zwyrodnieniu. — Darła się we mnie podeptana duma, czułam się wyrzucona z łona świata jak zdechła ryba — lub nieudana próba natury, — skazana na wymarcie, na dożywotni, łaskawy chleb piwnicznej wegetacji. — Obojętność tłumu sugestionowała me rozdrażnione nerwy i ociemniałe myśli, — niszcząc we mnie poczucie mej wartości i siły, mych zdolności rzetelnych i jedynych, mego PRZEZNACZENIA. — Znienawidziłam własne jestestwo, przeklinałam godzinę swego poczęcia, — wydałam szyderstwu duszę swoją na urągowisko i krzyżowanie — i po raz pierwszy nicość wydała mi się dobrodziejstwem: — takim samobójczym wstrętem napawała mnie moja niedola.
Dzień wlókł się za dniem, przynosząc tylko rozmaitość głodowych obłędów. — Żądza życia, jak wilk, wpadała w stado moich myśli i zmuszała je do popłochu i ucieczki, — wprowadzała nerwy w nieustanne drganie, wypędzała mnie z domu na ulicę i z ulicy w znienawidzoną pustkę domu. — Wewnętrzny szał mącił mi przed oczyma litery książek, odrzucał od pracy i ciskał na podłogę w konwulsyjnej agonii rozpaczy. — Bezsenność, wynik bezskutecznej szarpaniny z losem i własnym demonem, stawała się ostatnim żywiołem mojego nieszczęścia i groziła zupełnym zniszczeniem. — Rozszerzała mi ona źrenice w ciemnościach i kazała oglądać bez końca ten nędzny szmat drogi, przebytej od dzieciństwa, znaczonej kamieniami głupoty i klęski. Zmuszała mnie do przeżywania po raz tysiączny całej ohydy cierpień znienawidzonych i budziła dreszcz odrazy dla tworu, który tylko takie życie stworzyć umiał. — Pod chłostą nie milknącego szyderstwa wiłam się jak skrępowane i katowane zwierzę, błagając własne ciało o zapomnienie senne. Lecz sen uciekał od wyklętego domu, a drzemanie przynosiło z sobą zgrozę widzeń strasznych, — a w budzące się przerażeniem oczy wzierała wyschłą twarzą jędza beznadziei.
Zdawało mi się często, że stoję na bezludnym placu, zamkniętym wymarłymi domami — i przerywanym tu i owdzie długimi, także bezludnymi, ślepymi zaułkami, biegnącymi wśród skał tajemniczej warowni. — W te zaułki rzucała się moja żądza życia, w dzikim pędzie z obawy przed nagłym zatrzaśnięciem jakichś wrót wybawczych. — Lecz prędzej czy później trafiała na przeszkodę zagradzającego muru i wracała z ponurym czołem na pusty plac swej samotności.
Jednym z takich zaułków była ŻĄDZA POTĘGI. — W pijanym bezsennością majaczeniu zrodziła się myśl, że życie odpada od tworów słabych jak pijawki od trupa, — i że więc przyczyną mego opuszczenia jest słabość. — Lecz gdzie jej źródło? By dotrzeć do niego, zapuściłam się w swój świat wewnętrzny. — Lecz cel praktyczny był mi złym przewodnikiem, mącił bezstronne widzenie, prowadził do odkryć fałszywych. — Oczy moje, obłąkane pragnieniem, przekształcały pozór zjawisk, — a ręka niecierpliwa czynu
335