( dla autora „Dżihad” to siły prowincjonalnych fanatyzmów, zaś „McŚwiat” to siły uniwersalizujących rynków )
Obie tendencje: Dżihad i McŚwiat, są przeciwieństwami, ale działają jednocześnie i napędzają się wzajemnie. Religijni fanatycy i neonaziści noszą adidasy, wyrażają swe idee muzyką rockową i knują spiski w Internecie. Co więcej, oba zjawiska mogą, będąc w konflikcie, działać na rzecz tego samego celu: zniszczenia demokracji. Dżihad wytycza nowe granice, McŚwiat sprawia, że są one przepuszczalne. Oba zwalczają instytucje państwa. Światu grozi atawistyczny powrót do średniowiecza: walczące plemiona i uniwersalny kościół - tj. dziś rynek. Dżihad może wyrastać z poszukiwania tożsamości lokalnej i wspólnych cech przeciw uniformizacji McŚwiata. Nędza podsyca gniew bojowników Dżihadu, którzy zwalczają McŚwiat tym zacieklej, jeśli nie chciał im pomóc. Prawie zawsze Dżihad, nawet pokojowy, oznacza też konflikt wewnątrz samej walczącej grupy i dalsze podziały. Dżihad osłabia państwo, ułatwiając McŚwiatowi przejęcie władzy. McŚwiat utrudnia państwu walkę z Dżihadem. Ludzie są tak uzależnieni od wspólnoty krwi, że McŚwiat musi obsługiwać Dżihad, np. sprzedaje sportowe buty dzięki wykorzystaniu subkultury amerykańskich czarnych gett, a Dżihad daje o sobie znać technologią McŚwiata.
Pod wieloma względami korporacje odgrywają dziś na arenie międzynarodowej ważniejszą rolę niż państwa. Kapitalizmowi potrzebni są konsumenci dający się łatwo manipulować i stabilny klimat polityczny, dlatego woli tolerować tyranię, niż anarchiczną demokrację z myślącymi ludźmi, dbającymi o środowisko i pełne zatrudnienie. Kapitaliści mogą być demokratami, ale kapitalizm nie potrzebuje demokracji, ani tym bardziej jej nie ustanawia. Na przykładzie Chin widać, że McŚwiat nieuchronnie przynosi wady Zachodu, ale nie zalety, jak np. demokrację.
Korporacje unikają świadczeń dla pracowników, bo nie przewidują, że bezrobocie zmniejszy liczbę ich klientów. Można jednocześnie jako konsument cieszyć się z niższych cen, a jako obywatel potępiać przyczyny tej obniżki. Wykorzystanie surowców daje wzajemną zależność, ale też akcentuje niesprawiedliwość - pożywkę dla Dżihadu.
Przed epoką McŚwiata, w latach 50 i 60, Szwedzi jeździli Szwedzkimi samochodami, jedli Szwedzkie potrawy…
Popularna naklejka głosi protekcjonalistyczne hasło: „Prawdziwi Amerykanie kupują tylko amerykańskie wozy.” ale by dziś ustalić „narodowość” samochodu, trzeba by ustalić narodowość projektanta każdej części, robotników składających ją, kraj, w którym robotnicy pracują oraz narodowość akcjonariuszy mających udziały w tej firmie. Nowoczesna technika dająca zdolność do zaspokajania potrzeb, w istocie jeszcze bardziej te potrzeby mnoży. Człowiek pracuje jak niewolnik, aby sobie na wszystko pozwolić, ale przez pracę nie ma czasu się tym cieszyć. Dawną gospodarkę kapitalistyczną, polegająca na zaspokajaniu popytu, zastępuje stwarzanie potrzeb, by wyjść naprzeciw podaży. Dzisiaj sprzedaje się nie tyle rzeczy do zaspokajania potrzeb życiowych, co pewien styl życia. Propagowany styl jest w pełni amerykański, ale potencjalnie globalny, niespójny i sprzeczny, ale bardzo kuszący.
Pijesz jakiś napój, by czuć się młody, seksowny itd., ale nie gasi pragnienia, tylko je powiększa, abyś kupił znów.
