Kazimierz Brandys, "Wariacje pocztowe", Czytelnik, Warszawa 1975.
"Chciałem mu wyjaśnić pewną manipulację: przeszłość się dziedziczy w postaci wspólnej nieprawdy dla powszechnego użytku. Moment stawania się historii jest zwykle lekkomyślny. W przeszłości nie byłem majorem, ale oni dostali naszą przeszłość jako scenariusz z nami w roli majorów. I w tej liczbie mnogiej jest już manipulacja historii. Powstanie film - ja umrę. I ze mną odejdzie moja prawda pojedyncza. Można ją będzie uwzględnić po pewnym czasie dopiero. Gdy historia obeschnie i sklei się z kulturą, wtedy będzie można nanieść moją prawdę - ale już jako sztukę. Wtedy dopiero". (222)
"[...] Roku od Narodzenia Pańskiego 1770 miesiąca Septembris 23 dnia" Prot Zabierski, "z folwarku Szymowizna", zabrał się za kreślenie - czy też raczej tylko pisanie poruczył - listu do syna swego, Jakuba, rozpoczynając tym samym rozpisaną na korespondencję sagę rodu Zabierskich, obejmującą bez mała dwieście lat - historii rodzinnej, nierozerwalnie, acz nieraz w sposób problematyczny, splecionej z historią Polski - zakończoną ostatnim listem, jaki z Warszawy w roku 1970 śle do syna w USA Zyndram Zabierski. Historia mężczyzn, przez nich i dla nich opowiadana. "Z ciała synem waszym jestem, Panie Ojcze, i tego odwrócić nie ma siły [...]. Co wszystko tu napisane, dla was jest pisane, ani dla Pani Matki, ani dla braciszków, to najmniej. Jeno dla was. Z waszego nasiona Bóg mnie stworzył, komuż tedy hańbę mam zwierzyć, jak nie wam, a Bóg ją zna. Przeklniecie syna, wyprzecie się go, pamięć o nim na proch zetleje, taki on synem waszym pozostanie, a wy jemu rodzicem, na to rady niemasz" (19-20) - argumentuje w jednym z pierwszych listów Jakub Zabierski. I w zasadzie każdy kolejny syn i każdy z tych synów, gdy sam zostanie ojcem, podpisywać się będzie pod tą deklaracją - nawet jeśli rodzinne więzy kwestionować będzie ostro i stanowczo. Historia rodu Zabierskich to historia mężczyzn; to zarazem, ukazana poprzez losy jednostkowe, historia pewnej ściśle określonej grupy społecznej - pierwotnie prawdopodobnie średniozamożnej szlachty, wreszcie - z czasem - głównie inteligencji. (Chociaż uogólnienie tutaj takowe jest ryzykowne, ze względu na Brandysa zamiłowanie do kreślenia charakterów, które swobodnie wykraczają poza raz narzucone im ramy profesji, wchodząc w role inne, niespodziewane). To świat prawie bez kobiet - można im składać pod sam koniec listu uszanowanie, o śmierci przyjaciół donosić w słowach delikatnych, coby kruchej siostrzyczce problemów więcej nie sprawiać, nad ich długiem trwaniem na włościach, wbrew zawieruchom historii, pochylać się z niejakim podziwem, można wreszcie dostrzec w ich oczach ów niebezpieczny błysk - zew niemalże - znamionujący femme fatale, w końcu - pokazać wolno je w krzywym zwierciadle satyry - tak jak w liście Juliana Zabierskiego, z niejaką emfazą piszącego o "nimfomankach tkniętych wścieklizną macicy" i o "sensatkach, cierpiących na newralgię duszy". Ale nie one są bohaterkami. Wielkie sprawy to nie ich sprawy.
O polskości i innych demonach - tak można by spróbować w jednym zdaniu określić tematykę tej powieści. Zarazem, wydaje mi się, jest to określenie bardzo trafne - i paradoksalnie, gdyż szerokie przecież - zawężające. Nie jest to przedstawiona w obrazkach historia Polski - we wszystkich swoich upadkach i nielicznych wzlotach. Konfederacje, powstania, konspiracje, wojny, emigracje - wszystko to istnieje tu niejako na marginesie, odbija się na egzystencji, na podejmowanych życiowych wyborach, lecz nie działanie stoi w centrum zainteresowania, lecz odpowiedzialność za nie. Słowem, konsekwencje. Wystarczy spojrzeć na daty poszczególnych listów, z pewną nawet monotonią pomijające lata, które od początku edukacji wbija się polskim dzieciom do głów w trakcie nudnych zazwyczaj lekcji historii. Polskość jest tu kategorią nadrzędną, gdyż właściwie zawsze to ona jest na pierwszym planie - najpierw jesteś Polakiem, człowieczeństwo jest w tobie wtórne, doszukać się go musisz. Trudno skojarzeń z Gombrowiczem uniknąć, narzucają się same. Stosunek Brandysa do tej polskości kontuszowej, sarmackiej, więcej z przebierankami i błazenadą mającej wspólnego niż z trzeźwym patriotyzmem, jest równie krytyczny. Gdyby jednak powieść ta pozostała tylko na tym poziomie, nie byłaby może i nudna, ale powtarzała coś, z czym w literaturze już się rozliczano (chociaż może wciąż za mało - jakby do końca rozliczenie to wciąż jeszcze nie dotarło), stanowiłaby raczej prywatny rachunek sumienia. Jeśli tak nie jest, to dlatego, że polskość owa nie przysłania wyżej wspomnianego człowieczeństwa - absurdalne nieraz perypetie bohaterów godzą także w sedno ich tożsamości, każąc ją redefiniować albo w ogóle od początku zbudować, na gruzach poprzedniej. Kim bowiem jest Jakub Zabierski, w klatce razem z małpami przebywający, odmawiający w tureckiej niewoli przyjęcia islamu i jednocześnie bluźniący przeciwko Bogu? Kim jest Michaś - świętym czy jedynie oszustem, bazującym na mistycznych tęsknotach? Kim jest-że Seweryn, dopuszczający się aktu - żeby słów właściwych użyć - auto-kanibalizmu, a wspomagający się przy tym nie czym innym, jak tylko cerkiewnym krzyżem? Jak można nazwać pysznego emigranta Jana Nepomucena, który najmuje się do cyrku i z niejaką dumą chwali się w liście do ojca, iż pokazuje się "konno w entrakcie, zaznaczon na programach: CÉLEBRE UHLAN POLONAIS (exercises équestres, a cheval M. le comte Z...ski)". Po czym dodaje w podobnym tonie: "Zdziwiłby się Tatko mym widokiem, bo na głowie mam czako z niegdysiejszego pułku ułańskiego od jen. Konopki, kurtkę po chevaulégers a spodnie czwartackie; w ręku zaś dzierżę lancę z chorągiewką o narodowych barwach, lecz z krzyżem naszytym błękitnym. Moje exercices są skoki konne przez płot, za którym siedzi Turek-kukła. Skacząc winienem go przebić lancą, co wcale nie jest trudne, a za to aplauz głośny pozyskuje u silnie wzruszonej publiki, wiewającej muszuarami. Od dni albowiem Rewolucyi naszej, tak smutnie zakończonej, Polacy są ponad wyraz u Belgijczyków lubieni i znani za herosów. Niemożliwe wszelako jest im wyeklarować, że nie pod tureckim jarzmem Polska jęczy. Gdy o Nikołaju im powiesz, wnet kiwają głową: Oui, oui! le Sultan!" (120-121). Kim są przedstawiciele kolejnych pokoleń aż do Zyndrama, smętnie się włóczącego w poszukiwaniu raz utraconego Anioła? Na pytanie o to, czym jest nasza polskość nakłada się nie mniej ważkie - kim jestem ja sam? "Fundament mej niedoli, Synu Mój Osobliwie Kochany, w tym zależy, że mam dwa sposoby trzymania o sobie. Zacnym-em człowiekiem czyli niecnym? [...] Niechże mnie kto odpowie, którym człowiekiem jestem, bo oboma razem być mi trudno".
