O WŁASNEJ SILE: Pomiędzy 2 a 3 aktem upłynęły dwa lata.
AKT I (dziewczyny uczą się - wkuwają)
Scena 1. WANDA.—MARYLKA.
WANDA (czyta). „Znakomitą, działalność pisarską. Franklin rozpoczął od wydania małej książeczki, o tym, jak człowiek biedny zostać może bogatym”. (patrzy na Marylę)
MARYLKA (zrywa płatki kwiatka i powtarza: Kocha... lubi... szanuje... nie chce... nie dba... żartuje... w myśli... w mowie... w sercu... na ślubnym kobiercu ). Przepraszam... Kto tak uczył?
WANDA. (krzyczy) Franklin.
MARYLKA (wpadając znów w zadumę). I cóż dalej?
WANDA (czyta). „Zasady moralności i społecznego porządku rozpowszechniać miał za zadanie almanach ludowy, który Franklin zaczął wydawać”.
MARYLKA (znów się budząc). Co wydawał?
WANDA. Kalendarz; przecież czytam.
MARYLKA (nie przerywa zrywania płatków) Kto, kalendarz, Wandeczko?
WANDA. Marylko Zmiłuj się, dziewczyno.
MARYLKA. Chwilowe roztargnienie. (spuszcza oczy). To pan Alfred.
WANDA. Obraził cię może?...
MARYLKA. Co też ty mówisz Wandziu, obraził? Broń Boże! (skanduje). Ja go kocham!...
WANDA (jakby dostała w twarz). Alfreda?/ a to coś nowego?!
MARYLKA (rym). Wandziu, jakaś ty zabawna, ... ja przecież kocham go od dawna.
WANDA. Alfreda?!
MARYLKA. Tak mi się zresztą zdaje, bo nie wiem na pewno.
WANDA. (ploteczki) Skąd wnosisz, że to miłość?
MARYLKA (zazdrość). Skąd?... z ciebie.
WANDA. Ze mnie?...
MARYLKA. Nie, z pana Henryka.
WANDA: Z Henryka? Skądże ci się znów Henryk po głowie majaczy.
MARYLKA. (zwierza się) Chciałam powiedzieć, że Alfred tym dla mnie, czym Henryk dla ciebie.
WANDA (zmieszana). Tak? to znowu jakiś sen proroczy.
MARYLKA. (śmieje się, he, he) Gdzie tam sen, przecież widzę, od czego mam oczy. (przesadne wierszowanie na jednym oddechu) „Kiedy głosu Henryka rozlegną się brzmienia, Wandzia moja z lilijki w piwonię się zmienia; Akurat mię ta sama prześladuje bieda, Że się przemieniam w burak, ujrzawszy Alfreda”.
WANDA (cicho). Marylko, skończ płoche wyrazy.
MARYLKA. Przez sen, imię Henryka powtarzasz sto razy. / Wandziu, czy to miłość?
WANDA (ze smutkiem). Cóż ja ci powiem, nieszczęśliwa? To chyba, że do zguby biegniesz niezawodnej.
MARYLKA. Co ty mówisz, Wandeczko?
WANDA. (pretensje) Prawdę niestety! Znikła miłość dla pracy, wiedzy zapał święty. Bóg jest celem szyderstwa, śmiesznością rodzina. Grać w karty, pić szampana i gonić za modą, Oto cel życia naszego Alfreda.
MARYLKA. (tak czy nie?) Wandeczko, czy on nigdy poprawić się nie da?
WANDA. Ani myśleć.
MARYLKA. (z nadzieją) We mnie jeszcze nadziei promyk nie zamiera.
WANDA. He, he. Szczęść Boże. (biorąc książkę do ręki). Wróćmy do Smilesa. (czyta) „Wzmiankowany almanach północno amerykańskich pojęć o oszczędności (wchodzi Henryk niepostrzeżony i przysłuchuje się czytaniu), znany pod nazwą Almanach biednego Ryszarda, przez 25 lat rozchodził się w 10,000 egzemplarzy".
MARYLKA (z rozpaczą). Wandziu moja, nic nie wiem, coś teraz czytała.
WANDA. To tylko bardzo wielkiej…
Scena 2. Ci sami.—HENRYK.
HENRYK (podchwytuje). Szczerości dowodzi.
WANDA. (zakochana, łapie oddech) Czemu pan nie siada?
HENRYK. Panie zawsze przy pracy?
WANDA. Czy pana to dziwi?
HENRYK. Bynajmniej, ludzie tylko przy pracy szczęśliwi.
WANDA. Zrozumiawszy gruntownie tę myśl pana wzniosłą, Uprawiamy na przemian książkę lub rzemiosło.
MARYLKA (uderza w ręce). Aha!... dobrze, Wandeczko, żeś mi przypomniała, Biegnę. (wychodzi szybko).
Scena 3.
WANDA. (cieplej, wyrywa się). Tak pan dawno już nie był?... czy zdrowie nie służy?
HENRYK (smutno). Musiałem się do bliskiej sposobić podróży.
WANDA (przerażenie). Pan wyjeżdża?...
HENRYK. Mam wyprawę odbyć naukową za granicę. Dwa lata zejdzie mi w tej drodze.
WANDA (jakby do siebie). Za granicę, dwa lata, cóż z nami się stanie?
HENRYK. Nie rozumiem.
WANDA. Tęskno tu będzie bez pana.
HENRYK. To żarty, panno Wando.
