P. Singer, Etyka praktyczna, Warszawa 2007, s. 89-112
4. CO JEST ZŁEGO W ZABIJANIU
Uproszczone podsumowanie pierwszych trzech rozdziałów tej książki mogłoby brzmieć następująco: rozdział 1 ustanawia koncepcję etyki, z której w 2 jest wyprowadzona zasada równego rozważenia interesów; ta zasada służy następnie do ukazania problemów związanych z równością ludzi, a w rozdziale 3 zostaje zastosowana do zwierząt.
Zasada równego rozważenia interesów występowała więc do tej pory wielokrotnie w naszych dyskusjach; ale jak zasugerowałem w poprzednim rozdziale, jej zastosowanie, gdy w grę wchodzi życie, jest mniej jasne, niż kiedy rozważamy interesy takie jak unikanie bólu i doświadczanie przyjemności. W tym rozdziale przyjrzymy się niektórym poglądom na wartość życia i zło, jakim jest jego pozbawienie; w ten sposób przygotujemy grunt pod kolejne rozdziały, w których podejmiemy takie praktyczne problemy, jak zabijanie zwierząt, aborcja, eutanazja i etyka środowiskowa.
Życie ludzkie
Ludzie często mówią, że życie jest święte. Prawie nigdy nie mają na myśli tego, co mówią. Nie mają na myśli, jak wynika z ich słów, iż życie samo w sobie jest święte. Gdyby mieli, zarżnięcie świni czy wyrwanie główki kapusty byłoby dla nich tak samo odrażające jak zamordowanie istoty ludzkiej. Kiedy ludzie mówią, że życie jest święte, mają na myśli życie ludzkie. Ale dlaczego życie ludzkie powinno mieć szczególną wartość?
Dyskutując doktrynę świętości ludzkiego życia, nie będę używał terminu „święty" w specyficznie religijnym sensie. Doktryna ta może mieć z powodzeniem religijne źródła, jak zasugeruję później w tym rozdziale, ale jest też częścią szeroko przyjętej świeckiej etyki i jako taka ma dziś największe oddziaływanie. Nie będę także przyjmował, że zgodnie z doktryną pozbawienie życia jest zawsze złe, gdyż to zakładałoby absolutny pacyfizm, a jest wielu zwolenników świętości życia, którzy uważają, że można zabić w samoobronie. Możemy przyjąć doktrynę świętości życia jedynie jako sposób mówienia o tym, że życie ludzkie ma jakąś szczególną wartość, dość różną od wartości życia innych istot.
Pogląd, że życie ludzkie ma wyjątkową wartość, jest głęboko zakorzeniony w naszym społeczeństwie i przypieczętowany przez prawo. By zobaczyć, jak daleko można się posunąć, polecam niezwykłą książkę: The Long Dying Baby Andrew Roberta i Peggy Stinsonów. W grudniu 1976 r. Peggy Stinson, nauczycielka ze stanu Pensylwania, była w 24. tygodniu ciąży, kiedy nastąpił przedwczesny poród. Niemowlę, które Robert i Peggy nazwali Andrew, znajdowało się na granicy życia. Pomimo stanowczego stwierdzenia obojga rodziców, że nie chcą „heroizmu", lekarze, którzy zajmowali się dzieckiem, użyli wszelkich dostępnych nowoczesnych technik medycznych, by utrzymać je przy życiu przez blisko 6 miesięcy. Andrew miał tymczasowe pogorszenia. Pod koniec tego okresu było jasne, że jeśli w ogóle przeżyje, będzie poważnie i na stale niepełnosprawny. Andrew także bardzo cierpiał: w pewnym momencie lekarz powiedział Stinsonom, że musi go „piekielnie boleć" za każdym razem, gdy zaczerpuje powietrza. Leczenie Andrew kosztowało 104 tysiące dolarów według cen z 1977 r. - dziś mogłoby to być z łatwością trzykrotnie więcej, ponieważ intensywna opieka medyczna nad bardzo wcześnie urodzonymi dziećmi kosztuje przynajmniej 1,5 tysiąca dolarów dziennie.
Andrew Stinson był utrzymywany przy życiu, wbrew prośbom jego rodziców, za ogromne sumy, pomimo ewidentnego cierpienia i tego, iż w pewnym momencie stało się jasne, że nigdy nie będzie zdolny do samodzielnego życia czy myślenia i porozumiewania się w sposób, w jaki robi to większość ludzi. Czy takie leczenie niemowlęcej istoty ludzkiej jest czy nie jest słuszne - a wrócę do tego pytania w rozdziale 7 - pozostaje w ostrym kontraście do zwykłego sposobu, w jaki pozbawiamy życia błąkające się psy, eksperymentalne małpy i tuczone dla wołowiny bydło. Co usprawiedliwia różnicę?
W każdym znanym nam społeczeństwie były jakieś zakazy dotyczące pozbawiania życia. Możliwe, że żadne społeczeństwo nie mogłoby przetrwać, jeśli pozwoliłoby swoim członkom zabijać jeden drugiego bez żadnych ograniczeń. Co do tego jednak, kto konkretnie jest chroniony, społeczeństwa się różnią. W wielu plemionach jedynym poważnym wykroczeniem jest zabicie niewinnego członka tego plemienia - członkowie innych plemion mogą być zabijani bezkarnie. W bardziej rozwiniętych państwach narodowych ochrona została rozszerzona na wszystkich w obrębie granic terytorialnych narodu, chociaż były przypadki - jak państwa posiadające niewolników - w których mniejszości były z tego wyłączone. Obecnie większość zgadza się w teorii, jeśli nie w praktyce, że poza szczególnymi przypadkami, jak samoobrona, wojna, może kara śmierci i jedna czy dwie inne wątpliwe sfery, zabicie istot ludzkich jest złe, bez względu na ich rasę, religię, klasę czy narodowość. Moralna nie-adekwatność węższych zasad, ograniczenie szacunku do życia do plemienia, rasy czy narodu jest po prostu przyjęta; ale argument z poprzedniego rozdziału musi zasiać wątpliwości co do tego, czy granica naszego gatunku wyznacza dający się lepiej obronić limit chronionego kręgu.
W tym momencie powinniśmy przerwać i zapytać, co rozumiemy przez terminy takie jak „życie ludzkie" czy „istota ludzka". Zajmują one centralne miejsce w dyskusjach np. o aborcji. „Czy płód jest istotą ludzką?" - jest często decydującym pytaniem w debacie o aborcji; ale jeżeli nie zastanowimy się nad tymi terminami, na takie pytania nie można odpowiedzieć.
Jest możliwe, by nadać terminowi „istota ludzka" precyzyjne znaczenie. Możemy używać go jako ekwiwalent do „przedstawiciel gatunku Homo sapiens". To, czy istota jest przedstawicielem danego gatunku, może być określone naukowo, przez zbadanie natury chromosomów w komórkach żywego organizmu. W tym sensie nie ma wątpliwości, że od pierwszego momentu swego istnienia embrion powstały z ludzkiego plemnika i komórki jajowej jest istotą ludzką; i to samo jest prawdą w wypadku najgłębiej i nieodwracalnie niepełnosprawnych intelektualnie istot ludzkich, nawet jeśli chodzi o niemowlę, które urodziło się bez mózgu.
Jest również inne użycie terminu „ludzki", zaproponowane przez Josepha Fletchera, protestanckiego teologa i autora licznych publikacji na tematy etyczne. Fletcher ułożył listę czegoś, co nazywa „wyznacznikami człowieczeństwa"; zawiera ona: samoświadomość, samokontrolę, poczucie przyszłości, poczucie przeszłości, zdolność odniesienia się do innych, troskę o innych, komunikację i ciekawość. Oddaje to sens tego, co mamy na myśli, gdy cenimy kogoś, mówiąc, że jest „prawdziwą istotą ludzką" albo ma „prawdziwie ludzkie cechy". Wypowiadając te słowa, nie odnosimy się, oczywiście, do przynależności osoby do gatunku Homo sapiens, która jako biologiczny fakt jest rzadko podawana w wątpliwość; uznajemy, że istoty typowo ludzkie posiadają pewne cechy i że ta osoba posiada je w wysokim stopniu.
