NIEWYGODNY FENOMEN
Fantastyczny skok ekonomiczny Niemiec w drugiej połowie XIX wieku pozostał dla historyków gospodarki wolnorynkowej fenomenem dosyć niewygodnym: pogwałcił sporo podstawowych jej zasad, które zapewniły wcześniej Anglii sukces rewolucji przemysłowej i długotrwały światowy prymat gospodarczy. Po kilkunastu zaledwie latach od czasu, kiedy banki niemieckie zaczęły finansować rozwój przemysłowy, pruska machina wojenna, wsparta świetną techniką, zdruzgotała Francję Napoleona III. Po dalszych trzydziestu latach zamierzała zmienić mapę świata. Jak do tego doszło?
Wielcy ówcześni niemieccy myśliciele gospodarki, Gustaw Schmoller i Werner Sombart, byli koryfeuszami słynnej z końcem XIX wieku szkoły historycznej w ekonomii politycznej. Nie wniosła ona do ekonomii żadnej nowej myśli i była z tego dumna; dopiero „po przetrawieniu wszystkich historycznych i opisowych materiałów" miała zrodzić się, jak pisał Schmoller w roku 1883, teoria ujmująca całą złożoność zjawisk ekonomii. Niczego, więc nie tłumaczyli i tłumaczyć nie chcieli, choć sam Schmoller z początkiem XX wieku w swoim sławnym Zarysie ogólnej wiedzy gospodarczej przyznawał, że banki winny zakładać przedsiębiorstwa i emitować dla tego celu nowe papiery wartościowe.
Wspomnienie krachu 1873 roku powoli zeszło w głąb pamięci, (choć nigdy nie zanikło), eksplozja antysemityzmu, szukającego winnych w Żydach z elity finansowej Niemiec, wygasła. Ludzie świata bankowego byli już w Niemczech pruskich tego czasu szanowanymi, czcigodnymi urzędnikami, a niewyśmiewanymi, znienawidzonymi geszefciarzami. Gersona Bleichroedera i Adolfa Hansemanna Bismarck w 1872 roku uszlachcił. Bankowcy awansowali na katedry uniwersyteckie; jeden z nich zaś, były dyrektor Banku Darmsztadzkiego, który poznaliśmy przed miesiącem, Jakob Riesser, jako profesor uniwersytetu w Berlinie pisał w roku 1905 w rozprawie o procesach koncentracji w bankowości Niemiec: Nie ulega wątpliwości, że potężne banki i grupy bankowe, do tego stopnia jednolicie sobie towarzyszące, dopóty przynajmniej służyć będą przemysłowej i światowej polityce Rzeszy Niemieckiej jako jej najsilniejszy środek potęgi, dopóki ich kierownicy pozostaną świadomi, jak dotychczas, tego doniosłego zadania.
Pierwszy wielki polski bankowiec, Stanisław Karpiński, tłumacząc Riessera, złowrogi sens tej opinii mocno złagodził. Nie łagodził jednak innych, znacznie bardziej złowrogich, fragmentów rozprawy Riessera; Riesser wykładał w niej expressis verbis, jak sfery finansowe mają przygotować się do „mobilizacji finansowej" w razie wojny.
Za finał uważam nie to, że przemysł niemiecki, firmy takie jak Krupp, Siemens czy AEG weszły do czołówki światowej. Finałem były owe bomby z superarmaty, zwanej „Grubą Bertą", spadające podczas I wojny światowej na Paryż z odległości 120 kilometrów...
Wiemy już, jak Oppenheimowie założyli Bank Darmsztadzki dla Handlu i Przemysłu. Duchem i zamiarami szedł on w ślady Crédit Mobilier, ale jego statut zawierał zbawienną zasadę zdrowej polityki bankowej: bankowi wolno było podejmować wszelkie operacje bankierskie, czyli takie, z których w razie potrzeby łatwo można wycofać środki.