Te dwa wielkie tematy splatają się jeszcze z jednym - z tematem, który trudno nazwać, nie trywializując. Nie jest nim chrześcijaństwo samo w sobie - raczej obecność Boga, relacja między Nim a człowiekiem, możliwość cudu - cała, bardzo szeroka sfera, na różnych płaszczyznach - czasami bardzo poważnie, czasami z ogromnym ładunkiem groteski - wykorzystywana.
Co najbardziej zaskakujące - "Wariacje pocztowe" to powieść dobra, bynajmniej tematycznie, mimo tej wielości, nieprzeciążona. Dla mnie jednak w czymś jeszcze innym - wątku kilkakrotnie sygnalizowanym, acz może nie głównym - ciekawa. Mam na myśli problem, który zdaje się poruszać Brandys (a może i Brandysa?): mityzację historii (w dwie strony to działa: można wybielać lub tworzyć czarną legendę), wielość i swobodę (za daleko posuniętą?) interpretacji. Zarówno historii jednostkowej - jak w opowieści o losach Juliana Zabierskiego, gdzie młodzieńcza miłość później opisywana jest zgryźliwie i brutalnie: "[...] kochałem się po smarkaczowsku, krańcowo i całkiem bezprzytomnie w dziwce, która zaszła w ciążę z popem, miała poślubić rosyjskiego księcia, występowała w teatrze i zginęła zastrzelona, gdy odkryto, że była agentką carskiej policji". Jak i historii rodzinnej, a pewnie i historii w ogóle, każdej z rodzin z osoba, ale i całych narodów, gdzie grzechy ojców stają się powodem do sławy i chwały synów: jak było naprawdę, nikt już nie pamięta. A może tylko nie chce pamiętać. "Wspólna nieprawda do powszechnego użytku"?
I jeszcze jeden atut, kolejny powód, dla którego warto się z "Wariacjami..." zapoznać - to bardzo ciekawa gra z formułą powieści epistolarnej. Wielostylowa - od kwiecistego i wciąż jeszcze barokowego stylu właściwego Protowi Zabierskiemu, poprzez dobrze nam znany z romantycznej korespondencji ton, młodopolskie uniesienia aż do - kto wie, czy nie najciekawszego - listu ostatniego, zupełnie już współczesnego. Groteska. Liryzm. Realistyczny opis. Wyolbrzymienie. Laboratorium stylu.
Książka ta jest popisem twórczości literackiej Brandysa. Niepowtarzalny pomysł autora na formę książki, której umiał się podporządkować, jest godzien uwagi.
Na pewno trudno jest się w tej książce odnależć zwykłemu czytelnikowi. Brandys wraca do przeszłości, przytacza fakty historyczne na przykładzie sagi poszczególnych pokoleń rodziny Zabierskich. Walory historyczne książki, ciekawe anegdoty, niekiedy tragiczne, niekiedy śmieszne, a niekiedy bardzo zawiłe mogą świadczyć także o tzw. "polskości". Poszczególni bohaterowie książki są odważni, honorowi, dumni. Lecz z czasem podporządkowanie regułom historii i moralnym normom danej epoki na nowo formułuje moralność opisanych ludzi. Na tym przykładzie ukazany jest właśnie rozłam tradycji, spłycenie obyczajów i coraz większa rola materializmu w życiu człowieka. Im dalej zaglądamy w książkę,tym więcej tam waśni, nieporozumień wynikających także z porywczości Zabierskich.
Ciekawym wątkiem książki jest historia powstańca, jednego z bohaterów, który w obliczu śmierci głodowej, pozbawiony własnej świadomości zjada... własną nogę, amputowaną mu wcześniej przez lekarza. Pozostawiony na pastwę losu, nie ma wyjścia. Targają nim rozterki moralne, zadaje sobie pytanie, czy jest zwierzęciem, czy zasługuje na miano człowieka. Probuje tego dociec poprzez wiarę w Boga...
Kazimierz Brandys urodził się w 1916 roku w Łodzi, prozaik i eseista, tłumaczony na wiele języków, laureat nagród: im. Jurzykowskiego (1982), Prato-Europa (1986), im. Ignatio Silone (1986), odznaczony w roku 1993 francuskim Orderem Sztuk Pięknych i Literatury. Przed wojną, jako student prawa na Uniwersytecie Warszawskim był działaczem lewicowego Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej. Ze względu na swe żydowskie pochodzenie okupację niemiecką spędził na tzw. "aryjskich" papierach w Warszawie i w Krakowie. Po wojnie wkrótce zamieszkał w Warszawie. Od roku 1981 mieszkał w Paryżu, gdzie zastało go wprowadzenie stanu wojennego w Polsce. Zmarł wiosną 2000 roku. Wśród jego bogatego dorobku pisarskiego na miejsce pierwsze wysuwa się jedna pozycja - Wariacje pocztowe (pierwsze wydanie 1972 rok). Książka - zbiór listów ojców do synów w interesujący sposób opisuje losy jednej rodziny wplecione w historię Polski z lat 1770 do 1970.
