zła, dlatego przysięgnij, że nie przemienisz się w pozbawioną uczuć maszynę.”

„Przysięgam.” Czerwony Feniks dołącz do Czarnego.

W końcu Regulus. „Biały Feniks jest symbolem mądrości. Bez niej nie możesz wybrać ścieżki; dlatego przysięgnij wybierać to co właściwe, a nie to, co łatwe.”

„Przysięgam.” Widzę, jak Biały Feniks wypala mu się na ręce. Każdy z Feniksów boli bardziej niż poprzedni; aż się dziwię, że chłopak jest w stanie wyjść o własnych siłach.

Teraz jego brat George. Krzyczy, kiedy Biały Feniks dotyka jego skóry, ale nie puszcza dłoni Regulusa. W pewnym momencie jego palce się rozluźniają; William łapie go za ramiona. Utrata przytomności to częsta reakcja.

Diana Nott. Nawet nie pisnęła (jestem z niej dumny, jako Ślizgon), ale nie da rady wyjść sama z sali. To normalne.

Markus Flint. Traci równowagę, kiedy Czerwony Feniks pali mu skórę; jego siostra Hekate łapie go za ramię. To normalne; niektórzy reagują gwałtowniej niż inni – i nie ma to nic wspólnego z fizyczną ani psychiczna siłą.

Katie Bell. Czuje, jak jej paznokcie wbijają mi się w rękawicę; łzy jej ciekną po policzkach. Upiera się, że sama wyjdzie, choć Marion i Robert w zasadzie musza ją wlec – ale nie pozwala się nieść.

Świetnych mamy ludzi w tym roku. Bardzo dobrze.

Wreszcie nadszedł świt. Muszę wracać do szkoły – ale JAK ja mam to wszystko powiedzieć Dumbledorowi? Potterowi?

Jakiemu Potterowi – to Serpens Wolfgang…

Jestem zawodowym kłamcą, całe moje życie to jedno wielkie kłamstwo. Strasznie wszystko skomplikowałem, ale bydlak ze mnie. Dobrze, że Bet i Reggie idą ze mną, bo nie wiem, jak sam bym się do tego zabrał. Wiem, jak walczyć z nundu – tym cholernym tygrysem, którego pokonać może dopiero stu czarodziejów (chyba, ze wiesz, jak sobie z nim poradzić bez magii), zrobię każdy eliksir, a nie mam pojęcia, co z tym zrobić. Nie wiem, jak Potter (SERPENS!!!) sobie z tym poradzi. Jego fałszywy ojciec był sukinsynem, który zamordował siostrę swojego najlepszego przyjaciela i udawał, że nie miał z tym nic wspólnego.

A jego prawdziwy ojciec to jeszcze gorsze bydlę. Morderca. To ja zabiłem Potterów. Serpens i tak będzie się czuł bardziej związany z nimi niż ze mną. W dodatku nie żałuję, że rzuciłem przekleństwo na Georgea Pottera. Wiem, ze powinienem, ale nie mogę! Nie mogę, widzę tylko Carol, wijącą się z bólu na podłodze lochu, słyszę jej krzyk. Widzę i czuję krew sącząca się z jej uszu, ust i nosa, pamiętam, jak się nią dusiła. Widzę, jak na jej skórze, wszędzie, otwierają się rany. Pamiętam oczy Narcyzy, pełne przerażenia i bladą twarz Rodolphusa, kiedy zdecydował się ją zabić. Ja wiem, czemu Lestrangeowie stali się potworami. George dostał to, co mu się należało, ale jego rodzice byli niewinni. Nie mieli o niczym pojęcia. Pamiętam, jak Narcyza opowiedziała im o „wyczynie” ich synów i jak na to zareagowali. „Kłamiecie, oni by tego nie zrobili! Nie nasi synowie!” No to pokazaliśmy im prawdę w Myślodsiewni – Myślodsiewnie nie kłamią. To zabolało ich bardziej niż nasze przekleństwa. Stary Potter chyba by się i tak zabił, nawet gdybyśmy go wypuścili. Pamiętam ich przerażenie i niedowierzanie.

I jeszcze Lily, matka, która ZAMIENIŁA ojców. Lily, która pobiła Jamesa do nieprzytomności. Pamiętam, jak wróciła pewnej nocy i miała kastety i buty całe we krwi. Najpierw myślałem, że miała jakąś potyczkę – wtedy to było na porządku dziennym – a ona wybuchła płaczem i powiedziała, że podsłuchała rozmowę Jamesa i Longbottoma. Mój biedny Rudy Płomień...

A jeśli chłopak zapyta dlaczego użyła Zaklęcia Pokrewieństwa? Robiłem gorsze rzeczy niż obaj Potterowie i Longbottom razem wzięci. Pomyśli, że Lily sądziła nas różną miarką – i tak było. Kochała mnie i nienawidziła Jamesa, choć obaj mieliśmy krew na rękach. Jak mu to wytłumaczę? Regulus wtrąca się w moje rozmyślania. Musiałem myśleć na głos, kretyn ze mnie...

„Powiesz, jak było. Ty przynajmniej nigdy nie udawałeś świętego. Uratowałeś ponad setkę ludzi, Sev. Naprawiasz swoje błędy.”

„Choćbym wysłał Voldemorta do diabła, dla chłopaka i tak będę tylko Śmierciożercą.”

„Nie doceniasz własnego syna, Sev. On zrozumie, choć pewnie nie od razu.”

Dobra, Reggie, sam się przekonasz.

Lily, kochana, co narobiłaś? Przecież nienawidziłem chłopaka tylko przez Jamesa – gdybym był wiedział, zająłbym się nim! Lily, przecież kochałbym własne dziecko!

Właśnie, miłość. Rozumiem twoją decyzję – chciałaś, żebym NIE wiedział. Pewnie wiedziałaś, że Voldemort wróci – może Nemezis cię ostrzegła. Dałaś chłopakowi moją moc i ochronę i to było mądre. Jestem potężniejszy niż ten Auror, w końcu jestem Księciem Ciemności. Dałaś dziecku moc dzięki Czarnej Tarczy bo wiedziałaś, że będzie mu potrzebna – ale nie chciałaś, żebym o tym wiedział. Jakie to sprytne... Wiedziałaś, że będę go nienawidzić jako syna Jamesa ale będę go chronić bo jest twój. Ty lisico, dałaś mu ochronę, nie narażając mnie! Byłoby mi trudno udawać nienawiść do własnego dziecka, a musiałbym to robić jako szpieg.

Byłaś dla nas okrutna, bo chciałaś naszego dobra.

Życie jest skomplikowane, czasem musisz zadać ból, by uratować.

Byłaś odważna i przebiegła, moja Lily. Może Upadły Anioł nie powinien być sentymentalny ale i tak ci powiem, że cię kocham. Wiem, że mnie słyszysz, Lisico. Wynalazłaś Czarną Tarczę – Zaklęcie Pokrewieństwa, którego szukano od tysięcy lat. Obcięłaś łeb temu wariatowi Godrykowi, zanim stal się drugim Czarnym Panem, bardziej szalonym niż Voldemort. A tego ostatniego wysłałaś do diabła przekleństwem Anima Deletrio (a durnie z Ministerstwa myślą, że to była Avada Kedavra! ) Mówią, ze błagałaś go o litość dla syna! Ty - błagałaś?! Ty, która zabiłaś Angriffa, ty, która niemal wykończyłaś Voldemorta, Lisico! To Reggie zmodyfikował wspomnienia chłopaka, żeby nie mógł opowiedzieć, co zobaczył. Dla bezpieczeństwa. Przez to bezpieczeństwo niedługo wszyscy potracimy rozum. No, ale i tak trzeba wszystko powiedzieć. Dumbledore chyba mnie wywali – a może nie, bo musi mieć szpiega.

Zastanawiam się tylko, co stałoby się z Lily i ze mną, gdyby Voldemort nigdy nie sięgnął po władzę. Pewnie ona wciąż siedziałaby w Azkabanie a ja zostałbym płatnym zabójcą albo rabusiem, albo produkowałbym nielegalne eliksiry. Może też już bym siedział. Wygląda na to, że porzuciliśmy życie przestępców właśnie „dzięki” Voldemortowi. Czyż to nie ironia losu? Nie my jedni tak zrobiliśmy, wielu Czarnych nie chciało tolerować jego okrucieństwa i stanęło do walki przeciwko niemu. I to on sprawił, ze tylu Aurorów zmieniło się w bestie...

Bogini Fortuna ma bardzo specyficzne poczucie humoru. Zastanawiam się tylko, co jeszcze dla nas szykujesz, Pani Przeznaczenia.

Koniec punktu widzenia Snapea

W Hogwarcie

“Salazar…”

“Co, Harry?”

„Teraz, kiedy Blaise i Mordred wyjechali, jest nas pięcioro w zamku.”

“Ty, ja, Carmen, Drako i Profesor Snape.”

„Cudownie” – mruczy ze złością Harry - “Malfoy i Snape!”

„Nie są tacy źli jak myślisz.”

„Pewnie, dwa anioły.”

„A kim ty jesteś, żeby ich osądzać? Wyrośli w Czarnych rodzinach, nie wszystko było ich winą.”

„Fakt” – przyznaje Harry – „ale nie można zrzucać całej odpowiedzialności na rodziców.”

„Oni nie zrzucają.”

„Ty coś wiesz.”

„I tak już powiedziałem za dużo.” – mruczy Wróżbita. „Nie sądzisz, że pora na śniadanie?”

„A mogę iść do Holu? Nie stanowię zagrożenia?”

„Nigdy nie masz pewności, ale nie możesz tu się wiecznie ukrywać. Idę z tobą, nie bój się.” W Holu jest tak jasno i głośno, że Harrym wstrząsa dreszcz. Sal się niepokoi, bo wie, że prędzej czy później dojdzie do kompletnej transformacji. Na ogół przemianę wywołuje ból, strach albo gniew, więc Hol to w miarę bezpieczne miejsce. Salazar transformował się w Klubie Pojedynków, kiedy trafił go Cruciatus – ale w Artanigrze, Szkole Czarnej Magii, z Alfą – Dyrektorem to nie był aż taki problem. Zresztą Sal miał matkę-wampirzycę, wiec wiedział, co go czeka. Harry siedzi między Nevilem a Hermioną. Nevil podnosi czajnik, zahacza o coś, o nie!

Czajnik się wywraca i wrzątek wylewa się na Harryego. Sal zrywa się z krzesła, rzucają Zaklęcie Chłodzące, ale już jest za późno. Twarz Harryego wykrzywia się z bólu, źrenice zmieniają się w pionowe szczelinki...

Jego wycie wstrząsa murami.

Paznokcie zmieniają się w pazury, zęby w kły... Carmen przeskakuje nad stołem Ślizgonów, nie przejmując się, ze inni wrzeszczą... Durnie, tylko go drażnią. Nevil jest zbyt przerażony, by krzyczeć; Hermiona gapi się na Harryego.

Umysł Harryego szaleje.

Wilk.

Ryś.

Orzeł.

Wąż.

Wampir, a może człowiek?

Stapiają się, łączą, stają się jednym.

STĄD NIE MOŻNA UCIEC.

ONI SĄ WSZĘDZIE.

LUDZIE. WROGOWIE.

Dla zwierzęcia człowiek oznacza śmierć.

Harry ściąga obrus ze stołu; cała porcelana tłucze się z brzękiem, wszyscy zaczynają krzyczeć jeszcze głośniej... Obrazy przelatują przez umysł Harryego, coraz szybciej i szybciej. Wskakują na stół, żeby znaleźć jakąś drogę ucieczki, ale ONI są wszędzie. Nagle dwie postacie pojawiają się jakby znikąd, osłaniając go przed wrogim tłumem. Carmen i Salazar obstawiają Harryego z dwóch stron. Kiedy się transformują, wrzask robi się jeszcze głośniejszy. Coś białego, ptak, a może kula ognia, spada na stół, transformując się w powietrzu. Malfoy ląduje cicho jak kot, w swojej wampirzej postaci. Cała trójka otacza Harryego, trzymając różdżki w pogotowiu.

“SILENTIO!!!” Zaklęcie ucisza wszystkich. „Spokój, wszyscy!” – rozkazuje Profesor McGonagall. „Wasze wrzaski tylko pogarszają sytuację. Panie Malfoy, Redeye, panno McKinnon proszę zając się Harrym.”

„Chodź.” – Wróżbita łapie Harryego za rękę. Wychodzą z Holu, a setki oczu gapią się na nich ze strachem. Profesor McGonagall naprawia stół jednym zaklęciem.

„Uspokójcie się i siadajcie.” – mówi ostro. „Właśnie wdzieliście transformację wampira Alfa. Jeśli nie będziecie panikować i wrzeszczeć, żaden z nich nie zrobi wam krzywdy.”

„Jak można nie panikować, kiedy cztery potwory szlajają się po zamku i chcą nas pozarzynać.” – mówi Ron. „To zwierzęta, powinno się ich trzymać...”

„GRYFFINDOR TRACI STO PUNKTÓW, WEASLEY!!!” – nikt jeszcze nie słyszał, żeby Lupin wrzeszczał na ucznia. „I DWA TYGODNIE SZLABANU!!! Jeszcze jedno takie słowo, a zrobię wszystko, żebyś wyleciał!” Takiej ciszy w Wielkim Holu jeszcze nie było. „A to zwierzę” – dodaje Lupin cicho i głos mu lekko drży – „jeszcze wczoraj było twoim przyjacielem. Naprawdę się na tobie zawiodłem. Ostrzegam, jedno głupie słowo... Jakby to była ich wina. Jakby mieli wybór. ”

Kwadrans później, wampirzy pokój

“Ściągaj koszulę, Potter.”

“Zamknij się, Malfoy.” – warczy Harry. Jego umysł już nie szaleje, ale Harry wciąż nie czuje się dobrze.

„Chciałem tylko nałożyć eliksir na oparzenia, baranie.”

„Odkąd to jesteś Medczarodziejem?”

“Pani Pomfrey nie zbliży się teraz do ciebie.” – wyjaśnia cicho Carmen. „Drako jest Uzdrowicielem. Drako, po co przybiegłeś do Holu?”

„On? Uzdrowicielem?”

„To prawda.” – potwierdza Sal.

„Usłyszałem, jak Alfa krzyczy.” – tłumaczy Drako. „Nie chciałem, żeby kogoś pogryzł. Myślałem, że to ty albo Sal ale Potty? W życiu bym nie przypuszczał...”

„Bądź cicho. Harry, ściągaj tę koszulę, Drako, idź po eliksir.” – mówi ostro Carmen. „Jesteście po tej samej stronie, to może przestalibyście obrzucać się błotem.” – dodaje, kiedy Drako już wyszedł.

„Nigdy nie stanę po stronie Malfoya.”

„Już po niej jesteś.”

„Nie.”

„Jesteś, bo on jest szpiegiem. Został Śmierciożercą, bo zmuszono go do tego zaklęciem Imperius.”

„On... Niemożliwe...”

„Jest Śmierciożercą, bo zmusiła go do tego jego własna matka. Szpieguje razem z moim tatą, więc chyba wszyscy jesteście po tej samej stronie.”

“Snape to twój ojciec?”

„To takie dziwne? Czy belfer nie może mieć dzieci?”

“Ale on?”

„A co jest nie w porządku z moim tatą?” – wrzeszczy Carmen. „NO CO?!”

„Był Śmierciożercą.” – odcina się Harry. „Po tym, co się stało w lecie wierzę, że zdradził Voldemorta, ale mimo to...” Carmen podchodzi do niego, podwijając lewy rękaw.

„Patrz.” – mówi ostro. „Patrz. Szkarłatny Jaguar. Będę nosić to piętno do końca życia bo nic go nie usunie. Sądzisz, że przez to stałam się wcieleniem zła? Wiesz, ilu ludzi zorientowało się, że popełniło błąd? Tyle, że większość zginęła za swoją zdradę albo udawała, że wszystko jest w porządku, bo nie odważyła się powiedzieć „Jestem winny” i spróbować naprawić swoją pomyłkę! Wiesz, jak to jest, kiedy orientujesz się, że się staczasz? Kiedy musisz zaryzykować...”

„Nie truj mu, Carmen.” – Drako właśnie wrócił. „On nigdy nie czuł się winny, to święty Potter, więc nie może tego zrozumieć. Potty, jutro nie powinieneś siadać koło Longbottoma.”

„Jeśli ktoś się odważy usiąść obok niego.” – mruczy Sal. „Mamy kłopot, Drako, zwłaszcza ty i Severus. Voldemort może ci zadać parę kłopotliwych pytań.”

„Co się stało, to się nie odstanie.” – mówi Drako. „Sam powiedziałeś, że jak długo Severus nosi ten diament, Lord się nie zorientuje o zdradzie.” Ktoś puka do drzwi – to Dumbledore, McGonagall, Lupin i Syriusz.

„Co o ci zrobił?!” – wrzeszczy Black. „A może ktoś z nich?” – wskazuje na wampiry.

„Zapewniam cię, że Severus nigdy nie skrzywdziłby Lily ani jej dziecka z własnej woli.” – stwierdza lodowato Profesor McGonagall. „Nawet w najgorszych czasach. Dziwię się tylko, że ty, przyjaciel wilkołaka, obrażasz wampiry.”

“Profesorze Dumbledore, pan wiedział?”

“Nie, Syriuszu. Z tego co wiem, Harry nie został ugryziony, ale musimy poczekać na wyjaśnienia Severusa.”

“Rozerwę drania na strzępy.”

„Nie sądzę.” Czarne drzwi, unoszące się w powietrzu, pojawiają się znikąd na środku pokoju. Betelgeuse Strongbow zeskakuje na podłogę, a za nią Snape i Magne. “Nie sądzę, panie Black.”

„Jak tu się Aportowaliście?” – pyta Lupin.

“To Megaport. Na ogół działa jak Aportowanie ale na większą odległość i może przenieść więcej ludzi i rzeczy. Normalnie można go zablokować, tak jak Aportowanie ale” – wyjaśnia Regulus – „Lily Evans i Magnus Swenson wprowadzili pewne ulepszenia. Teraz Megaport można otworzyć w ciągu kilku sekund i da się złamać wszystkie zabezpieczenia.”

“Wystarczy, Reggie.” – przerywa mu Snape. Wygląda okropnie – jest brudny, rozczochrany i bardzo zmęczony. „Chyba czekają na inne wyjaśnienie.”

„Jakbyś zgadł!” – wrzeszczy Syriusz. „Co zrobiłeś Harryemu?!”

„Lepiej zapytaj Jamesa, co...” – syczy wściekle Snape, ale Regulus mu przerywa.

“Wystarczy, Sev.” Snape mruczy cos ze złością ale przestaje.

„Wyjaśnimy to i wiele innych spraw.” – stwierdza cicho – „ale proszę o kwadrans, Dyrektorze. Dziś rano znów był atak; dwudziestu Mugoli... Ta sama metoda, tylko bardziej brutalnie. Musiałem obejrzeć ciała więc byłbym wdzięczny, jeśli poczekacie, aż się przebiorę.” Snape podchodzi do drzwi i zatrzymuje się, kiedy już trzyma dłoń na klamce. „Wiem, co chcecie wiedzieć: Czy Potter jest moim synem, tak?” – uśmiecha się smutno. „Czy Lily wolała Śmierciożercę od Aurora? Cóż,” – Snape wręcza Dumbledorowi świadectwo urodzenia i ślubne zdjęcia. „Odpowiedź brzmi: tak. Harry James Potter tak naprawdę nazywa się Serpens Wolfgang Evans-Snape.” Snape zamyka za sobą drzwi, zostawiając wszystkich tak zaskoczonych, że nie mogą wykrztusić ani słowa.

Potty znaczy tyle, co dureń...

ELIKSIR VIVERE

„Wyjaśnimy to i wiele innych spraw.” – stwierdza cicho Snape– „ale proszę o kwadrans, Dyrektorze. Dziś rano znów był atak; dwudziestu Mugoli... Ta sama metoda, tylko bardziej brutalnie. Musiałem obejrzeć ciała więc byłbym wdzięczny, jeśli poczekacie, aż się przebiorę.” Snape podchodzi do drzwi i zatrzymuje się, kiedy już trzyma dłoń na klamce. „Wiem, co chcecie wiedzieć: Czy Potter jest moim synem, tak?” – uśmiecha się smutno. „Czy Lily wolała Śmierciożercę od Aurora? Cóż,” – Snape wręcza Dumbledorowi świadectwo urodzenia i ślubne zdjęcia. „Odpowiedź brzmi: tak. Harry James Potter tak naprawdę nazywa się Serpens Wolfgang Evans-Snape.” Snape zamyka za sobą drzwi, zostawiając wszystkich tak zaskoczonych, że nie mogą wykrztusić ani słowa.

Ciszę przerywa rechot Drakona.

“Carmencita, chyba masz rodzeństwo na całym świecie! Potty? Kto jeszcze? Wszystkie rude Weasleye?”

“To nie był żart.” – stwierdza Regulus i uśmieszek znika z twarzy Drakona.

„Nie?” – pyta z głupią miną. „To czemu go tak nienawidzi?”

„A CO ZROBIŁ LILY?!” – wyje Black. „JA MU POKAŻĘ...”

„Zapewniam pana, panie Black, że Severus nigdy by jej nic złego nie zrobił.” – mówi Regulus. Mówi cicho, ale jego głos lekko drży. Mocno zacisnął pięści a w jego szarych oczach błyszczy coś takiego, że Syriusz przestaje krzyczeć. Magne umie patrzeć tak, jak nawet Snape nie potrafi; jego oczy przypominają dwa wampirze miecze: są tak samo zimne i złowrogie. „Chyba to ona jemu coś zrobiła.” Profesor McGonagall potrząsa głową:

“A nie mówiłam, Albusie? Wystarczyło popatrzyć na Lily i Severusa, żeby zgadnąć.”

“Dobry Boże” – wzdycha Remus.

“NIE!” – Harry skacze na równe nogi. „Łajdak zmienił mnie w wampira, nienawidził całymi latami, a teraz twierdzi, że jest moim ojcem! Nie chcę mieć z nim nic wspólnego!”

„Może zmienisz zdanie” – syczy Regulus – „kiedy poznasz całą prawdę.”

„Jaką prawdę? Że on i moja mama mieli romans? A może ten Śmierciożerca rzucił na nią Imperio...”

ŁUP!

Regulus uderzył Harryego; jego szare oczy pociemniały z gniewu, jego piękna twarz jest wykrzywiona niekontrolowaną złością. Chwyta Harryego za szaty i przyszpila go do ściany.

“Regulusie!” – krzyczą Profesor McGonagall i Betelgeuse ale on nie zwraca na nie uwagi.

„Słuchaj, mały” – syczy przez zaciśnięte zęby. „Każdy, kto ośmiela się obrażać Severusa Snapea jest moim wrogiem, zrozumiano? Powinieneś się cieszyć, że to on jest twoim ojcem, nie Potter. A kim ty niby jesteś, żeby osądzać człowieka, który ma więcej odwagi niż cały Gryffindor? Który ocalił mnie od losu o wiele gorszego niż śmierć?! Który wyrwał mnie ze szponów Voldemorta?! Uratował ponad setkę ludzi, on, Śmierciożerca! Dla ciebie też nadstawiał karku!” – krzyczy coraz głośniej, nie panując nad sobą. „JAK MOŻESZ?! Nie wiesz, jak to jest, kiedy próbują cię złamać przekleństwami, kiedy chcesz umrzeć, ale wiesz, że śmierć nie nadejdzie szybko! Kiedy nie ma nadziei, a ten szaleniec gapi się na ciebie, wyjąc ze śmiechu! Kiedy...”

“REGULUSIE!!!”

„Kiedy jesteś sam, bezbronny i nie masz już nadziei.” – szepcze Regulus, puszczając Harryego. „Siedziałem w jego lochach cztery dni. Przeżyłem i wyzdrowiałem tylko dzięki pomocy twojego ojca. To mój najlepszy przyjaciel i nie pozwolę, żeby ktoś go obrażał. A co do Lily to nie znam nikogo, komu udało się ją złamać zaklęciem Imperius, choć wielu próbowało.” W oczach Regulusa wciąż jeszcze lśni gniew. Wszyscy w komnacie milczą, zdziwieni jego reakcją – Regulus Magne zawsze słynął z łagodności i opanowania. On sam jest zszokowany własnym wybuchem. „Przepraszam” – szepcze zawstydzony – „Harry, przepraszam, nie powinienem był tak wrzeszczeć, ale kiedy przypomną mi się te lochy...”

“Nie wiedziałam, że byłeś więźniem Sam-Wiesz-Kogo” – szepcze Profesor McGonagall. “A byłam wtedy Aurorką, więc powinnam to pamiętać.”

„Chyba” – Regulus rozgląda się po komnacie – „za dużo tu ludzi, żebym mógł powiedzieć, jak to było.”

“Idziemy, Drako.” – Carmen zrywa się z krzesła. „Mamy dość roboty, nie?”

“Panie Black, panie Lupin, proszę wyjść.” – mówi Betelgeuse.

„Chcę znać prawdę!” – wrzeszczy Syriusz.

„Dowie się pan tyle, ile potrzeba albo i więcej.” – warczy Regulus. „Proszę wyjść.”

„Chodź, Syriuszu.” – mówi cicho Lupin. „Profesor Dumbledore na pewno nam wszystko wyjaśni.” W komnacie zostaje tylko Profesor McGonagall, Profesor Dumbledore, Harry i dwoje Feniksów.

„Byłem w jego lochach, Minerwo.” – stwierdza Regulus. „Magne to alfie nazwisko, a ja jestem człowiekiem, chociaż jako Illuminatus przestrzegam wielu alfich tradycji. Regulus Magne to tylko przykrywka, on naprawdę nigdy nie istniał. Może 5. grudnia 1978 coś ci mówi?” Oczy Profesor McGonagall robią się ogromne.

“Alan?” – szepcze w końcu drżącym głosem. “Alan White?” Auror przytakuje. „Więc Sam-Wiesz-Kto cię nie zamordował, wbrew temu, co Severus mówił w sądzie? Twoje ciało to tylko sztuczka Transfiguratora?” Regulus ponownie przytakuje. Profesor McGonagall rzuca mu się na szyję i wybucha płaczem. “Alan” – szlocha – „Mój najlepszy Gryfon – zawsze wiedziałam, że będziesz wielkim czarodziejem... Taka byłam z ciebie dumna gdy ukończyłeś kurs dla Aurorów jako najlepszy ze wszystkich... A potem” – głos jej drży – „Zaginiony... Twoje zmasakrowane ciało... Severus, składający zeznania, wyliczający przekleństwa... Twój pogrzeb... Ogromne, czerwone tytuły w gazetach... Alan!” Profesor McGonagall uspokaja się dopiero po paru minutach i siada, wciąż pochlipując.

„To dlatego pan go tak broni, panie Magne.” – mówi Harry. „I nic w tym dziwnego. Ale dlaczego tak mnie nienawidzi? Rozumiem, że musiał zachowywać pozory, więc nic mi nie mówił, ale czemu mnie nienawidzi? Zabiłby mnie, gdyby mógł.”

„Kilka razy uratował ci życie.” – odpowiada ostro Auror. „Myślę, że Severus sam najlepiej wszystko ci wyjaśni. Ja mam do powiedzenia tylko to.” – mówi, podwijając lewy rękaw.

„Trzy Feniksy” – mówi powoli Dumbledore. „A więc rzeczywiście reaktywowałeś Bractwo, od dawna to podejrzewałem. Teraz rozumiem, czemu Severus pracuje w szkole. Wybiera dla was kandydatów, prawda?”

„Tak, to prawda.” – odpowiada Regulus. „Jest naszym Mistrzem Eliksirów i uczy Bezimiennej, a poza tym jest najlepszym ze szpiegów.”

„Chyba wiesz, Regulusie” – mówi ostro Dumbledore – „czemu zdelegalizowano pierwsze Bractwo.”

„Bo wyrosła w nim Czarna Lady.” – odpowiada Magne, patrząc Dumbledorowi prosto w oczy. „A z tej szkoły wyrosło co najmniej pięciu. Używamy Czarnej Magii, to fakt. Szukam mocy, ale nie uważam, że wyrżnięcie jednej połowy magicznej Anglii i zniewolenie drugiej to moc. Moc to wiedzieć i rozumieć, a nie niszczyć i zabijać. Walczymy z Voldemortem i jesteśmy gotowi panu pomagać, Profesorze. Może pan nas odrzucić, ale zapewniam, że zwalczamy tego samego człowieka. Przepraszam, że nie poinformowałem pana wcześniej o działalności Bractwa, bo obawiałem się, że pan mi nie zaufa. Ale jeszcze raz powtarzam, że nigdy nie będziemy popierać takich szaleńców, jak Voldemort.” Dumbledore wzdycha.

„Wierzę ci, Regulusie, ale wiesz, że nie lubię Czarnej Magii i nie podoba mi się, że nie poinformowałeś mnie wcześniej. Mimo to jestem ci wdzięczny za ofertę pomocy. Postępuj, jak uważasz za stosowne, ja ci nie będę przeszkadzać, dopóki nie będziecie stanowić zagrożenia.”

„Nie będziemy.” – odpowiada Auror. „Chyba, że ma pan na myśli zagrażanie Voldemortowi.” Nagle ktoś puka do drzwi, To mężczyzna z długim do pasa, purpurowym warkoczem i szkarłatnymi oczami, takimi jak u Salazara. Jego szaty są brudne i podarte, a na twarzy ma krew. Widać, że jest przerażony.

“Magnus!” - krzyczy Betelgeuse. Wyczarowuje dla niego szklankę wody, a on opróżnia ją jednym haustem i opada na krzesło. Jego ręce wciąż się trzęsą.

“Magnus Swenson vel John Smith vel Nikita Orłow vel – nie pamiętam więcej. Nasz Kraker i szpieg tak dobry, jak Severus.” – przedstawia go Regulus. „Tak naprawdę nazywa się...

“Magnus Falko Orłow Sangre. Alfa.” - przedstawia się przybysz. „Twój prawdziwy ojciec chrzestny.” – uśmiecha się do Harryego, wycierając krew z twarzy rękawem. „Pani Strongbow, byłbym wdzięczny za jeszcze jedną szklaneczkę…”

„CO?!” – Harry zrywa się z krzesła. „Najpierw Snape, teraz ty! Kto jeszcze? Matka chrzestna? Gdzie wyście byli całe moje życie?”

„Twoja matka chrzestna, Atena Malfoy, nie żyje. Ja znałem prawdę, ale twoja matka kazała mi przysiąc, że nic nie powiem. Nie chciała, byś wiedział, zanim nastąpi twoja przemiana. Ale spotkaliśmy się już – to ja byłem tym szkarłatnym orłem, który przyniósł ci list, zgodnie z życzeniem Lily.”

„CUDOWNIE!” – wrzeszczy Harry. „Nowy ojciec, siostra, ojciec chrzestny! Cudownie!”

„Lily kazała mi przysiąc.” – powtarza cicho Magnus. „I nie powiedziała Severusowi, jak działa to zaklęcie.”

“Magnus?” – Snape staje jak wryty w drzwiach. „Co ci jest? Kto cię zaatakował?”

„Cholera” – szepcze Kraker – „To było piekło. Miałem wam od razu powiedzieć. Przyszedł... rozwalił połowę Wilczej Nory – dorwał mnie, bydlak. Obiecywał złote góry, chciał, żebym dla niego pracował, wariat jeden.”

“Voldemort?”

“Nie.” Magnus wyciąga kartkę i ołówek i szybko szkicuje portret.

„Niech mnie piekło pochłonie” – szepcze Snape. „Jesteś pewien? Byłeś trzeźwy?”

„Wiesz przecież, że nie piję! Nie zapomniałbym gęby gościa, który wyrżnął połowę Wilczej Nory! Co w nim takiego dziwnego?”

“To Godryk Angriff, Magnusie, a on nie żyje.”

„Był dziwnie żywy, jak na ducha.” – odpowiada Kraker. „Jeszcze nie widziałem, żeby duch zabijał przekleństwami i to bez różdżki!”

“Angriff.” – szepcze Snape. „To musi być on, choć nie wiem, jak to możliwe.” Milczą chwilę, a potem Betelgeuse wstaje z krzesła.

„Zaalarmuję Bractwo. A wy” – zwraca się do Snapea, Orłowa, i Magnea – „Zacznijcie wreszcie waszą opowieść, Mistrzowie Kłamstw.” Betelgeuse wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi.

„No dobra” – stwierdza ostro Harry - „dowiem się wreszcie, o co tu chodzi? Czy reszta mojej rodziny też pojawi się znikąd?”

„Jeśli ten psychopata mógł...” – mruczy Magnus ale Snape ucisza go wściekłym spojrzeniem.

„Historia jest długa” – mówi Snape. Wygląda na bardzo zakłopotanego. „Nie wiem, jak zacząć. To bardzo brutalna opowieść.”

“Chyba wyjdę.” – mówi Profesor McGonagall. “To wasza osobista sprawa.”

„Co chcesz powiedzieć, Snape?” – syczy Harry, zaciskając pięści. „Że nie wiedziałeś? Że ci przykro?”

“Harry!” – Profesor Dumbledore patrzy na niego ze złością. „Ja też nie wiem, co się dzieje, ale daj im wyjaśnić.” Snape siada na krześle i wbija wzrok w podłogę i w końcu zaczyna cicho opowiadać:

„Wszyscy powinniśmy cię przeprosić, Serpensie.”

„Nie używaj tego imienia!”

„Jesteś Serpens Wolfgang Evans-Snape.” – powtarza Snape – “i cieszę się, że nie muszę więcej wypowiadać nazwiska Potter.”

“JESTEM POTTER!”

„Nie” – przerywa mu Magnus. „To było kłamstwo. Daj nam wyjaśnić, dobrze?”

„Ta historia była tajemnicą” – ciągnie Snape – „bo twoja matka nie chciała, by ujrzała światło dzienne. Mnie to nie dziwi, bo pełno w niej przemocy, zdrady, zbrodni i Czarnej Magii. Do tego jest tak skomplikowana, że nie wiem, od czego zacząć.”

„Ale ja wiem.” – stwierdza Magnus. „Dostałeś jej list, Serpie, prawda? W takim razie wiesz, że mieszkała na Nokturnie i była Czarną Krakerką. Wiesz, że przyjaźniła się z Severusem. Ja także jestem Krakerem i współpracowaliśmy ze sobą. Nauczyłem ją paru sztuczek ale ona, choć dwadzieścia lat młodsza ode mnie, szybko mi dorównała. Pewnego dnia zobaczyłem gościa o szkarłatnych ślepiach – nie z czerwonymi tęczówkami, jak moje, ale czerwonymi źrenicami – i wyczułem, że ten facet oznacza kłopoty. Ten koleś, nazywający siebie Lordem, najpierw zatrudniał Nokturn do różnych zadań a myśmy się nie przejmowali kim jest i o co mu chodzi. Dyskrecja jest największą zaletą na Nokturnie – nie wtykaj nosa w cudze spray, jeśli nie chcesz skończyć z nożem w sercu. Najpierw był zwykłym klientem, nawet twoja mama parę razy dla niego pracowała – ale potem zaczął pokazywać, kim jest: zobaczyliśmy jego nienawiść, okrucieństwo i uprzedzenia.”

„Ale wtedy już miał armię Śmierciożerców” – wtrąca Snape – „Wiem, że dla ciebie Śmierciożercy to diabły wcielone, ale na początku większość z nas była młodymi ludźmi, zafascynowanymi jego wiedzą i potęgą – a ci z bogatych rodzin szukali przygody. Tajemnice, rytuały – dla tych zepsutych dzieciaków to było coś niesamowitego, a on był przebiegły i powoli wciągał ich w przestępstwa. Wielu w końcu tego żałowało, ale było już za późno, aby się wycofać. Po Piętnowaniu nie ma odwrotu – albo służba do końca życia, albo śmierć.”

„Jakoś żyjesz.” – prycha z pogardą Harry. „Choć Profesor Dumbledore ci ufa.”

„Jestem dzieckiem Nokturnu.” – odpowiada cicho Snape – „i Ślizgonem, więc wciąż udaje mi się go oszukiwać, ale w końcu i tak mnie dopadnie. To tylko kwestia czasu.” Milczą chwilę, a potem Magnus zabiera głos:

„Wojna wybuchła i wielu z nas – mieszkańców Nokturnu - dołączyło do Lorda, ale wielu postanowiło pomagać Profesorowi Dumbledorowi, jak ja. Było wielu innych: Loki, Kirke przemytniczka, Czerwona Vanessa, Ares, Rose pół-Wila... W tym czasie twoja mama siedziała w Azkabanie i powiedziałem Profesorowi Dumbledorowi, żeby jej pomógł. Zaoferował jej wolność w zamian za współpracę, a ona się oczywiście zgodziła.”

„Za co ją uwięziono?”

„Za Niewybaczalne.”

„Dlaczego ich użyła? Czy to był jej pierwszy raz?”

„Pierwszy raz użyła Niewybaczalnego na człowieka podczas pewnego włamania.” – odpowiada Snape. „Nagle do środka wpadli Aurorzy. Twoja mama i jej wspólnicy mieli ukraść coś bardzo cennego i niebezpiecznego bo to coś było ukryte w Ministerstwie i niesamowicie strzeżone. Aurorzy nie mieli rozkazu, aby ich aresztować, tylko zabić od razu. Nikt nie chce umierać, kiedy ma szesnaście lat więc rozpętało się piekło, bo walczyli o swoje życie. Wtedy Lily po raz pierwszy rzuciła Avadę na człowieka, ale uwięziono ją, bo rzuciła Crucio na ministerialną szychę. Drań ćpał i włóczył się nocą po Nokturnie. Po prochach robił się nerwowy i zadarł z Lily – i dostał, na co zasługiwał.”

„Przeklęła go, bo ją zaatakował?”

„To normalne na Nokturnie. Na tej ulicy mieszkają dwa rodzaje czarodziejów: szybcy i martwi. Ale wróćmy do naszej opowieści: rozpoczęła się wojna, ja zdradziłem Lorda i zacząłem współpracę z Lily...”

„Miałem taki sen – ratowaliście Profesor McGonagall. Pan rzucił jakieś zaklęcie, które poraniło panu dłonie i zjawiła się Uzdrowicielka...”

“Artis Nigrae Incantatio.” – tłumaczy Snape. “A tą uzdrowicielką była Atena Malfoy, twoja prawdziwa matka chrzestna.”

“Malfoy? Moją matką chrzestną?”

„Zawsze walczyła z Czarnym Panem. Myślę, że z racji zawodu widziała zbyt wielu rannych, torturowanych i zabitych, żeby go popierać. A więc współpracowałem z Lily, ale niewiele wiedziałem o jej prywatnym życiu i vice versa – z racji bezpieczeństwa. Dowiedziałem się o jej ślubie z Jamesem Potterem dopiero, kiedy już spodziewała się dziecka. Było wiele powodów, dla których nie powinna była zostać jego żoną, ale było już za późno, więc nic jej nie powiedziałem.”

„Jakie powody?” – mówi ze złością Harry. „Chyba nie był Śmierciożercą?!”

„Świat nie dzieli się na porządnych ludzi i Śmiericożerców.” – mówi cicho Regulus. „Wyjaśnimy i to, ale później.”

„Nie pytaj, czemu wybrała właśnie tego Aurora.” – ciągnie Snape. „Nie wiem. Chyba po prostu zakochała się w nim po uszy. Był inny, nie taki, jak mężczyźni z Nokturnu... Mógł jej dać stabilizacje i tak dalej, a ona była zmęczona. Mimo to, jako dziecko Nokturnu, nie umiała się dostosować do jego stylu życia. Była chyba zbyt niezależna, miała zupełnie inny sposób myślenia. Każdy facet z Nokturnu by ją zaakceptował, ale James po prostu był z innego świata. Nie zachowywała się tak, jak on tego oczekiwał, a on był zbyt odmienny od mężczyzn, do których była przyzwyczajona, więc szybko zaczęli się kłócić. Ona miała swoje obowiązki jako współpracowniczka Profesora Dumbledora a on się zrobił zazdrosny. Ona, wiedźma z Nokturnu, nie miała w zwyczaju mówić nikomu co robi i z kim się spotyka – my nigdy nikomu nie zdradzaliśmy takich rzeczy nawet naszym partnerom (znów bezpieczeństwo), więc czuła, że on ją kontroluje i że jej nie ufa. Zareagowała jak dziecko Nokturnu – kłamstwami i agresją a to doprowadziło do dalszych podejrzeń, kłamstw i przemocy – i w końcu go zostawiła.”

„Miałem wizję.” – stwierdza Harry. „I wiem, dlaczego. Chciał, żebyś mu powiedział, że jesteś jej kochankiem, a ty zaprzeczałeś. Jak oszukałeś Veritaserum?”

„Nie oszukiwałem.”

„Więc nie jesteś moim ojcem; musiało chodzić o inne dziecko. Carmen?”

“Matką Carmen była Joanne McKinnon.”

“Ta Szukająca, zamordowana przez Voldemorta?”

„Ta sama.” – chrypi Snape.

„To dlatego go zdradziłeś.”

„Było wiele powodów, Serpensie... Gdybyś mógł nie wyciągać ich dziś ze mnie... I tak muszę wyjawić wiele ponurych sekretów.”

“Sev” – przerywa mu Regulus. “Harry… Serpens chce wiedzieć czemu jest wampirem. Powiedz mu to wreszcie.”

„Dobrze” – wzdycha Snape – „Dyrektorze, czy mógłby nam pan pożyczyć Myślodsiewnię?”

“Proszę bardzo.” – Dumbledore wyczarowuje ją jednym machnięciem różdżki. Snape wkłada do niej trzy wspomnienia.


Pierwsze wspomnienie
Podziemny parking, 21 sierpnia 1980, późno w nocy

“Incendo!”

“Protego!” Przekleństwo i tarcza zderzają się w powietrzu. Snape i Lily walczą z czarodziejem o brązowych włosach.

“Avada Kedavra!” Zielone światło uderza w Lily, a ona wybucha sarkastycznym śmiechem.

“Pereat!” – wrzeszczy, ale czarodziej unika śmiercionośnej fali, która niszczy kilka samochodów.

“Inflamare!” Przekleństwo chybia, podpalając Volkswagena.

“Entropos!”

“Glaciare!” Snape przetacza się przez maskę czerwonego Mercedesa, uciekając przed lodowym promieniem, który rozdziera drzwi auta na pół.

“Shuriken!” Kilka stalowych gwiazdek mknie ze świstem w stronę Lily, jedna rozcina jej ramię.

“Clavus!” Długa, żelazna strzała niemalże przyszpila ich przeciwnika do niebieskiego vana; minęła go o włos.

“Deleo!”

“Repulsio!” – Lily odbija przekleństwo.

“Arachnidae!” – wielka, lepka pajęczyna wystrzela z różdżki ich wroga, ale Snape rzuca zaklęcie zapalające, niszcząc ją w powietrzu.

“Multiplo!” – krzyczy Lily i jej przeciwnik gapi się na TRZY Lily, wszystkie zachowujące się identycznie – ale tylko jedna jest prawdziwa, reszta to złudzenie. Atakuje fałszywą Lily, a Snape rozszarpuje mu ramię przekleństwem.

“Unguis!”

“Spiegel!” Przeciwzaklęcie odbija zaklęcie, które rozbija szybę Forda. Pojedynek trwa i trwa i w końcu czarodziej pozbawia Lily przytomności. Snape przyspiesza ale już jest poraniony i zmęczony. Przeciwnik wytrąca mu różdżkę z ręki.

“Aquila nigra!” – wyje Snape; czarny cień w kształcie ptaka wystrzela z jego dłoni i spada na wroga, ale ten daje sobie z nim radę.

„Dobra robota, Aniele!” – krzyczy. „Drętwota!” Snape uchyla się i tworzy wielkiego, czarnego kota, który atakuje z wściekłością. Rzucają w siebie przekleństwami ale nagle Snape poślizgnął się na kałuży oleju. “Clavus!” Żelazna strzała przebija mu prawe przedramię, przyszpilając go do niebieskiego vana, a druga wbija się w jego lewą dłoń. Snape rzuca się do przodu, żeby się uwolnić; krew tryska z rozszarpanych mięśni ale nie ma różdżki, a ze zranioną dłonią nie może używać Bezimiennej. W końcu jego przeciwnik rzuca nim o ścianę, Snape powoli osuwa się na podłogę. Drugi czarodziej wyczarowuje miecz i końcem ostrza unosi podbródek Snapea, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy. „Dobra robota” – mówi cicho – „Dobra robota – a ja myślałem, że ty umiesz tylko warzyć trucizny, a ona tylko kraść. Myliłem się i to bardzo. No, Aniele – byłeś tak głupi, żeby mi się sprzeciwić ale będę na tyle łaskawy, że dam ci drugą szansę.” Snape milczy; w jego oczach błyska iskierka - ale natychmiast gaśnie. „Jeśli oboje przysięgniecie mi wierność, daruję wam życie.”

„O czym ty gadasz, Godryk?” – szepce Snape. „Jaką wierność?”

„Już zebrałem armię sług i bestii.” – w oczach Godryka zapala się szaleńcze światło. „Podbijemy Anglię, będziemy rządzić...”

„Chyba zapomniałeś o Czarnym Panu, któremu przysiągłeś posłuszeństwo.”

„Pokonam go i zajmę jego miejsce...” – ale Godryk nie kończy, bo musi sparować cios Lily. „Mało ci, Szlamo?” – krzyczy z wściekłością. „Jak chcesz, kretynko! Ostrze przeciw ostrzu!” Miecze zderzają się z trzaskiem; Godryk jest wyższy i silniejszy ale nie daje rady wytrącić jej miecza, a ona atakuje szybko jak kot, on znów paruje cios... Walczą tak szybko, że obraz mieczy się rozmazuje; każde uderzenie wznieca iskierki. Demolują auta, a w pewnym momencie Lily przeskakuje przez maskę Forda i miecz Godryka wbija się w stal. Kiedy go wyciąga, Lily już nie ma. „Wyłaź, ty tchórzu!” – wrzeszczy Godryk. Lily czołga się pod autobusem, w ogóle nie robiąc hałasu. „Pokaż się, albo zabiję twojego kumpla!” Lily w ogóle nie reaguje, tylko dalej pełznie. Godryk uśmiecha się obrzydliwie, wyciąga różdżkę i podchodzi do Snapea. „No, kobieto?” Lily kryje się za białym Mercedesem, ściskając miecz w dłoni. „Chyba niewiele ją obchodzisz.” – uśmiecha się z pogarda Godryk, patrząc na Snapea. „Oboje jesteście niczym: ty zwierzęciem a ona Szlamą. Wyłazisz, ty ruda suko?” – wrzeszczy. „Bo twój koleś będzie miał problemy. No dobra, sama tego chciałaś.” – prycha z pogardą, gdy Lily nie reaguje. Godryk odwraca się w stronę Snapea: “Crucio!” Krzyk Snapea odbija się echem od ścian; Godryk wybucha wariackim śmiechem. Lily wyłania się zza samochodu, przeskakuje przez maskę, potem przez następną... Godryk jej nie słyszy, bo Snape wyje jak wariat – no i zresztą zbyt jest zajęty gapieniem na swoją ofiarę, by zauważyć wiedźmę, która porusza się cicho jak duch i szybko jak wąż. Ostatnią rzeczą, którą Godryk zobaczył, był błysk stali... Harry zamyka oczy, żeby na to nie patrzeć.

“Sev, jesteś cały?” – Lily klęka przy nim. “Anestathe!”

„Dzięki.” – mruczy Snape. Lily tamuje krew kolejnym zaklęciem i zakłada mu bandaż.

„Odbiło ci.” – stwierdza. „Zupełnie ci odbiło.” Pomaga mu wstać. „Chodźmy do Ateny, bo nie wiem, jak zdjąć urok z Serpa.” Dziecko jest ukryte w jednym z samochodów na drugim końcu parkingu. Deportują się i lądują w ciemnej, wąskiej uliczce. Starają się iść bardzo cicho, choć Snape wciąż krwawi a Lily kuleje. Otwierają bramę i wchodzą do starego, zrujnowanego domu. Schodzą do piwnicy i Lily zapala świece jednym zaklęciem. Piwnica jest wilgotna i brudna; kałuże cuchnącej wody rozbryzgują się im pod nogami. Snape siada na łóżku przykrytym wytartą, poplamioną pościelą. Lily kładzie dziecko obok niego, rozpala w kominku i woła: „Ateno, szybko!”

„Czego?” W ogniu ukazuje się rudy mężczyzna. „Nie ma jej. Mieliśmy potyczkę ze Śmierciożercami i są ranni.” Lily klnie pod nosem. „Sev, co teraz? Serp nam umrze!” Snape tuli dziecko, patrząc na nie z troską i niepokojem.

“Nie wiem, Lily” – chrypi. „Nie mam pojęcia, jak zdjąć z niego urok.”

„A nie możesz mu czegoś uwarzyć?”

“Ale co... Vivere!” Snape wstaje otwiera kolejne drzwi, za którymi znajduje się małe laboratorium. „Przynieś tu Serpa. Cholera, co za chlew.” – mruczy, zapalając ogień. „Wyszoruj kociołek” – podaje jej jeden – „co za chlew. Gdyby to było moje laboratorium...” – powtarza, otwierając szafkę.

„To można by było jeść z podłogi.” – odpowiada Lily. „Fuj, naprawdę chlewek.” – kopie stare gazety. Snape szarpie drzwiczki szafki, ale nie daje rady och otworzyć; ciągnie mocniej i syczy z bólu. „Pióro czarnego feniksa - mam” – szepcze – „nie mam igieł cisa...”

„Tu niedaleko jest kilka drzew, przyniosę tych igieł.”

„Najpierw wyczyść kociołek.” Kiedy Lily skończyła, Snape zabiera się do pracy.

Pióro

Igły

Krew warzącego – a niełatwo jest ją dokładnie odmierzyć, kiedy poranione ręce nie chcą słuchać, ale trzeba... Snape zagryza wargi i patrzy, jak krew wypełnia czarkę. Musi być dokładny, jeśli eliksir ma się udać.

“Co teraz?” – pyta Lily.

“Ciało jednorożca.”

„Dobra.” – stwierdza Lily i się transformuje.

„Ale Lily, nie mam nic przeciwbólowego, a nie można użyć zaklęcia.” Lily wraca do ludzkiej postaci.

