Poglądy
Poglądy Camusa ewoluują od postawy buntu i heroicznego trwania, które jest tematem Mitu Syzyfa aż do głębokiego humanizmu, któremu wyraz daje w Dżumie.
Postać Kaliguli oraz Meursaulta, bohatera Obcego, ukazują nie tylko konfrontację żelaznej logiki z ludzką zmysłowością i tak łatwo przyjmowanym światem, odsłaniają dalsze źródła samotności człowieka; są istnymi dziełami o trwaniu nade wszystko. Obaj bohaterowie w końcu pragną śmierci, gdyż właśnie ona prowadzi do ich zwycięstwa - pojednania ze światem. Postrzegani jako szaleńcy, wykluczeni ze społeczeństwa czy to z powodu znikomości (Meursault), czy też wielkości (Kaligula) odgrywanej roli porównani zostają do Syzyfa. Dramat Syzyfa nie polega na wiecznym trwaniu jego mozołu, ale na jego świadomości, na świadomości wiecznej porażki; jego wielkość również - paradoksalnie, chciałoby się rzec - na tej świadomości, które odsłania jego bohaterstwo. Nawiązania do tego tematu można odnaleźć zresztą na przykład w Dżumie czy w przemówieniu, które wygłosił po odebraniu Literackiej Nagrody Nobla
Obraz bohaterów diametralnie zmienia się w drugim tryptyku, do którego należy m. in. Dżuma. Dominujące w utworze postacie, doktor Rieux (będący zresztą alter ego Camusa) i Tarrou prezentują głębokie zaangażowanie w sprawy człowieka. Jedynym wyznacznikiem moralności jest zwykła uczciwość; ona to każe przede wszystkim bronić człowieka, a co za tym idzie - nie zgadzać się na zło.
Innym tematem w twórczości Camusa jest osamotnienie człowieka wobec jego otoczenia, niemożność zrozumienia jego zamierzeń i intencji, niesłuszna ich interpretacja, nadintepretacja nieraz; w efekcie ucieczka od człowieczeństwa - a to przecież jest dla Camusa dżumą.
Albert Camus
Z Wikicytatów, wolnej kolekcji cytatów
Nie jestem zbyt wielkim entuzjastą zanadto już sławnej filozofii egzystencjalistycznej i - szczerze mówiąc - uważam, iż jej konkluzje są fałszywe. Ale reprezentuje ona wielką przygodę ludzkiej myśli.
Źródło: Słowa wypowiedziane przez Camusa pod koniec II wojny światowej.
Opis: W komentarzach i opracowaniach twórczość Albert Camusa jest kojarzona z egzystencjalistycznym nurtem myślowym.
Człowiek zbuntowany
Cel uświęca środki? Być może. Ale co uświęca cel? Na to pytanie, które myśl historyczna pozostawia w zawieszeniu, bunt odpowiada: środki.
Człowiek jest jedynym stworzeniem, które nie zgadza się być tym, czym jest.
Bunt nie jest żądaniem totalnej wolności, na odwrót, występuje przeciwko niej. Neguje nieograniczoną władzę, która zezwala władzy na naruszenia nienaruszalnej granicy.
Dżuma
Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka.
W ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę.
Zawsze nadchodzi godzina w historii, kiedy ten, który ośmieli się powiedzieć, że dwa i dwa to cztery, jest karany śmiercią.
Inne
Człowiek nie potrafi ani cierpieć, ani być długo szczęśliwym. Nie jest więc zdolny do niczego co się liczy.
Dopiero w samym środku zimy przekonałem się, że noszę w sobie niepokonane lato.
Jedyne lekarstwo dla znużonych życiem w gromadzie: życie w wielkim mieście. To jedyna pustynia, jaka jest dziś dostępna.
Ludzie umierają i nie są szczęśliwi.
Źródło: Kaligula
Łatwiej zdobyć sukces, trudniej na niego zasłużyć.
Nadzieja, wbrew ogólnemu znaczeniu, jest równoważna z rezygnacją. A żyć to znaczy nie rezygnować.
Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał on strachu przed śmiercią.
Niech pociechą dla nas będzie to, iż żaden ból na świecie nie trwa wiecznie. Kończy się cierpienie, pojawia się radość i tak równoważą się nawzajem.
Prawdziwa miłość jest czymś wyjątkowym, zdarza się mniej więcej dwa albo trzy razy na wiek. Poza tym jest próżność lub nuda.
Źródło: Upadek
Przyjaciele nie są zainteresowani burzami, które przeżywasz, ale chętnie korzystają z twego statku.
Świat bez miłości jest martwym światem i zawsze przychodzi godzina, kiedy człowiek, zmęczony, błaga o twarz jakiejś istoty i serce olśnione czułością.
Tak kochamy marzenia, że boimy się je realizować.
Ten świat jest absurdem.
Źródło: Mit Syzyfa
Wolność to nic więcej, niż szansa na bycie lepszym.
Wszystko co wiem o moralności i obowiązkach zawdzięczam piłce nożnej.
Zawsze znajdzie się odpowiednia filozofia do braku odwagi.
Albert Camus
MIT SYZYFA
Z wyroku bogów Syzyf musiał nieustannie toczyć pod górę głaz, który, znalazłszy się na szczycie, spadał siłą własnego ciężaru. Bogowie nie bez racji doszli do wniosku, że nie ma straszniejszej kary niż praca bezużyteczna i bez nadziei.
Jeśli wierzyć Homerowi, Syzyf był najmądrzejszym i najbardziej przezornym ze śmiertelnych. Wedle innej tradycji jednak miał skłonności zbójeckie. Nie widzę w tym sprzeczności. Opinie wyjaśniające, dlaczego został bezużytecznym pracownikiem piekieł, są rozmaite. Zarzuca się Syzyfowi przede wszystkim, że traktował bogów z niejaką lekkością. Zdradzał ich tajemnice. Egina, córka Asoposa1, została porwana przez Jowisza. Ojciec, zaskoczony tym zniknięciem, poskarżył się Syzyfowi. Te wiedząc w czym rzecz, przyrzekł Asoposowi, że się tym zajmie, pod warunkiem jednak, że Korynt otrzyma od niego wodę. Wolał błogosławieństwo wody od piorunów niebieskich, za co został ukarany w piekle. Homer opowiada również, że Syzyf uwięził śmierć. Pluton nie mógł ścierpieć widoku swego pustego i niemego królestwa. Pchnął boga wojny, który wyzwolił Śmierć z rąk jej zwycięzcy.
Podobno też Syzyf, gdy był bliski śmierci, chciał nieprzezornie wypróbować miłość swojej żony. Nakazał jej, aby nie grzebała jego ciała, ale rzuciła je na plac publiczny. I tak trafił do piekieł. Rozdrażniony postępkiem żony tak sprzecznym z ludzką miłością, wyjednał sobie u Plutona powrót na ziemię, aby ją ukarać. Ale gdy znów zobaczył świat i zakosztował smaku wody i słońca, ciepłych kamieni i morza, nie chciał powrócić do cieni piekielnych. Nie pomogły wezwania, gniewy i ostrzeżenia. Żył jeszcze długie lata mając przed oczami łuk zatoki, olśniewające morze i uśmiechy ziemi. Trzeba było aż wyroku bogów. Zjawił się Merkury, by pochwycić zuchwalca; i pozbawiając Syzyfa jego radości, siłą zaciągnął go do piekieł, gdzie czekał już przygotowany kamień.