Pierwszy z nich - datowany na rok 1770, pisany przez Prota Zabierskiego do syna Jakuba z folwarku Szymowizna. Kolejne datowane są na lata 1799, 1833, 1867, 1900, 1932 i 1970. Ojcowie i synowie dzielą się w nich troskami i radościami, przemyśleniami i pomysłami na życie rodziny, na życie Polski. Losy rodzinne się zmieniają, pewne sądy o wydarzeniach również. Książka ta, uchwyciła nie tylko zmiany w rodzinie, przede wszystkim jednak pokazuje zmiany w historii narodu, jego sposobu myślenia i zachowania. Stylizacja na korespondencję sugeruje czytelnikowi dystans wobec narratorów, dzięki czemu dzieło uzyskuje tak cenną autonomię.
Przygody i perypetie rodzinne, jakie zdarzyły się w obrębie jednej rodziny są zaskakujące. Jeden z rodu Zbierskich musiał tańczyć z małpą przed wezyrem, inny upiekł i zjadł własną nogę podczas kampanii napoleońskiej. Jeszcze inny popełnił „grzech ciężki' z małpą, z którą zamknięto go w klatce. Śmieszność i nierealność niektórych wydarzeń zawsze łączy się jednak z refleksją na temat Polski, wydarzeń historycznych, jakie ją spotykają i losów przyszłych pokoleń. Oto jedna z ocen naszego narodu: "U nas drobniutki pryszczyk rozdyma się naraz do ogromu wrzodu, z czego następnie urastają potworne wieże Babel, istne burdele kłótni i gadania [...]”Pytanie, jakie stawia autor w swoim dziele brzmi: czy Polska umie poradzić sobie z bagażem romantycznej tradycji, zesłańców, z całą mitologią powstańczą? Nie odpowiada na to pytanie wprost, jednak dokładna lektura przyniesie czytelnikowi autorską odpowiedź.
Książka nie podobała się ówczesnym krytykom. Zarzucali autorowi mieszanie się do spraw Polski, twierdzili, że Żyd nie będzie pouczał Polaków o historii narodu. Opinie te nie zniszczyły ważnego dla polskiej literatury dzieła. Ciągle jest i warto je czytać. Pojawia się pytanie: czy dałoby się pisać dalszy ciąg listowej historii? Myślę, że tak i nie byłaby ona za bardzo różowa.
STRESZCZENIE (autor: Marenejra) - „Wariacje pocztowe” - powstanie: wrzesień 1969 - sierpień 1971.
1770
Prot Zabierski (herbu Zadra) do swego syna, Jakuba, z folwarku Szymowizna. Pisze 23-25 września.
Ojciec pisze do Jakuba, tzn za niego pisze Mucharzewski (niemowa, bo mu język obcięli), bo sam ma bielmo na oku. Pozdrawia matka, Antosiowa (niańka), bracia, kuternoga Lipkowski, Ksiądz Pasiborski. Trzymają w sekrecie, że go opętał zły (uczestniczył w konfederacji) i siedzi w celi u ojców bernardynów w Jampolu.
Ojciec opowiada, jak rozbolał go ząb - zaczął mu rosnąć, puchnąć, był jak drzewo, potem jak człowiek, na koniec jak dzwon. Przyszedł ksiądz, ale Zabierski nie mógł już mówić, ksiądz się obraził, bo myślał, że Zabierski nie chce z nim gadać. W nocy urojenia, Mucharzewski przyszedł z pomocą. Ząb zamienił się w karzełka, wołał: rwij mnie! I rozpoczęła się dyskusja między zębem a palcem - wyszło, że to wszystko przez Kubę i jego nieposłuszeństwo ojcowskie. Ten sam diabeł, co skusił Jakuba, wszedł teraz do gęby Zabierskiego. Następnego dnia, kazał on wyjąć Mucharzewskiemu czepeczek i kitajkę. Czepeczkiem okręca palec by ucichł, kitajką głowę - supeł przy zębie. Zasnął. Następnego dnia było mu lepiej, poszedł do kościoła, wyspowiadał się od diabłów. Potem poszedł do karczmy żyda Hirszki, napił się wódki, Hirszko zaczął mu obwiązywać zęba do wyrwania, koniec druta przywiązał do krasuli, trzech facetów z Lipkowskim trzymało Zabierskiego na taborecie. Nagle Hirszko wyskoczył z krzaków z krzykiem, krowa pobiegła, Zabierski stracił przytomność, obudził się na podłodze z zębem w garści. Wnioski: albo choroba zginie, albo człowiek. Najgorzej kiedy człowiek sam, w innych ludziach jest Bóg, dlatego Kuba musi wyrwać swe zło i powrócić.
Jakub Zabierski do swojego ojca, Prota. Miejsce pobytu nadawcy nieznane. Grudzień.
„Ja nie wariat i wy o tym wiedzcie”. „Z Jasiem Kuryłłą we dwóch my poszli”. Dojechali o świcie do Węgrowca. Potem przeprawiali się przez rzekę, spotkali jakiegoś dziwnego, strasznego dziada, wszędzie była kupa Żydów od których uciekali. Dotarli do zamku, zeszli do kaplicy - a tam MNICH, którym się okazał Dziad - Rotmistrz Hładyna. Złożyli przysięgę na Kawalera Krzyża Świętego.
Jakub chce opowiedzieć tylko ojcu o swoich przypadkach i hańbie, za którą go pewnie się wyprze, ale to nieważne, bo i tak dalej zostanie jego rodzicem - takie prawo boskie, a hańba to nie tylko jego, ale całego rodzaju ludzkiego, bo wszyscy są człowiekamixD
Rotmistrz Hładyn został skrzywdzony przez generała Apraksyma. Uwiódł mu żonę! Rotmistrz często się przebierał, podsłuchiwał w obozach. Teraz miał być zwierzchnikiem oddziału Jakuba. Uczył ich przeróżnych języków i powtarzał, że trzeba zapomnieć kim się jest, bo człowiek może być każdym - wypełniali więc różne misje w przebraniach, Jakub i Kuryłło zawsze razem, nawet kiedyś mszę odprawiali z ukrytymi pistoletami. Nieszczęście Jakuba zaczęło się w 1769 roku, gdy został oddany do asystencji Hrabiemu Potockiemu w jego posłowaniu u wielkiego Wezyra, będącego w Chan Tepe w obozie sułtańskim. Kuryłło podążył za nim. Wezyr był rozzłoszczony na Polaków za zerwanie traktatu, postanowił traktować ich jak wrogów, chyba że przed nim uklękną, co też Podczaszy zrobił, nazywając go królem. Wezyr się namyślił - o, jakby Polacy Mahometa przyjęli to byłoby dla nich wsparcie. Ale oni w bunt z Kiryłłem, Turki ich pojmali w nocy, okazało się, że Podczaszy do Chocimia odjechał. Im karzą przyjąć wiarę, ale zaczynają „Ojcze nasz”. Zostali pojęci i wywiezieni. Lądują w ogrodzie Wezyra wśród cyprysów w dwóch klatkach. Każdy miał po małpie - Zaphira i Zelinda. Wezyr prowadził ich razem z małpami na łańcuszkach na dwór, gdzie musieli tańczyć skocznie. Nocą mówili do siebie, śpiewali piosenki - by pozostać ludźmi. W dzień czekali na pory karmienia.