Dzięki podjętej przez administrację Reagana w 1984 r. decyzji o zniesieniu ograniczeń czasu reklamowego w TV, reklama przenika do programów rozrywkowych i informacyjnych. Reklamy udają niezależne komentarze. Granice się zacierają, przed tą zarazą nie uchroniły się nawet dzienniki telewizyjne. Reklamy coraz bardziej przypominają „opery mydlane” - mają swoich bohaterów i intrygę rozwijającą się z odcinka na odcinek, ale w operach mydlanych zawsze chodziło o sprzedawanie mydła - ich sponsorami byli producenci mydła, stąd nazwa. Zdaniem reklamodawców trzeba zapełniać każdą „martwą” przestrzeń. Pewna firma w USA daje szkołom telewizory, jeśli pozwolą puszczać na lekcjach ich reklamy, czekając na telefonicznie połączenie z numerem wewnętrznym, słyszysz reklamy w słuchawce, planuje się też wysłanie reklam w kosmos, by krążyły nad Ziemią. Na przykładzie walkmana widać, jak sprzęt, który zawdzięczamy rozwojowi technologii, wpływa na możliwość wyboru i wolność. Z pozoru je poszerza, w istocie jest piątą kolumną McŚwiata, dyktując nam do ucha styl życia.
Komputer nie tylko przekazuje informacje, ale wciąga w interakcję, rekonstruuje, a to już zakłada jakąś politykę. Telesektor inforozrywkowy jest w ekonomii najważniejszy, ważniejszy od banków - kto go ma, rządzi umysłami.
Rzeczywistość wirtualna zastępuje prawdziwą, realizuje się platońska wizja jaskini, gdzie świat zastępują cienie. Modne słowo „synergia” ma oznaczać artystyczną kreatywność i ekonomiczną produktywność dzięki zlewaniu się w jedno trzech niegdyś oddzielnych branż: oprogramowanie, kanały dystrybucji oraz sprzęt. „Synergia” jest więc eufemizmem oznaczającym monopol, a monopol w sferze informacji oznacza cenzurę. Nie wynika ona z opcji politycznej, ale z tendencji oszczędnościowych - dążenia do tego, by sprzedawać wszystkim jeden produkt. Na krótką metę ta polityka służy interesom udziałowców, ale na dłuższą nie jest korzystna dla dobra publicznego. Oznacza to bowiem antytezę społeczeństwa demokratycznego i wolnej cywilizacji, a może i samego kapitalizmu. 500 kanałów w telewizji wcale nie daje większej wolności od 5, tylko odmienny i o wiele wydajniejszy monopol. Hegemonia Hollywoodu jest przyjemniejsza niż rządy Stalina, ale równie jednolita jak socrealistyczne pomniki. Ochrona narodowego kina (np. we Francji), nic nie da, skoro zabawki z McDonalda promują amerykańskie filmy.
Wprowadzenie czcionki drukarskiej przyczyniło się do rozwoju samodzielnego myślenia i komunikacji słowem. Filmy przesyłane satelitami niszczą demokrację, gdyż oduczają samodzielnego myślenia i komunikacji słowem. Wyobraźcie sobie wyobraźnie pozbawioną słów: będzie uszlachetniona czy upodlona? A może przestanie istnieć?
Książki są dziś reliktem zanikającej powoli kultury słowa, tej wartości, bez której demokracja nie może się obejść. Telewizja i komputery są szybkie, szybsze, coraz szybsze, obrazki migają na ekranach z szybkością niepozostawiającą czasu na refleksję, a jedno zdjęcie zwłok żołnierza zastępuje dyskusję o polityce zagranicznej. Bez skomasowanego wysiłku pedagogów telewizja zniechęci do uczenia się oraz unicestwi zdolność krytycyzmu.
Telewizja uwikłana w komercję dostrzega w dzieciach przyszłych konsumentów i celowo wpaja im infantylne, konsumpcyjne nastawienie. Tocqueville twierdził, że wolność to rzemiosło wymagające największego wysiłku. Gangsta raperzy myślą, że swą muzyką prowadzą wojnę z oficjalną kulturą, tymczasem to oni są jej własnością. Nie chodzi przecież ani o słowa, ani o muzykę, tylko o obrazy ilustrujące muzykę oraz sprzedaż, jaką zapewniają.
Wiersze dysydentów czytano w komunizmie potajemnie, a w kapitalizmie nikt ich nie drukuje, bo nie dają zysku.
Najlepiej sprzedające się książki to poradniki lub plotki, np. książki o pokazywanych w TV procesach sądowych. Ten smutny stan rzeczy nie jest dziełem żadnych złoczyńców ani tępych prostaków. Wynika z kultury McŚwiata.