„Nie gadaj głupot!” – warczy. „Nie jestem wrażliwą, rozpieszczoną panienką! Chyba wiesz, jak posługiwać się sztyletem?!”

„Ale nie jesteśmy prawdziwymi zwierzętami, tylko Animagami! Eliksir może źle podziałać, zmienić ci syna w wampira, albo coś!” Lily waha się przez moment.

„Musimy spróbować.” – stwierdza w końcu i znów się transformuje. Snape wyciąga swój pasek i podaje jej; ona zaciska a nim zęby. Snape klęka przy leżącym jednorożcu i wyciąga sztylet.

„Zamknij oczy.”

Harry też zamyka swoje, gdy sztylet zagłębia się w jej mięśniu; słyszy jak Lily wydycha z sykiem powietrze. Kiedy Harry znów otwiera oczy Lily znów jest w ludzkiej postaci, a jej ramię mocno krwawi, ale ona zatrzymuje krwotok zaklęciem. Snape krząta się wokół kociołka.

„Coś jeszcze?”

„Krew bazyliszka.” „Zmieścisz się w tym pokoju?”

„Mam nadzieję.”

Tym razem Harry zmusza się, żeby popatrzeć, bo przecież nic mu się nie może stać we wspomnieniu. To najbardziej niezwykła transformacja, jaką kiedykolwiek widział. Czarne, błyszczące łuski wyrastają na skórze Snapea, jego oczy zmieniają się w nieruchome i pozbawione emocji ślepia węża... Ogromna, trzydziestometrowa bestia zwija się w kłębek. Lily podchodzi do węża, nie okazując strachu; wbija nóż pod jedną z łusek i patrzy, jak krew wypełnia czarkę. Kiedy jest pełna, Snape wraca do ludzkiej postaci; na ramieniu pojawiło mu się kolejne skaleczenie. Znów pochyla się nad kociołkiem; Harry zauważa, jak bardzo musi być zmęczony. Jego twarz zrobiła się szara; musi być poważniej ranny niż na to wygląda.

„Gotowe.” – stwierdza po paru minutach, opadając na krzesło. „Na półce jest kilka fiolek; wyczyść jedną i napełnij eliksirem. Starczy dla dziecka.”

Koniec wspomnienia


“To sprawiło, że stałeś się wampirem, Serpensie.” – wyjaśnia Snape kiedy opuścili Myślodsiewnię. „Użyliśmy składników z Animagów, zamiast z prawdziwych zwierząt. Jak już mówiłem, mogło to spowodować pewne skutki uboczne. Spowodowało.”

No i?

“Magnus” znaczy „wielki”, Falko czyli „sokół”

Przekleństwa:

“clavus” – “gwóźdź”
“Arachindae” to łacińska nazwa pająków
“Spiegel” – “lustro” (niemiecki)
“unguis” – “szpon”, „pazur” (znów łacina...)
„Aquila nigra” – „czarny orzeł”
shurikeny to takie właśnie gwiazdki do rzucania

Następny rozdział > >

NAJGORSZE WSPOMNIENIE SNAPEA

„To ten eliksir zmienił mnie w wampira?!” – wrzeszczy Harry. „Nie mogłeś uwarzyć czegoś innego?”

„Mieliśmy niecałą godzinę i tylko małe laboratorium, sam widziałeś.” – odpowiada cicho Snape. „Gdybyśmy wiedzieli, czym obrzucił cię Godryk, pewnie użylibyśmy czegoś innego...”

„Wiedziałeś, co się stanie, ale mnie nie ostrzegłeś!”

„Tylko podejrzewałem.”

„WIEDZIAŁEŚ!”

„Podejrzewałem – i miałem nadzieję, że się mylę.” Milczą przez moment i w końcu to Magnus zabiera głos.

„Nie myślicie, że tych dwóch powinno to obgadać w samotności? O szczegóły możemy zapytać później.” Kiedy wyszli, Snape znów wskazuje na Myślodsiewnię.

„Chciałbym ci pokazać inną noc – tę, która zmieniła cię w mojego syna.”

„Jestem synem Jamesa!”

“Lily chciała inaczej. Chcesz to zobaczyć?” Jak zawsze, ciekawość zwycięża.

Wspomnienie drugie: Zaklęcie Pokrewieństwa. Loch, styczeń 1981

„Jesteś pewna, że to bezpieczne?” – Snape trzyma Serpa w ramionach, starannie otulając go własnym płaszczem.

„Oczywiście.” – odpowiada Lily, zapalając świece za pomocą zaklęcia. Podłoga i ściany lochu są pokryte runami, napisanymi czarną, połyskująca farbą, przypominająca krew.

„A więc po to był ci potrzebny mój eliksir. Tysiąc Galeonów.”

„Nie twój problem. Czek był podrobiony, niech gobliny się tym martwią.”

„Ale to zabiło moja skrzatkę i mało nie wysłało nas obojga do piachu.”

„Pieprz swoja skrzatkę.” – warczy Lily, zapalając świece na wielkim, okrągłym stole, także pokrytym runami. „Znajdziesz sobie nową, młodszą. Będę chronić Serpa bez względu na cenę.”

„Pomyśl tylko” – Snape kołysze dziecko w ramionach – „cała armia zabójców poluje na takie maleństwo z powodu głupiej przepowiedni. Nie dałbym Galeona za to proroctwo, nawiasem mówiąc. Ten Wróżbita nigdy nie trzeźwieje i nigdy nie wiadomo kiedy przepowiada, a kiedy bredzi. Szkoda, ze Nemi tu nie ma, spytalibyśmy ją o radę.”

„Racja.” – Lily rozkłada na stole przezroczyste kryształy, tworząc trzy kręgi. „Połóż Serpiego w środku.” Snape wykonuje jej polecenie i kładzie dziecko na stole tak delikatnie jak potrafi, żeby go nie obudzić. „Jesteś pewna?”

„Wiesz przecież, ze nie przeżyje bez Tarczy. Zaufaj mi.”

„Ufam, ale nie chcę go skrzywdzić.”

„A myślisz, że ja chcę? To mój syn!”

„A nie można go gdzieś ukryć?”

„Jeśli przepowiednia jest prawdziwa, będzie musiał zmierzyć się z Voldemortem; a nawet jeśli to bzdura, to Voldemort będzie go szukał i w końcu znajdzie.”

„W porządku” – Snape spogląda na zegarek – „Mamy minutę.” Lily zaczyna mówić w języku, którego Harry nie rozumie.

„Nieźle” – stwierdza, patrząc na własną przeszłość. Nagle świece przygasają; Lily głośno krzyczy. Promienie światła wystrzelają z pierwszego kręgu klejnotów, odbijając się na następnych i dzielą się na trzy potężne wiązki: pierwsza uderza w Snapea, druga w Lily a trzecia w dziecko. Coś ciemnego i błyszczącego, półprzezroczystego jak chmura dymu wyłania się z ciała Lily – to jednorożec. Zwierzę wskakuje na stół i ponownie przekształca się w chmurę, otacza chłopca i znika; zaraz potem pojawia się kolejna bestia, wyrywając się z ciała Snapea. To czarny, połyskujący, wijący się wąż, o wiele bardziej materialny niż jednorożec. Owija się wokół dziecka, zmienia w chmurę i znika. Świece rozbłyskują na nowo; Snape pada na kolana z jękiem.

Koniec wspomnienia

„Dlaczego mi to pokazałeś? Co to było?”

„To dlatego jesteś moim dzieckiem.”

“To przez to zaklęcie? Bredzisz, Snape!”

„Zapewniam cię, że wiem co mówię. To bardzo zaawansowany Czarny urok, Serpensie. Lily, niestety, nie powiedziała mi, jak to dokładnie działa. Jakby to wyjaśnić... Znasz siłę ofiary – jeśli czarodziej uratuje czarodzieja...”

„Jak możesz myśleć, że nie wiem?! Nie wiesz, co zabiło mi matkę, Snape?!”

„To nie była Avada Kedavra. Illuminati są na nią odporni.”

„Ale widziałem, jak go błagała...”

„Ona?! Błagała?!” – Snape zrywa się na równe nogi. „Lisica i błaganie?! Walczyła z nim jak bestia i prawie wygrała. Poświeciła całą swoją moc, by go pokonać i to ją zabiło. Twoje wspomnienia zmodyfikowano później, żebyś nie pamiętał tej całej Czarnej magii.”

„Wy umiecie tylko kłamać.”

„To nasza wina, muszę to przyznać. Chcieliśmy cię chronić, żebyś nie oglądał okrucieństwa, którego sami doświadczyliśmy, ale chyba nasze kłamstwa zraniły cię bardziej. Nie chcieliśmy cię skrzywdzić, ale za bardzo uwierzyliśmy we własny spryt.”

„No to” – mówi Harry po chwili milczenia – „Co to zaklęcie ze mną zrobiło?”

“Lily nazywała je po prostu Czarną Tarczą. Jak sam widziałeś, wyrwało z nas część naszych mocy i przekazało je tobie. To cię chroni, Serpensie.”

„Mógłbyś mnie tak nie nazywać?”

“To Lily wybrała ci to imię. Mogę ci mówić Wolfie, jeśli wolisz.”

“JESTEM HARRY JAMES POTTER!”

“Serpens Wolfgang Evans-Snape, widziałeś dokument.”

„Ale JAK?!”

„Próbuję ci to wyjaśnić, ale mi przerywasz. Czarna Tarcza bazuje na ofierze – dawcy poświęcają część swojej magicznej mocy – widziałeś ją pod postacią zwierząt. No pozornie nic, w porównaniu z ofiarą z życia czy choćby z tym, co zrobiliśmy, żeby uwarzyć Vivere – ale magia to coś... niezwykłego. To tak, jakby dać komuś część swojej duszy i umysłu. Twoja mama wiedziała, jak potężna jest ta magia. Sama wymyśliła to zaklęcie i dlatego wiedziała jeszcze coś, o czym ja nie miałem pojęcia. Powinienem był się domyślić w momencie, kiedy wynurzył się ze mnie bazyliszek i zareagowałem o wiele mocniej niż Lily. To miało swoją przyczynę; nie bez powodu nazwała cię „Serpensem” – „wężem”, a to moje drugie imię. Nie bez powodu to właśnie mnie poprosiła o pomoc – bo dawca powinien być potężny, choć przecież byli Regulus, Nazgul czy Amstaff, równi albo i lepsi ode mnie. Ofiara wiąże dwóch czarodziejów bardzo mocno i Czarna Tarcza nie stanowi wyjątku. Dałem ci to, co jest we mnie najcenniejszego, najbardziej osobistego – swoją moc – więc więź musi być bardzo silna. Wystarczy chyba, jeśli ci powiem, że tego zaklęcia szukano od tysiącleci. Szukało wielu potężnych ale dopiero Lily znalazła rozwiązanie. To zaklęcie na ogół nazywano nie Czarną Tarczą, ale Zaklęciem Pokrewieństwa. Serpensie, więź, która powstała między nami była tak silna, że dosłownie wyrwała z ciebie Jamesa, zastępując go mną. Dlatego jesteś moim synem. Lily nie powiedziała mi o tym i dopiero niedawno znalazłem prawdę w jej notatkach.” Snape oczekuje wybuchu wściekłości ale Harry (Serpens, Severusie!) jest zbyt zaskoczony, by zareagować.

„Więc ona... zamieniła ojców? Po prostu wymieniła?” Snape przytakuje. „I ona to zrobiła? Zamieniła Aurora na Śmierciożercę? Nie gadaj” – Harry zaczyna krzyczeć – „że wolała oprawcę, mordercę, sługę Voldemorta – widziałem, co zrobiłeś z Karkarowem, Snape! Chciała ciebie, Księcia Ciemności, z łapami ociekającymi krwią niewinnych?! Jak ją do tego zmusiłeś? Byłeś lepszy w łóżku, czy co?!”

„MOŻE BYŁEM! NIE TWOJA SPRAWA!” – wyje rozwścieczony Snape. Harry jeszcze nie widział go tak rozzłoszczonego. „Słuchaj, Serpens” – syczy przez zaciśnięte zęby. „Rozumiem, że jesteś na mnie zły ale mnie nie prowokuj. Uważaj, co mówisz...”

„Bo co? Rzucisz we mnie przekleństwem?” – Harry patrzy mu prosto w oczy. „Jak Karkarowa? Dobrze się przy tym bawiłeś, ty ŚMIERCIOŻERCO?” Harry myślał, że Snape nie może być bardziej blady, ale się najwyraźniej mylił.

„Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.” – syczy jadowicie Snape. „Igor, ten śmierdzący tchórz, liżący buty każdego, kto był od niego silniejszy. I to wcale nie było zabawne.” – dodaje po chwili, wpatrując się w kamienną ścianę. „Choć było ciekawie patrzeć, jak reaguje na swoje ulubione przekleństwa. Najwięksi oprawcy to najwięksi tchórze. Ale” – szaleńczy ogień zapala się w jego bezdennych ślepiach – „Idź, zapytaj Dumbledora, dlaczego kazał mi wrócić. Wiedział, co mnie czeka, a nie mieliśmy pojęcia, że to będzie Igor. To mogło być mugolskie dziecko, uczeń Hogwartu, ktokolwiek. No idź, zapytaj go” – Snape zaczyna wrzeszczeć – „Czemu tego chciał?! Dumbledore prowadzi wojnę, jeśli tego jeszcze nie zauważyłeś i uważał – a ta decyzja kosztowała go wiele bezsennych nocy – że lepiej poświęcić jednego człowieka, nawet niewinnego, żeby uratować setki! Dumbledore będzie się czuł winny do końca życia i ja też! Igor czy nie, krew to krew! Karkarow, Barret, Lestrangeowie, Brownowie – było ich pięcioro; wielu innych, zabitych po to, żebym mógł grać swoją rolę! Aurorzy, Śmierciożercy, Mugole! Jestem bydlakiem, przyznaję i były rzeczy, które robiłem dla zabawy – TAK, BYŁY” – wyje Snape – „ale nie ryzykowałbym swojego życia, gdybym wciąż uważał, że to było w porządku! Nie musisz mi ufać, ale chyba masz na tyle rozumu, żeby to pojąć? I jeszcze jedno” – chwyta Harryego za ramiona i jego czarne oczy wbijają się w oczy Harryego; płonie w nich fanatyczny ogień. „To obrzydliwa praca. Czasem wolałbyś ze sobą skończyć, niż to dalej ciągnąć... Koszmary w nocy i poczucie winy za dnia... Strach kłamcy, poniżenie niewolnika i w końcu śmierć zdrajcy, to cała zapłata! Pamiętasz, co spotkało Regulusa? Taki będzie mój koniec, a może i gorzej. Może jestem żałosną kreaturą – ale powiem ci jeszcze coś. Wystarczy jeśli popatrzę w oczy uratowanych, widzę jak dzieci rosną, zamiast leżeć w piachu – i wiem, że zrobiłbym to samo jeszcze raz. A myślisz, że twoi Weasleyowie byliby tu, gdyby nie ja? Byli czystej krwi, ale nie byli lojalni. Możesz mnie wyzywać – usłyszałem już tyle, że nie zrobi to dla mnie różnicy –ale wiem, czemu Lily wybrała mnie. Robiłem gorsze rzeczy niż on. Nie mogłem jej dać więcej, niż on. Ale nigdy nie udawałem świętego. Nie wypierałam się swoich czynów. Lily wybrała mnie, bo wierzyła, że z tym zerwałem. Przysiągłem jej to i dotrzymałem słowa. Mogłem zabijać i wciąż mogę i jestem bezwzględną, okrutną bestią, ale nie robię tego dla zabawy! Lily mi ufała, bo nie okłamywałem jej, jak James! Wiedziała, kim jestem i co zrobiłem a ja wiedziałem to samo o niej. Wybaczyliśmy i ufaliśmy sobie nawzajem.” Snape skończył swojś tyradę, ale ogień w jego oczach wciąż płonie, gotów znów wybuchnąć. Cisza dzwoni Harryemu w uszach.

„Ale...” – jest jeszcze jedna rzecz, która utkwiła mu w pamięci. „Ale czemu wyszła za niego? Dlaczego ze sobą zerwali? Po co zmieniła mu wspomnienia? Co jej zrobił, że tak go w końcu nienawidziła? Sam mówiłeś, że robiłeś gorsze rzeczy niż on, Snape. To James też był Śmierciożercą? Kolejnym zdrajcą?” Snape myśli chwilę nad odpowiedzią, zanim zaczyna mówić ze wzrokiem utkwionym w podłodze.

„Wszystko, co powiedziano ci wcześniej, to bzdury... To nasza wina. Czemu za niego wyszła? Tylko ona zna powody. Ja dowiedziałem się o tym dopiero po ich ślubie. No...” – waha się – „Lily lubiła... męskie towarzystwo. Ten Loki, o którym wspomniał Magnus, nie był jej pierwszym ani jedynym facetem. Lily szybko się zakochiwała, a przechodziło jej jeszcze prędzej. Chyba po prostu znów się zakochała i pobrali się szybko, o wiele za szybko. Z drugiej strony Lily nie była naiwną dziewczynką – „Jak chcesz się napić piwa, nie musisz od razu kupować całego browaru”, mawiała. Nie musiała wychodzić za mąż, żeby mieć trochę... rozrywki.”

“SNAPE!!!”

„A co myślałeś? Była normalną kobietą, a nie nieskalanym wcieleniem poświęcenia, co z niej później zrobili! Zresztą jakbyś zobaczył, co robią „szacowni” obywatele to pomyślałbyś, że na Nokturnie mieszkają same niewinne anioły. No więc” – Snape spogląda na Harryego – „Na pewno była w nim zakochana ale to nie był jedyny powód. Myślę, że chciała stabilizacji. Rodziny. Dzieci. James miał czyste papiery i był bogaty więc mógł jej to dać. Nie miej jej tego za złe – po prostu była zmęczona. Praca Krakera jest trudna i niebezpieczna; Lily siedziała w Azkabanie a to miejsce niszczy i to jak” – Snape milczy chwilę, gapiąc się tępo na coś, czego Harry nie może zobaczyć ale potem potrząsa głową, odganiając niechciane wspomnienia – „ale popełniła jeden błąd. Okłamała go na temat swojej przeszłości. Właśnie dlatego uważam, że naprawdę go kochała – bo przecież mogła sobie znaleźć innego, który dałby jej stabilizację i zaakceptował jej przeszłość. Było kilku, którzy CHCIELI się z nią ożenić, choć znali prawdę – na przykład brat Magnusa, Sven. Mógł jej dać wszystko, był szychą, spał na złocie, a do tego był przystojnym, inteligentnym, dobrym facetem. Oczywiście Potterowie nigdy nie zaakceptowaliby przestępcy” – wypowiada to słowo z gorzką ironią – „pod swoim szacownym dachem – więc kłamała, a kłamstwa, Serpensie, mają tę paskudną wadę, że jak raz się je zacznie opowiadać, to nie można przestać. Nie pytaj, jak zdołała oszukać jego i jego kumpli Aurorów – nie mam pojęcia – ale jakoś to zrobiła.”

„Bardzo fajnie” – prycha pogardliwie Harry. „Oszukiwała go dla pieniędzy.”

„Już ci mówiłem” – syczy Snape przez zaciśnięte zęby – „że gdyby chodziło jej tylko o złoto, to byli tacy, którzy chcieli jej je dać, wiedząc, kim była. Pytałeś, czemu ze sobą zerwali. Cóż, fascynacja nie wystarcza, żeby małżeństwo było trwałe. Pochodzili z różnych światów, krótko mówiąc. Inne oczekiwania, inne obyczaje... I wciąż te kłamstwa. Lily pracowała dla Dyrektora i musiała utrzymywać to w sekrecie. Gdyby żyła z kimś z Nokturnu, albo z Psem Wojny, facet zrozumiałby to od razu. Wojna szalała, a Lily miała swoje zadanie do wykonania. Taki mężczyzna nie zadawałby jej żadnych pytań; rozumiałby, że Lily milczy, by nie narażać jego i swoich współpracowników. Tymczasem James zrobił się zazdrosny. Był też wściekły, że Lily nie zachowuje się tak, jak on tego oczekiwał od żony. Nic dziwnego, nie była stworzona do gotowania i prasowania! Nie była stworzona, by siedzieć w domu i oddawać cześć gryfońskiemu bohaterowi bez skazy! Cóż” – dodaje Snape po chwili – „zareagowała jak dziecko Nokturnu. Kłamstwami i przemocą. Urządzali awantury... Raz on otwarł jej list i wybuchła miedzy nimi walka – prawdziwa. Pojedynek. Ich małżeństwo się rozpadało i po kolejnej kłótni Lily go porzuciła.”

„Widziałem to w swoim śnie. Rzuciła w niego przekleństwem.”

„Należało im się.” – syczy Snape a jego oczy błyszczą wściekle. „Powinni się cieszyć, że przeżyli – zmusili mnie, żebym przemienił się w zwierzę, to się zdarza nawet ludziom-Animagom.”

„I dlatego użyła tego zaklęcia? Tylko z zemsty? Gdyby nie kłamała, James by się tak nie zachował! Czemu wspomniałeś, że on też ją okłamywał? Czy był Śmierciożercą?”

„Nie trzeba być Śmierciożercą, żeby być okrutnym.” - warczy Snape. „Nie, ani on, ani jego brat George nie służyli Czarnemu Lordowi.”

„Brat? Mam wujka?”

„Nie, bo James nie jest twoim ojcem.”

„Był.” „NO DOBRA! Ale George Potter nie żyje! Wszyscy Potterowie nie żyją!”

„Wszyscy?”

„Wszyscy.” – to słowo ledwie słychać. „Nie ma już rodu Potterów. Przeklęto ich – Malediktorzy powiedzieli im, że ich rodzina przestanie istnieć i tak się stało.”

„Więc wszystkich zabito?” Snape długo milczy, zanim szepcze:

„Tak.”

„Czemu zginął George?” Snape zaczyna krążyć po pokoju, jak zwierzę w klatce.

„Tego” –chrypi – „miałem ci nie pokazywać, ale Regulus nalegał. Kilka osób zna prawdę, na przykład Czarny Pan i Regulus uważa, że to my powinniśmy ci to powiedzieć, zanim Voldemort to zrobi. W Myślodsiewni jest jeszcze jedno wspomnienie. To przez nie Lily nie powinna była wychodzić za Jamesa i to przez nie pobiła go do nieprzytomności – bo w końcu poznała prawdę. Chyba dlatego zdecydowała się na Zaklęcie Pokrewieństwa. To przez tę historię zawsze cię nie lubiłem, widząc jego w tobie. Mogę ci opowiedzieć, co się stało albo możesz to sam zobaczyć, ale uprzedzam, że to okrutne wspomnienie. To jest” – Snape waha się przez chwilę – „wstrętne. Obaj Potterowie byli Aurorami i pracowali dla Croucha a on był okrutnym i bezwzględnym człowiekiem. To wspomnienie powie ci, czemu James okłamywał Lily. Był winien. Zabił.”

„Kłamiesz!” Snape gestem wskazuje na Myślodsiewnię.

„Ona nie może kłamać. Mogę ci o tym opowiedzieć ale jeśli mi nie wierzysz, wejdź i sam zobacz – ale nie skarż się później. Ostrzegałem cię.”

Wspomnienie trzecie: lochy Ministerstwa, rok przed zdradą Snapea

Loch jest mroczny i cichy, tylko szloch dziewczyny mąci ciszę. Harry podąża w kierunku tego dźwięku. Za kratami siedzi pięcioro więźniów: Snape, Lestrangeowie, blondynka (Harry przypuszcza, że to Narcyza Malfoy) i czarnowłosa dziewczyna, płacząca w rękaw Snapea.

„Spokojnie, Carol” – szepcze Snape.

„Oni znów tu przyjdą!” – jęczy dziewczyna.

„Jutro wyjdziemy.” – stwierdza krótko Bellatrix. „Mamy tu pomoc.”

„Cicho!” – syczy Snape. „Idą tu!” Drzwi otwierają się ze skrzypnięciem i do lochu wchodzi czworo ludzi. Jednym jest Crouch senior; drugi tak przypomina Nevila, że musi to być jego ojciec Frank; potem ciemnowłosa kobieta i James Potter.

„Nie możecie ich w końcu skłonić do gadania?” – warczy Crouch.

„Mówiłam o Veritaserum.” – stwierdza Aurorka.

„Oni potrafią je oszukać, Mary” – odpowiada jej przełożony. „Ale chyba nasze zwykłe środki wystarczą.” Carol zaczyna głośno płakać; Snape zaciska pięści a Bellatrix i Narcyza dają pokaz najbardziej wulgarnego słownictwa, jakie Harry kiedykolwiek słyszał. Rodolfus po prostu gapi się na Aurorów z obrzydzeniem i nienawiścią. Wkrótce Harry dowiaduje się, co to są „zwykłe środki”.

Potrójny Tormenter.

Teraz Harry rozumie, czemu Snape chciał mu o tym OPOWIEDZIEĆ, a nie POKAZAĆ. Harry widział go pod przekleństwami zeszłego lata ale wizja nie była tak wyraźna, nie oglądał tego z tak bliska. Teraz stoi pomiędzy Aurorami, którzy śmieją się tak jak wtedy Śmierciożercy a więźniowie wiją się na podłodze tuż przed nim. Ich krzyk odbija się echem od ścian lochu. Harry czuje, że długo tego nie wytrzyma... Jasne, długie włosy Narcyzy, pięści Snapea zaciśnięte tak mocno, że paznokcie wbijają się w skórę, James i jego piskliwy śmiech... Crouch, gapiący się na to z satysfakcją...

„NIEEE! PRZESTAŃCIE!!!” Ale na wspomnienie nie można wpłynąć. Drzwi ponownie się otwierają. To kolejny Auror, tak podobny do Jamesa, ze musi to być George.

„Dobrze się bawicie?” – uśmiecha się paskudnie, pociągając łyk z butelki.

“George!” – krzyczy Carol. „Nie pozwól im! Nie jestem Śmierciożercą!”

„Zamknij się, do diabła.”

„To siostra Syriusza!” – wrzeszczy Narcyza. CO?! Carol BLACK?

„To wstrętna Śmierciożerczyni.” – stwierdza Crouch. „Dajcie jej nauczkę.” Bellatrix znów zaczyna kląć.

„Wiecie co, spróbujmy czterech przekleństw. Po tym zacznie śpiewać.” Wszyscy spoglądają na Goergea z zaskoczeniem.

„Odbiło ci?” – szepcze Snape. „To ją zabije!”

„Zamknij się, Śmierciożerco.” – syczy Crouch. „Czemu nie.” Wszyscy Śmierciożercy są tak przerażeni, że żaden nie reaguje.

TORMENTIO!

Harry zamyka oczy i zaciska dłonie na uszach ale wycie Carol i tak wwierca mu się w mózg. „Mogę ci o tym opowiedzieć ale jeśli mi nie wierzysz, wejdź i sam zobacz – ale nie skarż się później. Ostrzegałem cię.”; „Nie okłamywałem jej, jak James.” – słowa Snapea znów brzmią mu w uszach. „Nie udawałem świętego.” A Syriusz uważał Jamesa za najlepszego przyjaciela!

KŁAMCA

„W Myślodsiewni jest jeszcze jedno wspomnienie. To przez nie Lily nie powinna była wychodzić za Jamesa i to przez nie pobiła go do nieprzytomności – bo w końcu poznała prawdę. Chyba dlatego zdecydowała się na Zaklęcie Pokrewieństwa. To przez tę historię zawsze cię nie lubiłem, widząc jego w tobie.”

KŁAMCA

Okłamywał najbliższego przyjaciela.

KŁAMCA

KŁAMCA

“Zabił.”

NIEE!!! Harry i Narcyza wykrzykują jednocześnie. Narcyza rzuca się na Longbottoma, przewraca go na ziemię i zaczyna okładać pięściami jak wariatka.

„Zabiliście ją!” Zaklęcie Aurorki rzuca nią o ścianę; Narcyza wybucha płaczem. Płacze i klnie; Bellatrix siedzi jak spetryfikowana; jej mąż gapi się na Carol z przerażeniem; oczy Snapea wypełniły się szaleńczą nienawiścią.

Z uszu i nosa Carol powoli sączy się krew.

„Co myśmy zrobili.” – szepcze przerażona Aurorka. Longbottom zbladł jak ściana a Jamesowi robi się niedobrze.

„W porządku” – mówi w końcu Crouch. „Nie martwcie się, zatuszuję to.”

„PRZEKLINAM WAS” - głos Bellatrix jest donośny i niski.

„PRZEKLINAMY WAS” – dołącza do niej Narcyza – „NIE ZOBACZYCIE KOŃCA TEJ WOJNY” – ciągną nienaturalnymi głosami – „BĘDZIECIE KONAĆ W MĘKACH, POCZUJECIE, JAK PRZYCHODZI ŚMIERĆ, WASZE RODZINY ZGINĄ. CZARNY PAN WYMAŻE WASZE IMIONA Z KSIĘGI ŻYWYCH.” Milkną, a wszyscy gapią się na nie z widocznym strachem. „A ty, Crouch” – wykrzykuje Narcyza – „BĘDZIESZ TRACIŁ WSZYSTKO, CO MASZ, POWOLI, PO KAWAŁKU! BĘDZIESZ ZAZDROŚCIŁ UMARŁYM, ALE BĘDZIESZ ŻYŁ, PATRZĄC, JAK TWÓJ ŚWIAT ROZPADA SIĘ NA KAWAŁKI! WSZYSTKO, CO ZBUDOWAŁEŚ, RUNIE! ZGINIESZ Z RĘKI TEGO, KOGO NIGDY NIE KOCHAŁEŚ, CHOĆ NA TO ZASŁUGIWAŁ! ON ZNAJDZIE POTĘŻNIEJSZEGO NIŻ TY, PRZYSIĘGNIE MU WIERNOŚĆ I JEGO LOJALNOŚĆ NIGDY SIĘ NIE ZACHWIEJE! ZABIJE CIĘ DLA CZARNEGO PANA!!!”

Ból wybucha w ciele Harryego; wszystko robi się czarne...

Koniec wspomnienia

Harry budzi się w łóżku; Snape siedzi przy nim.

„Co się stało?”

„Wampirzy atak; tak mocny, że możesz nic nie pamiętać.” Rzeczywiście, pokój wygląda, jakby szalało w nim zwierzę: ktoś rozwalił krzesło a pierze z podartej poduszki wciąż unosi się w powietrzu. „To moja wina.” – Snape podaje Harryemu eliksir. „Nie powinienem był ci pozwolić na to patrzeć.”

„Powiedz mi, że to było kłamstwo.” – szepcze Harry. „Proszę.” Snape tylko potrząsa głową. „Ona umarła, prawda?”

„Tak.”

„A przekleństwo się spełniło?”

„Bella i Narcyza były świetnymi Malediktorkami. Wiesz, jaki był los Croucha; Longbottomowie są w Św. Mungu i najprawdopodobniej nigdy się nie obudzą. Ta Aurorka – Mary Wood – popełniła samobójstwo miesiąc późnej. Wypiła truciznę i wybrała paskudny eliksir, służący do tortur. Nie wiem, czy zrobiła to świadomie, czy nie wiedziała, jak ta trucizna działa, ale to okropna śmierć. Wszyscy stracili rodziny – co prawda nie całe ale może JESZCZE nie całe. James też nie miał lekkiej śmierci – nie zginął od Avady, jak ci mówią fałszywe wspomnienia, ale od przekleństwa Entropos.”

“A George?” Snape siada na podłodze, przyciskając czoło od kolan.

„George i jego rodzice.” – chrypi. „W ten... sam... sposób. Cztery Tormentery.”

„Kto?” Snape milczy. „KTO?!” Snape zrywa się na równe nogi; jest bledszy niż kiedykolwiek przedtem.

„Nie rozumiesz?” – chrypi. „Nie umiesz liczyć? Na drzwiach ich domu” – waha się – „wypalono litery, cztery. Znak głupoty i szału morderców – i tego, jak mocno byli pijani.” Wyciąga różdżkę i zaczyna pisać w powietrzu. Harry widzi, jak bardzo trzęsą mu się ręce.

B

R

N

S

Snape znów machnął różdżką; tak mocno zagryzł wargi, że dwa strumyczki krwi spływają mu po brodzie. Litery rozdzielają się i powielają, tworząc całe nazwiska.

BELLATRIX LESTRANGE

RODOLPHUS LESTRANGE

NARCISSA MALFOY

Dopiero teraz Harry pojmuje; już wie, jakie będzie ostatnie nazwisko.

„NIE!!! Powiedz, że to nie ty!”

SEVERUS SNAPE

Szkarłatne litery falują w powietrzu, lśniąc, jakby były zrobione z płomieni.

„Ja.” Snape stoi z rękami skrzyżowanymi na piersiach; Harry nie widzi jego twarzy, ukrytej za zasłoną czarnych włosów, ale podbródek Snapea lekko drży.

„IDŹ STĄD!!! NO WYJDŹ!!! ZOSTAW MNIE SAMEGO!!!” Snape podchodzi do drzwi, nie patrząc na Harryego. Zatrzymuje się w drzwiach i szepcze:

„Wybacz mi, Serp – nie to, co zrobiłem, bo tego wybaczyć się nie da – ale wybacz mi, że ci to pokazałem. Może byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś się nigdy nie dowiedział.” Snape wychodzi, cicho zamykając za sobą drzwi.

W komnacie Dyrektora stary czarodziej siedzi, patrząc na zdjęcia swoich byłych uczniów. Regulus opowiedział mu o wszystkim – a teraz patrzy w zamyśleniu na swoich Gryfonów i Ślizgonów. Nie powinien był do tego dopuścić.

Głęboko w Lesie Kraker wyje, próbując zapanować nad swoja wściekłością i rozpaczą. Przysięga zmusiła go do milczenia – ale może powinien był ją złamać.

Wysoko na wieży, w pustej komnacie, siedzi Auror, przyciskając czoło do kolan. Zastanawia się, czy ujawnienie prawdy po tylu latach rzeczywiście było dobrym pomysłem.

Głęboko w lochach Upadły Anioł atakuje z furią swój worek treningowy; krew sączy mu się z pięści ale nie przestaje uderzać. Bije na pamięć, nie widząc celu, bo oślepiają go łzy.

W wampirzym pokoju nastolatek demoluje wszystko, co może dosięgnąć; nic nie widzi, bo oślepiają go łzy.

PURPUROWY KSIĘŻYC

Następnego dnia

Punkt widzenia Snapea

Wiecie, jak to jest, kiedy człowiek czuje się jak śmieć? Zapewniam, że nie jest to zbyt miłe uczucie. Bolą mnie wszystkie mięśnie i ochrypłem od krzyku; zdecydowanie przesadziłem z wczorajszym treningiem. Kiedy już nie można wytrzymać, najlepiej jest zmusić się do maksymalnego wysiłku. Cztery godziny bezlitosnego treningu pozwoliły mi zasnąć bez prochów. Zasnąć, a raczej zapaść się w błogosławioną pustkę bez myśli i wspomnień. Aha, zapominałem o tym malutkim Crucio, które zastosowałem na końcu. Ciężko jest tym rzucić w samego siebie, ale umiem to zrobić i każdy kolejny raz jest mocniejszy od poprzedniego. Dziwne, jak fizyczny ból potrafi stłumić cierpienia duszy. O tak, to było dobre, mocne przekleństwo. Na szczęście Albus nie ma o tym pojęcia, bo znów zacząłby tę swoją tyradę o wybaczeniu, akceptacji, nienawiści i autoagresji. To inteligentny i bardzo mądry człowiek, ale co on, do wszystkich diabłów, może o tym wiedzieć?! Autoagresja! Ból! O ile nie zmieniono mi wspomnień, to wróciłem, DOBROWOLNIE, do Czarnego Pana, czyż nie? Siedziałem w Azkabanie. Byłem kilka razy w lochach Ministerstwa – jak możesz, Albusie, po tym wszystkim, nazywać jedno przekleństwo „autoagresją”? Jeśli to jedno przekleństwo zasługuje na tak długi wykład, to co z moimi misjami i zadaniami, Albusie?

Ale ból nie rozwiązuje problemów, tylko na chwilę odciąga od nich uwagę. Jak mogłem być TAK ślepy? Tego dnia, gdy pojedynkowałem się z tym idiotą Lockhartem Serpens użył mowy węży a ja się nie domyśliłem DLACZEGO. Potem spadł z miotły i nic mu się nie stało – wtedy powinienem był zrozumieć. Kretyn, kretyn, kretyn! Lily, kochanie, czemu mi nic nie powiedziałaś? Co kombinowałaś? Serpens i tak dowiedziałby się pewnego dnia, że jest wampirem; gdybym znał prawdę, mógłbym go do tego przygotować! Gdybym tylko wiedział, Lily! Wtedy nigdy by się nie dowiedział, że kiedyś miał coś wspólnego z Potterami. Byliby dla niego tylko jedną z rodzin o czystej krwi, którą zmiotła z powierzchni ziemi ta wojna; nie interesowałby się jak i dlaczego. To, co zrobiłem i to, co zrobili Potterowie tylko sprawiło mu ból. Wczoraj miał świętego ojca, którego mógł podziwiać; teraz nie ma nikogo. Zraniliśmy go, oszukaliśmy, zdradziliśmy; Lily, my tylko to umiemy robić. Pamiętasz, Lily, to zawsze była nasza rola: szpiegować, oszukiwać i zabijać – i nie potrafimy nic innego. Jesteśmy żałosni, Lily: wszystko zaczęło się od kłamstwa a potem były tylko kolejne kłamstwa, zmienianie pamięci, półprawdy, przekleństwa i przemoc. Całe życie stosowaliśmy te metody i zastanawiam się, czy potrafilibyśmy postępować inaczej. Wiesz co, Lily? Bardzo w to wątpię.

Koniec punktu widzenia Snapea

Wampirzy pokój

Harry budzi się i zauważa szkarłatnego orła, siedzącego na ramie jego łóżka. Ptak transformuje się.

„No wreszcie.” – stwierdza Magnus.

„Co ty tu robisz?”

„Nie mogłem cię zostawić samego. Carmen i Salazar też tu byli ale musieli już iść.”

„Guzik cię obchodziłem przez 15 lat.”

„Byłem związany przysięgą. Może powinienem był ją złamać, ale, z drugiej strony, szpieg i Kraker nie jest najlepszym materiałem na rodzica. Zresztą Profesor Dumbledore by się nie zgodził – nie lubi mnie.”

„I słusznie.”

„Pewnie tak.” – odpowiada krótko Kraker.

„Wszyscy jesteście tacy sami! Moja mam kłamała całe życie, oszukiwała swojego męża a potem zrobiła Snapea w konia...”

„Uważam, że powinna była mu powiedzieć, ale uważała, że bezpieczniej będzie, jeśli tego nie zrobi. Nie mogła wszystkiego wiedzieć; pewnie sądziła, że nigdy nie spotkasz Severusa. On cię kochał, choć myślał, że jesteś synem Pottera; Lily nie mogła wiedzieć, że jego troska zniknie.”

„On? Troszczył się o mnie? On nie ma serca, tylko bryłę czarnego lodu!”

„Jeśli chcesz poznać listę ludzi, których uratował ten człowiek bez serca” – Magnus wypowiada to z gorzką ironią – „sam ryzykując los gorszy niż śmierć, to zapytaj Regulusa Magne. On zawsze jest gotów ci o tym opowiedzieć, ale ostrzegam, że to bardzo długa lista.”

„Dla niego Snape jest bez skazy!”

„Wiesz co, Serp” – szkarłatne oczy Orłowa patrzą prosto w szmaragdowe – „Zapewniam cię, że gdyby to ciebie ktoś uratował od losu, który czekał Regulusa, to wybudowałbyś temu człowiekowi świątynię i oddawał mu cześć na kolanach trzy razy dziennie. Dla ciebie Severus to Upadły Anioł, a dla Reglusa anioł życia i nadziei. Nie wiem, co z nim robili i nie odważyłbym się spytać ale...” – przeszywa go dreszcz. „Nie dziw się mu.”

„Jak ktoś może być tak okrutny i jednocześnie narażać swoje życie, by ratować przyjaciela?”

„Nie wiem jak, ale wiele razy widziałem takich ludzi; bezwzględnych i okrutnych ale odważnych i szlachetnych; strasznych i łagodnych. Nie wiem, jak to jest możliwe, ale tak jest. Możesz być wspaniałym ojcem i bezwzględnym przywódcą; najlepszym z braci i śmiertelnie niebezpiecznym żołnierzem; okrutnym przestępcą i dobrym przyjacielem.”

Punkt widzenia Harryego

Dla Orłowa to takie proste. Największa szlachetność i najbardziej obrzydliwe okrucieństwo mogą mieszkać w tej samej duszy. Trudno to zrozumieć. Kim jest Snape?! Mordercą i ocaleniem, śmiercią i życiem, katem i ofiarą. Nienawidzę go! On NIE jest moim ojcem!!!

James też nie. Jak mógł to zrobić Syriuszowi? Tak jak stwierdził Orłow: „Czyn Śmierciożerców był podły i okrutny – ale oni tylko powtórzyli dzieło Aurorów. To ich nie usprawiedliwia ale...”

ALE

Byli tacy sami. Bez różnicy.

Wood dobrze zrobiła, że się otruła. Nie musi żyć z takimi wspomnieniami. Zastanawiam się, jak inni mogli z tym żyć. Pewnie niektórzy się nie przejmowali, w ogóle nie czuli się winni, tak jak Crouch.

A wyglądał tylko na pracoholika obsesyjnie zajętego swoimi obowiązkami i karierą.

Chciałbym wiedzieć, co Snape o tym myśli.

Koniec punktu widzenia Harryego

Punkt widzenia Snapea

Wood dobrze zrobiła, że się otruła. Nie musi żyć z takimi wspomnieniami. Zastanawiam się, jak inni mogli z tym żyć. Pewnie niektórzy się nie przejmowali, w ogóle nie czuli się winni, tak jak Crouch. Przekleństwo się spełniło; wciąż myślę, co zrobił, kiedy Aurorzy weszli do jego biura i powiedzieli, że schwytali ludzi odpowiedzialnych za los Longbottomów. Pewnie zerwał się na równe nogi i zaczął wrzeszczeć, na co zasługują te „żałosne kreatury”. Ciekawe, jaką miał minę, kiedy usłyszał ich nazwiska.

I wciąż myślę o Serpensie. Ten strach, wstręt, nienawiść i ból w jego oczach, kiedy wreszcie dowiedział się o wszystkim. Teraz nie może nikomu zaufać; zgasła ostatnia iskierka niewinności. Jego oczy zmieniły się po walce z Quirrelem. Zaufał temu śmieciowi i został zdradzony. Rok później, gdy jego „przyjaciele” uznali, że jest odpowiedzialny za ataki. Potem „niewinny” szczur okazał się być zdrajcą. Potem fałszywy Moody... Każdy kolejny rok coś w nim zabija a ja to zabiłem do końca.

Stałem się fatum Potterów. Nie żałuję Georgea ale jego rodzice... Jak Carol. W złym miejscu, w złym czasie. Jak Diggory. Jak tylu innych. Kiedy siedziałem z Azkabanie widziałem to tyle razy; nie rozumiem, jak Black przeżył tam tak długo i nie oszalał; pewnie dlatego, że nie miał wspomnień ociekających krwią. Dementorzy nie potrafią zabrać nam dusz, ale ich obecność na nas wpływa. Słyszałem panią Potter, krzyczącą: „Nasi synowie by tego nie zrobili!!!”; widziałem Rogera, który był szpiegiem, tak jak ja, kiedy schwytał go Czarny Lord. Roger wycelował różdżkę w swoje własne serce i wywrzeszczał Zabijające Zaklęcie. Widziałem Brownów, zabitych jednym przekleństwem – zamordowaliby Weasleyów, Patilów i Abbotów więc musiałem to zrobić, ale mimo to... Rowen, zabity przez Aurorkę. To był wypadek, to nie jej wina. Widziałem wszystkie momenty poniżenia, strachu, niebezpieczeństwa i smutku... Wszystko. Walki, zabójstwa, ucieczki, kłamstwa. Widziałem starą Pitbull, gdy wchodzi do naszego domu, żeby mi powiedzieć, że moi rodzice nie żyją. I jeszcze to, najgorsze ze wszystkiego: te chwile, kiedy musiałem patrzeć i być posłusznym, kiedy byłem bezsilny i nie mogłem nic zmienić. Musiałem patrzeć i wykonywać rozkazy, i robiłem to, zaciskając pięści w bezsilnej wściekłości. Dumbledore nazywa to „koniecznością”, ja wolę słowo „koszmar”.

Potterowie... To nie było zaplanowane. Wyszliśmy z lochów i poszliśmy do Wilczej Nory, najpodlejszej knajpy świata i zamówiliśmy płonącą whisky. Piliśmy jedną po drugiej, żeby wymazać lochy z pamięci i po którejś tam szklance ktoś powiedział „Dorwijmy Potterów” i tak zrobiliśmy. Cztery pijane, oszalałe bestie. Ktoś powiedział, że cierpienie uszlachetnia. Bzdura, ciekawe co ten głupek powiedziałby pod potrójnym Tormenterem. Tortury nie sprawiają, że stajesz się lepszy – wręcz odwrotnie. One łamią, miażdżą i wypalają wszystko, co w tobie dobre. W końcu opuszcza cię nawet strach; pozostaje tylko nienawiść; czysta, nie rozcieńczona nienawiść do wszystkich i wszystkiego, nawet do samego siebie i zbierasz się z kolan szukając kogoś, na kim mógłbyś się odegrać; nieważne na kim. Nienawiść to najwierniejsza z emocji; jest z tobą nawet, gdy opuściła cię już nadzieja; nawet, gdy nie masz już sił by walczyć. To ostatnie z uczuć, które sprawia, że czepiasz się życia pazurami, choć rozum ci mówi, że tym razem nie masz szans. To nienawiść sprawia, że przeżyjesz to, czego przeżyć się nie da, zniesiesz to, czego znieść nie można. To dzięki niej stajesz na nogi i się mścisz.

Ale na tym świecie nie ma nic za darmo. Musisz zapłacić za siłę, daną ci przez nienawiść i płacisz. Opuszczasz piece nienawiści pozornie zahartowany i silny ale to tylko złudzenie. Nie można cię już złamać po prostu dlatego, że nie ma już w tobie niczego do złamania, poza kośćmi. Twoja dusza jest wypalona i potrzaskana– a może w ogóle jej już nie ma. W piekielnym ogniu tortur wykuwa się dwa rodzaje ludzi: świętych i szatany, ale ci drudzy stanowią większość. Czyż nie nazywam się Upadły Anioł? Nie znam się na Mugolskich wierzeniach ale wiem, że to oznacza „złego demona”, zwanego też „diabłem” – i wygląda na to, że to imię zostało bardzo dobrze wybrane.

Koniec punktu widzenia Snapea

Punkt widzenia Harryego

Wyszedłem z zamku; pada śnieg i wielkie, miękkie płatki powoli spadają na ziemię. Czyjaś milcząca, ciemna postać stoi wśród wirujących śnieżynek. Snape! Stoi nieruchomo jak kamienna rzeźba, tylko jego peleryna delikatnie drży na wietrze. Drań mnie ignoruje. Stoi tak, gapiąc się gdzieś w przestrzeń pustymi oczami, ściskając w lewej dłoni wielką, srebrna gwiazdę, ozdobioną klejnotami. Kamienie błyszczą i świecą jak żywe. Śnieżynki topią się na twarzy Snapea i ściekają mu po policzkach jak wielkie łzy, ale on nie zwraca na to uwagi. Ta gwiazda to potężny magiczny przedmiot, bo aż czuć jej moc; ciekawe co Snape tu robi, w tym opustoszałym miejscu? Nagle widzę, jak jego oczy rozszerzają się ze strachu – on nie jest przestraszony lecz przerażony. Nie wiem, co widzi, ale wolałbym tego nie oglądać. Co to może być? Voldemort? Snape osuwa się na kolana z jękiem. Co jest grane? Wampirzy atak? A mówili mi, że dorośli umieją się kontrolować! Może przesadził z tą magią? Nie mogę pozwolić, by kogoś skrzywdził! Ale co robić? Nigdy nie widziałem ataku u innej osoby. Snape bredzi, powtarzając jakieś słowa bez sensu. Jeśli mu odbije, to go nie zatrzymam. Zaraz, oni zawsze podchodzili do szalejącego, dotykali go... Fuj, dotknąć takiego Śmierciożercy ale muszę, bo inaczej komuś coś zrobi. Klękam przy nim i delikatnie dotykam jego ramienia.

“Profesorze Snape!” Nie macie pojęcia, jaki on jest szybki. Nawet nie zauważyłem jego ręki dopóki nie zacisnęła mi się na ramieniu ze zwierzęcą siłą. Podnosi głowę i gapi mi się prosto w oczy; mruga i jego ślepia zaczynają przytomnie patrzeć.

“Serpens? Co ty tu robisz?” – Naprawdę mnie wcześniej nie zauważył!

“No… To wyglądało jak atak albo coś…”

„Nie, ale” – Snape waha się przez chwilę – „Dziękuję.” Szczęka mi opadła. Snape, okazujący wdzięczność?! „To bardzo niebezpieczne, jeśli zwierzę weźmie górę u dorosłego.” – wyjaśnia, widząc moje zdziwienie. „O wiele gorzej niż w przypadku nastolatków.”

„To co to było?” – moja ciekawość jak zwykle wygrywa. „Mówiłeś do siebie. Cos o domu, że coś się obluzowało, o butach...” Snape powoli wstaje, otrzepując śnieg z szat.

„W porównaniu z Salazarem żaden ze mnie Wróżbita, ale zawsze byłem lepszy niż Trelawney. Nie umiem przepowiadać, ale mam intuicję, wyczuwam nadchodzące zagrożenie. Dlatego tak często pojawiam się tam, gdzie coś się dzieje.” Zastanawiam się teraz, jakie zagrożenie zdołało go tak przerazić. Wciąż ściska moje ramię, ale w końcu puszcza. „Czy mógłbyś pójść do Salazara i powiedzieć mu, że znów miałem tę samą wizję? To ważne. Powiedz mu, żeby ogłosił Purpurowy Księżyc.”

“Purpurowy Księżyc?”