Nietrudno zrozumieć, że Syzyf jest bohaterem absurdalnym tak przez swoje pasje, jak i udręki. Za pogardę dla bogów, nienawiść śmierci i umiłowanie życia zapłacił niewypowiedzianą męką: całe istnienie skupione w wysiłku, którego nic nie skończy. Oto cena, jaką trzeba zapłacić za miłość do tej ziemi. Nie wimy nic o Syzyfie w piekle. Po to są mity, by ożywiała je wyobraźnia. Tu widać ciało napięte, aby dźwignąć ogromny kamień i pchnąć go w górę po stoku, setki już razy przebytym; widać ściągniętą twarz, policzek przy kamieniu, pomocne ramię, o które wspiera się oblepiona gliną masa, stopę odnajdującą równowagę, palce sprawdzające pozycję głazu i dwie pełne ziemi, niezawodne ludzkie dłonie. U końca tego długiego wysiłku, mierzonego przestrzenią bez nieba i czasem bez głębi, cel jest osiągnięty. Syzyf patrzy wówczas, jak kamień w kilka chwil spada na dół, skąd trzeba będzie go znów wynieść na górę. Schodzi na równinę.
Interesuje mnie Syzyf podczas tego powrotu, podczas tej pauzy. Twarz, która cierpi tak blisko kamieni, sama jest już kamieniem. Widzę, jak ten człowiek schodzi ciężkim, ale równym krokiem ku udręce, której końca nie zazna. Ten czas, który jest jak oddech i powraca równie niezawodnie jak przeznaczone Syzyfowi cierpienie, jest czasem jego świadomości. W każdej z owych chwil, kiedy ze szczytu idzie ku kryjówkom bogów, jest ponad swoim losem. Jest silniejszy niż jego kamień.
Jeśli ten mit jest tragiczny, to dlatego, że bohater jest świadomy. Bo też na czym polegałaby jego kara, jeśli przy każdym kroku podtrzymywałaby go nadzieja zwycięstwa? Współczesny robotnik poświęca wszystkie dni życia jednemu zadaniu i ten los nie mniej jest absurdalny. Ale nie jest tragiczny prócz tych rzadkich chwil, kiedy robotnik osiąga świadomość swego losu. Bezsilny i zbuntowany Syzyf, ploretariusz bogów, zna własny w całej pełni: o nim myśli, kiedy schodzi. Jasność widzenia, która powinna mu być udręką, to jednocześnie jego zwycięstwo. Nie ma takiego losu, którego nie przezwycięży pogarda.
Jeśli zatem to zejście w pewne dni jest cierpieniem, w inne może być radością. W tym określeniu nie ma przesady. Wyobrażam sobie także Syzyfa powracającego do kamienia w dniach pierwszej udręki. Kiedy obrazy ziemi zbyt mocno trzymają się pamięci, a głos przyzywający szczęście nazbyt nagli, smutek wzbiera w sercu człowieka: to zwycięstwo kamienia, to sam kamień. Bezgraniczną rozpacz trudno udźwignąć; przychodzą nasze noce w Getsemani. Ale druzgocąca prawda ginie, gdy zostaje rozpoznana. I tak Edyp wpierw posłuszny jest przeznaczeniu, którego nie zna. Tragedia zaczyna się, kiedy Edyp wie. Ślepy, bez żadnej nadziei, stwierdza jednak, że jest coś, co łączy go ze światem: chłodna dłoń młodej dziewczyny. I wówczas padają wielkie słowa: "Choć tak bardzo zostałem doświadczony, wiek mój podeszły i dusza moja znająca wielkość mówią mi, że wszystko jest dobre"2. Edyp Sofoklesa, podobnie jak Kiriłow Dostojewskiego, daje więc formułę zwycięstwa absurdalnego. Antyczna mądrość łączy się z bohaterstwem nowoczesnym.
Nie odkrywa się absurdu bez pokusy ułożenia kilku reguł szczęścia. "Jakżę to, idąc ścieżką tak wąską...?" Ale świat jest tylko jeden, a szczęście i absurd są dziećmi tej samej ziemi. Są nierozłączne. Błędem byłoby powiedzieć, że szczęście siłą rzeczy rodzi się z odkrycia absurdalnego. Zdarza się również, że poczucie absurdu rodzi się ze szczęścia. "Mówię, że wszystko jest dobre" - oświadcza Edyp i te słowa są święte. Rozbrzmiewają w okrutnym i ograniczonym świecie człowieka. Uczą, że wszystko nie jest i nie zostało wyczerpane. Bóg, który znalazł się w tym świecie razem z upodobaniem do niepotrzebnych cierpień, zostaje wygnany. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.
Stąd płynie milcząca radość Syzyfa. Los jest jego własnością, kamień jego kamieniem. Podobnie człowiek absurdalny: gdy zgłębi swoją udrękę, zamilkną bogowie. Cisza zostaje nagle przywrócona światu i słychać tysiące głosów ziemi. Wołania nieświadome i tajemne idą od wszystkich ziemskich twarzy: to jest ta druga strona i nagroda za zwycięstwo. Nie ma słońca bez cienia i nie można nie znać nocy. Od chwili gdy człowiek absurdalny mówi: tak, jego wysiłkom nie będzie końca. Lecz jeśli istnieje los, nie został dany z wysokości, dane jest tylko rozwiązanie nieuchronne; człowiek absurdalny stwierdza, że jest ono nieuchronne i godne pogardy. Wszystko inne do niego należy. Powraca do życia, Syzyf do swego głazu. Syzyf rozważa działania następujące po sobie i pozbawione związku, które stają się jego losem - stworzonym przez niego, spojonym jego pamięcią; przypieczętuje je śmierć. Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu.
Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej, która neguje bogów i podnosi kamienie. On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający. Każda z cząsteczek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy same w sobie tworzą świat. Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym.
Objaśnienia
1Asopos - bóg rzeki noszącej jego imię (przypis tłumacza).
2Przekład cytatu z francuskiego. W przekładach polskich to zdanie Edypa brzmi inaczej i ma inny sens (akcentujący poddanie się losowi, zgodę na los, bez konkluzji wartościującej) (przypis tłumacza).
*Wg wyd. A. Camus, Dwa eseje. Mit Syzyfa. Artysta i jego epoka, tłum. J. Guze, Warszawa 1991, s. 107-110.
Co ma Hegel do Marksa, a Marks do Dostojewskiego, autor: ..::eЯRator::.., dodana: 14.05.2004
"Człowiek zbuntowany" to, najkrócej mówiąc, esej śledzący dzieje buntu w myśli europejskiej, w dwóch zasadniczych aspektach. Pierwszy, mniej rozbudowany i chyba mniej udany, to bunt metafizyczny, czyli to, co każe nam nie zgadzać się na los w jego wymiarze kosmicznym. Tu mieści się bunt romantyczny - samotny bohater na skale, targany wiatrami wewnętrznych myśli, dumny i równy bogom w godzinie upojenia, a więc Giaur, a z naszego podwórka, Kordian. Znacznie więcej w tym wątku pisze Camus o dwóch chyba najbardziej spektakularnych buntownikach. |
Albert Camus
EPOKA I MIEJSCE
Filozofia współczesna, XX wiek, filozofia francuska.