WANDA (płacze). Nie, panie Henryku. Pan pierwszy rozbudził w ducha mego głębi. Zapał czynu, którego nic już nie wyziębi. (cytat na jednym oddechu) „Kobietę wieść powinno, jak gwiazda przewodnia, Uczucie posłannictwa świętego na ziemi: Ona ludzkość rękami piastuje drobnymi, Ona, wśród ścian czterech swym tchnieniem wychowuje światy”.
HENRYK. Zbyt pani wpływ mój przecenia.
WANDA. Gdy nieszczęście tutaj nas przyniosło, radziłeś, oprócz książki, uprawiać rzemiosło. I dzisiaj potrafi my: Marylka szyć trzewiki; ja oprawiać księgi.
HENRYK. Dość tego. (pierwszy raz oficjalnie) Ja panią kocham całą potęgą mej duszy.
WANDA (podkreśla sprzeczność). Pan mię kocha i Pan jedzie?
HENRYK (biorąc ją za rękę). Muszę, droga, lecz Bóg mi dozwoli wrócić.
Scena 4. Ci sami — MARYLKA.
MARYLKA (wbiega — trzyma w rękach ogromną księgę i trzewiki). Przepraszam.
HENRYK (spojrzawszy na księgę i trzewiki). Co to pani tak dźwiga?
MARYLKA. Prezenty.
WANDA. Od dawna pragniemy ofiarować panu pierwsze nasze działa.
HENRYK (wzruszony).(Ogląda księgę) Wspaniała robota, co za gust.
WANDA (smutno). Marylko, pan Henryk rozstaje się z nami
MARYLKA. I pan już nie przyjedzie?
HENRYK. O! Rozłączenie trwać będzie tylko przez dwa lata.
Scena 5. Ci sami i ALFRED
ALFRED (śpiewa). „Więc kto mi chce oddać cześć, Niech mi daje prędzej jeść! Tra, hi hi hi, la la la!" A, może jakiejś słodkiej przeszkadzam gawędzie? Witam (Wyjmuje z kieszeni dość duże lusterko i grzebyk, a czesząc się, śpiewa dalej półgłosem): Kto jak ja, się strasznie ugrał, ten wie, jak mi się chce jeść. Więc kto chce mi oddać cześć, Niech mi daje prędzej jeść. Tra, hi hi hi, la la la!" (Kobiety siedzą jak martwe, widoczna boleść maluje się na ich twarzy).
HENRYK. Pan dawno nie jadł.
ALFRED. Zjadłbym, zjadłbym w każdej chwili. Cóż więcej można robić lepszego na świecie? Jeść często, pić, co wlezie, To jedyne oazy na życia pustyni (Nuci): Więc kto chce mi oddać cześć, niech mi daje prędzej jeść. Tra, hi hi hi, la la la.
DRZYMSKI (za sceną, ostrzeżenie). Obiad gotów? A zupa niech będzie gorąca, Trzeba czekać, pamdzieju nie przypal zająca.
Scena 6. Ci sami oraz DRZYMSKI i DRZYMSKA wchodzą.
DRZYMSKA. Witam. Pan Henryk dawno niewidziany.
DRZYMSKI. (rozciąga) Pamdzieju, dziwne, że się przyjaciół starych zapomina.
HENRYK: Tym razem, wyznać muszę, nie moja w tym wina.
DRZYMSKI. Jak się miewa, pamdzieju, mój syn pierworodny?
ALFRED. Nie tęgo!
DRZYMSKA (jak do małego dziecka). A to czemu? Czyś chory?
ALFRED. Nie, głodny.
DRZYMSKI. (z nerwami) Pamdzieju, je za sześciu, a nigdy najeść się nie może.
ALFRED (patrząc na zegarek). Tak długo siedzieć na głodnego, to głupio.
DRZYMSKA. To wstyd dla Alfreda.
ALFRED (opryskliwie). Każdy musi na świecie spełniać jakąś rolę: Matka woli się wstydzić, ja znowu jeść wolę. (W czasie tej rozmowy Wanda, Marylka i Henryk trzymają się na stronie, rozmawiają po cichu).
DRZYMSKI. O czym tak gorąco rozprawiają młodzi?
DRZYMSKA (z przekąsem). Przysięgnę, że o kwestii, co ludzkość obchodzi; Pewnie emancypacja jest znowu na stole?
HENRYK. Nie! Z ust mych nie wybiegł nigdy ten wyraz dziecinny.
DRZYMSKA. Że kobiety się wyżej wznieść wiedzą powinny, że mają siedzieć w księgach od samego rana, to przecież nieraz nawet słyszałam z ust pana.
HENRYK. Nie zaprzeczam, że dziś o kształceniu kobiet mało, kto pamięta, a tylko ręce zdolne i umysł nie próżny, mogą, dziewczę od hańby zbawić lub jałmużny.
SŁUŻĄCY. Pan hrabia. (Hrabia wchodzi).
Scena 7 Ci sami i HRABIA.
PAN DRZYMSKI. Teraz każdy, pamdzieju, damę poprowadzi. (Wychodzą parami: hrabia z Drzymską, Henryk z Wandą, Drzymski na końcu; Alfred i Marylka zostają).
MARYLKA (zatrzymuje wyrywającego się do jedzenia Alfreda) Chciałam z panem pomówić.
ALFRED. Może po obiedzie?
MARYLKA. Nie, teraz, jedną chwilę.