„Tak. To ważne.” Nie wiem, o co mu chodzi, ale robię to, co każe, zostawiając go samego w padającym śniegu. Kiedy mówię o tym Salazarowi, jego oczy rozszerzają się ze strachu.

“Purpurowy Księżyc” – mruczy i klnie po hiszpańsku.

„Co to znaczy?”

„Wielkie kłopoty.” – odpowiada i pospiesznie wychodzi. Co się dzieje?

Koniec punktu widzenia Harryego

Punkt widzenia Snapea

To nie był „dom”, „luz” i „but”. Źle mnie zrozumiał, bo nie zna niemieckiego. To był „Dom” – „katedra”; „Fluss” – czyli „rzeka” i „Blut” – „krew”. Znów miałem tę wizję. Zawsze przychodzi kiedy, jak mawia Amstaff, „czuć krew w powietrzu”. Ostatnio nawiedza mnie tak często, że próbowałem ją sobie podporządkować przy pomocy Czytania w Myślach ale znów zawiodłem. To jest silniejsze ode mnie.

Wizja Snapea

Mugolski pociąg zatrzymuje się ze zgrzytem hamulców. Hbf, a więc moja stacja. Wysiadam i szybko idę korytarzami. Nie muszę patrzeć na oznaczenia, wiem, którędy wychodzi się na Dom (katedrę). Stoi tu, wysoka, imponująca, wspaniała, strzelająca w niebo. Ciężko uwierzyć, że jest kamienna; nie mam pojęcia, jak ją zbudowano bez pomocy magii. Kocham gotyk i jego strzeliste łuki, gigantyczne kolumny i wielkie okna. Jest późna noc i katedrę podświetlono na zielono – na kolor Zabijającego Zaklęcia ale i tak podziwiam drobne szczegóły, wycięte w twardym, ciemnym kamieniu. Lubię wychodzić na jedną z wież i siedzieć na szczycie, myśląc, ale dziś nie mam na to czasu. Kieruję się w stronę rzeki; dziwne, że tak ogromną budowlę wzniesiono tak blisko dużej rzeki, tak jakby budowniczowie zapragnęli, by ich opus magnum przeglądało się w niej, jak w lustrze. Oto i rzeka, der Fluss. Brzegi są spięte wieloma mostami ale ja szukam tego strzeżonego przez czterech rzymskich żołnierzy z brązu. Są, ogromni, po dwóch na każdym z brzegów. Wchodzę na most i zatrzymuję się na środku. Wszystko jest takie spokojne, tylko ruch uliczny cicho mruczy. Wstaje księżyc. Purpurowy księżyc.

PURPUROWY KSIĘŻYC

Robi mi się niedobrze. Krew na moich rękach, wszędzie krew. Cała woda w rzece jest szkarłatna. To już nie woda, to czysta krew. Ludzka krew; krew czarodziejów – jestem doświadczonym Mistrzem Eliksirów, poznaję to po jej zapachu. Masakra. Hekatomba. Brzegi, obmywane krwią, szkarłatne fale.

Koniec wizji

Po raz pierwszy, kiedy miałem tę wizję, naprawdę stałem na tym moście, gapiąc się na wschodzący księżyc. Od tej pory powtarza się to zawsze, gdy (to znów Amstaff) „zapach śmierci wypełnia nozdrza bojowych rumaków”.

Obudźcie się, Psy Wojny!
Czyż nie słyszycie jak wasze konie
Uderzają kopytami o kamienie?
Czyż nie słyszycie, jak parskają z niecierpliwością?
One wiedzą, że w powietrzu unosi się zapach krwi.

Obudźcie się, Psy Wojny!
Czyż nie słyszycie jak wasze wilki
Drapią pazurami o kamienie?
Czyż nie słyszycie, jak wyją z niecierpliwością?
One wiedzą, że w powietrzu unosi się zapach krwi.

To tylko głupia melodyjka, ale bardzo popularna, jak inne piosenki Amstaffa. Niedobrze, że takie rzeczy przychodzą mi do głowy – to znaczy, że intuicja usiłuje mnie ostrzec. Te wizje przychodzą codziennie, zwalając mnie na kolana szybciej, niż Cruciatus. Czyżby Angriff naprawdę wrócił? Przecież widziałem jego śmierć! Czyżby można było ożywiać umarłych?

Voldemort.

Czy to nie oczywiste? Cholera. Jak? Nawiasem mówiąc, Godryk chciał go pokonać, więc to nie była najlepsza decyzja.

Ale to NIEMOŻLIWE!!!

To samo mówiono o Zaklęciu Pokrewieństwa.

Dlatego ogłosiłem Purpurowy Księżyc – postawiłem na nogi wszystkich moich współpracowników. Każdy szpieg i donosiciel dostanie informację, że nie ma teraz ważniejszego zadania niż dowiedzieć się, kto stoi za tymi atakami, ilu ma ludzi, gdzie ma armię i czego chce. Bractwo Feniksa też zostanie zaalarmowane. Jeśli nie daję rady powstrzymać tych wizji a Salazar uważa, że są prawdziwe, to nie ma czasu do stracenia.

I wciąż myślę o Psach Wojny. Voldemort nigdy ich nie zatrudnia, bo im nie ufa. Woli służących, związanych z nim na zawsze, niż najemników, którzy przychodzą i odchodzą; boi się, że mogą go zdradzić. Cóż, to może się zdarzyć, jeśli wybierze się złą watahę. Są Psy i Psy, mniej i bardziej godne zaufania. Niektóre watahy to wspaniali, świetnie wyszkoleni i zdyscyplinowani zawodowcy, jak Sabaki czy Anioły Śmierci, a inni to wiecznie pijani, okrutni bandyci, zdolni tylko do rzucania Avadami i grabieży. No, chyba, ze są zbyt pijani.
Wciąż o nich myślę; coś musi się dziać. Jeśli ten Angriff, albo ktoś do niego podobny, ich zatrudni, to mamy kłopot. Oczywiście, nie wszystkie Psy akceptują każda ofertę – a jeśli zwróci się do Sabak, Pitbull od razu mnie o tym poinformuje.

Jest jeszcze jedna sprawa, której nie pojmuję – zachowanie Serpensa wobec mnie. Widziałem, jak walczy ze sobą, żeby mnie dotknąć, ale w końcu to zrobił. Wiem, że sądził, że mogę kogoś skrzywdzić i chciał ich uratować, jak zawsze. Mimo to był wobec mnie bardzo... miły. Nienawidzi mnie, ale potrafi się przemóc. Jest większy, niż myślałem.

Hbf, czyli Hauptbahnhof – Dworzec Główny
Sabaki (dla tych, co już nie mieli rosyjskiego) – po prostu „psy”
To, co widzi Snape w swojej wizji, naprawdę istnieje. Snape wysiada na Głównym w Kolonii i idzie na most na Renie.
Malediktorki – to od „malediction”= „mal” („zły” = patrz Malfoy!) + „diction” („mowa”)
Purpurowy Księżyc – jak mawiają Hiszpanie, gdy księżyc jest purpurowy, to ktoś zginie... O tak.

Następny rozdział > >

CRUCIATUS

“Czego chcesz?” Harry wpatruje się prosto w czarne ślepia Snapea.

„Po pierwsze” – mówi powoli Snape – „kiedy jesteśmy sami, możesz mi mówić per „Snape”, ale racz pamiętać, że kiedy inni mogą nas usłyszeć, zwracaj się do mnie tak, jak wcześniej.”

„Żeby nie wkurzyć” – prycha Harry, klepiąc się po lewym przedramieniu – „twojego szefa.” Ku jego zdziwieniu, wygląda na to, że Snape nie zdenerwował się tą niemiłą odpowiedzią.

„Właśnie, Serpens... Jak sądzę, moje życie nic cię nie obchodzi, ale są ważniejsze sprawy niż moja egzystencja, więc muszę utrzymywać pozory. Prędzej czy później on i tak się dowie.” – dodaje po chwili, bardziej do siebie, niż do Harryego. Harry jest zdumiony tym, jak obojętnym tonem Snape to powiedział.

„Nie boisz się?”

„Dla przygotowanego umysłu, śmierć jest kolejną wielką przygodą, czyż nie?”

„Nie myślałem o śmierci – rozumiem, że musisz być przyzwyczajony do ryzyka – ale... Chodziło mi o to, co jest przedtem.”

„Chodzi ci nie o śmierć, ale o umieranie, prawda?” – oczy Snapea zwężają się niebezpiecznie.

„No... Tak. Widziałem, co ci zrobił w lecie.”

„To nic. On może skrzywdzić o wiele bardziej, jeśli chce.” – odpowiada krótko Snape. Harryego znów zdumiewa jego obojętność. W Snapie jest coś dziwnego, kiedy mówi o cierpieniu... Niesamowitego? Niebezpiecznego? Mrocznego?.. Wielkiego? „Przygotowałem dla ciebie eliksir.” – Snape zmienia temat. „Zmniejsza prawdopodobieństwo ataku. Co więcej, dołączysz do polowania w sobotnią noc.”

„Polowania?”

„Tak. Wampirzego polowania. Dzięki temu bezpiecznie ukierunkowuje się część naszej agresji.”

„Czy to wygląda jak w moich wizjach? Widziałem ciebie, mamę i trójkę innych.”

„Pewnie tak.”

„To było okropne.” Snape się krzywi, słysząc to.

„To leży w twojej naturze.”

„Ale ja nie chcę! Jak ludzie mogli z wami chodzić?”

„Ludzie to drapieżniki, tak jak i my. Reagują tak samo na zapach krwi. Jedyną różnicą jest to, że nie mają pazurów – ale polowanie sprawia im tyle samo przyjemności, co nam.”

„To znaczy uważasz, że okrucieństwo jest naturalne?”

„A co myślałeś?”

„Łatwe usprawiedliwienie.”

„Nikogo nie usprawiedliwiam.” – warczy Snape. „Ale okrucieństwo, łagodność, miłość, nienawiść i wszelkie inne uczucia są naturalne i nie ma tu różnicy między wampirami, Wilami, ludźmi, Felinami czy innymi inteligentnymi gatunkami. Polowanie sprawia ludziom przyjemność.”

„Nie mam ochoty z tobą łazić, ty Śmierciożerco!”

„Nie możesz wymyślić innego wyzwiska?” – odpowiada leniwie Snape, opierając się o oparcie krzesła. „To robi się nudne. Jest tyle innych... Wstrętne Węże, bękarty Salazara, „Powinno się was wyrzucić w dniu Przydziału” – to ulubione powiedzonko Flitwicka... Tyle ładnych określeń na Ślizgona. I cała masa o wampirach: nietoperze, krwiopijcy, zwierzęta, bestie i wiele innych. Wybierz sobie ze dwa, które ci się najbardziej podobają.” Harry gapi się na niego ze zdumieniem. Mógłby oskarżać Snapea za jego czyny ale w końcu pochodzenie i decyzja Tiary Przydziału to nie jego wina.

„Nienawidzę cię za twoje przestępstwa, a nie za Dom, czy pochodzenie. Nigdy tak nie nazwałem żadnego Ślizgona i nigdy tego nie zrobię.”

„Niektórzy twoi kumple-Gryfoni mają na ten temat inne zdanie.”

„A twój Dom bardzo się stara, by go nienawidzono.”

„Nic dziwnego, skoro pierwsze, co słyszą w tym zamku to „szczeniaki Czarnego Pana”, jeśli nie gorzej.”

„Wielu umarłoby, żeby do niego dołączyć.”

„A wielu wolałoby umrzeć, niż dołączyć.”

„Dla ciebie to same anioły.”

„Nie, ale nazywanie jedenastolatków „Czarnymi” jest trochę niesprawiedliwe, nie sądzisz? Wbija im się to do głów – i jeszcze w to uwierzą.”

„Ślizgoni wywyższają się nad innych.”

„Ci, których tak wychowano. Pewnie nigdy nie zwróciłeś uwagi na pozostałych.”

„Nie próbują się z nami zaprzyjaźnić.”

„A zaufalibyście im?” Harry wzdycha – kłótnia ze Snapem to jak pojedynek z o wiele lepszym przeciwnikiem. „Wypij eliksir i możesz iść.” Harry wypija zawartość czarki, nie mając ochoty na kolejny atak.

„Co mam powiedzieć przyjaciołom, kiedy mnie zapytają, co się stało?”

„Oficjalnie pogryzł cię Salazar.”

„Czemu on?”

„Bo tylko on ma czyste papiery.”

„I znów kłamstwa.” – szydzi Harry.

„Sztuka wojny jest sztuką kłamstw.” – odpowiada krótko Snape. „To decyzja Dyrektora i masz się jej podporządkować.” Harry przytakuje; co prawda nienawidzi Snapea, ale rozumie, że to najlepsze rozwiązanie. Chciałby już sobie pójść ale pragnie zapytać Snapea o jeszcze jedną rzecz. Musi to wiedzieć!

„Powiedziałeś Syriuszowi?”

„Nie.”

„A powiesz?”

„Nie.”

„Czemu?” „A po co? Milczałem tyle lat – po co miałbym o tym mówić teraz?”

„Milczałeś, bo wtedy musiałbyś mu powiedzieć, kto zabił Potterów.” Snape robi się siny.

„Black nie słuchałby mnie tak długo.” – syczy przez zaciśnięte zęby. „Rzuciłby we mnie przekleństwem, jeśli tylko ośmieliłbym się oskarżyć jego świętego kumpla...”

„Należałoby ci się.”

„No to zrób to.” Snape wstaje, krzyżując ręce na piersiach.

„Co?” „Zrób to. Wyciągnij różdżkę, wyceluj ją we mnie i rzuć przekleństwo, jeśli sądzisz, że powinieneś. Powinno ci się udać wykonać Cruciatus. Skoncentruj się na swojej nienawiści do mnie i wypowiedz zaklęcie. „O” powinno się wymawiać dość długo.” Harry, zdumiony, gapi się na niego. „Na co czekasz? Nie naskarżę Dyrektorowi. Co? Boisz się? Jeśli uważasz, że masz rację, jeśli przekleństwo sprawi ci przyjemność, to ci się uda.” Harry powoli wyciąga różdżkę i wycelowuje w Snapea. Ręce mu lekko drżą. „No dalej. Nie boję się.”

„Chciałeś, żebym się zniżył do poziomu Śmierciożerców.”

„Nie. Chciałem ci tylko pokazać, o czym mówiłeś.”

„Co?”

„Chciałem, żebyś sobie uświadomił, o czym mówiłeś. To tylko ostrzeżenie: uważaj. Nie budź tego – bo kiedy to się już obudzi, bardzo trudno to kontrolować, a kiedy się zorientujesz, co się z tobą stało, już jesteś głęboko w bagnie.” Harry chowa różdżkę.

„Mogę zadać jeszcze jedno pytanie? Osobiste?”

„Zapytaj, to się zdecyduję, czy ci na nie odpowiedzieć.”

„Pokonałeś mnie. Gdybyś prosił, błagał, żebym cię nie przeklął, to pewnie bym to zrobił, ale ty tylko stałeś wyprostowany, patrząc mi w oczy... Czemu to mnie powstrzymało?”

„Obrabowany, który się uśmiecha, kradnie coś złodziejowi.”

„Nie rozumiem.”

„A wiesz, jaki jest sens tortur? Czemu Voldemort rzucał w ciebie przekleństwami tamtego lata? Czemu chciał, żebyś z nim walczył? Logicznie rzecz biorąc, to nie miało sensu. Nie chciał zmusić cię do mówienia – od tego jest Veritaserum, a pod zaklęciem Cruciatus można kłamać i wielu tak robiło. Nie chciał też cię ukarać ani zastraszyć innych twoim przykładem. No więc, po co?”

„Dla zabawy.”

„A co jest zabawnego w znęcaniu się nad bezbronnym dzieckiem? Pomyśl!”

„Nie wiem. Powiedz mi.”

„Chodzi o przyjemność posiadania WŁADZY, Serpensie. To władza w czystej postaci, możesz zrobić ze swoją ofiarą cokolwiek zechcesz. To ty ustalasz zasady – i dlatego się to robi.”

„To dlatego powiedziałeś, że się mnie nie boisz. Jeśli się nie boisz, ten, kto cię przeklina, nie ma nad tobą władzy. Może ci zadać ból, ale jesteś jakby wolny.”

„Właśnie. Jeśli się sprzeciwiasz, oni wciąż mogą cię skrzywdzić ale odbierasz im satysfakcję, pokazujesz im, ze są tchórzliwymi, żałosnymi sukinsynami. Ofiara, która milczy, to coś, czego się boją, czego nie potrafią zrozumieć... Mogą się wściekać, ale nic nie mogą na to poradzić. To ty wygrywasz w tej grze.” Po raz pierwszy Harry czuje trochę szacunku wobec Snapea.

„A mogę jeszcze o coś zapytać?”

„Tak?”

„Naprawdę się nie boisz, czy grasz, żeby zrobić wrażenie?”

„Jeśli nie jesteś odważny, udawaj, że jesteś, to nikt nie zauważy różnicy, jak mawiała moja matka. Jeśli pytasz o pojedynczy Cruciatus, to nie. To tylko dwadzieścia sekund fizycznego bólu i nic poza tym.”

„To piekło.”

„To raj w porównaniu z prawdziwym piekłem. Nie ma się czego bać; taka ilość bólu to nic.”

„Większość ludzi boi się bólu bardziej, niż czegokolwiek innego.”

„Idioci.” – stwierdza Snape. Harry wzdycha – Snape to wielka zagadka – im więcej się o nim wie, tym mniej się go rozumie.

„Jak się to przezwycięża?”

„Co?”

„Ból. Jak możesz milczeć? Widziałem paru ludzi w tej sytuacji i od razu się poddawali. Jak ty to robisz?” W oczach Snapea błyska coś dziwnego.

„Dobre pytanie. Siadaj, Serpens” – wskazuje mu krzesło, ale sam nie siada. Opiera się na zaciśniętych pięściach i zaczyna cicho mówić, wpatrując się we własne dłonie. „Po pierwsze, jeśli ktoś naprawdę chce cię złamać, to da radę. Jeśli zna się na tym to da radę, to tylko kwestia czasu. Oczywiście, niektórzy są twardzi i większość oprawców zabiłaby ich zanim zmusiła do mówienia, ale to tylko kwestia... techniki.”

„To nie brzmi optymistycznie.”

„Ludzie to tylko ludzie, nie bogowie. Możesz być silny, ale nie dasz rady wszystkiemu. Ale zadałeś mi pytanie... Wielu wierzy, że to eliksir, albo tarcza, albo urok – albo coś we krwi – bo nie jesteś człowiekiem, na przykład. To bzdura, jeden z popularnych mitów. Oczywiście są takie czary i eliksiry, ale możesz milczeć bez ich pomocy. Niektórzy mówią, że sztuki walki – sport w ogóle – zmniejsza wrażliwość. To fakt, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Tak naprawdę musisz zaciąć żeby i walczyć. To cała tajemnica. Jeśli mogę coś doradzić to żebyś czymś zajął umysł, na przykład śpiewał w myślach, żeby się nie koncentrować na cierpieniu.”

„To jest zbyt proste, żeby było prawdziwe.”

„Zapewniam, że to NIE jest proste – ale jeśli naprawdę WIERZYSZ, że warto walczyć, to dasz radę. Znajdź powód, dla którego warto walczyć i wygrasz.”

„Jaki powód?”

„Sam musisz sobie odpowiedzieć: co dla ciebie jest tak ważne, tak cenne? Ale” – dodaje Snape po chwili – „potężni czarodzieje mogą stać się odporni na Cruciatus. Sadzę, że ktoś o mocy Dumbledora w ogóle by na niego nie zareagował. Pamiętam, że Nazgul Grindewald, bratanek Adolfa – Adolf był Czarnym Panem w latach czterdziestych – no więc Nazgul tylko zaciskał pięści, ale przekleństwo nie zwalało go z nóg. Regulusa Magne tylko rzuca na kolana. No ale to rzadkość. To wszystko. Chyba powinieneś już iść, bo już prawie po śniadaniu.”

Harry wychodzi i wpada prosto na Syriusza.

“Harry!” – wrzeszczy Black. „Co on ci zrobił? Co ten Śmierciożerca?..”

„To było o mnie?” Snape otwiera drzwi i patrzy na Syriusza z nieskrywaną nienawiścią.

„Tak! Co mu zrobiłeś? Jak zmusiłeś Lily...”

„Do niczego jej nie zmuszałem.” – syczy Snape przez zaciśnięte zęby. „Bardzo trudno byłoby ją do czegoś zmusić, nawiasem mówiąc. Serpens jest moim synem, bo Lily tego CHCIAŁA.”

„Kłamiesz!”

„To prawda, Syriuszu.” – wtrąca się Harry.

„Widzisz? Ciebie też zaczarował! Mój chrześniak synem Węża!”

„To chyba nie jego wina, co, Black?” – z gardła Snape wydobywa się niski pomruk i jego oczy zaczynają płonąć.

„Jaki wstyd...”

„ZAMKNIJ SIĘ!” – wyje Snape.

„Ty pieprzony, obrzydliwy Śmierciożerco, ty bestio, nietoperzu...”

„Black, jeszcze słowo...”

„Wam powinni zabronić mieć dzieci!”

„To wyciągnij różdżkę i zabij Serpensa, jeśli nie powinien żyć!” – wrzeszczy Snape. „No, zrób to!” Zdumiony Black gapi się na niego. „No zrób to, jeśli masz odwagę!”

„Jak Lily mogła wybrać taką istotę jak ty...” – syczy jadowicie Black. „Krwiopijcę... Jak to zrobiłeś? Imperius?”

“Black…” – Snape chyba zaraz go zamorduje.

„Powinieneś był zgnić w Azkabanie, Wężu! Ostatni z Potterów jest obrzydliwym Wężem, może zrobisz z niego kolejnego sługusa Sam-Wiesz-Kogo...”

“BLACK!!!”

„Ciekawe, czemu Dumbledore ci ufa, śmieciu! CRUCIO!” Harry czuje, jak Snape chwyta go za ramię i odpycha na bok. Black w ataku szału źle wymierzył i przekleństwo uderzyłoby w Harryego, zamiast w Snapea, gdyby ten nie odepchnął chłopca. Harry czuje, jak dłoń Snapea wpija mu się w ramię; druga dłoń Snapea zaciska się na framudze drzwi; gwałtowny spazmy wstrząsają jego ciałem, ale utrzymuje się na nogach. Syriusz gapi się na niego szeroko otwartymi oczami. Kiedy przekleństwo przestaje działać, Snape wyrzuca z siebie:

„Wynocha stąd, kundlu. Następnym razem cię zabiję, PRZYSIĘGAM!” – zaczyna krzyczeć. „Mało nie uderzyłeś Serpensa!”

„Żaden Snape nie zasługuje na nic lepszego!”

„Syriuszu!” – krzyczy Harry. Jest tak wściekły, że zupełnie nie panuje nad sobą. „Więc chodziło ci tylko o Pottera, o DZIEDZICA, nie o mnie?! To posłuchaj” – chwyta go za szaty, jego oczy płoną szaleńczym ogniem – „Wiesz, jak umarła twoja siostra? Nie? Widziałem to w Myślodsiewni!”

„Co ty bredzisz?”

„Nie bredzę, widziałem! Myślodsiewnie nie kłamią! To byli James i George Potter, Frank Longbottom i Mary Wood! Rzucili w nią czterema Tormenterami, tylko dlatego, że chcieli zobaczyć, jak to zadziała! Mogli ją uratować, gdyby wezwali Medwiedźmę! Nie zrobili tego! Crouch ich krył! To banda tchórzy i kłamców! Crouch napisał, że to był wypadek! Dlatego zamordowano Georgea, dlatego Longbottomowie siedzą w Św. Mungu, dlatego Mary Wood się otruła! Dlatego ich rodziny są przeklęte! To nie Śmierciożercy zabili ci siostrę, tylko Aurorzy! Zrobili to dla zabawy, rozumiesz!” Harry puszcza Syriusza i osuwa się na ziemię, płacząc. Black, blady jak kreda, gapi się na Snapea.

„Jak mu to wmówiłeś, nietoperzu?”

„To prawda, Syriuszu. Ja też oglądałem to w Myślodsiewni i zapewniam cię, że Severus nie potrafiłby zaczarować mnie.” – odzywa się ktoś cicho. Albus Dumbledore wynurzył się z tajnego przejścia. „Przykro mi, ale Harry... Serpens powiedział ci prawdę.” Black cofa się o krok i opiera o ścianę.

„Pan... Pan wiedział, Dyrektorze?”

„Dopiero teraz się o tym dowiedziałem.”

„To... To James WIEDZIAŁ?!” – wyje Syriusz. „Snape, ty pieprzony Wężu, to wszystko twoja wina! Wszystko mi zabrałeś! Najpierw chrześniaka a teraz najlepszego przyjaciela! Pół życia siedziałem w Azkabanie, a ty byłeś wolny, ty Śmierciożerco! Snape, jak ja cię nienawidzę!!!” Syriusz zmienia się w psa i wybiega.

„Spokojnie, Harry” – Dumbledore kładzie mu dłoń na ramieniu. Harry spogląda na niego.

„Co ja zrobiłem? Po co mu to powiedziałem?” Harry zrywa się na nogi i patrzy na Snapea. „Czemu go zaatakowałeś?”

“Wydaje mi się, że Profesor Snape nikogo nie atakował.” – stwierdza cicho Dumbledore. Harry dalej patrzy na Snapea. Ten opiera się o ścianę, a jego lewa dłoń wciąż jest kurczowo zaciśnięta na framudze. Musiał przygryźć wargi, bo po brodzie ściekają mu dwa strumyczki krwi. No tak, Dumbledore ma rację: to Black zaczął wyzywać Snapea i to on użył Niewybaczalnego. No ale gdyby Snape nie wyszedł z pokoju...

„Po co grasz bohatera? Święty Severus, poświęcający się dla mnie...”

„Nie jestem święty.” – odpowiada cicho Snape. „Ale jak długo tu pracuję, nikt nie będzie rzucał przekleństwami w uczniów. Przepraszam, Dyrektorze” – Snape zwraca się do Dumbledora – „ale w przeciwieństwie do niektórych nie mam czasu włóczyć się po zamku i rzucać Niewybaczalnych, nie patrząc, w kogo mierzę. Mam uczniów i już jestem spóźniony.” Kłania się Dumbledorowi i przechodzi obok nich ze świstem szat.

“Severusie, krwawisz.” – mówi Dumbledore. Snape odwraca się gwałtownie, wycierając krew rękawem.

„Następnym razem” – syczy i okrutny uśmiech wykrzywia mu twarz – „kiedy spotkam tego kundla będzie o wiele więcej krwi, przysięgam.” Ponownie kłania się Dumbledorowi i wychodzi. Harry i Dumbledore milczą przez chwilę, a potem Dumbledore mówi:

„Chyba potrzebujesz jeszcze jednego wolnego dnia. Chodźmy do twojego pokoju, Harry… Serpensie.”

„Nie chcę tego imienia!”

„Dała ci je matka.”

„Była Czarną wiedźmą! Niech pan patrzy, co narobiła! Umiała tylko kłamać!”

„Była najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek widziałem, Serp. Kiedykolwiek. Współpracowałem z kilkoma ludźmi z Nokturnu i oni nie znali słowa „niemożliwe”. To prawda, że Lily Evans okazała się być osobą bezwzględną i okrutną – sam to widziałeś – ale mimo to była wspaniałym człowiekiem. Nie wiem, jak bym sobie bez niej poradził. Nie była zła, Serp – to życie tak ja ukształtowało. To moja wina, bo jako Dyrektor powinienem był się dowiedzieć, że mieszkają na ulicy, służąc czarnoksiężnikom. Powinienem był zauważyć, że coś jest nie tak. To ja na to pozwoliłem i to moja wina. Potem było już za późno – Nokturn zrobił z nich twardych, cynicznych, bezwzględnych ludzi. „Nie ma nic za darmo, czego chcesz w zamian?” To było pierwsze pytanie, jakie zadała mi Lily, kiedy ją odwiedziłem w Azkabanie. Byli jak dzikie zwierzęta, wciąż czujni, strzegący swoich tajemnic, Ufali tylko kilku przyjaciołom, i okazywali wrogość reszcie. Też się zdziwiłem, że zrobiła tę tarczę bez wiedzy i zgody Profesora Snapea ale chciała was obu chronić. To nie było wobec niego uczciwe, ale on to zaakceptował.”

„On chyba akceptuje wszystko, co zrobiła. Nawet złego słowa o niej nie powiedział, choć sięgnęła po jego najbardziej osobistą rzecz.”

„Widzisz, wampiry, tępione przez wieki, często są nadopiekuńcze w stosunku do swoich rodzin i wielu z nich uważa, że jeżeli chodzi o obronę swoich dzieci, to cel uświęca środki. Sądzę, że na jej miejscu zrobiłby to samo i dlatego wybaczył jej zdradę.”

„Zdradę?”

„Przecież go oszukała, czyż nie? Sam powiedziałeś, że sięgnęła po jego najbardziej osobistą rzecz. Sam byłem na początku zdumiony, że tak łatwo to przełknął, ale chyba wiem, dlaczego. Profesor Snape zdaje sobie sprawę z tego, że mimo całej miłości i oddania, jakie miała dla niego Lily, zawsze będzie dla niej Numerem Dwa, a ty – Numerem Jeden.”

„I akceptuje to, że jestem dla niej ważniejszy?” Dumbledore przytakuje. „On jest dziwny.”

„To fakt.” – zgadza się Dumbledore. „Ale nie jest taki zły, na jakiego wygląda. Nie odrzucaj go, Serp. Nie zasłużył na to.”

„To morderca, Nie widział pan, co...”

„A nie widziałeś Syriusza?” – przerywa mu cicho Dumbledore. „Łatwo jest upaść. Bardzo łatwo. Tylko popatrz na Syriusza. I uwierz mi, że nie wiem, kogo bardziej szanować – czy tych, którzy nigdy nie popełnili błędu, czy tych, którzy się zorientowali, co zrobili i mieli odwagę zacząć jeszcze raz.”

Następny rozdział > >

REAKCJE

Następnego dnia

“Sal, odbiło ci? Mam iść do Wielkiego Holu?” - szepcze Harry.

„A masz zamiar ukrywać się całe życie tylko dlatego, że nie jesteś człowiekiem?”

„Jak ty sobie z tym dałeś radę?”

„W Artanigrze to nie był taki wielki problem. Dyrektorka była Alfą; u nas byli wszyscy, których nie przyjmowała Gattacca – Szkoła Białej Magii. Mugolaki, nieludzie i kolorowi. Mieliśmy wampiry, Wile, po prostu wszystkich – więc nikt się nie dziwił i nikt cię nie obrażał. Większość z nas była „dziwadłami”. No chodź, nie będziemy tu siedzieć cały dzień!” Idą powoli, mijając grupki uczniów. Wielu gwałtownie milknie na ich widok – to tak jak wtedy, kiedy Harryego podejrzewano o wypuszczenie bazyliszka. Nagle jeden ze Ślizgonów macha do nich.

„Cześć” – chłopak przyłącza się do nich – „Puste łby spanikowały, nie?” – wskazuje gestem na grupkę Puchonek, gapiących się na nich z przerażeniem. „Nie przejmuj się nimi, to idioci.”

„Też jesteś wampirem?” – pyta Harry.

„Człowiekiem. Nazywam się Montague. Amicus Montague. Ślizgon, szósty rok. A to moja siostrzyczka.” – przytula pierwszoroczną Krukonkę, która właśnie do nich dołączyła – „Amistad.” Dziewczynka uśmiecha się do Harryego i Sala.

„Pieprz ich, są głupsi niż ustawa przewiduje...”

“AMI!” – krzyczy na nią jej brat..

“Pani Plectoria zawsze tak mówi!” – protestuje mała.

„To nasi sąsiedzi, Bety.” – wyjaśnia Amicus. „Fajni, tylko ona – znaczy pani Plectoria – lubi rzucić mięsem. Zawsze powtarza dzieciom, że nie powinny się przejmować tym, co inni o nich gadają.”

„Dzieciom?” – pyta Harry. „Też są w Hogwarcie?”

„Tak.” – Harry odwraca się i zauważa bliźnięta – Ślizgonów z trzeciego roku. Wyglądają podobnie do Snapea: mają takie same czarne oczy i ciemne włosy ale ich skóra jest ciemnobrązowa. „Mam na imię Dunkelheit a to mój brat Schatten.”

„Miło mi” – uśmiecha się Harry. „Wy jesteście jeszcze przed transformacją, nie?”

„No.” – odpowiada krótko Schatten. „Ale to normalka, nie?”

„Dla ciebie to oczywiste.” – wzdycha Harry.

„To normalka.” Idą dalej i spotykają Freda i Georgea.

“Harry, Sal, ale odjazd!” – uśmiecha się George. “Goyle zemdlał, jaka szkoda, że tego nie widzieliście!”

„Nie ma nic śmiesznego w byciu wampirem.” – mruczy Harry.

„Ale jakie to praktyczne! Avada ci nie szkodzi i nie musisz się męczyć, żeby zostać Animagiem, jak my...”

„Chcecie być Animagami?” – dziwi się Harry.

„To by było zabawne, nie?” – Fred nie chce zdradzić, że robią to dla Bractwa. Całą grupka wchodzi do Holu, słysząc przyciszone komentarze.

„Patrz” – mówi jedna z Puchonek - „To wszystko wampiry, mówię ci. Wszyscy.”

„Nie przejmuj się.” – syczy Amicus przez zaciśnięte zęby ale po piątej czy szóstej uwadze tego typu odwraca się do szepczącej dziewczyny, kłania się jej z ironią i wrzeszczy: „Oczywiście, słoneczko! W każdy weekend przemieniamy się w smoki i zjadamy śliczne dziewczynki w ziemniaczkami i sokiem z dyni! Ale tylko ładne, więc się nie przejmuj!” Niektórzy wybuchają nerwowym śmiechem ale część chyba przestraszyła się jeszcze bardziej. Pansy Parkinson i jej kumpelki wrzeszczą chórem:

„Nietoperze!” Harry robi się czerwony ale zanim ma czas odpowiedzieć czyjś zimny, jedwabisty głos stwierdza:

„Chcesz całusa, ty krowo? Ale nie pocałowałbym takiej ropuchy, choćby mi dopłacali.” To Drako Malfoy, tak pewny siebie jak zawsze, w towarzystwie Carmen. Dziewczyny gapią się na nich ze strachem i wyjąkują coś bez sensu. Drako podchodzi do nich, uśmiechając się szeroko, a one uciekają z piskiem. „Wczoraj złapałem nietoperza w Wieży Astronomicznej.” – szepcze Drako z szerokim uśmiechem. „Carmen wypuści go dziś wieczorem w dormitorium dziewczyn. Przyjdźcie do naszego Salonu, to się będziemy mieć ubaw.”

Harry i Sal zajmują miejsca przy stole Gryfonów. Bliźniacy i Ścigające Gryfindoru dołączają do nich ale inni trzymają się z daleka; kilka krzeseł między nimi a resztą pozostaje pustych. Harry zauważa – i nie jest to przyjemne wrażenie - że część Gryfonów waha się, czy usiąść przy stole. Wygląda na to, że woleliby chodzić głodni niż jeść w ich towarzystwie ale nie protestują na głos, pamiętając gniew Lupina. Jeszcze gorzej jest przy stole Ślizgonów ale Snape pojawia się znikąd i Parkinson i jej kumpelki szybko milkną, bo BARDZO hojnie rozdziela szlabany. Harry uśmiecha się, wyobrażając sobie Parkinson, Crabbea i Goylea szorujących kociołki – a Snape z pewnością przydzieli im najbardziej śmierdzące. Śniadanie przebiega w dziwnej ciszy, przerywanej przez wymuszoną rozmowę bliźniaków, którzy przecież widzą, co się dzieje.

Na lekcjach jest jeszcze gorzej, bo tylko Sal wspiera Harryego. Zajmują miejsca obok siebie i nikt się do nich nie dosiada; nawet Flitwick stara się ich unikać. Na szczęście McGonagall zachowuje się naturalnie z zabiera Krukonom 20 punktów za nazwanie Harryego „nietoperzem”.

„Ciężko będzie.” – szepcze Harry, gdy wychodzą z klasy Transfiguracji.

„Rób, jak radzi Ami.” – uśmiecha się smutno Salazar. „Nie martw się, nikt nie odważy się rzucić w ciebie zaklęciem.”

„Ale oni się zachowują tak, jakbyśmy chcieli ich żywcem zjeść.”

„Mam ci przypomnieć, co powiedziała Ami? Przyzwyczają się.”

Ale nie wygląda na to. Na następnej przerwie Harry zauważa egzemplarz „Proroka Codziennego” leżący na podłodze; ktoś musiał go zgubić. Harry podnosi gazetę i zaczyna czytać:

WAMPIRZY ATAK W HOGWARCIE

Albus Dumbledore znów zatrudnia nieludzi. Wygląda na to, że nie zdaje sobie sprawy, jakie stwarza to niebezpieczeństwo dla naszych dzieci. Obecnie w Hogwarcie zatrudnia trzech nauczycieli o nieludzkim pochodzeniu: Remusa Lupina, wilkołaka i dwa wampiry: Severusa Snapea, Mistrza Eliksirów (oskarżanego o Czarną aktywność w czasie wojny z Sam-Wiesz-Kim) i Salazara Redeye – Wróżbitę, byłego sługę Księżnej Ciemności


“CO?! – krzyczy Salazar. „Ja?! Jej sługą?!”

Obaj są wampirami, a więc należą do niebezpiecznego humanoidalnego gatunku...

Salazar wyrywa Harryemu gazetę.

“No tak” – mruczy – „Ty, ja, Carmen i Drako… Pewnie, groźne bestie. Ciekawe, jak Severus wyłga się tym razem.”

Harry Potter również okazał się być wampirem. To wyjaśnia, w jaki sposób przeżył uderzenie Zabijającego Zaklęcia...

“Bzdura” – stwierdza Sal – „Byłeś na to za mały. Przed transformacją nie ma się odporności.”

Zaatakowali w Wielkim Holu...

„No to” – stwierdza ironicznie Sal – „Wymordujemy cała szkołę, a potem spalimy zamek. Chodź, zabijmy parę niewinnych istot, OK?”

Tak jak twierdził Sal nikt nie odważa się rzucić w nich zaklęciem albo nawet obrazić, pamiętając gniew Lupina, ale to wygląda tak, jakby pomiędzy nimi i reszta wyrosła gruba, szklana ściana. Tylko ci, którzy otwarcie opowiedzieli się po ich stronie, dotrzymują im towarzystwa. To tak, jak trzy lata temu – ale tym razem to chyba się tak prędko nie skończy.

Późne popołudnie, u Snapea

„Wejść” – rzuca Snape. „Czego chcesz, Lupin?”

„Przypadkiem usłyszałem waszą wczorajszą rozmowę. Byłeś tak rozzłoszczony, że pewnie mnie nie zauważyłeś. Severusie, czy to prawda?”

„Nie słyszałeś Dyrektora?” – warczy Snape. „Wyciągnij różdżkę i przeklnij mnie, jak Black.”

„Nie jestem odpowiednią osobą, by cię osądzać.” – stwierdza cicho Lupin. „Ale nie mogę tego pojąć... Jak oni mogli...”

„Ludzie są zdolni do o wiele gorszych rzeczy, Lupin.”

„Wiem, ale tak postąpić wobec siostry przyjaciela? Nie mogę w to uwierzyć.”

„Ja na początku też nie mogłem.”

“Severusie, czy Longbottomowie i Woodowie naprawdę są przeklęci?”

„Owszem, przez dwie świetne Malediktorki.”

„Za śmierć siostry Syriusza, prawda?”

„Tak.” – stwierdza krótko Snape.

„W takim razie moc przekleństwa musi być wielka.”

“Lupin, Malediktorzy muszą mieć POWÓD, takiego przekleństwa nie można rzucić ot, tak sobie – a tu mieli powód, prawda? Jeśli przeklęto cię za niewinną krew, nic ci nie pomoże.”

“A więc Nevil i Oliver umrą?”

“Zapewne.” – stwierdza Snape.

„Ale oni nic nie zrobili!”

„To co?! A Carol była winna?” – wrzeszczy Snape, zrywając się z krzesła. „Przecież przekleństwa zawsze działają w ten sposób – na całe rodziny, Lupin, powinieneś to wiedzieć.”

„Czytałem o tym wczoraj, Severusie, i wynika z tego, że ofiara jest w stanie pokonać najsilniejsze przekleństwa.”

„Tak, jeśli ktoś związany z przekleństwem zaryzykuje życiem dla przeklętych. Życie za życie, Lupin.”

„A kto jest związany w tym przypadku?”

„Z żywych Narcyza Malfoy i ja.”

„A więc ty mógłbyś.”

„Może i mógłbym” – syczy Snape – „Ale może mi się nie chce. Mam dość nadstawiania karku, wiesz? I tak wszyscy ryzykujemy, siedząc w jednej klasie z tym pół-charłakiem. To cud, że on nikomu jeszcze nie zrobił poważnej krzywdy. Zastanawiam się jak taki tępy, głupi bachor...”

“Severusie, nie obwiniaj go za grzechy ojca!”

„A co ty możesz o tym wiedzieć? Byłbym zobowiązany, gdybyś stąd wyszedł.” – syczy Snape przez zaciśnięte zęby. Po wyjściu Lupina znów siada i zaczyna się zastanawiać. To fakt, tylko ofiara może pomóc tym dwóm – jeśli w ogóle się zdąży z pomocą. Powinien o tym porozmawiać z kimś kompetentnym. Snape udaje się do swoich prywatnych komnat i otwiera jedną ze skrzyń schowanych w kącie. Na jej dnie leży lustro – oczywiście nieużyteczne dla wampira ale to służy do poważniejszych zadań niż golenie się czy robienie makijażu. Na tylnej stronie lusterka wyrzeźbiono symbol Dwojga Bóstw: czarnego bazyliszka walczącego z białym jednorożcem. Bazyliszek zatopił swoje jadowite kły głęboko w szyję jednorożca ale róg jednorożca przeszywa zwoje węża. Snape przesuwa palcami po ornamencie i cicho szepcze:

„Dwoje panuje nad światem,
Równie potężni, równie godni czci
Creator, Dający Życie
Deletrix, Ta, Która Zabija
Budowa i zniszczenie
Życie i śmierć
Miłość i nienawiść
Światło i ciemność
Drapieżnik i ofiara”

Lusterko kilkakrotnie błyska; jego czarna powierzchnia powoli się rozjaśnia i para błyszczących ślepi spogląda na Snapea. To Pantera Grindewald, Najwyższa Kapłanka Dwojga Bóstw, ubrana wyłącznie w skąpy strój kąpielowy. Wykręca swoje długie mokre włosy i krople wody rozbryzgują się na posadzce.

“Ave, Najwyższa Kapłanko” – kłania się jej Snape.

“Ave, Mistrzu Eliksirów” – ona uśmiecha się do niego, siadając. „Chwała Severusowi, mistrzowi Elliksirów, któremu dane jest zostać Dyrektorem.” (darujcie ludzie, to było z „Makbeta”: “Hail to thee, Macbeth, thane of Cawdor, that shalt be king hereafter)

„Podobał ci się ten mugolski autor, Najwyższa Kapłanko?” – pyta z uśmiechem Snape. Podarował jej tę książkę w lecie, podczas zjazdu Mistrzów Eliksirów w Moskwie.

„Mógłbyś mi mówić po imieniu, Severusie? Nikt nie ma na to odwagi, nawet moi kochankowie. Gdyby nie mój ojciec i ty, zapomniałabym, jak się nazywam. Jestem sama, nikt nas nie usłyszy.” “Dobrze, Pantero. Mam kłopot.”

„Tak myślałam.” – mruczy kapłanka leniwie. „Nie kontaktowałbyś się ze mną, żeby mi powiedzieć, że mam zgrabne nogi.”

„Masz. Reszta też jest doskonała, ale chyba masz tam dziesiątki mężczyzn, gotowych ci prawić komplementy od rana do nocy.”

„Setki – jak zawsze, kiedy się jest Kapłanką, zwłaszcza Najwyższą. Wczoraj miałam świetnego faceta” – Pantera uśmiecha się jeszcze szerzej – „O cholera, nie pamiętam, jak miał na imię. Zapomniałam zapytać. Nieważne. Nie odważył się użyć mojego imienia, więc czemu niby ja mam pamiętać jego?”

„Przecież używanie imienia Najwyższej Kapłanki jest zakazane i przynosi nieszczęście.” – odpowiada Snape.

„Racja.” – śmieje się Pantera. „Ale tobie jakoś nic się od tego nie stało, chociaż używasz go zawsze, kiedy się spotykamy. Podobał ci się nasz sierpniowy romansik, prawda?”

„Pewnie.” – odpowiada Snape. Głos Pantery jest dziwnie monotonny a jej oczy puste. Snape wie, że to przez narkotyki, których używa się podczas nabożeństw dla Creatora – i jeśli jej nie przerwie, to Pantera będzie tak ględzić godzinami. Jest bardzo inteligentną i przebiegłą wiedźmą (To najmłodsza Najwyższa Kapłanka w historii, a to coś znaczy!) ale nie wtedy. kiedy się nawącha diabli wiedzą jakiej ilości halucynogenów. „Pantero, potrzebuję najlepszej Malediktorki, jaką masz.”

„Olga jest najlepsza.” – odpowiada powoli Kapłanka. „Ale teraz jest zajęta, rozumiesz. Chyba wyjdzie za tego faceta, wspomniała mi wczoraj, że chce opuścić Świątynię. A już myślałam, że się na to nigdy nie zdecyduje...”

“Nie spieszy mi się. Czy mogłaby się ze mną skontaktować jutro, kiedy wytrzeźwieje?” Jak mógł zapomnieć, że dziś jest wielkie święto i wszystkie Kapłanki będą naćpane?

“Dobrze.” – odpowiada Pantera. „Wybacz, Severusie, że bredzę, ale te zioła są bardzo mocne. Jutro o tej samej porze, dobrze?”

„W porządku. Idź do łóżka i odpoczywaj, Pantero.”

“Idę, idę.” – mruczy Kapłanka. „Tylko sobie wybiorę faceta. Jest taki jeden czarnowłosy przystojniak, całkiem do ciebie podobny. Chyba jest jednym z Widm.”

„Jeśli jest przystojny, to nie może być podobny do mnie.” – uśmiecha się Snape. Pantera wybucha śmiechem.

“Do zobaczenia, Mistrzu Eliksirów.”

„Do zobaczenia, Najwyższa Kapłanko. Baw się dobrze.”

“Po takiej dawce ziół zawsze bawisz się dobrze. Są mocne.” Wyłączają swoje lustra; Snape chowa swoje do skrzyni i zatrzaskuje wieko. Musi poczekać na odpowiedź do jutra. Zasady rządzące życiem Kapłanek są bardzo surowe: nie wolno im pić alkoholu ani używać narkotyków; do Świątyni nie wpuszcza się mężczyzn – chyba, że w święta, kiedy ciężko o trzeźwą Kapłankę. W takie dni tylko strażniczki nie zapraszają kochanków. Ceremonie ku czci Creatora, boga radości i życia zawsze przypominają wielkie zabawy z mnóstwem jedzenia i wina, z tańcami i śpiewem – i oczywiście z chmarami mężczyzn. Tylko wtedy wyznawcom wolno patrzeć na Kapłanki i z nimi rozmawiać. Snape widział takie nabożeństwa i wie, że Pantera mówi prawdę – wystarczy być Kapłanką, by mieć mnóstwo „adoratorów” – i to nie tylko czcicieli Dwojga Bóstw. Oczywiście, Najwyższa Kapłanka cieszy się największym zainteresowaniem i zawsze otacza ją stado mężczyzn. Snape uśmiecha się ironicznie – dla niego Pantera to wspaniała, mądra kobieta ale wielu z jej kochanków nigdy by na nią w ogóle nie spojrzało – na nią, pół-Felinkę-pół-Betę, całą w bliznach (prawa Świątyni zabraniają je maskować, a Pantera nie przejmuje się tym, jak wygląda – wie, że i tak będzie uwielbiana), gdyby nie była Najwyższą. Nic dziwnego, że Pantera traktuje większość mężczyzn jak zabawki, szanując tylko tych, którzy, jak Snape, odważają się używać jej imienia. Często nawet ci, którzy nie są czcicielami Dwojga, często nazywają ją Najwyższą Kapłanką, Panią Świątyni albo mówią po prostu „Ona”, bojąc się dźwięku jej prawdziwego imienia.

Kult Dwojga jest odwieczny, ale bardzo odrodził się pod rządami Nazgula Grindewalda. Nazgul, podobnie jak jego osławiony wuj Adolf, został wielkim przywódcą, ale nigdy nie stał się Czarnym Panem i nie pożądał władzy za wszelką cenę. Był Betą przez krew (czyli ugryzienie) i dołączył do powstania, które rozpoczęły wampiry przeciw rosyjskiemu Ministerstwu, które postanowiło zlikwidować „nietoperze”. Wkrótce Nazgul stał się Basileusem (to znaczy wodzem całej armii.) Dołączyło do niego także wielu nie-wampirów, zwłaszcza ludzi o mugolskim pochodzeniu, którzy walczyli o zrównanie ich w prawach z czystą krwią. Sukces Nazgula był niesamowity i to, że nazywa się go teraz Panem Azji, nie jest przesadą. Jego państwo rozpościera się od Kaukazu, przez cała Syberię, aż po Tybet i pustynię Gobi. Polityka Azjatyckiej Federacji jest genialna w swojej prostocie: każdy czarodziej i wiedźma jest równy wobec prawa, bez względu na pochodzenie i nie jest to pusty frazes. Nic dziwnego, że wielu Mugolaków i nieludzi przybywa do Federacji, przywożąc ze sobą swoje pieniądze i wiedzę, przyczyniając się do rozwoju kraju. Położenie geograficzne jest świetne: kopalnie dostarczają złota, srebra i klejnotów; rzadkie zwierzęta i rośliny, chronione przed kłusownikami, są źródłem cennych składników do eliksirów. Snape nie może wyjść z podziwu, że ten kraj tak szybko podniósł się z ruin. Przecież dopiero dziesięć lat temu Federację rozdzierała straszna wojna domowa; wyznawcy okrutnego Czarnego kultu rozpętali piekło, przy którym terror Voldemorta przypomina zwykłą uliczną zadymę. Snape brał w tej wojnie udział, jako główny Mistrz Eliksirów armii Nazgula. To ta wojna wyniosła najmłodszą córkę Grindewalda, Panterę, do godności Najwyższej Kapłanki – i to najmłodszej w historii. Miała tylko 15 lat, kiedy poprowadziła armię do wielkiej, decydującej bitwy – i wygrała. Nic dziwnego, ze wkrótce potem wybrano ja Najwyższą Kapłanką. Tak, Kapłanki też walczyły i bez nich ta wojna mogła skończyć się inaczej. Wielu czarodziejów w Zachodniej Europie uważa, że Świątynia to banda wiecznie pijanych dziwek, ale trudno o większy błąd.