BIOGRAFIA
Albert Camus (1913 - 1960) urodził się w Algierii, we wsi Mondovia. Jego ojciec był robotnikiem rolnym, matka sprzątaczką. Matka przyszłego pisarza i filozofa nie umiała pisać. Ojciec Camusa zginął w bitwie pod Marną w 1914. Dzieciństwo spędził Camus w ubogiej dzielnicy Algieru. Edukacja chłopca raz po raz stawała pod znakiem zapytania. Do liceum trafił po interwencji nauczyciela ze szkoły podstawowej, gdyż trudna sytuacja materialna skłaniała domowników do podjęcia decyzji o wysłaniu chłopca do pracy. Camus ukończył liceum w Algierze i tam też pracował jako mechanik, agent biura żeglugowego, wreszcie jako urzędnik. Podjął studia filozoficzne, ale ich nie ukończył z powodu słabego zdrowia - cierpiał na gruźlicę. W 1935 roku napisał swoje pierwsze eseje, w tym też czasie związał się z wędrownym teatrem "L'Equipe". Działał tam jako aktor, scenograf i kierownik literacki. W rok później grupa studentów, artystów i robotników założyła w Algierze Dom Kultury oraz zespół "Theatre du Travail", a głównym animatorem przedsięwzięcia był właśnie Camus. Przez krótki czas filozof należał do partii komunistycznej, wystąpił z niej w 1938 roku i związał się z lewicowym dziennikiem literackim. W 1942 roku przeniósł się do Francji i od razu włączył się do ruchu oporu. W latach 1944-1947 był redaktorem konspiracyjnego czasopisma "Combat", w tym też czasie zawarł znajomość z Sartrem. W roku 1947 Camus wycofał się z życia politycznego i poświęcił się pisarstwu. W 1957 otrzymał literacką Nagrodę Nobla za całokształt twórczości.
POGLĄDY
Albert Camus uchodzi za jednego z głównych przedstawicieli egzystencjalizmu. I faktycznie, jego myśl jest tak bliska tej doktrynie, że trudno traktować poważnie stwierdzenia Camusa, że egzystencjalistą nie był. W początkowym okresie twórczości filozofia Camusa mieści się właściwie w szerokich ramach koncepcji Sartre'a, stanowiąc jedno z możliwych jej rozwinięć. Dopiero później dochodzi do wyraźnych teoretycznych rozbieżności, choć trzeba zaznaczyć, że także w pierwszym okresie Camus nigdy Sartre'a nie naśladował, a wszystkie jego dzieła utrzymane są w oryginalnym, charakterystycznym dla autora stylu.
W filozofii Camusa centralne miejsce zajmują dwa problemy: absurd i bunt. Kategoria absurdu jest wspólna dla myśli Camusa i Sartre'a. Na doświadczenie absurdu składa się wiele czynników, najważniejsze jednak to narodziny i śmierć człowieka. Absurdem jest, że można umrzeć i nie być szczęśliwym. Wobec tego podstawowym problemem jest przyjęcie właściwej postawy wobec absurdu. W "Micie Syzyfa", najsłynniejszym zbiorze esejów Camusa, autor rozważa problem samobójstwa. Ostatecznie stwierdza jednak, że nie jest to właściwe rozwiązanie. Pełną odpowiedź na pytanie o miejsce człowieka w świecie i sens życia przynosi obszerny zbiór esejów pt. "Człowiek zbuntowany" - i to właśnie bunt okaże się właściwą odpowiedzią na absurd.
Camus był pisarzem i filozofem. To połączenie bliskich sobie, ale przecież odmiennych aktywności widoczne jest w wielu jego dziełach. Z jednej strony teksty filozoficzne nie są pozbawione walorów literackich, z drugiej zaś - opowiadania, powieści i dramaty obfitują w wątki filozoficzne. Ponadto Camus często sięgał do skarbnicy literatury i dla wyrażenia swoich obserwacji posługiwał się sylwetkami różnych bohaterów - strategia ta dominuje w wielu esejach poświęconych twórczości np. Dostojewskiego czy Kafki.
ABSURD I SAMOBÓJSTWO
"Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie poważny: samobójstwo. Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć, to odpowiedzieć na fundamentalne pytanie filozofii."
Tymi słowami rozpoczyna się "Mit Syzyfa". Przyczyny samobójstwa mogą być bardzo różne. Rzadko jednak zdarza się, by krok ten podjęty był w imię jakiejś teoretycznej, filozoficznej sprawy. Ludzie popełniają samobójstwo, gdy uznają, że życie nie jest warte trudu przeżywania. Kroplą przepełniającą kielich może być dowolne zdarzenie - nieuleczalna choroba, odrzucone uczucie, ale też drobna uraza - np. do przyjaciela, który tego dnia rozmawiał z nami obojętnie. Wszystkie motywacje Camus sprowadza do doświadczenia absurdu, które sprawia, że "rozsypuje się dekoracja" - świat przestaje być uporządkowana całością, a w jego pęknięciach ujawnia się absurd. Camus proponuje konsekwentne przemyślenie tej sytuacji. Tym, co potęguje rozdarcie i udręczenie, jest nadzieja - że w przyszłości uda się ów pęknięty świat skleić. W pierwszym kroku należy więc pozbyć się nadziei i sprawdzić, czy myśl może żyć na pustyni. Czy można żyć z nieustającą świadomością absurdu? Absurd jest konstytuowany przez współistnienie dwóch elementów. Pierwszym jest ludzkie pragnienie, drugim rozczarowanie, które przynosi świat. Rozwiązania, które łagodzą ów konflikt, Camus nazywa filozoficznym samobójstwem. Zarówno filozofie, które przedstawiają świat jako uporządkowaną i rozumną całość, jak i systemy przynoszące uspokojenie człowiekowi (np. w postaci obietnicy zbawienia), są według Camusa przekłamaniem problemu. W tej perspektywie pojawiają się też rozważania o Bogu. Tutaj Camus przypomina tradycyjny paradoks: albo Bóg jest wszechmogący, ale wówczas odpowiada za zło, albo człowiek jest wolny i odpowiedzialny, ale wówczas pod znakiem zapytania staje wszechmoc Boga. Prawdziwym wyzwaniem jest zbadanie konsekwencji absurdu. Samobójstwo nie jest właściwym rozwiązaniem. Jest wprawdzie rozwiązaniem absurdu, ale teraz problem sie odwraca. Nie chodzi już o odpowiedź na pytanie, czy życie jest warte trudu przeżywania go. Jeśli absurd jest niezbywalnym określeniem sytuacji człowieka w świecie, to filozoficzna konsekwencja wymusza stwierdzenie, że życie jest tym lepsze, im mniej ma sensu. Na tym jednak nie koniec. Camus stwierdza, że życie w poczuciu absurdu wymaga ciągłego sprzeciwu. Napięcie między ludzkimi chęciami a możliwościami oferowanymi przez świat jest źródłem buntu. Konsekwencja, której domaga się filozof, polega na tym, by żyć razem z absurdem. To tutaj jest miejsce na ludzką wolność i pasję.