Dziennikarze, politycy, aktorzy i biznesmeni nie tylko są ze sobą powiązani, ale też często zamieniają się rolami. Nie wiadomo, kim tak naprawdę są sławni ludzie i kogo popierają. Nie jest to szczególnie zdrowe dla demokracji. McDonald co roku otwiera tysiąc nowych barów i może poszczycić się, że najnowszy jest przy placu Tienanmen. Tam także sprzedaje się nie tyle jedzenie, co doznanie stylu życia. Pasuje on do szybkiej ścieżki komputerowego świata, przebywania dnia w karkołomnym tempie, służąc czczonemu przez świat biznesu bożkowi wydajności. Obsłuż się sam - pomóż zredukować etaty. Jedz na stojąco albo zabierz porcję na wynos, zamieniając społeczny dotąd rytuał w czynność odbywaną w samotności. Kiedyś sklepy czy domy towarowe były blisko śródmieścia, wśród kościołów, teatrów i szkół, tworząc element przestrzeni publicznej, gdzie zakupy były zintegrowane z innymi społecznymi czynnościami, handel zaś miał użytkową rolę. Rozwój wielkich centrów handlowych poza miastem umożliwił dominację komercjalnej konsumpcji. Centra handlowe działają jak narkotyk, przestrzeń tą człowiek przemierza znajdując się w stanie zawieszenia, rozproszona jest nie tylko świadomość, ale i zdolność do wydawania sądów, nie tylko to, ale i osobowość. Granice oddzielające centrum od świata są tak pomyślane, żeby usunąć wszelkie rozgraniczenie między tym, co się dzieje wewnątrz, a tym, co się robi na zewnątrz. Sprzyja temu bardzo mała liczba wyjść i brak zegarów. Multipleksowe kina zapewniają rozrywkę pobudzającą do konsumpcji. Czy dyskusja nad tymi zagadnieniami jest w ogóle możliwa, skoro w systemach komunikowania się McŚwiata zakodowane są preferencje, które bez żadnej dyskusji modyfikują społeczne postawy i indywidualne zachowania? Niemądre byłoby sugerowanie, że mamy do czynienia z jakimś spiskiem. McŚwiatem kieruje automatyczny pilot: na tym właśnie polega rynek. Skutki nie podlegają imperatywowi kontroli, tylko imperatywowi sprzedaży. Budzi to nieobliczalne konsekwencje: totalitaryzm bez totalitarnej władzy, gdzie każdy jest poddanym, a nikt nie rządzi.
Zwolennicy McŚwiata posługują się terminem „nacjonalizm” w jadowicie pejoratywnym znaczeniu prymitywu i ciemnogrodu o krwawych konsekwencjach, ale byłoby to wypaczenie. Niegdyś kojarzył się z walką o wolność i zjednoczenie narodu. Idea liberalnego nacjonalizmu, łączącego wolność i równość z solidarnością i braterstwem, umożliwiła ludom stworzenie konstytucji opartych na prawach i rozumie, i współczesnego państwa narodowego. Jednak ten mariaż przetrwał tylko w USA, Francji i Kanadzie, gdzie w tożsamość narodową wbudowano element pluralizmu, będących dla państw nieodzownym spoiwem. Gdzie tego nie zrobiono, konsekwencje były tragiczne. Świadomość narodowa wymaga nie tylko pamięci, ale i świadomego puszczania pewnych rzeczy w niepamięć. Superautostrady umożliwiające weekendowe wyjazdy na peryferie same niszczą ich krajobraz i lokalną kulturę. Wśród bojowników Dżihadu Szwajcarzy są chyba jedynymi, którzy bronią tradycyjnej kultury przed McŚwiatem w imię demokracji, podczas gdy wszędzie indziej izolacjoniści zwalczają zarówno McŚwiat, jak i demokrację. Mniejszości żyjące w diasporze, jak Francuzi w Kanadzie czy Żydzi poza Izraelem, nawiązały przyjazne relacje z McŚwiatem, gdyż ich utrzymanie przy życiu zależało od handlu, a zachowanie tożsamości od systemu łączności. Główna areną starcia Dżihadu z McŚwiatem nie jest miasto, wieś, bogate przedmieścia czy slumsy, ale dusza młodego pokolenia. To młodzi wstępują do terrorystycznych bojówek, to młodzi mają na uszach słuchawki Sony. Odwołanie się przez papieża Grzegorza do maksymy: „Oddajcie Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie” stanowiło przedkonstytucyjny rozdział Kościoła od państwa, niemający żadnego odpowiednika w świecie Islamu.
W USA też pojawił się Dżihad w postaci fundamentalnej chrześcijańskiej prawicy i milicji walczących z rządem.
