POTRZEBA UZASADNIANIA SWOICH ZACHOWAŃ ♦ 167
POTRZEBA UZASADNIANIA SWOICH ZACHOWAŃ ♦ 167
8 7 6 5 4 3 2 1 0
Nikt Wydział Eksperymentator
psychologii
Kto skorzystał z przysługi
o3 .9? E *
C' CO £8
2. | fl) N
Rycina 6.7
Jeśli oddaliśmy komuś przysługę, zazwyczaj czujemy do niego większą sympatię
(Według Jeckei; Landy, 1969) najbardziej przychylnie, czyli po okazaniu mu życzliwości przekonali samych siebie, że jest to przemiły człowiek zasługujący na szczególną sympatię. Inni ocenili go również jako sympatyczną osobę, ale nie zachwycili się nim tak bardzo jak ci, których poproszono o przysługę (zob. ryc. 6.7).
Przypomnijmy eksperyment Mike’a Leippe’a i Donny Eisenstadt, w którym biali studenci rozwijali w sobie bardziej przychylną postawę wobec Murzynów po tym, jak publicznie opowiedzieli się za preferencjami w udzielaniu stypendium czarnym studentom. Czy dostrzegasz związek z „metodą Bena Franklina”, czyli wpływ udzielenia pomocy na zmianę postawy?
Wyobraź sobie, że znajdujesz się w sytuacji, w której możesz pomóc znajomemu, jednak mu nie pomagasz, bo się spieszysz albo jest to dla ciebie niewygodne. Jak sądzisz, czy owo zaniechanie wywrze jakiś wpływ na twoje uczucia wobec znajomego? Taką właśnie sytuacją zajmowali się w swoich badaniach Gaił Williamson i współpracownicy (Williamson i in., 1966). Jak można się było spodziewać, odmówienie pomocy sprawiało, że znajoma osoba wydawała się mniej atrakcyjna. Był to wpływ samego aktu zaniechania pomocy. Załóżmy jednak, że naprawdę wyrządziłeś komuś krzywdę. Jaki będzie twój stosunek do skrzywdzonego? Powiemy o tym w kolejnym podrozdziale.
Nienawiść do ofiar W okresie, gdy w Wietnamie szalała wojna, Elliot Aronson przyjął do pracy młodego człowieka, który miał mu pomóc w malowaniu domu.
Malarz był miłym i łagodnym człowiekiem, który po ukończeniu szkoły średniej wstąpił do armii i walczył w Wietnamie. Po zwolnieniu z wojska zajął się malowaniem domów. Był dobrym i rzetelnym fachowcem, uczciwym przedsiębiorcą. Lubiłem z nim pracować. Pewnego dnia podczas przerwy na kawę zaczęliśmy rozmawiać o wojnie i silnym sprzeciwie wobec niej, zwłaszcza na miejscowym uniwersytecie. Wkrótce się okazało, że mamy zdecydowanie odmienne poglądy w tej kwestii. On uważał, że interwencja amerykańska była słuszna i sprawiedliwa i że „zapewniła światu demokrację”. Moim zdaniem była to okrutna, brudna wojna, w której zabijaliśmy, maltretowaliśmy i atakowaliśmy napalmem tysiące niewinnych ludzi — starców, kobiety i dzieci — którzy nie interesowali się wojną ani polityką. Popatrzył na mnie przez dłuższą chwilę, potem uśmiechnął się przyjemnie i powiedział: „Do diabła, doktorze, to nie są ludzie, to są Wietnamczycy! To żółtki”. Powiedział to tonem wyjaśnienia, bez widocznej urazy czy złości. Jego odpowiedź zaskoczyła i przestraszyła mnie. Zastanawiałem się, jak mogło dojść do tego, że spokojny, rozsądny i uprzejmy młody człowiek wykazuje taką postawę. Jak może wykluczać całą grupę narodowościową z rasy ludzkiej?
Przez kilka następnych dni kontynuowaliśmy naszą rozmowę, dzięki czemu mogłem lepiej go poznać. Dowiedziałem się, że podczas wojny uczestniczył w akcjach, w których zabijano wietnamskich cywilów. Stopniowo wyszło na jaw, że na początku dręczyło go poczucie winy. Pomyślałem wtedy, że jego postawa wobec Wietnamczyków była sposobem na uśmierzenie tego uczucia. Przekonując siebie, że Wietnamczycy nie są w pełni ludźmi, młody człowiek mógł mniej przejmować się wyrządzaniem im krzywdy i zredukować dysonans pomiędzy swoim postępowaniem a obrazem siebie jako przyzwoitego człowieka.
Oczywiście takie spekulacje nie muszą być w pełni trafne. Choć poniżanie Wietnamczyków mogło być sposobem na redukowanie dysonansu, sprawa nieko-