jednak w rezultacie polityczne perspektywy następnej epoki, jeżeli nawet proponowane przez nich rozwiązania były dalekie od doskonałości i w znikomym stopniu zostały rzeczywiście przyjęte.
Odmowa akceptacji obiegowych dylematów myśli politycznej cechowała niewątpliwie wszystkie utopie, była ważną częścią aktu zrywania z teraźniejszością w imię przeciwstawnego jej pod każdym względem ideału. Brak takiej odmowy musiałby oznaczać rezygnację z ideału lub założenie, iż jedno z konkurencyjnych rozwiązań politycznych umożliwi jego osiągnięcie, uzgodni z nim rzeczywistość. Utopiści takiego założenia przyjąć nie chcieli. Woleli powtarzać, że „[...] ludzie, którzy chcą szczęścia ludzkości [...], mogą pozostawić samym sobie dwa postarzałe już społeczeństwa, dwa interesy należące do przeszłości”1.
Najczęściej prowadziło to, oczywiście, do czczego marzycielstwa, od odsunięcia się od realnych walk w imię idealnych zwycięstw. W taki właśnie utopizm godził Marks, pisząc: „Nic nam [...] niejarzeszkadza związać i utożsamić naszej krytyki z krytyką polityki, z udziałem w polityce, z rzeczywistymi walkami. Wówczas nie wystąpimy przed światem po doktry-nersku z nową zasadą; tu jest prawda, na kolana przed nią! Rozwijamy dla świata nowe zasady z jego własnych zasad. Nie mówimy mu: zaniechaj twoich walk, to są bzdury; my ci damy prawdziwe hasło walki. Pokazujemy jedynie światu, o co właściwie walczy
Marksizm był niewątpliwie poszukiwaniem pomostu międzyjitopią i polityką; między utopią jako wizją idealnego społeczeństwa i polityką jako umiejętnością kierowania siłami działającymi w społeczeństwie istniejącym. Przejście od rzeczywistości do ideału okazywało się tu - przynajmniej w teorii - możliwe, chociaż ich przeciwstawność pozostawała nadal bezwzględna. Otóż wydaje się, iż podobny pod niektórymi względami punkt widzenia znaleźć można także w utopiach, które nie żywiły typowego dla marksistów złudzenia, że przemawiają z wnętrza rzeczywistej historii. Mam na myśli te spośród nich, w których żywa była wiara w możliwość spowodowania „wielkiego skoku” do królestwa dobra ńsprawiedliwości, w możliwość spowodowania radykalnej zmiany obejmującej całe społeczeństwo i całość jego życiowych stosunków.
Wszyscy utopiści wierzyli w owe królestwo, ale jedynie niektórzy uwierzyli zarazem w to, że mocą jakiegoś ludzkiego aktu stanie się ono rzeczywistością. Od czasów zamierzchłych znany jest mit wielkiego człowieka, władcy czy prawodawcy, który zmienia od podstaw stosunki zastane. Czasy nowsze przynoszą mit rewolucji jako cudownej przemiany społeczeństwa złego w doskonałe na mocy jednego aktu, nieomal z dnia na dzień. Ustanowione zostaną nowe prawa i oto nastanie wolność, równość i braterstwo, wszystko będzie lepsze.i piękniejsze, znikną podziały między ludźmi i złe cechy ich charakterów, choroby i nieszczęścia, smutek i głupota, brzydota i niedostatek. Kwiaty będą piękniej pachniały i cały świat stanie się przyjazny człowiekowi. Śmiano się z Fouriera, który zapowiadał, że po urzeczywistnieniu jego projektów woda morska zatraci swój słono-gorzki smak i będzie nieco przypominać lemoniadę. Rzecz jest istotnie do śmiechu, ale ten styl mówienia o przyszłości nie jest niczym wyjątkowym. Odnajdujemy go w retoryce wszystkich
157
Ibid., s. 216.
' K. Marks. Listy z Dcuisch-Fnmzosisdie Jahrhiichcr", w: K. Marks, F. Engels, Dzida. t. I. s. 418-419.