6
oczywiście, z dwiema werandami, od północy i od południa, z szeregiem dużych jasnych pokoi, o szerokich weneckich oknach. A że dobry przykład nie pozostaje bez wpływu na innych, więc niebawem uczynił to samo profesor Baranowski, zakupując obszerny grant na Chramcówkach, i dyrektor Gno-iński, którego willa zajęła róg Przecznicy. Jednocześnie, dzięki poradom Chałubińskiego, zaczęło do Zakopanego zjeżdżać na lato coraz więcej osób z Warszawy i Królestwa. Obok Krynicy, Iwonicza i Szczawnicy, zaczęło i Zakopane stawać się coraz bardziej modnem.
Wojciech Kossak, które je poznał w roku 1880, tak opisuje ówczesną zakopiańską sielankę:
Tłuc się z samego Krakowa furką góralską, bo ze względu na to, iż z Nowego Targu jedyna droga była właśnie łożyskiem Dunajca, pełnym okrąglaków, a żaden resor nie byłby tego wytrzymał, ten lekki wehikuł jedynie odpowiadał ówczesnym warunkom tej podróży; znosić straszny odór „mahorki“ i przegniłej nikotyną fajki góralskiej, nocować w zajazdach na Lubieniu albo w Zaborni, gdzie w maleńkich izdebkach było wprawdzie dużo świętych obrazów na bielonych ścianach, dużo poduszek na okropnie krótkich łóżkach, ale i pod świętemi obrazami i pod poduszkami jeszcze więcej pluskiew, prusaków i pcheł; mieszkać w dusznej, z małemi okratowa-nemi okienkami chacie góralskiej, spać w atmosferze, przesyconej zapachem gnojówki i obory, a przy ustawi-cznem pianiu kogutów i krzykach gaździny: na, to wszystko trzeba było entuzjastów i ludzi o nerwach, jak postronki.
Morskiego Oka: „Zajmuje on w Zakopanem dość wygodny i obszerny domek, należący do miejscowego proboszcza. Przed demkiem jest weranda, na której zwykle czas spędza podczas dżdżystej pory. Tam też przyjmuje gości, aby nie tracić w zamkniętym pokoju cudownego tatrzańskiego powietrza".
Gdym tu przyjechał po raz pierwszy, jedyną prywatną willą była stojąca do dziś w lesie p. Tytusa Chałubińskiego. Nawet Adasiówki jeszcze nie było.
A jednak ówczesne Zakopane, a właściwie Tatry, da-, wały tyle, że pomimo tych niewygód i braków zjeżdżała do nich co roku elita kulturalnego społeczeństwa pol-i skiego. Gorące polskie serca garnęły się do tego cudnego zakątka, nietkniętego żadną z tych epidemij, przez które przechodziły inne polskie kraje. Nie było tu nigdy ani Moskali, ani Prusaków, a austryackie rządy także kończyły się w Nowym Targu. Osławione mandatarjusze i kreishauptmany nie mieli ochoty zapuszczać się w te niebezpieczne komysze. Język Reja i Kochanowskiego przechował się też tutaj nieskażony, jak typ i strój ludu tatrzańskiego. Wraz z Tatrami, o charakterze tak wybitnym w majestatycznej swej dzikości, odkrył się Polsce nowy, nieznany dotąd świat. Przyjeżdżali więc tylko ci, dla których to było dostatecznem, aby sowicie opłacić trudy i niewygody. Anczyc, Bartels, ś. p. mój ojciec, Zyblikie-wicz, Gerson, Odyniec, Dembowski, Wrześniewski, Baranowski, Kleczyński, Paderewski, Janota, Gnoińscy; z wielkich rodów polskich tylko hr. Edwardowa Raczyńska. Rzecz prosta, iż element kobiecy był tej samej wartości, a młodzież nieodrodna, tak samo filozoficznie usposobiona co do braku najelementamiejszych potrzeb, a równie entuzjastyczna, jak starsze generacje. Tańczono w karczmie u Sieczki w niskiej, drewnianej, okopconej, a oświeconej łojówkami izbie, a z pewnością nie z mniejszym temperamentem i wesołością, jak w balowych salach na woskowanej posadzce. Pamiętam, jak na jednym z tych reunionów jedna z danserek, nie znosząca ani wódki, ani piwa, prosiła swoich danserów o mniej alkoholiczne rafraichissement. I na to się sposób znalazł: poszliśmy za płot obok karczmy, gdzie na łączce