Przebywaj tam w Pijeryd gronie i będż zdrów.
A nie przeto się modlę o to, żem ci tyle
Winien, lecz dla ojczyzny miłej i dla Muz,
Bo im wszystkim przez ciebie przybędzie dość cli w a Jeżeli tylko Parki nie ujmę ci lat.
ELEGIA VII
Si qui cris uliin noslri sl ud i o sus ob idquc
Jeśli kiedyś życzliwy mi ktoś z lej przyczyny Zechce poznać mojego życia cały ciąg,
Czytaj wiersz, dyktowany, gdy puchlina wodna Zsyłała mnie w pomroc/ny kręg letejskich wód. Nad żnińskimi bagnami jest wieś Januszkowo — Od jakiegoś Januszka nazwano ja. tak -Tędy pono wygodną mieli kiedyś drogę Nasi królowie z Gniezna jadący do Prus.
Tu ojciec mój od dawna pługiem cięł zagony,
W swym skiomnym stanie dobry i uczciwy człek. Ten, gdy się strata, dzieci gryzł, które zaraza
Wzięła mu. w owym czasie niszcząca nasz kraj. Wśród tego żalu ujrzał moje urodziny —
Bezdzietny więc miesięcy tylko dziesięć był. Siedemnastego był to zaś dzień listopada,
Kiedy w samo południe zobaczyłem świat,
W dzień, w którym po małżonce, ro mu była zmarła.
Złożył przez rok noszoną żałobę nasz król,
Po Barbar ze, krwi zacnej trenczyńskiego wilka,
Gdy ku żalowi wszystkich porwała jq śmierć. Gdym miał lat pięć, naukom zacnym poświęcony Przed wrotami stanąłem już przybytku Muz. Ojciec bowiem w niezmiernej swej dla mnie miłości Nie chciał, aby ranie łamał życiu twardy trud,
By mi dłonie ocierał pług twardą czepigą I letnia spieka młodą przepalała twarz.
Gdym z nauk wziął, co mogli dać mistrze-prostacy — Jedyny wobec ciebie to, Żninie, mój dług — Poszedłem do gimnazjum, które był Lubrański Założył, gdzie fal Woiły mknie przezroczny nurt. Był tom ktoś wielce sławny, kto szerzył tę wiedzę.
Jaka zakwitła w l.acjum i wśród greckich ziem.
Ochoczo on sir; podjął w troskliwości wielkiej Szczerą wiedzą dziecinnym moim latom nieść-.
Marona nieśmiertelne tum usłyszał imię
1 twe imię, Nazonie, pierwszy-m słyszał raz.
Czcząc ich pojąłem wtedy, że ponad poetów — Poza bogami — nie mu na tej ziemi nic.
Do Fobu, ich patrona, ileż ja do niego
Zaniosłem rzewnych modlitw, iłem wylał łez.
By nie wzgardził przyjęciem mnie do swego chóru I pozwolił w nim choćby najniższym mi być!
Przyzwolił. Przystąpiłem, otrzymałem lutnię,
Która własną prawicą dał łaskawy bóg.
Chciwiem ci ja ją dzierżył i skrzętniem piastował,
Ni noc mi bez niej żadna nie zbiegła, ni dzień.
Anim żałował trudu, który na się wziąłem.
Postęp czyniąc, na jaki pozwalał mój wiek.
Gdym czytał pierwsze pieśni swe przed tłumem ludzi, Dziewięć miesięcy szło mi na siedmnasty rok;
Lubrańskiegom opiewał w nich, bo mi się zdało,
2e jego winien czcić mych pieśni pierwszy głos.
Poklask dano mi wtedy, nie iżbym zasłużył:
W nadziejach, jakie chłopiec budził, rację miał.
Stąd w większej niż. rówieśni jąłem chodzić chwale 1 większą mnie miłością jął darzyć mój mistrz.
Sławy zakosztowanej żądza mnie poniosła
W naturzem zawsze miał. że ciągnął mnie jej
smak
Z dniem każdym już na większe ważyłem się sprawy Rwąc się tam, gdzie się ślady znaczyły jej stóp.
Lecz żałosne ubóstwo na połowie drogi Mój usilny ku górze zatrzymało lot:
Dalszej nauki mojej ojciec ubożuchny
Kosztów opędzać nie mógł, bo biedny był człek.
I byłbym już z Muzami musiał się pożegnać,
Gdyby los mi się nagle nie uśmiechnął znów.
Arcybiskupem Krzycki był, przyjaciel Feba fA bardziej niż kio inny wart lej nazwy on).
Radosne on mym Muzom obiecywał życic, Przyjaźnie mi swój świetny oliarując dwór,
1 może byłby wiernie dotrzymał obietnic,
Gdyby mi nie wydarła go przedwczesna śmierć.
253