170 Rozdział IV
W tym ujęciu słuchanie baśni urasta do rangi potrzeby bez mała fizjologicznej.
Przedmiotem zainteresowania psychologów stały się w tym czasie także wyobraźnia i fantazja dziecka. Szczególna rola przypada tu, zdaniem J. Sulki słowom — ich kojarzeniom z pojęciami i przekształcaniu fantazji przez świadomość dziecka w żywe wyobrażenia1. Specyficzne rozumienie fantazji dal ] Freud jako formy zaspokojenia ukry tych dążeń przez wyobraźnię, przy czym j obrazy baśniowe pozwalają, jak przypuszczał, ujawnić ich kierunek:
Ze rodziców widzimy w marzeniu sennym jako parę cesarską lub królewską, co wydaje są I rzeczywiście z początku dziwne, ale znajdujemy analogię w bajkach. Świta nam teraz myśl, że j te wszystkie bajki, które rozpoczynają się: byf sobie raz król i kr ól o wa, nie chcą nic innego fl powiedzieć, jak był sobie raz ojciec i matka. W rodzinie zwiemy żartobliwie dzieci książętami,. a najstarszego następcą tronu2.
Oto źródło późniejszych koncepcji E. Fromma i B. Bettelheima.
Trzeba jednak powiedzieć, że na naszym gruncie te rewolucyjne koncepcje 1 przyjmowały się z dużymi oporami. Polska literatura dla dzieci, ukierunkowa- I na przez cały wiek XIX w stronę wartości dydaktycznych i patriotycznych, ] podporządkowanych strategii narodowego przetrwania, nie dawała wielu oka- j zji do wyeksponowania baśni jako naturalnej własności dziecka. Nawet na po-czątku nowego stulecia, gdy wypowiedziano tyle sądów w obronie baśni, Sta- ] nisław Karpowicz z niechęcią odnosił się do fabuł fantastycznych i przygodo- | wych - niepotrzebnie, jak twierdził, rozpalających wyobraźnię dzieci, wyjala- j wiających ich umysł, a nadto odwracających uwagę od książek prawdziwie j kształcących, jak „podróże”, „życiorysy”, „wybrane fragmenta z dziejów kultu- 1 ry lub cywilizacji”. Nie uważał się przy tym za przeciwnika pierwiastka fanta* I stycznego: „Idzie tylko o to — wyjaśniał — żeby fantazja autora nie przekracza- 1 ła granic zdrowego rozsądku, nie wybiegała poza świat możliwy i nie tłumiła | zmysłu krytycznego w rozpalonej złudzeniami głowie, które już bez naszej po- ] mocy w krainę poezji zawiodą”3. W bajkach cenił przede wszystkim przejrzy- 1 stą alegorię i formę pozwalającą odróżnić warstwę realistyczną od fantastycznej. 1 Co więcej, utworom takim przypisywał funkcję ilustrowania zagadnień trud-nych do przedstawienia zwykłą drogą rozumowania. I kto wie, czy tak stawia- ■ jąc sprawę, nie mylił bajki magicznej ze zwierzęcą (Ezopową), widząc w tej dru- j giej jedynie narzędzie wychowania moralnego. Nic zatem dziwnego, że w dru-1 giej części artykułu Nasza literatura dla młodzieży, opracowanej przez Anielę I Szycównę, nie uwzględnia się zupełnie twórczości baśniowej poza wzmianką 1 o Konopnickiej jako autorce „książki” O sierotce Marysi i krasnoludkach.