Kapłanki to straszliwa, zabójcza armia niesamowicie dobrze wyszkolonych wiedźm. Do służby w Świątyni wybiera się pięcioletnie dziewczynki; czciciele Dwojga są zobowiązani oddać im swoje córki, jeśli zostaną o to poproszeni. Także wielu innych zgadza się na to, jeśli Najwyższa zapuka do ich drzwi, pytając, czy chcą, by ich dziecko zostało Kapłanką. Wybrane dziewczynki uczy się magii, także Bezimiennej, sztuk walki i szermierki – i Snape, który swego czasu też pobierał trochę lekcji w Świątyni, nigdy nie widział bardziej wymagającego i brutalnego treningu. Dziesięć lat później piętnastolatki uznaje się za dorosłe i zdolne do walki. Co więcej, Kapłanki są uczone nie tylko sztuki zabijania; Pantera, na przykład, jest Mistrzynią Eliksirów; są też Transfiguratorki, Medwiedźmy, Malediktorki i inne. Kapłanki to jedna z głównych sił utrzymujących w Federacji pokój i porządek. Ich umiejętności są owiane legendą, więc nic dziwnego, że otacza je szacunek. Nikt nie usiądzie w ich obecności bez pozwolenia, nikt nie odezwie się do nich nie pytany, nikt nawet nie odważy się na nie spojrzeć. Mówi się, że ten, kto dotknie Kapłanki bez jej zgody, zginie – i Snape wie, że to prawda. Nie wolno też używać imienia Najwyższej.

Inną potężną grupą są Widma – elitarna grupa Aurorów. Widma wybierają młodych czarodziejów i wiedźmy (między 13 a 15 rokiem życia) i szkolą ich metodami, z których Kapłanki byłyby dumne. Nic więc dziwnego, ze cieszą się takim szacunkiem, jak one; Widma to też Ci Na Których Nie Wolno Patrzeć; nie wymawia się także imienia ich dowódcy. Nazywa się go (albo ją) Dowódcą albo Pierwszym.

Siedemdziesiąt Kapłanek i setka Widm to już wielka armia, dzięki której Nazgul jest jednym z najpotężniejszych Ministrów na świecie, ale ten ogromny kraj potrzebuje dużej liczby żołnierzy; Ministerstwo musi zwalczać kłusowników, niebezpieczne Czarne grupy i sekty a także zwykłych rabusiów, grasujących po bezkresnych lasach i pustyniach. Kopalnie złota i cenne zwierzęta potrzebują wielu strażników. Nic dziwnego, że Ministerstwo zatrudnia (oprócz Kapłanek i Widm – Kapłanki są zobowiązane do ochrony państwa przez prawa Świątyni) 150 Aurorów, którzy, według Snapea są o wiele lepiej wyszkoleni niż ich angielscy koledzy. Co więcej, Federacja opłaca trzy świetne Psie klany (około setki ludzi) i toleruje na swoim terytorium kilka innych watah, pod warunkiem, że nie zaatakują i będą ostrzegać przed atakami, o których się dowiedzą. Tak więc armia Federacji liczy ponad czterystu świetnie wyszkolonych wojowników i w ciągu kilku godzin może zwołać kolejnych dwustu.

Dwa dni później, wieczór, mała wioska w Szkocji

Punkt widzenia Lucjusza

Lord posłał nas, żebyśmy zbadali tę małą wioskę. Wiele widziałem i zrobiłem, ale jeszcze nigdy nie musiałem patrzeć pod nogi, żeby nie poślizgnąć się w kałuży krwi. Ktoś lub coś wyrżnęło wszystkich mieszkańców, Mugoli i czarodziejów, z okrucieństwem, do którego ja nigdy bym się nie posunął. Narcyza i ja wchodzimy do kolejnego mugolskiego domu; rozbite szkło trzaska nam pod nogami. Wszystko zniszczone, wszystko porozbijane w drzazgi.

Kawałki szkła i talerzy.

Smród spalonego plastiku, po prostu nie do wytrzymania.

I krew, wszędzie krew.

Lubię polować na Mugoli, ale to.... Nigdy nie posunęliśmy się to czegoś takiego. Mogę rzucić Cruciatus i się śmiać, ale żeby coś takiego...

“Tato, pomóż mi.” Stanąłem jak wryty. To przecież nie może być Drako? Ale to jego głos.

NIEEE!!!

Znalazłem go i chyba serce przestało mi bić na moment. Oczywiście, że to nie mój syn; Drako jest bezpieczny w Hogwarcie, ale kiedy zauważam jasne włosy chłopaka, staję jak wryty. To oczywiście Mugol, ale bardzo podobny do Drakona. Ma takie same włosy i oczy – i umiera, błagając swojego ojca o pomoc. Na piekło, musi tak cierpieć już kilka godzin. Klękam przy nim, próbując się zorientować, co go zabija. Uczyłem się trochę magicznej medycyny ale nie mam pojęcia, co to jest. Cokolwiek by to nie było, nie rzuciłbym tym przekleństwem na dziecko, nawet mugolskie. Avada Kedavra – oczywiście, Cruciatus – nie ma sprawy, Przekleństwo Noża i wiele innych – w porządku ale nie to. Od tego robi mi się niedobrze, choć nie jestem łagodnym kociątkiem.

“Co jest, Luc?” – moja żona wchodzi do pokoju.

“Patrz.” – odpowiadam.

“To Mugol” – prycha pogardliwie. „Zostaw go i Deportujmy się stąd, zanim to coś wróci.”

“Idź, zaraz przyjdę.” – odpowiadam. Kiedy Narcyza wyszła, znów klękam przy chłopaku.

„Tato, pomóż mi, proszę.” – jęczy. Mały, twoja rodzina nie żyje, a ja jestem ostatnią osobą, którą chciałbyś mieć jako ojca.

Daj spokój, Lucjuszu, to tylko Mugol.

Ale wygląda jak Drako.

Mugol.

Zero.

Jak skrzat domowy.

Śmieć.

Gorzej niż Szlama.

A on ciągle błaga.

Mogę zrobić tylko jedno. Celuję w niego różdżką i szepczę dwa słowa, które zabijają.

Cholera, żal mi było Mugola, mój własny ojciec stłukłby mnie za to do nieprzytomności, ale nie było mi do śmiechu wśród tych kałuż zakrzepłej krwi. Po prostu nie mogłem inaczej. Znikam z tego przeklętego miejsca; zastanawiam się tylko, czy to Lord wypuścił to coś, czy też jest to bestia (a może człowiek), działająca niezależnie od niego. Cokolwiek to jest, uwielbia rzeź i nie mam ochoty z tym czymś się spotkać.

Dwie godziny później, Czarny Dwór

To nie koniec moich kłopotów. Lord dowiedział się, że mój syn jest Alfą ale ani moja żona, ani ja, ani Severus nie zostaliśmy ukarani za zatajenie tego faktu. Nie podoba mi się to – jeżeli nie obrzuca nas przekleństwami za to, że mu o tym nie powiedzieliśmy, to z pewnością coś knuje. Muszę się dowiedzieć, co – chodzi o życie mojego dziecka! Kocham mojego syna bez względu na to, czy jest wampirem, czy nie. Po co się zgodziłem, żeby do nas dołączył? Jeśli Drako będzie w niebezpieczeństwie, będę musiał poprosić Severa o pomoc – o ile on będzie chciał mi jej udzielić.

Nie wiedziałem, że w tamtą letnią noc to on będzie celem, a on przyszedł i patrzył na nas, na mnie. W jego bezdennych oczach nie było nic. Nic. Pustka. Obojętność. Powinien był być sparaliżowany ze strachu, albo pełen nienawiści ale w jego oczach nie było nic.

NIC

Jego ślepia były jak zamarznięte jezioro Hogwartu w nocy. Czarne, zimne, bezdenne, tak, że nie można było zobaczyć, co kryje się pod powierzchnią. A potem zaczęło się krwawe przedstawienie. Nie wiem, jak to wytrzymałem, jak Drako wytrzymał. Widziałem, że płacze. To dlatego namówiłem Narcyzę, żeby to Sever zajął się moim synem, a nie dlatego, że bałem się, albo wstydziłem mieć wampira w domu. Wampir czy nie, to mój syn. Pewnie nie jestem dobrym ojcem, pewnie za bardzo chciałem kierować jego życiem ale nigdy, nigdy bym go nie odrzucił. Wysłałem go do Severa, bo wiedziałem, że on powstrzyma Drakona przed zrobieniem czegoś głupiego. Na przykład przed atakiem na Voldemorta. Tak, doskonale wiem, że mój jedyny syn nienawidzi Lorda bardziej, niż kogokolwiek innego. Widziałem to w jego oczach tamtej nocy... I wiem, że mnie też nienawidzi. Może zabije mnie pewnego dnia, tak jak ja zabiłem swojego ojca.

Może.

Mimo to jest moim synem a ja go kocham. Może nie powinienem był mu pozwolić na to piętno. Może powinienem był się zgodzić, żeby studiował eliksiry, a nie szykować go do ministerialnej kariery. Może nigdy nie pokazałem mu, że mi na nim zależy, bo bałem się ściągnąć z twarzy maskę obojętności.

Może.

Ale jest jedna rzecz, co do której mam pewność – Lord coś knuje a ja muszę chronić Drakona. Za wszelką cenę.

Glizdoogon to dureń, ale jako osobisty służący Lorda wie o wielu sprawach. Całkiem łatwo wyciągnąć z niego to i owo i jego nowiny wcale mi się nie podobają. Glizdoogon to idiota, umie rzucić Avadę i nic poza tym ale jeśli się nie mylę... Jeśli w tym jego gadaniu tkwi ziarno prawdy...

Błagam, tylko nie to.

Nie MÓJ Drako.

Mogę to sprawdzić tylko w jeden sposób – włamując się do prywatnych komnat Lorda, żeby przejrzeć jego notatki. Wiem, że jest teraz zajęty w laboratorium; Sever mu pomaga. Trzeba się tylko pozbyć tego wstrętnego gada Nagini. Nie jest to takie łatwe, ale w końcu jestem Ślizgonem, prawda? Jako zaufany sługa znam hasło – a ten kretyn Glizdoogon ma klucze.

Godzinę później

Zrobiłem to. Chowam kopie dokumentów i notatek i wymykam się z komnat. Skopiowałem zapiski dotyczące Transfiguracji – bo mogą mieć związek z Drakonem oraz inne dokumenty dla Severa. Może nie będzie chciał mi pomóc za darmo, ale jeśli dam mu te papiery, to chyba zmieni zdanie.

Do diabła, WIEM, że jest zdrajcą. Wiem to od lat, ale jego bym nie sprzedał. Za często ratował mi życie.

W czasie treningu Quidditcha, kiedy spadłem z miotły.

W wypadku samochodowym.

Kiedy otoczyli mnie Aurorzy. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak zabija i zapewniam, że zasłużył na swoje imię. On jest Upadłym Aniołem.

Uratował mnie przed pocałunkiem Dementora.

Jeżeli czarodziej uratuje czarodzieja, powstaje między nimi więź. Nie mogę go zdradzić.

A oto i on; wychodzi z lochów. Obaj możemy już iść więc opuszczamy Dwór. Chwytam go za rękaw.

“Sever!”

“Co?” Nienawidzę tej obojętności w jego oczach; wolałbym już czystą nienawiść.

„Musimy porozmawiać. Już.”

„Nie tutaj. Chodź ze mną.” Deportujemy się i lądujemy w jakimś lochu.

“Gdzie jesteśmy, Sever?”

“Nie twoja sprawa, Luc. Czego chcesz?”

Amicus czyli “przyjaciel” (łacina), a “Amistad” to “przyjaźń” po hiszpańsku. Niezbyt się wysiliłam...

“Plectus” – “nietoperz” (znów łacina)

Dunklehiet i Shatten, imiona w sam raz dla wampirów. Są z niemieckiego i znaczą “ciemność” i „cień”.
Nazgul Grindewald –Jeśli ktoś, o zgrozo, nie wie, że Nazgule są własnością J. R. R. Tolkiena, to właśnie się dowiedział. Nazywano ich też „Widmami Pierścienia”, stąd mojemu Nazgulowi służą Aurorzy o takiej nazwie.

Creator i Deletrix, czyli Stwórca i Niszczycielka ;-)

PODEJRZENIA LUCJUSZA

Punkt widzenia Lucjusza

„Musimy porozmawiać. Już.”

„Nie tutaj. Chodź ze mną.” Deportujemy się i lądujemy w jakimś lochu.

“Gdzie jesteśmy, Sever?”

“Nie twoja sprawa, Luc. Czego chcesz?”

“Sever, ja…” Ktoś puka do drzwi.

„Wybacz na moment.” – mówi Sever i wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi. Rozglądam się po lochu. Nie wiem, gdzie jesteśmy, ale to miejsce na pewno nie należy do niego. Jego mieszkania są czyste, niemal sterylne (chyba przyzwyczajenie zawodowe) a to chlew: kałuże cuchnącej wody, zardzewiałe puszki i stare, gnijące gazety; szczury tak bezczelne, że nie chowają się na widok człowieka. Znajduję jakieś w miarę czyste miejsca, żeby usiąść i zaczynam czytać skradzione dokumenty. Spoglądam na pierwszą stronę i mało nie upuszczam kartki na ziemię. To szczegółowy opis serii tortur. Nie żebym był zbyt wrażliwy, żeby to czytać ale to musi być...

To nie może być!

To jest.

To szczegółowy opis TAMTEJ nocy: czytam o tym, co spotkało Severa. Zawsze wiedziałem, że Lord jest szalony, ale nie miałem pojęcia, że aż tak! Sam znęcałem się nad wieloma ludźmi – i sprawiało mi to przyjemność – ale nigdy nie planowałem takich rzeczy! Nie jestem psychopatą! Zapisano wszystko: liczbę przekleństw, ich siłę, czas trwania i kolejność. Czemu wcześniej nie zwróciłem uwagi na tę regularność? PO CO Lord to zrobił? Po co wszystko tak dokładnie wyliczył? Na dole strony dopisał: „Obiekt eksperymentu przeżył 9 serii, co spowodowało poważne, ale tymczasowe obrażenia fizyczne. Brak widocznych skutków urazów psychologicznych lub umysłowych.” Obiekt?! Sever nie jest żadnym „obiektem”! A więc to był eksperyment? Sever był królikiem doświadczalnym? Ale po co? Znam się na Czarnej Magii na tyle, by wykonać pewne obliczenia: podliczam przekleństwa, szacuję wagę, wytrzymałość i magiczne umiejętności Severa: nie mogę uwierzyć w wynik, który otrzymałem. On nie mógł tego przeżyć. Dobrze, rozumiem, jak wytrzymał fizyczne obrażenia i ból. To Pies Wojny, brutalnie trenowany od małego. Oni są twardzi i wytrzymali. Są fizycznie przygotowani na utratę krwi i uderzenia.
Odkąd mój syn się transformował, czytałem o nieludziach wszystko, co tylko mogłem znaleźć i podejrzewam, że te wszystkie opowieści o ich niesamowitej wytrzymałości to bzdury. Oczywiście, bardzo trudno jest pozbawić olbrzyma przytomności, a wampiry są odporne na Zabijające Zaklęcie ale uważam, że ich imponująca wytrzymałość na fizyczne obrażenia i ból jest spowodowana wytrenowaniem, a nie „zwierzęcą krwią”. Po prostu rodzice nigdy ich nie rozpieszczali – wręcz przeciwnie, brutalnie ich szkolili, wiedząc, że będą musieli sobie radzić we wrogim świecie. Lata takiego traktowania sprawiły, że trudno wytłuc z nich życie. Sądzę też, że Sever, wiedząc o nadchodzącym zagrożeniu, użył jakichś eliksirów, które łagodziły obrażenia i ból. Poza tym, jest Księciem Ciemności; zdążył już zapomnieć więcej Czarnej Magii niż większość czarodziejów kiedykolwiek się nauczyła. Myślę, że wiedział, jak się bronić.

Ale i tak się zastanawiam, jak zdołał to przeżyć – i czemu Lord go tak okrutnie potraktował. Przecież sam to obliczał, więc wiedział, czym to grozi! Może wierzy w te bzdury o wampirzej wytrzymałości – ale mimo to powinien chociaż przypuszczać, że to niebezpieczne. Niektóre zaklęcia, jak Cruciatus, powodują uszkodzenia mózgu - niewielkie, jeśli zaklęcie jest rzucone raz ale groźne i nieodwracalne, jeśli zaklęcia są używane wielokrotnie albo kilka jest rzucanych jednocześnie. Mógł zrobić z Severa to, co stało się z Longbottomami. Mógł go okaleczyć na zawsze. Po co ryzykował? Potrzebował szpiega w Hogwarcie! Z drugiej strony, gdyby wiedział o zdradzie, nie wypuściłby go żywego. Brak logiki, jak powiedziałby Sever. Albo ukryty powód, jak by dodał.

Jaki powód?

Czytam więc dalej. Tego się obawiałem – Transfiguracji. To był mój ulubiony szkolny przedmiot i sporo o tym czytałem, ale nie wszystko rozumiem. O wampirach przeczytałem niemal wszystko i znalazłem stary manuskrypt o „stworzeniu” Alf. Zaszokowało mnie to. Święty Merlin, największy czarodziej swoich czasów, pragnął posiadać idealną armię! Zmieszał rysia, wilka, orła, węża i wampira w jedno – Alfę. Manuskrypt wspomina, że tylko jedna transformacja na dziesięć kończyła się sukcesem. Sukcesem? Albo jestem durny jak troll albo tylko dziesięć procent dzieci, które Merlin wykorzystał do swojego eksperymentu, przekształciło się we „właściwą” formę, a reszta nie przeżyła, albo stała się potworkami. To oznacza ten sukces: dziewięciu na dziesięciu martwych albo gorzej. Teraz rozumiem, czemu Alfy go rozszarpały; to nie było morderstwo popełnione przez bestie ale obrona własna albo zemsta i to zasłużona. Był też podobny ale prostszy eksperyment – połączenie ludzi i wielkich kotów, wykonany w 17. wieku w Ameryce Południowej. „Wynikiem” są Felini ludzie-koty. Ich „stworzycielką” była niejaka Kirke Switch. Nie była tak dobra jak Merlin i Felin nigdy nie może ukryć swojego pochodzenia. Nie była też tak skuteczna i tylko jeden na dwadzieścia z jej królików doświadczalnych dobrze się transformował. Stworzyła około setki Felinów, więc można sobie obliczyć, ile dzieci nie przeżyło. A my mówimy, że Bellatrix była okrutna... Kirke robiła to z rozmysłem, przez lata; do tego ja bym się nie posunął. Mogę polować i zabijać, ale nie dałbym rady przeprowadzić takiego eksperymentu. Wyobrażam sobie wielki loch, pełen przerażonych, krzyczących i płaczących dzieci; i wielkich kotów, łamiących sobie kły o kraty, wyjących i ryczących z bólu i strachu. Nie dałbym rady tego zrobić. Nie jestem niewiniątkiem; mogę się nad kimś znęcać parę godzin ale parę MIESIĘCY?! Trzymała tam z pięćdziesięcioro dzieci naraz i sprawiała im ból nie z zemsty i nie dla rozrywki, ale świadomie wypełniając swój plan. Nawiasem mówiąc, coś takiego ciężko było robić w sekrecie, prawda? Ale jak zwykle, nikogo nic to nie obchodziło. W jej czasach statki pełne niewolników przypływały z Afryki. Mogła sobie kupić uzdolnione magicznie dzieci za garść złota, a społeczeństwo czarodziejów udawało, że nic nie widzi, dopóki Felini nie stali się dla nich zagrożeniem. Najwyraźniej pod tym względem nic się nie zmienia. Knot nie poradzi sobie z żadnym poważnym problemem. Umie tylko rozkazać „Prorokowi Codziennemu”, kogo ma obrzucać błotem.

Wracam do czytania. To bardzo zaawansowana Transfiguracja. Nie rozumiem z tego ani połowu ale zaczynam podejrzewać coś strasznego. Wszystko zaczyna do siebie pasować, jak w układance.

Najpierw Sever, Alfa, był torturowany – i to prawdopodobnie nie z zemsty, ale w ramach eksperymentu.

Potem nikt nie został ukarany za ukrywanie prawdy o moim synu.

Potem Glizdoogon ględził o tym, że Lord czyta książki o Transfiguracji.

A teraz ten tekst.

Wygląda na to, że Lord chciał się dowiedzieć, jak dużo Alfa jest w stanie wytrzymać – bo takie traktowanie to wstęp do transformacji podobnej do tej, którą zastosowali Merlin i Kirke. Jedynym haczykiem jest to, że ON testował nie człowieka, lecz Alfę. Sever jest dorosły, w jego przypadku za późno na taki eksperyment; Merlin i Kirke wykorzystali do tego dzieci.

A kto, na piekło, jest nastoletnim Alfą w JEGO zasięgu?

Do niedawna o tym nie wiedział; może planował porwać jakieś alfie dziecko ale teraz nie musi.

Jestem pewien, że obiektem jego szalonego eksperymentu będzie mój Drako.

MÓJ Drako.

Byłem durniem.

Wysłałem go do Severa i teraz mój jedyny syn jest szpiegiem; wczoraj znalazłem w Ministerstwie dokumenty, które to potwierdzają. Oczywiście, zaczarowałem je tak dobrze, jak tylko umiałem, ale kto, do wszystkich diabłów, trzyma je tak źle zabezpieczone, że je odnalazłem i przeczytałem?! Nie jestem zawodowym Krakerem! Myślę, że Sever chciał ukryć Drakona, chronić go, ale Ministerstwo się temu sprzeciwiło. Zrobili z mojego syna szpiega, a sami boją się nawet wymówić imię Lorda. Tchórze!

Jakim ja byłem durniem.

Powinienem był się domyślić, że to zrobią. Dumbledore i Sever musieli poinformować Knota, a tego mój syn nic nie obchodzi.

Jestem skończonym kretynem.

Pozwoliłem na to, by mój syn stał się szpiegiem, żeby go poniżały te durne urzędasy Ministerstwa, bo wierzyłem wbrew rozsądkowi, że Sev go uratuje, jeśli coś pójdzie nie tak. Sever jest potężny, ale nie wszechmogący; nie mógł sprzeciwić się Ministerstwu bo i on i Drako natychmiast wylądowaliby w Azkabanie.

Drako nigdy więcej nie pójdzie do Lorda.

NIGDY. Po moim trupie.

Powinienem był pójść do Severa w lecie. Nie jestem dobrym i delikatnym facetem ale kiedy patrzyłem co oni (MY, Lucjuszu, MY) z nim robiliśmy, to coś we mnie pękło. Już więcej nie mogłem. Sever to jedyna osoba, której mogę zaufać. Wiem, że lubił mnie nie ze względu na moje pieniądze czy pochodzenie – lubił osobę, nie nazwisko. Byłby ze mną, nawet gdybym stracił cały majątek i wpływy. Kilkakrotnie ocalił mi życie i wiele mnie nauczył. Ja jestem zdolny ale on – niesamowity. Nauczył mnie Patronusa, mugolskich sztuk walki (Czasem Mugole nie są tacy głupi). Uwielbiam sztuki walki, szermierkę i jazdę konną i jestem w tym świetny. Dużo trenuję i dlatego nie wyglądam jak spasiony wieprz, co już się zdarza moim ministerialnym znajomym. Sever nauczył mnie używać mugolskiej broni (ta zabaweczka nieraz uratowała mi skórę i zawsze ją noszę, choć wielu Śmierciożerców pogardza nią, jako mugolskim wynalazkiem).

Nie mogłem go obronić przed Lordem, ale mogłem za nim potem pójść do Zakazanego Lasu, pomóc mu, zawołać Pomfrey…

Ale się bałem.

Ale moje wątpliwości rosły.

A kiedy zobaczyłem tego Mugola, tak podobnego do mojego syna, przeraziłem się jeszcze bardziej. Myślę, że Lord sam uwolnił tę bestię i stracił nad nią kontrolę. To coś najwyraźniej nie rozróżnia czarodziejów od Mugoli i atakuje ich z tym samym okrucieństwem. Lorda nie obchodzi już nawet czysta krew; kiedy my, Śmierciożercy nie będziemy mu już potrzebni, też pewnie nas wymorduje. On nie dba o niczyje życie: człowieka ani wampira, czystej ani brudnej krwi, czarodzieja ani Mugola.

A teraz chce skrzywdzić mojego jedynego syna, tylko dlatego, że jest wampirem. (Lucjuszu, ty też krzywdziłeś ludzi tylko za to, że byli Mugolami – syczy paskudny głos w mojej głowie).

Nie będę na to więcej biernie patrzył.

Jestem Malfoyem, potomkiem wielkich wojowników.

W naszym herbie jest Szkarłatny Smok. Czas, by się obudził i zaryczał. Draco dormiens nunquam tittilandus, czyż nie?

Dziewięć wieków temu mój przodek, Basileus, ocalił magiczną Anglię. Nie będę udawał, że jestem takim bohaterem jak on, ale, do wszystkich diabłów, zrobię coś, żeby uratować syna. Jeśli nie obronię własnego dziecka, to kim będę? Nawet zwierzęta bronią swoich małych. Czym jest nasza czysta krew, jeśli pozwolimy naszym dzieciom umrzeć?

Sever wraca, głośno zatrzaskując drzwi. Siada, spogląda na mnie i pyta:

„Co jest nie w porządku?”

„Wszystko.”

„Tyle to ja też wiem. Może zapytam tak: co jest tak strasznie źle, że mnie potrzebujesz?”

„Czytaj.” – podaję mu dokumenty dotyczące Transfiguracji. Zaczyna czytać i widzę, jak nagle zaciska szczęki. „Sever” – szepczę, czując się jak idiota – „Ja nie wiedziałem, nie chciałem tego, Sever...”

„Mógłbyś zmienić temat?” – syczy wściekle. „Po co mi to dałeś? Skąd to masz?” Opowiadam mu o swoich podejrzeniach co do eksperymentu.

„Wygląda na to” – tłumaczę mu – „że ON chciał sprawdzić, czy Alfa wytrzyma proces transformacji; boję się, że Drako będzie następny.” Sever robi się jeszcze bledszy niż normalnie i ponownie zabiera się do czytania. W końcu mówi:

„Nigdy nie byłem dobry z Transfiguracji, Luc, ale chyba masz rację. Co zamierzasz teraz zrobić i skąd, do diabła, masz te papiery?”

“Z JEGO prywatnych komnat.”

„COOO?!” – Sever skacze na równe nogi i gapi się na mnie. „Nie wmówisz mi, że się tam włamałeś i je ukradłeś!”

“Skopiowałem je. Chyba nic nie zauważy. Jest tak zadufany w sobie, że nie zabezpieczył ich odpowiednio. Pewnie myśli, że nikt by się nie odważył tam wejść.”

“Luc” – Sever odzyskał panowanie nad sobą – “Czy ty nie rozumiesz, co zrobiłeś? A jeśli ON się dowie?”

„A jeśli ty miałbyś dziecko” – wstaję i patrzę mu prosto w oczy – „To udawałbyś, że nie widzisz, co się dzieje?”

„Drako nie przeżyje więcej niż cztery-pięć takich serii” – Sever dotyka papierów. „Fizycznie wytrzymałby ze sześć, jeśli zapewniłbyś mu szybko dobrą opiekę medyczną – ale już cztery zniszczą mu mózg.”

„Ty wytrzymałeś dziewięć bez trwałych uszkodzeń.”

“To nieprawda” – szepcze Sever bardzo cicho, gapiąc się gdzieś w przestrzeń, widząc to, czego ja nie mogę zobaczyć. „Nie wszystko da się całkowicie wyleczyć. Owszem, jestem w miarę zdrowy i w miarę sprawnie myślę – choć niektórzy twierdzą, że mam nie po kolei w głowie. Ale co myślisz? Że poszedłem tam nagi?!” – wrzeszczy.

„Nagi?”

„Slang Nokturnu.” – wyjaśnia. „To znaczy „nieprzygotowany” albo „bezbronny.” ”

„Środki przeciwbólowe?” – pytam.

„Nie.” – patrzy na mnie jak na głupiego pierwszoklasistę, który zadaje nonsensowne pytania. „Jest kilka stopni obrony. Pierwszy to fizyczna wytrzymałość – silne ciało więcej zniesie i tyle. Potem są eliksiry, zmniejszające obrażenia wewnętrzne. Niestety, tych najmocniejszych nie można łączyć ze środkami przeciwbólowymi...” – uśmiecha się sarkastycznie. „Ale lepiej wypluć sobie płuca, wrzeszcząc, niż się wykrwawić na śmierć. Trzecim poziomem obrony jest ochrona umysłu. Wiesz, że Cruciatus i niektóre inne przekleństwa uszkadzają mózg?”

„Pewnie, że wiem.”

„I dlatego, Luc, musisz chronić swój umysł. Wybacz mi, ale nie nauczę tego Drakona w kilka dni. Mogę mu dać eliksiry ale nawet jeśli przeżyje, będzie, jak Longbottomowie.”

„Nie!”

„Tak. Uczyłem się ochraniać umysł u Kapłanek Dwojga Bóstw. Trwało to trzy miesiące i trenowano mnie ich metodami, jeśli wiesz, co mam na myśli. Po dziesięć godzin dziennie bez litości. Luc, jeśli Lord naprawdę tego chce, to Drako umrze.”

„Pomóż mi, Sever. Jeśli nie dla mnie, zrób to dla Drakona. Mam pieniądze...”

„Nie potrzebuję twojego złota, durniu.”

„Uratuj go, proszę.” Oczy Severa zwężają się niebezpiecznie.

„Nie ma ratunku, Luc, i dobrze o tym wiesz.”

„I TY to mówisz! Sever, błagam!”

“Nie wiem, o co ci chodzi.” – odpowiada zimno. „Wybacz, ale marnujemy czas.”

“To mój syn! Wampir czy nie, to mój Drako!”

„A odkąd to jesteś taki wrażliwy? Nie ma ratunku, Luc! Jeśli nie przyjdzie, zostanie uznany za zdrajcę – i wiesz, co to oznacza.”

„Ty ośmieliłeś się go zdradzić.” Przez chwilę stoi jak skamieniały a potem wyszarpuje z kieszeni różdżkę. Nawet nie zdążyłem się uchylić, kiedy rzucił na mnie Cruciatus.

Nie przestaje przez całą wieczność. Patrzy na zegarek, odmierzając czas i po trzech minutach przerywa zaklęcie.

„Jeszcze jedno takie słowo, Malfoy, a dowiesz się, czemu nazywano mnie Księciem Ciemności.” – syczy. „Wynoś się, zanim stracę cierpliwość.”

„NIE!” Nie zrezygnuję. “Czego chcesz? Mojego majątku? Mnie? Mam cię błagać na kolanach? Chcesz mi oddać za to w lecie? Wybieraj! Ukradłem mu więcej dokumentów, są twoje! Narcyza to fanatyczka, odda mu Drakona!”

„Wstawaj i przestań się mazać.” – warczy Sever. „Nie jestem Czarnym Panem; nie lubię, jak ktoś mi liże buty.” Patrzę na niego, szukając choć odrobiny ciepła w jego oczach, ale na próżno.

„Pomożesz mi?”

„Nie obiecuję cudów, nie jestem bogiem.” – odpowiada ostro. „A teraz to ja zadaję pytania, a ty odpowiadasz, czy to jasne? I wstań, do diabła! Odkąd wiesz, że jestem zdrajcą?”

„Na cztery miesiące przed końcem poprzedniej wojny widziałem twoje dokumenty w Ministerstwie. Zaczarowałem je tak, żeby nikt cię nie mógł zdradzić.”

„Czemu mnie nie wrobiłeś?”

„Bo mnie parę razy uratowałeś. Ten Dementor by mnie pocałował, pamiętasz? Do tej pory mi się to śni... I moja matka...” Jego okrutna maska po raz pierwszy spada na moment.

“Libelle była wspaniałą kobietą.” – szepcze łagodnie. „Wybacz mi, że się wtedy spóźniłem.” Milczy przez chwilę, a potem ta maska znów zajmuje swoje miejsce i jego głos znów jest tak zimny, jak zazwyczaj. „Narcyza wie?”

„Nie, skąd. Obaj byśmy już nie żyli.”

„Zdajesz sobie sprawę z tego, że twój syn zostanie uznany za zdrajcę, a może ty i Narcyza też?”

„Wiem.”

„I naprawdę chcesz zaryzykować?”

„Drako zginie, jeśli do niego pójdzie.”

„A wiesz, co cię czeka, jeśli ON cię złapie?”

„Wiem.”

„Gotowy na to?”

„A mam wyjście?”

“W takim razie” – mówi powoli Sever, wciąż patrząc na mnie podejrzliwie – „Najpierw odwiedzimy dobrego Transfiguratora, który może nam pomóc. Chcę mieć pewność, co knuje Lord. Idziemy.”

“Transfigurer? Dumbledore czy McGonagall?”

“Im też złożymy wizytę, ale później. Potrzebujemy kogoś, kto ma doświadczenie w Czarnej magii. Znam kogoś, kto dobrze zrozumie ten tekst i może coś nam podpowie. Tylko pamiętaj, jedno głupie posunięcie i...” – jego twarz wykrzywia okrutny grymas głodnego drapieżnika.

Niech tak będzie. Alea iacta est, kości zostały rzucone. Jeśli teraz się sprzeciwię, Sever mnie zabije. Powiedział, że nie przeżyję, jeśli go zdradzę i wiem, że nie żartował.

Boję się. Jak to wytłumaczę Dumbledorowi? Co mu powiem?

Co powiem synowi? Jeśli rzuci we mnie przekleństwem, będzie miał słuszność. Prawdę mówiąc, nie za bardzo chciałem, by stał się Śmierciożercą. W przeciwieństwie do żony nie jestem fanatykiem. Nie chciałem, by torturowali go Aurorzy (sam nauczyłem się od nich najlepszych sztuczek), żeby go zabito, albo żeby pocałował go Dementor – albo, żeby gnił w Azkabanie. Raz tam byłem służbowo i nie wyobrażam sobie, jak można tam siedzieć latami. Śmierć jest lepsza. Mimo to pozwoliłem, by wypalono mu to piętno. Byłem głupcem i tchórzem, nie odważyłem się sprzeciwić. Azkaban... Wtedy znów zobaczyłem, jak moja matka umiera. Ojciec nigdy mnie nie kochał, ignorował mnie tak jak Crouch nie zauważał swojego Bartyego – ale ona była inna. Pewnie gdyby nie umarła, nie nosiłbym teraz Znaku. Oczywiście, ojciec wbijał mi do głowy te gadki o czystej i brudnej krwi ale mama nie pozwoliłaby mi zostać Śmierciożercą, gdyby nie zginęła w ten dzień, kiedy ukończyłem Hogwart.

Zabił ją Mugol.

Miała magiczny motocykl i zabrała mnie na przejażdżkę. A ta pieprzona, brudna, schlana świnia prowadziła po pijanemu.

Drań zwiał i zostawił nas.

Ja też bym nie przeżył, ale Sever zjawił się w samą porę i zawiózł mnie do Ateny – wampirza intuicja go nie zawiodła. Ale dla mojej mamy i tak było już za późno. Nie mogłem jej pomóc, nie mogłem się nawet ruszyć z kręgosłupem w kawałkach. Wtedy po raz pierwszy byłem zupełnie bezradny i bezbronny – i jak ja nienawidzę tego uczucia. Atena poskładała mi rdzeń, ale niektórych rzeczy wyleczyć nie mogła.

Sever chyba zgadł, o czym myślę.

„Spokojnie.” – mruczy – „Nie zostawię cię samego.”

Nie zostawię cię samego... Byłem Ścigającym. Złapałem Kafla obiema rękami i wtedy Tłuczek zrzucił mnie z miotły. Ktoś wrzasnął. Spadałem chyba z dwudziestu metrów, a metalowa piłka tak mnie ogłuszyła, że nie zdążyłem sięgnąć po różdżkę. Reszta drużyny była zbyt przerażona, żeby coś zrobić.

VINGARDIUM LEVIOSA!

Ten chudy, czarnowłosy pierwszak, który przyszedł na nas popatrzeć, uratował mi skórę. On, najmłodszy z nas, nie stracił zimnej krwi. Chciałem mu podziękować, a wtedy pojawiła się Nemezis Redeye, matka Salazara, spojrzała na nas swoimi niesamowitymi oczami i powiedziała do mnie „Zawsze, kiedy będziesz spadał, on cię złapie.” a do Severa „Zaklęcie za zaklęcie, życie za życie.” Sever uratował mnie kilka razy.

Na tym treningu.

Z wypadku.

Kiedy otoczyli mnie Aurorzy.

Przed tym Dementorem.

Tym razem znów mnie złapał. Nie musiał mi ufać ale to zrobił.

No to chodźmy do tego Transfiguratora.

Libelle czyli “ważka”. Bez głębszego sensu ale mnie się podoba.
Kirke Switch – Kirke z greckich mitów lubiła zamieniać ludzi w zwierzęta. „To switch” można przetłumaczyć jako „przełączać,”, „zmieniać”, „zamieniać”
Felin... Felis to po łacinie „kot” a „feline” to po angielsku “koci”

LIST SET SLYTHERIN

Snape i Malfoy Deportują się ponownie i lądują w kolejnym mrocznym pomieszczeniu. Przejście prowadzi do dużego pokoju. Podłoga jest pokryta grubym dywanem a ciężkie, ciemne zasłony wpuszczają do środka tylko trochę księżycowej poświaty, tak więc głównym źródłem światła jest wielki kominek. Snape siada w jednym z foteli, a Malfoy zajmuje drugi. Po chwili pojawia się skrzatka.

„Czemu tak późno, skrzacie?” – warczy Snape. „Powiedz swojemu panu, że czekam tu na niego. To pilne. A potem przynieś nam coś do jedzenia i picia. Czy to jasne?”

„Tak, proszę pana, Izzi poszła...”

„Przestań gadać i bierz się do roboty! Mam ci przypomnieć, jak działa Cruciatus?”

Skrzatka ucieka z piskiem a po chwili wraca z winem i wymyślnymi kanapkami (których starczyłoby dla połowy Ministerstwa).

„Pan zaraz przyjdzie, tylko musi skończyć eksperyment.” – wyjaśnia. Snape pociąga łyk czerwonego wina.

„No to musimy poczekać, Luc. Mógłbyś mi dać resztę tych dokumentów?” Snape zapala kilka świec i bierze się do czytania a po chwili pyta: „Czy on naprawdę nie zabezpieczył TAKICH papierów?”

„Jak widzisz. Co tam jest?”

„Różne rzeczy; nie wszystko rozumiem ale na pewno są dla nas cenne.”

„Nas?”

„Rusz głową, Luc. Musisz się opowiedzieć przeciw niemu, bo on stanowi zagrożenie dla Drakona.”

Drzwi otwierają się cicho i staje w nich niski, rudy czarodziej.

“Witaj, Severusie.” – podaje mu rękę. “Pan Malfoy?” – dziwi się.

“Jest ze mną.” – wyjaśnia krótko Snape.

„Rozumiem” – odpowiada czarodziej, wciąż nieufnie łypiąc na Lucjusza. „Jestem Loki.” – przedstawia się. „O co chodzi?”

„Czytaj” – Snape wręcza mu dokumenty dotyczące Transfiguracji. Loki zapala wszystkie świece, siada w fotelu i pogrąża się w lekturze.

„Kto był tym „obiektem”?” – pyta po chwili.

„Ja.” – odpowiada krótko Snape.

„Dość solidnie wyglądasz jak na ducha.” – odpowiada Loki. „Tego nie da się przeżyć.”

„Jak widzisz, da się.” „Warto się uczyć Czarnej Magii, prawda?” – Transfigurer uśmiecha się smutno. „To musiały być świetne osłony, ale i tak byłeś na krawędzi, Severusie.”

„Nie po raz pierwszy.” Transfigurer potrząsa głową i ponownie zabiera się do czytania, wykonując notatki i obliczenia.

Loki był pierwszym chłopakiem Lily ale zerwali ze sobą, a Loki ożenił się z Czerwoną Vanessą (też z Nokturnu) zaraz po wojnie. Oboje od początku walczyli przeciw Voldemortowi. To on wykonał fałszywe ciało Alana Whitea i zmienił wygląd Aurora, stwarzając Regulusa Magnea. To najlepszy Transfigurer jakiego Snape widział – no, może w wyjątkiem Dumbledora, ale ten jest mniej doświadczony jeśli idzie o nielegalną i Czarną Magię.

Wreszcie Loki kończy czytanie.

„Jak przypuszczam autorem tego tekstu był Lord Voldemort.” – stwierdza.

„Tak.”

„Przygotowuje się do bardzo niebezpiecznego eksperymentu – przemiany Alfy w jeszcze potężniejsze stworzenie. Voldemort jest świetnym Transfigurerem ale w tych notatkach jest kilka niejasności.”

“Niejasności?” – Malfoy zrywa się z fotela.

„Spokojnie, panie Malfoy, to pana nie dotyczy.”

„Dotyczy! Mój syn jest Alfą!”

„A, to wszystko zmienia.” – odpowiada Transfigurator. „Ile ma lat?”

„Niedługo skończy szesnaście.”

„Nosi Znak?” Malfoy spogląda na Snapea, który przytakuje.

„Tak.” Loki milczy przez chwilę, pisząc coś szybko. „Cóż, panie Malfoy” – stwierdza w końcu – „Lord Voldemort przeoczył kilka drobiazgów. Jego obliczenia są błędne. Pana syn nie ma szans, by to przeżyć a nawet jeśli Voldemort zorientuje się, że coś jest nie tak i przerwie proces, może być za późno.” Malfoy chowa twarz w dłoniach. „Ale możemy spróbować naszego opus magnum, prawda, Severusie? Na przykład uroczego samobójstwa?”

„Umiesz usunąć Znak?” – dziwi się Snape.

„To nie jest zwyczajny tatuaż i ciężko go zniszczyć ale powinno się udać, jeśli piętno jest świeże.”

„O czym wy mówicie?” – pyta Malfoy.

„O mojej najlepszej sztuczce.” – Transfigurator uśmiecha się z dumą. „Chce pan, żeby pana syn żył, prawda?”

„To moje jedyne dziecko.”

„To chyba znaczy „tak”. Chodzi o to, że Severus zorganizuje fałszywy wypadek bądź samobójstwo, a ja - fałszywe ciało w związku z czym wszyscy będą myśleć, że pana syn nie żyje. Ja zmienię go w inną osobę, a Severus załatwi podrobione dokumenty, czyli nową tożsamość – poprosimy o to Magnusa.” – Loki zwraca się do Snapea. „Pana syn dostanie nowe nazwisko i życiorys i będzie mógł wrócić do Hogwartu.”

„To brzmi tak prosto, panie Loki.”

„Zapewniam, że nie jest to proste.”

„A jak pan przygotuje ciało? Nawet jeśli będzie wyglądać jak Drako, urzędnicy zrobią test krwi i zorientują się, że to nie on.”

“Robiłem to już dwukrotnie i nawet Dumbledore się nie zorientował.”

„A Znak? Lord wyczuje, że mój syn żyje!”

„Nie mogę go usunąć, ale mogę zamaskować, jeśli piętno jest świeże.”

„Drako nosi Znak od lipca.”

„To moja sztuczka powinna zadziałać. Severusie, pomożesz mi z tym?” Snape przytakuje. „Sprawdzę tylko coś w bibliotece. Severusie, pójdziesz ze mną?”

„Oczywiście. Wybacz, Lucjuszu.”

„O co chodzi?” – pyta Snape, kiedy już weszli do biblioteki.

“Czytałeś to?” – Loki rzuca mu stertę papierów.

„Nazwiska, plany i tak dalej. Do tego Lucjusz ma spisać wszystko, co wie.” „A co sądzisz o tym?” – Loki macha zwojem pergaminu.

„Czysty albo tylko tak wygląda.” – stwierdza Snape. „Revelo!” Nic się nie dzieje.

„Wydaje mi się, że coś tu jest napisane.” – mówi Loki. “Sichtbar!” Dalej nic. “Czekaj, Severusie” – mruczy Transfigurer – “Czekaj… Użyj Wężomowy.”

“Nie tu, bo ci zrujnuję bibliotekę.” Faktycznie, na rozkaz wydany w języku węży zaczynają pojawiać się litery.

Pozdrowienie dla czytającego!

Ty, który czytasz to jako pierwszy, strzeż się, bo nie przyniesie ci to szczęścia.

Ty, który czytasz to jako drugi, ciesz się, mój dziedzicu.

Przełamałam barierę śmierci, przywracając mojego męża do życia. Każdy potężny czarodziej albo wiedźma może to uczynić, ale pamiętaj: możesz to zrobić najwyżej trzy razy w życiu.


“Loki, to niemożliwe!” – szepcze Snape.

Najpierw musisz przygotować eliksir:

Składniki:

Szklanka krwi czarnego feniksa
2 serca jednorożca
pięć uncji owoców cisa
„Dużo tego.” – mruczy Snape. „Jad hydry, łuski bazyliszka...”

Lapis Animae zmarłej osoby

„O, do diabła.”

„Nie można tak po prostu kogoś zabić i zabrać mu Kamień Duszy.” – stwierdza Loki.

„Ich nie da się ukraść ani zabrać, czy to od kogoś żywego, czy zmarłego, chyba, że przyjaciel zmarłego nosi jego Kamień. Tylko wtedy można go ukraść.”

Ty, który czytasz to jako pierwszy, strzeż się, bo nie przyniesie ci to szczęścia. Tylko głupiec ożywia własnych wrogów a my, Slytherinowie, nie wybaczamy, jeśli krzywdzisz nasze dzieci.

Ty, który czytasz to jako drugi, ciesz się. Pierwszy przywrócony do życia przyniesie ci sławę Basileusa; poprowadzisz do zwycięstwa armię, jakiej Anglia nie widziała od wieków. Drugi ożywiony stanie się największą radością twojego serca. Zniszczyłabym ten list, gdybym nie wiedziała, że da ci on to, za czym najbardziej tęsknisz. Mój synu, nie wiem, ile wieków nas dziel,i ale chcę ci oddać to, co straciłeś. Jesteś Slytheriem jak ja a my wiemy, co to lojalność względem rodziny. Idź swoją ścieżką; nie musisz się bać, bo wiele starych rodów upadnie, ale nie Slytherini.

Set Wiktoria Slytherin-Hengst

“Widzisz to, co ja, Loki?” – szepcze Snape z podziwem ale i przerażeniem. „Ona to naprawdę zrobiła!”

„A ty chyba jesteś drugim, który to czyta, bo, jak mniemam, Lord Voldemort był pierwszy. Naprawdę jesteś jej potomkiem?”

„Tak.”

„Jesteś Slytherinem?”

„Zgadza się.”

„Nie mów mi, że jesteś krewnym Lorda Voldemorta!”

„Jego i moja linia rozdzieliły się 12 wieków temu.”

„Ale krew to krew.” – mruczy Loki. „To zły znak. Slytherini nie upadną... Ona jest córką McKinnon, prawda?”

„Kto?”

„Ona.” – Loki rozwija gazetę, leżąca na stole. „Ona, Carmen Esperanza McKinnon. McKinnon-Snape, jak sądzę.”

„Skąd wiesz?”

„Mam oczy, Severusie. Całe życie badałem ludzkie transformacje; zrobiłbym z ciebie Marylin Monroe, gdybyś chciał. Kiedy patrzę na czyjąś twarz widzę proporcje i podobieństwa. Widzę ciebie w niej.”

„Za dużo widzisz.”

„Ale milczę. Poza tym, albo jestem skończonym idiotą, albo masz też ślicznego syna.”

„Aż tak to widać, Loki?”

„Boisz się? Znałem ciebie, twoich rodziców, Lily, raz widziałem jej siostrę; pamiętam obu braci Potterów i znam się na ludzkich twarzach więc się domyśliłem prawdy, ale większość ludzi nic nie zauważy, przynajmniej na razie.”

„Ale i tak szykują się kłopoty.”

„I to dla nas wszystkich. Ty, który czytasz to jako drugi, ciesz się. Pierwszy przywrócony do życia przyniesie ci sławę Basileusa; poprowadzisz do zwycięstwa armię, jakiej Anglia nie widziała od wieków. Zdajesz sobie sprawę z tego, co to znaczy?”

„Zdaje się, że Angriff wrócił.”

„Angriff czy nie, będziesz Basileusem, a to oznacza kłopoty. Byłeś nim już kiedyś?”

„Byłem Paladynem przez dwa miesiące podczas wojny w Federacji Azjatyckiej. Moja matka była jakiś czas Meinherrem. Jestem Władcą Cieni, nie Basileusem, nie mam w tym doświadczenia!”

„Cóż, jeśli ten list mówi prawdę, to sprawdzisz się w nowej roli.”

„Loki, to nie jest śmieszne.” Tytuł Basileusa naprawdę oznacza kłopoty. Meinherr dowodzi jedną Psią watahą, czyli 15-40 ludźmi, w zależności od wielkości klanu. Paladyn kieruje 2-3 zjednoczonymi watahami albo jest podwładnym Basileusa, natomiast Basileus prowadzi cała armię. Tytułu tego używa się jeżeli liczba żołnierzy przekracza dwie setki. Snape nazywa samego siebie Władcą Cieni albo Księciem Kłamstw: na Nokturnie oznacza to dowódcę szpiegów. „Nie chcę tej sławy, ona przynosi tylko krew.”

„Lepiej jeśli ty zostaniesz Basileusem,a nie Dumbledore.”

„Czemu?”