W ten sposób otrzymujemy pełny obraz ludzkiego życia: jest to życie bez nadziei na lepszą przyszłość, życie w świadomości absurdu. Nie ma to jednak nic wspólnego z rezygnacją. Dobrą ilustracją tej sytuacji jest dokonana przez Camusa interpretacja mitu o Syzyfie. Camus powiada, że mit ów jest tragiczny tylko o tyle, o ile bohater jest świadomy swej sytuacji. Ale kim jest Syzyf? Jest człowiekiem, który kochał życie - tak bardzo, że oszukał bogów. Spotkała go kara - bez końca i nadaremnie wtacza pod górę głaz, który u szczytu spada z powrotem na dół. Jak widać, Syzyf nie może mieć nadziei. Są jednak chwile, gdy Syzyf tryumfuje - chwile wytchnienia, gdy schodzi z góry, by ponownie potoczyć kamień. Swą analizę Camus kończy stwierdzeniem: "Aby wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa szczęśliwym."
BUNT
Problematyka buntu została przez Camusa najpełniej opisana w "Człowieku zbuntowanym". Swą teorię Camus buduje tutaj posługując się wątpieniem metodycznym Kartezjusza. Kartezjusz wątpił we wszystko, aż znalazł formułę zdolną oprzeć się wątpieniu - "myślę więc jestem". Podobnie postępuje Camus, z tym, że przezwyciężony ma zostać absurd, a nie sceptycyzm. Cóż pewnego jest w świecie absurdalnym, w świecie nieszczęścia, śmierci, rozbieżności dążeń, niepewności celów? Czymś takim jest tylko krzyk, niezgoda na absurd, czyli bunt. Camus stwierdza: "Buntuję się, więc jesteśmy". Dlaczego "jesteśmy", a nie - analogicznie do Kartezjusza - "jestem'?
Buntownik to człowiek, który mówiąc "nie" wyraża swoją niezgodę na istniejący porządek. Do pewnego momentu akceptuje wszystkie wydarzenia, aż wreszcie się buntuje. Bunt zawsze odbywa się w imię czegoś. Czasami zdarza się, że buntownik kładzie na szali własne życie. Zatem okazuje się, że bunt pozwala na wyłonienie się wartości. Jeśli buntuję się, to uznaję, że cel buntu wart jest narażenia życia, a więc że cel ów jest wartością wyższą nawet niż życie. Odsłonięty w ten sposób świat wartości nie jest czymś subiektywnym. Jest niezmiernie ważny - wartości przeciwstawione absurdowi są tym, co konstytuuje nasze człowieczeństwo. Dlatego Camus napisał "Buntuję się, więc jesteśmy."
Oczywiście źródła buntu i sposoby jego wyrażenia mogą być bardzo rozmaite. Nawet jeśli często bunt nie przybiera tak radykalnych postaci, jak narażanie życia, to schemat nakreślony przez Camusa zachowuje podobną wagę. W różnych rozdziałach książki Camus opisuje bunt metafizyczny, historyczny, a także relacje między buntem i sztuką. Ostatecznie okazuje się, że bunt jest rozwiązaniem podobnym do szczęścia Syzyfa odpoczywającego podczas drogi w dół: "Bunt nie rozstrzyga wszystkiego; ale przynajmniej stawia opór. Kiedy to czyni, światło południa spływa na historię."
DZIEŁA FILOZOFICZNE
Powieści: "Śmierć szczęśliwa" (powstała jako pierwsza, ale wydano ją po śmierci pisarza), "Obcy" (1942), "Dżuma" (1947), "Upadek" (1956), "Pierwszy człowiek" (nie ukończona, rękopis znaleziono przy Camusie w dniu jego tragicznej śmierci)
Zbiór opowiadań pt. "Wygnanie i królestwo" (1957)
Dramaty: "Nieporozumienie" (1944), "Kaligula" (1945), "Stan oblężenia" (1949), "Sprawiedliwi" (1949).Zbiory esejów: "Mit Syzyfa" (1942), "Człowiek zbuntowany" (1951)
ANEGDOTY, LEGENDY, WSPOMNIENIA
Pierwszym przedsięwzięciem scenicznym "Theatre du Travail" była adaptacja "Czasów pogardy" Andre Malraux. 23-letni Camus napisał wówczas list do Malraux z prośbą o pozwolenie wystawienia sztuki. Otrzymał odpowiedź następującej treści: "Graj! A.M." W roku 1959 Malraux pełniący funkcję ministra kultury zaproponował Camusowi - laureatowi Nagrody Nobla - objęcie kierownictwa Komedii Francuskiej lub innego paryskiego teatru. Camus odmówił.
Camus przez wiele lat przyjaźnił się z Sartrem. Do kłótni doszło po wydaniu przez Camusa "Człowieka zbuntowanego". Gazeta, której Sartre był redaktorem naczelnym, opublikowała wówczas bardzo nieprzychylną recenzję. Między filozofami doszło do gwałtownej polemiki na łamach tejże gazety i w efekcie - do zerwania przyjaźni.
Camus zginął w wypadku samochodowym, podczas podróży, którą odbywał z synem Gallimarda - swego wydawcy. Młody Gallimard także poniósł śmierć.
Postaci Alberta Camus zawdzięcza się trwającą wiele lat modę - na czarne stroje, a zwłaszcza czarne swetry z golfem. Francuska młodzież pod dużym wpływem pisarza przybierała też pozę, polegającą na paleniu papierosa bez wyjmowania go z ust, czemu towarzyszyło mrużenie oczu spowodowane uciążliwym dymem.
Noty wydawców i inne informacje
Nikt jeszcze nie dodał żadnej noty wydawniczej.
Recenzje i opinie o książce
W oparach absurdu, autor: nazgoolek, dodana: 02.07.2004
"Mit Syzyfa i inne eseje" to komentarz do "Obcego", do czego przyznawał sie sam autor. Wydaje mi się, że lektura "Obcego" bez rzucenia okiem na "Mit..." jest niepełna i wiele tracimy, pomijając te pozycję. [komentarze (0 opinii)] |
|
bez tytułu, autor: cathie, dodana: 16.06.2004
"Mit Syzyfa" Alberta Camusa czytałam przy okazji przerabiania "Dżumy" tegoż samego autora. Jest to interpretacja mitu o Syzyfie z perspektywy filozofii egzystencjalnej. |
Dżuma
Albert Camus
Na czym opiera się wiara w człowieka, którą wyznaje wybitny francuski pisarz - Albert Camus? Wydaje się, że autor „Dżumy” mógłby odpowiedzieć słowami poetki: „Moja wiara jest silna, ślepa i bez podstaw”.
Jest paradoksem, że twórca jednej z najbardziej humanistycznych książek w dziejach literatury był jednocześnie przekonany, iż życie ludzkie pozbawione jest obiektywnego sensu. Camus uznawał, że nie ma jakiejś wyższej racji usprawiedliwiającej nasze istnienie. Nie ma Boga, ani zbawienia, ani też konieczności dziejowej. Nasza egzystencja jest pozbawiona przyczyny i celu, a przez to absurdalna. Na końcu wszystkiego zawsze jest śmierć, to ona „ustanawia porządek świata”. Jesteśmy skazani na nią, tak samo jak na zło i cierpienie, których nie można usprawiedliwić, a które są nieodłącznym składnikiem świata. Zło i absurd są wszechobecne i niezniszczalne - „bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika”. Dlatego człowiek obarczony jest losem Syzyfa, niekończącym się trudem, walką „przeciwko światu takiemu, jaki jest”.