Pewnego dnia, Jaś przestał mówić. Przyszedł strażnik (Krwytułł), powiedział, że gdyby miał tak swoich synów widzieć, to wolałby nieżywych. Wypomina, że to Bóg im to zrobił, nie są już ludźmi, ale jeśli przyjmą Koran to się klatki dla nich otworzą. Jakub postanowił zostać przy Bogu ze złości na niego za taki los - to przed jego tronem chce się spytać, za co to wszystko. Został więc małpą, pokazywali go nago, nie dostawał już tyle jedzenia co wcześniej, ale małpy dostawały, były dobre i się dzieliły. W końcu Jakub popełnił grzech ze swoją małpą, potem w Jampolu się z tego wyspowiadał. Jaś zrobił to wcześniej od niego. Teraz 5 dni wisiał na kratach, w końcu go zakopali pod klatką. Moskwa pokonała Turków, to szansa dla Jakuba, ale on nie chce wychodzić z klaty. W końcu wiozą go z małpami do Istambułu.
Jakubowi udało się uciec, kradł po wioskach. Wreszcie znalazł się w Kamieńcu Podolskim - przyjechał na wielbłądzie z dwiema małpami. Tam go ubrano, opatrzono i wysłano samego bez małp do Jampola. Jakub prosi ojca, by go nie szukać i nie czekać jego powrotu, bo jest już duchem przeszłym i takim chce pozostać. Mieszka obecnie jak pustelnik, zarosły, skromnie, samotnie. Nic go już nie cieszy, stał się upiorem - żywy a nieżywy, sam już nie wie kim jest, nie chce się oglądać. Prosi by ojciec mówił tylko, że gdzieś na tajnych misjach jest i nikomu o tych małpach nie mówił.
1799
Jakub Zabierski do swego syna, Seweryna, z włości Szymowizna. 21 litopad.
Jakub buduje dom, Hirszkowicz mówi mu, że wszyscy się śmieją z tego jego budowania. Okazało się, że Jakub ożenił się z siostrą Jasia Kuryłły, ale niedawno umarła, a Kuryłłowie go nie lubią, bo przegrali z nim proces o włoście w Węgrowcu.
Kiedyś w Porty Otomańskiej zjadł z głodu przyjaciela. Ojciec jego zmarł zaraz po dostaniu od niego listu, bo ludzie mówią, że to przez grzech Jakuba, ale on wie o zębie, który wyrwał sobie zbyt późno. Seweryn jest obecnie w Warszawie. Jakub pyta o zdrowie Michasia (brata Seweryna), bo śnił mu się ostatnio siedzący w jakiejś skrzyni plugawej.
Co niedzielę Jakub Hirszkowiczowi czyta Pismo Święte. By go nawrócić, kiedyś umieścił go w chlewiku z wieprzkami (cóż za podobne metody). Nie przeszedł na chrześcijaństwo, ale już nie oponuje, gdy się je mu wykłada. Jakub każe troszczyć się o Michałka.
Seweryn Zabierski do swojego ojca, Jakuba. Pisane z Warszawy. 21 listopada, ul. Miodowa.
Seweryn (narzeczona Zofia) jest w Warszawie (przybył kupić Zofii podarek ślubny i uściskać Michasia, brata), wszędzie duży ruch. Pytał o małpy, ale nigdzie ich nie ma, były jakieś u Podkomorzego, ale pomarły. Nosi teraz okulary, Michaś go w pierwszej chwili nie poznał. Mówi o swoim bracie 6 lat młodszym, że nie wie co z jego kollegium, chłopiec twierdzi, że nic go tam nie nauczą. Pyta Seweryna, co myśli o Bogu, co myśli, a nie czy wierzy, bo Seweryn odpowiada, że wierzy. W ogóle zmężniał, nabił sobie fajkę i zaczął palić. Potem pytał, co myśli o mieście. Seweryn opowiada o ruchu miasta, tłoku, o jego przemożności, na co Michał zaczyna się śmiać. Dla niego stolica to grób, a ludzie to myszy. „Nie ma tu życia, jeno pełzanie much po trupie”. Chodzą do kościoła, ale robaczywa to wiara. Traktował Seweryna jak młodszego (bo pierwszy raz był w stolicy), a nie starszego brata.
Seweryn zaczął zastanawiać się nad bratem, rozglądać po mieszkaniu - może po rzeczach dowie się o nim więcej. Pokój był nie nędzny, ale prosty, zakonny, harmonijny, czysty. Zdumiała go szklana kula. Za ścianą grał ktoś na klawesynie. Michaś wytłumaczył, że to pani Scarlatti de Brieux, nikt nie gra jak ona. W końcu wyznaje, że o Bogu trzeba myśleć, a on ma z nim sprawę. Bóg jest tajemniczą liczbą, którą trzeba poznać; trzeba stać się Bogiem. Głosi: „Syn Boży w Szwajcarii”, co poraża Seweryna. Nagle muzyka ustaje, wchodzi „kuzynka”, Michał przedstawia ją bratu (Scarlatti) i mówi, by przychodził kiedy chce.
Seweryn wrócił na swą stancję (mila), odmoczył zmęczone nogi. Następnego dnia wezwał go do siebie X.Rektor Kalesza (X - ksiądz). Okazało się, że Michał nie jest już w kolegium, a odebrał go ponoć sam ojciec. Rektor podał nawet datę, gdy widział się z ojcem - 28 września. Jest to data imienin ś.p. Matki, więc Seweryn dokładnie wie, co robił ojciec; była to niedziela, nauczał Hirszkowicza, potem grał z nim w szachy. Ale rektor opowiedział nawet wygląd ojca, który do niego pasował. Zaczął pytać o syna Hirszkowicza - żyda, który wyruszył do Francji i pod nazwiskiem Jelińskiego służy w legionach. Do czego to żydzi mogą dojść… Seweryn spytał, czy rektor zna panią de Brieux, okazuje się, że różnie o niej mówią, w jej domu Bóg na pewno nie mieszka. Rektor znał szczegóły poznania się Michała z panią de Brieux. Uczniowie w lecie poszli na spacer, a że byli spragnieni to wstąpili do domu pani de Brieux, poczęstowała ich wodą i od razu zaczęła przymilać się do Michała, na koniec dała mu białą różę. Od tej pory Michał tam bywał, w końcu zamieszkał. Na koniec rektor wyraził żal po stracie zdolnego ucznia.