ALFRED Cóż mi pani rozkaże?
MARYLKA (przeciąga go na dobra stronę). Po co pan gra w karty?
ALFRED (zdumiony, wybucha śmiechem). A to heca.
MARYLKA (prosi). To wcale nic żarty. Dawniej by pan dobry. Pogardź pan, nikczemników zgrają dla tych, co cię obchodzą i co cię kochają.
ALFRED (jak do dziewczynki) Idź pani do elementarza, do lalek. Zamiast starszym dawać napomnienia.
MARYLKA (płacz). Boże mój. Jedna chwila a wszystko się zmienia. Jesteś mi teraz tak wstrętny, jak wcześniej byłeś drogi. Żegnam. (Wychodzi).
Scena 8.
ALFRED sam. Przyjdzie wkrótce do tego — mogę twierdzić skromnie, że panny będą chyba zabijać się o mnie. (wybiega —zasłona spada).
AKT II. (Scena przedstawia salon elegancko umeblowany; drzwi w środku i z lewej od widzów).
Scena 1. HRABIA. (gra lisa) Podobno nieobecni w domu gospodarze. Panna Wanda sama się ukaże. (Po chwili). Już to przyznać należy, że Alfred zuch wielki. Pełna kasę ojcowska wyczerpał aż do dna. To chwila do oświadczyn dziś bardzo wygodna. (spostrzega Wandę)
Scena 2.
WANDA (jakby nie rozumiejąc). O, rodzice prędko wrócą.
HRABIA (na kolana). Proszę o rękę pani?
WANDA. Trzeba było się żenić przed dwudziestu laty.
HRABIA (spokojnie). Zawsze ma czas, kto w uczucia bogaty.
WANDA. Ja szczęście duchowe mając na względzie, temu oddam swą rękę, kto serce zdobędzie.
HRABIA (zdziwiony). Ależ pani, to drobiazg.
WANDA (nie daje się nabrać). W pańskiej sferze pod uwagę się takich drobiazgów nie bierze. Na szczęście, ducha swego karmiłam w tym świecie, gdzie uczuciem nie wolno handlować kobiecie.
HRABIA. Mam nadzieję, że stosunek z Henrykiem jak dym się rozwieje, (rozciąga) bo pan Henryk. ..
WANDA (niecierpliwie). Co Henryk?
HRABIA. Zmienił się w dam rycerza, (rozciąga) figle jego są głośne.
WANDA (nie wierzy, z pogardą). Kto dla swych celów w życiu podstępu używa, nic nie burzy, a tylko pogardę zdobywa.
HRABIA (obrażony). Wierzę, że pani zmieni swe zdanie. Żegnam.
WANDA (nie odwracając się). Na zawsze. (Hrabia wychodzi).
Scena 3.
WANDA (niepewność). Henryk, mistrz mój najmilszy i przyjaciel zdradza? (chce wyjść).
Scena 4. WANDA i PANNA BRYGIDA.
BRYGIDA (wchodząc). Witam mojego anioła.
WANDA. Skądże ciocia tak śpieszy?
BRYGIDA (pokornie). Z kościoła.
WANDA. Tak późno? Czy to kościół otwarty w tej porze?
BRYGIDA (zgorszona). Bij się w piersi, grzesznico! (składając ręce): O, przebacz jej Boże, jutro dzień Matki Boskiej, wigilia Narodzenia, Kościół święci nieszpory i stosowne pienia.
WANDA. Prawda, zapomniałam.
BRYGIDA. (ploteczki) Cóż słychać nowego?
WANDA. Smutek, ciociu.
BRYGIDA. Od smutku niech was święci strzegą. (nie lubi ojca) A ojciec?...
WANDA. Zdrów.
BRYGIDA. Ruiny do serca nie bierze?
WANDA. Od rana do wieczora trapi się i biedzi.
BRYGIDA. A matka?
WANDA. Też rozpacza.
BRYGIDA. Wszystko ma granice. Wytrzyma, niech tylko zakupi gromnicę przed ołtarz i co piątek lampkę niech ślubuje. A cóż Alfred porabia?
WANDA (ze drżeniem). Nie wiem.
BRYGIDA. Wojażuje. Szkoda chłopca, od zguby niech go Bóg ochrania. Nieraz (odpuść mu, Boże!) spał podczas kazania; Ale, ale, wiesz, Wandziu, co ludzie gadają! Że pan Henryk (z oburzeniem): o! godzien piekielnych płomieni. Podobno się z baletnicą żeni.
WANDA (kamienna twarz). Skądże płyną te wieści?
BRYGIDA. Wiem to od Sabinki. O, gadzina mała. Czy wiesz, co mi prócz tego jeszcze powiedziała? „Czy to prawda, że hrabia o Wandę się stara?” Naturalnie, odrzekłam. Czy wiesz, Wandziu, że ona raz w rok się spowiada? Gorzej jeszcze. O, w piersiach czuję wstydu wrzątek, (z cicha): Ludzie mówią, że z masłem jada w Wielki piątek. Ona mówiła tak: „Prędzej tu, na mej dłoni, warkocze wyrosną, niźli hrabia dla Wandy zdradzi chęć miłosną. Raczej ziemia w odwiecznym zatrzyma się pędzie. Wanda nigdy hrabiną nie będzie”. Cóż ty na to, Wandeczko?
WANDA (spokój). Sabina ma rację, / dowodząc, że hrabiną nigdy nie zostanę.
