dwa rozne swiaty
Autor: Ryszard Kapuściński
źródło: www.rzeczpospolita.pl
data publikacji: 2000-06-29
——————————————————————-
Koniec ery Gutenberga? To wielkie koncerny medialne głoszą ten koniec, zainteresowane tworzeniem koniunktury na towar, jaki mają do sprzedania. Słyszymy więc: „Książki są nieważne”, „Słowo drukowane jest przeżytkiem”, i hasła te napędzić mają nowym mediom większą klientelę. Tymczasem trzeba pamiętać, że dostęp do Internetu ma dziś zaledwie 2 procent ludzkości, a jest nas na świecie 6 miliardów i ta liczba szybko rośnie.
Problem polega na tym, że myli się dwie różne sprawy: rozwój techniki z rozwojem sytuacji kulturowej, z rozwojem środowiska, w którym ta technika może funkcjonować. Technikę tę można bowiem instalować w mieście amerykańskim, ale występują poważne trudności, gdy chodzi o wiele regionów Afryki, Azji, Ameryki Południowej. W tych miejscach nie ma jeszcze elektryczności - od tego trzeba zacząć. Rozwój elektroniki postrzega się w oderwaniu od ciężkiej sytuacji bytowej i kulturalnej większości świata, bo ta jest tematem, którego lepiej nie poruszać. Wobec tego wygodniej się skoncentrować na czymś innym i głosić tezę, że problem biedy na świecie, rosnącej zresztą, rozwiąże się sam, gdy wszędzie zainstalujemy komputery.
To jest tworzenie nowego mitu, choć słyszy się czasem, że epoka mitów minęła. Nieprawda, mity się wciąż tworzy, częściej niż kiedykolwiek. W tym wypadku mamy do czynienia z konstruowaniem kolejnego mitu, potrzebnego po to, żeby bogaci mogli rozwiązywać następujący problem etyczny: jak zrobić, żeby dać coś biednym, a w rzeczywistości nie dając. Stąd wziął się pogląd o komputerach, które same rozwiążą problemy współczesnego świata.
Szczyt nonsensu
Podobne myślenie jest naiwne i niebezpieczne zarazem. Poważny tygodnik „Economist” entuzjazmował się niedawno, jaką to wspaniałą rzeczą jest telefon komórkowy, bo dzięki niemu farmerzy, uprawiający kakao na Wybrzeżu Kości Słoniowej w Afryce, będą mogli komunikować się z giełdą w Londynie, żeby sprawdzać aktualne ceny, a wtedy pośrednicy, skupujący to kakao niemal za bezcen i odstawiający je do portów, przestaną ich wyzyskiwać. Jest to szczyt nonsensu, bo problem tych ludzi nie polega na tym, że nie znają cen, ale na tym, iż transport jest zmonopolizowany i chłop, nie mający nic poza swoją działką, musi to kakao czy kawę sprzedać po takiej cenie, jaką mu dyktuje pośrednik, któremu jak nie sprzeda za bezcen, to nie sprzeda wcale. I telefon komórkowy nie ma tu nic do rzeczy.
Jest to właśnie klasyczne odrywanie problemu techniki od sytuacji społeczno-ekonomiczno-kulturowej, w jakiej żyją ludzie. Technika może coś ułatwić, usprawnić, ale nie rozwiązuje i nie rozwiąże problemu zasadniczego, jakim jest generalny stan biedy, w którym żyje dwie trzecie ludzkości.
Wieszczenie końca epoki Gutenberga związane jest też z myśleniem, iż kultura audiowizualna całkowicie zastąpi kulturę słowa drukowanego. Otóż w historii ludzkości nie jest znane zjawisko, aby jakaś jedna forma kultury wyeliminowała drugą formę, zniweczyła ją. Koniec epoki Gutenberga ogłaszano już wiele razy, to bardzo stara historia; słyszeliśmy, że pojawienie się radia zlikwiduje druk, potem, że kino zniszczy literaturę, a telewizja - radio itd. A przecież kultura jest bardzo pojemna i mieści w sobie przeróżne formy, które wcale nie muszą jedna drugą usuwać; na odwrót - one mogą się wzajemnie wzbogacać. W krajach, o których myślę, w tzw. Trzecim Świecie, problem nie tkwi w tym, że kończy się epoka Gutenberga, której miejsce zajmie telewizja i Internet, ale w tym, że epoka Gutenberga tam jeszcze nie dotarła. Jeszcze jej w ogóle nie było. Nie ma tam książek, gazet, zeszytów i ołówków. Rośnie analfabetyzm w skali światowej, bowiem jest tak ogromny przyrost ludności, że nie nadąża się z budową szkół i rozwojem oświaty. W wielu miejscach świata epoka Gutenberga jest wyczekiwana, jest marzeniem.