Te dwa znaczenia „istoty ludzkiej" zachodzą jedno na drugie, ale nie pokrywają się zupełnie. Embrion, późniejszy płód, głęboko niepełnosprawne intelektualnie dziecko, nawet nowo narodzone niemowlę - należą bezdyskusyjnie do gatunku Homo sapiens, ale żadne z nich nie jest samoświadome, nie ma poczucia przyszłości czy zdolności odniesienia się do innych. Stąd wybór między dwoma znaczeniami może spowodować ważną różnicę w tym, jak odpowiemy na pytanie: „Czy płód jest istotą ludzką?"
Kiedy wybieramy, których słów użyć w podobnej sytuacji, powinniśmy wybrać terminy, które umożliwią nam jasne wyrażenie tego, co mamy na myśli, i nie uprzedzają odpowiedzi na istotne pytania. Ustalenie, że będziemy używać słowa „ludzki" w, powiedzmy, pierwszym z dwóch właśnie opisanych znaczeń i że płód jest istotą ludzką, a aborcja niemoralna, nie załatwi sprawy. Nie lepiej też będzie przyjąć drugie znaczenie i argumentować na jego podstawie, że aborcja jest możliwa do zaakceptowania. Moralność aborcji jest istotną kwestią, której rozwiązanie nie może zależeć od ustalenia, jakich będziemy używać słów. Po to, by uniknąć założenia prawdziwości kwestii postawionej w pytaniu i sprawić, że znaczenie będzie przejrzyste, odłożę na razie kłopotliwy termin „ludzki" i użyję dwóch różnych terminów, korespondujących z dwoma różnymi znaczeniami „ludzki". Dla pierwszego znaczenia, biologicznego, będę używał po prostu niewygodnego, ale precyzyjnego wyrażenia „przedstawiciel gatunku Homo sapiens", podczas gdy dla drugiego - „osoba".
Użycie „osoby" samo w sobie, niestety, może wprowadzać w błąd, jako że „osoba" jest często używana w tym samym znaczeniu co „istota ludzka". Ale terminy te nie są ekwiwalentne; może być osoba, która nie jest przedstawicielem naszego gatunku. Mogą być także przedstawiciele naszego gatunku, którzy nie są osobami. Słowo „osoba" ma swoje źródło w łacińskim terminie oznaczającym maskę zakładaną przez aktora w klasycznym dramacie. Przez założenie maski aktorzy zaznaczali, że odgrywają rolę. Później „osoba" zaczęła znaczyć kogoś, kto odgrywa rolę w życiu, kto jest wykonawcą czynności. Według Oxford Dictionary jednym z aktualnych znaczeń terminu jest „samoświadoma czy racjonalna istota". To znaczenie ma niezaprzeczalnie filozoficznych poprzedników. John Locke zdefiniował osobę jako „istotę myślącą i inteligentną, obdarzoną rozumem i zdolnością do refleksji, istotę, która może ujmować siebie myślą jako samą siebie, to znaczy: jako tę samą w różnych okresach i miejscach myślącą rzecz".
Definicja ta czyni „osobę" bliższą temu, co Fletcher uważał za „ludzkie", z jednym wyjątkiem: wybiera dwie ważniejsze cechy - racjonalność i samoświadomość -jako rdzeń pojęcia. Bardzo możliwe, że Fletcher zgodziłby się, że te dwie są centralne, a inne mniej lub bardziej z nich wynikają. Tak czy inaczej, proponuję używać „osoby" w znaczeniu racjonalnej i samoświadomej istoty, by uchwycić te elementy popularnego znaczenia „istoty ludzkiej", których nie obejmuje termin „przedstawiciel gatunku Homo sapiens''.
Wartość życia przedstawicieli gatunku Homo sapiens
W wyniku klasyfikacji powstałej dzięki naszemu terminologicznemu wtrętowi i argumentowi zarysowanemu w poprzednim rozdziale ta część będzie mogła być krótsza. Zło zadania bólu istocie nie może zależeć od gatunku istoty; tak samo nie może zło zabijania. Biologiczne fakty, na podstawie których są zarysowane granice naszego gatunku, nie mają moralnego znaczenia. Dawanie preferencji życiu istoty tylko dlatego, że istota ta jest przedstawicielem naszego gatunku, postawiłoby nas w tej samej pozycji co rasistów, dających preferencję tym, którzy są przedstawicielami ich rasy.
Dla/tych, którzy przeczytali poprzednie rozdziały książki, wniosek może się wydawać oczywisty, ponieważ wypracowaliśmy go stopniowo; ale różni się on znacznie od stosunku, jaki przeważa w naszych społeczeństwach, traktujących - jak zobaczyliśmy - jako święte życia wszystkich przedstawicieli naszego gatunku. Jak to się stało, że społeczeństwo doszło do zaakceptowania poglądu, który wypada tak miernie w krytycznym oglądzie? Krótka dygresja historyczna może pomóc to wyjaśnić.
Jeśli sięgniemy do początków cywilizacji zachodniej, do czasów Greków i Rzymian, stwierdzimy, że przynależność do Homo sapiens nie była wystarczającą gwarancją, że czyjeś życie będzie chronione. Nie było szacunku dla życia niewolników czy innych „barbarzyńców", i nawet wśród samych Greków i Rzymian niemowlęta nie miały automatycznego prawa do życia. Grecy i Rzymianie zabijali zdeformowane czy słabe niemowlęta przez porzucenie ich na stokach wzgórz na pastwę pogody i innych niebezpieczeństw. Platon i Arystoteles twierdzili, że państwo powinno wymusić zabijanie zdeformowanych niemowląt. Dobrze znane systemy prawne, opracowane, jak się sądzi, przez Likurga i Solona, zawierały podobne klauzule. W tamtych czasach uważano, że lepiej zakończyć życie, które zaczęło się tak fatalnie, niż próbować utrzymać je, ze wszystkimi problemami, jakie może przynieść.
Nasze obecne postawy ukształtowały się w okresie narodzin chrześcijaństwa. Chrześcijanie mieli specyficzną teologiczną motywację, by upierać się przy ważności przynależności gatunkowej: wiarę, że wszyscy zrodzeni z ludzkich rodziców są nieśmiertelni i przeznaczeni do życia w wiecznym raju lub poddania torturom. Z taką wiarą zabicie Homo sapiens nabrało ogromnego znaczenia jako że przenosiło istotę w jej wieczny los. Drugą chrześcijańską doktryną, która doprowadziła do tej samej konkluzji, była wiara, iż jako stworzeni przez Boga, jesteśmy jego własnością, i zabić istotę ludzką to uzurpować sobie prawo Boga do decydowania o tym, kiedy mamy żyć, a kiedy umrzeć. Jak wyłożył to Tomasz z Akwinu, pozbawienie człowieka życia jest grzechem przeciw Bogu w taki sam sposób, jak zabicie niewolnika byłoby grzechem przeciw panu, do którego niewolnik należy. Z drugiej strony wierzono, że zwierzęta zostały dane przez Boga ludziom do dyspozycji, jak to odnotowano w Biblii (Księga Rodzaju 1:29 i 9:1-3). Ludzie mogli więc zabijać zwierzęta niebędące ludźmi tak, jak się im podobało, jeżeli zwierzęta nie były czyjąś własnością.
Przez wieki dominacji chrześcijaństwa w myśli europejskiej postawy etyczne oparte na tych doktrynach stały się częścią niekwestionowanej ortodoksji moralnej europejskiej cywilizacji. Dziś doktryny te nie są już ogólnie akceptowane, ale postawy etyczne, którym dały początek, pasują do głęboko zakorzenionych zachodnich przekonań o wyjątkowości oraz specjalnych przywilejach naszego gatunku i przetrwały. Teraz jednak, kiedy ponownie oceniamy nasze gatunkowistyczne podejście do natury, jest to także odpowiedni moment, by przewartościować nasze przekonania o świętości życia przedstawicieli naszego gatunku.
