pędzić z nich wódkę, bo z wódką owocową żadna siwucha w porównanie iść nie może. Ale nie wadzi też pomyśleć o tym, jakby stąd dać nura...
Zauważył za opłotkami ścieżynkę, całkiem przysłoniętą wybujałym burzanem; odruchowo wstąpił na nią, chcąc się tylko przespacerować, i dopiero potem machnąć chyłkiem w pole pomiędzy chatami. Raptem poczuł na ramieniu dłoń dosyć krzepką. Za nim stał ten sam stary Kozak, który wczoraj trapił się tak gorzko swoim sieroctwem i samotnością.
- Na próżno, panie filozofie, myślisz o tym, żeby czmychnąć z futoru! - powiedział Kozak. - Nie takie to miejsce, żeby stąd można było umknąć, a i droga dla piechura kiepska. Idź no lepiej do pana: czeka na ciebie dawno w świetlicy.
- Chodźmy! Cóż robić... Z przyjemnością - odrzekł filozof, idąc za Kozakiem. Setnik, podeszły już w lata, z siwym wąsem, z wyrazem posępnej troski na twarzy, siedział przy stole w świetlicy, podparłszy pięściami głowę. Mógł mieć około pięćdziesiątki; ale głębokie strapienie na twarzy i jej kolor jakby spłowiały świadczyły, że dusza w nim została zmiażdżona i zabita w jednej chwili, że wszystka jego dawna wesołość i hulaszczość zginęły na zawsze. Gdy Choma wszedł ze starym Kozakiem, setnik odjął od twarzy jedną rękę i na niski ich ukłon skinął z lekka głową. Z uszanowaniem zatrzymali się przy drzwiach.
- Ktoś ty i skąd, i jakiegoś stanu, człowiecze poczciwy? - zapytał setnik głosem ani łaskawym, ani surowym.
- Filozof Choma Brut. Bursarzem jestem...
- Co zacz był twój ojciec?
- Nie wiem, wielmożny panie.
- A matka twoja?
- Matki nie znam również. Biorąc na rozum, musiała być i matka, ale co za jedna i skąd, i kiedy - dalibóg, nie wiem, dobrodzieju mój.
Starzec milczał przez chwilę; zdał się rozmyślać.
~ Jakieś się poznał z moją córką?
- Nie znałem się zgoła, wielmożny panie, Bóg mi świadkiem, że nie znałem! Żadnych spraw jeszcze z pannami nie miałem, póki żyję. Jechał je sęk, żeby nie wyrzec czegoś nieprzystojnego.
~ Dlaczego więc córka moja wybrała ciebie, a nie kogoś innego, do odmawiania modłów?
Filozof wzruszył ramionami:
- Bóg raczy wiedzieć, jak to wytłumaczyć. Wiadoma rzecz, że panów nachodzą czasem takie zachcianki, że i najuczeńszy człowiek w nich się nie połapie. Ale kusa rada. Przysłowie mówi: „Jak pan każe, tak ja gram”.