BRYGIDA. Bluźnisz, Wandziu, ze skruchą odmów pięć pacierzy. Co ty mówisz?
WANDA. Co czuję.
BRYGIDA (uspakajając ją). Nie martw się nadaremno. Jeśli chcesz, możesz, duszko, zakład trzymać ze mną, chociażby o dwie komże dla ojca Benona, że sprawa twoja z hrabią jest jakby skończona.
WANDA. O tym wątpić nie mogę.
BRYGIDA. Oświadczy się pewnie, dziś lub jutro tutaj przyjedzie.
WANDA. Już był.
BRYGIDA. Więc Pan Bóg ziścił wszystkie me nadzieje. Hrabia był?
WANDA. Tak, tak, był.
BRYGIDA. Sabina żółcią się zaleje. Jestem pewna, gdy ciebie w karecie zobaczy, dostanie obłąkania i umrze z rozpaczy.
WANDA (z ironią). Co za szczęście.
BRYGIDA (tłumaczy jej rozsądnie). Tak, dziecię. Henryk, to biedota. Że ma rozum? Cóż z tego? Kiedy nie ma złota. Młodszy trochę? Dzieciństwo. Z hrabią się zrównacie, lepiej z głupim w pałacach, niż z rozumnym w chacie.
WANDA. Zażądał mojej ręki adonis marcowy.
BRYGIDA. Cóż ty na to?
WANDA. Że klepki wypadły mu z głowy. A że głowa już stara, otóż wielka bieda: I to pudło bez mózgu pobić się już nie da.
BRYGIDA (histeria). Ty mu tak powiedziałaś?
WANDA. Mniej więcej w te słowa.
BRYGIDA. Nad tobą dłoń Boga zawisła surowa. A błagałam—pamiętasz, ów wieczór jesienny. Błagałam, abyś wszystkie święciła nowenny; Daremnie. (Wanda się śmieje). Ty się śmiejesz?
WANDA. Nie mogę inaczej.
BRYGIDA (podnosząc się). Jeśli się nie mylę, rodziców nie ma w domu?
WANDA. Wrócą za chwilę. Właśnie idą.
Scena 5. WANDA, BRYGIDA i DRZYMSCY.
BRYGIDA (podając rękę Drzymskiemu). Witam pana. (Całując się z Drzymską). Jak się miewa siostrzyczka? Skądże to wracacie?
DRZYMSKA. Z narady od prawników.
DRZYMSKI. Mów raczej z Golgoty.
BRYGIDA. Cóż wynikło z narady?
DRZYMSKA. Że trzeba wszystko stracić.
DRZYMSKI (ponuro). Na dziady, na dziady!
BRYGIDA. A cóż proces Marylki?
DRZYMSKI (machnąwszy ręką). Wieki upłyną, zanim się zakończy, pamdzieju.
BRYGIDA. A gdyby z Pasternackim wejść w porozumienie?
DRZYMSKI. Próbowałem, twarde ma sumienie (wychodząc): Trzeba się przebrać trochę.
Scena 6. Te same, prócz DRZYMSKIEGO.
BRYGIDA (do siostry). Czy wiesz, moja droga, Ze pan hrabia był tutaj?
DRZYMSKA (żywo). Był hrabia? Jakżeście go przyjęły?
BRYGIDA (z wyrzutem). Wandzia przyjmowała. Ja nie byłam w tej porze. (wychodzi). Do widzenia.
Scena 7. DRZYMSKA i WANDA.
DRZYMSKA. Cóż ci hrabia zwiastował, Wandeczko?
WANDA. Przypuszczał, że ja mogę zostać jego żoną.
DRZYMSKA (z radością). Cóż ty na to?
WANDA Odrzekłam, że zawiódł się srodze, gdy mię liczy, do sprzętów, które kupić można.
DRZYMSKA (przerażona). Miałażby mowa twoja być tak nieostrożna? Chcesz własnej rodziny zatruć szczęście całe?
WANDA (z godnością). Nie rozumiem. Sądziłam, że matki pochwałę zdobędę, postępując uczciwie.
DRZYMSKA. (kłótnia) To zbrodnia musisz być jego żoną.
WANDA. Twój głos mię przeraża.
DRZYMSKA. Bluźnisz. Gdzie serce podziałaś, dziewczyno? Więc nie trzeba ratować rodziców, gdy giną?
WANDA. Przeciwnie, to dla dziecka obowiązek słodki, lecz czy kiedy, cel uświęca środki?
DRZYMSKA. (twardo). Do hrabiego się przyzwyczaisz. A my zamiast żywot rozpaczy pędzić jak żebracy, będziemy tonąć w dostatkach.
WANDA (stanowczo). Będziemy żyć z pracy.
DRZYMSKA (z gniewem): Musisz.
WANDA (w uniesieniu). Matko, z kamienia masz serce.
DRZYMSKA (odpychając ją). Odejdź.
Scena 8. Te same i DRZYMSKI.
DRZYMSKI (bardzo wolno). Co się stało?
DRZYMSKA (odepchnąwszy Wandę). Precz ode mnie. Dziecko, co matce bluźnić umiało nikczemnie, Niegodne jest miłości. (wychodzi)
Scena 9. WANDA i DRZYMSKI.
WANDA (rzucając się za nią). Mamo.
DRZYMSKI (wolno). Co się stało, pamdzieju?
WANDA. Ojcze, to wyjście za mąż by mnie zabiło.