Wartość życia osoby
Rozbiliśmy doktrynę świętości ludzkiego życia na dwa oddzielne stwierdzenia: jedno, że życie przedstawicieli naszego gatunku ma szczególną wartość, i drugie - że życie osoby przedstawia szczególną wartość* Zobaczyliśmy, że pierwsze z nich nie może być obronione. Co z drugim? Czy można mówić o szczególnej wartości życia racjonalnej i samoświadomej istoty, różnej od istoty, która jest jedynie odczuwająca?
Jedna linia argumentowania, aby odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, jest następująca. Samoświadoma istota jest świadoma siebie jako odrębnej całości, z przeszłością i przyszłością. (To, pamiętajmy, było kryterium Locke'a dla bycia osobą). Istota świadoma siebie w ten sposób będzie zdolna do posiadania pragnień co do swojej przyszłości. Na przykład profesor filozofii może mieć nadzieję na napisanie książki pokazującej obiektywną naturę etyki; student może oczekiwać uzyskania stopnia naukowego; dziecko może chcieć przelecieć się samolotem. Pozbawienie życia któregokolwiek z tych ludzi, bez jego zgody, jest niedopuszczeniem do spełnienia jego pragnień co do przyszłości. Zabicie węża czy jednodniowego niemowlęcia nie prowadzi do niespełnienia jakichś pragnień tego typu, ponieważ węże i dopiero co urodzone niemowlęta są niezdolne do ich posiadania.
Można by powiedzieć, że kiedy osoba jest zabijana, nie mamy do czynienia z niespełnionym pragnieniem w tym samym znaczeniu, co niespełnione pragnienie wędrującego przez suchy kraj, który zatrzymawszy się, by zaspokoić pragnienie, odkrywa dziurę w bidonie. W tym wypadku ma on pragnienie, którego nie może zrealizować, jest sfrustrowany i jest mu źle z racji trwającego i niezaspokojonego pragnienia napicia się. Kiedy zostanie zabity, pragnienia, które miał co do przyszłości, nie trwają po śmierci i nie cierpi z powodu ich niespełnienia. Ale czy to znaczy, że uniemożliwienie spełnienia tych pragnień nie miało znaczenia?
Utylitaryzm klasyczny, jak został wyłożony przez ojca założyciela utylitaryzmu Jeremiego Benthama i doszlifowany przez późniejszych filozofów, jak John Stuart Mili i Henry Sidgwick, ocenia czyny na podstawie ich tendencji do maksymalizacji przyjemności czy szczęścia i minimalizacji bólu czy nieszczęścia. Terminom takim jak „przyjemność" i „szczęście" brakuje precyzji, ale jest jasne, że odwołują się do czegoś, co jest doświadczane czy odczuwane - innymi słowy, stanów świadomości. Według klasycznego utylitaryzmu nie ma więc tak naprawdę bezpośredniego znaczenia to, że pragnienia odnośnie do przyszłości pozostaną niespełnione, kiedy ludzie umrą. Jeśli umrzesz nagle - to, czy masz jakieś pragnienia co do przyszłości, nie sprawi różnicy w ilości przyjemności czy bólu, który odczuwasz. Tak więc w klasycznym utylitaryzmie status „osoby" nie jest bezpośrednio relewantny do zła zabijania.
Niebezpośrednio jednak bycie osobą może być ważne w utylitaryzmie klasycznym. Ważność ta powstaje w następujący sposób. Jeśli jestem osobą, mam pojęcie siebie. Wiem, że mam przyszłość. Wiem także, że moja przyszła egzystencja mogłaby być skrócona. Jeśli myślę, iż jest prawdopodobne, że tak się stanie w dowolnej chwili, moja obecna egzystencja będzie wypełniona strachem i przypuszczalnie mniej przyjemna, niż gdybym nie uważał, iż jest prawdopodobne, że może się tak stać w najbliższym czasie. Jeśli zobaczę, że ludzie tacy jak ja są bardzo rzadko zabijani, będę się martwił mniej. Utylitarysta klasyczny może więc obronić zakaz zabijania osób na niebezpośrednim gruncie, twierdząc, że zwiększy to ilość szczęścia ludzi, którzy inaczej martwiliby się, iż mogą zostać zabici. Nazwałem to niebezpośrednim gruntem, ponieważ nie odwołuje się do żadnego bezpośredniego zła wyrządzonego zabitej osobie, ale raczej konsekwencji tego dla innych ludzi. Jest, oczywiście, coś dziwnego w sprzeciwianiu się morderstwu, nie dlatego, że jest ono złe dla ofiary, ale z powodu skutku, jaki będzie miało dla innych. Trzeba być rygorystycznym klasycznym utylitarysta, by nie kłopotać się tym. (Ale pamiętajmy, że teraz rozważamy tylko to, co jest szczególnie złego w zabiciu osoby. Utylitaryzm klasyczny może nadal uważać zabicie za złe, ponieważ eliminuje szczęście, które odczułaby ofiara, gdyby żyła. Ta obiekcja do morderstwa będzie odnosiła się do jakiejkolwiek istoty, która mogłaby mieć szczęśliwą przyszłość, bez względu na to, czy ta istota jest osobą). Dla obecnych celów jednak najistotniejsze jest, że ten niebezpośredni grunt dostarcza powodu do potraktowania pozbawienia życia osoby, w pewnych warunkach, poważniej niż zabicia istoty, która nie jest osobą. Jeśli istota nie jest zdolna do zdania sobie sprawy z siebie jako egzystującej w czasie, nie musimy brać pod uwagę jej ewentualnego zamartwiania się o perspektywę skrócenia jej przyszłej egzystencji. Nie może martwić się o to, ponieważ nie ma pojęcia własnej przyszłości.
Powiedziałem, że niebezpośredni powód utylitaryzmu klasycznego, by uważać pozbawienie życia osoby za bardziej poważne niż zabicie nieosoby, występuje „w pewnych warunkach". Najbardziej oczywisty z tych warunków jest taki, że o zabiciu osoby mogą się dowiedzieć inne osoby i wyniosą z tej wiedzy bardziej pesymistyczną ocenę własnych szans dożycia sędziwego wieku czy po prostu będą się obawiały, że zostaną zamordowane. Oczywiście jest możliwe, że osoba zostałaby zabita w zupełnej tajemnicy, tak że nikt nie dowiedziałby się, że popełniono morderstwo. Wtedy ten niebezpośredni powód przeciw zabijaniu nie mógłby zostać zastosowany.
Do tego ostatniego stwierdzenia trzeba jednak zrobić ograniczenie. W okolicznościach opisanych w poprzednim akapicie niebezpośredni powód utylitaryzmu klasycznego przeciw zabiciu osoby nie stosowałby się, pod warunkiem że oceniamy wyłącznie ten indywidualny przypadek. Trzeba jednak powiedzieć coś przeciw zastosowaniu utylitaryzmu tylko czy przede wszystkim do indywidualnych przypadków. Może być tak, że po dłuższym czasie dojdziemy do lepszych rezultatów - większego ogólnego szczęścia - jeśli poradzimy ludziom, by nie oceniali każdego indywidualnego czynu w standardach użyteczności, ale zamiast tego myśleli według jakichś szerszych zasad, które obejmą wszystkie czy praktycznie wszystkie sytuacje, z którymi jest prawdopodobne, że się spotkają.