Choć czyny popełniane przez Dżihad mogą być odrażające, są buntem przeciw równie odrażającym przemianom.
Mimo swej dialektycznej interakcji, w sferze moralności Dżihad i McŚwiat wykluczają się wzajemnie. Nie można równocześnie brać życia na poważnie i traktować go jako zabawy, dbać o potrzeby ciała i o chwałę duszy. Czy przyszli demokraci powinni postawić na McŚwiat, z którym szli wspólną drogą do modernizacji, ale tak mało go obchodzą, czy Dżihad, którego wzniosła moralność pasuje do powagi demokracji, ale zwalcza swobody?
Odpowiedź brzmi: Ani Dżihad, ani McŚwiat nie zwiastują w dalszej perspektywie przyszłości dla demokracji. McŚwiat ogranicza zdolność wydawania niezależnych sądów, a dobro publiczne podporządkowuje prywatnemu.
Instytucje międzynarodowe ogranicza suwerenność państw, ale przy jej braku też są słabe, bo tacy są członkowie.
Korporacje mają adresy, ale skutki ich działań trudno ustalić czy określić, nie można więc nałożyć na nie sankcji.
Korelacja między demokracją a kapitalizmem da się w historii zauważyć, ale to demokracja stworzyła kapitalizm.
Gospodarka oparta na zasadach liberalnych w czystej postaci szybko się załamuje i ulega samodestrukcji przez konflikty pracowników z pracodawcami, bezrobocie, cykle handlowe i monopole. „New Deal” Franklina Delano Roosevelta ocalił kapitalizm przed samozagładą i Amerykanów przed jego bezwzględnością w sferze społecznej.
Retoryka konsumentów opiera się na słowie „ja” („chcę coś kupić”), obywatele mają wspólny język jako „my”. Jako konsument chcę kupić jak najtańszy samochód, ale jako obywatel chcę obłożyć go podatkiem na ekologię. Demokracja woli rynek, ale rynek nie chce demokracji. Stworzywszy warunki umożliwiające zaistnienie rynku, demokracja musi również zadbać o to wszystko, co rynek likwiduje, albo czego nie jest w stanie załatwić. Musi nauczyć obywateli, jak mądrze korzystać z rynku i dawać sobie radę z jego nadużyciami. Musi wspierać wartości i wspólną kulturę, którymi rynek się nie interesuje i których nie ma zamiaru nagradzać. Musi wypracować mechanizmy zapobiegające samounicestwieniu rynku przez anarchię lub monopolizację. Musi zapewnić wspólne dokonywanie wyboru jako środek zaradczy na mimowolne społeczne konsekwencje indywidualnych wyborów. W tym celu jednak musimy mieć alternatywne instytucje nierynkowe, a na arenie międzynarodowej takich brak. McŚwiat nie może przetrwać w świecie, który sam stwarza, jeśli nie zajmie się tym demokracja, którą on niszczy.
W Rosji już istnieje lub wkrótce się pojawi wiele warunków wstępnych sprzyjających faszyzmowi: hiperinflacja, masowe bezrobocie, głębokie resentymenty związane z utratą statusu, rozczarowanie demokracją, społeczeństwo zdechrystianizowane, lecz wciąż tęskniące za „duchowością”, ostre konflikty graniczne, nieustanne walki toczone nie przez armię państwową, lecz przez grupy zorganizowane na podobieństwo freikorpsów, utrzymujące się sentymenty socjalistyczne i nacjonalistyczne. Niektórzy szacują, że prawie 40 % produktu narodowego powstaje tam w związku z jakąś przestępczością; sam Jelcyn twierdził, że 80% banków płaci daninę mafii. Rosyjscy kryminaliści sami się tym mianem określają, naśladując ubiór i zachowania gangsterów z zachodnich filmów: „Ojca chrzestnego”, „Chłopców z ferajny”, czarnych filmów z lat trzydziestych o Al Capone i innych tego typu.
