108
Gołębie pocztowe umieściliśmy, podobnie jak zeszłego roku, na strychu.
Po za domem znaleźliśmy resztki przyrządu gazowego, zasypane w śniegu; po oczyszczeniu ich przekonano się, że aparat niezbyt ucierpiał i że może być jeszcze użyty, obok nowo przywiezionych.
Wieczorem wybieramy się ze Strindbergiem, Fraenklem i Svedenborgiem na wycieczkę po śniegu i lodzie wzdłuż wschodnich wybrzeży. Doszliśmy aż do wysepki Alberta, połączonej lodami z wyspą Duńczyków. Strindberg, wyborny myśliwy, zastrzelił fokę, której jednak nie mogliśmy zabrać z powodu braku łódki; wrócił wprawdzie na pokład Svens'k-sunda, celem sprowadzenia łódki, lecz przestrzeń, którą przebyliśmy, jest tak wielka, że zanim wrócił, upolowana foka poszła na dno.
Idąc z powrotem, zobaczyliśmy pięknego srebrnego lisa, wietrzącego nasze poprzednie ślady. Nie-głupi jednak czekać na nasze kule, spostrzegłszy nas zdaleka, uciekł szybko, przestraszony nieoczekiwanymi gośćmi; od czasu do czasu zatrzymywał się, by się obejrzeć i upewnić, czy nie uległ złudzeniu, a przekonawszy się o naszej obecności, czmychnął w góry.
Wróciwszy do Virgo-bay, trudno nam było dostać się Svensksunda, zerwał się Dowiem wiatr północny, który nagromadził fury lodu. Niema już obecnie wolnego przejazdu nawet dla małej łódki; zmuszeni jesteśmy wdrapać się na jeden z lodowców i skacząc z jednego na drugi, przedostać się tym sposobem do okrętu.
2 czerwca. Wiatr zmienił znów kierunek z pół-
nocnego na wschodni. Zatoka oswobodzona w znacznej części z kry lodowej.
Mała szalupa parowa, przyprowadzona przez Srenslcsund, może oddawać obecnie wielkie usługi. Wyładowanie materyałów odbywa się daleko szybciej; obecnie zwożą je z Virgo, który zaraz potem udaje się w powrotną drogę i zabiera od nas listy do przyjaciół.
Strindberg robi zdjęcia fotograficzne ze śniegów i lodów, a ja spędzam z nim część dnia, wywołując klisze.
3 czerwca. O godzinie 2-ej zrana niebo było pogodne i jasne, bez jednej chmurki na horyzoncie i nic nie pozwalało przewidzieć, że w parę .godzin później silny wiątr północny sprowadzi gwałtowną burzę śnieżną i owe góry lodowe, które nas dopiero co opuściły. Niepogoda utrudnia dalsze roboty.
Po śniadaniu mamy rozrywkę, przyglądając się kołysaniu foki na dużej bryle lodu. Gdy się zbliżyła na jakie 200 metrów od okrętu, z dziesięciu strzelb i karabinów strzelono na pokładzie na komendę kapitana i dziesięć kul powitało przybysza, który znika w tej chwili pod wodą, unosząc z sobą zapewne niezbyt pochlebne wyobrażenie o rodzaju ludzkim.
Wieczorem na pokładzie naszego statku przyjmujemy obiadem kapitana i pierwszego porucznika z Vtrgo. Podano nam comomme z Chlebem tak zwanym francuskim, którym piekarz Schumacher ze Sztokholmu zaopatrzył wyprawę. Zabiorą z sobą trzej podróżnicy spory zapas tego Chleba w drogę. Zamknięty hermetycznie w miedzianych pobielanych