132 Wstyd i przemoc
Byłem pod wrażeniem faktu, że ten potężny, muskularny mężczyzna był chyba najbardziej niepoprawnym i nieustępliwie agresywnym osobnikiem w całym systemie zakładów karnych. Prawie cały wyrok odsiedział w odosobnieniu, ponieważ gdy tylko wypuszczano go z izolatki, napadał na następną osobę. Na przykład, podczas jednej z nielicznych okazji, kiedy znajdował się pośród ludzi, napadł na korytarzu na kobietę zatrudnioną tam jako psycholog. Podbiegł do niej, przewrócił na podłogę i zaczął zdzierać z niej spódnicę, jak gdyby chciał ją zgwałcić. Strażnicy musieli go obezwładnić i odesłać z powrotem do izolatki.
Było to typowe dla niego zachowanie. Napadał tak otwarcie i prowokacyjnie albo na strażników, albo na inne osoby, kiedy strażnicy doskonale go widzieli, że zasadne wydawało się przypuszczenie, iż chciał przebywać w odosobnieniu. W izolatce mógł leżeć przez cały dzień w łóżku i nic nie robić. Ale osiągnąć ten stan bierności mógł jedynie za pomocą aktywnej brutalności, która skłaniała innych do zmuszenia go (albo pozwolenia mu) do spędzenia następnych sześciu lub dwunastu miesięcy w samotności, w izolatce, owym więzieniu w więzieniu, które zdawał się woleć od wspólnych cel.
Było to groźne dla jego zdrowia psychicznego, ponieważ dawało niewiele nadziei na to, że wykształci on w sobie jakąkolwiek zdolność życia w otoczeniu innych ludzi. Im dłużej przebywał w izolatce, tym bardziej jego procesy myślowe stawały się chaotyczne, pogmatwane i nielogiczne i chociaż zdawał się nie mieć urojeń ani omamów, to moim zdaniem miał więziennego „świra” (chociaż w pewnym sensie z własnej woli), jak wiele osób, które przebywają przez długi czas w warunkach takiej deprywacji i izolacji. Próbując przerwać ten cykl, składałem wielokrotnie w sądzie prośbę o nakaz przeniesienia go do przywięziennego szpitala dla psychicznie chorych. Sąd przychylał się do moich próśb, ale hospitalizacja nigdy nie trwała długo, bowiem gdy tylko Kelvin C. zaczynał myśleć jaśniej i spójniej, napadał na kogoś z personelu szpitalnego (w tym na bardzo dobrą, oddaną i łubianą przez więźniów pielęgniarkę, która była akurat wtedy w ciąży), tak że musiano odsyłać go z powrotem do celi.
Kiedy zapytałem go, co czuje w związku z perspektywą zwolni* nia i powrotu do społeczeństwa, ten ogromny, brutalny i niebezpieczny morderca i gwałciciel odparł głosem, który jako żywo panował do małego dziecka: „Czuję, że byłbym kompletnie sam w dużym, szerokim świecie. Byłoby to jak przebywanie zupełnie imincmu w małej łódce na środku oceanu — samemu na odludziu. Musiałbym zacząć zawierać nowe przyjaźnie [...]”
Ta otwartość, to obnażenie wręcz swojego czułego miejsca, bardzo mnie poruszyła. Człowiek ten otworzył przede mną swą duszę, i to z elokwencją, wyczuciem poezji i wyrazistością emocjonalną, które zadawały kłam obrazowi kogoś, kto pragnie być •urn, kto nie chce mieć z innymi nic wspólnego, a za jedyną formę stosunków międzyludzkich uważa przemoc, i kto nie ma ochoty ani zdolności do ujawniania swoich intymnych myśli i uczuć. Ten obraz samego siebie jako jednostki samotnej i zagubionej, jako bezbronnego dziecka, tak bardzo kłócił się z jego publicznym wizerunkiem, zarówno w więzieniu, jak i poza jego murami, że zacząłem się zastanawiać, czy nie stworzył tego drugiego tylko po to, aby ukryć pierwszy. Pod maską uznającego jedynie przemoc twardziela ukrywała się i chroniła osoba, którą mógł łatwo zranić, a nawet zniszczyć, śmiech innych, ich pogarda, szyderstwo, lekceważenie, obojętność czy odrzucenie.
Nieporozumieniem byłoby stwierdzenie, że do izolatki ciągnęło Kelwina pragnienie samotności albo pogarda dla przyjaźni. Ale więzień ten wyrażał otwarcie brak wiary w siebie; wyraźnie wątpił on w to, że ktoś chciałby się z nim zaprzyjaźnić, w to, że jest na tyle sympatyczny, by udało mu się zdobyć jakichkolwiek przyjaciół. Kiedy wątpienie stało się samospełniającym się proroctwem, przeistoczył się on w oczach innych w „potwora”, więc nie chcieli się z nim zaprzyjaźnić. W istocie rzeczy chcieli po prostu zamknąć go w izolatce i trzymać się od niego jak najdalej. Jeśli jednak przyjrzymy się temu bliżej, to zobaczymy, że proces przemiany w „potwora” zaczął się od jego obawy, że zostanie odtrącony przez innych.
Jeden ze strasznych paradoksów zawierających się w jego twierdzeniu, że byłby „kompletnie sam” po opuszczeniu więzienia, polegał na tym, że w rzeczywistości nie mógł być bardziej