Technologie telekomunikacyjne mogą umacniać społeczeństwo obywatelskie, ale umożliwiają także obserwację i nadzór na niespotykaną dotąd skalę, mogą zostać użyte do manipulowania informacją i jej krępowania równie dobrze, jak do zapewniania do niej dostępu. Rynek nie jest specjalnie zainteresowany zastosowaniem technologii w interesie społeczeństwa obywatelskiego, chyba, że można coś na tym zarobić (a na ogół nie można). Kiedy pierwszoplanowym celem jest opłacalność, innowacje techniczne będą raczej utrwalać istniejące nierówności. Niskie dochody będą oznaczać ograniczenie dostępu do informacji. Robert Reich nakreślił niepokojący obraz współczesnej Ameryki, gdzie uprzywilejowani pracownicy sektora informacji i telekomunikacji coraz bardziej się wyalienowują z szerszego społeczeństwa. W swej ponurej analizie ukazuje, jak przenoszą się do podmiejskich dzielnic izolowanych niczym wyspy; w tych zamkniętych enklawach mają własny prywatny system szkolnictwa, wypoczynku, bezpieczeństwa i usług sanitarnych, na jakie ogółu społeczeństwa po prostu nie stać. Z tej pozycji mogą odmawiać płacenia podatków na podupadające usługi publiczne, których już nie potrzebują. Podobną secesję można zaobserwować w skali całego świata, gdzie należące do elity państwa wycofują się z obowiązków. Thoreau ubolewał nad tym, jak łatwo stajemy się „narzędziami swoich narzędzi”. Telewizja interaktywna to potężny instrument nadzoru. Gdy konsumenci zawiadamiają sieci sklepowe, co chcą kupić, wydają bankom dyspozycje dotyczące swojej gotówki i zwierzają się ankieterom, odbiorcy takich informacji uzyskują dostęp do ogromnego zasobu wiedzy o nawykach, postawach i zachowaniach, który mogą wykorzystać do ich zmieniania. Na przykładzie Channel One, szkolnej sieci, która w zamian za dostawy sprzętu dla zubożałych szkół rezerwuje sobie podczas szkolnych lekcji czas reklamowy, widać, że nowe technologie nie służą społeczeństwu, ale firmom.
Mamy obszar władzy państwowej i obszar sektora prywatnego, lecz także obszar spraw społecznych, przestrzeń obywatelską, którą mieszkańcy Europy Wschodniej nazywali społeczeństwem obywatelskim dopóty, dopóki się nie „zdemokratyzowali”, a treserzy z Zachodu nie wmówili im, że lokalne instytucje przedstawicielskie nie pasują do rynkowych ambicji demokracji. Przestrzeń obywatelska to tu, gdzie nie głosujemy i nie handlujemy, lecz rozmawiamy z sąsiadami na temat przeprowadzenia dzieci przez jezdnię, czy nasza parafia mogłaby założyć schronisko, planujemy imprezę na rzecz szkoły, ale w odróżnieniu od rządu nie pretendujemy do posiadania monopolu na prawomocne środki przymusu. Działamy dobrowolnie, na zasadzie współpracy, prywatnie. Niestety dwubiegunowy układ władzy państwa i rynku zepchnął w cień społeczeństwo obywatelskie, a ci, którzy chcieli zająć tę przestrzeń (w skali lokalnej i globalnej), zepchnięci zostali do sektora prywatnego jako „grupy interesu”.
W wieku XIX, w Ameryce opisywanej przez Tocqueville, a Amerykanie czuli się społeczeństwem obywatelskim, gdyż w owym okresie decentralizacji władza miała lokalny charakter. Władza federalna pełniła nawet za skromną rolę, jak na swe zadania, skromne były także rynki. Te dwie władze były zepchnięte w cień przez sieć instytucji obywatelskich - szkół, kółek rolniczych, kościołów, zgromadzeń miejskich, wspólnych terenów zielonych, wiejskich sklepów i wszelkiego rodzaju stowarzyszeń. Później rynek stał się silniejszy, na co rząd zareagował agresywną kampanią na rzecz dobra publicznego mimowolnie zadając społeczeństwu obywatelskiemu drugi cios.