Przedstawiono wiele argumentów na poparcie tego podejścia. R. M. Hare zasugerował użyteczne rozróżnienie pomiędzy dwiema płaszczyznami rozumowania moralnego: intuicyjną i krytyczną. Teoretyczne rozważenie możliwych okoliczności, w jakich można zmaksymalizować użyteczność przez zabicie w tajemnicy kogoś, kto chce żyć, jest rozumowaniem na płaszczyźnie krytycznej. Dla filozofów czy refleksyjnych, samokrytycznych ludzi myślenie o takich nietypowych hipotetycznych przykładach może być interesujące i pomocne do zrozumienia teorii etycznej. Codzienne moralne myślenie musi być jednak bardziej intuicyjne. W realnym życiu zwykle nie możemy przyjrzeć się całej złożoności naszych wyborów. Niepraktyczna jest próba wykalkulowania konsekwencji przed każdym wyborem, którego dokonamy. Nawet gdybyśmy mieli ograniczyć się do bardziej znaczących wyborów, istniałoby niebezpieczeństwo, że w wielu przypadkach kalkulowalibyśmy w niezupełnie idealnych warunkach. Możemy się spieszyć albo być sfrustrowani. Możemy być źli czy zranieni albo z kimś konkurować. Naszymi myślami może zawładnąć chciwość, pożądanie seksualne czy chęć zemsty. Mogą wchodzić w grę nasze własne interesy czy interesy tych, których kochamy. Albo po prostu możemy być niezbyt dobrzy w myśleniu o tak skomplikowanych kwestiach jak prawdopodobne konsekwencje znaczących wyborów. Z tych wszystkich powodów, jak sugeruje Hare, będzie lepiej, jeśli w naszym codziennym życiu etycznym zaadaptujemy szersze zasady etyczne i nie będziemy od nich odchodzić. Owe szersze zasady powinny zawierać te, które - jak pokazuje doświadczenie zdobyte przez wieki - z reguły prowadzą do najlepszych konsekwencji: według Hare'a obejmowałoby to wiele standardowych zasad moralnych, np. mówienie prawdy, dotrzymywanie obietnic, niekrzywdzenie innych itd. Szanowanie życia ludzi, którzy chcą żyć, przypuszczalnie znalazłoby się wśród tych zasad. Mimo iż na płaszczyźnie krytycznej możemy wyobrazić sobie okoliczności, w których wynikłyby lepsze konsekwencje z postąpienia wbrew jednej czy większej ilości tych zasad, ludzie zrobią lepiej, jeśli będą się ich trzymać, niż gdyby tego nie robili.
Według tego poglądu poprawnie wybrane intuicyjne zasady moralne powinny być jak instrukcje dobrego trenera tenisa. Instrukcje dane przez znawcę zaoszczędzą wiele czasu; są przewodnikiem grania „procentującą metodą". Okazjonalnie dany gracz może użyć nietypowego uderzenia i stać się zwycięzcą, któremu wszyscy biją brawo; ale jeśli trener jest dobry, odchylenia od instrukcji będą częściej prowadzić do tego, że straci. Lepiej więc wybić komuś z głowy myśli o takich uderzeniach. Podobnie, jeśli kierujemy się zbiorem dobrze dobranych zasad intuicyjnych, zrobimy lepiej, jeśli nie będziemy próbować kalkulować konsekwencji każdego ważniejszego wyboru moralnego, którego musimy dokonać, ale zamiast tego zastanowimy się, jakie zastosować do niego zasady, i postąpimy zgodnie z nimi. Możliwe, że bardzo okazjonalnie znajdziemy się w sytuacji, w której będzie zupełnie jasne, iż odejście od zasad przyniesie lepszy rezultat niż kurczowe trzymanie się ich, i wtedy odejście od nich może być usprawiedliwione. Ale dla większości z nas przez większość czasu takie okoliczności nie powstaną i można je wykluczyć z naszego myślenia. Tak więc mimo iż na krytycznej płaszczyźnie utylitaryzmu klasycznego trzeba uświadomić sobie możliwość przypadków, w których może lepiej nie respektować pragnienia osoby do dalszego życia, ponieważ osoba mogłaby być zabita w zupełnej tajemnicy i można by przez to zapobiec wielkiej ilości nieredukowalnego nieszczęścia, ten rodzaj myślenia nie znajduje miejsca na płaszczyźnie intuicyjnej, na której powinniśmy opierać nasze codzienne postępowanie. Tak, przynajmniej, utylitarysta klasyczny może argumentować.
Powyższe, jak sądzę, wyraża to, co zgodnie z utylitaryzmem klasycznym można powiedzieć o rozróżnieniu między zabiciem osoby i zabiciem istoty jakiegoś innego typu. Jest jednak inna wersja utylitaryzmu, która przywiązuje większą wagę do tego rozróżnienia. Ta inna wersja nie ocenia czynów na podstawie ich tendencji do zmaksymalizowania przyjemności i zminimalizowania bólu, ale według stopnia, do jakiego są w zgodzie z preferencjami jakichkolwiek istot dotkniętych przez czyn czy jego konsekwencje. Ta wersja utylitaryzmu jest znana jako „utylitaryzm preferencji". To raczej utylitaryzm preferencji niż klasyczny osiągamy przez uniwersalizację naszych własnych interesów na sposób opisany w rozdziale 1 tej książki - jeśli tak, robimy możliwy do przyjęcia ruch wzięcia pod uwagę interesów osoby w tym, co w bilansie i po przeanalizowaniu wszystkich faktów ona preferuje.
Według utylitaryzmu preferencji czyn przeciwstawny preferencji jakiejkolwiek istoty, jeżeli ta preferencja nie jest przeważona przez przeciwstawne preferencje, jest zły. Zabicie osoby, która preferuje kontynuowanie życia, jest więc złe, jeśli warunki nie zmienią się. To, że nie ma już po nim ofiary, która mogłaby lamentować nad tym, iż jej preferencje zostały pominięte, jest nierelewantne. Zło jest wyrządzone, gdy preferencja nie może być zrealizowana.
Dla utylitarystów preferencji pozbawienie życia osoby będzie gorsze niż pozbawienie życia jakiejś innej istoty, jako że osoby są wysoce ukierunkowane na przyszłość w swoich preferencjach. Zabicie osoby jest więc naruszeniem nie tylko jednej, ale całej gamy najbardziej centralnych i znaczących preferencji, jakie istota może mieć. Bardzo często pozbawi sensu wszystko, co ofiara próbowała zrobić w ostatnich dniach, miesiącach czy nawet latach. Dla kontrastu, istoty, które nie mogą zobaczyć siebie jako całości z przyszłością, nie mogą mieć preferencji codo przyszłej egzystencji. Nie ma to na celu zaprzeczenia, że takie istoty nie mogą walczyć w sytuacjach, w których ich życie jest zagrożone - jak walczy ryba, by uwolnić się od haczyka tkwiącego w jej pyszczku - ale wskazuje na nie więcej niż preferencję do uwolnienia się od stanu, który jest widziany jako bolesny czy straszny. Walka z niebezpieczeństwem i bólem nie sugeruje, że ryba jest zdolna przedkładać przyszłą egzystencję nad nieegzystencję. Zachowanie ryby na haczyku sugeruje powód do niezabijania ryby w ten sposób, ale samo w sobie nie sugeruje powodu utylitaryzmu preferencji przeciw zabiciu ryby w sposób, który przynosi śmierć od razu, bez powodowania wcześniej bólu czy stresu. (Pamiętajmy, że rozważamy to, co jest szczególnie złe w zabiciu osoby; nie mówię przez to, że nie ma nigdy żadnych powodów utylitaryzmu preferencji przeciw zabiciu świadomych istot, które nie są osobami).
Czy osoba ma prawo do życia
Chociaż utylitaryzm preferencji dostarcza bezpośredniego powodu, by nie zabijać osoby, niektórzy mogą uznać ten powód - nawet gdy dołożymy ważne niebezpośrednie powody, jakie w każdej formie utylitaryzmu wzięto by pod uwagę - za niewystarczająco silny. Nawet dla utylitaryzmu preferencji zło wyrządzone zabitej osobie jest jedynie jednym z czynników branych pod uwagę i preferencja ofiary może być czasami przeważona przez preferencje innych. Niektórzy mówią, że zakaz zabijania ludzi jest bardziej absolutny, niż implikuje to ten rodzaj utylitary-stycznej kalkulacji. Nasze życie jest czymś, do czego mamy prawo, a prawą nie można odstąpić z powodu preferencji czy przyjemności innych.
Nie jestem przekonany, czy pojęcie prawa moralnego jest pomocne albo coś wnosi, z wyjątkiem gdy jest używane jako skrótowa forma odnoszenia się do bardziej fundamentalnych moralnych rozważań. Ponieważ idea, że mamy „prawo do życia", jest popularna, warto zapytać, czy są podstawy do przypisania prawa do życia osobom jako różnym od innych istot.