25 listopada. Następnego dnia po wizycie u rektora, Seweryn udał się do Michasia by spytać o jego postępowanie, ale go nie zastał. Rozmawiał zaś o nim z panią de Brieux. Michał zmarnowałby się w kolegium. A wszystko zaczęło się w Szwajcarii. Ktoś tam ogłosił się Synem Bożym, zapowiadającym nową wiarę. Potem pan de Brieux namówił ją do rzucenia domu, razem zamieszkali, potem wzięli ślub. Następnie żyli we Francji i szerzyli nową wiarę, na koniec zamieszkali w Warszawie. Wychodząc, Seweryn w oknie ujrzał twarz Michasia, przeraził się i poszedł do konsyliera Sztolca, by wypytać go o panią de Brieux. Różnie o niej mówią, Sztolc radziłby jednak od tej rodziny trzymać się z daleka. Seweryn ponownie udaje się do pani de Brieux, tym razem zastaje brata, który wita go radośnie. Właśnie toczą dyskusję o Werterze Goethego. Grupka ludzi siedziała przy świecącej szklanej kuli. Seweryn chciał zabrać Michasia na stancję do siebie, ale nagle tłumek krzyknął „On wzywa” i wszyscy doskoczyli do kuli. Seweryn też. Zdziwiła go brzydota pana de Brieux, a dostojność, gdy przemawiał do kuli, jakby ktoś w niej siedział. Wszyscy ze wzruszeniem przyjęli nowinę: „On przyszedł!”. Michaś miał zaszklone oczy.
Środa - S. wczoraj przestał pisać, bo trawiła go gorączka: w szklanej kuli ujrzał twarz mężczyzny (okrągła, łysa, trzy gwiazdy na kłobuku), który mu szepnął, by zostawił swego brata w spokoju i już się udał do domu. Następnie ujrzał dworek rodzinny (taki w oddaleniu, jak go kiedyś Matka namalowała), ojca i psa Liszkę, usłyszał głos: „Wracaj do Szymowizny!”, Michaś krzyknął i padł, Seweryn doskoczył do niego, ale odgoniła do pani de Brieux, chłopiec miał atak jakby padaczkowy, kobieta go ocuciła, papuga zaczęła wyganiać Seweryna, pani de Brieux spojrzała na niego nienawistnym spojrzeniem i ostro kazała się wynosić, papuga całkowicie go wygoniła. Seweryn przez śnieg udał się do siebie, trawiła go gorączka, dopiero następnego dnia wrócił do domu de Brieux - był zamknięty, uprowadzili Michasia. Seweryn postanowił zostać w Warszawie, dopóki go nie odnajdzie.
PS 26 listopada - list od Michasia, by nie winić pani de Brieux oraz go nie szukać, bo udał się zgłębiać tajemnice, prosi o wybaczenie. Imię siedziby zaszyfrowane cyframi (nie umiem rozszyfrować:P).
1833
Seweryn Zabierski do swego syna, Jana Nepomucena. Pisane w majątku Szymowizna. Grudzień.
Jan jest za granicą, pismo to ma być mu dane dopiero po śmierci Seweryna. Cel pisma: „wymiecenie duszy z grzechów uczynionych i pomyślanych”. Do 1811 żył zgodnie z przykazaniami, harmonijnie, w owym roku wstąpił do 2go Pułku szaserów konnych, ruszył na Grodno. Napoleon straszliwie go skrzywdził. Pułk rozbity pod Możajeskiem, objął komendę kwadronu wspólnie z Bertolodą. Zmierzali do domu, Sewerynowi postrzelona noga źle się goiła, postanowił się oddać do niewoli Kozaków - tam jako oficer zostałby uszanowany, wzięty za jeńca. Bertold się nie zgodził, na noc się zatrzymali w cerkwi, rozpalili ognisko, Bertold obejrzał nogę, która była tak spuchnięta, że Seweryn nic nie czuł, ktoś tam jadł psa. Seweryn w 1812 wrócił z wojny kulawy. Cesarz miał mu chwalebnie powiedzieć: „Polak bez nogi więcej wart niż królestwo”. Bertold oderżnął nogę, zemdlał, został zostawiony pod cerkwią, bo towarzysze myśleli, że jest martwy. Pod tą cerkwią przeżył coś pięknego - ŻYŁ! I chociaż nie miał sił, był niezmiernie szczęśliwy, że żył. Do tej pory Bogu służył jak tyranowi, a Bóg dobry był gdzieś w nim, w środku. Zobaczył też przy sobie śp. Michasia.
Michaś wrócił po 22 latach, dziwny, zadumany, jakby we własnym życiu. Seweryn się nim zaopiekował, próbował do niego dotrzeć, ale niczego to nie dawało. Zjeżdżali się lekarze, ale nie mówili niczego nowego, ponad to, że jest chory, obłąkany, będąc na strychu może nawet jakiś pożar wzniecić. S. postanowił wywieźć go do Warszawy, znalazł Michasia przy stawie z książką (nie czytał, wpatrywał się w staw) i zapowiedział mu podróż. Michaś w końcu przemówił, że S. chce odebrać mu spokój i wywieźć. A potem powiedział, że czekał na niego 10 lat, od „tamtej” chwili (Seweryn uderzył brata w twarz) - od 1811, kiedy pod cerkwią ukazał się Sewerynowi i powiedział mu, że cierpiąc jest sam teraz Bogiem. Seweryn wkurzony wrócił do siebie, siedział w samotności, nagle przyszło mu do głowy, że Michał mógł popełnić samobójstwo, co się okazało prawdą. Przeprasza syna, że okłamali go o gruźlicy stryja.