Świat głuchy i niemy
Żyjemy w świecie, w którym wszystkiego jest coraz więcej. Przede wszystkim jest więcej ludzi, jest więcej dobra i zła, więcej samochodów i telewizorów, technik i narzędzi, więcej pól myślenia, więcej biedy i więcej bogactwa. Świat nie kurczy się, lecz rozrasta i okazuje się, że może wchłonąć w siebie wszystko. Coraz więcej rzeczy współistnieje ze sobą, coraz więcej zjawisk i wydarzeń w tym świecie zachodzi.
Niestety, żyjemy też w świecie rozwierających się nożyc, pogłębiających się różnic cywilizacyjnych i społecznych, które to różnice nowe techniki, paradoksalnie, coraz bardziej pogłębiają.
Zamożna część świata - a mówiąc: świat czy epoka myślimy tylko o sobie - ma wszystkie środki artykulacji, a tamten drugi świat jest głuchy i niemy. Nie może się wypowiedzieć, nie może zabrać głosu, nie ma jak tego uczynić, bo w swoich rękach nie ma niczego. I wobec tego ta głucha cisza tamtego świata pozwala nam w ogóle o nim nie myśleć, a żyje w nim przecież 2/3 ludzkości! Dla mnie takie problemy, jak hipotetyczny koniec epoki Gutenberga, są jedynie fragmentem wewnętrznej rozmowy między bogatymi. To są ciągle problemy bogaczy, których na nie stać, a nie są to problemy tych 2/3 ludzkości, które chciałyby dostępu do wiedzy, do nauki, ale go nie mają. Nie tylko nie mają pieniędzy na sieć komputerową, ale nie mają kilku centów na zeszyt, na ołówek kulkowy, na najbardziej podstawowy elementarz. Zatem mówimy o zupełnie różnych światach.
Myślenie życzeniowe
Teoretycznie można sobie wszystko wyobrazić - nawet przeskok między epokami, czyli ominięcie epoki Gutenberga - ale rozważania takie nie mają żadnego związku z realiami świata współczesnego, na którym i w dziedzinie kultury brakuje zupełnie podstawowych rzeczy. Jeżeli nie pokryje się naszej planety powszechnie dostępną elektrycznością, to nie mówmy o epoce audiowizualnej. Poza tym i na tę elektryczność, jeżeli ona nawet gdzieś tam, w tym dalekim świecie mogłaby być dostępna, ludzie nie mają pieniędzy. Potrzebne byłyby zatem inwestycje niewyobrażalnych dzisiaj rozmiarów. Przy czym nie chodzi tylko o brak środków, ale i o to, że po prostu nie ma woli, by te inwestycje poczynić. Inwestuje się przecież tam tylko, gdzie można zarobić, a nie tam, gdzie występują prawdziwe potrzeby.
Rozwój świata systematycznie zmierza w kierunku ciągłej akumulacji bogactw w jednym miejscu. Ostatni wielki kryzys finansowy w Azji nie tylko osłabił rozwój tego kontynentu, ale i wywołał dalszą ucieczkę inwestycji kapitałowych z Trzeciego Świata do świata rozwiniętego, gdzie finansiści czują się najbardziej pewni i bezpieczni. Jeżeli spojrzy się globalnie i oczami wyobraźni ujrzy świat w sieci Internetu, to widać jak na dłoni, że pomysły takie nie mają żadnego zaplecza w realiach. Tak samo jak teza, iż komputeryzacja umożliwi biednym ludziom włączenie się w nurt rzeki rozwoju i postępu, płynącej ku dobrobytowi i lepszemu życiu. To jest myślenie życzeniowe.
Naturalnie, można myśleć życzeniowo, można powtarzać: „a gdyby tak”, wciąż jednak pozostaje problem „jak”. Wszystko rozbija się o podstawowe pytanie: „jak to zrobić”, i w tym punkcie zatrzymują się najbardziej śmiałe wizje, kończy się cały ten typ rozumowania. Realia tego świata są bowiem nie do przeskoczenia. Nie ma pieniędzy dla potrzebujących, jesteśmy na etapie nierówności.