DRZYMSKI. Któż cię nagli, pamdzieju? Za mąż wyjście? Jakie?
WANDA. Z hrabią. Mama mi każe się żenić.
DRZYMSKI. Zwariowała. W tym względzie będziesz zawsze panią własnej woli.
WANDA (z radością). Dzięki, ojcze!
DRZYMSKI. Gniew matki przeminie, Pamdzieju.
WANDA. Wiem, prawda, jesteśmy dziś w biedzie. Ale z biedy wybrniemy.
DRZYMSKI. Nie wiem jak my to wybrniemy.
WANDA. By nie zginąć, mój ojcze, musimy pracować.
DRZYMSKI (chmurzy się) Wiesz, że są ludzie tacy, jak ja, którzy pojęcia nie mają o pracy, (ze wstydem) Nic nie umiem, pamdzieju. Matka—tylko się kłócić potrafi, gdzie tu myśleć o pracy?
WANDA. To, co zostało spieniężymy niezwłocznie.
DRZYMSKI. Mało.
WANDA. Wystarczy, aby potem za sprzedane graty, w środku miasta dwa piękne zakupić warsztaty.
DRZYMSKI (żegnając się). Warsztaty?
WANDA. Ojciec majstrem zostanie, córka twa będzie księgi oprawiać. Marylka Szyć buciki.
DRZYMSKI (przerywając). Ciekawe.
WANDA. Wiesz, żeśmy razem z Marylką więcej niż rok rzemiosło wspólnie uprawiały i jako owoc pracy posiadamy stosowne świadectwa, na mocy których warsztat założyć nam wolno.
DRZYMSKI (ze łzami). Skarbie ty mój śliczny; (podnosząc się). Idę matkę złagodzić. (wychodzi).
Scena 10. WANDA (sama—patrząc za ojcem). (wchodzi Henryk).
Scena 11. WANDA i HENRYK.
WANDA. Co? Henryk? To sen chyba. Pisałeś, że cię jeszcze podróż na Wschód czeka.
HENRYK. Więc jestem już gościem niemiłym?
WANDA (podkreśla). Henryku, tyś / z ofiarą przyszedł do nędzarzy.
HENRYK. Nie rozumiem.
WANDA. Dość. Kłamstwo nie przyda się na nic. Przyznaj się, napisano ci o naszej biedzie.
HENRYK. Odgadłaś, więc pomówmy szczerze. Wiem wszystko i dlatego jestem obok ciebie.
WANDA. Ja mam tobie, być kulą u nogi? Nie, bo wtedy bym sobie obrzydła.
HENRYK. To ja będę pracował przy tobie.
WANDA. Więc na marne iść musi moje wychowanie? Kobieta liczyć nie ma nic na własne siły? Da Pan Bóg nie zginę.
HENRYK (rozpromieniony). Nie wyjdę stąd, póki nie obiecasz, że gdybyś na chwilę straciła ufność, natychmiast do powrotu mnie wezwiesz.
WANDA. Obiecuje.
HENRYK (słychać rzewne dźwięki fortepianu). Co to za muzyka?
WANDA. To Marylka gra. Biedne dziecko. Od strasznej z Alfredem rozmowy załamała się. (westchnienie) Może i ja kiedyś taką pieśń z mego serca zanucę.
HENRYK. Wando.
WANDA. Nie porzucisz mnie?
WANDA Wyjeżdżaj dziś, nie trać ani chwili.
HENRYK. O Święta
Scena 12. WANDA (sama). Już mi wieko nad trumną, zabili. (uspokoiwszy się). Że to serce nie pękło dziś jeszcze. Gdzie mam czerpać odwagę, tam u stóp krzyża. Teraz kipi we mnie nadzieja wygasła, Pan Bóg, miłość, trud żelazny - oto moje hasła. (Wybiega —zasłona spada).
Pomiędzy 2 a 3 aktem upłynęły dwa lata.
AKT III (Scena przedstawia warsztat szewca i introligatora).
Scena 1. DRZYMSCY i dwie dziewczyny z warsztatu, jedna z trzewikami, druga z książkami w rękach.
DRZYMSKI (mówi do dziewczyn, oglądając książkę). Ależ mówię pannie, że to krzywo, trzeba poprawić. (Oglądając trzewiki). I to liche, pamdzieju. Poprawić. (Drzymski mówi do żony, patrząc na zegarek). Czas pomyśleć o łaknącej rzeszy, co pracuje od samego rana. (po chwili). Pamdzieju, znów żeś zapłakana?
DRZYMSKA. W grobie przestane płakać.
DRZYMSKI. Jedno w kółko? Nie jesteś zdrowa, dobrze ubrana i syta?
DRZYMSKA. Upaść tak nisko, wstyd, pośmiewisko.
DRZYMSKI. Szlachetna praca wstydem?
DRZYMSKA. Wszyscy znajomi nas unikają.
DRZYMSKI. A więc nie dbaj o nich. / Nieszczęściem dla nas jest Alfred.
DZIEWCZYNA Z WARSZTATU (wbiegając). Już jest obiad na stole.
DRZYMSKI (cieszy się). To czas szybko leci. (wychodzą).
Scena 2. PASTERNACKI. — DYDAK.
PASTERNACKI. Pustki W domu. (Idzie naprzód w przekonaniu, ze syn idzie za nim). No, synu, zapamiętaj moje słowa, (ogląda się). Nie ma go? Gdzie ta ośla głowa? (Biegnie ku drzwiom i otworzywszy je woła). Pójdź mi zaraz w te pędy, bo ci ucho nakręcę.