„Bo ty jesteś czarnoksiężnikiem. Potrafisz być zimny i bezwzględny ale nie jesteś psychopatą. Tylko Czarny może prowadzić wojnę: to Czarna i brutalna gra więc tylko ktoś Czarny i brutalny może ją wygrać. Diament można rozciąć tylko innym diamentem.”

Konie brodzą po pęciny we krwi
Ostrza dymią, rozgrzane od ciosów
Kruki rozszarpują ciała zabitych
Trawa rozkwita szkarłatnymi kwiatami...

„Przestań to śpiewać, Loki!”

“I tak nasłuchamy się Psiego wycia, zobaczysz.” – wzdycha Transfigurer. „Ale teraz musimy się zająć małym Malfoyem. Potrzebuję trochę jego włosów i krwi.”

„Wiem.”

„Potem Magnus musi mi pomóc zdobyć ciała i podrobić dokumenty.”

“Dam mu znać.”

„A potem potrzebuję eliksiru do zamaskowania Znaku.”

„Skąd masz przepis?”

„Znalazłem kiedyś. Ale jest z tym kłopot: potrzebna jest krew trojga krewnych a nie wiem, czy ktoś, oprócz jego ojca...”

„Ja jestem jego krewnym.”

„Ty? Jak to?”

“Dziadek Lucjusza Augustus i mój Wolfgang byli braćmi. Lucjusz, ja i Carmen damy ci tej krwi.”

“Ty chyba nie uznajesz słowa “niemożliwe”, Severusie?”

„A czy nie jestem Księciem Kłamstw?”

Tymczasem w Hogwarcie

„Wstawaj, Serp!”

„Cooo?” „Zapomniałeś o polowaniu? My już się zebraliśmy.” – mówi Sal.

„Jacy „my”?”

“Ja, Carmen, Draco i Ami.”

„To człowiek.” „Ale chciał z nami iść.”

„A Snape?”

„Mógłbyś go nie nazywać „Snape”? Nie wiesz, jak ma na imię?” – złości się Wróżbita. „Nie, nie ma go i nie wiem, kiedy wróci. Zresztą on i tak ma paru znajomych z którymi chodzi na polowania dla dorosłych.”

„Na czym polega różnica?”

„Po prostu ścigają większe i groźniejsze zwierzęta.” Sal i Harry wychodzą z zamku; pozostali już na nich czekają. Carmen i Amicus siodłają ostatniego konia.

„Nie jeżdżę za dobrze.”

„Jeszcze nie widziałam Alfy, który by nie umiał utrzymać się w siodle.” – stwierdza Carmen. „Widziałam, jak Sal cię uczył, dobrze sobie radzisz.”

„A czemu te konie się nas nie boją?”

„Od wieków hodowali je nieludzie. Wsiadaj i bierz miecz.”

„Miecz?”

„Miecz. Najpierw musisz się nauczyć zabijać mieczem, a dopiero potem pazurami. Atak bez broni jest trudniejszy.” Konie kłusują w kierunku Lasu, mijają chatkę Hagrida i w końcu zanurzają się w Lesie. Nagle koń Amicusa wystrzela naprzód; chłopak trzyma się łęku siodła prawą ręką a lewą niemal dotyka śniegu, jakby chciał coś podnieść z ziemi. Harry zauważa, co to jest: to zając, uciekający ile sił w nogach ale konie są bardzo szybkie i zwrotne więc po kilku gwałtownych zwrotach triumfalny wrzask odbija się echem od ściany lasu. Amicus podjeżdża do nich, trzymając szarpiące się zwierzę wysoko nad głową. Wampiry, poza Harrym, odpowiadają na jego okrzyk.

„Zawstydzasz nas, człowieku.” – Carmen uśmiecha się szeroko. „Jesteś lepszy niż my.”

„To był tylko początek, wampirzyco.” – śmieje się Amicus. „Moja mama świetnie poluje i wiele mnie nauczyła.”

“Nie wiedziałem, że czarodzieje-ludzie też się tak zabawiają.” – mówi Harry.

„No pewnie!” – wyjaśnia Amicus. „I to wielu. Nie widziałeś, co potrafi zrobić pan Malfoy!”

„Drako, twój ojciec poluje?”

„Tak.” – odpowiada krótko Drako, nie mając ochoty na rozmowę o swojej rodzinie. „Ami, na co czekasz?” – zmienia temat.

„Racja.” – chłopak rozrzyna gardło zwierzęcia jednym szybkim ruchem i pije krew prosto z cięcia. Czerwone strumyczki spływają mu po brodzie. Harry mruga, zdziwiony – człowiek, pijący krew? No ale jego mama robiła to samo w jego snach...

„Starczy, Ami, bo ci zaszkodzi.” – ostrzega go Sal.

„Jestem przyzwyczajony.” – stwierdza Ami, połykając kolejną porcję. „Poluję od swoich trzynastych urodzin.” – dodaje, wycierając usta rękawem.

„Co?” – Harry mało nie spadł z konia ze zdziwienia.

„To wampirzy zwyczaj ale wielu ludzi też go przejęło.” – wyjaśnia mu Drako. „Ja też to robiłem. Wielu ludzi pije krew i zjada surowe serca.”

„Coraz bardziej mi się to podoba.” – stwierdza ironicznie Harry.

„Wampir potrzebuje krwi, żeby żyć, więc się zamknij.” – złości się Carmen. „Czuję jelenia, chodźmy.” Prowadzi a Sal i Drako jadą za nią; Amicus i Harry tworzą ostatnią parę. Harry gapi się na Ślizgona; smugi krwi zastygają na jego okrągłej, piegowatej twarzy. „Ludziom sprawia to taką samą przyjemność, jak nam.” – dźwięczą mu w głowie słowa Snapea i to go przeraża. Ludzie, których znał (i nie uważał za Czarnych) byli spokojni, opanowani... cywilizowani. Ci tutaj pokazują mu inną stronę ludzkiej natury: dziką, namiętną, agresywną i okrutną. Wciąż widzi triumfalny uśmiech Amicusa, podnoszącego zająca; dziki, okrutny wrzask wampirów, okazujących mu uznanie, wciąż brzmi mu w uszach. Harry nie chce tak tracić panowania nad sobą! Nagle konie rzucają się do przodu jak strzały i Harry ledwo utrzymuje się w siodle. Ścigają jelenia. Zwierzę źle wybrało drogę – nie przez krzaki, gdzie większe i cięższe konie miałyby kłopot za nim nadążyć, ale przez polanę, gdzie jest niewiele śniegu i konie mogą się rozpędzić. Tworzą V, próbując zaatakować z obu stron. Carmen staje w strzemionach i wyje jak wilk, reszta jej odpowiada, tworząc piekielna melodię, pełną żądzy krwi i głodu. Tylko Harry milczy, złoszcząc się na nich, że tak łatwo dają się ponieść emocjom. Czterech jeźdźców dopada jelonka i znów rozlega się ich triumfalny wrzask. Harry patrzy na zwierzę, rozciągnięte na pokrwawionym śniegu, na miecz Carmen, poplamiony krwią. Oni są tacy dzicy, brutalni, tacy... zwierzęcy. Harry patrzy, jak piją krew. Tacy nieopanowani...

„Przyłącz się, do cholery!” – wrzeszczy Carmen.

„Nie mam ochoty.”

„Lepiej to zrób, jeśli nie chcesz mieć ataku.” – odpowiada dziewczyna. Harry niechętnie schodzi z konia i podchodzi do nich. Napełnia dłonie krwią, której zapach jest tak pociągający, choć Harry nie ma ochoty się do tego przyznać. Podnosi dłonie do ust, bojąc się spróbować... Jego wargi dotykają czerwonego płynu...

Rozkosz.

Dreszcz przebiega całe jego ciało.

Rozkosz.

Czysta rozkosz, mocniejsza niż po zaklęciu Imperius. Harry wypija wszystko naraz.

To takie przyjemne.

Niech to trwa wiecznie.

„Nie tak źle, co, Harry?” – pyta Ami. Harry milczy, wstydząc się takiej utraty panowania nad sobą. Carmen rozcina zwierzę, by wyciągnąć serce.

„Nie mam mowy!” – protestuje Harry.

„A czy ja cię zmuszam?” – warczy Carmen i dzieli serce na cztery równe części. Jedną zatrzymuje dla siebie a pozostałe rozdaje Salazarowi, Amicusowi i Drakonowi.

„Jak wy możecie to jeść.” – mruczy Harry w drodze powrotnej.

„Nie byłeś głodny.” – tłumaczy mu Sal. „Gdybyś był, rozszarpałbyś tego jelonka.”

„Okropność.”

„Czemu?” – dziwi się Wróżbita. „Jeżeli możesz jeść mięso z talerza, co złego widzisz w polowaniu?”

„Rozumiem wampiry bo to przymus, ale czemu ludzie.” – mruczy Harry a Ami to słyszy.

„Ludzie polują od tysięcy lat, Harry. To takie emocjonujące, takie dzikie! Wspaniałe! Zupełnie tracisz kontrolę, świat przestaje istnieć, jesteś tylko ty i zwierzę i walka. To daje tyle adrenaliny, że nie pragniesz niczego tylko je złapać i poczuć smak krwi... To takie dzikie!”

„I dlatego to mi się nie podoba.” – myśli Harry. „Dzikie! Podoba mu się, że uwalnia w sobie bestię. Cudownie, rzeczywiście.”

Loki – to skandynawskie bóstwo/demon, który umie zmieniać postać.

Basileus (“król”, „pan”) to królewski tytuł we Wschodnim Imperium Rzymskim.

Paladyn – pożyczone od Karola Wielkiego. Ważna szycha w jego państwie.

Meinherr – po niemiecku “Mein Herr” po angielsku “My Lord”. Kumacie? To znaczy dosłownie „Mój władca”, ale jeśli zwracasz się w ten sposób do kogoś, lepiej to przetłumaczyć jako „Panie” ;-)

Sichtbar (niemiecki) – “widzialny”

Revelo od „reveal” – odsłaniać, odkrywać

ROZMOWY

Punkt widzenia Snapea

Jeśli Angriff wrócił (a jestem tego pewien) to muszę wiedzieć, gdzie są Psy Wojny, bo Godryk może wynająć kilka watah. Niektórzy nie zaakceptują jego oferty, ale są tacy, którzy tylko na to czekają. Na szczęście mam kontakt z kilkoma klanami i to dobrymi. Niektóre Psy to bandy pijanych i niesubordynowanych bandytów ale część to świetnie wyszkoleni zawodowcy, mający więcej honoru i odwagi niż większość Aurorów. Wyślę Lucjusza, żeby zaktywował połączenia i Meinherrowie dowiedzą się, że ich potrzebuję.

Sabaki mają kontakt w Krakowie pod pomnikiem psa. Hasło: „Pogoda pod psem.”
Jeźdźcy Apokalipsy. Kontakt: Petersburg, pomnik Miedzianego Jeźdźca. Hasło „Peter, drogi kuzynie”
Małe Ptaszki, Sztokholm, dom ze złotym krukiem. „Orzeł wylądował”.

Dobrze, że mają te punkty kontaktu, bo prowadzą życie nomadów i ciężko byłoby ich znaleźć. Tym watahom ufam, ale niektóre inne mogą dołączyć do Angriffa: moskiewskie Czarne Koty albo Chińskie Smoki, a ich nie należy lekceważyć.

Potem Luc musi odwiedzić Noc Po Ciężkim Dniu w Liverpoolu – najpodlejszą knajpę, jaką w życiu widziałem, żeby skontaktować się z Eleanor Ringby, która dostarcza mi nielegalnych składników do eliksirów.

A potem wrócę do zamku poinformować Dumbledora i McGonagall. Dyrektor będzie długo dumał nad dokumentami a ja idę do laboratorium. Siedzę i gapię się na parujący kociołek. Tyle się wydarzyło tej nocy... Ktoś puka do drzwi. To Minerva.

“Chciałabym z tobą porozmawiać, Severusie.”

„O co chodzi??”

„O Malfoya.”

„Którego?”

„Lucjusza. Naprawdę mu ufasz?”

„Mało komu ufam.” – odpowiadam, lekko poirytowany. Nie lubię, gdy ktoś się wtrąca w moje szpiegowskie sprawy.

„A jemu ufasz?” – powtarza Minerwa.

„Będzie wiedział tylko tyle, ile będzie konieczne.” „Ale zgodziłeś się z nim współpracować!” Ci Biali potrafią być denerwujący.

„Wiedział, że jestem zdrajcą, ale mnie nie wydał; ostrzegł nas o planach dotyczących Drakona i dał mi dokumenty, których sam nigdy bym nie zdobył.” – odpowiadam, krojąc smocze serce na małe kawałeczki. „Do tego może być szpiegiem, jak ja i ma pół Ministerstwa w kieszeni. Jest przebiegły, świetnie wyszkolony, wykształcony i odważny. Nie musisz go lubić, Minerwo, ale musisz przyznać, że wiele nam zaofiarował w zamian za naszą pomoc.”

„Malfoy? Odważny?” – wiedźma prycha pogardliwie.

„Są różne rodzaje odwagi” – odpowiadam, wrzucając te kawałeczki do kociołka i mieszając eliksir. „Podziwiasz odwagę Gryfonów: wy atakujecie otwarcie. O tak, to takie heroiczne, ale pamiętaj, że może się to przerodzić w lekkomyślność albo głupotę.” Widzę, że ja rozzłościłem. „Tak, Minerwo, twoi uczniowie często ryzykują niepotrzebnie. Odwaga Krukonów to odkrywanie, szukanie nowych ścieżek, myślenie tak, jak jeszcze nikt nie myślał. To odwaga wynalazcy, badacza, czasem geniusza. Odwaga Puchonów to cierpliwa, mrówcza praca. Poświęcają lata, nie mając pewności, czy w ogóle doczekają się wyników.”

„To odwaga Mistrza Eliksirów.” – uśmiecha się Minerwa.

„Właśnie. Cierpliwość i dokładność. Odwaga Ślizgonów to zuchwałość szpiega, a uwierz mi, że wolałbym walczyć otwarcie, niż tworzyć tę sieć kłamstw. Luc jest w tym dobry; nie panikuje i zawsze panuje nad sobą. Jeśli w to nie wierzysz, sama spróbuj się włamać do pokojów Voldemorta.”

“Ale kiedy Sam-Wiesz-Kto upadł, Malfoy pierwszy pobiegł lizać buty nowemu Ministrowi!”

“Bo nie był fanatykiem i nie chciał zdychać w Azkabanie. Służył Voldemortowi, bo pragnął zemsty i władzy, ale, jak większość Śmierciożerców, nienawidził go.”

„Naprawdę?” – nie dowierza Minerwa.

„A ty nie znienawidziłabyś kogoś, kto karze cię zaklęciem Cruciatus za byle głupstwo? Na początku ktoś taki fascynuje, bo jest potężny, ale w końcu musisz go znienawidzić. Większość Śmierciożerców wiele by dała, żeby on nigdy nie powrócił. Ułożyli sobie życie i nie mają ochoty znów dla niego ryzykować.”

„Więc czemu mu się nie przeciwstawią?”

„Bo się go boją.” Minerwa milknie. Ja mieszam swój eliksir a ona chodzi tam i z powrotem i w końcu traci cierpliwość.

„To morderca, Severusie!”

“Wiem.” – syczę. „Tak jak ja.”

„Ty nigdy nie zniżyłeś się do jego poziomu!” Spoglądam na nią, unosząc brwi.

„Zapewniam cię, że się mylisz.”

„Ty nie zabijałeś bezbronnych Mugoli, wyjąc ze śmiechu!” Podchodzę powoli do niej; zaczynam tracić cierpliwość.

„Minerwo, czasem sam w to wierzę, ale to kłamstwo.” – syczę przez zaciśnięte żeby, a ona cofa się o krok. „Owszem, rzadko atakowałem Mugoli ale tylko dlatego, że czarodzieje byli atrakcyjniejszym celem. Szukałem wyzwania; zabijanie Mugoli było za łatwe, za nudne, Minerwo, za nudne, bo oni nie mogli ze mną stoczyć pojedynku. Może i się nie śmiałem, przynajmniej na trzeźwo, ale lubiłem to. To prawda, zawsze robiłem to na rozkaz, ale czasem ten rozkaz brzmiał „Siejcie przerażenie”, więc szaleliśmy, tylko wykonując rozkazy.” – kpie sobie. „Że nie wspomnę o moich eliksirach. Dobrze wiedziałem, czemu miały służyć. Jestem jak Lucjusz.” Minerwa jest strasznie blada.

„Czasem się ciebie boję, Severusie.” – szepcze.

„Sam się siebie boję.” – odpowiadam. Minerwa wychodzi a ja zaczynam destylację. Patrzę na fioletowe krople, spadające jedna po drugiej jak wielkie łzy, myśląc o tym, co dopiero ma się wydarzyć. Moje wizje i list Set pasują do siebie. Jeśli są prawdziwe, wkrótce popłynie mnóstwo prawdziwych łez.

Koniec punktu widzenia Snapea

Rano

„I jak było na polowaniu?”

„Okropnie, panie Magne.” – odpowiada Harry.

„Już ci mówiłem, żebyś mówił do mnie per Regulus. Co było takie okropne?” – Auror uśmiecha się leciutko. „Spadłeś z konia?”

„Nie.”

„To co się stało?”

„Strasznie to brutalne.”

„Fakt.”

„To czemu Profesor Dumbledore wyraża na to zgodę?”

„To prastary magiczny obyczaj.”

„Powinien być zakazany.”

„Czemu?”

„Jak to czemu? Widziałeś, jak szaleją, pijąc krew?”

„Wiem, bo sam to robiłem.”

„I uważasz, że to w porządku?”

„Lepiej tak wyładować agresję, niż rzucać przekleństwami w siebie nawzajem.”

„Ale to uczy cię okrucieństwa! Następnym razem zapolują na ludzi.”

„Może i masz rację.” – wzdycha Auror. „Ale ludzie i tak bardzo szybko przyzwyczajają się do brutalności. Serpens, ty się nie boisz ich reakcji, tylko swoich własnych. Straciłeś panowanie nad sobą, prawda? Boisz się tego czegoś nieokiełznanego w sobie samym.”

„Nie chcę być wampirem!”

„Ludzie też tracą kontrolę.”

„Wiem, Ami szalał bardziej niż my.”

„Montague? Tak, on tak zawsze. Nieraz polowałem z jego rodziną.”

“I akceptujesz to?”

“W ludziach też jest coś niepohamowanego, Serpens. Może nie stajemy się tak groźni jak Felini czy wampiry, ale w nas też drzemie agresja. Całe nasze cywilizowane zachowanie to tylko cienka warstwa, pokrywająca zwierzę, wiem to sam po sobie. A zresztą jaka jest różnica między istotą a bestią? Większy mózg i tyle.”

„A więc uważasz, że jesteśmy tylko oswojonymi bestiami?”

„Upraszczasz sprawę, ale tak.” – stwierdza Auror. „Walczyłeś, prawda? Pamiętasz to uczucie? Świat przestaje istnieć, jesteś tylko ty i twój wróg. Pragniesz tylko wygrać, przeżyć albo uratować przyjaciół, czyż nie? Czy nie umarłbyś za nich, wbrew logice? Albo, czy nigdy nie chciałeś wygrać? Nie ryzykowałeś dla zwycięstwa? A nigdy nie cierpiałeś? Nie zauważyłeś, jak wtedy opadają wszelkie iluzje, pozostawiając tylko wrzeszczące, zwijające się z bólu zwierzę? Spróbuj to wszystko wziąć pod kontrolę a nigdy nie będziesz kochał, śmiał się ani płakał. Wiem, że boisz się obudzić w sobie Ciemność ale nie próbuj pozbawić się uczuć. Popatrz na swojego ojca: on musi ukrywać wszystko: strach, nienawiść, współczucie, przyjaźń, wszystko. Popatrz, jaki to ma na niego wpływ. Popatrz, co z niego zrobiło to całkowite panowanie nad sobą.”

„Zimny głaz.” – mruczy Harry ze złością.

„Z wierzchu czarny obsydian, roztopiona skała w środku.” – mówi Auror. „Ale obawiam się, że nigdy nie pofatygujesz się, żeby przyjrzeć się wnętrzu.”

Tymczasem w gabinecie Snapea

„Wejść!” W drzwiach staje czworo uczniów. Snape unosi lekko brwi: w życiu by się nie spodziewał takiego towarzystwa: Hermiona Granger, Ginny Weasley, Cho Chang i Teodor Nott. „O co chodzi?”

„Chcielibyśmy wiedzieć...” – zaczyna Teo.

„Chcielibyśmy, żeby pan nam powiedział prawdę.” – mówi Ginny. Zaskakuje to Snapea, ale nie daje tego po sobie poznać.

„Jaką prawdę, panno Weasley?” – mówi powoli.

„O wampirach.” – stwierdza Hermiona. „Harry to nasz przyjaciel” – wskazuje na siebie, Ginny i Cho – „a Carmen jest przyjaciółką Teo. Chcemy wiedzieć, Profesorze, co robić jeśli zaatakują...”

„Jak im pomóc.” – dodaje Nott.

„Właśnie.” – wtrąca Cho. „To okropne jak cała szkoła ich unika, jakby zrobili coś złego.” Snape uśmiecha się leciutko i gestem wskazuje im krzesła.

„Moje pierwsze pytanie brzmi: czemu przyszliście z tym do mnie?”

„Czy to nie oczywiste?” –odpowiada Hermiona. „Pan wygląda jak wampir.”

„Nie ma typowych wampirów, panno Granger; niech pani tylko spojrzy na pana Malfoya. Ale to prawda, wiele wampirów wygląda tak, jak ja. Nasi przodkowie tworzyli małą, zamknięta grupę – a z oczywistych przyczyn mieszane małżeństwa nie były częste, stąd i podobieństwo. Z drugiej strony człowiek przemieniony w wampira zachowuje swój wygląd, więc nie da się go odróżnić tak łatwo.”

„Ale oni nie wyglądali jak wampiry!”

„Panie Nott, są wampiry Alfa i Beta, różniące się wyglądem. Mimo zewnętrznych różnic, mają podobne wampirze reakcje. Atak jest na ogół powodowany bólem, strachem albo złością. Najgorsze, co możecie wtedy zrobić, to panika. Wiecie może, co się czuje podczas ataku?”

„Wściekłość?” – zgaduje Hermiona.

„Zła odpowiedź.”

„Żądzę krwi?”

„Panno Weasley, ja pałam żądzą krwi, kiedy musze czytać wasze zadania.” – odpowiada Snape. „Tak, czujemy to, ale to nie jest najsilniejsza z emocji. Co to może być?”

„Strach?” – próbuje Cho.

„20 punktów dla Krukonów, panno Chang. To zwierzęcy strach jest przyczyną większości ugryzień.”

„Czyli najlepiej byłoby nie panikować i nie uciekać, żeby nie ściągać na siebie ich uwagi, prawda?”

„20 punktów dla Slytherinu, panie Nott. To dlatego ci, którzy się nie boją, mogą bezpiecznie przebywać w jednym pomieszczeniu z szalejącym wampirem, chociaż wam tego nie polecam. Po prostu nie prowokują do ataku.”

„A czy taki atak można przewidzieć?” – pyta Hermiona.

„Na ogół tak. Tylko nastoletnie wampiry mogą mieć z tym problem, bo jeszcze nie znają swoich organizmów na tyle dobrze, żeby zawsze się w porę zorientować. Na szczęście ja mam w tym dużo doświadczenia, więc będę ich pilnował. W zasadzie możecie mieć kłopoty tylko wtedy, gdy spróbujecie przyjść do odizolowanego wampira. Peleryny-niewidki wam nie pomogą, panno Granger. Nie próbujcie wchodzić do wampirzych pokojów, jeśli są zamknięte.”

„Jeśli dobrze zrozumiałam” – mówi Cho – „To jesteśmy bezpieczni, jeśli tylko nie będziemy próbowali podejść do nich, kiedy tracą nad sobą kontrolę.”

„Właśnie. Najlepsze, co możecie zrobić dla waszych przyjaciół, to traktować ich tak normalnie, jak się da.”

Trochę zabaw ze słowami: wszystkie mugolskie miejsca są prawdziwe i to miasto z rozdziału o purpurowym księżycu też.

„Miedziany Jeździec” to pomnik niejakiego Piotra I Wielkiego Romanowa, stąd i Snape mówi do niego „kuzynie”...

„Orzeł wylądował” to tytuł filmu.

“Noc po ciężkim dniu I ”Eleanor Ringby” to tytuły piosenek Czwórki z Liverpoolu, (czyli Beatlesów – wyjaśnienie dla profanów.)

Aha, Sabaki, czyli po prostu „Psy”. Nie namęczyli się z wymyślaniem nazwy ;-)

Następny rozdział > >

PSY WOJNY

Czarny Dwór, siódma rano (ten Voldemort jest naprawdę nieludzki ;-) )

„Mam dla ciebie zadanie.”

„Słucham, Panie.”

„Pamiętasz Godryka Angriffa, prawda?”

„Tak, Mistrzu.”

„Zabij go.”

„Tak się stanie.” – Snape kłania się nisko.

„Upozorował swoją śmierć.” – stwierdza Voldemort (Snapeowi ledwo udaje się ukryć uśmiech) – „A teraz chce mi rzucić wyzwanie.”

„Cóż za zuchwałość, Panie.”

„Nie obchodzi mnie, że zabija Mugoli i Szlamy ale właśnie zamordował moich wiernych Śmierciożerców.” Snapeowi robi się nieprzyjemnie.

„Kogo, Mistrzu?” – pyta cicho.

„Malfoyów.” Snape czuje, jakby dostał w żołądek. Lucjusz!

„Dotąd go tolerowałem” („Tolerowałem” – myśli Snape – „Nie wiesz, jak sobie z nim poradzić!”) - „Ale mam już tego dość. Zabij go.”

„Tak jest, Panie.”

„Jak mniemam, ma też popleczników; ich też masz zniszczyć.”

„Tak będzie, Panie.”

„Oto pieniądze” – Voldemort wręcza mu czeki. „Nie będę narażał moich wiernych pomocników; wynajmij tylu żołnierzy i szpiegów, ilu będziesz potrzebował. Znajdź go i zniszcz, czy wyrażam się jasno? Cena nie gra roli.”

„Twój rozkaz zostanie spełniony, Mistrzu.”

„Możesz odejść.” Snape ponownie się kłania i opuszcza komnatę. Wciąż nie wie, jak wielu ludzi ma Angriff, ale Voldemort najwyraźniej przypuszcza, że wielu, bo pieniędzy wystarczy na wynajęcie wielkiej armii. Tak wielkiej, że jej wódz będzie już Basileusem...

Ministerstwo Magii, ósma rano (ci też zaczynają nieprzyzwoicie wcześnie)

Lucjusz Malfoy wchodzi do głównego holu. Jest zmęczony ale zadowolony, bo zdobył tę książkę, o która prosił Snape. Kiedy spotyka sekretarkę Knota, ta upuszcza niesione dokumenty z wrzaskiem.

„Czego krzyczysz, kobieto?” – złości się Malfoy. „Zmieniłem się w bazyliszka, czy co?”

„Nie... Nie... Panie Malfoy” – jąka się wiedźma. Kolejni urzędnicy, przyciągnięci jej wrzaskiem, wychylają się ze swoich pokojów. Są tak zaskoczeni, jak ona.

„Co u diabła?!”

„Lucjuszu” – sapie Knot – „Jak dobrze cię widzieć!”

„Jestem tu codziennie. Nie rozumiem, skąd to zbiegowisko.”

„Nie było cię nocą w domu? Nie czytałeś gazet?”

„Byłem u przyjaciela.” – kłamie Lucjusz z łatwością doświadczonego kłamcy, ale okropne podejrzenia zaczyna mu kiełkować w głowie. „Co się stało? Czy mój dom?...”

„Usiądź.” – szepcze Knot. „Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć...”

„Dajcie mi tę gazetę!” Na pierwszej stronie widnieje wielki, czerwony tytuł:

ATAK NA DWÓR MALFOYÓW

Lucjusz zaczyna czytać. Ktoś zaatakował jego dom, zabijając wszystkich obecnych: Narcyzę i dwoje innych. Zabity mężczyzna był tak zmasakrowany, że Aurorzy wzięli go za Lucjusza.

„Mój kuzyn Augustus i jego żona Elladora.” – szepcze Lucjusz. „Przyjechali nas odwiedzić.” Lucjusz musi teraz zawiadomić Severa. Trzeba chronić Drakona. Szybko idzie w stronę wyjścia, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy gapią się na niego.

„Dokąd idziesz, Lucjuszu?” – krzyczy Knot. Tym razem nie trzeba kłamać.

„Do syna. Potrzebuje mnie.” Aportuje się u bram Hogwartu i wpada wprost na zaskoczonego Snapea. „Miałem szczęście, Sever, że szukałem tej książki.”

„Chwała bogom i boginiom, którzy cię strzegli.” – Snape go obejmuje.

„Kto to był?”

„Angriff. Lord mi powiedział. Mam go zabić.”

„To nie będzie łatwe.”

„Mogę wynająć tylu ludzi, ilu chcę.”

„Jeśli Lord daje ci wolną rękę, to naprawdę jest źle.”

„Wiem. Musimy zapewnić bezpieczeństwo twojemu synowi. Rozmawiałem już z nim, a teraz chyba ty powinieneś. Powinniście się pogodzić i w ogóle....”

Później Snape zabiera się do czytania swojej korespondencji. Malfoyowie sami sobie poradzą (Ale Snape na wszelki wypadek odebrał im różdżki.) Jest kilka listów; w tym jeden od szpiega zwanego Armandem:

Ktoś, nazywający siebie Czarnym Panem (ale nie jest to Sam-Wiesz-Kto) zbiera armię najemników. Używa pośredników, więc nie wiemy, kto to. Posłańcy zwracają więcej uwagi na ilość niż jakość, więc wynajmują wszystkich chętnych, nie tylko zawodowców, ale każdego, kto chce walczyć za garść Galeonów. Wiemy, że wynajęto już moskiewskie Czarne Koty i Chińskie Smoki oraz około dwóch setek żołnierzy średniej bądź niskiej klasy.

A J. du Plessis
Armand dołącza także bardziej szczegółowy opis sytuacji. Snape wysyła mu czek – wreszcie jakaś przydatna informacja! W kolejnej kopercie znajduje się mugolska kartka pocztowa. Snape uśmiecha się leciutko. Korona Świateł zawsze oznacza ważne wieści.

Północ, Niemcy

Kopyta Guerry, rumaka Snapea, uderzają w bruk z hukiem.

„Czekaj na mnie.” – szepcze Snape. Sleipnir kiwa wielkim łbem a Snape cicho idzie przez rynek. Kłania się pomnikowi imperatora (Mówią, że był ojcem jednej z Założycielek, a Snape uważa, że to do niego podobne) i zbliża się do katedry. “Alohomora” Wilcze Wrota, kilkutonowe brązowe drzwi otwierają się przed nim. Snape spogląda w górę, na Koronę Świateł, ale nie chce zapalać ogromnego kandelabru, żeby nie ściągać na siebie uwagi. Snape zaczyna krążyć po katedrze. Jest za ciemno, by mógł podziwiać wspaniałe bizantyjskie ornamenty czy piękne szczegóły złotej trumny imperatora. Już północ, a więc ktoś powinien już się zjawić – i rzeczywiście, posłaniec drepcze w kierunku kościoła. To duży, łaciaty zwierzak podobny do psa z wielkimi uszami – likaon. Biega w kółko, udając, że szuka resztek.

„Likaonie, w Niemczech nie ma likaonów.”

„Większość ludzi i tak nic nie zauważy.” – uśmiecha się Likaon, który już zdążył zmienić się w człowieka. Likaon mówi we Wschodnim Slangu – mieszaninie rosyjskiego, niemieckiego i jeszcze kilku innych języków. Snape, na szczęście, zna ten język – w końcu wychował się na Nokturnie. Likaon i tak jest nieźle wykształcony, jak na Psa – zna poprawny rosyjski, niemiecki i trochę hiszpańskiego – dużo, jak na kogoś, kto nigdy nie widział żadnej magicznej szkoły, o uczęszczaniu do niej nie wspominając. Sabaki, jego wataha, nie posyłają dzieci do szkoły, ale sami je uczą, głównie magii przydatnej w walce. „A to moja siostra, Husky.” – Likaon wskazuje na następnego Psa. Czarnoskóra dziewczynka, mająca najwyżej 14 lat, kłania się Snapeowi z szacunkiem. Likaon to rudowłosy, niebieskooki mężczyzna koło trzydziestki, ale Snape nie uważa tego braku fizycznego podobieństwa za coś dziwnego. Sabaki nie przyjmują rekrutów ale wychowują członków watahy od małego. Wiele Psów adoptuje dzieci. Przybrana matka Husky, Pitbull, ma chyba jeszcze z tuzin adoptowanych dzieci. W niektórych krajach Ministerstwa nie mogą (albo i nie chcą) zajmować się wszystkimi dziećmi o mugolskim pochodzeniu, więc Kapłanki i Psy buszują po ulicach slumsów, szukając maluchów „przeoczonych” przez Ministerstwa.

„Czemu mnie zaalarmowałeś, Likaonie?”

„W Anglii jest nowy Czarny Pan.”

„Wiem.”

„Zbiera armię.”

“Chińskie Smoki, Czarne Koty i ze dwie setki śmiecia.”

„Smoki, olbrzymy, vargi i tak dalej.”

„Ciekawe.”

„My też do niego dołączyliśmy. Właśnie, razem z innymi, niszczymy jakąś Mugolską wieś.”

„Jak widzę, on nie traci czasu.”

„My, Sabaki, nie jesteśmy rzeźnikami. Jeśli chcesz naszej pomocy, Książę Kłamstw, jesteśmy gotowi.”

„A więc zdrada?”

„To sprawa honoru. Nie jesteśmy rzeźnikami!”

„Chcę dostać wszystkie możliwe informacje. Plany, opis fortyfikacji o tak dalej.”

“Mam je ze sobą.” – odpowiada Likaon, wyciągając z kieszeni zwój pergaminu.

„Doskonale.” – Snape wręcza mu czek.

„Jeśli masz dwa tysiące galeonów, Książę Kłamstw, to Chińskie Smoki dadzą się przekupić.”

„Dobrze.” Snape daje mu kolejny czek. “Chcę wiedzieć wszystko.”

“Rozwalamy?”

“Tak, musimy go zniszczyć, Likaonie.”

„Ale wszystko, co znajdziemy w jego zamku, jest nasze.”

„Z wyjątkiem jego więźniów.” – odpowiada Snape. „Jego armia należy do was, jeśli sobie z nią poradzicie, ale ma nie być rabunków. Zapewniam, że i tak zostaniecie sowicie wynagrodzeni.”

„Wiem.” – mruczy Likaon, patrząc na czek. „Kiedy zaczynamy zabawę?”

„Kiedy zbiorę wystarczająco dużo ludzi. Bądź w kontakcie.”

Liverpool, 4 rano

Snape wrócił już do Anglii a teraz zamierza odebrać składniki do eliksirów, zamówione przez Lucjusza. Ląduje więc w Liverpoolu i kieruje się do „Nocy Po Ciężkim Dniu”. Nawet Łeb Wieprza w Hogsmeade to pięciogwiazdkowa restauracja w porównaniu z tym miejscem. To knajpa, w której nikt rozsądny nie siada, jeśli wcześniej nie potraktuje krzesła Zaklęciem Czyszczącym. Otwiera drzwi i wchodzi do mrocznego, głośnego, zatłoczonego pomieszczenia; ludzie odsuwają się z szacunkiem, dając mu przejść. Dopiero gdy chce wejść na schody pijana kobieta w czerwonych, brudnych szmatach zastępuje mu drogę.

„Sam jesteś, koteczku?” – pyta, starając się brzmieć słodziutko.

„Odsuń się.” – syczy Snape ze złością. W życiu by jej nie dotknął, choćby była ostatnią kobietą na świecie („Czemu od tych kobietek trzeba się trzymać z daleka?” – zapytał go Lucjusz dwa dni temu. „Jak je zobaczysz, to zrozumiesz.” – odparł Snape. „Chyba wystarczy powiedzieć, że eliksir na wszy szkodzi włosom.”)

„Nie w humorze?” Tym razem Snape daje jej w twarz. Tego mu było potrzeba – zwrócenia na siebie uwagi! Zabiera składniki od Eleanor, płaci czekiem i wraca na dół. Im szybciej zniknie, tym lepiej. Musiał tak potraktować tego śmiecia – w tym miejscu trzeba udowadniać, że jest się godnym szacunku – ale niestety, zwrócił na siebie uwagę. Ma co prawda maskę, ale ostrożności nigdy dosyć. Nagle jakaś kobieta macha do niego. Snape skręca w stronę jej stolika.

„Chcesz jednego?” – pyta wiedźma.

„Pewnie.” Snape dosiada się do stolika. “Michaela, co ty tu porabiasz?” Michaela to jeden z Aniołów Śmierci, a to najlepsza wataha w Stanach Zjednoczonych. Czego szuka w „Nocy Po Ciężkim Dniu”?

„Poluję.” – szepcze Michaela, pociągając łyk. „Tych trzech.” – wskazuje ruchem głowy na jeden ze stolików. „Pomożesz mi?”

„Kim są?”

„Rzeźnicy z Missisipi.” Kilka lat temu grupka pijanych czarodziejów zmasakrowała małą wieś. Rodziny i przyjaciele zabitych na próżno szukali sprawiedliwości (atakujący mieli krewnych w amerykańskim Ministerstwie), więc w końcu, zdesperowani, wynajęli Anioły Śmierci, które od tego czasu poszukują winnych, likwidując ich ze straszliwą efektywnością zawodowców.

Snape rozważa propozycję i przypomina sobie zdjęcia, zrobione po masakrze.

„Dobrze.” – mówi w końcu. Kiedy trzech mężczyzn opuszcza knajpę, Snape i Michaela idą za nimi. Walka jest krótka i brutalna. Michaela uśmiecha się do Snapea.

„Lata pokoju nie stępiły ci zębów.”

Rano, Hogwart

Snape wraca do zamku. Sprawy przybrały lepszy obrót. Malfoyowie w końcu, po paru godzinach kłótni, zawarli pokój. Drako mógł czuć nienawiść do ojca, kiedy był na niego zły, ale konieczność wyboru między rodziną a nową lojalnością była jego boginem. Lucjusz też raczej by umarł, niż przyznał, że kocha swoje dziecko (Czyż arystokraci kiedykolwiek okazują uczucia?), ale przecież zaryzykował gniew Voldemorta, by ratować syna. Sprawy wojenne też układają się dobrze: Snape ma szpiegów w zamku wroga, Sabaki i Chińskie Smoki mu pomogą. Kapłanki już obiecały pomoc, a Nazgul Grindewald przyśle co najmniej 20 Widm. Jeźdźcy Apokalipsy i Małe Ptaszki czekają na rozkazy; nawet wataha Blizzard chyba jest zainteresowana ofertą. Regulus Magne i jego Zakon Feniksa sa gotowi do pomocy, a Lucjusz „przekonał” Ministerstwo (złotem, a jakże), by dało Aurorów. Czego nie dał rady zrobić Malfoy, dokonały wpływy Dumbledora. „Sława Basileusa” chyba niedługo się urzeczywistni. Snape wzdycha – to wielka armia i pole bitwy stanie się piekłem – ale w końcu to on jest Upadłym Aniołem, więc jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, czyż nie?

Wchodzi do komnaty syna. Harry spogląda na niego zza sterty książek.

„Pan nigdy nie sypia, Profesorze?”

“Nie mów mi “Profesorze”, gdy jesteśmy sami.”

„To jak?”

„Snape albo Severus wystarczy.”

“Dobrze. Snape, ty kiedyś sypiasz?”

„Moja praca często wymaga nocnej zmiany.”

„To chyba wiesz, co się stało ostatniej nocy?”

„Masz na myśli kolejną masakrę?”

„Naprawdę jesteś dobrze poinformowany.” – syczy Harry. „Twój Pan znów pokazuje pazury.”

„To nie był on.”

„To kto?” – dziwi się Harry. Snape opowiada mu o Angriffie.

„To Voldemort naprawdę go ożywił, a teraz chce, żebyś go zabił?”

„Panowie robią bałagan; słudzy mają go posprzątać.”

“Naprawdę zbierzesz armię i ją poprowadzisz?”

“A mam wybór? Ministerstwo palcem nie kiwnie, a trzeba go powstrzymać, zanim wyrżnie pół Anglii.”

„Ilu będziesz miał ludzi?”

„Ilu dam radę zebrać. On ma chyba ze trzystu i setkę zwierząt; muszę mieć podobną siłę.”

„To możliwe?”

„Tak.”

„To czemu nie rozwalicie Voldemorta?”

„Boby uciekł. Można zniszczyć Śmierciożerców, ale on przeżyje i znajdzie sobie nowych popleczników. To jak z mrówkami: nie pozbędziesz się ich, dopóki królowa żyje.”

„Chyba masz rację, Snape.” – wzdycha Harry. „Ale nikt nie wie, jak go pokonać. Sądzisz, że przepowiednia jest prawdziwa?”

„Która?”

„O jednorożcu i bazyliszku.”

„Spytaj Salazara, on jest w tym bardziej kompetentny, niż ja.”

„Powiedział mi, że jest prawdziwa.”

„A więc jest. Sal jest lepszy, niż jego matka, a Nemezis nigdy się nie pomyliła.”

„To co? Mam wyciągnąć nóż i go zasztyletować?”

„Nie wiem, Serp. „Koniec” to nie to samo co „śmierć”; może chodzi o odebranie mu mocy? Już to by wystarczyło. Może.”

„A jak chcesz wykończyć Angriffa?”

„Mam plan.” Milczą przez parę minut, a potem Harry znów się odzywa:

„Widziałem tu rano Malfoya.”

„Nic dziwnego, uczy się tu tak jak ty.”

„Chodziło mi o Lucjusza. Jakoś wymknął się Angriffowi.”

„Miał szczęście, że nie było go w domu. Czekaj!” – Snape ma nowy pomysł. „Możemy zabić Drakona w tej bitwie!”

“Że co?” – Harryego aż zatkało, więc Snape tłumaczy mu, co się stało.

„Chcecie mu dać nową tożsamość?”

„Właśnie. Tylko Lucjusz, Transfigurer, Dumbledore i wampiry będą znali prawdę.” Harry długo zastanawia się nad tym, co usłyszał.

„Wierzysz w to?” – pyta w końcu.

„W co?”

„W tę historię. A jeśli Malfoy cię oszukuje? Wierzysz, że włamał się do komnat Voldemorta? To tchórz!”

„Żaden Malfoy nigdy nie był tchórzem, kiedy chodziło o bezpieczeństwo rodu.”

„Ale on może grać na dwie strony!”

„Wiem, jak sprawdzić, czy ktoś mnie okłamuje, czy nie.”

„Dobra, ale jeśli zmuszą go do mówienia?”

„Trzy krople Veritaserum i każdy będzie śpiewał.”

„Nie wmówisz mi, że mu ufasz!”

“Mało komu ufam i nikomu więcej, niż muszę.”

„Ale to Śmierciożerca!”

„Dla mnie to, z oczywistych powodów, żadna przeszkoda.”

„To morderca...”

„Jeśli chcesz wygrać wojnę bez kłamców, morderców, złodziei i fałszerzy, to spróbuj. Ja nie będę osądzał Lucjusza. Chce i może nam pomóc, więc go akceptuję. Musimy się zjednoczyć; potrzebna nam każda różdżka, nawet jeśli należy do Śmierciożercy.”

„Innych też byś zaakceptował, gdyby przyszli.” – złości się Harry.

„Ale raczej nie przyjdą. Nie wymagam od ciebie, żebyś go polubił, ale zrozum, potrzebujemy go. Musimy manewrować między dwoma szaleńcami, a durnym Ministrem i jego urzędasami, z których połowa jest zbyt przerażona, żeby działać, a połowa drugiej połowy pracuje dla Voldemorta. Muszę mieć najemników, bo nie dostanę tylu Aurorów, ilu potrzebuję i dlatego muszę zaakceptować ich zwyczaje i tradycje, choćby wydawały się okrutne i barbarzyńskie.”

„Więc chcesz zwalczać Ciemność Ciemnością, Snape?”

„Diament można ciąć tylko drugim diamentem. Naprawdę wierzysz, że w tej wojnie jedna ze stron jest święta, a druga to zło wcielone? Niektóre Psy są lepsze od niektórych Aurorów, a Czarna Magia to nie wymysł psychopatów, ale BROŃ, Serp. Brutalna i straszna, ale tylko broń. To od ciebie zależy, w jakim celu jej użyjesz, a powstrzymanie kogoś takiego jak Angriff to chyba dobry cel. No, ale jeśli masz pomysł, jak go pokonać bez bitwy, zamieniam się w słuch. To by oszczędziło wiele krwi i pieniędzy.”

„Nie wiem, jak by to można było zrobić.” – przyznaje Harry. „Ale to będzie straszne.”

„Wiem, ale nie mam wyjścia. Co mam robić? Czekać na kolejne rzezie?”

„Rozumiem.” – odpowiada Harry. „Ale niektórzy mówią, że jesteśmy po jasnej stronie, a ty postępujesz, jakby cel uświęcał środki.”

„Niektórzy są głupi. Widziałem porządnych Śmierciożerców i podłych Aurorów, więc nie mam zamiaru dzielić ludzi na dobrych i złych. W każdym jest i to i to. Ale” – dodaje Snape po chwili – „To fakt. Moim celem jest pokonać Czarnego Pana, bo on oznacza eksterminację brytyjskiego magicznego świata. To cały mój cel – więc nie przebieram w środkach. Jeśli setka musi zginąć, by ocalić tysiąc, tak ma być. Będę was bronił, przysiągłem to jako Profesor Hogwartu. Będę kłamał i zabijał, jeśli będzie trzeba.”

„Jesteś szalony.” – szepcze Harry.

„Chcę tylko, żebyśmy przeżyli.” – warczy Snape. „W tej szkole jest kilkaset dzieci i większość umrze, jeśli Voldemort wygra. A wszyscy zginą, jeżeli zwycięzcą będzie Angriff.” – dodaje cicho. „To nie jest zwykła walka o władzę, to bezsensowna eksterminacja. Jestem czarodziejem, nie będę patrzył, jak mój świat się rozpada. Jesteśmy w pułapce, Serp. Musimy walczyć, żeby przetrwać, łamiąc prawa, jeśli trzeba. Tu nie ma miejsca na sentymenty. Albo my, albo oni.”

“Prawo dżungli. Zabić albo być zabitym.”

„Właśnie, Serp.” Snape chciałby jeszcze coś dodać ale ktoś puka do drzwi. To Profesor McGonagall, Dumbledore i czarodziej, którego Harry nie zna. Mężczyzna szlocha i trzęsą mu się ręce. Oczy Snapea zwężają się niebezpiecznie.

“Pan Wood?” – pyta powoli. „Co się stało?”

“Mamy problem, Severusie.” – szepcze Dumbledore. „Chyba znów potrzebujemy twojej pomocy. Angriff porwał Olivera Wooda.”

Koronę Świateł i Wilcze Wrota można obejrzeć w Akwizgranie, polecam.

Blizzard…hmm… “Burza Śnieżna”? Chyba jakoś tak.

WEŹ UMYSŁ CHŁOPCA

“Prawo dżungli. Zabić albo być zabitym.”

„Właśnie, Serp.” Snape chciałby jeszcze coś dodać ale ktoś puka do drzwi. To Profesor McGonagall, Dumbledore i czarodziej, którego Harry nie zna. Mężczyzna szlocha i trzęsą mu się ręce. Oczy Snapea zwężają się niebezpiecznie.

“Pan Wood?” – pyta powoli. „Co się stało?”

“Mamy problem, Severusie.” – szepcze Dumbledore. „Chyba znów potrzebujemy twojej pomocy. Angriff porwał Olivera Wooda.” Ojciec Olivera wybucha płaczem.

„Niech pan to wypije, panie Wood.” – Snape wręcza mu szklaneczkę. „To czemu nie zawiadomiliście Aurorów?”

„Bo nie możemy go znaleźć.” – Betelgeuse Strongbow pojawia się w drzwiach. „Szukaliśmy go, ale bez powodzenia.”

„Jeśli ty nie możesz go znaleźć, to czego żądasz ode mnie?” – pyta Snape. „Jesteś lepsza w Czytaniu w Myślach niż ja.”

„Nie mogę go odnaleźć.”

„Mój syn!” – płacze Wood. „Moje jedyne dziecko!”

„Angriff zostawił list, Severusie.” – mówi cicho Dumbledore. „To dlatego do ciebie przyszliśmy.” Snape zaczyna czytać i robi się strasznie blady; upuszcza kartkę na podłogę. „Minerwo, zabierz pana Wooda do Skrzydła Szpitalnego. O, do wszystkich diabłów...” Harry podnosi list i zaczyna czytać:

Wróciłem. Spróbuj mnie pokonać bez swojej dziwki, Upadły Aniele. Porwałem chłopaka – masz czas do północy, żeby go uratować. Jeśli zawiedziesz, przyślę ci jego ciało. Zobaczymy, kto jest lepszy – ja czy ty. Pospiesz się, czas ucieka.

Godryk Angriff, Syn Węża

PS. Może twój Pan ci o tym nie powiedział, ale obrabowałem mu laboratorium. Dziękuję za Eliksir Inferno, ciekawe, jak zadziała.


„Co to jest Eliksir Inferno?” – pyta Harry.

„Ogień w płynie.” – odpowiada Snape. „Straszne świństwo.”

„To go powstrzymaj!” – krzyczy Harry. „Zrób coś, przecież on cię wyzwał!”

„A co mam zrobić?” – pyta cicho Snape.

„Przecież jesteś Księciem Ciemności! Idź tam, zabij ich i...”

„I co? Dokąd mam iść? Nawet Betelgeuse nie może go znaleźć. To przekleństwo najwyraźniej działa; los chłopaka jest już przesądzony.”

“Sam powiedziałeś, że może je złamać ktoś z nim związany.” – stwierdza Lupin, wchodząc. „A więc tylko ty możesz.”

„Co to za przekleństwo?” – pyta Betelgeuse.

„Rodzina Wooda została przeklęta. Jego matka zabiła niewinną osobę.” – wyjaśnia Snape.