Nie jest tajemnicą, że wiele przedsięwzięć, z jakimi się stykamy, swój początek bierze z dylematu: „Co tu wymyślić, żeby nie powiedzieć o tym, co naprawdę spędza sen z powiek milionom ludzi”. Uczestniczę w takich konferencjach, jestem zapraszany na dyskusje o globalnych problemach ludzkości, i widzę, jakie są rozmiary tego zjawiska. Kryzys myśli światowej polega właśnie na olbrzymim rozroście tematów zastępczych, wywoływanych po to, żeby nie skonstatować zasadniczej klęski, jaką dla współczesnej ludzkości stał się obecny model rozwoju świata. Tzn. model rozwoju napędzający coraz większą koniunkturę dla bogatych i powodujący coraz bardziej pogłębiający się rozziew między bogatymi a biednymi.
Dwa złudzenia
W połowie XX wieku, w kołach ekonomicznych popularne były dwa typy myślenia, z których żaden się nie sprawdził. Pierwszy reprezentowali tacy ludzie, jak Walt Rostow, wielki ekonomista amerykański, specjalista od teorii wzrostu zerowego, który uważał, że wyrównanie różnic dzielących ludzkość jest tylko kwestią czasu. Z jego teorii wynikało, iż wszyscy będziemy żyć jak w Holandii czy w Szwajcarii, tylko że za pewien czas, w każdym razie na pewno jeszcze przed końcem stulecia.
Ten społeczny optymizm towarzyszył erze wyzwolenia kolonialnego. Oto biedne kraje wybiły się na niepodległość i teraz wypada tylko czekać, kiedy nadrobią stracony dystans. Pamiętam dyskusję Rostowa właśnie z jednym z największych francuskich ekonomistów Ren? Dumontem, czy wyrównanie poziomów nastąpi za 20 czy 30 lat. Tym zajmowały się wielkie umysły tamtego czasu!
Druga teoria tamtej epoki mówiła o tym, że jeżeli jedni staną się bogatsi, to potem na zasadzie podziału i wymiany drudzy też będą bogaci. Słowem, że z osiągnięć czołówki, dokonującej stałego i rosnącego postępu, także inni będą mogli masowo korzystać. Ale i ta teoria nie sprawdziła się.
Sprawdziło się natomiast w praktyce zupełnie co innego, mianowicie to, że rozwój świata okazał się jednocześnie rozwojem nierówności. Dzisiaj mamy taką sytuację, że około 300 multimilionerów zgromadziło bogactwo równe temu, czym dysponuje niemal połowa ludzkości.
Nie brakuje wskaźników, obrazujących iluzoryczność problemu końca epoki Gutenberga. Jeżeli w roku 1960 różnica poziomu najlepiej żyjących dwudziestu procent ludzkości i najgorzej żyjących dwudziestu procent wynosiła 30, to teraz w roku 2000, a ściśle biorąc w zeszłym roku, sięgnęła już 81. Z kolei średnie wieku ludzi żyjących w społeczeństwach słabo i wysoko rozwiniętych dzieli 25 lat i ten dystans nie maleje, lecz się zwiększa. W kontekście tych danych nie można sobie wyobrazić, żeby na tym straszliwie nierównym świecie mogła się dokonywać jakaś komunikacyjna czy kulturalna rewolucja, bo niby jak, na jakiej zasadzie, kto ma ją przeprowadzić? Nie wierzę w to, ale kwestia mojej wiary jest tu drugorzędna; po prostu nie istnieje możliwość wprowadzania jakichkolwiek, tym bardziej tak daleko idących, innowacji w oderwaniu od sytuacji globalnej.
Komputery i chleb
Na planecie, która wciąż jest planetą Gutenberga nie ma ośrodka myśli funkcjonującego poza nią. Nie mamy też wielu oznak na to, że kończy się czas wynalazku Johannesa Gutenberga. Odwrotnie, jak wiadomo, liczba książek na świecie rośnie, wydawnictw i księgarń przybywa, kryzysy, tak jak w każdej dziedzinie, są okresowe. Wszystko wprawdzie się przekształca, wszystko ulega zmianom, ale zmiana nie musi oznaczać likwidacji. A książki, materialnej książki, nic nie może zastąpić. - Notował K. M.