Anna Bończewska
Lilka stała na antresoli i z niechęcią patrzyła na rozpościerającą się przed nią salę sprzedażową. Klienci bez przerwy przesuwali się między regałami, podchodzili do lad chłodniczych, zapełniali różnymi wiktuałami swoje koszyki.
— Są nienasyceni, wciąż im wszystkiego mało — myślała młoda sprzedawczyni. — I jeszcze trzeba ich pilnować, bo kradną.
— Cześć Lilka — usłyszała głos koleżanki. — Pilnujesz? Pilnuj! Pilnuj! Jakby tę bandę zostawić samą w sklepie, rozniosłaby nie tylko towar.
— Masz rację — Lilka dała się wciągnąć w dyskusję. — Klienci przypominają mi wszystkożerne mrówki. Wloką do swoich mrowisk to, co im wpadnie w ręce. Czasem mam już dość tego chamstwa.
— Uważaj, co mówisz — Wanda zdawała się zmieniać front. — To o nas, sprzedawczyniach, mówi się, że jesteśmy pozbawionymi kultury chamkami i złodziejkami...
— Nie dalej jak przed godziną przyłapałam na gorącym uczynku kobietę, która „pomyliła się", wkładając do swojej torby kostkę masła. Przy kasie „zapomniała" za to piasło zapłacić, a w portmonetce miała plik pieniędzy. I była bardzo elegancka. Daj nam Merkury takie ciuchy...
— No to łap złodzieja. Ja już idę do roboty. Kierownica kazała mi rozważać cukier. Wyobraź sobie, znów przysłali w pięćdziesięciokilogramowych workach.
— Oni też są dobrzy. Nie chce im się pracować, a więcej zarabiają niż my.
— Do zobaczenia!
— Czołem!
Lilka wróciła do obserwacji. Kierownictwo często stawiało ją na antresoli, bo miała dobre oko. A ich ..Supermarket1' nie powinien przynosić strat. Nie pilnowani klienci wynieśliby ze sklepu zbyt dużo towaru. A jakie mają wyrafinowane metody. Coraz doskonalsze i coraz trudniejsze do ujawnienia. A potem, odprowadzani na zaplecze, albo wypierają się w żywe oczy, albo robią awantury, albo usiłują... przekupić personel.
— Taki wstyd! Taki wstyd! — wołała wczoraj pięćdziesięcioletnia klientka. — Mój mąż tego nie przeżyje. Jest poważnym człowiekiem na odpowiedzialnym stanowisku. Złociutka ja zapłacę za to kakao. Podwójnie zapłacę. Niech pani będzie człowiekiem.
— Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć — kierowniczka była nieubłagana. — Złapaliśmy panią na kradzieży i teraz poproszę dowód, bo w przeciwnym wypadku wezwę milicję. Będziesz miała złociutka sprawę w kolegium i zapłacisz grzywnę. Mąż się dowie i w pracy będą powiadomieni. Odechce ci się sięgać po cudze.
— „Odechce ci się?" — powtórzyła klientka już innym, nie tak błagalnym tonem. — Nie piłyśmy bruderszaftu. Ty ścierko! Sama jesteś złodziejką. Inaczej byś nie pracowała w handlu za te marne grosze. Mój mąż ci pokaże. Jeszcze pożałujesz!
— Będzie pani miała dodatkową sprawę za obrazę. Są
świadkowie.
Lilka stała z boku. Przyprowadziła na zaplecze tę klientkę, która schowała do kieszeni kurtki paczkę importowanego kakao. I cały czas nie mogła się nadziwić jej reakcji. Kobieta od .początku była antypatyczna, choć zachowywała się grzecznie. Lilka nie lubiła takich elegantek z pełnym portfelem, wbitych w bazarowe ciuchy, aroganckich, patrzących na sprzedawczynie i kasjerki z