Pierwszy swój oddział Bank Darmsztadzki mógł założyć w 1854 roku jedynie w Moguncji, w tym samym księstwie Hesji-Darmstadt; we Frankfurcie nad Menem tegoż roku tylko agenturę, przedstawicielstwo (oddział dopiero
10 lat później!). Ale tegoż samego roku uruchomił filię w Nowym Jorku! Sposób na obejście zakazu tworzenia spółek akcyjnych obmyślił po długich studiach z fachowcami nad prawem pruskim Dawid Hansemann, który, opuściwszy swe ministerstwo w rządzie Prus, uruchomił 15 października 1851 roku w Berlinie prywatny bank, Towarzystwo Dyskontowe, pod nazwą Direktion der Disconto-Gesellschaft. Otóż zgody władz nie wymagały spółki komandytowe. Hansemann w 1856 roku swoje Towarzystwo obrócił w spółkę komandytową i wypuścił akcje do nabycia przez komandytariuszy, czyli partnerów, którzy w spółce komandytowej finansowo za firmę nie odpowiadają. Bank Darmsztadzki w tej sytuacji rzucił na rynek resztę swoich trzymanych w sejfie akcji i błyskawicznie zorganizował własne spółki komandytowe w Berlinie, Wrocławiu, Lipsku, Mannheimie i Heilbronnie.
Już wtedy zakładał nowe i przekształcał istniejące przedsiębiorstwa przemysłowe w spółki akcyjne ze swoim udziałem, delegując swoich ludzi do ich zarządów; tworzył też banki filialne, jak heski Bank dla Niemiec Południowych, mający emitować papiery wartościowe. I od początku uczestniczył sam w emitowaniu obligacji z tytułu pożyczek państw niemieckich, prowincji państwa pruskiego i miast.
W jego ślady poszedł stary Hansemann, zrobiwszy w 1857 roku współwłaścicielem swego Towarzystwa syna Adolfa. I uwaga: wielekroć szli od razu wspólnie z Bankiem Darmsztadzkim. Już w roku 1855 razem, dobrawszy jeszcze dom bankowy „Salomon Oppen-
heim junior i spółka" oraz dom bankowy z Petersburga, który zapewne cały interes załatwił, wypuścili obligacje na budowę kolei MoskwaRiazań, na sumę ponad 16 mln marek. Co ciekawe, władze pruskie nie zezwoliły wtedy nadreńskiej Spółce Schaafhausenowskiej na wprowadzenie do statutu prawa zakładania oddziałów, agentur i spółek komandytowych!
Zachłysnąwszy się powodzeniem, Oppenheimowie i Hansemannowie popełnili te same błędy sukcesu, co Crédit Mobilier: płacili za duże dywidendy. Ale kryzys 1857 roku przywołał ich do porządku. I, na szczęście, dbali o rezerwy.
Tak, więc mamy już dwa ze słynnych potem czterech „D". W ksiąstewku Meiningen Środkowo-Niemiecki Bank Kredytowy, emitujący jego banknoty (aż do roku 1875!), próbował wprawdzie naśladować Bank Darmsztadzki, ale z miernymi rezultatami. W 1859 roku Bank Darmsztadzki uruchomił natomiast pierwsze konsorcjum bankowe; nie był to wynalazek, Anglicy zrobili go o wiele wcześniej, tu wszelako wspólne przejęcie obligacji kolejowych w okresie wielkiego boomu kolejowego było doskonałą lekcją na przyszłość zmniejszając ryzyko i zarazem ułatwiając gromadzenie środków.