Michael Tooley, współczesny amerykański filozof, argumentował, że jedynymi istotami, które mają prawo do życia, są te, które mogą ująć siebie jako odrębne całości istniejące w czasie - innymi słowy, osoby, jak zdefiniowaliśmy ten termin. Jego argument jest oparty na stwierdzeniu, że istnieje jakiś związek pojęciowy pomiędzy pragnieniami, które istota jest w stanie mieć, i prawami, które można powiedzieć, że istota ma. Jak napisał:
Podstawowa intuicja jest taka, że prawo jest czymś, co może być naruszone, i, ogólnie, naruszyć prawo jednostki do czegoś to sfrustrować odpowiadające mu pragnienie. Załóżmy np., że posiadasz samochód. Wtedy ja jestem w obowiązku prima facie, by nie zabrać ci go. Jednak obowiązek nie jest bezwarunkowy: zależy po części od istnienia w tobie odpowiadającego mu pragnienia. Jeśli nie ma dla ciebie znaczenia, czy wezmę twój samochód czy nie, to, ogólnie, nie naruszam twojego prawa przez zrobienie tego.
Tooley przyznaje, że trudno precyzyjnie sformułować powiązania między prawami i pragnieniami, ponieważ są problemy, gdy ludzie śpią czy są jakiś czas nieprzytomni. Nie chce on przez to powiedzieć, że tacy ludzie nie mają praw, ponieważ nic mają w danym momencie pragnień. Mimo to Tooley utrzymuje, że posiadanie prawa musi być w jakiś sposób powiązane ze zdolnością do posiadania relewantnych pragnień, jeśli nie z posiadaniem samych tych pragnień.
Następnym krokiem jest zastosowanie tego poglądu o prawach do prawa do życia. By wyłożyć sprawę tak prosto, jak można: jeśli prawo do życia jest prawem do kontynuowania istnienia jako odrębna całość, pragnieniem relewantnym do posiadania prawa do życia jest pragnienie kontynuowania istnienia jako odrębna całość. Ale tylko istota, która jest zdolna ująć siebie jako odrębną całość istniejącą w czasie - tj. tylko osoba - może mieć takie pragnienie. W związku z tym tylko osoba może mieć prawo do życia.
Tak Tooley sformułował swoje stanowisko na początku, w błyskotliwym artykule zatytułowanym Abortion and Infanticide (Aborcja i zabijanie niemowląt)*, opublikowanym po raz pierwszy w 1972 r. Jednak problem, jak precyzyjnie określić powiązanie między prawami i pragnieniami, zaprowadził go do zmiany stanowiska w wydanej później książce pod takim samym tytułem. Argumentował w niej, że jednostka nie może w danym czasie - powiedzmy teraz - mieć prawa do kontynuowania istnienia, jeżeli nie jest ona tego rodzaju, że może być obecnie w jej interesie, by istnienie trwało. Można pomyśleć, że to wprowadza ogromną różnicę do końcowego stanowiska Tooleya. Przez jakiś czas nowo narodzone niemowlę wydaje się niezdolne do ujęcia siebie jako odrębnej całości w czasie. Mimo to zwykle myślimy, że może być w interesie niemowlęcia ocalenie od śmierci, nawet jeśli byłaby to śmierć całkowicie bez bólu i cierpienia. Z pewnością dokonujemy tu retrospekcji: mogę powiedzieć, że gdybym był blisko śmierci w niemowlęctwie, osoba, która zabrała becik ze mną z szyn, po których nadjeżdżał pędzący pociąg, była moim największym dobroczyńcą, gdyż bez jej błyskawicznej reakcji nie byłoby mojego szczęśliwego i spełnionego życia, które teraz prowadzę. Tooley argumentuje jednak, że retrospektywna atrybucja niemowlęciu interesu do życia jest błędem. Nie jestem niemowlęciem, z którego się rozwinąłem. Niemowlę nie może oczekiwać rozwinięcia się w rodzaj istoty, którą jestem, czy nawet jakąś pośrednią istotę pomiędzy istotą, którą jestem teraz, a niemowlęciem. Nie mogę sobie nawet przypomnieć bycia niemowlęciem; nie ma żadnych umysłowych powiązań między nami. Kontynuacja egzystencji nie może być w interesie istoty, która nigdy nie miała pojęcia ciągłości ja- tj. nigdy nie była w stanie ująć siebie jako istniejącej w czasie. Jeśli pociąg zabiłby niemowlę, śmierć nie naruszałaby interesów niemowlęcia, ponieważ niemowlę nigdy nie miało pojęcia istnienia w strumieniu czasu. To prawda, że wtedy bym nie żył, ale mogę powiedzieć, że jest w moim interesie, by żyć, tylko dlatego, że mam pojęcie ciągłości ja. Mogę równie dobrze powiedzieć, że było w moim interesie, iż moi rodzice się spotkali, ponieważ gdyby się nigdy nie spotkali, nie doszłoby do powstania embrionu, z którego się rozwinąłem, i nie żyłbym. To nie znaczy, że powstanie tego embrionu było w interesie jakiejkolwiek potencjalnej istoty, która krążyła wokół, czekając do wejścia w to istnienie. Nie było takiej istoty i gdybym nie przyszedł na świat, nie byłoby nikogo, kto straciłby życie, którym ja się cieszę, żyjąc. Podobnie, popełniamy błąd, jeśli konstruujemy teraz interes w przyszłym życiu u niemowlęcia, które w pierwszych dniach po urodzeniu nie może mieć pojęcia ciągłości istnienia i z którym nie ma się umysłowych powiązań.
W swojej książce Tooley dochodzi zatem, bardziej okrężną drogą, do wniosku, który jest praktycznie równoważny wnioskowi, do jakiego doszedł w swoim artykule. By mieć prawo do życia, trzeba mieć, czy przynajmniej w jakimś czasie trzeba było mieć, pojęcie posiadania ciągłości swojego istnienia. Zauważmy, że przez to sformułowanie unikamy jakichkolwiek problemów, jeśli chodzi o śpiących i nieprzytomnych ludzi; wystarczy, że mieli oni, w jakimś czasie, pojęcie ciągłości istnienia, byśmy mogli powiedzieć, że kontynuacja życia może być w ich interesie. Ma to sens: moje pragnienie kontynuowania życia -czy skończenia książki, którą piszę, czy podróżowania po świecie w przyszłym roku — nie mija, gdy nie myślę świadomie o tych rzeczach. Często pragniemy rzeczy, mimo iż nie zajmują one akurat naszego umysłu. Fakt, że mamy pragnienie, jest oczywisty, gdy przypomni się nam to albo gdy jesteśmy nagle postawieni w sytuacji, w której musimy wybrać między dwoma sposobami postępowania, z których jeden sprawia, że spełnienie pragnienia jest mniej prawdopodobne. W podobny sposób, kiedy idziemy spać, nasze pragnienia co do przyszłości nie przestają istnieć. Wciąż będą, gdy się obudzimy. Jako że pragnienia są nadal częścią nas, również nasze interesy w kontynuowaniu życia pozostają częścią nas, podczas gdy śpimy czy nie jesteśmy przytomni.
Ludzie i respekt dla autonomii
Do tej pory nasza dyskusja nad złem zabijania ludzi skupiała się na ich zdolności do widzenia przyszłości i posiadania związanych z nią pragnień. Inna implikacja bycia osobą może być także relewantna do zła zabijania. Jest nurt w myśli etycznej, wiązany z Kantem ale podejmowany przez wielu współczesnych autorów, którzy nie są kantystami, według którego respekt dla autonomii jest podstawową zasadą moralną. Przez „autonomię" rozumiana jest zdolność wyboru, zrobienia i postąpienia zgodnie z własnymi decyzjami. Racjonalne i samoświadome istoty przypuszczalnie mają tę zdolność, podczas gdy istoty, które nie mogą rozważać otwierających się przed nimi możliwości, nie są zdolne do wyboru w wymaganym sensie i dlatego nie mogą być autonomiczne. W szczególności tylko istota, która może uchwycić różnicę pomiędzy umieraniem i kontynuowaniem życia, może autonomicznie wybrać życie. Z tego względu zabicie osoby, która nie wybiera śmierci, nie jest respektowaniem autonomii osoby i jako że wybór życia lub śmierci jest chyba najbardziej fundamentalnym wyborem, jakiego można dokonać, wyborem, od którego zależą wszystkie inne, zabicie osoby, która nie wybiera śmierci, jest najpoważniejszym z możliwych naruszeniem autonomii osoby.
