początku XVIII w. w gigantycznym, dwutomowym zbiorze, liczącym ponad 3500 stronic druku a zatytułowanym Theatrum ceremoniale histo-rico-politicum (Lipsk 1719 - 1720), zebrał niemiecki pisarz polityczny Johann Christian Liinig.
Dla zachodu Europy najbardziej miarodajny w naszej epoce był oczywiście ceremoniał francuski i w ogóle zwyczaje dyplomatyczne francuskie, które od czasów panowania króla-słońce stały się de facto wzorem obowiązującym dla całej Europy. Przesłoniły one nie tylko wzory hiszpańskie czy cesarskie, ale nawet jeszcze nie tak dawno obowiązujący wszędzie ceremoniał dworu papieskiego.
Na dworach wschodnioeuropejskich, z którymi stykali się nasi dyplomaci, tzn. w Stambule i w Moskwie obowiązywał ceremoniał dyplomatyczny wywodzący się jeszcze z Bizancjum, dzięki czemu możemy obserwować wiele wspólnego w tym ceremoniale na dworze carskim i suł-tańskim.
Ceremoniał dyplomatyczny turecki zwany także przez niektórych muzułmańskim był dla obcych dyplomatów niewątpliwie najbardziej uciążliwy, a nawet — nazywając rzecz po imieniu — upokarzający. Doświadczyło tego wielu dyplomatów europejskich tej epoki, w tym również posłowie polscy Hieronim Radziejowski (1667) i Jan Gniński (1677 --1678). Szczególnie przykre i sprzeczne z godnością posłów było zmuszanie ich siłą do najniższego pokłonu w czasie audiencji u sułtana. Dokonywali tego specjalni funkcjonariusze (strażnicy), znani kapidżi (qua-pigi’s, kapici’s), których szef kapidżi pasza (kapici basi) był nie tylko komendantem straży, ale również mistrzem ceremonii na dworze suł-tańskim.
W związku z tym surowym i bardzo przestrzeganym zwyczajem dochodziło często do bardzo ostrych i niebezpiecznych spięć i zatargów nierzadko kończących się uwięzieniem posła wbrew przyjętym zwyczajom o nietykalności poselskiej. Niemalże nie doszło do katastrofy w czasie poselstwa Radziejowskiego w roku 1667, gdy poseł polski zażądał od tłumacza Manucdego della Torre, by i jego i wszystkich Polaków, którzy będą na audiencji u sułtana nie naginano do ukłonu „obiecując dobrowolnie — jak zanotował w relacji z poselstwa jego sekretarz Franciszek Wysocki — uczcić, jako należy, monarchę tego, a zaraz genero-sissime deklarując, że gdyby niezwyczajnych do musu i nachylania karków wolnego narodu miał się kto tchnąć, że on pierwszy w gębę da i woli umrzeć, niżeli tę servitutem ścierpieć”m.
Dyplomaci polscy w Turcji narażeni byli niejednokrotnie na różne ciężkie próby i szykany, i to nie tylko ze strony kapidżićh. Przeważnie
m L. Hubert, Zatargi z Turcją w 1667 r. i poselstwo Hieronima Radziejowskie-00, [w:J Pamiętniki historyczne, t. 2, s. 89-151; Dyplomaci w dawnych czasach, 8. 330 - 331.
I
i -V ****'. ■*•'¥*$•>'• -O -"Sb***? ***■- y*c*r-.
i<*
na granicy witał ich wysłannik diwani czausz (ęavus’s), który od tego momentu nie tylko eskortował, ale i nadzorował poselstwo. Instytucja podobna do czausza istniała i w innych krajach europejskich, ale na Wschodzie, między innymi właśnie w Turcji, odgrywała specjalnie ważną rolę. W ciągu swojej misji w Stambule czy Adrianopolu posłowie stykali się z innymi jeszcze dygnitarzami i urzędnikami tureckimi, z których każdy mógł przysporzyć, i bardzo często przysparzał, kłopotów i upokorzeń dyplomatom Rzeczypospolitej.
Praktycznie biorąc najważniejszą urzędową osobą, z którą posłowie zagraniczni, a więc i Polacy, stykali się na dworze sułtańskim, był wielki dragoman Porty, tj. urzędowy tłumacz, którego można nazwać bez przesady głównym negocjatorem Porty w kontaktach z zagranicznymi dyplomatami. Rola dragomanów stale rosła. W okresie rokowań pokojowych w Karłowicach dragoman Aleksander Maurokordato (Mawro-cordato) oficjalnie reprezentował Turcję, prowadząc rokowania z przedstawicielami koalicji chrześcijańskiej. Dragomani nie tylko prowadzili rozmowy z przybyłymi do Stambułu dyplomatami, lecz również przekazywali im noty sułtańskie, a także załatwiali im audiencję na dworze.
Tę niezmiernie ważną funkcję spełniali przeważnie chrześcijanie-re-negaci, w naszej epoce dwaj Grecy — Nicosios Panajotti (1645- 1673) i wspomniany już Aleksander Maurokordato (1673- 1709). Jako swego rodzaju ciekawostkę należy odnotować, że wśród dragomanów Porty spotykamy dwóch poturczonych Polaków — w wieku XVI Ibrahima — bega Strasza (Strozzeni) i w wieku XVII, bardzo krótko, około 1650 roku niejakiego Borowskiego.
Po długiej drodze, która prowadziła przez Kamieniec, Chocim i Mołdawię i po uroczystym wjeździe do Stambułu lub Adrianopolu, o ile sułtan aktualnie tam właśnie przebywał, rozpoczynały się właściwe czynności dyplomatyczne wysłannika Rzeczypospolitej. Rozpoczynał je, tak jak i inni dyplomaci przybyli do Turcji, od wizyty u wielkiego wezyra lub, w razie jego nieobecności, u kajmakama. I tak np. Radziejowski złożył wizytę kajmakamowi, Gniński zaś wielkiemu wezyrowi. W ustalaniu dokładnego terminu i godziny przyjęć pośredniczył tłumacz (ter-dzyman pasza) lub czausz-pasza, który również konwojował posła na audiencję.
Audiencję u pierwszego ministra naznaczano na ogół wcześnie rano, czasami nawet bardzo wcześnie. Krótka droga posła i jego orszaku do siedziby wezyra stanowiła nowe, barwne widowisko, acz już nie tak wystawne jak uroczysty wjazd do miasta. Gdy poseł konno podjeżdżał do schodów pałacu wezyrskiego, na najwyższym podeście oczekiwał go już terdżyman-pasza. Gniński w relacji swojej zaznaczył, że zsiadając z konia wstąpił „na kamień, na który wezyr zsiada”.
Po wprowadzeniu posła do sali audiencjonalnej sadzano go na nie-
291