„To pewnie dlatego nie mogłam go znaleźć.” – stwierdza Betelgeuse. „Ale ty możesz spróbować.”

“Racja.” – wzdycha Snape. Ściąga z szyi srebrną gwiazdę; Harry przygląda się jej z zaciekawieniem.

„Gwiazda Pięciu Żywiołów zwana też Gwiazdą Set Slytherin.” – wyjaśnia mu Betelgeuse. „Każdy klejnot jest symbolem jednego z Żywiołów. Szafir to Powietrze, rubin – Ogień, szmaragd – Woda, onyks – Metal i diament – Severusowi właśnie tego kamienia brakuje – to Światło.”

„Czemu nie ma tego diamentu?”

„Ilość kamieni zależy od umiejętności w Czytaniu. Naturalnym Żywiołem Severusa jest Woda – Kamień Szpiegów. Rubin to Ogień Próby, szafir to inteligencja i nadzieja a onyks – lojalność. Brakuje mu tylko diamentu – Światła Zrozumienia.”

„A czego nie rozumie?”

„Nie może przełamać swojej nienawiści i uprzedzeń. To przez to może nie dać sobie rady z przekleństwem. Do tego potrzeba dużo pozytywnych uczuć, a właśnie tego mu brakuje.”

„Nic z tego.” – złości się Snape. „To mnie nie wpuszcza.”

„Bo nienawidzisz chłopaka.” - mówi Betelgeuse.

„Jego matka...”

„On nie jest swoją matką, Severusie.” – odpowiada ostro Feniks. „I ty to doskonale wiesz.”

„Wiedzieć i odczuwać to dwie różne sprawy.” – wzdycha Snape. „Angriff wiedział, co robi. Zostawcie mnie samego; muszę to przemyśleć. Musi być inne wyjście.”

„Czas ucieka.” – mówi Harry do Dumbledora, kiedy już wyszli z komnaty. „A jeśli on nie znajdzie Olivera?”

„Godryk nie żartował.” – szepcze Dumbledore. „A tylko twój ojciec może złamać moc przekleństwa, bo jest z nim związany, ale nie wiem, czy to zrobi.”

„A wszystko przez to, że nie znosi Olivera! Czemu nie może mu wybaczyć?”

„Kiedyś zadałem mu to samo pytanie, to mi odpowiedział, że jemu też nikt nigdy niczego nie zapomniał. Przesadzał, ale miał trochę racji. Popatrz na siebie: sam go nienawidzisz, a jesteś jego synem. Czemu więc on ma postępować inaczej?”

„Moje uczucia i tak go nie obchodzą.”

„Nie pokazuje tego po sobie, ale to nie znaczy, że to go nic nie obchodzi.” – odpowiada Dumbledore – „Rozumiem twój gniew i niepewność – ja też byłem tym zaszokowany, ale ty tylko wrzeszczałeś na niego i wyzywałeś go od najgorszych. To tylko pogorszyło sprawę. Nie wiem, czy da sobie sam radę z tym przekleństwem.” Harry zastanawia się nad tym przez chwilę, a potem wraca do komnaty Snapea.

„Snape” – mówi Harry – “Severusie!”

„Nie przeszkadzaj mi, Serp.” – odpowiada Snape ze złością. Harry bierze głęboki oddech; to nie będzie łatwe.

„Chciałbym cię przeprosić.” – szepcze. „Przepraszam, Severusie, za to, że na ciebie krzyczałem.” Snape gapi się na niego ze zdumieniem. „To nie była twoja wina. Powtórzę to przed cała szkołą, ale pomóż Oliverowi, proszę.” Snape wstaje i powoli podchodzi do niego.

„Bet powiedziała ci, jak ważne są pozytywne uczucia, jeśli chcesz złamać przekleństwo, prawda? Naprawdę musisz lubić Wooda, jeśli zrobiłeś to dla niego. Wiem, że mnie przeprosiłeś mnie tylko ze względu na niego, bo nie wierzę, że nagle przestałeś mnie nienawidzić. Mimo to, podziwiam cię. Mało kto by to zrobił.”

„No to mu nie pomożesz.” – szepcze Harry. „Co mam zrobić, żebyś zmienił zdanie? Błagać cię na kolanach w Wielkim Holu?”

„Nie jestem Czarnym Panem, żeby się tak zabawiać.” – warczy Snape. „Naprawdę myślisz, że nie chcę mu pomóc? To potężna magia – przekleństwo rzuciły dwie świetne Malediktorki i przypieczętowano je krwią dziecka. Wybacz, ja jestem na to za słaby, nie dam rady tego złamać.”

„Jeśli przypieczętowano je krwią, czy nie da się go złamać w podobny sposób?” – pyta Harry. Snape wbija w niego swoje ślepia.

„Ofiara. Masz rację...” – odpowiada powoli. „Brakuje tylko jednego kamienia; diamentu, Światła Zrozumienia. Przyjdzie, jeśli odważysz się wziąć umysł chłopca...”

„O co chodzi?”

„To jedna z przepowiedni Salazara.” – wyjaśnia Snape. „Jego matka wspomniała kiedyś o Eliksirze Inferno. Wszystko do siebie pasuje. Wooda można ocalić tylko za pomocą Ofiary.”

„Czyli śmierci?”

„Czegoś jednocześnie o wiele mniejszego i większego niż śmierć, Serp. Powiedziałeś, że błagałbyś mnie na kolanach w Wielkim Holu. Mówiłeś to poważnie?”

„Chcesz tego?”

„Nie. Czegoś więcej.”

„Czego?”

“Ciebie.” – stwierdza Snape. „Daj mi swój umysł.”

„Umysł?”

„Tak. Potrzebuję medium. To trudne, ale można spróbować. Ty jesteś przyjacielem Wooda, więc możesz pokonać moją nienawiść swoją miłością. Mogę go szukać za pomocą twojego umysłu.”

„Dobrze, Severusie.”

„Najpierw mnie wysłuchaj. Po pierwsze, to nadzwyczaj nielegalne...”

„Nie szkodzi.”

„Domyślam się, że ci to nie przeszkadza, bo nigdy nie przejmowałeś się regułami. Po drugie, to naprawdę boli.”

„Sam mówiłeś, że tylko głupcy uważają ból za piekło. Jak mógłbym żyć, wiedząc, że mu nie pomogłem?”

„A co najważniejsze, zobaczę twoje wspomnienia.”

„Że co?”

„Dlatego to jest ofiara. Gorzej niż błagać mnie w Wielkim Holu. To obrzydliwa magia, jeśli wykonuje się ją bez zgody drugiej strony; nawet nie będę próbował, jeśli się nie zgodzisz. Zastanów się dwa razy, zanim wyrazisz zgodę. Na pewno nie zobaczę wszystkiego, ale nie mogę ci powiedzieć, na co wpadnę.”

„A nikomu nie powiesz o tym, co widziałeś?” – szepcze Harry

„Przysięgam, że będę milczał.”

„To się zgadzam.”

“Serp, twojej odwagi starczyłoby na dziesięciu Gryfonów ale się zastanów. To boli. Kiedy już mnie wpuścisz do swoich wspomnień, nie będziemy mogli tego zatrzymać, będziemy musieli przejść cały proces. Jeśli będziesz chciał mnie wyrzucić, mogę zrobić ci krzywdę.”

„To nie będę cię wyrzucał.”

“Chcesz to zrobić? Pokazać mi to czego się boisz? O czym marzysz? Mnie, Śmierciożercy? Mordercy Potterów? Przyjacielowi Malfoyów?”

“Oliver czeka.” – stwierdza Harry po chwili milczenia. „Tylko nie mów nikomu.”

„Przecież przysiągłem.” – odpowiada krótko Snape.

„A to... bardzo boli? Jak Cruciatus?”

“Zależy. Im bardziej się opierasz, tym gorzej, ale obiecuję, że nie sprawię ci więcej bólu, niż będę musiał.”

„To zaczynaj. Oliver czeka.” – szepcze Harry.

„Źrebak Lily” – mruczy Snape, otwierając drzwi. „Nie wyparłaby się ciebie. Bet, potrzebujemy twojej pomocy.”

„Odbiło wam?” – stwierdza Feniks. „To niebezpieczne, Sev!”

„Angriff nie będzie się pastwił nad MOIMI dzieciakami.” – warczy Snape. „A mój syn wreszcie zobaczy, że umiem coś więcej, niż Niewybaczalne!” Harry kładzie dłoń na Gwieździe a Snape przyciska jego rękę swoją. Kamienie zaczynają płonąc, jakby były żywe. „Patrz mi w oczy i nie stawiaj oporu.” Harry posłusznie spogląda w dwie czarne studnie. Ma uczucie, jakby tonął w czarnym jeziorze...

BŁYSK!

Ogromny smok staje na tylnych łapach…

BŁYSK!

“Zabij świadka…”

“Ciało sługi, dane z ochotą…”

Dopiero teraz do Harryego dociera, o co chodziło z tą ofiarą. Musi pokazać to, co wolałby ukryć. Śmierciożercy się Aportują... Voldemort opowiada im, jak powrócił... Fałszywy Moody... Dumbledore, rozwalający drzwi w drzazgi... Rodzice Cerdyka…

BŁYSK!

I znów ma sześć lat i siedzi w komórce, prosząc wuja, żeby dał mu wyjść, a Dudley wyje ze śmiechu.

BŁYSK!

Profesor McGonagall wkłada mu Tiarę na głowę. „Tylko nie Slytherin...” No, Snape nie będzie tym zachwycony.

BŁYSK!

Tom Marvolo Riddle – Jam Lord Voldemort. Bazyliszek znów atakuje, Ginny umiera…

BŁYSK!

Znów jest oskarżany o bycie Dziedzicem Slytherina.

BŁYSK!

Cho Chang. Harry nie chce, żeby Snape to wiedział, więc próbuje go powstrzymać. To rzeczywiście boli; Snape go przecież ostrzegał, ale...

„Odsuń się” – Harry słyszy głos Snapea. „Odsuń się, albo zrobię ci krzywdę. Pamiętaj, po co to robisz.”

BŁYSK!

„Ale Snape usiłował mnie zabić!” Quirrel wybucha śmiechem.

„Severus? On wygląda na takiego!”

BŁYSK!

Osławione Lustro Ain Eingarp. Rodzice. Czemu James, a nie Snape? Czemu Lustro kłamało?

„Ono nie pokazuje prawdy, pamiętaj.” – tłumaczy mu Snape. „Odbija tylko twoje pragnienia.”

BŁYSK!

Harry stoi na środku ogromnego pomieszczenia, którego nigdy wcześniej nie widział.

„Świątynia Set Slytherin, jednej z naszych przodków. Czytający właśnie tu używają bardziej skomplikowanej magii. Chodź.” – mówi Snape. Harry podziwia ogromny, gotycki budynek, wybudowany z ciemnego obsydianu.

„Gdzie jesteśmy, Severusie?”

„ „Gdzie” to niewłaściwe pytanie. To miejsce nie istnieje, lecz jest wytworem mojego umysłu. To dlatego nikt nigdy nie znalazł Świątyni. Nie ma ona nawet żadnego stałego kształtu, tylko każdy Czytający widzi ją po swojemu. Teraz patrzysz na moje wyobrażenie.”

„Czy to znaczy, że są tu tylko nasze umysły?”

„Tak.”

„A dokąd idziemy?”

„Do ołtarza, by złożyć ofiarę.”

„A co będzie tą ofiarą, Severusie?”

„Ja.”

„Co???”

„To przez to Czytający okryli się ponurą sławą. W Świątyni naprawdę składa się ofiary z ludzi – z nas samych.”

„Chcesz się zabić?!”

„Nie. Ja tylko rozcinam więzy łączące ciało i umysł, żeby móc znaleźć Wooda.”

„To dlaczego nazywacie to ofiarą?”

„Bo jeśli zawiodę, mój umysł nie powróci i będę gorzej niż martwy. Ciało może dalej egzystować bez umysłu, ale tylko jako pusta skorupa.”

„Chcesz sam sobie zrobić Pocałunek Dementora? Nie...”

„Jest jedna istotna różnica: ten proces jest odwracalny. Wrócę. Serp, nie możesz dalej iść.” Harry zatrzymuje się i patrzy, jak Snape wspina się po marmurowych schodach, prowadzących do tego czegoś, co nazwał „ołtarzem”. To płyta z czarnego marmuru, podtrzymywana przez pięć kamiennych zwierząt: Jednorożca, Mngvę, Sleipnira, Bazyliszka i Feniksa. Bestie otwierają swoje ogromne oczy z klejnotów i zniżają płytę tak, że Snape może na nią wejść, a potem ponownie ją unoszą. „Ignis!” – rozkazuje ostro Snape. Czerwone płomienie buchają z marmuru, liżąc jego buty.

„NIE!” – krzyczy Harry, ale Snape go nie słucha.

„Gladius” – stwierdza zdecydowanie. W jego dłoni pojawia się sztylet; jego ostrze połyskuje w świetle płomieni.

„SEVERUSIE!!!” Ostrze powoli wbija się w ciało Snapea. Płomienie buchają pod sam sufit. “SEVERUSIE!!!”

„Spokojnie” – mruczy Betelgeuse. „Nic mu nie będzie.”

„Zabił się.” – szepcze Harry. „Zrobił to dla Olivera, a ja go wyzywałem od Śmierciożerców...”

„On nie umarł, tylko uwolnił swój umysł.” – wyjaśnia mu Feniks. „Chyba ci to tłumaczył, ale najwyraźniej nie zrozumiałeś. On wróci.” Harry rozgląda się dookoła – już wrócił do Hogwartu. Betelgeuse przeniosła już Snapea na sofę; jego oczy są zupełnie puste. „A więc dosłownie wyobraża sobie Ofiarę.” – uśmiecha się Betelgeuse po wysłuchaniu opowieści Harryego. „Śmierć na ołtarzu. Interesujące.”

“A pani widzi to inaczej, pani Strongbow?”

„Każdy z Czytających widzi to na swój sposób. Nic w Świątyni nie jest rzeczywiste, nawet sama Świątynia. Nie zabił się naprawdę, to wszystko jest tylko tu.” – wiedźma dotyka swojego czoła. „To przez Ofiarę Lord Voldemort nigdy nie stanie się Czytającym. Za bardzo obawia się śmierci, a Ofiara to w pewnym stopniu śmierć.” – Betelgeuse przeczesuje palcami włosy Snapea. „I dlatego Severus jest w tym dobry – bo nie boi się umrzeć.”

„A jeśli nie da sobie rady?”

„Zwyczaj każe czekać godzinę. Tym razem poczekamy dłużej, ale jeśli nie wróci...” – wiedźma wyciąga cienki sztylet.

„Nie możesz!”

“On nie chciałby żyć jak roślina.” – odpowiada ostro Betelgeuse. „Ale wróci, zobaczysz. Pokazałeś mu, że jego los cię obchodzi, nie ze względu na Olivera, ale na niego samego. To najlepsza kotwica, jaką można dać.” Harry gapi się na swój zegarek.

Pięć minut

Dziesięć.

Dwadzieścia.

Trzydzieści.

Czterdzieści.

Czterdzieści pięć.

„Znalazłem go.” – Snape nagle się obudził. „Serp, potrzebuję cię jeszcze raz.” Tym razem nie używa Gwiazdy ale chwyta syna za ramiona i patrzy mu prosto w oczy. Harry krzyczy – to boli o wiele bardziej niż poprzednim razem. Strumień wspomnień płynie mu przed oczami, coraz szybciej, jak przyspieszony film... Nagle Snape go puszcza. Znów są w Świątyni ale tym razem Snape prowadzi go w stronę drzwi, zrobionych ze światła. „Światło Zrozumienia.” – wyjaśnia. „Oby tylko nie spaliło mnie na popiół.” Chwyta za klamkę i otwiera drzwi. Harry patrzy, jak znika w białym, oślepiającym blasku.

„Dobry Boże” – szepcze Betelgeuse, pomagając Harryemu wstać. „To było niesamowite.”

„Gdzie on jest?”

„Deportował się.” – odpowiada Feniks. „Złamał osłony, to bardzo trudne. Patrz” – Betelgeuse podnosi Gwiazdę Snapea – „Diament. Przełamał własne uprzedzenia.”

„Wróciłem.” Snape trzyma Olivera na rękach.

„Co mu jest?”

„Jest nieprzytomny. Bet, zabierz go do Poppy i daj znać jego ojcu, że nic mu nie będzie.” Harry podaje mu szklankę wody.

„Dzięki.” – mruczy Snape. „To było coś.” – uśmiecha się lekko. „Szkoda, że nie widziałeś miny Godryka!” – zaczyna się śmiać. „Facet od trucizn znów zrobił z niego durnia! Dzięki za pomoc, Serp.”

„Ja też dziękuję. Ja tylko pomagałem, to ty wykonałeś większość roboty.”

„A czemu nie chciałeś trafić do mojego Domu?”

„Bo wiedziałem, że Voldemort był Ślizgonem.”

„A Petigrew Gryfonem, ciekawe, za co. Ale jesteś potomkiem Slytherinów i Wężoustym, jak Carmen. Powinieneś być Ślizgonem!”

„Ale moja mama była Gryfonką!”

„Masz jej charakter.” – wzdycha Snape. „Nie mój. Ja bym tak nie zaryzykował.”

„Mało nie umarłeś.”

„Nie przesadzaj. To tylko tak wygląda, ale nie jest szczególnie groźne. Robiłem trudniejsze rzeczy.”

„Wiem. A czemu ty nie byłeś Gryfonem?”

„A czemu panna Granger nie jest Krukonką?” – odpowiada Snape. „Tiara musi dokonać wyboru. A czemu Perceval Weasley nie był w moim Domu? Ma więcej ambicji niż połowa Slytherinu. Obawiam się, że będzie z niego paskudny Auror, ale zobaczymy, jak spisze się w walce.”

„To kiedy zamierzacie walczyć z Angriffem?”

„Chyba około Bożego Narodzenia.” – odpowiada Snape. „Gdzieś za tydzień.”

„Tak szybko?”

„A na co mam czekać? Na nowe wyzwanie?” Snape zrywa się z krzesła. „Muszę zawiadomić Panterę; zupełnie o tym zapomniałem. Ona mnie zabije!”

ARMIA

Punkt widzenia Harryego

I tak zacząłem ufać Sn... Severusowi. Mówię do niego po imieniu, bo tak jest w końcu uprzejmiej. Przecież uratował Oliviera więc zasługuje na trochę szacunku. Nie, żebym go kochał i wątpię, żebym kiedykolwiek nazwał go ojcem ale go szanuję. Severus jest okrutny, bezwzględny i manipuluje ludźmi z łatwością bardzo doświadczonego polityka, ale jest też odważny, lojalny i błyskotliwy. Może poświęciłby tysiąc, by ocalić milion (Rozumiem taką decyzję, ale od tej logiki robi mi się zimno) ale, w przeciwieństwie do wielu innych przywódców, takich jak Knot, sam też się nie oszczędza. Jeśli coś obieca, to dotrzyma słowa. Wygląda na to, że wyluzował. Nie znam się na tych klątwach, ale chyba zżerało go to od środka jak trucizna (pewnie – gdyby coś takiego spotkało mnie, też bym o tym pamiętał do końca życia), a teraz wreszcie jest wolny. Chyba te drzwi ze światła wypaliły część jego nienawiści. W końcu to było Światło Zrozumienia.

Pogodziłem się z Carmen i Drakonem. Wiem, kim byli, ale dzięki Magnusowi zrozumiałem, że zło i dobro może mieszkać w tej samej duszy. Ale numer, Severus to mój ojciec, a Drako – kuzyn! Kiedyś wolałbym w ogóle nie mieć rodziny, niż mieć taką, ale muszę przyznać, że nie miałem racji. Oni są Czarni, czasem okrutni, ale nie są źli. Nie rozumiałem Magnusa, kiedy chciał mi to wyjaśnić, ale teraz już rozumiem. Nie potrafię tylko zaufać staremu Malfoyowi. Nie rozumiem, czemu Severus go lubi ale chyba wie, co robi. A co robi? Szykuje się, żeby rozwalić Angriffa...

Koniec punktu widzenia Harryego

Snape ponownie wyciąga lustro. Pantera, Najwyższa Kapłanka, tym razem zupełnie trzeźwa, odpowiada na wezwanie.

“No to jutro, o ósmej angielskiego czasu.” – stwierdza. „Dobrze. Pamiętaj o specjalnym łóżku dla mnie.”

“No pewnie.” – mruczy Snape. „Bardzo specjalnym.” – uśmiecha się do siebie, Pantera jest pół-Felinką pół-Betą, więc rzeczywiście go potrzebuje. Każdy Felin zmienia się w wielkiego kota po zachodzie słońca (w dzień transformują się, jeśli chcą). Pantera, będąc tylko w połowie Felinką, może pozostać człowiekiem także nocą, ale natychmiast zmienia się w kota, jeśli tylko zaśnie. W związku z tym jej życzenie jest uzasadnione: nie każde łóżko wytrzyma ciężar półtonowej, uskrzydlonej czarnej pantery.

Następnego dnia, ósma

„Możesz sobie popatrzeć na armię przez to zwierciadło.” – wyjaśnia Dumbledore, wpuszczając Harryego do swojego gabinetu. Harry spogląda do lustra: Snape już czeka przy bramie. Jego Sleipnir, w najlepszej uprzęży, niecierpliwie grzebie ziemię kopytami. Sam Snape też ma na sobie najlepsze szaty, całe czarne, tylko lewa strona jego peleryny jest szkarłatna. Lucjusz Malfoy czeka po jego lewej stronie, siedząc na siwym pegazie i w białych szatach. Profesor McGonagall, w purpurze i na gryfie, jest po prawej. „Twój ojciec wita ich jako Basileus, Lucjusz Malfoy reprezentuje Ministerstwo a Profesor McGonagall – szkołę.”

“Czemu Malfoy reprezentuje Aurorów?”

„Bo Minister Knot dał nam tylu Aurorów tylko dzięki jego zabiegom.” – uśmiecha się Dumbledore. „A także jakoś” – Dyrektor udaje, że pociera monetą o monetę – „udało mu się sprawić, że Bractwo Feniksa może oficjalnie do nas dołączyć, jako „oddział ochotników”.”

“Wciąż nie mogę uwierzyć, że pan mu ufa.”

„Ufam doświadczeniu i mądrości twojego ojca. Tylko on mógł zebrać tak wielką armię w tak krótkim czasie, a jeżeli potrzebuje do pomocy innego Śmierciożercy... Patrz, nadchodzą!” Właśnie Aportowała się pierwsza grupa ludzi. „Nasi Aurorzy.” Idą parami, wszyscy w jasnoszarych szatach.

“Pięćdziesięciu.” – mruczy Betelgeuse Strongbow ze złością. „Pięć oddziałów, w tym dwa żółtodziobów. Knot nie jest hojny.”

“Tam jest Percy!”

„To będzie jego pierwsza prawdziwa walka.” – mówi cicho Dumbledore. „Oby nie ostatnia.” Aurorzy wchodzą przez bramy i pojawiają się kolejne oddziały. „Bractwo Feniksa.” Do zamku wmaszerowuje czterdziestu ludzi w szarych szatach, ozdobionych wizerunkiem trzech feniksów.

“Kapłanki Dwojga Bóstw.” – szepcze Dumbledore. „Nie chciałbym walczyć przeciwko nim.” Pięćdziesiąt kobiet w czarnych szatach obramowanych purpurą, zbliża się do Snapea. Jadą na ogromnych Sleipnirach. Ich przywódczyni niesie ich symbol: jednorożca walczącego z bazyliszkiem. Prowadzą stado ogromnych wilków: vargów.

“Severus nie mógł lepiej wybrać. Te kobiety rozniosą każdego wroga na strzępy.” Nadjeżdża kolejny oddział: też w czerni ale na Thestralach. „Widma. Pięćdziesięciu ludzi. Dużo więcej, niż się spodziewaliśmy. Nazgul Grindewald musiał przejąć się Angriffem.” – stwierdza Betelgeuse.

“Co za zwierzęta prowadzą?” – dziwi się Harry. Te bestie są jeszcze dziwniejsze od Thestrali: to nagie szkielety ogromnych kotów, w ogóle nie pokryte skórą ani mięśniami. Czerwone światełka płoną złowrogo w pustych oczodołach ich białych czaszek.

“To smilodony.” – wyjaśnia Betelgeuse. „Bardzo trudno zabić je magią, więc na ogół walczy się z nimi mieczem ale i to jest niezwykle trudne. Rany od ich kłów bardzo wolno się goją i mocno krwawią.”

„Chińskie Smoki i Sabaki to kolejna pięćdziesiątka.” – stwierdza Dumbledore. „To już 240 żołnierzy plus zwierzęta.”

“Patrzcie, następni!” – krzyczy Harry.

“Francuzcy Aurorzy.” – wyjaśnia Dumbledore, patrząc na maszerujące oddziały w granatowych szatach ze złotymi ozdobami. „Trzy doświadczone oddziały.” Zjawiają się też kolejni: hiszpańscy Aurorzy w czerwieni – też trzydziestu, irlandzcy w ciemnej zieleni (czterdziestu) i niemieccy w stalowej szarości (dwudziestu). „To już 360 ludzi.”

„Moje szczęście, że nie jestem Angriffem.” – uśmiecha się Betelgeuse. „Kogo jeszcze oczekujemy, Dyrektorze?”

„Psów. Patrzcie, już są.” Rzeczywiście, przez Megaport przechodzi oddział na gryfach. Mają na sobie czarne szaty ozdobione srebrem.

“Anioły Śmierci.” – wyjaśnia Betelgeuse. „Tylko dziesięcioro ale nie mogli porzucić innych swoich zobowiązań.” Następnie zjawia się 25-osobowy oddział na mngvach, umundurowany w ciemny szkarłat – Małe Ptaszki z Ameryki Południowej. „Nie będzie Jeźdźców Apokalipsy. Już zajęci, Severus kontaktował się z nimi. To chyba już wszyscy.”

“Nie, niech pan patrzy!” – woła Harry. „Na czym oni jadą?”

„Na jednorożcach.” – szepcze Betelgeuse z podziwem i strachem. „Są trenowane od źrebaków do walki. Są straszne: rany po ich rogach nie chcą się goić miesiącami. Na Merlina, Severus zdołał sprowadzić watahę Burzy Śnieżnej. Są pięć razy drożsi od zwykłych Psów i są wybredni przy wyborze zleceń; nie wiem, jak ich tu ściągnął.”

„Pewnie obiecał im jakieś cenne eliksiry.” – uśmiecha się Dumbledore. „Wiedziałem, że robią wrażenie, ale nie myślałem, że aż takie.” Rzeczywiście, siedemdziesięciu jeźdźców na jednorożcach w niesamowitej bieli to widok, jakiego się prędko nie zapomni. „I jeszcze ktoś.”

“Artanigra.” – stwierdza Betelgeuse. „Dyrektor Fuchs nie zostawiła nas bez pomocy.” Czterdziestu ludzi, prowadzących wilkolwy, wmaszerowuje do zamku. Noszą czerwień i godło Artanigry: jaguara, sowę, węża i bobra, otaczające literę A. „Ponad 500 ludzi.” – liczy Betelgeuse. „10 smilodonów, 20 vargów, 50 Thestrali, 50 Sleipnirów, 10 gryfów, 70 jednorożców i 10 wilkolwów. Pięciu Krakerów, trzy Inwokerki – Artanigra ma dwie, poznałam po szatach, a Carmen jest trzecia. Anglia nie widziała takiej armii od wieków.”

Tymczasem przy bramie

Lucjusz patrzy na nadjeżdżających żołnierzy z podziwem i strachem. Nigdy by się nie spodziewał aż takiej armii.

“Smith prowadzi naszych Aurorów, Sever, a to kretyn. Możesz mieć z nim kłopoty.” – szepcze do Snapea.

“Pamiętam go.” – syczy Snape z wściekłością. „Nie rozumiem, czemu został przywódcą.”

“Jeśli Knot został Ministrem… A to kto, Sever?” Lucjusz nigdy nie widział takiej kobiety. Może wielu nie nazwało by jej pięknością, ale ma w sobie coś niezwykłego.

„Luc, głupio wyglądasz kiedy się tak gapisz, jakbyś nigdy kobiety nie widział.” – odpowiada Snape. „Najwyższa Kapłanka, mówiłem ci o niej. Pięćdziesiąt wojowniczek, jest hojna.”

“Ale czym ona jest?” To rzeczywiście dobre pytanie. Pantera jest wysoka i silna; widać, że długo trenowano ją do walki. To mulatka o czarnych włosach do pasa, ale Lucjusz nie pytał o to. Widział wielu nieludzi, ale nie wie, do którego gatunku ją przypisać. Ma kły jak Beta ale twarz Felina i kocie uszy. Jej lewe oko jest czarne jak u Snapea, ale lewe - żółte i kocie.

“Ojciec Beta, matka Felinka.” – wyjaśnia Snape. „Ale na ciebie działa jak Wila.” – uśmiecha się. „Inteligentna, wykształcona, straszna w walce... Setki facetów dałoby się zabić, żeby się z nią ożenić.”

„Myślałem, że im nie wolno wychodzić za mąż.”

“Nie, dopóki nie skończą 25 lat. Potem mogą opuścić Świątynię ale wiele tego nigdy nie robi. Nie są przygotowane do założenia rodzin – w końcu wychowywano je w Świątyni od małego, wszyscy traktowali je specjalnie i tak dalej. Trudno im się potem zmienić. Zresztą Najwyższa Kapłanka i tak musi opuścić Świątynię, czy tego chce, czy nie.”

„Czemu?”

“Tradycja, Luc. Co dziesięć lat wybierają nową i jej poprzedniczka musi opuścić nie tylko Świątynię ale i kraj. To mądre, nie sądzisz? Dzięki temu nie dochodzi do dyktatury.”

„To ją tak po prostu wywalają?”

„Coś w tym rodzaju. Nawiasem mówiąc, to jej ostatni rok, choć ma dopiero 25 lat. Mam nadzieję, że sobie ułoży życie, ale to nie będzie dla niej łatwe.”

Armia zajmuje jedno ze skrzydeł zamku, zamknięte dla uczniów, tak że niewielu ludzi w zamku w ogóle wie o żołnierzach. Zresztą i tak większość dzieci pojechała do domów na Święta, choć Snape uważał, że powinni byli zostać ze względów bezpieczeństwa.

Zwierzęta zajmują parter, przerobiony na stajnie: żołnierze zakwaterowali się na piętrach. Atak zaplanowano na niedzielę, a więc zostało tylko 5 dni na dopracowanie strategii i zgranie działań. To mało, ale nie ma innego wyjścia; nie ma czasu do stracenia.

Harry, Drako, Carmen i Salazar mogą wchodzić do stajni, więc Harry postanawia przyjrzeć się zwierzętom z bliska. Te bestie nie atakują bez rozkazu, więc nie musi się ich bać. Wchodzi powoli: to najdziwniejsza stajnia, jaką w życiu widział. Jest bardzo wysoka, bo i zwierzęta są ogromne. Harry odskakuje gwałtownie, kiedy wielki pysk dotyka go znienacka i przewraca przy tym wiadro.

“Co do diabła?.. Potter…” – Zimne, niebieskie ślepia Luciusza Malfoya wpijają się w zielone oczy Harryego. „Patrz, co robisz!”

“Co się dzieje?” Charlie Weasley wynurza się z jednej z klatek.

“Potter hałasuje.” – odpowiada mu Malfoy.

“Harry!” – uśmiecha się Charlie. „Oprowadzić cię?”

“Chętnie.” – Harry nie ma ochoty zostać sam w towarzystwie Malfoya; nie ufa mu za grosz.

“Thestrale” – Charlie prowadzi go wzdłuż klatek, wskazując na kare konie o smoczych łbach i nietoperzych skrzydłach. Ich skóra zwisa luźno na szkieletach i prześwitują przez nią kości. „Są bardzo szybkie i odważne w bitwie.”

“Nie wspominając o tym, że uczy się je kopać i gryźć.” – dodaje Lucjusz. „A mogą z łatwością odgryźć dłoń.” Obok Thestrali stoją Sleipniry – też kare i mięsożerne konie o skrzydłach nietoperzy ale o wiele większe – mają po 2 – 2,5 metra w kłębie. Odwracają wielkie łby, by przyjrzeć się przechodzącym i ich ogromne, szkarłatne, wężowe oczy wpijają się w nich, sprawiając, że Harryego przechodzi dreszcz. Nagle jeden z rumaków staje dęba, rżąc i rzucając swoim tępym, ciężkim łbem. Harry zauważa, że kopyta, wielkości talerzy, mają podkowy nabijane gwoździami. Inne konie odpowiadają mu, robiąc piekielny hałas.

“Prrrrr, Inferno!” –krzyczy Lucjusz. „Jest mój.” – uśmiecha się z dumą. „Prawie dwie tony mięśni i kości, hodowane w jednym celu – do zabijania.” Klepie wielki, tępy łeb z czułością, całując ogromne chrapy. „Zdenerwowany? Nie możesz doczekać się krwi, co?” – mruczy do rumaka, drapiąc go między uszami.

„Oni wszyscy mają fioła na punkcie tych zwierząt.” – szepcze Charlie do Harryego. „Nie dziwię się, ale nie wiedziałem, że stary Malfoy też przesiaduje tu godzinami. To zresztą jedyna dobra rzecz, którą mogę o nim powiedzieć.”

“Jednorożce.” – szepcze Harry, dotykając śnieżnobiałej grzywy. „Nie wiedziałem, że używa się ich jako koni bojowych.”

“Wataha Burzy Śnieżnej hoduje je od wieków, wybierając te najbardziej bojowe. Dzikie są płochliwe i nieśmiałe, ale te są z piekła rodem. Rany zadane ich rogami bardzo wolno się goją.”

“A większość ludzi waha się rzucić w nie przekleństwem.” – dodaje Malfoy. „To as w rękawie Burz. Ich przeciwnicy boją się ich zaatakować. Wuj mi mówił, że w czasie wojny z Grindewaldem dwudziestka Burz zmiotła setkę doświadczonych Aurorów. Durnie bali się zabijać jednorożce, a zanim zmienili zdanie, połowa z nich już nie żyła.”

“Walczyli po stronie Czarnego Pana?” – dziwi się Harry.

„Tak.” – odpowiada krótko Malfoy. Następne są gryfy, piękne stworzenia o ciałach lwów i skrzydłach, głowach i przednich łapach orłów.

“Muszę spytać Anioły, jak je tresują.” – mówi Charlie. „Trudno je oswoić.” Potem stoją vargi – wilki wielkości kuców, tak wielkie i silne, że można na nich jeździć. Ziewają, pokazując wielkie kły. „Wszystkie duże zwierzęta ciężko pozbawić przytomności albo zabić. Dlatego używa się ich w bitwach.” – tłumaczy Charlie. „Do zabicia dorosłego varga trzeba dwóch-trzech Avad.”

„Jedna wystarczy, jeśli trafi się w oko.” – stwierdza Lucjusz. „Albo prosto w serce.”

“A to bardzo proste, jeśli galopują i skaczą.” – ironizuje Charlie.

“Ale możliwe.” – odpowiada Malfoy. „Gorzej ze smilodonami, na nie działa tylko ostry miecz.” Wielkie koty-szkielety lezą wyciągnięte na słomie. Harry patrzy na ich kły, podobne do sztyletów i zakrzywione pazury, ciesząc się, że nie będzie musiał z nimi walczyć. Nawet teraz woli nie patrzeć na czerwone światła jarzące się w ich pustych oczodołach. „Trzeba im odrąbać łeb.” – tłumaczy Malfoy. Jeden z kotów unosi głowę (a raczej czaszkę) i wydaje z siebie ryk. Dźwięk odbija się echem od kamiennych ścian a inne koty odpowiadają na ten głos. Mngvy, szkarłatne tygrysy, wielkie jak konie, drapią kamienie pazurami, głośno węsząc. Biją ogonami o swoje boki, złe, że ryk je obudził. Ostatnie klatki zajmują wilkolwy – zwierzęta niemalże tak wielkie jak Sleipniry. Przypominają lwy ale ich łby są niewątpliwie wilcze.

“Czemu nie zaatakujemy Voldemorta z tą armią?” – pyta Harry, kiedy Malfoy gdzieś poszedł.

“Bo nie czekałby na nas, tylko by uciekł.” – wyjaśnia Charlie. „A armia Angriffa tego nie zrobi.”

“Skąd wiesz?”

“Severus tak uważa, a ja myślę, że on wie, co robi.”

Wieczorem, w stajniach

“Inferno, słonko.” – Lucjusz podaje ogierowi kolejną króliczą wątrobę. „Lepszego konia niż ty w życiu nie widziałem.”

„Uważam, że mój Szatan jest lepszy.”

„Z całym szacunkiem, Najwyższa Kapłanko, ale sądzę, że się mylisz.” – Malfoy obraca się gwałtownie i zauważa Panterę.

„Kolejny palant, który boi się dźwięku mojego imienia.” – szepcze po rosyjsku.

“Nie przedstawiłaś się, bezczelna babo.” – syczy Malfoy, też po rosyjsku. Pantera wybucha śmiechem.

“Grindewald. Pantera Jekatierina Grindewald, ty zarozumiały dupku.”

“Luciusz Augustus Malfoy, koteczku.”

“Wyzwałeś mnie. Sprawdźmy nasze konie, dobra? Proponuję wyścig.”

“Założę się, że przegrasz.” – mruczy Malfoy. Pantera szepcze mu coś do ucha i Lucjusz wybucha śmiechem.

“Taki zakład? Składać taką propozycję wdowcowi w żałobie…” – udaje, że jest urażony ale jego oczy zdradzają go. „Ty napalona...”

“Och, strasznie w żałobie.” – Pantera przewraca oczami. „Nie jestem ślepa. Nie możesz oderwać ode mnie oczu. Za pięć dni mogę być w piachu więc nie chcę zmarnować takiej okazji.”

“A co na to powie Sever?”

“Severus?” – uśmiecha się Pantera. „Ja go nie kocham i on mnie też nie, więc nie ma problemu. Lucjuszu, rzadko trafia się ktoś” – w jej oczach nagle pojawia się smutek – „komu podoba się Pantera a nie Najwyższa Kapłanka a ty chyba jesteś jednym z nich.”

“Durnie.” – warczy Lucjusz. „Nie mają rozumu.”

“To zaczynamy wyścig?” – Pantera uśmiecha się szeroko.

PRZEPOWIEDNIA

“Severusie!”

“Taaak, Minerwo?” – odpowiada jej ziewnięcie. Jest wcześnie rano, a Snape wczoraj do późna ślęczał nad strategią.

“Kim była ta blondynka?”

„Jaka blondynka?”

“Ta pół-|Wila, którą pocałowałeś, kiedy oboje wyszliście z twoich prywatnych komnat.”

„Ona? Freja, Meinherr Burz.”

“Wczoraj to była inna kobieta.”

“No pewnie” – warczy Snape ze złością. „Wczoraj była u mnie Najwyższa Kapłanka. Jeśli jej szukasz, zapukaj do pokojów Lucjusza.” – Snape uśmiecha się paskudnie, widząc jak jego towarzyska robi się czerwona. „Nie żartuję.” – dodaje.

“Severusie, myślałam, że ty…”

„Ja tylko jestem uprzejmy, Minerwo. Takie są ich zwyczaje i tyle.”

“Nazywasz spanie z nimi “uprzejmością?!””

“Nie spaliśmy, zapewniam cię.” – Snape nie może odmówić sobie przyjemności podroczenia się z nią. „Jestem dorosły, nie praw mi kazań, proszę. Nie zamierzam mieć haremu w lochach, one wkrótce wyjadą i nie będą cię złościć. Minerwo, jeśli nie będę szanować ich zwyczajów, one nie uznają mojej władzy.” Profesor McGonagall tylko potrząsa głową.

“Nie sądziłam, że zaprosisz tych półdzikich barbarzyńców…”

“Tylko ci “barbarzyńcy” wydają się być zainteresowani powstrzymaniem Angriffa i wiedzą, jak to zrobić.” – odcina się Snape. „Wiem, ze ich zwyczaje mogą być dla ciebie dziwne albo wręcz szokujące ale proszę, szanuj je, bo potrzebujemy Psów. I nie patrz na mnie, jakbym zrobił coś strasznego. Wedle obyczajowości Psów moje zachowanie było właściwe i uprzejme, pokazało moją gościnność i zaufanie – tak, zaufanie, bo żaden Pies nie wpuści cię do swoich komnat, jeśli ci nie ufa. Zdziwiona?” – Snape robi kpiącą minę. „Żyją w ciągłym zagrożeniu, nie rozumiesz? Nie pozwolą ci się dotknąć, jeśli nie mają pewności, że ich nie zaatakujesz, to chyba oczywiste! I szczerze mówiąc, świetnie się bawiłem! Minerwo, nie byłaś oburzona kiedy Lily, Roger i ja wracaliśmy z naszych misji, chociaż zabijaliśmy i kradliśmy! To jakoś łatwiej było ci zaakceptować! Kiedy wrzeszczę “Avada Kedavra”, to uważasz, że wszystko jest w porządku, a kiedy zachowuję się jak normalny facet, mało nie mdlejesz. Aż tak nie jestem człowiekiem? Aż tak jestem tylko maszynką do zabijania?”

„Przepraszam, Severusie. Ja tylko myślałam, że kochałeś Lily...”

„Spraw, żeby wróciła.” – odpowiada ostro Snape. „Zrób to, jeśli potrafisz, a nigdy nawet nie spojrzę na żadną inną kobietę.” Oboje milczą przez chwilę.

“Jeszcze raz przepraszam.” – stwierdza w końcu Profesor McGonagall. „Nie chciałam... To wszystko dzieje się za szybko. Angriff wrócił, Lucjusz ci pomaga – ale ja bym mu nie ufała...”

„Nie musisz.” – syczy Snape.

„I ta armia. Nigdy nie widziałam takich ludzi: nie rozumiem ich języka – to znaczy nie rozumiem Psów.”

“Bo to nasz slang. Trzy rodzaje naszego slangu.”

„Naszego?”

“Moi rodzice też byli Psami Wojny.”

„Ale Severusie, martwię się o uczniów. Jeśli któreś z dzieci by się tu dostało...”

“To zabierzemy smarkacza do Dyrektora, żeby mu zmienił pamięć. Nikt nie może dowiedzieć się o armii.”

„Nie rozumiesz? Ci twoi żołnierze mogą coś im zrobić!”

“To nie martwisz się o moich uczniów?” – twarz Snapea ciemnieje gwałtownie. „Diabeł jeden wie, co ja mogę im zrobić, kiedy są ze mną sami. Szlaban w lochach ze Śmierciożercą i Psem w jednej osobie... Nie, Minerwo, wybrałem ludzi, którzy nie skrzywdzą naszych dzieci. Szczerze mówiąc, nie ufałbym tylko Aurorom. Wielu z nich to porządni ludzie, ale zawsze może trafić się drań. Nie, moje Psy nie są niebezpieczne a jeśli któryś choć dotknie dziecka, natychmiast zwołam Krąg Śmierci.”

“Krąg Śmierci?”

“Taka egzekucja trwa zazwyczaj od pięciu do ośmiu godzin.” – Snape odpowiada krótko.

“Zrobiłbyś to?” – szepcze wiedźma z przerażeniem.

„Bądź tego pewna.” – syczy Snape, a jego twarz wykrzywia okrutny, sadystyczny grymas. „Tak pewna, jak jesteś pewna wschodu słońca.”

„Nie wiedziałam, że ich zwyczaje są aż tak okrutne.”

“Zamykanie ludzi w Azkabanie z Dementorami jest chyba o wiele bardziej okrutne.” – szepcze Snape, myśląc o własnym uwięzieniu. „Jeszcze coś, Minerwo?”

“Tak. Budują stos…”

„Będą składać ofiary.”

“Chyba im nie pozwolisz…”

“Spalą tylko byka dla Mitry i kilka ptaków dla Nemain. Jeśli uważają, że to pomaga, nie będę im przeszkadzał. Przecież to nie zaszkodzi.”

“A te świece?”

„Dla Fortuny, Pani Świata. To bardzo popularna bogini.”

„A te twoje Kapłanki?”

“Dziś wieczorem będzie zabawa. Już kupiłem jedzenie i wino.”

„Zabawa?”

“Tak wyglądają uroczystości na cześć Creatora, boga życia i radości. Lily nazywała to “sex, drugs and rock-and-roll”, nic dla takiej damy jak ty, krótko mówiąc. Oni wierzą w równowagę dwóch sił. Bitwa to ofiara dla Deletrix, bogini śmierci i zniszczenia, a więc, dla zachowania równowagi, najpierw trzeba uczcić Creatora.”

“Nie proszą Deletrix o litość?”

“Ona i litość?” – Snape wybucha nieprzyjemnym śmiechem. „To pani wojny i śmierci! Pragnie krwi i bólu, nienawidzi słabości! Nie chce skamlenia, tylko odwagi! Kiedyś nawet składano jej dzieci w ofierze... Spokojnie, to było wieki temu!”

“A propos, ile lat mają Psy, kiedy zaczynają walczyć? Widziałam tu dzieci.”

„Zależy. Niektóre watahy przyjmują dorosłych lub nastoletnich ochotników ale część to klany, które nie posyłają dzieci do szkoły ale same uczą je sztuki wojny. Młody Pies musi przejść przez trudny egzamin, zanim uznają go czy ją za dorosłego i zabiorą na wojnę.”

“To ile mają lat, kiedy zaczynają?”

„Kiedy są gotowi. Psy nie przejmują się papierami i często nawet nie wiedzą, ile ich dzieci mają lat. Nie dziw się, przecież często zabierają je z ulicy, to skąd mają wiedzieć? Mówią potem, że „Urodziła się w lecie tego roku kiedy walczyliśmy z...” albo „Miał chyba ze cztery lata, kiedy go adoptowaliśmy.” Ale wracając do twojego pytania – mają gdzieś 14-16 lat. Zależy.”

“Nie zabierzesz takich dzieci to walki!”

„Muszę. Nie mogę im tego zabronić, bo odejdą.”

“Nie możesz!”

“Znajdź mi inną armię. Muszę respektować ich zwyczaje, czy mi się to podoba, czy nie.”

Dwie godziny później

“Ty kiedyś sypiasz, Severusie?”

“Jeśli tylko mam czas, Serp.”

“Sal i Carmen pójdą walczyć, prawda?”

„Zgadza się, Serp. Carmen jako Inwokerka jest nieoceniona. Angriff ma wiele zwierząt a Inwokerzy wiedzą jak je sobie podporządkować.”

“Ja też chcę walczyć.”

„Nie bądź głupi, Serp.”

“Czemu? Wiele już przeżyłem…”

„I masz ochotę na więcej?” – ucina krótko Snape. „Nawet nie umiesz rzucić Avady! Nie, Serp, nie jesteś gotowy.”

“Jak mam być, jeśli nikt nie uczy mnie, jak walczyć?”

„Gdybym ja był Dyrektorem, dawno bym cię uczył. Wierzę, że sama wiedza z nikogo nie zrobiła złego człowieka i że wszystkie dzieci powinny umieć walczyć, umieć się bronić. Tym niemniej, nie mogę cię uczyć bez zgody Dyrektora. Porozmawiam z nim ale powtarzam ci, NIE JESTEŚ PRZYGOTOWANY. Nie masz pojęcia, jak wygląda bitwa.”

„Nikt nie wie, dopóki nie weźmie w niej udziału.”

“Serp, myślę, że i tak kiedyś to cię czeka. Zobaczysz tyle, że staniesz się psychopatą, szaleńcem albo w najlepszym wypadku zimnym cynikiem, który boi się pokazać, co czuje. Nie przyspieszaj tego, to i tak cię dopadnie.”

“Jesteś największym optymistą, jakiego znam.”

„Tylko realistą.”

Południe, kwatera główna armii

“O co tu chodzi, Albusie?” – pyta Profesor McGonagall, patrząc na wchodzących Meinherrów i aurorzych dowódców.

“To prastara tradycja, kontynuowana przez Kapłanki Dwojga Bóstw, większość Psów Wojny a nawet przez Aurorów w niektórych krajach.” – wyjaśnia jej Dumbledore. „Przed rozpoczęciem wojny należy wysłuchać przepowiedni. Wielu z nich w ogóle nie stanie do walki, nie dopełniwszy tej ceremonii.”

„Wiesz, Albusie” - Profesor McGonagall szepcze do niego. „Mam ich już dość. Severus i te jego kobiety...”

“Są dorośli, Minerwo. Żyją w ciągłym zagrożeniu, więc nic dziwnego, że korzystają z życia, kiedy tylko jest okazja. Nie podoba mi się to, ale jak długo im to odpowiada, nie mam powodu protestować. A zresztą, nawet gdybym to zrobił, niewiele by to pomogło, jak sądzę.”

“A te ich wierzenia…”

“Minerwo, oni niedługo odjadą! Jeszcze trochę cierpliwości....”

“I zabierają dzieci na wojnę!” – niemal to wykrzyczała. Z oczu Dumbledora znika wesoły płomyk.

“Nie podoba mi się to, wierz mi, ale co mogę zrobić? To ich tradycja...”

“Mogłeś powiedzieć Severusowi, żeby się na to nie zgodził!”

„Powiedziałem.”

„I co?”

„Odparł, że wtedy nie przyjdzie żaden Pies. Obraziliby się. Patrz, już idzie Salazar!”

Salazar wnosi do komnaty najpotężniejszy magiczny przedmiot, jaki posiada: Lustro Przeznaczenia. Postawił je na środku, żeby wszyscy mogli spojrzeć na jego pustą, ciemną powierzchnię. Salazar staje przy zwierciadle i dotyka zimnego szkła; oczy wszystkich są wlepione w niego a cisza dzwoni w uszach.

“Dziecko z blizną” – odzywa się nagle głuchym, nienaturalnym głosem. „Chłopiec, Który Przeżył.” Profesor McGonagall aż zasłoniła sobie usta rękami; Regulus Magne zrywa się z krzesła. „Weźcie go na wojnę. Weźcie jako Krakera. Ma dar swojej matki. Weźcie go, jeśli chcecie wrócić. Weźcie, albo wasze Sleipniry połamią swoje kły na murach zamku a wasza krew stopi śnieg i popłynie czerwoną rzeką. Weźcie go, a zmiażdżycie wroga.” Ta komnata jeszcze nie słyszała takiej ciszy...