Skąd zatem czerpać siłę? I po co? Jeśli zło i cierpienie są nieuchronne, to „może lepiej jest dla Boga, że nie wierzy się w niego i walczy ze wszystkich sił ze śmiercią, nie wznosząc oczu ku temu niebu, gdzie on milczy”. A może w ogóle zaprzestać walki? To zagadnienie porusza autor przede wszystkim. Bo wbrew pozorom najważniejsze nie jest w tej powieści pytanie o istotę zła. Najważniejsze pytanie to, czy człowiek pozbawiony wiary w sens egzystencji i byt zaświatowy znajdzie w sobie dość siły i determinacji by przeciwstawić się złu i cierpieniu?
Bohater Dżumy, doktor Rieux, znajduje odpowiedź. Nie wierzy w Boga, a mimo to codziennie podejmuje walkę ze złem i absurdem egzystencji. Wie, że jego „zwycięstwa zawsze będą tymczasowe”, uważa jednak, iż „to nie powód, żeby zaniechać walki”. Stwierdza: „Jestem w ciemności i próbuję widzieć jasno”. Nie w imię Boga, nie ze strachu przed karą, nie dla przyszłego zbawienia człowiek powinien przeciwstawiać się złu. Powinien to czynić przez zwykłą uczciwość. Człowiek jest wolny i sam określa swój los. Pozostawiony samemu sobie, sam staje wobec świata i sam nadaje sens swej egzystencji. Dokonując wyborów moralnych, biorąc pełną odpowiedzialność za siebie i swoje czyny, ujawnia tym pełnię swojego człowieczeństwa. Opiera się ono przecież, tak jak u chrześcijan, na wolnej woli. Różnica polega na tym, że w świecie Camusa nie ma nadziei na ostateczne zwycięstwo.
Mimo to obowiązkiem człowieka jest dokonanie właściwego wyboru - należy stanąć po stronie ofiar, nigdy zarazy. Mieszkańcy zaatakowanego przez dżumę Oranu spełniają ten postulat. Walczą solidarnie z zarazą. Doktor Rieux, Tarrou, dziennikarz Rambert, Grand - to przykłady ludzi, którzy poświęcili się ratowaniu ludzi nie z powodu jakiejś idei, lecz z poczucia obowiązku, pewnego rodzaju wewnętrznego przymusu. Dziennikarz Rambert, próbując wydostać się z miasta do swojej ukochanej, usprawiedliwia swą postawę słowami: „Wiem, że człowiek jest zdolny do wielkich czynów. Ale jeśli nie jest zdolny do wielkiego uczucia, nie interesuje mnie”. Decyduje się jednak zostać, twierdząc, że wstydziłby się przeżywać szczęście w samotności, w chwili, kiedy, jak mówi poeta, „śniąc o ocalenia cudzie, giną ludzie”. Jest to więc swego rodzaju etyka obowiązku.
Doktor Rieux odrzuca moralność chrześcijańską, którą reprezentuje w powieści ojciec Paneloux. Nie godzi się ze światem, w którym umierają niewinne dzieci. Do końca życia nikt go nie przekona, że jest to „słuszne, sprawiedliwe i zbawienne”. Nic można tego usprawiedliwić karą Bożą, przyszłym zbawieniem czy nieodgadnionymi zamiarami Bożymi. W jego pojęciu los człowieka jest przez to bardziej tragiczny, bo zło i cierpienie mają większą wagę. Nic przecież nie zostanie wymazane, odpuszczone i odkupione na Wielkim Sądzie. Każdy czyn człowieka jest przez to ostateczny i nieodwracalny. Jesteśmy sami i musimy wybierać. Nie będziemy mieć drugiej szansy.
Któż z nas bez wahania przyznałby się, że jest tchórzem? Przecież zwykło się uważać, iż tchórzostwo to oznaka słabości oraz braku honoru, cecha przypisywana ludziom małym i egoistycznym. Tymczasem, bez względu na to kim jesteśmy, jakimi zasługami się odznaczyliśmy czy jakim wyzwaniom sprostaliśmy, tchórzostwo nie omija nikogo z nas. Człowiek jest bowiem istotą niedoskonałą, która tocząc ze sobą nieustannie wewnętrzną walkę, musi niekiedy ponieść klęskę. Każda decyzja stanowi jak gdyby bitwę sprawdzającą siłę naszego charakteru. Możemy z niej wyjść albo wygrani - stawić jej czoła - albo przegrani - wycofać się, obrać asekuracyjną drogę. Życie natomiast nie ułatwia nam owej krucjaty. Zmuszając do ciągłego dokonywania wyborów, czyni strach do końca naszym najbliższym i najwytrwalszym towarzyszem. Tym samym podsuwa niezliczone okazje, aby ujawnić swoje tchórzostwo. Gdzieś podczas naszej ziemskiej Odysei niewątpliwie nadejdzie taka chwila, kiedy nie podołamy sytuacji - przegramy walkę. Zawsze zatem nastanie “taka godzina za dnia i nocy kiedy człowiek będzie tchórzem”.
Z jak wielkim trudem przychodzi nam jednak zaakceptować naszą ułomność. Czując wstyd, wolimy wypierać się jej, lub nawet nie zauważać. Często więc pielęgnujemy wizję niezłomnego wojownika, dla którego każda “bitwa” ma wiadome rozstrzygnięcie. Życie potrafi jednakże w jednej chwili wyrwać nas z owej iluzji, każąc nam dowieść swojej odwagi. Okazją do weryfikacji poglądów na własny temat są zrzucane przez los sytuacje graniczne. Postawieni przed konkretnym, rzeczywistym problemem, nie możemy dłużej spekulować - musimy przyjąć określoną i jednoznaczną postawę. Czy jednak zdołamy? Nie za każdym razem, każdy bowiem kiedyś natrafia na swoją Patnę.
Do jednych z najtrudniejszych a zarazem najbardziej wyrazistych sytuacji granicznych należy konfrontacja człowieka z ogólnie pojętym “złem tego świata”. Zło, jako destrukcyjna siła, już samo w sobie budzi w człowieku trwogę. Gdy przychodzi zaś nam zmierzyć się z nim, uczucie lęku wzrasta. Wnikliwe rozważania na temat istoty owej walki zawarte zostały w dziele Alberta Camusa pt. “Dżuma”. Powieść, mająca charakter paraboli, rysuje obraz zła poprzez porównanie go do tytułowej dżumy. Tak jak bakcyl zarazy jest bowiem niezniszczalne i obecne wszędzie; “czeka w pokojach, w piwnicach, w kufrach, i papierach”, aby w chwilach szczególnego zagrożenia lub zaniedbania rozprzestrzenić się i zniszczyć cały świat. Najprostszym, ale i naturalnym rozwiązaniem dla człowieka jest ucieczka, rozumiana jako niedostrzeżenie owego problemu, czy też wybranie własnego bezpieczeństwa. Tak czyni właśnie wielu mieszkańców Oranu. Troszcząc się jedynie o swoje życie, pragną oni opuścić miasto. Ci zaś, którzy zmuszeni zostają do pozostania, nie tylko nie włączają się do walki z epidemią, ale próbują w ogóle nie zauważać choroby. Wobec zła człowiek nie może jednak pozostawać bierny. Musi za wszelką cenę powiedzieć mu: nie - zjednoczyć się z doktorem Rieux w walce z plagą. Postawa ta wymaga heroizmu, poświęcenia oraz nieustannego czuwania, by nie poddać się w swej niedoskonałości - by nie stchórzyć. I choć każda próba pokonania zła zawsze kończy się niepowodzeniem, to jedyne co nam pozostaje, to ciągłe opowiadanie się przeciwko niemu.