Nie wszyscy zgadzają się z tym, że respekt dla autonomii jest podstawową zasadą moralną czy w ogóle obowiązującą zasadą moralną. Utylitaryści nie respektują autonomii dla niej samej, chociaż mogą przypisywać większą wagę pragnieniu osoby, by żyć, czy to na sposób utylitaryzmu preferencji, czy jako dowód, że życie osoby było jako całość szczęśliwe. Ale jeśli jesteśmy utylitarystami preferencji, musimy pozwolić na to, że pragnienie życia może być przeważone przez inne interesy, a jeśli jesteśmy utylitarystami klasycznymi, musimy uświadomić sobie, że ludzie mogą być w błędzie, jeśli chodzi o ich oczekiwania co do szczęścia. Tak więc, utylitarysta, sprzeciwiając się zabiciu osoby, nie może postawić takiego samego akcentu na autonomii jak ci, którzy respektują autonomię jako niezależną zasadę moralną. Klasyczny utylitarysta może być zmuszony do zaakceptowania, że w pewnych wypadkach byłoby dobrze zabić osobę, która nie wybiera śmierci, na podstawie tego, iż osoba ta wiodłaby nieszczęśliwe życie. Jest to jednak prawdą tylko na krytycznej płaszczyźnie rozumowania. Jak ustaliliśmy wcześniej, utylitaryści mogą zachęcać ludzi, by przyjęli w codziennym życiu zasady, które prawie zawsze prowadzą do lepszych konsekwencji niż jakiekolwiek inne postępowanie. Zasada respektu dla autonomii byłaby pierwszorzędnym przykładem takiej zasady. Faktyczne przypadki, które skłaniają do podniesienia tych kwestii, omówimy krótko w dyskusji o eutanazji w rozdziale 7.
Warto byłoby zebrać nasze wnioski o wartości życia ludzkiego. Zobaczyliśmy, że są cztery możliwe powody do utrzymania, iż życie osoby ma pewną odrębną wartość wykraczającą poza wartość życia istoty, która tylko odczuwa: troska utylitarystów klasycznych o efekty, jakie zabicie będzie miało dla innych; troska utylitarystów preferencji o frustrację ofiary z powodu niespełnienia pragnień i planów na przyszłość; argument, że zdolność do ujęcia siebie jako egzystującego w czasie jest koniecznym warunkiem prawa do życia; oraz respekt dla autonomii. Chociaż na płaszczyźnie krytycznego rozumowania utylitarysta klasyczny zaakceptowałby tylko pierwszy, niebezpośredni powód, a utylitarysta preferencji tylko pierwsze dwa, na płaszczyźnie intuicyjnej utylitaryści obu rodzajów prawdopodobnie opowiedzieliby się również za respektem dla autonomii. Rozróżnienie pomiędzy płaszczyzną krytyczną i intuicyjną prowadzi nas więc do większego stopnia konwergencji na płaszczyźnie codziennego podejmowania moralnych decyzji między utylitarystami a tymi, którzy wyznają inne poglądy moralne, niż miałoby to miejsce, gdybyśmy wzięli pod uwagę tylko krytyczną płaszczyznę rozumowania. W każdym razie żaden z czterech powodów do objęcia szczególną ochroną życia osób nie może być odrzucony od ręki. Dlatego też musimy mieć wszystkie na uwadze, przystępując: do rozpatrywania praktycznych kwestii związanych z zabijaniem.
Zanim jednak przejdziemy do tych kwestii, musimy rozważyć stwierdzenia o wartości życia, które nie odwołują się ani do przynależności gatunkowej, ani do bycia osobą.
Świadome życie
Jest wiele istot, które odczuwają i są zdolne do doświadczania przyjemności i bólu, ale nic są racjonalne czy samoświadome, więc nie są osobami. Będę się odnosić do tych istot jako istot świadomych. Wiele zwierząt prawie na pewno mieści się w tej kategorii; również nowo narodzone niemowlęta i niektórzy ludzie niepełnosprawni intelektualnie. Którym z nich dokładnie brakuje samoświadomości, rozważymy w następnych rozdziałach. Jeśli Tooley ma rację, o tych istotach, które nie mają samoświadomości, nic można powiedzieć, że mają prawo do życia, w pełnym znaczeniu słowa „prawo". Mimo to zabicie ich może być złe z innych powodów. W tej części zapytamy, czy życie istoty, która jest świadoma, ale nie samoświadoma, ma wartość, a jeśli tak -jak wartość takiego życia ma się do wartości życia osoby.
Czy powinniśmy cenić świadome życie
Najbardziej oczywistym powodem, by cenić życie istoty zdolnej do doświadczania przyjemności i bólu, jest przyjemność, jakiej może doświadczyć. Jeśli cenimy nasze własne przyjemności - jak przyjemność jedzenia, uprawiania seksu czy szybkiego biegu i pływania w upalny dzień - to uniwersalny aspekt ocen etycznych wymaga, byśmy rozszerzyli nasze pozytywne oceny własnych doświadczeń tych przyjemności na podobne doświadczenia wszystkich, którzy mogą ich doświadczyć. Ale śmierć jest końcem wszystkich przyjemnych doświadczeń, zatem fakt, że istoty będą doświadczać przyjemności w przyszłości, jest powodem do powiedzenia, że zabicie ich byłoby złe. Oczywiście, podobny argument odnośnie do bólu wskazuje na coś odwrotnego, a więc tylko wtedy, gdy sądzimy, że przyjemność, jaką istoty prawdopodobnie odczują, przeważa ból, którego prawdopodobnie doznają, ten argument liczy się przeciw zabiciu. Znaczy to zatem, że nie powinniśmy skracać przyjemnego życia.
Wydaje się to proste: cenimy przyjemność, zabicie tych, którzy prowadzą przyjemne życie, eliminuje przyjemność, której by doświadczyli, takie zabicie jest więc złe. Ale formułując argument w ten sposób, ukrywa się coś, co znacznie komplikuje kwestię. Są dwie drogi ograniczenia przyjemności w świecie: jedną jest wyeliminowanie przyjemności z życia tych, którzy wiodą przyjemne życie, drugą - wyeliminowanie tych, którzy je wiodą. Pierwsza pozostawia istoty, które odczuwają mniej przyjemności, niż by mogły. Drugie nie. To znaczy, że nie możemy przejść automatycznie od preferowania raczej przyjemnego życia niż nieprzyjemnego do preferowania raczej przyjemnego życia niż nie-życia w ogóle. Można by bowiem zauważyć, że zabicie nie zubaża nas; sprawia, że przestajemy istnieć. Gdy w pewnym momencie przestaniemy istnieć, nie będziemy tęsknić za przyjemnościami, których moglibyśmy doświadczyć.
Może się to wydaje wymyślnym przykładem zdolności akademickich filozofów do znajdywania różnic tam, gdzie ich nie ma. Jeśli tak uważasz, rozważ przeciwstawny przypadek: nie ograniczenia przyjemności, ale jej zwiększenia. Są dwa sposoby na zwiększenie przyjemności w świecie: jednym jest zwiększenie przyjemności tych, którzy teraz istnieją; drugim jest zwiększenie liczby tych, którzy będą prowadzić przyjemne życie. Jeśli zabicie prowadzących przyjemne życie jest złe z powodu utraty przyjemności, wydawałoby się dobre zwiększenie liczby tych, którzy prowadzą przyjemne życie. Możemy tego dokonać przez posiadanie większej liczby dzieci, pod warunkiem iż możemy w granicach rozsądku oczekiwać, że ich życie będzie przyjemne, czy przez chowanie większej ilości zwierząt w warunkach, które zapewniałyby im przyjemne życie. Ale czy naprawdę dobrze byłoby stworzyć większą ilość przyjemności przez pomnażanie zadowolonych istot?