To już nie byli zapaleńcy. To byli zawodowcy. Przesilenie lat 18661867 znieśli bez większych kłopotów. I wcale nie zachwycały ich jeszcze zwycięstwa Bismarcka kurs akcji Banku Darmsztadzkiego na giełdzie berlińskiej spadł w drugiej połowie lipca 1870 roku przy klęskach francuskich o 37%, a Towarzystwa Dyskontowego nawet o 40! Źle zresztą znieśli potem i zwycięstwo... Podczas pertraktacji w Wersalu pełnomocnik finansowy pokonanej Francji, Alfons Rotszyld, ostentacyjnie mówił tylko po francusku. Bismarckowi towarzyszyli dwaj najbogatsi wtedy ludzie Niemiec jego doradca i prywatny bankier, Gerson Bleichroeder, oraz śląski magnat, przedzierzgnięty w przemysłowca i cwaniaka, Gwido Henckel von Donnersmarck; wypominali Rotszyldowi niemieckie pochodzenie rodziny i dobre stosunki Prus z frankfur-
cką filią domu Rotszyldów. Ponoć Bismarcka zirytowała rezerwa Rotszylda, ale to Bleichroeder wiedział, ile można z Francji wydusić...
Londyńscy i paryscy Rotszyldowie wzięli potem na siebie organizacyjno-finansową obsługę kontrybucji i poradzili sobie z tym lepiej niż bankierzy Berlina, którzy nie mieli gdzie tych
5 mld franków w srebrnych pięciofrankówkach pomieścić; wagony srebra, jak wspominał w swych pamiętnikach późniejszy szef Towarzystwa Dyskontowego, Max Schinkel, wracały do Paryża dla zakupu złota. I nie było żadnego pomysłu na ten olbrzymi dopływ gotówki, której sporą część wpuszczono w rynek, wywołując słynną gorączkę „lat założycielskich", „Gründingjahre": w ciągu roku 1871 powstało w Berlinie 26 nowych banków i towarzystw obrotu nieruchomościami, rok później było ich 50. Przedsięwzięć spekulacyjnych nie zliczyć...
Ale to nie zawodowcy pieniądza stracili na krachu roku 1873. Stracili gracze; stracili i spekulanci, zwłaszcza ci spekulujący nieruchomościami.
Rady Bleichroedera otworzyły jednak Niemcom drogę do normalnej cywilizacji pieniądza. Bankowe spółki akcyjne zyskały w Prusach pełne prawa obywatelstwa w kwietniu 1870 roku, jeszcze przed atakiem na Francję i zjednoczeniem przez Prusy Niemiec.
Kilka tygodni wcześniej sześciu berlińskich bankierów, uzyskawszy koncesję 10 marca 1870 roku, założyło Deutsche Bank, Bank Niemiecki, trzeci z przyszłych „czterech D". Na dyrektora generalnego powołali berlińskiego krewniaka fenomenalnych braci Siemensów, wynalazców i przedsiębiorców; był nim radca Georg von Siemens, nieobecny w encyklopediach, choć dla Riessera to właśnie on był człowiekiem genialnym. Bez jego zresztą pieniędzy, które od lat czterdziestych inwestował w przedsięwzięcia niezwykłych kuzynów w zamian za udział w zyskach, nie byłoby przyszłego ich koncernu. W jakimś sensie wyciągnął on wnioski z wielostronnych zagranicznych interesów Siemensów: Wilhelm, współtwórca pieca martenowskiego, dorobił się w Anglii tytułu szlacheckiego jako sir William Siemens, Fryderyk, z byłego marynarza inżynier i wynalazca, robił z nim tamże interesy, sam Werner budował linie telegraficzne po całej Europie, w Afryce i Azji, a tu obce banki mimo zdrowej waluty Niemiec potrącały sobie przy dyskoncie niemieckich weksli procent znacznie większy niż od angielskich. Deutsche Bank miał, więc wejść na rynki międzynarodowe i wprowadzić na nie walutę niemiecką, by niemieccy eksporterzy mogli za granicą otrzymywać za swoje towary walutę, w której robili kalkulacje.
Już w 1872 roku Siemens założył oddziały banku aż w Jokohamie i Szanghaju(!), nie licząc podstawowych w Bremie i Hamburgu. Po przejściu Niemiec na walutę złotą wartość zasobów banku w monecie srebrnej tak spadła, że musiał oddziały azjatyckie zamknąć, niemniej ta inicjatywa świadczyła o skali wyobraźni najmniej sławnego z Siemensów.
I to on próbował wejść na rynek drobnego biznesu Niemiec, konkurując z „bankami ludowymi" Schulzego, kasami Raiffeisena i kasami oszczędności pierwszy, bowiem zaczął przyjmować wkłady. W Anglii uważano to za najistotniejszy rodzaj czynności bankowych, ale bankierzy niemieccy przez lata uważali depozyty za ryzykowne obciążenie, bronili się przed nimi, nie płacąc żadnego oprocentowania! Siemens przełamał barierę. Nie zdołał pozyskać drobnego przedsiębiorcy, ale przyciągnął średni i wielki biznes. Zarządcy kas depozytowych Banku Niemieckiego stali się finansowymi doradcami tego biznesu; rozpoznawali zarazem rynek, by wiedzieć, w kogo warto inwestować. Suma wkładów szybko zaś przekroczyła wysokość własnego kapitału i rezerw...
W tymże samym roku 1870 stateczni Hamburczycy założyli swój Kommerz- und Diskonto-Bank, który dziś stanowi jedną z trzech potęg bankowych Niemiec, choć przed 125 laty ze swymi na początek ledwie 15 mln marek kapitału nie zaliczał się do sławnych „czterech D". Do tego grona wszedł natomiast Dresdner Bank, który w 1872 roku startował w Dreźnie ze środkami jeszcze skromniejszymi, bo tylko niecałymi 10 mln marek, ale zgarnął śmietankę, „Gründingjahre".
Wszystkie te banki cechowała energia, ambicja i rozmach bankierów. Zakładali oni po całym dosłownie świecie banki filialne i oddziały. Tworzyli konsorcja i syndykaty dla poszczególnych przedsięwzięć czy też obszarów interesu. Przetrwali kryzys pieniężny roku 1890, kiedy w Londynie padł słynny bank braci Baringów, a po kolejnym kryzysie 1900 roku ratowali stabilność swego systemu bankowego poprzez koncentrację działalności bankowej. Przejmowali mniejsze banki, z większymi zaś, ale słabszymi łączyli się we wspólnoty interesów; wymieniając formalnie udziały, wkładali w nie swoje środki i delegowali swoich ludzi do ich rad nadzorczych. Nie było tego widać w statystykach: w 1882 roku tylko 28 domów bankowych miało ponad 50 pracowników, a razem ich 2697, zaś w roku 1895 było takich banków 66 z 7802 pracownikami. Jedną trzecią tych „urzędników bankowych", jak ich z szacunkiem teraz nazywano, zatrudniało osiem wielkich banków, ale resztę w rzeczywistości także. Sam Deutsche Bank, największy, o kapitale akcyjnym 200 mln marek i z 96 mln rezerw, miał w 1906 roku kilkanaście banków o kapitale przeszło 350 mln marek z rezerwami rzędu 163 mln!
Faktycznie działało z początkiem XX wieku już nie osiem wielkich banków, ale owe „cztery D", grupy bankowe, na których czele stały Deutsche Bank, Dresdner Bank (wchłonąwszy grupę Schaafhausenowską), Diskonto-Ge-
sellschaft i Darmstadt Bank. Miały razem ponad 2 mld marek kapitału akcyjnego i rezerw. Tej przewadze nie oparły się pomniejsze banki, Rotszyldów; niezależność zachowały na dobrą sprawę jedynie Hamburg ze swym Kommerz- und Diskonto-Bankiem, kasy oszczędności, banki ludowe i kasy Raiffeisena (wielkie banki znowu próbowały z początkiem stulecia wejść na ich rynek drobnego wkładcy, ale i tym razem przegrały).
Do fuzji, które były masową praktyką w Anglii, uciekali się jednak ci niemieccy bankierzy w wyjątkowych wypadkach, zawsze, bowiem one, ich zdaniem, kosztowały utratę jakichś ustalonych już stosunków i związków. Fuzją banków usuwało się, co najwyżej, uwaga!, „Dokuczliwą konkurencję" na danym terenie a to określenie najlepiej rysuje charakter całego systemu, który nie miał nic wspólnego z wolnym rynkiem anglosaskiego modelu, ale zapewnił Niemcom niewiarygodny skok przemysłowy i cywilizacyjny. Wymaga on analizy, tym bardziej, że na jego właśnie wzorach zbudowała potem swą potęgę Japonia...