Dlaczego jednak skazani jesteśmy na klęskę? Czy zawsze musimy przegrywać? Camus daje nam jednoznaczną odpowiedź: “każdy nosi w sobie dżumę, nikt nie jest od niej wolny.” Póki zatem istnieć będzie pierwsze źródło zła, jakim jest człowiek, “bakcyl nigdy nie umrze”. To dżuma sprawia bowiem, iż jesteśmy jedynie wątłymi trzcinami, które nie są do końca w stanie przeciwstawić się skłonnościom do poddawania się oraz szukania prostszej, ale niekoniecznie lepszej drogi przez życie. Myślę, iż idea ta, oparta na założeniach nurtu egzystencjalnego, wiązać się może w pewnym stopniu z chrześcijańską wizją człowieka. Przy założeniu, iż zło jest skutkiem grzechu pierworodnego, dżuma przyjmuje postać szatana. I tak jak nigdy na ziemi nie wyzwolimy się od naszej grzesznej natury, tak nigdy nie pokonamy zła. Nie oznacza to jednak, iż jesteśmy zwolnieni z tego obowiązku. Przeciwnie, nasza wola w walce w dążeniu do prawości, szlachetności nigdy nie powinna ustawać.
Absurd życia ludzkiego jako próby unicestwienia niezniszczalnej siły trafnie oddaje ponadto los Syzyfa, do którego odwołuje się Albert Camus w eseju “Mit o Syzyfie”. Idąc przez świat, wybierając dobro, przypominamy toczącego pod górę kamień mitologicznego bohatera. Wkrótce jednak tchórzymy, zło nas dogania, a głaz stacza się na dół. Zwycięstwo polega na tym, iż nie poprzestajemy swej pracy. Skazujemy się na wieczną udrękę pod ciężarem kamienia - naszego przeznaczenia.
Według mnie, tchórzostwo, będące następstwem zła, przejawia się jeszcze na innej płaszczyźnie. Ujawnia się ono nie tylko w obliczu zagrożenia, lub pod postacią grzechu. Znajduje również odzwierciedlenie w codziennych, prozaicznych sytuacjach.. Ileż razy zdarza nam się słyszeć słowa: “Nic nie mogłem nic zrobić...”, “To nie ode mnie zależało...”, “Tak wyszło...”? Może aż tak często, że nie jesteśmy nawet w stanie przywołać ich w pamięci? Machinalnie wypowiadane, przemykają bowiem prawie niezauważalnie w codziennych naszych wypowiedziach. Kryją się wśród zwierzeń przyjaciół, wśród przemówień polityków, czy wreszcie wśród skarg wiecznie zabieganych przechodniów. Tak silnie zakorzeniły się w naszej świadomości, że nie wiemy nawet, gdy sami dokonujemy podobnych stwierdzeń. Zwroty te stały się jakby nieodłącznym element potocznej rozmowy, który tłumaczyć ma naszą postawę wobec “okrutnego i niesprawiedliwego” losu. Jakkolwiek banalne, rodzą jednak głębszą refleksję dotyczącą kondycji człowieka w świecie. Stanowią bowiem próbę usprawiedliwienia ludzkiej niemocy, lub źle obranej przezeń drogi, która wynikać może natomiast jedynie ze strachu przed koniecznością odpowiadania za swe czyny. Frazesy te dają tym samym wyraz największym ludzkim lękom - obawie przed poczuciem odpowiedzialności za własne życie. Są więc godziną, kiedy człowiek jest tchórzem.
Ponoszenie konsekwencji to z pewnością jeden z najcięższych warunków ludzkiego życia. Dlatego też chęć oszukania świata poprzez obarczanie winą rzekomo zewnętrzne siły, niezależne od naszej woli, wydaje się być najprostszym i najwygodniejszym rozwiązaniem. Prowadzi to do tzw. złej wiary, która zgodnie z egzystencjalną myślą Jean-Paula Sarte'a zakłada, iż człowiek nie jest wolny, lecz uwikłany w panujące nad nim systemy. Zasłania się więc płaszczykiem kultury, obyczajów, nawyków, gdyż stworzone mechanizmy ograniczają jego możliwości w dokonywaniu wyborów, a w rezultacie stają się za nie odpowiedzialne. Idąc za głosem tłumu, człowiek przekształca swe życie w nieautentyczną egzystencję, pozbawioną wyższych ideałów.
Pełnię człowieczeństwa możemy jednak osiągnąć tylko odrzucając świat pozorów. Wymaga to oczywiście silniej woli i odwagi, aby uczynić siebie własnym sędzią. W momencie bowiem, gdy w imię świadomego i odpowiedzialnego życia wyrzekamy się ogólnie przyjętych norm społecznych, tracimy punkt odniesienia. Życie bez jakichkolwiek drogowskazów i gwarantów istnienia zaczyna przypominać fikcję stworzoną przez Franza Kafkę w powieści “Proces”. Staje się bieganiną między drzwiami pokoi, za którymi nie ma jednak odpowiedzi na pytanie: jak żyć. Mimo absurdalności, musimy rozpocząć ten proces, jeśli chcemy być prawdziwie wolni. Jak mówił Camus: “Trzeba tylko iść naprzód w ciemnościach, trochę na oślep i próbować czynić dobrze.” Niezgoda na ukrywanie się za zasłoną konwenansów jest tym bardziej trudna, iż nie zapewnia triumfu człowiekowi. Wiąże się ponownie z wielkim niebezpieczeństwem. Jak wielką cenę za pragnienie wolności przyszło na przykład zapłacić Ikarowi... Oprócz tego, podobnie jak w przypadku walki ze złem, a może właśnie w jego konsekwencji, nie jesteśmy w stanie trwać nieprzerwanie w pełnej gotowości do manifestacji swojej niezależności. Postawa ta wymagałaby bowiem nadczłowieka. Friedrich Nietzsche, twórca owej koncepcji, zwracał uwagę, iż tylko jednostka silna, wytrwała i odważna byłaby w stanie żyć autentycznie, kreując świat według własnych, niczym nienapiętnowanych wyobrażeniom. A któż z nas mógłby bez chwili zwątpienia i zmęczenia “stawać się tym czym jest”?