Wydaje się, że są dwa możliwe podejścia do tych zagmatwanych kwestii. Pierwsze po prostu akceptuje, że dobrze jest zwiększyć ilość przyjemności w świecie przez zwiększenie liczby istot prowadzących przyjemne życie i źle zmniejszyć ilość przyjemności w świecie przez jej zmniejszenie. To podejście ma tę zaletę, że jest bezpośrednie i wyraźnie spójne, ale wymaga od nas, by utrzymywać, że jeśli moglibyśmy zwiększyć ilość istot prowadzących przyjemne życie bez pogorszenia sytuacji innych, dobrze byłoby to uczynić. By zobaczyć, czy martwi cię ta konkluzja, użyteczne może być rozważenie konkretnego przypadku. Wyobraźmy sobie, że para próbuje podjąć decyzję, czy mieć dzieci. Załóżmy, że tak dalece, jak chodzi o jej własne szczęście, korzyści i niekorzyści są w równowadze. Dzieci wpłyną na ich kariery w ważnych okresach życia zawodowego i będą musieli porzucić swój ulubiony sposób rekreacji, jazdę na biegówkach, przynajmniej na kilka lat. Wiedzą zarazem, że jak większość rodziców będą czerpać radość i spełnienie z posiadania dzieci i obserwowania, jak się rozwijają. Załóżmy, że jeśli to będzie miało wpływ na innych, dobre i złe efekty zniosą się wzajemnie. Wreszcie załóżmy, że jeżeli para może zapewnić dzieciom dobry start, a dzieci będą obywatelami rozwiniętego kraju o wysokim standardzie życia, jest prawdopodobne, iż będą wiodły przyjemne życie. Czy para powinna uznać prawdopodobną przyszłą przyjemność ich dzieci za znaczący powód do ich posiadania? Wątpię, by wiele par tak zrobiło, ale jeśli zaakceptujemy pierwsze podejście, powinno.
Nazwę to podejście poglądem „całkowitym", jako że według niego zamierzamy zwiększyć całkowitą ilość przyjemności (i zmniejszyć całkowitą ilość bólu) i jest obojętne, czy zrobimy to przez, zwiększenie przyjemności istniejącym istotom, czy zwiększenie liczby istot, które będą istnieć.
Drugie podejście uwzględnia tylko istoty, które już istnieją przed decyzją, jaką podejmiemy, albo przynajmniej będą istnieć niezależnie od niej. Możemy nazwać je poglądem „uprzedniego istnienia". Zaprzecza on, że jest wartość w zwiększaniu przyjemności przez stwarzanie dodatkowych istot. Pogląd uprzedniego istnienia bardziej harmonizuje z intuicyjną oceną, którą ma większość ludzi (jak sądzę), że pary nie mają moralnego obowiązku posiadania dzieci, jeśli dzieci wiodłyby prawdopodobnie przyjemne życie, a nikt inny by na tym nie ucierpiał. Ale jak dopasujemy pogląd uprzedniego istnienia do naszych intuicji w odwrotnym przypadku, kiedy para rozważa posiadanie dziecka, które możliwe, że z powodu odziedziczonego defektu genetycznego wiodłoby dość nieszczęśliwe życie i zmarło przed drugimi urodzinami? Moglibyśmy myśleć, że wiedząc o tym, para nie powinna dopuścić do posiadania dziecka; ale jeśli przyjemność, jaką możliwe dziecko odczuje, nie jest powodem do wydania go na świat, dlaczego ból, który odczuje, jest powodem przeciw temu? Pogląd uprzedniego istnienia musi więc albo utrzymywać, że nie ma nic złego w wydaniu na świat nieszczęśliwej istoty, albo wyjaśnić asymetrię pomiędzy przypadkami możliwych dzieci, które prawdopodobnie będą miały przyjemne życie, i takich, które prawdopodobnie będą miały nieszczęśliwe. Zaprzeczenie temu, że jest źle, wiedząc o tym, wydać nieszczęśliwe dziecko na świat, prawdopodobnie nie zmieni stanowiska tych, którzy przyjęli najpierw pogląd uprzedniego istnienia, ponieważ wydawał im się bardziej harmonijny z ich intuicyjnymi ocenami niż pogląd całkowity; ale przekonujące wyjaśnienie asymetrii nie jest łatwe do znalezienia. Możliwe, że najlepsze, co da się powiedzieć - choć nie jest to zbyt zadowalające - to to, że nie ma nic bezpośrednio złego w stworzeniu dziecka, które będzie nieszczęśliwe, ale gdy takie dziecko już istnieje, ponieważ jego życie nie może zawierać nic ponad nieszczęście, powinniśmy zmniejszyć ilość bólu w świecie przez dokonanie eutanazji. Eutanazja jednak jest trudniejszym wyborem dla rodziców i innych w to włączonych niż niepoczęcie. Mamy więc niebezpośredni powód do nieposiadania dziecka, które będzie miało nieszczęśliwą egzystencję.
Czy jest zatem złe skrócenie przyjemnego życia? Możemy utrzymywać, że tak, zarówno przy poglądzie całkowitym, jak i uprzedniego istnienia, ale zobowiązuje nas to do innych rzeczy w każdym z tych przypadków. Możemy przyjąć podejście uprzedniego istnienia tylko wówczas, gdy zaakceptujemy, że nie jest źle wydać na świat nieszczęśliwą istotę, albo inaczej - przedstawimy wyjaśnienie, dlaczego byłoby to złe, a nie było złe nie dopuścić do istnienia takiej, której życie będzie przyjemne. Alternatywnie możemy przyjąć podejście całkowite, ale wtedy musimy zaakceptować, że jest także dobrze stworzyć więcej istot, których życie będzie przyjemne - a to ma trochę dziwne praktyczne implikacje. Niektóre z nich już zobaczyliśmy. Inne poznamy w następnym rozdziale.
Porównywanie wartości życia różnych istot
Skoro możemy dać afirmatywną - nawet jeśli w jakiś sposób wątpliwą - odpowiedź na pytanie, czy życie istoty, która jest świadoma, ale nie samoświadoma, ma jakąś wartość, czy możemy także porównać wartość życia różnych istot, o różnym poziomie świadomości czy samoświadomości? Nie zamierzamy, oczywiście, podjąć się przypisania numerycznych wartości do życia różnych istot ani nawet sporządzić uporządkowanej listy. Jedyne, co możemy ewentualnie zrobić, to podać jakąś ideę zasady, która -jeśli będziemy mieli dodatkowo odpowiednie szczegółowe informacje o życiu różnych istot - mogłaby posłużyć za podstawę takiej listy. Ale najbardziej fundamentalną kwestią jest, czy możemy w ogóle zaakceptować ideę uporządkowania wartości życia różnych istot.
Niektórzy uważają, że to przejaw antropocentryzmu, a nawet gatunkowizmu, uporządkować wartości życia różnych istot w hierarchiczny sposób. Jeśli tak zrobimy, siłą rzeczy postawimy siebie na szczycie, a inne istoty bliżej nas w proporcjach, w jakich przypominają nas samych. Zamiast tego powinniśmy uświadomić sobie, że z punktów widzenia różnych istot każde życie ma taką samą wartość. Ci, którzy przyjmują taki pogląd, zdają sobie oczywiście sprawę z tego, że życie osoby może obejmować studia filozoficzne, podczas gdy myszy nie; ale mówią, że przyjemności mysiego życia są wszystkim, co mysz ma, i można przypuszczać, że znaczy to dla myszy tyle, co przyjemności osobowego życia znaczą dla osoby. Nie możemy powiedzieć, że jedno jest mniej lub bardziej wartościowe niż inne.
