TRUD WYSŁOWIENIA
Milczenie Boga każe ludzkim myślom i uczuciom dojrzewać do słów, które naprawdę coś znaczą.
*
Bywają ludzie tak cisi, a może i zakrzyczani przez innych, że gdyby im kazać powiedzieć coś naprawdę od siebie, to zabrakłoby im tchu i słów.
Może takim był Kajetan, nie rozgadany od dziecka, bo rodzice i rodzeństwo byli wystarczająco krzykliwi. - „On od razu przeszedł na odbiór” - mawiał jego ojciec sprawozdawca sportowy. A Kajetan tylko odpowiadał na pytania i to nie wylewnie. Nikt chyba nie wiedział, co myślał i czuł. O to nie pytali ani w domu, ani w szkole, ani wśród kolegów. Nie pytała też Maja, dziewczyna, która go sobie przygadała i przekonała, że są dla siebie stworzeni. Pobrali się więc i mieli dzieci tak wygadane, jak mama. On czasem myślał, że przypadnie mu los Dulskiego, ale źle się jeszcze nie działo. On był od słuchania i przytakiwania - w domu i w pracy. - „Z nim nie pogadasz” - mówili. Czy tak już miało być? Otóż nie.
Stało się, że jego 16-letnia córka Majka wpadła pod samochód. Operacja była długa, ale udana, tylko zapadła po niej w śpiączkę. Lekarz bardzo prosił, by ktoś z rodziny wciąż przy niej był, trzymał ją za rękę i mówił do niej, bo jest szansa, że się wybudzi. Kiedy przyszedł na swoje cztery godziny i usłyszał od lekarza: „Proszę koniecznie mówić do córki”, nie wiedział, co… Żona pewnie nie miała kłopotu, bo mówienie było jej główną potrzebą, ale on… Wziął za rękę Majkę tak dziwnie teraz cichą i nie mógł wybąkać słowa. Kiedy tak naprawdę ze sobą rozmawiali? Nawet słowa „córko” nie używał i teraz zastanawiał się nad jego znaczeniem. Poczuł jakby drgnęła jej dłoń, potem powieki… Ale nic. Jakby czekała. A on jak niemowa. Sięgnął do szafki po gazę i napotkał tomik wierszy. Ona tak lubiła recytować. Otworzył go i zaczął czytać półgłosem. Ładne to było i liryczne, ale mu obce. Napotkał zdanie:”Poprzez słowa prześwieca prawdziwa twarz człowieka.” Zaczął myśleć: „Które słowa są moje? Czy ja mam swoją prawdziwą twarz? Czy ja w ogóle umiem rozmawiać z samym sobą i z innymi?” Ta niemożność wypowiedzenia czegoś do córki, która ponoć mogła to słyszeć, tak go przygnębiła, że dopadł przechodzącego kapelana i zapytał: „Co ja mam mówić do córki w śpiączce?” Kapelan się śpieszył, wiec tylko mruknął: „Idź potem do kaplicy i pogadaj o tym z Bogiem.” Poszedł, ale tu dopadło go coś gorszego - odkrycie, że on nigdy nic nie mówił sam do Boga… Modlił się z innymi, ale nie sam i nie swoimi słowami. Czuł jednak, że On tutaj słucha go o wiele bardziej niż córka. To była męka nie sięgając po jakąś formułkę, powiedzieć Mu jedno, dwa słowa. Mijały kolejne dni i Majka się nie budziła. Wolał siedzieć przy niej niż słuchać żony, którą niepokój i bezradność czyniły bardziej gadatliwą. Tutaj brał Majkę za ręce, jak nigdy przedtem, gładził jej włosy, policzki i uczył się słowa „córuś moja”, ale z całym ciężarem znaczenia i czułością. Tak jak w kaplicy uczył się podobnie słów: „Boże mój”. Pielęgniarka patrząc na niego, powiedziała: „Widać, że niewprawny pan w mówieniu do kobiety. My lubimy czułe słówka, pieszczotliwe, takie, co łaskoczą albo chwytają za serce. Mów pan tak do córki - z serca, bez wstydu.” Próbował, choć z oporami. Przełamywanymi. Może te szepty w kaplicy pomagały? To był już 14 dzień, gdy siadł przy Majce, poprawił jej poduszkę, włosy, pogładził nosek i szepnął: „Córuś, ty moja… harcerska lilijko…leśna konwalijko…” I wtedy Majka nagle parsknęła śmiechem i otworzyła oczy. „Tatku, jakiś ty jest kochany! - powiedziała zachrypniętym głosem - Ja cię słyszałam, ale nic nie mogłam… Ja tutaj dopiero ciebie poznałam. Rozczulałeś mnie, a ja nawet płakać nie mogłam. Jak wstanę, to pójdziemy na długi spacer? Nagadamy się, co?”
*
Nie poznasz nic w sobie, jeśli nie wysłowisz tego… „Czego pragniesz, to wymodlisz, a co wymodlisz, to wypowiesz, a może i wyśpiewasz…”