DYDAK (za sceną). Niech mi tata da spokój.
PASTERNACKI (zniecierpliwiony). Poczekaj, (wybiega i prowadzi przed sobą skrzywionego Dydaka).
DYDAK (alergik, po każdym oczywiście kaszle). Oczywiście.
PASTERNACKI. Musisz się z nią ożenić.
DYDAK. W studni się utopię.
PASTERNACKI. Ani mru mru, w te pędy.
DYDAK. Tata mnie morduje.
PASTERNACKI. Słuchaj, procesując się z Drzymskim od dawna, Przegrałem.
DYDAK (śmiejąc się głupio). Oczywiście (kaszle).
PASTERNACKI. Jeśli z nią się ożenisz, to bogactwo przy nas pozostanie.
DYDAK. Ja nie chcę mieć żony.
PASTERNACKI A Wikta? Kto jej kupił płaszczyk czerwony, w te pędy?
DYDAK. Oczywiście, Wiktusia to nie żadna szewcówna.
PASTERNACKI W te pędy, jeśli się z tą panną nie ożenisz, błaźnie, Wikte precz wygnam.
DYDAK (przestraszony). Oczywiście.
PASTKRNACKI. Oczywiście tak, czy oczywiście nie?
DYDAK (z rezygnacją). A no tak, oczywiście.
PASTERNACKI. Więc słuchaj, w te pędy! Jak się panna Marianna pokaże (pokazuje komicznie ukłon). W te pędy skłonisz się dziewoi.
DYDAK (ponuro). Oczywiście.
PASTERNACKI. A potem, gdy będziecie sami, Zaczniesz wzdychać, przewracać oczami, i powiesz: ja cię kocham Marianno.
DYDAK. Ja tam nie chcę jej tykać.
PASTERNACKI Potem: panno, pragnę z tobą, w te pędy, złączyć się przez księdza.
DYDAK. Złączyć się, oczywiście.
PASTERNACKI. Gdy skończysz rozmowę, ja wejdę z panem Drzymskim, zrobimy zaręczyny i do domu w te pędy.
DYDAK (z radością). Do Wikci, oczywiście.
PASTERNACKI Ciszej. (Marylka wchodzi).
Scena 3. Ci sami i MARYLKA. (Chwila milczenia, w czasie której Marylka przygląda się gościom, a Pasternacki daje znaki synowi).
PASTERNACKI (zbliżając się w podskokach ku Marylce, ciągnie za sobą opierającego się syna). Czy to panna Marylka?
MARYLKA (z uśmiechem). Tak.
PASTERNACKI Obywatel z pradziada, Szymon Pasternacki. (Kłania się przesadnie). (dając synowi znak żeby wyszedł naprzód). W nim widzi pani syna mojego Dydaka. (trącając syna).
DYDAK Oczywiście, jestem taty synem.
MARYLKA (zabierając się do wyjścia). Tata zaraz się tu zjawi.
PASTERNACKI (powstrzymując ją). Przepraszam, Dyduś panią zabawi, ja do ojca pośpieszę. (Pasternaki wychodzi, daje znaki synowi żeby się sprawiał).
Scena 4. MARYLKA i DYDAK.
MARYLKA. Cóż tu panów sprowadza?
DYDAK. E, mówić nie warto. Wojnę z ojcem wieść muszę zażartą.
MARYLKA. O co?
DYDAK (krzywiąc się). Chce mnie ożenić (wzdycha).
MARYLKA. Trzeba dobrej poszukać dziewczyny.
DYDAK (do siebie z rozpaczą). Czy to czas?
MARYLKA. Trzeba się starać, by wielki posag dostać za nią.
DYDAK (z trudem). Oczywiście, (kaszle) dlatego mam się żenić z panią.
MARYLKA. Co proszę?
DYDAK (słowa ojca). Ja cię kocham Marianno.
MARYLKA (oburzona). Jak pan śmie w taki sposób mówić do mnie.
DYDAK. (cytuje ojca) „Pragnę z tobą, w te pędy, złączyć się przez księdza. (usprawiedliwia się) Cóż mam robić, gdy tata Wiktusię wypędza.
MARYLKA (zrozumiała). Niech się pan nie boi. Zwolnię Pana z przymusu: Ukochanej Wiktusi nie chcąc wchodzić w drogę, powiem ojcu, że pana zaślubić nie mogę.
DYDAK (uszczęśliwiony). Oczywiście, (Zbliżając się nieśmiało do Marylki, całuje ją w rękę) Dziękuję.
Scena 5. MARYLKA, DYDAK, PASTERNACKI i DRZYMSKI.
PASTERNACKI (wchodzi w chwili, kiedy Dydak całuje Marylkę w rękę, zaciera ręce). A to urwis jak z czasu korzysta, (do Drzymskiego) Oto mój syn, w te pędy.
DRZYMSKI (podając mu rękę). Witam pana, (do Pasternackiego) pamdzieju.
PASTERNACKI O czymże tam mówili teraz państwo młodzi?
MARYLKA. O bardzo ważnych rzeczach.
PASTERNACKI Czy można wiedzieć treść rozmowy?
MARYLKA. Nie koniecznie, tu chodzi o przedmiot sercowy.