Czy jest przejawem gatunkowizmu ocena, że życie normalnego dorosłego przedstawiciela naszego gatunku jest bardziej wartościowe niż życie normalnej dorosłej myszy? Obronienie takiej oceny byłoby możliwe, tylko jeśli moglibyśmy znaleźć jakiś neutralny grunt, bezstronny punkt widzenia, z którego dałoby się dokonać porównania.
Trudność w znalezieniu neutralnego gruntu jest bardzo realną praktyczną trudnością, ale nie jestem przekonany, że stanowi nierozwiązywalny problem teoretyczny. Sformułowałbym pytanie, które winniśmy zadać w następujący sposób. Wyobraźmy sobie, że mam osobliwą właściwość istoty zdolnej do zamienienia się w zwierzę, że tak jak Puk ze Snu nocy letniej „Stanę się kanią, krukiem lub kukułką, knurem, kocurem, kozłem albo koniem". I załóżmy, że gdy będę koniem, będę naprawdę koniem, ze wszystkimi i tylko tymi umysłowymi doświadczeniami, jakie ma koń, a kiedy będę istotą ludzką, będę mieć wszystkie i tylko te umysłowe doświadczenia, co istota ludzka. Teraz zróbmy dodatkowe założenie, że mogę wejść w trzeci stan, w którym pamiętam dokładnie, jak to jest być koniem, i dokładnie, jak to jest być istotą ludzką. Jaki byłby ten trzeci stan? Pod pewnymi względami - na przykład stopnia samoświadomości i racjonalności - mógłby być egzystencją bardziej ludzką niż końską, ale nie byłaby to ludzka egzystencja pod każdym względem. Mógłbym wtedy, w tym trzecim stanie, porównać egzystencję konia z egzystencją człowieka. Załóżmy, że zaoferowano mi możliwość jeszcze jednego życia i dano do wyboru życie konia lub istoty ludzkiej, w każdym przypadku tak dobrego, jak można by w granicach rozsądku oczekiwać, że może być na tej planecie dla konia czy człowieka. Decydowałbym wtedy pomiędzy wartościami życia konia (dla konia) i życia człowieka (dla człowieka).
Niewątpliwie ten scenariusz wymaga od nas, byśmy założyli mnóstwo rzeczy, które nigdy nie mogłyby się zdarzyć, i takich, które wymagają od nas wyobraźni. Koherencja egzystencji, w której ktoś nie jest koniem ani człowiekiem, ale pamięta, jak to jest być jednym czy drugim, może być kwestionowana. Mimo to myślę, że mogę mieć pewne pojęcie idei wyboru z tej pozycji; i jestem dość mocno przekonany, że niektóre formy życia byłyby widziane z niej jako preferowane w stosunku do innych.
Jeśli to prawda, że możemy mieć pojęcie wyboru pomiędzy egzystencją jako mysz i egzystencją jako człowiek, to - w którąkolwiek stronę poszedłby wybór - możemy mieć pojęcie idei, że życie jednego rodzaju zwierzęcia posiada większą wartość niż życie innego; a jeśli tak jest, stwierdzenie, że życie każdej istoty ma równą wartość, jest osadzone na bardzo słabym gruncie. Nie możemy obronić go przez powiedzenie, że życie każdej istoty jest wszystkim, co dla niej najważniejsze, jako że teraz przyjęliśmy porównanie, które opiera się na bardziej obiektywnym - czy przynajmniej intersubiektywnym - stanowisku i wykracza poza wartość życia istoty rozważanej jedynie z punktu widzenia tej istoty.
Tak więc niekoniecznie byłoby przejawem gatunkowizmu nadać rangę wartościom życia różnych istot w jakimś hierarchicznym uporządkowaniu. Inna sprawa, jak powinniśmy to zrobić, i tu nie mam do zaoferowania nic lepszego niż wyobrażona rekonstrukcja tego, jak to by było być różnymi rodzajami istot. Niektóre porównania mogą być zbyt trudne. Możemy być zmuszeni powiedzieć, że nie mamy najmniejszego pojęcia, czy byłoby lepiej być rybą czy wężem; ale nieczęsto znajdujemy się w sytuacji, gdy jesteśmy zmuszeni wybrać między zabiciem ryby lub węża. Inne porównania mogą nie być takie trudne. Ogólnie wygląda na to, że im wyżej rozwinięte świadome życie istot, im większy stopień samoświadomości i racjonalności i szerszy zakres możliwych doświadczeń, tym bardziej preferowałoby się ten rodzaj życia, jeśli wybierałoby się pomiędzy nim a życiem istoty o niższym poziomie świadomości. Czy utylitaryści mogą obronić taką preferencję? John Stuart Mill spróbował to zrobić w słynnym fragmencie:
Mało kto zgodziłby się na to, by zostać zamienionym w któreś ze zwierząt niżej zorganizowanych, w zamian za obietnicę najpełniejszego użycia przyjemności, których to zwierzę doznać może; nikt inteligentny nie zgodziłby się być głupcem, żaden wykształcony człowiek nie chciałby być nieukiem, żaden człowiek mający jakieś uczucia dla ludzi i wrażliwe sumienie nie chciałby być egoistą ani człowiekiem podłym - nawet gdyby ich przekonano, że głupiec, tępak i łotr są bardziej zadowoleni ze swojego losu niż on ze swojego [...] Lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią; lepiej być niezadowolonym Sokratesem niż zadowolonym głupcem. A jeżeli głupiec i świnia są innego zdania, to dlatego, że umieją patrzeć na sprawę wyłącznie ze swego punktu widzenia. Drugiej stronie oba punkty widzenia są znane.
Jak wskazało wielu krytyków, ten argument jest słaby Czy Sokrates rzeczywiście wie, co to znaczy być głupcem? Czy naprawdę może doświadczyć radości idyllicznej przyjemności z najprostszych rzeczy, niezmąconej pragnieniem zrozumienia i ulepszania świata? Możemy w to wątpić. Jednak inny znaczący aspekt tego fragmentu jest rzadziej zauważany. Argument Milla, by przedkładać życie normalnej istoty ludzkiej nad życie zwierzęcia (z czego większość współczesnych czytelników byłaby dość zadowolona), jest dokładnie paralelny do jego argumentu o preferowaniu życia inteligentnej istoty ludzkiej nad życie głupca. Zważywszy na kontekst i sposób, w jaki termin „głupiec" był powszechnie używany w jego czasach, wydaje się prawdopodobne, że miał na myśli kogoś, do kogo teraz odnieślibyśmy się jako osoby niepełnosprawnej intelektualnie. Z tej dalszej konkluzji niektórzy współcześni czytelnicy będą wielce niezadowoleni; ale jak sugeruje Mill, nie jest łatwo dać preferencję życiu człowieka nad nieczłowieka, bez jednoczesnego przyznania preferencji życiu normalnej istoty ludzkiej w stosunku do innej istoty ludzkiej o podobnym poziomie intelektualnym do tej pozaludzkiej z pierwszego porównania.
Argument Milla jest trudny do pogodzenia z klasycznym utylitaryzmem, ponieważ po prostu nie wydaje się prawdziwe, że bardziej inteligentna istota koniecznie musi mieć większą zdolność do bycia szczęśliwą, a nawet gdybyśmy przyjęli, że ta zdolność jest większa, fakt, iż -jak zauważa Mill - nie jest ona tak często realizowana (głupiec jest zadowolony, Sokrates nie), musiałby być wzięty pod uwagę. Czy utyli-tarysta preferencji miałby lepszą perspektywę obrony osądów, których dokonał Mill? To zależałoby od tego, jak porównamy różne preferencje, utrzymane z różnym stopniem świadomości i samoświadomości. Nie wydaje się niemożliwe, abyśmy byli w stanie znaleźć sposoby nadania rang różnym preferencjom, ale w tym stadium kwestia pozostaje otwarta.
Ten rozdział koncentrował się wokół problemu zabijania istot świadomych. Kwestia, czy jest coś złego w pozbawieniu życia nieświadomego - życia drzew czy roślin dla przykładu - zostanie podjęta w rozdziale 10, poświęconym etyce środowiskowej.