252
blasku, pół cienia, przebiegła wzdłuż ciała i w cichym zamarła dreszczu.
Nie było już chłopaka!
Długo siedział Paweł nad tym stygnącym trupem; głowę wsparłszy na łokciach, nie czuł, że ogień dogasał, że w izbie coraz ciemniej i chłodniej. Z zadumy zbudził go dopiero jakiś dźwięk niezwykły. Obrócił się żywo i ujrzał starego czarownika w jego czarnoksięskiej odzieży, z dużem tamburynem w ręku. Gotował się on widocznie, nie bacząc na stratę swoją, jak legendarni poprzednicy jego, wyśpiewać niebu przed zgonem ostatnie przekleństwo czy skargę. Stanął, na trupa popatrzał, dotknął go krzywą pałeczką, potem pałeczkę podniósł w górę, twarzą zwrócił się na południe, w bębenek silnie uderzył, zaświstał, zaśpiewał i zaczął tańczyć coraz szybciej i szybciej. Paweł patrzył na postać jego, targaną jakąś niepokonaną wewnętrzną siłą, słuchał śpiewu, podobnego raz do jęku i wycia, to znowu do hymnu podniosłego i zwolna tracił poczucie miejsca, czasu, kołowaciał, powoli zasypiał... Nagle wszystko ucichło. Starzec stał na środku izby, ręką przyciskał serce, a twarz miał boleśnie skurczoną, jak ongi, gdy wróżył. Nim Paweł zdążył pcskoczyć do niego, runął na ziemię, jak piorunem rażony, a bęben, wypadłszy z rąk jego, potoczył się i padł, warcząc, opodal.
Paweł chwycił starca za rękę — była bezwładną; przyłożył ucho do ust — zdawało mu się, że nie dyszy; rozniecił więc pośpiesznie przygasły cgień i znów się nad starym pochylił. Martwe, zagasłe źrenice wpatrywały się weń surowo; serce nie biło, a z ust sączył się wązki strumień krwi już krzepnącej. Podniósł się więc, odszukał pośpiesznie czapkę, rękawice, wdziął „parkę" Ujbanczyka, twarz