Seweryn wyjawia jeszcze jeden sekret: gdy był przy tej cerkwi to prawie umierał z głodu i … zjadł tą swoją odciętą nogę. Rozpalił ognisko, piekł ją obracając krzyżem! A potem zjadł nie patrząc na to, że miejscami jest zgniła! Dziś czuje się gorzej niż zwierzę, ale wtedy z głodu wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Zasnął nasycony przy ognisku, następnego dnia odnalazł go Bertold, który zgubił w śniegu resztę kompanów, przygarnął go oddział Jelińskiego. Obok Jelińskiego na saniach, Seweryn trafił do Grodna, skąd odebrała go żona i przywiozła do domu. Seweryn prosi w liście syna o to by dowiedział się, czy są na kartach historii przypadki samojedztwa, jaki jest do tego stosunek, a zebrane info wysłał do Kancelarii Rzymskiej, bo Seweryn się kiedyś wyspowiadał z tej zjedzonej nogi O. Jozefatowi, który stwierdził, że takiego grzechu nie ma w spisie i on mu nic na to nie powie, rozgrzeszenia też dać nie może. Seweryn zaczął błagać, kląć się, że przecież to jego własna noga była, a zresztą, przyjmując komunię zjadamy ciało Boga. Jozefat wykręcał się jeszcze tym, że skoro to w cerkwi było, to nie jest to region Rzymskiego Kościoła. Seweryn się oburzył - on z dziada pradziada chrześcijanin w swoim kościele się nie może wyspowiadać? Jozefat obiecał przekazać sytuację biskupowi i na Trzech Króli dać odpowiedź. Nie dostał, udał się do biskupa. Po dwóch latach nic, w końcu jakiś ksiądz go wysłuchał i powiedział, że przyszła wiadomość od papieża. Kościół nakazywał Sewerynowi zapomnieć o tej nodze i nikomu o niej nie mówić. Dlatego prosi syna by dowiedział się, choćby po jego śmierci, jak z tym samojedztwem jest.
Jan Nepomucen Zabierski do swego ojca, Seweryna, z miasta Liege w Belgii. 18 września 1833. Hotel de Suisse a Liege.
Jan nazywa siebie wyrodnym synem, bo jest na emigracji. Pisała mu Klara (siostra), że ojciec chory był, więc pyta o zdrowie. Zawiadamia, że Guś Wołowicz nie żyje (Klara się zawsze o niego wypytywała). Zmarł na suchoty. Pisze o niewoli, która jest skutkiem historii, o niewidzialnych łańcuchach. Z Gusiem udali się do Klubu, dawno już tam nie byli, Prezes powitał ich jak dzieci. Doszły jakieś takie plotki, że Janowi dobrze się wiedzie na żołdzie Prusackim, przytył itede. Potem wspominają konfederację, dziadek Jana w niej uczestniczył (Jakub). Popadł w zatarg, bo powiedział, że nie wie czy to możliwe, by Maryja była dziewicą, podaje naukowe przykłady tego, że nie ma czegoś takiego, jak samopoczęcie, co innego legenda religijna. Gwar i protesty - obraził Maryję. Zaczęli mu zarzucać, że jego dziad małpę ochrzcił, stryj kanibalizm przyjął, ojciec zaś „postument memorialny wystawił w Nikołaja.” Każą mu przepraszać i całować rękę Prezesa. Dopadli do niego, zaczęli na siłę powalać na kolana. Gdy uwolnili, krzyknął, że karku nie ugnie i woli być człowiekiem niż Lachem. Uderzył prezesa w brzuch aż poleciał razem z krzesłem. Następnego dnia dostał wezwanie na pojedynek za obrazę Panienki (taka niby przykrywka za wyrżnięcie w brzuch Prezesa). Na pojedynku jedynym rannym był Guś - buchnęła mu z ust krew, bo dostał krwotoku wewnętrznego. Jeszcze przed omdleniem prosił Jana by zaraz jechał do Hotelu w Liege, bo ma tam ważną sprawę: pieniądze do oddania za które poręczył nazwiskiem. Chodziło o cyrk - pewien Węgier poprosił go by przejechał się koniem w entrakcie, a że to sprawa polska i honorowa, to Guś musi choćby nie wiem co, ale Węgier go wygonił widząc w takim stanie.
Po pięciu dniach krwotoków, Guś zmarł. W noc przed śmiercią śniła mu się Warszawa, Jan obiecał że go zabierze, Guś jeszcze o Klarze i o tym, by nie kłócił się z ludźmi w klubie, umarł. Węgier dał pożyczkę na pogrzeb, Jan najął się w cyrku, pokazuje się konno w antrakcie (skoki konne przez płot, za którym siedzi Turek-kukła). Wszędzie w ogóle na świecie myślą, że Polskę Turki zajęli, nie Rosjanie... Nocą Jan myśli o ostatnich słowach Gusia, w końcu wytłumaczył sobie je jak chciał, czyli opacznie - a więc kłótnie jak najbardziej wskazane.
1867
Jan Nepomucen Zabierski do swego syna, Huberta. Pisane z miejscowości Worpsbrede koło Hamburga. Maj 1867 roku. Pobyt syna: Miasto Czensk, Rosja, w domu kupca Jełagina.
Jan pisze WM, bo nie wie, czy Hubert to jego syn, czy nie syn. Informacje o nim przyniósł mu były powstaniec wędrujący na Sybir. Jan pyta, czy jest to syn Jana Nepomucena i Adelajdy z Jelińskich (zmarła gdy Hubert miał 5 lat?), córki gen. Jelińskiego, syna żyda Hirczka, czy urodził się w Brukseli w 1840. Prosi o odpowiedź listownie.
Opowiada swoje dzieje - uczestniczył w powstaniu '31, był na emigracji, pracował w cyrku. Pewnego razu lwica Hera rozszarpała właściciela cyrku, w 1837 został właścicielem, ożenił się, ale kobieta zmarła. W Mediolanie 1838 spotkał Jelińską, żyła w biedzie, prześladowana, ojciec zmarł rok wcześniej jej. Postanowił wyrzec się swego wdowieństwa. Ożenił się z Adelajdą i zbudował willę w Brukseli, ze służbą, chciał by jego żona teraz żyła w zbytku. Niestety, szybko Klub rozprzestrzenił się po domu, szympans Janek ich wkurzał. Zaczęli gadać. I kiedyś Adelajda w łóżku spytała, czy to prawda, że Jan miał przodków małpy. Zdenerwował się. A potem spalili mu cyrk i uprowadzili żonę z dzieckiem, czy też sama uciekła, znalazła się w Poznaniu, księża się nią opiekowali. Jan zaczął handlować zwierzętami. Osiedlił się nad morzem.
Pyta czy adresat jest Hubertem i co się stało z jego matką, gdzie jest pochowana. Pyta czy ma potomka, niech ma, bo jest cudownej krwi, prosi o jak najszybszą odpowiedź.
Hubert Zabierski do swego ojca, Jana Nepomucena Murano-Zabierskiego w Worpsbrede. List wysłany z miasta Czensk w tawginskiej gubernii. Pisane w czerwcu 1867.
Hubert zwraca się do ojca „Pan”, w pierwszej chwili miał nic do niego nie pisać, jest to dla niego obcy człowiek, którego do tej pory nie interesował los syna, sam nie wie dlaczego w końcu odpisuje. Pisze o swojej żonie i o tym, że rok temu powiła mu syna Stanisława na łodzi przez Huberta zbudowanej. Matka zmarła w melancholii w Węgrowcu pod opieką Niepokalanek, potem zajęła się nim siostra Jana - Klara, dzieciństwo spędził w Szymowiznie u wujostwa. Szkoły: Białystok, Kijów (szkoła rolnicza), Szkoła Główna Warszawska (medycyna). 1864 - zesłany w głąb Rosji (czyli brał udział w powstaniu) i teraz koło Turuchańska przebywa. Odwodzi ojca od pomysłu przybycia, gdyż żyją tu jak Robinsonowie w polarnych warunkach, wśród Samojedów (!), z dala od kultury, ojciec byłby tu zbędnym gościem.
Hubert spotkał się z dziwną rzeczą. Spotkał Rosyjskiego Polaka, podróżnika, żonę miał Irlandkę. Natrafił on kiedyś w Zachodniej Ameryce na Death Valley, Dolinę Śmierci, którą nazywano też Zabersky Valley. 50 lat temu przybyli tu cudzoziemcy (Michał i świta) tworzący jakąś sektę mistyczną, których świętym był Michael. Nazwa doliny bierze się od jego nazwiska. Napadli i wybili ich Indianie, ale świętego zostawili w obawie przed jakąś karą bogów. Michał ruszył w wędrówkę i słuch po nim zaginął. Hubert prosi by ojciec się coś o nim dowiedział oraz zapomniał o synie, który cierpi na chorobę zmongolonienia. W PSie prosi o ubiór, rękawiczki jakieś.
1900
Hubert Zabierski do swego syna, Juliana, przebywającego w Krakowie. Wysłane z Warszawy w kwietniu 1900. Doręczone przez okazję. Adres nadawcy: Warszawa, ul. Pańska 81, m.33.
Wszyscy wierzą w niewinność Julka, nie mógłby być przecież zdolny do zbrodni. Hubert wspomina, jak zawiązała się między nimi nić porozumienia po śmierci młodszego syna, Stanisława. Dziwi się dawnymi słowami Julka, że czuje się jakby nie żył własnym życiem a czyimś odtworzonym. Gani syna za dziwaczne myślenie. I gani za to, że związał się z kobietą, która już kogoś miała (była zamężną). Już jak ich widział w karecie we troje, to czuł, że wiezie ich ona do nieszczęścia. A potem dostał książkę Juliana „Za ruczajem” gdzie był opisany dokładny wygląd Heleny, nawet imienia nie zmienił. Czuł, że w synu rodzi się fałsz, żali się, że doprawdy nie wiedział, czym zasłużył sobie na nie mówienie mu prawdy, przecież i tak za nim nie chodził. Prosi by powiedział doktorowi o wszystkich swoich chorobach, być może nabawił się czegoś od tej kobiety. Pisze też, że przeczytał list od mecenasa Stumpfa zaadresowany do Juliana, no ale… Jest szczerze zgorszony, że marzył się mu spadek po dziadku, który raz w życiu przypomniał sobie o rodzinie! Ha, co się zresztą okazało, tamten jego list z 1867 był stekiem kłamstw, człowiek ten już wtedy 20 lat mieszkał w biedzie w przytułku jakimś i nawymyślał o swoim bogactwie, cyrku itede. Ale żeby czyhać na spadek, a fuj!
Hubert opowiada o żołnierzyku, z którym się znał - śliczny, zwinny, odważny. Jakiś ktoś mu powiedział, że to ostrzyżona kobieta i od tamtej pory Hubert „ją” kochał i rozpływał się w tej pięknej, czystej tajemnicy jaką dzielili. Któregoś dnia musieli się przedzierać przez błoto, żołnierzyk zdjął z siebie ubranie i … okazało się, że to facet, a Hubert kochał się w mężczyźnie jakiś czas… Dobrze, że tydzień później poznał matkę Juliana.
Hubert prosi syna o naprostowanie swojego życia. Matka była w Szymowiznie, ciotka Klara zgrzybiała, wszyscy się martwią Julkiem.
Julian Zabierski do swojego ojca, Huberta. Pisane na początku maja 1900 w Krakowie. List niedokończony lub brak ostatniej kartki.
Julian jest oburzony, że ojciec zarzuca mu kłamstwa. Jest on dekadentem, trupem, a ojciec chce go wskrzesić, wolne żarty. Zły jest za obrażanie pani Sochackiej. Opowiada o tym jak ją poznał. Żył w ubóstwie, dziwactwach ojca. Czuł, że wariuje. Rankiem wstawał by przemyć twarz i gwizdał sobie arie, bo ojciec strasznie to lubił. Pewnego dnia zagwizdał szczególną arię, ojciec zapytał z czego to i czy grają to w Polsce, Julek odparł, że grają dzisiaj wieczorem i on idzie na to do teatru. Sam nie wie, dlaczego tak powiedział, bo wcale nie miał w planach iść, teraz czuje, że sam ojciec popchnął go do tego teatru. Wieczorem spał na ławce w Parku i nagle usłyszał głos mówiący mu, by szedł za pierwszym przechodniem. Poderwał się przerażony i zauważył biegnącą brzydką dziewczynę, nazwał ją wiewiórką. Gdzieś się spieszyła. Juliana to śmieszyło, ale poszedł za dziewczyną. A za pewnym rogiem… okazało się, że szła ona do teatru. Mało tego, nagle się odwróciła i dała Julianowi bilet, ciotka miała z nią iść, ale nie wyszło, a bilet został, to nic, że Julian ma tylko dwie kopiejki przy sobie, pieniądze nie ważne, aby bilet się nie zmarnował. I Julian udał się na spektakl. To może dziwne, ale…
Tego wieczoru „ONA” wcale nie miała grać Marii, tylko jakaś Grelliżanka. A się okazało, że w tym czasie co Julian spał sobie na ławce, wszyscy szukali nowej Marii, bo Gerliżankę nadepnął koń (?!). Ponadto, jakiś Tumak jakiś czas temu przewidział Marii, że zagra Marię. I tak też się stało. Zmierzali do siebie pchani przez różne przypadki. Po trzecim spektaklu odważył się porozmawiać z nią osobiście. I zaczęła się ta poplątana historia, nad którą teraz głowi się policja. We wszystko uwikłani byli jeszcze Tumak, Varcello (dziwnie zawsze patrzył na Helenę), Bagrianow. Ktoś postrzelił Julka.