Tezy Guentera Oggera, że depresja po krachu 1873 roku panowała w Niemczech aż do roku 1896, nic nie potwierdza. W kraju, gdzie w 1840 roku nie było ani jednego wielkiego pieca pracującego na koksie, teraz, u progu XX wieku, na przestrzeni od Duisburga do Dortmundu stał „szyb obok szybu, piec obok pieca". Dortmund i Essen, w połowie XIX stulecia miasteczka z kilkoma tysiącami mieszkańców, teraz liczyły ich: jedno blisko 200 tys., drugie grubo ponad 200 tys. Berlin, teraz wielkie centrum bankowe, liczbę 419 tys. mieszkańców pomnożył w tym czasie pięciokrotnie. A zanikła i skrajna nędza, dość częsta jeszcze w latach siedemdziesiątych XIX wieku; ruch rewolucyjny stracił swój główny napęd.
Pieniądze banków szły w ogromnym procencie na rozwój kraju. Ludzie przemysłu wchodzili teraz często w skład władz banków, ale pamiętajmy, że nie było właściwie w Niemczech żadnej firmy przemysłowej, której banki albo nie kontrolowały, albo nie wspierały swymi środkami. Zdarzało się tym bankierom inwestować w przedsięwzięcia nieudane, ale dość rzadko; spekulowali nieraz; ale nigdy nie dali się wplątać w aferę typu „Panamy", która kosztowała Francję 2 mld franków w złocie; wielki niemiecki spekulant kolejowy Strousberg ich intrygom przypisywał swój upadek.
Popierali w pełni koncentrację w przemyśle, a więc kartele i trusty. Woleli kartele, te, bowiem pozostawiały samodzielność wchodzącym w zmowę przedsiębiorstwom, a oni, nauczeni doświadczeniem, bali się niezarządzalnych molochów.
Nie zaprotestowali, kiedy w latach siedemdziesiątych niemieccy przemysłowcy wymusili ochronę celną w stylu Fryderyka Lista. Gdyby zresztą bankierzy byli jej przeciwni, nie doszłoby nawet do takich żądań. Przemysłowi ich Niemiec wolny rynek był, owszem, potrzebny. Za granicą.
Poglądy społeczne dzielili z Bismarckiem i Siemensem. Bismarck w roli kanclerza cesarstwa zdjął wiatr z żagli socjalistom i chrześcijańskim obrońcom robotników, instalując wydajny i skuteczny system ubezpieczeń społecznych, do dziś niedościgniony. Siemens uważał za stosowne, by każdy pracownik firmy w miarę zdolności i zasługi miał udział w ogólnych zyskach, jak pisał w swojej autobiografii. Podobnie Ernst Abbe, inny wielki wynalazca, ojciec firmy Zeiss. Schaeffle i Schmoller byli zwolennikami „socjalizmu państwowego". Bankierowi Riesserowi „bardzo sympatyczna" wydawała się idea, by, połączywszy kopalnie węgla w jeden trust, dać przedstawicielom organizacji robotniczych miejsca w zarządzie: w ten sposób zostałyby zapewnione robotnikom nie tylko prawa, lecz i włożone na nich pewne obowiązki, jako że nikogo nie można winić za jego społeczne zachowanie się, jeśli nie da mu się wpierw sposobności rozwinięcia w sobie poczucia odpowiedzialności osobistej. Wielki bankier uważał wolność związków i przedstawicielstwa związków w warunkach koncentracji przemysłu za „podwójnie potrzebne". W tej samej książce jednak, przypomnę, Jakob Riesser uczył kolegów bankierów, jak mają przygotować „mobilizację finansową" dla potrzeb wojny...