162
i Rzymu, i z czego oczywiście stosowną umiał wyciągnąć naukę.
W roku 1872 o mało co nie spalił się kościółek zakopiański razem z plebanją. Oto, jak ten wypadek opisuje ksiądz Stolarczyk:
Dnia 12-go września o godzinie 10-tej wieczór, co dopiero położyłem się, gdy nagle usłyszałem dzwonienie. Porwawszy się, zobaczyłem od kościoła łunę. Pobiegłem na drzwi zatylne i zobaczyłem tuż zaraz za kościołem ogień, który wprost nachylał się w stronę kościoła-: iskry już dach kościelny obsypywały. Widokiem tym przerażony. krzyknąłem na czeladź, co już spała, pobiegłem ■ tak jak z łóżka wyskoczyłem do kościoła, porwałem Sanctissimum, a gdy takowego tak na plebanię, którą, od zamieszania myślałem, że zamknięto, jak i do altany, już oczywiście zamkniętej, nie mogłem położyć, położyłem je w trawie obok ula pszczelnego. Tymczasem Bóg Wszechmogący, za wstawieniem się Matki Boskiej i Wszystkich Świętych, których pobożne dusze, krzycząc w niebogłosy, o pomoc wzywały, odwrócił wiatr na cmentarz. Ogień zwalniał, tak, iż cały zrąb ocalał. Niebezpieczeństwo trwało największe pięć minut, a razem zważywszy wszystko, widocznem było, że Bóg dobrotliwy i miłosierny cudownie kościół, plebanję i resztę mieszkańców uchronił od spalenia. Ja, co to piszę, nie mogę się opamiętać z przerażenia i żalu, jaki mię za kościołem i dla reszty nieszczęścia ogarnął.
Bo nie brakowało wiele, a całe mozolne dzieło księdza Stolarczyka poszłoby z dymem.
W roku 1873 grasowała w Zakopanem cholera. Oto, co o niej pisze w swej „Kronice*1 pleban:
Cholera rozpoczęła się I-go września. Ustała zupełnie
10-go października. Gdyby byli ludzie trochę lepiej na siebie uważali, to by był może nikt, chyba pierwszy Jędrzej Raj, nie umarł. Był tu z Warszawy doktór Chałubiński, bardzo znakomity lekarz i zacny człowiek; ten postawił krzyż żelazny na Gubałówce i solennie go dał poświęcić. Podczas epidemji ratował bezinteresownie z największem poświęceniem i nawet mnie samego prawie od śmierci wydobył; zasłużył sobie na wdzięczność. Pomagał mu w leczeniu dr. Urbanowicz ze Żmudzi, emigrant, również bardzo zacny człowiek. Gości tego roku było więcej, jak bywało: koło 400 osób. Najwięcej z Warszawy i Krakowa.
Że pomimo 25-letniej działalności apostolskiej ks. Stolarczyka wśród górali jeszcze ich dzikość raz po raz ujawniała się nader jaskrawo, dowodzi jego następująca zapiska z roku 1874:
W świąteczny poniedziałek 6-go kwietnia zeszli się wiecżór u tak zwanej Kacki, wdowy po zbójniku, co na Wiśniczu umarł, Wojciecha Mateji, na żywczańskim, zaraz pod lasem, Jan Walczak, tejże stryj ze swoją kocha-nicą Maryną Jarząbek, Stanisław Sobczak, konkurent do onej wdowy, i Maciej Walczak Nawieś,. rywal Staszka Sobczaka. Wszczęła się bójka, w której dwaj pierwsi zamordowali Maćka Nawsia. Owego Jaśka Walczaka, który miał żonę starą, z którą dla majątku się ożenił i żył z nią 19 lat, nic od wszystkiego złego wstrzymać nie mogło. Miał majątek duży, nic nie robił, tylko lamparto-wał się i do strasznej katastrofy doprowadził. Jego dziad zabił żonę swoją.; i on był gwałtowny. Zaś Staszek, dopiero 21 lat mający, nic jeszcze wprzód nie pobroił, ale ojca, co mu w zeszłym roku na cholerę umarł, nie słuchał.
Skazani poprzedni winowajcy, Jan Walczak na dziesięć, a Staszek na sześć miesięcy aresztu, i to dlatego, iz zabity Maciej ich niejako napadł. Ale Bóg inaczej osą-
n*