Dlatego też zamiast bezkompromisowego, ciągłego procesu, nieraz zdarza nam wybierać zaledwie “odwleczenie”. Tchórząc przed kolejnym wyzwaniem, nie chcąc obarczać się winą za niepowodzenia, lub jak ujął to Camus w stwierdzeniu Tarrou “ulegając roztargnieniu”, mówimy - “cóż mogłem zrobić?” Poddając się zaś zmęczeniu, jakie rodzi niepewność obierania własnej drogi, uciekamy w utarte zachowania, tłumacząc je hasłem - “tak się robi”. Zapominamy o naszej wolności - zniewalamy się w nieautentycznym świecie “Man”.
Myślę, iż mimo absurdu niekończącej się walki na jaką wystawia nas życie, nie jest ona pozbawiona sensu. To właśnie w dążeniu człowieka do autentyczności - doskonałości, tkwi jego wielkość. Na naszej drodze nie unikniemy porażek. Tchórzostwo zawsze nas doścignie i w niespodziewanej godzinie pokona. Jest ono bowiem naturalne i wynika z definicji człowieka - istoty kruchej i słabej. Ważne jest jednak, by nigdy nie poddawać się, za każdym razem podnosić swój kamień i ponownie toczyć go pod górę, wiedząc jednocześnie, że praca ta nie ma końca. Zwycięstwem jest już zdanie sobie sprawy z trudu owego procesu, a mimo to wybranie jego drogi. Należy zatem przyodziać skrzydła Ikara i pełnią wiary lecieć ku przyświecającym nam ideałom.
Albert Camus (1913-1960), Mit Syzyfa (fr.)
Absurd i samobójstwo
Jest tylko jeden problem filozoficzny prawdziwie poważny: samobójstwo. Orzec, czy życie jest, czy nie jest warte trudu, by je przeżyć, to odpowiedzieć na fundamentalne pytanie filozofii. Reszta - czy świat ma trzy wymiary, czy umysł ma dziewięć czy dwanaście kategorii - przychodzi później. To są gry; wpierw trzeba odpowiedzieć. I jeśli jest prawdą, jak utrzymuje Nietzsche, że filozof musi świecić przykładem, aby być godnym szacunku, zrozumiała staje się ważność tej odpowiedzi, która poprzedza gest definitywny. Są to oczywistości, które czuje serce, ale które trzeba pogłębić, aby uczynić je jasnymi dla umysłu.
Jeśli zadaję sobie pytanie, na jakiej podstawie mogę osądzić, czy jakiś problem jest pilniejszy niż inny, odpowiadam, że decydują o tym czyny, które ów problem za sobą pociąga. Nie widziałem nigdy nikogo, kto umierałby dla argumentu ontologicznego. Galileusz, który był w posiadaniu ważnej prawdy naukowej, zaparł się jej najłatwiej w świecie, ledwie zagroziła jego życiu. W pewnym sensie zrobił dobrze. Ta prawda nie była warta stosu. Jest rzeczą głęboko obojętną, czy ziemia kręci się wokół słońca, czy na odwrót. W gruncie rzeczy to kwestia błaha. Widzę natomiast, że wielu ludzi umiera, ponieważ ich zdaniem życie niewarte jest trudu, by je przeżyć. Widzę też innych, którzy paradoksalnie dają się zabić dla idei albo złudzeń użyczających im racji istnienia (to, co nazywa się racją istnienia, jest jednocześnie doskonałą racją śmierci). Sądzę więc, że sens życia jest najpilniejszym z pytań. Jak na nie odpowiedzieć? W odniesieniu do wszystkich problemów zasadniczych - rozumiem przez nie problemy, które grożą śmiercią lub które zwielokrotniają pasję życia - istnieją prawdopodobnie tylko dwie metody myślenia: myśl La Palisse'a i Don Kichota*. Tylko równowaga oczywistości i liryzmu daje nam dostąp do wzruszenia i jasności zarazem. W przedmiocie tak skromnym i tak pełnym patosu uczona i klasyczna dialektyka powinna tedy ustąpić miejsca, łatwo to pojąć, skromniejszej postawie umysłu, która wywodzi się ze zdrowego rozsądku i współczucia równocześnie.
Samobójstwo rozpatrywano zawsze tylko jako zjawisko społeczne. Na odwrót, u początku staje tu kwestia związku pomiędzy myślą indywidualną a samobójstwem. Taki gest dojrzewa w ciszy serca, podobnie jak wielkie dzieło. Człowiek sam o nim nie wie. Pewnego wieczora strzela do siebie albo skacze do wody. Opowiadano mi o pewnym administratorze domów, który się zabił, że stracił córkę, przed pięciu laty, że bardzo się zmienił od tego czasu i że to zdarzenie go "podkopało". Trudno o dokładniejsze określenie. Zacząć myśleć to zacząć być podkopywanym. Społeczeństwo niewiele ma z tym wspólnego w początkach. Robak jest w sercu człowieka. Tam należy go szukać. Trzeba prześledzić i zrozumieć tę grę śmiertelną, która od jasności widzenia wobec egzystencji prowadzi do ucieczki poza zasiąg światła.
Jest wiele powodów do samobójstwa i, w sensie ogólnym, najbardziej dostrzegalne nie zawsze były najbardziej skuteczne. Człowiek rzadko zabija się z refleksji (taka hipoteza nie jest jednak wykluczona). Początek kryzysu niemal zawsze nie podlega kontroli. Gazety często piszą o "miłosnych zmartwieniach" albo o "nieuleczalnej chorobie". Są to wyjaśnienia uprawnione. Ale należałoby wiedzieć, czy w dniu samobójstwa przyjaciel desperata nie rozmawiał z nim w tonie obojętnym. Wówczas on jest winien. Taka rzecz może bowiem wystarczyć, by przyśpieszyć wybuch wszystkich uraz i wszystkich zniechęceń, dotąd jeszcze pozostających w zawieszeniu.*
Jeśli jednak trudno ustalić dokładną chwilą, określić ów subtelny zabieg, kiedy to umysł opowiedział się za śmiercią, łatwiej jest z samego gestu wydobyć zawarte w nim konsekwencje. W pewnym sensie zabić się to wyznać, jak w melodramacie. Wyznać, że życie nas przerasta albo że nie rozumiemy życia. Nie idźmy jednak zbyt daleko w tych analogiach i wróćmy do terminów obiegowych. A więc jest to wyznanie, że rzecz "niewarta jest trudu". Naturalnie, żyć nigdy nie jest łatwo. Gesty, które egzystencja narzuca, kontynuuje się z wielu powodów, wśród których pierwszym jest przyzwyczajenie. Śmierć z własnej woli zakłada, że człowiek, choćby instynktownie, uznał to przyzwyczajenie za śmieszne, stwierdził brak wszelkiej głębszej racji, aby żyć, bezsens codziennej krzątaniny i bezcelowość cierpienia.
Jakie więc jest to niewymierne poczucie, które wydziera umysł z uśpienia niezbędnego, aby mógł żyć? Świat, który można wytłumaczyć kiepskimi nawet racjami, jest światem bliskim. Na odwrót, w świecie pozbawionym nagle złudzeń i świateł człowiek czuje się obcy. Wygnanie jest nieodwołalne, skoro braknie wspomnienia utraconej ojczyzny, albo nadziei na ziemię obiecaną. Ta niezgodność pomiędzy człowiekiem a jego życiem, pomiędzy aktorem a dekoracją, jest właśnie poczuciem absurdu. Ponieważ wszyscy ludzie normalni znają myśl o własnym samobójstwie, można uznać bez dalszych wyjaśnień, że istnieje bezpośredni związek między tym poczuciem a pragnieniem nicości.