„Jaki dar miała jego matka, Basileusie?” – pyta w końcu Freja, Meinherr Burz.

“Magnusie?” – pyta Snape. “Czy ona?..”

“Tak, umiała Zgadywać.” – przyznaje Kraker. „Chyba była jedynym Krakerem na świecie, posiadającym ten dar. Umiała Zgadywać. Jeśli mały też to potrafi, może ocalić wielu z nas.”

“No to musi tu przyjść.” – stwierdza Smith, dowódca angielskich Aurorów, ale Profesor McGonagall zaczyna głośno protestować:

„On ma tylko piętnaście lat! Nie możecie!”

„Niektóre z naszych dzieci są jeszcze mniejsze.” – warczy Pitbull, Meinherr Sabak, która jakoś zdołała wymknąć się z zamku Angriffa, żeby wziąć udział w naradzie. „Musi iść. Walczymy, by żyć, nie będziemy umierać bez potrzeby.”

“Racja.” – popiera ja dowódca Widm. „Mam pięćdziesięciu ludzi, a każdy z nich ma rodzinę więc chcę, żeby wrócili cali i zdrowi do domów. Niektórzy moi żołnierze nie są zresztą wiele starsi. Jeśli chłopak nie pójdzie z nami, odjedziemy. Nie pozwolę moim ludziom ginąć bez sensu.” Rozlega się pomruk aprobaty.

“Głosujmy.” – decyduje Snape. „Zostawiam wam decyzję. Profesor McGonagall?”

“Przeciw.”

“Profesor Dumbledore?”

“Przeciw.”

“Regulus Magne?”

“Przeciw. Nie jest przygotowany.”

“Najwyższa Kapłanko?”

“Za.” – mówi Pantera po długiej chwili milczenia. „Nie mogę łamać praw Świątyni.” Także wszyscy Meinherrowie są za (w końcu ta przepowiednia jest uświęcona ich wielowiekową tradycją i uznają ją za niezwykle istotną.) Także Artanigra i niektórzy dowódcy Aurorów popierają ten pomysł. Snape wzdycha, wstając.

“Większość jest za.” – stwierdza cicho. „Magnusie, przyprowadź proszę Chłopca, Który Przeżył.” Kraker opuszcza komnatę bez słowa i wtedy wybucha awantura.

“Severusie, jak mogłeś?!” – krzyczy z wściekłością Profesor McGonagall.

„Nie mógł nic zrobić.” – broni go Regulus. „Odjechaliby...”

“Jak możesz ryzykować życiem własnego syna, Severusie?!” – krzyczy wiedźma. W komnacie natychmiast zapada cisza; wszystkie oczy wbijają się w nią i Snapea.

“Minerwo…” – jęczy Snape. „Tylko tego nam jeszcze brakowało...”

“Basileusie” – odzywa się Freja. „To prawda? Czy Harry Potter to twój syn?”

“Oszukiwałeś nas.” – dodaje Pitbull, a kilka głosów ją popiera. Snape klnie cicho; jest ich zbyt wielu by zmodyfikować im pamięć jednym zaklęciem, a gdyby spróbował tylko by ich rozwścieczył.

“Meinherr Pitbull” – zwraca się do Sabaki – “Przypominam, że jako Basileus mam prawo utrzymywać pewne fakty w tajemnicy, jeśli tylko nie narażam przez to walczących. Dlatego, w związku z moją rolą – a wielu z was wie, o co mi chodzi – nie przedstawiłem wam swojej rodziny. Nie wydawało mi się to konieczne. Jeżeli jednak nalegacie...”

„Tak. To ważne.” – warczy Pitbull.

“Zgadzam się.” – dodaje Smith, a Snape mało nie zabija go spojrzeniem.

„To tajna informacja.” – ciągnie Snape a głos lekko mu drży z wściekłości. “Carmen McKinnon, Inwokerka i Harry Potter – a raczej Serpens Evans to rzeczywiście moje dzieci. Tyle chyba wystarczy. Jeżeli ta informacja opuści tę komnatę, winny zginie.” Otwierają się drzwi i wraca Magnus, prowadząc Harryego. „No to, Serp” – mówi Snape – „Spełniło się twoje życzenie. Możesz to nas dołączyć.”

„Jego życzenia NIE są istotne.” – złości się Meinherr Małych Ptaszków – „Nie będziemy ryzykować, jeżeli...”

“Wiem o tym, Meinherze Falko.” – odpowiada Snape. „Ale to mój syn, a nie niewolnik. Nie mam prawa go zmuszać.”

“Co mam robić?” – pyta Harry.

„Na pewno jest twój, Basileusie.” – uśmiecha się Meinherr Widm. „Ty zawsze pytałeś o to samo.”

Po spotkaniu

“Magnusie, Salazarze, Lucjuszu, zostańcie, proszę.” – mówi Snape. „Sal, dlaczego?..”

„Wiesz, że nie kontroluję tego, co mówię. Jestem tylko medium. Bardzo mi przykro, ale nie umiem tego powstrzymać.”

“Tobie też dziękuję, Minerwo.” – syczy Snape ze złością. „Wy, Gryfoni, może i jesteście odważni, ale nie myślicie. Dziękuję. Teraz wszyscy o wszystkim wiedzą. Ciekawe, co zrobi Czarny Pan, kiedy się dowie.”

“Severusie, przepraszam, nie pomyślałam…”

“I to właśnie problem wszystkich Gryfonów. NIE MYŚLICIE.” – Snape jest wściekły.

„Stało się, Severusie.” – mówi cicho Regulus. „I już się nie odstanie.”

„Serp, a odkąd ty właściwie jesteś Krakerem?” –dziwi się Snape.

„Mama przysłała mi książki tego lata.” – wyjaśnia Harry. „Uczyłem się od tego czasu.”

„Dobrze. Słuchaj, nie podoba mi się to wszystko, ale nie mam wyboru więc najpierw...” – Snape spogląda na czterech ludzi, którzy nie opuścili komnaty – dwie Aurorki i dwóch Meinherrów. „Gladius!” Miecz materializuje mu się w dłoni. “Musisz przysiąc mi lojalność i posłuszeństwo – tak, niestety posłuszeństwo, Serp, dobrze usłyszałeś.”

“Po co?”

“Tak jest w zwyczaju. Przysięga obowiązuje od momentu złożenia zakończenia bitwy. Jeśli chcesz ją złożyć, połóż dłoń na rękojeści mojego miecza.” Harry dotyka zimnego metalu. Snape przyciska jego dłoń swoją. „Czy ty, Serpens Wolfgang Evans-Snape, przysięgasz wierność i posłuszeństwo mnie, Severusowi Serpensowi Snapeowi-Romanowowi, jako swojemu Basileusowi?” Czwórka ludzi patrzy na nich uważnie.

„Tak.”

„Przyjmuję cię do moich szeregów i przysięgam wypełniać wszystkie obowiązki Basileusa.” – odpowiada Snape. „Teraz, Magnusie, sprawdź, co umie w swoim fachu i naucz go tego, czego jeszcze potrzebuje.”

“Tak jest , Basileusie.”

“Ale najpierw – cholera, nie mamy zbyt wiele czasu… Lucjuszu, wiesz może, jakich zaklęć Psy wymagają od rekrutów?”

“Mam je nawet spisane.”

“To sprawdź Serpa. Naucz go tyle, ile zdążysz. Magnusie, później sprawdzisz jego krakerską wiedzę.”

„NIE!” – protestuje Harry. „Chcesz, żeby uczył mnie ten Śmierciożerca?..”

“Unguis.” – rzuca Snape pozbawionym emocji głosem. Zaklęcie boleśnie rozcina Harryemu ramię. „Następnym razem to będzie Cruciatus.” – syczy Snape przez zaciśnięte zęby, unosząc podbródek Harryego końcówką różdżki i zmuszając do spojrzenia w czarne ślepia. „Ostrzegam, to nie był żart. Dopiero co przysięgałeś, że będziesz mnie słuchał, czyż nie? Lucjusz Malfoy też jest twoim przełożonym, czy to jasne?” Harry milczy. „CZY TO JASNE?” – powtarza Snape, a do Harryego dociera, że jego ojciec spełni swoją groźbę. Fakt, przysięgał, więc Severus ma rację, ale czemu znów zachowuje się jak okrutny bydlak...

„Tak.” – odpowiada Harry, patrząc w czarne oczy z nienawiścią.

„Tak, proszę pana, albo tak, Basileusie.” – warczy Snape.

„Tak, proszę pana.” – odwarkuje Harry. Lucjusz łapie go za ramię.

„Nie słyszałeś rozkazu?” – syczy. „Chodźmy.” Schodzą do lochów; Harry spogląda na swoje krwawiące ramię.

“Bydlak.” – szepcze ale Malfoy to słyszy.

„Ty skończony idioto.” – syczy, chwytając Harryego za ramiona. „Ty beznadziejny durniu, nie widziałeś tamtych czterech? Nie rozumiesz, czemu zostali? Chcieli się upewnić, że twój ojciec – do diabła, kto by pomyślał – nie da ci uciec. A ty co zrobiłeś? Sprzeciwiłeś się jego pierwszemu rozkazowi, kretynie, w obecności jego podwładnych. Co by sobie pomyśleli, gdyby nie zareagował? Ciesz się, że to było tylko takie przekleństwo, wedle tradycji to powinien być Cruciatus! Jeśli chcesz kwestionować jego rozkazy, rób to, gdy jesteście sami albo chociaż bądź uprzejmy!”

“Zdaje się, że dowódca nie ma zbyt wielkiej swobody.”

“Basileus, Po… Serpens. Wyobraź sobie, że jesteś Dyrektorem a jakiś uczeń ci się sprzeciwia, kiedy nauczyciele patrzą. Co byś zrobił? Udawał, że nie usłyszałeś?”

“Profesor Dumbledore nie użyłby przekleństwa.”

„Ale na was patrzyły Psy. Gdyby którykolwiek z nich sprzeciwiłby się Severusowi, byłby ukarany przekleństwem Cruciatus i dlatego oczekiwali takiej samej nauczki dla ciebie. Mam nadzieję, że nie będą źli, że za mało ci się dostało. To nie niewolnicy tylko dumni i niebezpieczni ludzie! Jeśli chcesz, żeby ci się podporządkowali, musisz szanować ich prawa.” – złości się Malfoy. „Wchodź.” – otwiera drzwi. „No dobra” - rozwija pergamin. “Umiesz łamać Imperius, prawda?”

“Powinien pan to pamiętać, panie Malfoy.” – syczy Harry z wściekłością. Malfoy nie odpowiada ale atakuje tak szybko, że Harry nawet nie zauważa różdżki.

“IMPERIO! Na kolana, już!” – wrzeszczy. Przekleństwo jest tak mocne, że Harry walczy z nim prawie minutę, zanim udaje mu się je pokonać. „Świetnie.” – stwierdza Malfoy. „Udało ci się.”

“Jak pan to zrobił, że było takie mocne?”

„Wykrzyczałem je.” – odpowiada Malfoy. „W wielu przypadkach siła zaklęcia zależy od tego, jak głośno się je wypowie. Co by tu jeszcze?.. Protego?”

„Co to takiego?”

“Tarcza o średniej mocy. Nie zatrzyma zaklęcia takiego jak Cruciatus albo Pereat ale na wiele zaklęć wystarczy. Zaczynamy.” Po pół godzinie Malfoy stwierdza, że Harry radzi sobie wystarczająco dobrze. „Odpocznij. Nie mam ochoty, żeby wampir skoczył mi do gardła.”

„A jeśli dostanę ataku w bitwie?”

„Istnieją zaklęcia, które na to nie pozwolą. Podobno mają bardzo przykre skutki uboczne, ale nic na to nie poradzimy. Co jeszcze... Patronus. Znasz to?”

“Expecto Patronum!”

“Dobrze.” – stwierdza zdziwiony Malfoy. „Próbowałeś tego kiedyś w obecności Dementorów?”

„Było ich kilkadziesiąt.”

“No to naprawdę umiesz je rzucić, ale pewnie nie znasz Avady.”

„Nie chcę zabijać!”

“Słuchaj, mały, założę się, że zechcesz, kiedy skoczy na ciebie wyrośnięte kocisko.”

„Prosto w oko albo serce.” – mruczy Harry.

„Dokładnie. Zaczniemy od szczurów. W przypadku tak małych zwierzątek nie ma znaczenia, gdzie trafisz. Musisz trzymać różdżkę w ten sposób...”

Następny rozdział > >

Darmowy Hosting CBA.PL

ZGADUJ

„Dobrze się czujesz, Serp?” – Snape podnosi wzrok znad opasłego tomu.

„Nie.” – odwarkuje chłopak. „Najpierw ten twój Malfoy kazał mi zabijać szczury, a potem Magnus tak dał mi w kość, że się transformowałem.”

„I?”

„Co „i”?”

„Ile trwał atak?” – powtarza cierpliwie Snape.

„Nie wiem. Nie było tak źle. Wiedziałem kim jestem, gdzie jestem i w miarę mogłem nad sobą panować.”

„To znaczy, że za parę miesięcy przestaniesz sprawiać kłopoty.” – stwierdza Snape. „Chodź i tak w ekstremalnych sytuacjach twoja prawdziwa natura da o sobie znać... Pokaż mi rękę.”

„Co?”

„Rękę. Oczywiście, Lucjusz ci nie pomógł, żebyś poczuł, co narobiłeś, a Magnus leczy nie lepiej niż Lockhart.” – Obaj się uśmiechają. „Więc nawet nie próbował.” Snape zamyka cięcie jednym ruchem różdżki. „Wybacz mi.”

„Malfoy wrzeszczał na mnie jak wariat. Wytłumaczył mi, o co chodziło. Naprawdę użyłbyś niewybaczalnego?”

„Nie wątp w to.”

„Teraz wierzę, że jesteś Dziedzicem rodu Slytherinów.” – stwierdza Harry. Snape robi się siny.

„Sam jesteś jednym z nich.” – syczy z wściekłością. „I nie myśl, że takie nieposłuszeństwo byłoby ukarane tak lekko, gdybym był Czarnym Lordem.”

„Wierzę.” – wzdycha Harry. „OK., wiem czemu to zrobiłeś, Malfoy niemal wypluł sobie płuca, drąc się na mnie i tłumacząc mi, o co poszło ale i tak nie rozumiem paru spraw.”

„Na przykład?”

„Rządzisz nimi, czy nie? Voldemort robi, co chce i nie dba o opinię swoich podwładnych.”

„Moi żołnierze nie są moimi niewolnikami. Są dumni i wolni i nie będą słuchać byle kogo. Nigdy nie prowadziłem takiej armii więc niby czemu mieliby mnie słuchać bez zastrzeżeń? Czemu mają mi ufać? Chodzi o ich życie, więc chcą wiedzieć, czy jestem kompetentny. Muszę dać im dowód.”

„Dobra, rozumiem, ale czemu kazałeś mi słuchać Malfoya?”

„Bo wiem, że umie uczyć Czarnej Magii. To trudne i niebezpieczne a ja wiedziałem, że on nie wysadzi siebie i ciebie w powietrze.”

„Chyba ci, jak im tam... Meinherrowie też mogliby mnie uczyć.”

„Tak, ale połowa z nich nie zna porządnego angielskiego a druga połowa uczyłaby ich metodami.”

„To co?”

„Mało ci bólu?” – Snape uśmiecha się sarkastycznie. „Są brutalni. Nie chciałem, żebyś miał atak.”

„Ale Malfoy mógł mnie zabić!”

„Wielu ludzi w tym zamku mogłoby.” – ucina krótko Snape. „Ale pamiętaj, że to ode mnie zależy życie jego dziecka.”

„Szantażujesz go.”

„Tak jakby. Lucjusz nie ma wyjścia. Może sobie myśleć, co chce, ale musi walczyć z Lordem Voldemortem.”

„To nie jest śmieszne.”

„A czy ktoś ci obiecał, że życie będzie śmieszne?” – wzrusza ramionami Snape. „Jutro w południe spotykasz się z innymi Krakerami, a potem lekcje z Lucjuszem i Magnusem. Teraz masz wolne.”

„Mogę iść na zabawę?”

„Przecież walczysz.”

„Czy to znaczyło „tak, możesz”?”

„Niestety, Serp. Tylko się nie zdziw, to nie jest przyjęcie dla grzecznych dzieci. I nie schlej się, bo nie dam ci nic na kaca.”

„Nie spiję się do nieprzytomności, obiecuję.”

„Mam nadzieję.” – mruczy Snape.

„A co z dziewczynami?”

„Jakimi dziewczynami?”

„Profesor McGonagall już prawiła mi na ich temat kazanie. Mam się od nich trzymać z daleka.” – wyjaśnia Harry.

„Nie zjedzą cię żywcem. Są tylko bardzo bezpośrednie.” – uśmiecha się Snape.

„Tak, jeśli się im podobasz, to od razu wsadzają ci łapy pod koszulę.”

„Widzę, że już się na nie natknąłeś.” – śmieje się Snape. „Biedna Minerwa nie może ich wytrzymać. Nie, Serp, nie będę ci prawił kazań o dziewczynach. Za długo jestem belfrem, żeby wierzyć, że moje gadanie coś by zmieniło.”


Dziesiąta wieczorem


Harry siedzi przy stoliku ze szklaneczką wody, obserwując salę. Trzy Inwokerki zajmują się muzyką; jest powolna i rytmiczna ale tempo stale wzrasta. Wielokolorowe pochodnie płoną jasno i słodki dym wypełnia salę. Tłum dopiero się rozgrzewa ale już widać, że ludzie wchodzą w trans dzięki mocy Inwokerek, alkoholowi i narkotycznym oparom. Harry przygląda się tańczącym żołnierzom, ubranym w różnokolorowe szaty, ozdobione piórami, klejnotami i kwiatami. Jeszcze nigdy nie widział tak dzikiego i nieokiełznanego tłumu. Snape miał rację, mówiąc, że ten taniec wciąga jak narkotyk.

„Pierwszy raz, mały?” – wysoka blondynka, o włosach do pasa, siada na stole. Harry ją rozpoznaje: to jedna z tych, która została, by zobaczyć, jak przysięga wierność ojcu. Ma na imię Freja i dowodzi watahą Burzy Śnieżnej, Blizzardami.

„Tak.”

„Pij.” – stawia przed nim kieliszek. „Baw się.”

„Dzięki.”

„Boisz się?” – śmieje się Freja. Harry uważał ją za okrutną, bezwzględną kobietę, ale jej śmiech brzmi jak małe, srebrne dzwoneczki.

„Nie.”

„Kłamiesz. Tylko wariaci się nie boją.” – wiedźma znów wybucha śmiechem, pochylając się przez stół, a jej długie włosy dotykają twarzy Harryego. „Nie ma się czego wstydzić. Wiesz” – spogląda na tłum – „Lubię na nich patrzeć. Zjawiają się pojedynczo, jak krople wody, gromadzą się tu, tworząc morze, a potem Inwokerzy sprawiają, że tańczą, tak jak wiatr powoduje sztorm.”

„To ta muzyka działa jak Imperius?”

„Nie, do niczego nie zmusza, ale sprawia, że dobrze się czujesz i zapominasz o kłopotach. O to chodzi, wszyscy mają się wyluzować i poczuć się jednym. Jeśli się nie zintegrują, to będzie niedobrze.” – tłumaczy Freja.

„Ile już walczysz?” – pyta Harry.

„Dziesięć lat.” „A ile masz lat, jeśli można wiedzieć?”

„Dwadzieścia pięć. Rzuciłam szkołę – byłam Krukonką, nawiasem mówiąc – i połączyłam do mojej watahy, kiedy miałam dwanaście lat.”

„Dlaczego?”

„Nudziło mi się. Ziółka, Historia Magii... Bzdury. Nawet z Obrony Psy nauczą cię więcej w miesiąc, niż szkołą przez rok.”

„Wierzę.”

„Zatańczysz?” – Pies uśmiecha się do niego.

„Nie umiem...”

„To łatwe, nauczę cię.” Harry waha się chwilę ale potem ujmuje jej dłoń.


Rano


„Serp, obudź się!”

„Cooo?” – ziewa Harry.

„Jest jedenasta.” – Drako szczerzy żeby w kpiącym uśmiechu. „Czas wstać i umyć się z tej srebrnej szminki, bo to głupio wygląda.”

„Czas najwyższy, Drako, żebyś się przebrał.” – stwierdza Snape, wchodząc.

„Czemu?”

„Bo głupio wyglądasz, nosząc je lewą stroną na wierzch.” – wargi Snapea wykrzywia kpiący uśmieszek.

„Poszliśmy popływać w jeziorze.” – odpowiada Malfoy, patrząc Snapeowi prosto w oczy.

„W grudniu?” – Snape unosi brwi, udając zdziwienie. „To jesteś głupszy, niż myślałem.”

„Zastanawiam się tylko, jak on może tańczyć całą noc i rano wyglądać tak świeżutko, jakby się wyspał.” – stwierdza Drako, kiedy Snape opuścił komnatę. „Przecież tańczył ze wszystkimi ważnymi babkami! W ogóle nie miał czasu usiąść!”

„A ty co robiłeś?” – pyta Harry, uśmiechając się złośliwie.

„Pilnuj swego nosa.” – złości się Drako. „O cholera, jaka ta woda była zimna, po co się zakładałem...”

„Z kim się założyłeś?”

„Z Falką i Viperą.”

„Co to za jedne?”

„Vipera jest z Artanigry a Falka to Mały Ptaszek.” – tłumaczy Drako.

„Nie marnujesz czasu, Drako.”

„A ty od razu złapałeś Meinherra.” – odcina się Ślizgon.

„Ja nie...”

„Zamknąć się.” – warczy Carmen, wchodząc. „Harowałam całą noc, dajcie mi spać!”

„Byłaś niesamowita.” – stwierdza Drako z podziwem. „Naprawdę mogłabyś zabić głosem?”

„Pewnie. Kto nadepnął ci na odcisk?” Cała trójka zaczyna się śmiać.


Dwie godziny później, gabinet Snapea


“Serp, powinniśmy byli pogadać zanim…”

“Zanim Magnus albo Malfoy wykończą mnie swoimi treningami.”

„Chciałeś walczyć, to poczuj, jak to boli.” – ucina krótko Snape. „Chodzi mi o Freję.”

„Tylko się całowaliśmy! To ona zaczęła...”

„Wierzę, przecież ją znam. Serp, to twoja sprawa i nic mi do tego, jak długo nie robisz sobie tym krzywdy albo nie krzywdzisz kogoś innego! Idź, pływaj w tym cholernym jeziorze jeśli chcesz!”

„Naprawdę wierzysz Drakonowi?”

„Już ci mówiłem, że to nie moja sprawa. Widziałem chłopców robiących głupsze rzeczy, żeby się popisać. Jeśli jesteś na tyle dorosły, by zabijać, jesteś tez na tyle dorosły, żeby popalać ziółka z Psami i pływać w grudniu. Tak nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że ty nie pływałeś.”

“Poszliśmy do stajni, bo Freja chciała mi pokazać swojego jednorożca, Merkurego i…”

“Niech zgadnę.” – uśmiecha się Snape. „Byli tam Lucjusz i Pantera i się kłócili.”

„Skąd wiesz?”

“Walczyli już na miecze i urządzili co najmniej dziesięć wyścigów, żeby zdecydować, który Sleipnir jest lepszy: Szatan czy Inferno. Planują hodować je zwierzaki, kiedy wojna się skończy.”

„Nie wiedziałem. To ona zostaje?”

„Pantera nie może wrócić; kończy się jej czas w Świątyni. Dobrze by było, gdyby została strażniczką w Hogwarcie.” – stwierdza Snape. „Ale chciałem porozmawiać o Frei. To wspaniały Pies, już Meinherr, mimo tak młodego wieku, a to coś znaczy. W dodatku ta wataha jest najlepsza na świecie, wierz mi.”

„Mówisz, jakbym już się jej oświadczył!”

„Nie protestowałbym, gdybyś to zrobił. Nawet gdybyś chciał do nich dołączyć, to byłaby twoja sprawa, nie moja. Sam jestem synem Psów, więc czemu miałbym mówić „nie”? Nie jestem typowym ojcem, co?” – Snape wybucha śmiechem, widząc zdziwienie Harryego. „Nie obchodzi mnie też, z jakimi dziewczynami chodzisz, jak długo nie służą Czarnemu Panu.” – jego twarz ciemnieje nagle. „A powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, że to możliwe.”

„Że ktoś może próbować się ze mną zaprzyjaźnić, żeby mu mnie sprzedać?”

„Tak.” – wzdycha ciężko Snape. „Wiem, że Freja by tego nie zrobiła, bo Blizzard, ale nie każdy jest godny zaufania. Uważaj na siebie.”

„Pełny optymizm, jak zawsze.”

„Czeka nas wojna. I pamiętaj, nie wierz Wielkiemu Balowi; to wszystko wygląda tak ładnie przez zioła i muzykę; rano może już nie być tak różowo. Nie bierz niczego na serio.”

„A ty co czułeś rano?”

„Że wszystko mnie boli, bo tańczyłem całą noc.” – uśmiecha się Snape. „Szczerze mówiąc, smutek.”

„Dlaczego?”

„Bo ich wszystkich, lepiej czy gorzej, znam. Niektórzy walczyli w poprzedniej wojnie; część znam z czasów, gdy byłem pod komendą Nazgula Grindewalda, a teraz poprowadzę ich na śmierć. Teraz wiem, czemu Nazgul był taki smutny, kiedy wydawało mu się, że nikt go nie widzi. Nie chcę, żeby ginęli! Ale” – Snape zmienia temat – „Chyba masz teraz odwiedzić Magnusa.”


Komnaty Magnusa


„To o co chodzi z tym Zgadywaniem, Magnusie?” – pyta Harry. „Czemu jest tak ważne?”

„No cóż” – stary Kraker wyciąga talię kart i kładzie jedną z nich na stole, obrazkiem w dół. „Co to jest?”

„Karta.”

„Ale jaka?”

„Skąd mam wiedzieć?”

„Zagaduj.”

„Jak?”

„To dar, Serp. Jeśli umiesz Zgadywać, to po prostu wiesz takie rzeczy. Dzięki temu możesz n przykład złamać hasło. Twojej mamie to się udawało, choć nie zawsze... To niełatwe ale spróbuj.”

„Jak mam to zrobić?”

„Skoncentruj się i spróbuj.”

„Król kier.”

„Źle. Lily widziała takie rzeczy. Skoncentruj się.” Harry delikatnie głaszcze kartę, usiłując zgadnąć, jaki ma kolor.

„Czarna...”

„Dobrze.”

„Wysoka... As... As pik!”

„Dobrze. Następna.” Kiedy Harryemu udaje się ta sztuczka z dwudziestoma kartami po kolei, Magnus ponownie każe mu przećwiczyć Zaklęcia Otwierające. Potem Malfoy próbuje go nauczyć zaklęcia Imperius, ale nie jest to takie proste, jakby się mogło wydawać.

„Jeszcze raz.” – rozkazuje Lucjusz, bez problemu zmuszając szczury, by weszły z powrotem do klatki. „Musisz sobie wyobrazić, co chcesz im narzucić.”

„Malfoy uczy mnie Niewybaczalnych, świat stanął na głowie.” – szepcze do siebie Harry.

„Wiesz, twój ojciec pomógł mi kiedyś wypełnić rytuał Wyostrzania Zmysłów.” – syczy Malfoy. „Więc nie myśl, że nie słyszałem.”

„A co, rzucisz na mnie przekleństwo, Śmierciożerco?”

„Ekscytująca możliwość” – Malfoy uśmiecha się paskudnie. „Ale nie zrobiłbym tego synowi Severusa. Na Merlina, on i Krakerka Evans!”

„Masz coś przeciw mojej matce?”

„Nie.” – odpowiada krótko Malfoy.

„Byłą tylko Szlamą.” – syczy Harry, chcąc rozwścieczyć znienawidzonego czarodzieja.

„Ale i tak mogła zostać Śmierciożercą. Lord chciał zrobić dla niej wyjątek.”

„Nie żartuj!”

„Mówię serio. Dobry Kraker to skarb a taki, który umie Zgadywać jest bezcenny. Jak myślisz, kto budował system obronny Hogwartu? Lord wierzył, że Evans umiałaby wpuścić go do środka. Gdyby ją zmusił albo przekonał do współpracy, Profesor Dumbledore miałby niezły kłopot.”

„Taki zamek ciężko opanować, nawet z Komnaty Zaklęć.”

„Racja.” – zgadza się Malfoy. „Znam się na tym na tyle, żeby to wiedzieć, ale twoja matka z łatwością okradała gobliny. Szkoda, że jej tu nie ma. No dobra, dość gadania, zmuś tego szczura do tańca. Wyobraź to sobie i rzuć zaklęcie.”


Kwatera główna armii


„Tak więc” – zaczyna Snape – „Atakujemy za 12 godzin. Medczarodzieje będą tu” – wskazuje na mapę – „i w Hogwarcie. Pan Malfoy” – zwraca się do Drakona – „i panna Feuervogel” – kłania się młodej kobiecie o brązowych włosach – „nasi Uzdrowiciele, będą wspomagać nas na miejscu. Proszę pamiętać, że należą do Czerwonej Kategorii.”

„Co to znaczy?” – szepce Harry do Carmen.

„Że należy ich ratować za każdą cenę.”

„Ale Drako...”

„Wiem! Bądź cicho i słuchaj!”

„Inwokerzy – to także Czerwona Kategoria” – Snape odwraca się do trzech dziewczyn – Carmen i dwóch z Artanigry. Ku zdziwieniu Harryego jedną z nich jest Blaise Zabini, która jest już uznawana za bardzo obiecującą Inwokerkę. „Blaise Zabini i Vipera Fuchs ustawią się od północnej strony, gdyż tam spodziewamy się ataku zwierząt przez ten wąwóz” – wznów pokazuje to miejsce na mapie – „a Carmen McKinnon zajmie się tymi trzema.”

„Basileusie” – przerywa mu jeden z Psów – „Czy twoja córka jest na tyle kompetentna? Tam będą smoki...”

„To Carmen Esperanza McKinnon-Snape.” – odzywa się dowódca Artanigry. „Bardziej znana jako Córka Szatana w wojnie Jaguarów.” Harry zauważa zaskoczenie na twarzach wielu dowódców.

„Najmocniej przepraszam, panno McKinnon.” – Pies kłania się nisko Carmen patrząc na nią z przerażeniem i podziwem. „W takim razie nie protestuję.” Snape dalej wyjaśnia strategię, rozdzielając pozycje i zadania. „Inwokerzy opanują zwierzęta. Kapłanki wyciągną nundu z ich kryjówek, a ja je zniszczę.”

„Jak?” – pyta Smith, dowódca angielskich Aurorów.

„Panie Smith, to tajna informacja, już panu o tym mówiłem.” – odpowiada Snape, marszcząc brwi. „Pański oddział ma czekać, aż się z nimi rozprawię, chyba, że chce pan ich wszystkich skazać na śmierć, przy okazji rujnując nasze plany.” Snape wraca do mapy. „Ale dokładny czas szturmu jest uzależniony od Krakerów. Zostaniecie podzieleni na trzy grupy, a Sabaki wprowadzą was do twierdzy. Dwie grupy opanują Komnatę Zaklęć a ostatnia zajmie się zabawkami” – jeden z Krakerów zaczyna chichotać, a Harry się uśmiecha, wiedząc, o jakich zabawkach myśli Severus. „Jeśli nie podporządkujemy sobie twierdzy, nie mamy szans, by do niej wejść.” Harryemu robi się nieprzyjemnie – jakoś nie ma ochoty być odpowiedzialnym za sukces całej akcji. On i dwóch innych mają dojść do Komnaty Zaklęć, a Magnus ze swoim kolegą po fachu ma do nich potem dołączyć. Reszta zajmie się „zabawkami”. To nie będzie łatwe, ale pewnie prostsze niż walka z nundu...

„Panie Snape” – Smith uparcie nie chce nazywać Snapea Basileusem, mimo gniewu i oburzenia nie tylko Psów ale i wielu Aurorów – „Myślę, że nie powinniśmy ryzykować, zdając się na dzieci i złodziei...”

“Crucio” – Snape wyciąga różdżkę tak szybko, że wielu nawet tego nie zauważyło. Pogardliwe uśmieszki wykrzywiają twarze Psów i Aurorów, kiedy przekleństwo, nie rzucone zbyt mocno, zmusza Smitha do wrzasku. „Chyba zna pan moje reguły, panie Smith.” – syczy Snape. „NIE obchodzi mnie prywatne życie moich podwładnych, jeśli tylko to, co robią, nie stoi w sprzeczności z interesami armii.”

„Ten Smith narobi nam kłopotów.” – złości się Carmen, kiedy opuszczają komnatę. „Zacznie sprzeciwiać się rozkazom.”

„Co będzie, jeśli to zrobi?”

„To angielscy Aurorzy idą do nieba, a cały plan się zawali. Mamy co prawda plan B ale jest drogi.” – wyjaśnia Carmen.

„Drogi?”

„Walutą wojny jest krew, czyż nie?” – Carmen uśmiecha się smutno. „Jeśli to spieprzy, osobiście urwę mu łeb, chyba że nundu zrobią to wcześniej.”

„Severus go dorwie, zanim zrobią to te koty, wierz mi.”

„Zaczynasz go rozumieć.” – śmieje się Carmen. „I to jest w nim najlepsze. Jest twardy.”

„Brutalny i bezwzględny.”

„Jak wojna.”

KOMNATA ZAKLĘĆ I ARCHITEKT

“Wejść.” – mówi Snape ze złością. Atak zaraz się rozpocznie, a tu ktoś zawraca mu głowę. „Artur? Siadaj, proszę.”

„Chyba znasz moje powody... Znaczy... Czemu tu jestem...” – pan Weasley jąka się nerwowo.

„Wszystkie pięć.”

“Pięć?”

“Charles, William, George, Frederic i Perceval. Pięć powodów.”

“Zgadłeś, Severusie… Powiedzieli mi, że są w Bractwie, poza Percym, oczywiście… Severusie, proszę…”

“Jeśli wierzysz w jakichś bogów, to ich proś o pomoc, Arturze. Przysięgam, że robię, co mogę, ale wiesz, że nie mogę ci nic obiecać. To wojna. Wybacz.” – dodaje miękkim, cichym głosem.


Przed bitwą


“Serp!” Harry (zaczął już reagować na swoje nowe imię), odwraca się gwałtownie i staje twarzą w twarz ze swoim ojcem. Snape waha się przez chwilę, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. „Uważaj na siebie... synu.”

„Będę, obiecuję. Drako, powodzenia. Nie pozwól się naprawdę zabić. Carmen, bądź ostrożna.”

“Dla mnie nie pierwszyzna.” – śmieje się Inwokerka. „Ad victoriam, braciszku!”

„Ad victoriam.” – Harry powtarza tradycyjne, Psie pożegnanie.

“Czekaj!” Freja pojawia się znikąd. „Weź to!”

“Co to?”

“Przynosi szczęście.” – wyjaśnia Pies.

“Sama go potrzebujesz.”

“Weź, albo cię przeklnę.”

“Dzięki.” – Harry wiesza amulet na szyi obok Kryształu Nadziei i Kamienia Duszy – diamentu.

“Gotowy?” – pyta Magnus.

“Tak.”

“To do zobaczenia w Komnacie Zaklęć.”

„Do widzenia, Magnusie.”

Używają Świstoklika by dostać się w pobliże twierdzy Angriffa ale muszą jeszcze przejść kilka mil na piechotę. Sabaki już na nich czekają. Krakerzy rozdzielają się i cicho ruszają w kierunku zamku; każda grupka wybiera inna ścieżkę. Towarzysze Harryego, Rosencrantz i Guildenstern, rozmawiają przyciszonymi głosami. Choć wszyscy są przebrani za Psy, Harry odczuwa niepokój. Wie, że Sabaki i Chińskie Smoki to zdrajcy ale strach go nie opuszcza. Ostatnie „spotkanie” z Voldemortem to bułka z masłem w porównaniu z tym. Opanowanie twierdzy to najtrudniejsze z krakerskich zadań, a ten zamek jest ogromny. W końcu dochodzą do bramy; strażnicy, Smoki, mrugają do nich porozumiewawczo. Harry widzi, ile ludzi i zwierząt zgromadzono w zamku; nic dziwnego, że Severus musiał zebrać tak wielką armię. Guildenstern spogląda na zegarek.

„Szybciej.” Schodzą do lochów, nie zatrzymywani przez nikogo, idą długim korytarzem...

“AVADA KEDAVRA!” Ktoś odpycha Harryego na bok; lochem wstrząsają przekleństwa i wrzaski, ale wszystko ucisza się po kilku sekundach, choć dym wciąż wypełnia powietrze. Mija parę minut, zanim Harry pojmuje, co się stało.

Rosencrantz i Guildenstern nie żyją.

Sabaki tez nie.

Ich wrogowie także.

Jest SAM.

“Wojna to nie szachy.” – przypomina sobie słowa Severusa. „Niczego nie można być do końca pewnym. Najlepszy plan może się rozsypać. Często musisz improwizować.”

Improwizować.

W pojedynkę.

W zamku Angriffa.

Czy ktoś ich zdradził, czy był to tylko czyjś głupi błąd? Może nigdy się tego nie dowiedzą. Harry bierze kilka głębokich wdechów, bo robi mu się niedobrze.

Improwizować.

Chyba jedynym rozsądnym wyjściem jest kontynuacja zadania. W końcu zna drogę – o ile plany, których musiał się nauczyć, były prawdziwe.

Niczego nie można być do końca pewnym. To wojna, nie szachy. W tej grze jest tylko jedna zasada: nie ma żadnych zasad.

Harry zaczyna iść, starając się nie robić hałasu. Nagle ścianami wstrząsają eksplozje – odpalono „zabawki”. Słychać przekleństwa i wrzaski – to Sabaki i Smoki rozpoczęli atak. Dobrze by było, gdyby zablokowali tę drogę, żeby nikt tu nie wszedł. Angriff nie jest aż tak głupi – zorientuje się, że ktoś szturmuje Komnatę Zaklęć. A to co? Dementorzy! “EXPECTO PATRONUM!” Demony uciekają, ale przecież wywrzeszczane zaklęcie mogło przyciągnąć czyjąś uwagę. Harry idzie dalej, po raz pierwszy błogosławiąc swoje wampirze zmysły. Kolejnym przeciwnikiem jest smok, ale na szczęście Malfoy nauczył go odpowiedniego przekleństwa. Harry trafia bestię w oko za drugim razem ale smok zdążył poparzyć mu rękę. Ból jest piekący i trudny do wytrzymania ale eliksir Severusa pomaga natychmiast. Najwyraźniej zdobycie Komnaty Zaklęć nie będzie proste. Harry dochodzi do rozgałęzienia i wybiera lewy korytarz. Tylko Quidditch i wampirze zmysły ratują go przed ciosem ogona wywerny. „Drętwota! DRĘTWOTA!!!” Zaklęcie w ogóle nie przeszkadza zwierzęciu. Harry potyka się na czymś, jego przeciwnik podnosi się na tylne łapy... “IMPEDIMENTA!”

“Wywernę można pokonać tylko w jeden sposób.” – zimny głos Lucjusza Malfoya rozlega się w jego głowie; widzi te lodowate, niebieskie oczy przebijające go jak para sztyletów – „Na tym etapie edukacji w Czarnej Magii. Tylko jeden. Niewybaczalne.”

“Crucio!” Zaklęcie odrzuca zwierzę do tyłu ale wywerna szybko zrywa się z powrotem na nogi.

„Zaklęcie zadziała tylko wtedy, gdy cierpienie ofiary sprawia ci przyjemność. Można sprawić, że poczujesz satysfakcję, nawet, jeśli nie chcesz, ale to zbyt zaawansowana magia, żebym cię mógł jej teraz nauczyć.” – ciągnie głos Malfoya.

Pazury chybiają o włos, rozrywając tylko szaty Harryego.

“Tylko w jeden sposób.” – powtarza zimny głos. Chwila wahania. Harry wie co ma zrobić, ale się boi. Malfoy kazał powtarzać mu to przekleństwo godzinami, do ochrypnięcia. W końcu to tylko wywerna, a chodzi o życie setek ludzi...

“AVADA KEDAVRA!” Błysk oślepia go na moment; ryk wywerny cichnie, jak ucięty nożem. Harry ze zdumieniem gapi się na bezwładne ciało. Zrobił to. Zabił duże stworzenie. Idzie dalej i nagle uderza go wyraźny zapach ludzi. Już za późno, żeby móc się ukryć – dwa Psy wynurzają się zza zakrętu i nie są to przyjaciele. Harry szybko zmienia się w Alfę ale nie robi to żadnego wrażenia na jego przeciwnikach – pewnie widzieli nie takie rzeczy. Walka jest rozpaczliwa i krótka – żaden nastolatek, nawet wampir, nie da sobie rady z dwoma doświadczonymi żołnierzami.

“No, no” – Pies uśmiecha się szyderczo – “Patrz, kogo my tu mamy. Lord Angriff będzie z nas zadowolony.” Magiczne łańcuchy nie ustępują pod wampirzymi pazurami – Severus przecież ostrzegał przed tym Harryego... Psy gapią się na niego z satysfakcją; przekleństwo uderza niespodziewanie, zmuszając chłopca to krzyku. Oba Psy wybuchają sadystycznym śmiechem.

„Uważajcie!” – czterech żołnierzy mało na nich nie wpada. „Drań rozwalił pięciu z nas na strzępy! Używa Bezimiennej! Cholerny biały diabeł!” Kolejne przekleństwo powala jednego z nich na ziemię, a reszta chowa się do kąta, zasłaniając się Harrym jak tarczą. Kto mógłby ich zaatakować Bezimienną? Severus i niektóre Kapłanki... Ktoś z Widm? Ale to Lucjusz Malfoy okazuje się być tym białym diabłem. Śmierciożerca wpatruje się w swoich wrogów, usiłując znaleźć jakiś słaby punkt ich obrony. Nie będzie to łatwe; przecież nie może skrzywdzić syna Severusa. Harry walczy z łańcuchami i w końcu udaje mu się chwycić swoją drugą różdżkę, ukrytą w szatach. Malfoy to zauważa i wbija w niego wzrok, starając się przekazać niemy rozkaz. Harry zauważa to niemal niewidoczne skinienie głową; wie, o co chodzi. Severus powtarzał mu wielokrotnie, że to jedyne wyjście w takiej sytuacji ale... Ale jak to zrobić? Słychać już kroki następnych wrogów. Za chwilę będzie już za późno na cokolwiek. Malfoy zmuszał go do powtarzania tego przekleństwa godzinami. „AVADA KEDAVRA” Harry czuje, jak Pies go puszcza; uderza w kamienną podłogę a wtedy ściana ognia przetacza mu się nad głową. Malfoy nie zmarnował okazji.

„Libero!” – szepce Śmierciożerca i łańcuchy Harryego znikają; Malfoy jednym ruchem stawia chłopaka na nogi. Muszą stąd natychmiast uciekać, jeśli chcą przeżyć. Nagle wzrok Harryego pada na martwego Psa; te szeroko otwarte, puste, pozbawione wyrazu oczy działają na niego jak Zaklęcie Petryfikujące.

Malfoy kazał mu w kółko powtarzać to przekleństwo, tłumacząc, jak jest ważne.

Severus powiedział mu, krótko i brutalnie, że prędzej czy później to musi się stać, jeśli wybiera się drogę żołnierza. Mówił, że pewnie stanie się to już w tej bitwie.

Profesor Dumbledore zapewnił go, że przekleństwa użyte podczas bitwy nie będą karane. Mówił to ponurym głosem a w jego oczach nie było wesołych iskierek.

Carmen też z nim o tym rozmawiała.

A teraz to się stało. To wyglądało paskudnie, nawet kiedy to były tylko szczury. To wyglądało strasznie kiedy to była wywerna.

Ale teraz to był człowiek.

Jak Cedrik.

Harry gapi się na martwego mężczyznę, nie mogąc się ruszyć, nie słysząc krzyków, które wciąż się zbliżają. Malfoy rzuca jedna tarczę za drugą; powinny zatrzymać wrogów na jakiś czas.

“UCIEKAJ!” – wrzeszczy do Harryego. „UCIEKAJ!!!” Ale chłopak wciąż patrzy na zabitych, jakby nie słyszał ostrzeżenia. Malfoy łapie go za ramię i zaczyna wlec siłą. „Do wszystkich diabłów, UCIEKAJ! IMPERIO!” Harry jest zbyt rozkojarzony, by złamać zaklęcie; udaje mu się to dopiero dwa piętra niżej. Ściana rozsuwa się bezdźwięcznie, a Malfoy wpycha go do ukrytej komnaty.

“Co się stało, Lucjuszu?” Harry dostrzega Magnusa, który jest tak spokojny, jak zawsze. „Gdzie reszta? Co jest z Serpem?”

“Tylko jego znalazłem żywego.” – wyrzuca z siebie Malfoy. „A on... Jego pierwszy raz, rozumiesz.”

„Aha” – to cały komentarz Magnusa. „A co to było?”

“Avada Kedavra.” – odpowiada Malfoy, sadzając Harryego na krześle. „I to w pięknym stylu.” Harryemu jest niedobrze; dobrze, że Severus zabronił mu jeść przed walką. Malfoy wmusza mu trochę eliksiru, bo którym Harry zaczyna czuć się lepiej, choć tylko fizycznie. „Pierwszy raz zawsze jest piekielnie trudny.” – stwierdza Malfoy cichym, łagodnym głosem. „Ja zareagowałem jeszcze gorzej.”

“Nie rzucisz na niego czegoś, co by mu pomogło?” – pyta Magnus.

“To zbyt niebezpieczne.” – odpowiada Malfoy. „Uwierzyłby na godzinę czy dwie, że postąpił właściwie, a po kilku tych przekleństwach naprawdę zacząłby w to wierzyć. Popatrz na Angriffa albo Czarnego Pana; oni też tak zaczynali. Severus nie byłby zachwycony, gdybym użył tego wobec jego syna.”

“Ludzie przyzwyczajają się do okrucieństwa i bez magii.” – stwierdza Magnus. „Przekleństwo Lodowego Serca nie robi z ciebie bestii; ono tylko przyspiesza proces.” Stary Kraker zabiera się do pracy, zostawiając Harryego w spokoju. Niech dzieciak trochę ochłonie... Harry po raz pierwszy w życiu ogląda prawdziwą Komnatę Zaklęć. Malfoy zabezpiecza wejście zaklęciami, nie zwracając uwagi na dywagacje Magnusa na temat Przekleństwa Lodowego Serca. Tymczasem Kraker krząta się koło czegoś, co bardziej przypomina panel sterowniczy samolotu niż cokolwiek magicznego. To wielka, kamienna płyta, na której migają setki światełek we wszystkich możliwych kształtach i kolorach. Włączają się, wyłączają i przemieszczają przez cały czas.

Każdy magiczny zamek jest chroniony przez osłony potężniejsze od kamiennych ścian. Można użyć kilku niezależnych Zaklęć Ochronnych ale bardziej złożone osłony to systemy, które przypominają firewalle i programy antywirusowe. Każda forteca jest posłuszna tylko swojemu właścicielowi albo dowódcy – tylko ta osoba może zmieniać hasła dostępu do komnat, otwierać bądź zamykać bramy itd. W Hogwarcie przywódcą jest Dyrektor. Oczywiście, zawsze może znaleźć się ktoś, kto spróbuje nielegalnie przejąć kontrolę nad zamkiem. Aby zmniejszyć prawdopodobieństwo włamania, rozkazy można wydawać tylko z pokoju, który jest mocno chroniony i dobrze ukryty – właśnie z Komnaty Zaklęć.

Nagle wściekły ryk wstrząsa murami i wejście, choć zabarykadowane wieloma zaklęciami, rozlatuje się na strzępy. Teraz Harry pojmuje, czemu Psy nazwały Malfoya „białym diabłem”. Lucjusz po raz kolejny dowodzi, że jest jednym z najlepszych szermierzy Europy, mogącym mierzyć się z Kapłankami i wampirami. Walka kończy się tak szybko, jak się zaczęła.

“Magnusie!” – Malfoy podbiega do nieprzytomnego Krakera. „Przeżyje” – oddycha z ulgą – „Ale obudzi się najwcześniej jutro. Wyślę go Świstoklikiem do Uzdrowicieli. Serp, nie ma wyjścia, rozwal ten panel, ale już.” Harry siada przy migającej płycie; ręce strasznie mu się trzęsą. Przecież nie tak to miało wyglądać; jak poradzi sobie sam?! W końcu, po kwadransie, udaje mu się pokonać zabezpieczenia. Teraz może zabrać się za przeprogramowanie fortecy ale właśnie tu tkwi problem – nigdy jeszcze nie zajmował się tak dużym i skomplikowanym systemem sam. Gapi się na mrugające i biegające światełka, nie wiedząc, co ma zrobić. „System dla Wielkich Fortec autorstwa Libelle Montague, model J-23.” – odzywa się Lucjusz.

“Skąd pan wie?” – oczy Harryego robią się wielkie, jak spodki.

„Widziałem, jak powstawały wszystkie modele typu J.” – odpowiada Malfoy. „Budowała je ze mną na swoich kolanach.”

“Montague? Jakim cudem?”

„Była moją matką. Jej panieńskie nazwisko brzmiało Montague. Odsuń się.” Palce Malfoya zaczynają biegać po panelu sterowniczym z biegłością pianisty-wirtuoza.

“Była Krakerką?”

“Nie, Architektką. Budowała systemy obronne. Beauxbatons, Gniazdo Bazyliszka, kilka Ministerstw, banków i sklepów ma obrony jej autorstwa. Była godna przeciwniczką ludzi takich, jak Evans. To dzięki niej znam się na tym lepiej niż ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszego Ministerstwa. Z twoim ojcem i matką rzucilibyśmy Ministerstwo na kolana w dziesięć minut. Knot to idiota.” Po raz pierwszy w życiu Harry stwierdza, że Lucjusz to całkiem sympatyczny i mówiący do rzeczy facet… “Mam cię!” – Malfoy uśmiecha się szeroko. „Ta twierdza już jest moja.” Faktycznie, światełka nagle gasną, co oznacza, że panel można przeprogramować. „W tej twierdzy jest kilka Komnat” – wyjaśnia Malfoy – „Tak zwana obrona równoległa. Nawet jeśli zniszczysz część węzłów, pozostałe przejmą ich zadania. Trzeba je wyłączyć wszystkie i na szczęście reszta Krakerów już zrobiła swoje.”

