Na przykład —by rozpocząć od faktu najbardziej oczywistego — nie mają one takiego samego znaczenia. Pod tym względem aspekt synchroniczny góruje oczywiście, ponieważ dla zbiorowości mówiącej jest on jedyną i prawdziwą rzeczywistością (zob. s. 105). Podobnie zresztą dla językoznawcy: jeśli stanie w perspektywie diachronicznej, dostrzega już nie język, lecz szereg zmieniających go zdarzeń. Twierdzi się często, że nie ma nic ważniejszego niż poznanie genezy danego stanu; w pewnym sensie jest to prawda: warunki, które wytworzyły ten stan, wyjaśnią nam jego prawdziwą naturę i ustrzegą od niektórych złudzeń (zob. s. 109 i n.); lecz to właśnie dowodzi, że diachronia nie jest celem sama w sobie. Można o niej powiedzieć to, co się mówi o dziennikarstwie: prowadzi do wszystkiego pod warunkiem, że się wyjdzie poza nie.
Także i metody obu tych porządków różnią się między sobą, i to dwojako:
a) Synchronia zna tylko jedną perspektywę, mianowicie perspektywę osób mówiących i caia jej metoda polega na gromadzeniu ich świadectw; aby wiedzieć, w jakiej mierze dana rzecz jest rzeczywistością, należy i w zupełności wystarczy zbadać, w jakiej mierze istnieje ona w świadomości tych osób. Językoznawstwo diachroniczne natomiast musi rozróżnić dwie perspektywy: prospekty w n ą, postępującą z biegiem czasu, i retrospektywną, idącą w przeciwnym kierunku. Stąd dwojaka metoda, o której będzie mowa w piątej części.
b) Druga różnica wynika z zasięgu pola badań obejmowanego przez każdą z dwu dyscyplin. Przedmiotem badania synchronicznego nie jest to wszystko, co istnieje równocześnie, lecz tylko ogól faktów odpowiadających każdemu językowi; w miarę potrzeby podział sięgme aż do dialektów’ i pod-dialektów. IV gruncie rzeczy termin: „synchroniczny” nie jest dostatecznie ścisły; powinno by się go zastąpić innym, co prawda nieco dłuższym: „idiosyiichroiiiczny”. Językoznawstwo diachroniczne zaś nie tylko nie potrzebuje takiej specjalizacji, ale wręcz ją odrzuca; składniki brane przez nie pod uwagę nie muszą koniecznie należeć do tego samego języka (por. ie. *esti, gr. esti, niem. ist, fr. estw). To właśnie następstwu faktów dia-chronicznych i ich mnożenie się przestrzenne stwarza różnorodność języków’. Aby uzasadnić zbliżenie do siebie dwóch form, •wystarczy, by istniała między mmi więź historyczna, choćby najbardziej pośrednia.
Wymienione przeciwieństwa nie są ani najbardziej uderzające, ani najgłębsze: zasadnicza sprzeczność między faktem ewolucyjnym a faktem statycznym pociąga za sobą to następstwo, że wszystkie pojęcia odnoszące się do jednego lub do drugiego nie dają się. w' równej mierze sprowadzić do siebie. Aby wykazać tę prawdę, wystarczy posłużyć się którymkolwiek z tych pojęć. Tak na przykład „zjawisko” synchroniczne nie ma nic wspólnego z dia-chronicznym (zob. s. 109 i n.); jedno polega na związku między elementami współczesnymi, drugie jest podstawieniem jednego elementu na miejsce
" Grec. Huti 'jest,', niem. iii 'ta.', frauc. est 'ts.', podobnie jak poi. jest sprowadzają się do pie. *i’sti.
i
^drugiego w czasie, jest zdarzeniem. Zobaczymy także na s. 131, że tożsamości diachroniczne i synchroniczne — to <l\vie rzeczy bardzo różne: historycznie przeczenie pas jest identyczne z rzeczownikiem pas, wzięte natomiast w języku dzisiejszym te dwa elementy są całkowicie różne. Już powyższe stwierdzenia wystarczyłyby nam do zrozumienia, że nie wolno mylić tych dwócli punktów' widzenia; konieczność ta nigdzie jednak nie u każe się jaśniej iuż w rozróżnieniu, którym zajmiemy się z kolei.
§ 6. PRAWO SYNCHRONICZNE I PRAWO DIACHRONICZNE
Mówi się powszechnie w' językoznawstwie o prawach; czy jednak fakty języka naprawdę są rządzone prawami i jaka może być natura tych praw? Ponieważ język jest instytucją społeczną, można myśleć a priori, że rządzi się przepisami podobnymi do tych, które rządzą społecznościami. Otóż każde praw'o społeczne ma dwie podstawowe cechy: jest ono imperatywne oraz powszechne; nakazuje i rozciąga się na wszystkie przypadki, oczywiście w pewnych granicach czasu i miejsca.
, Czy prawa językowe odpowiadają tej definicji? Aby się tego dowiedzieć, pierwszą czynnością — stosownie do tego, co już zostało powiedziane — jest oddzielenie raz jeszcze sfery synclrronii od sfery diachronii. Występują tu dwa problemy, których nie należy mieszać: mówić o prawie językowym w ogóle to ścigać marę.
Oto kilka przykładów z greki, w których świadomie pomieszano „prawa” obu porządków:
1. Indoeuropejsicie dźwięczne przydechowe przeszły w bezdźwięczne przy-dechowe: 1 2dhmiws -» thumós 'tchnienie żj'cia’, 2blierd —> pheró 'niosę’ itd.
2. Akcent me stoi nigdy dalej niż na trzeciej od końca.
3. Wszystkie wyrazy kończą się na samogłoskę lub na s, n, r z wykluczeniem jakiejkolwiek hmej spółgłoski.
4. Początkowe s przed samogłoską przeszło w h (spiritus asper): 2septm (lac. sepłem) -2 hepta19.
5. Końcowe m zmieniło się w n: 2jugovi —> zugon (por. łac. juguin) 2 2°.
115
19 Łac. sepleni 'siedem', grec. hepta 'ts.'.
50 Grec. ziu/ón 'jarzmo', tac. Jttgum 'ts.’.
Według A. Mcilleta („Memoires de la Societe de Linguistiąue" IX, s. 365 i n.) i R. Gnuthiota (La fiu de inni en indo-enropeen, s. 158 i u.) indoeuropejski miał wyłącznie -n końcowe, a nigdy -iii; jeśli przyjmiemy tę teorię, wystarczy sformułować prawo 5. w następujący sposób: wszystkie -n końcowe iudoeuropejskie zostały zachowane w języku greckim, a jego wartość dowodowa nie będzie przez to mniejsza, ponieważ zjawisko fonetyczne prowadzące do zachowania dawnego stanu ma tę sama naturę co zjawisko wyrażające się w'zmianie (zob. s. 172 i u.). (Wyd.)