Tematem tego eseju jest właśnie stosunek pomiędzy absurdem i samobójstwem, ustalenie, w jakiej mierze samobójstwo jest rozwiązaniem absurdu. Można założyć w zasadzie, że postępowanie człowieka, który nie oszukuje, powinno być określone przez to, co uważa za prawdziwe. A zatem jego postępowanie powinno wynikać z wiary w absurdalność istnienia. Uzasadnione jest więc pytanie, postawione jasno i bez fałszywego patosu, czy wniosek taki żąda szybkiego porzucenia niezrozumiałej egzystencji. Mówię tu oczywiście o ludziach, którzy chcą być ze sobą w zgodzie.
Ten problem, sformułowany wyraźnie, może wydać się prosty i nierozstrzygalny zarazem. Ale niesłusznie się przypuszcza, że proste pytania pociągają za sobą proste odpowiedzi i że oczywistość implikuje oczywistość. A priori, i przestawiając człony problemu, wydaje się, że niezależnie od tego, czy człowiek się zabija, czy nie zabija, są dwa tylko rozwiązania filozoficzne: tak i nie. Byłoby to jednak zbyt piękne. Bo trzeba wziąć pod uwagę tych, którzy stawiają sobie pytania zawsze, choć bez konkluzji. Nie ironizuję tutaj: chodzi o większość. Widzę również, że ci, których odpowiedź jest: nie, działają, jakby myśleli: tak. Bo też jeśli przyjmę kryterium nietzscheańskie, myślą oni: tak, w ten czy w inny sposób. Na odwrót, zdarza się często, że ci, co się zabijają, byli pewni sensu życia. Są to sprzeczności stałe. Można nawet powiedzieć, że nigdy nie były równie żywe, jak w tym właśnie punkcie, gdzie logika zdaje się przecież tak pożądana. Jest banałem porównywać teorie filozoficzne z postępowaniem tych, którzy je wyznają. Ale trzeba powiedzieć, że pośród myślicieli, którzy życiu odmawiają sensu, prócz Kiriłowa*, który należy do literatury, Peregrinusa*, który należy do legendy, oraz Jules Lequiera*, który pozostaje w sferze domysłu, żaden nie posunął swojej logiki do tego, by wyrzec się życia. Ze śmiechem przytacza się przykład Schopenhauera, który pochwałę samobójstwa głosił przy dobrze zastawionym stole. Nie ma tu powodu do żartów. Niepoważne traktowanie tragizmu to w końcu nic złego, ale w ostatecznym rachunku osądza ono człowieka.
Czy wobec tych sprzeczności i niejasności należy sądzić, że nie ma żadnego związku między poglądem na życie a gestem, który się wykonuje, aby je porzucić? Wystrzegajmy się tu przesady. W przywiązaniu człowieka do życia jest coś silniejszego od wszystkich nieszczęść świata. Sąd ciała wart jest sądu umysłu, a ciało cofa się przed nicością. Przywykliśmy żyć, zanim przywykliśmy myśleć. W biegu, który nas co dzień bardziej zbliża do śmierci, ciało zachowuje te nieodwracalną przewagę. Istota sprzeczności kryje się wreszcie w tym, co nazwę unikiem, ponieważ jest to i mniej, i więcej niż rozrywka w sensie pascalowskim. Unikiem zabójczym, który stanowi trzeci temat tego eseju, jest nadzieja. Nadzieja innego życia, na które trzeba "zasłużyć", albo wybieg zastosowany przez tych, co nie żyją dla samego życia, ale dla wielkiej jakiejś idei, która życie przerasta, uwzniośla, nadaje mu sens i je zdradza.
Tak więc wszystko sprzyja zamętowi. Nie na próżno zabawiano się dotychczas grą słów i udawano, jakoby odmawianie życiu sensownego znaczenia siłą rzeczy prowadziło do uznania, że żyć nie warto. W istocie nie ma żadnego koniecznego związku między tymi dwoma sądami. Trzeba tylko nie przystać na błąkanie się wśród nieporozumień, rozbieżności i braku konsekwencji. Trzeba wszystko odrzucić i iść prosto do prawdziwego problemu. Człowiek zabija się, ponieważ życie nie jest warte, aby je przeżyć, to bez wątpienia prawda, ale prawda jałowa, bo truizm. Ale czy obelga rzucona istnieniu i zadawanie mu kłamu pochodzi stąd, że nie ma ono sensu? Czy jego absurdalność żąda, by mu się wymknąć poprzez nadzieję albo samobójstwo - oto co trzeba wyjaśnić, prześledzić i zilustrować odrzucając całą resztę. Jeśli absurd rządzi śmiercią, trzeba ten problem wysunąć przed inne odcinając go od wszelkiej metodycznej myśli i igraszek bezstronnego umysłu. W tym poszukiwaniu i w tej pasji nie ma miejsca dla subtelności, sprzeczności, psychologii, które umysł "obiektywny" potrafi wprowadzić zawsze i do wszystkich problemów. Trzeba tylko myśli niesprawiedliwej, to znaczy logicznej. To niełatwe. Dogodnie jest być logicznym; niepodobna niemal być logicznym do końca. Ludzie, którzy umierają z rąk własnych, idą aż do końca za swoją skłonnością. Refleksja nad samobójstwem daje mi więc okazję do postawienia jedynego problemu, który mnie zajmuje: czy istnieje logika nieustępliwa aż po śmierć? Mogę się tego dowiedzieć tylko wówczas, gdy w sposób wolny od bezładnej namiętności i w świetle oczywistości będę prowadził rozumowanie, którego początki tu wskazują. To właśnie nazywam rozumowaniem absurdalnym. Wiciu je rozpoczęło. Nie wiem jeszcze, czy w nim wytrwali do końca.
Kiedy Karl Jaspers, ogłaszając niemożność ukonstytuowania jedności świata, powiada: "To ograniczenie prowadzi mnie do samego siebie, tam gdzie nie kryję się już za obiektywnym punktem widzenia, który tylko reprezentuję, tam gdzie ani ja sam, ani inna egzystencja nie może stać się dla mnie przedmiotem"*, po wielu innych ewokuje te miejsca pustynne i wyschłe, gdzie myśl osiąga swój kres. Po wielu innych na pewno, ale jakże śpiesznie, szukających z nich wyjścia! Do tego ostatniego zakrętu, gdzie myśl się zachwiewa, liczni ludzie przecież doszli, nawet najskromniejsi ze skromnych. Porzucali wówczas, co mieli najdroższego, to znaczy życie. Inni, książęta ducha, abdykowali również, lecz zabijając myśl własną w najczystszym przejawie jej buntu. Prawdziwym wysiłkiem jest jednak trwać przy niej, jak długo to możliwe, i zbadać z bliska dziwaczną roślinność tych oddalonych okolic. Wytrwałość i przenikliwość to najlepsi obserwatorzy gry nieludzkiej, w której absurd, nadzieja i śmierć wymieniają swoje repliki. I wówczas umysł może zbadać figury tego tańca, elementarnego i skomplikowanego jednocześnie, zanim je sam wykona.
5