Klęski narodu, nieszczęścia dotykmjące człowieka były dla Woronicza swoistym tekstem mówifcym
0 tym, jak Bóg ocenia czyny łudzi. Człowiek oczywiście mógł się zawsze mylić w odtwarzaniu intencji Opatrzności, gdyż Bóg „błfltanie się po przyczynach dumie ludzkiej zostawił, a przy sobie skutek
1 prawdę posadził**. Polmcy w swojej najnowszej historii byli szczególnie narażeni na takie okrutne pomyłki, na przykłmd wtedy, gdy pragnienie odzyskania utraconego bytu państwowego kazało im wierzyć w gwiazdę Napoleona, czy później — nie wszystkim oczywiście — w intencje Aleksandra I. Woronicz, choć zdawał się wierzyć, iż Bóg zesłał Napoleona, zawarł jednak we wspomnianym już kazaniu otwierającym sejm 1812 roku znamienni wątpliwość: „Wolnoż nam, zlepkom skazitelnym, zajrzeć w księgę wyroków Twoich, czy niniejsze przycier-pienia nasze ostatni halerz dawniejszych długów zmazały? Czy Ce wszystkie środki odrodzenia się naszego, rozumem i silę ludzkę najściślej wyrachowane, pomyślny skutek uwieńczy? Czy jeszcze jaki zarodek kwasu w tym się dziele nie ukrył?** Woroni-czowska interpretacja znaków historii nigdy nie rościła sobie prawa do nieomylności, przeciwnie — Jej założeniem było, iż człowiek skazany jest na błądzenie, choć jednocześnie nie może zrezygnować
z prób odczytania Boskiego pisma w historii. Wysiłek takiej lektury jest także zasługę wobec Boga i stać się może ważnym doświadczeniem pokory.
Chyba właśnie to założenie pozwalało Woroniczowi wcaęż na nowo mówić narodowi o nadziei, podejmować kolejne próby zrozumienia sensu historii i doświadczeń zgotowanych przez Boga Polakom. Wydawać by się mogło, że faktom nadawał rnacze-nie przez proste podstawianie „zmiennych** do trhs
matu, raczej składając hołd władzy doczesnej niż na-dając wydarzeniom sens etyczny czy duchowy: Napoleon jest nowym Cyrusem, ale Aleksander pokonał Napoleona, więc to Aleksander jest Cyrusem, dopóki z kolei nie zostanie pokonany. Tak jednak nie było. Klęski nadziei ukazujące fałszywość interpretacji nie prowadziły wprawdzie ku zwątpieniu w intencje Boga, ale dla człowieka, a zwłaszcza dla kapłana, którego Woronicz uważał za pośrednika między Bogiem a ludźmi, były gorzkim doświadczeniem własnej omylności i „trwania w błędzie**. W ostatnim swoim wielkim uroczystym wystąpieniu, odbywając ingres do katedry św. Jana jako prymas Królestwa Polskiego, zawarł Woronicz dramatyczne wołanie: „Ileż tych wianków różanych, nadziejami rozzielenionych, na tych świętych ołtarzach naczepialiśmy! Ileż obietnic, ślubów, prawo-dawstw zaprzysięgliśmy! Boże, więc jeszcze teraz na nas nie pojrzysz!** Nie był to kryzys wiary, ale może po raz pierwszy w kazaniu tym przypomniane zostało narodowi, że sprawy tego świata to „próżność próżności i wszystko próżność**, że zbliża się rozstrzygnięcie ostateczne, „bo już wiejadło Boże nad głowami, które plewy od ziarna oddzieli i koniec wszystkiemu położy**. Po raz pierwszy w kazaniu politycznym pojawiła się tak wyraźnie określona groźba ostatecznego zerwania przymierza, a więc swoistego końca naszej historii, co Woronicz, idąc w ślady Mojżesza i Dawida, próbował zażegnać dramatycznym wołaniem do Boga: „Niech ten grób głową moją odsunę, a przepuść ludowi temu.** Trwające klęski narodu pozostawały bowiem wyraźnym znakiem, znakiem „odwrócenia twarzy Boga**, a zatem winy po stronie narodu. Takim znakiem były dla Woronicza nawet zgony „staroda-
13