PASTERNACKI Powiedz chłopcze śmiało, o czymże się z panienką rozmawiało?
MARYLKA. Ja wyręczę syna. Pan Dydak drży, by kłótliwa dziewczyna, co, jak ja wszystko w domu przebojem zwycięża, nie była jego żoną. Ja znów miałabym, panie, wstręt niepowściągnięty do męża słabego. A więc ja w nim małżonka, on zaś we mnie żony znaleźć byśmy nie mogli.
PASTERNACKI (z rozpaczą). (do siebie) Przepadły pieniądze (głośno do Drzymskiego): Cóż pan na to?
DRZYMSKI. (żółw) Marylka niech sama stanowi.
DYDAK (do siebie). Ja bym miał puścić Wiktę? (głośno): Oczywiście, czas jechać.
DRZYMSKI. Przykro mi, że upadły nasze cele.
DYDAK. Oczywiście. (wychodzą).
Scena 6. MARYLKA i DRZYMSKI.
MARYLKA (śmiejąc się). To śmieszni pajace.
DRZYMSKI. Pamdzieju, wizyta ciekawa. Kto wie, może teraz górą twoja sprawa. (wychodzi).
Scena 7. ALFRED i MARYLKA.
ALFRED. Witam panią.
MARYLKA (obojętnie). Dzień dobry! (chce wyjść).
ALFRED (zakłopotanie). Ja chciałem. (nie wie jak zacząć)
MARYLKA (zniecierpliwiona). Lecz, panie, czas leci.
ALFRED (ciężko - czysta dykcja). „Jam cię jeszcze w młodzieńczych dni moich zaraniu tak ukochał, że odtąd obrazu twego, pani, z duszy mej nic nie starło”.
MARYLKA (szydzi). Pan się niepospolitą cieszy dykcji władzą. / Do czego te śmieszne komedie prowadzą?
ALFRED. Serce moje przeszywasz jak grotem.
MARYLKA (zimno). Pan ma serce? A gdzie to widać, tylko w mowie? War to by jeszcze pomyśleć o głowie.
ALFRED. Dość szyderstwa.
MARYLKA Ten, co żył w moim sercu, młodzieniec bez skazy, miał tylko postać pana i jego nazwisko. On nie żyje. Z przeszłości nie zostało nic, oprócz wspomnienia. Skończ pan. (wybiega).
Scena 8. ALFRED, później HRABIA.
ALFRED (z rozpaczą). Skończony jestem.
HRABIA (wchodząc—do siebie). Ostatni los rzucam na szalę.
ALFRED. (przerażenie) Hrabia. (podając mu rękę).
HRABIA (nie przyjmuje ręki). Witam. (Wyjmuje portfel, z niego papier, po czym pokazuje Alfredowi): Czy kwit ten panu jest znany?
ALFRED (do siebie). Piekło.
HRABIA (po chwili). Wiesz, co cię czeka za to?
ALFRED. Panie hrabio, przysięgam zwrócić sumę całą dziś, jutro najdalej.
HRABIA Fałszerz cudzych podpisów musi pójść za kraty.
ALFRED. Błagam.
HRABIA. Skończymy spór, jeśli siostrze natychmiast wyjawisz swą zbrodnię.
ALFRED. Po co?
HRABIA. Jeżeli mi rączkę swą powierzyć raczy, ciebie z kajdan, dom z hańby wyrwę i z rozpaczy.
ALFRED. (pokornie) Spróbuję. Hrabia zaczeka w tamtym pokoju.(wyprowadza Hrabiego) (woła Wandę). Wandziu, proszę na chwilę.
Scena 9. ALFRED i WANDA.
WANDA. (Milczenie—w czasie którego Wanda spostrzega niepokój na twarzy Alfreda). Że jesteś zwiastunem burzy, to mi serce moje a twoja bojaźliwość wróży. Mów prędzej, bo nieszczęście straszniejsze z daleka.
ALFRED. Wandziu! Hrabiego podpis sfałszowałem na kwicie bankowym. (Wanda wzdryga się).
WANDA. Co dalej?
ALFRED. Więc Hrabia przyrzekł kwit zwrócić tobie, jeżeli...
WANDA. jeżeli wezmę go za męża. Kwit jak wysoki?
ALFRED. Dziesięć tysięcy złotych.
WANDA. Hrabiego chcę widzieć bez zwłoki.
ALFRED (pokazując na drzwi). On jest tu...
WANDA Poproś go.
Scena 10. WANDA, później HRABIA.
WANDA (do siebie). O, matko, ojcze ty mój drogi. Wy tej hańby nie przeżyjecie. (oficjalnie). Czy hrabiemu na tym zależy, by rozprawił się sąd z moim bratem?
HRABIA. Bynajmniej.
WANDA. Czy pan hrabia słowo moje ceni?
HRABIA. Nade wszystko.
WANDA. Dziś, z własnej kieszeni Oddam długu połowę, a z następną ratą za rok służę. Pan hrabia kwit zwróci, za to dam swój rewers. Czy zgoda?
HRABIA. Nie chodzi o pieniądze. Brat nie mówił pani?
WANDA. Mówił, ale ja w ten warunek hrabiego nie wierzę.
HRABIA (spokojnie). Pani musi być moją, albo (pokazuje weksel) skończycie haniebnie.
WANDA (spokojnie). Hańba spada na tego, kto zasłużył na nią.
HRABIA. Alfred zginie.
WANDA. I pan mnie kocha?