“To możemy zaczynać, panie Malfoy.” Lucjusz przytakuje i jego palce znowu zaczynają tańczyć ale panel najwyraźniej odrzuca jego polecenia; światełka powoli włączają się, tworząc taki sam układ, jak poprzednio.

“Nie chce nas słuchać!”

„Przecież widzę!” – warczy Malfoy, spoglądając na zegarek. „Cholera, jeśli się nie pospieszymy, zaatakują w pełni uzbrojona fortecę! O, do wszystkich diabłów.... O bogowie” – Lucjusz robi się blady jak ściana. „J-23. Jigsaw – układanka. Dwa i trzy. Imię wszystko ci powie, jak mówiła moja matka. Układanka oznacza system równoległy; niezależne węzły; DWA widoczne poziomy obrony – pierwszy rozbroił Magnus, zanim wszedł do Komnaty, a same Komnaty były poziomem numer dwa...”

“To jest jeszcze jeden poziom, tak?”

“Tak. Jądro. Włącza się tylko wtedy, gdy dwa poprzednie poziomy zawiodą. J-23 jest nie tylko równoległy ale i wielopoziomowy. Dwa pierwsze poziomy są aktywne cały czas, a trzeci pozostaje w uśpieniu, tak, że nie można go wykryć. Budzi się tylko wtedy, gdy dwa poprzednie przestają działać. Co gorsza, uruchomienie trzeciego poziomu włącza alarm.”

“Więc oni już wiedzą, że tu jesteśmy.”

„Niestety, Serp.”

“I co teraz, panie Malfoy?”

„Musimy zniszczyć trzeci poziom.”

“Jądro? Sami?”

“I w pół godziny, Serp.”

“Będą tam już na nas czekać.”

“Nie sądzę.”

“Czemu?”

„Przyjdą tutaj. Niewielu Krakerów wie o Jądrze, więc zostaliby tutaj, próbując jeszcze raz opanować Komnatę. Jeśli dojdziemy do Jądra, zanim oni się zorientują, co zrobiliśmy, zamkniemy się tam od środka. Mało kto będzie mógł się do nas włamać, zapewniam cię. Opanujemy Jądro,a potem się stąd wyniesiemy. Nie mamy czasu, pospiesz się!”

„A niby czemu mam panu zaufać?”

“Nie chcesz, to nie, zostań tu i czekaj na Angriffa, jeśli wolisz. Niech nasi rozwalą się o mury zamku, jeśli ich los nic cię nie obchodzi.” Tak więc Harry podąża krętymi korytarzami za ex-Śmierciożercą; Jądro jest aktywne, więc mogą je zlokalizować. Malfoy miał rację: na drodze do Jądra nie ma jeszcze żadnych Psów, ale są bestie i przekleństwa-pułapki. Ku swojemu niezadowoleniu, Harry, po przejściu kilku korytarzy, zawdzięcza życie Lucjuszowi chyba już z pięć razy. Malfoy metodycznie zarzyna kolejne potwory, które Harry widzi po raz pierwszy w życiu (i wcale nie chciałby się z nimi bliżej zapoznawać – zwłaszcza z tym czymś o długich mackach) z efektywnością doświadczonego drapieżnika. Wampiry rodzą się ze świetnym refleksem, ale ludzie mogą dojść do takich samych wyników, jeśli trenują, a Lucjusz z pewnością doszedł już do poziomu każdego dzikiego zwierzęcia, nawet węża. „I ja, Ślizgon, robię takie rzeczy” – stwierdza Malfoy z niesmakiem, odrąbując łeb wielkiej, czarnej kobry. „Oto i drzwi do Jądra, Serp. Otwieraj. Pokaż mi, że jesteś z Evansów.”


Tymczasem

Plan Snapea polega na tym, żeby wyciągnąć jak najwięcej bestii z fortecy i rozprawić się z nimi na otwartym terenie, a dopiero później zaatakować zamek. Dzięki temu Krakerzy będą mieli czas, by otworzyć bramy zamku.

„Idą.” – szepcze Pantera. „Patrz, nundu.” Faktycznie, ogromne lamparty, tak chronione naturalną magią, że potrzeba paruset czarodziejów, by jednego z nich opanować, kroczą powoli, węsząc. „Angielscy Aurorzy mają zaatakować, kiedy kociska zginą, prawda?” Snape przytakuje i staje w strzemionach, żeby lepiej widzieć. Muszą podejść bliżej... Bliżej... Cierpliwość to najważniejsza z cnót Basileusa i Mistrza Eliksirów. Nagle, niespodziewanie poranną ciszę przeszywa dziki wrzask.

„Co do?...”

„Angielscy Aurorzy.” – Pantera robi się blada. „A mieli na nas czekać...”

„Smitha czeka Krąg Śmierci, choćby mnie mieli za to wrzucić do Azkabanu.” – syczy Snape.

“Severusie” – Charlie Weasley złamał porządek szeregu. „Percy!” Snape powstrzymuje go gestem.

“Musimy czekać!”

“To mój brat!”

„Pozostałych trzech zginie, jeśli każę im teraz ruszać.” Snape z przerażeniem patrzy na atakujących Aurorów. Chciałby ich ratować, ale to samobójstwo...

“Percy!”

„NIE!” – Severus łapie go za ramiona. „Pomyśl o pozostałych trzech! Nie skazuj ich wszystkich na śmierć.” – dodaje cicho.

„Durnie.” – dodaje inna Kapłanka. Snape wie, że Aurorzy nie mają szans ale nie może im pomóc, dopóki Inwokerki nie podporządkują sobie innych zwierząt. Musi czekać na ich sygnał; w końcu rozlega się wysoki, przeraźliwy krzyk, brzmiący jakby ktoś zmieszał ze sobą głos sokoła i wycie wilka. Odpowiada mu drugi, taki sam głos. Snape zsiada z Guerry; wie, że wszyscy wpatrują się w niego.

“Czekajcie tu na mnie.” – rozkazuje. Wciąż oczekuje na sygnał od Carmen. Wreszcie i jej hasło informuje go, że w końcu może atakować. Charles gapi się na niego ze zdziwieniem, nawet niektóre Kapłanki są zdumione transformacją. Czarne, lśniące łuski zaczynają pokrywać skórę Snapea; na jego oczach pojawia się wężowa, przeźroczysta osłonka; spomiędzy kłów wysuwa się rozdwojony język...

“Dobry Boże” – szepcze przerażony Charlie.

„Takich rzeczy nie widuje się codziennie, prawda?” – Pantera uśmiecha się do niego. „Dobre trzydzieści metrów bazyliszka; Deletrix, Pani Śmierci, weź krew naszych wrogów i daj nam zwycięstwo.” Ogromny wąż, bardziej przypominający czarną, błyszcząca rzekę niż zwierzę, zbliża się do nadchodzących nundu.

„Ale na nie nie działa jego wzrok!” – mówi Charlie.

„Ale jad i siła jak najbardziej.” – odpowiada Pantera. Pierwszy z kotów, złapany w olbrzymie szczęki, wylatuje wysoko nad ziemię; wąż obserwuje go i uderza ogonem, posyłając go jeszcze raz w powietrze.

“Bawisz się w Pałkarza, Severusie?” – Pantera uśmiecha się szeroko. Kolejny kot ginie w wielkich zębach, zanim nundu dostrzegają niebezpieczeństwo. Atakują jednocześnie ale ich kły ześlizgują się po gładkich, twardych łuskach. Snape wyrzuca kolejne półtonowe zwierzę w powietrze i patrzy, jak rozbija się o ziemię. Jad zabija kolejnego nundu.

„Na Deletrix, ta walka zasługuje na pieśń.” – szepcze jedna z Kapłanek, patrząc na wielkiego węża. „Obiecał, że weźmie na siebie najtrudniejsze zadanie i dotrzymał słowa.” Bazyliszek wraca na wzgórze i ponownie transformuje się do ludzkiej postaci. Kapłanki unoszą miecze w niemym aplauzie dla swojego dowódcy. Snape dosiada Guerry.

“Naprzód” – rozkazuje oddziałowi Pantery. Sam zostaje na wzgórzu, w towarzystwie Charlesa, kilku posłańców i strażników. Nim jednak ma czas wydać następną komendę...

„Nasi Aurorzy! Żyją!” – krzyczy Charlie.

„Ci nie atakowali.” – mruczy Snape. „Wykonali rozkaz.” Rzeczywiście, ci ludzie są cali i zdrowi, choć przerażeni i wściekli. Prowadzą ich Phineus Baddock i Elladora Perks, oboje sini ze złości. Snape omiata wzrokiem nadchodzących – nie ma wśród nich Moodyego ani Percevala. „Co do cholery?” – syczy. „Jesteście głusi, głupi czy może jedno i drugie?!”

„Smith wszystko spieprzył!” – krzyczy Elladora. „Kazał atakować, pieprzony kretyn!”

“Chcieliśmy go powstrzymać” – wyrzuca z siebie Phineus – „Ale Moody zaczął bredzić o twojej przeszłości, Severusie...”

„Święty się znalazł!” – wykrzykuje ze złością młodziutka Aurorka. „Może i był pan Śmierciożercą, Basileusie, ale Dumbledore panu ufa, a on wie, co robi! Mój ojciec tez był Aurorem i opowiadał mi wiele ciekawych rzeczy o Rąbniętym Moodym!”

“Ja tam mam gdzieś, kim pan jakoby był, Profesorze” – ten Auror niedawno skończył szkołę i wciąż tytułuje Snapea „Profesorem” – „Grunt, że zna się pan na rzeczy! Rozwalił pan te koty na strzępy. W końcu płacą nam za wykonywanie rozkazów, nie za zabawy w sędziów!” Pomruk aprobaty przebiega przez grupę Aurorów.

„No to” – ciągnie Elladora – „Część poszła za Moodym i Smithem, a my przyprowadziliśmy resztę.”

„Powinienem był zabić ich obu.” – syczy Phineus.

„Wybrałeś najlepsze wyjście.” – odpowiada Snape. „Gdybyś ich wtedy zaatakował, pozabijalibyście się nawzajem. Byłeś rozsądny i dlatego przyprowadziłeś mi 25 lojalnych i odważnych ludzi, Dziękuję – i jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy posłuchali pana Baddocka i pani Perks. Zdrada to największy wróg każdej armii. Dziękuję wam wszystkim.”

JĄDRO

Carmen spogląda w dół na nadchodzące bestie. Smoki trudno kontrolować, ale jeśli się jej to uda, będą mieć potężną broń. Ma się „zaopiekować” trzema przejściami; Vipera i Blaise, młodsze i o wiele mniej doświadczone, zajmują się pozostałymi dwoma. To nie będzie proste: smoki kroczą jedną ze ścieżek; Dementorzy drugą a trzecią wielkie, uskrzydlone byki. Będzie ciężko, ale przecież te bestie będą musiały się zmierzyć z samą Carmen McKinnon! Inwokerka bierze głęboki wdech i zaczyna śpiewać:

“Spójrzcie na mnie
Posłuchajcie mojego głosu
Spójrzcie
Spójrzcie
Posłuchajcie
Spójrzcie
Posłuchajcie”
Spójrzcie
Posłuchajcie
Spójrzcie...”

Ta inkantacja służy tylko do przyciągnięcia uwagi; zniewala większość gatunków. Vipera i Blaise zaczęły już swoje pieśni, podobne, ale nakierowane na wybrane gatunki zwierząt. Carmen zauważa, że inkantacja działa, uśmiecha się i rozpoczyna kolejną pieśń, dzięki której powinna wejść w umysły bestii. Oczy smoków zachodzą mgłą; Dementorzy zatrzymują się, nie wiedząc, co się z nimi dzieje. Czas na Pieśń Władzy – Imperius Inwokerów.

“Jestem waszą Panią
Boginią, Umysłem...”

Trwa to niemal kwadrans, ale w końcu się udaje. Carmen milknie na moment. Okrutny, butny uśmieszek wykrzywia jej wargi.

„Ma uśmiech swojego ojca.” – mówi do siebie Salazar. Kolejna pieśń ma skierować zwierzęta przeciw ich własnym panom. Jest śpiewana (syczana?) w Wężomowie (I tu przydaje się pochodzenie z rodu Slytherinów...) a potem wybucha tysiącami zwierzęcych głosów. Jest tak potężna, że strażnicy Carmen muszą być przed nią chronieni. Salazar zatyka sobie uszy rękami – co prawda pieśń na niego nie działa, ale wciąż ją słyszy, a Cruciatus to pestka w porównaniu z tą melodią. Dźwięki i kolory uderzają w umysł Carmen; widzi świat oczami zwierząt; zapachy, odbierane przez ich nozdrza niemal ją duszą. Cóż, taka jest cena za przebywanie w tylu umysłach na raz. Powoli wymazuje ze zwierzęcych mózgów każde wrażenie i potrzebę, zastępując je żądzą krwi. Bestie zatrzymują się gwałtownie, nie wiedząc, na kogo się rzucić, ale umysł Inwokerki szybko podsuwa im odpowiedź na to pytanie. Carmen wraca do rzeczywistego świata; teraz może już odpocząć. Otworzyła tamę; niepohamowany, ogromny tłum bestii spada na swoją własną armię z piekielnym rykiem.

Sabaki i Chińskie Smoki nie wiedzą, kto zawalił i nie mają czasu się nad tym zastanawiać. Liczy się tylko to, że słudzy Angriffa wiedzą, że Krakerzy są w twierdzy, a więc Psy muszą jak najszybciej „oczyścić” z nich zamek. Zaklęcia fruwają i odbijają się rykoszetami od ścian, strzały przeszywają powietrze ze świstem, stal uderza o stal. Pitbull wybucha dzikim, okrutnym śmiechem, patrząc na bezładną ucieczkę przeciwników. Triumfalne, zwierzęce wycie Psów wstrząsa murami.

Tymczasem w lochach

„I ja, Ślizgon, robię takie rzeczy” – stwierdza Malfoy z niesmakiem, odrąbując łeb wielkiej, czarnej kobry. „Oto i drzwi do Jądra, Serp. Otwieraj. Pokaż mi, że jesteś z Evansów.” Harry podchodzi do wielkich, żelaznych drzwi.

“Portus revelo” – mówi, mierząc w nie różdżką, ale nic się nie dzieje. Cóż, pewnie te drzwi są chronione czymś potężniejszym. Harry wzdycha i zaczyna recytować długa litanię zaklęć. Malfoy niespokojnie spogląda na zegarek. Mają jeszcze 20 minut. W końcu, po “Offen” i “Enigmaportus” na drzwiach pojawia się zamek. „Mugolski.” – stwierdza Harry.

“Co?” – dziwi się Lucjusz.

“Szyfr jest mugolski, panie Malfoy. Żeby go złamać, muszę wstukać właściwe cyfry.”

“To na co czekasz? Mamy tylko kwadrans!”

„Szyfr ma 13 cyfr, panie Malfoy. Minie cała wieczność, zanim dopasujemy właściwe.”

„Ale mamy tylko 15 minut, żeby tam wejść i złamać system! Magnus nie uczył cię Zgadywać?”

“Fakt.” To niełatwe, Harry nigdy nie Zgadywał w takim napięciu. “5-1-2-2-0-3-9…” Wybuch wstrząsa zamkiem; tynk opada im na głowy. “5-1-2-2-9-0-1-2…” Cóż, to nie najwyraźniej nie są właściwe cyfry.

„12 minut.” – szepcze Malfoy. „Jesteś z Evansów, uda ci się!”

„Malfoy chwali Szlamę, świat się wali.” – warczy Harry.

“Szlama, Mugolka, Wila, niech sobie będzie kim chce.” – odpowiada Lucjusz – „Nic mnie to nie obchodzi, jak długo jej talent sprawi, że Angriff nie zjawi się tu z przyjacielską wizytą.”

“Dziwna gadka jak na Śmierciożercę.”

„Bo ten Śmierciożerca bardziej martwi się o skórę swojego syna i swoją własną niż o pochodzenie Evans. Zacznij jeszcze raz.”

„Dobra.” – wzdycha Harry. „1-2-2-9-0-1-2-7-4-1-8-5-3. Avanti!”

Nic.

“1-2-2-9-0-1-2-7-4-1-5-5-3. Avanti!”

Dalej nic.

„Już tu idą.” – szepcze Malfoy, a jego palce zaciskają się na różdżce.

“1-2-2-4-0-1-2-7-4-1-5-5-3. Avanti!” Odrzwia uchylają się powoli. Malfoy łapie Harryego i wrzuca go do środka, a sam ciska przekleństwo w atakujące zwierzę, wskakuje do środka i zatrzaskuje drzwi zaklęciem.

“Teraz będą musieli złamać szyfr albo wyważyć drzwi.” – wzdycha z ulgą. „A oto i Jądro.” – stwierdza, patrząc na wielki panel. „O bogowie” – w jego głosie przerażenie miesza się z podziwem.

“10 minut.” – Harry spogląda na zegarek. Malfoy wyciąga z kieszeni kilka małych płytek, pokrytych dziwnymi symbolami. Harry zna kilka z nich – uczył się o nich z książek Lily, ale większość jest dla niego niezrozumiała.

“Jądro można przejąć tylko w jeden sposób.” – wyjaśnia Malfoy, nie przerywając pracy – „Pętla niemożliwego. Mam ją tu zapisaną.” – ruchem głowy wskazuje swoje płytki.

„Dwie równoważne ale sprzeczne instrukcje?”

„Dokładnie. System nie wie, co zrobić i głupieje. J-23 jest na tyle sprytny, że sobie z tym radzi – jeśli wejdzie w pętlę, sam się wyłącza i ponownie ładuje. Jedynym momentem, kiedy mamy szanse go pokonać, jest te kilkanaście sekund między początkiem ładowania a jego końcem.” Malfoy siada i zaczyna się wpatrywać w migające światełka; jego palce nie przerywają szaleńczego tańca. „Czas?”

“Osiem minut. Nie wiedziałem, że pan jest Architektem, panie Malfoy. Voldemort powiedział...”

„Tylko durnie mu wierzą.”

“I pan to mówi!”

„Bo go dobrze znam! Nie jest głupi, nigdy nie mówił wszystkiego przy wszystkich. Na przykład nikt nie wiedział, że to Godryk był jego Księciem Ciemności.”

“Myślałem, że Severus też.”

„A wiesz, co znaczy ten tytuł? Wielu wierzy, że oznacza kogoś trenowanego w Czarnej Magii od dziecka, ale to nieprawda. To po prostu ktoś, kto używa Bezimiennej. Ja sam znam ze trzy takie zaklęcia. Ludzie strasznie się boją bezróżdżkowej magii więc często uważają, że jest bardzo potężna, a to nie jest do końca prawda... Jest potężna i niebezpieczna, to fakt, ale, wbrew powszechnemu mniemaniu, nie zrobi z nikogo półboga.”

“To Severus nie jest taki potężny, jak mówią? Jeden Pies mówił o nim jak o półbogu...”

„Świetnie zna się na sztuce wojny, ale nie jest żadnym bogiem. To tylko wymysł tych, którzy nie mają pojęcia o Bezimiennej. Nawet wielu wykształconych czarodziejów uważa, że każdy, kto używa Bezimiennej to Czarny Pan in spe, ale to bzdura. Tak, Sever zna sporo Bezimiennej i jest najlepszym Mistrzem Eliksirów, jakiego w życiu widziałem i wie, jak używać miecza ale” – wyjaśnia Malfoy – „Jego specjalnością są eliksiry, a Godryka od początku trenowano na zabójcę. Twój ojciec nie dałby sobie z nim rady.”

„Przecież kiedyś już go pokonał.”

“Ale nie sam, tylko z twoją matką. Sądzę, że tym razem weźmie sobie do pomocy Kapłanki albo Widma. Patrz, system już się zamyka. Czas?”

“Pięć minut.” Malfoy klnie pod nosem.

“Szybciej.” – mruczy, patrząc niespokojnie na panel. „Szybciej, błagam.” Po chwili gasną wszystkie światełka. „No, wreszcie. Czas?”

“Trzy i pół minuty.” Światełka pojawiają się powoli, jedno po drugim,

“Ładuje się.” – szepcze Malfoy. Jego palce znów zaczynają szaleć po przyciskach, jeszcze szybciej niż poprzednim razem. Harry spogląda na zegarek, patrząc na bezlitosne wskazówki. Trzy... Dwie trzydzieści... Dwie minuty... “Avanti” – mówi Malfoy. “Chyba już będzie mnie słuchać.” Lucjusz ponownie rozpoczyna szaleńczy wyścig z czasem. Harry patrzy na niego z podziwem – nigdy by nie podejrzewał, że ten człowiek umie coś więcej niż Niewybaczalne. Znów źle kogoś osądził... To przypomina gry komputerowe Dudleya ale z dwoma istotnymi różnicami: po pierwsze, gra naprawdę idzie o życie, a po drugie umysł Malfoya z łatwością wystarczyłby na co najmniej dziesięciu Dudleyów. (Czy ktoś się nie zgadza? Naja Snake)



“Co się tu dzieje, na piekielnych bogów?!” – Angriff wydziera się na drżącego Psa. „Co to ma znaczyć?!”

“Panie…” – plącze się nieszczęsny żołnierz.

„Daj sobie spokój z tymi tytułami i mów, co się tu dzieje!”

„Nundu martwe; ktoś posłał nasze własne bestie na nas...”

“A zdrajcy wyrzynają moją armie w mojej własnej twierdzy.” – warczy wściekle Godryk. „A ktoś już wyłączył dwa pierwsze poziomy obronne. Cudownie. Jestem pod wrażeniem.”

“Ale Jądro, Panie…”

„Wiem.” – Godryk wybucha szyderczym śmiechem. „Połamią sobie zęby na murach. Ale kto pokonał moje nundu?”

“Mówią, że to był bazyliszek, Panie…”

„Bazyliszek...” – syczy Godryk przez zęby. „Ciało jednorożca i krew bazyliszka staną się końcem Czarnego Pana. Snape. To dlatego bronił szczeniaka tej Evans. A ja się zastanawiałem, kto będzie bazyliszkiem.” Godryk musi przyznać, że plan Snapea był genialny. Jako, że Godryk nie miał doświadczenia wojskowego, wyznaczył Pitbull, Meinherra Sabak, jako dowódcę. Efekt: klęska i rzeź. Nie, Pitbull nie popełniła żadnego błędu; ma na to za wiele doświadczenia i sprytu.

Zrobiła to celowo.

I doskonale wiedziała, co robi.

Zdradziecka suka. Teraz jej Sabaki wyrzynają jego wiernych żołnierzy, wyjąc jak szaleńcy. Ale nie wszystko jeszcze stracone; Jądro zatrzyma tego cholernego speca od przypalania kociołków.

Godryk podchodzi do okna. “Cudownie. Snape ante portas. Skręć sobie kark, bazyliszku.” Krąg wrogów zatrzymuje się nagle, tylko kilku z nich podchodzi bliżej: Snape, Pantera, Regulus i jeszcze kilku.

“Armageddon!”

“Pereat!”

Godryk uśmiecha się kpiąco, słysząc zaklęcia; Jądro odbije je z powrotem, miażdżąc atakujących. Uśmiech wolno znika z jego twarzy, kiedy mury powoli zaczynają się kruszyć i zawalać.

To może oznaczać tylko jedno.

Jądro nie działa.

Ten piekielny gad miał Architekta, który rozgryzł system.

Sabaki i Chińskie Smoki, którzy ukryli się w górnym zamku atakują z triumfalnym wyciem i dwa razy większą zaciekłością. Są już pewni obiecanego zwycięstwa.

Godryk klnie. Nie powinien był ufać Pitbull! To Pies, jak Snape i najwyraźniej cały czas trzymali ze sobą. Jak ten obślizgły Snape ściągnął tu tyle ludzi? Jak przekonał Kapłanki? Obiecał im tony prochów?

Trzeba działać. Tylko Malfoy albo Evans mogli poradzić sobie z systemem, a ona przecież nie żyje… Ale może jej bękart tu jest… Syn Snapea! Godryk uśmiecha się paskudnie. Snape zapłaci za swoje zuchwalstwo.


Choć mury runęły, walka trwa dalej. Freja klnie pod nosem, patrząc na swoją rozszarpaną łydkę.

“Spokojnie.” Kula ognia – feniks – pojawia się znikąd i przemienia w Uzdrowiciela. Drako bez problemu skleja jej kość. Podwładna Frei ma mniej szczęścia – jej obrażenia są tak poważne, że Drako musi odesłać ją do Hogwartu.

“Przeżyje?” – niepokoi się Freja.

„Nie ma wątpliwości, ale poleży sobie ze dwa tygodnie.” – odpowiada Uzdrowiciel.

“Meinherr” – kolejna wojowniczka wyłania się z kłębów kurzu. „Vargi. Idą z północy.”

„Następne?” – dziwi się Freja, ale wskakuje na Merkurego – swojego jednorożca. „Dzięki, Drako. Niech Fortuna cię strzeże.”

“Ad victoriam.” – odpowiada Drako, znów transformuje się w ptaka i wzlatuje w powietrze, by wypatrywać żołnierzy potrzebujących pomocy.


“Gdzie Inwokerki?” – krzyczy Snape.

“Czekają na dalsze rozkazy.” – odpowiada Salazar. „Są bezpieczne, Severusie... Severusie” – głos nagle mu się zmienia – „Czas już nadszedł.”

“Czas na co?” – w głosie Snapea drży nutka niepokoju.

Pierwsza Piątka
Dzieci Czarnej Magii
Czworo Jeźdźców
W służbie Władcy Ciemności
Nienawiść i chciwość
Pycha i uprzedzenia
Wśród nich rośnie Bazyliszek
Zdrajca o rozdwojonym języku
Przyniesie innym śmierć.

Druga Piątka
Dzieci Nokturnu
Pięcioro przyjaciół
Nie służą nikomu
Niemożliwa przyjaźń
Miłość, która nie powinna zaistnieć
Żyją w Ciemności
Światło rośnie w ich sercach
Lojalność mocniejsza niż śmierć.

Trzecia Piątka
Dzieci Nocy
Pięcioro o dzielnych sercach
W służbie Zamku
Miłość z nienawiści
Zaufanie z wrogości
Jedna krew, jedno marzenie, jeden cel
Żyją, by ujrzeć światło
Gdy skończy się noc


„O kim on mówi?” – szepcze Drako, który właśnie się zjawił.

„Pierwsza piątka to Voldemort i jego czterech najlepszych ludzi.” – wyjaśnia Snape. „A druga to matki Carmen, Serpa i Salazara, ja i nasz przyjaciel Rowen.”

“A trzecia?”

“Nie wiem. Sal twierdzi, że to się jeszcze nie zdarzyło.”

“Sal, kim oni będą?” – pyta Drako i natychmiast otrzymuje odpowiedź:

Kiedy Książę Ciemności znów ocali Jednorożca
Kiedy dwa drapieżniki spotkają się w świetle księżyca
Kiedy Sleipnir i Feniks razem wzbiją się w powietrze
Wtedy Syn Węża będzie walczyć z Bazyliszkiem
Jednorożec porani jego ciało
Mngva rozszarpie mu gardło
Feniks wydziobie mu oczy
Sleipnir zmiażdży mu czaszkę
I skończy się noc
I nastanie dzień.”


“Nie rozumiesz, Severusie?” – szepcze Drako. „Ty uratowałeś Serpa, posyłając mojego ojca po niego. Pamiętasz, co powiedziały Psy? Że Krakerzy nie żyją, ale przecież Jądro padło. To znaczy, że mój ojciec go uratował.”

“I co z tego?”

„Dwa drapieżniki – Mngva i Sleipnir, czyli Carmen i Salazar, prawda? A ja latałem z Carmen niecałą godzinę temu.”

„Co masz na myśli, Drako?” – podejrzenie zaczyna kiełkować w mózgu Snapea.

“Przecież Angriff nazywa siebie Synem Węża. Ty to bazyliszek, ja – feniks, Salazar – Mngva, Carmen zmienia się w Sleipnira a…”

“Co “a”?”

“A Serp?”

“Nie wiem.” – odpowiada Snape. „Ale Lily była jednorożcem, a takie rzeczy często się dziedziczy... Fortuno, okrutna z ciebie bogini. Czas naprawdę nadszedł.”

NIECH NIC NIE POZOSTANIE

“Jesteśmy tu bezpieczni, panie Malfoy?”

„Jeśli nie będzie ich zbyt wielu.” – odpowiada cicho Śmierciożerca.

„A jeśli przyjdzie Angriff?”

„To po nas.” – stwierdza ostro Lucjusz. „On jest za dobry dla nas.” Obaj siedzą w niesamowitej ciszy, zbyt zmęczeni, by ryzykować powrót.

“Lucjuszu” – syczy zimny głos. „Ty? Ze zdrajcą?” Malfoy zrywa się na równe nogi szybko jak kot, mierząc różdżką w przybysza. To wysoki mężczyzna o brązowych włosach. To...

“Godryk.” – szepcze Malfoy. Cała krew odpłynęła mu z twarzy. „Jakim znowu zdrajcą?” – szybko się opanował i zadaje to pytanie nonszalanckim tonem.

“Severus Snape.” – odpowiada Angriff ze spokojem. „I jego bękart.”

“Co?” – Lucjusz zaczyna się śmiać. Harry musi mu przyznać, że jest świetnym aktorem. „Ależ Godryku, to Harry Potter, syn tego Aurora!”

“Nie, nie, nie.” – syczy Angriff. „A co on w takim razie tu robi w twoim towarzystwie?”

„Przyszedł tu dla pieniędzy. To Kraker jak jego matka, nie pamiętasz Lisicy z Nokturnu? Jest świetny.”

„No...” – mówi powoli Godryk. „Wierzę, że to jej szczeniak, ale jego ojcem jest Snape.”

„Niemożliwe.” – śmieje się Lucjusz. „Ona była Szlamą.”

“A Snape zdrajcą!” – wrzeszczy Godryk. „Razem bronili tego bachora! Nie rozumiesz, Lucjuszu? Oddał tego smarkacza Mugolom, żeby nikt się nie dowiedział prawdy! To przebiegły człowiek – chciałem powiedzieć zwierzę. Nie pamiętasz przepowiedni? Evans była Animagiem - jednorożcem, a Snape...”

„Bazyliszkiem, królem węży.” Severus Snape uśmiecha się promiennie, opierając się o framugę. Za nim stoją Drako, Salazar, Carmen i duży oddział Kapłanek. Godryk uśmiecha się przebiegle i zanim jego przeciwnicy orientują się, co się dzieje, rzuca zaklęcie...

To zaklęcie działa jak Świstoklik i pozwala Godrykowi Deportować się wraz z kilkoma innymi osobami. Nie da rady jednak porwać wszystkich, więc decyduje się na tych, których najbardziej nienawidzi. Snape, Sal, Carmen, Harry i Drako, ku swojemu zaskoczeniu, zostają przeniesieni daleko od zamku.

. “A teraz, Snape” – syczy Godryk – „Będziemy walczyć, chyba, że wolisz popatrzeć, jak ich będę zabijał.”

“Nie zmieniłeś się, co?” – odpowiada powoli Snape. „Znów chcesz, żebym ci służył? Bądź rozsądny, nie pokonasz Czarnego Pana...”

“Stul pysk, Snape. Chcę tylko jednej rzeczy. Widzieć, jak przegrywasz, ty zdrajco. Jak cierpisz. Jak błagasz o litość. Jak zdychasz, ty zwierzaku.”

“To już cztery rzeczy.” – stwierdza spokojnie Snape. “ANIMA DELETRIO!!!”

Przekleństwo, które o mały włos nie zabiło Lorda Voldemorta, uderza w Godryka, ale Syn Węża jest na nie przygotowany i rzuca w Snapea tym samym zaklęciem. Anima Deletrio nie jest zwykłym kawałkiem magii – to jedno z najtrudniejszych zaklęć Bezimiennej magii, używane tylko wobec najgroźniejszych przeciwników. Nawet Kamień Duszy nie ochrania całkowicie przed jego mocą, wyrywająca z ofiary duszę.

“Severus przegra.” – szepcze Salazar.

“NIE!” – krzyczy Carmen. „Musimy mu pomóc!” Pieśń Śmierci odbija się echem od drzew. Ta melodia może zabić Inwokera ale Carmen wcale o tym nie myśli, koncentrując się tylko na swojej nienawiści do Godryka.

“CRUCIO!” – Drako po raz pierwszy używa tego przekleństwa dobrowolnie.

“AVADA KEDAVRA!” – Salazar dołącza do nich.

Twój ojciec nie dałby sobie z nim rady, choć jest Psem.”

„Przecież kiedyś już go pokonał.”

“Ale nie sam, tylko z twoją matką.

Rozmowa z Malfoyem znów brzmi Harryemu w uszach. Godryk może pokonać nawet całą czwórkę, która właśnie z nim walczy – a może nie? Harry wyciąga różdżkę i po raz kolejny wywrzaskuje dwa zabójcze słowa.

Trzecia Piątka
Dzieci Nocy
Pięcioro o dzielnych sercach
W służbie Zamku
Miłość z nienawiści
Zaufanie z wrogości
Jedna krew, jedno marzenie, jeden cel
Żyją, by ujrzeć światło
Gdy skończy się noc


Zamek to Hogwart, a oni wszyscy – Alfy – są Dziećmi Nocy. Daleko im jeszcze do zaufania i przyjaźni ale przecież są na dobrej drodze.

Nikt z nich nie ma pojęcia, gdzie właściwie są – prawdopodobnie gdzieś we własnych umysłach. Nawet Severus nie może odpowiedzieć na to pytanie – może to Świątynia Seth, a może nie. Zresztą i tak nie ma czasu, by przyglądać się temu miejscu. Jedno jest pewne – w momencie ataku znika rzeczywisty świat; Snape znów staje się bazyliszkiem a Godryk przybiera postać gigantycznego węża. Po jakimś czasie – ale Snape nie mógłby powiedzieć, czy były to sekundy, czy eony – dołącza do nich kolejny Animag. To Sleipnir; wielki kary koń o skrzydłach nietoperza i oczach węża. Jej wielkie kopyta uderzają z głuchym hukiem o kamienną podłogę. Carmen nie zostawiła ojca samego.

Potem pieśń feniksa rozbrzmiewa z całą mocą i niesamowity ptak spada na węża, atakując go z furią. Biało-srebrne upierzenie lśni jakby było z płomieni, a w niebieskich oczach płonie ogień nienawiści. Drako.

Zaraz potem zjawia się mngva, wielki tygrys o szkarłatnej sierści - to Salazar.

Cztery kamienie, cztery żywioły – Woda, Powietrze, Ogień i Metal. Severus, Carmen, Drako i Salazar. Wciąż za mało, by pokonać Syna Węża. Snape wie, że jeśli przegrają, zginą. To on, najbardziej doświadczony z całej czwórki, więc to on musi wszystkich uratować. Zdesperowany, usiłuje wzmocnić siłę przekleństwa...

Nie, musi mieć halucynacje.

To niemożliwe.

Niemożliwe.

Niemożliwe.

Niemożliwe.

Światło, piąty ż Żywiołów. Niemożliwe.

Jednorożec, śnieżnobiały jednorożec o zielonych oczach galopuje w ich stronę. Dopiero kiedy pochyla głowę i jego róg odbija światło jak miecz, Snape nagle pojmuje prawdę.

Na czole szarżującego Animaga widać bliznę w kształcie błyskawicy.

Kiedy Książę Ciemności znów ocali Jednorożca
Kiedy dwa drapieżniki spotkają się w świetle księżyca
Kiedy Sleipnir i Feniks razem wzbiją się w powietrze
Wtedy Syn Węża będzie walczyć z Bazyliszkiem
Jednorożec porani jego ciało
Mngva rozszarpie mu gardło
Feniks wydziobie mu oczy
Sleipnir zmiażdży mu czaszkę
I skończy się noc
I nastanie dzień.”


„Gdzie jestem?” – szepcze Harry z wysiłkiem.

„Jak zwykle w skrzydle szpitalnym.” – uśmiecha się Salazar.

„Co się stało?”

“Sam chciałbym wiedzieć. Obudziłem się już w zamku. Ktoś musiał nas tu przynieść; chyba resztki naszej własnej mocy.”

“A Angriff?”

“W trumnie.” – odpowiada Wróżbita. Wreszcie jakieś dobre wieści....

“Carmen?”

“Już się obudziła.”

“A Drako?”

“Wszystko załatwione. Zrobią mu ten fałszywy pogrzeb i powinien wrócić po Świętach, kiedy tylko Transfigurator da mu nową buźkę.”

“To wiem. Co z jego ojcem?”

“Zajął się finansami.”

“Co?”

“Ktoś musi zapłacić Psom, bo Severus…”

SEVERUS

“On chyba… On nie mógł…” – jąka się Harry.

„Żyje, ale jeszcze się nie obudził.” – odpowiada Salazar. „Jest tutaj.”

“Nic mu nie będzie?” – Harry po raz pierwszy zaczyna się o niego niepokoić.

„Wziął na siebie prawie cały atak Angriffa. Nawet Uzdrowiciele nie umieją powiedzieć, kiedy się obudzi. Bredził całą noc. Wołał swoich przyjaciół. Moją mamę, mamę Carmen, ale przede wszystkim twoją. Lily i Lily i tak całą noc. Musiał naprawdę ją kochać.”

“Malfoy powiedział, że Severus pokonał wtedy Angriffa tylko dlatego, że ona mu pomogła.”

“I dlatego powinniśmy trzymać się razem.”

„Dziwne tylko, że mówił mi o tym Lucjusz Malfoy.” – wzdycha Harry.

„Bycie Śmierciożercą nie znaczy, że się nie ma racji. A bycie Aurorem albo Ministrem – że się ją ma. Twój ojciec pewnie wiele mógłby nam powiedzieć na ten temat.”

“Sal, a jeśli Severus się nie obudzi? Jeśli Angriff zniszczył mu umysł albo coś! Przecież bredził!”

“Nie wiem.” – szepcze Salazar. „Powinienem znać odpowiedź na to pytanie, ale nie wiem.”

“Wiesz, kiedyś go nienawidziłem, a teraz zaczynam za nim tęsknić.”

„Bo wreszcie zobaczyłeś go w innym świetle.” – odpowiada Salazar. „No i przecież niełatwo rozciąć więzy krwi.”

Harry wpatruje się w nieprzytomnego Snapea i sam nie wie, co właściwie czuje. Kiedyś nienawidził tego człowieka – ale jak można nienawidzić kogoś, kto cię uratował? Własnego ojca?

A co z Avadą, której niedawno użył? Nazywał Severusa i Lucjusza “mordercami”, a zrobił to samo. No, może nie dokładnie to samo, ale teraz bardziej rozumie, co oni myśleli i czuli, wrzeszcząc zabójcze słowa. Jak może nienawidzić Malfoya, który tyle razy go uratował? Pomógł mu z systemem? Bez niego nawet nie dotarłby do tej komnaty! Skończyłby w łapach Godryka!

Jak teraz ma ich oskarżać, po tym wszystkim, co zobaczył?

Aurorów zabawiających się okrutną magią.

Syriusza, który o mało nie uderzył go Niewybaczalnym. Syriusza, który nie daje znaku życia. Zależało mu tylko na Potterze, na dziedzicu, na nazwisku.

Śmierciożerców, wykazujących się taką odwagą i lojalnością, o jaką nigdy by ich nie podejrzewał.

Półdzikie Psy, jedyni ludzie, których obchodziło powstrzymanie Angriffa. Knot nie ruszyłby tyłka, gdyby Malfoy go nie przekupił.

Jak w takim świecie można kogokolwiek osądzać? Nie ma Dobra ani Zła, nie ma Światła ani Ciemności... Nic nie jest całkiem czarne ani białe; istnieją tylko różne odcienie szarości. Malfoy był rasistą, mordercą i intrygantem, ale zrobił wszystko, by ocalić swoje dziecko. Crouch był praworządnym obywatelem i wrzucał ludzi do Azkabanu bez sądu a dla kariery wyrzekł się syna. Można być wcieleniem zła, nienawidząc zła. Czemu to musi być takie skomplikowane?

Co teraz? Ta bitwa wszystko zmieniła. Jak ma wrócić do Rona i Hermiony, do normalnego życia, kiedy musi to wszystko utrzymać w tajemnicy? Bliżej mu teraz do Aurorów i Psów, nawet do Śmierciożerców, niż do innych uczniów. Zadumę Harryego przerywa niski, dziwny głos:

Diament tnie się diamentem
Stal pęka pod ciosem stali
Kieł łamie się o kieł
Ciemność zabije Ciemność.

Dziedzic sam wychował sobie wroga
A drugiego sam uwolni
I znów się połączą
I popędzą przez las.


“Sal, o czym ty gadasz?” – szepcze Harry i natychmiast otrzymuje odpowiedź.

O odwadze Gryfonki
Przebiegłości Ślizgona
Bieli i Czerni
Kobiecie i mężczyźnie
Wiedźmie i czarodzieju
Ciele i Krwi
Diamencie i Szmaragdzie


„O co w tym chodzi, Sal?”

„Nie wiem. Przyszła mi do głowy po raz pierwszy wtedy, kiedy Severus zapytał, kto pokona Voldemorta.”

„Szmaragd i diament?” – powtarza Harry, patrząc na Snapea. „Przecież szmaragd to on!”

„Tak, Woda to jego Żywioł.” – Sal uśmiecha się smutno – „Ale nie mamy pewności, że chodzi o niego. Nie on jeden nosi szmaragd.”

„Ale to niemożliwe! Jak dwoje ludzi ma to zrobić?! Pięciu było potrzebnych, żeby wykończyć Angriffa.”

„Nie wiem, Serp. Myślałem o czarodzieju i wiedźmie, którzy wspólnie użyją Anima Deletrio... Ale może wcale nie chodzi o to, że mają go zabić? „Pokonać” a „zabić” to nie to samo. Daj mi się skoncentrować… Może oni tylko ruszą lawinę, a Voldemorta zabije kto inny? Wiesz, czasem mi się wydaje, że on w końcu sam się zabije, jego własna moc go po prostu rozszarpie. Nie wiem, choć powinienem. Może jeszcze jest kilka możliwych wyjść z sytuacji? Przyszłość nie jest z góry określona; to zbiór możliwości. Niektóre rzeczy muszą się wydarzyć, ale o wiele spraw można jeszcze rozwiązać na różne sposoby. Coś się zmieniło, ale nie mogę się zorientować, co... Ważna decyzja...

Draco dormiens nunquam tittilandus

Smok, uśpiony przez lata
Otworzył ogniste ślepia
Jego ryk wstrząśnie Albionem

Draco dormiens nunquam tittilandus

Zrywa łańcuchy, rozpościera skrzydła
Rozbija w proch strach i kłamstwa
Już go więcej nie więżą.

Draco dormiens nunquam tittilandus

Otworzył drzwi prawdy
Straszniejszej niż śmierć
Nie wybaczy zdrady

Draco dormiens nunquam tittilandus

Zdrada za zdradę, zemsta jest słodka
Kto kradnie najcenniejszy skarb
Spłonie w smoczym ogniu

Draco dormiens nunquam tittilandus
Draco dormiens nunquam tittilandus
Draco dormiens nunquam tittilandus


Tym razem Harry naprawdę nie wie, o co chodzi...

„Chyba” – Carmen, która właśnie weszła, zaczyna się głośno zastanawiać – „Ktoś został zdrajcą. „Uśpiony przez lata” – może długo nie zdawał sobie sprawy z tego, że go oszukano? Ale teraz już wie i nie wybaczy nielojalności. ”

“Ale czemu Smok?”

„Jeśli przepowiednia opisuje kogoś jako zwierzę, może chodzić o formę Animaga, imię, nazwisko, herb, ulubione zwierzę i tak dalej.” – wyjaśnia Salazar. „Jak widzisz, często niełatwo powiedzieć, o kogo chodzi. Na przykład Profesor Dumbledore byłby chyba feniksem albo trzmielem. Twoja mama zawsze była jednorożcem.”

„Nie możesz powiedzieć niczego dokładniej?”

“A chciałbyś tego? To chyba dobrze, że Los zostawia nam jakieś pole manewru, nie sądzisz?”

Harry zaczyna chodzić po pokoju; jego wzrok pada na okno. Ktoś idzie do zamku. Tego koloru włosów nie ma chyba nikt inny...

„Weasleyowie? Co oni tu robią?”

“No, walczyli.” – odpowiada spokojnie Carmen.

„I co? Nic się im nie stało?!”

“Idź, spytaj Meinherr Pitbull; ona się zajmuje liczeniem strat.” – wzdycha Carmen. „Będzie wiedzieć.”

“Gdzie ją znajdę?”

„Zaprowadzę cię do niej.” Pitbull, blondynka koło czterdziestki, spogląda na Harryego swoimi oczami o kolorze wyblakłego błękitu.

“Kogo szukasz?” – pyta zmęczonym głosem.

“Weasleyów. Pięciu braci.”

“Weasley…” – mruczy do siebie Pitbull, stukając różdżką w czerwony zwój pergaminu. „Lista rannych” – wyjaśnia krótko. „Weasley… Charles. Oparzenie po smoczym ogniu, nic poważnego. Frederic… Dostał przekleństwem Pazura, ale nasze konowały już go wypuściły…” Harry wzdycha z ulgą. “Nie ciesz się tak, mały.” – warczy Pitbull w bardzo psi sposób, biorąc do ręki czarny zwój.

„Zabici.” – szepcze Harry.

„Zgadłeś. Usiądź i chlapnij sobie trochę wina, mały. Weasley... Przykro mi.”

„Kto?”

“Perceval. Nundu.” – warczy Pitbull z wściekłością. „Zdrajcy, złamali rozkazy! Wielu z nas zginęło przez ich głupotę! Żebym mogła dorwać ich dowódcę, pożałowałby, że się urodził! Nie wybaczę mu moich ludzi, nigdy, przez dziesięć następnych wcieleń!”

Harry wychodzi z komnaty, czując się, jakby ktoś dał mu kopniaka w żołądek.

“Tak to zawsze wygląda.” – Carmen próbuje go pocieszyć. „Zawsze. Czarna i czerwona lista. Chodź, wyjdźmy na zewnątrz.” Świeże, zimne powietrze trochę go orzeźwia.

“Co oni robią?” – pyta Harry, wskazując na Psy, zgromadzone na brzegu jeziora.

“Pogrzeby. Po Psiemu.” – wyjaśnia cicho Carmen. „Zresztą wielu innych też tak robi, nawet niemieccy i francuscy Aurorzy.” Kiedy podchodzą bliżej, Harry zauważa drewniane okręty, zacumowane przy brzegu. Są długie, a ich dzioby ozdobiono łbami smoków, wyrzeźbionymi z czarnego drewna.

“Ciała zmarłych są na pokładach. Statki – Drakkary, to znaczy Smocze Okręty są załadowane sianem i innym łatwopalnym materiałem. Wypuścimy je na środek jeziora i podpalimy.” – wyjaśnia im Freja.

“Dlaczego?” – dziwi się Harry.

„Żeby nic nie pozostało. Czego nie pożre ogień, pochłonie woda. Niech nic nie pozostanie. Nic.” Freja milczy przez chwilę. „Tam jest moja najlepsza przyjaciółka.” – wskazuje Drakkar ruchem głowy. „Miała na imię Milicenta.”

“Tak mi przykro.” – szepcze Harry.

„Normalka, nie?” – odpowiada cicho Freja. „Koło życia znów się obróciło... Za czterdzieści dni jej dusza znajdzie sobie kolejne ciało i wszystko zacznie się od początku. Historia znów się powtórzy. Creator dał jej życie a Deletrix odebrała, ale on da jej żyć po raz kolejny. Tak już jest.”

“To smutne.”

“Taki już los żołnierza.”

Podchodzą bliżej. Kapłanki już rozpoczęły śpiewy; wiele Psów, Widm i Aurorów dołącza do nich, a na samym końcu rozbrzmiewają niesamowite głosy Inwokerek. Drakkary, Smocze Statki, odpływają od brzegu jeden za drugim, zatrzymują się na środku jeziora i wybuchają płomieniami, zmieniając się w słupy ognia. Płoną jak gigantyczne pochodnie, strzelając iskrami w ciemne niebo. Harry wpatruje się w szalejące płomienie i ich odbicia, tańczące na gładkiej, czarnej powierzchni jeziora. Pierwszy ze statków przechyla się i z sykiem, powoli, pogrąża w głębinach, za nim następny, potem jeszcze jeden... Niech nic nie pozostanie. Nic nie pozostało z jego życia; Deletrix, Pani Zniszczenia, zabrała mu wszystko. A może to była kapryśna Fortuna? A może po prostu ślepy Los? Z zresztą, czy to ważne? Jego życie, jak Drakkar, spłonęło na popiół i zatonęło w nicość.

Harry zostaje na brzegu nawet kiedy wszystkie statki już pogrążyły się w głębinach i patrzy na ciemną powierzchnię. W końcu jednak wraca do zamku w towarzystwie Frei. Cóż, nie ma tworzenia bez niszczenia. Stracił cały swój świat ale ma dzięki temu prawdziwą rodzinę. Może i nie jest to taka rodzina, o jakiej zawsze marzył, ale przecież rodzina, a trudno jest rozciąć więzy krwi. To rodzina pomoże mu wszystko odbudować. Odwieczne koło życia wykonało obrót. Wszystko zacznie się od nowa.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WOJNA W NASZEJ KRWI, Naja Snake
Bóg ognia, Naja Snake
Quinnell A J Więzy krwi
Opracowanie nt. prawa spadkowego-, Prawo spadkowe ma związek z prawem rodzinnym, ponieważ jest opart
modlitwa szpiega, Naja Snake
BIAŁY SOKÓŁ, Naja Snake
Mirror of Doom, Naja Snake
X-meni albo choroba dziedziczna, Naja Snake
Więzy Krwi, Slayers fanfiction, Oneshot
Dziecko Czarnej Magii [Naja Snake]
CZERWONE I BRUNATNE, Naja Snake
spojler, Naja Snake
cisza przed burzą, Naja Snake
Dziecko Czarnej Magii Naja Snake
SIEDEM BRAM, Naja Snake
WOJNA O MONETĘ, Naja Snake

więcej podobnych podstron