By stworzyć ramy dla wskrzeszenia demokratycznego statusu obywatela, trzeba przede wszystkim odbudować to społeczeństwo obywatelskie. Nie musimy optować ani za tyranią rządu wymuszającego sprawiedliwość, ani za wolnością rynku dającego niesprawiedliwość. Zresztą w miarę, jak państwa tracą suwerenność, i ten wybór staje się nieaktualny - naszym przeznaczeniem staje się tyrania rynku. Należałoby większą wagę przywiązywać do aktywności ludzi w lokalnych stowarzyszeniach, niż do rozgrywek między rywalizującymi partiami. W skali globalnej trzeba poszukiwać przestrzeni obywatelskiej nie w sferze prawa czy organizacji międzynarodowych, ale ponadnarodowych instytucji obywatelskich, które tworzyłyby się dzięki temu, że te lokalne nawiązują kontakty, a pojedynczy obywatele współpracują ponad granicami w ramach ruchów społecznych. Za przykład mogłyby posłużyć Komitety Korespondencyjne utworzone podczas rewolucji amerykańskiej, gdy obywatele nie mieli możliwości legalnego wypowiedzenia się w sprawach publicznych (Brytyjczycy kontrolowali oficjalne władze). Były to nieformalne gremia, ani rządowe, ani prywatne, a zdołały przygotować materiał dla przyszłej republiki. Czy dałoby się utworzyć wirtualne komitety korespondencyjne w Internecie? Da się zapewne stworzyć takie elektroniczne wspólnoty, będzie to jednak możliwe tylko, kiedy decydowania o rozwoju i rozpowszechnianiu technologii nie pozostawi się rynkom, a komunikowaniu się będą przestrzegane zasady debaty oraz uprzejmości. Konfederalizm sprawia wrażenie obiecującej strategii, pozwala bowiem już istniejącym państwom narodowym na oddolne stworzenie związku na skalę globalną. Alternatywne rozwiązanie, czyli władza odgórna, jest niemożliwe. Warto przestudiować np. „Artykuły Konfederacji” (Szwajcarskiej) - pełna autonomia państw, ale i wspólne cele. Konfederalizm nie jest żadnym panaceum, ale może pomóc rozwiązać problemem dezintegracji państw. Chodzi o całkowicie dobrowolną ponadnarodową, luźną strukturę, która stopniowo buduje zaufanie do integrowania dalej. Nowa Europa wydaje się bardziej demokratyczna właśnie przez reprezentowanie regionów. Dążenia niemieckich landów i hiszpańskich prowincji do członkostwa w UE jako konfederacji, mogą wytworzyć więzi obywatelskie.
Amerykanie często uważają Dżihad za zjawisko obce, typowe dla polityki bliskowschodniej i świętej wojny między muzułmanami a syjonistycznymi osadnikami, mającymi jednakową obsesję na punkcie Ziemi Świętej. Dziś możemy jednak mówić także o amerykańskim Dżihadzie. To wrogi establishmentowi fundamentalizm chrześcijańskiej prawicy, święta wojna prowadzona przez wrogie wszelkiej modernizacji odłamy protestantów. […] Pojawiła się poza tym nowa odmiana amerykańskiego pragmatyka. Jest to straszliwy pragmatyk świętej wojny, wyładowujący wściekłość, którą w sobie pieczołowicie wyhodował na glebie głębokiego poczucia krzywdy. Może (ale nie musi) być weteranem wojny wietnamskiej, nie poprzestaje prawdopodobnie na przynależności do Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego, należy również do którejś z fanatycznych grup w rodzaju Biały Aryjski Opór, Porządek, albo do „milicji”, których jest coraz więcej i działają już w prawie każdym stanie. Choć globalizm McŚwiata utożsamia z utratą swoistej „prawdziwie amerykańskiej” wolności, fascynuje go destrukcyjna technologia - broń i materiały wybuchowe. Jego gniew to szczególna, perwersyjna odmiana religii obywatelskiej. Konstytucja sprowadza się dla niego do drugiej poprawki (dotyczącej prawa do posiadania broni), wolność oznacza, że prawo przestaje działać na progu jego posiadłości (urzędnicy federalni to agenci totalitarnego reżimu), rząd to demoniczni „oni”, wysługujący się komunistom i Organizacji Narodów Zjednoczonych. Trzeba wypowiedzieć mu wojnę obronną, by nie opanował całego kraju. Bohaterami tego paranoicznego nurtu są opętani samotnicy, którzy giną w strzelaninach z policją. […] Po wysadzeniu w powietrze siedziby władz federalnych w Oklahoma City podejrzenia skierowały się w stronę Dżihadu i były słuszne, choć błędnie przypuszczano, że w grę wchodzi Dżihad zagraniczny, muzułmański, arabski lub irański. Tymczasem Dżihad osiedlił się w Ameryce, nawiązując do rodzimych brutalnych tradycji.
„Dzisiaj żyjemy jak bohaterowie brukowych magazynów.”
„Choć czyny popełniane przez Dżihad mogą być odrażające, są oznaką buntu przeciw niemniej odrażającym przemianom.”
„Duchowe ubóstwo rynków ponosi zapewne w jakiejś mierze odpowiedzialność za ekscesy świętej wojny.”
Beniamin R. Barber, dyrektor ośrodka Kultury i Polityki Demokracji im. Walta Whitmana na Rutgers University, doradca prezydenta Clintona.