Sukcesorem tego typu postawy stał się w Polsce odrodzonej Kazimierz Króliński, zapewne podrażniony niebywałą w latach 20. produkcją utworów z motywami fantastycznymi. Razi go nie tylko nadmiar fabuł baśniowych, ale i sam kierunek kreacji fantastycznej, objawiający się poprzez demonizację zjawisk przyrody, a nawet mogącą dziecko przerazić animizację najbliższego otoczenia, jak w słynnym cyklu Janiny Porazińskiej:
Do Wojtusia Porazińskiej przemawia kałuża wody na podłodze, rozsypane klepki cebrzyka, kiecki w skrzyni, iskierka w popielniku, nić pajęcza na stosie poduszek - słowem z każdego kąta wyziera doń jakaś tajemnicza złowroga twarz, jakieś straszydło. Czy godzi się - perswaduje - dla pewnych walorów artystycznych otaczać dziecko rojem tajemniczych istot, targać jego nerwy, torować drogę bojaźliwości, tchórzostwu, neurastenii - może nawet samobójstwu? Wszak dziecku posiadającemu bujną fantazję niewiele chyba trzeba dodawać, aby je wprawić w stan anormalny, aby je porwać w kręgi cierpienia i tragedii.
Zdaniem Królińskiego przeżycia lat wojny zniszczyły ludziom nerwy, a zbiorowa neuroza udzieliła się także dzieciom, więc „jaki żołnierz będzie kiedyś z chłopca, który lęka się własnego cienia, boi się nocy i samotności?” Ponadto wiele baśni i powieści o charakterze przygodowym można uznać za apoteozę oszustwa, łatwego bogacenia się i nieuctwa, skoro najmłodszy i najgłupszy z trzech braci osiąga bogactwo i zaszczyty, kopciuszki zaś zostają królowymi. Z kolei proza awanturnicza pobudza chłopców do porzucenia szkoły i wędrówki w szeroki świat, i to za pieniądze skradzione rodzicom. .Dorośli Robinsonowie” są wychowawczym efektem takiej właśnie literatury. Nie można folkloru traktować tylko jako tła: „Do dziatwy wiejskiej należy zbliżyć się tak, jak zbliżają się do dziatwy robotniczej Korczak, Lazuru-sówna, Radwanowa i grupa pisarzy z Płomyka”4.
Ciekawe jednak, czy Króliński słyszał o dyskusji, jaka toczyła się w tym czasie w Związku Radzieckim pod hasłem „Czy dziecko proletariackie potrzebuje bajki?” Ponieważ jej rezultaty miały wpłynąć w przyszłości na praktykę artystyczną i wydawniczą w naszym kraju, pozwolimy sobie pokrótce zreferować jej przebieg.
Już samo postawienie problemu w określonej tonacji ideologicznej wydawało się groźne, gdyż stawiało dziecko nie tylko w roli osoby niedojrzałej psychicznie, ale także zdeterminowanej pochodzeniem i posłannictwem klasowym, co zdaniem niektórych pedagogów porewolucyjnych wymagało radykalnego przeobrażenia wszystkich tradycyjnych środków wychowawczych, z baśnią włącznie. Wyrażali więc obawy, czy baśnie nie odrywają proletariackiego dziecka od realnej rzeczywistości i nie stają się przez to hamulcem w rozwoju mate-rialistycznego myślenia, czy nie wyrażają ideologii świata feudalnego i burżua-zyjnego, czy nie zawierają pierwiastków mistycyzmu i religijności oraz nie wnoszą niepożądanych uczuć bojaźni, pokory i litości. W książce E. Janowskiej Bajki jako czynnik wychowania klasowego (1923) pojawiła się taka obrazowa ygumentacja:
J. Sully, Dusz* dziecka, przeł. I. Moszczeńska, Warszawa 1901, s. 53-54.
Z. Freud, Wstęp do psychoanalizy, przeł. S. Kempnerówna i W. Zanicwicki. Warszaw* 1935, s. 195.
w 5. Karpowicz, A. Szycówna, Nasza literatura dla młodzieży. Odbitka z Encyklopedii tup chowawczej, Warszawa 1904, s. 24-25.
K. Króliński, O książce dziecka, Stanisławów 1927, s. 15—16, 20.