Bagrianow był w rosyjskiej armii, chciał z Marią Sochnacką wziąć ślub prawosławny. Tumak miał im udzielić po kryjomu ślubu, by gwardyjska zwierzchność Bagrianowa nie oponowała. Ona przystała na ślub. Tumak jednak odwodził ten ślub, mówił, że najpierw muszą przyjąć wiarę i się w niej wyszkolić, wiadome było że celowo odwodzi. Co się potem okazało, chciał skończyć Bagrianow. Miał kontakty z rewolucjonistami za wiedzą policji, sztabowi powiedział o tym ślubie, Bagrianow dostał zakaz z Petersburga i oszalał, popełnił samobójstwo, uprzednio wydawszy plany fortyczne w nienawiści do swoich (ludzi, którym to wyjawił nasłał Tumak), zaczął pić.
Dziwna historia, niewiele z niej rozumiem. Był jeszcze jakiś student, człowiek ze szramą (Czartek). A Julkowi było ciężko, uważał siebie za słabostka, a przecież pradziadek Jakub, wuj Michał, dziadek Seweryn takimi bohaterami byli. Maria wyjechała do Krakowa i Julek został sam i strasznie za nią tęsknił, potem ona wróciła i się zastanawiała, czy Bagrianow nauczy się znowu żyć bez niej, nie wiedziała, że nie żyli, powiedzieli nazajutrz w teatrze jej o tym, zamknęła się, nie chciała nikogo widzieć. A Julek spacerując nocą spotkał człowieka, będącego elementem układanki - miał Chrystusową twarz, był ciekawy czy był on już u Marii, postanowił to sprawdzić. Poszedł do niej, ale nie zastał jej w hotelu, nie wyjechała bo zostawiła rzeczy, była na próbie w teatrze. Wychodząc, mężczyźni jacyś zabrali go do „lekarza”, stanął przed tym ze szramą, „Czartkiem" - przychodnia Heftmana, nie uciekł, gdzieś go zawieźli. Julian zastanawia się, kiedy stał się nędzny: wtedy, gdy z tej przychodni nie uciekł, czy jeszcze wcześniej? Dostał zadanie: uśpić jej czujność i pozwolić zabójcy wkroczyć do jej pokoju by ją zabić. Julek nie wie co robić. Znalazł ją martwą, potem sam się postrzelił - dwie różne kule! Heftman poświadczył. Julek zapowiada, że już nie wróci do Warszawy, musi ogarnąć ten chaos. I nie chce poznać prawdy: „Ja prawdy nie chcę znać, bo prawda faktów jest ordynarnie gruba, a tylko ludzkie tajemnice piękne. Trzeba samemu, bez pomocy Boga i Szatana, wyrzeźbić z Chaosu swą tajemnicę własną i nią, jak różdżką, oczarować innych”.
1932
Dr. Julian Zabierski do swego syna, Zyndrama. Z zakładu Przyrodoleczniczego w Szymowiznie, woj. Białostockie. Zyndram w schronisku Morskie Oko. 3 lipca 1932.
Julian skarży się na brak szacunku od syna, nie czuje się też winny. Klara Tylmanowa zmarła w wieku 97 lat, posiadłość w Szymowiznie musiał Julek odbudować. Dziadek Heftman. Ciotka Lila wyszła za wujka Czartka. Julian o swojej młodości: zakochał się w kurwie, która zaszła w ciążę z popem, musiała poślubić rosyjskiego księcia, występowała w teatrze i zginęła zastrzelona, gdy się okazało, że była agentką carskiej policji. Julek przeżył po tym załamanie psychiczne, ale dzięki Heftmanowi i Czartkowi stanął na nogi, otworzył Zakład (medyczny), a teraz ma problem z prasą. Otóż oskarżają go, że w oddziale hydropatycznym działy się orgie, co jest nieprawdą, gdyż zanim ów oddział powstał, był to walący się budynek, w którym miało straszyć, a na ścianach miała być krew, której nie da się zmazać. Pewne kobiety poszły to sprawdzić i rzekomo ukazał się im upiór z przebitą piersią, wybiegły piszcząc i gubiąc majtki. Dopiero po tym incydencie powstał oddział i gazety się przyczepiły. Przy budowie pawilonu pomagali więźniowie politycznie (żadnego bicia nie było!). Potem zdarzył się cud w Szymowiznie, zaczęła ze ściany kapać krew, babki spieszyły z pielgrzymką, musiała stać ochrona by ich nie przepuszczać dalej. Potem się niby okazało, że to krew dziadka Zabierskiego, który stracił nogę walcząc z antychrystem, nie chcąc przyjmować innej religii. Krew leciała z kafli, gazety religijne spekulowały, poszedł biskup - jeśli będzie w Boże Ciało procesja, postara się uciszyć gazety. Procesja przyszła, krew sobie odpoczęła, zaczęli się wszyscy drzeć, bić, doszło do masakry. Zakład podupada.
Zyndram odpisał w telegramie, że wina niczyja poza 1 osobą liczby mnogiej.
1970
Zyndram Zabierski do swego syna, Jacka Zabierskiego w USA. Pisane w Warszawie.
Do Teresy przypałętał się pies - Ezra. Przestał pić, żona i córka go śledzą i pilnują, u nich stara bieda, najgorzej, że syna - Jacka z nimi nie ma; pod cytadelą kręcą film, Niemcy strzelają do dziewczyny, pytała o Jacka. Wódka dla Zyndrama to niebo, a kobiety ciągle straszą go odwykiem. Facet po powstaniu w obozie ukradł cudze niemowle, bo Niemcy puszczali tylko z dziećmi. Rozpaczliwy krzyk matki. Ojciec leczył ludzi, umarł na Tyfus, zostawił po sobie legendę, Zyndram go nie lubił, od niego uciekł do Francji, „od jego kobiet i dzieci nieślubnych”. Spotkał jakiegoś orientalistę, który o wojnę wypytywał, jedno zdanie, jakim by ją określił; Zyndram: „spotęgowana paradoksalność życia”. Wojna - przerwa w obojętności. Taksówka, przewożenie anioła, nie wie gdzie go zostawił, niech Jacek napisze do tej dziewczyny z „Hybryd”, ona będzie wiedziała kim był orientalista, niech adres da, bo musi się dowiedzieć, gdzie anioł został. Historia? - tworzy się, gdy umierają jej świadkowie, wtedy „prawda” staje się sztuką. No i anioła zostawili, poszedł do restauracji się jeszcze napił, potem kościół - relikwia i film urwany; pobili go w każdym razie. Gdzie spędził noc? Zdawało mu się, że w Szymowiznie. Matka nie na serce, a na nerwicę chora, jeśli Jacek odebrał list od Teresy to niech się zbyt mocno nie przejmuje. Od tamtej pory - ani kropli. „Pożyłbym chętnie w kraju, gdzie pasmo gór dzieliłoby dobro od zła”. Jacek robi lektorat z teorii filmu. Mówi synowi, że najważniejsze jest to, o czym marzy, czego pragnie. Hippis?