HRABIA. Tak.
WANDA (przybierając obojętny ton głosu). Panie hrabio, jak nazwie pan postępek Alfreda?
HRABIA. Nikczemnym.
WANDA. A w tym jego występku, co jest złem jedynym?
HRABIA. Fałszerstwo.
WANDA. A pan, czego dziś żąda ode mnie? Ja już jestem i słowem i sercem związana. Łamiąc słowo, popełniam fałszerstwo.
HRABIA. Pani fikcyjne problemy stwarza. Świat takie błahostki przebacza.
WANDA (żywo). Bóg mi nie przebaczy. Mam przed Bogiem przysięgnąć, żem hrabiemu oddana, gdy kto inny jest mym ideałem?
HRABIA. Ślub to forma.
WANDA. Forma? Kobieta tak jest w źródła pociechy uboga, / że pan jej niczym nie zastąpi wiary.
HRABIA. Kto żąda, żeby pani wiary się wyrzekła?
WANDA. Przecież pan to podważa. Wiara jest najczystszym serc ludzkich wykwitem. Co dla mnie treścią życia, to dla pana mitem.
HRABIA (zdumiony). Dziwne słowa.
WANDA (stanowczo a z uczuciem). Panie hrabio, gdy na głowę brata mego rzucisz ohydy znamię, cios ten może mnie zabić, ale mnie nie złamie.
HRABIA (silnie wzruszony— jakby do siebie). Dziwnych wrażeń doświadczam.
WANDA. Ja nie mówię w Alfreda obronie. Ale jeżeli ten grom straszny w rodziców uderzy. Za nimi błagam.
HRABIA (coraz bardziej wzruszony). Zobaczymy.
WANDA. Błagać nie przestanę. Gdzie się pan skryje przed sumienia żmiją, jeżeli rodzice tego ciosu nie przeżyją.
HRABIA (klęka przed nią i mówi z uczuciem). Zwyciężyłaś, nawet pierś cynika, głos twego bohaterstwa przenika. O, gdyby takich kobiet było u nas więcej. Oto kwit (podaje papier).
WANDA (odbierając mówi radośnie). Więc spada z nas prawdziwej niedoli brzemię. (ściskając ręce hrabiego). Wdzięczność moją do mogiły zaniosę.
Scena 11. Ci sami i DRZYMSKA.
DRZYMSKA (zapłakana). Niechaj Pan Bóg nagrodzi. Tyś, hrabio, nasz wybawca, dobrodziej.
WANDA (przerażona). Więc mama wie.?
DRZYMSKA. Już wiadoma ta nowina. Alfred rozmowy wysłuchał waszej, Wreszcie, widząc pomyślny rezultat narady, biegnie z płaczem, swój występek wyznaje: „matko, to święta, ja wobec niej zwierzę. W potęgę dobra, dziś dopiero wierzę. Chcę rozpocząć życie, może mnie lepszym kiedyś zobaczycie”. I zniknął.
WANDA (ze łzami w głosie). Biedny chłopiec.
HRABIA. Ten wstyd go ocali.
DRZYMSKA. By mnie wznieść aż takiego gromu trzeba było. (wchodzi Henryk) (spostrzega Henryka). Co? Pan Henryk?
WANDA. Jak straszne o Tobie przychodziły wieści.
HENRYK (całując jej rękę). A ja nic o was nie wiedziałem. (Hrabia wychodzi).
Scena 11. WANDA, DRZYMSKA, HENRYK i MARYLKA
MARYLKA (wchodząc). Pan Henryk.
HENRYK (ściskając jej rękę). Witam sercem całym.
MARYLKA. Więc nareszcie pan wrócił.
Scena 12. Ci sami i DRZYMSKI
DRZYMSKI (za sceną). Wygraliśmy, pamdzieju, znikło dawne zero.
DRZYMSKA Mąż właśnie nadchodzi (wchodzi Drzymski),
DRZYMSKI (zacierając ręce). A to żeśmy, pamdzieju, zdusili szerszenia. (Spostrzegając Henryka). A to co? Indianin, pamdzieju, a pójdźże w ramiona. (Przyglądając mu się). Wiadomość przynoszę, wam nową: Marylka jest już panią.
DRZYMSKA. To miła nowina.
DRZYMSKI. Pastenacki, dlatego chciał ożenić syna, że rozstać się z majątkiem nie było ochoty.
HENRYK (biorąc Wandę za rękę). A ja czy wygram sprawę?
DRZYMSKI (rozrzewniony). Podobno, pamdzieju, razem wygrywacie. (Do Wandy, tuląc ją). Ten Indianin cię porwie, córo moja droga.
DRZYMSKA. Niech wam Bóg dopomoże!
HENRYK. Teraz zabieram majstrową. Trzeba się zawodowi poświęcić innemu. Przy rodzinnym ognisku dla rozumnej żony otwiera się świat czynów wielki, nieskończony. Dziś moje zasoby dla nas wszystkich wystarczą.
MARYLKA. Prócz mojej osoby i rodziców, co przy mnie pozostaną. Czas spełnić me pragnienia, do wioski rzemieślnicze przeniesiemy graty, by działalność rozwinąć między maluczkimi.
DRZYMSKI (oglądając się dokoła). Przykro będzie się rozstać z księgami moimi.
WANDA. Czas wam spocząć, by odtąd przypominać mile: Najszczęśliwszy na świecie byt o własnej sile. KONIEC.
1