176
Gdy tu przybyli, nie było już także mowy o tkactwie ręcznem, wobec czego ojciec i syn musieli zgodzić się na pracę w jednej z wielkich przędzalni fabrycznych w Alleghany City. Była to miejscowość w sąsiedztwie Pittsburga, nowa jeszcze jako osada, lecz już z silnie rozwijającym się przemysłem bawełnianym.
Mały Andrzej musiał pracować od świtu do wieczora, z jedyną pauzą obiadową, wynoszącą zaledwie czterdzieści minut. Całe szczęście, iż był to chłopiec silnie zbudowany, to też jego młode zdrowie wytrzymało tę wyczerpującą nadmiernie robotę. Jako wynagrodzenie tygodniowe pobierał 1 dolara 25 cents., to jest około 6 koron, licząc w naszej walucie.
Po dwóch latach tej pracy dostał się do innej przędzalni, jako doglądacz i palacz kotłów parowych. Chłopiec był niezmiernie obowiązkowym, lecz ten trud i odpowiedzialność były ponad jego młode siły.
„Palenie byłoby jeszcze nie takie uciążliwe — powiada w swoim życiorysie — lecz obawiałem się strasznie, że kocioł może eksplodować i cała fabryka wyleci w powietrze. Nawet w nocy nie miałem spokoju, gdyż te przykre sny o rozerwaniu kotła męczyły mnie ciągle*. Wreszcie przecież wyzwolił się z tego nużącego mozołu, gdyż w tej samej fabryce zrobił go właściciel pisarczykiem.
Teraz miał nieco wolnego czasu wieczorami, więc spędzał je w szkole dla terminatorów. Raz zażądał od niego nauczyciel, by mu przytoczył jakieś moralne zdanie z biblii. Andrew odpowiada bez za-jąknienia: